Łączna liczba wyświetleń

sobota, 12 grudnia 2015

"TABU" - rozdział 1,2,3,4



TABU


ROZDZIAŁ 1


 - Paulina uspokój się. Przestań…, - prosił cicho cofając się przed jej rękami okładającymi go po twarzy i ramionach – przecież nie zrobiłem nic złego.
 - Nic złego? – wysyczała przez zaciśnięte zęby nie przestając zadawać mu kolejnych ciosów. – Nic złego?! Już ja dobrze wiem z kim szlajałeś się do tej pory! Z tą dziwką też się policzę! Nie myśl sobie, że ujdzie wam to na sucho! Wyrzucę ją z firmy na zbity pysk. Ona chyba zapomniała czyim jesteś mężem.
Ostatni raz zadała mu mocny cios w policzek i pchnęła go z całej siły do tyłu. Zatoczył się jak pijany uderzając głową o kant kuchennej szafki. Zamroczyło go i bezwładnie osunął się na zimne płytki. Stracił przytomność. Paulina roześmiała się nerwowo widząc jak leży i nawet nie usiłuje pozbierać się z podłogi. Szarpnęła nim brutalnie.
 - Nie udawaj. Wiem, że nic ci nie jest i tylko próbujesz mnie nastraszyć. Zapomniałeś, że na mnie już takie sztuczki nie działają? Wstawaj! – kopnęła go w pośladek. – Natychmiast wstawaj!
Nie słyszał jej jednak. Na jego brak reakcji wzruszyła ramionami i jakby się nic nie stało wyszła z kuchni do salonu. Wziąwszy ze stolika jakąś gazetę zagłębiła się w jej czytanie.
Ocknął się po prawie piętnastu minutach. Przyłożył dłoń do policzka poczuwszy na nim wilgoć. Z przerażeniem dostrzegł na niej krew. Dotknął czubka głowy. Zrozumiał, że to stamtąd się broczy. Miał sporą ranę. Zebrał się z podłogi i przytknąwszy do głowy kuchenną ścierkę wyszedł do przedpokoju.
 - A ty dokąd?! Jeszcze ci mało?! – usłyszał, ale nie odpowiedział. Zarzucił na grzbiet kurtkę i wziął klucze od samochodu. Wyjechał z posesji obierając kierunek na najbliższy szpital.
Chwiejnym krokiem wszedł na izbę przyjęć przyciskając mocno już zakrwawioną ścierkę do głowy. Podszedł do stanowiska pielęgniarek i poprosił jedną z nich o pomoc. Przerażona spojrzała na jego czerwoną od krwi połowę twarzy.
 - Panie Dobrzański, to pan? Co się znowu stało? Niech pan usiądzie tutaj, ja już biegnę po lekarza – mimo sporej tuszy kobieta dość szybko przemieściła się na drugi koniec korytarza. Nie trwało długo, a już szła z powrotem energicznie gestykulując i żywo rozmawiając z lekarzem.
 - To znowu ten Dobrzański doktorze. Ja jestem pewna, że on coś ukrywa. To przecież absurdalne, że napadają go niemal co tydzień. Tu musi chodzić o coś zupełnie innego.
 – Dobrze, już dobrze. Wypytam go, ale przecież na siłę nic z niego nie wyciągnę, prawda? – podszedł do siedzącego na krześle delikwenta. - Dzień dobry panie Marku. Co stało się tym razem? Znowu napadnięto pana?
 - Nie… nie… Tym razem to wina mojej niezdarności. Poślizgnąłem się na mokrych, kuchennych płytkach i wyrżnąłem głową o kant wiszącej szafki. Pewnie ją rozwaliłem. Nie szafkę tylko głowę Trochę mi się w niej kręci i chyba mi niedobrze… – przytknął dłoń do ust, bo szarpnęły nim torsje. Pielęgniarka błyskawicznie podała mu nerkę. Zwymiotował do niej. Wytarł usta ligniną usłużnie podaną mu przez lekarza i uśmiechnął się do niego blado. - Przepraszam… - wystękał nieśmiało.
 - Nic się nie stało. Przejdziemy do zabiegówki i tam udzielimy pomocy a przede wszystkim zbadam pana dokładnie.
Podtrzymywany z obu stron dotarł do pokoju zabiegowego. Tam ułożono go na kozetce lekarskiej. Lekarz poświecił silną lampą na ranę i zabrał się za jej oczyszczanie. Wyciął w jej okolicy trochę włosów.
 - No nie wygląda to dobrze – mruknął. – Rana może i nie jest zbyt rozległa, ale na pewno bardzo głęboka. To dlatego tyle krwi. Koniecznie musimy zrobić tomografię. Na pewno doznał pan wstrząśnienia mózgu. Te wymioty o nim świadczą. Na pewno też nie puszczę pana do domu. Musi pan poleżeć kilka dni na oddziale na obserwacji.
Lekarz starannie oczyścił i zaszył ranę. Zdezynfekował też zadrapania na twarzy. Były dość liczne i z pewnością nie wyglądały jak urazy po poślizgnięciu się na posadzce. - No chyba, że trafił na grabie – pomyślał. Wypisał niezbędne formularze i poprosił pielęgniarkę o przywiezienie mobilnego łóżka.
 - Nie pozwolę już panu wstać. To zbyt poważna sprawa. - Kiedy zostali sami lekarz przyjrzał mu się z uwagą i wreszcie spytał. – Nie chciałbym być wścibski, ale tak częste pana wizyty tutaj same prowokują mnie do zadania tego pytania. Proszę odpowiedzieć szczerze panie Dobrzański. Czy jest pan ofiarą przemocy domowej? Jest pan bity przez żonę? Proszę powiedzieć, to żaden wstyd. Ja wiem, że to temat tabu wśród wielu mężczyzn, a nie powinno tak być. Nie tylko kobiety doznają przemocy. Mężczyźni również.
Marek pokręcił głową i nie patrząc lekarzowi w oczy rzekł.
 - Nic z tych rzeczy doktorze. To naprawdę był wypadek spowodowany tylko i wyłącznie moją niezdarnością i nieuwagą.
Lekarz uśmiechnął się do niego ironicznie.
 - W takim razie musi być pan straszną ofermą i fajtłapą, bo z pana karty wynika, że w przeciągu ostatnich dwóch lat udzielono panu pomocy w tej placówce dwadzieścia siedem razy. Ten dzisiejszy wypadek jest dwudziestym ósmym. To trochę dziwne i zupełnie nielogiczne co pan usiłuje mi wmówić. Według pana są to napady przez jakichś bliżej nieokreślonych osobników, albo nieszczęśliwe wypadki. Ten dzisiejszy też mógłbym uznać za nieszczęśliwy zbieg okoliczności, gdyby nie te liczne zadrapania na pana twarzy. To ślady po długich paznokciach panie Marku i żaden lekarz nie uwierzy, że spowodowane zostały czymś innym. No…, ale jak pan chce. Ja daję panu kolejną obdukcję wraz ze zdjęciami. Na pana miejscu schowałbym wstyd do kieszeni i już dawno zgłosił to na policji.
Marek nie odpowiedział, bo do pokoju wjechało łóżko, na którym przewieziono go na oddział urazowy. Już w sali poprosił pielęgniarkę, żeby wyciągnęła z jego kurtki telefon komórkowy. Koniecznie musiał zadzwonić. Nie do swojej żony, ale do dwójki swoich najlepszych przyjaciół. Do Sebastiana Olszańskiego dyrektora HR w jego firmie i do Uli Cieplak jego osobistej asystentki. Tylko tych dwoje wiedziało o nim całą prawdę i tylko oni wspierali go najlepiej jak mogli w takich trudnych momentach. Najpierw wybrał numer Sebastiana.
 - Cześć Seba. Jestem w szpitalu. Ona znowu to zrobiła. Tym razem poleżę tu chyba znacznie dłużej. Na pewno kilka dni. Jeśli możesz to jutro rano jedź po Ulę. Ja zaraz do niej zadzwonię. Kupcie mi po drodze jakąś piżamę, kapcie i szlafrok, bo nic tu nie mam. Szczoteczkę do zębów, ręcznik i mydło też. I koniecznie przybory do golenia. Załatw to wszystko dobrze?
 - Nie martw się przyjacielu. Załatwimy. Uprzedź tylko Ulkę, żeby na mnie czekała i nie leciała na autobus.
Jego asystentka była wstrząśnięta tym telefonem. Niemal się rozpłakała słysząc, że on kolejny raz wylądował w szpitalu przez tę parszywą jędzę. – Najchętniej udusiłabym ją gołymi rękami.
 - Będziemy jutro koło dziesiątej, bo wcześniej zamknięte są sklepy. Kupię wszystko czego potrzebujesz. Ty tylko postaraj się niczym nie martwić. Na razie.
Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Paulina tak go traktuje. Byli małżeństwem od ponad dwóch lat. Ciągle podejrzewała go o jakieś nieistniejące romanse, wyśmiewała się z niego w towarzystwie, krytykowała go i poniżała. W niedługim czasie po ślubie doszło pierwszy raz do rękoczynów. Na jego przystojnej twarzy wykwitło wówczas mnóstwo krwawych siniaków, które w miarę upływu czasu zmieniały barwę od sino-czerwonej poprzez żółć i fiolet. Nie mógł się tak pokazać w pracy. Kurował się w mieszkaniu Sebastiana. To wtedy powiedział im o wszystkim i poprosił ich o dyskrecję. Zachowali ją i milczeli jak grób, choć nie pochwalali tego i wielokrotnie mu mówili, że powinien się z nią rozstać dla własnego dobra i bezpieczeństwa. Nie rozumieli dlaczego tak długo z tym zwleka i uparcie tkwi w tym związku. Ula była przerażona wtedy stanem jego pleców. Były poorane do krwi przez paznokcie Pauliny. Robiła mu opatrunki i smarowała maścią bolące miejsca. Niejednokrotnie płakała, bo było jej go tak strasznie żal. Pocieszał ją wtedy mówiąc.
 - Nie płacz Ula. To naprawdę nic takiego. Zobaczysz jak szybko się zagoi.
 – Nie wiem jak możesz tak mówić. Jak możesz to znosić. Przecież nie na tym polega udany związek. Czy ty naprawdę tak bardzo ją kochasz, że jesteś w stanie wybaczyć jej to co ci robi? Jak długo można to tolerować i jak wiele razy można coś takiego wybaczyć? Czy tak zachowuje się kochająca żona, że z wielkiej miłości zgotowuje mężowi takie piekło? Jesteś za dobry Marek. Któregoś dnia ona posunie się do bardziej drastycznych środków a wtedy nie przeżyjesz. Źle robisz nie chcąc tego zgłosić. Myślisz, że jesteś jedynym mężczyzną na świecie bitym przez kobietę?
Przyznawał jej rację, ale nie czuł się na tyle silny, żeby przerwać ten toksyczny związek. Znali się niemal od zawsze. Paulina i jej brat wcześnie zostali sierotami, bo ich rodzice a jednocześnie wspólnicy seniorów Dobrzańskich zginęli w wypadku samochodowym. Trud wychowania rodzeństwa wzięli na siebie jego rodzice. Paulina już jako podlotek była dość agresywna i kłótliwa. Nie mieli z nią łatwego życia ani Alex ani on. Siłą i wrzaskiem wymuszała na nich różne rzeczy. Dobrzańscy wierzyli, że jej przejdzie jak tylko dorośnie. Upatrywali w niej też swoją przyszłą synową wmawiając Markowi, że on i ona są sobie przeznaczeni. Jak miał ich teraz pozbawić złudzeń i wytłumaczyć, że bardzo pomylili się co do niej? Oni nadal uważali, że to małżeństwo jest zgodne i szczęśliwe głównie dlatego, że przy nich ich synowa potrafiła świetnie grać. Przytulała się i całowała Marka w ich obecności i mówiła do niego pieszczotliwie. Ciężko było mu to znosić, bo wiedział, że po powrocie do domu ona znowu wynajdzie jakiś pretekst do kłótni i do bicia. Czasami zastanawiał się jak to możliwe, że chowając się pod wspólnym dachem każde z nich było tak bardzo inne. W niego rodzice wpajali już od najmłodszych lat, że kobiety należy traktować z szacunkiem i uprzejmie a broń Boże nie podnosić na nie ręki. To dlatego nigdy jej nie uderzył i nigdy nie posunął się do przemocy, bo uważał, że tym samym sprzeniewierzyłby się naukom rodziców. Nie mógł im też powiedzieć jak bardzo czuje się osaczony i zdominowany przez kobietę, którą mu wybrali na żonę. Bał się, że nie przyjmą tego dobrze, a przede wszystkim nie uwierzą mu. Był prezesem słynnej firmy odzieżowej Febo&Dobrzański, człowiekiem znanym i znaczącym w lepszym towarzystwie, mającym rozległe koneksje. Jak więc tak silny człowiek może być upokarzany przez własną żonę? To było tak niedorzeczne i absurdalne, że nikt z jego znajomych nigdy nie dał by temu wiary a rodzice tym bardziej. Już od ponad dwóch lat znosił to upodlające bicie i wyżywanie się na nim przez własną żonę. Czy tak właśnie chciał przeżyć resztę swoich dni? Pamięta jak Ula w takich razach zawsze mu powtarzała, że człowiek podświadomie dąży do tego, żeby być szczęśliwym a jego działanie jest irracjonalne, bo on dąży do destrukcji i zniszczenia samego siebie. Wiedział, że ma rację. Prawie we wszystkim miała rację i była jego podporą. Niezbyt urodziwa, w ogromnych okularach na nosie i aparacie na zębach miała niezwykły dar. Dar pocieszenia i motywowania do działania. I choć nie korzystał zbyt często z rad dotyczących jego małżeństwa, to z innych, tych tyczących się firmy niemal zawsze. Była prawdziwym mózgiem ekonomicznym. Kołem zamachowym, które napędzało świetne pomysły i rozwiązania usprawnienia działalności F&D i podnoszenia przez nią zysków. Od trzech lat pracowała jako jego asystentka i nigdy nie zawiódł się na niej a przede wszystkim ufał jej w stu procentach. Przez to, że nie była atrakcyjna nie była konkurencją dla Pauliny, która traktowała ją zawsze z wyższością, z pogardą i uszczypliwie nazywała Brzydulą. I choć Ula nie stanowiła dla niej potencjalnego zagrożenia to i tak niejednokrotnie wszczynała mu awantury o to, że ją tak broni i nie pozwala na nią powiedzieć złego słowa. Podobne złe zdanie miała o Olszańskim wyzywając go od prostaków, prymitywów i chamów. Zżymał się wtedy i mówił, że na szczęście nie ona będzie mu wybierać przyjaciół, czym kolejny raz doprowadzał ją do szewskiej pasji.

Zarejestrował jakiś ruch i odwrócił głowę w kierunku drzwi, przez które wsunęła się zmartwiona Ula i Sebastian. Uściskali go. Uli zaszkliły się oczy.
 - Co tym razem ci zrobiła? – zapytała drżącym głosem.
 - Popchnęła mnie tak mocno, że rozbiłem głowę o kuchenną szafkę. Mam wstrząśnienie mózgu. – Ula pokiwała głową.
 - I zadrapania na całej twarzy – dodała. – Nie wiem, czy nie zostaną ci blizny. Wyglądają na dość głębokie.
 - Nic mi nie będzie – próbował zbagatelizować całą sprawę. – Przywieźliście mi to o co prosiłem? – Sebastian wyrzucił wszystko z reklamówki.
 - Przywieźliśmy. Kupiliśmy też trochę bielizny, bo chyba nie masz na zmianę i kilka par skarpet. To dzięki Ulce, bo myśli o wszystkim. – Marek uśmiechnął się do niej wdzięcznie.
 - Dzięki Ula. Jesteś najlepsza. – Zarumieniła się, a on z przyjemnością popatrzył na te rumieńce. Odkąd pamięta, tak właśnie reagowała na miłe słowa i komplementy. Była bardzo skromna i krępowały ją. - Mam do was jeszcze jedną prośbę. Nic nie mówcie rodzicom i nic nie mówcie Paulinie. Ona nie ma pojęcia, że wylądowałem w szpitalu i na pewno będzie cię nękać Seba i pytać o mnie. Ty Ula też nie wdawaj się z nią w żadne dyskusje. Chwilowo mam dość i nie będę się jej tłumaczył. Gdyby bardzo naciskała, to powiedz, że wyjechałem do szwalni. Wiesz, co robić. Zapędź Violettę do roboty, niech ci pomoże. Wiem, że sobie poradzisz a ty Seba wesprzyj w razie potrzeby. Nie wiem jak długo będą mnie tu trzymać, ale jutro się dowiem. To tyle i pamiętajcie, dyskrecja najważniejsza.
Pożegnali się z nim i wyszli ze szpitala w milczeniu, które przerwała Ula.
 - Wiesz, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Tylko się nie śmiej. Pomyślałam sobie, że powinniśmy go zapisać na kurs samoobrony. Ja wiem, że on jest dżentelmenem w każdym calu i nigdy nie ośmieliłby się uderzyć kobietę, ale uderzyć z premedytacją a bronić się przed atakiem, to dwie różne sprawy. Co o tym myślisz?
Sebastian uśmiechnął się szeroko i otworzył jej drzwi do samochodu.
 - To wcale nie jest głupi pomysł Ula. Ten pomysł jest genialny. Że też sam na to nie wpadłem. Zapytam tam gdzie chodzimy na squasha. Może prowadzą jakąś sekcję. Jutro podjedziemy i zorientujemy się. Masz zamiar przyjechać tu jutro, prawda? Pokiwała twierdząco głową.
 - Przecież nie zostawimy go samego, nie? Jedźmy już. Późno się zrobiło a ja mam sporo roboty. Jeśli odwieziesz mnie po pracy to zapraszam cię na placki po węgiersku. Masz ochotę? Tata przyrządził gulasz. Jest pyszny.
Mina Olszańskiego wyrażała największą szczęśliwość.
 - No pewnie, że mam. Twój tata robi najlepszy gulasz na świecie.

Już od piętnastu minut siedziała przy swoim biurku analizując koszty tegorocznej kampanii reklamowej, gdy wparowała do sekretariatu zdyszana Violetta. Przywitawszy się z Ulą z niepokojem spojrzała na zamknięte drzwi gabinetu prezesa.
 - Marek u siebie? – spytała. Ula pokręciła głową.
 - Co ty pieszo przyszłaś z tego Pomiechówka? Jedenasta jest. Masz szczęście, bo Marka nie będzie przez kilka dni. Zastępuję go i w związku z tym mamy mnóstwo roboty. Zaraz ci dam część tych segregatorów i powiem, co robić.
Kubasińska wyglądała tak, jakby przyswoiła tylko niewielki fragment tego, co powiedziała Ula.
 - Jak to kilka dni? I dlaczego ja nic o tym nie wiem?
Ula podniosła głowę i spojrzała na nią zdziwiona.
 - A dlaczego miałabyś wiedzieć? Wystarczy, że uprzedził mnie a ja ci przekazuję te informacje. Musiał pojechać do szwalni na kilka dni. Wystarczą ci te wyjaśnienia, czy jeszcze jest coś, co chciałabyś wiedzieć na temat wyjazdu prezesa i donieść jego żonie?
Violetta otworzyła usta ze zdumienia, by po chwili rzucić napastliwie.
 - A co ty myślisz, że ja jestem jakimś donosicielem? Że nie mam nic innego do roboty tylko szpiegować Marka?
 - Tak właśnie myślę Viola – odpowiedziała ze stoickim spokojem Ula. – Wielokrotnie przyłapałam cię na grzebaniu w jego notesie. Jeśli go nie szpiegujesz, to w jakim celu to robisz? Żeby zaspokoić swoją ciekawość? Nie sądzę. Źle robisz Viola i tylko dobremu sercu Marka zawdzięczasz to, że jeszcze nie wywalił cię z roboty. Lepiej się zastanów po czyjej jesteś stronie. Paulina to zła kobieta i manipuluje tobą. Naprawdę tego nie widzisz?
 - Nie! Nie będziesz mi mówić, co mam robić!
 - Masz rację – Ula podniosła się z krzesła. – Zrobisz jak uważasz. Nie będę ci dawać rad w kwestii przyjaźni z Pauliną. Natomiast w kwestii pracy do wykonania jak najbardziej – podniosła stos segregatorów i położyła go na biurku sekretarki. – Masz trzy dni na wyselekcjonowanie najlepszych i najtańszych dostawców pasmanterii i dodatków. Sporządzisz czytelne zestawienie. Na tyle czytelne, żeby Marek po powrocie nie zadawał mnie jakiś pytań z tym związanych. Ja mam pilniejsze rzeczy do roboty i na nich powinnam się skupić. Wszystko jasne?
 - Nie jestem głupia. Jak mus to mus. Zaraz się za to zabiorę.




ROZDZIAŁ 2


Stukot wysokich obcasów oderwał Olszańskiego od komputera. Wiedział do kogo należą i zanim ujrzał ich właścicielkę wziął głęboki oddech. Energicznie otworzyła drzwi i stanęła w nich. Bez bawienia się w jakiekolwiek konwenanse wypluła z siebie.
 - Nooo, to gdzie on jest?
 - Kto? – udawał głupka.
 - Twój najlepszy przyjaciel a mój mąż i nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię. Nie wmawiaj mi też, że nie masz pojęcia, gdzie od wczoraj przebywa.
Przybrał na twarz poważną minę, bo wiedział, że jeśli tego nie zrobi wybuchnie szaleńczym śmiechem.
 - Zgubiłaś męża? A to dopiero nowina.
 - Nie bądź bezczelny! – zagotowała się. – Masz mi natychmiast powiedzieć, gdzie on jest!
 - A co to ja jestem? Twój niewolnik? Nawet gdybym wiedział, to nic bym ci nie powiedział. Skoro jesteś taką kochającą żoną, to pilnuj go sobie. Najwyraźniej miał już ciebie dość i zwiał – nie mógł się powstrzymać od odrobiny uszczypliwości.
 - Nie bądź chamem!
 - A ty naiwną idiotką! Pojechał do szwalni przecież! Już dwa tygodnie temu umawiał się z ich dyrektorami! Nie powiedział ci? To naprawdę dziwne, że nie uprzedza o takich istotnych rzeczach swojej ukochanej małżonki. Widocznie nie uznał tej informacji za dość ważną.
Ledwie się hamowała. Gdyby nie bliskość innych pracowników, była gotowa rzucić się na Olszańskiego i wydrapać mu te śmiejące się pogardliwie oczy.
 – Chcesz adres? Wiem, gdzie się zatrzymał. W każdej chwili możesz do niego dołączyć, bo niechybnie zdążył już zatęsknić za twoim towarzystwem. – Podniosła dumnie głowę.
 - Mam to gdzieś, a ty uważaj, żebyś nie wyleciał stąd szybciej niż myślisz.
 - Na szczęście to nie ty o tym decydujesz i chwała Bogu, bo przy twoich rządach w krótkim czasie zostałabyś sama w tym budynku. Nooo i może jeszcze twój brat, o ile wcześniej nie naraziłby ci się czymś. A teraz zamknij drzwi z drugiej strony jeśli łaska. Mam robotę do wykonania.
Wyszła z wielkim hukiem zatrzaskując je za sobą. Jeszcze pożałuje ten burak bezczelności z jaką ją potraktował. Wprost od Olszańskiego powędrowała szybkim krokiem do Marka sekretariatu. Zapyta jeszcze Brzydulę. Ona na pewno wie, gdzie jest Marek. Nie przywitawszy się nawet rzuciła ostro.
 - Ty, słuchaj no, gdzie jest prezes?
Ula podniosła oczy znad klawiatury i rozejrzała się dokoła. W końcu spojrzała na Febo.
 - Ty, to znaczy kto? Jeśli o mnie pani chodzi to przypomnę, że nazywam się Urszula Cieplak i nie kojarzę, żebyśmy kiedykolwiek mówiły sobie po imieniu. Dla pani więc jestem panią Cieplak. Prezesa nie ma i nie będzie przez kilka najbliższych dni. Pojechał służbowo do szwalni i aż dziwne, że pani o tym nie wie.
 - Nie twoja sprawa!
 - Nie pani sprawa jak już. A teraz pozwoli pani, że wrócę do swoich obowiązków, bo w przeciwieństwie do pani mam ich całkiem sporo.
 - Natychmiast masz mi dać klucz do pokoju Marka! – zażądała. Ula pokręciła głową.
 - Bardzo mi przykro, ale dostałam wyraźne polecenie od prezesa, żeby nikomu go nie udostępniać. Bez wyjątku. Wybaczy więc pani, ale on nadal jest moim szefem, a ja trzymam się ściśle tego, co mi polecił.
 - Jeszcze tego pożałujesz. Zobaczysz.
Cieplakówna uśmiechnęła się szeroko pokazując w całej swojej krasie aparat ortodontyczny.
 - Już nie mogę się doczekać – powiedziała cicho. – Lepiej niech pani nie traci czasu na jałowe gadanie i zacznie działać.
Jej furia sięgała zenitu. Ledwie nad sobą panowała. Ten śmieć nie czuł przed nią żadnego respektu i jeszcze w dodatku uśmiechał się do niej bezczelnie. Bez słowa obróciła się na pięcie i opuściła gabinet.
Violetta siedziała jak skamieniała i wbijała wzrok w Ulę.
 - Jeżu malusieńki Ulka, czy ty wiesz z kim zadarłaś? Teraz ona przemieli cię jak surowy boczek i zwolni jak nic.
 - Na pewno mnie nie zwolni. To nie ona jest tu prezesem tylko Marek i to on ma najwięcej do powiedzenia w tej kwestii. To głównie dlatego prosiłam, żebyś się zastanowiła po czyjej jesteś stronie, bo mam wrażenie, że jednak nie po tej właściwej. Gdyby ciebie chcieli zwolnić ona nie kiwnęłaby palcem w twojej sprawie. Możesz mi wierzyć. To największa egoistka jaką nosi ziemia.
Violetta pokiwała głową.
 - Chyba masz rację Ula.
 - Na pewno mam.

O siedemnastej spakowała torbę i ubrała płaszcz. Przy windach spotkała się z Sebastianem i opowiedziała mu szeptem o rozmowie z Pauliną.
 - Ja miałem podobną. Jest wściekła jak osa. Słyszałaś co zrobiła u Pshemko? – Ula pokręciła przecząco głową. – Dorwała Klaudię Nowicką i zarzuciła jej, że nadal spotyka się z Markiem. Nic bardziej bzdurnego, bo od kiedy się ożenił nie spotyka się z nikim na boku. Wiesz o tym przecież. Niestety Paulina nie dała wiary jej słowom. Rzuciła się na nią i wyrwała jej z głowy płat skóry razem z włosami. Niemal ją oskalpowała. Nowicka na pewno tak tego nie zostawi. Odgrażała się, że pójdzie z tym do sądu. Po całym incydencie pojechała do szpitala razem z Domi, która była świadkiem. Pewnie zrobią obdukcję i zdjęcia. Będzie mieć przynajmniej dowód. Tym razem panna Febo mocno przegięła i jeśli Klaudia będzie konsekwentna, nie ujdzie jej to płazem.
Zjechali na parter. Najpierw pojechali na Ursynów. Tam w szkole przy Koncertowej prowadzono zapisy na kurs samoobrony. Sebastian sprawdził najpierw w internecie, żeby nie błądzić. Zapisali się oboje i zapisali też Marka. Mieli zacząć za dwa tygodnie, akurat wystarczą, żeby Marek wydobrzał.
Bez przeszkód dotarli do szpitala. Tam opowiedzieli mu wszystko. Ula zdając relację ze spotkania z Pauliną dygotała na całym ciele.
 - Jeszcze do teraz nie mogę się uspokoić i dziwię się skąd znalazłam tyle odwagi, żeby się jej sprzeciwić. To naprawdę nie było miłe, a ona jest nieobliczalna. Niech Sebastian ci opowie, co zrobiła Klaudii. Jeszcze długo nie wyjdzie na wybieg chyba, że założą jej jakąś perukę.
Był bardzo zaskoczony tym, co opowiedział Sebastian. Nie przypuszczał, że zdolna jest do przemocy wobec innych. Na nim wyżywała się bez żadnych zahamowań i skrupułów, ale żeby na innych?
 - Ona przesadziła Marek i to grubo. Klaudia nie zostawi tej sprawy i pójdzie do sądu. Przez to co zrobiła Paulina, straci sporo pieniędzy, bo nie będzie brać udziału w pokazach. Na pewno wniesie o odszkodowanie.
 - I bardzo dobrze – wtrąciła się Ula. – Może to trochę utemperuje tę włoską Harpię – spojrzała na Marka i skurczyła się w sobie. – Przepraszam, ale tak właśnie o niej teraz myślę.
 - Nie przepraszaj, bo to chyba trafne porównanie – Marek uśmiechnął się do niej.
 - Mamy dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę – Olszański wyjął z teczki plik folderów. – Zapisaliśmy cię na kurs samoobrony. My też się zapisaliśmy. Zaczynamy za dwa tygodnie. Nie wymigasz się przyjacielu.
Marek popatrzył na niego kpiąco.
 - To nie jest dobry pomysł Seba. Przed kim mam się bronić? Przed bandziorami?
 - Nie Marek – Ula pokręciła głową. – Masz się obronić przed własną żoną. I nie chodzi tu o to, żebyś teraz ty zaczął ją okładać przy każdej okazji. I tak byś tego nie zrobił, bo nie wychowano cię na damskiego boksera. Chodzi o to, żebyś mógł się przed nią skutecznie obronić nie robiąc jej krzywdy. Oni tego tam właśnie uczą. Poza tym pomyśleliśmy o jeszcze jednej rzeczy. Pomyśleliśmy o monitoringu u ciebie w domu. Chodzi głównie o salon i kuchnię, bo tam najczęściej odbywają się wasze kłótnie. Koniecznie trzeba je nagrać. Mamy już grubą teczkę twoich obdukcji, ale potrzebujemy naprawdę mocnych dowodów. Czytałam, że te wspaniałe żony, które katują swoich mężów, zdolne są do odwrócenia tej sytuacji do góry ogonem i składania doniesień na policji, że to one były maltretowane. Koniecznie trzeba cię przed tym zabezpieczyć. Wobec nagrania video nie będzie miała argumentów.
 - Pomyśl o tym, dobrze? – Sebastian wstał z krzesła. – Mam klucze do twojego domu i jestem w stanie załatwić to dyskretnie podczas nieobecności w nim Pauliny.
 - Pomyślę bracie…, pomyślę. A tu Ula kolejna obdukcja do kolekcji. Proszę.
 - Jest ich już tak dużo, że będę chyba musiała założyć kolejną teczkę. Wyobrażasz sobie, gdyby ona leżała u ciebie w domu a Paulina by ją znalazła? Nawet boję się pomyśleć, jak mogłaby na nią zareagować. – Marek pokiwał głową.
 -Na całe szczęście jest u ciebie. Bezpieczna.
 - Wiesz już, kiedy cię wypuszczą?
 - Wiem Seba. W piątek.
 - W takim razie przyjedziemy po ciebie. Daj tylko znać, o której. Będziemy się zbierać. Ulkę trzeba zawieźć do domu, żeby nie szwendała się w Rysiowie po nocy – roześmiał się.

Pakował ciuchy do reklamówki. Za chwilę mieli się stawić jego niezawodni przyjaciele. Nie chciał, żeby musieli czekać. Przed momentem znajoma już pielęgniarka przyniosła mu wypis.
 - Proszę panie Marku i mam nadzieję, że to już ostatnia pana wizyta na naszym oddziale.
Uśmiechnął się do niej szeroko, a na jego policzkach pooranych jeszcze paznokciami Pauliny wykwitły dwa słodkie dołeczki.
 - I ja mam taką nadzieję pani Haniu. Mimo to mówię do widzenia.
Opuścił salę, w której leżał i usiadł na korytarzu. Po chwili usłyszał szybkie kroki i zobaczył Sebastiana i Ulę śpiesznie idących jego środkiem.
 - I jak? – spytała Ula. – Wszystko dobrze?
 - Dobrze, a co w firmie? Dała wam spokój?
 - Dała. Nie pokazała się już więcej. Za to ja pokazałem się w waszym domu wraz z kumplem, który zamontował kamerki w dyskretnych miejscach. Ona nawet nie zauważy. Tobie też nie powiem gdzie są. Lepiej żebyś nie wiedział. To gdzie chcesz jechać?
 - No chyba do domu. Nie pokażę się z taką gębą rodzicom. Zaraz zaczęliby zadawać niewygodne pytania. Najpierw jednak zapraszam was na obiad. Mój samochód stoi na parkingu. Pojedziecie za mną.
Dotarli na Stare Miasto do jednej z elegantszych restauracji La Rotisserie. Ula była bardzo skrępowana.
 - Marek, ja tam nie wchodzę. Spójrz jak jestem ubrana. Za sam wygląd wyrzucą mnie z knajpy.
Objął ją ramieniem.
 - Nie przesadzaj Ula. Nie jest tak źle. Od kiedy zaczęłaś przejmować się wyglądem? No chodź. Nie marudź, bo jedzenie jest tu znakomite.
Rzeczywiście takie było istotnie i bardzo, bardzo drogie. Marek jednak nie oszczędzał na nich. W jego niewesołym życiu ta dwójka była dla niego najważniejsza. Nigdy nie zawiódł się na nich, bo zawsze stali za nim murem, pomagali mu i po prostu byli na każde jego zawołanie. Sebastian stanowił jego podporę od lat, bo znali się już od czasu szkoły średniej, a potem razem studiowali. Ula dołączyła do nich jakieś dwa i pół roku temu. Już nie wyobrażał sobie, że mogłoby jej nie być. W jakiś sposób imponowała i jemu i Sebie. Podziwiali ją za jej umiejętności, logiczne podejście do wszystkiego i profesjonalizm. Podziwiali ją też za jej niezwykłe przymioty charakteru. Była najlepszą osobą na świecie. Dobrą, współczującą, do bólu szczerą i przy tym niezwykle skromną. Marek zawsze traktował ją jak kogoś wyjątkowego. Otaczał opieką i bronił przed Pauliną. Szczególnie ataki tej ostatniej odbierała bardzo źle. Często płakała, bo jej wielka wrażliwość nie pozwalała reagować inaczej. Dopiero ostatnio nauczyła się trochę przed nią bronić. Uwielbiał ją i zawsze myślał o niej ciepło. Pamiętał jej początki w firmie. Była taka nieporadna i ciągle narażała się na śmieszność. Kpiono z jej wielkich, niemodnych okularów i z tego szpecącego twarz aparatu na zębach. Kpiono z jej biednych ubrań. Teraz ubierała się już znacznie lepiej i z większym wyczuciem. Okulary i aparat pozostały i nadal nie dodawały jej uroku. On i Sebastian też początkowo stroili sobie z niej żarty. Szybko jednak docenili ją i nawet nie wiedzieć kiedy, stała się przyjaciółką ich obu. Polubili ją i zawsze traktowali jak młodszą siostrę. Pamiętał jak wręczał jej zaproszenie na ślub jego i Pauliny. Jego przyszła żona była z tego bardzo niezadowolona i głośno to niezadowolenie wyrażała bojąc się, że Brzydula zepsuje całą uroczystość. Bronił jej wtedy jak lew i nawet zagroził, że jeśli Ula nie pojawi się na ślubie, jego też na nim nie będzie. Wtedy skapitulowała. Ula nie przyniosła wstydu, bo załatwił jej przepiękną sukienkę i buty projektu samego mistrza Pshemko. Popłakała się kiedy wręczał jej te rzeczy wraz z zaproszeniem i długo nie mogła się uspokoić. Pocieszał ją nieporadnie obejmując ramieniem.
 - Ula ty musisz być na tym ślubie. Nie wyobrażam sobie, że mogło by być inaczej. Jesteś moją przyjaciółką i jedną z najważniejszych dla mnie osób.
Nie wiedział, że ona płacze nie tylko ze wzruszenia. Do dzisiaj o tym nie wie. Nie ma pojęcia, że ona pokochała go od samego początku jak tylko pojawiła się w firmie, a on stanął na jej drodze. Jej serce zabiło wtedy mocniej i tak bije do tej pory. Wiedziała, że niedługo się żeni. Poznała Paulinę, która bardzo zniechęciła ją do siebie. Nie rozumiała Marka i jego uczuć do tej wyniosłej, dumnej kobiety, która traktowała go czasem gorzej niż psa. Postanowiła być zawsze pod ręką. Zawsze wtedy, gdy będzie jej potrzebował. To stanowiło namiastkę, która musiała jej wystarczyć. Potem dowiedziała się o przemocy jaką stosuje wobec Marka Paulina. Nie wyobrażała sobie nawet takiej sytuacji, a on znosił to od ponad dwóch lat i nawet nie miał siły, żeby to przerwać.
Weszli do środka i zajęli stolik. Bezszelestnie podszedł do nich kelner i wręczył im menu. Zamówił dla siebie i Seby homara, a dla Uli polędwiczki cielęce, smaczne i delikatne. Pamiętał, że jest uczulona na ryby i owoce morza i nie mogła zjeść tego co oni. Kiedy postawiono przed nimi talerze i pochylili się nad nimi odezwał się Olszański.
 - I co teraz Marek? Ona chodzi wściekła przez cały tydzień. Jest nabuzowana jak bura suka w rui. Boję się, że wrócisz do domu, a ona znowu coś ci zrobi. – Marek przetarł czoło.
 - Postaram się do tego nie dopuścić. Pokażę ten opatrunek na głowie i ślady na twarzy. Może wreszcie coś do niej dotrze?
 - Na to za bardzo bym nie liczyła – Ula popatrzyła mu z troską w twarz. – Przecież nie pierwszy raz jesteś w takim stanie. Pewnie uspokoiłaby się dopiero wtedy, gdybyś leżał martwy u jej stóp. Nie odpuścimy ci Marek tego kursu. Zaciągniemy cię tam siłą, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie chcemy dożyć chwili, że zakatowałaby cię na śmierć, a ty nie broniłbyś się tylko dlatego, że ona jest kobietą a ich się nie bije. Czas zweryfikować to myślenie. Martwimy się o ciebie bardzo. – Spuścił głowę i szepnął.
 - Wiem Ula… wiem…, będę przynajmniej próbował coś z tym zrobić. Obiecuję.

Zatrzymał się przed bramą swojego domu i zanim wjechał na podjazd wziął głęboki oddech. Pojęcia nie miał, czego może się spodziewać po swojej żonie. Była nieobliczalna i kompletnie nieprzewidywalna. Nacisnął przycisk pilota, który uruchomił drzwi od garażu. Wolno wjechał przez nie. Wysiadł i zamknął samochód. Kolejny raz głęboko odetchnął i wszedł wewnętrznym wejściem do domu. Nie zastał jej w salonie. Usłyszał za to szum wody dochodzący z łazienki. Brała kąpiel. Rozebrał się z kurtki i przeszedł do kuchni zaparzyć sobie kawy. Włączył express i zapatrzył się w widok za oknem. Myślami wrócił do rozmowy z przyjaciółmi w restauracji. Martwili się o niego już nie pierwszy raz. Bali się o jego bezpieczeństwo. Postanowił przejść ten kurs. To zaledwie trzy miesiące i na pewno nauczą go jak bronić się przed atakami Pauliny. Nie będzie przecież chodził tam sam. Uśmiechnął się. Życie przez ostatnie lata nie rozpieszczało go. Nie było bogate w nic, czym mógłby się pochwalić. I choć nie miał szczęścia do kobiety, z którą je dzielił, to wdzięczny był stwórcy za tę dwójkę. On dla nich też był gotowy zrobić absolutnie wszystko. Pech tylko sprawił, że to on ciągle potrzebował ich pomocy. Z nadzieją pomyślał, że może kiedyś się to zmieni.




ROZDZIAŁ 3


Szelest kroków za jego plecami oderwał go od tych myśli i spowodował, że odwrócił się. Zobaczył ją jak stała w drzwiach ubrana w szlafrok i przyglądała mu się w milczeniu.
 - Wreszcie raczyłeś się zjawić – wyrzuciła z siebie. Spojrzał na nią niepewnie.
 - Musiałem wyjechać do szwalni i załatwić kilka nie cierpiących zwłoki spraw.
 - Wiem. Nie tłumacz się. Szkoda tylko, że mnie nie uprzedziłeś o tym wyjeździe. Gdybym o nim wiedziała, nie musiałabym robić z siebie idiotki przed Olszańskim i tą Cieplak. – Pokiwał głową.
 - Nie dałaś mi szansy, – powiedział cicho – znowu wylądowałem na pogotowiu.
Podeszła do niego i pogładziła jego policzek noszący jeszcze ślady po jej paznokciach.
 - No widzisz, do czego ty mnie doprowadzasz? – mruknęła pieszczotliwie. – Do ostateczności. Gdybyś mnie nie zdradzał nie miałabym powodu, żeby cię tak traktować.
 - Nie zdradzam cię. Od kiedy pobraliśmy się nie byłem z żadną inną kobietą. Ty ciągle masz jakieś urojenia. Słyszałem jak potraktowałaś Klaudię. Ona w niczym nie zawiniła. Oskarżyłaś ją bezpodstawnie. Na własne życzenie pakujesz się w kłopoty, bo ona nie odpuści – spojrzał ze smutkiem w jej czarne oczy. – Dlaczego ty taka jesteś? Dlaczego mnie krzywdzisz? Wiesz, że nigdy nie podniósłbym na ciebie ręki. Lekarz, który opatrywał mi głowę na pogotowiu uświadomił mi, że w przeciągu ostatnich dwóch lat byłem tam dwadzieścia osiem razy. To nie jest normalne Paulina. Ciągle mnie pytają, co spowodowało te urazy, a ja łżę jak pies mówiąc im, że albo mnie napadnięto, albo jestem niezdarą. Nie wierzą mi i mają rację. A mnie jest tak bardzo wstyd, żeby powiedzieć im, że jestem bity przez kobietę. Przez własną żonę. Nie można tak dłużej żyć. Ty musisz zacząć się leczyć, bo jesteś agresywna i przez to nieobliczalna. Jeśli nic z tym nie zrobisz, ja będę musiał odejść z obawy, że któregoś dnia nie przeżyję twojego ataku.
Odsunęła się od niego. Jej oczy nabrały kpiącego wyrazu, a usta wykrzywił ironiczny uśmiech.
 - A czego ty się spodziewałeś? Że ktoś uwierzy, że baba cię bije? Spójrz na mnie. Kto mógłby posądzić mnie o to wszystko, o czym mówisz? Wprawdzie nie jestem wiele od ciebie niższa, ale o wiele szczuplejsza. Zasłużyłeś sobie na bicie, bo nie dbasz o mnie tak jak mąż powinien dbać o żonę. I nie wierzę w te bajeczki o twojej wierności. Nie jestem naiwna. Klaudia chciała wojny, to ją ma. W sądzie też z nią wygram. Bez obaw.
Nalał do filiżanki kawę i odrobinę śmietanki. Westchnął.
 - Nie mam zamiaru z tobą walczyć. Chcę tylko spokoju i tego, żebyś postarała się przynajmniej zapanować nad złością. Czy to tak wiele?
 - Nie będziesz mi mówił, co mam robić – jej głos był już o ton wyższy niż przed chwilą. - Nie mam zamiaru się zmieniać i dla twojej wiadomości nigdy nie pozwolę zaciągnąć się na jakąś kozetkę w gabinecie psychiatrycznym. Nie jestem idiotką i nie uda ci się zrobić jej ze mnie. Zapamiętaj sobie.
Wyszedł z kuchni minąwszy ją w drzwiach.
 - Zrobisz co zechcesz. Mnie nic do tego. Ja chcę mieć tylko spokój we własnym domu. A teraz jeśli pozwolisz, położę się. Jestem zmęczony. – Ciężkim krokiem udał się do swojej sypialni. Wyprowadził się z ich wspólnej jakieś półtora roku temu po kolejnym pobiciu. Nie potrafił się z nią kochać, gdy rany były świeże i tak bardzo dotkliwe. Ona po każdej takiej akcji była słodka jak miód. Pieściła go i całowała, a on ze wstrętem odwracał od niej twarz. Nie podniecała go już tak jak kiedyś. Czy w ogóle kiedyś go podniecała? Nie było w tym żadnej namiętności z jego strony. Po prostu spełniał tylko małżeńskie obowiązki. Musiał przyznać rację Uli, która mocno wątpiła w ich miłość. W głębi duszy wiedział, że żadnej miłości nie czuje do żony. Najchętniej odszedłby od niej, byleby zaznać chociaż trochę spokojnego życia bez ciągłych kłótni i awantur, a także bez permanentnych wizyt na pogotowiu.

Dwa tygodnie później pojechali we trójkę na pierwszą lekcję samoobrony. Przedstawiono im różne techniki walki, ale zdecydowali się na aikido. Ta pierwsza lekcja była lekcją niejako poglądową, gdyż wyjaśniono im na czym polega ten rodzaj sztuki walki. Okazało się, że w aikido nie ma technik ataku, a jedynie techniki obronne, mające na celu powstrzymanie przeciwnika przed zrobieniem zaatakowanemu krzywdy, a o to przecież chodziło Markowi. Nie chciał skrzywdzić fizycznie swojej żony, a jedynie powstrzymać ją. Trener objaśniał im, że celem nie jest nauka „jak się bić”, ale umiejętność opanowania agresji, samoobrony oraz panowania nad emocjami. Mówił, że aikido jak i pozostałe sztuki walki trenuje się latami. Oni będą wtajemniczeni jedynie w podstawy, żeby wiedzieć nie jak wygrać starcie, ale żeby ujść z życiem i nie przegrać. Będą się uczyć panowania nad swoim ciałem, a swoje wyuczone nawyki zastąpić reakcjami aikido. Podkreślał, że aikido nie jest sztuką walki, a jedynie sztuką samoobrony. Jeśli jednak dla kogoś najważniejsze jest wyjście z opresji i uniknięcie ataku, aikido jest idealną alternatywą walki nieagresywnej.
Po tej pierwszej lekcji wyszli bardzo zadowoleni. Za dwa dni miał się zacząć prawdziwy trening. Zaopatrzyli się w odpowiedzenie stroje do ćwiczeń i zjedli wspólnie obiad. Po nim Marek odwoził Ulę do Rysiowa i mieli jeszcze okazję pogadać.
 - Możesz wziąć mój strój do siebie? – spytał. – Nie chcę, żeby Paulina coś podejrzewała.
 - No pewnie. Nawet sama chciałam ci to zaproponować – popatrzyła na jego ładny profil. – Masz przynajmniej spokój po tej rozmowie? Nie szarpie cię?
 - Nie powiem, że jest idealnie, bo ona ciągle wyszukuje powody do sprzeczki i czasem mnie szturchnie, ale to i tak nic w porównaniu z tym jaka potrafi być naprawdę. Staram się schodzić jej z drogi i nie prowokować jej.
 - Zawsze schodzisz jej z drogi – powiedziała cicho. – Nie obraź się, ale ona jest po prostu bezdennie głupia. Nie potrafi docenić, że wyszła za mąż za naprawdę wspaniałego człowieka, z którym mogłaby mieć dobre i szczęśliwe życie. Niektóre baby są beznadziejne – skwitowała. Uśmiechnął się nie odwracając głowy od kierownicy.
 - Ale tylko niektóre, bo niektóre są wyjątkowe. Jedną taką znam i jestem z tego dumny. – Uśmiechnęła się tylko promiennie i do samego domu nie odezwała się ani słowem. Zatrzymał samochód pod bramą i odwrócił się do niej.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczny za tę przyjaźń. Jestem wdzięczny wam obojgu. Gdyby nie wy, nie mam pojęcia jakbym sobie poradził z tą nieprzyjemną sytuacją. Nie musieliście się zapisywać na ten kurs, bo do niczego nie jest wam potrzebny, a jednak zrobiliście to dla mnie. Naprawdę to doceniam i mam nadzieję, że i ja kiedyś będę się mógł w jakiś sposób zrewanżować.
 - Nie musisz się rewanżować. Przyjaźń nie liczy na korzyści. Po prostu jest i to najważniejsze, prawda?
 - Prawda. A teraz zmykaj, bo jak wrócę za późno, ona znowu z czymś wyskoczy.
Wysiadła i zanim zatrzasnęła drzwi rzuciła jeszcze.
 - Do jutra Marek i nie pozwól jej na to.

Treningi zaczęły sprawiać im przyjemność. Początkowo każde z nich narzekało na zakwasy, ale regularność ćwiczeń szybko zmieniła ich złe samopoczucie, bo w szybkim czasie pozbyli się bólu mięśni. Przesiadywanie przez tyle godzin przy biurku z wlepionymi w ekran monitora oczami nie było żadną formą aktywności i dopiero trenując uświadomili sobie jak bardzo jej potrzebowali. Intensywność treningów sprawiła, że poprawili kondycję, wzmocnili mięśnie i psychikę chyba też. Starali się utrzymać ten stan. Zrezygnowali z jeżdżenia windami, a w porze lunchu organizowali sobie przynajmniej piętnastominutową przebieżkę w pobliskim parku.
Paulina nie zmieniła się ani trochę. Nadal „umilała” mu życie i była coraz bardziej kreatywna w tym względzie. Starał się schodzić jej z drogi, ale wtedy miała do niego pretensje, że jej unika. Powód do awantury dobry jak każdy inny. Którejś soboty znalazła jednak o wiele lepszy.
Pojechali na obiad do rodziców. Był już tam Alex. Obrzucił swojego szwagra uważnym spojrzeniem, a szczególnie jego bladą twarz.
 - Coś ty taki zmarnowany? Za dużo roboty?
 - Nie… wszystko w porządku. Trochę mało sypiam i to chyba dlatego. A co u ciebie? Ostatnio nie widuję cię zbyt często, bo ciągle przysyłasz Adama.
 - No tak się jakoś złożyło, a poza tym poznałem kogoś – uśmiechnął się tajemniczo. Marek spojrzał na niego zdziwiony.
 - O bracie, to prawdziwy przełom. Od dawna nie byłeś związany z nikim. Kto to? Znam ją? – Febo pokręcił głową.
 - Nie sądzę. To nikt z firmy. Może kiedyś ci ją przedstawię.
Zasiedli do stołu, na którym gosposia Dobrzańskich ustawiała pachnące potrawy. Helena zachęcała ich do poczęstunku.
 - Jedzcie. Obaj wyglądacie jakoś nieszczególnie. Jeden i drugi chudy jak patyk.
 - Nie przesadzaj mamo – odparował Marek. – My jesteśmy w sam raz. Jak człowiek nosi za dużo kilogramów na sobie to też niedobrze. Ja ostatnio sporo ćwiczę i przybyło mi trochę muskułów.
Na jego słowa Paulina parsknęła śmiechem.
 - Ciekawe, gdzie one są. Obaj macie muskuły jak bocian pięty. Atleci.
Marek na do dictum nie odpowiedział nic natomiast Alex patrząc w ciemne oczy siostry wysyczał.
 - No, żebyś się nie zdziwiła.
Krzysztof widząc, że zanosi się na sprzeczkę podniósł obie ręce do góry.
 - Dzieci, dzieci, basta. Lepiej powiedzcie, co u was słychać. O firmę nie będę pytał, bo wiem, że tam wszystko w najlepszym porządku. Szczerze powiedziawszy to wyczekujemy jakiś nowin o wnukach. Słabo pracujecie i bez efektów. Postarajcie się, bo nie możemy się ich już doczekać.
 - Lepiej za bardzo na to nie licz tato. Co ma być to będzie – odezwał się Marek. – Ja nie przepadam za dziećmi i raczej nie chcę ich mieć – nie mówił prawdy, ale musiał przyjąć jakieś stanowisko.
 - Jak to nie chcesz ich mieć! – usłyszał piskliwy głos swojej żony. – Oczywiście, że chcemy mieć dzieci Krzysztofie. Przecież ktoś musi odziedziczyć po nas firmę.
 - I tylko dlatego chcesz je mieć, żeby miał kto dziedziczyć? – szybko zripostował Marek. – Nie dlatego, że kochasz dzieci i posiadanie własnych mogłoby cię uszczęśliwić? Tak naprawdę to nie wyobrażam sobie ciebie w roli matki. Nie posiadasz tak ważnej dla kobiety empatii, wrażliwości i opiekuńczości. Te cechy są ci zupełnie obce. Nie potrafiłabyś wychować dobrze dziecka. Dlatego lepiej go nie mieć.
Widział jak bardzo ją to ubodło, jak zdenerwowało. Zacisnęła pięści i usta. Opanowała się jednak i powiedziała do seniorów.
 - Nie martwcie się. Na pewno niedługo pojawią się wnuki. Już ja tego dopilnuję.

Wracali do domu w kompletnej ciszy. Czuł, że tym wywodem o dzieciach wzbudził w niej wściekłość. Wszedł za nią do salonu, a wtedy ona odwróciła się gwałtownie i wbiła w jego klatkę piersiową wskazujący palec.
 - Nie daruję ci tego! Co ty sobie wyobrażasz?! Jak śmiałeś powiedzieć coś takiego o mnie przy rodzicach! Jak mogłeś mnie tak upokorzyć?! Deprecjonujesz mnie jako potencjalną matkę. Co ty możesz wiedzieć o wychowaniu dzieci?
 - A ty? – spytał cicho. - Co ty wiesz na ten temat? Po co miałbym chcieć mieć z tobą dzieci? Żebyś pastwiła się nad nimi tak jak nade mną? Zamiast miłości miały by piekło na ziemi. Nie zmusisz mnie do tego, żebym dał ci dziecko. Nigdy. Nie dopuszczę, żeby spotkał je taki los jak mnie.
 - Ty obrzydliwy draniu! Jak możesz mi mówić takie rzeczy – podeszła do niego i zaciśniętymi pięściami zaczęła okładać jego tors. – Ty chamie, ty łajzo! Lepiej powiedz, że nie wiesz jak się do tego zabrać! Ty żałosny nieudaczniku! – Ciosy zaczęły padać gęściej. Nie wybierała już miejsc na jego ciele i waliła na oślep. Próbował zasłaniać się rękami.
 - Przestań… Przestań do jasnej cholery… Prawda boli, a ty musiałaś usłyszeć prawdę.
Jeden cios w szczękę i drugi. Skrzywił się. Poczuł w ustach krew i ząb, który mu wybiła. Zadzwoniła jego komórka. Jej dźwięk sprawił, że Paulina przestała go okładać. Odebrał.
 - Halo…
 - To ja Marek. Sebastian. Natychmiast wyjdź z domu, bo to nie skończy się dobrze. Ona musi ochłonąć i ty też. Zadzwonię za dziesięć minut.
 - A skąd wiesz, że…
 - Później wyjaśnię.
Rozłączył rozmowę i obrzucił swoją żonę rozpaczliwym spojrzeniem.
 - Nie wiem na co ja liczyłem, – wyszeptał – że się zmienisz? Ależ byłem głupi… Wychodzę, a ty ochłoń i przemyśl swoje zachowanie.
Narzucił na ramiona kurtkę i wyszedł przed dom. Wypluł krwawy skrzep i ten nieszczęsny ząb, nie pierwszy zresztą. Znowu będzie musiał zaliczyć dentystę. Jak tak dalej pójdzie, to w wieku trzydziestu lat będzie nosił sztuczną szczękę. To był już trzeci, którego pozbawiła go Paulina. Kolejny raz odezwał się telefon.
 - Jesteś na zewnątrz?
 - Jestem. Dobrze, że zadzwoniłeś, bo mogło się skończyć znacznie gorzej.
 - Uszkodziła ci coś?
 - Wybiła mi ząb. To już trzeci. A tak w ogóle, to skąd wiesz, co się dzieje?
 - Nie chciałem ci mówić, bo nie przyjąłbyś tego chyba zbyt dobrze. Mam podgląd u siebie na komputerze waszego salonu i kuchni. Dzięki temu wiem co się dzieje. Nie gniewaj się na tę przesadną ostrożność, ale sam widzisz, że nie jest to pozbawione sensu.
 - Nie gniewam się Seba. Dobrze zrobiłeś.
 - Odczekaj trochę i wróć do domu. Ona jest w swojej sypialni i pewnie dzisiaj już z niej nie wyjdzie. Pogadamy w poniedziałek.
 - Dzięki przyjacielu. Dobranoc.

W niedzielę wstał dość wcześnie. Nie zjadł zbyt wiele, bo rana po zębie trochę go bolała. Ubrał się, po cichu wyprowadził samochód z garażu i ruszył bez celu, a przynajmniej tak mu się wydawało. W pewnym momencie stwierdził, że jest na wylotówce do Rysiowa. Zatrzymał samochód na poboczu i wybrał numer Uli. Odebrała natychmiast i zaniepokojona spytała.
 - Cześć prezesie, co się dzieje?
 - No trochę się podziało i jestem nieco rozbity. Dotrzymasz mi dzisiaj towarzystwa? Pojedziemy może do Łazienek…? Tak naprawdę to potrzebuję pogadać.
 - Nie ma sprawy. Przyjeżdżaj. Ja za kilka minut będę gotowa.
Wszedł do domu bez pukania. Miał na to pozwolenie domowników. Uwielbiali rodzinę Uli i on i Sebastian. Wielokrotnie bywali tutaj i dobrze się czuli w towarzystwie jej taty i rodzeństwa. Na jego widok najmłodsza latorośl Cieplaków pisnęła radośnie i rzuciła się w jego rozpostarte ramiona.
 - Mareczek! Ale się za tobą stęskniłam. Dawno cię nie było.
 - I ja się stęskniłem Betti. A gdzie reszta?
 - Jesteśmy, jesteśmy – usłyszał głos Józefa, a potem zobaczył go wychodzącego z kuchni. – Witaj Marek. A gdzie Sebastian?
 - Dzisiaj przyjechałem sam, bo on ma jakąś randkę. Chcę wyciągnąć Ulę na spacer. Mogę?
 - No pewnie, że możesz. Ślęczy tyle czasu nad papierzyskami, że przyda jej się trochę ruchu. Jasiek wybiera się do Warszawy, podwieziesz go?
 - No jasne, nie ma sprawy. Nie będzie się przecież tłukł autobusem.
 - Dzięki. Chodź. Zrobię ci kawy. Ula zaraz będzie gotowa. Jasiek, pośpiesz się!. Marek nie będzie czekał! Załatwiłem podwózkę do Warszawy!
Usłyszeli głośny tupot nóg i już po chwili Marek witał się z młodym.
 - Ty też wybierasz się na randkę?
 - Jak to też, a kto jeszcze?
 - Seba, dlatego dzisiaj jestem tu sam.
Jasiek przyjrzał mu się uważnie i spytał.
 - A co ciebie zęby bolą? Jakiś opuchnięty jesteś i dziwnie mówisz.
 - Wybiłem jednego i jutro czeka mnie wizyta u dentysty.
 - No to współczuję, bo ja boję się ich jak ognia. – Marek roześmiał się.
 - Ja też, ale to konieczność, bo nie będę chodził szczerbaty na spotkania z kontrahentami.
Do kuchni weszła Ula i obrzuciła go zaniepokojonym spojrzeniem. Wyraźnie prawy policzek miał opuchnięty i siny. Ogólnie nie wyglądał najlepiej.
 - Cześć Marek. Możemy jechać. Jestem gotowa.




ROZDZIAŁ 4


Podwieźli Jaśka na Solec, a sami pojechali do Łazienek. Jak na późną jesień dzień zapowiadał się całkiem ładny. Nie padało i tylko wiatr leniwie zamiatał z alejek suche liście. Przez jakiś czas szli w milczeniu, w końcu odezwała się Ula.
 - Powiesz mi, co się stało i dlaczego twój policzek przypomina nadmuchany balonik?
 - Opowiem Ula. Po to przecież wyciągnąłem cię z domu. Usiądźmy może na jakiejś ławce.
Podeszli do jednej z nich stojącej najbliżej stawu. Zebrał się do kupy i opowiedział jej przebieg tej soboty.
 - Chwała Bogu, że Seba ma ten podgląd. Nie wiem jak ten jego kumpel to zrobił, ale nieźle to wymyślił. Całe szczęście, że on był w domu i śledził sytuację, bo zainterweniował w samą porę. Nie jestem pewien, czy znowu nie wylądowałbym w szpitalu. Na szczęście skończyło się tylko na wybitym zębie.
 - Coraz bardziej martwi mnie Paulina. Ona już chyba nie potrafi zapanować nad sobą. Boję się o ciebie Marek. Boję się, że któregoś dnia dotrze do nas ta najgorsza z wiadomości. Błagam cię postanów coś i nie narażaj się tak. Jeśli zajdzie taka potrzeba, my będziemy świadczyć w sądzie. Musisz znaleźć w sobie odwagę i siłę, żeby jej się przeciwstawić. Do końca życia chcesz być tak poniewierany? Jak możesz na to pozwalać? – zalśniły jej w oczach łzy i cicho popłynęły po policzkach. Objął ją ramieniem i przygarnął do siebie.
 - Nie płacz, bo mam wyrzuty sumienia, że doprowadziłem cię do takiego stanu. Jeszcze wszystko się ułoży. Jeszcze będę szczęśliwy…
 - Mam nadzieję, że mocno wierzysz w to co mówisz – odpowiedziała drżącym głosem. – Zasługujesz na szczęście jak mało kto, a tymczasem spotykają cię same złe rzeczy. Pomyślałam sobie, że jutro rano zadzwonię do mojej przychodni dentystycznej. Mam tam po południu wizytę u ortodonty, przy okazji mogłabym załatwić ci dentystę. Nie powinno być problemu, bo facet w poniedziałki i piątki przyjmuje prywatnie, a przez resztę tygodnia leczy pacjentów za darmo z Narodowego Funduszu Zdrowia. Tam jest też pracownia protetyczna i być może byłaby szansa, żeby od razu wstawili ci ten ząb.
 - Chyba nie. Ząb się złamał, ale korzeń został. Muszą go usunąć, ale jeśli możesz, to załatw mi tę wizytę. Pojedziemy razem.
Spędzili ze sobą niemal cały dzień. Nie chciał wracać do domu i kolejny raz wysłuchiwać reprymendy swojej żony. Z Ulą było mu dobrze. Cicho i spokojnie. Mógł godzinami spacerować z nią po parku nie mówiąc słowa, bo ona wcale tego nie wymagała. Wiedziała, że pomilczeć w towarzystwie też jest dobrze. Każdą jego ranę, każdy siniak odczuwała niemal fizycznie. Pękało jej serce na widok jego pokiereszowanej twarzy. Już nawet nie potrafiła zliczyć, ile razy miał rozcięte wargi, czy łuki brwiowe, a raz nawet naderwane ucho. Pani Febo-Dobrzańska z niezwykłą precyzją zadawała ciosy. W takich sytuacjach najchętniej przytuliłaby go do siebie mocno i zapewniła, że będzie wszystko dobrze. Nie mogła tego zrobić, bo on z pewnością by się domyślił, że nie jest jej obojętny, a to zniszczyłoby tę piękną przyjaźń.
Wieczorem odwiózł ją do domu. Zanim wyszła z samochodu ujął jej dłoń i pocałował z atencją.
 - Dziękuję Ula za ten dzień i za wszystko co dla mnie robisz. Mam wrażenie, że zachowuję się jak egoista chcąc cię mieć wyłącznie dla siebie. Ty powinnaś chodzić na randki, spotykać się z kimś, próbować ułożyć sobie życie, a nie przejmować się takim nieudacznikiem jak ja.
Roześmiała się nieco nerwowo.
 - Oj Marek, Marek. Ja i randki wykluczamy się wzajemnie. Spójrz na mnie. Kto by chciał chodzić ze mną na randki? Jakoś nikt nie wali drzwiami i oknami, żeby się ze mną umówić. Ja może bym i chciała, ale mam też świadomość swojego wyglądu i lustro w domu. Mężczyzn nie pociągają kobiety takie jak ja. Oni są wzrokowcami i przede wszystkim zwracają uwagę na wygląd, a nie na przymioty charakteru. Poza tym dwaj najważniejsi dla mnie i najprzystojniejsi mężczyźni są obok mnie i to zupełnie mi wystarcza – rozchichotała się, jednak jemu nie było do śmiechu.
 - To miłe co mówisz, ale dobrze wiesz, że nie powinno to tak wyglądać. Powinnaś pomyśleć o sobie, a nie ciągle martwić się o nas, a o mnie szczególnie. Powinnaś się zakochać w kimś naprawdę ciebie wartym i powinnaś założyć rodzinę. Zasługujesz na szczęście Ula, na całe tony szczęścia.
 - To może być trudne – westchnęła.
 - Dlaczego? – Uśmiechnęła się do niego promiennie, choć tak naprawdę miała ochotę się rozpłakać.
 - Aaa, bo kiedyś już zakochałam się w takim jednym i jakoś ta głupia miłość nie chce mi przejść.
 - Serio? Dlaczego nic nam nie powiedziałaś?
 - A po co? Mało macie problemów? To nie jest nic ważnego i zapewniam cię, że nie ma przyszłości. Ja pogodziłam się już z tym.
 - Znam go? – Pokręciła głową.
 - Dajmy już spokój. Ja nie chcę rozmawiać na ten temat. To zbyt osobiste. Pożegnam się już. Trzymaj się i zwalczaj smoka. Do jutra przyjacielu – wysunęła się z samochodu, pośpiesznie przekroczyła bramę i w końcu zniknęła z jego pola widzenia.
Ruszył wolno ciągle myśląc o tym, co mu powiedziała. Była wspaniałym kompanem, wspaniałym przyjacielem. Można z nią było konie kraść, a jednak nigdy nie pomyśleli o tym, czy ona rzeczywiście jest szczęśliwa. Nie pomyśleli, dlaczego do tej pory nie ma żadnego faceta, który by ją chronił, dbał o nią i kochał. Nigdy o żadnym im nie mówiła. Okazało się nagle, że tak naprawdę oni nic o niej nie wiedzą. Nigdy nie wywnętrzała się przed nimi i nigdy na nic nie skarżyła. Znali się już przecież dość długo, a dopiero dzisiaj dowiedział się, że ona jest w kimś zakochana. - Jestem głupkiem – pomyślał. – Tak bardzo skupiłem się na własnych problemach, że nie zauważyłem, że ona też ma gorsze dni i że czasem potrzebuje wsparcia z naszej strony. – Postanowił to zmienić. Od dzisiaj będzie baczniej zwracał uwagę na jej zachowanie i nie umknie mu już nic. Uczuli też na to Sebastiana. – Gdyby Paulina była taka jak Ula, miałbym przy niej dobre, spokojne i szczęśliwe życie.

Weszła do jego gabinetu z uśmiechem na twarzy i przysiadła na kanapie.
 - Załatwiłam. Masz się stawić na szesnastą trzydzieści. Ja muszę być na szesnastą.
 - Co? – nie bardzo rozumiał o czym ona mówi.
 - Marek skup się. Załatwiłam nam wizytę u dentysty. Będziemy musieli się trochę urwać z pracy chyba, że ja pojadę wcześniej, a ty dołączysz.
 - Aaa… rozumiem. Nie Ula. Pojedziemy razem. Daleko to?
 - Nie, jakieś pół godziny autobusem, ale samochodem będzie o połowę szybciej.
 - Dobra, w takim razie wychodzimy o piętnastej trzydzieści. Dzięki, że się tym zajęłaś – popatrzył na nią z wdzięcznością.
 - Nie ma sprawy. Idę popracować.

Weszła do gabinetu ortodonty, a Marek rozsiadł się wygodnie w fotelu i wziął do ręki jakąś gazetę. Nie zdążył nawet dobrze zagłębić się w artykuł, gdy drzwi naprzeciw otworzyły się i wyszła Ula.
 - Już? – zdziwił się. – A co tak szybko? - Rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu, a on zdumiony spojrzał na nią. – Słodki Jezu! Zdjęli ci to żelastwo! Wyglądasz zupełnie inaczej. Nie do wiary jak ten aparat zmieniał ci kształt ust. Masz piękny uśmiech Ula. Chyba najpiękniejszy jaki w życiu widziałem.
Pod wpływem tego komplementu zarumieniła się po czubek głowy.
 -  Nie przesadzaj.
 - Nie przesadzam ani trochę. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. No, no… - pokiwał głową z podziwem. Te zachwyty przerwał głos pielęgniarki wywołującej jego nazwisko. - Trzymaj kciuki – rzucił jej jeszcze i zniknął za drzwiami gabinetu.
Długo w nim siedział. Było już dobrze po osiemnastej, gdy z niego wyszedł.
 - Boli cię bardzo? – spytała ze współczuciem
 - Nie tak mocno. Wyrwał mi ten korzeń, ale wcześniej zrobił wycisk i za tydzień będę miał już pełne uzębienie. Chodź, odwiozę cię do domu, bo późno już jest.

Wracając do Warszawy zadzwonił jeszcze do Sebastiana.
 - Jesteś w domu?
 - Jestem. Szykuję sobie kolację, a co u ciebie? Byłeś u dentysty?
 - Byłem. Wyrwałem to, co zostało z zęba i za tydzień będę się uśmiechał pełną gębą. Ale ja, to jeszcze nic. Uli zdjęto wreszcie ten paskudny aparat. Nie poznasz jej bracie. Nasza Iskierka zaczyna się zmieniać. Nawet nie miałem pojęcia jak bardzo szpeciło ją to żelastwo. Teraz wygląda naprawdę pięknie. Trzeba ją jeszcze namówić na zmianę tych wielkich okularów, bo też nie dodają jej uroku. – Olszański roześmiał się.
 - To może być trudne, bo ona czuje się z nimi bardzo związana.
 - To siłą zaciągniemy ją do optyka – zawtórował mu Marek. – Ale ja nie o tym chciałem… Mam prośbę. Jeśli jesteś w domu, to sprawdź co robi moja żona. Jestem dzisiaj jakiś niespokojny i nie chciałbym kolejnej awantury.
 - Poczekaj, przełączę komputer. Widzę ją. Jest w kuchni. Chyba robi sobie kawę i co chwilę patrzy na zegar. Pewnie zastanawia się, gdzie jesteś. Bądź silny. Ja będę obserwował. Nie zostawię cię samego.
 - Dzięki Seba. Ja za jakieś dziesięć minut powinienem być w domu.
Wszedł do salonu i zastał ją siedzącą na kanapie i poklepującą nerwowo dłonią jej oparcie.
 - Czy za każdym razem i każdego dnia mam się zastanawiać, gdzie się podziewasz? Może chociaż raz byłbyś uprzejmy poinformować mnie o swoich popołudniowych planach? Która tym razem? Domi? Też ma sporo włosów i aż się prosi o strzyżenie – powiedziała ironicznie.
Stanął naprzeciw kanapy i wbił w nią wzrok.
 - Stałaś się bardzo monotematyczna ostatnimi czasy, a ja już jestem zmęczony tym ciągłym tłumaczeniem ci się z czegokolwiek. Nie, to nie Domi. To dentysta, bo przedwczoraj wybiłaś mi ząb. To już trzeci ząb, który straciłem z powodu twojej niczym nie uzasadnionej agresji.
Rozbawił ją tym. Zaczęła się śmiać i kpić z niego.
 - Nie martw się mój drogi, masz ich jeszcze całkiem sporo.
 - Uważaj, – syknął ostrzegawczo – bo moja cierpliwość któregoś dnia się skończy i zafunduję ci wymianę obu szczęk.
Wstała z kanapy i podeszła do niego. Stanęła w wyzywającej pozie i z kpiącym uśmiechem na ustach powiedziała.
 - Spróbuj. No, spróbuj. Nie masz jaj. Jesteś zwykłym tchórzem. Pozwalasz się bić kobiecie – zamachnęła się i z całej siły chciała strzelić go w ten opuchnięty policzek. Zareagował błyskawicznie. Treningi nie poszły na marne. Zanim jej dłoń dotknęła jego twarzy schwycił ją w nadgarstku i mocno wykręcił. Wrzasnęła, ale nie przejął się tym. Zamachnęła się drugą, ale i tę chwycił mocno. Unieruchomił ją.
 - Puść mnie! – wrzasnęła. – Natychmiast mnie puść! To boli!
 - Naprawdę? A ja myślałem, że czerpiesz przyjemność z przemocy? Nie przyszło ci do głowy, że mnie robiłaś znacznie gorsze rzeczy? Rzeczy, które też mnie bolały? – Szarpnęła głową. Jej twarz znajdowała się na poziomie jego brody. Wbiła z całej siły w nią zęby. Pociekła krew. Puścił jej ręce, a ona natychmiast zaczęła go nimi okładać. Znowu je unieruchomił. Nie zważając na kapiącą mu na koszulę krew powlókł Paulinę do garderoby i wyjętym z szuflady paskiem związał jej nadgarstki na plecach a drugim nogi, choć kopała jak narowista klacz. Nie zważał na to. Nauczył się już robić uniki. Mocno pchnął ją na kanapę.
 - A teraz zamknij się podła suko i leż spokojnie! – powiedział niemal szeptem. Był w wyraźnym szoku. Nigdy nie podejrzewałby siebie o taką stanowczość i o takie słownictwo. Poszedł do łazienki i wytarł z twarzy krew. Komórką zrobił sobie kilka zdjęć. Było widać na nich wyraźnie odciśnięte uzębienie jego żony. Nałożył opatrunek i nawet nie spojrzawszy na małżonkę udał się do swojej sypialni.
Wczesnym rankiem uwolnił ją z więzów. Nawet nie drgnęła. Spała w pozycji w jakiej zostawił ją wczoraj. Wyszedł szybko z domu i podjechał do Sebastiana. Na szczęście był już na nogach.
 - Widziałeś?
 - Widziałem i jestem pod wrażeniem. Po raz pierwszy postawiłeś się jej.
 - Sam nie wierzę, że to zrobiłem. Posłuchaj. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć. Nieźle mnie ugryzła w brodę. Do krwi. Przegraj te zdjęcia i wydrukuj. Jeśli to możliwe, teraz. Zabierz też wszystkie nagrania. Już nie chcę dłużej tego ciągnąć. Mam dość. Nie zgłoszę tego na razie na policji. Chcę to załatwić inaczej. Chcę załatwić tak, by bez protestu zgodziła się na rozwód. Chcę to załatwić przy świadkach. Dlatego jeszcze dzisiaj zadzwonię do rodziców i wymuszę na nich zaproszenie dla nas na niedzielny obiad. Urządzę im seans filmowy. To pozwoli zrzucić im klapki z oczu. Alex też musi przy tym być.
 - Dobry plan. Już nie będzie mogła się wykręcić. Zaczynamy w takim razie działać.

Tego dnia w zaciszu swojego gabinetu opowiedział Uli o przebiegu wczorajszego wieczoru. Była przerażona widokiem jego twarzy. Policzek nadal był mocno opuchnięty i siny, a broda zniknęła pod grubym opatrunkiem.
 - To już nie ważne Ula. Wczoraj podjąłem decyzję. Muszę się uwolnić od tej kobiety. Przywieź mi jutro tą teczkę z obdukcjami. Mam zamiar pokazać je rodzicom. W niedzielę zaproszą nas na obiad, a ja po nim urządzę im pokaz filmów, a raczej horrorów. Mam nadzieję, że poprą mnie.
 - Na pewno. To chora kobieta i powinno się ją zamknąć w pokoju bez klamek.
 - Dzisiaj wychodzimy we trójkę w porze lunchu. Mamy dla ciebie niespodziankę.
 - Jaką?
 - No jak ci powiem to nie będzie niespodzianki, prawda? Nie obawiaj się, bo to będzie coś naprawdę miłego i chyba przyjemnego.
O dwunastej wsiedli wszyscy do Lexusa Marka. Trochę kluczył po mieście, aż w końcu zatrzymał się przed salonem optycznym.
 - Idziemy do optyka? – spytała zaskoczona. Była przekonana, że Marek odkrył jakaś nową knajpę i dobre jedzenie.
 - My nie. Ty idziesz. My będziemy ci towarzyszyć.
 - Ale po co? Ja mam dobre okulary. Szkoda czasu i kasy. Jedźmy lepiej coś zjeść.
 - Nie ma mowy – Marek wysiadł z auta i otworzył drzwi po jej stronie. Wziął ją na ręce i wyciągnął z jego wnętrza. – Nie wierzgaj, bo to nic ci nie da – powiedział ze stoickim spokojem. – Idziemy Seba.
 - Marek puść mnie. Obiecuję, że nie ucieknę.
 - Jakoś ci nie wierzę.
Weszli do środka wprawiając obsługę salonu w spore osłupienie. Dopiero tam postawił ją na nogi tłumacząc jednej z kobiet, że Ula to bardzo oporny materiał na zmiany i koniecznie powinna się pozbyć tych archaicznych okularów. – Kobieta roześmiała się.
 - Bez obaw. Zaraz znajdziemy dla pani coś ładnego.
Przymierzyła mnóstwo oprawek i w końcu wybrała przy pomocy ekspedientki lekkie, małe, a przede wszystkim modne okulary.
 - Boże Ula, gdybym tego nie widział, nie uwierzyłbym – Sebastian przysunął się do niej i wraz z nią spojrzał w lustro. – Jak mogłaś ukrywać te piękne oczy pod tym paskudztwem. To karygodne. Spójrz na siebie. Jesteś piękna. Podjedziemy jeszcze do fryzjera i zrobimy porządek z włosami.
 - O nie, nie, nie. Nic z tego. Nie pozwolę wam się tam zaciągnąć.
 - Ale my nie prosimy cię o pozwolenie – wyszczerzył się do niej Marek. – Zaprowadzimy cię tam siłą. Jeśli chodzi o przemoc, ja mam już w tym niezłą wprawę.
Jak powiedzieli, tak też zrobili. Kiedy opuścili salon fryzjerski panna Cieplak była już zupełnie inną kobietą. Oni obaj nawet nie przypuszczali, że ta jej przemiana będzie tak efektowna. Stała przed nimi piękna, nietuzinkowo piękna dziewczyna o świetnie przyciętych włosach koloru miedzi i dużych oczach błękitnych jak niebo, wręcz chabrowych. Jak oniemiali wpatrywali się w ten cud. Była skrępowana i mocno zażenowana, bo stała przed nimi jak eksponat muzealny. W końcu musiała przerwać to ostentacyjne gapienie się na nią. Ujęła się pod boki i wyrzuciła z siebie.
 - Pojedziemy wreszcie coś zjeść? Kiszki mi marsza grają już od dwóch godzin.
 - Już Ula. Już jedziemy – Marek otworzył jej drzwi do samochodu. – Jesteś powalająco piękna – szepnął jej do ucha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz