Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 6 grudnia 2015

"BÓL ISTNIENIA" - rozdział 10,11,12,13 ostatni



ROZDZIAŁ 10


Była połowa maja. Skończyli przygotowania do pokazu, który miał się odbyć w sobotę. Wszystko było dokładnie logistycznie zaplanowane począwszy od kolejności pokazywanych kreacji po załatwienie przewozu modelkom i modelom. Pshemko nie szczędził swojej energii. Lubił, gdy wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku. Nie mogli wyjść z podziwu, skąd czerpie nieprzebrane pokłady siły i entuzjazmu. On śmiał się tylko i mówił.
 - Kochani, to tylko do momentu aż skończy się pokaz. Po nim będę jak sflaczały balon bez ikry i wigoru.
 - Po pokazie Pshemko, to ja już dopilnuję, żebyś solidnie wypoczął w którejś z twoich samotni – zapewniał Marek. – Wyjedziesz na miesiąc, wyciszysz się i odpoczniesz. Musisz być na chodzie i tryskać pomysłami przy projektowaniu jesienno-zimowej kolekcji.
W czwartek do południa jeszcze dopracowywali szczegóły. O jedenastej Ula urwała się na chwilę mówiąc Markowi, że schodzi do bufetu.
 - Ela upiekła jakieś wyjątkowo dobre ciasto. Obiecałam, że zejdę spróbować. Przyniosę ci trochę. Chyba, że wolisz kanapkę?
 - Weź jedno i drugie – uśmiechnął się do niej – i spytaj, czy nie ma jakiegoś przysmaku dla Barona.
 - Załatwione. To lecę.
W bufecie było sporo ludzi, ale Uli udało się jakoś przecisnąć do lady. Zamówiła sobie sałatkę i kanapkę dla Marka. Rozejrzała się i dostrzegła, że właśnie zwalnia się jeden ze stolików.
 - Mam miejsce. Przyniesiesz mi to wszystko?
 - Przyniosę. Siadaj. - Po chwili już stała przed nią miseczka z sałatką i talerzyk z dwoma kawałkami pięknie pachnącego ciasta. – Tu masz trochę świeżego mięsa dla Barona. Jest zmielone i na pewno będzie mu smakować. - Ula uśmiechnęła się szeroko.
 - Dziękuję Elu. Jesteś najlepsza.
 - Lecę Ula. Straszny tu dzisiaj tłok.
Zajęła się sałatką i nawet nie zauważyła, że obok stolika ktoś stoi i przygląda się jej.
 - Dzień dobry pani Urszulo. Mogę się przysiąść? Tylko tu jest wolne miejsce. - Podniosła głowę i zarumieniła się. Przed nią stał Alexander Febo.
 - Proszę… Proszę usiąść.
Od czasu kiedy Marek wyłuszczył swojemu wspólnikowi jakie relacje łączą go z Ulą, nie miała okazji widywać dyrektora. Ukochany chcąc zaoszczędzić jej tych niezbyt miłych wizyt w gabinecie Febo teraz posyłał tam Violettę.
Alex usiadł. Przyjrzał się Uli i powiedział.
 - Chciałbym panią bardzo przeprosić za moje nietaktowne i zbyt obcesowe zachowanie względem pani. Proszę mi wierzyć, że bardzo ubolewam nad tym i byłbym szczęśliwy, gdyby zechciała mi pani wybaczyć. Nie miałem pojęcia, że pani i Marek jesteście parą. Gdybym o tym wiedział nigdy nie proponowałbym spotkania. Chcę też jeszcze raz panią zapewnić, że nie musi się pani mnie obawiać, bo w niczym pani nie zagrażam. Wręcz przeciwnie. Darzę panią ogromnym szacunkiem i ciągle podziwiam pani wiedzę i umiejętności. Wybaczy mi pani?
 - Nie mam do pana żalu ani pretensji. Nie mam też co wybaczać. Najlepiej zapomnijmy o tym. – Febo wyciągnął do niej dłoń.
 - To co, zgoda? – Podała mu swoją i uśmiechnęła się promiennie.
 - Zgoda.
 - Ja jednak nie byłbym sobą, gdybym nie ponowił propozycji przejścia na „Ty”, jeśli oczywiście nie ma pani nic przeciwko temu. Jak pani pewnie zauważyła, w tej firmie wszyscy mówią sobie po imieniu bez względu na stanowisko jakie piastują. Ja byłbym szczęśliwy, gdybym mógł tak się do pani zwracać. – Ponownie jej twarz oblała się rumieńcem.
 - Myślę, że skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, to nie widzę przeszkód. Ula – ponownie wyciągnęła dłoń. Ujął ją z estymą, uścisnął i ucałował.
 - Alex. Bardzo mi miło.
Konwersowali jeszcze przez chwilę. W końcu odsunęła od siebie pustą miseczkę po sałatce i powiedziała.
 - Przepraszam Alex, ale będę musiała iść. Obiecałam Markowi kanapkę, bo zgłodniał a nie mamy czasu, żeby pójść na lunch. Baronowi też pewnie burczy w brzuchu. – Uśmiechnął się do niej.
 - Oczywiście. Nie krępuj się. Dziękuję za towarzystwo i za tę miłą rozmowę. Mam nadzieję, że przełamaliśmy lody i od dzisiaj nasze relacje będą bardziej przyjacielskie.
 - Na pewno – zapewniła. – Do zobaczenia.
Po wyjściu z bufetu pomyślała, że Alex nie jest taki zły. Przeprosił ją, co było miłe z jego strony. Musi koniecznie powiedzieć o tym Markowi. Wchodziła już do sekretariatu gdy usłyszała za plecami swoje imię. Znała ten głos i człowieka, do którego należał. Jak zahipnotyzowana odwróciła się na pięcie i ze ściśniętym gardłem powiedziała.
 - Piotr… Co ty tu robisz? – odruchowo zaczęła się cofać.
 - Ula zaczekaj. Nie bój się mnie. Ja przyszedłem ci wszystko wyjaśnić a przede wszystkim przeprosić i ciebie i Marka. Możemy porozmawiać?
Długo nie mogła wydobyć z siebie głosu zaskoczona jego obecnością tutaj. Zachodziła w głowę skąd dowiedział się, że tu pracuje. Najwyraźniej musiał wiedzieć to od Jankowskiego. W końcu wykrztusiła.
 - W takim razie chodź ze mną. Marek jest u siebie w gabinecie.
I dla Dobrzańskiego wizyta Piotra była dużym zaskoczeniem. Zaniepokojony spojrzał na Ulę, ale jej wzrok go uspokoił. Podszedł do Sosnowskiego i wyciągnął w jego kierunku dłoń.
 - Witam pana. Zechce pan usiąść?
Ula podeszła do biurka Marka i ułożyła na blacie rzeczy przyniesione z bufetu.
 - Tu masz Marek kanapkę i ciasto. Mam też coś dla Barona. Chodź do mnie piesku.
Widok tego olbrzyma wbił Sosnowskiego w fotel. Chyba nigdy nie widział tak ogromnego psa.
 - Nie gryzie? – spytał z obawą.
 - Nie bój się Piotr. On jest bardzo łagodny i bardzo kochany. Masz Baron, to dla ciebie – postawiła przed zwierzęciem miskę z mięsem. Piotr patrzył na psa z zaciekawieniem.
 - To ten pies uratował cię przed utonięciem, prawda? – spytał cicho. Zaskoczył ją.
 - Skąd o tym wiesz?
 - Twój adwokat powiedział mi jeszcze przed rozwodem, że próbowałaś popełnić samobójstwo przeze mnie i uratował cię człowiek z psem. To był pan panie Dobrzański i pana pies, prawda?
 - Prawda i muszę panu powiedzieć, że nigdy wcześniej nie widziałem tak bardzo zdesperowanej dziewczyny i tak bardzo żałującej, że ta próba samobójcza się nie powiodła. – Sosnowski spuścił głowę. Najwyraźniej zrobiło mu się przykro.
 - Przyszedłem tutaj, bo bardzo chcę cię Ula przeprosić i pana również. Zgotowałem ci piekło na ziemi. Zafundowałem wiele upokorzeń, krzywd i szykan. Nawet nie wiecie jak ogromnie tego żałuję. Nie doceniłem cię Ula. Nie doceniłem, jak bardzo jesteś dobra, wyrozumiała, pracowita i szlachetna. Ogromnie mi wstyd, że tak podle cię traktowałem. Nie zasługiwałaś na takie życie. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Wiem, że mnie nienawidzisz i masz rację, bo ja na nic innego nie zasługuję. Jednak odważyłem się i przyszedłem tutaj nie tylko z przeprosinami. Przyszedłem też, żeby podziękować wam obojgu. Doktor Jankowski opowiedział mi, że to dzięki wam mnie znalazł i to wam również zawdzięczam, że dzisiaj jestem normalnym człowiekiem. Wiem, że nie chciałaś, by powiedział mi, że wy oboje byliście również w moim mieszkaniu wraz z nim i pomogliście mu przetransportować mnie do samochodu. Jest mi tak ogromne wstyd, że musieliście oglądać mnie w takim stanie. Przeszedłem długą terapię Ula i wiele rzeczy zrozumiałem. Teraz już nigdy nie potraktowałbym cię tak jak kiedyś. Wiem od Jankowskiego, że jesteście razem. Gratuluję wam, bo jesteście dobrymi ludźmi i zasługujecie na siebie. Ja potrafiłem cię tylko unieszczęśliwiać i ranić Ula. Dzisiaj jestem już innym człowiekiem i nie ma mowy, żebym miał wrócić do tego, co było. Nauczyłem się to kontrolować i potrafię nad tym panować. Postawiłaś dobrą diagnozę mimo, że nie masz z medycyną nic wspólnego. To jest bierna agresja, a ja jako lekarz nie mogłem w to uwierzyć. Podobno lekarze są najgorszymi pacjentami – uśmiechnął się smutno. - Jutro wyjeżdżam na roczny staż do Bostonu. Niewykluczone, że nie wrócę do Polski już nigdy. To dla mnie ogromna szansa dalszego rozwoju. Jednak nie potrafiłbym wyjechać nie przeprosiwszy was. Wybaczcie mi, jeśli możecie. Ja z całego serca życzę wam szczęścia, a tobie Ula szczególnie. Bądź szczęśliwa. Pójdę już – podniósł się z kanapy. – Życzę wam obojgu wielu lat w zdrowiu i miłości – uścisnął im obojgu dłonie.
 - Powodzenia Piotr – usłyszał jeszcze jej cichy głos. – Niech ci się wiedzie jak najlepiej. Ja nie noszę już w sobie żalu. Wybaczam ci.
 - Dziękuję Ula. Żegnajcie – wyszedł z gabinetu zamykając za sobą cicho drzwi. Marek głośno wypuścił powietrze z płuc.
 - A to niespodzianka. W życiu nie spodziewałbym się takiej przemiany. Jankowski dokonał cudu.
 - Masz rację. Ja też jestem zaskoczona, ale cieszę się, że aż tak się zmienił i życzę mu jak najlepiej - spojrzała na talerzyk z ciastem. – To co, spróbujemy to ciacho? Pachnie obłędnie. Aaa… zapomniałam ci powiedzieć. Miałam rozmowę z twoim wspólnikiem w bufecie. Przeprosił mnie, a ponieważ był bardzo miły, zaczęliśmy mówić sobie po imieniu. Już się go nie boję.
 - A to ci historia. Wygląda na to, że dzisiaj jest jakiś szczególny dzień. Dzień przeprosin. Jednak cieszę się, że Piotr wrócił do normalności, a Alex chyba jest na dobrej drodze do niej. Świat się przekręca – roześmiał się, gdy zdał sobie sprawę, że posłużył się jednym z ulubionych powiedzonek Violi.

Pokaz się udał. Mieli dobre recenzje w prasie. Zaczęły napływać zamówienia na kolekcję, co znowu wiązało się z ogromem pracy, bo musieli pisać i negocjować umowy. Mało mieli czasu wyłącznie dla siebie. Marek starał się to rekompensować przynajmniej w weekendy. Często wyjeżdżali gdzieś za miasto, żeby odetchnąć i nabrać sił na kolejny tydzień. Baron był ich nieodłącznym towarzyszem. Często też bywała u seniorów Dobrzańskich. Dobrze czuła się w ich towarzystwie, a oni niezmiennie traktowali ją niezwykle przyjaźnie i serdecznie. Z każdym dniem utwierdzali się w przekonaniu, że to Ula jest tą właściwą kobietą dla Marka. On świata poza nią nie widział. Nie musiał nic mówić, bo ta miłość ujawniała się w każdym słowie i w każdym geście kierowanym do niej. Pamiętali jak bardzo był spięty przy Paulinie. Jak na jej pytania odpowiadał monosylabami lub burczał nieprzyjemnie. Z pewnością nie byłby z nią szczęśliwy i choć na początku byli na niego źli, że tak ją potraktował, to teraz dziękowali za to opatrzności, bo Ula zawojowała ich zupełnie. Byli tak bardzo pod jej urokiem, że traktowali ją już nawet nie jak przyszłą synową, ale jak córkę.

Przez połowę maja i niemal cały czerwiec zawierali umowy na sprzedaż kolekcji. Wiązało się to z licznymi spotkaniami i rozmowami z potencjalnymi, nowymi kontrahentami. Owoce tej ciężkiej pracy przyszły bardzo szybko w postaci strumienia realnej gotówki na firmowym koncie.
Wreszcie mogli zacząć się przygotowywać do wyjazdu na ślub Pauliny. Pshemko, zanim wyjechał na Mazury zaopatrzył Ulę i Helenę w przepiękne kreacje i stosowne do nich dodatki. Marek przekazywał część obowiązków Sebastianowi. Podczas ich nieobecności to właśnie on miał trzymać rękę na pulsie. Zadanie było tym bardziej odpowiedzialne, że nie zostawał nikt z właścicieli, bo przecież i Alex wyjeżdżał na ten ślub. Był świadkiem.
Sam lot samolotem był dla Uli bardzo stresujący. Leciała po raz pierwszy w życiu i nie wiedziała czego ma się spodziewać. Wyczulony na jej nastroje Marek uspokajał ją co chwilę i zapewniał, że to tylko dwie godziny lotu a pogoda wymarzona i z pewnością lot będzie spokojny i bez niespodzianek. Uspokoiła się dopiero wtedy, gdy samolot był już w powietrzu a ona mogła podziwiać nasycone błękitem niebo i białe obłoczki podświetlone przez jaskrawe promienie słońca.
 - Spójrz Ula w dół – odezwał się w pewnym momencie siedzący obok Marka Alex. – Pod nami Mediolan. Zaraz będziemy lądować.
Rzeczywiście widok miasta z lotu ptaka był powalający. Zachwyciła się nim. Już po odebraniu bagaży w sali przylotów natknęli się na Gino, przyszłego męża Pauliny. Przedstawili go Uli a Ulę jemu. On przeprosił ich, że przyjechał sam, ale Paulina jeszcze coś załatwiała w związku z jutrzejszym ślubem.
 - Na parkingu stoją dwa samochody – mówił do Alexa. – Obracałem dwa razy, bo w jednym nie pomieścilibyśmy się. Poprowadzisz?
 - Nie ma sprawy Gino. Jedziemy do domu moich rodziców tak?
 - Dokładnie. Tam przygotowaliśmy dla was wszystkich pokoje.
Dom, pod który podjechali był ogromny. Ula chłonęła widoki mijane po drodze bardzo zachłannie. Marek nie przesadził ani trochę. Mediolan był pięknym, zabytkowym miastem, a dom Febo współgrał architektonicznie z pozostałą zabudową.
 - To jeszcze nic – mówił Marek tuląc Ulę do siebie – po weselu pozwiedzamy naprawdę i pokażę ci piękne zakątki tego miasta.
Objuczeni bagażami weszli do wnętrza domu. W przestronnym pomieszczeniu spełniającym rolę przedpokoju stały dwie kobiety. Starsza na widok Alexa rozpłakała się i podeszła do niego przytulając się.
 - Tak bardzo tęskniłam Alex. Dobrze, że już jesteś. – On odwzajemnił jej uścisk mówiąc po włosku.
 - I ja tęskniłem babciu. Mam tydzień, by móc nacieszyć się tobą.- Dojrzał drugą kobietę i rozciągnął usta w uśmiechu.
 - Witaj Sofia. Dobrze cię znowu widzieć. Pokażesz nam nasze pokoje?
Kobieta zbliżyła się do niego.
 - Ty masz swój własny. Państwo Dobrzańscy na piętrze a Marek z dziewczyną obok. Myślę, że będzie państwu wygodnie – zwróciła się do pozostałych. Gino zabrał bagaże seniorów i pobiegł z nimi na schody. Udali się za nim.
Pokój, który Marek miał dzielić z Ulą był ogromny. Bogato zdobiony w ścienne freski i ozdobne kasetony na suficie. Na środku wielkie łoże a przy ścianach zdobne, zabytkowe meble. Wystrój nieco przytłoczył Ulę. Usiadła na łóżku i rozejrzała się bezradnie.
 - Pięknie tu i tak bardzo bogato… - wyszeptała. Marek przysiadł obok i otoczył ją ramieniem.
 - To prawda, ale to zasługa Pauli. Ona kocha takie rzeczy. Pod tym względem byliśmy całkowicie różni, bo ja preferuję lekkie, nowoczesne meble. Zresztą różnice między nami nie wynikały jedynie z odmiennych gustów. Poza tym to już przecież bez znaczenia – zerknął na zegarek. Była dopiero dziesiąta i pomyślał, że do obiadu zdążą trochę pospacerować i zaaklimatyzować się.
 - Przebierzemy się Ula w coś wygodnego i pójdziemy na spacer. Paulina będzie dopiero na obiedzie a ten zapowiedzieli na czternastą. Mamy sporo czasu i nie będziemy przecież siedzieć w pokoju.
Uprzedziwszy rodziców, że wychodzą powędrowali słoneczną ulicą w tylko Markowi znanym kierunku.
Zajadając pyszne lody w stożkowych waflach poszli na Piazza del Duomo. Marek chciał jej pokazać Katedrę Mediolańską.
 - Spójrz Ula. To tutaj Paula i Gino będą brać ślub. Wcześniej to ja miałem być tym „szczęśliwcem”, który miał dostąpić tego wątpliwego zaszczytu. Chyba ją właśnie przystrajają – pokazał dłonią samochód, z którego wyładowywano całe naręcza kwiatów. – Mediolan to przemysłowe miasto i największy ośrodek wzornictwa i mody w Europie. To właśnie tutaj miała swój początek F&D. Mimo industrialnego charakteru jest tu mnóstwo zabytków i parków. Te ostatnie są pięknie utrzymane. Pokażę ci po weselu kilka z nich. Na pewno przypadną ci do gustu. Mieszkańcy bardzo dbają o czystość i wygląd miasta.
 - To widać Marek. Naprawdę bardzo mi się tu podoba, a te wszystkie zabytkowe kamienice robią ogromne wrażenie.
Pokręcili się jeszcze trochę po uliczkach wokół katedry i pół godziny przed czternastą wrócili do domu. Wzięli szybki prysznic i przebrani zeszli na parter do jadalni. Tam siedzieli już seniorzy słuchając z zaciekawieniem opowieści Pauliny. Marek wraz z Ulą podszedł do niej i przywitał się.
 - Muszę powiedzieć, że służy ci ten stan zakochania. Wyglądasz rewelacyjnie. Rozkwitłaś.
 - Tobie też nic nie brakuje – roześmiała się. – Helenka wszystko mi opowiedziała o was. Gratuluję – uścisnęła dłoń Uli – i mam nadzieję, że jesteście równie szczęśliwi jak ja i Gino.
 - To prawda – Marek przygarnął Ulę do swego boku. – Ja znalazłem moje szczęście i nie wypuszczę go już z rąk.
 - Siadajcie, bardzo proszę – Paulina wskazała im miejsca. – Sofia zaraz poda obiad a ja pójdę po babcię.
Żywo rozprawiano przy stole na temat jutrzejszego dnia. Paulina bardzo precyzyjnie dopieściła wszystkie szczegóły. Po posiłku odpoczęli nieco a potem poszli na jeszcze jeden krótki, wieczorny spacer. Uli głowa zajęta była jednak zupełnie innymi myślami niż podziwianiem architektury. Dzisiaj mieli spać w jednym łóżku. Te wszystkie wypady za miasto z Markiem nigdy nie kończyły się wspólnym sypianiem ze sobą. Poczuła się trochę jak dziewica z odzysku. Mimo, że miała już jakieś doświadczenia w tym względzie, to jednak uważała, że są one bardzo ubogie i tak naprawdę nie wie jak to jest przeżywać rozkosz i radość ze wspólnego zbliżenia. Marek wielokrotnie dawał jej do zrozumienia, że jej pragnie. Ona zawsze w takich sytuacjach miała opory i wielkie obawy, czy nie rozczaruje go pod tym względem. On zdecydowanie miał większe doświadczenie w obcowaniu z kobietami, ona do tej pory miała tylko jednego mężczyznę, który w momencie zbliżenia rozczarowywał ją za każdym razem. Pragnęła Marka szczególnie w momentach, kiedy obsypywał ją tymi gorącymi, kipiącymi od pożądania pocałunkami. Pomyślała, że najwyższy czas, by ich związek wkroczył na wyższy poziom i nie będzie się już bronić przed bliskością.




ROZDZIAŁ 11         +18


Po kolacji udali się do swoich pokoi. Marek i Ula rozpakowali resztę rzeczy. Rozwiesili kreację i garnitur. Przygotowali wszystkie dodatki tak, żeby nie musieli jutro niczego szukać. Po kąpieli stanęli jeszcze opatuleni w szlafroki na balkonie i wsłuchali się w gwar ulicy. Dopiero teraz miasto zaczynało tętnić życiem. Małe knajpeczki na świeżym powietrzu były otwarte a stoliki pod ogromnymi parasolami oblepione tubylcami i licznymi turystami. Marek objął Ulę w pasie i przytulił usta do jej skroni. Uśmiechnął się.
 - Tu nie ma takiej ciszy jak u mnie w domu, prawda? I zapach też całkiem inny. Człowiek przyzwyczaja się do tego co ma i będąc w odległym miejscu zawsze za tym tęskni.
 - Tęsknota nie jest niczym złym – wyszeptała – pod warunkiem, że zawsze ma się szansę powrotu. W przeciwnym razie może tylko boleć i powodować, że pęka ci serce. Mieszkając z mężem zawsze tęskniłam do Rysiowa i choć przecież był niedaleko, to przez Piotra rzadko miewałam możliwość odwiedzin, bo żałował mi nawet na bilet. Na dłuższą metę taka sytuacja jest nie do zniesienia. Żyjesz, funkcjonujesz, oddychasz, ale ból takiego istnienia jest straszny i prowadzi do desperackich kroków. Mnie doprowadził niemal do śmierci – zalśniły jej w oczach łzy na samo wspomnienie. Przytulił ją mocniej i powiedział.
 - Nie myśl już o tym. To, jak sama powiedziałaś, zamknięty rozdział i nie ma sensu do niego wracać. Chodźmy spać, chłodno się zrobiło.
Wsunęli się pod kołdrę a on natychmiast zamknął ją w swoich ramionach. Ucałował z miłością jej usta.
 - Kochaj się ze mną Ula. Pragnę cię od tak dawna, że to pragnienie mąci mi umysł, gdy jesteś tak blisko.
 - I ja cię pragnę. Bardzo… - wyszeptała mu prosto w usta.
Pocałował ją pożądliwie, mocno i zachłannie. Nie pozostała mu dłużna oddając te pocałunki. Niemal zdarli z siebie piżamy. Omiótł spojrzeniem jej nagie ciało. Zachwycił się. Było piękne jak wyrzeźbione w najbielszym alabastrze. Pogładził jej sterczące z podniecenia piersi. Obsypał je pocałunkami gładząc płaski brzuch. Przebiegł ją dreszcz, który wykwitł gęsią skórką na jej ciele. Westchnęła cicho. On nie przestawał jej pieścić. Jego usta były wszędzie, podobnie dłonie. Pobudził się tak bardzo, że już nie potrafił się zatrzymać. Dłoń powędrowała na jej łono i zagłębiła się w nim. Jęknęła poczuwszy słodki skurcz spowodowany ruchem jego palców. Potem kolejny i następny jeszcze. Wilgotniała. Przekręcił ją na brzuch i przylgnął ustami do jej pleców schodząc coraz niżej z pocałunkami wzdłuż linii kręgosłupa. Wycałował i wypieścił pośladki by po chwili przenieść się z ustami do wnętrza jej ud. Traciła powoli zmysły. Nikt nigdy w taki sposób nie traktował jej ciała. To było wspaniałe, niemal magiczne. Nie panowała już nad sobą poddając się całkowicie tej miłosnej zachłanności Marka. Ponownie leżała na plecach a on zawisł nad nią i kolejny raz wpił się w jej usta. Poczuła jego twardą męskość między nogami i rozchyliła je szerzej. Pragnęła już tylko, by wszedł w nią do samego końca i spowodował, żeby po raz pierwszy w życiu doznała prawdziwego spełnienia. Nie czekał już. Wiedział, że jest gotowa. Zagłębiał się w nią wolno dawkując i sobie i jej tą przyjemność. Przymknęła oczy. Jeszcze nigdy nie czuła się tak wspaniale. Podjęła rytm. Jego ruchy były zdecydowane i mocne. Jęczała cichutko a on konsekwentnie wprowadzał ją w świat najbardziej błogich doznań. Straciła kontrolę nad ciałem. Ono drżało z trudnej do ogarnięcia rozkoszy a zaraz potem zawładnęła nią fala wibracji. Szarpnęło nią, gdy nadeszły pierwsze skurcze silnego orgazmu. Nie powstrzymała krzyku. Dygotała w jego ramionach i nie potrafiła się uspokoić. Poczuła jak jej wnętrze wypełnia się błogim ciepłem. To Marek szczytował. Znacznie spowolnił ruchy aż wreszcie ustały zupełnie. Tkwił w niej dłuższą chwilę usiłując odzyskać zmysły. Otworzył oczy i spojrzał na jej twarz. Leżała z przymkniętymi powiekami i rozchylonymi ustami wciąż mając w pamięci te wszystkie cudowne doznania. Wreszcie i ona otworzyła powieki.
 - To było piękne Marek. Nawet nie miałam pojęcia, że seks może być taki wspaniały. Dziękuję.
 - To ty byłaś wspaniała. Kocham cię.

Ranek zaczął się bardzo intensywnie. Po pożywnym śniadaniu zaczęli się szykować. Paulina wyglądała olśniewająco. Czekali na Gino, który miał podjechać białą limuzyną. Tuż przed dwunastą zajęli swoje miejsca w ławach katedry. Gino stanął przy ołtarzu czekając na oblubienicę. Wreszcie weszła prowadzona pod ramię przez Krzysztofa.
To był bardzo uroczysty ślub i trwał prawie godzinę. Już po wszystkim państwo młodzi przed drzwiami katedry wypuścili w niebo białe gołębie. Po życzeniach goście udali się do wynajętego przez młodych domu weselnego, gdzie bawiono się do białego rana.
Seniorzy Dobrzańscy opuszczali Mediolan dwa dni po weselu. Alex podobnie jak Marek i Ula zostawał jeszcze kilka dni, choć on miał zupełnie coś innego w planach. Nie dociekali. Nareszcie mieli czas wyłącznie dla siebie i nie chcieli go marnować. Zwiedzili wszystko co było warte obejrzenia i oprócz duchowej strawy dostarczali sobie i tej cielesnej. Ula już bez oporów oddawała Markowi ciało i duszę. Była nieprzyzwoicie szczęśliwa a on dawał jej to szczęście każdej nocy.
Wrócili do Warszawy zachwyceni pobytem w Mediolanie a przede wszystkim syci siebie, choć Marek powtarzał ciągle, że nigdy nie dość mu Uli.

Wraz z nastaniem lipcowych upałów Marek poczuł się dziwnie. Często bywał osłabiony a czoło miewał usiane kropelkami potu. Było mu też bez przerwy duszno. Miał wrażenie, że nie może zaczerpnąć głębszego haustu powietrza i ciągle oddycha zbyt płytko, jakby klatkę piersiową przygniatał mu stutonowy głaz. Nie rozumiał tego stanu. Zawsze był człowiekiem niezwykle aktywnym, lubiącym sport i regularnie chodzącym na sparingi z Sebastianem czy to w tenisie, czy w koszykówce. Teraz kilka razy odmówił przyjacielowi pójścia na korty. Nie czuł się na siłach. Ten permanentny stan zmęczenia mocno niepokoił Ulę. Wielokrotnie powtarzała mu, że powinien zrobić badania, bo nie wiadomo, co to jest. Początkowo był przeciwny, ale kiedy podczas spaceru z Baronem zemdlał, towarzysząca mu Ula bez wahania wezwała pogotowie. Zadzwoniła też do Sebastiana z prośbą, żeby odwiózł psa do Dobrzańskich i poinformował ich o wszystkim.
Na izbie przyjęć zrobiono mu podstawowe badania. EKG wyglądało bardzo źle. Na tyle źle, że nie było mowy o jego powrocie do domu, choć bardzo się przy tym upierał.
 - Nie zgadzam się Marek – protestowała Ula. – Ja nie chcę, żeby ci się coś stało kiedy będziesz w domu tylko w towarzystwie Barona. Proszę cię zostań. Oni zrobią gruntowne badania i dowiemy się co ci jest.
Patrzył na jej zalaną łzami twarz i już nie miał sumienia oponować.
 - Dobrze kochanie, już nie płacz. Zostanę.

Siedziała na korytarzu i czekała na jakiekolwiek wieści. Zadzwoniła do taty informując go o wszystkim. Nie była wstanie powiedzieć mu, o której dotrze do domu.
 - Chcę tu zostać tatusiu. Może będzie czegoś potrzebował a ja muszę mu to przywieźć. Nie ma nawet piżamy, bo przecież zabrali go prosto z ulicy. Będę cię informować na bieżąco.
Po jakimś czasie zjawili się seniorzy razem z Sebastianem. Byli mocno zaniepokojeni stanem syna. Widok Uli też nie nastroił ich optymistycznie. Siedziała skulona w fotelu zalewając się łzami.
 - Uleńko wiesz co z Markiem? – Helena przysiadła obok niej i objęła ją ramieniem.
 - Nieee – zaszlochała głośno. – Już tak dawno go zawieźli na badania a mnie nikt nic nie chce powiedzieć. To na moje nerwy.
 - Nie płacz dziecko. Ja spróbuję się czegoś dowiedzieć – Krzysztof poluzował krawat i rozejrzał się. Dostrzegł w głębi korytarza jakiegoś lekarza. Szybko zbliżał się w ich kierunku. Kiedy był już całkiem blisko jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
 - Państwo Dobrzańscy? Co was tu sprowadza? I pani Urszula? Coś się stało? – Ula podniosła zapłakaną twarz. Znała ten głos.
 - Doktor Jankowski… Dzień dobry… Z Markiem nie jest najlepiej. Przywieziono go już jakiś czas temu i zabrano na badania a my nadal nie mamy żadnych informacji.
 - Panie doktorze – Helena podniosła się z fotela – Jesteśmy bardzo zaniepokojeni, czy mógłby się pan dowiedzieć, co z naszym synem?
 - Proszę się uspokoić. Ja zaraz dowiem się w czym rzecz i przyjdę powiedzieć. Jeszcze chwilkę cierpliwości – powiedziawszy to zniknął za zakrętem korytarza. Pojawił się ponownie po piętnastu minutach. Przystanął przy nich i powiedział.
 - Pozwólcie państwo ze mną. On ma problemy z sercem i jest już u mnie na oddziale. Mam wyniki jego badań i wszystko objaśnię na miejscu. Winda wyniosła ich na trzecie piętro, gdzie mieścił się oddział kardiochirurgii. Tam Jankowski zaprosił ich do swojego gabinetu, by móc spokojnie im wszystko wyjaśnić. Usiedli na kanapie a Sebastian przycupnął na krześle przy drzwiach.
 - Musieliśmy przyjąć go na oddział. Jest bardzo słaby. Długo to trwało, ale mamy już komplet badań i wiemy na czym stoimy. Otóż państwa syn ma ubytek w przegrodzie międzyprzedsionkowej. To wada wrodzona. Czy jako dziecko nigdy nie miewał omdleń, duszności lub zasłabnięć?
Dobrzańscy pokręcili głowami.
 - Nic takiego nie miało nigdy miejsca. Zawsze lubił sport i nawet jeśli odczuwał jakąś słabość to składaliśmy to na karb zmęczenia po intensywnym treningu. Czy to możliwe, że chorobę serca odziedziczył po mnie? – spytał zaniepokojony Krzysztof.
 - To raczej mało prawdopodobne. Pan ma chorobę nabytą a to, jak powiedziałem wcześniej, wada wrodzona. Niestety nie obędzie się bez operacji. Jednak pocieszające jest to, że po jej przeprowadzeniu będzie całkowicie zdrowy. My po prostu musimy zamknąć tę przegrodę i zrobić to, czego nie dokonała natura. Zwykle w chwili urodzenia, kiedy zwiększa się ciśnienie w lewym przedsionku następuje anatomiczne zamknięcie przegrody międzyprzedsionkowej. U Marka tak się nie stało. Bardzo często jest tak, że wada ta może zostać nierozpoznana aż do wieku dorosłego, ponieważ objawy są zwykle słabo wyrażone. W wypadku państwa syna ma to właśnie miejsce. Trzeba się tym zająć w miarę szybko, bo w wyniku ubytku w przegrodzie międzyprzedsionkowej dochodzi do przecieku krwi z lewego przedsionka do prawego, co zwiększa powrót żylny do prawej komory. Marek ma trzydzieści lat i tyle funkcjonuje z tą wadą. Długotrwałe przeciążenie prawej komory może mieć niekorzystne następstwa takie jak przedsionkowe zaburzenia rytmu i prawo komorowa niewydolność serca. W badaniu echokardiograficznym stwierdzono, że ma je nieco powiększone. To właśnie przez ten przeciek. Nie można dopuścić, by nadal zwiększało objętość. Trzeba koniecznie zamknąć ubytek tej przegrody.
 - Długo potrwa rekonwalescencja?
 - Po operacji przez co najmniej sześć miesięcy zalecamy profilaktykę antybiotykową, żeby uniknąć infekcyjnego zapalenia wsierdzia. Będzie się musiał oszczędzać. Jest młody więc i organizm powinien się szybko zregenerować. Potem będzie mógł funkcjonować normalnie. Najchętniej użyłbym techniki przezskórnej, żeby nie rozcinać mu żeber. Szkoda, że nie ma tu Sosnowskiego – westchnął. - On jest w tym mistrzem. Raz dwa postawiłby go na nogi. Żaden z moich chirurgów nie jest tak sprawny manualnie jak on. – Helena spojrzała na lekarza zdziwiona.
 - Sosnowskiego? Piotra Sosnowskiego? Byłego męża Uli?
 - Właśnie jego. Jest na stażu w Bostonie. – Ula wytarła mokre oczy. Wyglądała tak, jakby podjęła ważną decyzję.
 - Zadzwonię do niego i poproszę żeby przyjechał. Opłacimy mu podróż. Może się zgodzi. Da mi pan jego numer telefonu?
 - Uleńko, naprawdę chcesz to zrobić? Miałaś przez niego tyle kłopotów – Krzysztof spojrzał na Ulę z troską.
 - Tak – powiedziała zdecydowanie. – Marek jest teraz najważniejszy. Dzięki niemu zapomniałam o tym, co było kiedyś a i Piotr jest już innym człowiekiem dzięki doktorowi Jankowskiemu. Koniecznie trzeba do niego zadzwonić. Marek jest dla mnie wszystkim. Nie mogę inaczej.
Jankowski wyciągnął notes i spisał na kartce numer.
 - Proszę. Może pani skorzystać z tego telefonu. Wprawdzie tam jest teraz chyba środek nocy, ale być może ma dyżur i nie śpi jeszcze.
Kilkakrotnie wybierała jego numer. Już straciła nadzieję, że odbierze. Jednak w końcu tak się stało i usłyszała jego zaspany głos w słuchawce.
 - Sosnowski.
 - Dzień dobry Piotr, Ula mówi.
 - Ula? Jak mnie tu znalazłaś? Telefon od ciebie byłby ostatnią rzeczą jakiej mógłbym się spodziewać.
 - Przepraszam, że cię niepokoję Piotr, ale z Markiem jest bardzo źle – znowu rozpłakała się rozpaczliwie. - Okazało się, że ma wrodzoną wadę serca. Zemdlał dzisiaj i pogotowie przywiozło go do szpitala, w którym pracowałeś. Błagam cię pomóż mi. Ja nie mogę go stracić. Przyjedź, proszę. My opłacimy twój przylot w obie strony. Nie odmawiaj mi, błagam – już nie mogła zapanować nad emocjami. Jej ciałem targnął głośny szloch. – Błagam, ratuj go…
 - Nie płacz Ula. Zrobię co w mojej mocy, żeby przylecieć. W piątek, sobotę i niedzielę jestem wolny i nie mam dyżuru. Zabukujcie mi bilet i powiadomcie, o której wylot. Jesteś jeszcze w szpitalu?
 - Tak jestem. Dzwonię z gabinetu doktora Jankowskiego. Są ze mną rodzice Marka.
 - To daj mi Adama. Porozmawiam z nim i ustalimy wszystko.
 - Dziękuję ci Piotr. Nawet nie wiesz jak bardzo ci jestem wdzięczna. Ja się pożegnam. Słuchawkę oddaję doktorowi Jankowskiemu.
Helena przytuliła ją mocno.
 - Dziękuję dziecko. Wiem jak trudne było to dla ciebie. Nie płacz. Zobaczysz, że wszystko dobrze się skończy.
 - Sebastian? – Krzysztof wyciągnął z portfela jakąś kartkę. – Mógłbyś załatwić te bilety? Tu masz numer mojego konta.
 - Nie ma sprawy panie Krzysztofie. Ja tylko skoczę do samochodu po laptop i zaraz zamówię.
Po pół godzinie Ula ponownie zadzwoniła do Piotra. Poinformowała, że bilety są do odbioru na lotnisku a wylot jest w czwartek o dwudziestej drugiej.

Opuszczali gabinet Jankowskiego. On uścisnął im dłonie zapewniając raz jeszcze, że wszystko będzie dobrze.
 - Bądźcie państwo dobrej myśli. Mamy wszystko ustalone. Operacja w sobotę rano o ósmej. Ja jeszcze załatwię asystę dla Piotra. Na pewno będzie Nowik, którego pani Urszula zna i Puchalski. To moi najlepsi operatorzy. Marek leży w pokoju trzysta piętnaście. To przedostatni pokój po lewej stronie. Możecie państwo do niego iść i opowiedzieć mu o wszystkim. Ja i tak dzisiaj wieczorem muszę z nim porozmawiać.
Pożegnali się z ordynatorem i po kolei wsunęli się na salę. Był sam. Drugie łóżko stało puste. Ucieszył się na ich widok. Zaczęli opowiadać mu o wszystkim. Zmartwił się. Ula pogładziła go po policzku.
 - Nie martw się kochanie. Dzięki Jankowskiemu porozumiałam się z Piotrem. Ordynator mówi, że on jest mistrzem w takich zabiegach. Ściągamy go tutaj z Bostonu, bo nie odmówił mojej prośbie. Zoperuje cię bez konieczności rozcinania klatki piersiowej i przecinania żeber. Operacja odbędzie się w sobotę rano. Będzie dobrze, zobaczysz.
 - Naprawdę dzwoniłaś do Piotra? Jestem w szoku, że zgodził się przyjechać. Jednak bardzo się zmienił – spojrzał na Olszańskiego i wyciągnął do niego dłoń. – Dziękuję przyjacielu, że odwiozłeś Barona i mam jeszcze jedną prośbę. Podjedź z Ulą do mnie do domu. Ula spakuje mi kilka rzeczy. Piżamę i szlafrok, może jakiś ręcznik i przybory do golenia. Najlepiej by było, gdybyś została u moich rodziców. Z Rysiowa to kawał drogi. Może porozmawiasz z tatą?
 - Porozmawiam. Sama też muszę zabrać trochę swoich rzeczy z domu. Na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu. Myślę, że powinieneś też porozmawiać z Alexem. To na nim spocznie zarządzanie firmą podczas twojej nieobecności. Musicie się dogadać.
 - Masz rację. Zadzwonię do niego, a wy jedźcie. Chciałbym, żebyś tu wrócił Sebastian wraz z Ulą jeszcze dzisiaj, a potem zawiózł ją do rodziców.
 - Nie martw się. Zajmę się wszystkim. W takim razie najpierw Rysiów a potem dom Marka. Chodźmy Ula.

Podczas gdy Sebastian opowiadał Cieplakowi o perypetiach przyjaciela, Ula w pośpiechu pakowała swoje rzeczy. Ojciec nie miał nic przeciwko temu, żeby na kilka dni zamieszkała u Dobrzańskich. Doskonale pamiętał, że dzięki Markowi jego córcia żyje i odzyskała dawną radość życia. Mimo, iż nie darzył już sympatią Sosnowskiego to musiał przyznać, że rzeczywiście jego były zięć ma talent do kardiochirurgii i nie miałby oporów, by to właśnie jemu zawierzyć i oddać się w jego ręce.
Rzeczy Marka spakowała szybko. Ostatnio była tu częstym gościem i doskonale orientowała się, gdzie co jest. Kolejny raz tego dnia zawitali w sali, w której leżał. Wypakowała wszystko do szafki a na jej blacie postawiła dwie butelki mineralnej wody.
 - Masz jeszcze jakieś specjalne życzenia? Może przywieźć ci coś smacznego do jedzenia?
 - Poproś Zosię. Ona na pewno przygotuje coś dobrego.
 - W takim razie jedziemy. Może wezmę choć kilka dni urlopu, by móc tu przyjeżdżać. Do Alexa dzwoniłeś?
 - Dzwoniłem. Będzie tu jutro z rana. Nie chciałem wyłuszczać mu wszystkiego przez telefon.
Pochyliła się nad nim i mocno pocałowała w usta.
 - Trzymaj się kochany i słuchaj lekarzy. Ja też postaram się tu być zaraz z rana. Do zobaczenia.



ROZDZIAŁ 12


Następnego dnia podjechała wynajętą przez Helenę taksówką pod budynek szpitala. Podchodząc do wejścia zauważyła parkującego swoim czarnym BMW Alexa. Zatrzymała się i poczekała na niego.
 - Witaj Ula. I jak z nim? Bardzo źle?
 - Bardzo nie, ale dobrze też nie. Czeka go poważna operacja i to już w sobotę. Musisz przejąć jego obowiązki Alex. On będzie wyłączony z firmowego życia co najmniej przez pół roku. Ja ci pomogę jak tylko będę mogła. Jednak do czasu operacji i parę dni po niej chcę wziąć urlop. I tak nie byłabym zbyt pomocna, bo nie potrafię się skupić na niczym. Obiecuję ci jednak, że jak tylko z Markiem będzie wszystko w porządku wrócę i będę harować jak wół.
 - Dobrze Ula. Ja nie mam nic przeciwko temu. Jest przecież jeszcze Adam i Sebastian. Będziemy musieli sobie poradzić. Zawsze też można liczyć na Krzysztofa. Nie mówię tego, żeby on musiał przyjeżdżać do firmy. Chodzi mi raczej o jego rady w trudnych kwestiach.
 - To dobrze, bo on chyba nie byłby w stanie zająć się teraz firmą. Mocno dotknęła go choroba Marka. Myślał nawet przez chwilę, że to po nim ją odziedziczył i czuł się winny. Jednak lekarz wyjaśnił mu, że to niemożliwe, bo Marek ma wadę wrodzoną. Pani Helena jakoś się trzyma. Ja teraz mieszkam u nich do momentu aż Marek nie wyjdzie ze szpitala. Bliżej mi tu do niego niż z Rysiowa. Jesteśmy na miejscu. To ta sala.
Weszli do środka. Ula pocałowała go na „dzień dobry” a Alex mocno uścisnął mu dłoń.
 - Ale cię wzięło. Zawsze byłeś zdrowy jak koń a tu nagle taka przykra niespodzianka.
 - Też myślałem, że jestem nie do zdarcia. Mam nadzieję, że po operacji wrócę do dawnej formy. Chciałem porozmawiać o firmie.
 - Wiem. Ula mi już trochę naświetliła, jak się sprawy mają. Nie martw się. Zastąpię cię. Ula zadeklarowała też pomoc, ale dopiero jak wyjdziesz ze szpitala. Od razu jednak uprzedzam, że Pshemko zostawiam na twojej głowie Ula. Ja nigdy nie potrafiłem się z nim dogadać i nadal tak jest. Nie lubimy się.
 - W porządku. Mistrza biorę na siebie. Zwiększę mu dawkę czekolady, to będzie spokojny.
 - Alex, gdybyś czegoś nie wiedział lub nie mógł znaleźć Ula wie wszystko. Violetta też ogarnia. Pamiętaj o szwalniach i płynności dostaw. Jakbyś miał wątpliwości to dzwoń. Wiem, że to nie twoja działka, ale ojciec nie dałby sobie już rady z firmą.
 - Marek – wtrąciła się Ula. – Ja pojadę teraz do firmy. Wypiszę wniosek urlopowy i wrócę do ciebie. Po południu przyjadą tu rodzice. Muszę też pogadać z Sebastianem. Poproszę go, żeby pojechał w piątek razem ze mną na lotnisko po Piotra. To na razie tyle. Przekażę ci też Alex trochę dokumentów dotyczących bieżących spraw, żebyś miał rozeznanie.
 - W porządku. A ty się kuruj. Zdecydowanie wolę swoje finanse niż prezesowski stołek i nie chciałbym go zajmować dłużej niż to konieczne.
Pożegnali się zostawiając Marka samego. Zapłaciła taksówkarzowi i zwolniła go. Do firmy zabrała się z Alexem. Kilka godzin zajęło jej załatwienie wszystkich spraw jednak koło czternastej znów przemierzała szpitalny korytarz. U Marka zastała Dobrzańskich. Streściła im przebieg rozmowy i z Alexem i z Sebastianem, który zgodził się na jazdę po Piotra.
 - W piątek rano odbierzemy go i przywieziemy do szpitala. Pewnie będzie musiał się przestawić na tę strefę czasową i trochę odpocząć po podróży. W sobotę wielki dzień i bardzo pragnę, żeby zakończył się szczęśliwie – kolejny raz zwilgotniały jej oczy. Marek ucałował jej dłoń.
 - Nie martw się skarbie. Ja jestem dobrej myśli. Ani się obejrzysz a będę już w domu. Opiekuj się Baronem. On pewnie bardzo tęskni.
 - Tęskni synku – odezwała się Helena. – Wczoraj nawet nie chciał nic jeść. Może Uli uda się go dzisiaj nakarmić. Pójdziemy już a ty odpoczywaj. Tu masz trochę prasy, to poczytaj może.
 - Dziękuję mamo. Jutro nie przyjeżdżajcie. Wiem jak trudno ojciec znosi szpitalną atmosferę. Przyjedźcie w sobotę. Wystarczy, że Ula jest tu codziennie. Przecież póki co nic się niedobrego nie dzieje. Nie umieram jeszcze i mam zamiar długo pożyć. Muszę się przecież ożenić i postarać o wnuki, prawda? – dodał z uśmiechem widząc jak na policzki Uli wypływa purpurowy rumieniec.

Dostrzegła Piotra wśród tłumu pasażerów i wraz z Sebastianem zaczęła przeciskać się w jego kierunku.
 - Piotr! Tutaj!
Zauważył ją i podszedł.
 - Witaj Ula. Nie myślałem, że tak szybko cię zobaczę. Ba. Myślałem, że w ogóle nie będzie mi to dane. Pięknie wyglądasz.
 - Dziękuję. Jestem ci naprawdę ogromnie wdzięczna, że zgodziłeś się przyjechać i podjąć tej operacji. Nie darowałabym sobie, gdyby mu się coś stało – powiedziała drżącym głosem.
 - Nie martw się. Zobaczysz jak szybko dojdzie do zdrowia.
 - Poznaj proszę Sebastiana Olszańskiego. To nasz dyrektor HR i najlepszy przyjaciel Marka. Bardzo mi pomaga i wspiera. – Panowie uścisnęli sobie dłonie. - To gdzie chcesz najpierw jechać?
 - Do szpitala. Muszę zapoznać się z dokumentacją medyczną a przy okazji przywitam się z Jankowskim. Potem pojadę do domu.
 - Jeśli nie masz nic przeciwko temu chciałabym cię zabrać do państwa Dobrzańskich. Oni czekają na ciebie i serdecznie zapraszają cię na obiad. Potem zamówimy taksówkę, która zawiezie cię na Powiśle. Ja zaczekam na ciebie u Marka.
 - Dobrze Ula. Będzie jak mówisz. Ja najpierw muszę zapoznać się z wynikami badań i pogadać z Jankowskim.
Witał się z nim bardzo wylewnie. Miał świadomość jak wiele mu zawdzięcza.
 - Jak dobrze cię widzieć Piotr. Nie zapomniałeś techniki przezskórnej? W tym przypadku będzie znacznie lepsza od tradycyjnej i narobi znacznie mniej szkód.
 - Nie zapomniałem. Palce mam nawet sprawniejsze niż kiedyś. Dużo operuję przy pomocy robota da Vinci. Wprawdzie kardiochirurgia to nadal mój konik, ale też zdarzało mi się operować prostaty i inne urologiczne schorzenia bez użycia skalpela. Tam człowiek musi być wszechstronny.
 - To świetna wiadomość. W takim razie zapoznam cię z przypadkiem.

Ula siedziała u Marka zabawiając go rozmową. Sebastian pojechał do firmy. Teraz miał sporo dodatkowych obowiązków. Po godzinie zjawił się Piotr. Przywitał się z Markiem, jakby byli starymi kumplami i spytał o samopoczucie.
 - Jak leżę i nic nie robię to jest w porządku, ale przy jakimś wysiłku męczę się i brakuje mi tchu.
 - To normalne przy tym schorzeniu. Poradzimy sobie z tym. Nie ma takiej konieczności, by rozcinać klatkę piersiową. Dla pana to lepiej, bo straci pan o wiele mniej krwi a rana będzie zaledwie dwucentymetrowa a nie od mostka po pępek.
 - Możemy sobie mówić po imieniu? – spytał Marek.
 - Tak. Tak będzie chyba najlepiej – uśmiechnął się Sosnowski.
 - Ja chciałbym ci bardzo podziękować Piotr, że przeleciałeś ocean żeby podjąć się tej operacji i zapewniam cię, że będę ci wdzięczny do końca życia. Będę wdzięczny tobie i Uli, bo to ona zdecydowała się na telefon do ciebie.
 - Naprawdę nie musisz mi dziękować. To ja jestem wam winien przysługę i chętnie się tego podejmę. Jestem winien głównie Uli, ale i tobie mam sporo do zawdzięczenia. Będziemy się zbierać Ula, a ty szykuj się na jutro. Jutro o tej porze będzie już po wszystkim a co najważniejsze będziesz już mógł rozmawiać. Trzymaj się – Piotr uścisnął Markowi dłoń. – Na razie.

Wbrew wszelkim obawom Heleny obiad przebiegł w miłej atmosferze. Piotr cierpliwie odpowiadał na ich pytania i wątpliwości a przede wszystkim uspokajał ich. Zapewnił, że przeprowadził już wiele takich zabiegów i jest spokojny o wynik operacji. Późnym popołudniem pożegnał się. Musiał się dobrze wyspać, by być wypoczętym.
Ula zabrała Barona do ogrodu. Ewidentnie tęsknił za Markiem. Chodził osowiały i nie miał apetytu. Dzisiaj wmusiła w niego trochę mięsa.
 - Jedz piesku. Wiem, że bardzo tęsknisz, ale już niedługo twój pan będzie z tobą. Musisz być w dobrej formie. Wcinaj.
Jak szczenięciu podawała kawałki wieprzowiny karmiąc go z ręki. Przynajmniej w taki sposób zjadł zawartość miski. Ula zajęła dawny pokój Marka a Baron nie chciał sypiać na swoim legowisku w holu. Co wieczór przychodził do jej pokoju i kładł się obok łóżka, bo tu wszystko pachniało jego panem.
W sobotę już nikt nie mógł dospać. Zarówno Dobrzańscy jak i Ula zerwali się wcześnie i pojechali do szpitala. Przygotowywano już Marka. Zjawił się anestezjolog i objaśniał mu wszystko. Zabieg odbywał się przy pełnej narkozie. Ula pożegnała go ze łzami w oczach. Uspokajał ją.
 - Zobaczysz kochanie, że będzie dobrze. Nie płacz, tylko uśmiechnij się do mnie cudnie. Przeżyję. Ludzie wychodzą z gorszych tarapatów.
Ze łzami żegnała go też matka a i ojciec miał błyszczące oczy. Teraz pozostało im tylko czekanie. Usiedli na korytarzu przed salą operacyjną nerwowo zaciskając dłonie i patrząc co chwilę na szpitalny, wielki zegar, jakby to miało przyspieszyć ruch wskazówek. Straciła poczucie czasu. Ten zegar drażnił ją głośnym odmierzaniem upływających minut. W końcu przestała na niego zerkać. Z czeluści korytarza wyjechało łóżko z Markiem a za nim wolno szedł Piotr. Podbiegli do niego nerwowo pytając, czy wszystko w porządku.
 - W jak najlepszym – zapewnił ich. – Operacja przebiegła bardzo sprawnie, wręcz podręcznikowo. Wybudził się już, ale będzie jeszcze przez najbliższe dwie godziny przysypiał. Zajrzę potem do niego i sprawdzę jak się czuje – uśmiechnął się. – Możecie odetchnąć, bo najgorsze ma już za sobą. Teraz będzie tylko lepiej.
Dziękowali mu ze łzami w oczach a najgorliwiej Ula.
 - Bardzo go kocham Piotr i nie wyobrażam sobie już życia bez niego. Dziękuję ci z całego serca. W niedzielę podjedziemy i zawieziemy cię na lotnisko. Jestem ci niewymownie wdzięczna za to, co dla niego zrobiłeś.
 - A ja się cieszę, że mogłem zrobić dla was coś dobrego. Do zobaczenia Ula.

Piotr wyjechał, a Marek dochodził do zdrowia. Zaraz następnego dnia zaczęto go pionować a tydzień później sam spacerował wolniutko przemierzając szpitalny korytarz. Ula przyjeżdżała codziennie i siedziała u niego po kilka godzin. Przywoziła też jego ulubione smakołyki, bo wolno mu było jeść niemal wszystko. Przyjechał i Józef z dzieciakami któregoś dnia, czym niepomiernie zdziwił Marka, który bardzo docenił ten gest.
 - Dobrze wyglądasz synu – zagaił już od drzwi. – Cieszymy się wszyscy, że tak szybko dochodzisz do zdrowia.
 - Ja też się cieszę panie Józefie, choć pełne zdrowie odzyskam dopiero po sześciu miesiącach. Na razie dają mi antybiotyki, żebym nie złapał jakiegoś świństwa. Z tego powodu te maski, które kazano wam włożyć na twarz. Mam też do pana ogromną prośbę. Chciałem prosić o zgodę na to, żeby Ula mogła zostać u moich rodziców na czas rekonwalescencji. Bardzo jej potrzebuję. Ona nie potrafi prowadzić samochodu i przez to skazana jest na poruszanie się komunikacją miejską a sam pan dobrze wie jak bardzo to może być uciążliwe szczególnie wtedy, gdy mieszka się tak daleko. Przyjeżdżałaby do domu w weekendy i robiła też niezbędne zakupy. Wiem, że ciężko wam będzie bez niej, ale i mnie niełatwo. Nie chciałbym absorbować mamy, bo ona i tak ma już dość zmartwień związanych z ojcem.
 - Ja to wszystko rozumiem Marek. Mam tylko obawy, czy ona nie będzie dla twoich rodziców ciężarem. I tak długo siedzi im już na głowie. – Marek roześmiał się.
 - Kochany panie Józefie, oni ją uwielbiają i najchętniej zaadoptowaliby ją. Jest dla nich jak córka.
 - No skoro tak, to się zgadzam. Mam jednak nadzieję, że nie zapomni o nas.
 - Na pewno nie. Ja jak tylko poczuję się lepiej, będę ją systematycznie do was przywoził.

Przekazał jej treść rozmowy jaką odbył z jej ojcem. Nie za bardzo była zadowolona.
 - To bez sensu kochanie. Ty będziesz miał opiekę u rodziców. Jest mama i Zosia. One nie dopuszczą, żeby miało ci się coś stać. Oni w Rysiowie polegają tylko na mnie. To ja jestem od sprzątania, prania, prasowania i robienia zakupów. Trzeba przysiąść z Beatką i dopilnować jej lekcji. Jaśkowi też czasem trzeba pomóc. Byłoby im naprawdę ciężko. Już i tak nie ma mnie przecież dwa tygodnie. Obiecuję ci solennie, że będę przyjeżdżać tak często jak się da, ale muszę być w domu.
Podrapał się po głowie w charakterystyczny dla niego sposób.
 - Chyba masz rację. Trochę egoistycznie podszedłem do sprawy, ale usprawiedliwiam to tym, że chciałbym bez przerwy mieć cię przy sobie. Kocham cię przecież jak wariat.
Cmoknęła go w nos i roześmiała się.
 - Nadrobimy to kochany. Wszystko nadrobimy, kiedy tylko poczujesz się lepiej.
 - Trzymam cię za słowo. Chciałbym też ci coś zaproponować. Powinnaś zapisać się na kurs prawa jazdy. Lexus stoi w garażu a bardzo by się przydał w sytuacjach takich jak ta. Na taksówki pewnie wydałaś już majątek a i Sebę trudno angażować co chwilę. Pójdziesz?
 - To dobry pomysł Marek. Zajrzę do internetu i znajdę coś w pobliżu. Zrobię to jeszcze dzisiaj. Obiecuję. A tak w ogóle to rozmawiałam z doktorem Jankowskim. Najdalej do środy będziesz tutaj tkwił. Potem cię wypisują. To dobra wiadomość, prawda? Ja też chciałabym już wrócić do pracy, bo Alex ledwo wszystko ogarnia. Koniecznie trzeba mu pomóc.

Weszli do domu seniorów. Już na podjeździe słyszeli żałosne skomlenie Barona. Siedział w zamknięciu. Wiedzieli jak spontanicznie reaguje na widok Marka i nie chcieli, żeby skakał na niego. Dopiero jak usadowił się w fotelu wypuścili psisko. Baron przypadł do jego nóg i nie mógł się nacieszyć widokiem swojego pana.
 - Tylko nie skacz piesku, – upominała go co chwilę Ula – tylko nie skacz. Nie wolno.
Długo trwało to przywitanie, bo pies nie potrafił się uspokoić i machając szaleńczo ogonem lizał ręce i twarz Marka.
 - Ja też bardzo tęskniłem piesku. Jesteś wspaniały. Już jestem na miejscu i razem będziemy chodzić na spacery. No już. Połóż się tutaj koło mnie - omiótł spojrzeniem Ulę i rodziców. – Bardzo się cieszę, że jestem już w domu.
 - I my jesteśmy szczęśliwi synku. Wynajęłam pielęgniarkę. Będzie przychodzić codziennie i podawać ci antybiotyki. Masz jeszcze dwadzieścia zastrzyków a potem przejdziesz na doustne środki. To z pewnością będzie mniej uciążliwe. Chcesz się położyć? Ula zmieniła ci pościel.
 -  Nie mamo. Mam dość leżenia. Posiedzę z wami chwilę. Może Zosia zrobi nam kawy? Jest jakieś ciasto w domu?
 - Jest. Ula upiekła wczoraj. Nie dopuściła Zosi do kuchni.
 - To ja chętnie zjem.

Spakowała torbę zabierając wszystkie swoje rzeczy. Patrzył ze smutkiem gdy zapinała zamek.
 - Szkoda, że musisz jechać. – Ostrożnie przytuliła się do niego.
 - Wiesz, że nie mogę inaczej. Nie mogę ich zostawić samych. Jutro nie przyjadę, bo muszę się wdrożyć w robotę. Trzeba odciążyć Alexa i pozostałych. Mam już wyrzuty sumienia. Poza tym zapisałam się na ten kurs… Będę dzwonić kochanie. A ty Baron – zwróciła się do psa – pilnuj pana, żeby się nie forsował. Do zobaczenia – ucałowała czule jego usta. Pożegnała się z seniorami i Zosią i po chwili jechała wraz z Sebastianem do Rysiowa.

Czuła się jak w kieracie. Ten natłok zajęć zaczynał ją przerastać. Ledwie wszystko godziła. Praca, dom, kurs i wizyty u Marka. To zbyt wiele. Czuła się jak przekłuty balon. Każdego dnia mobilizowała siły, żeby wstać i jakoś funkcjonować. Alex miał tak dużo swojej roboty, że właściwie ona przejęła stanowisko prezesa. Łagodziła fochy Pshemko starając się z całych sił zachować wobec fanaberii mistrza spokój. Umawiała spotkania i wydzwaniała poganiając szwalnie. Na jej głowie było zorganizowanie jesiennego pokazu. Miała serdecznie dość jeszcze zanim zaczęła działać w tej sprawie. Musiała uruchomić wszystkie siły w firmie. Na miejsce Ani recepcjonistki przyjęła młodego człowieka. Z Ani zrobiła swoją pomocnicę. Dziewczyna była bardzo bystra i od dawna marnowała się w recepcji. Z wielką werwą podeszła do swoich nowych obowiązków i oddała tej pracy swoje serce. Po konsultacji z Alexem podniosła jej dość znacznie pensję i to motywowało ją dodatkowo. Uruchomiła też Violettę. Obiecała jej wysoką premię jeśli się wykaże i nagle okazało się, że panna Kubasińska wcale nie jest taka beznadziejna. Załatwiła sprawy w drukarni. Zajęła się castingiem modelek i modeli. Kwiaty też były dzięki niej.
Na skutek tej wielkiej mobilizacji pokaz nie zrobił klapy i okazał się sukcesem. Po nim na bankiecie Ula stała wraz z Pshemko, Alexem, Sebastianem, Violą i Anią i wznosiła wraz z nimi toast szampanem za powodzenie kolekcji. Oboje Dobrzańscy obecni na pokazie gratulowali im i dziękowali za to ogromne zaangażowanie. Alex uwolniony w znacznym stopniu od nadmiaru pracy teraz aktywnie jej pomagał przy podpisywaniu umów i pozyskiwaniu nowych kontrahentów. Chodził też wraz z nią na spotkania. Z nim czuła się pewniej. W weekendy przyjeżdżała do Dobrzańskich i zdawała Markowi relację. On puchł z dumy, że tak świetnie sobie radzi i ciągle powtarzał, że to ona powinna zostać prezesem, nie on.
W listopadzie świętowali pomyślnie zdany przez nią egzamin na prawo jazdy. Odetchnęła. Marek był już prawie zdrowy. Miał wrócić do pracy po nowym roku. Wszystko zaczęło wychodzić na prostą.



ROZDZIAŁ 13
ostatni


Koniecznie musiał się przekonać o jej umiejętnościach kierowcy. Musiał mieć pewność, że nauczyła się jeździć bezpiecznie i pamięta o znakach drogowych. Przed świętami w dzień firmowej wigilii postanowił zrobić i jej i innym niespodziankę. Czuł się już dobrze. Maska na twarz od dawna nie była potrzebna, bo antybiotyki uchroniły go przed zapaleniem wsierdzia. Umówił się z rodzicami, że pojadą razem do firmy, ale dwoma samochodami. Po imprezie miał zamiar jechać do Rysiowa, a właściwie sprowokować Ulę, żeby to ona prowadziła Lexusa. Już znacznie wcześniej poprosił mamę o kupno prezentów dla każdego z Cieplaków. Dla swojej ukochanej miał specjalny podarunek, o którym miała się dowiedzieć w drugi dzień świąt. W ten właśnie dzień miało dojść do spotkania dwóch rodzin. Helena stwierdziła, że to dobra okazja i chyba najwyższy czas, by poznali rodzinę Uli. To też będzie niespodzianka, którą chciał im przekazać podczas dzisiejszej wizyty. Zapakowawszy na tylne siedzenie Barona wolno ruszył za samochodem rodziców.

Ta firmowa wigilia nie różniła się w zasadzie niczym od ubiegłorocznej. Może jedynie tym, że zamiast Marka pakowała prezenty wraz z Sebastianem Ula. Dziewczyny bardzo się postarały. Viola przeistoczyła się w niezwykle operatywnego i zaangażowanego pracownika. Postarała się o catering i zamówiła choinki na hol i do gabinetów. Teraz wraz z Anią kończyły ustawiać na szklanym stole butelki szampana i kieliszki. Wszystko miało się zacząć o dziesiątej. Do konferencyjnej wszedł Alex i rozejrzał się ciekawie. Dostrzegł Ulę i podszedł do niej.
 - Ula, mogę cię na chwilę prosić? Dosłownie na sekundę. - Wstała i wyszła na korytarz pytając o co chodzi. – Spokojnie. Nic się nie dzieje – uspokoił ją. – Chciałem ci tylko powiedzieć, że poszły już przelewy świątecznych premii a ich wysokość jest naprawdę imponująca. Ludzie będą zadowoleni, bo to chyba najwyższa premia od lat.
 - To świetna wiadomość Alex. Wiesz, że nie oszczędzali się i harowali jak woły. Należy im się nagroda – zerknęła na zegarek. – Dokończę jeszcze pakowanie upominków i możemy zaczynać. Przyjdź za dwadzieścia minut. Dobrzańscy mają być.

Powoli w konferencyjnej zaczęli gromadzić się pracownicy. U szczytu stołu stała Ula wraz z Alexem. Jeszcze czekali na seniorów. W końcu otworzyły się drzwi, przez które wesoło machając ogonem wbiegł Baron kierując się wprost do Uli. Zdziwiła się.
 - Baron! A co ty tu robisz piesku?
 - To tak się rządzicie? – usłyszała wesoły głos Marka i uśmiechnęła się szeroko. – Chcecie świętować bez prezesa?
Przeciskał się w kierunku stołu torując drogę swoim rodzicom i ściskając ręce pracowników. Wreszcie dołączyli do Uli i Alexa. Marek uśmiechnął się ukazując w pełnej krasie swoje dołeczki.
 - Dobrze was znowu widzieć kochani. Brakowało mi i was i tej roboty. Na szczęście po nowym roku wracam na dobre. Wiem, że było ciężko, dlatego doceniam wasz wkład pracy, który tak bardzo przyczynił się do sukcesu kolekcji. Z tego miejsca chcę też podziękować mojej kochanej Uli i Alexowi a także Sebastianowi, Adamowi, Violetcie i Ani, którzy z wielkim zaangażowaniem utrzymywali firmę na powierzchni i nie dopuścili do żadnych zaniedbań. Wasze zdrowie kochani – podniósł kieliszek z szampanem i upił łyk. Po toaście odezwała się Ula.
 - W nagrodę za wasz trud znajdziecie na kontach sowite premie, dzięki którym te święta z pewnością będą bogatsze i radośniejsze. Wesołych świąt.
Krzysztof przesunął się bliżej uciszając gwar.
 - Ja też chciałbym coś powiedzieć. Pół roku temu dowiedzieliśmy się, że nasz jedyny syn ma poważną wadę wrodzoną serca. Konieczna była operacja, bo bez niej nie pożyłby długo. Nagle firma została bez prezesa. Ja nie mogłem wrócić ze względu na stan zdrowia. Ktoś musiał przejąć ster, dopilnować spraw tu na miejscu i w szwalniach. Podjął ten trud Alex, choć nadmiar dodatkowych obowiązków bardzo go przytłoczył i nie pozwalał odetchnąć. Z czasem zaczęło być lżej, bo Ula właściwie przejęła działkę prezesa. We dwójkę poradzili sobie znakomicie przy wydatnym wsparciu Sebastiana, Adama i innych. W związku z tym postanowiłem zmienić nieco zapisy w firmowym regulaminie. Od nowego roku powołuję dwa dodatkowe stanowiska. Pierwsze, to stanowisko wiceprezesa do spraw reklamy i marketingu, na które mianuję Urszulę Cieplak. Drugie, to stanowisko wiceprezesa do spraw finansów, na które powołuję Alexandra Febo. Funkcja dyrektora finansowego przypadnie Adamowi Turkowi. Kolejne zmiany to: na stanowisko głównego księgowego, pani Matylda Wolska, asystentki prezesa Dobrzańskiego, pani Violetta Kubasińska, asystentki wiceprezesa Cieplak, pani Anna Nawrot. Wraz z tymi awansami wiąże się rzecz jasna podwyżka stawek. Wszystkim serdecznie gratuluję i dziękuję. Szczególne i specjalne podziękowania należą się naszemu mistrzowi, genialnemu Pshemko. Niech cię uściskam przyjacielu – mówiąc to podszedł do projektanta i mocno uścisnął mu dłoń.
Ula stała jak oniemiała. Ona? Wiceprezesem? To chyba jakiś żart? Czy ona nadaje się na to stanowisko?
 - Oczywiście, że się nadajesz. Jeśli nie ty, to kto? – usłyszała głos a potem śmiech Marka. Zdezorientowana popatrzyła na niego. – Co on? Czyta mi w myślach?
 - Myślałaś na głos kochanie – wyjaśnił. – Uczcijmy to. Alex dołączysz? Seba ty też chodź, wypij z nami. Adam! Chodź do nas! – zawołał Turka. – Za szczęście i pomyślność firmy i za te święta. Wszystkiego najlepszego.
Sala konferencyjna pustoszała. Rozsiedli się wygodnie przy stole i właściciele i nowo mianowani. Krzysztof popatrzył na nich z uśmiechem i rzekł.
 - Pozostała jeszcze kwestia gabinetów. Ty Marek weźmiesz mój a przed nim usadzisz Violettę. I tak odkąd odszedłem stoi pusty. Twój obejmie Ula a ten naprzeciw wyremontujemy i umieścimy tam Alexa. Sekretariat będzie wspólny dla Ani i dla Doroty. Dotychczasowy gabinet Alexa obejmie Adam. Trzeba dać ogłoszenie i znaleźć mu sekretarkę. Reszta pozostaje bez zmian. Dajcie ludziom dzisiaj wolne. Niech nacieszą się świętami. My też wracamy do domu. Jeszcze chcielibyśmy porozmawiać z tobą Ula, ale to na osobności. To wszystko. Udanych świąt.
Kiedy zostali sami Krzysztof zagaił.
 - Mamy do ciebie serdeczną prośbę. Chcielibyśmy zaprosić ciebie i twoją rodzinę na drugi dzień świąt do nas. Nie odmawiaj nam. Bardzo chcemy ich poznać a to świetna okazja. Zgodzisz się?
 - Nie mogłabym odmówić. Z wielką chęcią przyjedziemy. Tata już od dawna powtarza, że powinniście się poznać i porozmawiać. Twierdzi, że i jego i pana łączą „sercowe” sprawy – roześmiała się. – Dziękuję państwu, na pewno będziemy.
Już u siebie w gabinecie, po pożegnaniu rodziców objął swoje szczęście i ucałował.
 - To co kochanie, my też będziemy się zbierać.
 - Tak, ale ja muszę jeszcze zrobić zakupy. Było tak dużo pracy, że nie miałam wolnej chwili… – Przewrócił oczami i roześmiał się.
 - Chyba przeżywam deja vu. Czy wiesz, że w zeszłym roku mówiłaś dokładnie to samo? Jednak teraz to ty sama pojedziesz do galerii. – Popatrzyła na niego rozczarowana.
 - Nie zawieziesz mnie?
Wyciągnął z kieszeni kluczyki do samochodu i potrząsnął nimi.
 - To ty nas zawieziesz. Lexus czeka. – Przełknęła nerwowo ślinę.
 - A jak sobie nie poradzę? To drogi samochód. Boję się, że coś zepsuję lub go otrę. Lepiej będzie jak ty poprowadzisz.
 - Nie ma mowy Ula. Czas się odważyć i zacząć jeździć. Idziemy. Głowa do góry przecież będę obok.
Bardzo wolno i ostrożnie wycofała samochód z parkingu włączając się do ruchu. Miała duszę na ramieniu. Uśmiechnął się widząc jej pełen skupienia wzrok i dłonie kurczowo ściskające kierownicę.
 - Rozluźnij się skarbie. Dobrze ci idzie. Nie śpiesz się.
Bezpiecznie dotarli na parking przed galerią. Do Rysiowa też ona prowadziła. Zajęło to więcej czasu niż zwykle, bo nadal bała się mocniej nacisnąć pedał gazu. Odetchnęła, gdy zaparkowała przed domem. Zabrali zakupy i prezenty, które Marek miał dla wszystkich. Przywitali go z radością, bo polubili go wszyscy. Teraz pozostało zaprosić ich tylko do Dobrzańskich.

Święta u seniorów zapowiadały się świetnie. W wigilię zawitał tu Febo i Pshemko. Nie było śladu po uprzednich animozjach Marka i Alexa. Dobrzańskim puchły serca z radości. Wreszcie doczekali się, że po tylu latach ich rodzony syn i ten przybrany rozmawiali spokojnie bez napinania się. Pshemko był w radosnym nastroju, który udzielił się pozostałym. Żartowano, opowiadano dowcipy, śpiewano kolędy. Już nie pamiętali kiedy równie miło spędzili ten dzień. Biesiadowali długo. Nie musieli się śpieszyć, bo zostawali jeszcze na świątecznym śniadaniu. O północy wzięli w obroty Barona i namawiali go do powiedzenia czegoś ludzkim głosem. Ponoć w tym szczególnym dniu można usłyszeć od braci mniejszych co nieco na swój temat. Jednak Baron nie pisnął ani słówka. Mruczał tylko po swojemu oparłszy łeb na kolanach Marka.
Świąteczne śniadanie przeciągnęło się do popołudnia. Dopiero po obiedzie Alex i Pshemko opuścili gościnny dom Dobrzańskich. Marek wraz z rodzicami siedział w salonie i gawędził z nimi cicho.
 - Jutro rano pojadę do Rysiowa i przywiozę ich. Józef bardzo był podekscytowany waszym zaproszeniem. To niezwykle skromna i szczera osoba, a przede wszystkim uczciwa do szpiku kości. Tak też wychował swoje dzieci. Jest wspaniałym człowiekiem i na pewno go polubicie. Jasiek, brat Uli jest już dorosły. Studiuje na trzecim roku informatykę. Betti to sama słodycz i tak bardzo podobna do Uli. Chodzi do trzeciej klasy i jest wyjątkowo rezolutna. Cieszę się na to spotkanie. To będzie ważny dla mnie dzień.
 - A właśnie synku – Helena podniosła się z kanapy. – Znalazłam to, o co prosiłeś i zaraz ci pokażę. - Z przepastnej szuflady komody wyciągnęła drewnianą, sporych rozmiarów szkatułę i postawiła na stole. Otworzyła ją i wyłuskała małe pudełeczko obite czerwonym aksamitem. – Spójrz. Nic nie stracił ze swego uroku przez te wszystkie lata. Najpierw nosiła go babcia Dobrzańska, potem tata podarował go mnie. Teraz najwyższy czas, żeby należał do kogoś młodszego.
Uchylił wieczko i uśmiechnął się.
 - Jest bardzo piękny mamo. Jestem pewny, że spodoba się Uli, bo jest skromny tak jak ona, a oczko śliczne. Błękitne. Takie jak jej oczy.
 - Myślę Marek, że dokonałeś słusznego wyboru. Ula to wspaniała kobieta i bardzo cię kocha. Upewniłem się w tym, gdy zobaczyłem ją na szpitalnym korytarzu, skuloną, wbitą w fotel i tak bardzo rozpaczającą, gdy zabrano cię na badania. Była zdeterminowana do tego stopnia, że nawet się nie namyślała i zadzwoniła do Piotra mówiąc nam, że to bez znaczenia, co było między nią i nim kiedyś, bo teraz ty jesteś najważniejszy i trzeba cię ratować.
 - I ja ją bardzo kocham. Wiecie o tym doskonale. Nie mógłbym spędzić reszty życia z inną kobietą, bo to ona jest tą właściwą. Nie chcę dłużej czekać. Mam nadzieję, że ona już nie nosi w sercu tej traumy, której nabawiła się przy Piotrze. On bardzo się zmienił. Przeszedł terapię i jest już zupełnie inny, ale to co zafundował jej wcześniej przekraczało granice mojego pojmowania. Ona sama powiedziała mi kiedyś, że jego słowa raniły ją bardziej niż ciosy zadane pięścią, że ból takiego istnienia sprowadził ją nad brzeg Wisły, bo nie mogła go znieść i uznała, że wybawieniem od niego będzie tylko śmierć. Jakie to szczęście, że Baron ją wtedy znalazł i wyłowił z wody. Ona jest całym moim światem. Kobietą, z którą chcę mieć dzieci i przy której chcę się zestarzeć.

Następnego dnia elegancko ubrany ruszył do Rysiowa. Tym razem nie towarzyszył mu Baron. Nie pomieściliby się. Zastał ich już ubranych odświętnie i podekscytowanych tym spotkaniem. Jego szczęście wyglądało cudnie ubrane w garsonkę, którą dostała od niego. Ucałował jej słodkie usta mówiąc.
 - Jeśli jesteście gotowi, to możemy jechać. Rodzice już czekają.
Tak było w istocie. Wypatrywali ich i jak tylko dostrzegli podjeżdżający na podjazd samochód Marka wyszli przed dom. Marek przedstawił ich sobie. Józef wręczył Krzysztofowi dwie pękate butle własnoręcznie robionej nalewki zapewniając, że jest znakomita na krążenie.
 - Zaczekajcie tutaj wszyscy, – poprosił Marek – bo ja mam jeszcze jedną niespodziankę. To prezent dla Uli. Muszę jednak skoczyć do garażu. To nie potrwa długo.
Stali przed domem jakieś dziesięć minut, gdy usłyszeli najpierw odgłos podnoszonej bramy garażu, a następnie warkot silnika. Na podjazd wjechał czerwony Hyundai Micra. Marek wysiadł z niego z szerokim uśmiechem i podszedł do Uli.
 - To mój prezent dla ciebie kochanie. Jest mały i zgrabny a przede wszystkim znacznie łatwiejszy do prowadzenia niż Lexus. Jest też zatankowany więc wieczorem zawieziesz swoją rodzinę do domu.
Jej oczy błyszczały od łez. Była zaskoczona i wzruszona. Bezwiednie podeszła do samochodu i pogładziła maskę.
 - Marek… To zbyt drogi prezent. Ja nie mogę go przyjąć. – Objął ją mocno i przytulił.
 - Nie odmawiaj mi Ula. Ja tak lubię sprawiać ci niespodzianki. Spójrz jak Jaśkowi i Betti śmieją się oczy a i tata jest szczęśliwy.
 - Dziękuję Marek. Naprawdę to piękny i bardzo, bardzo drogi prezent. Ja nic takiego dla ciebie nie przygotowałam. Nawet mogę powiedzieć, że mój prezent jest bardzo skromny.
 - To ty jesteś moim największym prezentem i żadnego innego nie potrzebuję. Chodźmy do środka, bo już pewnie zmarzliście.
Pozbywszy się ciężkich okryć usadowili się w salonie. Betti kolejny raz nie mogła oderwać się od Barona, a on pomny jej pieszczot z wielką ochotą poddawał się jej dłoniom gładzącym gęstą sierść.
Stół uginał się od pięknie pachnących potraw, wyrafinowanych przekąsek i ciast. Krzysztof sięgnął po sporą karafkę i nalał szczodrze Józefowi wiśniówki.
 - Myślę panie Józefie, że powinniśmy mówić sobie po imieniu. Już najwyższy czas. Nasze dzieci znają się od ponad roku a my nie wiedzieć czemu tak długo zwlekaliśmy.
Józef przepił i z nim i z Heleną. Tematów do rozmowy nie brakowało. Panów rzeczywiście połączyła podobna choroba a z Heleną Józef znalazł wdzięczny temat ogrodu.
Zosia przy pomocy Uli wniosła na stół parującą wazę z zupą i drugie danie. Cieplakom smakowało wszystko i podobało się wszystko. Nigdy nie mieli okazji być w tak ogromnym, pięknie umeblowanym domu a niektóre potrawy jedli po raz pierwszy.
Marek zniknął na chwilę, ale nie zaniepokoiło to Uli. Ukazał się po jakimś czasie dzierżąc w dłoniach ogromny bukiet czerwonych róż. Stanął przy stole i rzekł.
 - Panie Józefie. Zapewne wie pan doskonale jak bardzo kocham pańską córkę. Od kiedy ją poznałem stała się dla mnie osobą najważniejszą na ziemi. Już nie wyobrażam sobie życia bez niej u mego boku. Dlatego jeśli pan pozwoli w obecności was wszystkich chciałbym prosić ją o rękę.
Ukląkł przed Ulą i zapatrzył się w jej błękitne oczy.
 - Ula, kocham cię całym sercem i nie potrafię bez ciebie żyć, bo każdy dzień bez ciebie to dzień stracony. Wiem jak przykre doświadczenia masz z poprzedniego związku, ale przysięgam ci, że zrobię wszystko, absolutnie wszystko, żebyś była szczęśliwa i nigdy nie żałowała tej decyzji. Uczyń i mnie szczęśliwym człowiekiem i zgódź się wyjść za mnie.
Rozpłakała się nie mogąc wykrztusić słowa. Czy mogła mu odmówić? Był przecież najlepszym, co dostała od losu. Troskliwy, opiekuńczy i taki kochany.
 - Jesteś miłością mojego życia – powiedziała cicho – i wiem, że z nikim nie byłabym już tak szczęśliwa, tylko z tobą. Zostanę twoją żoną, bo marzę o tym od dawna. Kocham cię najmocniej na świecie.
Wsunął jej pierścionek na palec i mocno przytulił.
 - Dziękuję ci skarbie. Nie zawiodę cię i przysięgam w obecności naszych bliskich, że nigdy cię nie skrzywdzę i zawsze będę cię kochał – wytarł kciukami jej mokre policzki i ucałował drżące ze wzruszenia usta. – Zawsze – wyszeptał. Spojrzał na leżącego Barona. – Baron! Słyszałeś?! Jesteśmy zaręczeni piesku! Rozumiesz? Zaręczeni!



K O N I E C





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz