Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 17 grudnia 2015

"Z DALEKIEGO KRAJU" - rozdział 11,12,13,14,15 ostatni



ROZDZIAŁ 11


Wrócił do Rysiowa koło szesnastej. Przy obiedzie opowiedział wszystko Uli ze szczegółami. Kiedy skończył opowiadać o firmie, był naprawdę zmartwiony.
 - Ja wiem, że mamy przed sobą mnóstwo pracy, żeby wyekspediować Szymczyków, ale być może wpadnie nam do głowy jakiś plan ratunkowy? Ja bardzo bym nie chciał, żeby firma zniknęła z mapy Polski, a teraz tak właśnie się dzieje. Nie mogę tego tak zostawić Ula i mam nadzieję, że mnie rozumiesz.
 - Nie zostawimy Marek. Na pewno wspólnie uda nam się coś wymyślić. Jednak po obiedzie skończymy pakować Szymczyków. Nie zostało już zbyt wiele. Gratów nie będą zabierać tylko same ciuchy. Do południa popakowaliśmy trochę z Jaśkiem. Na teraz do wysyłki są trzy wielkie pudła i dobrze by było uporać się z tym jutro. Im szybciej, tym lepiej. I Maciek chciałby mieć ich już na miejscu. Domu szybko nie sprzedamy, ale wieczorem pogadam z nim i zaproponuję, że jak tylko znajdzie się kupiec, to wymienię pieniądze na euro i prześlę mu na konto.
Pakowali rzeczywiście do wieczora. Jutro pięć wielkich kartonów miało być wysłanych do Cleggan. Po kolacji połączyli się z Maćkiem. Opowiedzieli mu jak przedstawia się sytuacja.
 - Jutro wysyłamy do was paczki z rzeczami rodziców. Jutro też Marek zgłosi dom do wyceny i do biura nieruchomości, bo twoi tego nie zrobili. Jak tylko sprzedamy dom prześlę ci pieniądze na konto. Rodzicom bukuję bilety na dziesiątego października, więc musisz to jakoś zgrać w czasie, żeby przejąć ich w Londynie.
 - Tym się nie martw i ich też uspokój, bo na pewno będę na Heathrow o czasie. A co do pieniędzy za dom, to zostaw je sobie. W ten sposób przynajmniej w części cię spłacę. Powiesz mi tylko za ile poszedł, żeby zgadzały się rachunki. Rozmawiałem już o tym ze staruszkami i nie mają nic przeciwko temu.
 - Jak wolisz Maciuś. Musisz wiedzieć jeszcze jedną rzecz. Sprawy się trochę skomplikowały i my chyba nie wrócimy. Marek musi ratować rodzinną firmę, bo jest w kryzysie, a ja chcę mu pomóc. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli odwiedzimy was latem i zostaniemy cały miesiąc, żeby się wami nacieszyć.
 - Szkoda, ale to ważniejsze. Nie wyłączajcie się jeszcze, bo mam tu kogoś, kto chce się z wami przywitać. – Na ekranie ukazała się uśmiechnięta twarz Connora i Erin.
 - Witajcie gołąbeczki! – huknął MacKinley. – Dobrze was znowu widzieć. Wszystko w porządku?
 - Z nami tak Connor, ale sprawy się skomplikowały i na razie nie wracamy. Przyjedziemy latem. A u was wszyscy zdrowi? Jak reszta ferajny? – Marek wyszczerzył się do niego. – Brakuje mi was bracie. Bardzo brakuje.
 - I nam was brakuje Mark. Z wami było weselej.
 - Pozdrów i uściskaj wszystkich od nas – Ula przesunęła się nieco w stronę monitora i zagadała do Erin.
 - Radzisz sobie? Goście są jeszcze?
 - Nie jest tak źle Ula. Mama często przychodzi i pomaga. A gości mamy tylko dwoje. To już niemal koniec sezonu, ale był nadzwyczajny i przyniósł sporo dochodu.
 - Bardzo się cieszę Erin. Koniecznie uściskajcie Brit i dzieciaki. Trzymajcie się.

Następnego dnia rano nadali przesyłki na poczcie. Potem razem pojechali do Warszawy. Tam Marek pokazał Uli budynek firmy i objaśnił jej strukturę. Przedstawił schemat pokazów i wyjaśnił, że to głównie od nich zależy, czy firma zarobi, czy nie. Opowiedział jej o szwalniach, jak kluczowe są dla F&D, jeśli chodzi o sferę produkcyjną.
 - Będziesz potrzebowała jeszcze wielu informacji kochanie, których ja nie znam, bo nie jestem na bieżąco. Jest jednak ktoś, kto potrafi odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania. Ten ktoś bardzo chce cię też poznać. Teraz pójdziemy na obiad, a on do nas dołączy. – Ula uśmiechnęła się.
 - Niech zgadnę. Chodzi o twojego przyjaciela Sebastiana tak?
 - Dokładnie o niego. On kilka dni temu też stracił pracę w firmie, a był tam dyrektorem HR - wyjął komórkę z kieszeni i po chwili rozmawiał z Olszańskim. – Jesteśmy w Warszawie Seba. Wybieramy się na obiad, dołączysz? Jest ze mną Ula. Chciałaby się dowiedzieć trochę szczegółów na temat F&D, których ja nie znam. Jesteś nam potrzebny. Idziemy do „Ogrodu Smaków”. Dobrze, czekamy – rozłączył się. - Przyjedzie i zje z nami. Chodźmy.
Restauracja zrobiła na niej przyjemne wrażenie. Marek powiódł ją do stolika dyskretnie ukrytego za ścianą liści pnących roślin. Kelner przyniósł im menu. Z zamówieniem czekali na Sebastiana. Po kilku minutach zjawił się i on. Marek pomachał mu ręką i wstał. Ula również.
 - Witaj Seba. Poznaj proszę Ula, to mój najlepszy przyjaciel Sebastian Olszański, a to Sebastian moja kochana Ula.
Uścisnęła mu dłoń i uśmiechnęła się do niego promiennie.
 - Bardzo mi miło pana poznać. Wiele słyszałam o panu.
 - I mnie jest bardzo miło, chociaż wiem o pani zaledwie od wczoraj. Jest pani bardzo piękna. Proszę mi mówić po imieniu.
 - Dziękuję i proszę w takim razie o to samo.
 - Zamówiliście już?
 - Nie. Czekaliśmy na ciebie. Zamówmy, a potem przejdziemy do konkretów.
Kiedy przyniesiono już dania Ula powiedziała.
 - Żeby mieć jasność, rozrysowałam strukturę firmy zgodnie ze wskazówkami Marka. Niestety on nie zna najnowszych szczegółów. Powiedział mi tylko, że były liczne zwolnienia i takich informacji ty musisz mi dostarczyć. Koniecznie powinniśmy mieć rozeznanie, kto odszedł, a kto jeszcze został.
Po posiłku zamówili kawę. Ula otworzyła notes i zaczęła.
 - Byłeś dyrektorem HR, kto teraz cię zastępuje?
 - Została moja asystentka, kobieta z wieloletnim doświadczeniem, bo jest w tej firmie od początku i zna ją jak nikt. Zna też wszystkich pracowników. Zarabia oczywiście zdecydowanie mniej ode mnie i to dlatego ja musiałem odejść. Nazywa się Alicja Milewska. Potem jest dział Pshemko, naszego projektanta. U niego została tylko Iza, główna krawcowa. Do odstrzału poszło dwóch asystentów i trzy krawcowe. Następny, to dział finansowy. Dyrektorem jest Adam Turek. Zarządza trzema księgowymi. Dwie dostały zwolnienia. W gabinecie Marka siedzi Alex Febo, a w sekretariacie jego sekretarka Dorota. Zwolnił sekretarkę Marka i moją dziewczynę jednocześnie, Violettę. Z pięciu informatyków został tylko jeden, podobnie jak w ochronie. Zwolnił też fotografa Czarka, który robił zdjęcia do folderów i pokazów. Tak naprawdę to nie ma już tam kto pracować, bo bardzo okroił etaty. Nie wynajmował modelek z agencji, bo nie było nawet pokazów, ale o tym ci już mówiłem Marek. Pshemko nudzi się setnie i zbija bąki, bo nawet nie ma z czego szyć i słusznie zakłada, że skoro nie ma z czego, to i nie projektuje. Paulina jest rzadkim gościem. Skoro nie ma nowych projektów, ona też nie ma co robić. Wszystko zdecydowanie zmierza ku upadkowi. Ostatnio zaczęli wyciągać te starocie z magazynów, żeby zapełnić puste butiki. Szwalnie stoją już od miesięcy. Ludzie na bezpłatnych urlopach na czas nieokreślony. Nie mam pojęcia jak moglibyśmy z tego wybrnąć. Trzeba by było wpompować w firmę kupę pieniędzy, ale skąd je wziąć?
 - Mam odłożone trzy miliony. Za chwilę sprzedam dom, który wart jest około miliona dwustu tysięcy. Na początek powinno starczyć. Jestem zdesperowany Seba. Nie mogę dopuścić do upadku firmy. Ojciec nie przeżyłby tego. Bez względu na to, czy mu się to podoba, czy nie, będę musiał się z nim rozmówić.
 - Jeśli zajdzie taka potrzeba to i ja się dorzucę. Mam chyba jakieś trzysta tysięcy.
 - Ja też mogę pomóc – wtrąciła się Ula. – Mam przecież pieniądze od Arta.
 - Kochani. Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne i że wystarczy to, co mam. Jeśli nie macie nic przeciwko temu chciałbym, żebyście pojechali ze mną do moich rodziców. Szkoda tracić czas, bo każda chwila jest tu na wagę złota. Zaraz zadzwonię do mamy i zorientuję się, czy jest ojciec w domu.

Otworzyła im Helena. Przywitali się z nią, a Marek przedstawił jej Ulę. Za plecami matki dojrzał zbliżającego się ojca. On stanął i popatrzył na niego spode łba.
 - Co on tutaj robi? – zwrócił się do Heleny.
 - Musimy porozmawiać – odpowiedział mu zamiast matki Marek.
 - My nie mamy o czym rozmawiać. Już nie.
 - I tu bardzo się mylisz. Jeśli zależy ci jeszcze na uratowaniu firmy i jeśli uważasz, że twój najukochańszy przybrany syn Alex nie spartolił jeszcze wszystkiego, to usiądziesz wraz z nami przy stole i porozmawiasz.
 - Jak to na uratowaniu firmy, – odezwała się piskliwie Dobrzańska – a co z nią?
 - Nie powiedział ci? Firma jest w zapaści. Jeszcze trochę, a zlicytują to, co z niej zostało. – Helena rozpłakała się.
 - Jak mogłeś to przede mną ukrywać? Czy ja nie mam już nic do powiedzenia? Mówiłam ci, że Alex to zły wybór, ale ty patrzyłeś w niego jak w obraz. Wierzyłeś i ufałeś mu, a nie powinieneś, bo bardziej na to zasługuje twój rodzony syn. Ciągle mi powtarzałeś jak bardzo jesteś nim rozczarowany i zawiedziony. A Alexem nie jesteś? Jeśli nie usiądziesz teraz przy tym stole i nie porozmawiasz z Markiem, nie chcę cię znać. Wychodzi na to, że twoje bożyszcze doprowadziło nas do skrajnej nędzy.
Krzysztof patrzył na nich w milczeniu i przetrawiał słowa swojej żony.
 - Dobrze. Porozmawiajmy.
 - Zanim zaczniemy, chcę ci przedstawić moją dziewczynę Urszulę Cieplak. Jest ekonomistą i zna się na finansach. Pomoże nam. – Krzysztof skłonił głowę w jej kierunku. – Ile wiesz, a ile ukrył przed tobą Alex?
 - Wiem, że nic nie zarabiamy i to od miesięcy. Wszystkie rezerwy poszły na wypłaty dla ludzi. Nie było pieniędzy na zamówienie materiałów dla Pshemko i szwalni. One też stoją od miesięcy i niszczeją. Ludzie poszli na bezpłatne urlopy. Długo ukrywał przede mną, że wielu kontrahentów pozrywało umowy. Mamy trzy sprawy w sądzie o odszkodowania, ale nie jesteśmy w stanie ich zapłacić, choć nie są aż tak bardzo duże. Wszystkie razem na sumę trzystu pięćdziesięciu tysięcy.
 - Masz namiary na nich? Chodzi mi głównie o telefony i numery kont.
 - Mam. Jeśli chcesz zaraz mogę ci je dać.
 - To za chwilę. Jutro wpłacę całość zaległości i poproszę o wycofanie pozwów w sądzie. Jutro też sam złożę pozew, w którym oskarżę Alexandra Febo o działanie na niekorzyść firmy i sprzeniewierzenie jej aktywów. Masz zamiar stanąć po jego stronie i nadal go bronić, czy wybierzesz zdrowy rozsądek? Ja nie mam zamiaru darować mu ani jednej złotówki, rozumiesz? To zwykły złodziej. Jego konto pewnie aż spuchło od nadmiaru forsy, którą wyprowadził z firmy. Taki miał właśnie cel. Obłowić się, a firmę puścić z torbami. Teraz pewnie wyjedzie do Włoch, żeby rozkręcić własny biznes bez niewygodnego wspólnika. Ale niedoczekanie.
Pod wpływem słów Marka Krzysztof robił się coraz bledszy. Gwałtownie złapał się za serce. Helena podbiegła i podała mu nitroglicerynę. Po chwili oddychał już spokojniej.
 - Dasz radę wysłuchać mnie do końca?
 - Mów. Już dobrze.
 - Nie możesz powiedzieć Alexowi, że ze mną rozmawiałeś. Ma żyć w nieświadomości, dopóki sam mu nie wyjawię swoich zamiarów. W przeciwnym razie nasz plan weźmie w łeb. Jutro zawitam do firmy. Muszę się z nim spotkać i zapewniam cię, że nie będzie to miłe spotkanie. Chcę, żebyście byli przy tym oboje. Paulina również. Chcę, żebyś przekonał go, żeby oddał swoje i jej udziały. One w tej chwili nie są warte złamanego grosza i tak mają o nich myśleć. Jedyne, co mogę dla niego zrobić, to odkupić jego część dotyczącą aktualnej wartości firmy i pozbyć się go raz na zawsze. Nie chcę ich więcej tu widzieć. Ja będę na trzynastą. Ty musisz być wcześniej i zrobić wszystko, żeby przekonać go do oddania udziałów. Mam nadzieję, że znajdziesz właściwe argumenty. Zanim zacznę cokolwiek mówić będę musiał wiedzieć, że wszystkie są w naszych rękach. Możesz nawet wezwać prawnika, żeby sporządził akty notarialne. Tak będzie najlepiej. Poradzisz sobie?
 - Na pewno. Mam nadzieję, że wiesz co robisz synu.
 - Na pewno wiem. On już dość złego wyrządził firmie. Paulina niemal zniszczyła mi życie. Jeśli chodzi o tych dwoje, to wierz mi, że jestem całkowicie wyprany z sentymentów. Ona wkrótce wyprowadzi się z mojego domu, który mam zamiar sprzedać i jak najszybciej o niej zapomnieć. Na koniec powiem tylko tyle, że źle ulokowałeś tato swoje ojcowskie uczucia i to zemściło się na tobie w okrutny sposób. Ja zrobię co w mojej mocy, żeby firma odzyskała swoje dobre imię, a Ula i Sebastian mi w tym pomogą. To wszystko co miałem do powiedzenia. Musisz się teraz wziąć w garść, bo jest o co walczyć. To dorobek waszego życia i nie pozwolę, żeby miał zostać roztrwoniony. Pożegnamy się już. Do zobaczenia jutro o trzynastej.

Zanim rozstali się też z Sebastianem Marek powiedział mu jeszcze.
 - Jeśli możesz, bądź jutro w firmie o trzynastej. Będę potrzebował wsparcia.
 - Nie ma sprawy przyjacielu. Będę. Na pewno będę. Do widzenia w takim razie. Trzymajcie się.
Ruszyli w stronę Rysiowa. Marek początkowo milczący wreszcie się odezwał.
 - Chciałbym kochanie, żebyś mi jutro towarzyszyła. Będzie mi raźniej, a jeśli Alex będzie pytał o finanse, na pewno lepiej mu odpowiesz niż ja. Chciałbym jutro załatwić jak najwięcej. Pojutrze wylatują Szymczykowie i trzeba ich odwieźć na lotnisko. Rano koniecznie muszę sfotografować ich dom, żeby pośrednik wiedział o co chodzi. Swój również. Podjedziemy, to zrobię kilka zdjęć. Mam takie zaprzyjaźnione biuro nieruchomości, bo dzięki niemu kupiłem dom. Myślę, że równie szybko pomogą mi się go pozbyć. Mają swojego rzeczoznawcę i on wyceni oba budynki. Przynajmniej będziemy wiedzieć na czym stoimy – pogładził ją po policzku. – Dziękuję, że jesteś przy mnie i tak mnie wspierasz. Będzie nam zdecydowanie lżej, gdy domy będą sprzedane, a firma pozbędzie się Febo i zacznie się dźwigać. Jutro przedstawię ci Pshemko. To wielki oryginał, ale też genialny projektant i człowiek, którego można szybko polubić. Na pewno ci się spodoba.



ROZDZIAŁ 12


Wstali bardzo wcześnie, bo czas ich gonił. Marek zrobił kilka zdjęć domu Szymczyków i zaraz jechali do Warszawy zrobić to samo z jego domem. Musiała przyznać, że był imponująco duży, choć architektonicznie nie wydał jej się zbyt ciekawy. Taki zwyczajny klocek. Marek wysiadł z samochodu i zrobił kilka ujęć od frontu. Następnie wyciągnął klucze i otworzył bramę wchodząc na teren posesji. Zobaczyła jak otwierają się drzwi wejściowe i staje w nich kobieta ze zdjęcia, które podarł Marek.
 - Co ty tu robisz tak wcześnie?
 - Mówiłem ci, że zgłaszam sprzedaż pośrednikowi. Muszę zrobić kilka zdjęć. W najbliższych dniach, ktoś przyjdzie go wycenić. Mam nadzieję, że nie będziesz robić trudności.
 - Nie będę. Zresztą w tym tygodniu przenoszę się do Alexa, bo większość rzeczy jest już u niego.
 - To świetna wiadomość.
Zerknęła ponad jego ramieniem i dostrzegła w samochodzie Ulę.
 - Widzę, że nie jesteś sam.
 - Nie jestem, ale przedstawię ci ją później.
 - Nie zależy mi na tym, więc daruj sobie – odparła lekceważąco.
 - To nawet dobrze się składa, bo jej też nie bardzo. Pójdę już.

Pośrednik okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem. Pamiętał Marka doskonale.
 - Zaraz się tym zajmiemy i będziemy informować na bieżąco. Powiadomimy o obu wycenach. Do Rysiowa mógłbym zajrzeć nawet jutro, bo mamy tam interes w okolicy. Przywiózłbym rzeczoznawcę.
 - To znakomita wiadomość, - odezwała się Ula – bo właściciele jutro wieczorem wyjeżdżają z Polski, a mnie zostawili pełnomocnictwo. Jednak byłoby dobrze, gdyby poznali cenę domu.
 - W takim razie droga pani będziemy koło jedenastej do południa.
Kiedy już wyszli z biura nieruchomości Marek powiedział.
 - Teraz kochanie pojedziemy do prawnika. On również jest moim znajomym i mam nadzieję, że szybko napisze pozew.
Kancelaria adwokacka znajdowała się w samym centrum. Marek wyłuszczył prawnikowi w czym rzecz.
 - Najdalej pojutrze dostarczę ci wszystkie obciążające go dowody, a ty już zacznij pisać pozew. Jeśli możesz zdobądź dostęp do jego konta. Musimy wiedzieć ile na nim jest pieniędzy.
- Załatwimy to legalnie. Spróbuję zdobyć nakaz sądowy. Ja pochylę się nad tym pozwem, a ty najszybciej jak możesz, dostarcz te dowody. Muszę coś przecież napisać, żeby oskarżenie nie było bezpodstawne.

Mieli jeszcze godzinę do spotkania w firmie. Zaparkował w jej podcieniach i rzucił.
 - Trochę zgłodniałem.
 - Pamiętam, że tu niedaleko, nieopodal przystanku autobusowego stała budka z pachnącymi zapiekankami. Jak wracaliśmy z Maćkiem do domu z uczelni, to często kupowaliśmy je. Były naprawdę smaczne.
 - W takim razie sprawdźmy.
Nadal tam stała. Od lat stanowiła stały element warszawskiej ulicy. Zamówili po długiej bułce i spacerkiem powędrowali do parku położonego naprzeciw firmy.
 - Tu zawsze odpoczywałem po awanturach Pauliny, albo wtedy, gdy kolejny raz jej braciszek mnie wkurzył. Lubiłem tu przychodzić. Zawsze siadałem na tej ławce obok stawu i karmiłem kaczki. Bardzo dużo ich tutaj. Już nie pamiętam kiedy spacerowałem tu ostatni raz. To musiało być naprawdę dawno – przygarnął ją do swojego boku. – Wpadliśmy w straszny kołowrót Ula. Nie spodziewałem się, że będzie aż tak źle. Ciągle się martwię, że jest już za późno i nic nie da się zrobić.
 - Nigdy nie jest za późno, a ty masz głowę na karku. Poradzimy sobie, zobaczysz.
 - Nawet nie mamy czasu dla siebie, bo odkąd wróciliśmy ciągle gdzieś gonimy i coś załatwiamy. To nie tak miało wyglądać – poskarżył się. – Miałem cię hołubić i kochać do upadłego, a tymczasem okazuje się, że nawet na to nie mamy siły, bo padamy wieczorem z nóg. – Uśmiechnęła się do niego wdzięcznie.
 - Dzisiaj postaramy się wrócić trochę wcześniej i obiecuję ci, że od dzisiaj to się zmieni. – Jego oczy pociemniały w momencie, a na twarz wypłynął błogi uśmiech.
 - Naprawdę?
 - Naprawdę. Nie jestem przecież z kamienia. Pragnę cię równie mocno.
Pożądliwie wpił się w jej usta i długo całował do utraty tchu. Objął ją mocno.
 - Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo cię kocham. Już nie potrafiłbym bez ciebie żyć. Jesteś moim największym szczęściem i całym moim światem.
 - Tak jak ty moim. Nie umiałabym już nikogo tak mocno pokochać jak ciebie – zerknęła na zegarek. – Chyba powinniśmy już iść. Może Sebastian już jest.
Objął ją w pół i pomaszerowali w stronę bramy. Sebastian czekał na nich przed wejściem. Przywitali się i razem wjechali windą na piąte piętro.
Kiedy otworzyły się drzwi ujrzeli seniora Dobrzańskiego żegnającego się ze znanym Markowi prawnikiem. Od lat był adwokatem jego rodziców. Przywitali się z nimi.
 - I jak tato, zgodzili się?
 - Zgodzili, dlatego poprosiłem pana Filarskiego, żeby był łaskawy sporządzić akty notarialne. Właśnie je podpisaliśmy i udziały są nasze.
 - To dobra wiadomość. Teraz możemy zakończyć tę żenującą farsę.
Weszli do sali konferencyjnej, w której siedzieli oboje Febo i Helena. Na ich widok Alex otworzył usta ze zdumienia.
 - No proszę, – wycedził – wrócił syn marnotrawny. Ciekawe po co? – Marek uśmiechnął się do niego zjadliwie.
 - Kiedy tylko dowiedziałem się, jak świetnie poradziłeś sobie z firmą, musiałem przyjechać, żeby ci pogratulować. Naprawdę jestem pod ogromnym wrażeniem tej pięknej katastrofy.
 - Widzę też, że nie jesteś sam. Może nas przedstawisz tej młodej damie?
 - To nie będzie konieczne, – odezwała się Ula – bo my się już znamy.
 - Doprawdy? To niemożliwe. Zapamiętałbym. – Roześmiała się.
 - Sądziłam, że taki wybitny umysł jest obdarzony doskonałą pamięcią, ale skoro pan nie pamięta, to może przypomnę. Proszę na mnie spojrzeć. To ja, ta głupia, polska dziewucha pozbawiona gracji i finezji, która przyniosła panu taki wstyd na konferencji ekonomicznej w Londynie i którą pan potraktował jak śmiecia najpierw potrącając, przez co potrzaskały się wszystkie kieliszki z szampanem, a potem całą winę zwalając na nią. Nawet zabrakło panu cywilnej odwagi, żeby winę wziąć na siebie, choć była ona ewidentna. Prawdziwy z pana dżentelmen. Pogratulować.
Zrobił się czerwony jak burak i to bynajmniej nie ze wstydu, ale z irytacji.
 - Przedstawiam wam obojgu Urszulę Cieplak, - powiedział Marek - znakomitego ekonomistę i eksperta w sprawach finansowych. Postara się naprawić to, co spartaczyłeś Alex. – Celowo podkreślił zdolności Uli, chociaż tak naprawdę ona sama nie miała nigdy okazji wykazać się w prawdziwym biznesie swoimi umiejętnościami. – A Sebastiana doskonale znacie. Właśnie się dowiedziałem, że zbyliście wasze udziały na rzecz mojego ojca. Świetnie się składa, bo oznacza to, że dzisiejszy dzień jest waszym ostatnim dniem w tej firmie. Jak tylko skończymy pozbieracie swoje rzeczy i opuścicie jej gmach. Nie radzę zabierać żadnych firmowych dokumentów, bo przed wyjściem zostaniecie zrewidowani. – Paulina chciała coś powiedzieć. Była oburzona, podobnie jej brat, ale Marek nie dopuścił jej do słowa. – Zaraz wyjaśnię dlaczego podjąłem takie środki ostrożności. Najdalej pojutrze wpłynie do sądu mój pozew z oskarżeniem Alexa o przestępstwo gospodarcze. Oskarżam cię w nim o szkodliwą działalność skierowaną przeciwko firmie, defraudację jej aktywów i wyprowadzenie z kasy firmy ogromnych sum. Jakiej wysokości to są sumy, wkrótce się dowiem. Odradzam też ucieczkę z kraju, bo sprawię, że wyślą za tobą list gończy i tak cię tu ściągną, a przy okazji dowalą kilka latek. Nie zależy mi na tym, żeby wsadzić cię za kratki, ale na tym, żebyś oddał każdą złotówkę, którą zabrałeś bezprawnie. Albo więc załatwimy w sądzie sprawę polubownie, albo pójdziesz siedzieć. Mnie wystarczy jeden dzień, żeby dowiedzieć się ile zgarnąłeś. Jesteś parszywym złodziejem Alex. Długo sądziłem, że tobie zależy wyłącznie na władzy i dlatego tak bardzo gorliwie zabiegałeś o fotel prezesa. Tymczasem okazało się, że był ci on potrzebny tylko do bezkarnego wyssania z firmy pieniędzy. Nawet wiem, po co ci było aż tyle. Chciałeś wyjechać do Włoch i założyć tam biznes bez wspólników. Za co ty ich tak bardzo nienawidzisz, co? Za to, że cię wychowali, opiekowali się tobą, dbali, żeby nie brakowało ci niczego? Mój ojciec kochał cię bardziej niż mnie, choć to ja byłem jego rodzonym synem. Niemal się mnie wyrzekł, kiedy zerwałem zaręczyny z twoją siostrą. Jak podłym musi być człowiek, który swoim dobroczyńcom zabiera cały dorobek ich życia – poluzował krawat, bo nagle zrobiło mu się duszno. Upił łyk wody. – Nie będę sobie więcej strzępił języka. Teraz spakujecie się i wyjdziecie stąd. Spotkamy się w sądzie. Żegnam.
Febo bez słowa wstali i wynieśli się z konferencyjnej. Marek spojrzał na rodziców.
 - Dobrze się czujecie?
 - W porządku synu. Teraz już dobrze i zaczynam wierzyć, że ta firma zaistnieje jeszcze, że nie powiedziała ostatniego słowa. Chcę cię też przeprosić, bo byłem niesprawiedliwy wobec ciebie i źle cię osądziłem.
 - Już dobrze tato. Ja nie mam żalu. Kiedy znikną nam już z oczu te dwie parszywe gnidy, zaczniemy działać. Teraz koniecznie muszę iść do Pshemko i pogadać z nim. Zabieram ze sobą Ulę i Sebastiana. Wy możecie wracać do domu. Ale zanim wyjdziecie, ściągnij tutaj ochroniarza i informatyka. Niech czekają na Febo i przetrzepią ich pudła, szczególnie jego.
 - Zaraz to załatwię. Sami wyjdziemy zaraz po nich. Przy nas nie będą się buntować przed rewizją.
 - Dobry pomysł. To my idziemy.

W pracowni natknęli się na Izę, która na widok byłego prezesa niemal zemdlała.
 - Dobry Boże! Marek! Nawet nie wiesz jak dobrze cię widzieć. Czy wiesz, co się tu wyprawia?
 - Już wszystko wiem i postaram się temu zaradzić. Przedstawiam ci Ulę Cieplak. To moja dziewczyna i świetna ekonomistka. Pomoże nam. A gdzie mistrz?
 - U siebie. Od rana kręci się w swoim czerwonym fotelu i nic nie robi.
 - Masz ostatni katalog wiosenno-letniej?
 - Powinien gdzieś tu być… O, mam. Proszę.
 - Dzięki. Idziemy pogadać z guru. Na razie. Aha. Powiedz mi jeszcze, czy jest w pracy Adam Turek?
 - Jest. Widziałam go dzisiaj rano.
 - W takim razie mam prośbę. Przejdź do niego i powiedz mu, że przejąłem firmę, a Febo są dzisiaj ostatni dzień. Powiedz, że zabraniam mu wydawać Alexowi jakichkolwiek firmowych dokumentów. Niech przygotuje wszystkie zestawienia od czasu, gdy Alex został prezesem. Ja przyjdę po nie jak tylko tu skończę. Zapamiętasz?
 - No pewnie. Już idę.
 - Ty Sebastian idź do Ali i sporządźcie listę wszystkich zwolnionych. Trzeba będzie do nich zadzwonić i ściągnąć ich z powrotem. Powiedzcie im, że mogą wrócić, ale pensja na razie będzie w wysokości najniższej krajowej. Jak tylko firma się podźwignie, to i zarobki wrócą do dawnej wysokości. No, a my idziemy do Pshemko.
Cicho uchylił drzwi pracowni i wsunął przez nie głowę. Rzeczywiście mistrz kręcił się jak opętany na swoim obrotowym fotelu.
 - Cześć Pshemko! – huknął. Mistrz gwałtownie zatrzymał się w miejscu i wytrzeszczył na niego oczy.
 - Marco…? Marco! Wróciłeś! Boże! Nawet nie wiesz jak bardzo się o to modliłem – podbiegł do niego i zawisł mu na szyi. Wyglądało to komicznie, bo mistrz był raczej mizernej postury i nie grzeszył wzrostem w przeciwieństwie do wysokiego i dobrze zbudowanego Marka. Ten poklepał go po plecach.
 - Wróciłem przyjacielu i przejąłem rządy. Musimy rozkręcić tę budę.
 - A co to za zjawisko? – mistrz zastygł nagle i wbił oczy w Ulę.
 - To mój drogi moja dziewczyna Ula Cieplak. Pomoże nam z firmą, bo skończyła ekonomię. – Mistrz oderwał się od Marka i podszedł do Uli. Schwycił ją za ręce i omiótł ją wzrokiem od stóp do głów.
 - Ależ ty jesteś piękna. Nie myślałaś nigdy o karierze modelki? Masz doskonałą figurę.
 - Dziękuję mistrzu, ale ja kocham cyferki i to jest miłość do grobowej deski.
 - Posłuchaj Pshemko, bo nie mamy za wiele czasu. Tu masz katalog. Jak najszybciej musisz wybrać materiały i zacząć projektować. Nie możemy już sobie pozwolić na ani jeden dzień zwłoki. Kolekcja wiosenno-letnia musi być zjawiskowa.
Mistrz spojrzał na katalog i rzekł.
 - Ja już dawno z tego wybrałem, ale oczywiście ten włoski kretyn nic nie zamówił. Mam nawet specyfikację. Mam nawet projekty, które przez tego włoskiego matoła nie ujrzały światła dziennego.
 - Zapewniam cię Pshemko, że teraz ujrzą. Daj mi specyfikację. Sebastian jeszcze dzisiaj wszystko zamówi. Najdalej za trzy dni będziesz mógł szyć.
 - Lejesz miód na moje poranione serce. Jesteś wielki.

Uprzedził Sebastiana, żeby dopilnował zamówienia. Przyjaciel obiecał, że się tym zajmie. Teraz jeszcze musieli załatwić sprawę u Turka.



ROZDZIAŁ 13     +18


Wyszedłszy z pracowni skierowali się wprost do gabinetu dyrektora finansowego. Weszli do środka i przywitali się z nim. Rozsiedli się na fotelach przy niedużym, szklanym stoliku. Adam nie miał zbyt tęgiej miny.
 - Cieszę się, że wróciłeś. Iza już mi wszystko powiedziała. Teraz pewnie, gdy obejmiesz stanowisko prezesa, będziesz chciał mnie zwolnić. Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć, że byłem ciągle zastraszany przez Alexa. To on kazał mi cię śledzić i podkradać ci dokumenty. Gdybym mu odmówił, rozszarpałby mnie.
 - Spokojnie Adam. Ja to wszystko wiem i zapewniam cię, że nie mam zamiaru cię zwalniać. Jesteś dyrektorem finansowym, tak?
 - A gdzież tam! Wiesz, że Febo stosował zamordyzm. Mamił mnie tym stanowiskiem przez tyle lat, a kiedy mogłem je wreszcie objąć, powiedział mi, że na razie będę pełnił tylko obowiązki dyrektora finansowego. Nie dostałem żadnej nominacji.
 - Dostaniesz ją. Ode mnie. Wiem, że to ty odwalałeś za niego całą robotę, a on tylko spijał śmietankę. Zasłużyłeś na to stanowisko. Chcę ci też powiedzieć, że pojutrze wnoszę pozew do sądu o zdefraudowanie przez niego pieniędzy firmy. Prawnik ujmie w nim jeszcze więcej zarzutów. I tu wielka prośba do ciebie. Jeśli masz jakieś dokumenty, które mogłyby potwierdzić wszystkie przekręty, których dopuścił się Alex, byłbym wdzięczny, gdybyś mi je udostępnił. Mam też nadzieję, że dzisiaj nie wydałeś mu jakichś kompromitujących go dowodów?
 - Dzisiaj to nawet go nie widziałem na oczy. A dla ciebie będę miał coś znacznie lepszego – wstał i sięgnął za jedną z półek stojącego nieopodal biurka regału wyciągając opasłą teczkę. – W tej teczce gromadziłem wszystkie dowody jego nieuczciwości i szkodzenia firmie. Są ułożone chronologicznie i obejmują okres siedmiu ostatnich lat. Znajdziesz tutaj kopie faksów wysyłanych do La Prezenzy informujące ich o tych materiałach zatrzymanych na granicy, pamiętasz?
 - No trudno byłoby zapomnieć to wielkie świństwo.
 - Właśnie. Oprócz tego kopie umów, które zawierał z braćmi Scacci. Umów, które obejmowały nazwiska ludzi mających zasiąść w zarządzie firmy jak tylko przejęliby ją Włosi. Nawet pewnie nie miałeś o tym pojęcia. Są też tajne umowy, które zawarł z przedstawicielką Fox Fashion, Barbarą Wilde. To jej zdradzał firmowe sekrety pod przykrywką współpracy. Nawet laik by stwierdził, że mocno podejrzana jest ta współpraca, bo to przecież nasz konkurent. Natkniesz się i na inne perełki. Gromadziłem wszystko bardzo skrupulatnie wierząc, że kiedyś ktoś wreszcie przejrzy na oczy i zrozumie, że intencje Alexa w stosunku do firmy nie są czyste. Najlepsze jest jednak na koniec. Wszedłem w posiadanie jego przelewów bankowych. Czasem trzykrotnie w miesiącu przelewał sumy na swoje konto z firmowego. Z mojej strony to nie było uczciwe, bo po prostu mu je ukradłem, ale pokusa była zbyt wielka. Jeśli je prześledzisz i policzysz przekonasz się, że kwoty były zawrotne. Mnie wyszło sto pięćdziesiąt milionów. Upłynnił wszystko, co tylko się dało i zamienił na żywą gotówkę. Tylko szwalni nie mógł sprzedać, bo Krzysztof zaraz by się zorientował.
Marek patrzył na Adama z uznaniem. Jak bardzo musiał mieć dość ciągłego poniewierania przez Alexa, że zdobył się na taki rodzaj zemsty?
 - Nawet nie wiesz Adam jak bardzo ci jestem za to wdzięczny. W domu przejrzę to wszystko i jutro zawiozę do prawnika. Ty bądź nadal dyskretny i nic nikomu nie mów. Pojutrze zaczynamy działać. Ula zna się świetnie na finansach. Pomoże ci z raportami. To konieczne, bo musimy wiedzieć na czym stoimy. Mam nadzieję, że wrócą ci, którzy zostali zwolnieni. Pshemko za chwilę zacznie szyć jak tylko sprowadzimy materiały. Czas się podźwignąć przyjacielu, a tego – pomachał teczką – nie zapomnę ci do końca życia i do końca życia będę twoim dłużnikiem. Nie rozmawiaj z Alexem i nie odbieraj od niego telefonów. Jestem pewien, że kolejny raz będzie próbował cię zastraszyć. Od dzisiaj nie musisz się już go bać, bo odszedł w niebyt i nigdy tu nie wróci – uścisnął Turkowi dłoń i wraz z Ulą wyszedł na korytarz.
 - Mamy ogromne szczęście kochanie. Adam to bardzo sumienny i skrupulatny człowiek. Docenisz go jak tylko pokaże ci raporty. To prawdziwy księgowy z krwi i kości. Cieszę się, że mamy go po swojej stronie. Chyba możemy już wracać do Rysiowa. Jutro do południa przejrzymy te dokumenty, a wieczorem odwieziemy Szymczyków na lotnisko. Aaa… i jeszcze ten rzeczoznawca ma jutro przyjechać. Damy radę. Jest szesnasta. Jedziemy do domu.

Józef wypatrywał ich niecierpliwie, bo już któryś raz z rzędu podgrzewał obiad. Weszli zmęczeni, ale szczęśliwi, że udało im się tak wiele rzeczy załatwić. Po zjedzonym obiedzie zaszyli się w pokoju Uli mówiąc domownikom, że muszą przejrzeć trochę dokumentów.
 - Właściwie to moglibyśmy to zrobić. Przynajmniej jutro zaoszczędziłbyś sobie czasu. Czytanie nie męczy tak bardzo. Wypijemy kawę, a potem policzymy na kalkulatorze te wszystkie przelewy – Marek spojrzał na nią zrozpaczony. Cmoknęła go w policzek. - Nie bądź zły. Przecież siedzimy sobie wygodnie i nic nie robimy. Posiedzimy tak przez godzinkę, odetchniemy i zanim tata zawoła nas na kolację, będziemy znać wszystkie wyliczenia.
Przyciągnął ją do siebie i przytulił.
 - Co ty ze mną robisz dziewczyno? Jak ja mogłem tak dla ciebie stracić głowę? – Rozchichotała się.
 - Raczej jest odwrotnie. Zgłupiałam na twoim punkcie.
Leniwie przerzucali dokumenty z teczki Adama. Podliczyli wszystko. Turek nie mylił się. Było dokładnie sto pięćdziesiąt milionów.
 - Tyle właśnie zażądam i być może jeszcze jakieś odszkodowanie, ale o to muszę już zapytać prawnika. Dzięki tym pieniądzom podźwigniemy się. Nie daruję draniowi ani grosza.

O dwudziestej drugiej kuchnia w domu Cieplaków opustoszała. Mała Betti już spała, a i Józef się położył. Jasiek czytał jeszcze w swoim pokoju jakąś lekturę.
Marek przytulił do siebie Ulę i namiętnie pocałował.
 - Obiecałaś mi coś dzisiaj, pamiętasz? – wyszeptał.
 - Pamiętam i zamierzam dotrzymać obietnicy. Wiem, że było ci ciężko, ale już dłużej nie będę się przed tym bronić. Kocham cię.
Uszczęśliwiony spojrzał jej w oczy. Jarzyły się jakimś nienaturalnym blaskiem. Mieszanką obawy i pożądania. Delikatnie zsunął z niej cienką koszulkę. Zasłoniła piersi rękami.
 - Nie zakrywaj ich. To najpiękniejsze piersi jakie kiedykolwiek widziałem – przylgnął do nich i rozsiewał pocałunki sprawiedliwie obdarzając nimi każdą z nich. Jęknęła cicho. To było takie przyjemne doznanie aż przeszedł ją dreszcz. On gładził delikatnie jej ciało pobudzając je i drażniąc. Zaatakował jej płaski brzuch, by przenieść się za chwilę niżej. Musnął dłonią jej płeć. Instynktownie rozłożyła nogi. Jego pieszczoty sprawiły, że zaczęła tracić zmysły. To było nie do zniesienia. Wielka fala pożądania przelała się przez jej ciało. Powrócił do jej ust, które zaczęły oddawać jego żarliwe i namiętne pocałunki. Zatapiał się w niej powoli, ale konsekwentnie. Chciała krzyknąć, ale uniemożliwił jej to pocałunkiem. Zamiast tego westchnęła głęboko, bo poczuła, że on wypełnił ją całym sobą. Skrzyżowała nogi na jego biodrach, a on zaczął się rytmicznie poruszać. Nigdy wcześniej nie doświadczyła tylu wspaniałych doznań naraz. Kiedyś zrobiła już to z człowiekiem, który podobno ją kochał, ale to nie była prawda. Ona nawet nie zdążyła go zapragnąć, gdy było już po wszystkim. Ten stosunek był dla niej wielkim rozczarowaniem. Wiedziała, że to, co dzieje się teraz jest czymś zupełnie innym. Pięknym i wzniosłym. Czymś co sprawia, że jej ciało rozbija się na miliony atomów i drży z wielkiej rozkoszy. Przymknęła oczy. Miała wrażenie, że ulatuje gdzieś wysoko i jest lekka jak piórko, a on nie przestając jej całować unosi ją coraz wyżej i wyżej. Poczuła pierwsze, błogie skurcze, a z jej ust wymknęło się westchnienie. Miłe ciepło rozlało się gdzieś w dole podbrzusza i zrozumiała, że i Marek się spełnił. Trwał jeszcze w niej długo całując ją, pieszcząc i szeptając jej do ucha najpiękniejsze słowa o miłości. Otworzyła zaciśnięte powieki i spojrzała mu w twarz, na której wykwitł radosny uśmiech.
 - To było cudowne kochanie. Jestem bardzo szczęśliwy.
 - Kocham cię – wyszeptała.
Tej nocy kochał ją jeszcze dwukrotnie. Nie mógł się nią nacieszyć i nasycić, bo wciąż było mu jej za mało. Było już dobrze po północy, gdy zmęczeni miłością zasypiali w swoich ramionach.

Tuż po śniadaniu koło ósmej Marek wsiadł do samochodu i pojechał do prawnika. Chciał to załatwić jak najszybciej, bo obiecał Uli, że przyjedzie przed jedenastą, żeby być obecnym przy wycenie domu Szymczyków.
Prawnik miał już wstępnie nakreślony schemat pozwu. Przejrzał dokumenty, które przywiózł Marek i zapewnił go, że ujmie w nim wszystko, co zawierają. Potwierdził również, że Marek może wystąpić o odszkodowanie. Do kwoty stu pięćdziesięciu milionów, których zwrotu zażądał dochodziła jeszcze kwota stu tysięcy złotych. Adwokat obiecał mu, że postara się popchnąć sprawę szczególnie, że zachodziła uzasadniona obawa, że Febo może spróbować zniknąć z kraju.
 - O nic się nie martw. Będę trzymał rękę na pulsie i będę cię informował na bieżąco. Wygraną mamy w kieszeni, bo facet jest winien jak diabli.
Po wyjściu z kancelarii zadzwonił jeszcze do Sebastiana. Przyjaciel był w firmie i starał się ogarnąć panujący w niej chaos.
 - Obdzwoniliśmy z Alą wszystkich zwolnionych. Cześć z nich znalazła nowe zatrudnienie, ale trzy czwarte wyraziło chęć powrotu na warunkach jakie ustaliliśmy. Schodzą się od rana, a my piszemy na bieżąco umowy. Rozmawiałem z Violką. Ona też chce wrócić. Zgodzisz się?
 - No pewnie. Gdzie ja znajdę taką druga Violettę? Niech przychodzi i obejmie z powrotem swoje królestwo. Dzisiaj mnie nie będzie, ale wiesz dlaczego. Jutro przyjedziemy z Ulą i odciążymy was trochę. Zaczynam wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
 - I ja w to wierzę. Zatem do jutra przyjacielu.

Tuż przed jedenastą zaparkował pod bramą Cieplaków. W samą porę, bo właśnie zobaczył pośrednika idącego z Ulą i jeszcze jednego mężczyznę, rzeczoznawcę zapewne. Wysiadł z samochodu i dołączył do nich.
Rzeczoznawca porobił sporo zdjęć zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz budynku. Wypytywał o stan rur kanalizacyjnych, wodnych, instalacji gazowej i elektrycznej. Zauważył nowy dach i zapisał sobie datę jego położenia. Kiedy już skończył zwrócił się do Szymczyków.
 - Wygląda na to drodzy państwo, że dom jest w bardzo dobrym stanie. Ważne, że jest podpiwniczony i ma solidne fundamenty. Oczywiście nie mogę teraz podać dokładnej wyceny, bo muszę to wszystko wyliczyć i sporządzić operat szacunkowy. W przybliżeniu mogę jednak powiedzieć, że cena będzie się kształtować od czterystu pięćdziesięciu do pięciuset dwudziestu tysięcy. Za tydzień będę już wiedział dokładnie i przekażę informacje pośrednikowi.
Podziękowali mu, a Ula umówiła się z pośrednikiem, że zadzwoni za dziesięć dni, żeby mieć już pewność co do ceny.
 - Być może to ja zadzwonię wcześniej do państwa, bo będziemy już znali wartość domu pana Dobrzańskiego. Tak, czy owak pozostajemy w kontakcie.
Po odjeździe obu mężczyzn poszli jeszcze do Szymczyków.
 - Martwię się Ula, – mówiła Marysia Szymczykowa – co będzie z tymi gratami. My już nie zdążymy przecież nic z nimi zrobić, bo dzisiaj wylatujemy.
 - Proszę się nie martwić – uspokajała Ula. - My tu sobie poradzimy. Zrobimy wystawkę, może ktoś się na nie skusi, a to co zostanie po prostu spalimy. Ja wysprzątam jeszcze dokładnie cały dom i obejście, zanim ktoś tu się wprowadzi. Wy teraz macie myśleć o tym, żeby szczęśliwie dolecieć do Londynu i spotkać się z Maćkiem. Wyjeżdżamy o osiemnastej, bo trzeba być na odprawie dwie godziny przed wylotem. Musimy jeszcze odebrać bilety w kasie.
Na lotnisku Ula wytłumaczyła im, że jak już wylądują, muszą odebrać bagaże i udać się do hali przylotów, w której będzie czekał Maciek.
 - Najlepiej róbcie to, co inni pasażerowie i nie panikujcie, bo to nic strasznego. Udanej podróży moi kochani i pozdrówcie od nas całą wieś, a Maćka i MacKinley’ów serdecznie uściskajcie. Będziemy dzwonić i informować was na bieżąco o ewentualnych chętnych do kupna domu.
Wreszcie odlecieli. Marek i Ula wolno wyszli na parking przy lotnisku.
 - Pojutrze koniecznie połączymy się z Maćkiem przez skypa. Nie będę spokojna, dopóki nie dowiem się, że dotarli szczęśliwie – objęła Marka w pasie i przytuliła się do niego. – Wracamy, co? Jutro musimy wcześnie wstać. Firma czeka.

Następnego dnia, zanim dotarli na Lwowską Marek zadzwonił do Ali Milewskiej. Ona zawsze jako jedna z pierwszych była w pracy.
 - Mam prośbę do ciebie Alu. My jesteśmy już w drodze, ale chciałbym zrobić krótkie zebranie i zobaczyć, kto wrócił. Możesz powiadomić pracowników? Byłbym wdzięczny.
 - Nie ma problemu Marek. Zaraz ich skrzyknę. Czekamy na was.
W sekretariacie przywitała ich rozentuzjazmowana Violetta. Rzuciła się Markowi na szyję i niemal na niej zawisła.
 - Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Jesteś najlepszym szefem. – Broniąc się przed jej natarczywością i wylewnością wreszcie uwolnił się od niej.
 - Spokojnie Viola, bo mnie udusisz. Ja też się cieszę, że cię widzę. Przedstawiam ci Ulę Cieplak. To moja dziewczyna i prawa ręka, a to Ula Viola Kubasińska, moja sekretarka i dziewczyna Sebastiana. Zaraz będzie zebranie.
 - Wiem, była tu już Ala. Po nim zrobię wam pysznej kawy.
Rozebrali się w gabinecie Marka i przeszli do konferencyjnej. Tam czekał na nich prawdziwy tłum. Przecisnęli się przez niego i stanęli u szczytu ogromnego, szklanego stołu. Marek omiótł wzrokiem salę i uśmiechnął się szeroko.
 - Nawet nie wiecie kochani jak bardzo cieszy mnie wasz widok. Tęskniłem za wami.



ROZDZIAŁ 14


Rozległy się gwizdy i gromkie oklaski.
 - I my tęskniliśmy prezesie.
 - Jak zapewne zdążyliście się zorientować, nie jesteśmy w komplecie. Niektórzy znaleźli już zatrudnienie w innych firmach. Wiecie również, że na razie sytuacja jest dramatyczna. Alexander Febo bardzo was zdziesiątkował, jednak liczę na to, że ci, którzy zostali przyjęci z powrotem pomogą nam podźwignąć firmę do dawnego poziomu. Zaszło sporo zmian, o których teraz opowiem. Przede wszystkim oboje Febo już nie są współwłaścicielami firmy i wynieśli się z niej na dobre. To świetna wiadomość, prawda? – Znowu rozległy się oklaski. – Widzę, że wrócili asystenci naszego kochanego Pshemko, czy krawcowe też?
 - Jesteśmy wszystkie – odpowiedziała Iza.
 - Wspaniale. Od jutra przywracam stałe dostawy czekolady z „Książęcej”. Muszę cię trochę dopieścić mistrzu, bo przez ostatnie miesiące nikt o ciebie nie dbał. Sebastian, co z zamówieniami na materiały?
 - Za dwa dni przyślą pierwszą partię, z której Pshemko będzie mógł szyć. Reszta pójdzie prosto do szwalni tydzień później. Jutro wróci Czarek i będzie mógł fotografować do folderów.
 - Świetnie się spisałeś przyjacielu. Czy jest na sali Ela?
 - Jestem szefie – drobna blondynka wysunęła się do przodu.
 - Bardzo się cieszę, że wróciłaś. Znowu obejmujesz bufet w posiadanie. Zrobisz listę produktów dla zaopatrzeniowca i od jutra zaczynasz. Dopilnujesz wszystkiego, tak?
 - Jak najbardziej tak – odpowiedziała z entuzjazmem.
 - A Władek?
 - Tu jestem panie prezesie.
 - Masz wszystkich ludzi?
 - Nie ma jednego, ale poradzimy sobie.
 - Dobrze. W takim razie obejmujesz dział ochrony. Wiesz co masz robić. Informatycy?
 - Są wszyscy.
 - Księgowość?
 - Komplet.
 - Tu się na chwilę zatrzymajmy. Adam Turek obejmuje stanowisko dyrektora finansowego. Na główną księgową powołuję Matyldę Kłosiewicz. Jest długoletnim pracownikiem, który zęby zjadł w księgowości. Nominacje wręczę wam w moim gabinecie po zebraniu. Sebastian wraca na stanowisko dyrektora HR, podobnie jak Violetta na stanowisko mojej sekretarki. Dorota zostaje asystentką Adama. Ala Milewska kierownikiem działu kadr. Teraz nadszedł czas, żebym przedstawił wam nowego pracownika. To drodzy państwo Urszula Cieplak. Od dzisiaj obejmuje stanowisko wiceprezesa. Będzie ściśle współpracować z działem finansowym. Posiada ogromną wiedzę w zakresie ekonomii i finansów. To właśnie dlatego ze wszelkiego typu pytaniami w tym zakresie możecie się śmiało do niej zwracać.
Ula stała jak słup soli, bo Marek nic jej wcześniej nie mówił, że ma w związku z nią takie plany, chociaż zrobiło jej się miło, że pomyślał również o niej. Ale od razu wiceprezes?
 - Nikogo nie pominąłem? Aaa, już wiem. Nasza Ania Nawrot. Jest?
 - Jestem panie prezesie.
 - Skończyłaś już te studia? Obroniłaś się?
 - Skończyłam. Szczęśliwie skończyłam.
 - W takim razie mianuję cię asystentką Urszuli Cieplak. Na twoje miejsce przyjmiemy kogoś mniej kompetentnego. Zajmiesz się tym Alu, dobrze? Ty Aniu będziesz dzielić sekretariat z Violettą, bo dla Uli przygotujemy ten pokój naprzeciwko mojego gabinetu. I to już naprawdę wszystko. Ulę, Sebastiana i pozostałych nominowanych zapraszam do mnie.
W gabinecie rozdał wszystkim nominacje.
 - Mam nadzieję, że firma wyjdzie z tej zapaści, a ja będę wam mógł przywrócić poprzednie stawki a nawet je podnieść. Powiedzcie mi jeszcze, co z magazynami?
 - Ponoć nadal są pełne. Alex wprawdzie wysłał trochę starych kolekcji do butików, ale nie sprzedały się – powiedział Sebastian. – Dureń liczył na to, że ludzie będą je kupować po pierwotnych cenach, ale przeliczył się.
 - Pytam o to dlatego, bo przyszedł mi do głowy pewien pomysł. W każdy piątek moglibyśmy organizować dzień otwarty w firmie. Urządzilibyśmy miejsce, w którym wystawialibyśmy te stare kolekcje po obniżonych nawet do czterdziestu procent cenach. Odpowiednio odświeżone mogły by przyciągnąć klientelę z mniej zasobnym portfelem. Sprawę trzeba by było jednak nagłośnić. Od dzisiaj powiedzmy za dwa tygodnie mógłby się odbyć pierwszy kiermasz. Ilu mamy magazynierów tam na miejscu?
 - Ośmiu.
 - Myślę, że to wystarczy i nie będzie konieczności dodatkowego zatrudniania. I tak siedzą teraz bezczynnie. Trzeba ich koniecznie uruchomić i połapać to logistycznie. Wybierać co lepsze kreacje, zawozić je do pralni i przywozić tutaj. Tylko nie bardzo wiem, kto by się mógł tym zająć.
 - Ja się podejmę – Ania podniosła rękę. – Jeszcze nie ma takiego obłożenia pracą. Myślę, że i Dorota pomoże, bo Adam przez te kilka tygodni na pewno sobie bez niej poradzi. Może i ty Viola byłabyś chętna? We trójkę pójdzie jak z płatka.
 - Ja bardzo chętnie, jeśli nie masz nic przeciwko temu Marek. Nawet mogłabym zająć się też sprzedażą tu, na miejscu.
Marek popatrzył na nie z sympatią.
 - Jesteście wspaniałe. Z taką załogą na pewno uda się w szybkim czasie ustabilizować pozycję firmy, a ja na pewno docenię wasze zaangażowanie. Jeszcze mam pytanie dotyczące ekipy technicznej. Ktoś wrócił?
 - Jest dwóch starych pracowników z pięciu wcześniej zatrudnionych - odpowiedziała Ala. – Jak chcesz, to zaraz ich tu przyślę.
 - Bardzo mi na tym zależy. Trzeba koniecznie wyremontować ten pokój naprzeciwko i urządzić tam gabinet. Stoją tak jakieś stare manekiny. Te można przenieść do pracowni Pshemko. Ula musi mieć miejsce do pracy. Na razie będziemy siedzieć razem, ale na dłuższą metę tak się nie da.
 - Zaraz im wszystko przekażę i przyślę ich.
Kiedy zostali już sami objął swoje szczęście i pocałował.
 - Spójrz kochanie, dopiero dziesiąta, a my załatwiliśmy już mnóstwo rzeczy. Powoli okrzepniemy.
 - Nic mi nie mówiłeś, że chcesz ze mnie zrobić wiceprezesa.
 - To miała być niespodzianka, a poza tym widzisz tu kogoś lepszego na to stanowisko, bo ja nie? Będziesz najlepszym wiceprezesem jakiego kiedykolwiek miała ta firma. Tak naprawdę to nigdy nie było tutaj takiego stanowiska, ale nie mogłem oprzeć się pokusie. Przecież mamy pracować ramię w ramię, prawda?
Te miłe tête à tête przerwało im pukanie do drzwi, w których ukazało się dwóch mężczyzn.
 - Wzywał nas pan prezesie?
 - Dobrze, że jesteście panowie. Przed wami bojowe zadanie. Trzeba wyremontować ten pokój po drugiej stronie sekretariatu i urządzić w nim gabinet. Jest jeszcze zdecydowanie za mało ludzi, dlatego chcę was prosić o nietypową przysługę. O zakup farb i mebli biurowych. Mogą być takie jak moje. Podejmiecie się?
 - Nie ma sprawy. Do jakiej kwoty mają być te meble?
 - Nie mam pojęcia. Najważniejsze, żeby były funkcjonalne i wyglądały estetycznie. Na wszystko bierzcie faktury, również na transport. Będę pokrywał na bieżąco. Kupcie też jakiś porządny sprzęt malarski, bo nie wiem czy jest. Może ze dwie drabiny. Jak przyjmiemy drugiego zaopatrzeniowca, to będzie już lżej. Dacie radę załatwić to jeszcze dzisiaj?
 - Farby i pędzle na pewno. Może i z meblami się uda. Jaki kolor mają mieć ściany?
 - Najlepiej jakiś jasny, – Ula uśmiechnęła się do nich – albo blady żółty, albo blady oranż. Te odpowiadałyby mi najbardziej.
 - Taki właśnie kupimy szefowo.
 - Będę bardzo wdzięczna panowie. To do dzieła.

Powoli sytuacja zaczęła się klarować. Mieli bardzo dużo pracy organizacyjnej, ale i tak plusem było to, że przynajmniej popołudnia mieli dla siebie. W jedno z nich zawitali do seniorów Dobrzańskich i ze szczegółami opowiadali im o zmianach zachodzących w firmie. Krzysztof słuchał tego ze łzami w oczach i wiele razy dziękował im obojgu, że podjęli ten trud.
 - Jestem z was bardzo dumny dzieci. Naprawdę dumny. Gdyby nie wy, to nawet boję się pomyśleć, co mogłoby się stać. Zginęlibyśmy marnie.
 - Teraz już wszystko jest tak jak powinno tato. Pshemko dopieszcza projekty, krawcowe szyją jak szalone. Szwalnie za chwilę dostaną swoje wytyczne, bo materiały już do nich dotarły. Ludzie są bardzo ofiarni i poświęcają się dla firmy. Myślę, że świąteczne premie pozwolą im trochę podreperować budżet, nawet gdybym miał z własnej kieszeni im wypłacić, to zrobię to, bo na nie zasłużyli.

Nie minął miesiąc od wyceny Marka domu, kiedy zdzwonił pośrednik powiadamiając go, że znalazł się kupiec. Miał również dobre wieści odnośnie domu Szymczyków. Na niego było więcej chętnych, bo był zdecydowanie mniejszy i tańszy. Pod koniec listopada sfinalizowali sprzedaż obu domów. Ula natychmiast zadzwoniła do Maćka informując go, że dom poszedł za pięćset pięćdziesiąt tysięcy.
 - Nie spodziewałem się aż tyle Ula.
 - Ja też nie, ale wygrała najlepsza oferta. To co teraz Maciuś? Pieniądze są na razie na moim koncie. W przeliczeniu na euro to będzie jakieś sto trzydzieści dwa tysiące bez ośmiu euro. U nas euro po cztery złote dwadzieścia groszy i tak przeliczałam.
 - Super Ula. Naprawdę super. Wychodzi na to, że będę ci wisiał jakieś osiemnaście tysięcy. To naprawdę niewiele. Nic mi nie przysyłaj. Sezon był świetny i wyszliśmy na swoje. Nawet trochę udało mi się zaoszczędzić.
 - A jak rodzice. Przyzwyczaili się już?
 - Coraz lepiej się znajdują w tym środowisku. Teściowie przychodzą często i próbują ich nauczyć angielskiego. Mama nawet sobie radzi. Ojciec gorzej, bo nie bardzo może zapamiętać, ale dogadują się. Erin też pomaga. Mam jeszcze jedną świetną wiadomość. W czerwcu zostanę ojcem.
 - Maciuś! Gratulacje! To będzie piękne dziecko. Ale się cieszę! Pogratuluj Erin od nas i uściskaj ją serdecznie. Już wyobrażam sobie radość twoich rodziców. Trzymaj się i przekaż pozdrowienia od nas. Nie dajcie się zimie.
 - Wy też. Pozdrów Marka i wszystkich Cieplaków.

Przed firmową wigilią ruszył wraz z Sebastianem do galerii. Przez lata przyzwyczaili ludzi do skromnych upominków od zarządu i do świątecznych premii. Dzień otwarty w firmie sprawdził się i co piątek mogli zarobić trochę pieniędzy ze sprzedaży starych kolekcji. Jednak to było za mało, żeby wypłacić ludziom uczciwe premie. Marek postanowił pokryć to z własnych oszczędności.
Upominki popakowali w kolorowe torby. Sebastian zamówił szampana i catering. Marek pragnął, żeby było jak dawniej.
W dzień wigilii zebrali się wszyscy w sali konferencyjnej. Przybyli też seniorzy Dobrzańscy. Krzysztof w imieniu zarządu podziękował im za poświęcenie i trud jaki wkładają co dnia w to, żeby firma prosperowała coraz lepiej. Po nim zabrał głos Marek.
 - Kochani. Ja również jestem wam bardzo wdzięczny za to, co robicie dla firmy. Wiecie, że nadal nie mamy imponujących zysków i ciągle trzeba dokładać. Mimo to chciałem, żebyście aż tak mocno nie odczuli tego deficytu, dlatego bez względu na zajmowane stanowisko przyznałem wszystkim po tysiąc złotych netto świątecznej premii. Dla wszystkich po równo. Dzięki temu być może te święta nie będą o wiele uboższe od poprzednich. W imieniu całego zarządu, a także mojej ukochanej Uli życzę wam udanych, zdrowych, szczęśliwych świąt – uniósł go góry kieliszek z szampanem. – Pomyślności moi drodzy. Oby ten kolejny rok był lepszy od tego, który właśnie mija.
Ludzie byli podekscytowani. Wychwalali prezesa. Mimo, że pensje nadal były okrojone mieli świadomość, że on robi wszystko, aby to się zmieniło. Pozwolił im na wcześniejsze wyjście do domu. Tym sposobem o dwunastej w południe plątały się po korytarzach F&D tylko jakieś niedobitki.
Wraz z Ulą wyszli kilka minut po dwunastej. Miał dla niej niespodziankę. Chciał ją zabrać do Łazienek. Wprawdzie najbardziej lubiła tam jeździć wiosną i latem, ale i dzisiaj nie mogli narzekać na pogodę. Spadło w nocy trochę śniegu i teraz skrzył się w zimowym słońcu.
Poznała, że nie jadą do domu i nieco zdziwiona spytała.
 - Nie wracamy do Rysiowa?
 - Nie kochanie. Jeszcze nie. Chcę cię dokądś zabrać. To niespodzianka.
Zaparkował niedaleko bramy.
 - Łazienki! O tej porze też może być pięknie. Faktycznie zrobiłeś mi niespodziankę i wielką przyjemność. - Objęci ruszyli wolno w kierunku Starej Pomarańczarni. - Naprawdę jest tu dzisiaj cudnie i powietrze takie rześkie. Uwielbiam to – przytuliła się do jego ramienia. Dotarli do budynku i stanęli przed nim. On poszperał w kieszeniach i po chwili ukląkł przed nią wprawiając ją w niemałe osłupienie.
 - Ula. Wiesz, że kocham cię bardziej niż własne życie. Kocham za wszystko. Za twój piękny uśmiech, wspaniały charakter, za twoje wielkie i szczere serce. Nie wyobrażam sobie, że miałoby cię nie być u mojego boku do końca moich dni. Jesteś moim najcenniejszym klejnotem, a skoro tak, to ofiarowuję ci pierścionek z perłą - morskim klejnotem, symbolem twojego imienia. Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i zostaniesz moją żoną? – Ze wzruszeniem pogładziła jego włosy.
 - Oczywiście, że tak. Gdzie mogłabym znaleźć drugiego takiego przystojniaka jak Ty? Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszy i kocham cię bardzo, bardzo mocno.
Wstał z kolan uszczęśliwiony i wcałował się w jej usta.
 - Już zawsze razem skarbie i na zawsze. Na libor i vibor aż do śmierci. Kocham cię jak wariat. Kocham cię! – wrzasnął na całe gardło, czym poderwał do lotu wszystkie gnieżdżące się tu wrony.



ROZDZIAŁ 15
ostatni


Wrócili do domu i przy kolacji pochwalili się zaręczynami. Józef miał łzy w oczach, a mała Betti nie mogła oderwać oczu od pięknego pierścionka.
 - To prawdziwa perła Ulcia?
 - Najprawdziwsza Betti – odpowiedział jej Marek. – Jak wszystko już się uspokoi i nabierze realnych kształtów w firmie, zaplanujemy ślub. Ja bardzo chciałbym. Może w październiku przyszłego roku?
 - To wspaniałe wieści dzieci. Tak bardzo się cieszę waszym szczęściem. Koniecznie trzeba to uczcić – wyciągnął z kredensu pękatą butelkę nalewki i rozlał do czterech kieliszków. – Ty Beatko uczcisz to herbatą. Za waszą pomyślność i szczęście.

Tuż po świętach przyszło wezwanie na rozprawę, która miała się odbyć dziesiątego stycznia. Marek zaraz zadzwonił do prawnika i podziękował mu za operatywność.
 - Mam wszystko już opracowane Marek. Facet nie ma się jak bronić, bo brakuje mu argumentów. Na koniec wniosę o nakaz sądowy obligujący Febo do wpłacenia na konto firmy tych zagrabionych pieniędzy w ciągu czternastu dni. Pieniądze na jego kącie są, wiec nie powinien mieć z tym problemów. I tak zostanie mu jeszcze niezła sumka, z którą będzie mógł się urządzić. Spotykamy się dziesiątego o jedenastej. Do zobaczenia.
To zdecydowanie były dobre wiadomości. Jak tylko Alex przeleje pieniądze, wyrówna ludziom stawki do wysokości poprzednich, bo będzie go na to stać. Szczerze powiedziawszy to nie mógł się już doczekać wyniku tej rozprawy.

Dziesiątego stycznia stawili się w sądzie punktualnie. Nie wiedzieli, czy Ula będzie mogła wejść na salę, ale i tak chciała tu być dzisiaj z nim i go wspierać. Okazało się, że rozprawa będzie się odbywać przy drzwiach zamkniętych i nie wpuszczono jej. Usiadła na jednej z ławek stojących na korytarzu i uzbroiła się w cierpliwość. Nie minęło nawet pół godziny, gdy ku jej zdumieniu drzwi od sali rozpraw otworzyły się i wyszedł przez nie Marek ze swoim prawnikiem. Mina świadczyła o tym, że chyba jednak poszło po jego myśli. Podniosła się z ławki i podeszła do rozmawiających mężczyzn.
 - Bardzo szybko poszło – rzuciła.
 - Sami jesteśmy zaskoczeni Ula. Wyszło na to, że Febo chyba bardzo boi się więzienia, bo już na samym początku zadeklarował, że jest gotowy choćby dzisiaj przelać żądaną sumę wraz z odszkodowaniem i zrobił to w obecności sędziego. Odzyskaliśmy pieniądze Ula. Firma nareszcie odżyje i ludzie też. Jutro rano powiemy im o tym. Jestem taki szczęśliwy. Nie mogło pójść lepiej. Zaraz zadzwonię do rodziców, bo oni też się denerwują od rana. – Uścisnął prawnikowi dłoń. – Bardzo ci dziękuję za wszystko. Jestem twoim dłużnikiem. Jeszcze dzisiaj prześlę ci honorarium. Do zobaczenia.
Koniecznie musiał odreagować i wyciągnął Ulę na spacer do parku.
 - Wiesz kochanie pomyślałem sobie, że już nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy zaczęli planować nasz ślub. Pshemko zaprojektuje i uszyje nam stroje. Obraziłby się, gdybyśmy coś wybrali u konkurencji. Teraz jestem bardzo spokojny o losy firmy, bo nic jej już nie grozi. Pokaz na pewno się spodoba. Widziałem projekty i są naprawdę wyjątkowe. Nasz mistrz, to geniusz. Wiesz, że do tej pory wszystkie pokazy odbywały się właśnie w Łazienkach, w Starej Pomarańczarni? Ten wiosenny też tam będzie. Zaplanowałem go na pierwszą połowę maja. Jeszcze będzie czas, żeby uściślić tę datę. Najlepszą wiadomością jest ta, że będziemy mogli pojechać do Cleggan na cały czerwiec, a być może, że na trochę dłużej. Tęsknię i za miejscem i za ludźmi. Być może jak przyjedziemy dziecko Maćka będzie już na świecie? Chciałbym ich zaprosić na ślub. Ich i całą rodzinę MacKinley’ów. Bardzo zżyłem się z Connorem i Nolanem. Stać nas na to, żeby opłacić podróż im wszystkim. Szymczykowie obowiązkowo muszą być. Tak naprawdę to chyba nie będziemy mieli zbyt wielu gości.
 - A ja się cieszę. Nigdy nie chciałam wesela z pompą, ale właśnie takie małe, kameralne z rodziną i przyjaciółmi. Zaprosimy też ludzi z firmy. Teraz przecież jesteśmy jedną wielką rodziną, prawda?

Następnego dnia na zebraniu załogi ogłosił wszystkim, że wracają do poprzednich stawek. Alę poprosił, żeby jej dział sporządził nowe angaże. Potem wraz z nią w zaciszu swojego gabinetu ustalał stawki dla wszystkich, których awansował.
 - Adam powinien mieć stawkę co najmniej taką, jaką miał Alex, kiedy był dyrektorem finansowym. Różnica jest tylko taka, że Alex dostawał kasę za nic, a Adam solidnie na nią pracuje. Ani, Dorocie i tobie podnosimy do pięciu tysięcy brutto, Violetcie do trzech i pół. O tysiąc złotych dźwigamy krawcowym i asystentom Pshemko. Eli i Władkowi dwa tysiące. Moja stawka pozostaje bez zmian. Taką samą wypisz dla Uli. Sebastianowi zwiększam o dwa tysiące, bo trzeba mu wyrównać do stawki Adama. Stanowiska są równorzędne. Chyba nikogo nie pominąłem?
 - Nie, to już chyba wszyscy. Zaraz się za to zabieram. Ależ się ludzie ucieszą. Ja też bardzo ci dziękuję.
 - Nie ma za co Alu. Odwalasz tu naprawdę kupę dobrej roboty. Zasłużyłaś.

Pokaz odbił się szerokim echem i w telewizji i w prasie. Geniusz Pshemko wychwalano pod niebiosa. Chwalono też prezesa za jego determinację w reanimowaniu firmowego trupa. Kolekcja rozchodziła się jak świeże bułeczki, a szwalnie pracowały w pocie czoła. Już nie było mowy o kryzysie. Firma stała finansowo rewelacyjnie.
Tydzień po pokazie odwiedzili seniorów Dobrzańskich. Marek dawno nie widział swojego ojca w takim radosnym nastroju. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Przy obiedzie powiedział im wzruszony.
 - Nawet w najśmielszych snach nie sądziłem, że potraficie podźwignąć tego kolosa na glinianych nogach w tak rekordowo szybkim tempie. Zaimponowaliście mi oboje. Zaimponowali mi wszyscy nasi pracownicy. Jestem taki z was dumny, że mam wrażenie, że ta duma rozsadzi mi klatkę piersiową. Dokonaliście niemożliwego i za to będę wam wdzięczny do końca moich dni.
 - My też jesteśmy dumni tato. Teraz już możecie spać spokojnie i nie martwić się o byt. Ale my przyjechaliśmy tutaj do was z wielką prośbą. Ciebie chciałem prosić tato o zastępstwo w firmie przez co najmniej półtora miesiąca. Chcemy na początku czerwca wyjechać z Ulą do Cleggan. Wiesz, że zostawiła tam część swojego życia i wiernych przyjaciół, którzy stali się i moimi przyjaciółmi. Tęsknimy za nimi oboje i bardzo chcielibyśmy ich zobaczyć. Chcemy też osobiście wręczyć im zaproszenia na nasz ślub. Znamy już datę. To będzie piętnasty październik. Ślub odbędzie się w rysiowskim kościele. Mamy już wszystko opłacone. Obrączki też kupiliśmy. Pshemko szyje dla nas kreacje. Nie załatwiliśmy tylko sali weselnej i tu prośba do ciebie mamo, żebyś nam w tym pomogła. My zdajemy się całkowicie na twój gust. Gości będzie sześćdziesięciu, więc sala nie musi być zbyt duża. Co do menu również polegamy na tobie. Ja przed wyjazdem zostawię ci pieniądze, żebyś mogła wszystko opłacić. Pomożesz?
 - Oczywiście synku – Helenie zalśniły w oczach łzy. – Z wielką radością się tym zajmę. Bardzo się cieszę dzieci waszym szczęściem. Cieszymy się oboje.
 - Możecie spokojnie jechać synu. Przecież na miejscu jest Adam i Sebastian. Oni na pewno mnie wesprą. Poradzimy sobie.
 - Bardzo dziękujemy wam obojgu. Na pewno będziemy dzwonić. Wy też dzwońcie, gdyby były jakieś problemy.

Trzeciego czerwca wylecieli. Maciek zrobił im miłą niespodziankę czekając na nich w Shannon. Nie spodziewali się go, bo przecież Erin miała za chwilę rodzić i to jej był bardziej potrzebny. Uściskali go mocno dopytując się o małżonkę.
 - Wczoraj urodziła kochani. Dziewczynkę. Śliczną Ewę. Jest rudzielcem bardzo podobnym do swojej matki. Ma wielkie zielone oczy jak Erin. Rodziła się w domu, bo nie zdążyliśmy do szpitala. Wzywałem tylko karetkę z położnikiem. Obie są zdrowe i odpoczywają teraz. Mam nadzieję, że zostaniecie rodzicami chrzestnymi?
 - To będzie dla nas wieki zaszczyt Maciuś.
Wypatrywano ich. Niemal cala wieś zgromadziła się przy pensjonacie. Oni też tęsknili za swoim morskim klejnotem i za pracowitym Markiem który zdobył ich serca. Ściskano ich, poklepywano Marka po plecach. Wzruszyli się wszyscy. Obiecali, że jutro stawią się w pubie u Johna MacNamary, bo przygotowano ucztę na ich cześć.
Ula z ciekawością rejestrowała zmiany jakie zaszły w pensjonacie od chwili ich wyjazdu. Cała rodzina Szymczyków przeniosła się do dobudówki, zostawiając turystom resztę pokoi. Maciek dla nich trzymał dawny pokój Uli. Nic w nim nie zmienił. Ona przede wszystkim chciała zobaczyć maleństwo. Erin leżała wraz z małą w łóżku. Słaba była jeszcze po porodzie, ale uśmiechała się do nich radośnie.
 - Zgodzili się? Zgodzili się Maciek?
 - Zgodzili się kochanie. Ochrzcimy ją pod koniec czerwca.
 - Dziękuję wam. Marzyłam, żebyście zostali rodzicami chrzestnymi. Taka ładna z was para.
 - A my przyjechaliśmy wam wręczyć zaproszenia na nasz ślub, który odbędzie się piętnastego października. Dla waszych rodziców też je mamy.
 - Ale się cieszę – Maciek znowu ich ściskał. – Pasujecie do siebie jak dwie połówki jabłka.
Potem witali się już z seniorami Szymczykami i MacKinley’ami zapraszając ich na ślub.
 - Wszystko będzie opłacone. Podróż w obie strony i hotel. Wy macie tylko przyjechać. Tego właśnie pragniemy.
Ten pobyt pozwolił odświeżyć stare przyjaźnie. Marek znowu uległ czarowi oceanu i wypływał z Connorem na połowy. Znowu posmakowali tutejszej kuchni, prostej, ale jakże smacznej. Ula pomagała w pensjonacie, a wieczorami plotkowała z Brit i Marysią Szymczykową. Często chodzili też na klif, by nacieszyć oczy tym pięknym widokiem. Marek obejmował ją wtedy i wdychając zapach jej włosów napawał się malowniczymi skałami obmywanymi przez fale.
 - Chyba już zawsze będziemy tu wracać kochanie. To miejsce jest szczególne i wycisnęło swoje piętno w moim sercu. Tu umarłem i narodziłem się na nowo. Tu znalazłem swoje największe szczęście. Moją perłę.
 - A ja będę tu wracać na grób najlepszego człowieka pod słońcem. Wspaniałego Arta MacGowena, naszego dobroczyńcy i darczyńcy, którego pokochaliśmy całym sercem.

Dziecko zostało ochrzczone z wielką pompą. Ula zakochała się w tej małej i trochę zazdrościła Erin. Widział to Marek i mówił.
 - Obiecuję ci kochanie, że nie będziemy długo zwlekać z rodzicielstwem i natychmiast zaczniemy pracować nad potomkiem. I ja poczułem wielką potrzebę bycia ojcem. Zobaczysz, że niedługo i my będziemy tulić taką maleńką istotkę.
Trudno było im się pożegnać. Obiecali, że wrócą tu za rok. Mówili, że nie mogliby spędzać już urlopu gdzie indziej, bo to miejsce jest najpiękniejsze na ziemi. Teraz musieli skupić się na przygotowaniach weselnych.

Wszystko szło zgodnie z planem. Któregoś dnia tuż po powrocie pojechali z Heleną obejrzeć salę. Spodobała im się. Dobrzańska miała naprawdę dobry gust. Potrawy, które wybrała były znakomite. Zespół również. Byli bardzo zadowoleni. Pshemko kończył szyć garnitur Marka, a Ula była już po ostatnich przymiarkach. Rozdali też wszystkim zaproszenia.
W czwartek przed ślubem Marek wraz z Sebastianem i ojcem pojechali na lotnisko odebrać swoich gości. W sumie osiem dorosłych osób i mała Ewa. Zawieźli ich do hotelu, gdzie mieli wynajęte pokoje. W dzień zaślubin zamówione taksówki miały ich przywieźć do Rysiowa.
W sobotni poranek tuż przed dziesiątą rozdzwoniły się dzwony w rysiowskim kościele. Podjechała biała limuzyna, z której wyskoczył pan młody i okrążywszy samochód wysupłał z niego pannę młodą. Podał jej ramię i wolnym krokiem poprowadził w kierunku ołtarza. Na ich widok po kościele przeszedł szmer podziwu. Ula wyglądała zjawiskowo. Biała suknia spływała po jej ciele sprawiając wrażenie, że jej właścicielka nie stąpa a wręcz płynie. Marek prezentował się niezwykle przystojnie i elegancko w idealnie skrojonym garniturze. Patrząc sobie głęboko w oczy przysięgali miłość i wierność w chorobie i szczęściu aż do śmierci.
Nikt, kto był weselnym gościem nie miał powodów do narzekań. Jedzenia i napitku było w bród, a tańce trwały do białego rana. MacKinley’owie byli zachwyceni, bo po raz pierwszy mieli okazję uczestniczyć w najprawdziwszym polskim weselu. Wprawdzie ich córka miała podobne, ale dopiero tutaj mogli się przekonać, jak to naprawdę wygląda.

Tuż po nowym roku Marek kupił wreszcie wymarzony dom. Dla nich był idealny, a przede wszystkim bardzo podobał się Uli. Urządzali go wspólnie dopieszczając każdy kącik.
Wraz z nadejściem wiosny i Ula zaszła w upragnioną ciążę. Marek szalał ze szczęścia. Gdyby ktoś go nagrał pomyślałby, że kompletnie zwariował na punkcie przyszłego potomka. On niczym się nie przejmował. Każdego wieczora tulił usta do powiększającego się brzuszka Uli i prowadził swoisty monolog z maleństwem. Śmiała się do rozpuku, bo wyglądało to komicznie. Kiedy była w szóstym miesiącu poszła wraz z nim na USG. Koniecznie nalegał, żeby ginekolog zdradził im płeć dziecka. Okazało się, że i oni przywitają na świecie córeczkę. Z tej wielkiej radości wyniósł ją z przychodni na rękach. Ludzie widząc to pukali się w czoło, a on nic sobie z tego nie robił. W tajemnicy przed Ulą urządzał pokoik dla małej. Nakupił mnóstwo zabawek, łóżeczko z różowym baldachimem i wszystko co było niezbędne dla takiego maleństwa od pieluch po zasypki, kremy i śpioszki. Wraz ze zbliżającym się terminem porodu jego ekscytacja rosła. Dwa dni przed nim zawiózł Ulę do szpitala i już nie odstąpił jej na krok. Uparł się, że koniecznie musi być przy porodzie.
Stał w sali porodowej przy jej łóżku trzymając ją za rękę i szeptał jej do ucha miłosne zaklęcia. Urodziła bez komplikacji, a on nie mógł się napatrzeć na ten cud. Zrobił milion zdjęć małej i ciągle się dziwił, że tak bardzo przypomina jego samego. Tylko oczy odziedziczyła po Uli. Były błękitne jak lazur oceanu.
Leżąc wraz z nią na szpitalnym łóżku tulił ją do siebie i mówił.
 - Dzięki wam moje życie nabrało sensu. Kocham was tak mocno, że aż serce boli. Jestem szczęśliwy Ula. Naprawdę szczęśliwy i już nie mam marzeń, bo wszystko o czym kiedyś marzyłem spełniło się co do joty.
 - A ja myślałam, że masz jeszcze jedno – odpowiedziała mu rozczarowana, choć w jej oczach migotały wesołe iskierki.
 - Tak? A jakie?
 - Myślałam, że marzysz jeszcze o synu.
 - Masz rację skarbie. Bardzo chcę mieć syna. Jak tylko wydobrzejesz na pewno popracujemy nad tym. – To gorliwe zapewnienie z jego strony wywołało u niej spontaniczny śmiech.
 - Oj Dobrzański, Dobrzański, bardzo cię kocham, wiesz? Jesteś najlepszym co dostałam od losu. Ty i nasza córeczka.
Przytulił ją mocno, a ona ułożyła głowę na jego piersi. Ich maleństwo spało posapując cichutko. Uśmiechnęli się. Byli rodziną. Najszczęśliwszą rodziną na ziemi.


K O N I E C


1 komentarz: