Łączna liczba wyświetleń

piątek, 20 listopada 2015

"SYMFONIA MIŁOŚCI" - rozdział 4,5,6



ROZDZIAŁ 4


Poniedziałkowy poranek znów przywitał świat śniegiem i mrozem. Zdeterminowany Maciek po raz kolejny próbował uruchomić swoje stare Volvo.
 - No, nie rób mi tego. Nie dzisiaj. Odpal wreszcie… - przemawiał do samochodu, obok którego dreptała przestępując z nogi na nogę, coraz bardziej zmarznięta Ula.
 - Maciek, on nie odpali. Chodźmy lepiej na autobus. Nie chcę się spóźnić zaraz pierwszego dnia.
 - Ula jeszcze chwileczkę. On już się rozgrzewa. – W tym momencie silnik zaskoczył wywołując błogi uśmiech na twarzy Szymczyka. – Mówiłem, że zaskoczy? Wsiadaj. Jedziemy.
Usadowiła się na siedzeniu nadal drżąc z zimna.
 - W tym samochodzie jest jak w lodówce. Pewnie zagrzeje się dopiero wtedy, jak będziemy w Warszawie. Trzeba pomyśleć o jakimś nowszym modelu. Wreszcie zaczniemy zarabiać i być może uda się coś odłożyć. – Maciek uśmiechnął się.
 - Ula, nie mów tak o tym autku. Przyzwyczaiłem się do niego, ale zakupu nowszego nie wykluczam. Będziemy dojeżdżać do pracy i rzeczywiście przydałoby się sprawniejsze auto. Pomyślimy o tym.
Jechali wolno. Drogi były śliskie i niebezpieczne. Wreszcie dotarli na Lwowską. Ula zerknęła na zegarek i odetchnęła z ulgą.
 - Zdążyliśmy. Jest ósma piętnaście. Chodźmy.
Przeszli przez szklane drzwi biurowca i skierowali się do wind. Weszli do jednej z nich naciskając guzik z numerem piątym. Szybko wyjechała na żądane piętro. Po wyjściu z niej poczuli się trochę niepewnie. Przytłoczył ich widok elegancko urządzonej recepcji i stojących obok wygodnych, skórzanych foteli. Za ladą ujrzeli drobną, ładną, młodą brunetkę. Podeszli do niej.
 - Dzień dobry. Nazywam się Urszula Cieplak, a to Maciej Szymczyk. Jesteśmy umówieni z Markiem Dobrzańskim na ósmą trzydzieści. – Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie.
 - Tak, tak. Marek mi mówił, że państwo przyjdziecie. W sprawie pracy, tak? – Pokiwali głowami. – W takim razie witamy na pokładzie. Ja jestem Ania i jeśli nie macie nic przeciw temu, będę się do was zwracać po imieniu i was proszę o to samo. W tej firmie niemal wszyscy tak się do siebie zwracają. Marka jeszcze nie ma, ale za chwilę powinien się zjawić. Usiądźcie sobie tymczasem i poczekajcie, dobrze?
 - Bardzo ci dziękujemy. Zaczekamy. – Przysiedli skromnie na fotelach ściągając czapki i szaliki. W holu było ciepło. Nie minęło pięć minut, gdy drzwi windy otworzyły się i wyszedł z niej Marek. Na widok tych dwojga uśmiechnął się radośnie.
 - Ula, Maciek! Wspaniale, że już jesteście. Nie było kłopotu z dojazdem? Pogoda nie jest za dobra.
 - Witaj Marek – Maciek uścisnął mu dłoń. – Moje auto jest bardzo stare i czasem się buntuje, ale dzisiaj łaskawie odpaliło. – Roześmiali się.
 - To czas pomyśleć o czymś nowszym przyjacielu.
 - To samo mu dzisiaj powiedziałam. – Popatrzył na nich ciepło.
 - Tak się cieszę, że będę miał was blisko. Chodźcie pokażę wam wasze miejsce pracy. – Aniu – zwrócił się do recepcjonistki – jest jakaś poczta dla mnie?
 - Jest – podała mu plik kopert – miłego dnia dla was wszystkich.
 - Dziękujemy.
Weszli z holu do niewielkiego pomieszczenia, w którym stały naprzeciw siebie dwa biurka.
 - To jest kochani sekretariat i wasze stanowiska. Za tymi drzwiami urzęduję ja. Rozbierzcie się teraz i przyjdźcie do mnie. Omówimy wasze obowiązki.
Kiedy zniknął za drzwiami gabinetu Ula powiedziała cicho do Maćka.
 - Nieźle, co? Biurka, komputery, xero. Jest wszystko, co trzeba. Nie mogliśmy wymarzyć sobie lepszej pracy.
 - Masz rację Ula. Pojawienie się Marka w naszym życiu było, jak zrządzenie szczęśliwego losu. Wspaniały człowiek. Dzięki niemu nie będziemy musieli zmywać garów w londyńskich pubach.
Rozebrani z ciężkiej, zimowej odzieży zapukali do drzwi gabinetu.
 - Wchodźcie, wchodźcie.
Gabinet zrobił na nich piorunujące wrażenie. Wielkie, nowoczesne biurko, niezliczona ilość regałów i biała kanapa a obok niej biały, duży fotel i szklany stolik. Marek wstał od biurka i gestem ręki zaprosił ich by usiedli. Sam usadowił się na fotelu.
 - Jak wam już mówiłem, pełnię tu funkcję dyrektora do spraw promocji. Firma zajmuje się modą i szyje ekskluzywne kreacje dla ludzi z zasobniejszymi portfelami. Cztery razy do roku odbywają się pokazy mody, których przygotowanie należy właśnie do mnie. Wiąże się z tym odpowiednia promocja, załatwianie folderów w drukarni, umawianie modelek, fotografa i tym podobne. Jak sami zapewne wiecie, im lepsza i agresywniejsza promocja tym większa szansa na powodzenie kolekcji, a co za tym idzie, większa sprzedaż. Bezpośrednio z reklamą i promocją wiążą się jej koszty, czyli strona finansowa całego przedsięwzięcia. Trzeba mieć oczy szeroko otwarte i uważać, by bilans zawsze był zgodny. Chciałbym, abyście podzielili się obowiązkami. Nie będę wam nic narzucał. Niech każdy weźmie taki zakres, jaki mu najbardziej pasuje.
 - Ja chętnie zajmę się reklamą – zadeklarował się Maciek. – Chyba jestem w tym niezły i mam sporo pomysłów. Finanse wolałbym zostawić Uli. Ona jest naprawdę świetna. Ma ścisły, matematyczny umysł i kocha liczyć. Zgadzasz się Ula? – Uśmiechnęła się łagodnie słysząc słowa przyjaciela.
 - Maciek ma rację. Ja kocham cyferki i na pewno lepiej spełnię się w finansach.
 - Bardzo mnie to cieszy. Za chwilę pójdziecie do Sebastiana. On przygotował dla was umowy. Przeczytajcie je uważnie i jeśli nie będziecie mieć zastrzeżeń, podpiszcie. Zostawcie też u niego pozostałe dokumenty i… - nie dokończył, bo do gabinetu wszedł senior Dobrzański.
 - Witaj synu – dostrzegł, że nie jest sam. – O przepraszam. Widzę, że przeszkadzam. Przyjdź później do mnie, musimy porozmawiać.
 - Nie, nie przeszkadzasz tato. Zaczekaj. Chcę ci przedstawić Ulę Cieplak i Maćka Szymczyka. To właśnie im zawdzięczam to, że jeszcze żyję. To oni uratowali mnie przed zamarznięciem. – Krzysztof podszedł do nich i uścisnął im dłonie.
 - Dziękuję państwu, że uratowaliście mojego syna. Mówił mi jak wiele zawdzięcza waszej trosce i dobroci.
 - Oni oboje tato są świetnymi ekonomistami, dlatego postanowiłem ich zatrudnić na stanowiska moich asystentów. Maciek zajmie się promocją, a Ula finansami. Jak wiesz musiałem pozbyć się Violetty, która nie sprawdziła się na swoim stanowisku, a muszę mieć kogoś do pomocy. – Krzysztof uśmiechnął się.
 - Doskonale to rozumiem i popieram. Cieszę się, że będą państwo częścią tej firmy. Jak załatwisz wszystko, - zwrócił się do Marka – to zajrzyj do mnie.
 - Tak, przyjdę. Będę za godzinę. Chcę ich jeszcze oprowadzić po firmie. – Krzysztof kiwnął głową.
 - Dobrze. Będę czekał.
Po wyjściu ojca Marek powiedział.
 - Chodźcie, zaprowadzę was teraz do Sebastiana. Potem wrócicie do mnie i przejdziemy się po firmie. – Przeszli korytarzem i Marek bez pukania otworzył jedne z drzwi.
 - Witaj Seba. Przyprowadziłem ci kogoś – przepuścił ich w drzwiach.
 - Cześć Sebastian – powiedzieli jednocześnie. Twarz Olszańskiego rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
 - Witajcie. Miło was widzieć. Siadajcie proszę.
 - Ja was zostawiam. Jak tu skończycie, przyjdźcie do gabinetu.
Kadrowy wyciągnął z teczki ich umowy i podał im.
 - Proszę. Zapoznajcie się z nimi i podpiszcie, jeśli nie będziecie mieli uwag.
Zagłębili się w lekturze. Umowy były bardzo korzystne. Przede wszystkim ze względu na krótki, bo tylko miesięczny okres próbny, a po nim już stała umowa na etacie. Podpisali bez zastrzeżeń.
 - Tu mamy wszystkie nasze dokumenty dla ciebie. Mamy nadzieję, że nie brakuje niczego.
 - Nie martwcie się. Nawet gdyby brakowało, to doniesiecie później. Później też przyniosę wam identyfikatory, żebyście bez problemu mogli wchodzić do firmy. To wszystko. Lećcie teraz do Marka.

Podczas, kiedy oni załatwiali sprawę umów u Sebastiana, Marek poszedł do pracowni, w której bezapelacyjnie królował ich główny projektant i najważniejsza osoba w firmie, Pshemko. Jak każdy artysta miał swoje dziwactwa i humory, lecz jego niezaprzeczalny talent i fantastyczne pomysły spychały jego stany emocjonalne na dalszy plan. Marek cicho otworzył drzwi i wsunął się do środka.
 - Witaj Pshemko. – Mistrz podniósł głowę znad projektów, nad którymi pracował i uśmiechnął się.
 - Marco! Żyjesz! Doszły mnie słuchy, że niemal zamarzłeś na śmierć!
 - Dobrze słyszałeś, ale Bóg postawił na mojej drodze fantastycznych ludzi, którzy uratowali mnie. Jestem im bardzo wdzięczny. Przy okazji dowiedziałem się, że dwójka z nich skończyła ekonomię i zarządzanie i marketing, więc postanowiłem ich zatrudnić u siebie. Są bardzo zdolni. Chciałbym tu z nimi przyjść i przedstawić ci ich. To do nich będziesz mógł się zwrócić o pomoc, gdybyś czegoś potrzebował, a mnie by nie było. Są bardzo życzliwi, szczególnie dziewczyna. Nie jest zbyt piękna, ale ma duszę anioła. Po prostu chodząca dobroć.
 - Marco. Wiesz przecież, że uroda, to nie wszystko. Nawet z brzydkiego kaczątka wyrasta piękny łabędź. Może ona do tej pory nie miała dobrego stylisty? Zmienić można wszystko.
 - Masz rację. Ona też jest bardzo skromna i bardzo mądra życiowo. To dzięki niej uwolniłem się od Pauliny. Sam wiesz, jak ta włoska furia dawała mi ostatnio popalić.
 - Wiem, wiem. Dobrze zrobiłeś. Tyle samo w niej piękna ile złości. Mnie też robiła nieprzyjemne przytyki usiłując mnie nawet obrazić. Całe szczęście, jestem ponad to.
 - Z Ulą nie będziesz miał takich problemów, bo to bardzo taktowna osoba. To, co? Mogę tu z nimi przyjść? Będę za chwilę oprowadzał ich po firmie i chciałbym zacząć od ciebie. Jesteś tu przecież najważniejszy. – Łasy na pochlebstwa mistrz, uśmiechnął się łaskawie.
 - Oczywiście, że możesz przyjść. Chciałbym poznać tego anioła, dzięki któremu żyjesz.
 - Dzięki Pshemko, zaraz z nimi będę.
Na korytarzu natknął się na wracających od Seby swoich nowych asystentów.
 - I jak? Podpisaliście?
 - Podpisaliśmy. Nie mogliśmy wymarzyć sobie lepszych warunków. Bardzo ci dziękujemy.
 - Naprawdę nie ma za co. Teraz chodźcie oprowadzę was. Zaczniemy od najważniejszego człowieka w firmie i nie jest nim mój ojciec. – Popatrzyli na niego zdziwieni.
 - A kto?
 - Pshemko. Nasz guru mody. Genialny projektant i mistrz w swoim fachu. Uprzedzę was tylko, że to bardzo wrażliwy człowiek i łasy na pochlebstwa. Wbrew temu, co twierdzi, nie znosi krytyki wobec własnej osoby, więc lepiej uważać na to, co się mówi. Łatwo wpada w gniew, czasem bez powodu, ale jak bliżej się go pozna, to naprawdę można go polubić i te jego dziwactwa również – otworzył drzwi od pracowni - Pshemko, jesteśmy. Poznaj proszę to Urszula Cieplak, a to Maciej Szymczyk.
Pshemko podszedł do Uli i wyciągnął do niej dłoń.
 - Bardzo miło mi panią poznać. Wybawicielkę naszego Marco. – Ula spłonęła rumieńcem, co nie uszło uwagi mistrza. – Rzeczywiście niezbyt ładna. Niemodne okulary i jakieś tandetne ciuchy, ale skromna, o czym świadczy ten wstydliwy kolor jej policzków.
 - Nie mistrzu, to ja jestem zaszczycona móc poznać pana osobiście. Jest pan wielkim i znanym człowiekiem. Bardzo mi miło – jej słowa, wypowiedziane tak ciepło i łagodnie spowodowały wypłynięcie na twarz projektanta błogiego, szczęśliwego uśmiechu. Uwielbiał, gdy ktoś doceniał jego talent. Chyba polubi tę skromną dziewczynę. Być może, że przyjmie jego rady w sprawie ubioru? Lubił czasem pokazywać swoją wielkoduszność. Przywitał się też z Maćkiem, który również obdarzył go sporą ilością pochlebstw. Pshemko rozpływał się.
 - Marco. Dobrze zrobiłeś zatrudniając tę dwójkę. Już ich polubiłem i mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się dobrze układała. A teraz, jeśli pozwolicie, wrócę do swoich projektów.
 - Tak. Nie przeszkadzamy ci już i dziękujemy – mieli wychodzić, gdy głos mistrza zatrzymał ich w drzwiach.
 - Jeszcze jedno kochani. Mówcie mi po imieniu. Tu wszyscy tak mówią - uśmiechnęli się do niego serdecznie.
 - Dziękujemy Pshemko.
Wyszli na korytarz. Marek wypuścił powietrze z płuc.
 - No, najgorsze za nami. Pamiętajcie, gdyby czegoś potrzebował, musicie spełnić jego zachcianki. Od tego zależy jego dobry humor, a jak ma dobry humor, wtedy tworzy jak natchniony i spod jego palców wychodzą istne cuda.
 - Nie martw się Marek, – uspokoiła go Ula - zadbamy o niego i o jego nastrój.
 - Cieszę się, że mnie rozumiecie. Tu jest pomieszczenie socjalne. Można tu zrobić sobie kawę, czy herbatę. Można też zejść do bufetu, który jest na trzecim piętrze i coś zjeść. Na końcu korytarza, tuż za zakrętem mieści się królestwo dyrektora finansowego, Alexandra Febo. Przyznam szczerze, że bardzo rzadko zapuszczam się w te rejony. Nie znosimy się i unikamy siebie. Cały dział finansowy jest dwa piętra niżej. Czasami potrzebujemy od nich jakieś dokumenty. Kierownikiem działu i prawą ręką Alexa jest Adam Turek, niezbyt przyjemny typ. Z nim ostrożnie, bo wszystko donosi Alexowi. To chyba wszystko, co powinniście wiedzieć. Z czasem poznacie firmę i ludzi tu pracujących. Teraz wróćcie do sekretariatu i rozgośćcie się. Przejrzyjcie zawartość komputerów. Są już zalogowane na was, wprowadźcie tylko swoje hasła, o których nikt nie może wiedzieć. Ściany w tej firmie mają uszy, więc dyskrecja jest bardzo wskazana. Ja muszę pójść teraz do ojca. Jak wrócę dostaniecie pierwsze zadanie. Powodzenia.

Rozsiedli się przy swoich biurkach i odpalili komputery. Przejrzeli zawartość folderów. Ula podniosła głowę i uśmiechnęła się przyjaźnie.
 - I co Maciuś, jak ci się tu podoba?
 - Bardzo Ula. Nie mogliśmy lepiej trafić. Mamy umowę, stałą pensję i to wcale nie małą, własne biurka i w dodatku będziemy pracować w swoim zawodzie. Czy można chcieć więcej? Złapaliśmy Pana Boga za nogi dziewczyno.
 - Masz rację. Warto było czekać na taki dar od losu. Jak opowiemy tacie, będzie szczęśliwy.

Marek wszedł do gabinetu ojca i usiadł naprzeciw niego.
 - O czym chciałeś rozmawiać tato? – Krzysztof spojrzał na niego poważnym wzrokiem.
 - O Paulinie. Doszły mnie słuchy, że rozstaliście się. Nie mogłeś mi sam o tym powiedzieć?
 - Przepraszam tato. Oczywiście, że mogłem, ale sam wiesz, jaki byłem zajęty i w dodatku chory.
 - Dlaczego tak nagle. Wiesz, że kochamy Paulinę jak własną córkę. To dla nas bardzo przygnębiająca wiadomość. Sądziliśmy, że oświadczysz się jej i doczekamy waszego ślubu, a ty robisz taki numer? – Spojrzał na ojca a w oczach miał smutek. Powiedział cicho.
 - To wcale nie nagle tato. Od dawna nie układało się między nami. Byłem już zmęczony ciągłymi awanturami o błahostki, wiecznym niezadowoleniem i permanentnymi pretensjami. Nie kocham jej i jak się okazało ona mnie też. Męczyliśmy się i zadręczali siebie nawzajem. Dłużej nie mogło tak być, bo doszłoby do tego, że pozabijalibyśmy się nawzajem. Rozstanie było nieuniknione. Nie róbcie mi więc z mamą wyrzutów, bo oboje zgodziliśmy się, że ten związek nie ma sensu. Sprzedajemy dom, a pieniądze podzielimy po połowie. Ja mam zamiar poszukać jakiegoś mieszkania i nawet już dziś przejrzę oferty w Internecie.
 - No trudno synu, ale szczerze powiedziawszy myślałem, że inaczej postąpisz.
 - Ja wiem tato, że czujesz się kolejny raz rozczarowany, ale ja nie wytrzymałbym z tą kobietą ani dnia dłużej. Wbrew temu, co o niej sądzicie, ona ma bardzo zły charakter. Jest mściwa i podła. Nie traktowała mnie dobrze przez te wszystkie lata. Rozstałem się z nią bez żalu podobnie, jak ona ze mną. Temat jest zamknięty i nie chcę do niego wracać. Chcę zacząć wszystko od nowa z czystą kartą. Chcę się zakochać i być szczęśliwy. Z nią nigdy by się to nie udało. Ona już zrobiła z mojego życia piekło. Nawet nie chcę myśleć, co by było po ślubie. – Krzysztof westchnął.
 - No dobrze. Rób, jak uważasz. – Marek podniósł się z fotela.
 - Wracam do siebie. Muszę rozdzielić robotę między moich nowych asystentów. Trzymaj się.

Minęły dwa tygodnie od kiedy pracowali w F&D. Marek był pod wielkim wrażeniem ich profesjonalizmu i pracowitości. Robota szła bardzo sprawnie i niemal paliła im się w rękach. Kiedy przypominał sobie czasy, gdy w sekretariacie królowała Violetta, ciągle narzekająca, że zarzuca ją kolejnymi poleceniami i nic sobie z tego nie robiąca, nie mógł nie docenić tej ulgi, jaką odczuwał na myśl, że się jej pozbył. Ta głupiutka blondynka nawet nie rozumiała, co on do niej mówi. Nie miała pojęcia ani o marketingu ani o finansach. Zatrudniając ją uległ naciskom Pauliny. Szybko domyślił się też powodu zatrudnienia tego beztalencia. Miała być oczami i uszami Pauliny. Wielokrotnie przyłapywał ją na grzebaniu w jego prywatnym notesie i wściekał się słuchając jej pokrętnych tłumaczeń.
Ula i Maciek to były dwie cenne perełki i nie zamieniłby ich na nikogo innego. W lot odgadywali jego intencje. Nigdy nie musiał tłumaczyć, lub powtarzać dwa razy. Zaskakiwali go na każdym kroku, zadziwiając swoim podejściem do tematu i błyskotliwymi pomysłami. Przez te dwa tygodnie przekonał się, jak bardzo potrafią być kreatywni. Dzięki nim udało mu się zaoszczędzić na wydatkach. Ich pomysły były świeże, odważne, wręcz śmiałe i nowatorskie. Nie wyobrażał już sobie pracy bez obecności tych dwojga szczególnie, że ich wysiłek przynosił wymierne rezultaty. Bez obaw wchodził już do gabinetu swojego ojca i przedstawiał mu kolejne wyjątkowe propozycje. Ojciec też patrzył na niego nieco inaczej niż przedtem i chyba wreszcie zaczął go doceniać.
Pshemko natomiast docenił dobroć Uli. Kiedy przyszła do niego po raz pierwszy prosząc o specyfikację materiałów używanych do szycia wiosennej kolekcji, postanowił wykorzystać sytuację. Podał jej plik dokumentów i jęknął.
 - Urszulo. Te materiały, które zamówiliśmy wcześniej nie są dobrej jakości. Źle się z nich szyje. Gniotą się. Nie wszystkie są złe, ale niektóre tak. Zakreśliłem tam na czerwono. Czy mogłabyś przyjrzeć się temu i poradzić coś na to? Nie wiem, czy nie przekroczylibyśmy budżetu, gdybyśmy zakupili materiały lepszego gatunku. Wiesz dobrze, że moje kreacje nie mogą być szyte z byle czego. – Uśmiechnęła się z sympatią do niego.
 - Wiem Pshemko. Obiecuję ci, że pochylę się nad tym. Być może uda się wykroić trochę gotówki i kupić inne, lepsze. Porozmawiam o tym z Markiem i spróbuję go przekonać. Nie chcemy przecież, żeby skrytykowano kreacje, w które włożyłeś tyle pracy. Ta kolekcja musi odnieść sukces. – Mistrz uśmiechnął się błogo.
 - Ach Urszulo. Ty jedna mnie rozumiesz. Mam nadzieję, że to się uda. Bardzo na ciebie liczę.
Wróciła do sekretariatu i wyszukała w segregatorze kopię specyfikacji. Kiedy przyjrzała się dokładnie obu zestawieniom, ze zdumieniem stwierdziła, że różnią się od siebie. Niby nazwy materiałów te same, ale w specyfikacji przyniesionej od Pshemko były zupełnie inne numery serii. Nie wiedziała, co to oznacza, ale jej upór opłacił się. Dotarła do wykazu, z którego wynikało, że numer oznacza też jakość materiału. Wszystkie zakreślone przez projektanta pozycje oznaczały trzeci gatunek i najniższą jakość. - Jak to możliwe? – pomyślała. Postanowiła porozmawiać z Markiem. Weszła do jego gabinetu.
 – Marek. Mamy chyba poważny problem – podniósł głowę z nad laptopa i spojrzał na nią zaniepokojony.
 - Co się stało?
 - Byłam u Pshemko. Narzeka na złą jakość materiałów. Mówi, że źle się z nich szyje i że się gniotą. Przed chwilą porównałam obie specyfikacje. One różnią się od siebie, a powinny być przecież takie same. Spójrz na te pozycje i porównaj z tymi.
Pochylił się nad kartkami i po chwili podniósł na nią przerażony wzrok.
 - Chryste Panie, Ula, on szyje z najgorszego sortu. Ktoś podmienił te specyfikacje, a ja nic nie zauważyłem i zamówiłem te materiały – jego szare komórki intensywnie pracowały. Na twarzy wymalował się wyraz wściekłości. Zdławionym z emocji głosem powiedział – ja wiem, kto to zrobił. Myślałem, że sobie ostatnio odpuścił, bo coś za cicho siedział. Tymczasem przygotował nam bombę z opóźnionym zapłonem. – Patrzyła na niego zdezorientowana.
 - Marek, o kim ty mówisz?
 - O moim niedoszłym szwagrze, Alexandrze Febo. Od dawna kopie pode mną dołki, knuje intrygi, chce mnie zdeprymować w oczach mojego ojca i pewnie też mści się za Paulinę. Tylko jak ja mam mu to udowodnić? Jestem pewien, że tej podmiany nie mógł dokonać nikt inny. Nie wiem, co zrobić.
 - A ja chyba wiem… - powiedziała nieśmiało. Spojrzał na nią z nadzieją.
 - To mów Ula, mów.
 - Wezmę pod lupę cały budżet pokazu. Spróbuję go okroić z mniej potrzebnych wydatków. Trzeba znaleźć jakieś oszczędności. Za nie zamówimy materiały w najlepszym gatunku. To piękna kolekcja i nie może zakończyć się klapą.
 - Dziękuję ci Ula. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Mógłbym, co najwyżej podciąć sobie gardło, a ojciec nigdy nie wybaczyłby mi tej porażki.
 - Nie ma za co mi jeszcze dziękować. To przecież moja praca. Idę więc popracować.
 - Jesteś aniołem – powiedział z wdzięcznością, a ona znów poczuła to znajome ciepło na policzkach.
Pracowała na najwyższych obrotach analizując kolumny cyfr. Po godzinie uśmiechnęła się do siebie – będzie dobrze. Zaoszczędziłam nawet więcej niż potrzebujemy – usatysfakcjonowana, ponownie weszła do gabinetu.
 - No i co Ula? Masz jakieś dobre wieści? – rzucił smętnie. Uśmiechnęła się do niego promiennie.
 - Nawet bardzo dobre.
 - Naprawdę? – Pokiwała twierdząco głową.
 - Naprawdę i zaraz ci wszystko wytłumaczę – rozłożyła na szklanym stoliku wyliczenia i zaczęła wyłuszczać mu punkt po punkcie. Był pod wrażeniem. Nawet się nie spodziewał aż tak wysokich oszczędności. Z radości przyciągnął ją do siebie i wycisnął na jej ustach siarczystego całusa.
 - Ula! Jesteś genialna! Uratowałaś mnie już nawet nie wiem, który raz. Dawno przestałem liczyć. - Stała przed nim purpurowa z zażenowania i zaskoczona tym pocałunkiem. Popatrzył na nią z czułością. - Ula, nie wstydź się. Do końca życia będę powtarzał, że jesteś najmądrzejszą istotą na świecie. – Ochłonęła trochę i uśmiechnęła się nieśmiało.
 - To ja pójdę zamówić te materiały – szybkim krokiem opuściła gabinet. Marek pokręcił głową – chyba zbyt żywiołowo zareagowałem. Znowu wpędziłem ją w zakłopotanie. Ale te rumieńce dodają jej tyle uroku. Smakuje też słodko.

Zamknęła za sobą drzwi. – O matko! Ależ on całuje. Ma takie miękkie, delikatne usta. Gdyby on wiedział, gdyby on tylko wiedział, jak ważne miejsce zajmuje w moim sercu. - Zadzwoniła do hurtowni i umówiła dostawę, potem pomaszerowała do pracowni.
 - Pshemko? Mogę na chwilę?
 - Wchodź, wchodź. I co? Wymyśliłaś coś?
 - Za dwa dni dostarczą partię towaru najwyższej jakości. Już nie będziesz miał problemów z szyciem. – Spojrzał na nią zdumiony.
 - Urszulo! Mówisz prawdę!
 - Najszczerszą. Załatwiłam te materiały. – Mistrz rzucił jej się na szyję.
 - Jesteś aniołem.
 Chyba już to słyszałam – pomyślała.



ROZDZIAŁ 5



Wszedł do gabinetu Sebastiana pogwizdując wesoło. Ten popatrzył zdumiony na przyjaciela. Dawno nie widział go w tak dobrym nastroju.
 - Cześć stary, a co ty taki wesolutki?
 - Kupiłem mieszkanie Seba. Wreszcie wyprowadzam się. Znalazłem też chętnego, który chce kupić dom. Same dobre wiadomości, więc mam się czym cieszyć. W tej właśnie sprawie przychodzę. Chciałbym cię prosić o pomoc w przeprowadzce. Mam do przewiezienia kilka drobiazgów, a jutro mają przywieźć meble. Chciałem was też zaprosić na sobotę. Pomoglibyście mi się urządzić. Co ty na to?
 - Nas?
 - No ciebie, Ulę i Maćka.
 - Aaa… rozumiem. Jasne. Ja bardzo chętnie. A te drobiazgi, kiedy chcesz przewieźć?
 - Najchętniej dzisiaj. Chciałbym opróżnić dom. Kupiec chce się wprowadzić jak najszybciej, a ja też nie chciałbym być tam dłużej niż to konieczne.
 - OK. Możemy pojechać od razu po pracy.
 - Dzięki Seba za to, że zawsze mogę na ciebie liczyć.
 - Zawsze do usług – wyszczerzył się kadrowy.
Szybko przemierzył korytarz i przywitał się ze swoimi asystentami.
 - Witajcie kochani. Możecie przyjść na chwilę do mnie? Muszę wam coś powiedzieć – wstali od biurek, weszli za nim do gabinetu i zajęli miejsca na kanapie. Marek roztarł zziębnięte dłonie. - Mam do was prośbę. Właśnie kupiłem mieszkanie i chciałbym zaprosić was w sobotę, żebyście pomogli mi je urządzić. Ciebie Maćku chciałbym zapytać, czy masz coś, co nazywa się wiertarką. Mam kilka rzeczy do powieszenia na ścianie i trzeba wywiercić dziury pod kołki. Ja sam nie bardzo radzę sobie z takim sprzętem. Rozumiecie… Wychuchany jedynak. – Roześmiali się.
 - Ja za to świetnie z nią sobie radzę i bardzo chętnie wywiercę ci parę dziur. Oczywiście, że ci pomożemy. Kobieca ręka też się przyda. Mam nadzieje Ula, że też się zgadzasz? – Uśmiechnęła się lekko.
 - No jasne. Przecież nie zostawimy go bez pomocy, skoro tak ładnie prosi. – Zwróciła się do Marka. – Musisz nam tylko podać adres, żebyśmy wiedzieli, gdzie te dziury wiercić.
 - Dziękuję wam bardzo. Sebastian też pomoże. Mieszkanie jest na Mokotowie na ulicy Siennej. Położone jest dość wysoko, bo na dwunastym piętrze. Mam piękny widok na Warszawę. Czy godzina jedenasta nie będzie za wczesna? Dacie radę przyjechać? – Maciek prychnął.
 - Pewnie. W każdą sobotę do godziny jedenastej panna Cieplak zdąży przewrócić chałupę do góry nogami. Zaciekle sprząta i ustawia wszystkich po kątach. Przynajmniej jedną sobie odpuści, a pan Józef i dzieciaki odetchną z ulgą – roześmiał się na całe gardło widząc złą minę Uli. Objął ją ramieniem. - No nie złość się. Przecież to tylko żarty. U Marka też będzie pewnie sprzątania pod dostatkiem. Nie będziemy się nudzić.
Marek uśmiechnął się do nich z wdzięcznością.
 - Tu macie dokładny adres – podał Maćkowi kartkę. – Jestem wam naprawdę bardzo wdzięczny.

W sobotnie przedpołudnie Maciek wszedł do domu Cieplaków.
 - Ula! Gdzie jesteś!
 - W kuchni. Chodź. Pomożesz mi.
Wszedł i zobaczył jak usiłuje podnieść wielki garnek.
 - Jezu! Ula, co ty tam tak dźwigasz?
 - Gołąbki. Narobiłam ich całe mnóstwo. Nie wiem, o której wyjedziemy od Marka, a trzeba też coś zjeść, prawda? Podgrzejemy je i będziemy mieć gotowy obiad. Pomożesz mi? Ja wezmę jeszcze garnek z sosem do nich. Tylko nie przewróć się z nimi. Ślisko jest.
Do kuchni wszedł Józef.
 - I co córcia, spakowałaś wszystko?
 - Spakowałam. Nie wiem tato, o której skończymy. Na piecu są dla was gołąbki i sos. Muszę już wychodzić, bo Maciek zamarznie w tym aucie. Trzymajcie się – ucałowała go w policzek i już jej nie było.
Podjechali na Sienną. Osiedle było ładnie położone i dość zadbane. Odśnieżone chodniki i droga dojazdowa. Wszystko wysypane piaskiem. Widać było rękę dobrego gospodarza. Zadzwonili na domofon, w którym po chwili usłyszeli głos Marka.
 - Marek, to my.
 - Już otwieram. Wchodźcie. – Wjechali na dwunaste piętro, gdzie w otwartych drzwiach czekał już na nich Marek z Sebastianem.
 - Co to za gary? – zainteresował się ten ostatni. Maciek uśmiechnął się pod nosem.
 - To coś dla ciebie Sebastian. Wiemy wszyscy jak bardzo smakuje ci kuchnia Uli. Specjalnie dla ciebie męczyła się wczoraj z tą górą gołąbków.
 - Naprawdę? Gołąbki? – jego twarz rozanielił błogi uśmiech. – Uwielbiam gołąbki. Dziękuję Ula.
 - Nie ma za co. A gołąbki są dla wszystkich, nie tylko dla ciebie. Chyba byś pękł, gdybyś zjadł taką ilość.
Rozchichotany Marek wpuścił ich do środka.
 - Wejdźcie proszę. Kuchnia jest na lewo i tam możesz postawić Maciek ten gar. Ja włączę expres i zrobię kawę. Na pewno zmarzliście, więc zanim zaczniemy rozgrzejecie się trochę.
Rozglądali się ciekawie po mieszkaniu.
 - Ale wielkie – skonstatowała Ula. – Bardziej przypomina apartament.
 - Wydaje ci się. Jak rozłożymy meble, to już nie będzie takie wielkie – powiedział Marek podając jej filiżankę z kawą.
 - Pokażesz mi potem, w których miejscach chcesz mieć te dziury? Nie chciałbym tego zepsuć i wywiercić tam, gdzie nie trzeba. – Marek uśmiechnął się do Maćka.
 - Spokojnie. Już pozaznaczałem ołówkiem. Potem ci pokażę.
Dopili kawę i zabrali się do roboty. Maciek wiercił, a Marek z Sebastianem uwalniali meble z pudeł. Puste kartony Ula darła na mniejsze kawałki i pakowała do worków na śmieci. O czternastej zostawiła ich i poszła do kuchni podgrzać obiad. W szafkach znalazła talerze i sztućce. Zaparzyła też herbatę i pokroiła chleb. Miał zastąpić ziemniaki. Gdy uporała się ze wszystkim, weszła do salonu i powiedziała.
 - Przerwijcie sobie na chwilę. Obiad na stole. Umyjcie ręce i chodźcie.
Jak na komendę oderwali się od pracy. Od zapachu jej specjałów zakręciło ich w żołądkach. Zawołali Maćka i już po chwili usiedli przy stole wdychając te boskie aromaty. Jedli w ciszy od czasu do czasu mrucząc tylko z zadowolenia. Ula z przyjemnością przyglądała się, jak w błyskawicznym tempie dania znikają im z talerzy.
 - Ktoś chce dokładkę? – Wszyscy jednocześnie spojrzeli na nią. Nie musieli odpowiadać, ich wzrok mówił wszystko. Parsknęła śmiechem.
 - Rozumiem, że wszyscy. – Kiwnęli głowami. Rozchichotana nakładała im solidne repety. Najedzeni siedzieli jeszcze chwilę przy stole.
 - Matko, ale się najadłem – Sebastian poluzował pasek spodni. – To było pyszne. Ula, jesteś mistrzynią gotowania. Cokolwiek nie zrobisz zawsze fantastycznie smakuje. Taka kobieta to skarb. – Odwróciła głowę chcąc ukryć rumieńce. Rozczuliło to Marka. Była taka nieśmiała i zawsze jednakowo reagowała na komplementy. Podniósł się z krzesła i podszedł do niej. Chwycił jej dłoń i przycisnął do ust. Zadrżała. Poczuła jak jej serce gwałtownie przyspiesza. Ostatnio tak właśnie reagowała, kiedy był blisko.
 - Dziękuję Ula, że pomyślałaś o jedzeniu. Gołąbki były fantastyczne. Ja pewnie zamówiłbym jakąś pizzę. Uraczyłaś nas cudownym obiadem. – Spuściła skromnie wzrok.
 - Cieszę się, że wam smakowało. A teraz dokończcie, to co zaczęliście. Trzeba jeszcze zmyć podłogę zanim położymy dywany. Ja pozawieszam firany i zasłony.
 - Masz rację – uśmiechnął się wdzięcznie. – Zaraz skończymy i pomożemy ci przy oknach.
Teraz poszło już sprawnie. Uwolnione z kartonowych zabezpieczeń meble znalazły swoje miejsce. Podobnie dywany. Firanki też wisiały fantazyjnie upięte przez Ulę. Usiedli jeszcze na chwilę przy kawie. Ula spojrzała na swojego szefa.
 - My będziemy się powoli zbierać Marek. Mieszkanie wygląda tak jak powinno. Na pewno będzie ci się tu dobrze mieszkać. Tyle tu miejsca i przestrzeni – rozejrzała się dokoła. – Widok z okna też piękny. Tylko pozazdrościć. – Uśmiechnął się smutno.
 - Nie masz mi czego zazdrościć Ula. To ja zazdroszczę wam. U was zawsze jest tak przytulnie, rodzinnie i swojsko. W pojedynkę trudno stworzyć taką atmosferę. Muszę jednak przyznać, że to mieszkanie jest bardziej przytulne niż dom, którego się pozbyłem. - Przeszli do przedpokoju i ubrali kurtki. Marek ponownie ujął Ulę za rękę i podniósł jej dłoń do ust. - Bardzo ci dziękuję Ula za wszystko. Proszę pozdrów ode mnie tatę i dzieciaki.
 - Pozdrowię. Dziękuję – powiedziała cicho. Podał dłoń Maćkowi.
 - I tobie Maciek wielkie dzięki. Jesteście prawdziwymi przyjaciółmi. Naprawdę to doceniam.
 - Nie ma o czym mówić. Trzymajcie się. Dobranoc. – Zamknął za nimi drzwi i wrócił do Sebastiana.
 - Zostaniesz do jutra? Jest gdzie spać. Mam ochotę na piwo.
 - Pewnie, czemu nie.
Przyniósł otwarte butelki i podał przyjacielowi.
 - Wiesz Marek. Dawno nie byliśmy w klubie. Może skoczylibyśmy jutro na dobry alkohol i panienki. – Marek spojrzał na niego sceptycznie.
 - Nie uwierzysz, ale wcale nie mam na to ochoty. Jakoś od czasu tego incydentu pod Rysiowem straciłem ochotę na balangi. Przestały mnie bawić puste panny. Głupio się zachowywaliśmy, musisz przyznać. Jak szczeniaki. Nie jesteśmy już młodzieniaszkami Seba. Odpuśćmy sobie. Byliśmy tacy żałośni. Zalewaliśmy się w trupa i odchorowywaliśmy to za każdym razem. Bez sensu – pokręcił głową.
 - Nie poznaję cię. Zawsze chętnie mi towarzyszyłeś.
 - To prawda. Ale chyba coś zrozumiałem ostatnio i nie chcę tak żyć. Rozstanie z Pauliną było pierwszym krokiem do normalności. Próbuję normalnieć, jeśli wiesz, co mam na myśli.
 - Chcesz powiedzieć, że pragniesz stabilizacji? – Marek zastanowił się.
 - No… można to tak nazwać. Chcę się zakochać. Założyć rodzinę i mieć normalny, ciepły dom.
 – Zakochać? Przecież ty już jesteś zakochany. – Spojrzał na niego dziwnie.
 - Seba, za dużo piwa? W kim niby? – Sebastian poklepał go po ramieniu.
 - Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie z tego sprawy. Jesteś zakochany w Uli. – Marek wyglądał na oszołomionego.
 - Nie… Tobie już całkiem odbiło. Nie jestem zakochany w Uli, tylko zafascynowany jej osobowością i szlachetnością jej charakteru.
 - No właśnie. To się nazywa miłość przyjacielu. I powiem ci coś jeszcze. Ona też cię kocha. Widzę jak na ciebie patrzy. Tego nie da się pomylić z czymś innym. Widzę też, jak ty na nią patrzysz. Nigdy nie patrzyłeś tak na Paulinę.
 - To nieprawda Sebastian. Coś ci się musiało pomylić. Źle to wszystko odczytałeś. Ula to prawdziwy przyjaciel. Uratowała mi życie i wiele jej zawdzięczam, ale nie kocham jej.
Sebastian pokręcił głową.
 - Zobaczysz. Przekonasz się któregoś dnia, że to ja miałem rację. To wspaniała dziewczyna. Nie olśniewa urodą, a jednak ma coś w sobie, co przyciąga. To właśnie jej przymioty charakteru. Wiesz jak to mówią „z ładnej miski się nie najesz”, a ona zawsze może się zmienić. Możesz się jeszcze zdziwić.
Mówiąc to wszystko Sebastian nawet nie zdawał sobie sprawy, jak prorocze staną się jego słowa.

W poniedziałek przed południem została w biurze sama. Marek miał spotkanie biznesowe, a Maciek załatwiał sprawę folderów w drukarni. Właśnie pochylała się nad dokumentami, które miały posłużyć do analizy porównawczej kampanii reklamowych z ostatnich trzech lat. Zatraciła się w tej pracy zupełnie i nie zauważyła, że do sekretariatu wszedł sam mistrz.
 - Urszulo – podniosła znad papierów głowę i uśmiechnęła się promiennie na jego widok.
 - Pshemko! Jak miło cię widzieć. Potrzebujesz czegoś? Jeśli tak, to powiedz, postaram się załatwić.
 - Nie serdeńko, nic nie potrzebuję. Mam coś dla ciebie. Tylko musisz przejść ze mną do pracowni.
 - Naprawdę? – powiedziała zdziwiona. – A co takiego?
 - Niespodzianka – uśmiechnął się tajemniczo.
 - W takim razie chodźmy. - Zanim poszła z mistrzem, zamknęła biuro na klucz i oddała Ani. - Zostawiam ci klucz, bo idę do Pshemko. Jakby wrócił Maciek albo Marek, to daj mu go i przekaż proszę, gdzie jestem.
 - Nie ma sprawy Ula. Przekażę. – Już bez przeszkód dołączyła do mistrza i powędrowała z nim do pracowni. Trochę się zdziwiła, kiedy zamknął ją na klucz.
 - Pshemko, co ty kombinujesz?
 - Nie obawiaj się. Nic ci nie grozi. Usiądź proszę i wysłuchaj mnie spokojnie. – Zrobiła, jak kazał zaintrygowana jego zachowaniem. - Moja droga Urszulo, – zaczął oficjalnie – za to wszystko, co dla mnie zrobiłaś, chcę ci się jakoś odwdzięczyć. – Już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale powstrzymał ją. – Błagam, tylko nic nie mów. Wysłuchaj mnie do końca. Otóż, postanowiłem zmienić twój wizerunek. Pozwól mi na to. Od tak dawna pragnę to zrobić. Jestem pewien, że nie pożałujesz i będziesz zadowolona z efektu końcowego. Gości tu dzisiaj znany stylista i mój serdeczny przyjaciel. Zgodził się zrobić to dla mnie i odmieni cię.
Spojrzała na niego bezradnie. Bała się, że jak odmówi on po prostu dostanie furii, a do tego dopuścić nie mogła. Westchnęła.
 - Dobrze Pshemko, zgadzam się. Rób, co chcesz. – Uradowany klasnął w dłonie.
 - Bazyli! Pozwól tu do nas! – Zza parawanu wyszedł człowiek w średnim wieku z charakterystyczną kozią bródką i uśmiechnął się do Uli.
 - Zrobię z pani prawdziwą piękność, proszę mi tylko na to pozwolić. – Nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Wszyscy artyści są chyba nieźle zakręceni. Pozwalam, proszę robić to, co uważa pan za stosowne.
 - W takim razie zaczynamy.
Nałożył jej farbę na włosy koloru ciemnej czekolady, a potem patrzyła jak spadają na ziemię kolejne pasma jej długich włosów. Płakała, ale nie odważyła się zaprotestować. Pshemko zauważył jej łzy.
 - Urszulo, nie płacz. Zobaczysz, jaka będziesz piękna po tych zabiegach, a włosy i tak odrosną. – Uśmiechnęła się do niego przez łzy.
 - Masz rację – wyszeptała. – Niepotrzebnie histeryzuję.
Kiedy wymodelował jej fryzurę oniemiała. Czy to naprawdę była ona? Ten kolor nadał głębi i połysku jej włosom, a fryzura była o niebo lepsza niż ten kucyk, który nosiła do tej pory. Stylista zrobił jej delikatny makijaż a Pshemko już szykował dla niej kreację w postaci wełnianej sukienki do kolan w kolorze dojrzałej śliwki. Kiedy stanęła przed nimi byli zaskoczeni. Była naprawdę piękna. Chciała założyć swoje okulary, ale powstrzymali ją.
 - Nie Urszulo. One już nie pasują. Bazyli przyniósł ze sobą komplet soczewek i okularów, bo nie wiedziałem ile masz dioptrii. Zaraz dobierzemy coś twarzowego. Spróbuj najpierw założyć soczewki.
Po paru nieudanych próbach wreszcie jej się udało. Widziała doskonale. Kiedy zobaczyła się w lustrze, nie mogła uwierzyć. Patrzyła na nią piękna kobieta o dużych chabrowych oczach, ładnej fryzurze, pięknej sukience dopasowanej do jej figury i zgrabnych nogach ubranych w długie do kolan botki na niewielkim obcasiku.
 - Pshemko, Bazyli, dokonaliście cudu – wyszeptała. – Bardzo wam dziękuję i jestem niezmiernie wdzięczna – ucałowała ich obu. – Nigdy nie myślałam, że mogę być taka…
 - Piękna? – dokończył mistrz z uśmiechem. – Teraz jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam.
Wyszła z pracowni ciągle oszołomiona tą zmianą. Nigdy nie przypuszczała, że może wyglądać jak te modelki, które kręcą się po firmie każdego dnia. Podeszła do recepcji, ale nie zastała Ani. Sama zabrała więc klucz od sekretariatu i wróciła do przerwanej pracy. Po jakimś czasie usłyszała na korytarzu kroki. Rozpoznała je. To Marek wracał. Wszedł do sekretariatu i ze zdumieniem zobaczył jakąś obcą kobietę.
 - Przepraszam bardzo, mogę wiedzieć, co pani tu robi i kto panią tu wpuścił?
Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko.
 - Nie panikuj Marek, to ja, Ula. – Otworzył usta ze zdumienia. Można nawet powiedzieć, że był w głębokim szoku. Zanim odzyskał głos, poluzował krawat pod szyją.
 - Chryste Panie, to naprawdę ty? Jesteś piękna! Kto ci to zrobił. Muszę mu gorąco podziękować za tę przemianę. Choć tamtą ciebie też lubiłem. Ale teraz… Matko! Teraz wyglądasz, jak milion dolarów. Jesteś olśniewająca – złapał nerwowo za słuchawkę telefonu. - Muszę tu ściągnąć Sebę. Niech popatrzy na ten cud.
 - Marek zawstydzasz mnie. Czy ja wyglądam jak małpa w ZOO, żeby mnie inni oglądali? – Ucałował jej dłoń.
 - Tylko Sebastian i nikt więcej. On musi cię zobaczyć a ja muszę zobaczyć jego minę – wykręcił wewnętrzny. – Seba przyjdź szybko do mnie.
Kiedy wszedł do sekretariatu zaraz zauważył kobietę. Podszedł do niej i przywitał się patrząc na nią roziskrzonym wzrokiem.
 - Dzień dobry. Co sprowadza taką piękność w nasze skromne progi? – Dobrzański nie wytrzymał i ryknął na całe gardło.
 - Nie poznał cię, nie poznał… - Sebastian stał zdezorientowany nie mogąc zrozumieć, co ubawiło tak jego przyjaciela.
 - Marek, możesz mi wytłumaczyć, z czego się… - Nie pozwolił mu dokończyć.
 - Seba, to jest Ula!
 - Ula! – spojrzał na nią. Też nie wytrzymała i roześmiała się perliście ukazując w pełni swój aparat ortodontyczny.
 - Tak Sebastian, to ja we własnej osobie.
 - Ależ jesteś piękna. W życiu bym cię nie poznał.
 - Czego byś nie poznał? – do sekretariatu wszedł Maciek. Zauważył, że nie są sami i ukłonił się kobiecie.
 - Dzień dobry. - Teraz cała trójka śmiała się do rozpuku.
 - On… też jej nie poznał – Marek wykrztusił z siebie trzymając się za brzuch.
 - Maciuś poznaj twoją najlepszą przyjaciółkę, Ulę. – Maciek spojrzał na nią i dostrzegł aparat na zębach.
 - Ula, na litość boską, coś ty ze sobą zrobiła? Własny ojciec cię nie pozna. Ale wyglądasz pięknie, to trzeba przyznać.
 - Dobra. Dosyć już. Chodź Ula do mnie, bo muszę coś z tobą omówić. Maciek, załatwiłeś wszystko?
 - Załatwiłem wszystko jak trzeba. Foldery się drukują.
Przepuścił Ulę w drzwiach i sam wszedł zamykając je za sobą. Usiadła skromnie na kanapie.
 - No Ula. Większej niespodzianki nie mogłaś mi zrobić. Dobrze, że pozbyłaś się tych okularów, bo zasłaniały ci niemal całą twarz, która, jak się okazuje, jest bardzo piękna. – Znowu jej policzki przybrały barwę buraczka i znowu rozczuliła go swoją nieśmiałością. Spojrzał w te dwa błękitne diamenty i utonął w nich. Poruszyła się niespokojnie. Była bardzo zażenowana.
 - Marek…, - z trudem oderwał wzrok od jej oczu – chciałeś coś omówić…
 - A….tak…, tak… Ale zanim ci powiem, to chciałbym cię o coś spytać. Lubisz muzykę poważną? Ale nie tę nowoczesną. Klasyczną. - Zauważył, że się zdziwiła. – Dostałem zaproszenie na koncert do filharmonii – wyjaśnił. – Z osobą towarzyszącą. Byłbym szczęśliwy, gdybyś zechciała pójść. – Zaskoczył ją.
 - Ja…? Z tobą…?
 - No, a co w tym takiego dziwnego? Nie samą pracą człowiek żyje. Koncert jest w sobotę. Przyjechałbym po ciebie o osiemnastej, bo zaczyna się godzinę później.
 - Marek, ja nigdy nie byłam na takim koncercie i naprawdę nie wiem, czy lubię taką muzykę.
 - To w takim razie dobra okazja, żeby się o tym przekonać. Zgódź się, proszę – popatrzył na nią wzrokiem biednego psiaka.
 - No dobrze. Niech ci będzie. Pójdę z tobą na ten koncert. – Porwał ją z kanapy wprost na ręce i okręcił się z nią kilka razy po gabinecie. - Marek! Co ty wyprawiasz! Postaw mnie! Jestem ciężka. Uśmiechnął się do niej radośnie ukazując te dwa słodkie dołeczki w policzkach.
 - Wcale nie jesteś. Jesteś lekka jak piórko. Dziękuję ci, że się zgodziłaś.

Rodzina faktycznie jej nie poznała, ale nie musiała ich długo przekonywać. Wystarczyło, że się odezwała i pokazała aparat na zębach.
 - Pięknie wyglądasz córcia – Józef był wzruszony. – Jesteś taka podobna do mamy. – Teraz już oboje mieli łzy w oczach.
 - Wyglądasz, jak księżniczka Ulcia. Jesteś najpiękniejsza – mała Beatka przytuliła się do niej. – Teraz tylko musisz odnaleźć swojego księcia.
 - Księcia to już znalazłam, tylko niestety nie będzie mój – pomyślała.

W sobotę szykowała się niemal od rana. W tygodniu zrobiła porządne zakupy. Wydała mnóstwo pieniędzy, ale nie żałowała. Trochę nowych, modnych ciuszków zawsze się przyda. Kupiła też elegancki płaszcz. Ten, w którym chodziła do tej pory był już stary i w dodatku przerobiony z płaszcza mamy. O osiemnastej podjechał Marek. Wszedł do domu i przywitał się ze wszystkimi. Kiedy wyszła ze swojego pokoju serce załomotało mu w piersi. Wyglądała zjawiskowo. – Jest cudna. Pshemko naprawdę się spisał. Wykonał dobrą robotę. Ma piękne oczy i takie długie rzęsy. Przez te wielkie okulary nie było tego w ogóle widać. I usta. Ładnie wyrzeźbione, pełne i jędrne. Aż proszą się o pocałunek. – Otrząsnął się z tych myśli zauważając, że patrzy na niego. Uśmiechnął się.
 - Gotowa?
 - Mhmm…
 - W takim razie jedziemy. Koncert zapowiada się rewelacyjnie. Będzie „IX Symfonia” Beethovena i „Symfonia fantastyczna” Berlioza nazywana też często „Symfonią miłości”. To piękna muzyka Ula, bardzo poruszająca i z pewnością ci się spodoba. Koncert potrwa półtorej godziny, później moglibyśmy pójść coś zjeść. Jutro niedziela, więc nie musisz się zrywać skoro świt. Zgadzasz się?
Czy mogła się nie zgodzić? Czy mogła mu odmówić, kiedy jej serce wyrywało się do niego i trzepotało w jej piersi, jak uwięziony w klatce ptak?
 - Dobrze. Zgadzam się? – wyszeptała. Zbliżył się do niej i pocałował policzek.
 - Dziękuję Ula.






ROZDZIAŁ 6



„…muzyka wznieca płomień w sercu mężczyzny,
 napełnia łzami oczy kobiety,
muzyka ciszy między tym dwojgiem,
 tworzy symfonię miłości…”


Podjechali na parking usytuowany przy budynku filharmonii. Pomógł jej wysiąść i ująwszy ją za ramię poprowadził do głównego wejścia. Oddali w szatni swoje okrycia i podeszli do biletera pytając o lożę, w której mieli zarezerwowane miejsca. Po uzyskaniu informacji udali się na piętro. Zajęli miejsca tuż przy froncie balkonu. Mieli stąd doskonały widok na scenę. Ula czuła lekkie podekscytowanie. Nigdy nie była w takim miejscu. Elegancko ubrani mężczyźni i kobiety w pięknych toaletach. Sama śmietanka Warszawy. Marek też prezentował się doskonale. Ubrany w markowy, czarny garnitur i śnieżnobiałą koszulę wyglądał jak marzenie. Przyglądała mu się ukradkiem zerkając na niego co jakiś czas. Był bardzo przystojny. Jego piękna twarz przyciągała spojrzenia wielu kobiet. Westchnęła cicho. Nie była dla nich konkurencją i dobrze o tym wiedziała. Mimo przemiany nie czuła się ani piękna, ani wyjątkowa. Nadal gdzieś w środku była tą samą, zwyczajną Ulą. Dziewczyną z małego Rysiowa. Szarą myszką, na którą nikt nie zwraca uwagi, bo niknie w tłumie.
Przygasły światła. Zaczynał się koncert. Oderwała wzrok od Marka i skupiła się na orkiestrze. Pierwsze dźwięki przyprawiły ją o dreszcz. Nie sądziła, że tak zareaguje. Jednak na żywo instrumenty brzmią zupełnie inaczej niż te w radio. Zasłuchała się. Nie przypuszczała, że może tak duchowo odbierać muzykę. Nawet nie zauważyła, że jej policzki są mokre od łez. Nie zauważyła też, że od pewnego czasu Marek nie patrzy na scenę, tylko na nią. Wyjął chusteczkę i delikatnie dotknął jej dłoni. Odwróciła do niego twarz, a on starł jej z policzków łzy. Uśmiechnęła się nieśmiało do niego. Wzięła z jego dłoni chusteczkę i szeptem powiedziała.
 - Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. To coś wspaniałego.
Pochylił się i nie mówiąc słowa ucałował jej dłoń. Nie sądził, że zareaguje tak emocjonalnie, a z drugiej strony nie był tym zaskoczony. Miała w sobie takie ogromne pokłady wrażliwości. Czy ktoś o tak dobrym sercu i tak pięknej duszy mógłby zareagować inaczej? To cała Ula. Jego Ula. Jego? Nagle zrozumiał to, o czym mówił Sebastian. Siedział i obserwował jej piękny profil i nadal widział płynące po policzkach łzy. Seba miał rację. To, co czuł do tej anielskiej istoty, to była miłość. Rozlała się w jego sercu jak lawa. Burzyła spokój i podrażniała każdy nerw. Zapragnął jej bardzo, bardzo mocno, aż do bólu. Tak… Teraz już wiedział i odczuwał całym sobą. Kochał tę dziewczynę, kochał nad życie. Rozczulała go swoją nieśmiałością i niewinnością dziecka. Rozczulało go zażenowanie, z jakim przyjmowała jego komplementy i pochwały. – Znalazłem swoje szczęście, swoją miłość. Miłość na całe życie i nie wypuszczę jej z rąk – pomyślał uszczęśliwiony.
Przebrzmiały ostatnie takty. Rozbłysło światło. Zeszli do szatni i odebrali swoje okrycia. Pomógł jej założyć płaszcz. Kiedy wyszli na zewnątrz zatrzymała się na chwilę i spojrzała mu w oczy.
 - Dziękuję ci. Nigdy nie zapomnę tego koncertu. On nadal jest tu we mnie w środku. Tak cudnej muzyki nie można zapomnieć. Teraz mogę odpowiedzieć na twoje pytanie. Tak. Kocham muzykę klasyczną. – Ogarnął ją ramieniem i delikatnie przytulił.
 - Bardzo się cieszę, że ci się podobało. Będę częściej zabierał cię na takie koncerty. W domu mam na płytach obie symfonie. Jeśli byś chciała kiedyś posłuchać jeszcze raz, chętnie pożyczę ci nagrania. Teraz chodźmy. Tu niedaleko jest przytulna knajpka. Samochód zostawimy, bo to zaledwie parę kroków.
Mówił prawdę. Już po chwili weszli do przytulnego wnętrza kawiarenki. Usiedli przy stojącym w najciemniejszym kącie sali stoliku, na wyściełanej suknem ławie i zamówili dania. Spożywali w milczeniu. On myśląc o tym wspaniałym uczuciu, jakie do niej żywił, ona nadal przeżywała ten koncert.
 - Masz jeszcze na coś ochotę? – Pokręciła przecząco głową.
 - Nie, dziękuję. Najadłam się. Późno już. Wracajmy. Przed tobą jeszcze powrotna droga z Rysiowa.
Wyszli na zewnątrz. Objął ją ramieniem i wolno prowadził w stronę parkingu. Nie protestowała, było jej tak dobrze. Mogła się do niego przytulić i poczuć, choć przez chwilę szczęśliwa.
 - Kocham cię Ula… - Zatrzymała się raptownie i spojrzała mu w oczy. Jej własne przypominały wielkością dwa spodki. Wyglądała, jak ktoś, kto jest pod wpływem ciężkiego szoku.
 - Słucham? – powiedziała drżącym głosem bezgranicznie zdumiona. Przytulił ją do siebie i z miłością spojrzał w te ogromne dwa błękitne jeziorka.
 - Kocham cię Ula – powtórzył. – Kocham bardzo mocno. Tak mocno, że ta miłość nie mieści mi się w sercu i chciałbym wykrzyczeć to całemu światu. Pokochałem cię już tam w Rysiowie, ale całkiem niedawno to sobie uświadomiłem. Nie mogę bez ciebie żyć. Jesteś treścią i sensem mojego istnienia. Powietrzem, bez którego nie potrafię oddychać. Jesteś dla mnie wszystkim. Istotą najważniejszą na ziemi.
Płakała. Szlochała głośno i nie mogła powstrzymać napływających do jej oczu łez. – Czy to jakiś sen? On mnie kocha? Czy to może być prawda? Marzenie się spełniło? – Tulił ją w swych ramionach głaszcząc uspokajająco po plecach. Nie poganiał jej. Musiał dać jej czas, by oswoiła się z tą myślą. Oderwała się w końcu od niego i zatopiła swoje dwa diamenty w jego stalowo-szarych oczach.
 - Ja też cię kocham. Bardzo kocham. Pokochałam cię nocą, jak czuwałam przy tobie, a ty rzucałeś się w gorączce. Nigdy nie wierzyłam, że ta miłość się spełni. Wydawałeś mi się taki daleki, nieosiągalny dla mnie. Byłeś… nadal jesteś taki niezwykle piękny, bardzo przystojny i niesamowicie atrakcyjny, a ja byłam tylko zwykłą brzydulą z Rysiowa. – Pokręcił głową.
 - Nie byłaś Ula. To nie uroda, czy jej brak ujęły mnie w tobie. Ja zakochałem się w twojej duszy, dobrej, szczerej i współczującej.
Starł kciukami łzy z jej policzków i przylgnął do jej ust. Od dawna pragnął to zrobić. Posmakować tych słodkich, jędrnych, malin. Oddała pocałunek zatracając się w nim bez końca. Doprowadził ją niemal do utraty zmysłów. Oderwał się od niej i mocno przytulił.
 - Jesteś moim największym skarbem i nie oddam cię nikomu. – Drżała. Nie wiedziała, czy z zimna, czy od tego pocałunku, którego ślad nadal czuła na swoich ustach. Zauważył to.
 - Chodźmy kochanie. Zmarzłaś. Włączę ogrzewanie, to szybko się rozgrzejesz.
Poczuła się tak dobrze, tak wspaniale, gdy usłyszała to słowo „kochanie”. Usadowił ją w samochodzie i włączył nawiew ciepłego powietrza. Wolno ruszył z parkingu w kierunku Rysiowa. Kiedy rozstawał się z nią pod bramą jej domu, nie potrafił się od niej oderwać. Zasypał ją kaskadą pocałunków naprzemian, lekkich jak wiatr i tych żarliwych, gorących.
 - Nie wiem jak wytrzymam bez ciebie. Umów się ze mną na jutro, bo nie przeżyję do poniedziałku. – Uśmiechnęła się figlarnie.
 - Na pewno dasz radę. – Pokręcił głową.
 - Na pewno nie. Uschnę z tęsknoty i będziesz mnie miała na sumieniu.
 - Nie chcę mieć cię na sumieniu.
 - To umów się ze mną na jutro. – Przewróciła oczami.
 - Ależ ty jesteś uparty. Dobrze umawiamy się. – Cmoknął głośno jej policzek. – Jutro przyjedziesz do nas na obiad. To mój warunek. Po obiedzie możesz mnie zabrać, gdzie chcesz.
 - Zgadzam się na wszystko. Jesteś aniołem. Na którą mam być?
 - Najlepiej na trzynastą. W niedzielę jadamy zwykle wcześniej niż w powszedni dzień.
 - W takim razie będę na trzynastą – ostatni raz przytulił się do jej ust i pocałował namiętnie. – Do jutra kochanie.
 - Do jutra – szepnęła – i jedź ostrożnie.
Stała jeszcze chwilę, aż straciła z oczu światła oddalającego się Lexusa. Po cichu weszła do uśpionego domu i skierowała się prosto do swojego pokoju. Leżąc już w łóżku ciągle rozpamiętywała ten niezwykły dzień. Dotknęła dłonią nabrzmiałe od pocałunków usta. – Jak on całuje! Jego pocałunki są takie…ach! Kocha mnie równie mocno, jak ja jego. Czy można być bardziej szczęśliwym?

Nazajutrz, tuż przed godziną trzynastą srebrny Lexus zatrzymał się przed bramą budynku z numerem ósmym. Wysiadł z niego przystojny brunet i sięgnął po ogromny bukiet czerwonych róż.
 - Marek? – Odwrócił się gwałtownie i ujrzał za sobą Maćka.
 - Cześć Maciek. – Szymczyk spojrzał zdziwiony na kwiaty.
 - A gdzie ty idziesz z tym bukietem?
 - Do Uli.
 - No, domyślam się. A z jakiej okazji te kwiaty? Ona nie ma dzisiaj urodzin, dopiero w marcu.
 - Wiem Maciek. To tylko po to, żeby zrobić jej przyjemność. – Mina Maćka nadal wyrażała lekkie zdumienie. - No dobra… Powiem ci. Kocham ją Maciek. Kocham, jak nikogo na świecie. Wczoraj wyznałem jej tę miłość i ku mojej radości ona ją odwzajemniła. Jest kobietą mojego życia i myślę o niej bardzo poważnie. Chcę związać z nią swoje życie.
 - No przyjacielu, gratuluję – uśmiechnięty Szymczyk uścisnął mu dłoń. – Nie mogłeś lepiej wybrać. Ula to najlepsza osoba jaką znam i jeśli odwzajemniła twoje uczucie, to bądź pewny, że będzie cię kochać aż do śmierci.
 - Wiem Maciej. Ja czuję podobnie. Teraz muszę lecieć. Trzymaj się bracie.
Zapukał do drzwi. Otworzyła mu Beatka.
 - Cześć Betti. Wszyscy w domu?
 - Wszyscy. Czekamy na ciebie.
Wszedł do środka i zobaczył swoje kochanie, które uśmiechało się do niego cudnie.
 - Witaj skarbie – szepnął. – Stęskniłaś się za mną?
 – Nic a nic – roześmiała się radośnie widząc jego zawiedzioną minę. – Oczywiście, że się stęskniłam. Całą noc myślałam o tobie.
 - To tak, jak ja. Proszę, to dla ciebie – wręczył jej róże.
 - Marek jakie piękne! Dziękuję! – musnęła jego usta. – Proszę, wchodź dalej. Zaraz podam obiad. – Wszedł do kuchni i przywitał się z Jaśkiem i Józefem.
 - Panie Józefie, możemy porozmawiać na osobności. – Zdziwiony nieco Cieplak zaprowadził go do pokoju gościnnego zamykając za sobą drzwi.
 - O co chodzi Marek? Coś się stało?
 - Nie, nie, nic się nie stało. Chciałem tylko panu coś powiedzieć. Od początku byliście dla mnie jak rodzina i zawsze traktowaliście uczciwie. Ja również chciałbym być wobec was uczciwy. Panie Józefie. Kocham Ulę. Kocham całym sercem i mam wobec niej poważne zamiary. Chciałbym tylko wiedzieć, czy ma pan coś przeciw temu, żebyśmy się mogli spotykać.
Józef był bardzo zaskoczony.
 - Ja nie jestem temu przeciwny, żebyście się spotykali. Ona jest przecież dorosła i sama decyduje o tym. Ja nie mam zamiaru niczego jej zabraniać. Jeśli ona odwzajemnia twoją miłość, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wam pogratulować i życzyć szczęścia. Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem i nie skrzywdzisz jej.
 - Nigdy bym tego nie zrobił, zapewniam pana i bardzo panu dziękuję.
 - No dobrze synu, a teraz chodźmy coś zjeść.

Po zjedzonym obiedzie zaproponował jej spacer. Nie w Rysiowie. W Łazienkach.
 - Teraz jest tam pięknie. Zima też ma swój urok. Pospacerujemy trochę, a potem pójdziemy na jakąś kawę i ciastko.
Nie opierała się. Nie pamiętała, kiedy była ostatni raz w tym parku, więc przystała na jego propozycję z ochotą.
Park rzeczywiście wyglądał cudnie. Cicho, bajkowo. Tylko czasem mijali ich nieliczni spacerowicze. Pogoda była dobra. Mróz wprawdzie szczypał trochę w policzki, ale świeciło słońce, którego promienie odbijając się od intensywnej bieli śniegu, raziły ich oczy. Objął ją ramieniem i przytulił. Wolno szli alejką podziwiając po drodze drzewa ubrane w śnieżne, białe czapy.
 - Miałeś rację. Pięknie tu i cicho, – wyszeptała – aż żal mącić ten spokój. Spójrz tam, ile kaczek i łabędzi. Myślałam, że kaczki odlatują na zimę do ciepłych krajów. – Uśmiechnął się.
 - Te chyba nie. Ludzie dokarmiają je. Są tłuste i leniwe. Nie chce im się latać. Mają tu nawet swoje budki, w których mogą spędzać noce. Jezioro zamarzło i mogą tylko dreptać po lodzie.
 - Śmiesznie to wygląda – zachichotała. – Łapki im się ślizgają. Rozjeżdżają się do szpagatu. Komiczne – śmiała się perliście. Zawtórował jej. Miała taki zaraźliwy śmiech. Wyciągnął z kieszeni niewielkie zawiniątko i podał jej.
 - Co to?
 - Kawałek bułki. Pokarmimy je, chcesz?
 - Pewnie, chodź. – Podeszli bliżej brzegu. Rwała małe kawałki i rzucała zgłodniałemu ptactwu śmiejąc się przy tym radośnie. Nie mógł się na nią napatrzeć. Miała w sobie tyle entuzjazmu i spontaniczności. Potrafiła się cieszyć takimi drobiazgami. Otrzepała dłonie i założyła rękawiczki.
 - Ręce mi zmarzły – poskarżyła się. Zaczął pocierać je energicznie pobudzając w nich krążenie.
 - Lepiej już? – spytał po chwili. Spojrzała mu w oczy.
 - Znacznie lepiej. Nawet całkiem dobrze – wyszeptała. Popatrzył na jej zaczerwienione od mrozu policzki i czerwony nosek.
 - Chyba trochę zmarzłaś, co? – Pokiwała twierdząco głową.
 - Chodźmy. Znacznie lepiej iść i ruszać się, niż stać w miejscu.
Objęci poszli dalej kontemplując tę zimową ciszę.
 - Marek? – dobiegł ich głos. Odwrócili się, jak na komendę. Zobaczył, jak w ich kierunku w towarzystwie jakiegoś mężczyzny zmierza Paulina.
 - Witaj Paulina. Nie sądziłem, że mogę cię spotkać w takim miejscu.
 - No cóż, - spojrzała na swojego towarzysza – ostatnio polubiłam takie miejsca.
 - Pieniądze za dom dotarły?
 - Tak. Dziękuję ci. Bardzo mi się przydadzą. Pozwól, że ci przedstawię. To Lew Korzyński, właściciel „Startexportu”. – Uścisnęli sobie dłonie.
 - A to Urszula Cieplak, moja asystentka i dziewczyna. – Ula z uśmiechem podała dłoń najpierw Paulinie, potem Korzyńskiemu.
 - Miło mi państwa poznać. Pracuję już jakiś czas w Febo&Dobrzański, a jeszcze nie miałam okazji pani poznać. Jest przecież pani współwłaścicielką firmy.
 - Tak, to prawda. Ostatnio nie było mnie w kraju. Zima działa na mnie przygnębiająco – powiedziała pretensjonalnym tonem. - Ponad miesiąc spędziłam w moim ukochanym Milano i tam właśnie poznałam Lwa. A państwo na spacerze?
 - Tak. Pogoda piękna, więc żal byłoby nie skorzystać, choć trochę już zmarzliśmy i chyba pójdziemy się gdzieś zagrzać. Pożegnamy się więc. Miłej niedzieli – Marek ukłonił się szarmancko i objąwszy Ulę skierował się do wyjścia z parku.
 - Matko! Ula! Paulina, to ostatnia osoba, którą spodziewałbym się tutaj spotkać – był w lekkim szoku. – Zaskoczyła mnie. Przez te wszystkie lata, kiedy byliśmy razem, nigdy nie odzywała się do mnie tak łagodnie i miło. Może ten Lew ma na nią dobry wpływ? Może to on jest tym właściwym, którego pokocha jej lodowate serce?
 - Zależy ci jeszcze na niej? Ona jest bardzo piękna – zapytała niepewnie. Przystanął i mocno ją objął.
 - Bardzo piękna i bardzo podła. Jedyną osobą, na której mi zależy i którą kocham bardziej niż własne życie, jesteś ty. Nie sądzę, bym mógł jeszcze kogoś pokochać równie mocno – powiedział poważnie.
 - I ja cię kocham bardzo, bardzo – przylgnęła do jego ust, a on oddał ten pocałunek gorąco i żarliwie.
 - A teraz chodź moje szczęście. Musimy się rozgrzać.
Weszli do małej kafejki niedaleko parku. Zamówili espresso i po kawałku ciasta. Usiedli przy stoliku czekając na zamówienie. Powoli rozgrzewali się. Na policzkach Uli ukazały się dwa czerwone rumieńce. Wyglądała ślicznie. Do twarzy jej było w tych pąsach. Uśmiechnął się łagodnie i pogładził ją po buzi.
 - Ślicznie wyglądasz. Jesteś uosobieniem piękna. – Rumieńce przybrały jeszcze bardziej intensywny kolor. – Kocham cię – szepnął zmysłowo.
Przyniesiono im kawę i ciasto. Zjedli ze smakiem, a kawa okazała się wyborna. Kiedy opuszczali przytulną knajpkę rozdzwonił się telefon Marka. Spojrzał na wyświetlacz.
 - Przepraszam cię Ula. Muszę odebrać, to mama.
 - Witaj mamo. Co tam?
 - Witaj synku – usłyszał, że drży jej głos. – Tatę zabrało przed chwilą pogotowie. Źle się poczuł, a potem stracił przytomność. Ja czekam właśnie na taksówkę i jadę do szpitala. Zabrali go na Orzycką, tam gdzie już kiedyś leżał.
 - Ja też tam jadę w takim razie. Spotkamy się na miejscu – spojrzał przerażony na Ulę.
 - Marek, co się stało? Masz dziwną minę.
 - Tatę zabrało przed chwilą pogotowie. Wiozą go na Orzycką. Pojedziesz tam ze mną? Proszę, nie chcę być sam. – Przytuliła się do niego.
 - Nie będziesz sam. Nie zostawię cię.
Szybko dotarli do samochodu i już po chwili jechali w stronę szpitala. Marek pewnie poruszał się po szpitalnych korytarzach. Bywał w tym szpitalu wielokrotnie. Ojciec był tu częstym gościem. Dość szybko dotarli na oddział kardiologii. Na korytarzu dostrzegł siedzącą w fotelu matkę. Podeszli do niej i przywitali się. Marek przedstawił jej Ulę.
 - To moja asystentka mamo i moja dziewczyna, Ula Cieplak. To ona uratowała mi życie wtedy, gdy prawie zamarzłem na śmierć. – Kobiety uścisnęły sobie dłonie. Helena Dobrzańska rozpłakała się.
 - Nie wiem synku, czy on z tego wyjdzie. Był tak strasznie słaby.
Ula pogładziła ją po ramieniu.
 - Proszę być dobrej myśli. Musi być pani teraz silna za siebie i za męża. Współczuję pani i doskonale rozumiem. Mój ojciec też jest poważnie chory na serce. Każdego dnia drżymy z niepokoju. – Helena uśmiechnęła się do niej przez łzy.
 - Masz rację dziecko. Muszę być silna. Nie mogę się rozkleić.
 - Wiadomo już coś? Pytałaś?
 - Pytałam, ale nic jeszcze nie wiedzą. Ciągle jest na sali. Są zaniepokojeni, bo długo nie odzyskuje przytomności. Obawiają się, że to może być drugi zawał. Kazali mi tu czekać. Zaczekacie ze mną?
 - Oczywiście. Nigdzie się stąd nie ruszymy.
Minuty wlokły się w nieskończoność. Marek nerwowo przemierzał korytarz wydeptując na nim ścieżkę. Wreszcie drzwi od sali, w której reanimowano Krzysztofa otworzyły się i wyszedł z nich lekarz. Podszedł do nich i zapytał.
 - Państwo są rodziną pana Dobrzańskiego?
 - Tak – odpowiedziała Helena. – Ja jestem żoną, a to mój syn i… - spojrzała na Ulę – i… synowa. – Marek i Ula popatrzyli na nią zaskoczeni, ale nie prostowali jej słów.
Lekarz przysiadł na fotelu.
 - Zrobiliśmy wszystko, co tylko możliwe w tej sytuacji. Na szczęście udało nam się ustabilizować stan chorego, ale on sam jest nadal bardzo słaby. Odzyskał przytomność. To był zawał, dość rozległy. Teraz musi leżeć i nie wstawać co najmniej przez miesiąc i tyle czasu tu zostanie. Musimy monitorować pracę jego serca. To bardzo poważna sprawa. Jeśli dojdzie do zdrowia, będzie miał całkowity zakaz pracy. Nie może się przemęczać ani denerwować. Jak najmniej stresów a najlepiej w ogóle. Generalnie najgorsze minęło. Teraz będzie już tylko lepiej, ale jego serce jest słabe i już nigdy nie wróci do dawnej sprawności. Już ma jedną rozległą bliznę po pierwszym zawale, a teraz będzie kolejna. Musicie państwo dopilnować, by po wyjściu ze szpitala oszczędzał je.
 - Czy możemy go zobaczyć?
 - Wolałbym nie, a jeśli już to tylko jedna osoba.
 - Ja chciałabym zostać przy mężu. Pozwoli mi pan?
 - Dobrze. Zaraz przewiozą go na oddział intensywnej terapii i będzie pani mogła wejść. Państwa zapraszam jak będzie silniejszy. Lepiej dla niego by mu teraz nie przeszkadzać i by unikał silnych wzruszeń. – Marek pokiwał ze zrozumieniem głową.
 - Będzie tak, jak pan mówi – uścisnął lekarzowi dłoń. – Bardzo dziękujemy za wszystko doktorze.
Kiedy medyk oddalił się Helena powiedziała do Uli.
 - Przepraszam cię dziecko za tę „synową”, ale gdybym powiedziała, że nie jesteś z rodziny, nie udzieliłby nam tak szybko informacji. Może jednak wcale się tak bardzo nie pomyliłam? – spojrzała na syna.
 - Mamo, to jednak trochę za wcześnie - zaprotestował słabo. – My jeszcze nie rozmawialiśmy o tym.
 - Dobrze dzieci. Wracajcie do domu. Ja zostaję. Jak tylko będzie z ojcem lepiej, to zaraz zadzwonię.
 - Będziemy czekać na telefon. Do widzenia mamo.
Wyszli na zewnątrz. Marek przetarł dłonią zmartwioną twarz i spojrzał na Ulę.
 - Mam do ciebie prośbę. – Popatrzyła mu w oczy usiłując coś z nich wyczytać.
 - Jaką?
 - Mogłabyś dzisiaj ze mną zostać? – Zmieszała się. Zauważył to. – Nie Ula, bez żadnych podtekstów. Nie chcę być po prostu dzisiaj sam. Wystarczy, że będziesz obok.
 - Musiałabym zadzwonić do domu. Inaczej będą się martwić – wyjęła telefon i wybrała numer. - Halo, tato? Dzwonię, bo chciałam cię uprzedzić, że nie wrócę do domu na noc. Marka ojciec jest w szpitalu, miał drugi zawał i nie chcę zostawiać go samego z tym wszystkim. On bardzo się martwi i potrzebuje mnie. Wrócę jutro po pracy. Poradzicie sobie? To dobrze. Dziękuję ci tatusiu, do widzenia – rozłączyła rozmowę.
 - No to załatwione. Zostaję. To gdzie teraz?
 - Chyba na Sienną skarbie i dziękuję, że mnie tak wspierasz.
Przez całą drogę do domu Marek był milczący i nieobecny. Ona też siedziała cicho nie chcąc rozpraszać jego myśli. W milczeniu weszli do mieszkania i zdjęli płaszcze.
 - Nastawię expres i zrobię nam kawy, dobrze? – Pokiwał głową i usiadł na kanapie w salonie. Po chwili wniosła dwie filiżanki stawiając je na stoliku.
 - Nad czym tak rozmyślasz? – Ocknął się z zamyślenia.
 - Nad dalszą sytuacją w firmie i nad tym, co powiedział lekarz. Jeśli ojciec będzie miał całkowity zakaz pracy, to musi wybrać swojego następcę. W grę wchodzę tylko ja i Alex. Szczerze powiedziawszy nie chciałbym dożyć chwili, kiedy miałbym pracować pod rządami Alexa. To nie byłoby dobre nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich pracowników.
 - Dlaczego tak uważasz?
 - Ula. Alex, to despota. Nie dogaduje się z nikim. Każdy pracownik dla niego, to śmieć. Wszystkich traktuje z jednakową pogardą i lekceważeniem. To byłoby nieszczęście, gdyby on został prezesem. Najgorsze jest to, że wcale nie może dogadać się z Pshemko i jestem pewny, że czy wcześniej, czy później, ten ostatni odszedłby, a dla firmy to byłoby katastrofalne. Sam jestem ciekaw jak ojciec to rozstrzygnie.
 - Nie martw się. Twój ojciec nie jest głupcem i postanowi tak, żeby było dobrze. Pożyczysz mi jakąś koszulkę? Chciałabym się przebrać. Jutro niestety będę musiała ubrać tę samą sukienkę.
 - Nie pomyślałem o tym. Zaraz coś ci przyniosę – poszedł do sypialni i po chwili wręczył jej swój T-shirt.
 - Proszę. Jest dość długa i może posłużyć za nocną koszulę.
 - Jeśli pozwolisz, skorzystam z łazienki a potem zrobię nam kolację.
 - Oczywiście, idź. Na półce znajdziesz czyste ręczniki i kilka nowych szczoteczek do zębów. Wybierz sobie jakąś.
Z przyjemnością weszła pod ciepły prysznic. Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń. Najpierw nieoczekiwane spotkanie z Pauliną, a potem jeszcze szpital. Było jej żal Marka. Podświadomie przeczuwała, że będzie miał kłopoty. Wytarła ciało do sucha i ubrała koszulkę. Była dość długa, ale i tak sięgała jej tylko do połowy ud.
 - No, trudno – pomyślała. – Będzie musiał przyjrzeć się moim nogom, nie zasłonię ich, bo nie mam czym. – Wyszła z łazienki i skierowała się do kuchni. Zauważyła, że Marka nie ma w salonie. – Pewnie też poszedł się przebrać. – Wyjęła chleb, masło, wędlinę i zajęła się robieniem kanapek. Nastawiła wodę na herbatę.
Podszedł do niej cicho i otoczył ją ramionami. Uśmiechnęła się. Uwielbiała wtulać się w niego. Odgarnął jej włosy i złożył delikatny pocałunek na jej długiej szyi.
 - Dziękuję, że jesteś – szepnął.
 - Marek… Rozpraszasz mnie… Chcę to skończyć. Zaraz będziemy jeść.
Pomógł jej przy kanapkach i zaniósł gotową herbatę na stół. Usiedli naprzeciw siebie.
 - To gdzie będę spała? Pokażesz mi? – zaskoczyła go. Myślał, że to oczywiste.
 - Szczerze powiedziawszy to myślałem, że ze mną. – Znowu te rumieńce.
 - Ale… jak to? Z tobą? – Uśmiechnął się słodko.
 - Ula. Ja nie chcę cię do niczego zmuszać, ani wykorzystywać sytuacji. Chciałem tylko, żebyś była obok. Chciałbym się tylko do ciebie przytulić i móc zasnąć przy tobie. Nie obawiaj się. Ja nie zrobię nic wbrew twojej woli. Nie skrzywdzę cię. Za bardzo cię kocham. – Uspokoiła się słysząc te słowa.
 - W takim razie chodźmy spać. Późno już.
Wsunęła się pod kołdrę podobnie jak on. Objął ją w talii i przytulił się do niej. Pocałował ją w policzek szepcząc.
 - Dobranoc moje szczęście.
 - Dobranoc – odpowiedziała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz