Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 20 grudnia 2015

"NOWY POCZĄTEK" - rozdział 1,2,3,4,5



NOWY POCZĄTEK


ROZDZIAŁ 1


Samolot wolno podchodził do lądowania, a łagodny głos stewardessy zapowiadał, że za chwilę wylądują na lotnisku Okęcie w Warszawie. Odgarnęła włosy z twarzy i z miłością pogładziła po głowie siedzącego obok niej chłopca.
 - Dolatujemy synku. Wszystko w porządku?
Dwu i pół letni maluch potakująco kiwnął głową i uśmiechnął się do niej.
 - A potem daleko do dziadka?
 - Nie kochanie. Za godzinkę będziemy na miejscu.
W sali przylotów odebrała swój bagaż i złapawszy dziecko za rękę wyszła przed budynek. Zaczerpnęła porządny haust powietrza i z radością rozejrzała się wokoło. Nareszcie. Nareszcie była w domu. Ten powrót nie był łatwy i kosztował ją mnóstwo zachodu, a przede wszystkim sporo nerwów i stresu. Ostatni raz była w tym miejscu ponad cztery lata temu. Wyjeżdżała do obcego kraju wraz z mężem, którego poznała na studiach. Studiowali na jednym wydziale i zakochali się w sobie. Oboje kończyli finanse i bankowość. Oprócz tego ona równoległy kierunek, ekonomię. Pod koniec czwartego roku pobrali się, a tuż po uzyskaniu dyplomów postanowili wyemigrować.
To było dla niej bardzo trudne, bo zostawiała w Polsce ojca i dwójkę młodszego rodzeństwa. Kiedy Igor przedstawił jej ten pomysł, była raczej sceptycznie nastawiona, ale on nie ustawał w wysiłkach, żeby ją do tego wyjazdu przekonać.
 - Pomyśl Ula jakie tu mamy perspektywy. Żadne. Tam są o wiele większe możliwości i na pewno nam się uda.
Wreszcie skapitulowała. On roztoczył przed nią wspaniałą wizję dostatniego życia i spełnienia się na polu zawodowym. Pomyślała, że jak nie pójdzie po ich myśli, to zawsze będą mogli wrócić. Z drugiej jednak strony, gdyby im się udało, ona pomogłaby swojej rodzinie, której nie powodziło się najlepiej i właściwie oszczędzali na wszystkim. Żegnała się z nimi z ciężkim sercem obiecując, że będzie dzwonić lub łączyć się z nimi przez skypa.
Igor zachłysnął się Ameryką. Przez pierwszy miesiąc właściwie ją zwiedzali, by w końcu zatrzymać się w Nowym Jorku. Wynajęli niewielkie mieszkanko i zaczęli szukać pracy. Ona miała więcej szczęścia niż on. Aplikowała do jednego z tutejszych banków i po wielogodzinnych rozmowach kwalifikacyjnych przyjęto ją z dość wysoką stawką. Znała świetnie angielski i chociaż mówiła z akcentem, to w objęciu tego stanowiska przeważyła jej wiedza i podejście do spraw finansowych. Także znajomość mechanizmów giełdowych.
To ona ich utrzymywała i najwyraźniej Igorowi odpowiadała ta sytuacja, bo w końcu przestał szukać pracy i od rana do wieczora zalegał na kanapie z nieodłączną puszką piwa w dłoni. Niepokoiła ją jego postawa. Wielokrotnie prosiła go, żeby się zmobilizował i nie zniechęcał się niepowodzeniami. On chyba niewiele robił sobie z tego gadania. Jej zarobkami rozporządzał jak swoimi i to bardzo jej się nie podobało. Zaczęli się kłócić i te kłótnie były coraz częstsze. Znikał z domu na kilka dni zabierając jej wszystkie oszczędności. Czasami nie miała nawet na czynsz. W końcu doszła do wniosku, że dłużej tak być nie może. Założyła sobie konto we własnym banku i to na nie wpływała część jej wypłaty. Zaczęła też grać na giełdzie. Na początku to były niewielkie kwoty, ale z czasem inwestowała coraz większe. Miała nosa i dryg do tej roboty. Wkrótce okazało się, że dorobiła się na tych operacjach całkiem niezłej sumki, która ciągle rosła. Dzięki temu mogła wspomóc rodzinę i nie martwić się też o byt.
Igora częściej nie było niż był. Szlajał się z jakimś podejrzanym towarzystwem i zdradzał ją z kobietami wątpliwej reputacji. Jeśli wracał to podpity, cuchnący i brudny. Podejrzewała, że bierze też narkotyki. Którejś nocy, gdy odmówiła mu pieniędzy, pobił ją i zgwałcił. Potem opróżnił jej portmonetkę, w której nie było więcej jak pięćdziesiąt dolarów i wyszedł z domu zostawiając ją zmaltretowaną na podłodze w salonie.
Nie chciała puścić mu tego płazem. Ubrała się i pojechała do szpitala. Tam zrobiono jej obdukcję. Zgłosiła też incydent na policji.
Miała dość takiego życia. Kilka dni po pobiciu spakowała swoje rzeczy i wyniosła się z ich wspólnego domu. Wynajęła mieszkanie z dala od miejsca, w którym było poprzednie. Był to zaledwie pokój z kuchnią, ale jej wystarczył. Wreszcie miała spokój.
Igor jednak nie odpuszczał. Wiedział gdzie pracuje. Wielokrotnie nachodził ją w banku. Awanturował się przy ludziach domagając się pieniędzy. Niezliczoną ilość razy interweniowała ochrona wyprowadzając go siłą z budynku. Z rozpaczą pomyślała, że będzie musiała zmienić pracę, bo jej szefowie to właśnie ją obwiniali za te wszystkie burdy jej męża. W końcu po którejś z nich wylądowała w gabinecie dyrektora, który bez ogródek powiedział jej, że nie będzie tolerował takich sytuacji. Jako pracownikowi nie ma jej nic do zarzucenia, ale nie może narażać reszty załogi na takie zakłócanie rytmu pracy.
Z żalem opuszczała to miejsce, bo zdążyła poznać się z niektórymi pracownikami i zaprzyjaźnić. Poza tym już wiedziała, że jest w trzecim miesiącu ciąży. Z obawą patrzyła w przyszłość. Kto ją teraz przyjmie do pracy jak się dowie, że za kilka miesięcy będzie musiała przestać pracować?
Stała z pudłem wypełnionym swoimi rzeczami i czekała na windę, gdy podeszła do niej Megan, trzydziestoletnia Afroamerykanka, z którą zaprzyjaźniła się od samego początku.
 - Strasznie mi przykro Ula, że odchodzisz. Powinnaś się rozwieść z tym dupkiem, żeby przestał cię nękać. Masz – wyciągnęła do niej dłoń, w której trzymała jakąś wizytówkę. – To namiary na biuro prawne. Potrzebują sekretarki. Powinnaś jak najszybciej złożyć u nich papiery. Może ci się uda.
Ula popatrzyła na nią z wdzięcznością.
 - Dziękuję Megan, – wyszeptała wzruszona – tak właśnie zrobię. Będziemy w kontakcie – uściskała ją i weszła do windy.
Następnego dnia zabrawszy wszystkie potrzebne dokumenty udała się do biura prawnego. Właścicielem był starszy człowiek o miłej powierzchowności. Wzbudził jej zaufanie. Najpierw poprosił, żeby opowiedziała coś o sobie. Jego łagodny głos tak na nią podziałał, że opowiedziała mu wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Wyznała też, że jest w ciąży, chociaż miała wielkie obawy, że kiedy to powie, nie zechce jej przyjąć. On podziękował jej za szczerość. Jej opowieść poruszyła go.
 - Choć nie jest pani prawnikiem i nigdy nie miała pani do czynienia z prawem, jestem skłonny zaryzykować i dać pani tę pracę. To znacznie poniżej pani wykształcenia, ale będąc na pani miejscu nie wybrzydzałbym. Pensja nie będzie tak wysoka jak w banku, ale pozwoli na godne życie.
Z wdzięcznością uścisnęła mu dłoń.
 - Bardzo panu dziękuję. Obiecuję, że nie zawiodę. Stawię się jutro punktualnie o ósmej.
Wracała do domu jak na skrzydłach. W tym całym nieszczęściu miała wielkie szczęście, bo napotkała naprawdę życzliwych ludzi.

Z czasem wdrożyła się w zawiłości prawne i praca zaczęła przynosić jej satysfakcję. Często zostawała po godzinach gawędząc z MacMillanem o swoim położeniu. On bardzo ją namawiał na rozwód.
 - Powinnaś to zrobić. Masz kompletnie nieuregulowaną sytuację prawną. Jesteś w ciąży. Kiedy urodzisz ten pasożyt, twój mąż niechybnie się zgłosi i będzie chciał cię szantażować dzieckiem. Powinnaś się rozwieść i odebrać mu prawa rodzicielskie. Lepiej jest zrobić to teraz niż ukrywać przed nim ciążę. Potem możesz mieć prawdziwe kłopoty, bo w zamian za zrezygnowanie z praw do dziecka, będzie żądał od ciebie haraczu i może cię szantażować do jego pełnoletności. Chyba nie chcesz tak żyć? Ja bardzo chętnie ci pomogę i nawet mogę reprezentować cię w sądzie.
 - Nie wiem, czy będzie mnie stać na pańskie usługi. Jest pan wziętym adwokatem. –MacMillan uśmiechnął się.
 - Nie martw się, nie zedrę z ciebie skóry. Jutro napiszemy pozew.
Pokrzepiona jego słowami zaczęła wierzyć, że wreszcie raz na zawsze uwolni się od Igora. Musiała też myśleć o dziecku i o jego przyszłości. Nadal inwestowała w giełdę i to z powodzeniem. Obiecała sobie, że jak to wszystko się skończy i będzie już wolną kobietą, wróci do kraju, do swoich.

Sprawa ciągnęła się długo, bo Igor nie odpuszczał. Nie był głupcem i od razu domyślił się, że dziecko, które Ula nosi pod sercem jest jego. Oczywiście w żaden sposób nie czuł się emocjonalnie z nim związany, ale uznał, że dzięki niemu może się wzbogacić o niezłą sumkę. Był już kompletnie uzależniony od heroiny.
Przez półtora roku szarpała się z nim w sądzie. W międzyczasie zdążyła urodzić Michała. MacMillan wychodził ze skóry, żeby zdobyć dowody obciążające Igora i udowodnić sędziemu, że on nie nadaje się na ojca, że jest zwykłym ćpunem. Oprócz tego, że mówił sędziemu, iż dziecko pochodzi z gwałtu, to pokazywał też zdjęcia z jakichś melin i kompletnie nieprzytomnego od narkotyków Igora. Wykorzystał obdukcję Uli mówiąc, że skoro jej mąż nie miał skrupułów, żeby skatować ją, to będzie to samo robił dziecku.
Wreszcie po osiemnastu długich miesiącach doczekała się rozwodu i pozbawienia praw do dziecka przez jej byłego męża. Igor nie zyskał kompletnie nic, chociaż przez ten czas wielokrotnie próbował ją zastraszać i szantażować. Dzięki wsparciu MacMillana nie uległa. Idąc za ciosem postarała się też o zmianę nazwiska swojego i dziecka wracając do panieńskiego. Od tego momentu przedstawiała się jako Urszula Cieplak.
Pracowała jeszcze w kancelarii ponad rok. Mogła sobie na to pozwolić, bo wynajęła małemu niańkę. W tym czasie zgromadziła spory kapitał, z którym można było już coś zdziałać w Polsce. Marzyła o własnym domu. Nie chciała się gnieździć na kupie z rodziną. Udało jej się też zrobić prawo jazdy. Planowała, że po powrocie kupi jakiś nieduży samochód, żeby mogła się swobodnie przemieszczać. Myślała też o podjęciu pracy, ale z opowiadań ojca wiedziała, że z tym nadal jest krucho. Potwierdzał to też Maciek, jej najlepszy przyjaciel od dziecka. Jeśli nie uda jej się czegoś znaleźć, to po prostu sama otworzy jakąś działalność.
W jeden z lipcowych dni, a raczej późnych wieczorów sam MacMillan odwoził ją wraz z dzieckiem na lotnisko JFK. Miała wykupiony lot o dwudziestej czwartej godzinie. W Warszawie miała być o dziesiątej następnego dnia. Pożegnała się z prawnikiem serdecznie dziękując mu za pracę, przyjaźń i wsparcie w tych najtrudniejszych dla niej dniach. On uściskał ją mocno i ucałował jej policzki.
 - Trzymaj się Ula i daj znać od czasu do czasu, co u was. Chodź tu do mnie smyku i pożegnaj się z wujkiem – wziął Michała na ręce i pogładził po głowie. – Będę za tobą tęsknił – otarł łzy z oczu. Mały objął go za szyję i przytulił się do niego. – Będę tęsknił za tobą i za twoją mamusią.
Jeszcze ostatnie uściski i machania ręką do momentu nim zniknęli mu oboje za bramkami do odprawy. Westchnął ciężko i ruszył w kierunku parkingu. Było mu żal się z nimi żegnać. Pokochał ich oboje. Mały całkiem zawojował jego serce podobnie jak jego matka. Okazała się wspaniałym pracownikiem, niezwykle rzetelnym i sumiennym, a przy tym jeszcze bardzo pięknym. Mimo, że miał już swoje lata zawsze podziwiał jej nietuzinkową urodę i zawsze z przyjemnością na nią patrzył. Za reprezentowanie jej w sądzie nie wziął ani grosza. Kiedy poznał Igora i dowiedział się o nim tyle złych rzeczy postanowił, że za wszelką cenę uwolni ją od niego, bo ten chłystek nie zasługiwał na taką kobietę. Miał nadzieję, że ona ułoży jeszcze sobie życie z porządnym człowiekiem, który doceni w niej nie tylko tę powalającą urodę, ale także przymioty jej charakteru.

Podeszła do stojącej na postoju taksówki. Kierowca pomógł jej z bagażami. Usadowiła dziecko z tyłu i sama zajęła obok niego miejsce.
 - Rysiów osiem – rzuciła jeszcze taksówkarzowi.
Z ciekawością oglądała przez szybę samochodu Warszawę. Obiecała sobie, że jak nabędzie już własny samochód wybierze się na wycieczkę z Michałem i pokaże mu różne, ładne miejsca. Jej synek był najwyraźniej zmęczony podróżą, bo przytulił się do niej i zdawał się zasypiać. Kiedy zatrzymali się już przed jej rodzinnym domem potrząsnęła nim delikatnie.
 - Obudź się kochanie. Jesteśmy na miejscu.
Mały ziewnął i mruknął.
 - Nareszcie. Już myślałem, że nigdy nie dojedziemy.
Koło samochodu zmaterializował się Maciek, a za nim reszta jej bliskich. Ze łzami w oczach ją witali, ściskali Michała, chociaż on widział ich tylko na obrazie monitora. Zapłaciła za kurs i wszyscy ruszyli do domu. Tam czekała na nich prawdziwa uczta. Zasypali ją gradem pytań.
 - Spokojnie kochani. Najpierw nakarmię Michała i położę go spać. Był taki podekscytowany, że w samolocie spał zaledwie trzy godziny, a teraz oczy mu się kleją.
Kiedy ułożyła już synka do snu i zostawiła przy nim swoją młodszą siostrę Beatkę, wróciła do stołu. Teraz mogła odpowiedzieć im na wszystkie ich pytania. Opowiedziała jakie piekło zgotował jej Igor. Maciek tylko z niedowierzaniem kręcił głową.
 - W życiu o coś takiego bym go nie posądzał. A tak szalał na twoim punkcie. Świata poza tobą nie widział. Ciągle powtarzał jak bardzo cię kocha, podły drań.
 - On tam w Ameryce dostał małpiego rozumu Maciek. Łatwy dostęp do narkotyków stał się jego przekleństwem. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek mógł wyjść z nałogu. Pod wpływem heroiny i alkoholu zrobił się bardzo agresywny. Pobił mnie i zgwałcił. To z tego gwałtu jest Michaś. Na szczęście wszystko już za mną i wreszcie zacznę żyć. - Do wieczora opowiadała im o swoich planach. O zakupie domu i samochodu. – Bardzo bym chciała, żeby to był taki dom z duszą. Mam nadzieję, że znajdę taki. A co do samochodu, to liczę na twoją pomoc Maciek. Ja za bardzo się na tym nie znam i mogłabym kupić jakiś bubel. To ma być solidne auto, które posłuży mi przez długie lata.
 - Nowe, czy używane?
 - Chyba nowe.
 - To najlepiej jak pojedziemy do salonu i tam wybierzesz. Kiedy chcesz jechać?
 - Może nawet jutro.
 - W takim razie załatwione. 




ROZDZIAŁ 2


Obudził ją słodki całus, który wycisnął na jej ustach Michałek. Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą identyczne jak jej własne, wpatrujące się w nią intensywnie. Uśmiechnęła się.
 - Już się wyspałeś?
 - Jestem głodny – wyszeptał do niej.
 - Zaraz coś na to poradzimy. Wstajemy i pójdziemy umyć ząbki.
Wyszła z pokoju wraz z malcem natykając się na swoją rodzinę siedzącą już przy stole.
 - Dzień dobry kochani. Zaraz do was dołączymy.
W czasie, gdy okupowała łazienkę jej ojciec nalał do kubka kakao dla małego, a dla niej herbatę. Ubrała siebie i dziecko. Usadziła chłopca przy stole sama zajmując miejsce obok. Józef podsunął im talerz z kanapkami.
 - To jakie masz plany Ula?
 - Chcę pojechać z Maćkiem do Warszawy i rozejrzeć się trochę. Nie chciałabym ciągnąć ze sobą Michała i tu prośba do ciebie Betti, żebyś poświęciła mu dzisiejszy dzień i zajęła go jakąś zabawą. Uważaj też na niego, żeby nie zrobił sobie krzywdy.
 - O to się nie martw córcia, bo ja będę z nimi – uspokoił ją ojciec.
 - Chcę wymienić trochę pieniędzy na złotówki, żeby dać ci na nasze utrzymanie. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się kupić jakiś dom i nie będziemy wam siedzieć na głowie.
 - Z tym nie musisz się śpieszyć. Odwiedzisz rodziców Igora? – Spojrzała na ojca zdziwiona.
 - A dlaczego miałabym ich odwiedzać? On nie ma do Michała żadnych praw i jego rodzice też ich nie mają. Igor nie jest już moim mężem, a tym samym jego rodzice dziadkami Michała. Poza tym uważam, że to on chyba powinien im powiedzieć, że jesteśmy po rozwodzie, prawda? Ja nie mam zamiaru mu niczego ułatwiać, ani zaprzątać sobie tym głowy. Teraz muszę zadbać o siebie i o dziecko. To jest dla mnie najważniejszy priorytet. Zrobię wszystko, żeby Michał miał szczęśliwe dzieciństwo i nie odczuł tak bardzo braku ojca, to chyba oczywiste.
Do domu wszedł Maciek. Przywitał się ze wszystkimi i wyczekująco spojrzał na Ulę.
 - Gotowa?
 - Prawie. Za chwilę możemy ruszać – odwróciła się do synka i przytuliła go mocno. – Zostaniesz kochanie z dziadkiem i Beatką. Ona pobawi się z tobą, żebyś się nie nudził. Ja postaram się wrócić jak najszybciej.
 - Przywieziesz mi coś dobrego?
 - Przywiozę pod warunkiem, że będziesz grzeczny.
 - Będę. Kup mi żelki. – Roześmiała się.
 - Jeszcze nie masz ich dość? Skoro tak, niech będą żelki.
Jadąc już z Maćkiem samochodem spytała.
 - Jak myślisz Maciuś, jakie auto byłoby najlepsze?
 - Sam nie wiem. Dużo jest dobrych. Może Nissan? Po drodze możemy podjechać pod salon i rozejrzeć się.
 - To może jak będziemy wracać. Najpierw muszę jechać do banku podjąć trochę gotówki, potem chciałabym do jakiejś agencji nieruchomości. Przejrzałabym oferty, może natknę się na coś ciekawego. Zostawmy sobie ten salon na koniec. – Maciek pokiwał głową.
 - Dobry plan.
Podjeżdżali pod bank. Maciek wyciągnął szyję i rozglądał się za jakimś miejscem, w którym mógłby zaparkować. Wreszcie dostrzegł lukę między samochodami i ruszył w jej kierunku. Nie zdążył jednak dojechać, bo tuż przed maską pojawił się jak duch srebrny Lexus zajeżdżając mu drogę. Maciek zaklął siarczyście gwałtownie hamując.
 - Widziałaś Ula, co za debil!? Jak można tak jeździć?! – zatrzymał się tak, że zablokował Lexusowi wyjazd. Oboje wyskoczyli z auta i ruszyli w stronę jego właściciela.
 - To prawdziwa bezczelność – wysyczała oburzona Ula. – To, co pan zrobił zasługuje na mandat. Omal nie spowodował pan wypadku! Kto panu dał prawo jazdy? Steve Wonder*?
Mężczyzna obrzucił ich pogardliwym spojrzeniem i uśmiechnął się drwiąco.
 - Widzę, że zna pani amerykańskich piosenkarzy. Gratuluję wiedzy.
 - Lepiej przestań się uśmiechać dupku. Wzywam policję – zdenerwowany Maciek już sięgał po telefon.
 - Daj spokój Maciek. Tacy ludzie jak ten pan warci są jedynie pogardy. Chodźmy. Zaparkujesz w innym miejscu.
 - To bardzo rozsądna decyzja – rzucił za nimi jeszcze właściciel Lexusa. Ula odwróciła się i podeszła do niego patrząc mu prosto w skądinąd ładne, stalowo szare oczy.
 - Mimo, że wygląda pan na inteligenta z zasobnym portfelem, powinien się pan nauczyć pokory i dobrego wychowania. O nim nie świadczy stan konta, ale sposób w jaki traktuje się ludzi. Pan jest zwykłym chamem. To wszystko, co miałam panu do powiedzenia – odwróciła się na pięcie i wraz z Maćkiem wsiadła do samochodu.
Człowiek z Lexusa stał jeszcze odprowadzając go wzrokiem nie dlatego, że przejął się słowami kobiety, ale dlatego, że jej oczy i w ogóle uroda zrobiły na nim ogromne wrażenie. – No to mi powiedziała – pomyślał. – Jesteś chamem Dobrzański. Ależ ona piękna. Dawno nie widziałem równie pięknej kobiety.

Załatwiwszy sprawę w banku podjechali do jednego z biur nieruchomości, ale nie znalazła żadnych ciekawych ofert. Pomyślała, że być może łatwiej znajdzie coś w internecie. Wracając zahaczyli jeszcze o jeden z dyskontów, w którym zrobiła zaopatrzenie na cały tydzień. Wreszcie dotarli do salonu Nissana. Micra spodobała jej się od razu. Była nieduża i zgrabna. Cena również do przyjęcia. Pozostałe modele były zdecydowanie droższe.
 - Myślę Maciuś, że ten jest w sam raz dla mnie. Michałowi też będzie z tyłu wygodnie. Kupię mu fotelik jak już będę szczęśliwą posiadaczką tego cuda.
Maciek pogadał ze sprzedawcą. Dowiedział się właściwie o wszystkich zaletach tego autka. Poznał jego parametry. Sprzedawca je chwalił. Mówił, że dla kobiety nadaje się idealnie. Zdecydowała się. Omówili warunki sprzedaży i już spokojnie mogli wracać do domu.
Michaś urzędował z Beatką na podwórku. Bawili się w prowizorycznie urządzonej przez dziadka Cieplaka piaskownicy pod jego czujnym okiem. Kiedy zobaczył matkę puścił się pędem w jej kierunku z rozpostartymi ramionami i przylgnął do jej nóg.
 - Byłem grzeczny mamusiu. Kupiłaś mi żelki?
 - Kupiłam. Zaraz ci dam, tylko rozpakujemy torby.
Cieplak ze zgrozą spoglądał na tę ogromną ilość siatek.
 - Dobry Boże córcia, chyba wykupiłaś pół sklepu.
 - Nie jest tak źle tato – roześmiała się widząc jego minę. – Przynajmniej z zakupami będziesz miał spokój przez dłuższy czas. Byliśmy w salonie. Za dwa tygodnie będę jeździć Nissanem Micrą. Bardzo ładne autko. A tu masz dziesięć tysięcy na życie. Jutro zabiorę dzieciaki i pójdziemy na bazarek. Obkupię ich trochę. Może dostanę już jakieś cieplejsze rzeczy, bo zima za pasem. Tobie też by się przydały.
Po obiedzie Betti zabrała Michała z powrotem na podwórko. Dzięki temu Ula miała czas, by przejrzeć oferty nieruchomości w internecie. Wcześniej jednak wysłała maila do MacMillana informując go, że dotarli szczęśliwie.
Ofert było całkiem sporo, ale większość z nich dotyczyła betonowych klocków z czasów komuny. Wtedy stawiano mnóstwo takich. Ona szukała czegoś specjalnego, czegoś, co urzekłoby ją od samego początku. Przez trzy godziny nie natknęła się na nic takiego. Owszem, niektóre domy były bardzo piękne, nowocześnie zbudowane na kształt dawnych dworków, ale jednak zbyt dla niej drogie i zbyt duże. Miała już odejść zrezygnowana od laptopa, gdy jej uwagę przykuł naprawdę stary, drewniany dom. To było to. Weszła na stronę oferty i zaczęła dokładnie czytać. Przede wszystkim zdziwiła ją cena. – Tylko osiemdziesiąt tysięcy? Gdzie jest haczyk?
Dom sprzedawano wraz z gruntem. Około dziesięć arów. Na tyłach był ogród i kawałek sadu. Wszystko jednak wyglądało na mocno zaniedbane. Spisała sobie numer telefonu właściciela. Postanowiła, że jutro rano zadzwoni. Bardzo chciała zobaczyć ten dom.

Z właścicielem umówiła się na jedenastą. Poinformowała Maćka i poprosiła, żeby zawiózł ją do Anina. Mógł sobie na to pozwolić, bo sklepik z narzędziami ogrodniczymi, który otworzył jakiś czas temu w Rysiowie, częściej był pusty niż miał jakichś klientów. Nie zarabiał na nim i tak jak szybko go otworzył, pewnie równie szybko będzie musiał zamknąć.
Zapięli pasy, a Szymczyk jeszcze ustawiał GPS.
 - Jaki to adres?
 - Karpacka dwadzieścia pięć. Zaintrygował mnie ten dom. Uwielbiam takie stare, drewniane, skromne, wiejskie domki, bo mają wiele ciepła w sobie. Jestem ciekawa dlaczego właściciel chce go sprzedać tak tanio. To prawie za bezcen. Do tego dochodzi dziesięć arów gruntu. Naprawdę zadziwiające.
Kiedy Maciek zaparkował pod numerem dwudziestym piątym Ula wskazała ręką na sąsiednią posesję.
 - Spójrz. Taki sam Lexus jak tego ordynusa, co zajechał ci drogę.
 - Rzeczywiście. Pocieszające jest to, że trochę ludzi jeździ takimi i ten niekoniecznie musi należeć do niego. Chodźmy, bo chyba jest już ten facet, z którym się umówiłaś.
Człowiek stojący przed bramą uścisnął im dłonie.
 - Dzień dobry państwu. Łukasz Masny. Zapraszam.
 - Niech mi pan powie, dlaczego tak nisko wycenił pan tę nieruchomość? Coś z nią nie tak?
 - No cóż…, nie jest idealna. Nie mam zamiaru nic przed panią ukrywać. Uważam, że cena jest adekwatna do tego co tu jest. To dom moich dziadków. Oni pomarli już jakiś czas temu i od ich śmierci dom stoi pusty i niszczeje. Ewidentnie wymaga gruntownego i kosztownego remontu. Teren wokół budynku jest zaniedbany i aż się prosi o posprzątanie. Ja sam posiadam nowoczesny dom w Łomiankach i ani ja, ani nikt z mojej rodziny nie zamierzamy tutaj mieszkać. Uzgodniliśmy więc, że sprzedamy go za niewygórowaną cenę, bo przyszły właściciel będzie musiał liczyć się z nakładami, które trzeba ponieść. Ale proszę do środka, sami państwo zobaczycie.
Przekroczyli drewniane drzwi i rozejrzeli się dokoła. Było po prostu brudno. Stare, wysłużone sprzęty pokrywała sieć pajęczyn i gruba warstwa kurzu. Ula spojrzała w górę i uśmiechnęła się. Cały sufit był obelkowany ręcznie ciosanymi, grubymi belami. Uwielbiała to. Wystarczy piaskowanie, a belki nabiorą charakteru i piękna.
 - Ile tu jest pokoi?
 - Jeśli wziąć pod uwagę strych, to razem pięć. W szczycie dachu urządzone są dwa małe pokoiki. Tu na dole są trzy. A oto kuchnia. Całkiem spora. Śmiało można by powiększyć jej kosztem łazienkę i zrobić dodatkową ubikację. Jest tu nawet mała spiżarnia na przetwory. Moja babcia robiła je pasjami. Za chwilę pokażę państwu sad i ogród. Są zapuszczone, ale pamiętam, że jak byłem dzieckiem wyglądały pięknie. Sad rodził co roku pyszne owoce, a babcia hodowała róże. Uwielbiała je. Tutaj musi zamieszkać ktoś z sercem, ktoś kto szanuje takie drewniane starocie i kocha pracę w ogrodzie. - Kiedy obejrzeli już wszystko Masny zapytał. - I co pani o tym myśli?
 - No cóż… Dom jest faktycznie zaniedbany. Sporo wysiłku i pieniędzy trzeba będzie włożyć, żeby przywrócić go do dawnej świetności…
 - Ja jestem skłonny obniżyć cenę jeszcze o pięć tysięcy, jeśli się pani zdecyduje – przerwał jej. Kiwnęła potakująco głową.
 - Ja pozostaję pod urokiem tego domu. Pracy się nie boję i myślę, że potrafię sprawić, by ten dom zaczął znowu żyć. Jestem zdecydowana. Proszę mi jeszcze tylko powiedzieć, czy badał pan drewno? Jest zdrowe, czy uszkodzone przez korniki? Jeśli tak, będę musiała wymienić te stare belki, a byłoby mi szkoda, bo są bardzo piękne.
 - Myślę, że nie będzie takiej potrzeby. Swojego czasu sprowadziłem tu fachowca i on orzekł, że drewno jest zdrowe, a korników ani śladu. Dom wzniesiony jest z grabiny. Grabina to jedno z najtwardszych gatunków drewna i rzadko ima się jej robactwo. Jest też odporna na grzyby. Jednak niezależnie od tego przy okazji remontu radziłbym użyć preparatów, które zabezpieczają przed taką ewentualnością.
 - Na pewno zagruntujemy dom. Ja jestem zdecydowana i nie ukrywam, że chciałabym jak najprędzej sfinalizować transakcję.
 - I mnie na tym zależy. Proszę mi dać swój numer telefonu. Jak tylko załatwię termin u notariusza dam pani znać i podpiszemy akt notarialny.
Wracała do Rysiowa w znakomitym nastroju. Oczami wyobraźni widziała się już w odnowionym domu. Nie bała się tego remontu. Na pewno poradzi sobie. Maciek i Jasiek też pomogą. Do bardziej skomplikowanych prac wezwie fachowców, a to co będą potrafili zrobić sami, to zrobią sami.
Zerknęła na milczącego Maćka.
 - I co o tym myślisz Maciuś?
 - To piękny, stary dom Ula, ale pracy będzie mnóstwo.
 - Wiem, ale bardzo chcę go mieć i liczę na to, że do zimy uporamy się ze wszystkim.


*Dla tych, co nie kojarzą:
Stevie Wonder, właśc. Stevland Hardaway Judkins, amerykański wokalista popowy, kompozytor, producent i multiinstrumentalista. Urodził się jako wcześniak. Nadmiar tlenu w inkubatorze doprowadził do całkowitej utraty wzroku.




ROZDZIAŁ 3


Doczekała się wreszcie swojej Micry. Załatwiła wszystkie papierkowe sprawy z nią związane i stała się właścicielką samochodu. W tym samym dniu, w którym go odebrała z salonu, zakupiła fotelik dla Michasia. Dom też już należał do niej. Masny sprawił się na medal i w krótkim czasie podpisali stosowne dokumenty. Dwa dni później pojechała ponownie do Anina wraz z Maćkiem i Jaśkiem. Zaopatrzeni w odpowiedni sprzęt i środki czystości do wieczora uprzątali wnętrze budynku pozbywając się starych mebli i ogromnej ilości pajęczyn. Potem jeździli już każdego dnia i zajmowali się ogrodem i sadem. Maciek wykarczował sporo dziko rosnących krzewów i pościnał obumarłe owocowe drzewa. To, co zrodziło owoce zostawił.
W jedną z sobót zapakowała rodzinę do samochodu zabierając przy okazji wałówkę na cały dzień i ruszyła do swojego domu. Za nią jechał Maciek z rodzicami. Obiecali sobie wielkie ognisko i pieczenie kiełbasek. Do spalenia było mnóstwo gałęzi i uszkodzonych sprzętów.
Józef po oględzinach domu wyglądał na zmartwionego.
 - Myślałem córcia, że kupisz dom, który będzie się nadawał do zamieszkania, a to jeszcze długo nie będzie można nazwać domem. – Pogładziła ojca uspokajająco po ramieniu.
 - Nie martw się tatusiu. Tu jest teraz moje serce, moje miejsce na ziemi. Zrobię wszystko, żebyśmy mogli spędzić tutaj święta.

Marek Dobrzański podjechał pod swój dom. Już z daleka zauważył tę dziwną łunę wiszącą nad drewnianą ruderą stojącą obok jego posesji. – Może wreszcie ktoś się zlitował i spalił to szkaradztwo – pomyślał. Jednak kiedy już zaparkował zobaczył, że chałupa stoi nienaruszona. – Co jest? – wysiadł z samochodu, by przyjrzeć się temu dokładniej. – To gdzieś z tyłu domu… – obszedł budynek dookoła. Usłyszał śmiech. Zaintrygowany podszedł bliżej. Zobaczył grupę osób stojących wokół ogniska i piekących kiełbaski.
 - Przepraszam bardzo, co państwo tu robią? – zapytał dość ostrym tonem. – To prywatna własność i o ile wiem, niezamieszkała.
Jego głos sprawił, że wszyscy odwrócili się jak na komendę. Ula i Maciek wbili w niego zdumione spojrzenie.
 - To pan! – podeszła do niego z groźnym wyrazem twarzy. – Ja naprawdę mam pecha. Warszawa jest taka wielka, a ja drugi raz mam nieprzyjemność spotkać właśnie pana.
Zmarszczył czoło i ponownie zapytał.
 - Co wy tu robicie? Nie powinno was tu być. To teren prywatny.
 - Owszem. Prywatny, ale na pewno nie pański. To ja mam prawo zapytać dlaczego pan wkroczył na teren mojej własności.
 - Pani własności? - powtórzył zdumiony. – Jakim cudem?
 - Proszę pana kupiłam tę posesję i jestem jej właścicielką. Poza tym chyba nie muszę się panu z tego tłumaczyć. Proszę opuścić teren.
 - Z miłą chęcią. Nie sądziłem, że ktoś kupi tę ruderę.
 - Dla pana rudera, dla mnie piękny dom. Proszę już iść. - Kiedy odszedł powiedziała do Maćka. – Złe przeczucia mnie nie zawiodły. Czułam w kościach, że ten Lexus to właśnie jego. Nie ma co, będę miała tu naprawdę miłe sąsiedztwo.
 - Nie przejmuj się. Przecież wcale nie musisz go oglądać. Posadzimy wzdłuż granicy wysokie iglaki i one załatwią sprawę.

Zaczęły się dla niej bardzo intensywne dni. Zamówiła dekarza, by obejrzał dach. Na szczęście okazał się szczelny i nie przeciekał. Po nim pojawiła się ekipa ludzi, którzy mieli wypiaskować każdą belkę i każdą deskę domu i wewnątrz, i na zewnątrz. Po tygodniu ta stara rudera, jak nazwał dom Dobrzański wyglądała już zupełnie inaczej. Piaskowanie odsłoniło naturalne słoje drewna. Zniknął czarny nalot z desek, pod którym ukazała się jasna barwa. Teraz wraz z Maćkiem i Jaśkiem gruntowała impregnatami, bejcowała i pokrywała ich powierzchnię bezbarwnym lakierem.
Kolejne ekipy przebudowywały ściany wewnętrzne. Tym sposobem powstał spory salon, w którym pojawił się prawdziwy kominek. Kosztem ogromnej kuchni rozbudowano łazienkę i powiększono starą ubikację. Dwa pozostałe pokoje przeznaczyła dla siebie i dla synka. Te na górze miały służyć ewentualnym gościom. Wymieniono okna i założono instalację grzewczą. Zamontowano wygodny piec gazowy w łazience, który był jednocześnie piecem do centralnego ogrzewania. Z każdym dniem robiono niesamowite postępy.
Nie zapomnieli też o otoczeniu. Z inicjatywy Maćka przywieziono sto dwadzieścia dorodnych iglaków na tyle wysokich, że jak je posadzili ledwo było widać piętro ich sąsiadów. W podobny sposób odgrodzili się też z lewej strony. Tył posesji zajmował sad i tam on stanowił naturalną granicę nieruchomości.
Z sąsiadem nadal miała napięte stosunki. Wielokrotnie przychodził ze skargą, że albo zatarasowała mu wjazd materiałami budowlanymi, albo narzekał na długotrwałe hałasy wydawane przez wiertarkę lub szlifierkę. Nie miała z nim łatwego życia. Pocieszała ją jedynie myśl, że jak już skończy się ten remont, to i on odpuści.
Pod koniec października doszła do etapu kupowania mebli i urządzania domu. To zdecydowanie była najprzyjemniejsza czynność. Kupiła wcale nie tanie, ale pasujące do wnętrza drewniane wyposażenie. Przetestowali z Maćkiem kominek, który dawał przyjemne ciepło.
Wreszcie poczuła się u siebie. Tuż przed dniem zmarłych wprowadziła się wraz z Michałkiem. Mały był zachwycony swoim pokojem szczególnie, że był obok pokoju mamy.
 - To mój pokoik mamusiu? Naprawdę mój?
 - Naprawdę kochanie. Przecież wszędzie są twoje zabawki. Masz miękkie łóżeczko i ładne mebelki. Jak będziesz miał złe sny, to zawsze możesz do mnie przyjść na przytulanie.
Pomyślała, że dlatego pyta i wciąż się upewnia, bo pamięta tę małą klitkę w Nowym Jorku, w której mieszkali aż do wyjazdu. Chciała, żeby jej syn miał swoją przestrzeń, chciała, żeby bez jakichkolwiek ograniczeń mógł się bawić bezpiecznie na zewnątrz domu. Na jego tyłach urządziła mu plac zabaw. Maciek postawił huśtawkę i piaskownicę. Była też niewielka zjeżdżalnia. Michaś powinien mieć szczęśliwe dzieciństwo, a ona konsekwentnie dążyła do tego, żeby takie było.
Tak jak obiecała rodzinie, święta spędzali u niej. Szymczykowie też zostali zaproszeni. Było wprawdzie nieco ciasno, ale jednak pomieścili się wszyscy. Wreszcie do czegoś przydały się kanapy w salonie.
Powoli okrzepła i przywykła do nowego domu. Obiecała sobie, że na wiosnę posadzi przed nim mnóstwo kolorowych kwiatów i może trochę krzewów ozdobnych. Ciągle też utrzymywała kontakt z MacMillanem opowiadając mu na bieżąco o postępach prac.
 - Miło słyszeć Ula, że tak sobie świetnie radzisz. Szczerze powiedziawszy, gdy wylatywałaś bardzo martwiłem się o was, ale udowodniłaś, że jesteś silną, konsekwentną kobietą.
 - Bardzo bym chciała, żeby pan kiedyś nas odwiedził. Michaś często pana wspomina i tęskni.
 - Ja też za wami tęsknię. Bardzo mi was brakuje. Ale jeśli tylko zdrowie pozwoli na pewno się zjawię.
W pewien marcowy wieczór tym razem on do niej zadzwonił.
 - Pewnie cię dziwi ten telefon Ula, ale musiałem zadzwonić, bo to, co zaraz powiem nie jest dobrą wiadomością. Wczoraj zrobili nalot na jedną z melin. Znaleźli Igora. Nie żył już od co najmniej dwóch dni. Zaćpał się na śmierć. Najgorsze, że żaden z tych narkomanów w ogóle tego nie zauważył. Przeleżeli z nieboszczykiem cały ten czas. Na policji ustalili dane personalne Igora i zawiadomili już jego rodziców w Polsce. Nie wiem, czy oni wiedzą o Michale. Nie wiem, czy Igor informował ich nawet o waszym rozwodzie, bo przecież cały czas chodził naćpany. Jeśliby tam w Polsce odnaleźli cię, to nie przyznawaj się w ogóle, że to dziecko Igora. Mały jest do ciebie bardzo podobny i trudno będzie im udowodnić, że jest ich wnukiem. Stąd na pewno nie uzyskają żadnych informacji. Dopilnuję tego.
Była wstrząśnięta tymi wiadomościami. Nienawidziła Igora za pijaństwo, narkotyki, nieróbstwo. Za to, że ją zdradzał, okradał i bił, ale nie życzyła mu śmierci.
 - Dziękuję panie MacMillan za te wieści. Nie sądzę, żeby rodzice Igora mnie znaleźli. Wprawdzie znają adres mojego ojca, ale uprzedzę go, żeby im nic nie mówił o miejscu mojego zamieszkania. Zresztą gdyby nawet im się udało i wiedzieli o dziecku, to i tak nie mają do niego żadnego prawa. Przecież Igor zrzekł się praw rodzicielskich, a ja nie jestem już jego żoną.
 - Tak, czy owak ja cię uprzedziłem. Dmuchaj na zimne Ula.

Wraz z nastaniem cieplejszych dni zajęła się ogrodem. Pieczołowicie sadziła kwiaty, krzewy bukszpanu i forsycji. Mały sekundował jej przesypując ziemię do wiaderka i z powrotem do wykopanego dołka. Miał uciechę. Dzięki temu częstemu przebywaniu przed domem nierzadko słyszała kłótnie dochodzące zza ściany wysokich iglaków. Nie wiedziała, czy kobieta, z którą mieszka jej sąsiad jest jego żoną, czy konkubiną. Widziała ją zaledwie kilka razy jak wysiadała z taksówki. Wysoka, szczupła, piękna i zadbana. Mimo to nie zrobiła na niej dobrego wrażenia. Miała ciągle jakiś zacięty wyraz twarzy, który zaburzał to piękno. – Jedno warte drugiego – pomyślała. – Jeszcze kilka takich awantur, a pozabijają się nawzajem.
Któregoś dnia zauważyła walizki przed wjazdem na posesję i domyśliła się, że jedno z nich odchodzi. Kątem oka zauważyła wychodzącego mężczyznę niosącego kolejne walizki.
 - Radzę ci się pośpieszyć. Nie mam całego dnia – burknął.
 - Jeszcze tego pożałujesz draniu. Nie ujdzie ci to na sucho.
 - A co zrobisz? Naślesz na mnie bandziorów z camorry? Nie bądź większą idiotką niż jesteś. Mam cię po dziurki w nosie. Żadnego ślubu nie będzie – odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi, które zatrzasnął z wielkim hukiem.
Kobieta stanęła najpierw bezradnie, po czym sięgnęła po telefon i zadzwoniła do kogoś. Nie minęło piętnaście minut jak pojawiła się taksówka, z której wysiadł wysoki mężczyzna. Miał podobne rysy twarzy do kobiety. Rozmawiali po włosku. Wpakował walizki do bagażnika i pomógł kobiecie wsiąść. Odjechali.
 - No to się podziało. Jednak ten bezczelny typ nie jest żonaty – wzruszyła ramionami. W końcu nie jej sprawa. Podniosła się z klęczek i wzięła na ręce Michała.
 - Idziemy się umyć brudasku. Czas na kolację.

Zainwestowała trochę pieniędzy w akcje na warszawskiej giełdzie, ale na efekty musiała nieco poczekać. Miała jeszcze fundusze na koncie, mimo to postanowiła rozejrzeć się za jakąś pracą. Michał skończył trzy i pół roku, a ona była w trakcie załatwiania mu przedszkola. Uznała, że powinien mieć kontakt z innymi dziećmi. Wprawdzie miała początkowo w planach otwarcie własnego small businessu, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Potrzebowała pracy na osiem godzin, od siódmej do piętnastej po to, by móc odbierać synka z przedszkola.
Zaczęła śledzić ogłoszenia w prasie. Szukała też pracy dla Maćka, który zamknął z hukiem mało opłacalny sklepik i pozostawał bez zajęcia. To on właśnie przyjechał do niej w jakąś niedzielę z wiadomością, że firma odzieżowa Febo&Dobrzański potrzebuje dwóch ekonomistów na stanowiska asystentów.
 - Idealnie nadajemy się do tej roboty Ula. Spełniamy wszystkie wymogi. Spójrz – podał jej gazetę, w której widniało ogłoszenie o naborze kandydatów. Przeczytała je uważnie i pokiwała głową.
 - Rzeczywiście to coś w sam raz dla nas. W dodatku praca od września, a wtedy Michaś będzie już chodził do przedszkola. To co? Piszemy CV. Zasiedli przy komputerze. Ula pisała a Maciek dyktował. Potem wydrukowała jeszcze swoje, bo napisała je już dużo wcześniej. – Sprawdź do kiedy należy składać aplikacje.
Maciek zerknął do gazety.
 - Do piętnastego sierpnia. To już pojutrze. Trzeba się sprężać. Pojedziemy jutro. Spotkamy się już na miejscu. Zapisz adres. Lwowska dwa, piąte piętro, Sebastian Olszański dyrektor HR. To u niego trzeba złożyć dokumenty.
Następnego dnia ubrała Michała i wraz z nim pojechała do centrum. Dzięki GPS odnalazła drogę na Lwowską bez trudu. Zaparkowała. Wyjęła dziecko z fotelika i wraz z nim podeszła do szklanych drzwi. Po chwili zjawił się i Maciek. Poinstruowani przez ochroniarza wsiedli do windy i wjechali na piąte piętro. Tam już bez trudu odnaleźli gabinet dyrektora. Przywitali się z nim wręczając mu dwie duże koperty.
 - Otwarcie ofert nastąpi w dniu jutrzejszym – powiedział.- Najdalej w czwartek zostaną państwo powiadomieni, czy wasze kandydatury przeszły do dalszego etapu, który wyłoni już asystentów. To odbędzie się na zasadzie indywidualnej rozmowy z każdym z kandydatów. Będzie z państwem rozmawiał prezes i pytał o sprawy związane z zarządzaniem, finansami i sprawami ekonomicznymi, ale to tylko w przypadku, kiedy przejdą państwo wstępną weryfikację.
Podziękowali mu za informacje i pożegnali się z nim. Kiedy już wyszli z budynku firmy Ula powiedziała
 - Wiesz Maciuś, tym razem mam dobre przeczucia i wierzę, że dostaniemy tę robotę.
 - Oby twoje przeczucia cię nie myliły – wziął Michała na ręce. – Masz ochotę na lody Michaś? Wujek stawia. – Mały energicznie pokiwał głową.
 - Ale czekoladowe. Dużą gałkę. – Maciek mrugnął do Uli.
 - No niech ci będzie. Idziemy.




ROZDZIAŁ 4


To popołudnie Sebastian Olszański spędził niezwykle pracowicie. Na polecenie prezesa jeszcze dzisiaj, a nie jutro, jak mówił Uli i Maćkowi, musiał wyłonić ze sterty aplikacji dwóch najlepszych kandydatów na jego asystentów. Z tego też względu uważnie czytał wszystkie CV i wynotowywał ich plusy i minusy. Po trzech godzinach wybrał wreszcie wiodącą czwórkę i z ich dokumentami powędrował do gabinetu swojego szefa. Przywitał się z nim i usiadł na kanapie przy szklanym stoliku.
 - No i co? – zapytał Dobrzański. – Jest ktoś godny uwagi?
 - Wybrałem cztery osoby, ale tak naprawdę postawiłbym na tę dwójkę. Urszulę Cieplak i Macieja Szymczyka. Pozostali są świeżo po studiach. To prymusi z najwyższą średnią. Jednak ta Cieplak i Szymczyk biją ich na głowę. Dziewczyna ponad cztery lata mieszkała w Nowym Jorku. Pracowała na Wall Street w Banku Rezerw Federalnych i w znanej kancelarii prawnej Sama MacMillana. Ma doświadczenie. Poza tym dwa dyplomy z najwyższymi notami. Jeden z ekonomii, drugi z bankowości i finansów. Liczne nagrody rektorskie. Zna mechanizmy rządzące giełdą, trzy języki obce biegle. Angielski, niemiecki i rosyjski. Chłopak nie ma aż tak wielkich osiągnięć, ale tak jak ona skończył finanse i bankowość z najwyższą notą. Jeszcze na studiach publikował na portalu internetowym Forbes’a analizy finansowe i strategie finansowe dla firm. Tu mam wydruki artykułów. Ma trzy publikacje w The Economist. To o czymś świadczy, prawda? Podobnie jak dziewczyna, zna biegle trzy języki i czuje giełdę. Ja w każdym razie przyjąłbym tę dwójkę z zamkniętymi oczami.
Marek pokręcił z niedowierzaniem głową.
 - Aż się wierzyć nie chce, że tacy jak oni szukają pracy. Tamtą dwójkę odwal. Tych umów na pojutrze na godzinę ósmą. Ja jestem zdecydowany. Pensja, dziesięć tysięcy brutto plus premia uznaniowa i mam nadzieję, że zgodzą się na takie warunki. Możesz pisać już umowy, to wręczę im po rozmowie.

Telefon z Febo&Dobrzański zastał Ulę już w domu. Przygotowywała obiad. Wytarła mokre dłonie w ściereczkę i odebrała.
 - Pani Urszula Cieplak?
 - Tak. Słucham pana.
 - Sebastian Olszański z tej strony. Miałem zadzwonić dopiero jutro, ale już dzisiaj prezes przejrzawszy oferty wskazał pani kandydaturę. Proszę się stawić pojutrze o godzinie ósmej na rozmowę i na podpisanie umowy. Recepcjonistka wskaże pani gabinet prezesa.
 - Bardzo panu dziękuję. To świetna wiadomość. Będę punktualnie. Do widzenia – rozłączyła rozmowę, porwała Michała na ręce i obróciła się z nim kilka razy. – Michaś, mama dostała pracę, czy to nie wspaniale?!
 - Już nie będziesz się ze mną bawić rano?
 - Rano będziesz chodził przecież do przedszkola. Tam jest mnóstwo dzieci takich jak ty. Nie zabraknie ci towarzystwa do zabawy. W przedszkolu jest fajnie. Jest dużo zabawek i wielki plac zabaw. Dzieci uczą się piosenek i wierszyków. Ja będę przyjeżdżać po ciebie po południu i jeśli tylko będziesz miał siłę i ochotę, to do wieczora będziemy szaleć w domu.
 - A długo cię nie będzie? – usta malca przybrały kształt podkówki, a w błękitnych oczach zalśniły łzy. Przytuliła go mocno.
 - Michaś, bądź dzielnym chłopcem. Nawet nie będziesz wiedział jak szybko minie ci dzień. W przedszkolu nie można się nudzić. Przecież zostawałeś już kiedyś z nianią jak szłam do pracy, do kancelarii wujka Sama, pamiętasz?
 - Ale to było dawno. Byłem malutki.
 - No właśnie. A teraz jesteś dużym chłopcem, który nie powinien płakać, że nie ma mamy w pobliżu. To co, udowodnisz mi, że jesteś dzielny? – Maluch pokiwał głową.
 - Udowodnię. Dasz mi do przedszkola żelki?
 - Dam. Będziesz mógł poczęstować swoich nowych kolegów.
Kolejny raz odezwał się jej telefon. Odebrała natychmiast.
 - Witaj Maciek. Mam dobre wieści.
 - Ja też. Przed chwilą dzwonili do mnie z Febo&Dobrzański. Przyjęli mnie. Kazali mi przyjść na ósmą pojutrze, żeby podpisać umowę.
 - Do mnie też dzwonili. Spotkamy się tam na miejscu. Niestety będę musiała ze sobą wziąć Michała, bo nie mam go z kim zostawić.
 - Myślę, że nie będą mieli nic przeciwko temu. Przecież to dopiero podpisanie umowy, a nie pierwszy dzień w pracy. Miałaś dobre przeczucia Ula. Nie zawiodły tym razem. Trzymaj się, ucałuj małego. Widzimy się w piątek.

W piątkowy poranek spotkali się ponownie przed wejściem do firmy. Na piątym piętrze podeszli do ładnej brunetki stojącej za ladą recepcji i przedstawili się.
 - Tak. Pan prezes czeka na państwa. Zaraz zaprowadzę.
Ruszyli za nią. Weszli do niewielkiego sekretariatu, a brunetka zapukała do drzwi. Otworzyła je i zaanonsowała.
 - Marek, przyszła pani Cieplak i pan Szymczyk.
Podniósł się zza biurka i zapiął guzik marynarki.
 - Dziękuję Aniu, niech wejdą.
Kiedy przekroczyli próg gabinetu zamurowało całą trójkę. Jak na komendę rzucili.
 - To znowu pan?
 - To wy?
 - Chyba nie powinnam wierzyć swojej intuicji Maciek. Kolejny raz mnie zawiodła. Nic tu po nas - odwróciła się i chciała wyjść.
 - Pani Urszulo, proszę zaczekać – Dobrzański podszedł bliżej. - Nie najlepiej zaczęła się nasza znajomość i za to bardzo chcę was przeprosić. Miałem wówczas trudny okres w życiu osobistym, ale to już poza mną. Można powiedzieć, że wróciłem do równowagi. Chcę też przeprosić za nękanie pani pretensjami podczas remontu domu. To rzeczywiście było chamskie, złośliwe i nie na miejscu. Jeśli się zgodzicie, zaczniemy od początku tak jak to powinno być. Kulturalnie i z klasą. Nie ukrywam, że jestem pod wielkim wrażeniem waszych kompetencji i byłbym szczęśliwy, gdybyście zechcieli u mnie pracować – spojrzał na nich niepewnie i wyciągnął dłoń. – To jak? Zgodzicie się?
Po chwili wahania Maciek uścisnął ją pierwszy.
 - Myślę Ula, że skoro pan Dobrzański przeprosił to należy mu dać drugą szansę. Ja się zgadzam. – Ula wyciągnęła swoją dłoń i uścisnęła prawicę Marka.
 - Ja też i mam nadzieję, że ta współpraca będzie się układać pomyślnie.
 - A kim jest ten kawaler? – Marek przykucnął i pogładził Michała po głowie. – Jak masz na imię?
 - Michałek. – Marek uśmiechnął się szeroko ukazując w policzkach wdzięczne dołeczki.
 - A ja Marek. Chcesz się pobawić autkami? Ja w tym czasie porozmawiam z twoimi rodzicami.
 - To mój syn, – pośpieszyła sprostować Ula – a Maciek jest moim przyjacielem od dziecka. Wychowywaliśmy się razem i razem kończyliśmy szkoły.
 - Rozumiem. Spójrz ile na biurku samochodów – ponownie zwrócił się do chłopca. - Możesz się bawić do woli – podszedł z małym i pościągał je wszystkie na podłogę.
 - Proszę, usiądźcie – wskazał kanapę, a sam usadowił się w stojącym nieopodal fotelu. – Przede wszystkim mówimy sobie w tej firmie po imieniu i byłbym wdzięczny, gdybyście się tak do mnie zwracali. Ja również chciałbym tak mówić do was. – Kiwnęli głowami na znak zgody. – Jeśli chodzi o zakres obowiązków, to chciałbym, żebyś ty Maciek zajął się strategią rozwoju firmy. Wiem, że robiłeś już takie rzeczy dla Forbes’a. Ty Ula trzymałabyś rękę na pulsie w sprawach finansowych. One głównie dotyczą kosztów pokazów mody, ale pod tym pojęciem kryje się całe spektrum dotyczące organizacji pokazów, ponoszonych na nią nakładów i ekonomicznym dysponowaniu budżetem. To zresztą wyjdzie podczas pracy. Przed gabinetem jest sekretariat, a w nim dwa wolne biurka. To wasze miejsca pracy. Zaczynacie od pierwszego września, ale już dzisiaj Sebastian przygotował dla was umowy – sięgnął po nie i wręczył im. – Proszę, przeczytajcie. Jeśli nie będziecie mieć uwag, podpiszcie na obu egzemplarzach. Stawka to dziesięć tysięcy złotych brutto plus premia uznaniowa. Mam nadzieję, że was satysfakcjonuje.
 - Jak najbardziej. Nie spodziewaliśmy się aż tyle. Dziękujemy – powiedziawszy to Ula pochyliła się nad umową. Maciek również zagłębił się w jej treść. Michaś podszedł do Marka i wgramolił mu się na kolana.
 - Skąd masz takie fajne autka?
 - Podobają ci się? Kupiłem je kiedyś, dawno temu. Jeśli chcesz mogę ci jedno z nich sprezentować. Które podoba ci się najbardziej? – Mały wskazał na czerwone Bogatti.
 - To jest fajne. Szybko jeździ.
 - W takim razie jest twoje.
Mały objął go za szyję.
 - Dziękuję. Jest superowe.
Ula i Maciek podpisali swoje umowy. Nie mieli żadnych uwag. Ponownie uścisnęli Markowi dłoń żegnając się z nim.
 - Ja chciałam cię jeszcze o coś zapytać. Od której tu się pracuje? To dla mnie dość istotne, bo od września Michał idzie do przedszkola.
 - Pracujemy od siódmej trzydzieści do piętnastej trzydzieści i raczej nie będę zatrzymywał was w biurze dłużej. Rozumiem, że będziesz go musiała odbierać o jakiejś rozsądnej godzinie. Szesnasta, to chyba nie jest za późno? Akurat zdążysz dojechać.
 - Szesnasta to idealna godzina.
 - W takim razie widzimy się pierwszego września. Do tego czasu będziecie mieli zainstalowane komputery.
Kiedy wyszli Marek odetchnął z ulgą. Cieszył się, że sprawa ich przyjęcia przyjęła pozytywny obrót. Niemal paraliż go trzasnął, gdy zobaczył tę dwójkę w drzwiach. W życiu by się nie spodziewał, że będą tu aplikować a przede wszystkim, że są tak gruntownie wykształconymi specjalistami. Ula zrobiła na nim ogromne wrażenie tak jak wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. Długie, gęste, kasztanowe włosy okalały jej piękną twarz, w której dominowały duże, niesamowicie błękitne oczy. Ich spojrzenie miało w sobie coś z niewinności dziecka. Usta stworzone do pocałunków, pełne, kuszące i jędrne ukrywały śnieżno białe, równe zęby. Zgrabny nosek, na którym zauważył kilka wdzięcznych piegów i jeszcze figura. Idealna. Michał był niemal jej wierną kopią. Tak jak ona miał oczy błękitne jak letnie niebo, ten sam kształt ust i piegi na nosie. Pomyślał, że to naprawdę fajny dzieciak i bardzo dobrze wychowany. Podczas ich rozmowy bawił się grzecznie autami i nie przeszkadzał. Westchnął. – To naprawdę bardzo piękna kobieta. Nigdy nie spotkałem podobnej.
Od czasu kiedy w tak burzliwy sposób rozstał się ze swoją narzeczoną, zdecydowanie zniechęcił się do kobiet. Wszystkie zaczął porównywać do Pauliny, a ta nie była ideałem. Przez pięć lat co dnia przeżywał dzięki niej prawdziwe piekło. Zarzucała mu liczne zdrady. Większość była wyssana z palca, ale rzeczywiście nie był jej wierny. Planowali wprawdzie ślub, lecz to ona była bardziej zaangażowana niż on. Rozstanie to była najlepsza decyzja w jego życiu. To przez nią chodził ciągle nabuzowany i nerwowy. Ta nerwowość spowodowała, że stał się zbyt obcesowy i nieuprzejmy, a przecież nigdy taki nie był. Na szczęście ten okres ma już za sobą i wreszcie może żyć tak jak chce.
Oni na parter zjechali w milczeniu. Ciągle byli pod wrażeniem tego spotkania, bo do głowy by im nie przyszło, że ten człowiek, który napsuł im tyle krwi okaże się ich szefem, prezesem firmy. No i jeszcze ta umowa na stałe, bez okresu próbnego i imponująca stawka.
Usadziwszy Michała w foteliku powiedziała do Maćka.
 - Jednak świat jest mały. Jest wiochą. Jakie jest prawdopodobieństwo wielokrotnego spotkania w krótkim czasie tej samej osoby w tak wielkim mieście? Mimo to cieszę się, że mamy tę pracę, a Dobrzański chyba nie jest jednak taki zły.
 - No, w końcu przeprosił i był bardzo miły. Będę jechał Ula. Zdzwonimy się. Pa Michaś. – Mały pomachał mu na pożegnanie.

Trzy dni później wybrała się wraz z Michałem do pobliskiego sklepu. Mały miał ochotę na budyń i okazało się, że w domu nie ma już ani jednego opakowania.
 - Ale czekoladowy mama. Innego nie chcę. – Uśmiechnęła się.
 - Wiem kochanie, że jesz tylko czekoladowe lody i czekoladowy budyń, ale inne też są smaczne.
 - Najlepszy jest czekoladowy – trzymał ją za rękę podskakując z uciechy – i jeszcze najlepsze jest czekoladowe ciasto. Upieczesz mi?
 - Upiekę synku, ale nie dzisiaj. Dzisiaj jest już za późno na wypieki. Upieczemy je razem jutro, zgoda? Będziesz mieszał w misce wszystkie składniki.
Weszli do sklepu i zabrawszy koszyk zanurkowali między regały. Oprócz budyniu kupiła jeszcze kilka rzeczy potrzebnych do tego ciasta.
Wracali. Michał był podekscytowany i nie mógł się doczekać deseru. Popatrzyła na jego szczęśliwą buzię. Już nie wyobrażała sobie, że miałaby go nie mieć. Został poczęty w traumatycznych dla niej okolicznościach, bo nigdy nie sądziła, żeby mógł ją zgwałcić własny mąż. Jak tylko dowiedziała się o ciąży natychmiast zrobiła komplet badań. Te, które zrobiono jej podczas obdukcji były standardowe. Igor zdradzał ją z różnymi kobietami, które mogły być nosicielkami HIV, lub chorób wenerycznych. Musiała mieć pewność, że jest zdrowa i dziecko również. Na szczęście dla niej i dla Michała nic nie wykryto.
Dochodzili już do domu, gdy usłyszeli za sobą dźwięk klaksonu. Odwróciła się i zobaczyła srebrnego Lexusa Marka, który ich minął i zaparkował przy swojej posesji. Wyskoczył z niego i podszedł do nich z jakimś dużym pudłem.




ROZDZIAŁ 5

                                                                                                                       
 - Dzień dobry Ula. Witaj smyku. Mam coś dla ciebie – przykucnął przy Michale.
 - A co to jest?
 - Naprawdę coś fajnego i na pewno ci się spodoba.
Ula nie bardzo wiedziała jak zareagować, więc wykrztusiła tylko.
 - To może wejdziesz… na kawę… Zapraszam.
 - Nie chciałbym się narzucać i zabierać ci czas.
 - Nie mam nic w planach oprócz budyniu, którego Michał domaga się już od rana. Sama też z przyjemnością napiję się kawy.
 - No skoro tak, to bardzo chętnie – dołączył do nich, by po chwili zatrzymać się przed frontem budynku.
 - To niewiarygodne, że ten dom tak wspaniale teraz wygląda. Jest jasny i tonie w kwiatach. Dokonałaś cudu Ula. Nigdy bym nie przypuszczał, że ta niegdyś rudera może wrócić do dawnej świetności. Musiało cię to kosztować mnóstwo pracy.
 - To prawda. Mnóstwo pracy i pieniędzy, ale jak tylko go zobaczyłam w internecie, wiedziałam, że to dom dla mnie. Kocham takie stare budynki. Mają w sobie wiele uroku, mają klimat i duszę.
Przekręciła klucz w zamku i pchnęła drzwi. Dobrzański wszedł i rozejrzał się ciekawie.
 - Dobry Boże, tu jest pięknie! Ile przestrzeni. Wszystko w drewnie, a te belki są wspaniałe – wskazał na sufit. - Jak je doczyściłaś? Przecież tu było jak w grobie. Pamiętam jeszcze poprzednich właścicieli. Byli bardzo wiekowi i nie robili przy domu nic.
 - Jest taka metoda, którą stosują do wyczyszczenia takich rzeczy. Nazywa się piaskowanie. Używają przy tym kompresora, który wyrzuca strumień piasku z ogromną siłą. Dzięki temu piasek działa niejako jak hebel i czyści nawet największe zabrudzenia.
 - To wygląda naprawdę pięknie i wyjątkowo. Nigdy nie widziałem takiego wnętrza.
 - Wejdź i usiądź. Ja za chwilę podam kawę i zrobię ten budyń.
Usadowił się na jednej z dwóch wygodnych kanap. Michał usiadł obok pożądliwie spoglądając na ogromne pudło. Marek zauważył to i sięgnął po nie.
 - Wiem Michałku, że spodobały ci się autka u mnie w gabinecie. Traf chciał, że natknąłem się na podobne i postanowiłem je kupić dla ciebie. Spójrz – otworzył pudło. W środku była drewniana skrzynka podzielona na małe boksy. W każdym z nich umieszczono mini samochód będący wierną kopią tych prawdziwych. Małemu zaświeciły się oczy i aż westchnął z wrażenia.
 - Mamusiu, zobacz jakie śliczne. Nigdy nie miałem takich autek – kolejny raz przylgnął do Marka ściskając go za szyję. - Dziękuję, dziękuję, dziękuję. To najlepszy prezent jaki dostałem.
Ula podeszła do stołu stawiając na nim tacę z filiżankami i dzbankiem wypełnionym kawą.
 - To naprawdę piękny prezent i na pewno bardzo drogi. Rozpieszczasz go Marek. Potem nie będzie chciał się bawić zwykłymi zabawkami.
 - Nie zaszkodzi mu – roześmiał się. – Od czasu do czasu warto porozpieszczać takiego grzecznego malucha.
Z budyniem uwinęła się błyskawicznie. Ostudziła go i podała malcowi w niedużej salaterce.
 - A może pobawisz się u siebie i tam zjesz? Będziesz się przy nas nudził.
Michał bez słowa wstał i ruszył w kierunku swojego pokoju. Poszła za nim zabierając to ogromne pudło i deser. Marek był zaskoczony, że mały nie protestuje i jest taki posłuszny. Raczej spodziewałby się sprzeciwu, a tu taka niespodzianka. Nie nakazywała mu niczego, ale poprosiła go w łagodny sposób. Kolejny raz pomyślał, że jest naprawdę wspaniałą matką i świetnie wychowuje syna.
Wróciła do kuchni i zabrała talerzyk z ciastkami stawiając go na ławie.
 - Niestety nic więcej nie mam. Michał to wielki łasuch. Pochłania wszystko, co jest czekoladowe. Jedyny wyjątek stanowią tu żelki, które uwielbia. Staram się pilnować, żeby nie przesadzał ze słodyczami.
 - Naprawdę wspaniale go wychowujesz Ula. To świetny dzieciak. Nie zachowuje się jak dzikus i jest bardzo otwarty nawet na obcych mu ludzi.
Pokraśniała od tych pochwał, a on przyglądał jej się z zachwytem, bo wyglądała cudnie z wypiekami na policzkach.
 - Staram się. Nie chcę, żeby wyrósł na rozpieszczonego jedynaka.
 - A co z jego tatą? – wypalił bez zastanowienia. Spojrzała na niego nieco zaskoczona tym pytaniem. Zmitygował się. – Przepraszam Ula, to było pytanie nie na miejscu. Przepraszam.
Splotła dłonie na kolanach i spuściła głowę.
 - Ojciec Michała nie żyje.
 - Naprawdę przykro mi Ula, to pytanie nie powinno paść z moich ust.
 - Kiedy zmarł, byliśmy już po rozwodzie – ciągnęła dalej jakby nie słyszała jego przeprosin. - Zrzekł się praw rodzicielskich. Był narkomanem. Przedawkował - mówiła cicho, a on był wstrząśnięty tym jej wyznaniem. – To żadna tajemnica. Zmarł, kiedy my byliśmy już w Polsce, bo jak zapewne wiesz, wcześniej ponad cztery lata spędziłam w Stanach.
 - Tak…, wiem… To straszne, co musiałaś przejść. Bardzo ci współczuję.
Podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
 - Naprawdę nie musisz. Było ciężko, ale ja jestem silna. Jest Michał i mam dla kogo żyć – otarła nerwowo łzy, które zdążyły zgromadzić się w jej oczach. – Było, minęło, a ja nie chcę o tym pamiętać. Ten powrót do kraju jest dla mnie nowym początkiem nowego życia i na tym się skupiam.
 - Świetnie zaczęłaś i na pewno będzie coraz lepiej. Jesteś niezwykłą osobą. Naprawdę zaimponowałaś mi – opróżnił filiżankę do końca. – Pyszną kawę parzysz. Mogę liczyć na taką w biurze?
 - Oczywiście. Żaden problem.
 - Będę się zbierał. Późno się zrobiło. Mogę czasem wpaść? Jestem pod urokiem tego domu i jego właścicielki. – Kolejny raz się zarumieniła.
 - Jeśli tylko będziesz miał ochotę, to zapraszam – zawołała Michała. – Chodź Michaś, pożegnaj się, bo pan Marek już wychodzi.
Mały podał mu dłoń i spytał.
 - Przyjdziesz jeszcze? Pokażę ci mój plac zabaw. Jest fajny.
 - No skoro fajny, to na pewno przyjdę go obejrzeć. Trzymajcie się. Do widzenia.
Zamknęła za nim drzwi. Włączyła Michałowi bajkę i poszła do kuchni zmywać. Dziwnie działała na nią obecność Dobrzańskiego. Był zupełnie inny niż wtedy, gdy go poznała. Wówczas wydał jej się strasznie bezczelny i chamski, pozbawiony wszelkich hamulców. Dzisiaj zrobił na niej pozytywne wrażenie. Miły, sympatyczny, z uwagą słuchał tego, co mówiła. Współczuł jej, choć wcale tego nie oczekiwała. Nie mógł być złym człowiekiem. Może to właśnie ten toksyczny związek, w którym był wcześniej, miał na niego taki destrukcyjny wpływ? W sumie podobał jej się. Bez wątpienia był bardzo przystojnym mężczyzną. Szczupły, wysoki, pewnie wysportowany… Ma ładne oczy o rzadko spotykanym stalowo szarym kolorze. – Jak lodowiec w górach… - przemknęło jej przez myśl. Potrząsnęła głową. – Dość. Mało mam swoich problemów? Faceci to dla mnie rozdział zamknięty. Jedyny mężczyzna, który mnie interesuje, to mój mały szkrab.

Pod koniec tygodnia, w piątek do południa ogarniała mieszkanie. Nie miała zbyt wiele do roboty, bo raczej starała się nie mieć zaległości i przeciętnie raz na dwa dni latała ze szmatą ścierając kurze z mebli. Nastawiła pralkę i zaczęła od kuchni. Michał z żelazną konsekwencją stawiał w piaskownicy babki z piasku. Z uśmiechem zerkała na niego co chwilę przez szklane drzwi werandy wychodzące na sad i ogród. Bez wątpienia odziedziczył po niej charakter. Tak jak ona był spokojny i raczej nie unosił się gniewem. Jak już się czymś zajął, to doprowadzał sprawę do końca. Był też uparty tak jak ona i nie odpuszczał. Patrząc na inne dzieci na przykład w parku cieszyła się, że był właśnie taki, a nie rozwydrzony jak niektóre z nich. Nigdy nie doświadczyła sytuacji, żeby pokładał się na podłodze w sklepie, bądź tupał i darł się bez powodu chcąc na niej coś wymusić. Nie znała tego.
 - Michaś nie chcesz czapeczki? Duży wiatr dzisiaj.
 - To daj, ale bejsbolówkę. – Przyniosła czapkę i wcisnęła mu na głowę.
 - Pobaw się jeszcze trochę. Pamiętasz, że po południu jedziemy do dziadka? Zostaniesz tam do niedzieli, bo stęsknili się za tobą i muszą się tobą nacieszyć.
 - Ja też się stęskniłem. U dziadka jest fajnie.
Usłyszała dźwięk swojej komórki i wróciła do kuchni, żeby odebrać. Wyświetlił jej się nieznany numer.
 - Halo?
 - Dzień dobry Ula, Marek Dobrzański mówi.
 - Marek? Coś się stało?
 - Nie, nic się nie stało. Pomyślałem tylko, że może wybralibyście się jutro ze mną do Łazienek? Jest tam jakiś festyn dla dzieci i Michał miałby frajdę.
Trochę zaskoczyła ją ta propozycja.
 - To bardzo miłe z twojej strony, ale ja za dwie godziny wyjeżdżam do Rysiowa, do taty i zostawiam u niego Michała aż do niedzieli.
 - A ty? Wracasz?
 - Tak. Dzisiaj wieczorem. Mam trochę roboty w domu i mały by się nudził. Tam ma się z kim bawić.
 - To może ty sama mogłabyś mi towarzyszyć? Zapowiadają piękną pogodę i grzech byłoby nie skorzystać z ładnego dnia. Praca nie zając, nie ucieknie, a poza tym to nie wiem, co ty chcesz tam sprzątać. Jest tak czysto, że można jeść z podłogi. – Roześmiała się.
 - Nie przesadzaj, nie jestem aż tak pedantyczna, ale lubię porządek. No dobrze. Pojadę z tobą do tych Łazienek. O której chcesz jechać?
 - Myślę, że do południa. Koło jedenastej. Zresztą przyjdę po ciebie. Bardzo się cieszę, że się zgodziłaś. Szkoda tylko, że Michała nie będzie. Odbijemy to sobie następnym razem. Do jutra w takim razie.
 - Do jutra – rozłączyła się. Miała mieszane uczucia. – Dziwne. Do czego on zmierza? Podobam mu się, że chce się umawiać? To chyba nie randka? A może…?

Zapakowała rzeczy Michasia do bagażnika i zakupy, które zrobiła dla rodziny. Wcisnęła małemu do ręki jego ulubionego pluszaka i cmoknęła go w policzek.
 - Jedziemy, tak?
 - Jedziemy.
Ruszyła. Do Rysiowa miała kawałek, bo około osiemnastu kilometrów, ale nie przejmowała się tym. Samochód jak do tej pory spisywał się wspaniale i był w miarę bezpieczny. Michał miał ochotę na śpiewanie piosenek, więc niemal całą drogę wtórowała mu. Czekano już na nich. Beatka i Jasiek stali pod bramą wypatrując auta. Pomogli jej z Michałem i bagażami. Przywitała się z tatą krzątającym się w kuchni.
 - Córcia, cieszę się, że już jesteś. Michaś, przywitaj się z dziadkiem – wziął na ręce chłopca i wycisnął buziaka na jego policzku. – Wiesz, że zostajesz u dziadka?
 - Wiem, mamusia przyjedzie w niedzielę. Pójdziemy do garażu? Obiecałeś pokazać mi motor.
 - Pójdziemy. Pójdziemy jutro z samego rana. Ten szkrab ma ewidentne ciągoty do mechaniki – powiedział do Uli.
 - Kocha samochody, śrubki i takie tam – roześmiała się. – Kto wie, co z niego wyrośnie. Zabierz go Betti do ogrodu. Ja muszę porozmawiać z tatą - usiadła przy stole, a Józef już stawiał przed nią gorącą herbatę. Zaczęła wypakowywać torby. – Przywiozłam wam trochę wałówki na weekend. Upiekłam też murzynka, bo Michał go lubi. A tu masz pięć tysięcy. Opłać wszystko i już tak nie oszczędzaj. Nie potrzebujecie jakichś ubrań, butów…?
 - Mamy wszystko. To od poniedziałku zaczynasz pracę?
 - Tak i myślę, że będę z niej zadowolona. Stawka jest astronomiczna, a praca w wyuczonym zawodzie.
 - Maciek to już się doczekać nie może. Gada o tej firmie jak nakręcony. Mówi, że macie przyzwoitego prezesa.
 - Tak, to prawda. Miły człowiek. Mam nadzieję, że i inni się tacy okażą.
 - Szkoda, że wyprowadziłaś się tak daleko. Gdybyś mieszkała bliżej, nie musiałabyś ciągać Michała po przedszkolach, bo sam bym go dopilnował. Tak, to zacznie łapać od dzieci jakieś choróbska. Pamiętasz jak Betti chorowała?
 - Tato, o to właśnie chodzi, żeby nie był odludkiem i poznał inne dzieci w jego wieku. Odchorować swoje też musi, żeby potem mieć spokój. Nie będzie tak źle.
Wróciła do domu późno. Wzięła tylko szybki prysznic i położyła się spać. Jutro miała „randkę” ze swoim szefem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz