Łączna liczba wyświetleń

piątek, 18 grudnia 2015

"BOŻYSZCZE KOBIET" - rozdział 6,7,8,9,10 ostatni



ROZDZIAŁ 6


W piątkowe, wrześniowe popołudnie sala konferencyjna w F&D zgromadziła spory tłumek pracowników. Ich głośne rozmowy przerwało pojawienie się prezesa.
 - Witajcie kochani. Wiecie w jakim celu się zebraliśmy. Jutro wszyscy jak tu siedzimy wyruszamy na niezapomniany weekend do podwarszawskiego Rysiowa. Byłem tam wiele razy i zapewniam was, że okolica piękna i świetnie można odpocząć od jazgotu stolicy. Odpoczynek będzie jednak dość intensywny, ale już wiecie dlaczego. Ja tylko przypomnę, że każdy z was będzie mógł zabrać do domu po skrzynce jabłek i gruszek. To zimowe odmiany, więc długo wytrzymają. Jutro o godzinie siódmej przed budynkiem firmy będzie podstawiony minibus dla tych niezmotoryzowanych. Każdą z tych osób odwiezie w niedzielę pod sam dom. Tak ustaliłem z przewoźnikiem. Wyjazd z Rysiowa o osiemnastej. Tych mobilnych również proszę o stawienie się jutro rano. Pojedziemy kawalkadą. Ja z przodu, a za mną reszta, żeby nie błądzić. Ostatni będzie jechał Sebastian. Dlaczego tak? Chodzi o to, by już o ósmej stanąć do pracy. O dziewiątej trzydzieści będzie półgodzinna przerwa na śniadanie. Obiad o czternastej. Koniec pracy o osiemnastej. Potem pieczenie świniaka i relaks – omiótł wzrokiem swoich pracowników. – Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić i przy okazji pożytecznie. Chcę jeszcze wiedzieć, czy ktoś w międzyczasie zrezygnował.
 - Są wszyscy prezesie – odezwała się asystentka Olszańskiego Ala Milewska. – Razem dwadzieścia dwie osoby.
 - Wspaniale. Dzisiaj wychodzicie godzinę wcześniej. W takim razie do jutra.

Dość dziwnie wyglądał ten sznur samochodów posuwających się równym tempem w stronę wylotówki na Rysiów. Prowadził Marek. Za Lexusem jechał minibus, a za nim sześć samochodów osobowych. Był wczesny ranek i ulice wolne od pojazdów. Szybko pokonali centrum miasta i w przeciągu pół godziny parkowali na ogromnym parkingu w pobliżu domu Uli. Ona sama czekała już na nich wraz z Jaśkiem i Szymczykami. Marek z Sebastianem przywitali się z nimi i już po chwili cała grupa udała się w stronę sadu. Na miejscu było około dziesięciu sezonowych pracowników. Oni głównie obsługiwali wózki ogrodowe. Zbiór owoców okazał się całkiem łatwy, bo drzewa były jeszcze młode i niezbyt wysokie, za to gałęzie niemal łamały się od ogromnej ilości dorodnych owoców. Każdy dostał po dużym koszu, a po jego wypełnieniu przesypywano owoce do skrzynek.
Ula wraz z Szymczykami, Markiem i Sebastianem udała się do budynku, w którym przygotowano stoły.
 - Pomożecie nam przy śniadaniu, bo my same nie damy rady. Sporo ludzi dzisiaj trzeba nakarmić. Jasiek zostaje i dopilnuje wszystkiego. Mamy tylko godzinę wiec pośpieszmy się. – Kiedy weszli do środka, Ula instruowała dalej. – Tu stoją termosy. Napełnimy je kawą i herbatą. Maciek był rano w rysiowskiej piekarni, bo wczoraj zamówiliśmy świeże pieczywo. Na szczęście jest już pokrojone. Są też bułki, gdyby ktoś wolał. Zajmijcie się termosami, a my rozłożymy talerze i sztućce.
Robota paliła im się w rękach. Wjechały dwa parniki z kaszanką i kiełbasą. Oprócz tego na stole pojawiły się gotowane jaja i pokrojona w plastry wędlina. Kiedy skończyli Ula spytała.
 - Jak myślicie, najedzą się? – Marek przytulił ją do siebie.
 - Ula, tym najadłby się pułk wojska. Ciasto pachnie bosko – zerknął na zegarek. – Za chwilę Jasiek powinien ich przyprowadzić.

Wtoczyli się całą grupą roześmiani i rozgadani. Z podziwem spojrzeli na zastawiony suto stół.
 - No prezesie, ale nam pan wyżerkę załatwił – uśmiechnięty Władek ochroniarz w F&D sięgnął po kubek i napełnił go kawą.
 - Smacznego panie Władku i wam wszystkim. Zajmujcie miejsca i częstujcie się. Jeśli ktoś ma ochotę na gorącą kiełbasę lub swojską kaszankę to zgłaszać się. Zaraz podamy. Niemal wszyscy podnieśli ręce. Po chwili wjechały na stół dwie parujące michy z tymi przysmakami. Ula z Markiem, Sebą i Szymczykami również zasiadła do śniadania. Po chwili słychać już było tylko mlaskanie i pomrukiwanie.
 - Jak skończymy jeść Jasiu, weźmiesz Asa i załadujesz kilka zgrzewek wody mineralnej. Pewnie niektórym będzie się chciało pić. Zabierz też trochę plastikowych kubków i kosz na nie. Nie chcę, żeby walały się potem po całym sadzie. A w ogóle, to jak idzie to zbieranie?
 - Całkiem nieźle Ulka. Mają zapał i kto wie, może jutro zakończymy.
 - Byłoby wspaniale. My zostajemy, bo trzeba przygotować wszystko do obiadu.

Do siedemnastej trzydzieści wszystkie zebrane owoce trafiły do chłodni. Na rożnie piekły się dwa świniaki, a na potężnym grillu skwierczał boczek i kiełbasa. Rozpalono ognisko. Zmęczeni, ale szczęśliwi pracownicy rozsiedli się wokół niego z przyjemnością chłonąc te zapachy. Marek podszedł do nich i poinformował.
 - Tam na ławach stoją termosy z gorącą kawą i herbatą. Są plastikowe kubki, bo już dzisiaj nikt nie ma siły zmywać. Podobnie z talerzami. Zastąpią je plastikowe tacki. Jest też pieczywo. To wasza dzisiejsza kolacja. W namiotach, które macie za plecami, są rozstawione polowe łóżka i śpiwory. Nie siedźcie za długo, bo jutro o ósmej zaczynamy. Jak samopoczucie? Jesteście zadowoleni? – Roześmiali się.
 - Za taką wyżerkę prezesie to ja mogłabym pracować za darmo. Wspaniale tu jest – stwierdziła Ela. – Przynajmniej na własne oczy możemy zobaczyć, skąd pochodzi nasze bufetowe jedzenie.
 - No to bardzo mnie to cieszy. Jak załoga zadowolona to prezes też nie ma powodu do narzekań. Za chwilę pan Szymczyk poćwiartuje prosiaki. Mnie samemu ślinka leci na sam widok. Bawcie się dobrze.
Wrócił do Uli. Po całym pracowitym dniu też chyba miała dość. Usiadł obok niej i objął ramieniem.
 - Zmęczona jesteś, co?
 - No trochę, ale przecież dla mnie to nic nowego. Przyzwyczajona jestem.
 - A dla nas też jest namiot? Mam na myśli siebie i Sebastiana.
 - Nie. Przygotowałam wam pokój w domu, bo nie starczyło miejsca, a właściwie to z biedą wygospodarowaliśmy te dwadzieścia dwa łóżka. Chyba nie masz nic przeciwko?
 - Oczywiście, że nie mam. Zawsze to trochę bliżej ciebie. Pójdziemy jeszcze na krótki spacer po kolacji?
 - Pójdziemy, ale na naprawdę krótki. Jutro trzeba będzie wcześnie wstać.
Objedzeni wolno ruszyli w stronę rozległych łąk. Znał już te wydeptane ścieżki, które prowadziły między wysokimi trawami do niedużego lasu.
 - To był wspaniały dzień Ula. Oni są bardzo zadowoleni i jestem pewien, że z chęcią przyjadą tu na wykopki.
 - Bardzo mnie to cieszy, choć te wykopki ograniczą się do naprawdę niewielu czynności, bo większość zrobią maszyny. Wprawdzie nie mamy kombajnu z prawdziwego zdarzenia, bo ten nie wymaga obecności ludzi i transportuje bulwy bezpośrednio na samochód, ale dysponujemy dwiema kopaczkami wibracyjnymi, które wykopują ziemniaki i układają je w rzędzie. Potem wkracza człowiek. Te kopaczki sprawdzają się idealnie w zbiorach marchwi, pietruszki, czy buraków. To dlatego nie śpieszymy się tak bardzo z zakupem kombajnu. Tak czy owak postaramy się, żeby i ten ziemniaczany weekend był udany.
 - Na pewno taki będzie - stanął wraz z nią na ścieżce i zapatrzył się w horyzont. – Pięknie tu Ula i tak niesamowicie cicho. Nawet świerszcze umilkły – przytulił ją mocno do siebie. - Bardzo cię kocham Ula. Nigdy w całym moim życiu nie byłem zakochany w żadnej kobiecie, ale tego co czuję do ciebie nie można pomylić z niczym innym. – Przywarła do niego jeszcze mocniej.
 - Ja też cię kocham. Bardziej niż własne życie. Nie licząc mojej rodziny jesteś dla mnie najważniejszą osobą na ziemi. – Pochylił się do jej ust i zaczął całować żarliwie i z pasją. Pieścił, omiatał oddechem i delikatnie kąsał pozbawiając ją tchu.
 - Boże Ula, ja chyba wariuję na twoim punkcie. Co ty ze mną robisz dziewczyno? – Oddychała jeszcze ciężko, ale na twarz wypłynął szczęśliwy uśmiech.
 - To samo co ty ze mną. Kompletnie tracę rozum – rozchichotała się. – Lepiej wracajmy, bo już naprawdę jest późno.

Następnego dnia o siedemnastej zgromadzili się wszyscy przed budynkiem, w którym Ula miała biuro. Stanęła przed nimi wraz z Markiem i Szymczykami.
 - Chciałam wam wszystkim serdecznie podziękować za wasz trud, bo dzięki niemu zebraliśmy niemal wszystko. Naprawdę nie spodziewałam się, że pójdzie tak szybko i sprawnie. Zgodnie z obietnicą każdy z was zabierze do domu po skrzynce jabłek i gruszek, a oprócz tego dwukilogramowe worki z cebulą, marchwią, pietruszką i burakami. Każdy też dostanie po zgrzewce ekologicznych jaj i po kilogramie swojskiej kaszanki. Mam nadzieję, że te zapasy posłużą wam przez jakiś czas i okażą się przydatne. Jednocześnie chciałam poinformować, że za dwa tygodnie zapraszam serdecznie na wykopki. Tak jak tym razem, wyżywienie będzie również zapewnione i każdy dostanie po worku nie tkniętych chemią ziemniaków.
 - Przyjedziemy, przyjedziemy wszyscy – odezwały się liczne głosy. Uśmiechnęła się promiennie.
 - W takim razie jeszcze raz serdecznie dziękuję i życzę szczęśliwej drogi. A teraz przewieziemy wszystkie skrzynie na parking, żebyście nie musieli ich nosić.
Ludzie byli zachwyceni. Po raz pierwszy trafiła im się taka gratka. Najbardziej uszczęśliwieni byli ci, którzy nie zarabiali zbyt wiele, a towar, w który zaopatrzyła ich Ula pozwalał przetrwać jakiś czas nawet przy całkowitym braku gotówki. Dopytywali się, czy w przyszłym roku też będzie taka możliwość. Prezes zapewniał, że na pewno tak.

Po udanym pokazie i dobrych recenzjach w prasie znowu miał problem z modelkami. Były nie do zniesienia. Wpadł na pomysł wydania katalogu, który miałby przybliżyć potencjalnym klientkom bogatą ofertę wiosenno-letniej i jesienno-zimowej kolekcji. Chciał go też poszerzyć o dodatek zawierający kreacje z lat poprzednich po atrakcyjnych, bo znacznie niższych cenach. Ustalił już wcześniej z fotografem Czarkiem grafik sesji fotograficznych mających się odbyć na miejscu w firmie. Zaplanowali, że weźmie w nich udział dziesięć modelek.
 - To w zupełności wystarczy – przekonywał fotograf – i nie opatrzą się tym, którzy zechcą taki katalog kupić. Miałeś dobry pomysł z gazetą. Najwyższy czas, żeby firma i w ten sposób zaczęła się promować. Na początek możemy wypuścić ograniczony nakład i sprawdzić jak się rozejdzie.
 - Dobrze. W takim razie wybierz mi zdjęcia tych dziesięciu modelek i przynieś do akceptacji. Zaczniemy działać.
Jak tylko gruchnęła wieść o mającym powstać katalogu i potrzebnych do niego modelkach one same zleciały się jak sępy do padliny. Najwięcej awanturowała się święta trójca, czyli Domi, Pati i Klaudia, które nie znalazły się w złotej dziesiątce. Najpierw zaatakowały Czarka, który oganiał się od nich jak od natrętnych much.
 - Czego wy ode mnie chcecie? Czy to ja decyduję o tym? Idźcie do prezesa. To on zaakceptował tę dziesiątkę.
Rozjuszone wpadły do sekretariatu, ale Violetta nie dopuściła ich do Marka. Przekonana, że intensywnie pracuje nad katalogiem, stanęła w rozkroku przed drzwiami i broniła dostępu do niego jak niepodległości. One nie ustępowały. Rozsiadły się na biurkach czekając kiedy wyłoni się z gabinetu. Jazgotały jak przekupy licytując się, która więcej razy spędziła z nim upojną noc.
Na tę awanturę trafiła Ula, która tego dnia osobiście przyjechała z dostawą do bufetu i uporawszy się z nią sprawnie, postanowiła wejść jeszcze do Marka na kawę. Ledwo wyszła z windy, a już doszły do niej te wrzaski. Stanęła nieśmiało w progu nie bardzo wiedząc co robić. Dostrzegła Violettę i pokiwała jej ręką.
 - Cześć Viola, Marek u siebie?
 - O Ula, dobrze, że jesteś. Chodź, a wy wynoście się głupie harpie – rzuciła do modelek. – I tak nie dostaniecie się na sesję bez względu na to ile razy spałyście z Markiem. – Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała i zatkała usta dłonią. – Upss - wyjęczała w końcu patrząc trwożliwie na Ulę. – Nie przejmuj się Ula, to było dawno temu. Teraz to on z żadną z nich. Z żadną…
Stanęła przed Ulą ładna blondynka i popatrzyła na nią jadowicie.
 - Co, ty też chcesz załapać się na tę sesję? Niedoczekanie. Skoro my nie możemy tam wejść, ty też nie wejdziesz. Nie ma mowy.
 - Ty jesteś jednak głupia gęś Klaudia. Przecież to dziewczyna Marka jakbyś nie wiedziała – uświadomiła ją Kubasińska.
 - Dziewczyna Marka. No proszę, proszę. My wszystkie jesteśmy dziewczynami Marka. To nasze bożyszcze.
Ula nie wdawała się już w dyskusje. Wybrała numer jego komórki. Odezwał się natychmiast.
 - Witaj kochanie, co tam?
 - Stoję przed twoim gabinetem i aż dziwne, że nie słyszysz tej awantury, która ma tu miejsce.
 - Ale ja jestem u Pshemko. Nic nie wiem o żadnej awanturze.
 - To lepiej tu przyjdź, bo to chyba nie skończy się dobrze. Szczególnie dla Violetty.
 - Już idę. Zaczekaj na mnie.



ROZDZIAŁ 7


Wypruł od Pshemko jak oparzony i pobiegł korytarzem. Z daleka dostrzegł stojącą na nim Ulę i usłyszał jazgot dochodzący z sekretariatu. Rozpoznał głosy modelek i wezbrała w nim wściekłość. Podbiegł do Uli i poprosił ją, żeby zaczekała jeszcze chwilę. Wpadł do sekretariatu jak burza. Był tak nakręcony, że najchętniej udusiłby wszystkie gołymi rękami.
 - Możecie mi wyjaśnić, co tu się do cholery dzieje?! Znowu jakieś pretensje i fochy?! Mam tego potąd! – przejechał kantem dłoni po swoim gardle.
 - Nie wściekaj się Marco. Chcemy tylko wiedzieć, dlaczego nie ma nas w tej dziesiątce do katalogu – odezwała się Nowicka. Spojrzał na nią drwiąco.
 - Wy? Do katalogu? Po moim martwym trupie! – złapał za słuchawkę telefonu leżącego na biurku Violetty i wybrał numer Sebastiana.
 - Sebastian? Natychmiast przygotuj mi zwolnienia dyscyplinarne dla Klaudii, Domi i Pati. Podstawa zwolnienia? Niesubordynacja, lekceważenie moich poleceń, wszczynanie awantur na terenie firmy. Aha… i jeszcze wysuwanie propozycji seksualnych w stosunku do prezesa, których celem było uzyskanie korzyści materialnych i stałych kontraktów. Tak, to wszystko. Jak tylko wydrukujesz przynieś mi to niezwłocznie do gabinetu. Podpiszę od ręki i nawet mi nie zadrży – popatrzył z nienawiścią na modelki. Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do nich zjadliwie pokazując ręką na drzwi gabinetu.
 - Zapraszam panie. – Kiedy weszły podszedł jeszcze do Uli. – Kochanie usiądź sobie tutaj w sekretariacie. Viola zaraz zrobi ci kawy. Poczekaj na mnie, bo to nie potrwa długo. Potem pójdziemy na jakiś lunch, dobrze? Masz na tyle czasu?
 - Zaczekam ile trzeba. – Ucałował jej usta.
 – Dziękuję i przepraszam cię, że musiałaś być świadkiem tej draki.
Nie zamykał drzwi do gabinetu. Nie chciał, żeby za zamkniętymi próbowały go urabiać. Usiadły na kanapie patrząc na niego z wyrzutem.
 - Jak możesz nam to robić Marco? – Domi wstała i ruszyła w stronę biurka. Wiedział już czym to pachnie.
 - Wracaj z powrotem na kanapę – zastopował ją. - Jeśli tego nie zrobisz zaraz wezwę ochronę. – Cofnęła się na miejsce. – Teraz zaczekacie grzecznie na zwolnienia, które z wielką przyjemnością wam wręczę. Mam was dość. Już wystarczająco napsułyście mi krwi, ale miarka się przebrała. Chyba zapomniałyście, że nie jesteście niezastąpione. Te zwolnienia skutecznie wam o tym przypomną. Ostrzegałem was niejednokrotnie, ale nie wiedzieć czemu sądziłyście, że to tylko czcze gadanie. Żeby wam udowodnić, że tak nie jest, postaram się jeszcze dzisiaj obdzwonić wszystkie firmy modowe w Warszawie i uprzedzić ich prezesów, żeby przypadkiem nie przyszło im do głowy zatrudnienie którejkolwiek z was. Dzisiaj właśnie skończyła się dla was kariera modelki.
Były przerażone jego deklaracją. Do niedawna można było urabiać go jak wosk. Od kiedy rozstał się z Pauliną, kompletnie się zmienił i to w dodatku na gorsze. No i jeszcze ta dziewucha za drzwiami, niby jego dziewczyna. Siedziały wszystkie z zaciśniętymi zębami i pięściami poprzysięgając w duchu zemstę Dobrzańskiemu.
Po kilkunastu minutach wszedł do sekretariatu Sebastian. Przywitał się z Ulą dziwiąc się, że drzwi do gabinetu Marka są otwarte na oścież. Marek wstał od biurka i podszedł do przyjaciela.
 - Masz wszystkie?
 - Mam, tylko podpisz.
 - Z wielką przyjemnością – złożył trzy zamaszyste podpisy na dokumentach po czym rozdał je modelkom. – Proszę bardzo. Od dzisiaj nie pracujecie już w firmie. Nie radzę również iść do sądu, bo powód zwolnienia dyscyplinarnego jest jak najbardziej prawdziwy i mam na to świadków. A teraz żegnam wszystkie panie i nie mówię do widzenia.
W ciszy opuściły gabinet. Kiedy zniknęły mu z oczu poczuł ulgę. Z każdą z nich w przeszłości łączył go romans. To spędzone z nim intymne chwile umocniły je w wierze, że dla nich zrobi wszystko. Uzurpowały sobie do niego wszelkie prawa tylko dlatego, że kiedyś z nim spały. Gdyby wtedy miał ten rozum co teraz, nigdy żadnej nie dałby się uwieść i nigdy żadnej sam by nie uwodził. Miał przez to tylko kłopoty. Poluzował krawat i wszedł do sekretariatu.
 - Już po wszystkim. Ja wychodzę na godzinę Viola. Dopilnuj biura.
 - Dopilnuję, bez obaw.
 - Chodźmy kochanie – zwrócił się do Uli. - Ten incydent kompletnie wyprowadził mnie z równowagi.
Chciał iść do Baccaro, ale Ula miała inną propozycję.
 - Tu niedaleko jest budka z naprawdę niezłymi zapiekankami. Kupimy i pójdziemy zjeść do parku. Tam może trochę ochłoniesz.

Siedzieli przy stawie i jedli w milczeniu chrupiące bułki. Jednak Uli ten dzisiejszy incydent dał mocno do myślenia, a także słowa Violetty, które tak nieopatrznie wyrwały się jej z ust. Przecież gdyby im na to wcześniej nie pozwolił, nie spoufalałyby się aż tak bardzo i nie byłyby wobec niego aż tak roszczeniowe.
 - Marek? – przerwała tę ciszę. – Czy ciebie coś łączy z tymi kobietami? - Westchnął ciężko.
 - Czułem, że mnie o to zapytasz, ale nie będę niczego ukrywał. Obiecałem ci kiedyś szczerość i mam zamiar tego się trzymać. W przeszłości nie byłem święty Ula. Jak wiesz wplątałem się w związek bez żadnej przyszłości, a tak naprawdę uwikłali mnie w niego moi rodzice. Nie kochałem Pauliny i nie byłem jej wierny. Zdradzałem ją wielokrotnie. Wówczas prowadziłem życie playboya, szalone, beztroskie i kompletnie nieodpowiedzialne. Upijałem się w klubach i uprawiałem seks bez zobowiązań. Nawet nie pamiętam twarzy tych wszystkich dziewczyn. Te modelki były jednymi z nich. Puste, głupie, infantylne i naiwne. Ja byłem dla nich przepustką do kariery, bo wiele sobie obiecywały po nocy spędzonej ze mną. Pierwszy raz to ja uwiodłem. Następne były ich inicjatywą. Chciały więcej i więcej, a ja coraz bardziej miałem tego dość. Już dawno nosiłem się z zamiarem zwolnienia ich. Teraz wreszcie poczułem ulgę, że nie będę musiał oglądać ich nigdy więcej. Zmieniłem się Ula, również dzięki tobie. Jeśli jesteś w stanie mi zaufać mogę ci przysiąc, że nigdy, przenigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji i nigdy nie pozwolę, żebyś musiała być świadkiem czegoś podobnego – ujął jej dłonie i przycisnął mocno do ust. - Nie potępiaj mnie Ula, bo ja już wystarczająco biczuję sam siebie za tę głupotę. Za bardzo cię kocham, żebym miał posunąć się do zdrady.
 - Nie potępiam cię, bo jednak zrozumiałeś, że źle postępowałeś. Ja nie znałam cię wtedy i nie mam zamiaru oceniać twojego postępowania. Wobec mnie od zawsze jesteś w porządku i mam nadzieję, że dalej tak będzie i nigdy nie dasz mi powodów, żebym miała w ciebie zwątpić.
 - Dziękuję kochanie. To wiele dla mnie znaczy.

Zima przyszła nagle i szczodrze sypnęła śniegiem. Rysiów wyglądał bajkowo. Cieszyła się, że zbiory w tym roku były tak bardzo udane i obfite, a co najważniejsze spoczywały w kopcach, chłodniach i magazynach. Mogli z nich czerpać do woli nadal zajmując się ich przetwórstwem. Szklarnie cały czas pracowały. Zawsze jedną z nich przeznaczali na uprawę chryzantem. Święto zmarłych było ważne i dzięki niemu mieli dodatkowy dochód. Ktoś patrząc z boku na tę działalność Uli i Maćka mógłby pomyśleć, że to wszystko jest bardzo chaotyczne, że ciągną kilkanaście srok za ogon. Jednak wbrew pozorom trzymali rękę na pulsie i nie zaniedbywali niczego. To dzięki tej ogromnej skrupulatności i zamiłowaniu do porządku w papierach osiągnęli finansowy sukces. Przyszły rok był obiecujący, bo postanowili założyć dużą pasiekę, by sprzedawać własny miód, a także dokończyć budowę piekarni. Szykowały się kolejne miejsca pracy dla Rysiowian, co najbardziej ich cieszyło. Teraz jednak zbliżały się święta. Maciek i Ania spędzali je z rodzicami, Ula zazwyczaj z tatą i rodzeństwem. Było sporo pracy, ale tata zawsze pomógł przy rybach, a Jasiek w porządkach. Beatka też już próbowała wiele rzeczy zrobić sama. Na pierwszy i drugi dzień świąt Ula zaprosiła Marka. Tak żałośnie opowiadał o przebiegu wigilii u swoich rodziców, że zrobiło jej się go żal. Z jego opowiadana przebijał smutek i tak naprawdę to chyba nigdy w życiu nie cieszył się ze świąt.
 - Wigilia dla mnie, to bardzo obłudny i zakłamany dzień. Zawsze są na niej oboje Febo i nie ma nic gorszego jak ich fałszywe uśmieszki i udawanie jak to bardzo się kochamy w tej naszej Febo-Dobrzańskiej rodzinie. Nienawidzę tego i jeżdżę tam tylko ze względu na rodziców, bo nie chcę im robić przykrości. Jednak na dłuższą metę jest to nie do zniesienia.
 - Skoro tak, to zapraszam cię do nas. U nas nie planujemy jakichś szczególnych atrakcji, ale spadł śnieg i można wybrać się na sanki z Betti, można rozpalić ognisko i upiec kiełbaski lub kilka ziemniaków w popiele. Zawsze można coś wymyślić, żeby się nie nudzić. Przygotuję ci pokój w mojej części domu, żebyś nie czuł się skrępowany.
 - To świetna propozycja Ula i bardzo chętnie z niej skorzystam. Dziękuję. Może będę mógł po raz pierwszy w życiu poczuć magię świąt? Ja załatwiłem nam zabawę sylwestrową. Sebastian też idzie i to w dodatku z Violettą. Ostatnio bardzo zbliżyli się do siebie. Będzie fajnie.
 - A gdzie?
 - W hotelu Sheraton. Jak szaleć to szaleć Ula, a ja nie będę oszczędzał, bo chcę nam zapewnić najlepszą zabawę. Tam mamy to zagwarantowane, a jedzenie z najwyższej półki.
Uśmiechnęła się promiennie.
 - Rozpieszczasz mnie.
Przytulił ją najczulej.
 - Zasłużyłaś sobie. Przez cały rok harujesz jak dzika mrówka. Należy ci się trochę przyjemności. Poza tym kogo mam rozpieszczać jeśli nie ciebie? Przecież jesteś dla mnie najważniejsza.

Nawet nie podejrzewał, że te święta będą tak bardzo rodzinne i tak bardzo udane. Nigdy wcześniej nie zaznał takiej atmosfery pełnej ciepła, życzliwości i radości. Wigilia standardowo była taka jak zawsze. Nadęta, oficjalna i pełna obłudy. Za to kolejne dwa dni zrekompensowały mu cały ten Febo-Dobrzański fałsz. Były kolędy i sanna z pochodniami. Było szaleństwo na śniegu i lepienie bałwana. Były prezenty i wielka z nich radość. Wreszcie była Ula, najlepsza i najwspanialsza. Po raz pierwszy kochali się ze sobą i było mu najcudowniej, i najpiękniej. Ten seks był całkiem inny, bo uprawiali go z czystej miłości, a nie jedynie z pociągu fizycznego. On zatracał się w niej i tonął. Jego usta trafiały do najbardziej intymnych zakątków jej ciała. Ciała, które było wspaniałe i całe jego. Ciała, które pod wpływem jego pieszczot wiło się i jęczało z największej rozkoszy.
Nawet nie miała pojęcia, że można tak kochać i tak wiele czerpać z tej bliskości. Od czasu Bartka żyła przecież jak mniszka. Nie miała żadnego mężczyzny u boku. Marek sprawił, że poczuła się jak prawdziwa, dowartościowana kobieta. Poczuła się wspaniale. Po pierwszym zbliżeniu inicjował kolejne. Ta noc należała do nich. Nie mogli się sobą nasycić i dopiero nad ranem uspokoili zmysły.

W jednym z budynków przy ulicy Rakowieckiej, w mieszkaniu położonym na pierwszym piętrze odbywała się dziwna narada. Przy niskim stoliku siedziały trzy kobiety i szeptały między sobą, jakby bały się, że ktoś może usłyszeć ich rozmowę.
 - No i co? Załatwiłaś coś? – zwróciła się do blondynki szatynka z długimi włosami.
 - A co myślałaś, że tak to zostawię? Nigdy w życiu – pogrzebała w przepastnej torbie i wyjęła z niej szczelnie zamknięty pojemnik.
 - Proszę bardzo. Sporo mnie kosztował zachodu, ale jak mi zależy do potrafię być bardzo operatywna. Wprawdzie obiecałam, że umówię się z facetem, ale nie mam zamiaru wywiązać się z tej umowy. Ostatniej rzeczy jakiej pragnę to randki ze starym prykiem, który nie śmierdzi groszem. Niech sobie pomarzy. A ty dowiedziałaś się czegoś Domi?
 - Klaudia. Wbrew temu co o mnie myślisz, swój rozum mam i na spryt też nie mogę narzekać. Śledziłam Violkę. Wiecie jak lubi paplać przez telefon. Chyba przez pół godziny nawijała jakiejś Gośce, że Sebulek zaprosił ją na sylwestra do Sheratona i idą tam razem z prezesem i jego dziewczyną. Myślałam, że będzie gorzej, że będziemy musiały go śledzić, ale dzięki Violi podjedziemy pod sam hotel i tam zaczekamy. Zapłaci nam nasze bożyszcze za wszystkie krzywdy, oj zapłaci. Tak go urządzimy, że już żadna kobieta nie nazwie go tym określeniem.
 - Amen – odezwała się siedząca dotąd w milczeniu Pati.

W sylwestra już o dwunastej w południe puścił pracowników do domu. On sam chciał mieć też więcej czasu na przygotowanie się. Wychodząc spotkał Olszańskiego przy windach i ustalił, że spotkają się na hotelowym parkingu o dwudziestej. W domu przygotował sobie garnitur i zapakował go w pokrowiec. Miał jechać po Ulę i pomyślał, że przebierze się u niej. Wiele sobie obiecywał po tej wspólnie przetańczonej nocy. Już wcześniej uzgodnili, że zatrzyma się u niego i wróci do Rysiowa po nowym roku.
Zanim zaczęli się przebierać Józef zrobił im kawę.
 - Wypijcie, bo nie wiadomo jak wytrzymacie bez ziewania przez całą noc.
Przebrany w garnitur czekał jeszcze na swoje szczęście. Ona potrzebowała znacznie więcej czasu niż on. Kiedy wreszcie wyszła ze swojego pokoju zaparło mu dech w piersi. Wyglądała jak bogini. Błękitna suknia z dobrego gatunkowo materiału ściśle przylegająca do jej ciała sprawiała wrażenie, jakby była jej drugą skórą. Na to krótka narzutka ze sztucznego futra w granatowym kolorze i taka sama kopertówka.
 - Mój Boże Ula, zrobisz furorę. Nigdy nie widziałem piękniejszej kobiety.
Zarumieniona podeszła do niego wsuwając mu dłoń pod ramię.
 - I jak tato? – Cieplak patrzył rozanielonym wzrokiem na tę dwójkę.
 - Pięknie dzieci. Wyglądacie pięknie. Jedźcie już, bo się spóźnicie. Szampańskiej zabawy wam życzę.

Hotel Sheraton był rozświetlony i witał pierwszych sylwestrowych gości. Marek podjechał na parking i pomógł wysiąść Uli.
 - Trzymaj się mocno kochanie, żebyś nie upadła. Zaraz odszukamy Sebastiana i Violę.
Wolno przesuwali się w kierunku wejścia, gdy na ich drodze stanęła jakaś zamaskowana postać. Zza pleców wyjęła niewielki pojemnik i chlusnęła jego zawartością prosto w twarz Marka. To były dosłownie ułamki sekund, podczas których odwrócił się instynktownie zasłaniając sobą Ulę i kątem oka dostrzegł na ręce napastnika bransoletkę, którą dobrze znał. 



ROZDZIAŁ 8


Poczuł ogromne pieczenie i krzyknął z bólu. Ula też krzyczała. Jak spod ziemi wyrósł przed nimi Sebastian i Violetta. Zorientowawszy się, że dzieje się coś niedobrego natychmiast wybrał numer pogotowia ratunkowego.
 - Tak, proszę przyjechać pod hotel Sheraton. Prawdopodobnie oblanie kwasem. Czekamy – szybko podszedł do Marka.
 - Ściągnij płaszcz. Ściągnij płaszcz Marek! To kwas i przeżera materiał. Poparzy cię jeszcze bardziej. Ula? Ty też jesteś poparzona?
Odwróciła do niego zapłakaną twarz.
 - Boże jak to boli, jak szczypie – wyjęczała. Olszański zerwał z niej futro.
 - Będzie ci zimno, ale przynajmniej nie poparzy cię jeszcze więcej. Masz przepaloną sukienkę na ramieniu i dlatego tak boli. Zaraz będzie pogotowie. Marek, pokaż się. – Kiedy odwrócił się do niego Sebastian przeraził się.
 - Rany boskie! Spaliło ci policzek i lewą stronę szyi. Oko masz całe? Dobrze widzisz? – schylił się, nabrał w dłoń trochę śniegu i przytknął do twarzy Marka.
 - Chyba całe. Ula, bardzo cię boli? – wyjęczał.
 - Bardzo, ale wytrzymam. Ty też się postaraj. Zaraz udzielą nam pomocy. Słyszę karetkę.
Ich rany przemyto szczodrze zwykłą wodą. To był najlepszy sposób, żeby choć trochę złagodzić ten piekący ból. Musieli jechać do szpitala.
 - Sebastian zostańcie. Przecież przyszliście się pobawić i zapłaciłeś sporo kasy.
 - Myślisz, że mógłbym się teraz dobrze bawić wiedząc, że jesteście w szpitalu? Jedziemy za karetką. Nawet nie ma o czym mówić.
Już na izbie przyjęć zrobiono im dokładną obdukcję. Marek miał poparzony policzek i rozległą ranę na szyi. Poparzona była lewa ręka, którą usiłował zasłonić twarz i ochronić Ulę. Ona również miała poparzoną szyję i prawe ramię, chociaż jej obrażenia były nieporównywalnie mniejsze niż Marka, ale równie bolesne. Kiedy opatrywano ją jęczała a z oczu płynęły jej łzy. Zastanawiała się jak Marek to wytrzymuje.
 - Zatrzymujemy oboje państwa w szpitalu na oddziale poparzeń. Za chwilę przewieziemy was tam.
 - Chciałbym jeszcze porozmawiać z przyjacielem. On czeka na korytarzu.
 - Dobrze, ale krótko. Zaraz go zawołam.
Kiedy Olszański wszedł Marek powiedział.
 - Posłuchaj Seba, zostajemy tutaj. Nie wiem na jak długo. Dam ci klucze od mieszkania. Spakujesz mi piżamę i szlafrok. W sypialni na łóżku leży koszula nocna Uli i jej szlafrok. Zabierz też nasze kapcie i parę ręczników, przybory do golenia i szczotki do zębów. Może jakieś kubki na herbatę. To na razie wszystko. Aha i jeszcze jedna rzecz. Możesz zgłosić to po drodze na komendzie? Ja wiem, kto to zrobił i nie zamierzam darować głównie ze względu na Ulę. Nie daruję, że ucierpiała niewinna osoba.
 - Serio? Wiesz kto to był? Skąd?
 - To była Klaudia. Pamiętasz jak naciągnęła mnie kiedyś na tę oryginalną bransoletkę, która ogniwa miała w kształcie kwadratów? Nie jest tak bardzo sprytna jak myślała, bo widziałem ją na jej ręce. To cacko jest wyjątkowe. Ktoś je specjalnie zamówił i nie odebrał. Kupiłem je w małym jubilerskim sklepie i jest jedynym takim egzemplarzem.
 - A to podła dziwka. Chciała się na tobie odgryźć za to zwolnienie.
 - Myślę Seba, że pozostałe też maczały w tym palce i nie omieszkam tego zasugerować policji.

Następnego ranka Olszański pojawił się na oddziale i udał wprost do pokoju, w którym leżał Marek. Zastał tam też Ulę.
 - Witajcie kochani. Mam wszystko o co prosiliście. Zgłosiłem też na policji. Pewnie niedługo się tu zjawią. Dzwoniłem do Szymczyków i dałem znać. Głównie chodziło mi o ciebie Ula, bo nie znam telefonu do twojego taty. Poza tym nie wiem, czy chciałabyś go powiadomić. Zamierzam prosto stąd pojechać do Rysiowa. Wezmę Maćka i przyholujemy tutaj Lexusa. Przed hotelem parking jest płatny, a po co przepłacać? – Marek wyciągnął zdrową rękę i uścisnął dłoń przyjaciela.
 - Wielkie dzięki Seba. Ula dzwoniła już do taty i powiedziała o wszystkim. Ja nie dzwoniłem do rodziców, bo nie ma takiej potrzeby. Jak będziesz w Rysiowie to poproś Anię, żeby przywiozła nam coś do jedzenia, bo to tutaj jest poniżej wszelkiej krytyki.
 - Załatwione. W takim razie nie będę tracił czasu i ruszam. Jeszcze wpadnę tu dzisiaj.

Szymczykowie byli wstrząśnięci, kiedy zobaczyli ich oboje owiniętych opatrunkami z gazy. Jednocześnie zapewnili Ulę, że dopilnują wszystkiego w firmie i zaopiekują się jej rodziną. Ania ze współczuciem popatrzyła na Marka.
 - Będziesz miał chyba bliznę na twarzy po tym oparzeniu.
Uśmiechnął się do niej z sympatią.
 - To nieważne Aniu. Mogło być znacznie gorzej. Mogłem nie mieć już oka. Przede wszystkim cieszę się, że udało mi się ochronić Ulę przed większymi oparzeniami.
 - To prawda – potwierdziła Ula. – Gdyby Marek nie zareagował błyskawicznie ja też miałabym poparzoną twarz. O niego bardzo się martwię. Lekarze obiecują przeszczep, ale czy on się przyjmie to naprawdę nie wiem. Zanim do tego dojdzie muszą mu się podgoić te rany. Sporo ciała brakuje w tym policzku.
 - Będzie dobrze. Jak już stąd wyjdę, załatwię sobie najlepszego chirurga plastycznego w kraju.

Po nowym roku pojawili się w szpitalu funkcjonariusze policji. Marek przekazał im zdjęcia modelek i wskazując na Klaudię mówił.
 - To ona nas oblała kwasem. Klaudia Nowicka. Mimo, że była zamaskowana poznałem bransoletkę, którą kiedyś ode mnie dostała. Jestem w stu procentach przekonany, że to była ona. Chciała się zemścić za zwolnienie dyscyplinarne z pracy, które niedawno dostała. Jeśli przyciśniecie te dwie, to jestem pewien, że wyśpiewają wszystko, bo dla mnie nie ulega wątpliwości, że zaplanowały to we trójkę. Klaudia nie jest aż tak bardzo kreatywna i nie wymyśliłaby tego sama. Z tyłu zdjęć macie panowie wypisane ich adresy domowe, więc myślę, że nie będzie trudno je odnaleźć. Za to co zrobiły, powinny ponieść zasłużoną karę.
 - I tak będzie panie Dobrzański. Dziękujemy za te informacje i zaczynamy działać. Będziemy was informować na bieżąco, a tymczasem życzymy szybkiego powrotu do zdrowia.

Za namową Uli zadzwonił w końcu do swoich rodziców. Uważała, że powinni wiedzieć. Byli zszokowani i zapewnili, że wkrótce pojawią się w szpitalu. Ich wizyta zbiegła się w tym samym czasie, w którym Uli ojciec wraz z dzieciakami przyjechał w odwiedziny i teraz siedzieli wszyscy w sali Marka. On sam przedstawił ich sobie wzajemnie.
 - To rodzina Uli, pan Józef Cieplak jej tata i Jasiek z Beatką, jej rodzeństwo, a to moi rodzice panie Józefie, Helena i Krzysztof Dobrzańscy.
 - Dlaczego od razu do nas nie zadzwoniłeś? Przyjechalibyśmy przecież.
 - Wiem mamo, wiem, ale był sylwestrowy wieczór. Nie chciałem wam go psuć. Poza tym nic mi nie jest, a poparzenia szybko się pogoją, choć pewnie Ulę wypiszą szybciej niż mnie. Chciałbym cię prosić tato o zastępstwo na czas mojej rekonwalescencji, o ile oczywiście dobrze się czujesz.
 - O nic się nie martw. Ze mną wszystko w porządku. Jutro pojadę do firmy.
 - Dzięki.

Ulę wypisano po dwóch tygodniach. Jeszcze przez dłuższy czas musiała smarować miejsce oparzeń maściami, ale goiło się dobrze. Wiedziała, że będzie miała blizny, ale zapewniono ją, że z czasem zbledną i staną się ledwie widoczne. Z Markiem była poważniejsza sprawa. Rana na policzku okazała się bardzo głęboka i zachodziła obawa, że pozostaną mu rozległe placki tkanki bliznowatej. Tutaj rzeczywiście mógł pomóc tylko chirurg plastyczny.
Dobrzańscy seniorzy nie tracili czasu. Mieli rozległe koneksje wśród lekarzy różnych specjalności i w końcu dotarli do chirurga, o którym mówiono, że jest prawdziwym cudotwórcą. Nawet udało im się go ściągnąć do szpitala, w którym leżał Marek na konsultacje. On obejrzał dokładnie jego rany i stwierdził, że rekonstrukcja policzka jest wręcz niezbędna.
 - Nie mogę oczywiście zagwarantować panu, że efekt tej operacji będzie taki jakby poparzenia nie było. Kwas dość mocno wżarł się w tkanki. I tak ma pan szczęście, że nie uszkodził kości i nerwu twarzowego, bo wtedy mielibyśmy prawdziwy problem. Jak tylko wyjdzie pan z tego szpitala, proszę się ze mną skontaktować. Ustalimy wówczas datę zabiegu. Pobierzemy panu trochę materiału do przeszczepu z pośladka i wypełnimy nim ten brakujący fragment policzka. Tak jest najlepiej, bo organizm szybciej przyswaja swoje własne komórki.

Ula była codziennie i siedziała u niego po kilka godzin. Nie potrafiła skupić się na pracy, kiedy on leżał tutaj obolały i w bandażach. Na szczęście miała godnych zastępców i dzięki nim mogła się wyrwać do Warszawy każdego dnia.

Ponownie odwiedził ich śledczy. Przybył wraz z protokolantem. Powiedział im, że wszystkie kobiety przyznały się do tego czynu.
 - Nawet nie musieliśmy na nie specjalnie naciskać. Były tak spanikowane, że gadały jedna przez drugą i obwiniały siebie nawzajem. Plan napaści wymyśliły wspólnie. Wykonawcą była Nowicka i ona dostanie prawdopodobnie najwyższy wymiar kary. Te dwie będą odpowiadać za współudział. Ja chciałbym uporządkować zeznania i dlatego przyszedłem z protokolantem. On spisze wszystko, a państwo przeczytają i podpiszą protokół.

Po pięciu tygodniach wypisano również Marka, ale to nie był koniec jego męki. Wyraźnie odczuwał dyskomfort spowodowany zbyt naciągniętą skórą na ręce i szyi. Twarz była zdeformowana i przyozdobiona wielką czerwoną blizną w miejscu, gdzie kiedyś był policzek. Z goryczą pomyślał, że w jakiś sposób udało się Klaudii na nim zemścić. Już nie przypominał dawnego Marka. Był oszpecony. Na szczęście poza policzkiem, a raczej jego brakiem wszystko inne było na swoim miejscu. Nie ucierpiał ani nos, ani broda, ani wargi.
Przepisano mu rehabilitację, która miała pozbawić go tych bolesnych przykurczów. Póki co nie mógł w pełni wyprostować głowy, która lekko umykała na lewą stronę. Ula pocieszała go jak mogła. Wierzyła, że jeszcze wszystko wróci do normy. Widziała jak bardzo unika luster, bo widok w nich własnej twarzy sprawia mu przykrość.
Na czas jego rekonwalescencji przeniosła się do Warszawy. Nie chciała go zostawiać samego.
 - On bardzo ciężko to znosi tato – mówiła do Józefa – i nie może pogodzić się z takim stanem rzeczy. Ja muszę teraz przy nim być i trochę go podbudować psychicznie. Nie chcę, żeby zamknął się w sobie.
 - Ja to doskonale córcia rozumiem i przecież nie będę się sprzeciwiał. My tu sobie poradzimy, a i Maciek z Anią będą wpadać. O nic się nie martw i jedź. Tam jesteś bardziej potrzebna.
Jeździła z nim na tę rehabilitację. Przy okazji sama wykupiła sobie pakiet zabiegów, żeby trochę rozmasować te blizny na ramieniu. Zabiegi przyniosły pozytywny efekt, bo po kolejnym miesiącu potrafił już wyprostować głowę i nie odczuwać przy tym bólu. Miał już też wyznaczony termin przeszczepu w prywatnej klinice.
Profesor Zakrzewski przygotował się do niego bardzo pieczołowicie. Oprócz tego, że dostarczyli mu zdjęcia twarzy Marka przed wypadkiem, chirurg sam porobił mnóstwo zdjęć dla porównania i pisakiem pozaznaczał dziwne ślady wokół rany. To samo zrobił również na pośladku, z którego miał być pobrany materiał do przeszczepu.
Operacja trwała cztery godziny. Przez ten czas Ula siedziała przed salą operacyjną w towarzystwie rodziców Marka. Mieli mnóstwo czasu, żeby poznać się trochę lepiej i dowiedzieć się czegoś więcej o dziewczynie, dla której ich syn stracił głowę. Opowiedziała im o sobie niemal wszystko, a oni naprawdę to docenili i patrzyli już na nią innymi oczami niż wtedy na pokazie. Była zupełnie różna od Pauliny i najwyraźniej bardzo kochała ich syna. Nie opuściła go i trwała przy nim w najgorszych momentach. Przecież sama też ucierpiała mocno podczas tej napaści.
 - Wiesz Ula, - mówiła Helena - na początku byliśmy bardzo źli na Marka, że zerwał po tylu latach związek z Pauliną, córką naszych nieżyjących przyjaciół, ale teraz widzimy jak bardzo się zmienił. Jak poważnie podchodzi do obowiązków i jak bardzo zależy mu na dobru firmy. Uważamy, że to dzięki tobie dokonał tej przemiany. Kocha cię bardzo i to widać.
 - On dla mnie jest wszystkim. Najważniejszą osobą na ziemi. Ja też kocham go całym sercem – ukradkiem spojrzała na zegarek. – Mogliby już skończyć. Bardzo się denerwuję.
Po czterech długich godzinach wywieziono go z sali. Miał zabandażowaną niemal całą głowę. Odkryte zostawiono oczy, nos i usta. Profesor Zakrzewski podszedł do nich uśmiechnięty.
 - No i po kłopocie. Z zadowoleniem stwierdzam, że poszło świetnie. Bardzo starałem się oszczędzić skórę na policzku, choć musieliśmy wyciąć sporo tkanki bliznowatej, którą zdążył się już pokryć. Teraz pozostaje tylko czekać, aż przeszczep zrośnie się z tym, co zostało po poparzeniu. Daliśmy jak najcieńsze szwy, żeby blizna nie była tak widoczna. Jednak na polepszenie wizerunku trzeba będzie poczekać co najmniej rok. Może też tak być, że skóra przeszczepu będzie się różnić nieco od reszty twarzy. To z czasem też powinno się wyrównać. Na razie jest mocno opuchnięty, ale to minie.
 - Możemy się z nim zobaczyć? – spytała cicho Ula.
 - Ale na krótko. Zaopatrzyliśmy go w środki przeciwbólowe i nasenne. Pewnie za kilka minut zaśnie, więc proszę się pośpieszyć.
 - Bardzo panu dziękujemy profesorze. Za wszystko.



ROZDZIAŁ 9


Weszli do sali, w której leżał. Ula pochyliła się nad nim i delikatnie musnęła jego usta.
 - Jestem kochanie. Są też twoi rodzice. Słyszysz mnie? Jak się czujesz?
Z trudem otworzył ciężkie powieki. Nawet nie mógł się uśmiechnąć.
 - Już po wszystkim? – wyszeptał.
 - Po wszystkim. Profesor jest bardzo zadowolony z efektu. Na razie masz obrzęk całej twarzy, ale to zejdzie.
 - To dobrze. Cieszę się, że tu jesteście, ale jestem taki śpiący.
 - Nie będziemy ci przeszkadzać. Wypoczywaj i nabieraj sił. Ja przyjdę tu jutro rano. Kocham cię.
 - Ja też bardzo cię ko… - nie dokończył, bo zasnął.
 - Chyba nic tu po nas – Krzysztof sięgnął po płaszcz. – Przynajmniej wiemy, że operacja przebiegła pomyślnie.
 - Ja odwiozę państwa do domu. Proszę nie zamawiać taksówki. – Helena uśmiechnęła się do niej.
 - Dziękujemy ci dziecko, to bardzo miło z twojej strony.

Następnego dnia zjawiła się na oddziale bardzo wcześnie. Nie potrafiła już dospać i zerwała się z łóżka o świcie. Najchętniej przygotowałaby mu coś smacznego do jedzenia, ale nie miała pojęcia, co wolno mu jeść i czy w ogóle może gryźć. Kiedy weszła na oddział trwał jeszcze obchód i musiała trochę poczekać. Zauważyła profesora Zakrzewskiego i postanowiła zapytać go o stan Marka.
 - Jest bardzo obolały, ale przytomny. Nadal podajemy mu środki przeciwbólowe, bo rana jak pani wie, jest bardzo rozległa i siłą rzeczy musi boleć. Z każdym dniem powinno być coraz lepiej, bo będzie się goić. Ja jestem dobrej myśli.
Wsunęła się cicho do sali pooperacyjnej. Rzeczywiście nie spał. Leżał z oczami utkwionymi w suficie i płakał. Przerażona podeszła do niego i usiadła na brzegu łóżka.
 - Kochanie, co się dzieje? – wyszeptała. Rozpłakał się jak dziecko. Objęła go delikatnie ramionami i przytuliła do siebie kołysząc lekko. – Ciii… ciii… Będzie dobrze. Zobaczysz. Nie możesz płakać, bo szwy są świeże i bardzo się martwię, że mogą popękać.
 - Nie powinnaś tutaj przychodzić – wykrztusił płaczliwie. - Nie powinnaś na to patrzeć. Myślę, że powinnaś znaleźć sobie innego mężczyznę, który by cię pokochał tak mocno jak ja. Ja już nie jestem sobą. Wyglądam jak potwór stworzony przez Frankensteina. Nie sądzę, żebym mógł dłużej z tobą być. To dla mnie zbyt bolesne. Ty jesteś taka piękna i dobra. Zasługujesz na lepszego faceta niż ja. – Słuchała tych słów jak oniemiała. To niemożliwe, żeby tak myślał. Ułożyła go z powrotem na poduszkach.
 - Marek spójrz na mnie. - Kiedy skierował na nią wzrok kontynuowała. – Myślisz, że zakochałam się w tobie, bo byłeś zniewalająco przystojny i miałeś piękną twarz? Myślisz, że jestem tak bardzo powierzchowna? Jeśli tak, to muszę cię wyprowadzić z błędu. Pokochałam cię, bo jesteś dobrym, szczerym i uczciwym człowiekiem. Pokochałam, bo masz serce na dłoni i szanujesz mnie. To prawda, że jak na mężczyznę miałeś urodziwą twarz, ale dla mnie najbardziej liczy się wnętrze a nie zewnętrze człowieka. Jedyna różnica między tobą sprzed poparzenia, a tobą po poparzeniu jest tylko taka, że pozostał ci w policzkach jeden słodki dołeczek, a nie dwa. To niewielka cena za operację, która uratowała ci twarz. I nie waż się więcej proponować mi zmiany partnera. Czy myślisz, że ja mogłabym pokochać tak mocno kogoś innego? Nie mogłabym Marek, bo jesteś moją pierwszą najprawdziwszą miłością na całe życie. Nigdy cię nie zostawię. Nawet o tym nie myśl.
Po jego twarzy nieustannie płynęły łzy.
 - Ja nie wiem, co będzie Ula. Ta rana tak okropnie boli mimo tego, że faszerują mnie ciągle jakimiś przeciwbólowymi prochami. Jestem wręcz otumaniony nimi, a ból wcale nie jest przez to mniejszy.
 - To dopiero druga doba po operacji kochanie. Profesor robi co w jego mocy, żeby zmniejszyć twoje cierpienie. Takim nastawieniem nie ułatwiasz mu tego i nie ułatwiasz mnie. Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała choć w części wziąć na siebie twój ból. Musisz być dzielny i wierzyć, że wszystko będzie miało w końcu swój szczęśliwy finał. Ja nie pozwolę ci myśleć inaczej i nawet wbrew tobie zrobię wszystko co w mojej mocy, żebyś wrócił do zdrowia – wyciągnęła z torebki chusteczkę i wytarła jego mokre od łez oczy. – Musisz walczyć o siebie kochanie, bo moja przyszłość jest u twego boku, a nie u boku innego mężczyzny. Gdybyś przestał mnie kochać, ja nie miałabym po co żyć.
Te słowa wyciszyły w nim emocje i chyba przywróciły mu spokój.
 - Bardzo cię kocham Ula i będę cię kochał do końca moich dni. Wybacz mi, bo plotę co mi ślina na język przyniesie.
 - Nie mówmy już o tym. Jeszcze będziesz musiał trochę pocierpieć, ale przecież dasz radę. Ja pójdę do profesora i zapytam, co wolno ci jeść. Dali ci coś dzisiaj?
 - Nie. Podają mi tylko przez słomkę wodę. I tak nie mógłbym nic pogryźć, bo boli mnie szczęka z lewej strony.
Podniosła się z łóżka.
 - Ja zaraz wrócę. Nie mogą cię przecież głodzić. Już i tak sporo zjechałeś na wadze.
Od profesora dowiedziała się, że dzisiaj będzie tylko o wodzie. Od jutra będzie mógł jeść zmiksowane zupy podawane przez rurkę.
 - Może takich zup zjeść ile tylko zdoła, ale nie może jeszcze nic gryźć, bo nacisk szczęki mógłby zepsuć cały efekt naruszając szwy.
 - Tak właśnie myślałam tym bardziej, że on sam skarży się na ból po lewej stronie. Jednak cieszę się, że będzie mógł zjeść cokolwiek. Bardzo schudł od czasu tego przykrego incydentu i powinien zacząć nadrabiać stracone kilogramy.
 - Jeszcze trochę musi zaczekać. Jeśli wszystko zacznie się ładnie goić i nie będzie już sprawiać tak ogromnego dyskomfortu, to myślę, że za dwa tygodnie pozwolimy na jakieś posiłki typu puree.
Podziękowała profesorowi i poszła przekazać Markowi dobre nowiny.

Naprawdę się starała. Litrami miksowała różnego rodzaju zupy nafaszerowane jarzynami i mięsem, żeby dostarczyć mu jak najwięcej witamin i białka. Po dwóch tygodniach rzeczywiście pozwolono na purée z ziemniaków, marchewki, czy zielonego groszku. Przygotowywała sporo budyniu, kisielu i owocowych galaretek. Wszystko po to, żeby nie musiał gryźć a jedynie łykać.
Bardzo doceniał jej poświęcenie i każdego poranka wyczekiwał jej przyjścia. Czasami myślał, że gdyby na jej miejscu była Paulina, on umarłby z głodu, bo dumna panna Febo nie miała zielonego pojęcia o przygotowaniu jakiegokolwiek posiłku.
Codziennie rano zmieniano mu też opatrunki. Już nie bandażowano mu całej głowy, ale ograniczano się tylko do policzka. Według profesora Zakrzewskiego goił się bardzo dobrze i nie wyglądało na to, że przeszczep się nie przyjął. Tę stronę twarzy nadal miał obrzękniętą, ale z każdym dniem zauważał, że coraz mniej. Blizna była widoczna. Biegła tuż pod okiem wzdłuż ucha i linii szczęki a kończyła się przy lewym nozdrzu. Profesor uspokajał, że po roku będzie bardzo cienka i widocznie zblednie. Jeszcze nie miał dobrego czucia w tym policzku. Jeszcze czuł odrętwienie. Profesor tłumaczył to tym, że nerwy muszą mieć czas na regenerację, bo zostały poparzone. Zaczynał wierzyć, że nie będzie tak źle. Ból w końcu ustąpił, a on i psychicznie i fizycznie poczuł się znacznie lepiej.
Po sześciu długich miesiącach licząc od incydentu przed hotelem, zakończył terapię. Przeszedł w tym czasie intensywną rehabilitację łącznie z masażami twarzy. Blizna wydawała się jakby bledsza i cieńsza, co napawało go optymizmem. Dziwnie się czuł, kiedy patrzył w lustro i uśmiechał się, bo brakowało mu symetrii w obu policzkach. Teraz tylko na jednym wykwitał ten uwodzicielski dołeczek. Na szczęście kolor skóry na obu stał się identyczny. Wcześniej, żeby zamaskować różnicę stosował damski podkład, który ją niwelował. Teraz nie było już takiej potrzeby. Uzgodnili z Ulą, że jeszcze przez miesiąc będzie wypoczywał i to w Rysiowie. Ona musiała wrócić do obowiązków. Miała wyrzuty sumienia, że inni harują za nią w firmie. Przekonała go, że to będzie najlepsze wyjście, bo ona skupi się na pracy i będzie mogła przy okazji go doglądać. Nazwoziła różnego rodzaju mazideł przepisanych przez lekarza i codziennie rano pilnowała, żeby Marek wcierał je w skórę twarzy, ramienia i ręki. Dzięki temu skóra uelastyczniła się i już nie było mowy o żadnych przykurczach i związaną z nimi niewygodą. Wszystko zdawało się wracać do normy.

Częstymi gośćmi w Rysiowie stali się też rodzice Marka. Na początku Ula zaprosiła ich na cały tydzień, żeby mogli nacieszyć się synem. Przygotowała dla nich jeden z pokoi w bliźniaczej części domu należącej wyłącznie do niej. Zachwycili się okolicą. Jako, że Marek znał ją już dość dobrze, stał się ich przewodnikiem podczas spacerów, a oni chętnie korzystali ze świeżego powietrza wolnego od spalin. Krzysztof z ochotą poznawał pracę w szklarniach, świetnie dogadywał się z Józefem i Szymczykami. Helena często w towarzystwie Uli i Ani przebierała owoce i wybierała te najbardziej nadające się na soki. Oboje Dobrzańscy bardzo polubili to miejsce, polubili ludzi i z wielką chęcią wracali tu w każdy weekend. Marek promieniał widząc jak bardzo dobre stały się relacje między jego ukochaną Ulą a rodzicami.
Często zaglądał tu też Sebastian z Violettą i zdawał mu relacje z firmowego życia. On był bliżej pracowników niż ojciec Marka i wiedział o nich o wiele więcej. Znosił mu więc firmowe ploteczki, a Violetta dodawała swoje trzy grosze. Patrząc na jego twarz mówiła:
 - Wiesz Marek myślałam, że to będzie wyglądało o wiele gorzej, ale właściwie to nie ma wielkiej różnicy między jednym policzkiem a drugim. Jest niemal idealnie. Bliznę trochę widać, ale myślę, że tak naprawdę nikt nie będzie się jej przyglądał.
 - Cieszę się, że tak mówisz. To bardzo budujące i pocieszające. Ula też tak twierdzi.
 - Wiadomo już kiedy będzie rozprawa? – pytał Sebastian. - Coś długo przeciągają to wszystko.
 - Z tego co słyszałem, to przeciągają głównie z mojego powodu. Czekali, aż będę mógł zeznawać. Myślę, że w ciągu dwóch najbliższych miesięcy wszystko się zakończy. Rodzice wynajęli nam adwokata. Ponoć będzie optował za całkowitym pokryciem kosztów operacji i rehabilitacji, a także za odszkodowaniem dla mnie i dla Uli. Nie sprzeciwiałem się. Za tyle cierpienia jakie przeszliśmy oboje należy nam się gratyfikacja. Puszczę je wszystkie z torbami, bo zasłużyły sobie jak diabli.

Pod koniec lipca Marek wrócił do pracy. Dopiero gdy przekroczył próg windy, która wywiozła go na piąte piętro, zdał sobie sprawę jak bardzo brakowało mu tej atmosfery, a przede wszystkim ludzi. Teraz stał na środku holu i ściskał wszystkim dłonie. Cieszył się jak dziecko widząc każdego z nich. Nawet widok wychodzących z windy Febo nie był mu dzisiaj przykry. Podeszli do niego i przywitali się z nim. Był zaskoczony. Zero złośliwości, zero przytyków, a tylko życzliwa ciekawość.
 - Cieszymy się, że już wróciłeś i przede wszystkim, że wyszedłeś z tej napaści cało – mówił Alex, a Paulina dodała.
 - Mam nadzieję, że te trzy wydry dostaną za swoje. To poniekąd twoja wina Marek. Na zbyt wiele im pozwalałeś. Spoufaliły się i pomyślały, że wszystko im wolno.
 - Tak, wiem. Nie powinienem był. To nie powinno się nigdy zdarzyć tym bardziej, że ucierpiała przy tym niewinna osoba.
 – Masz na myśli tę piękną dziewczynę, którą przedstawiłeś nam podczas pokazu jesienno-zimowej? – spytał Alex.
 - Tak. Mam na myśli Ulę. To moja dziewczyna. Też poparzył ją ten kwas, a blizny zostaną jej już na zawsze tak jak moje – dokończył niemal szeptem. Paulina przyjrzała mu się uważnie.
 - Nie jest tak źle Marek. Nie widać ich aż tak bardzo. Tak czy owak na uroku osobistym niewiele straciłeś.
 - Dzięki. To pocieszające. Pójdę już, bo chyba ojciec na mnie czeka. Chce mi przekazać bieżące sprawy. Na razie.
Był zdziwiony tym nagłym przypływem życzliwego zainteresowania Pauliny i Alexa. Może się zmienili? Dawniej pewnie zaczęliby szydzić z niego i naigrawać się, tymczasem nic takiego nie miało miejsca.

Wreszcie doczekali się wezwania na rozprawę, która miała odbyć się dwudziestego sierpnia. W międzyczasie mieli kilka spotkań z prawnikiem, który wypytywał ich o mnóstwo szczegółów tłumacząc, że musi wiedzieć absolutnie wszystko o przebiegu całego zdarzenia, a także o tym, co było przyczyną, że te trzy kobiety dopuściły się takiego okrutnego czynu.
 - Niestety będą o to pana szarpać i wypytywać o wszystko z detalami. Nie ma co ukrywać prawdy. Jestem pewien wygranej i liczę też na to, że wyśrubuję zadowalające zadośćuczynienie.
 - Ile mogą dostać?
 - Główna sprawczyni, ta Nowicka do dziesięciu lat. Pozostałe za współudział trochę mniej. Wszystko zależy od sędziego i od prokuratora. Tan ostatni będzie naciskał na najwyższy wymiar kary.
Marek pokręcił głową.
 - I po co im to było? Zmarnowały sobie życie. Nas trwale okaleczyły. Zachciało im się zemsty.
 - To panie Marku już nie nasza sprawa. Jest przestępstwo musi być i kara. Takie życie. 



ROZDZIAŁ 10
ostatni


Rozprawa przeciągała się. Sami byli zdziwieni dlaczego to tak długo trwa i dlaczego zarówno prokurator jak i obrońcy trzech modelek są aż tak bardzo drobiazgowi. Cały ten incydent analizowano bez końca i rozbierano na czynniki pierwsze. Prokurator nie odpuszczał. Przedstawił sądowi całą historię podpierając się drastycznymi zdjęciami tuż po oblaniu Uli i Marka kwasem. Swoje trzy grosze dodał ich prawnik opowiadając o cierpieniach jakich doznali w trakcie terapii, a szczególnie Marek, u którego istniała realna obawa trwałego oszpecenia twarzy.
 - I o to głównie chodziło sprawczyniom wysoki sądzie. O oszpecenie mojego klienta. Jak powiedziała jedna z oskarżonych, dla nich zawsze był bożyszczem i głównie zależało im na tym, żeby już nigdy żadna kobieta nie mogła tak o nim powiedzieć. Powód był bardzo naiwny i głupi, i skazał moich klientów na długotrwały ból, a pana Marka Dobrzańskiego dodatkowo na poddanie się przeszczepowi, bo kwas wypalił mu niemal cały policzek. Proszę spojrzeć – na wielkim ekranie ukazał się obraz twarzy Marka tuż po poparzeniu. – Wygląda okropnie i wstrząsająco, a mimo to mój klient miał bardzo dużo szczęścia, że kwas nie dotarł do kości szczęki, bo wtedy jego cierpienie byłoby nieporównywalnie większe. Tu są kolejne zdjęcia przedstawiające jego szyję i rękę, a także zdjęcia poparzonej panny Cieplak, która wówczas towarzyszyła mojemu klientowi. Tylko dzięki jego błyskawicznej reakcji zawdzięcza to, że nie ma poparzonej twarzy. Wszystkie oskarżone są jednakowo winne, bo swoim bezmyślnym czynem skrzywdziły przy okazji niewinną osobę.
Zeznania składało wielu świadków. Zeznawał Sebastian i Violetta, Czarek - firmowy fotograf, lekarz z pogotowia, lekarze z oddziału oparzeń i profesor Zakrzewski, który bardzo dokładnie opisał przebieg operacji twarzy Marka.
 - Efekt tej operacji poczytuję sobie jako mój osobisty sukces – mówił. – To prawdziwy cud, że kwas nie uszkodził nerwu twarzowego. Istniało bardzo duże ryzyko, że tak właśnie będzie i wtedy z powodu nieodwracalności procesu pacjent mógłby już nigdy się nie uśmiechnąć, nie zmarszczyć czoła i nie zamknąć całkowicie ust. To był bardzo skomplikowany zabieg, ale jak widać udał się, a pacjent wraca do zdrowia.
Z uwagi na wysokie koszty leczenia poniesione zarówno przez Ulę jak i przez Marka adwokat domagał się ich zwrotu, a także odszkodowania za trwały uszczerbek na zdrowiu. Prokurator z kolei obstawał za dziesięcioletnim okresem pozbawienia wolności dla wszystkich oskarżonych. One same składając zeznania nadal obwiniały Marka i wieszały na nim psy. Obwiniały siebie nawzajem. Jednak zeznania Violetty i Sebastiana skutecznie zbiły ich argumenty. Kubasińska mówiła, jak bardzo były nachalne, jak nie dawały Markowi w spokoju pracować, jak bardzo się narzucały chcąc na nim coś wymusić.
 - Ciągle wysoki sądzie musiałam stać przed drzwiami gabinetu prezesa i własną piersią bronić do niego dostępu, a one sobie nic z tego nie robiły i przez pół dnia okupowały sekretariat.
Olszański tylko to potwierdził mówiąc wprost, że żadna z nich nie miała skrupułów chcąc wepchać się Markowi do łóżka.
 - One ciągle czegoś od niego żądały. Jak nie udziału w prestiżowej sesji w Mediolanie, to bycia twarzą jakiejś kolekcji. Oliwy do ognia dolał brak ich kandydatur w pierwszym modowym katalogu wydawanym przez Febo&Dobrzański. Od tego właściwie się zaczęło a skończyło na zwolnieniach dyscyplinarnych, które osobiście wypisywałem.
Ponieważ dowodów przestępstwa było aż nadto, adwokaci oskarżonych niewiele mieli do roboty. Nastąpiły mowy końcowe, a potem przerwa i czekanie na ogłoszenie wyroku.
Nie było niespodzianki. Nowicka jako główna sprawczyni dostała sześć lat. Domi trzy lata, a Pati, która była pomysłodawczynią zakupu kwasu siarkowego, pięć lat.
Kiedy wyprowadzano je już z sali po ogłoszeniu wyroku jeszcze raz spojrzały z nienawiścią na Marka. On nie przejął się tym kompletnie. Cieszył się, że wreszcie ma to za sobą. Objął Ulę i wraz z przyjaciółmi pojechał do Baccaro uczcić zakończenie procesu.

Lato było cudne i choć powoli umykało zwalniając miejsce jesieni, nie było weekendu, którego nie spędziłby w Rysiowie. Tu czuł się najlepiej. Tu zawsze ciągnęło go serce do tej jednej jedynej. Tu zielone, bujne łąki mamiły swoim pięknem i zapraszały do spacerów. To kochał najbardziej, gdy mógł iść objęty z Ulą tulącą się do jego boku i gdy chłód wieczoru omiatał im czoła. Siadywali zasłuchani w koncerty świerszczy i wpatrzeni w tarczę księżyca. Stali się nierozłączni, a wspólnie przeżyte cierpienie jeszcze bardziej scementowało ich ze sobą.
Rysiów stał się jego drugim domem. Przyjeżdżał tu w każdy piątek po pracy i pomagał Uli. Jego pracownicy ciągle dopytywali się o jakieś roboty w tym ogromnym gospodarstwie nie licząc na zapłatę, ale wynikające z tej pracy profity w postaci potencjalnego towaru. Ula zgodziła się, żeby wiosną pomogli w szklarniach. Nadszedł zbiór nowalijek i pracy przy tym było sporo. Znowu wywieźli do domu pełne skrzynki dorodnej sałaty, rzodkiewek, pomidorów i szczypiorku. Nie pogardzili młodą kapustą i kalafiorami. Okazało się, że Rysiów jest prawdziwym darem od losu nie tylko dla swoich mieszkańców, ale też dla pracowników F&D. Niektórzy z nich przyjeżdżali na własną rękę wiedząc, że zakupią tu pyszne, swojskie kiełbasy, salcesony i kaszankę po cenach zdecydowanie niższych niż w Warszawie. To wymogło na właścicielach wygospodarowanie miejsca na niewielki sklepik firmowy, który okazał się prawdziwą żyłą złota. Reklama w prasie i internecie zrobiła swoje i zawsze w piątki ciągnęły tu prawdziwe tłumy.
Uli i Maćkowi rosło z dumy serce. Ich trud, ciężka praca i konsekwencja zwracały się teraz w dwójnasób. W niedługi czas po uruchomieniu sklepu stanęła pasieka z prawdziwego zdarzenia. Stoma ulami zajmowało się czterech fachowców pochodzących z Rysiowa. Skończono też budowę piekarni i odtąd mieli zawsze świeże pieczywo. Znowu dali pracę piętnastu nowym osobom i to cieszyło ich najbardziej.

W sierpniu Ania kolejny raz organizowała spotkanie kolegów ze studiów. Wprawdzie nie udało jej się ściągnąć nikogo z zagranicy, ale cieszył fakt, że spotkają się ponownie w tym samym gronie. Teraz było znacznie łatwiej, bo już w piątek przyjechał Marek i przywiózł Sebastiana i Violettę. Ula z zadowoleniem przyjęła ich pomoc w szykowaniu pyszności na dwa dni. Przygotowała im pokój gościnny, żeby nie musieli spać w namiocie. Marek od dawna zagościł na dobre w jej sypialni i nim nie musiała się przejmować.
Ten zjazd udał się nadzwyczajnie, podobnie jak poprzedni. Cała ferajna była zachwycona jedzeniem i świetną atmosferą. Zauważono zmiany w twarzy Marka i wypytywano go o nie. Niezbyt chętnie o tym opowiadał, chociaż dziewczyny z jego roku stwierdziły jednogłośnie, że mimo tej rozległej blizny nadal jest bardzo przystojny i pociągający. Chłopaki poklepywali go po ramionach pytając.
 - Nadal jesteś singlem?
On ze śmiechem kręcił głową i mówił
 - Już od dawna nie. Jestem szczęśliwie zakochany moi drodzy. To mój permanentny stan i będzie trwał do końca życia. A moją wybrankę już znacie. To ta piękna dziewczyna o sercu anioła, która przygotowała dla was te wszystkie przysmaki. - Słysząc te słowa Ula rumieniła się jak nastolatka, a on obejmował ją czule całując skroń. – Jest piękna, mądra, dobra, łagodna i szczera. To prawdziwy skarb, którego możecie mi pozazdrościć. Sebastian też znalazł swoje szczęście i musicie przyznać, że Viola jest bardzo atrakcyjną kobietą. Świata poza sobą nie widzą i to pewnie też się nie zmieni. Jak więc widzicie ostatni single wymierają jak mamuty.

W pewien wrześniowy wtorek, już po pokazie kolekcji jesienno-zimowej rozdzwonił się jego telefon. Spojrzał na wyświetlacz i odebrał natychmiast.
 - Cześć tato? Co słychać?
 - Witaj synu. Trochę słychać, ale ja nie chciałbym mówić o tym przez telefon. Mógłbyś dzisiaj przyjechać do nas po pracy? Mama ma ci też coś do przekazania.
 - Nie ma sprawy. Będę po siedemnastej.

Ledwie zdążył ściągnąć trencz, a już Zosia, gospodyni Dobrzańskich stawiała przed nim parujący obiad.
 - Jedz synku, a tata powie ci o co chodzi – Helena przysiadła na kanapie obok męża.
 - No właśnie. Po ostatnim pokazie przekonałem się, że świetnie sobie radzisz i nad wszystkim panujesz. Już nie musimy się martwić o to, czy dasz sobie radę i czy czegoś nie zawalisz. Masz nasze pełne zaufanie i dlatego chcemy przepisać na ciebie naszą część udziałów. Nadal oboje z mamą będziemy zasiadać w zarządzie firmy, ale właścicielem połowy będziesz wyłącznie ty.
Był naprawdę zdziwiony. Ojciec mu ufa? Niewiarygodne.
 - Zaskoczyliście mnie, ale bardzo wam dziękuję za to zaufanie i naprawdę doceniam ten gest.
 - Byliśmy u notariusza i spisaliśmy akt. Chcemy, żebyś jutro pojechał z nami do kancelarii i podpisał go. Poza tym mama też ma dla ciebie niespodziankę.
Helena podniosła się z kanapy i usiadła obok Marka przy stole.
 - Długo rozmawialiśmy z tatą i doszliśmy do wniosku, że już najwyższa pora, żebyś się ożenił. My nie będziemy ci wybierać narzeczonej, bo sam wybrałeś wspaniałą dziewczynę, która kocha cię nad życie. Powinieneś jej się zdeklarować. Spójrz, – otworzyła dłoń, na której spoczywało małe, aksamitne pudełeczko – to stary pierścionek zaręczynowy twojej babci. Jest skromny, ale bardzo piękny i myślę, że spodoba się Uli.
Zachwycony patrzył na to małe arcydziełko sztuki jubilerskiej.
 - Dlaczego nie pokazałaś mi go kiedy oświadczałem się Paulinie?
 - Bo nie sądziłam, żeby była z niego zadowolona. Ona lubi błyskotki i lubi się nimi obwieszać. Im większe i cięższe, tym lepsze. Ula jest bardzo skromna tak jak ten pierścionek. On naprawdę bardzo do niej pasuje.
 - Chyba masz rację. Ja o zaręczynach myślę już od dłuższego czasu. Jestem z nią bardzo szczęśliwy i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Jest całym moim światem.
 - My to wiemy Marek. Ona czuje tak samo i powiedziała nam o tym, gdy czekaliśmy wraz z nią przed salą operacyjną, kiedy robiono ci przeszczep. To dobry czas na oświadczyny synku. Wesele mogłoby się odbyć w święta. Wiem, że byłeś przeciwny temu rozmachowi z jakim Paulina szykowała wasz ślub. Myślę, że Ula nie chciałaby takiego i ty chyba też nie.
 - Oczywiście, że nie. Chcę, żeby ślub był skromny przy udziale najbliższych przyjaciół i rodziny. Na razie jednak nic nie będę mówił. Zobaczymy jak Ula na to zareaguje i jak sama się na to zapatruje.

Kolejny raz przyjechał ze swoimi pracownikami na zbiór owoców. Był zaskoczony, że zgłosiło się tak wielu chętnych. Teraz oni wszyscy mieli już doświadczenie, które pozwoliło im na lepszą organizację zbiorów. Pogoda dopisała fenomenalnie. Tak jak poprzednio po kolacji wybrał się z Ulą na krótki spacer. Kiedy przystanęli już w gęstwinie traw wyjął z kieszeni duże jabłko. Zdziwiona spojrzała na niego. Nie miała już ochoty na cokolwiek do jedzenia. On jednak delikatnie je rozdzielił na dwie równe części. W środku zamiast pestek leżał piękny, złoty pierścionek. Ukląkł przed nią i popatrzył jej w oczy.
 - Ula, jesteśmy oboje jak dwie połówki tego samego jabłka. Kochamy się i nie wyobrażamy sobie, żebyśmy mogli żyć osobno. Dlatego klęczę tu przed tobą i pytam, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Przyklękła naprzeciw niego. Była wzruszona.
 - Pragnę tego od kiedy cię poznałam. Bardzo cię kocham i mówię „tak”.
Wsunął jej pierścionek na palec i ucałował z miłością.
 - Na zawsze razem kochanie – wyszeptał. – Na zawsze.

Ślub rzeczywiście odbył się w święta. Pobrali się w rysiowskim kościółku. Gości zaprosili niewielu, ale mimo to świadkami ich szczęścia byli tutejsi mieszkańcy, którzy tłumnie przybyli do kościoła. Samo wesele odbyło się w jednym z budynków przeznaczonych na jadalnię dla pracowników, na terenie posesji Uli. Sala była bardzo duża i z powodzeniem pomieściła wszystkich uczestników wesela. Ono było takie jak chcieli. Skromne, bez pompy i blichtru, a przede wszystkim bez dziennikarzy.
Kiedy już po upojnej nocy poślubnej odpoczywali w swoich ramionach Marek uśmiechnął się i rzekł.
 - Popatrz Ula jak bardzo wszystko się zmieniło. Jak bardzo zmieniłem się ja. Dzięki tobie. Z szalonego playboya, uwodziciela, który miał pstro w głowie i którego rajcowały hulanki w knajpach i przygodny seks, zmieniłem się w statecznego męża, a być może niedługo ojca. I wiesz co ci powiem? Powiem ci, że bardzo podoba mi się ten stan. Permanentny stan zakochania. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno kobiety nazywały mnie swoim bożyszczem. Przecież w niczym go nie przypominam. Wystarczy spojrzeć na moją twarz. Co za idiotyczne określenie.
Uniosła się na łokciu i z uśmiechem spojrzała mu w oczy.
 - Ja wcale tak nie uważam. Dla mnie jesteś bożyszczem. Moim własnym, prywatnym bożyszczem, które kocham bez pamięci.
Pochyliła się do jego ust i pocałowała najczulej jak tylko potrafiła. Oddał ten pocałunek z największym żarem i namiętnością.


K O N I E C





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz