Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 14 grudnia 2015

"STRATA" - rozdział 1,2,3,4,5



S T R A T A


ROZDZIAŁ 1

Pogoda była koszmarna. Od wielu dni padało i wiał silny, porywisty wiatr. Nic dziwnego. Był późny listopad, a o tej porze roku było to zupełnie normalne. Ciężkie, szaro-bure chmury szybko przesuwały się na tle równie szaro-burego nieba. Głośny stukot dużych, deszczowych kropel walących o blaszany parapet obudził drzemiącego w fotelu mężczyznę. Przetarł powieki i przejechał dłonią po sporym zaroście. Nie sypiał już zbyt dobrze od wielu miesięcy. Od czasu, kiedy zachorowała jego żona. Dzisiejszej nocy pościel na ich wspólnym łóżku pozostała nietknięta podobnie jak wczoraj. Przeciągnął obolałe ramiona. Fotel nie był wygodnym miejscem do spania, a on nie mógł się przemóc, by zasnąć w małżeńskim łożu sam. Tam wszystko pachniało nią. – To już dzisiaj – pomyślał z żałością. – Jak my to przeżyjemy? – ścisnęło mu się serce, a w zmęczonych oczach zaszkliły się łzy. Wstał z fotela i ściągnąwszy pogniecioną marynarkę przeszedł do łazienki. Prysznic orzeźwił go trochę i w niewielkim stopniu usunął ślady zmęczenia. Przepasany ręcznikiem podszedł do zaparowanego lustra i przetarł je. Przyjrzał się uważnie swojej twarzy. Miał dopiero dwadzieścia osiem lat, a wyglądał jakby miał o trzydzieści więcej. – Dlaczego mi to zrobiłeś? Dlaczego mi ją zabrałeś? Jak ja będę bez niej żył? Jak bez niej będzie żył Miłosz? On jest przecież taki mały. Za rok w ogóle nie będzie jej pamiętał. Ona była za młoda na śmierć. Dlaczego…? – znowu po jego policzkach toczyły się łzy. Nie potrafił pogodzić się z tą tragedią. Wobec jej choroby okazał się całkowicie bezsilny podobnie jak ci wszyscy lekarze, którzy do samego końca dawali mu nadzieję.
Była mu pisana od samego początku. Wychowywali się razem i razem dorastali. On, ona i jej brat. Pod jego nosem wyrosła na piękną, zjawiskową kobietę. Na kobietę, która go kochała i którą on kochał bardziej niż własne życie.
Po śmierci państwa Febo, rodzicach jego żony i szwagra od razu było wiadomo, że opiekę nad rodzeństwem przejmie jego matka i ojciec. Oboje obiecali to nad grobem tragicznie zmarłych Febo, z którymi łączyła ich wielka przyjaźń i wspólna firma odzieżowa.
Potem, gdy dorastali stali się nierozłączni. Któregoś dnia oświadczył się jej, a ona te oświadczyny przyjęła. Był wtedy najszczęśliwszym z ludzi. Nie czekali długo ze ślubem. Wkrótce po nim Paulina zaszła w ciążę. Ze szczęścia nosił ją na rękach. Dbał, żeby się nie przemęczała. Z czułością gładził jej powiększający się brzuch.
Kiedy Miłosz przyszedł na świat, oszalał na punkcie tego dziecka. Robił przy nim dosłownie wszystko. Chuchał i dmuchał nie zaniedbując przy tym swojej żony. Mały był tak bardzo do niej podobny. Miał tak jak ona subtelną buzię, kruczoczarne włosy i czarne jak węgielki migdałowe oczy. Po nim odziedziczył tylko dołeczki w policzkach najwdzięczniejsze wtedy, gdy się szeroko uśmiechał.
Nie cieszyli się długo wspólnym szczęściem. Gdy Miłosz skończył dwa i pół roku, Paulina zachorowała. Zaczęło się właściwie dość niewinnie. Czuła się osłabiona, ale uparcie twierdziła, że nic jej nie jest. Miewała też wymioty. Najpierw pomyślał, że być może jest w ciąży i osobiście pobiegł do apteki po test ciążowy, ale ten wypadł negatywnie. Potem doszły dziwne wzdęcia i na przemian biegunki lub zaparcia. Martwił się o nią. Z każdym dniem słabła i nie była w stanie zajmować się Miłoszem. Prosił, zaklinał i błagał aż w końcu sama czując, że jednak dzieje się coś niedobrego, pojechała na badania. Zdiagnozowano zapalenie trzustki. Miała wszelkie tego objawy łącznie z bardzo wysokim poziomem cukru we krwi i w moczu. Dostała leki i zalecenie, że powinna się oszczędzać.
Poprawa jednak nie trwała długo. Po jakimś czasie pokazały się na jej ciele zmiany skórne, które pokryły niemal ją całą mocnym rumieniem. Nie mogła na siebie patrzeć. Wcierała tony kremów maskujących, ale rumień nie znikał. Każdej nocy wstawała co najmniej dwukrotnie, żeby zmienić piżamę, bo dosłownie zalewał ją pot. Puchły jej nogi i ręce. Na tym etapie mógł ją jedynie tulić mocno i zapewniać, że zrobi wszystko co w jego mocy, żeby wyzdrowiała. W końcu załatwił prywatną klinikę i dopiero tam okazało się, że to co brano za zapalenie trzustki jest czymś, co zmroziło krew w żyłach im obojgu. Rozpoznano raka. Płakał razem z nią. Nie potrafili pogodzić się z tą diagnozą. W dodatku okazało się, że ten wykryty rak jest już przerzutem i nie ma mowy o przeprowadzeniu operacji. Zaproponowano chemię, która nie spowodowała poprawy. Potem radioterapię, ale jej skutek był podobny. Szalał z rozpaczy, a ona nikła w oczach. Dopóki wyglądała w miarę dobrze przyprowadzał do niej Miłosza. Mały bardzo tęsknił za nią i każdego wieczora płakał. Jak miał wytłumaczyć trzylatkowi, że mamusia jest tak ciężko chora, skoro sam nie potrafił ogarnąć ogromu zniszczeń jakie poczyniła choroba w jej organizmie? Zawsze była szczupła. Rak spowodował, że wyglądała jak szkielet. Każdego dnia jej czarne oczy wpatrywały się w jego własne z ogromnym bólem, żalem i rozpaczą. Każdego dnia tulił ją w ramionach i nie potrafił ukoić jej płaczu.
 - Tak bardzo mi żal Marek, że muszę od was odejść – mówiła słabym głosem. - Tak bardzo mi żal, że nie zobaczę jak dorasta Miłosz. Kocham was obu nad życie. Nie pozwól mu o mnie zapomnieć. Napisałam do niego list. Dasz mu go w jego piętnaste urodziny. Wtedy już zrozumie.
 - Zrobię wszystko co zechcesz kochanie. Nie mów już nic, bo to cię męczy – z czułością całował jej czoło, na które kapały ogromne krople łez.
 - Jeszcze tylko jedno. Proszę cię zabierz mnie stąd. Nie chcę tu umierać z dala od was. Chcę zamknąć oczy w domu, tam gdzie jest wszystko co kocham.
Nie mógł odmówić tej prośbie. Pozałatwiał wszystkie formalności łącznie z karetką, która przywiozła ją do domu. Zaopatrzono go również w butlę tlenową i pompę dawkującą morfinę, a także inne akcesoria mające jej ulżyć w cierpieniu. W domu przeżyła zaledwie miesiąc, a on nie odchodził od jej łóżka. Przez ten miesiąc Miłosz każdego wieczora przed pójściem spać klękał przy łóżku i prosił bozię o zdrowie dla jego ukochanej mamusi, a potem zasypiał przytulony do jej wyniszczonego ciała. Ten widok doprowadzał ich oboje do łez. Marek brał go wtedy na ręce i śpiącego zanosił do łóżeczka.
Którejś nocy odeszła cicho, wtulona w niego, a on długo nie potrafił oderwać się od niej. Przeleżał tak do rana, do momentu kiedy Miłosz wbiegł do ich sypialni chcąc się jak zwykle przywitać. Wstał wtedy z zalaną łzami twarzą i wziąwszy go na ręce przygarnął mocno do siebie.
 - Nie Miłoszku, nie… Nie przeszkadzaj mamusi.
 - Ale ja tylko chcę jej dać buziaka i powiedzieć „dzień dobry”.
 - Mamusia ci nie odpowie. Już się nie obudzi. Dzisiaj w nocy zabrały ją do nieba aniołki. – Małemu stanęły świeczki w oczach i usta przybrały kształt podkówki.
 - Dlaczego, – rozpłakał się żałośnie - one nie kochają jej tak jak ja. Ja chcę do mamusi…
 - Wiem kochanie…, wiem. Ona była bardzo chora, a tam w niebie nic ją już nie boli. Teraz spogląda na ciebie z góry i uśmiecha się. Ona zawsze będzie z tobą, bo byłeś jej najjaśniejszym promyczkiem i największym szczęściem – położył dłoń na jego sercu. – Od teraz będzie mieszkać tu, w twoim serduszku. Chodźmy. Ubiorę cię.

Dzisiaj mieli ją pożegnać na zawsze. Ciało Pauliny spoczywało już w cmentarnej kaplicy i czekało na pochówek. Stał wraz z synem przy jej trumnie i szeptał cicho słowa pożegnania.
 - Żegnaj kochanie. Byłaś całym moim życiem. Byłaś moją miłością, najlepszą żoną i matką na świecie. Osierociłaś nas. Jeśli gdzieś tam jesteś to wiedz, że zawsze będę cię kochał. Do końca moich dni – wstrząsnął nim głośny szloch. Nie potrafił i nie chciał zapanować nad łzami. Jego syn płakał również rozmazując piąstkami wilgoć na policzkach.
Ten pogrzeb zgromadził mnóstwo ludzi. Długo stał przy grobie i wraz z Alexem, bratem Pauliny i swoimi rodzicami przyjmował kondolencje. Odetchnął z ulgą, kiedy ostatni uczestnicy tej smutnej uroczystości opuścili cmentarz. Poczuł dłoń na swoim ramieniu i odwrócił się. Za nim stała jego matka.
 - Chodźmy synku. Pojedziemy do nas. Zosia przygotowała poczęstunek dla najbliższych. Dla Paulinki już nic nie możemy zrobić, a wy stojąc tu dłużej przeziębicie się. Miłosz jest siny z zimna.
 - Już mamo… Już idziemy… Chciałbym z wami porozmawiać, ale to już w domu.

Salon w domu Heleny i Krzysztofa Dobrzańskich zgromadził wszystkich, których najbardziej dotknęła śmierć Pauliny. Był Alex, który podobnie jak Marek nie potrafił się pogodzić ze śmiercią siostry. Był Pshemko, projektant zjawiskowych i kosztownych kreacji w firmie Febo&Dobrzański, który dogłębnie przeżywał stratę ukochanej Belli i swojej muzy. Był Sebastian, dyrektor HR w firmie i najlepszy przyjaciel Marka. Sami seniorzy czuli się tak, jakby stracili rodzone dziecko. Zasiedli do stołu w milczeniu. Zosia, gospodyni Dobrzańskich wniosła wszystkie potrawy i zniknęła jak duch w czeluściach kuchni.
 - Częstujcie się bardzo proszę – Helena zachęcała ich do jedzenia. Sama wziąwszy Miłosza na kolana karmiła go rosołem. – To o czym chciałeś porozmawiać Marek? – tym pytaniem wyrwała go z odrętwienia. Spojrzał na nią półprzytomnie nie bardzo rozumiejąc. – Mówiłeś na cmentarzu, że chcesz z nami porozmawiać – przypomniała mu.
 - A tak…, tak… Wiem, że za tydzień wyjeżdżacie. Chciałem prosić, żebyście na kilka dni wzięli do siebie małego. Muszę pozałatwiać parę ważnych spraw i nie miałbym co z nim zrobić.
 - Nawet nie musisz prosić. Chętnie się nim zajmiemy, jednak myślę, że teraz będziesz musiał wynająć jakąś opiekunkę. My nie będziemy w stanie pomóc. Ojcem mocno wstrząsnęła śmierć Pauliny i od razu poczuł się gorzej. Koniecznie trzeba zadbać o jego serce. – Pokiwał smętnie głową.
 - Nie wiem jak to wszystko ogarnę… - wyszeptał bezradnie.
 - Ja ci pomogę – odezwał się Sebastian. – Jak chcesz to mogę jeszcze dzisiaj dać ogłoszenie w prasie i w internecie. – Marek popatrzył z wdzięcznością na przyjaciela.
 - Dzięki Seba. Mam też prośbę do ciebie Alex. Wiem, że nie jesteś w najlepszej formie i wiem jak bardzo dotknęła cię ta śmierć, ale nie ma nikogo innego, kto mógłby mnie zastąpić na te kilka dni. Zgodzisz się?
 - Nie ma sprawy. Nawet sam to chciałem zaproponować. Już wolę chodzić do pracy i zająć myśli czymś innym niż rozpamiętywać.
 - Dziękuję. Pshemko, jeśli nie masz nic pilnego, to może weź urlop na ten tydzień. Wiem jak bardzo Paula była ci bliska, ale ty też musisz być w dobrej kondycji. Jesteś przecież filarem tej firmy.
Mistrz obrzucił Marka posępnym spojrzeniem.
 - Nie Marco. Ja też wolę projektować niż zamęczać się myślami o niej. Nie będę brał urlopu.

Po posiłku rozsiedli się jeszcze na kanapach sącząc kawę. Marek wziął na kolana Miłosza i tłumaczył mu.
 - Zostaniesz synku przez kilka dni u dziadków. Ja będę wpadał tu codziennie, ale muszę załatwić dużo spraw, a ty powinieneś mieć opiekę. Zostawię ci zdjęcie mamy. Postawię przy twoim łóżeczku. Jak się obudzisz rano, będziesz widział, że uśmiecha się do ciebie. Dzisiaj wieczorem to ja będę cię usypiał, a od jutra babcia. Obiecaj mi, że nie będziesz płakał – popatrzył w załzawione oczy chłopca.
 - Obiecuję – odpowiedział drżącym głosem. – Najwyżej tylko troszeczkę jak nikt nie będzie patrzył. – Przygarnął malca całując jego czoło.
 - Mamusia byłaby z ciebie taka dumna. Ja też jestem. Musimy być dzielni synku.

Po uśpieniu Miłosza pożegnał się z rodzicami i pojechał do domu. Kiedy wszedł do środka doznał wrażenia tak przejmującej pustki, że aż zadrżał. Cisza dzwoniła w uszach. Ukrył w dłoniach twarz. Poczuł się tak straszliwie samotny i opuszczony, że nie potrafił zapanować nad rozpaczą. Poszedł do ich sypialni i rzuciwszy się na łóżko przygarnął do siebie jej poduszkę i rozpłakał się na cały głos. Było mu tak strasznie żal. Obiecywali sobie, że już zawsze będą razem i będą szczęśliwi. Mieli tyle planów, tyle zamierzeń, tyle marzeń. Teraz został sam i miał świadomość, że nigdy nie pogodzi się z jej odejściem. Będzie musiał nauczyć się bez niej żyć, ale nie zapomni nigdy.

Przez cały tydzień gdzieś biegał i coś załatwiał. Nie przypuszczał, że śmierć Pauliny spowoduje lawinę spraw i formalności do załatwienia. W międzyczasie wpadał na kilka godzin do rodziców, żeby Miłosz nie odczuł tak bardzo jego nieobecności. Próbował zająć go zabawą, ale nawet podczas niej malec ciągle wspominał matkę.
 - Codziennie mówię mamusi „dzień dobry” i całuję ją w policzek. Uśmiecha się do mnie i mówi, że mnie kocha.
Głaskał go po główce z wielką miłością. Wiedział, że mały fantazjuje, ale nie chciał mu tłumaczyć, że to niemożliwe, żeby słyszał jej głos. W ten sposób przynajmniej miał poczucie jej obecności.
Po tygodniu wraz z Miłoszem odwiózł rodziców na lotnisko. Lecieli do Szwajcarii, gdzie w jednej z tamtejszych klinik Krzysztof miał wracać do zdrowia. Lecieli na trzy długie miesiące.
 - Będziemy dzwonić synku – zapewniła Helena żegnając ich. – Trzymajcie się zdrowo i ubierajcie ciepło. Bardzo was kochamy – podniosła wnuka i ucałowała jego policzki. Po chwili to samo zrobił Krzysztof.
Stali kilka minut na tarasie widokowym i odprowadzali wzrokiem odlatujący samolot. Wracając z Miłoszem do domu pomyślał, że jak najszybciej musi znaleźć jakąś kobietę do opieki nad nim. Nie było dobrym pomysłem ciągnąć go codziennie do biura. Będzie się tam nudził jak mops. Mógłby go wprawdzie zapisać do przedszkola. To też było jakieś rozwiązanie, ale nasłuchał się od matki, że dzieci w przedszkolu często łapią infekcje i wolał już wynająć opiekunkę niż narażać małego na choroby.
Po kąpieli ułożył go w łóżeczku i przeczytał bajkę. Miłosz zmęczony całym dniem szybko zasnął. On też położył się wcześniej. Pomyślał, że od jutra musi się postarać żyć normalnie. Od jutra wracał do pracy.



ROZDZIAŁ 2


Na parkingu przed firmą spotkał Sebastiana, który w tym samym niemal czasie podjechał pod budynek. Olszański miał dla Marka dobre wiadomości i ucieszył się, gdy go zobaczył. Obrzucił go uważnym spojrzeniem. Przyjaciel wyglądał na przygnębionego. Uścisnął mu dłoń, a następnie przywitał się z Miłoszem.
 - No jak tam smyku. Będziesz dzisiaj pomagał tacie? – Mały przecząco pokręcił głową.
 - Będę pomagał wujciowi Pshemko i narysuję obrazek dla mamusi. – Sebastian pogładził chłopca po głowie.
 - To świetny pomysł. Mam trochę odpowiedzi na ogłoszenie, które zamieściłem w gazecie – zwrócił się do Marka. – Podałem w nim adres firmy i tu będą się zgłaszać potencjalne kandydatki. Chyba nie masz mi za złe? Pomyślałem, że to będzie odpowiednie miejsce. W domu pewnie nie miałbyś siły na takie rozmowy. – Marek pokiwał głową.
 - Dobrze zrobiłeś. Na kiedy?
 - Na dzisiaj. Chodzi przecież o czas, a ty nie możesz ciągać małego każdego dnia do pracy. To nie jest dobre środowisko dla takiego malucha.
 - Wiem, wiem… O której ma przyjść pierwsza?
 - O dziesiątej.
 - Dobrze. Powiem Violetcie, żeby nie łączyła żadnych rozmów od tej godziny. Dzisiaj chyba nie będę jeszcze za bardzo przydatny.
 - Nie martw się. Alex wszystko ogarnia. Jest dosłownie wszędzie i pracuje jakby był w jakimś amoku. Nie chce rozpamiętywać.

Pożegnali się w holu. Marek ujął syna za rękę i pomaszerował do swojego gabinetu. Violetta, jego sekretarka była już na posterunku, co nie zdarzało jej się często. Punktualność w ogóle nie leżała w jej naturze. Uśmiechnęła się do nich smutno i przykucnęła przy Miłoszu.
 - Witaj przystojniaku. Dasz cioci buziaka? – Mały przytulił się do niej i cmoknął w policzek. – To był najsłodszy całus na świecie. Chodź, pomogę ci się rozebrać – ściągnęła mu kurtkę i czapkę. – Teraz zrobię ci gorącej herbatki i poczęstuję pysznym ciachem, a tacie pewnie przyda się kawa, co? – spojrzała z troską na prezesa.
 - Dzięki Viola. Z przyjemnością się napiję. Mam jeszcze prośbę. O dziesiątej Seba umówił chętne do opieki nad Miłoszem na rozmowę. Nie łącz mnie z nikim jak przyjdą i przełóż, na powiedzmy środę wszystkie spotkania. Koniecznie muszę załatwić małemu kogoś do opieki i to jest priorytet na dzisiaj.
 - Nie martw się. Wszystko załatwię. Idę zrobić tę kawę.

Miłosz z zapałem zajadał przyniesione przez Kubasińską ciastko z kremem, a Marek patrzył na niego z czułością gładząc opuszkami palców zdjęcie ich uśmiechniętej trójki stojące na biurku. Teraz został tylko on i Miłosz. Ta przedwczesna śmierć Pauliny sprawiła, że świat zawalił mu się na głowę. Jego syn też nie znosił dobrze tej straty. Bardzo tęsknił za matką. Usłyszeli krótkie pukanie i do gabinetu wsunął się Alex. Mały natychmiast zerwał się z kanapy i z rozpostartymi ramionami do niego podbiegł.
 - Wujek!
Alex porwał go na ręce i przytulił całując mocno.
 - Cześć zuchu. Tak się za mną stęskniłeś? – Miłosz energicznie pokiwał głową.
 - Bardzo. – Febo popatrzył w oczy malca tak bardzo przypominające oczy Pauliny i jego samego. Cmoknął go w czoło i postawił na ziemi. Podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń.
 - Trzymasz się jakoś?
 - Jakoś, – powtórzył smętnie – to właściwe słowo. A ty?
 - Staram się nie myśleć. Zająłem się robotą i to odrywa mnie od tych myśli dość skutecznie. Polecam.
 - Taki mam zamiar, ale dopiero od jutra. Dzisiaj mam rozmowy z kandydatkami na opiekunkę dla Miłosza. A jak tutaj? Wszystko w porządku? Dajesz radę?
 - Spokojnie. Pshemko dał mi specyfikację tkanin do wiosennej kolekcji i już zamówiłem. Powinny przyjść na dniach. Jesienno-zimowa sprzedaje się dobrze. Jesteśmy do przodu. Szwalnie ogarniają, a z butików nie odnotowaliśmy zwrotów. Raporty spływają płynnie. Myślę, że niezłe premie świąteczne szykują się w tym roku. Ludzie będą zadowoleni.
Marek przymknął powieki i westchnął.
 - To świetne wiadomości. Czy zdajesz sobie sprawę, że to będą pierwsze święta bez niej? – podniósł szklące się od łez oczy na szwagra. I on się wzruszył.
 - Tak… Hmm Tak… Ja mam zamiar pojechać do Włoch. Dostałem zaproszenie na święta od Sofii i Luigiego. Pamiętasz ich, prawda? Twoich rodziców nie ma, a gdybym chciał spędzić wigilię z tobą i Miłoszem pewnie przepłakalibyśmy ją. Nie chcę tak… - Marek pokiwał głową.
 - Rozumiem…, naprawdę cię rozumiem… Mam prośbę. Zaprowadzisz małego do Pshemko? Obiecał, że zajmie się nim dopóki nie skończę tych rozmów. Po wszystkim odbiorę go.
 - Nie ma sprawy. Chodź Miłek, - wyciągnął rękę do siostrzeńca – pójdziemy do pracowni. Porysujesz trochę.

Do dwunastej przeprowadził sześć rozmów, ale żadna z kandydatek nie przypadła mu do gustu. Dwie z nich były w starszym wieku i z pewnością nie nadążyłby za energicznym malcem. Trzy zbyt młode. Studentki pierwszego i drugiego roku bez jakichkolwiek doświadczeń w opiece nad małym dzieckiem. Ostatnia z przesadnym, mocnym makijażem, wysoko postawionymi, natapirowanymi włosami i długimi, pomalowanymi na krwisty kolor paznokciami z pewnością nie była dobrym materiałem na nianię. Poza tym ciągnęła się za nią ostra woń nikotyny. Kiedy wyszła poczuł się zrezygnowany. Bardzo chciał załatwić opiekunkę, ale wyglądało na to, że nie będzie to takie proste. Wstał od biurka z zamiarem pójścia po Miłosza, kiedy do gabinetu wsunęła się Violetta.
 - Marek…, jest jeszcze jedna. Młoda. Na oko jakieś dwadzieścia sześć, siedem lat. Nie wygląda powalająco, ale to o niczym nie świadczy. Przyjmiesz ją?
 - Pewnie. Niech wejdzie – usiadł z powrotem przy biurku i wbił wzrok w drzwi. Po krótkiej chwili otworzyły się i weszła przez nie młoda kobieta. Rzeczywiście nie powalała wyglądem. Była ubrana więcej niż skromnie. Cienka jesionka w kratę i mocno wysłużone kozaczki. W ręku trzymała kaszkiet. Odniósł wrażenie, że spowija ją dręczący smutek będący wynikiem jakiś życiowych przejść.
 - Dzień dobry – rzuciła nieśmiało. Z przyjemnością skonstatował, że ma miły, ciepły, łagodny głos. Wstał od biurka i podszedł do niej z wyciągniętą dłonią.
 - Dzień dobry. Nazywam się Marek Dobrzański, a pani?
 - Cieplak. Urszula Cieplak. Ja w sprawie pracy…
 - Tak…, wiem… Zechce pani spocząć. – Kiedy usiadła niepewnie na brzegu kanapy zapytał. – Ma pani jakieś doświadczenia w opiece nad małymi dziećmi?
 - Jeśli chodzi panu o jakieś dokumenty, które mogłyby to potwierdzić, mam tu na myśli referencje, to niestety nie. Mam jednak doświadczenie praktyczne, bo zajmowałam się siostrą od momentu jej urodzenia aż do teraz.
 - Dlaczego pani to robiła? A wasza mama? – zauważył, że pod wpływem tych pytań zalśniły jej w oczach łzy. Ściągnęła okulary i przetarła nerwowym ruchem powieki. Kiedy na niego spojrzała, zadrżał. Jej oczy wyrażały tak wiele żalu i rozpaczy jak jego własne.
 - Mama zmarła tuż po jej urodzeniu, a ojciec nie potrafił zająć się niemowlęciem. Proszę pana ja nie będę owijać w bawełnę i powiem wprost, bardzo potrzebuję tej pracy. Zostałyśmy praktycznie bez środków do życia, a renta po tacie wystarcza tylko na tyle, żeby opłacić wynajmowaną przeze mnie kawalerkę. Błagam pana niech mi pan nie odmawia. Ja kocham dzieci. Jestem też pracowita i bardzo sumienna. Mogę również sprzątać i gotować posiłki. Mogę robić wszystko… - dodała już ciszej i spuściła głowę starając się za wszelką cenę nie rozkleić.
Jej opowieść zrobiła na nim wrażenie. Patrzył na nią i współczuł jej. Pomyślał, że ona musiała zaznać w życiu bardzo dużo przykrych rzeczy. Mieli ze sobą wiele wspólnego, a przede wszystkim to, że oboje kogoś stracili i to, że nie byli szczęśliwi. W jednej chwili podjął decyzję.
 - Dobrze. Zatrudniam panią. Na razie na okres próbny. Na miesiąc. Jeśli sprawdzi się pani, wtedy podpiszemy umowę. Mam jeden warunek. Mój syn ma trzy lata i potrzebuje opieki całodobowej. W związku z tym chciałbym, żeby zamieszkała pani u nas. Dom jest duży i spokojnie może pani zająć jeden z pokoi. – Zaskoczona spojrzała na niego.
 - No… tak…, ale ja mam jeszcze siostrę…
 - To nawet dobrze się składa. Miłosz potrzebuje towarzystwa innych dzieci. Proszę więc wprowadzić się z siostrą. Tu ma pani adres. Mieszkamy na Augustówce przy ulicy Antoniewskiej pięć. Dzisiaj o godzinie siedemnastej będę już w domu i na tę godzinę się umawiamy. Zdąży pani pozałatwiać wszystko?
Z wdzięcznością spojrzała mu w oczy.
 - Bardzo się postaram i bardzo dziękuję za tę szansę.
 - Pozostaje więc tylko ostatnia rzecz. Za chwilę przedstawię pani mojego syna – złapał za słuchawkę i po chwili mówił do swojej sekretarki.
 - Violetta skocz do Pshemko i przyprowadź Miłosza.
Była pod urokiem tego malca. Wydał jej się niezwykle rezolutny i jak na swój wiek bardzo komunikatywny i śmiały.
 - Miłosz, to jest pani Ula i od dzisiaj będzie opiekować się tobą. Przywitaj się ładnie. – Chłopiec podszedł do niej i uścisnął wyciągniętą dłoń.
 - Dzień dobry. Jestem Miłosz Dobrzański. – Uśmiechnęła się do niego z sympatią.
 - A ja Ula Cieplak. Jesteś bardzo dobrze wychowanym małym dżentelmenem. Mam nadzieję, że nie będziemy się razem nudzić i świetnie się bawić. Mam małą siostrzyczkę i na pewno się dogadacie.
 - Ja lubię rysować. Dla mojej mamusi.
 - To doskonale się składa, bo moja siostrzyczka też bardzo to lubi – spojrzała na Marka. – W takim razie będę się zbierać i stawię się u pana punktualnie. Jeszcze raz bardzo dziękuję.
 - Dobrze. Czekamy na panią.

Prosto z firmy podjechała pod przedszkole, do którego uczęszczała jej siostra Beatka. Wytłumaczyła kierowniczce, że przeprowadzają się i nie będzie już przyprowadzać tu małej. Oddano jej różnicę z opłaty za prawie pół miesiąca. Szybko ubrała Betti i poszły do domu. Spakowała ich skromny dobytek w dwie niewielkie walizki. Meble nie należały do niej i stanowiły wyposażenie tej klitki. Zadzwoniła do właściciela informując, że opuszcza mieszkanie, a klucze zostawia u sąsiadów łącznie z czynszem za połowę miesiąca.
Dotarłszy do centrum zorientowała się jakie autobusy jadą przez Antoniewską. Trasa była długa, ale przynajmniej nie musiały się przesiadać, bo autobus numer sto osiem zatrzymywał się niedaleko miejsca, w którym mieszkał jej pracodawca.
Stanęły przed okoloną ozdobnym murem posesją. Dom wydał im się ogromny. – Latem musi tu być pięknie – pomyślała. Niepewnie nacisnęła dzwonek domofonu i za chwilę usłyszała jego brzęczenie. Pchnęła furtkę i złapawszy walizki przeszła wraz z Betti przez nią. Otworzyły się drzwi wejściowe i stanął w nich Dobrzański. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
 - Już jesteśmy…
 - Świetnie. Proszę dać te walizki. Zaraz pokażę wam pokój - poprowadził ich długim korytarzem do samego końca i pchnął jedne z drzwi. – Proszę. Od dzisiaj mieszkacie tutaj. Myślę, że powinno być wam wygodnie. Jest wprawdzie tylko jedno łóżko, ale jak widać podwójne. Niestety nie zdążyłem przebrać pościeli. Tu jest świeża, więc jeśli by pani mogła, to proszę to zrobić. Jak się rozpakujecie zapraszam do salonu. Dzieci pobawią się razem, a my porozmawiamy. – Kiwnęła głową.
 - Dobrze. Nie mamy za dużo rzeczy i za chwilę będziemy. - Kiedy zostawił je same rozejrzały się dokoła. – I co myślisz Betti? – spytała siostrę.
 - Tu jest pięknie Ulcia. Ten pokój jest większy od naszego mieszkania. Nawet telewizor jest. Będę mogła oglądać bajki. Rozpakowujemy się?
 - Rozpakowujemy.
Powkładały wszystkie swoje rzeczy do pustej szafy. Ula przebrała pościel i wraz z Betti poszły do salonu, w którym na dywanie bawił się Miłosz, a na kanapie popijając kawę siedział Marek. Na ich widok wstał.
 - Miłosz poznaj nową koleżankę Beatkę. Od dzisiaj będzie twoją towarzyszką zabaw, a panią zapraszam do kuchni.
Dzieci od razu znalazły wspólny język, a na widok grubego bloku pełnego kartek i kolorowych kredek Betti zaświeciły się oczy. Z ochotą zabrali się do rysowania.
 - Oto serce tego domu – powiedział Marek pokazując Uli kuchnię. – Mówiła pani, że oprócz opieki nad Miłoszem może gotować i sprzątać. To doskonale się składa, a ja bardzo to doceniam. Również finansowo. Czy kwota trzech tysięcy złotych będzie wystarczająca? – Zaskoczył ją. Wytrzeszczyła na niego oczy.
 - Trzech tysięcy?
 - Za mało?
 - Panie Dobrzański, to ogromna suma. Naprawdę nie liczyłam na tak wiele. To bardzo, bardzo hojna oferta i chcę zapewnić pana, że zasłużę na każdą złotówkę. Muszę się zapoznać z rozkładem pomieszczeń, a także z pana wymaganiami. Chciałabym wiedzieć, czego pan oczekuję w zamian.
 - Jak pani widzi, to duży dom i jest co robić. Nie wymagam, żeby od razu w ciągu jednego dnia zrobiła tu pani gruntowne porządki. Proszę to robić sukcesywnie. Dom nie był solidnie sprzątany od wielu miesięcy, bo nie miałem do tego głowy. Opiekowałem się ciężko chorą żoną. Teraz, kiedy nie żyje trzeba dom doprowadzić do ładu.
 - Bardzo panu współczuję – powiedziała cicho. - Dobrze wiem jak bardzo jest bolesna strata kogoś tak bliskiego – jej duże, błękitne oczy wpatrywały się w niego ze smutkiem. – Powoli uporządkuję wszystkie pomieszczenia. Teraz proszę mi jeszcze pokazać co jest w kuchennych szafkach, żebym miała rozeznanie.



ROZDZIAŁ 3


Krzątała się po kuchni szykując im kolację i słuchając rozmów dzieciaków bawiących się na dywanie. Marek siedział na kanapie wczytany w jakąś gazetę. Pomyślała, że czeka ją dużo pracy. Dom faktycznie był nieco zaniedbany, ale przecież da radę. Nie bała się pracy. Bała się tylko jej utraty. Ma miesiąc, żeby udowodnić Dobrzańskiemu, że nie pomylił się co do niej. Był względem niej niezwykle miły i uprzejmy, a ona potrafiła to docenić. Doskonale rozumiała jego przygnębienie i ten smutek. Ona też straciła bliskich. Utrata tak młodej żony jest ogromnym ciosem i z pewnością on odczuł to bardzo boleśnie. Ona i Betti straciły trzy najważniejsze osoby w ich życiu. Najpierw odeszła mama. Betti nawet jej nie pamięta, bo zmarła tuż po jej porodzie. Tata i jej młodszy brat Jasiek zginęli rok temu w wypadku kolejowym. Wracali z Krakowa od siostry ojca, ale nie dotarli do Warszawy. Pod Szczekocinami pociąg, którym jechali zderzył się z innym, jadącym z naprzeciwka i w wyniku tej katastrofy śmierć poniosło szesnaście osób, a wśród nich oni. Nie mogła udźwignąć ciężaru ich śmierci, a musiała się zająć małą Betti i mnóstwem spraw, które spoczęły na jej barkach. Sprzedała dom wybudowany jeszcze przez dziadków Cieplaków. Okazało się, że ojciec nie był jego jedynym właścicielem. Zapis w księdze wieczystej wyraźnie mówił, że zarówno budynek jak i grunt, na którym stoi jest współwłasnością, a im należy się jedynie czwarta części nieruchomości. Reszta należała do rodzeństwa taty. Powiedzieli jej, że może zatrzymać dom jeśli spłaci im jego równowartość w odpowiednich częściach. Postawili ją pod ścianą. Zamiast pomóc, wykorzystali śmierć brata i zażądali kasy. Nie miała wyjścia i musiała go sprzedać za psie pieniądze, bo nadawał się do gruntownego remontu, na który ojca nigdy nie było stać. Oddała trzy czwarte sumy swoim wujkom i ciotce, a sama zatrzymała jedną czwartą. Niewiele tego było. Wystarczyło zaledwie na kilka miesięcy. Potem została im już tylko niewielka renta po tacie, którą sąd przyznał Beatce.
Kłopoty z dostaniem pracy miała już wcześniej. Poza krótkim epizodem w banku, zaledwie sześciomiesięcznym, mimo jej usilnych starań nikt nie chciał jej dać szansy, by mogła udowodnić, ile jest warta. Miała gruntowne, ekonomiczne wykształcenie, ale jej wiedza jak się okazało, nie była dobrym argumentem do zatrudnienia jej gdziekolwiek. Liczyło się to, że źle się prezentowała. Nie powalała urodą i ubiorem. Wszędzie, gdzie aplikowała oceniano ją wyłącznie po wyglądzie. Zniechęcona niepowodzeniami znacznie obniżyła loty. Zaczęła się starać o jakąkolwiek pracę, która mogła przynieść minimalny zarobek. Okazało się, że i o taką było trudno. O pracy opiekunki dowiedziała się zupełnie przypadkowo ze znalezionej na przystanku gazety. Postanowiła spróbować i po raz pierwszy udało się. I jeszcze ta płaca przyprawiająca o zawrót głowy. Nie spodziewała się aż tyle. Nie była typem człowieka, który targowałby się o wysokość kwoty zarobku. Najważniejsza była praca.

Nalała do kubków herbatę i ułożyła na stole pokrojony chleb, masło, trochę wędliny i sera, a także pastę jajeczną, którą przyrządziła. Miała nadzieję, że będzie im smakować. Stanęła w drzwiach do salonu i powiedziała cicho.
 - Kolacja gotowa. Zapraszam. Miłoszku chodź umyjemy raczki. Ty Betti też.
Marek złożył gazetę i przyglądał się w milczeniu reakcji swojego syna. Nie buntował się, ale posłusznie ułożył kredki w pojemniku i pobiegł do łazienki. Z czystą buzią i przygładzonymi włosami zasiadł przy stole obok Beatki.
 - Na co masz ochotę? Jest kiełbaska i serek. Jest też pasta jajeczna. Jadłeś już kiedyś? – Malec pokręcił głową.
 - Nie, ale jadłem inną pastę.
 - Tak? A jaką?
 - Taką z pomidorowym sosem. – Marek uśmiechnął się.
 - Ma na myśli spaghetti. Po włosku makaron to pasta. Żona była w połowie Włoszką, a on go uwielbia. Ja zresztą też.
 - Rozumiem – Ula pokiwała głową. – Ta pasta jest inna – zwróciła się do Miłosza. - Smaruje się ją na chlebku. Spróbujesz? Jak nie będzie ci smakować, możesz wybrać coś innego.
 - Spróbuję.
Najwyraźniej mu posmakowała, bo zjadł dwie kromki i solidnie popił herbatą. Smakowała i Markowi. Pochwalił ją.
Po kolacji wykąpała małego i przebranego w piżamkę zaprowadziła do łóżeczka. Przyszedł Marek i jak co wieczór przed snem dał mu słodkiego całusa.
 - Śpij dobrze synku. Pani Ula poczyta ci jeszcze bajeczkę.
Nie doczytała nawet do połowy bajki, gdy chłopiec zasnął. Wyszła cicho z jego pokoju. Pomyła naczynia po kolacji i uprzątnęła kuchnię. Zarówno dla niej jak i dla Dobrzańskiego zaczynał się nowy etap w życiu.

Następnego dnia obudził go śmiech Miłosza, który wparował do jego sypialni i wsunął mu się pod kołdrę. Z miłością ucałował synka.
 - Wyspałeś się już? – Mały pokiwał energicznie głową.
 – Ulcia szykuje śniadanko – nie omieszkał go poinformować. Rzeczywiście dochodził do jego nosa aromat świeżo zaparzonej kawy.
 - Ulcia?
 - Betti tak do niej mówi. Powiedziała mi, że ja też mogę. Pytała mnie o moją mamusię, ale powiedziałem jej, że aniołki ją zabrały. Jej mamusię i tatusia też zabrały i jeszcze starszego braciszka. Na co aniołkom tyle ludzi? Nie wystarczy im moja mamusia? – zalśniły mu w oczach łzy. – Chciałbym się do niej przytulić.
Nie wiedział jak ma odpowiedzieć na te wszystkie pytania. Miłosz miał dopiero trzy lata, a myślał kategoriami dojrzałego człowieka. Nie ubierał myśli w słowa, których użyłby dorosły człowiek, ale w tej dziecięcej skardze i żalu było tyle dojrzałości, że aż nie pasowało to do takiego malucha. Poza tym nie miał pojęcia, że Ula straciła jeszcze brata. – To musiał być dla nich prawdziwy cios. Jak ona to udźwignęła? Ja ledwie radzę sobie sam ze sobą – pomyślał. – Pewnie ta strata jest świeża i dlatego jest w niej tyle śmiertelnej powagi i przygnębienia. Rzadko się uśmiecha, a nawet jeśli, to śmieją się tylko usta, a oczy nadal pozostają smutne. – Pogładził czarną czuprynę synka i westchnął.
 - Wiem, że ci jej brakuje i za nią tęsknisz. Ja też tęsknię. Bardzo. Musimy obaj jakoś pogodzić się z tym. W sobotę pojedziemy na cmentarz. Kupimy ładne kwiaty i znicze, zgoda? A teraz wstajemy i idziemy się myć. Ula już na pewno naszykowała śniadanie.
Zajadali z apetytem. Musiał przyznać, że jajecznica, którą usmażyła była pyszna. Miłosz też zjadł ze smakiem. Marek podziękował jej i powiedział, że ponieważ jest niezła pogoda, mogą wyjść na krótki spacer.
 - Zostawiam też pieniądze na zakupy. Tu niedaleko jest market. Proszę kupić to, co uważa pani za konieczne. Mam tylko prośbę, żeby nie kupowała pani słodyczy i chipsów. Najwyżej jakąś czekoladę, a najlepiej mleczny baton. Mały to lubi, a chipsy są niezdrowe. Generalnie nie przesadzamy ze słodyczami. To chyba wszystko. Ja muszę już jechać. Będę o siedemnastej.

Po śniadaniu ubrała dzieci i wziąwszy pieniądze pomaszerowała z nimi do sklepu. Chwyciwszy koszyk na kółkach umieściła Miłosza w jego środku. Betti dzielnie pchała wózek żartując z malcem. Kupiła trochę środków czystości. Miała zamiar posprzątać chociaż dwa pokoje.
 - Słyszałam Miłoszku, że lubisz makaron. Może zrobimy dzisiaj taki z sosem pomidorowym? Zjesz?
 - Zjem. Mamusia robiła pyszny, ale jej już nie ma – zaszkliły mu się oczy. Ula przytuliła go do siebie.
 - Nie płacz kochanie. Ja postaram się zrobić równie dobry. Macie ochotę na coś słodkiego? Tata mówił, że lubisz batoniki. Pokażesz mi jakie?
Po chwili dzieciaki z lubością wcinały „marsy” a ona już bez przeszkód dotarła do kasy. Zapłaciła i pieczołowicie schowała rachunek. Musi się przecież rozliczyć z Markiem.
W drodze powrotnej weszli jeszcze na plac zabaw. Pohuśtała małego na huśtawce, ale nie pozwoliła mu wejść do piaskownicy.
 - Jest za zimno skarbie, a piasek brudny. Przyjdziemy tu w cieplejszy dzień, dobrze? Pobawicie się z Beatką w domu. Masz takie ładne klocki. Możecie też porysować.
Miłosz dał się przekonać, a ona odetchnęła z ulgą, że nie musiała wywierać na niego nacisku. W domu pomogła mu powyciągać zabawki i umieściła je na dywanie w salonie.
 - Betti pilnuj go, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Dasz sobie radę? Ja muszę wziąć się za sprzątanie, a potem zrobię wam smaczny obiadek. Gdyby się coś działo, lub gdybyście chcieli pić masz mnie zawołać. I z daleka od kuchni, bo tam możecie się skaleczyć.
 - Nie martw się Ulcia, przecież jestem już duża. Przypilnuję go.
Zaczęła od Marka sypialni. Umyła duże okno, zmieniła firanki i pościel. Odkurzyła z dywanu i mebli, a także wysprzątała łazienkę. Co jakiś czas wchodziła do salonu sprawdzając, czy u dzieci wszystko w porządku. Drugim pokojem był pokój Miłosza. On również przeszedł gruntowny lifting. Teraz było tu pachnąco i czysto. Przetarła jeszcze podłogi w salonie, kuchni i przedpokoju, a potem zabrała się za obiad. Dzieci w porze lunchu dostały po kanapce i cierpliwie czekały na powrót Dobrzańskiego. Kiedy wszedł, Miłosz z radosnym piskiem rzucił się w jego kierunku. Marek porwał go na ręce i okręcił się z nim dokoła.
 - Jak ci minął dzień synku? Byłeś grzeczny?
Do przedpokoju weszła Ula.
 - Był bardzo grzeczny. To takie dobre i spokojne dziecko. Opiekować się nim to sama przyjemność. Dzięki temu, że tak ładnie bawił się z Betti posprzątałam pańską sypialnię, łazienkę i jego pokój. Pralka kończy prać i po obiedzie porozwieszam pranie. Do świąt na pewno uwinę się ze wszystkim. Zrobiłam też zakupy. Na stole położyłam rachunek i resztę pieniędzy. Mogę już nakładać obiad?
Był mile zaskoczony. Tyle rzeczy udało jej się zrobić i jeszcze obiad?
 - Oczywiście. Bardzo proszę. Ja tylko umyję ręce i możemy siadać. Czuję spaghetti. Nasze ulubione.
Z umazanymi sosem pomidorowym policzkami Miłosz mówił do Marka.
 - Pycha tatusiu, prawda? Ulcia obiecała, że zrobi takie jak mamusia. Też jest takie dobre.
 - Masz rację synku, ale więcej tego sosu jest na twojej buzi niż na talerzu. – Maluch uśmiechnął się do niego.
 - Nie szkodzi, Ulcia umyje.
Marek spojrzał na nią z sympatią.
 - Miłosz chyba polubił panią. Bardzo się z tego cieszę. W sobotę rano wybieramy się na cmentarz. Ma pani wolne. Potem chcę się wybrać na zakupy. Święta coraz bliżej. Nie będą takie jak kiedyś, ale też nie chciałbym, żeby Miłosz tak bardzo odczuł brak matki. Jest jeszcze mały i musi mieć trochę radości z tych świąt.
 - To zrozumiałe. My chyba też pojedziemy na cmentarz. Dawno tam nie byłyśmy i pewnie jest nieporządek – spuściła głowę maskując łzy.
 - A gdzie to? Daleko?
 - W Rysiowie. Jakieś dziesięć kilometrów stąd.
 - W takim razie mam propozycję. Najpierw pojedziemy do Pauliny, bo bliżej, a później do Rysiowa. Wracając podjedziemy na jakiś obiad, a potem do galerii. Dam pani zaliczkę. Może i pani zechce kupić coś dla siebie lub Beatki. – Zarumieniła się i wydukała.
 - To naprawdę nie jest konieczne…
 - Może i nie jest, ale zawsze parę groszy się przyda.

W sobotni poranek jeszcze przed wyjściem z domu Marek wręczył jej plik pieniędzy. Zdumiona spojrzała mu w oczy i wyszeptała.
 - Panie Marku, to zdecydowanie za dużo. Ja jeszcze nie zapracowałam na te pieniądze. Poza tym jakby nie patrzeć utrzymuje nas pan. Koniecznie musi pan potrącić sobie za żywienie nas. Nie chcemy jeść za darmo. – Żachnął się.
 - Ula…, to znaczy pani Urszulo…
 - Może być Ula – odparowała zarumieniona.
 - W takim razie Marek – wyciągnął do niej dłoń, którą uścisnęła. –Ula, nie protestuj. Zbliżają się święta. Betti na pewno czeka na prezenty, a i tobie poprawi się nastrój jak sobie coś kupisz. To połowa twojego zarobku. Drugą wypłacę zgodnie z umową. Weź. Przecież musisz kupić jakieś znicze i kwiaty.
 - Bardzo dziękuję – powiedziała cicho odbierając od niego pieniądze.

Złapała Miłosza za rękę i wraz z Betti wyszła na podjazd. Tam zaczekali aż Marek wyprowadzi samochód. Usadziła małego w foteliku i przypięła go pasem. Pomogła też zapiąć go Betti. Sama usiadła obok Marka. Włączył ogrzewanie. Było dość chłodno, ale pogodnie. Nie chciał, żeby dzieci zmarzły.
 - Gdzie spoczywa twoja żona? – spytała cicho Ula.
 - Niedaleko. Na cmentarzu czerniakowskim. Nie chciałem, żeby pochowano ją na drugim końcu Warszawy. Chciałem mieć do niej blisko.
Nie pytała już więcej o nic. Widziała jak bardzo jest to dla niego bolesne. Marszczył brwi, a mówienie o zmarłej żonie przychodziło mu z dużym trudem. Już przy cmentarnej bramie kupili doniczkę z ogromną kulą chryzantem i dwa duże znicze. W skupieniu weszli na teren cmentarza. Marek z Miłoszem szli przodem. Ula i Betti za nimi. Stanęli przy usypanym kopczyku pokrytym jeszcze wieńcami. Marek pozbierał je do wielkiego foliowego worka, który przezornie zabrał ze sobą i wcisnął obok krzyża z tabliczką doniczkę z kwiatami. Przy niej postawił palące się znicze. Ula z Beatką stanęła w pewnej odległości. Nie chciała być świadkiem jego łez. Wiedziała, że płacze. Trzęsły mu się ramiona i co chwilę wycierał chusteczką oczy. Mały przytulił się do niego i również cicho płakał. I jej poleciały łzy. To tak bardzo przejmujące, gdy taki malec traci matkę, która właśnie teraz jest mu najbardziej potrzebna. Oglądając jej zdjęcia rozsiane po całym domu podziwiała jej nietuzinkową urodę. Była piękną kobietą o ślicznych migdałowych oczach i pełnych ustach, a Miłosz odziedziczył je po niej. Czasem zazdrościła im tej wielkiej miłości, którą obdarzyli się nawzajem. Jej nigdy nikt nawet w ułamku tak nie kochał. Ona sama nigdy nie pomyślała o tym, żeby się zakochać, czy mieć chłopaka. Za dużo spoczęło na jej głowie trosk i obowiązków. Może i ona będzie kiedyś szczęśliwa? Może i jej los przyniesie prawdziwą miłość? Kto wie?



ROZDZIAŁ 4


Przykucnął przy Miłoszu i przytulił go do siebie. Obaj mieli mokre policzki. Obaj odczuwali brak Pauliny. – Ciężko nam i bardzo nam ciebie brakuje kochanie – mówił w myślach. – Łóżko bez ciebie jest takie zimne i puste. Staramy się funkcjonować normalnie, ale nie zawsze nam to wychodzi. Miłosz rozpaczliwie tęskni i płacze. Bardzo chce do mamy… Szczególnie poranki są trudne. Dałem mu twoje zdjęcie. Zawsze je całuje i mówi ci „dzień dobry”. Mam nadzieję, że to słyszysz. Zatrudniłem opiekunkę dla niego. To miła i dobra dziewczyna. Polubił ją. Zbliżają się święta. Po raz pierwszy nie będziemy w komplecie. Rodzice wyjechali. Alex też wyjeżdża. To już nie będzie to samo. Nie usłyszymy twojego radosnego śmiechu i kolęd, które tak ładnie śpiewałaś. Tęsknimy za tym. Tęsknimy za wszystkim, co dotyczy ciebie. Wierzę, że patrzysz na nas z góry i czuwasz nad nami. Kochamy cię – podniósł się i spojrzał na Miłosza. - Pożegnaj się synku. Musimy już iść – powiedział cicho. Mały otarł z policzków łzy.
 - Do widzenia mamusiu – jego głos drżał od ciągle gromadzących się w oczach łez. – Bardzo cię kocham.
Marek przetarł mu buzię chusteczką. Sam też wytarł oczy. Podał synowi rękę i wolnym krokiem poszli w stronę stojących nieopodal dziewczyn.
W samochodzie ustawił GPS. Ula nie znała dokładnie trasy i mogli błądzić. Po dwudziestu minutach zaparkował pod bramą rysiowskiego cmentarza. W porównaniu z czerniakowskim był maleńki. Typowy wiejski cmentarzyk otulony zewsząd smętnymi brzozami. Ula zabrała niewielkie wiadro i znicze. Marek doniczkę z kwiatami.
Grób Cieplaków istotnie był zaniedbany. Zwiędłe i zmarznięte bratki aż się prosiły o wyrwanie. Zabrała się za to z pomocą Beatki. Marek stał z boku z Miłoszem i przyglądał się temu w milczeniu odczytując napis na kamiennej płycie. „Magdalena Cieplak lat trzydzieści dziewięć. Józef Cieplak lat pięćdziesiąt jeden - zginął tragicznie. Jan Cieplak lat osiemnaście - zginął tragicznie”. Ten napis poruszył go. Co takiego się stało, że ich ojciec i brat zginęli tragicznie? W jakich okolicznościach? To musiało być straszne dowiedzieć się jednego dnia o śmierci dwóch ukochanych osób. Jak one to przeżyły? Ile siły i determinacji musiała mieć w sobie Ula, że nie załamała się po tym wszystkim. On czasami był u kresu.
Umyła płytę i delikatnie przetarła wtopione w nią zdjęcia najbliższych. Zapaliła znicze i na środku umieściła chryzantemy. Widział jak dużo ją to kosztuje. Spuściła głowę i płacząc, bezgłośnie odmawiała modlitwę. Podobnie mała Betti. Po kilku minutach odwróciła się do niego i wyszeptała.
 - Bardzo ci jestem wdzięczna, że nas tu przywiozłeś. Możemy wracać. Robi się coraz zimniej i Miłosz chyba ma już dość. Bardzo zmarzłeś kochanie?
 - Tylko troszeczkę.
 - Wracajmy…
Podjechał pod „Baccaro”. Tę restaurację on i Paulina lubili najbardziej. Często tu bywali, kiedy jeszcze cieszyła się dobrym zdrowiem. Lokal był bardzo przytulny, a przede wszystkim oferował smaczne dania. Ula nie była przekonana, czy w ogóle mogą tu wejść.
 - To trochę krępujące Marek. My nie jesteśmy odpowiednio ubrane, a to ekskluzywna i bardzo droga restauracja. Nie pasujemy tutaj. Może zróbmy tak. Wy zamówcie i spokojnie zjedzcie, a my pójdziemy z Betti na zapiekanki. To niedaleko.
Zdziwiony spojrzał na nią.
 - To największy nonsens jaki w życiu słyszałem. Ubranie nie ma tu nic do rzeczy, a na obiad to ja was zapraszam, prawda? Nawet nie chcę słyszeć o takich pomysłach. Jakby nie patrzeć jestem twoim pracodawcą, a to polecenie służbowe. Wchodzimy. - Zrobiła się czerwona jak burak, ale już nie protestowała.
Zajęli stolik, przy którym po chwili jak duch pojawił się kelner i wręczył im menu. Otworzyła je i zaczęła studiować, głównie ceny. Nie chciała go narażać na dodatkowe wydatki. W końcu wybrała risotto z pieczarkami i warzywami. Było najtańsze.
 - Beatko na co masz ochotę? – Marek zwrócił się do dziewczynki. – Miłosz zawsze zamawia tu naleśniki z bitą śmietaną i czekoladą. Twierdzi, że są pyszne. – Mały aż podskoczył podekscytowany.
 - Tak Betti weź naleśniki. Pycha! – Spojrzała nieśmiało na Marka.
 - Dziękuję. Poproszę.
 - A ty Ula? Co wybrałaś?
 - Dla mnie warzywne risotto. – Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem.
 - Tym to się nie najesz. Wybierz coś jeszcze. Nie krępuj się.
 - Nie… nie… Dziękuję, to w zupełności mi wystarczy. – Pokręcił głową i przywołał kelnera. Złożył zamówienie i poprosił o dwie espresso i dwie herbaty z cytryną.

Po wyjściu z restauracji pojechali do galerii. Rozdzielili się. One poszły do sklepów z ubraniami. Marek z zabawkami. Najpierw kupiła Betti kurtkę. Jej stary płaszczyk podszyty był wiatrem i nie chronił przed zimnem. Kurtka była w dogodnej cenie. Dokupiła małej wełnianą czapkę, szalik i rękawiczki a także dwie pary spodni. Oprócz tego trochę ciepłej bielizny i najważniejszą rzecz – porządne, zimowe buty. Dla siebie też dostała puchową kurtkę, spodnie, kilka bluzeczek i bieliznę. W „CCC” udało się jej tanio nabyć długie, ocieplane kożuszkiem kozaczki. Zerknęła na zegarek. Umówiła się z Markiem za trzy godziny przy małej pizzerni obok galeriach handlowych. Miała jeszcze dwie. Pomyślała, że powinna Miłoszowi kupić jakiś prezent i Markowi też. Z Markiem nie było problemu. U jubilera wybrała ładną, srebrną spinkę do krawata ozdobioną ametystem. Od sprzedawczyni usłyszała, że to kamień, który łagodzi stres, działa uspokajająco i chroni przed negatywnymi myślami. – W sam raz dla niego. Może odgoni tę rozpacz szalejącą w jego sercu.
Zupełnie nie miała pomysłu na prezent dla swojego podopiecznego.
 - Pomóż mi Betti. Ty lepiej wiesz, co on lubi. Jak myślisz, co ucieszyłoby takiego malca?
 - Najbardziej to żeby jego mama żyła, ale to niemożliwe. – Ula westchnęła.
 - No niestety… Kupmy mu jakiegoś ładnego pluszaka i może duży album. Będzie mógł do niego wklejać wszystkie rysunki dla mamy.
Betti wybrała dla niego misia coala. Był naturalnej wielkości i wyglądał jak żywy. Album dostały bez problemu. Przechodziły właśnie obok salonu fryzjerskiego. Był pusty. Ludzie gonili za prezentami i nie było chętnych do układania fryzur. Fryzjer najwyraźniej się nudził, bo kręcił się bezczynnie na fotelu. Zdecydowała się w jednej chwili. Miała jeszcze półtorej godziny. Powinno wystarczyć. Fryzjer zaproponował jej zmianę koloru na ciemniejszy, czekoladowy. Zgodziła się. Poprosiła go tylko, żeby zrobił to szybko. Powiedziała, że ma tylko godzinę. Uspokoił ją, że da radę. Farbę nałożył błyskawicznie i po pół godzinie zaczął strzyc. Kiedy wysuszył już włosy nie poznała samej siebie. Teraz sięgały zaledwie ramion. Miały piękny kolor, a sposób w jaki ją ostrzygł, umożliwiał ich ułożenie sprawnie i szybko. Pomyślała, że zdąży jeszcze do optyka. Ciężkie, masywne okulary nie pasowały do nowej fryzury. Kiedy dotarły do pizzerni wyglądały już całkiem inaczej. Stare rzeczy wylądowały w reklamówkach i miały być wyrzucone na śmietnik. Obie były w nowych kurtkach, a Uli twarz ozdabiały teraz nowe, modne i nieduże okulary. Wydała na to wszystko trzy czwarte zaliczki, ale nie żałowała. Potrzebowała zmiany i jej siostra też. Od razu poczuły się lepiej. Zauważyła Marka i Miłosza siedzących przy stoliku. Podeszły do nich.
 - No jesteśmy. Trochę to trwało, ale załatwiłyśmy wszystko, a wy?
Zaskoczony Marek wpatrywał się w jej twarz. Musiał przyznać, że wyglądała pięknie.
 - Dobry Boże, ale się zmieniłaś. Obie się zmieniłyście. Spójrz synku jak Ula nam wypiękniała, prawda? – Mały pokiwał głową.
 - Ulcia zawsze była ładna - stwierdził najnormalniej na świecie. Marek pogładził go po głowie. - Masz rację synku, to tylko ja tego nie dostrzegłem. Przepraszam. Słuchajcie. Jesteśmy przy pizzerni. Zamówimy na wynos. W ten sposób załatwimy sobie kolację, co wy na to? - Nikt nie wniósł sprzeciwu.

Do świąt było coraz bliżej. Zintensyfikowała prace porządkowe w domu. Nie zaniedbywała też, żeby Miłosz każdego dnia zażył spaceru i dobrze się odżywiał. Spadł pierwszy śnieg. To była dla dzieciaków prawdziwa frajda. Z ochotą zabrały się za lepienie bałwana przed domem. Co chwila któreś wbiegało do środka prosząc ją a to o marchewkę, a to o węgielki. Węgielków nie było, ale w zamian podarowała im dwa małe selery. Właśnie po raz kolejny wpadł do domu Miłosz i z głośnym krzykiem - Ulciaaa!!! – zatrzymał się w przedpokoju. Wyszła z kuchni wycierając ręce i kucnęła przy nim.
 - No skarbie, co ci jeszcze brakuje? – z przyjemnością patrzyła na jego zarumienione od mrozu policzki. Bladą cerę odziedziczył po matce, a teraz z tymi rumieńcami wyglądał ślicznie.
 - On nie ma czapki Ulcia. On powinien mieć czapkę, bo zmarznie. – Przyszedł jej do głowy stary kaszkiet, który nosiła jeszcze do niedawna.
 - Mamy czapkę kochanie. Będzie mu ładnie – ściągnęła ją wieszaka i podała malcowi. – Proszę. Daj Betti, niech ją założy, bo ty nie dosięgniesz.
Kiedy wybiegł na zewnątrz dokończyła mycie w kuchennych szafkach i ubrawszy się wyszła na podwórko. Dzieci podbiegły do niej i schwyciły ją za ręce.
 - Prawda, że piękny Ulcia? Prawda, że piękny? – Miłosz podskakując w miejscu mówił jak nakręcony. – Ciekawe, czy tatusiowi się spodoba. Dzisiaj narysuję mamusi bałwanka.
 - Tata będzie zachwycony. Jestem pewna, że nigdy nie widział takiego ładnego bałwana. A teraz chodźcie, bo macie mokre rękawiczki. Napijecie się herbatki i trochę rozgrzejecie. Niedługo wróci tata.
Pół godziny później wszedł otrzepując w przedpokoju buty. Mały jak zwykle podbiegł do niego, a on wziął go na ręce.
 - A co to za bałwanek stoi przed domem. Sami go ulepiliście?
 - Ja i Betti. Ulcia dała marchewkę, selery i czapkę. Podoba ci się?
 - Bardzo. Nigdy nie widziałem ładniejszego bałwanka. Brawo dzieci. A teraz umyję ręce i zjemy coś smacznego, bo czuję boskie zapachy. Co to będzie Ula?
 - Dzisiaj pierogi z mięsem. Mam nadzieję, że będą wam smakować. Chciałabym też porozmawiać po obiedzie jeśli masz czas.
 - Nie ma sprawy. Zaraz będę.
Po posiłku dzieci rozłożyły się na dywanie i z zapałem rysowały zimę. Oni zostali w kuchni.
 - To o czym chciałaś rozmawiać?
 - Chciałam ci tylko powiedzieć, że skończyłam gruntowne porządki. Od teraz będzie już na bieżąco. W garderobie masz poprasowane koszule, a skarpety i bieliznę w szufladach. Twoją część sprzątnęłam i poukładałam ubrania. Nie miałam odwagi bez twojej zgody zrobić porządku w garderobie Pauliny...
Spojrzał niepewnie w jej oczy jakby zastanawiając się nad czymś.
 - Na razie niech tak zostanie Ula. Ja nie jestem jeszcze gotowy…, rozumiesz… Nie potrafiłbym się pozbyć jakiejkolwiek z jej rzeczy. To zbyt trudne.
W jej oczach dojrzał wielkie współczucie i żal.
 - Rozumiem… Nie będę nawet się tam zbliżać. Jest jeszcze jedna rzecz. Sprzątałam dzisiaj twój gabinet i przez nieuwagę strąciłam duży brulion leżący na biurku. Wysypały się z niego dwie koperty. Jedna z napisem „Dla Miłosza” a druga z napisem „Dla Marka”. Odłożyłam je na biurko i chcę cię zapewnić, że nie zaglądałam do nich.
Zaskoczyła go. Wprawdzie wiedział, że Paulina pisała list do Miłosza, ale prosiła, żeby wręczył mu dopiero, gdy on skończy piętnaście lat. Tak naprawdę to zupełnie o tym zapomniał. Nawet nie przyszło mu do głowy, że listy leżą w jej notesie. Gdyby nie Ula pewnie wcale by do niego nie zajrzał. Nie miał pojęcia, że napisała list również do niego.
 - Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. Zaraz przeczytam list do mnie. Nic o nim nie wiedziałem. Wiedziałem tylko o liście do Miłosza. Dziękuję za obiad. Był pyszny.
Wstał od stołu i poszedł do gabinetu. Zasiadł za biurkiem i sięgnął po kopertę przeznaczoną dla niego. Z czułością pogładził tekst napisany kształtnym i starannym pismem Pauliny. Otworzył kopertę i wyciągnął z niej list.

Kochany.
Jeśli czytasz ten list, ja jestem już po tamtej stronie, gdzie nie ma cierpienia i wszystko wydaje się prostsze. Nie dane nam było razem dożyć późnej starości. Nie wiem czym zasłużyliśmy sobie na to. Tym że tak bardzo się kochaliśmy? Tym, że za bardzo byliśmy szczęśliwi? To takie niesprawiedliwe, ale nie pozostaje mi nic innego jak tylko pogodzić się z tym co nieuniknione. Najbardziej mi żal, że nie będę świadkiem dorastania Miłosza. Gdybym była zdrowa na pewno nie poprzestalibyśmy na jednym dziecku. Ja pragnęłam byśmy mieli co najmniej dwoje.
Kiedy odejdę wszystko spadnie na Ciebie, ale wierzę w to mocno, że wychowasz naszego synka na dobrego, wrażliwego i uczciwego człowieka. Takiego, jakim jesteś ty sam. Tak bardzo was kocham, że ta świadomość śmierci przytłacza mnie z każdym dniem coraz bardziej. Tak bardzo nie chcę umierać, tak bardzo nie chcę was zostawiać, a jednak muszę to zrobić z wielkim bólem serca.
Wiem, że będziesz cierpiał. Być może nigdy nie będziesz się chciał pogodzić z moją śmiercią, ale proszę Cię przynajmniej się postaraj. Zasługujesz na szczęście kochany i nie byłoby dobrze, gdybyś do końca swoich dni został sam poświęcając się całkowicie dla Miłosza. On rośnie i ani się obejrzysz jak będzie już dorosły i zacznie układać sobie życie. Samotność nigdy nikomu nie wychodzi na dobre. Jesteś jeszcze młody z wielkimi szansami na szczęśliwe, spełnione życie. Nie zamykaj się w bólu i rozpaczy, ale spróbuj wyjść do ludzi. Może poznasz któregoś dnia kobietę, która poruszy Twoje serce i która pokocha nasze dziecko jak swoje własne. Nie zastanawiaj się wtedy i nie broń przed uczuciem. Nie myśl o mnie, bo ja daję Ci zielone światło kochany. Ty tylko żyj i kochaj. Ja naszą miłość zabieram ze sobą, a także pamięć o naszych najszczęśliwszych chwilach. Zabieram obraz Twój i naszego synka. Zawsze pozostaniecie w moim sercu i zawsze będę was kochać. Byłeś i na wieki pozostaniesz największą miłością mojego życia. Żegnaj kochany i bądź szczęśliwy.
Paulina.

Ukrył w dłoniach twarz, a z jego piersi wydobył się rozdzierający panującą w domu ciszę, płacz.




ROZDZIAŁ 5


Ten rozpaczliwy, głośny płacz poderwał ich wszystkich na nogi i wystraszył. Miłosz zerwał się z dywanu i pobiegł w kierunku gabinetu. Za nim biegła Ula. Dogoniła go w połowie drogi i wzięła na ręce.
 -  Nie Miłoszku, nie…, nie teraz. Tatuś przeczytał coś smutnego i musi na razie pobyć sam. Jak się uspokoi to do nas przyjdzie. Teraz lepiej zostawić go samego. Wytrzymasz?
 - Ulcia, puść. Ja chciałem go tylko pocieszyć i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze.
 - Wiem skarbie, wiem, ale powiesz mu to jak wyjdzie z gabinetu. On potrzebuje teraz chwili samotności. Damy mu tę chwilę, dobrze?
 - No dobrze…, to ja skończę rysować bałwanka.
Odetchnęła. Czuła, że w tym liście musiało być coś tak bardzo osobistego, że wywołało taką reakcję. Musiał się wypłakać. Musiał wykrzyczeć i wyrzucić z siebie te wszystkie emocje i ból. Jakże ona dobrze go rozumiała. Sama przeszła przez dokładnie to samo i choć jej nie zostawiono pośmiertnego listu doskonale wiedziała, co on może w tej chwili przeżywać.
Długo nie wychodził z gabinetu. Naszykowała dzieciom kolację, a po niej wykąpała oboje i poszła uśpić Miłosza. Położyła się obok niego i kołysała go w ramionach.
 - Ulcia, ja wiem czemu tatuś tak się rozpłakał. On tak samo tęskni za mamusią jak ja. Ja też często płaczę, ale jak nikt nie widzi.
Z czułością pogładziła jego gęstą czuprynę.
 - Płacz nie jest niczym złym kochanie. Nie musisz się z tym ukrywać. Razem ze łzami wypływa tęsknota, żal i smutek. Jak się wypłaczesz to zawsze odczujesz ulgę. Nie musisz się wstydzić, że bardzo brakuje ci mamy. Jesteś jeszcze malutki i nic dziwnego, że tęsknisz. Ona byłaby z ciebie taka dumna, bo jesteś bardzo grzecznym i bardzo dobrym chłopcem. Jesteś też do niej podobny. Masz jej oczy i nosek. Usta również. Twoja buzia bardzo przypomina buzię mamy.
 - Boję się, że kiedyś o niej zapomnę. Ja nie chcę zapomnieć Ulcia.
 - Nie zapomnisz skarbie. Wystarczy, że popatrzysz w lustro i będziesz widział ją. Codziennie patrzysz na jej zdjęcie. Codziennie rysujesz dla niej jeden obrazek. Nie bój się, mamy nigdy nie da się zapomnieć, bo jej obraz jest w twojej głowie i sercu. Spróbuj teraz zasnąć. Dość miałeś wrażeń na dzisiaj. Od jutra zaczniemy myśleć o świętach i choince.
Zanuciła jakąś melodię, która uśpiła malca na dobre. Nie widziała stojącego w półmroku Marka, który przysłuchiwał się tej rozmowie. Był jej wdzięczny, że potrafiła rozwiać w chłopcu obawy związane z pamięcią o matce. Był jej wdzięczny za czułość jaką mu okazywała. Mówiła prawdę. Kochała dzieci. Była też pracowita i niezwykle staranna. Jednym z prezentów jakie dla niej szykował była umowa o pracę.

Wyszła cicho z pokoju Miłosza i przymknęła drzwi. Było jej żal chłopca. Bez wątpienia bardzo cierpiał z powodu śmierci matki. Marek również. Natknęła się na niego w salonie siedzącego na kanapie i popijającego jakiś trunek.
 - Zjesz kolację? Jest naszykowana.
 - Już zjadłem. Napijesz się ze mną?
 - Nie piję alkoholu Marek. Po prostu nie lubię.
 - Mam słabe i słodkie wino. Nie odmawiaj mi. Tylko odrobinkę dla towarzystwa.
 - No dobrze, ale tylko trochę.
Podszedł do barku, nalał do kieliszka czerwonego płynu i podał jej.
 - Chciałem cię przeprosić za ten wybuch. Pewnie wystraszyłem was wszystkich, ale nie umiałem poradzić sobie sam ze sobą po przeczytaniu tego listu.
 - Nie przepraszaj. Ja doskonale to rozumiem. Miłosz wystraszył się trochę, ale uspokoiłam go. Teraz śpi jak aniołek.
 - Dziękuję ci za niego. On bardzo przeżywa całą tę sytuację. Jest typem wrażliwca tak jak ja. Paulina potrafiła panować nad emocjami. Nie odziedziczył tego po niej.
 - Nie żałuj Marek. On odziedziczył po niej śliczną twarz, a po tobie charakter. Jest wspaniałą mieszanką was obojga. Jest taki kochany i jak na trzylatka bardzo dojrzały i rezolutny. Zadaje mnóstwo sensownych pytań, że czasem zachodzę w głowę, skąd to się u niego bierze. To naprawdę świetny dzieciak. Nie zadręczaj się już. Czas jest twoim sprzymierzeńcem, bo wraz z jego upływem twój ból będzie łagodniejszy, choć nie zapomnisz nigdy. Pójdę się już położyć. Dziękuję za wino. Dobranoc.
 - Zaczekaj jeszcze. Jutro piątek. Po pracy chciałbym pojechać na świąteczne zakupy. Kupilibyśmy też choinkę, żeby dzieci miały trochę radości. Dobrze by było, żebyś i ty pojechała. Kobieta najlepiej wie, czego potrzeba do ciasta i innych rzeczy. Pojedziesz?
 - Nie ma sprawy. Przecież wigilia już za pięć dni. Spodziewasz się jakichś gości?
 - Nie… Rodzice przebywają w Szwajcarii, a brat Pauliny postanowił wyjechać do znajomych do Włoch. Będziemy sami. Może tylko mój przyjaciel Sebastian tu zajrzy w drugi dzień świąt z Violettą, moją sekretarką. To jego dziewczyna. Ale to nic pewnego. Raczej stawiam na to, że spędzimy je we czwórkę.
 - W takim razie do jutra. Dobrej nocy.

Zakupy poszły sprawnie. Gorzej było przy kasach, do których musieli odstać w długiej kolejce. Najwięcej radości sprawił dzieciom przy wyborze choinki. Wybrały ją same. Była nieduża, ale bardzo gęsta i rozłożysta. Już w domu osadził ją na stojaku i teraz czekała tylko na wigilijne przedpołudnie, kiedy to mieli ją stroić. Ula już dwa dni wcześniej szykowała wszystko z wielkim pietyzmem. Najpierw przeprowadziła wywiad, które ze świątecznych potraw lubią najbardziej, a potem zabrała się za ich przygotowywanie. Korzenny zapach pierników i innych ciast, a także bigosu i pieczonych mięs unosił się w całym domu. W wigilię Marek z dziećmi ubierał choinkę i wreszcie zaczął trochę się uśmiechać, gdy patrzył na zmagania Miłosza i Betti usiłujących ułożyć na gałązkach kolorowy łańcuch.
Rozłożyła na stole śnieżnobiały obrus i powoli zaczęła wnosić potrawy. Na talerzyku ułożyła opłatki. Zanim zasiedli do wieczerzy, wzięła jeden z nich i powiedziała.
 - Pozwól Marek, że to ja zacznę. Wszyscy mamy świadomość, że te święta nie będą już takie jak dawniej. Wszyscy, jak tu stoimy, ponieśliśmy dotkliwe straty. Wszyscy mamy kogo opłakiwać, bo wszyscy nosimy żałobę w sercach. Ja życzę nam wszystkim spokoju i wyciszenia, życzę, żeby nasz ból wreszcie się ukoił i pozwolił odetchnąć. Życzę nam wszystkim, by nadchodzący nowy rok pomógł nam pogodzić się z odejściem naszych najbliższych i pomógł nabrać dystansu do rzeczy, które nas smucą. Wszystkiego najlepszego dla wszystkich - ze łzami w oczach podeszła najpierw do Miłosza, którego przytuliła mocno wyciskając mu na policzkach dwa słodkie całusy. To samo zrobiła z Betti. Podeszła na końcu do Marka i patrząc mu w oczy wyszeptała. – Życzę ci, byś osiągnął równowagę i spokój.
 - Ja życzę ci tego samego Ula i cieszę się, że tu z nami jesteście – ucałował jej zarumienione policzki.
Po życzeniach rozlała do talerzy zupę i nałożyła pozostałe dania. Siedząc koło Miłosza pomagała mu jeść, bo mały nie zawsze trafiał do buzi. Niemal w ciszy przebiegła ta kolacja. Po niej posprzątała ze stołu. Pokroiła ciasto i zrobiła im kawy, a dzieciom herbaty. Marek włączył cicho kolędy. Miłosz przytulił się do jej kolan. Pogładziła go po główce i spytała.
 - Co tam skarbie? Zmęczony jesteś?
 - Nie, chciałem tylko zapytać, czy możemy rozpakować prezenty.
 - O mój Boże! Całkiem o nich zapomniałam. Oczywiście kochanie, że możecie. Betti pomóż mu – spojrzała na Marka. – Wyobrażasz sobie? Zapomniałam o prezentach.
Miłosz z dużym trudem wyciągnął wielką paczkę spod choinki.
 - Tatuś co to jest? – Marek podszedł do synka i uśmiechnął się.
 - Nie wiem, ale to na pewno dla ciebie. Musisz rozpakować.
Betti, która już samodzielnie potrafiła ułożyć litery w słowa odczytywała kartki na prezentach.
 - Ta jest dla pana Marka, a ta dla ciebie Ulcia, a tu jeszcze dwie dla Miłoszka i dla mnie – porozdawała wszystkim pakunki i sama zabrała się za zdzieranie papieru.
 - Misiek! Zobacz tatuś jaki ładny i miękki. Od ciebie?
 - Nie synku to na pewno od Beatki, a ja co tu mam? – wyjął niewielkie pudełeczko i otworzył je. – Spinka do krawata? Bardzo ładna. Dziękuję dziewczyny.
 - To specjalna spinka – odezwała się Ula. Ozdobiona jest ametystem. To kamień, który przynosi ukojenie i równowagę. Pozwala wyciszyć emocje. Łagodzi stresy. Pomyślałam, że czegoś takiego potrzebujesz. Może w jakiś sposób ci pomoże? Oby.
 - Będę ją nosił wtedy się przekonam. Jeszcze raz dziękuję.
 - Album? – usłyszeli głos Miłosza. Ula uśmiechnęła się do niego i powiedziała.
 - To wyjątkowy album kochanie. Na okładce jest miejsce na zdjęcie. Włożysz tam fotografię swojej mamusi, a w środku będziesz umieszczał wszystkie rysunki, które dla niej narysujesz. W ten sposób będziesz zawsze o niej pamiętał i nie będziesz się bał, że kiedykolwiek zapomnisz. – Mały podszedł do niej i ucałował ją, a potem przytulił się do niej. Markowi zwilgotniały oczy. Musiał przyznać, że miała dobry pomysł z tym albumem.
 - Dziękuje Ulcia. Bardzo mi się podoba. Teraz zawsze będę miał porządek w rysunkach.
 - Ulcia! Spójrz jaka śliczna! To najpiękniejsza sukienka jaką w życiu widziałam – Betti podeszła do Marka i uściskała go. – Bardzo, bardzo panu dziękuję. Jest przepiękna.
 - Nie ma za co Betti. Niech ci się dobrze nosi. Mam nadzieję, że i twój prezent Ula przypadnie ci do gustu.
Z namaszczeniem gładziła wełniany, miękki półgolf w rudym kolorze. Musiał kosztować majątek.
 - Bardzo ci dziękuję Marek – wyszeptała. – Nigdy nie miałam nic równie pięknego. Wspaniały prezent.
 - No dobrze, – wstał od stołu – został tylko prezent ode mnie dla Miłosza, ale będę musiał po niego pójść. Za chwilę wracam - wniósł wielki pakunek do środka i zawołał syna. – Musisz osobiście go rozpakować. – Mały z zapałem targał kolorowy papier aż wreszcie ujrzał czerwoną ramę, a po chwili trzy koła i kierownicę.
 - Rower! Tatuś to najpiękniejszy prezent na świecie! Od Ulci i od Betti też są fajne, ale tak bardzo chciałem mieć rower, a mamusia obiecywała, że na pewno dostanę pod choinkę.
 - I dotrzymała słowa synku. To prezent ode mnie i od mamy. Wsiadaj i wypróbuj go.

Mimo krążącego gdzieś w tyle głowy smutku i żalu po stracie najbliższych ten wieczór był całkiem udany. Dzieci miały radość z prezentów i rozemocjonowane kładły się do łóżek. Marek ucałował synka na dobranoc. Obiecał mu sanki następnego dnia. Ula przeczytała mu jeszcze bajeczkę, po której chłopiec zasnął. Marek czekał na nią. Miał przecież dla niej jeszcze jeden prezent. Kolejny raz poczęstował ją kieliszkiem wina.
 - Wiem, że jesteś zmęczona i najchętniej położyłabyś się już. Napracowałaś się dzisiaj, a ja bardzo to doceniam. Dzięki tobie ta wigilia nie była taka bolesna. Miłosz promieniał, a ja byłem szczęśliwy. Mam dla ciebie coś jeszcze – wyciągnął z teczki jakiś dokument i podał jej. Była wzruszona, bo już wiedziała co to jest. – To stała umowa o pracę. Wciągnąłem cię na listę pracowników Febo&Dobrzański. W ten sposób będziesz miała regularnie odprowadzane składki do ZUS-u i podatek. Tak będzie najuczciwiej.
 - Dziękuję ci Marek. Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczy ta praca. Dzięki tobie stanęłyśmy na nogi.
 - Stanęłyście na nogi dzięki tobie. Wszystko, co powiedziałaś podczas rozmowy ze mną w firmie okazało się prawdą. Jesteś uczciwa, solidna, dobrze wykonujesz obowiązki i świetnie radzisz sobie z Miłoszem. Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszej opiekunki dla niego. Potrafisz go uspokoić, gdy płacze za mamą. Masz na niego bardzo dobry wpływ. Nie rozpieszczasz go, ale uczysz jak ma sobie poradzić ze słabościami. To bardzo cenne. Nie chciałbym, żeby mój syn wyrósł na słabego, nie mającego własnego zdania człowieka. On nadal jest mały i nadal potrzebuje kobiecej ręki. Dzięki tobie coraz rzadziej płacze. Poza tym cieszę się, że nie próbujesz wymuszać na nim, żeby zapomniał o Paulinie. On powinien pamiętać, a ty starasz się w nim to pielęgnować i za to bardzo ci dziękuję. Nie obwarowałem umowy żadnym terminem. Chcę, żebyś została tu jak najdłużej. Tu niedaleko jest szkoła i w przyszłym roku będzie można zapisać do niej Betti. Myślę, że dzięki twojej pomocy wszystko się z czasem ułoży, a i ja zawsze chętnie pomogę, kiedy będzie taka potrzeba.
Wzruszyły ją jego słowa. Poleciały jej łzy. Tyle dobrego zaznała od niego. Uspokoiła się i nie martwiła o byt. Betti też odżyła. Znowu zaczęła się uśmiechać.
 - Chcę tylko powiedzieć Marek, że nie miałabym serca wpływać w jakikolwiek sposób na małego i manipulować nim. Ja wiem jak to jest stracić matkę. Wiem jak bardzo się tęskni, jak łaknie jej dotyku, przytulenia i czułości. On nadal tego potrzebuje, a ja nie będę mu tego szczędzić. Jest jeszcze trochę zagubiony i nie zawsze potrafi poradzić sobie z ciężarem jaki na niego spadł. To normalne. Ja nie zastąpię mu matki, ale będę się starała ze wszystkich sił, żeby aż tak boleśnie nie odczuwał jej braku. Dziękuję raz jeszcze za tę umowę. Pójdę już. Jutro zapowiada się intensywny dzień. Wyśpij się.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz