Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 21 grudnia 2015

"OGRÓD SZCZĘŚCIA" Autor: emisia12345 - rozdział 2



ROZDZIAŁ 2


Ula rzuciła narzędzia na taczkę i ruszyła do zaniedbanego ogrodu Dobrzańskich. Było jej wstyd, że poprzedniego dnia postąpiła wbrew wyznawanym zasadom, pragnęła więc jak najszybciej uporządkować gałęzie i naprawić szkodę.
Przez lata częściowo się usamodzielniła. Po ślubie wyjechała do Stanów wraz z mężem, jednak po roku wróciła do Rysiowa i zamieszkała w domu po swoim ojcu, który zmarł dawno temu na zawał, a jej młodsze rodzeństwo Jasiek i Beatka wyjechali do Toronto do siostry ich matki. Ula zarabiała na skromne utrzymanie siebie i dziecka. Po wielu niepowodzeniach otworzyła małą firmę ogrodniczą. Chciała w ten sposób pamiętać o ojcu, który nauczył ją pracy w ogrodzie. Uli mimo swojego wyższego wykształcenia nie udało się osiągnąć sukcesu w dziedzinie ekonomii. W wolnym czasie udzielała się społecznie. Nie przekraczała ściśle określonej przez siebie granicy, nie robiła nic, co zwróciło by uwagę sąsiadów i zrodziło plotki.
Stanęła przed furtką z zepsutym zamkiem.
- Nie rozumiem, co mnie napadło - mruknęła pod nosem.
Nieprawda, oszukiwała się. Doskonale wiedziała, co nią powoduje. Pociągała ją tajemnica ogrodu zasłoniętego przed ludzkim wzrokiem. Jak magnes działała chęć zobaczenia czegoś więcej, niż umożliwiał to widok z okna. Od dawna pragnęła obejrzeć cały ogród.
Zdawała sobie sprawę, że za żadne skarby nie dałaby się namówić na to, żeby wejść na cudzy teren, gdyby nie miała ochoty tam iść. Gdy pchnęła furtkę, owionął ją zapach zgniecionej trawy. Kos, który siedział na czubku jabłoni i zawodził trele, przerwał swój popis. Po chwili podjął śpiew, a wtedy Ula uznała, że ją zaakceptował.
Co za nonsens!
Prędko ścięła gęste zielsko, szerzej otworzyła furtkę i wyciągnęła taczkę. Najpierw naprawiła zamek, ponieważ uznała, że to ważniejsze od zielska, którego i tak nikt nie zobaczy, natomiast naprawienie zamka było sąsiedzką przysługą i skromnym podziękowaniem za jeżyny. Wiedziała, że taki drobiazg nie zwróci niczyjej uwagi. Prędko znajdzie się kupiec, którego nie zniechęci zaniedbany dom ani gąszcz zarośniętego ogrodu. W Rysiowie rzadko wystawiano domy na sprzedaż mimo, że wioska była pięknie położona. Ciekawe jacy ludzie się tu wprowadzą? Prawdopodobnie zburzą staroświecki dom i postawią nowoczesny. Szkoda… Wprawdzie budynek jest podniszczony, ale ma specyficzny charakter i urok. W ogrodzie na pierwszy ogień chyba pójdzie rozpadająca się altana, a zamiast niej będzie duży basen. Przyszli mieszkańcy zapewne zlikwidują wymagający pracy ogród i założą nowomodny, w którym nie trzeba będzie walczyć z chorobami róż i rdzą na malwach.
Wrzuciła puszkę z olejem na taczkę i rozejrzała się. Było bardzo cicho, świeciło słońce, a na pajęczynach krople rosy mieniły się jak tęcza. Dojrzałe jabłka ledwo trzymające się na gałęziach niebawem opadną jako żer dla ptaków, jeży, os. Naturalny łańcuch pokarmowy.
Chodząc po zarośniętych ścieżkach, ze smutkiem patrzyła na znajdujące się w ogrodzie skarby, cenne, delikatne rośliny walczące o przetrwanie. Chętnie oswobodziłaby je, lecz czy to ma sens? Jeśli nie pieli się regularnie, przyroda szybko i to ze zwiększoną siłą wdziera się na oczyszczony teren, co przynosi więcej szkody niż pożytku.
Wiedziała, że przycinanie jeżyn nie miało sensu, ponieważ na wiosnę urosną jeszcze silniejsze pędy. A teraz musiała za ten śmieszny gest zapłacić, poświęcając swój czas i wysiłek, który z pożytkiem wykorzystałaby we własnym ogrodzie.

Marek obudził się nieprzytomny i przez chwilę nie bardzo wiedział, gdzie jest. Po nocy spędzonej w fotelu był zziębnięty i zesztywniały. Nic nowego. Przez sześć lat zdarzało się to bardzo często. Trzeba zmusić się do przeżycia kolejnego dnia. Potarł zarośnięte policzki, palcami przeczesał włosy i przeciągnął się. Zdumiony popatrzył przez okno. Promienie słońca padały na krople rosy i ogród wyglądał jak obsypany brylantami. Czy został zaczarowany? Tak, ponieważ znowu jest w nim ogrodniczka. Tym razem koło altany.
Marek zerwał się z fotela i boso wybiegł do ogrodu. Nie zastanawiał się nad tym co robi. Ważne było jedynie to, że ukochana pracuje w ogrodzie. Na klęczkach, ostrożnie, uwalnia krzew od bezwzględnego zielska. Chciał natychmiast jej pomóc.
Była pochłonięta pracą do tego stopnia, że nie zwracała uwagi na dobiegające do jej uszu odgłosy. Nawet się nie zorientowała, że w ogrodzie już nie jest sama. Wprawdzie słyszała szelest, ale sądziła, że to wiewiórka. Gdy kątem oka dostrzegła, że tuż obok ktoś przyklęka, serce załomotało jej ze strachu.
 - Paula!
Smutny głos sprawił, że zamarła.
"Paula" ? – zdziwiła się. Imię zostało wypowiedziane cichym melodyjnym tonem, jakim mówi się do nerwowego źrebięcia, żeby się nie spłoszyło  i uciekło. Ula chciała wstać, ale powstrzymał ją.
 - Zostań - zabrzmiało to jak rozpaczliwe błaganie. Zorientowała się, że wychudzony mężczyzna o zapadłych policzkach, to Marek Dobrzański. Widząc pochyloną postać i twarz zasłoniętą kapeluszem, uległ złudzeniu, że żona powróciła z zaświatów. Intuicyjnie czuła, że każda reakcja będzie niewłaściwa. Cokolwiek by nie zrobiła i tak zrani tego człowieka. Nim znalazła stosowne słowa, usłyszała:
 - Zawsze będę przy Tobie. Już nigdy cię nie opuszczę.
Zastygła w bezruchu. Nie była w stanie myśleć, a co dopiero wykrztusić jakieś słowo. Gorączkowo zastanawiała się jak postąpić.
Jakby to było zupełnie naturalne, Marek zaczął usuwać ścięte chwasty. Niechcący musnął palce Uli, która poczuła się jak rażona silnym prądem. Drgnęła, wiec Marek ją schwycił. Czy bał się że zniknie? Jego długie palce zacisnęły się wokół jej ręki.
 - Znowu pracujesz bez rękawic - rzekł cicho. - Ile razy mówiłem, że powinnaś je wkładać?
 -Ja...nie... - usiłowała mówić, lecz słowa uwięzły w ściśniętym gardle. Marek widocznie usłyszał jakiś dźwięk, albo jedynie odczytał ruch warg. Może pomyślał, że żona coś mu obiecuje, gdy Ula rozpaczliwie starała się uświadomić mu, że nie jest Pauliną. Nim wykrztusiła swe imię, poczuła jego usta na swoich. Całował czule, ostrożnie, jakby była czymś cennym i delikatnym, co lada moment rozpryśnie się na drobne kawałki lub zniknie. Jej spragnione czułości ciało odpowiedziało, jak po długiej zimie pierwiosnki na promienie słońca. Nieświadoma tego, co robi, oddała pocałunek. Zawarła w nim namiętność i tęsknotę wielu pustych lat.
Marek nabrał pewności, że zjawa nie zniknie i dlatego zaczął całować namiętnie. Mocno przytulił Ulę, wsunął palce w jej włosy, strącił kapelusz. Poczuła na twarzy gorące łzy. Czyje? Jego czy swoje? Kos przeciągle zagwizdał. Czy to ostrzeżenie? Pocałunek był jak spełnione marzenie, jak cudny sen. Długo trwało, nim Marek oderwał się od słodkich ust i wyprostował. Z trudem łapała oddech. Czas jakby zwolnił. Musiała minąć wieczność, zanim spojrzał na nią i zrozumiał rzeczywistość. Radość na jego twarzy ustąpiła miejsca zmieszaniu. Nieszczęśnik uświadomił sobie, że popełnił błąd. Światło zgasło w oczach, które pociemniały teraz, stały się niezgłębione, nieprzeniknione, mroczne....

Poczuła absolutną pustkę. Po chwilach uniesienia nic nie zostało, więc było jej tym bardziej przykro. Z trudem się opanowała.
 - Pan Dobrzański prawda? - spytała drżącym głosem. Marek zachwiał się. - Słabo panu? - tak bardzo mu współczuła, że zapomniała o własnym rozczarowaniu.
- Kim pani jest? - nie odpowiedziała wiec powtórzył gniewnie - Do licha kim pani jest? - wstał i odsunął się, jakby chciał zachować dystans, jakąś zimną, nieprzekraczalną odległość. - Co pani tu robi?
 - Nazywam się Urszula Sosnowska – przedstawiła się cicho. Wstała i zmusiła się do normalnego zachowania, jakby nie zaszło nic krępującego dla obu stron. Pocałunek nie był zawstydzający, lecz skutki niestety tak. Już dawno przekonała się, że z rzeczywistością trudniej sobie radzić niż z fantazją. Miała miękkie nogi, bała się, że upadnie. Pomyślała, że pocałunek upaja jak alkohol i po długiej przerwie efekt jest bardziej niebezpieczny, bo zwielokrotniony. W ostatniej chwili opanowała chęć, żeby wyciągnąć rękę. Za późno na powitalny uścisk dłoni. Trzeba możliwie rozsądnie wyjaśnić swoją obecność w ogrodzie.
 - Ja tylko chciałam… - nie to zły początek. W tej chwili nie mogła mówić o jeżynach i zepsutym zamku. Zresztą Marka chyba nie interesowało co robiła w jego ogrodzie. Na pewno chciał jedynie wiedzieć, dlaczego nie jest jego żoną. A na takie pytanie nie było odpowiedzi.
 - Mieszkam obok - powiedziała po prostu.
Marek odsunął się jeszcze o krok, jakby z każdą chwilą coraz wyraźniej uświadamiał sobie ogrom swojej pomyłki. Spojrzał na brzoskwinię i obcięte jeżyny.
 - To pani zrobiła, prawda?
Ula dostrzegła w jego oczach zamierające resztki nadziei. Domyśliła się, że był w domu poprzedniego dnia i widział ją. Wiedziała, co o niej myśli.
 - Tak - szepnęła. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia, że nieświadomie wyrządziła temu zmizerniałemu człowiekowi krzywdę. Jednego dnia niechcący rozbudziła nadzieję, zaś następnego zniszczyła ją.
 - A dziecko? - Nie odpowiedziała. Jeśli widział ją z Gosią, powinien zdawać sobie sprawę, że nie jest jego żoną. - Kim jest dziewczynka?
 - Moją córką. Zbierałyśmy jeżyny do pierogów. Dzisiaj pojechała na Mazury z moimi znajomymi. Z Anią i Maćkiem Szymczykami. Ich córka jest niewiele starsza od niej… - urwała speszona, że za dużo mówi. - Przepraszam.
 - Nie ma za co.
 - Gdybym wiedziała, że pan przyjechał, to bym…
 - Zapukała do drzwi i grzecznie poprosiła o pozwolenie? - dokończył Marek ironicznym tonem. - Dlaczego dziś znowu się pani zakradła? Żeby sprawdzić, czy przeoczyła jakieś jeżyny? A może co innego wpadło w oko? - zerknął na krzew i ponownie na Ulę znacząco unosząc brwi. Ula zrozumiała podtekst i oblała się szkarłatnym rumieńcem.
 - Myli się pan. Ja tylko… - nie warto tłumaczyć się przed człowiekiem, który uważał, że bez łopaty chciała wykopać duży krzew.
 - Zamek w furtce zardzewiał, wiec przyszłam wstawić nowy. Wytrzyma parę lat…
 - A powstrzyma panią przed wchodzeniem do cudzego ogrodu? - teraz miał szorstki, lodowaty głos, współgrający idealnie z przejmującym spojrzeniem jego oczu.
 - Powstrzyma, jeśli zasunie pan zasuwę - powiedziała uprzejmie, chociaż drżała i serce waliło jej jak młot. - Nawet wyświadczy mi pan przysługę. Myślałam że po zamknięciu furtki będę musiała skakać przez mur, a to dość wysoko - zdobyła się na lekki uśmiech, którego Marek nie odwzajemnił. Miał prawo być na nią zły. Milczał, więc wskazała na taczkę z gałęziami. - Zrobiłam wszystko, co chciałam, już sobie idę.
Marek spojrzał na taczkę, jakby chciał się upewnić, że sąsiadka nie zabierze cennych roślin. Zrobił grymas, gdy zobaczył stos gałęzi.
 - Czemu pani to zrobiła?
 - Chodzi o zamek?
 - Nie. Dlaczego przycięła pani jeżyny?
 - Bo za mocno obrosły brzoskwinię i biedna cierpiała męki. Pomyślała, że ma dobrą okazję zapytać o pracę. W najgorszym razie Marek ją po prostu spławi.
 - Jestem ogrodniczką. Zamierzałam jutro zadzwonić do agencji nieruchomości i zapytać, czy zechcą skorzystać z moich usług. Mogłabym zaprowadzić tu trochę porządku, skoro dom jest na sprzedaż…
 - Zbędna fatyga - rzucił Dobrzański sucho. - Mnie podoba się właśnie taki ogród.
 - Słusznie - Ula podniosła z ziemi kapelusz. - Lepiej, żeby nowi właściciele zrobili porządek po swojemu. Dam głowę, że dużo zmienią.
 - Może panią zatrudnią.
 - Wątpię, bo uporządkowanie tego zajęłoby mi dobrych kilka miesięcy. Sądzę, że wezmą fachowca, który posiada różne maszyny i migiem zrobi porządek. Teraz ludzie usuwają kłopotliwe rośliny i wsadzają takie, które nie wymagają pracy. I koniecznie od razu duże. Przecież oglądają te wszystkie cuda w telewizji.
Marek patrzył na nią pustym wzrokiem. Widocznie nie rozumiał jej gniewnej aluzji. Długo przebywał poza krajem i nie oglądał krytykowanych programów. Nie wiedział, że w ciągu paru dni można zlikwidować normalny ogród i na jego miejsce mieć egzotyczny pejzaż ze strumykiem i oczkiem wodnym.
 - No czas na mnie. Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, proszę się nie krępować i przyjść. Mieszkam pod numerem ósmym.
 - Czego mógłbym potrzebować? – Słysząc to pytanie wzruszyła ramionami.
 - Nie wiem.
Uważała, że może zaoferować sąsiedzką życzliwość. Pomóc mu tak, jak Maciek przed laty wsparł ją, gdy była pogrążona w rozpaczy i dręczona wyrzutami sumienia. Przez długie tygodnie przyjaciel nie dawał się odtrącić, ignorował jej niewdzięczne zachowanie. Często ubolewała nad tym, że nie spłaci długu wdzięczności wobec niego.
 - Spłacisz, gdy będziesz komuś potrzebna - mówił. - Nie kalkuluj wsparcia, tylko przekaż miłość bliźniego dalej. To może i powinien zrobić każdy - powtarzał Maciek. Miała przeczucie, że właśnie nadszedł ów moment spłaty długu jednocześnie czuła, że nie jest gotowa i zupełnie nie wiedziała jak ma postąpić.
 - Na przykład mogłabym poczęstować pana dobrą herbatą - zarumieniła się, bo wypadło to sztywno, typowo po angielsku. - Albo podać jajecznicę z wiejskich jaj. Hoduję kilka kur…
Twarz Marka nie wyrażała niczego. Stał przed nią i milczał, jakby nic nie słyszał lub nie rozumiał.
 - Może dałabym ręcznik do wytarcia nóg - Ula podjęła następną próbę.
Marek spojrzał w dół i skrzywił się. Widocznie dopiero teraz uświadomił sobie, że wybiegł boso i zamoczył spodnie do kolan. Bez słowa odwrócił się poszedł w stronę domu. Ula patrzyła na niego ze smutkiem. Na pewno był wściekły, że pocałował obcą kobietę. Szedł sztywno, urażony i zraniony w swej dumie. Był zły na siebie, że tak okrutnie się pomylił. Uległ złudzeniu, myślał że w ogrodzie jest jego ukochana żona.
Ula lekko wzruszyła ramionami. Znała swe ograniczenia i brak doświadczenia. Zdawała sobie sprawę, że sytuacja ją przerosła. Maciek wiedziałby jak postąpić, znalazłby odpowiednie gesty i słowa. Na pewno nie odszedłby i nie zostawił biedaka. Lecz przyjaciela tu nie było. Ula musiała sama rozwiązać dylemat. Instynkt podpowiadał jej, że najmądrzej byłoby zrobić to, o co Dobrzański ją prosił, czyli odejść. Lecz zwykła ludzka życzliwość wymagała odważniejszej reakcji. Czyli współczucia. Sosnowska zebrała się na odwagę i ruszyła za nim. Na progu salonu przystanęła i nieśmiało rozejrzała się. Tapeta miała delikatny kwiatowy wzór, zasłony z jasnoniebieskiego jedwabiu, ale powietrze ciężkie, charakterystyczne dla długo nie wietrzonych pomieszczeń. Atmosfera zaniedbania jak w ogrodzie. Tam Ula miała ochotę wyrwać zielsko i dać roślinom słońca, żeby w pełni rozkwitały. Tutaj chętnie otworzyłaby okna, aby dom odetchnął Powstrzymała się, gdyż uznała, że wyrządziła już dość szkód.
Jedynym znakiem obecności pana domu był wygnieciony fotel i leżący na podłodze pokrowiec. Czy wdowiec spał przy oszklonych drzwiach, bo miał nadzieję, że ponownie ujrzy ukochaną? Znakiem były też ślady stóp na zakurzonej podłodze. Wyrzuty sumienia bardziej niż chęć spełnienia dobrego uczynku kazały Uli iść tym tropem do przedpokoju. Tam ślady stóp widniały na dywanie.
Usłyszała szum wody i domyśliła się, że Marek bierze prysznic. Ucieszyła się ponieważ oznaczało to normalne zachowanie, a podświadomie bała się nieszczęścia. Poszła do kuchni, umyła ręce i nalała wody do elektrycznego czajnika. Na stole znalazła puszkę herbaty, napoczęty bochenek chleba i karton mleka. Wyjęła z szafki talerz i kubek. Były zakurzone, wiec nalała wody do miski i rozejrzała się w poszukiwaniu płynu do mycia naczyń. Pod suszarką stała butelka z bardzo starą etykietką. Ogarnęło ją niezbyt przyjemne uczucie, bo pomyślała, że Paula była ostatnią osobą, która miała tę butelkę w ręku. Prędko odsunęła tę myśl jako melodramatyczną. Nalała płynu do miski i zabrała się do zmywania.

Marek analizował swoje zachowanie. Jak to się stało? Jak mógł coś takiego zrobić? Co sobie wyobrażał? Dlaczego myślał, że Paula czeka na niego w ogrodzie? Poszedł i przemawiał do niej! Objął i pocałował obcą kobietę… Zachował się jak wariat! Całkiem możliwe, że zwariował. Nie ulegało wątpliwości, że sąsiadka wiedziała kim jest i co myśli. Czy dlatego pozwoliła się objąć i nie wzywała pomocy? Nie tylko nie wyrwała się i nie krzyczała, ale całowała go. Jej pocałunki sprawiły, że przez moment, przez jedną ulotną chwilę wierzył, że zbudził się z koszmarnego snu. Gdy całował słodkie usta, zawrzała w nim krew i po latach znów poczuł się mężczyzną.
 - Głupcze! - uderzył pięścią w kafelki. - Idioto! Czy nigdy nie otrzeźwiejesz?
Nie widział dla siebie ratunku. Oznaką nieuleczalnej choroby był fakt, że obcą kobietę wziął za Paulinę. Za żonę, którą nadal kochał. A przecież nie były podobne. Wzrok splatał mu figla. Ula była niższa i trochę tęższa od Pauli. Oczy miała niebieskie a nie szare, włosy jaśniejsze, bez kruczoczarnego połysku. Na pewno tylko z litości pozwoliła się całować.
Dwukrotnie umył zęby, żeby usunąć ślady pocałunku. Serce nadal mocno mu biło, krew płynęła żywiej. Zaskoczył go i zawstydził fakt, że ciało odpowiedziało na bliskość zupełniej obcej kobiety. To zdrada wobec Pauli! Wiedział, że przed ślubem nie był święty. Jak każdy młody mężczyzna korzystał z życia. To Paulina go zmieniła. Umył się, okręcił biodra ręcznikiem i zszedł na dół po czystą bieliznę.

Gdy Ula usłyszała kroki spojrzała w stronę drzwi. Marek był prawie nagi. Uderzyło ją to jak bardzo jest chudy. W jego ciele, oczach, nie było nic miękkiego. Patrzył na nią pozbawionym emocji wzrokiem. Widocznie nauczył się doskonale kryć uczucia i myśli.
 - Pani jeszcze tutaj?
 - Jak pan widzi.
 - Sebastian panią nasłał?
 - Co za Sebastian? - z trudem oderwała wzrok od jego klatki piersiowej z wystającymi żebrami.
 - Kto kazał mnie pilnować?
 - Nikt.
 - Czyli jest pani paskudnie wścibska.
Ula pomyślała, że nie należy oczekiwać wdzięczności. Czy była wdzięczna Maćkowi, gdy ten znalazł ją, zabrał do domu i nakarmił? I później, gdy wymyślił sposób, jak nakłonić ją, żeby zajęła się dzieckiem i zaczęła życie od nowa? Wręcz przeciwnie. Była bardzo niewdzięczna. Chciała, żeby zostawiono ją w spokoju, pragnęła umrzeć. Wspominając siebie sprzed lat uznała, że mają z Markiem wiele wspólnego. Oczywiście chciał, żeby go zostawiła, chciał zapomnieć, że ją widział i całował. Niewątpliwie uważał, że opryskliwość jest najlepszym sposobem na pozbycie się natrętów. To gwarantuje, że sąsiadka będzie trzymała się z dala od niego. Sama też tak postępowała. Obserwując zachowanie Marka ze wstydem przypomniała sobie własną niewdzięczność. Ona też była opryskliwa, niemal ordynarna. Lecz nie osiągnęła celu. Maciek przejrzał ją na wylot i zrozumiał, co oznacza jej zachowanie. W końcu byli przyjaciółmi już od czasów dzieciństwa.
Wyciągnęła rękę z kubkiem.
 - Proszę. Nie ma cukru wiec herbata jest gorzka. Dżemu też nie znalazłam. Ma pan bardzo mało jedzenia.
 - Wszystkiego mało oprócz pani - burknął, nie odbierając kubka. - Pani mam stanowczo za dużo.
 - Taki już los dobrych dusz - Ula postawiła kubek na stole. - Grzanki są z samym masłem. Przyniosę dżem własnej produkcji. Bardzo dobry. W ubiegłym roku przyznano mi pierwszą nagrodę.
 - Niech się pani nie fatyguje. Nie lubię dżemu.
 - Nawet truskawkowego? Zrobiłam z własnych, ekologicznych owoców. Pierwsza klasa.
 - Kobieto, czego ty ode mnie chcesz?
 - Nic nie chcę.
 - To dobrze, bo tylko tyle dostaniesz.
Gdy wylał herbatę do zlewu, Ula zdziwiła się, jak bardzo ją to zabolało. Oczywiście jemu o to chodziło. Znała takie posunięcia.
- Woli pan kawę? - zapytała spokojnie. - Postaram się zapamiętać. Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, to wie pan, gdzie mnie szukać.
Nie czekając na jego reakcję, odwróciła się na pięcie i prędko wyszła. Rozsądek mówił jej, że powinna iść do domu, lecz nie lubiła zostawiać niedokończonej pracy. Dlatego wróciła do przerwanego zajęcia. Ręce jej się trzęsły, więc niezdarnie usunęła mocno skręconą łodygę powoju.

Zgrzytając zębami, Marek wyrzucił grzankę do kosza i zaniósł torby do sypialni, którą dzielił z Pauliną przez jeden cudowny, szczęśliwy rok. Poprzedniego wieczoru ucieszyło go, że czuje włoskie perfumy na sukni Pauli. Teraz poczuł nieprzyjemny zapach długo zamkniętego pomieszczenia, więc prędko otworzył okno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz