Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 28 lutego 2019

UCIEKINIERKA - rozdział 7

ROZDZIAŁ 7


 - Możemy zrobić tak, że posiedzimy tu z tobą do dwudziestej drugiej, a potem podjedziemy na Plac Bankowy. Widziałem jak montowali tam estradę więc na pewno będą jakieś występy – zaproponował Tomasz. – Miałabyś ochotę Lauro?
 - Naprawdę sama nie wiem… Nie jestem zwolenniczką takich spędów i chyba nie lubię tłumów. Boję się ich.
- To najmniejszy problem – zbagatelizował sprawę Tomasz. – Staniemy gdzieś z boku, o północy wypijemy szampana i przyjedziemy do domu.
 - No dobrze…, - zgodziła się z trudem – ale najwyżej na dwie godziny.

Wyjechali z domu krótko po dziesiątej. Tomasz prowadził ostrożnie, bo zaczął sypać śnieg. W centrum zaparkował w jakiejś bocznej uliczce. Musieli podejść. W reklamówce, którą niósł spoczywał francuski szampan i dwa plastikowe kubki.
Już z daleka słyszeli głośną muzykę i jakiś zespół produkujący się na scenie. Okazało się, że to „IRA”. Tomasz zgodnie z tym co obiecał Laurze, nie ciągnął jej pod estradę. Rozejrzał się wokół i ruszył na koniec skaczącego w rytm muzyki tłumu.
 - Tu będzie całkiem dobrze. Jest luz i nikt nam nie będzie leżał na plecach.
Trochę jednak marzli. Padający śnieg osiadał na ich twarzach. Laura zarzuciła kaptur na głowę tupiąc przy okazji nogami.
 - Musimy zacząć się ruszać, – zawyrokował Tomasz – bo wkrótce zamarzniemy. – Chodź, zatańczymy – odwrócił się do niej obejmując ją wpół. Nawet nie zdążyła zaoponować, gdy jej nogi same ruszyły do tańca. Przetańczyli tak do północy. Potem zaczęło się odliczanie. Tomasz otworzył szampana i rozlał go do kubków.
 - Wszystkiego najlepszego Lauro. Dużo szczęścia w nowym roku.
 - Wzajemnie – wyszeptała.



Wokół wiwatowali ludzie, machali szalikami i wznosili toasty. Było strasznie głośno. Spora grupa uczestników tej imprezy oderwała się od sceny i ruszyła poprzez tłum. Laura w ostatniej chwili zauważyła tę kolumnę i zmartwiała. Na jej przedzie szedł roztrącając wszystkich jak taran podpity Wiktor a obok niego kilku znajomych ze studiów. Zauważyła też Tamarę uwieszoną na ramieniu jednego z nich i inne znajome twarze. Początkowo wpatrywała się w tę grupę jak zahipnotyzowana. Tomasz patrzył na nią i nie rozumiał, co się dzieje. Kilka razy wymienił jej imię, ale nie zareagowała.
 - O matko… - wyrwało się z jej ust. – Ukryj mnie, proszę, ukryj – wyszeptała spanikowana. - Szybko.
Przygarnął ją ramieniem i przytulił do siebie. Stała teraz tyłem do tej bandy czekając aż przejdą. Słyszała pijackie okrzyki Wiktora. On szedł trzymając w ręku butelkę szampana i popijając z niej od czasu do czasu. W pewnym momencie wrzasnął: – Twoje zdrowie Laura! Znajdę cię, gdziekolwiek jesteś!
Stała w objęciach Tomasza i dygotała na całym ciele. Nie mogła się ruszyć. Dość długo trwało, nim oderwała się od niego. Jej twarz była mokra od łez, a on wpatrywał się w nią przerażony.
 - Na litość boską Laura, co to było? Kim był ten człowiek i dlaczego wykrzykiwał twoje imię? Czy ty się ukrywasz przed nim? On ci coś zrobił? Powiedz mi…
Nie mogła przestać płakać i najwyraźniej była roztrzęsiona. Tomasz objął ją ramieniem i ruszył do samochodu. Tam pomógł jej zapiąć pas i otulił kocem. Widział, że jest w szoku i nie może wykrztusić słowa więc na razie o nic jej nie pytał. Postanowił zawieźć ją do domu. Tam chyba czuła się bezpieczna.

Odebrał od niej klucz i otworzył drzwi. Podtrzymując ją podprowadził do wersalki, a gdy położyła się, troskliwie nakrył kołdrą. W kuchni znalazł melisę. Pomyślał, że zaparzy jej, bo być może po tym trochę się uspokoi. Z kubkiem melisy i kubkiem mocnej kawy wszedł do pokoju i postawił to wszystko na stoliku. Podsunął sobie mały, klubowy fotelik i poprosił Laurę, by usiadła i napiła się ziół.
 - To cię trochę uspokoi i wyciszy te emocje.
Piła małymi łykami nie chcąc się poparzyć. Wciąż płakała nie mogąc się otrząsnąć i mając przed oczami twarz pijanego Wiktora. Ku zaskoczeniu Tomasza zaczęła snuć swoją opowieść drżącym głosem.
 - Człowiek, którego widziałeś nazywa się Wiktor Byczkowski. Znam go od bardzo wielu lat. Kiedyś byliśmy parą. Poznaliśmy się w trzeciej klasie liceum i staliśmy się nierozłączni. Pochodzi z bogatej rodziny. Ojciec ma znaną kancelarię prawniczą w Warszawie a matka jest lekarzem. Od najmłodszych lat wychowywany był w bogactwie, w nieliczeniu się z pieniądzem i opływał we wszystko.
Po liceum poszliśmy na studia. On zgodnie z rodzinną tradycją skończył prawo, ja ekonomię. Gdy był na czwartym roku jego rodzice kupili mu dom, w którym zamieszkaliśmy razem. Jego prawdziwą twarz poznałam na imprezie z okazji skończenia studiów. Wtedy po raz pierwszy mnie pobił. Był kompletnie pijany i bardzo zazdrosny. Dostało się też chłopakowi mojej przyjaciółki, bo Wiktor uważał, że on przystawia się do mnie. Ja oberwałam już w domu. Po prostu mnie skatował. Złamał mi rękę i odbił nerki. Miałam rozerwaną wargę, łuk brwiowy i opuchniętą od ciosów twarz. Kiedy moi rodzice przyszli do szpitala byli przerażeni tym widokiem. Powiedziałam im wtedy, że zrywam z tym bandziorem i nie chcę go znać. Wiesz jak zareagowali? Tłukli mi do głowy jaki to jest wspaniały człowiek, że przy nim będę miała dobre życie, bo opływam we wszystko i nie muszę pracować. Nie oszczędzał na mnie, to fakt. Miałam dobry samochód, mnóstwo biżuterii i najlepsze ciuchy. Raz w miesiącu przelewał mi na konto od dziesięciu do piętnastu tysięcy. Żyłam jak w raju i okazałam się według mojej matki niewdzięcznicą a ojciec powtarzał, że jak się baby nie bije to jej wątroba gnije. Nie rozumiałam skąd u niego takie podejście do przemocy, bo sam nigdy matki nie uderzył.
Wiktor przepraszał i błagał o jeszcze jedną szansę. Zaklinał się, że ktoś musiał mu wsypać coś do kieliszka i przez to stał się agresywny. Uwierzyłam. To był mój pierwszy błąd. Potem bił mnie już na trzeźwo, ale lekcję odrobił, bo tłukł mnie tak, żeby nie zostawiać śladów. One były na plecach, nogach i brzuchu, ale na twarzy nigdy. Obrywałam każdego dnia. Pojechałam do jego matki i pokazałam siniaki. Przyznałam, że mnie bije a ona zamiast mi pomóc prosiła mnie o dyskrecję obiecując, że z nim porozmawia. Po tej rozmowie dostałam takie baty, że nie mogłam się ruszyć. Kiedy wyjechał na delegację spakowałam się i uciekłam do Gdańska, do przyjaciółki. Opowiedziałam jej o wszystkim a ona w ramach pomocy zadzwoniła do niego. W Gdańsku był już następnego dnia. Po tej ucieczce trochę się uspokoił. Był miły. Znowu obsypywał mnie prezentami aż w końcu zorganizował zaręczyny. Wtedy wierzyłam jeszcze, że on się zmienił i zgodziłam się zostać jego żoną. Potem nie miał już żadnych hamulców. Którejś nocy pobił mnie tak, że uciekłam tak jak stałam. Biegłam przez pół miasta do swoich rodziców w potarganych ciuchach, które usiłował ze mnie zedrzeć. Rodzice pozwolili mi zostać, ale jak się okazało tylko na jedną noc, bo rano Wiktor już pukał do drzwi. Od tej pory nie widziałam rodziców i nie chcę ich znać. Kolejny raz uciekłam. Pojechałam do Krakowa, znalazłam tam mieszkanie i pracę, ale po kilku miesiącach znalazł mnie. Zanim mnie dopadł zdążyłam wyjechać z miasta. Wylądowałam w Polkowicach. Tam siedziałam prawie rok. Któregoś dnia ukazał się wywiad w lokalnej gazecie. Mój szef chwalił załogę i mnie. Wymienił moje nazwisko. Na drugi dzień kolega siedzący na portierni powiedział mi, że pytał o mnie jakiś osiłek. Nie czekałam na spotkanie z nim. Znowu uciekłam. Pomyślałam, że pod latarnią najciemniej i wróciłam do Warszawy. Wybrałam Targówek, bo jest kawałek od centrum. Resztę już znasz. Myślałam, że w końcu uwolniłam się od niego, a tu taka niemiła niespodzianka. Znowu będę musiała uciekać, bo zapewne mnie znajdzie – kolejny raz się rozpłakała.
Tomasz siedział wbity w fotel. Był przerażony tym, co od niej usłyszał. Ileż ta dziewczyna musiała przejść…
 - Posłuchaj Laura, nigdzie nie będziesz uciekać. Nie można uciekać całe życie. Ten łajdak powinien trafić do więzienia i ja to załatwię. Nie pozwolę, żebyś każdego dnia trzęsła się ze strachu w obawie, że on w każdej chwili może wtargnąć do twojego mieszkania. Zostaw to mnie. Ja wiem, co należy zrobić.
 - Mam nadzieję, że nie rzucisz się na niego z pięściami. On jest bardzo silny. Zrobi ci krzywdę. Ćwiczy na siłowni. Moją rękę złamał jak gałązkę.
 - Laura, może byłoby lepiej, gdybyś nie znała szczegółów. Są różne sposoby na załatwienie takich drani. Widziałem go. Przez wódę jest czerwony na twarzy i nalany. Jest ociężały. Może być silny, ale mało ruchliwy. Poza tym przyjrzę się jego działalności prawniczej. Skoro potrafi podnieść rękę na kobietę, to może i interesy prowadzi nieczysto. Na pewno się tego dowiem.
Odstawiła kubek i spojrzała mu w oczy.
 - Dlaczego chcesz to wszystko zrobić, przecież ty nie doznałeś od niego żadnej krzywdy? Nie bardzo rozumiem co tobą kieruje.
Tomasz spuścił wzrok pod wpływem jej spojrzenia. Nie wiedział jak zareaguje, gdy usłyszy prawdę.
 - Chyba zakochałem się w tobie – powiedział cicho. – Nie, nie „chyba”. Na pewno zakochałem się w tobie i nie pozwolę, żeby ktoś cię krzywdził. Zasługujesz na znacznie więcej niż to, co do tej pory dostałaś od losu.
Milczała dłuższą chwilę. Nie miała pojęcia, co ma mu odpowiedzieć. Z jednej strony pochlebiało jej jego uczucie a z drugiej bała się ponownie zaangażować. Poza tym znała go bardzo krótko.
 - Nic nie mów – poprosił Tomasz. – Ja wiem, że to dla ciebie duże zaskoczenie i że nie możesz odwzajemnić mi się tym samym. Mam jednak nadzieję, że wkrótce poznasz mnie lepiej i być może kiedyś pokochasz. Nie oczekuję od ciebie żadnych deklaracji, więc spokojnie. Dobrze jest jak jest.
 - Dziękuję – odetchnęła z wyraźną ulgą - i mam do ciebie wielką prośbę. Zatrzymaj dla siebie to, co tu usłyszałeś. Nie mów babci. Ona jest zbyt wrażliwa i na pewno by się przejęła. Po co jej dostarczać zmartwień?
 - Nawet nie miałem takiego zamiaru. Bądź spokojna – zerknął na okienną szybę. – Chyba zaczyna świtać. Musisz się trochę przespać. Ja też powinienem. Zejdziesz na obiad?
 - Tak… Chyba tak… Zamknę za tobą drzwi – odrzuciła kołdrę i wstała z wersalki. – Bardzo ci za wszystko dziękuję także za to, że mogłam się przy tobie wygadać. Zbyt długo tłumiłam to w sobie. Teraz czuję się dużo lepiej.

Opowieść Laury dała Tomaszowi sporo do myślenia. Wychowany w poszanowaniu dla kobiet nie wyobrażał sobie, że mógłby którąś bić dla jakiejś chorej satysfakcji, żeby pokazać jej, kto tu rządzi. Czuł wstręt i obrzydzenie dla takiej patologii. Facet wyglądał jak szafa trzydrzwiowa i mógłby Laurę zabić jednym ciosem. Jeśli tak lubił się bić dlaczego nie szukał przeciwnika w swojej kategorii wagowej? To mogło oznaczać tylko jedno a mianowicie, że ta potężna sylwetka kryła w środku tchórzliwe serce. Tak, miał zamiar dać mu nauczkę. Nie przyznał się Laurze, że w Szwajcarii osiągnął mistrzowski pas w kick boxingu. Od dziecka trenował sztuki walki. Zaczynał jeszcze tu w Polsce a potem kontynuował przez wiele lat w Szwajcarii zdobywając coraz wyższe umiejętności. Nadal był aktywny i trenował nie chcąc wyjść z wprawy.



Tuż po nowym roku Tomasz zaczął działać. Pojawił się w najlepszej w Warszawie firmie detektywistycznej, w której złożył zlecenie na inwigilację kancelarii prawnej Byczkowskich.
 - To może nie być łatwe – mówił do detektywa. – Może trzeba będzie przeniknąć do ich struktur, może zatrudnić tam kogoś. Nie liczcie się z kosztami. Pokryję wszystko co do grosza, ale znajdźcie coś. Mam jakieś dziwne przeczucie, że oni nie grają uczciwie a wy pozyskajcie na to mocne dowody.
Zostawiwszy delikatesy w rękach zaufanego człowieka sam zaczął śledzić Byczkowskiego. Musiał ustalić jego adres domowy. Nie mógł zapytać o to Laury, bo zaczęłaby zadawać pytania, na które nie mógłby odpowiedzieć. Zlokalizowanie domu prawnika okazało się zadaniem dość prostym. Każdego wieczora parkował w jego pobliżu i obserwował. Okazja do kontaktu trafiła się po kilku dniach. Ulica, przy której stał dom była jak wymarła. O tej porze roku szybko zapadał zmierzch i ludzie siedzieli już w domach. Zobaczył jak Byczkowski zaparkował przed bramą, jednak nie otworzył jej. Wysiadł z auta wyciągając z niego skórzaną teczkę. Tomasz pojawił się przed nim jak duch. Szalik zasłaniał mu pół twarzy a na czoło miał mocno naciągniętą wełnianą czapkę. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie uprawia jogging.
 - Dobry wieczór. Pan Byczkowski? – Mężczyzna odwrócił się i od razu otrzymał potężny cios w twarz. Upadł na chodnik plując krwią i dwoma wybitymi jedynkami.
 - Ty skurwysynu – wyjęczał niewyraźnie przez szczerby w zębach i zaczął się dźwigać z chodnika.
 - No panie Byczkowski walcz pan, bo pomyślę, że tylko kobiety potrafisz pan lać. Czas spróbować z kimś równym sobie.
Prawnik wrócił do pionu i zamachnął się pięścią w kierunku twarzy napastnika. Jednak ten zatrzymał tę pięść w pół drogi. Wykręcił rękę mocno do tyłu prostując łokieć w kierunku odwrotnym od naturalnego. Kości chrupnęły nieprzyjemnie. Wiktor wrzasnął a ręka zawisła bezwładnie wzdłuż tułowia.
 - Nadal nie domyślasz się, dlaczego tak cię okładam? – wyszeptał Tomasz przybliżając twarz do ucha Wiktora. – To zemsta. Przekazuję ci pozdrowienia od Laury. Już nie będzie przed tobą uciekać. Teraz sprawą jej licznych pobić zajmą się prawnicy. Uczciwi prawnicy a nie takie szuje jak ty. Na wszystko ma obdukcje - zablefował. - Pójdziesz siedzieć za maltretowanie i nękanie. Obserwujemy cię od dłuższego czasu – celowo użył liczby mnogiej. - Jeśli tylko stwierdzimy, że nadal rozsyłasz psy gończe za nią nie będę miał nad tobą litości i załatwię cię tak, że rodzona matka cię nie pozna i długo będziesz lizał się z ran – odsunął się na odległość metra i prawą nogą wymierzył mu kopniaka w podbródek. Wiktor ponownie upadł na chodnik otrzymując kolejny silny cios w plecy. – To na pożegnanie. Może zaznasz takiego samego bólu jak Laura, kiedy odbiłeś jej nerki. Do zobaczenia gnojku i pilnuj się.
Tomasz szybko przemieścił się do samochodu zostawiając leżącego na chodniku, jęczącego Wiktora. Nie zapalając świateł wyjechał z ciemnej uliczki.

czwartek, 21 lutego 2019

UCIEKINIERKA - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6


Biegła ślizgając się na zaśnieżonych chodnikach. Chciała być jak najdalej od tego sklepu i od Tamary. Zatrzymała się dopiero przy targowisku, gdzie zamierzała kupić dwa skromne stroiki dla siebie i dla Zofii. Stamtąd miała już blisko do domu. Dopiero tam uspokoiła się i opanowała lęk. Zapakowała prezenty do kolorowej torby i zeszła na pierwsze piętro. Na widok stroika Zofia wydała okrzyk zachwytu.
 - Jaki piękny! Wchodź kochanie, wchodź. Napijesz się kawki?
 - Napiję. Tu pani Zofio jeszcze skromny prezent pod choinkę. Mam nadzieję, że się spodoba – wręczyła jej torbę z komicznym Mikołajem.
 - Po co wydajesz na starą babę pieniądze, – Zofia odezwała się zrzędliwie – ale to jest super – rozłożyła szlafrok i przytuliła do niego swoją pooraną zmarszczkami twarz. – Mięciutki i ciepły. Wspaniały prezent. Dziękuję kochanie. I ja mam coś dla ciebie – wyciągnęła wielki wiklinowy koszyk z pałąkiem. – Zrobiłam ci ciepłą czapkę, długi szalik i rękawiczki. Przymierz. Mam nadzieję, że będą pasowały. W koszu jest trochę szwajcarskich słodyczy i innych specjałów. Jest też pyszna, wędzona szynka w smaku przypominająca prosciutto i duży płat łososia. Będziesz miała po świętach ucztę. A tak w ogóle to chciałam ci zaproponować spędzenie z nami wigilii i świąt.
 - Z nami?
 - Nie mówiłam ci, ale przyjechał Tomasz. Przez dwa tygodnie siedział u rodziców, ale te święta postanowił spędzić ze mną. Mówiłam mu o tobie i o tym, że być może spędzimy te święta we trójkę.
 - Bardzo bym chciała pani Zosiu, ale nie mogę. Umówiłam się z koleżanką z pracy, że dotrzymam jej towarzystwa. Ona podobnie jak ja nie ma żadnej rodziny… Po prostu nie spodziewałam się zaproszenia od pani i już się zgodziłam. Głupio by mi było to teraz odwołać.
 - To zrozumiałe drogie dziecko, ale też i szkoda. Myślałam, że poznasz mojego wnuka.
 - Na pewno będzie jeszcze okazja – pocieszyła staruszkę. Wróciła do domu i opróżniła koszyk. Miała wyrzuty sumienia, bo okłamała Zofię. Te świąteczne plany, o których jej mówiła były wyssane z palca. Po prostu wystraszyła się. - A co, jeśli ten Tomasz zna Wiktora? – W jej głowie lęgły się pytania zupełnie absurdalne zakrawające już na manię prześladowczą, ale czyż nie miała do tego podstaw?
Położyła stroik na stoliku i zapaliła świeczkę. Nawet nie poczuła, że po jej policzkach płyną łzy. Miała żal do siebie i do Wiktora.


Zniszczył jej życie i to przez to musiała teraz kłamać, żeby ochronić siebie przed kolejną ucieczką. Zosi ufała bezgranicznie, ale nikomu więcej. Nie miałaby siły zaangażować się ponownie w jakiś związek, bo wciąż gdzieś z tyłu głowy czaiłoby się pytanie, czy ten kolejny mężczyzna nie zgotuje jej podobnego losu.

W wigilijny poranek ubrała się ciepło i zanim wyszła z budynku zapukała jeszcze do Zofii. Nie wchodziła jednak dalej. W przedpokoju uściskała staruszkę życząc jej udanych, rodzinnych świąt.
 - A ty już idziesz do tej koleżanki?
 - Idę jeszcze do piekarni po chleb i chałkę do ryby, bo zamówiłam. Kupić pani coś?
 - Nie kochanie. Ja mam już wszystko. Wesołych świąt Laura. Baw się dobrze.
Podziękowała i zbiegła na dół. Sięgnęła do klamki, ale ktoś z drugiej strony energicznie otworzył drzwi. Cofnęła się lekko. Przed nią stał facet w modnym kożuszku trzymający w rękach mnóstwo kolorowych toreb.
 - Przepraszam – chciała go wyminąć.
 - To ja przepraszam. Ma pani na imię Laura?
Wbiła w niego zaniepokojone spojrzenie. Pomyślał, że chyba nigdy w życiu nie widział tak intensywnie zielonych oczu.


 - A o co chodzi?
 - Ja jestem Tomasz, wnuk Zofii. Chciałem pani podziękować za opiekę nad babcią – oparł torby o nogi wyciągając z wewnętrznej kieszeni skórzany portfel – i zaproponować zapłatę za dotychczasową i dalszą dbałość o nią. Ja jestem człowiekiem bardzo zajętym i nie zawsze znajduję czas, żeby tu przyjechać. Czułbym się lepiej wiedząc, że ma się kto zająć staruszką.
Jego ton był wyniosły a słowa brzmiały na tyle protekcjonalnie, że doprowadziły Laurę do wściekłości. – Co on sobie wyobraża, że kim jest? Chce mnie kupić? Co za tupet?
 - Może w Szwajcarii właśnie tak ludzie bogaci traktują ludzi z niższą pozycją społeczną. Zarozumiale i wyniośle. Tu w Polsce wymagamy trochę szacunku. Gdyby miał pan więcej klasy zrozumiałby pan, że taką propozycją obraża mnie i obraża własną babcię. Wszystko co dla niej zrobiłam i jeszcze zrobię, nie było i nie jest podyktowane chęcią wzbogacenia się kosztem starszej kobiety. Robiłam to, bo chciałam. Zawdzięcza mi tyle samo, ile ja jej. Jeśli nie rozumie pan takich niuansów to naprawdę mi pana żal, bo nie ma w panu nawet odrobiny wrażliwości i zwykłego taktu. Ekskluzywnym, szwajcarskim jedzeniem nie odkupi pan nigdy czasu, który mógłby pan spędzić z babcią. Pan jest młody a jej niewiele go zostało. Czy praca i dorabianie się majątku jest ważniejsze od jej starczych łez i samotności? Proszę się nad tym zastanowić, a teraz pan wybaczy… - ominęła go i wybiegła z klatki schodowej.
Zrobiło mu się głupio i wstyd. Nie spodziewał się takiej reprymendy. Najgorsze, że miała rację. Zbyt mało czasu poświęcał staruszce a przecież od centrum do Targówka nie jest daleko zwłaszcza dla kogoś, kto porusza się po Warszawie samochodem. Zdecydowanie źle to rozegrał. Obraził ją i powinien ją przeprosić.
Siedząc przy parującej kawie opowiadał Zofii o tym nietaktownym z jego strony potraktowaniu Laury.
 - Ona mi tego nie wybaczy. Co ja sobie myślałem? Miałem wyobrażenie, że to biedna dziewczyna i przyda jej się parę groszy w zamian za doglądanie ciebie.
 - Źle ją oceniłeś Tomaszu. To bardzo miła i uczynna osoba. Inteligentna i wykształcona. Nosi w sobie jakąś tajemnicę, ale nie dociekam, co to jest, bo to nie moja sprawa. Jest zaradna i potrafi zadbać nie tylko o siebie, ale i o mnie. Powinieneś ją przeprosić, ale czy ci wybaczy, to już inna sprawa. Dla mnie to też przykre tym bardziej, że chciałam was ze sobą poznać, bo zależy mi przecież na was obojgu.
 - To może mógłbym pójść teraz i przynajmniej spróbować z nią porozmawiać?
 - Nie zastaniesz jej. Chciałam, żebyśmy wspólnie spędzili święta, ale moja propozycja padła za późno, bo przyjęła inną od koleżanki z pracy.
 - No trudno… Szkoda. Jestem kretynem.

Laura wracała z piekarni. Jeszcze była wzburzona słowami Tomasza. Cichutko weszła na swoje poddasze i zamknęła się na cztery spusty. Nie miała zamiaru wychodzić przez cały okres świąt. Zrobiła sobie kawy i ukroiła kawałek piernika, który piekła wraz z Zosią. Włączyła laptop i wybrała jakiś film. Nadal nie dorobiła się telewizora i wciąż uważała, że jest on zbędny.
Święta upłynęły jej leniwie. Przesiedziała przed laptopem w koszuli nocnej i szlafroku. Wreszcie wyspała się do woli.
W pierwszy dzień po nich poszła do pracy. Część pracowników wzięła urlopy aż do końca roku więc załoga była dość okrojona. Laurze było wszystko jedno. Skupiona nad dokumentami robiła to, co do niej należało. Nie wtrącała się do rozmów koleżanek paplających o przebiegu świąt i przygotowujących się do Sylwestra.
 - A ty Laura wybierasz się gdzieś? – zapytała kpiącym tonem jedna z nich.
 - Nie – odpowiedziała lakonicznie nie podnosząc głowy znad dokumentów.
- Nie masz z kim? – drążyła tamta.
 - Nie mam.
 - Mój brat szuka partnerki na sylwestrowy bal, może się skusisz?
 - Dziękuję. Nie skorzystam.
Tak mniej więcej wyglądały jej rozmowy z koleżankami. Nigdy nie dawała się ponieść nerwom, choć pytania przez nie zadawane były czasem głupie, złośliwe i infantylne. Nigdy też nie pozwoliła się sprowokować.
Wracając do domu zapukała do Zofii. Chciała wiedzieć, czy u niej wszystko w porządku. Zosia podgrzała jej zupę grzybową i świąteczny bigos.
 - Tomasz ma straszne wyrzuty sumienia… - powiedziała niepewnie.
 - Niepotrzebnie. Można mieć wyrzuty sumienia w stosunku do kogoś, kogo się zna i na kim nam zależy. W jego przypadku nie wchodzi w grę ani jedno, ani drugie.
 - A jednak zależy mu na tym, żeby cię przeprosić.
 - Naprawdę nie musi. Ja nie czuję urazy. On bywa tu rzadko a mój stosunek i sympatia do pani po rozmowie z nim nie zmieniły się w najmniejszym stopniu. – Zofia westchnęła ciężko.
 - Pluje sobie w brodę, że zachował się jak kretyn. Nie tak go przecież wychowano.
 - Zamknijmy ten temat. Naprawdę nic się nie stało i nie chcę o tym rozmawiać. Jak wam minęły święta?
 - Głównie na jedzeniu – Zosia roześmiała się. – Tomasz wyjechał dopiero wczoraj wieczorem z wielką torbą wałówki. Dla ciebie też mam. Bigos zamrozisz. Pierogi z kapustą także. Nic im nie będzie. Dostaniesz rybę w galarecie i opanierowanego karpia. Tego musisz zjeść w pierwszej kolejności. Jest też cały słój śledzi w oleju. Jakoś musimy dać radę to pozjadać. Tym razem trochę przesadziłam z ilością jedzenia.


Te kilka dni, które zostały do końca roku minęły Laurze dość monotonnie. W pracy nie było nic pilnego. Panowała luźna atmosfera a pracownicy żyli już przednią zabawą. Ona nigdzie się nie wybierała. Zamierzała po prostu iść spać i potraktować tę noc jako coś zupełnie normalnego. Po pracy wracała prosto do domu zachodząc jeszcze na chwilę do Zofii. W lodówce miała dość jedzenia i nie musiała chodzić za nim po sklepach.
W ostatni dzień roku skończywszy pracę i rzuciwszy kilka zdawkowych życzeń koleżankom z pokoju nacisnęła kaptur na głowę i powlekła się do domu. Szła wolno, bo nigdzie jej się nie spieszyło. Doszła do przejścia dla pieszych i zatrzymała się widząc świecące się czerwone światło. Po drugiej stronie ulicy przed domem zobaczyła Tomasza. Stał oparty o drzwi samochodu i najwyraźniej na nią czekał. Nie chciała ponownej konfrontacji z nim. Już ta pierwsza nie była zbyt miła. Niestety dostrzegł ją więc nie mogła już zrobić w tył zwrot tym bardziej , że zapaliło się zielone światło. Przeszła przez ulicę i ukrywszy twarz w obszernym kapturze podążyła w kierunku klatki schodowej udając, że go nie widzi.
 - Pani Lauro proszę zaczekać – podbiegł do niej prosząc. Zatrzymała się i odwróciła głowę. – Chciałem panią bardzo przeprosić. Zachowałem się jak ostatni dupek. Proszę mi wierzyć, że w żaden sposób nie chciałem pani urazić. Miała pani rację naskakując na mnie, bo na to zasłużyłem. Bardzo mi zależy, żeby nasze relacje były poprawne.
 - Dlaczego?
 - Głównie ze względu na babcię. Ona traktuje panią jak wnuczkę i bardzo panią kocha. Nie może znieść myśli, że dwoje jej wnuków jest skonfliktowanych. Ja pragnę zgody i jeszcze raz przepraszam za moje zachowanie.
 - Przeprosiny przyjęte – mruknęła. Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
 - A jednak gniewa się pani… Co mogę jeszcze zrobić, żeby pani mi wybaczyła? Mogę na kolanach błagać, bo bardzo mi na tym zależy – runął przed nią na mokrą, śniegową breję i złożył ręce jak do modlitwy. Spojrzała na niego. Wyglądał tak komicznie, że początkowa złość zaczęła w niej topnieć. W końcu roześmiała się na całe gardło ukazując dwa rzędy śnieżnobiałych, równych zębów. Zafascynowany patrzył na tę jej spontaniczną reakcję i sam się roześmiał. Wstał i otrzepał kompletnie mokre nogawki jeansów.
 - To co, zgoda? – zapytał z nadzieją wyciągając do niej dłoń.
 - Zgoda, – podała mu swoją, a on podniósł ją do ust i ucałował – ale pod warunkiem, że przestaniesz zwracać się do mnie „pani” i zaczniesz nazywać mnie po imieniu.
 - Z największą radością – zapewnił.

Zosia otworzyła drzwi i kiedy zobaczyła na progu tych dwoje jej twarz rozświetlił uśmiech.
 - Pogodziliście się?
 - Pogodziliśmy babciu – Tomasz przepuścił Laurę przodem i wszedł za nią zamykając drzwi. – Dostaniemy coś ciepłego? Nie wiem jak Laura, ale ja przemarzłem klęcząc na chodniku.
 - Klęczałeś na chodniku? – zaskoczona Zofia aż ściągnęła z nosa grube szkła.
 - Inaczej nie dała się przebłagać – roześmiał się głośno. Pomógł rozebrać się Laurze wieszając jej kurtkę na wieszaku. Ściągnęła szalik i czapkę. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozsypały się na jej plecach pasma długich, gęstych, rudych włosów. Tomasz patrzył na to jak oniemiały. Ta kobieta była piękna.


Dojadali świąteczny barszcz z uszkami. Zosia krzątała się po kuchni szykując im drugie danie.
 - A co z Sylwestrem dzieci? Macie jakieś plany?
 - Ja mam zamiar spędzić go tutaj – Tomasz rozparł się na krześle.
 - A ja idę spać – Laura wstała od stołu i zebrała talerze wkładając je do zlewu. Zosia nieco zbulwersowana popatrzyła na oboje krytycznie.
 - Zaczynam się bać, co będzie za trzydzieści lat, bo wy już zachowujecie się jak para zgrzybiałych staruszków. Powinniście korzystać z życia i bawić się póki jesteście młodzi. Ja w waszym wieku nigdy nie odpuściłam tej wyjątkowej nocy i szalałam z dziadkiem do białego rana.
Popatrzyli na nią i równocześnie parsknęli śmiechem.