Łączna liczba wyświetleń

piątek, 4 grudnia 2015

"RANY" - rozdział 1,2,3,4,5



Moi drodzy
To opowiadanie nie jest sielanką, bo podejmuję w nim poważny temat, z którym z pewnością niejednokrotnie zetknęliście się czy to w prasie, czy w telewizji. Dotyczy on głównie kobiet, dla których opisywane przeze mnie w opowiadaniu sytuacje stają się przeważnie ciężką, życiową traumą i koszmarem. Potrafią też zwichnąć ich psychikę i okaleczyć na całe życie nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Pierwsza część z pewnością Wam nie zdradzi tematu, ale czytając następną będziecie wiedziały o czym traktuje ta historia. Nic więcej nie napiszę, bo wnioski wyciągniecie sami przeczytawszy to opowiadanie od początku do końca.


RANY



ROZDZIAŁ 1


Już ósmy tydzień siedział zamknięty w swoim mieszkaniu na Siennej i wciąż przeżuwał w ustach gorycz własnej porażki. Odciął się od wszystkich i od wszystkiego. Pragnął tylko spokoju. Wyłączony telefon już od wielu dni leżał bezużyteczny na szklanym stoliku w salonie, a drzwi do mieszkania pozostawały zamknięte przed natręctwem jego jedynego przyjaciela, który wielokrotnie dobijał się do nich w ciągu tych ośmiu, długich tygodni. On pozostawał głuchy na prośby i groźby Sebastiana. Nie chciał nikogo widzieć. Czasem tylko zamawiał jakąś pizzę i upewniwszy się wcześniej, że to człowiek, który ją dostarcza, otwierał drzwi. Długo nie golony zarost urósł niebotycznie i w tej chwili ozdabiał jego twarz pod postacią gęstej, czarnej brody i równie gęstych wąsów. Włosy na głowie już nie sterczały tak wdzięcznie jak kiedyś, bo były długie. Za każdym razem, gdy spoglądał w lustro widział w nim zupełnie obcą twarz. Wyglądem przypominał raczej jaskiniowca niż człowieka cywilizowanego. Zawsze był szczupły. Szczupły i wysoki, ale te ostatnie tygodnie spowodowały, że stracił chyba z dziesięć kilo. Nieregularność byle jakich posiłków i całe hektolitry kawy sprawiły, że wyglądał jak szkielet. Nie miał już ochoty żyć. Pragnął tylko, by jego męka jak najprędzej się skończyła. Stracił jedyną motywację, która dodawała mu sił do działania i do niedawna karmiła nadzieją, że jeszcze wszystko może się udać, że będzie znowu tak jak dawniej i że kobieta, którą bezgranicznie kocha, będzie potrafiła mu wybaczyć świństwa, jakich dopuścił się wobec niej. Już nie wiadomo, który raz z kolei przypomniała mu się sytuacja, gdy tuż przed pokazem pracowali razem usiłując poprawić budżet kolekcji. Nie miał ochoty wtedy przychodzić do biura. Jednak sumienie mówiło mu, że powinien, bo to niegodne, by miał ją zostawić teraz samą w tej trudnej sytuacji. Spóźnił się wtedy. Usiadł przy jej dawnym biurku włączając komputer. Wyszła z gabinetu i oparła się o futrynę drzwi.
 - Jednak przyszedłeś…
 - Tak… Przecież ci obiecałem…
Przez chwilę zaległa krępująca cisza, którą przerwała ona.
 - Słyszałam, że wyjeżdżasz. Z Pauliną… - Zmieszał się trochę.
 - To tylko taka luźna propozycja z jej strony. Tak naprawdę to jeszcze nie wiem. Spotkałem rano Piotra. Powiedział mi, że i wy macie wyjazdowe plany. Naprawdę chcesz rzucić to wszystko i wyjechać na drugi koniec świata?
 - Myślę, że tak będzie dla mnie najlepiej…
Tak… Dla niej może i najlepiej. Odetnie się od tych wszystkich ohydztw, których od niego doświadczyła, ale dla niego? Tak bardzo nie chciał, by wyjeżdżała w dodatku z człowiekiem, który mu ją zabrał. Nienawidził go. Wiedział, że Piotr o wyjeździe powiedział mu z pełną premedytacją chcąc wzbudzić w nim zazdrość. Udało mu się, bo ta informacja niemal zwaliła go z nóg.
Nie był w stanie jechać na pokaz. Widok Uli i Piotra u jej boku był nie do zniesienia. Nie chciał się nim katować. Lepiej dać jej spokój i nie drażnić. Najlepsze, co może zrobić, to przyjąć propozycję Pauliny.
Rankiem, w dniu pokazu pakował swoje walizki. O osiemnastej miał samolot do Mediolanu. Obiecał Pauli, że zabierze ją na lotnisko. Przyszedł Sebastian i jeszcze usiłował go namówić, by został i spróbował jeszcze raz. Zdenerwował go tylko.
 - Czy ty nie rozumiesz Seba? Przepadło. Pojmujesz? Przepadło. To koniec. Ona jest szczęśliwą kobietą. Ma u boku fajnego, porządnego faceta. Wyjeżdża z nim. Ja nie będę jej stawać na drodze, bo ona już wybrała.
Pożegnał się z przyjacielem i w pośpiechu ruszył do domu Pauli. Na lotnisku stawili się półtorej godziny przed odprawą. Ona wyglądała na szczęśliwą. Paplała jak najęta, ale on jej nie słuchał zatopiony we własnych myślach. Ocknął się dopiero wtedy, gdy zapowiedziano ich samolot. Nerwowo wstał z krzesła i wbił w nią wzrok.
 - Przepraszam cię Paulina, ale ja nie mogę…
Jej czarne, ogromne oczy wpatrywały się w niego nie rozumiejąc, co ma na myśli.
 - Czego nie możesz?
Nerwowo złapał torbę podręczną i poluzował krawat.
 - Nie mogę z tobą lecieć. Muszę…, muszę zostać… Wybacz…
W pośpiechu przeszedł z powrotem przez bramki i po wyjaśnieniu pracownikowi lotniska w czym rzecz, odzyskał swój bagaż. Wrócił na Sienną. Nie miał na nic siły. Tak jak stał, rzucił się na łóżko i zwinąwszy się w kłębek rozpłakał jak dziecko. Wieczorem zadzwonił Sebastian. Chciał mu powiedzieć, że pokaz zakończył się sukcesem, ale Marek nie dał mu szansy.
 - Nic nie mów Seba. Ja nie chcę nic wiedzieć. Nie wyjechałem. Nie mogłem… Nie dzwoń tu więcej i nie przyjeżdżaj. Chcę być sam.
Po rozmowie z przyjacielem wyłączył telefon i od tej pory nawet nie sprawdzał wiadomości. Paulina pewnie poczuła się rozczarowana. Widział jak bardzo pragnie odbudować ich związek na nowo. Liczyła na to, że tam w Mediolanie odcięty od firmy, a przede wszystkim od tej Cieplak, wróci do niej i będzie jak dawniej. Być może znów podejmą temat ślubu? On był daleki od tego. Nie miał zamiaru reanimować tego związku. Dla niego sprawa była zamknięta. Nie kochał Pauliny. Kochał Ulę, ale ona teraz należała już do kogoś innego. Należała do Piotra.
Ten długi okres zamknięcia i samotności pozwolił mu zrozumieć, że zmarnował sobie życie. I nie tylko sobie. Gdyby potraktował Ulę od początku uczciwie tak jak na to zasługiwała, teraz mogliby być szczęśliwi. Sięgnął po butelkę szkockiej i pociągnął solidny łyk. Najlepiej urżnąć się do nieprzytomności i zasnąć na wieki. Przyjemnie, szybko i bezboleśnie zakończyć swój marny żywot. Po co ma żyć? Dla kogo? To, co było najwartościowsze i najcenniejsze w jego życiu utracił już bezpowrotnie. Coś co nadawało mu sens. Jej miłość, której nie docenił i zdeptał a gdy zrozumiał, że i on kocha ją bezgranicznie, było już za późno. Odeszła głęboko zraniona stawiając między nimi mur, przez który długo usiłował się przebić. Nie udało mu się i teraz płaci za to wysoką cenę. Spać…,spać… i nie obudzić się więcej…, nie myśleć i nie zadręczać się.

Dźwięk natrętnie dzwoniącego dzwonka sprawił, że otwarł powieki mrużąc je pod wpływem słonecznego światła. Usiadł na kanapie i zwiesił głowę. Znowu ten dzwonek.
 - Co, do cholery… - wymamrotał. Ciężka od nadmiaru wypitego alkoholu głowa nie pracowała zbyt sprawnie. Zwlókł się z kanapy i poczłapał do przedpokoju.
 - Kto tam…? – burknął.
 - Alex. Otwórz.
 - Czego chcesz? Daj mi święty spokój.
 - Otwórz. Mam ważną informację.
 - Nie przyjmuję żadnych informacji. Nic nie chcę wiedzieć – odpowiedział butnie.
 - Otwórz Marek. Dostałem wiadomość z Milano. Paulina nie żyje. – Jeszcze przez chwilę przetrawiał w głowie to, co powiedział mu Febo, po czym przekręcił zamek w drzwiach otwierając je na oścież.
 - Jak to nie żyje? Przecież to niemożliwe?
Febo popatrzył na niego krytycznie. Sam nie wyglądał najlepiej. Ta tragiczna wiadomość spowodowała, że w ciągu jednej nocy posiwiały mu skronie i sprawiał wrażenie jakby zapadł się w sobie. Wszedł do środka i ciężko usiadł na kanapie.
 - Niestety to prawda.
 - Ale jak…? Dlaczego…?
 - Podobno znalazła się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu i stała się przypadkową ofiarą. Trzy dni temu wyszła rano z domu. Miała podjąć pieniądze z banku. Nie pytaj, po co była jej potrzebna większa kwota, bo nie wiem. Wiem tylko tyle, że w pewnym momencie wparowało tam trzech uzbrojonych osiłków i zanim cokolwiek powiedzieli, wypruli całe magazynki w stojących przy kasach ludzi. Trafili ją w głowę – zadrżał mu głos i zaszkliły mu się oczy. – Kiedy zrobili jej sekcję zwłok okazało się, że była w ciąży. W czwartym miesiącu. To było twoje dziecko Marek.
Patrzył na niego osłupiały i przytłoczony tymi koszmarnymi wieściami. Długo nie mógł wykrztusić z siebie słowa.
 - To niemożliwe Alex – powiedział cicho. - To nie mogło być moje dziecko. Nie byliśmy ze sobą od miesięcy. – Febo popatrzył mu w oczy.
 - Co ty usiłujesz mi powiedzieć, że moja siostra puściła się nie wiadomo z kim?
 - Nie Alex. Tego nie powiedziałem. Myślę tylko, że po naszym rozstaniu musiała kogoś poznać.
 - Nie wierzę ci. Chcę, żebyś pojechał ze mną do Milano i chcę, żebyś pomógł mi pozałatwiać wszystkie rzeczy związane z pochówkiem. Na razie jej ciało jest w policyjnej kostnicy. Pewnie będzie sporo formalności. Chcę też, żebyś tam, już na miejscu poddał się badaniu DNA. Przynajmniej tyle jesteś jej winien.
 - Kiedy chcesz lecieć?
 - Jutro rano. I chcę cię widzieć na lotnisku – zlustrował Dobrzańskiego od stóp do głów. – I zrób coś ze sobą. Wyglądasz jak lump. Poza tym po pogrzebie masz wrócić do roboty. Ja mam dość swojej i nie mam zamiaru zastępować cię w nieskończoność. Cieplak złożyła wymówienie a ty wrócisz na swoje dawne stanowisko.
 - A ty nie chcesz go objąć? Przecież zawsze do tego dążyłeś?
 - Ale priorytety mi się zmieniły. Generalnie mam w nosie prezesurę. Dla mnie najważniejszą teraz sprawą jest pogrzeb Pauliny.
 - Rodzice już wiedzą?
 - Jeszcze nie. Zaraz do nich pojadę i powiadomię a ty ogarnij się.
Wstał z kanapy i ruszył w kierunku wyjściowych drzwi. Odwrócił się jeszcze i na odchodne rzucił. - Jutro o dziewiątej spotykamy się przy odprawie.
Zamknął za nim drzwi i oparł się o nie. W życiu nie spodziewałby się takich tragicznych wieści. Żal mu było Pauliny. Tak bardzo pragnęła wyjechać do tego Mediolanu a okazało się, że pojechała tam tylko po śmierć. Ciekawe z kim była w ciąży. Tego, że nie z nim był pewien w stu procentach. Dla świętego spokoju Alexa zrobi te badania, choć tak naprawdę nie rozumiał, dlaczego tak bardzo zależało mu na nich. Rodzice pewnie nie przyjmą tego dobrze. Zawsze traktowali Paulinę jak córkę. Przetarł otwartą dłonią twarz i zerknął w lustro. – Rzeczywiście wyglądam jak lump. Zapuściłem się. Trzeba zgolić tę brodę. – Z takim postanowieniem pomaszerował do łazienki. Wykąpał się i ogolił. Jego fizys w niczym nie przypominała tej sprzed miesiąca. Blada cera, zapadnięte policzki, ewidentne wychudzenie. Sprawiał wrażenie, jakby los obdarował go śmiertelną chorobą. – Jeszcze trzeba coś zrobić z tymi włosami. – Ubrał dżinsy i koszulkę. Zabrawszy portfel i klucze do samochodu udał się do najbliższego fryzjera.

Mediolan przywitał ich deszczem. Z lotniska wzięli taksówkę, która zawiozła ich na Corso Venezia. Tam stał dom należący kiedyś do rodziców obojga Febo i to tam mieszkała Paulina aż do swojej tragicznej śmierci. Kiedyś Marek wraz ze swoimi rodzicami był tu częstym gościem. Wtedy jak jeszcze żył Francesco i Agnieszka Febo. Po ich nagłej śmierci dom długo stał pusty i żeby nie popadł w ruinę przynajmniej raz na cztery lata robiono w nim niezbędne remonty. Alex unowocześnił go trochę i przystosował do potrzeb swoich i swojej siostry. Nadal mieszkała w nim ich niania Sofia, która nie mając własnej rodziny matkowała małym Febo. Trzymała się całkiem nieźle. Miała sześćdziesiąt pięć lat i jeszcze mnóstwo energii w sobie. Na ich widok rozpłakała się witając ich wylewnie.
 - Tak mi przykro Alex. Tak bardzo mi przykro. – Łkała w jego ramionach. – Ona nie zasłużyła sobie na taką śmierć. Miałam w tym dniu takie złe przeczucia. Prosiłam, by nie szła do tego banku, ale uparła się. Gdyby mnie posłuchała, nadal by żyła. To takie straszne.
 - Już dobrze Sofia. Nie płacz. Pokaż nam nasze pokoje. Rozpakujemy się i pójdziemy do kostnicy. Muszę się zorientować jakie formalności trzeba załatwić. Chciałbym mieć to już za sobą.
 - Dobrze. Przygotowałam wam te, które zajmowaliście kiedyś. Było wam tam wygodnie.
Rozpakowali bagaże i przebrani w swobodniejsze odzienie już bez przeszkód skierowali swoje kroki do policyjnej kostnicy. Przedstawili się urzędującemu tam koronerowi. Poprowadził ich długim, sterylnym korytarzem do miejsca, w którym mieściły się chłodnie służące do przechowywania zwłok. Wysunął jedną z nich. Spojrzeli sobie w oczy. Nie bardzo mieli ochotę ją oglądać, ale niestety było to konieczne ze względu na potwierdzenie jej tożsamości. Koroner odkrył prześcieradło. Ten widok nimi wstrząsnął. Na skroni bladej jak kreda twarzy Pauliny wykwitała ziejąca od pocisku dziura. Jak na komendę odwrócili się i wybiegli z chłodni. Alex zwymiotował do stojącego w pobliżu szklanych drzwi kosza. Marek nerwowo przełykał ślinę chcąc w ten sposób powstrzymać nadciągające mdłości. Przyszedł koroner i podał im złożone w kostkę kawałki ligniny.
 - Przepraszam, że musieli panowie przez to przejść. To bardzo przykry widok. Dla mnie to również nie jest przyjemne, gdy muszę robić sekcję takiej młodej i pięknej kobiety. Potwierdzają panowie jej tożsamość?
 - Tak. To moja siostra, Paulina Febo.
 - Wie pan, że była w ciąży?
 - Wiem. Chciałem pana prosić o adres szpitala, w którym wykonano by badania DNA na ojcostwo. Podejrzewam, że ten osobnik – wskazał na Marka - może być ojcem dziecka. Kiedyś on i moja siostra byli parą.
 - Rozumiem. Najlepiej zrobić to w szpitalu Sant'Ambrogio. Oni tam robią to najszybciej. Dam panom wyniki dotyczące płodu, żeby mieli z czym porównać.
 - Kiedy będę mógł pochować siostrę?
 - Myślę, że za dwa dni będziemy mogli już wydać ciało. Do tego czasu proszę spokojnie załatwić sprawę pochówku.
Pożegnali się z doktorem i z ulgą opuścili budynek. Przystanęli przed nim a Alex zwrócił się do Marka.
 - Rozdzielamy się. Ty idziesz zrobić te badania, a ja jadę do domu pogrzebowego. Spocznie w grobowcu tuż obok rodziców. Spotkamy się w domu.

Smutna to była uroczystość i przygnębiła chyba wszystkich. Przylecieli Dobrzańscy wraz z Pshemko, Sebastianem i Violettą. Sporo było włoskich przyjaciół Pauliny, których znał również Marek. Sofia zorganizowała stypę. Polscy goście oprócz Dobrzańskich wylecieli następnego dnia po pogrzebie. Seniorzy tydzień później. Marek czekał jeszcze na wynik badania. Próbował podpytać Alexa, dlaczego tak nalegał na jego zrobienie, ale Febo nic konkretnego mu nie powiedział.
 - Mam swoje powody i lepiej byłoby dla ciebie, gdyby okazało się, że jednak nie jesteś ojcem tego dziecka.
 - Mówiłem ci, że to nie ze mną była w ciąży.
 - To się jeszcze okaże.
Po dwóch tygodniach potwierdziło się, że to rzeczywiście nie Marek był autorem błogosławionego stanu Pauliny.
 - Jeśli nie ty, to kto?
 - Pojęcia nie mam. Chyba nie sądzisz, że zwierzała mi się z tego, z kim sypiała po naszym rozstaniu. Prędzej tobie by powiedziała, że ma kogoś. Nie wiem jak ty, ale ja wracam. Nie mam tu już nic do roboty.
 - Dobrze. Leć. Ja wrócę za tydzień.
Było już dobrze po pierwszej w nocy, gdy opuścił budynek warszawskiego lotniska. Był zmęczony. Próbował zasnąć w samolocie, ale nie mógł przestać myśleć o Paulinie. Ta ciąża była bardzo zagadkowa a jej sprawca jeszcze bardziej. Musiała wiedzieć o niej. Na pewno wiedziała. Czy to dlatego tak bardzo zabiegała o to, by wrócili do siebie? Jeśli tak, to by znaczyło, że nie wiązała przyszłości z ojcem swojego nienarodzonego dziecka. Tylko dlaczego jego starała się ubrać w wychowywanie cudzego dzieciaka. Przecież nie była na tyle naiwna, by nie wiedzieć, że z łatwością domyśli się, że dziecko nie jest jego. Na co ona liczyła? Nie potrafił pojąć jej rozumowania. A teraz ona nie żyje… Ciężko było mu się pogodzić z tą myślą. Czuł się tak, jakby zamknął za sobą jakiś etap w życiu. Etap, do którego już nie ma powrotu. Z pewnością nie odczuwał ulgi. W końcu on i rodzeństwo Febo znali się od wieków. Wychowywali się razem i nawet jeśli te siedem lat wspólnego życia z Pauliną było dla niego piekłem, to i tak było mu ogromnie żal, że jej już nie ma i że zginęła w tak okrutny sposób.
Wyszedł na parking i skierował kroki do stojącego na nim Lexusa. Wpakował walizki do bagażnika i ruszył przez uśpione ulice Warszawy. Chciał być jak najprędzej w domu. Te dwa tygodnie spędzone w Mediolanie nie były miłe i przygnębiły go. Marzył tylko o ciepłym prysznicu i wygodnym łóżku, w którym mógłby spokojnie zasnąć bez żadnych koszmarów.
Nagle coś mignęło mu przed maską. Poczuł wstrząs i zahamował gwałtownie. Wysiadł z samochodu i z przerażeniem zobaczył kobietę leżącą pod jego kołami. Złapał się za głowę.
 - O Boże… O Boże…, co ja narobiłem? – podbiegł do leżącej na jezdni kobiety i ostrożnie ją odwrócił. Uklęknął przy niej.
 - Proszę pani… Proszę pani… Proszę się ocknąć? – delikatnie poklepał ją po twarzy. Dziewczyna otworzyła oczy a on ze zdumieniem stwierdził, że zna te oczy, te piękne, błękitne oczy patrzące teraz na niego nieprzytomnie.
 - Ula? Mój Boże Ula, co ty tutaj robisz? Skąd się tu wzięłaś? Błagam odpowiedz.
 - Marek… - wyszeptała i bezwładnie zawisła na jego rękach.




ROZDZIAŁ 2


Podniósł ją ostrożnie i umieścił na tylnym siedzeniu auta. Jak najszybciej ruszył w stronę najbliższego szpitala. Drżał na całym ciele i modlił się w duchu, by okazało się, że nic jej nie jest. Zachodził w głowę, co ona robiła w Warszawie i to w środku nocy. Przecież powinna być w Bostonie razem z Piotrem. Jęknęła przeciągle a on mocniej nacisnął pedał gazu. Z piskiem opon zaparkował pod izbą przyjęć i wniósł ją do środka. Narobił szumu. Przybiegło kilka pielęgniarek i dwóch lekarzy. Pomogli mu umieścić ją na mobilnym łóżku. Przewieziono ją do pokoju zabiegowego. Chciał wejść razem z nią, ale zatrzymał go jeden z lekarzy i zmusił do tego, by usiadł.
 - Proszę mi opowiedzieć, co się stało.
 - Wybiegła nagle… Prosto przed maskę… Nawet jej nie zauważyłem. Błagam ratujcie ją. Ratujcie… - mówił szybko i dość chaotycznie.
 - Podam panu zastrzyk na uspokojenie. Jest pan w szoku. Za chwilę trochę się pan uspokoi.
Nie bardzo działał ten zastrzyk, a on nerwowo ściskał dłonie i co chwilę łapał się za głowę. – Ula, wytrzymaj. Wytrzymaj skarbie. Nie daruję sobie jeśli i tobie coś się stanie. – Po godzinie z sali wyszedł lekarz. Zerwał się z fotela i przypadł do niego.
 - No i co panie doktorze? Proszę mi powiedzieć? Błagam. Czy ona żyje?
 - Proszę się uspokoić. Żyje. Dobrze, że nie jechał pan zbyt szybko, bo obrażenia byłyby dużo gorsze. Ma złamaną rękę i trochę stłuczony lewy bok, kilka zadrapań i siniaków. Wyjdzie z tego.
Poczuł ogromną ulgę i mocno uściskał dłoń doktora.
 - Bardzo panu dziękuję. Bardzo. Martwiłem się o nią. Mogę ją zobaczyć?
 - Może pan, ale krótko. Dostała środki uspokajające. Szybko po nich zaśnie. Za chwilę przewiozą ją na oddział i będzie pan mógł do niej pójść. To ktoś bliski?
 - Nawet bardzo bliski.
 - No to miała szczęście w nieszczęściu. Jednak to dziwny zbieg okoliczności, nie uważa pan?
 - Sam jestem zaskoczony, że ona jest w Warszawie. Od ponad dwóch miesięcy powinna być w Bostonie.

Przysiadł na twardym stołku obok łóżka. Ujął jej zdrową dłoń i przycisnął do ust. Otworzyła oczy i z paniką spojrzała na niego. Wyrwała rękę.
 - Nie… nie… zostaw mnie…, ja nie chcę…
 - Ula… Ula, to ja… Marek. Błagam cię spójrz na mnie.
Odpychała go i nie pozwoliła mu zbliżyć się do siebie. Na każdą próbę dotyku i powstrzymania jej ręki reagowała panicznym strachem. W końcu rozpłakała się bezradnie.
 - Proszę… nie rób mi tego…, to tak bardzo boli… Nie bij mnie, błagam. Zrobię co zechcesz, tylko nie bij…
Oniemiały słuchał jej słów i kompletnie nie rozumiał o czym ona mówi. Co się takiego stało, że reagowała na niego z takim przestrachem. Opadła na poduszkę. Zaaplikowany środek chyba zaczął działać, bo zasypiała. Podniósł się z krzesła i ze smutkiem spojrzał w jej bladą, drobną twarz. Odważył się i z czułością pogładził jej policzek.
 - Jutro tu wrócę kochanie – wyszeptał – i dowiem się, czego tak bardzo się boisz.

Wrócił do domu kompletnie wyzuty z sił. To dramatyczne spotkanie z Ulą wstrząsnęło nim do głębi. Nie miał pojęcia, czy zadzwonić do jej rodziny i powiadomić ją o tym nieszczęsnym splocie wypadków. Zerknął na zegar. Dochodziła trzecia. Musi załapać trochę snu. Nie będzie dzwonił do Rysiowa zanim nie porozmawia z Ulą. Ściągnął z siebie ubranie i w samych bokserkach rzucił się na łóżko.

Było już dość późno kiedy otworzył oczy. Oprzytomniał w momencie przypomniawszy sobie wydarzenia tej nocy. Wszedł pod lodowaty prysznic a po nim szybko się ubrał. Już będąc w samochodzie poczuł jak burczy mu w brzuchu. Zatrzymał się przy jednej z knajpek i zamówił sobie śniadanie. Po drodze do szpitala kupił jeszcze jakieś soki i trochę owoców. Wszedł na oddział i natknął się na lekarza, z którym rozmawiał wczoraj. Przywitał się z nim pytając też o stan Uli.
 - Może usiądźmy. – Trochę przestraszył go poważny ton głosu doktora. Wbił w niego zaniepokojony wzrok. - Muszę panu coś powiedzieć. Dzisiaj rano jeszcze raz zrobiliśmy obdukcję pani Cieplak i odkryliśmy coś dziwnego. To, co braliśmy wczoraj za stłuczenia i siniaki powypadkowe okazało się śladami po pobiciu. Niektóre z tych śladów są sprzed kilku tygodni, a niektóre całkiem świeże. Tak naprawdę to w tym wypadku ucierpiała tylko jej ręka. Nie oglądaliśmy wczoraj jej pleców, ale i na nich są widoczne pręgi a nawet jeszcze nie całkiem wygojone rany. Jestem prawie pewien, że zostaną jej blizny, bo rany są dość głębokie. Doprawdy nie wiem, co ona musiała przejść, że tak wygląda. Po prostu katowano ją. Myślę, że powinien pan powiadomić policję. To zbyt poważna sprawa.
Marek przełknął nerwowo ślinę.
 - Wie pan… Wczoraj ona zareagowała na mój widok bardzo dziwnie. Niby mnie poznawała, a ciągle powtarzała, bym jej nie dotykał i żebym jej nie bił. Odtrącała moje ręce, choć próbowałem ją tylko uspokoić. Zachodzę w głowę, co się z nią działo przez ten czas, kiedy widziałem ją po raz ostatni. Musiała przeżyć straszne rzeczy.
 - Ona boi się ludzi, a raczej boi się mężczyzn. Reaguje na ich widok histerycznie nie dopuszczając ich do siebie. Musieliśmy ją unieruchomić i daliśmy zastrzyk na uspokojenie. Teraz jest u niej psychiatra. To kobieta, bo nie chcieliśmy ryzykować i wzywać któregoś z kolegów. Usiłuje się dowiedzieć czegoś więcej, by wiedzieć jak można jej pomóc. Jeśli pan tam wejdzie proszę zachować dystans i nie zbliżać się do łóżka. Proszę zachować też spokój i rozmawiać łagodnie.
 - Zrobię tak jak pan radzi. Nie chciałbym w żaden sposób jej zranić.
Kiedy doktor odszedł usiadł bliżej drzwi do sali, w której leżała Ula. Czekał, aż wyjdzie od niej lekarka. Wreszcie pojawiła się. Wstał i przedstawił się jej. Opowiedział kim jest a także poruszył sprawę rodziny Uli. Spytał, czy ma ich powiadomić, że ona przebywa w szpitalu.
 - Wie pan, najlepiej ją o to zapytać. Ja nie wiem, czy ona w ogóle chce, by pojawił się tutaj ktoś z nich. Ona nadal jest w bardzo głębokim stresie i trudno mi powiedzieć, kiedy z niego wyjdzie. Prawdopodobnie za kilka dni przeniesiemy ją na oddział psychiatryczny.
 - Błagam, niech pani tego nie robi. Ona zamknie się tam jeszcze bardziej. Ja ją znam. Jest niezwykle wrażliwa i skryta. Ja jestem w stanie się nią zaopiekować. Również jej rodzina. To dobrzy, uczciwi ludzie potrafiący otoczyć ją dobrą opieką. Jeśli trzeba ja zapłacę, by lekarz doglądał jej tutaj.
 - No dobrze… - lekarka zgodziła się bez przekonania – niech i tak będzie. W takim razie zostaje. Będę przychodzić i spróbuję ją trochę otworzyć. Nadal nie wiem, co spowodowało ten głęboki szok.
Pożegnała się z nim a on nie bez obawy otworzył drzwi. Leżała z oczami wbitymi w sufit i nawet nie zareagowała na jego wejście.
 - Dzień dobry Ula – powiedział cicho. – Poznajesz mnie?
Odwróciła w jego kierunku twarz i obrzuciła go spojrzeniem pełnym bólu.
 - Poznaję…, ale nie podchodź proszę… - wyszeptała.
 - Nie bój się mnie. Nie podejdę. Już nigdy nie wyrządziłbym ci krzywdy. Usiądę sobie tutaj z dala od ciebie. Przyniosłem ci trochę soków i owoców. Może będziesz miała na nie ochotę. Mogę je położyć na szafce? Nie dotknę cię. Nie obawiaj się.
Patrzyła jak zahipnotyzowana, gdy podchodził do szafki. W momencie zesztywniała ze strachu. Zauważył to. Szybko wyciągnął kartony z sokami i ustawił je na blacie. Równie szybko wycofał się do stojącego w kącie krzesła. Odetchnęła z widoczną ulgą, gdy na nim usiadł.
 - Ula…, skąd się wzięłaś w Warszawie? Miałaś być w Bostonie. Gdzie jest Piotr? – niemal szeptem zapytał o to wszystko.
 - W Bostonie…? W Bostonie… Nie poleciałam do Bostonu. Piotr poleciał sam. Nie byłam w stanie sprostać jego oczekiwaniom – nerwowo splotła dłonie na białej pościeli. Była spięta.
 - Jeśli drażni cię lub krępuje ta rozmowa, to powiedz. Nie będę cię męczył. Pamiętasz, że wpadłaś pod samochód? Pod mój samochód. Niemal cię przejechałem – zadrżał mu głos a w oczach pokazały się łzy. – Może kiedyś mi opowiesz, jak będziesz silniejsza, co się wydarzyło, że przywiodło cię późną nocą pod koła mojego auta. – I w jej oczach zalśniły łzy.
 - Może…, kiedyś… - wyszeptała.
 - Czy twoja rodzina wie, że tutaj jesteś? Może chcesz, żeby ich powiadomić? Powiedz tylko słowo a zrobię to.
 - Nie…, jeszcze nie… Nie jestem na to gotowa. Oni myślą, że jestem gdzie indziej i niech na razie tak zostanie.
 - Dobrze. Nie będę dzwonił. Pozwolisz mi się odwiedzać? Bardzo mi na tym zależy.
 - Jeśli chcesz…
 - Dziękuję Ula. Odpoczywaj i nabieraj sił. Przyjadę jutro.
Wyszedł z budynku szpitala kompletnie skołowany. Do głowy cisnęło mu się tak wiele pytań, na które w tej chwili nie znał odpowiedzi. Przeczuwał, że upłynie jeszcze sporo czasu nim je pozna. Przypomniał sobie rozmowę z lekarzem i jego sugestię, by zgłosić to na policji. Nawet się nie zastanawiał i skierował się prosto do stołecznej komendy. Znał jej komendanta, bo wielokrotnie przy okazjach pokazów korzystał z usług tutejszej policji, która pilnowała porządku w takich razach i chroniła przed ewentualnymi incydentami. Będąc już w środku zapytał o komendanta Jaworskiego. Ucieszył się, że go zastał. Uścisnęli sobie dłonie a Jaworski wskazał mu fotel, na którym usiadł.
 - Dawno się nie widzieliśmy panie Marku. Czemu zawdzięczam tę miłą wizytę.
 - No cóż… Miła to ona chyba nie będzie. Chcę złożyć doniesienie o przestępstwie. – Jaworski spojrzał na niego zdziwiony.
 - Naprawdę? W takim razie proponuję kawę i przygotuję magnetofon. Ta rozmowa musi być nagrana.
Już przy parujących filiżankach Marek zaczął snuć swoją opowieść. Krótko streścił historię jego znajomości z Ulą, opowiedział jak doszło do rozstania i o tym, że on miał wyjechać do Mediolanu a ona wraz z Sosnowskim do Bostonu. Opowiedział o śmierci Pauliny, o powrocie z Włoch i o tym jak wracał z lotniska i niespodziewanie potrącił kobietę.
 - Byłem zmęczony i dlatego nie jechałem szybko. Ona wyskoczyła znienacka wprost pod koła. Gwałtownie zahamowałem i wysiadłem z auta chcąc sprawdzić, co z nią. Kiedy ją odwróciłem ze zdumieniem ujrzałem, że tą kobietą jest Ula. Kompletnie nie rozumiałem, co ona robi w Polsce. Przecież miała być gdzie indziej. Szybko zawiozłem ją do szpitala. Tam stwierdzono, że ma złamaną rękę. Nastawiono kości i zapakowano ją w gips. Oprócz tego miała trochę siniaków, krwawych podbiegnięć i stłuczeń. Jednak kiedy dzisiaj zjawiłem się na oddziale lekarz, który opatrywał ją w nocy powiedział mi, że zrobili powtórną obdukcję, bardziej dokładną i okazało się, że to, co uznali za stłuczenia powypadkowe jest skutkiem nie wypadku, ale ciężkiego pobicia. Oprócz tego na plecach ma świeże, dopiero gojące się rany, które wyglądają tak, jakby ktoś okładał ją pejczem. Oni sfotografowali ją podczas tej obdukcji więc dokumentacja jest do wglądu w szpitalu. To jednak nie jest najgorsze. Ona jest w ciężkim stresie. Nie dopuszcza do siebie żadnych lekarzy płci męskiej, żadnych pielęgniarzy i reaguje na ich widok histerią. Wczoraj i na mój widok zareagowała podobnie, choć starałem się ją tylko uspokoić. Odtrącała moje ręce, odpychała od siebie, w końcu przerażona rozpłakała się błagając bym jej nie bił, że zrobi wszystko czego chcę, ale mam jej nie dotykać. Dzisiaj lekarz mówiąc mi o tej awersji do mężczyzn potwierdził moje obawy. Sądzę, że ktoś wyrządził jej ogromną krzywdę. Nie tylko psychiczną, ale i fizyczną. Nie mam pojęcia, gdzie przebywała. Na pewno wiem, że nie poleciała do tego Bostonu. Lekarz twierdzi, że katowano ją.
Marek skończył i przez chwilę zapanowała cisza w gabinecie. W końcu odezwał się Jaworski.
 - To bardzo smutna historia. Nie chciałbym być złym prorokiem, ale mieliśmy już parę lat temu podobne doniesienia. Składały je kobiety, które trafiły w łapy międzynarodowej mafii zajmującej się prostytucją i zmuszaniem do niej. Struktura tej przestępczej organizacji była ogromna. Rozciągała się niemal na całą Europę. Niebagatelną rolę w rozpracowaniu tej siatki odegrał Interpol. Złapano wtedy naprawdę grube ryby i uratowano życie wielu kobietom. Wygląda na to, że i pani Cieplak trafiła w takie miejsce. To oczywiście tylko domniemanie, bo tak naprawdę nic nie wiemy i dopóki ona sama nie zechce wyznać jak było naprawdę, mamy związane ręce.
Marek z przerażeniem słuchał słów komendanta. Czy Ula również trafiła w łapy takich ludzi?
 - To nie będzie takie proste. Ona jak na razie jest bardzo wycofana i niewiele mówi. Codziennie rano będzie miała spotkania z psychiatrą. Lekarka powiedziała mi, że będzie próbowała wyciągnąć od niej więcej szczegółów. Ja będę również jeździł tam każdego dnia. Może i przede mną się otworzy.
 - Oby. Ja w każdym razie zgłoszenie przyjmuję. Wyślę też kogoś do szpitala po dokumentację a z panem będę w stałym kontakcie. Teraz nie pozostaje nic innego tylko uzbroić się w cierpliwość i czekać aż pani Cieplak poczuje się na tyle bezpieczna, że znajdzie w sobie odwagę, by opowiedzieć nam o tym, co przeżyła.

Wprost z komendy pojechał na zakupy. Jego lodówka już od wielu dni świeciła pustkami a on doszedł do wniosku, że czas zacząć nadrabiać te utracone kilogramy. Musi być teraz silny dla Uli i zrobić wszystko, co w jego mocy, by pomóc jej wyzdrowieć. Zapakowawszy niezliczoną ilość toreb do bagażnika podjechał jeszcze do restauracji, gdzie zjadł solidny obiad. Po nim pojechał już prosto do domu. Umieścił zakupy w lodówce, a z toreb, które zostały wyjął dwie piżamy, kilka zmian osobistej bielizny i gruby, frotowy szlafrok w rozmiarze Uli. Znalazły się też kapcie. Jutro zabierze jej to wszystko, żeby nie musiała nosić szpitalnych ciuchów.
Po kolacji usiadł w salonie na kanapie i po raz pierwszy od wielu dni włączył telefon. Wiadomości było mnóstwo. Przeglądał je pobieżnie odsłuchując te ważniejsze a kasując te mniej istotne. Nagle zamarł. Zobaczył wyświetloną wiadomość od Uli. Spojrzał na datę. Pochodziła z dnia, w którym odbywał się pokaz. Włączył pocztę głosową i zaczął odsłuchiwać.
„Hej Marek… To ja…, Ula… Chciałam ci tylko powiedzieć, że… Nie odlatuj, nie odlatuj, błagam. Zostań proszę … No… To tyle… Cześć.”
Siedział jak skamieniały. Odsłuchał powtórnie. Dlaczego był takim idiotą i wyłączył ten cholerny telefon. Gdyby nie to, zawróciłby z lotniska i natychmiast zjawił się na pokazie. Jak bardzo musiała się czuć rozczarowana, że jego tam nie było. To oznaczałoby też, że jednak rozstała się z Sosnowskim i dlatego sam poleciał do tego Bostonu.
 - Wybacz mi Ula, że kolejny raz tak bardzo cię zawiodłem – wyszeptał. – Już nigdy więcej. Zrobię wszystko, byś wyzdrowiała i była szczęśliwa.
Wybrał numer do Olszańskiego. Pamiętał, że Alexa jeszcze nie ma w kraju, a ojciec pewnie też nie ma głowy, by zająć się firmą. Przyjaciel odebrał natychmiast.
 - Cześć stary. Wracasz do żywych?
 - Powoli wracam. Będę jutro w firmie, ale koło jedenastej. Musimy pogadać. Teraz powiedz mi tylko, jak sprawy stoją. Jesteś sam na posterunku?
 - Jest twój ojciec od wczoraj. Stara się wszystko ogarnąć. Pomagam jak mogę. Rano zrobił naradę wojenną w konferencyjnej. Był Pshemko, Turek i ja. Ustaliliśmy to, co najważniejsze i zaczynamy działać. Wszystkich chętnych do podpisania umów na kolekcję FD Gusto zaprasza do firmy. Nie ma zdrowia umawiać się z nimi na mieście. Dla niego to lepiej. Dobrze, że wracasz. Staruszek na dłuższą metę nie wytrzyma takiego tempa.
 - Dzięki Seba. Do jutra w takim razie.
 - Do jutra.

O dziewiątej rano ponownie zawitał na oddziale. Wsunął się cicho do pokoju i przywitał z Ulą.
 - Dzień dobry Ula. Jak się czujesz? - Znowu w jej oczach ujrzał czający się strach. To przejmujące spojrzenie wstrząsnęło nim do głębi. – Nie obawiaj się. Nie będę się zbliżał – zapewnił.
 - Już lepiej… - powiedziała cicho.
 - Przywiozłem ci piżamy i trochę bielizny. Również szlafrok i kapcie. Poproszę pielęgniarkę, żeby po moim wyjściu pomogła ci się przebrać. Może poprawi ci się samopoczucie, gdy nie będziesz musiała nosić tych szpitalnych, okropnych rzeczy. Położę to wszystko w nogach łóżka, dobrze? – Prawie niezauważalnie kiwnęła głową.
 - Dziękuję.
Przysiadł na krześle z dala od niej.
 - Chciałem cię bardzo przeprosić Ula. Gdy dowiedziałem się, że wyjeżdżasz z Piotrem, byłem zrozpaczony. Nie chciało mi się żyć. Zamknąłem się w domu na długie tygodnie, odciąłem od ludzi i wyłączyłem telefon. Nie poleciałem z Pauliną do Mediolanu. W ostatniej chwili zawróciłem z lotniska. Po prostu nie mogłem tego zrobić. Dopiero wczoraj wieczorem włączyłem telefon i dopiero wczoraj odsłuchałem wiadomość od ciebie.
 - Wiadomość…?
 - Tę, którą zostawiłaś na poczcie głosowej w dniu pokazu. Tę, w której prosiłaś mnie, żebym nie wyjeżdżał. Tak bardzo cię przepraszam za to. Gdybym nie był takim durniem i miał włączony telefon, być może teraz bylibyśmy zupełnie gdzie indziej a ty nie musiałabyś tak bardzo cierpieć. Chciałbym, żebyś wiedziała, że zrobię wszystko, byś znowu zaczęła się uśmiechać i byś znowu była szczęśliwa. Kocham cię Ula.




ROZDZIAŁ 3


Dostrzegł jak po jej policzkach toczą się ogromne łzy. Wstrząsnął nią spazmatyczny szloch. Najchętniej podszedłby do niej, mocno przytulił i zapewnił, że jest bezpieczna i że teraz będzie już tylko lepiej. Nie mógł jednak tego zrobić. Wiedział, że nie zareagowałaby dobrze na taką bliskość.
 - Nie zasługuję na twoją miłość Marek, – wyłkała – jestem zbrukana, brzydzę się samej siebie i czuję do siebie wstręt. Powinieneś swoje uczucie ulokować w kimś innym. W kimś, kto jest go wart. Ja jestem tylko śmieciem, zwykłym, ludzkim śmieciem…
Wstrząśnięty jej słowami gwałtownie zaprzeczył.
 - Nie mów tak Ula. Nawet tak nie myśl. Dla mnie od dawna jesteś najważniejszą osobą na ziemi. Kobietą, którą bezgranicznie kocham. Daj nam szansę a udowodnię ci to. Nie wiem, co cię spotkało, ale musiało być straszne, skoro tak bardzo źle myślisz o sobie. Jednak bez względu na wszystko ja nie przestanę cię kochać. Nigdy nie mógłbym tego zrobić. Mam tylko nadzieję, że zaufasz mi ponownie i pozwolisz, byśmy mogli wspólnie przejść przez to razem. Wiem, że to za wcześnie pytać cię o to, co ci się przydarzyło, jednak wierzę, że kiedyś poczujesz się na tyle bezpieczna i silna, że podzielisz się ze mną tymi traumatycznymi przeżyciami. Ja chcę ci tylko pomóc uwierzyć, że jeszcze będzie dobrze i pomóc ci zapomnieć o tym, co przeszłaś. Proszę cię, przemyśl to, co powiedziałem. Teraz pójdę. Poproszę pielęgniarkę, by pomogła ci się przebrać. Przyjadę jutro. Pamiętaj, że bardzo cię kocham.
Podniósł się z krzesła i wyszedł z sali. Nie słyszał już jej rozpaczliwego płaczu, który długo nie pozwolił jej się uspokoić. Była emocjonalnym wrakiem człowieka.

Wysiadł na piątym piętrze budynku, w którym miała siedzibę firma Febo&Dobrzański. Musiał pogadać z Sebą, ale najpierw kroki skierował do swojego gabinetu. Przywitał się z Violettą, która na jego widok niemal połknęła własny język. Tak jak przewidywał, zastał u siebie ojca.
 - Witaj tato. Jak się czujesz?
 - Na razie dobrze, ale nie mam już tyle sił, co dawniej. Wracasz? Byłoby dobrze, bo mama psioczy na mnie, że tu przyjeżdżam.
 - Wracam. Jeśli chcesz, to nawet już teraz możesz jechać do domu. Przekaż mi tylko najpilniejsze sprawy, żebym wiedział na czym stoję. Od poniedziałku będzie już Alex i powinno być lżej.
Senior obrzucił go uważnym spojrzeniem.
 - A z tobą wszystko w porządku? Jakoś kiepsko wyglądasz. Już w Mediolanie to zauważyłem. Okropnie schudłeś.
 - Wiem, wiem, ale nic mi nie jest. Zaniedbałem się trochę. Miałem ostatnio trochę niezbyt miłych przeżyć, ale teraz staram się odżywiać regularnie.
 - No tak… Paulina… I my nadal nie możemy pogodzić się z tą tragedią.
 - Owszem też kiepsko zniosłem jej śmierć a do tego nawarstwiło się mnóstwo innych rzeczy. Powoli zbieram się do kupy. To co, poproszę Violę o kawę i możemy zacząć.
Przez bitą godzinę senior Dobrzański wprowadzał syna w aktualne sprawy firmy. Po tym czasie młody prezes miał już rozeznanie, nad czym należy pochylić się w pierwszej kolejności. Po pożegnaniu ojca poszedł prosto do Olszańskiego. Ten ucieszył się na widok przyjaciela.
 - Wreszcie wyglądasz jak człowiek. Chudy tylko jakiś jesteś. Jak patyk. Co się dzieje?
 - Nie uwierzysz jak ci opowiem. - Kolejny raz opowiadał tę niewiarygodną historię o Uli. - Ona jest teraz w szpitalu. Okaleczona i fizycznie i psychicznie. Zamknęła się w sobie i w ogóle nie chce rozmawiać o tym, co jej się przytrafiło. Potrzebuje dużo czasu. Muszę się nią zaopiekować Seba. Nawet nie tyle muszę, co bardzo chcę. Chcę cię też prosić, żebyś mi w tym pomógł. Jeżdżę do szpitala zawsze rano. Będę się więc spóźniał do pracy. Zastąpisz mnie przez godzinę lub dwie? Nie chcę, by ktokolwiek się o tym dowiedział. Szczególnie Alex. Odniosłem wrażenie, że trochę spasował i nawet sam mi powiedział, że nie ma już zakusów na fotel prezesa, ale z nim nigdy nie wiadomo. Lepiej, żeby o niczym nie miał pojęcia.
 - Nie ma sprawy przyjacielu. Bardzo mi żal Ulki. Pomogę wam. Wtedy po pokazie, gdy dzwoniłem do ciebie, chciałem ci zdać relację, powiedzieć, że świetnie sobie ze wszystkim poradziła, a także to, że dzwoniła do ciebie. Nie chciałeś o niczym wiedzieć.
 - Wiem Seba i bardzo cię za to przepraszam. Dopiero wczoraj odsłuchałem wszystkie wiadomości, również tę od niej. Chciała mnie zatrzymać i prosiła, żebym nie leciał do Mediolanu. Bardzo żałuję, że wyłączyłem wtedy telefon, bo na pewno zjawiłbym się na pokazie.
 - Mówiłeś jej o Paulinie?
 - Nie. Myślę, że dość ma swoich przeżyć i nie jest gotowa na kolejne, złe wieści. Powiem, gdy zapyta, ale nie będę wychodził przed orkiestrę. No dobra. W takim razie wracam do pracy. Sporo jej i muszę nadgonić zaległości. Na razie.

Każdego dnia rano pojawiał się na szpitalnym korytarzu. Ona jednak nadal nie pozwalała się do siebie zbliżyć. Wielokrotnie rozmawiał z doktor Michacz, psychiatrą Uli, ale i ona nie potrafiła wyciągnąć od swojej pacjentki żadnych informacji.
 - Myślę panie Dobrzański, że ona wytworzyła sobie w głowie blokadę, bo nie chce pamiętać o tych strasznych rzeczach. Zepchnęła je w głąb głowy i stara się nie myśleć. To nie jest dobre, bo w ten sposób zamyka się w sobie. Jest bardzo zdystansowana i bardzo nieufna. Ciągle wietrzy jakiś podstęp i nie wierzy jak mówię, że chcę jej pomóc. Nie wiem, czy to ma sens męczyć ją dalej. To ona sama musi zadecydować, czy opowiedzieć o tych przeżyciach, czy nie. Może też tak być, że nikt nigdy się o nich nie dowie.
Martwiły go słowa lekarki. Każdego dnia obserwował zapuchnięte od płaczu oczy swojej ukochanej. Musiała płakać nawet w nocy, bo pewnie ten koszmar śnił jej się bezustannie.
Dzisiaj przyniósł ze sobą jej ulubione zapiekanki. Chciał, by powróciła pamięcią do tych dni, gdy po ciężkiej pracy wyciągała go do swojej ulubionej budki. Tam kupował długie, chrupiące bułki bogate w usmażone wraz z cebulką pieczarki, okraszone szczodrze żółtym, roztopionym serem i przyozdobione keczupem. Smakowały im. Pamięta, jak wielokrotnie ścierał z jej buzi czerwony sos, którym się pobrudziła. Tak bardzo pragnął wrócić do tamtych czasów.
Wszedł do pokoju i stanął przy drzwiach.
 - Witaj kochanie. Zobacz, co ci przyniosłem – wyciągnął przed siebie dłonie, w których trzymał dwie długie bułki. – Mam nadzieję, że zjesz? Położę ci na szafce.
Usiadł ze swoją porcją na krześle i obserwował ją. Przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu.
 - Zapiekanki… Dawno ich nie jadłam. Dziękuję - z przyjemnością wbiła zęby w chrupiącą bułkę. – Są tak samo pyszne jak kiedyś.
Zauważył, że znowu pobrudziła się keczupem. Nie miał odwagi, by podejść do niej i zetrzeć go z jej policzka. Obawiał się jej reakcji.
 - Masz czerwony od sosu policzek. Wytrzyj.
 - Zawsze się nim brudziłam, prawda?
 - Prawda, a ja zawsze…
 - Co ty zawsze?
 - Ja zawsze ścierałem go z twojej ślicznej buzi.
Zarumieniła się słysząc te z czułością wypowiedziane słowa. Zaszkliły jej się oczy.
 - To było tak dawno…
 - Może jeszcze kiedyś tak będzie? – powiedział z nadzieją.
 - Może…? – skończyła jeść i wytarła usta. – Oni chcą mnie wypisać.
 - Jak to wypisać? Już? Przecież masz jeszcze gips. Porozmawiam z lekarzem prowadzącym i dowiem się więcej szczegółów. Zaraz wrócę.
Odnalazł doktora i poprosił go o rozmowę.
 - Panie Dobrzański. My już nic nie jesteśmy w stanie dla niej zrobić. Teraz wszystko zależy od niej. Siniaki zniknęły, te krwawe podbiegnięcia również. Rany na plecach się zasklepiły i pokryły tkanką bliznowatą. Gips będzie miała ściągnięty za dwa tygodnie, ale mogą to zrobić już na poliklinice. Z pewnością będzie miała zaleconą rehabilitację, by ręka mogła dojść do dawnej sprawności. Pod względem fizycznym jest już niemal zdrowa. Jednak rany zadane psychice potrzebują o wiele więcej czasu, by mogły się zagoić. Teraz ona powinna znaleźć się w miejscu, w którym czułaby się bezpiecznie, potrzebuje opieki i troski. Mówił pan, że ma rodzinę i to ona powinna jej to wszystko zapewnić.
 - To kiedy zamierzacie ją wypisać?
 - Dzisiaj mamy wtorek. Myślę, że będzie tu jeszcze do piątku. W piątek do południa można ją będzie zabrać.
Wrócił do sali, w której leżała i ciężko usiadł na krześle. Spojrzał na nią niepewnie.
 - To jednak prawda. Chcą cię wypisać w piątek do południa. Chcesz powiadomić swoich? Zawiozę cię do Rysiowa.
Jej wielkie oczy przypominały teraz wielkością dwa spodki. Znowu widział w nich ten paniczny strach.
 - Ale ja nie chcę… - Nie rozumiał.
 - Nie chcesz, żebym cię zawiózł do Rysiowa? Przecież jakoś musisz tam dotrzeć?
 - Nie…, ty nie rozumiesz… Ja nie mogę wrócić do Rysiowa. Jeszcze nie… Nie teraz… Nie jestem gotowa – przygryzła dolną wargę i spojrzała na niego niepewnie. – Chyba… chyba nie mam się gdzie podziać… - bezradnie rozłożyła dłonie.
 - Ula, jeśli nie chcesz wrócić do rodziny, to może zatrzymasz się u mnie? Ja przysięgam ci, daje ci słowo honoru, że nawet cię nie dotknę. Nigdy tego nie zrobię bez twojej wyraźnej zgody. Będziesz miała swój pokój i całkowitą swobodę. Będziesz bezpieczna, bo ja nigdy nie pozwoliłbym już na to, żeby ktoś miał cię skrzywdzić. Uważam jednak, że powinnaś przynajmniej zadzwonić do ojca i powiedzieć mu, że wszystko u ciebie w porządku. Wiesz, że ma słabe serce i na pewno martwi się o ciebie.
 - To wszystko, co mówisz brzmi rozsądnie i wspaniale. Chcę wierzyć, że dotrzymasz słowa. Musisz dać mi czas Marek.
 - Dostaniesz go tyle, ile będziesz chciała. W niczym nie będę cię pospieszał i niczego na tobie wymuszał. Przysięgam.
 - Dziękuję. Mam jeszcze prośbę. Mógłbyś załatwić mi jakieś ubranie? Uciekłam…, to znaczy przyjechałam tak jak stałam i nie miałam nic więcej, tylko tyle, co na sobie.
 - O nic się nie martw skarbie. Przywiozę wszystko, czego potrzebujesz. Rozmiar trzydzieści sześć i taki sam rozmiar buta, prawda?
 - Zapamiętałeś…
Na jego twarzy zakwitły te urocze dołeczki pod wpływem szerokiego uśmiechu.
 - Zawsze o takich rzeczach pamiętam. Będę leciał. Postaram się jutro przywieźć jakieś ciuchy, to przymierzysz. Jeśli będą niedobre, to wymienię. Do jutra kochanie.
Po jego wyjściu opadła na poduszkę i wbiła wzrok w sufit. – On naprawdę musi mnie kochać. Dba o mnie. Jest taki opiekuńczy, dobry i czuły. Całkiem inny od tych… Nie… Lepiej nie myśleć. On na pewno dotrzyma obietnicy. Ma rację. Powinnam zadzwonić do taty. Już od tak dawna nie miał ode mnie żadnych wieści. Poproszę pielęgniarkę, może pozwoli mi zadzwonić z dyżurki.
Wstała z łóżka i owinąwszy się szlafrokiem kupionym przez Marka podreptała na korytarz. Natknęła się na siostrę oddziałową i poprosiła ją o udostępnienie telefonu. Ta zgodziła się bez problemu.
 - Proszę przejść do mojego pokoju. Tam będzie pani mogła swobodnie porozmawiać. Przez dyżurkę przewija się sporo osób i nie miałaby pani takiego komfortu. - Podziękowała jej i już po chwili bez świadków wybierała numer do rodzinnego domu.
 - Halo – usłyszała głos swojego taty. Oczy nabiegły jej łzami. Teraz dopiero uświadomiła sobie jak rozpaczliwie za nim tęskniła. Jak tęskniła za całą swoją rodziną.
 - Dzień dobry tatusiu. Ula mówi – odpowiedziała drżącym głosem.
 - Ula!? Dobry Boże, córeńka! Jak dawno się nie odzywałaś. Tak bardzo martwimy się o ciebie. Wszystko dobrze?
 - Nooo, nie tak do końca. Niestety nie będę wam mogła przysłać na razie żadnych pieniędzy, bo do tej pory zarobiłam zaledwie tyle, żeby samej przeżyć. Szukam innej, lepiej płatnej pracy i jak tylko coś znajdę, to przyślę do domu parę groszy – kłamała. Źle się z tym czuła, bo zawsze starała się być uczciwa i szczera wobec wszystkich. Tak ją wychowano. Jednak teraz nie mogła wyjawić mu prawdy. Dla niej samej było to trudne, a co dopiero dla chorującego na serce ojca. Ono nie wytrzymałoby, gdyby dowiedział się o piekle, przez które przeszła. – A wy jak dajecie sobie radę?
 - Nie jest tak źle córcia. Jasiek stara się dorabiać. Czasem załapie się do pomocy przy malowaniu, czy układaniu płytek. Nie ma z tego za wiele pieniędzy, ale zawsze ratują domowy budżet. Mamy jeszcze oszczędności, które zostawiłaś przed wyjazdem. Jak zaczyna brakować, to z nich dobieram, choć staram się robić to rzadko. Czasem i ja trochę zarobię. Zachodzi co jakiś czas Matecki lub Szymczykowie. Często Dąbrowska coś przywlecze. Nie jest tragicznie.
Na dźwięk tego ostatniego nazwiska zesztywniała i prawie brakło jej tchu. Znowu poczuła ten okropny lęk.
 - Pamiętaj tatusiu, żeby się oszczędzać. Chodź na badania kontrolne tak jak mi obiecałeś. Nie chcę, żeby ci się coś stało.
 - Ula, Jasiek mnie pilnuje i przypomina o wizytach u kardiologa. Jest dobrze.
 - Będę kończyć tatusiu. Pozdrów dzieciaki. Bardzo was wszystkich kocham i bardzo tęsknię. Odezwę się niedługo. Bądźcie zdrowi.
 - Ty też dbaj o siebie i nie zaharowuj się na śmierć, bo my tu damy sobie radę. Całujemy cię mocno, pa.
Odłożyła słuchawkę i rozpłakała się. Tak bardzo chciałaby ich wszystkich przytulić i ucałować, jednak to musiało jeszcze poczekać. Najpierw sama ze sobą musi dojść do ładu.

Kilka minut po siedemnastej wyszedł z biura. Musiał podjechać jeszcze do galerii i kupić dla Uli jakieś ubrania. Odkąd opuścił szpital ciągle kołatały mu się w głowie jej słowa a raczej jedno słowo, które jej się wyrwało. Słowo „uciekłam”. Jednak coś musiało być na rzeczy i niewykluczone, że była gdzieś przetrzymywana i udało jej się uciec. Coraz bardziej skłaniał się ku teorii komendanta Jaworskiego, że ona mogła trafić w takie miejsce. Na razie nie będzie ją o to męczył. Nie chciał jej wystraszyć. Na razie musi traktować ją z wyczuciem i z największą delikatnością, by nie zniszczyć tych subtelnych relacji między nim a nią.
Chodził od jednego sklepu do drugiego i w każdym z nich znajdował coś ciekawego. Kilka sukienek, spódnic, spodni, trochę bluzek, ciepłe sweterki i skórzana kurteczka. Kupił też parę par niewysokich czółenek, jeszcze trochę bielizny i rajstopy.
W czwartek zawiózł jej tylko spodnie, sweterek i kurtkę a przede wszystkim buty. Pasowało wszystko, co niezmiernie go ucieszyło.
W piątek jak zwykle o dziewiątej zjawił się na oddziale. Najpierw poszedł po Uli wypis, a następnie poprosił jedną z pielęgniarek, żeby pomogła Uli się ubrać i spakować. W podzięce za opiekę zostawił w dyżurce ogromny tort i kilogram dobrej gatunkowo kawy. Bukiet pięknych, czerwonych róż zaniósł doktor Michacz. Kiedy wrócił Ula była już ubrana do wyjścia.
 - Możemy jechać? – spytał.
 - Jestem gotowa.
Otworzył przed nią drzwi i przepuścił przodem. Pożegnali się z pielęgniarkami i wyszli na szpitalny parking. Zauważył, że rozgląda się nerwowo dokoła. Umieścił na tylnym siedzeniu reklamówki z jej rzeczami i otworzył drzwi od strony pasażera. Sam stanął z boku.
 - Proszę Ula. Wsiadaj i zapnij pasy.
Wsunęła się do środka i niemal przykleiła do bocznej szyby. I on wsiadł uważając, by jej nie dotykać. Wolno ruszył z parkingu i włączył się do ruchu. Nie minęło dwadzieścia minut, gdy zatrzymał samochód przed wysokim blokiem.
 - Tu mieszkasz? Myślałam, że nadal masz ten dom?
 - Oddałem go Paulinie. Myślałem, że o tym wiesz? Teraz mój dom jest tutaj. Na dwunastym piętrze. Chodźmy. – Wyjechali na górę. Wprowadził ją do środka i rzekł. - Proszę bardzo. Rozgość się Ula. Tu masz kapcie, a tu możesz powiesić kurtkę. Zaraz oprowadzę cię i pokażę, gdzie, co jest. Na wprost masz salon a obok kuchnię. Tu na lewo jest łazienka a przy niej ubikacja. Teraz pokażę ci twój pokój – przeszedł przez salon i otworzył drzwi jednego z pomieszczeń. – Mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie. W szafie masz trochę ubrań. Dokupiłem też nieco bielizny. Tam na końcu korytarza jest moja sypialnia i niewielki gabinet. Jeśli chcesz, możesz przebrać się w coś wygodniejszego. W szafie znajdziesz dres i inne luźne rzeczy. Zostawię cię teraz i pójdę zrobić nam kawę. Mam nadzieję, że masz na nią ochotę? W szpitalu chyba nie miałaś okazji jej pić?
 - Tak… Chętnie się napiję… i… Marek… Bardzo ci dziękuję. Za wszystko, co dla mnie robisz.
Z miłością spojrzał w jej dwa błękity.
 - Nie mógłbym postąpić inaczej. Przecież tak bardzo cię kocham – powiedział cicho. – To pójdę zrobić tej kawy. Poradzisz sobie z przebraniem?
 - Chyba tak…
Ciężko jej było to zrobić tylko jedną ręką. Największą trudność miała z zapięciem biustonosza. W końcu zrezygnowała z niego. Narzuciła na siebie luźne, dresowe spodnie i bluzę. Wyszła z pokoju i usiadła na kanapie. Po chwili Marek wniósł kubki z aromatycznie pachnącą kawą i usiadł w fotelu naprzeciw niej.




ROZDZIAŁ 4


- Proszę kochanie. Tu jest cukier a tu śmietanka. Może masz ochotę na kawałek tortu? Kupiłem trochę dla nas przy okazji kupowania tego dla pielęgniarek.
 - Chętnie zjem, ale niedużo.
Jeszcze raz poszedł do kuchni i ukroił im po kawałku tych słodkości. Kiedy już usiadł ponownie na miejscu powiedział.
 - Kupiłem ci Ula telefon, bo chyba nie masz. Chcę mieć z tobą kontakt jak jestem w pracy. Będę dzwonił co jakiś czas i upewniał się, czy wszystko w porządku, dobrze? Poza tym nikomu nie otwieraj. Nikt ze znajomych tu nie przychodzi bez wcześniejszego uprzedzenia – wyciągnął z pudełka komórkę. - Wprowadziłem wszystkie potrzebne numery, a przede wszystkim mój i twojego taty. A’propos taty. Może jednak zadzwonisz do niego?
Słuchała jak zaczarowana jego słów a po policzkach wolno płynęły jej łzy.
 - Chyba nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć za to wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Jesteś najlepszym człowiekiem na ziemi i cofam te wszystkie złe słowa, których musiałeś wysłuchać ode mnie przed pokazem. Nie miałam racji. Za szybko cię osądziłam, ale byłam tak bardzo zraniona i zła na ciebie. Było we mnie wiele żalu i nie potrafiłam sobie z nim poradzić. Bardzo cię za wszystko przepraszam.
 - Nie przepraszaj Ula, bo ja zasłużyłem po stokroć na takie traktowanie. Teraz jedynie marzę o tym, żebyś zaufała mi znowu i uwierzyła, że ja już nigdy cię nie zawiodę. Uwierzyła, że kocham cię najbardziej na świecie i pragnę byś ty pokochała mnie równie mocno.
 - Ja nigdy nie przestałam cię kochać. Tak powiedziałam Piotrowi. Powiedziałam, że to między nim i mną nigdy się nie uda, bo nie czuję do niego nic prócz przyjaźni. Jednak potem wydarzyło się bardzo wiele złych rzeczy. To dlatego prosiłam, byś uzbroił się w cierpliwość i dał mi czas. Potrzebuję go, by móc poukładać sobie wszystko. A do taty już dzwoniłam ze szpitala. Rozmawiałam z nim. Jakoś dają sobie radę, choć tak naprawdę nie wiem, czy powiedział mi prawdę. Ja chyba powinnam pójść do pracy. Za chwilę skończą im się oszczędności i znowu będą klepać biedę.
 - O to się nie martw Ula. Na razie i tak musimy poczekać, aż ściągną ci gips. Potem będziesz jeździć na rehabilitację, by wzmocnić tę rękę. Jak już całkiem wydobrzejesz, to mam nadzieję, że wrócisz do F&D. Ja cię tam bardzo potrzebuję.
 - Do F&D? Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie wiem, czy poradzę sobie z tą wyniosłością i wieczną uszczypliwością Pauliny. Przed pokazem też usłyszałam od niej wiele przykrych słów.
Popatrzył na nią ze smutkiem.
 - Tym nie musisz się już przejmować Ula. Pauliny już nie ma.
 - Jak to nie ma? Odeszła z firmy? – Westchnął ciężko.
 - W jakimś sensie odeszła. Nie chciałem ci tego mówić wcześniej, bo byłaś jeszcze słaba i przytłoczona własnym nieszczęściem. Wtedy, gdy cię potrąciłem, wracałem z Mediolanu. Byłem tam na pogrzebie Pauliny. Ona nie żyje Ula. Zginęła w tragicznych okolicznościach. Napadnięto na bank, w którym pobierała pieniądze. Zanim go obrabowali zaczęli od strzelaniny. Było dużo niewinnych ofiar. Wśród nich i ona. Zginęła na miejscu. Potem okazało się, że była w ciąży. Alex sądził, że ze mną. Ja wiedziałem, że to niemożliwe, bo po naszym wyjeździe do SPA nie byłem już nigdy z żadną kobietą, z nią również. Kazał mi zrobić badania DNA i one to potwierdziły. Pauliny już nie ma Ula i nigdy nie będzie.
Była oszołomiona. Nigdy nie lubiła tej wyniosłej Włoszki, ale na pewno nie życzyła jej śmierci.
 - To straszne Marek. Nikt nie zasługuje na taką śmierć. Ona także. Naprawdę jest mi przykro. A jak Alex to zniósł?
 - Ciężko. W ciągu jednej nocy przybyło mu mnóstwo siwych włosów. Wstrząsnęło nim to bardzo. Jednak przez cały czas naszego pobytu trzymał fason i myślał racjonalnie. Był tylko jeden taki moment, w którym nie wytrzymaliśmy obaj. To było wtedy, gdy koroner pokazał nam ciało Pauliny. On zwymiotował, a ja ledwie powstrzymałem torsje. Okropny widok. Ale dość o tym. Ja będę jeszcze musiał wrócić do firmy. Ty odpoczywaj. Może pooglądaj telewizję. Jak będę wracał kupię coś do jedzenia. To będzie taki późny obiad. W kuchni są owoce, gdybyś zgłodniała. Wytrzymasz do siedemnastej? Jutro jakoś inaczej to zorganizuję.
 - Nie martw się. Poradzę sobie.
 - No dobrze. Będę leciał w takim razie. Rządź się.
Została sama. Jeszcze raz z ciekawością obejrzała całe mieszkanie. Miał naprawdę dobry gust, bo urządził go nowocześnie i ze smakiem. Pokój, który przygotował dla niej był bardzo przytulny i taki typowo kobiecy. Zajrzała też do kuchni. Zaglądnęła do szafek, by zorientować się co w nich jest i zlustrowała lodówkę. Na razie i tak nie mogła przygotować żadnego posiłku, bo przeszkadzał jej w tym gips. Obiecała sobie, że jak tylko ta ręka będzie sprawna nie pozwoli, żeby przywoził gotowe dania z restauracji. Wróciła na kanapę. Ułożyła się na niej i przykryła kocem. Włączyła telewizor i cicho ustawiła na MTV. Przynajmniej na tym kanale nie podają jakichś dramatycznych wiadomości. Nie wiedzieć kiedy, usnęła. Zasnęła tak mocno, że nie słyszała nawet natrętnie dzwoniącej komórki.

Wszedł do domu i od razu zauważył ją zwiniętą w kłębek i śpiącą na kanapie.
Rozebrał się cicho i równie cicho podszedł do niej. Wyglądała tak słodko. – To dlatego pewnie nie odebrała mojego telefonu. Niepotrzebnie się martwiłem. – Wypakował styropianowe pojemniki z reklamówki i wsadził je do mikrofalówki, by podgrzały się trochę. Nastawił expres do kawy. Gorące dania wyłożył na talerze i położył je na stole w salonie. Obok ułożył sztućce. Usiadł na fotelu i cicho powiedział.
 - Ula? Ula… Obudź się kochanie. Obiad na stole. Ula?
Otworzyła zaspane powieki i po raz pierwszy uśmiechnęła się do niego cudnie.
 - Już jesteś? Dzwoniłeś?
 - Dzwoniłem i trochę się zmartwiłem, gdy nie odbierałaś. Wyspałaś się przynajmniej?
 - I to nawet bardzo. Co tak pięknie pachnie?
 - Przywiozłem obiad. Jedz póki gorący.
Zajadali ze smakiem. Ponownie tego dnia raczyli się kawą. Po skończonym posiłku pozmywał naczynia i wyciągnął coś z teczki.
 - Coś ci kupiłem, spójrz – położył a stole oprawiony w czerwoną okładkę gruby brulion. – Pamiętam, że lubiłaś zapisywać różne rzeczy. Może i teraz zechcesz. Obiecuję, że nie będę do niego zaglądać. Tu jeszcze coś. Proszę.
Zaskoczona spojrzała na książkę, którą trzymał w ręku.
 - „Cień gwiazdy”? Jak udało ci się to dostać? Czy wiesz, że ja straciłam tę książkę bezpowrotnie? Najbardziej żal mi było tej dedykacji.
 - Nie żałuj Ula, bo ja doskonale pamiętam, co ci wtedy napisałem i zaraz to powtórzę – odebrał książkę z jej rąk i szybko wpisał kilka zdań. Podał jej z powrotem. – Proszę.
„Dla mojej ukochanej Uli
by uwierzyła, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje i że nie wszyscy są podli i źli.
Zawsze kochający Marek”
Poczuła dławienie w gardle i już nie powstrzymała łez cisnących się jej do oczu.
 - Postaram się ze wszystkich sił w to uwierzyć. Obiecuję – wyszeptała.
 - Nie płacz kochanie. Zobaczysz, że jeszcze wszystko obróci się na dobre. A ja mam propozycję. Może obejrzymy jakąś komedię? Oderwiemy trochę myśli od przykrych rzeczy. Co ty na to? Usiądę na drugim końcu kanapy, żebyś nie czuła się nieswojo, dobrze?
 - Dobrze.
Ten wieczór upłynął bardzo miło i przyjemnie. Po raz pierwszy od tak długiego czasu nie czuła się spięta. Wręcz przeciwnie. Była rozluźniona i śmiała się z zabawnych momentów filmu. Wieczorem zaniósł jej duży, kąpielowy ręcznik do łazienki.
 - Tu masz wszystko pod ręką kochanie. Mydło, szczoteczkę do zębów i pastę. Piżamę położyłem tu na półce. Szlafrok wisi na wieszaczku. Poradzisz sobie? W kabinie jest też szampon do włosów. Twój ulubiony, owocowy. Uważaj, żebyś nie zamoczyła gipsu. Zostawiam cię teraz. Gdybyś czegoś potrzebowała, to po prostu zawołaj.

Obudził go przeraźliwy krzyk. Zerwał się na równe nogi i pobiegł do pokoju Uli. Miotała się po całym łóżku krzycząc.
 - Nie! Błagam! Nie! Ja nie chcę! Dlaczego mi to robisz! Przestań!
Przez moment stał zszokowany tym, co zobaczył i usłyszał. Przysiadł na łóżku i potrząsnął ją za ramię.
 - Ula, Ula, obudź się! – powiedział głośno.
Otworzyła oczy i wylękniona przesunęła się błyskawicznie na krawędź łóżka. Jej wzrok z przerażeniem rejestrował obecność Marka przy niej.
 - Ocknij się skarbie – powiedział łagodnie. - To tylko ja, Marek. Miałaś zły sen. Krzyczałaś. Musiałem to przerwać. Napij się wody – podał jej szklankę. – Już dobrze. Jesteś bezpieczna. Już dobrze.
Uspokajała się popijając małymi łykami wodę. Oddała mu szklankę.
 - Przepraszam, że cię wystraszyłam. Miałam taki okropny sen…
 - Wiem kochanie. Wiem. Już wszystko w porządku. Nie bój się. Tu nikt cię nie skrzywdzi. Spróbuj zasnąć. Jest środek nocy.
Rano zajrzał do jej pokoju. Nadal spała. Nie budził jej. Przygotował dwa termosy. Jeden z herbatą, drugi z kawą. Naszykował dla niej śniadanie i zostawił na stole wraz z kartką.
Obudziła się koło dziewiątej. Wstała i poszła do łazienki. Ubrała dres i weszła do kuchni. Od razu zauważyła kartkę od Marka.
„Kochanie, nie chciałem cię budzić, bo miałaś męczącą noc. Przygotowałem ci śniadanie. W czerwonym termosie jest gorąca herbata, a w tym drugim kawa. Będę dzwonił koło dziesiątej. Kocham cię.”
Uśmiechnęła się.
 - Ja też cię kocham – wyszeptała, jakby bała się, że ktoś może to usłyszeć. – Bardzo kocham.

Siedział przy biurku i analizował raporty z ostatniego kwartału. Wyglądały nieźle. Wbrew temu, co sądzili wielcy przeciwnicy FD Gusto, sprzedaż kolekcji szła nadspodziewanie dobrze. Nie musiał się już martwić złą kondycją firmy, bo ta z każdym dniem była coraz lepsza. Ula dokonała cudu. Uratowała ją i za to zarówno on jak i jego rodzice będą jej wdzięczni do końca życia. Usłyszał pukanie do drzwi gabinetu i po chwili ujrzał wsuwającą się przez nie głowę Sebastiana.
 - Cześć Marek. Mogę na chwilę?
 - Możesz, możesz. Co tam?
 - W porządku. Ja chciałem cię tylko zapytać o Ulkę. Jak ona? Doszła już do siebie?
 - To trudniejsze niż początkowo sądziłem Seba. Dzisiaj miała jakiś koszmarny sen. Krzyczała tak głośno, że musiałem ją obudzić. To nie minie tak prędko, bo siedzi w niej głęboko i nie pozwala zapomnieć. Nadal nie wiem, co przeżyła. Nie naciskam na nią. Liczę, że w końcu sama dojrzeje i gdy już będzie gotowa, opowie mi. Trzeba dać jej czas a ja zapewnię jej go tyle, ile będzie potrzebowała. Nic na siłę.
 - Bardzo mi jej żal i współczuję wam obojgu. Będę leciał.
 - Seba, zaczekaj. Właśnie coś sobie przypomniałem. Nie masz czasem czystych blankietów przelewu? Wiesz, nie takich z konta na konto, tylko takich zwykłych, w których wpisuje się adres domowy otrzymującego przelew.
Olszański skrzywił się i podrapał po głowie.
 - Chyba będę miał kilka sztuk. Potrzebujesz więcej?
 - Nie. Na razie jeden wystarczy. Przyniesiesz?
 - Pewnie. Zaraz będę z powrotem.
Na czystym blankiecie wypisał drukowanymi literami adres odbiorcy i kwotę dziesięciu tysięcy złotych. W czasie lunchu poszedł na pocztę i nadał przekaz. Wracając do domu zrobił jeszcze niezbędne zakupy i jak zwykle odebrał zamówiony wcześniej obiad z Baccaro.

Te koszmary powtarzały się każdej nocy. Był u kresu, bo nie wiedział kompletnie jak ma jej pomóc. Cierpiał razem z nią. Jednak którejś nocy nastąpił przełom. Znowu krzyczała rozpaczliwie wyrywając go ze snu w samym jej środku. Znowu płakała i błagała o litość nieznanego oprawcę. Coraz trudniej to znosił. Kolejny raz przysiadł na łóżku i potrząsnął nią chcąc ją obudzić.
 - Kochanie obudź się. Obudź.
Wystraszona zwinęła się w kłębek patrząc na niego żałośnie z cierpieniem wypisanym na twarzy.
 - Już nie mogę tak dłużej. Zamęczam ciebie i siebie. Tak bardzo cię przepraszam, że musisz znosić to wszystko. Wybacz mi błagam, ale to zżera mnie od środka i wykańcza. Jestem już taka zmęczona.
 - Powiedziałem ci już kiedyś w szpitalu, że chcę, byśmy przeszli przez to razem. Jednak ja nadal nie wiem, z czym walczę Ula. Powinnaś wyrzucić to z siebie. Byłoby ci lżej.
 - Wiem Marek, ale jeszcze nie potrafię… Mógłbyś…, mógłbyś mnie przytulić?
Oniemiał. To był naprawdę milowy krok. Chciała jego ramion, chciała jego dotyku. Czy to możliwe? Niepewnie spojrzał na nią.
 - Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz?
 - Jestem i bardzo tego chcę – wyszeptała.
Przysunął się do niej i mocno ją objął. Westchnęła jakby doznała ulgi i wtuliła się w niego jak kocię. Wreszcie poczuła się bezpieczna. On dał jej już tyle dowodów na to, że jej nie skrzywdzi a jego ciepłe, silne ramiona były tego potwierdzeniem. Przylgnął ustami do jej włosów. Nie chciał niczego zepsuć. To była magiczna chwila. Po prostu siedzieli przytuleni do siebie nic więcej. Kołysał ją w ramionach i był bezgranicznie szczęśliwy.
 - Bardzo cię kocham Marek – usłyszał jej zdławiony głos.
 - I ja cię kocham maleńka. Kocham jak wariat.
Zasnęła w jego ramionach. Ułożył ją na łóżku i przykrył kołdrą.
 - Słodkich snów skarbie. Słodkich snów.

Po dwóch tygodniach zawiózł ją do szpitala na poliklinikę. Zrobiono jej najpierw zdjęcie i stwierdzono, że kości ładnie się zrosły. Uwolniono jej rękę z gipsu. Jednak wyraźnie odczuła, że jest słabsza. Drżały jej palce. Dano skierowanie na rehabilitację. Miała przyjeżdżać codziennie przez dwa tygodnie a oprócz tego ćwiczyć w domu. Kupił jej miękką kauczukową piłeczkę, by przez jej uciskanie mogła wzmocnić dłoń. Rzeczywiście po upływie kolejnych czternastu dni odczuła wyraźną poprawę. Była w stanie utrzymać już kubek z herbatą i samodzielnie zrobić wiele innych rzeczy. Od tej pamiętnej nocy, kiedy tak ufnie wtuliła się w jego ramiona, te straszne sny zdarzały się coraz rzadziej. Nie zawsze tak było, jednak często przesypiała noc bez koszmarów. On zawsze był obok gotowy w każdej chwili przybiec i uspokoić jej strwożone, rozedrgane, skowyczące panicznie serce. Przy nim opuszczał ją lęk. Czuła się bezpiecznie. Zaufała mu. Teraz jeszcze musi się zdobyć na odwagę, by wszystko mu wyznać jak to było z nią naprawdę. Bała się, że nie podoła. Że w trakcie opowiadania mu o tych przeżytych przez nią potwornościach załamie się i nie wykrztusi z siebie słowa. Zaczęła zapełniać karty pamiętnika, który od niego dostała. To tu postanowiła przelać na papier całą krzywdę i doznany ból. Kiedy skończy da mu go przeczytać. Tak będzie najprościej.
Któregoś wieczora siedzieli na kanapie w salonie. Przytuliła się do niego opierając głowę na jego piersi.
 - Marek?
 - Co tam kotku?
 - Zaczęłam pisać pamiętnik.
 - Cieszę się, że jednak ci się przydał.
 - To nie będzie taki zwykły pamiętnik, ale zapis tego wszystkiego, czego doświadczyłam. Doszłam do wniosku, że nie byłabym w stanie opowiedzieć ci o tym, bo nie przeszłoby mi to przez gardło. Jestem ci winna wyjaśnienia, ale chcę, żebyś je przeczytał. Jak już skończę, to wtedy ci go dam.
 - Dobrze skarbie. Skoro uważasz, że tak ci będzie łatwiej. Cieszę się, że przynajmniej w ten sposób wyrzucisz to z siebie. Za bardzo cię to dręczy i niszczy. Nie walcz z tym sama. Ja jestem od tego, by pomóc ci dźwigać ten ciężar.
Następnego dnia po wyjściu Marka do pracy postanowiła zadzwonić do ojca. Kiedy tylko usłyszała jego głos znowu poczuła w oczach łzy.
 - Dzień dobry tato.
 - Ula. Jak dobrze, że dzwonisz córcia. Dostaliśmy od ciebie te pieniądze. Dziękujemy, bo bardzo nam się przydały. Opłaciłem prąd i gaz za pół roku. Dziesięć tysięcy to strasznie dużo, a ty w ogóle masz za co tam żyć?
Przez głowę przebiegła jej lawina myśli. – Jakie dziesięć tysięcy? O czym ten tata mówi? Przecież nie posyłałam im żadnych pieniędzy, bo sama ich nie mam. – Nagle doznała olśnienia. – To Marek. Na pewno on. Przecież mówiłam mu kiedyś w jak kiepskiej sytuacji jest moja rodzina. – Przełknęła ślinę i już bardziej opanowanym głosem powiedziała.
 - O mnie się nie martw tatusiu. U mnie wszystko w porządku. Żyć też mam za co. Najważniejsze, że wy trochę odetchniecie i nie będziecie tak mocno zaciskać pasa. Ja postaram się przysyłać wam co jakiś czas trochę pieniędzy. Może nie aż tak dużo, ale tyle, by wspomóc was trochę. Bardzo was kocham. Jesteście zdrowi?
 - Jesteśmy córcia i tęsknimy za tobą bardzo. Dbaj o siebie.
 - Staram się tato. Do widzenia.



ROZDZIAŁ 5


Jak tylko przekroczył próg mieszkania poczuł te zniewalające aromaty dolatujące z kuchni aż zakręciło go w żołądku.
 - Już jestem skarbie! – krzyknął.
Wyszła z kuchni i podeszła do niego patrząc mu prosto w oczy. Zauważył, że jej własne lśnią od łez i zaniepokoił się. Zarzuciła mu ręce na ramiona i najpierw pocałowała w jeden policzek, potem w drugi i znowu w ten pierwszy a skończyła na ustach.
 - To za twoją dobroć, szlachetność, wielkie serce i za to, że mnie kochasz.
Zaskoczyła go. Stał jak zaczarowany nie wierząc w to, co zafundowała mu przed momentem.
 - Ula, dobrze się czujesz? – spytał z obawą. Roześmiała się.
 - Czuję się znakomicie i jestem ci tak bardzo wdzięczna za moją rodzinę. Za pieniądze, które im wysłałeś, bo dzięki nim trochę odżyją. Nie znam lepszego człowieka od ciebie i bardzo, bardzo cię kocham. Obiecuję też, że oddam ci wszystko, co do grosza jak tylko zacznę zarabiać.
 - Aaa, to o to chodzi. Naprawdę nie ma o czym mówić. Cieszę się, że mogłem im pomóc. Nie ma sprawy. Dostanę coś do jedzenia, bo od tych zapachów dostaję już skrętu kiszek – ostatnie zdanie powiedział z miną cierpiętnika.
 - Dostaniesz. Zaraz nakrywam do stołu.

Te godziny spędzone samotnie podczas nieobecności Marka zaczęły przynosić efekty w postaci coraz większej liczby kartek pamiętnika zapełnianych kształtnym pismem Uli. Każda z nich była pomarszczona od łez, które skapywały po jej policzkach podczas pisania słowa po słowie. Mozolnie opisywała wszystko z detalami, które wryły się w jej pamięć jakby były wykute w kamieniu. Któregoś dnia wreszcie dokończyła swoją historię. Pamiętnik był zapisany niemal w całości. Po powrocie Marka z pracy i po zjedzonym obiedzie wręczyła mu zeszyt i drżącym głosem powiedziała.
 - Oddaję ci kawałek mojego życia. Proszę cię też, byś nie czytał tego przy mnie. Idź do gabinetu i tam przeczytaj wszystko spokojnie.
- Tak zrobię kochanie. Wezmę kawę i uważnie wszystko przeczytam. Dziękuję i naprawdę to doceniam, bo wiem jak wiele musiało cię to kosztować.
Z zeszytem pod pachą i filiżanką kawy pomaszerował do gabinetu. Zasiadł w skórzanym fotelu i otworzył pamiętnik.

02 czerwca
Dzisiaj pokaz. Denerwuję się i martwię, czy wszystko zrobiłam tak jak powinnam i czy wszystko się uda. Boję się i modlę, żeby nie było klapy. Dziewczyny wspierają mnie. Nawet Sebastian podtrzymuje na duchu i zapewnia, że wszystko będzie dobrze. Zeszłam do bufetu wspomóc się kofeiną. Na moje nieszczęście wparowała tam Paulina i obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem. Poprosiła Elę o zrobienie kilku kanapek. Specjalnie, żeby mnie upokorzyć powiedziała, że to dla niej i dla Marka, z którym za trzy godziny wylatuje do Mediolanu. Jednak wrócił do niej. Mam wrażenie, że moje życie zatoczyło koło a oni znów są razem, jakby nic nigdy się nie wydarzyło. Życzyłam jej powodzenia. Ona mnie również. Udanego pokazu. Niemal fruwała ze szczęścia nad ziemią. Pozazdrościłam jej. Ja nigdy nie będę taka szczęśliwa. Wczoraj zerwałam z Piotrem. To i tak nie miało sensu i na pewno by się nie udało. Powiedziałam mu, że go nie kocham i że to nie przy nim moje serce bije mocniej. Był rozczarowany. Chyba liczył na zbyt wiele. Nie mogłam mu dać nic w zamian. Kocham Marka i to już się nie zmieni mimo, że on już wybrał sobie kobietę, z którą chce spędzić resztę życia.
Pojechaliśmy do Łazienek. Pshemko szaleje. Miota się po garderobie i wrzeszczy na modelki. Przebrano mnie w suknię ślubną. Mam wyjść na koniec pokazu. Nie czuję się w niej dobrze. Czy to jakaś ironia losu? Ciągle patrzę na wyświetlacz komórki. Karmię się złudną nadzieją, że on być może zmieni zdanie i zadzwoni jeszcze. Zdenerwowany Pshemko wyrywa mi z ręki telefon i wrzuca do wiklinowego koszyczka obok innych już skonfiskowanych na czas pokazu. Coraz bliżej osiemnasta. Coraz bliżej do momentu, w którym pożegnam Marka już na zawsze. Coraz bardziej dociera do mnie ta straszna prawda, że on nie przyjedzie, że już wybrał. Nie dałam mu szansy. Tak wiele razy próbował mi wszystko wyjaśnić a ja nie chciałam go wysłuchać. Potraktowałam go tak, jak wielokrotnie traktowała go Paulina. W niczym nie jestem od niej lepsza. W niczym. Jestem tak samo podła jak ona.
Za pięć szósta. Za chwilę zacznie się pokaz. Wybiegam na zewnątrz i dostrzegam budkę telefoniczną a przy niej jakiegoś faceta. Błagam go o pożyczenie karty. Mówię, że to sprawa życia lub śmierci. Wybieram numer Marka, ale odzywa się poczta głosowa. Zostawiam rozpaczliwą wiadomość i błagam, by został.
Nie przyjechał. Najwyraźniej nie odsłuchał wiadomości. To koniec. Przepadło.

03 czerwca
Wstałam z bólem głowy. Jestem załamana. Piszę wypowiedzenie. Moja misja w F&D się skończyła. Nie mam tam już nic do roboty. W firmie idę do Alexa. Tylko jemu mogę wręczyć wypowiedzenie, bo nikogo innego nie ma. Odbiera je ode mnie z wielką satysfakcją. Cieszy się, że odchodzę.
Wracam do domu. Po drodze spotykam Ulkę Kropacz, koleżankę z ogólniaka. Dawno się nie widziałyśmy. Wiem, że wraz z Bartkiem Dąbrowskim, moim dawnym chłopakiem, wyjechała do Niemiec. Mówi, że Bartek zakotwiczył się w Hamburgu. Ona mieszka i pracuje w Berlinie. Gadamy przez chwilę. Opowiadam jej, że zostałam bez pracy i będę szukać. Ucieszyła się. Podekscytowana mówi mi, że w firmie, w której pracuje szukają ekonomistów.
 - Znasz biegle niemiecki Ula, mogłabyś spróbować. Co masz do stracenia? - Przyznaję jej rację. Nabieram ochoty na ten wyjazd. Może tam mi się poszczęści? Może tam zapomnę? O Marku.
Po rozstaniu z Kropaczówną mówię o wszystkim tacie. Przekonuję go, że to nie taki głupi pomysł i mogłabym im pomóc finansowo. Ma wiele wątpliwości i zastrzeżeń. Wreszcie z niechęcią przystaje na to. Zaczynam się pakować.

06 czerwca.
Wyjeżdżamy. W Warszawie wsiadamy do dziesięcioosobowego busa. Jest pełny. Oprócz nas jedzie jeszcze osiem kobiet. Jak się okazuje one też jadą do pracy. Droga się nie dłuży. Gadamy, śmiejemy się, żartujemy. Każda z nas za wyjątkiem Kropaczówny jest podekscytowana perspektywą dobrej pracy. Ja też pod tym względem się nie wyróżniam Po siedmiu godzinach dojeżdżamy do Berlina. Jest już noc, ale miasto oświetlone i jasne jak w dzień. Naprawdę robi wrażenie.

Myślałam, że wysiądziemy gdzieś w centrum, ale Ulka uspokaja mnie, że mieszka na peryferiach Berlina. Wreszcie zatrzymujemy się. Możemy wysiąść i rozprostować nogi. Rozglądam się i stwierdzam, że to niezbyt ciekawa okolica. Ulka zabiera od nas dowody osobiste. Mówi, że to do meldunku i prowadzi nas do jakiegoś obskurnego budynku. Dziwaczne to wszystko.
 – Tu mieszkasz? – pytam zdziwiona.
 – No tak. Nie jest tak źle. Nie oceniaj książki po okładce.
Wchodzimy do środka. Jednak w środku nie wygląda to o wiele lepiej niż na zewnątrz. Pojawiają się jacyś dwaj mężczyźni. Są bardzo wysocy, i solidnie zbudowani. Wygoleni na łyso, wytatuowani, z kanciastymi podbródkami. Trochę się przestraszyłam. Zaczynają coś mówić do Ulki. Nadstawiam uszu i usiłuję zrozumieć. Mówią, że szef nie mógł się już doczekać i ucieszył się, że jest dziewczyna, na której mu zależało. Nic z tego nie rozumiem. O co w tym, wszystkim chodzi? Wołam Ulkę i proszę ją o zwrot dowodu.
 - Jeszcze cię nie zameldowałam. Cierpliwości. Nie denerwuj się tak. Zaraz pokażemy wam pokoje i będziecie się mogły rozpakować.
Mimo wszystko nie jestem spokojna. Coś tu nie gra i wszystko wydaje się jakieś podejrzane. Wreszcie Kropaczówna każe nam zabrać bagaże i pójść za nią. Idziemy posłusznie jedna za drugą ciemnym, odrapanym z farby korytarzem. Ulka otwiera jakieś drzwi. Są ciężkie. Jakby metalowe. Skrzypią. Ulka mówi. – To twój pokój Ula. Reszta za mną.
Wchodzę do środka. Pod ścianą stoi metalowe łóżko z siennikiem. Obok jakaś nieokreślonego koloru, odrapana szafka i większa szafa na przeciwległej ścianie. Jedno małe, okratowane okno. Dobry Boże. Gdzie ja jestem? Znowu powraca uczucie niepokoju. Stoję na środku tej celi i nie mogę się ruszyć. Słyszę skrzypnięcie drzwi i odwracam się. Zdumienie i szok powodują, że nie mogę wydobyć z siebie głosu.
 - Witaj Uleńko. Dawno się nie widzieliśmy. Nawet nie wiesz jak długo czekałem na tę chwilę. Kropaczka spisała się na medal. Należy jej się dodatkowa premia.
Stoi przede mną człowiek, o którym starałam się zapomnieć i wyprzeć go z mojej pamięci. Największy rysiowski drań i podlec, Bartek Dąbrowski we własnej osobie. Mój największy koszmar.
 - Co ty tu robisz? I co to za miejsce? Podobno jesteś w Hamburgu. Tak przynajmniej twierdzi Ulka. – Roześmiał mi się w twarz.
 - Zacznij się przyzwyczajać Kwiatuszku, bo to miejsce od teraz będzie twoim domem na długie lata.
 - Chyba śnisz – mówię hardo. – Zaraz stąd wychodzę. Nie zostanę tutaj ani minuty dłużej – usiłuję go wyminąć, ale łapie mnie mocno za ramiona i z całej siły uderza w twarz.
 - Nigdzie nie pójdziesz suko – syczy przez zaciśnięte zęby. – Odpłacisz mi za wszystko. Za to, że nie wsparłaś mnie finansowo tak jak cię prosiłem podczas mojego ostatniego pobytu w Polsce, a byłem naprawdę w niezłych tarapatach i za tego twojego prezesika też.
Jestem w szoku. Ten człowiek jest chory z nienawiści. Powinien się leczyć. Policzek pali jak diabli. Na pewno będę mieć siniaka.
 - To dopiero początek maleńka. Bądź grzeczna i posłuszna to nic ci się nie stanie. – Wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Na klucz. Słyszę jeszcze jak mówi do jednego z tych osiłków, że ja jestem tylko jego i niech żaden nie próbuje się do mnie dobierać. Dobierać?! Co sobie ten cham wyobraża?!
Jestem zmęczona i śpiąca. Mam nadzieję, że to tylko jakiś koszmarny sen, z którego obudzę się w bardziej przyjaznym świecie. Ze wstrętem kładę się na gołym sienniku. W ubraniu. Jednak zasypiam.

Budzi mnie zgrzyt przekręcanego w zamku klucza. Wchodzi jakaś starsza kobieta z papierosem w ustach. Jest przesadnie umalowana a jej krwisto uszminkowane wargi przypominają wielką, rozgniecioną truskawkę. Mówi do mnie po niemiecku podając mi tacę z metalowym kubkiem i kromką postraszonego margaryną chleba.
 - Wstań i zjedz. Zaraz będziesz miała gościa.
 - Jakiego gościa? – pytam. Uśmiecha się nieszczerze i szepcze.
 - Specjalnego. Samego szefa.
Kobieta wychodzi i zamyka drzwi na klucz. Zostaję sama. Próbuję przełknąć łyk herbaty. Smakuje jak woda z wyżętej ścierki. Chleb jest stary i czerstwy. Jednak jestem głodna i zjadam wszystko do ostatniego okruszka. Znowu zgrzyt klucza. Wchodzi Bartek.
 - To ty jesteś tym wielkim szefem?
 - Niespodzianka, co? – rechocze ubawiony moim pytaniem. – Zjadłaś? – patrzy na pusty kubek i talerz. – W takim razie musisz zapłacić za to śniadanie. Rozbieraj się.
 - Słucham?
 - Rozbieraj się! – wrzeszczy. - Głucha jesteś? – wyciąga zza pasa jakiś rzemień i mocno uderza. Zwijam się z bólu.
 - Co ty wyprawiasz Bartek? Dlaczego mi to robisz?
 - Zamknij się i rób, co każę – znowu uderza. Upadam na podłogę. Zdziera ze mnie ubranie. Rzuca mnie jak piłkę na łóżko. Płaczę i proszę, żeby przestał. Nie słucha. Drze moje figi na strzępy. To samo robi z biustonoszem. Chce mi się wymiotować. Kładzie się na mnie i gwałci mnie. Tłucze mnie po głowie, bo usiłuję go z siebie zepchnąć. Tracę przytomność.

Gdzieś zapodziałam poczucie czasu. Nie wiem co za dzień dzisiaj. Nie wiem jak długo byłam nieprzytomna. Moje ciało krwawi. Czuję się zbrukana. Najchętniej weszłabym pod prysznic i zdarła z siebie skórę. Moje ubranie leży obok łóżka podarte na kawałki. Wchodzi ta sama kobieta, co wcześniej. Podaje mi jakiś wypłowiały szlafrok i każe pójść za sobą. Prowadzi mnie do łazienki. Wręcza mydło i ręcznik. Mówi, żebym się umyła. Daje mi tabletki antykoncepcyjne i każe zażyć.
 – To po to, żebyś nie była w ciąży. Nie chcemy tu bachorów. Musisz być użyteczna i dyspozycyjna. – Pytam jak ma na imię.
 – Możesz nazywać mnie Helgą.
Wracam do pokoju. Zauważam, że nie ma mojej torby z ubraniami i innymi moimi rzeczami. Pytam Helgę, gdzie się to wszystko podziało.
 - Tu nie będzie ci to potrzebne. Zostawili ci tylko bieliznę. Jest w szafie. Zaraz przyniosę ci coś do jedzenia.
Jedzenie jest obrzydliwe. Jakaś dziwna, trudna do zidentyfikowania zupa, rozgotowane ziemniaki w łupinach i groszek z puszki. Zjadam. Muszę być silna. Muszę to przetrwać. Myślę o Marku. Bardzo za nim tęsknię. Żałuję wielu rzeczy a przede wszystkim tego, że nie potrafiłam mu wybaczyć. Wybaczam ci mój kochany, po stokroć wybaczam i kocham cię bardzo, bardzo mocno.

Musiał przerwać. Nie był w stanie czytać dalej. Gromadzące się od jakiegoś czasu w jego oczach łzy popłynęły cichym strumieniem po policzkach. - Jak bardzo musiała cierpieć i jak wiele przejść. Moja mała, delikatna dziewczynka. Moja biedna kruszynka - westchnął ciężko i wrócił do lektury.

Mam posiniaczone ciało. Nie ma dnia, żeby Bartek nie katował mnie tym rzemieniem. Jestem jednym, wielkim bólem. Plecy i pośladki mam przecięte do krwi, podpuchnięte oczy, rozciętą wargę i oba łuki brwiowe. Policzki noszą ślady mocnych uderzeń dłonią i też są obrzęknięte. Moje błagania o litość nie odnoszą żadnego skutku. Wielokrotnie mnie gwałci. Podaje jakieś zastrzyki. To chyba narkotyki, bo po nich jestem otępiała i obojętna na wszystko. Helga usiłuje opatrzeć mi rany, ale jest ich tak wiele, że to mija się z celem. Nawet jeśli ponakleja na nie plastry Bartek je zrywa.
 - Ona ma cierpieć! – krzyczy. – Przestań ją opatrywać, bo i tobie się dostanie!
Wszystko mnie boli i piecze. Nie mogę chodzić, bo całe krocze opuchło a biodra bolą, jakby zostały wyrwane z panewek. Chcę umrzeć. Chcę nie być. Chcę zniknąć.

Siedzę wtulona w kąt pokoju i rozpaczliwie płaczę. On stoi nade mną i uśmiecha się mściwie.
 - Bartek, błagam cię przestań. Spójrz, co ze mnie zrobiłeś. Moje ciało jest jedną, wielką, krwawiącą raną. Zabij mnie i przestań się nade mną pastwić. Już nie chcę żyć.
 - O nie, nie Kwiatuszku. To jeszcze nie jest twój czas. To ja zadecyduję, czy będziesz żyć, czy pójdziesz do piachu. A teraz szykuj się. Zaraz dostaniesz witaminki – ubawiony tym dowcipem wychodzi z pokoju.
Znowu mam ciężką głowę i niezborność ruchów. Widzę podwójnie. Nie rozróżniam nocy od dnia. Tracę poczucie rzeczywistości. Czuję się tak jakbym pływała w gęstym kisielu. Panie Boże, jeśli istniejesz, skróć moją mękę.

Słyszę krzyki innych kobiet i obleśny rechot mężczyzn. Czy to te same kobiety, które z nadzieją na poprawę swojego losu jechały wraz ze mną do pracy? Ten obskurny budynek to dom publiczny, a Bartek to zwykły alfons, sutener i kupler w jednym. Kropaczówna jest stręczycielką i naganiaczką. Ściąga do Berlina naiwne kobiety, nie mające pojęcia, że trafią w takie miejsce. Ja też nie miałam.
Nie mam świadomości jak długo tu jestem Wydaje mi się, że całe wieki. Każdego dnia moje ciało jest maltretowane. Już nie przypominam człowieka. Jestem jego karykaturą. Jestem nikim. Jestem śmieciem, ludzkim odpadem.

Jedyną dla mnie pociechą jest myśl, że może Marek jest szczęśliwy. Zasłużyłeś kochanie na szczęście, bo jesteś dobrym człowiekiem mimo tego, że kiedyś zbłądziłeś. Modlę się, żeby tak było.

Kolejny raz przerwał czytanie. Był wykończony emocjonalnie. To, co opisała przekraczało granice jego pojmowania. Jednak obiecał jej, że przeczyta od początku do końca. Przetarł dłonią mokre od łez policzki i znów pochylił się nad pamiętnikiem.

Nie wiem, co się dzieje. Od jakiegoś czasu Bartek nie przychodzi. Za to Helga przychodzi do mnie często i rozmawia. Opowiada, że w młodości zarabiała ciałem. Teraz jest stara i bezużyteczna. Podjęła się tej roboty, bo musi z czegoś żyć. Mam spękane usta. Ciągle leci mi z nich krew. Powieki są tak opuchnięte, że zamiast oczu mam tylko dwie wąskie szparki. Całe ciało wyje z ogromnego, trudnego do zniesienia bólu. Mimo to cicho proszę.
 - Helga pomóż mi. Pomóż mi się stąd wyrwać. Jeśli on nadal będzie mnie tak katował, nie przeżyję. Będziesz mogła z tym żyć? Będziesz mogła żyć ze świadomością, że przyczyniłaś się do mojej śmierci? Postaw się na moim miejscu. Chciałabyś być tak potwornie bita kilka razy w ciągu dnia i faszerowana narkotykami? Błagam cię nie zostawiaj mnie i spraw, bym mogła stąd uciec.
Nie odpowiedziała mi wtedy. Jednak po kilku dniach weszła i powiedziała mi w tajemnicy, że Bartka nadal nie ma. Chłopcy ciągle piją i cały czas są na rauszu. Ich czujność znacznie osłabła.
 - W nocy wyprowadzę cię z budynku. Dam ci adres i parę groszy na przejazd. Tu masz swoje rzeczy. Ukryj je na razie pod siennikiem. Masz też swój dowód. Udało mi się włamać do szuflady, w której Bartek przetrzymuje różne dokumenty. Za chwilę przyniosę ci solidny posiłek, żebyś miała siłę uciekać.
Kochana Helga. Nie zostawiła mnie samej. Muszę zebrać wszystkie siły, by dotrzeć do domu. Do swoich.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz