Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 29 grudnia 2015

"OGRÓD SZCZĘŚCIA" Autor: emisia12345 - rozdział 8



ROZDZIAŁ 8


 - Słucham pańskiego wykładu.
Uważała, że to kolejny unik, ale skłamałaby, gdyby twierdziła, że nie interesuje jej to, co robił dotychczas. Poza tym opowiadanie o sobie ma działanie terapeutyczne, prawda? Nawet bez kozetki i psychologa. Tyle, że Marek nie wyglądał, jakby miał ochotę opowiadać swój życiorys lub zdradzać bolesne tajemnice.
 - Już jako studenta interesowałem się reklamą i pisałem programy komputerowe. Chciałem się usamodzielnić, nie być odwiecznym synalkiem rodziców. Chciałam pokazać, że potrafię myśleć o sobie i stać mnie na rozwijanie własnych pomysłów na życie. Wie pani jak to jest - pomyślał, że ona może nie wiedzieć i lekceważąco wzruszył ramionami. - Rodzice w każdy sposób starali się mi pomagać, a ja pragnąłem dojść do czegoś sam.
 - Jednak do końca nie był pan samodzielny, skoro pracował pan w firmie ojca. - Marek zamilkł. Nie wiedział co odpowiedzieć. - Zatkało pana?
 - A co by pani zrobiła, przecież to oczywiste, że firma przejdzie z pokolenia na pokolenie, a ja chciałem pokazać na co mnie stać. Pokazać, że nie jestem młodziakiem, który nie musi nic robić a i tak wszystko podają mu na tacy.
 - Zadziwia mnie pan.
 - Pisanie programów okazało się wielką klapą, gdyż zostałem oszukany. Ceny, po których były sprzedawane moje programy, można uznać za żałosne. To był wyzysk w biały, dzień. Jednak to nauczyło mnie pokory i takie lekcje się przydają.
 - Czyli i pan Dobrzański miał problemy z kłamcami?
 - Zna pani na pewno powiedzenie, że dać się oszukać raz, to nie wstyd, ale dwa razy, to hańba. Wkrótce przekonałem się, że nie jestem jedynym naiwnym, którego wykorzystują... Zmądrzałem. Nie uśmiechało mi się ślęczenie nad programami, na których inni się dorabiają. Przerzuciłem się na doradztwo. Choć studiowałem już marketing, postanowiłem zrobić jeszcze jeden kierunek. Zaczynałem studia jako golec, a kończyłem jako właściciel nieźle prosperującej spółki. Jednak dwa kierunki studiów udało mi się skończyć z wyróżnieniem. I dzięki temu udowodniłem, że nadaję się na stanowisko prezesa rodzinnej firmy.
 - Postąpił pan w myśl zasady, że jeśli nie można cwaniaka przechytrzyć, to trzeba do niego przystąpić - ironicznie zauważyła Ula.
 - Nie. Wyszedłem z założenia, że można tych zdzierców pokonać. Młody człowiek z głową na karku i dobrymi pomysłami powinien mieć kogoś, kto za niego pilnuje przepisów. Założyłem firmę mającą chronić nieświadomych, służyć im radą, pomagać w zdobywaniu funduszy na wprowadzenie pomysłów w życie, gdy chcą robić to samodzielnie, oraz bardzo dokładnie czytać umowy tych, którzy chcą sprzedać swój pomysł i potem robić coś innego - uśmiechnął się krzywo. - Oczywiście byli już tacy co pomagali, czyli prawnicy. Ale wiadomo, że są niedostępni dla młodych, bo stanowczo za wysoko się cenią. Moi geniusze mieli głowy pełne pomysłów, ale kieszenie puste. Wobec tego wraz z nimi podejmowałem ryzyko i umawiałem się, że zapłatą dla mnie będzie niewielki procent z ich przyszłych honorariów. Przez rok spałem na podłodze w moim "biurze", ale nawet bardzo mały procent od milionów z czasem daje niezły zysk.
 - Jak pan dzielił czas między swoją firmą a rodzinną? - Ula pytała z ciekawością.
 - Początki były trudne. Ojciec chciał mieć mnie na wyłączność w firmie. Jednak mama pozwalała mi się spełniać. Bardzo pomagała mi Paulina i Sebastian. Gdy ja byłem w swojej firmie, oni przejęli moje obowiązki w F&D. Jednak z czasem zaproponowałem wejście do spółki mojemu dobrem koledze ze studiów. Odciążył mnie i mogłem wrócić do rodzinnej firmy. Przejąłem obowiązki prezesa i rzadko już pojawiałem się w "DOBREJ RADZIE".
 - A co się stało z firmami po...?
 - Po śmierci żony, gdy wszystko mi zobojętniało? - dokończył Marek. - F&D kieruje mój szwagier. A DOBRA RADA nadal funkcjonuje, ale moje zyski są przekazywane na cele charytatywne.
 - Czyli nie wszystko panu zobojętniało, skoro z własnych pieniędzy finansuje pan wsparcie dla najuboższych. Nie powinnam narzekać, bo w porównaniu z tymi, którym pan pomaga, na pewno jestem dobrze sytuowana.
 - Owszem. Zresztą pani nie narzeka. Jest tylko sfrustrowana, bo ma określone marzenia, ale nie widzi możliwości ich spełnienia. Myślę jednak, że pani się nie poddaje, nie rezygnuje.
 - Tak. Proszę o tym pamiętać.
Delikatnie dała mu do zrozumienia, że nie pozwoli na uniki bez końca. Przypomniała sobie, że chciała ulżyć sąsiadowi, tymczasem on sprawił, że to ona poczuła się lepiej.
 - Wytrwałość jest zaletą.
 - Też tak uważam.
 - Pani zadanie jest niełatwe. Każdy z nas powinien pamiętać, że jego spełnione marzenia wpływają na los innych, na przykład takich jak Michał. Ludzi potrzebujących kogoś, kto w nich uwierzy. Pani sukces przyniesie pożytek bliźnim.
 - Nie przyniesie, bo się zbłaźniłam - wypiła resztę kawy. - Dziękuję, że wysłuchał pan moich jęków. Czas wracać do domu i zrobić coś pożytecznego - jak zwykle pomyślała o przerzucaniu kompostu.
 - Jest pani zbyt wymagająca wobec siebie. Proponuję, żebyśmy najpierw zjedli lunch.
 - Tutaj?
 - Tak. Dobra okazja, żeby zastanawiać się nad strategią wiodącą do sukcesu.
Przeczytał menu i pytająco spojrzał na Ulę.
 - Wszystko na pewno jest smakowite, ale nie mogę napchać się i zaraz potem schylać się w ogrodzie. A’propos, jeśli zaraz nie wrócę, będę miała...
Źle! Należy pamiętać o cierpiącym bliźnim. Konwersacja podczas smacznego posiłku stanowi część terapii, o czym wiedziała z własnego doświadczenia.
 - Co będzie pani miała?
 - Przykrość - pochyliła się ku niemu z konspiracją miną i szepnęła - Mój klient jest bezwzględnym tyranem. Jeśli nie zjawię się punktualnie kwadrans po pierwszej, żeby harować przez dwie godziny, to on...
 - Zrobi dziką awanturę? - Marek prawie się uśmiechnął, na razie tylko oczami.
 - Nie wiadomo. On nawet ma parę plusów. Nie sterczy nade mną, żeby pilnować, czy wyrwałam zielsko do ostatka. Nie marnuje mojego czasu, nie oczekuje, że będę wysłuchiwać jego biadolenia. Nie marudzi, że prawie nic nie robię za te grube pieniądze, które mi płaci.
 - A czy pozwala pani coś zjeść lub wypić?
 - Jaka kobieta interesu je i pije podczas pracy? – odpowiedziała pytaniem.
 - Taka, która uzyskuje darmowe porady. Jeśli sumienie będzie bardzo gryzło, może pani nadrobić zaległości w sobotę. Proszę przyprowadzić Małgosię. Mała zerwie kwiatki na wianek, a pani powyrywa zielsko.
 - To jest do zrobienia, - Ula rozpromieniła się - ale pod jednym warunkiem.
 - Coś podobnego! Chcę zafundować pani lunch, wysilam się, żeby ułatwić przyjęcie zaproszenia, nawet posuwam się tak daleko, że proponuję drobną zmianę w umowie, a pani jeszcze stawia warunki?
 - Faktycznie to wprost oburzające. Wobec tego bezwarunkowo przyjmuje zaproszenie i zamawiam coś lekkostrawnego.
Łakomie spojrzała na bekon, sałatę i pomidory, które kelnerka niosła do sąsiedniego stolika. Potem spod rzęs zerknęła na Marka, który obserwował ją z nieukrywanym rozbawieniem.
 - To według pani lekki posiłek?
 - Proszę suchą bułkę.
 - Przesada w drugą stronę - złożył zamówienie, a po odejściu kelnerki rzekł: - Teraz pani kolej.
 - Kolej? - była zła na siebie, że często powtarzała jego ostatnie słowa. - Parowa czy elektryczna?
 - Proszę mi powiedzieć o punkcie zwrotnym w pani życiu. Co stało się z ojcem Gosi?

Zrozumiała, że nieświadomie szła wytyczoną ścieżką prowadzącą do zastawionych sideł.
 - Czemu on pana interesuje?
 - Nie on, tylko pani - Marek wziął ją za rękę i delikatnie powiódł kciukiem po serdecznym palcu. - Rozwiedliście się?
Ula nerwowo zaśmiała się i umilkła.
 - Nie jesteśmy ze sobą... - cofnęła rękę i poprawiła włosy.
Należałoby zmienić temat, lecz Marek wyraźnie czekał na dalszy ciąg. Ula od początku znajomości bała się tego momentu, a wiedziała, że prędzej czy później to nastąpi. Jeśli opowie swoją żałosną historię, czy zdobędzie zaufanie i Marek powie o swoim nieszczęściu? Zwierzenia oznaczają całkowite odkrycie się przed bliźnim. Czy jest gotowa zaryzykować? Być może Marek odwróci się od niej z obrzydzeniem i nigdy nie zobaczy uśmiechu, który rzadko się pojawia, a tak pięknie rozświetla jego oczy. Skończą się puste żarty. Zostanie smutna pustka. To będzie nie do zniesienia. Po nieoczekiwanym pocałunku w policzek i po życzeniach powodzenia szła do banku w nastroju euforycznym, jakby wyrosły jej skrzydła u ramion. Pierwszy raz doświadczała uczucia, gdy człowiekowi zdaje się, że wszystko jest możliwe, lecz została sprowadzona na ziemię. Czy tak prędko musiał nadejść dzień, w którym jej marzenia i szacunek dla siebie zostaną podeptane?
 - Pobraliśmy się na drugim roku studiów.
 - Aha.
 - Początek mojego życia był piękny, miałam kochającą rodzinę, przyjaciela… W szkole uchodziłam za mało atrakcyjną, ale dzięki moim zdolnościom przyznano mi stypendium. Dostałam się na SGH. Wszystkie egzaminy zdawałam celująco. Byłam typową pupilką wykładowców i profesorów - skrzywiła się i odwróciła wzrok. - Kobieta powinna dbać o swój honor prawda?
 - Powinien każdy z nas, ale jesteśmy słabi, a młodzi ludzie są szczególnie bezbronni wobec hormonów.
 - Które potrafią zaćmić umysł, gdy złotowłosy... i złotousty... adonis roztoczy czar.
Siedziała ze spuszczoną głową i nerwowo bawiła się łyżeczką. Czekała, żeby Marek coś powiedział. Dotychczas umiejętnie zmieniał temat, więc w duszy prosiła go, żeby znów to zrobił. Prośba nie została spełniona, padło natomiast pytanie
 - Jak złotousty miał na imię?
 - Piotr. Wszyscy mówili na niego polo, bo uwielbiał nosić właśnie koszulki polo. Poznałam go, gdy tata zachorował. Robił specjalizację na kardiochirurgii.
 - Doktorek.
 - Pan nie wie co mówi. Był piękny jak bóg grecki. Wcielony Adonis.
 - Znany typ.
 - Nie pasowaliśmy do siebie. Byłam prymuską rozdartą między domem a uczelnią. Jego koledzy dziwili się, że Piotr zadaje się z kimś takim jak ja.
 - To raczej, że pani z nim?
 - Pan nie rozumie, byłam z tym wszystkim sama. Gdy zaczynałam naukę w liceum zmarła moja mama. Opiekowałam się wtedy młodszym rodzeństwem i ojcem, który całkowicie załamał się, to spowodowało, że zachorował na serce… Wtedy z Piotrkiem bardzo zbliżyliśmy się do siebie, wspierał mnie, dodawał sił, a gdy ojciec poczuł się lepiej, poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się bez namysłu, mimo iż znaliśmy się zaledwie kilka miesięcy. Po zakończeniu drugiego roku studiów pobraliśmy się. Piotr dostał propozycję stażu w Stanach. To była dla niego szansa, więc jako jego żona miałam obowiązek wyjechać razem z nim. Zostawiając tu wszystkich, których kochałam. Nie miałam nic do powiedzenia. Właśnie wtedy zobaczyłam za kogo wyszłam. Nie rozumiał, że ja też studiuje, że czeka mnie wielka przyszłość, że mam szansę zdobyć dobrą pracę. Moim jedynym majątkiem były pierwszorzędne szare komórki, - zawstydzona opuściła głowę - lecz i one zawiodły, gdy wyjechaliśmy do Stanów.
 - Przepraszam, nie chciałem... Myślałem...
Dla Uli było oczywiste, że uważał ją za wyrodną córkę, która gardziła ubogimi rodzicami.
 - Na pewno była pani straszliwie samotna - powiedział łagodnie.
Ula odważyła się na niego spojrzeć i w szarych oczach wyczytała szczere współczucie. Wzruszyła się i wystraszyła, że wybuchnie płaczem. Zacisnęła zęby i z trudem się opanowała.
 - Tym razem trafił pan. Gdybym należała do grupy nad wiek dojrzałych i zblazowanych panienek, wiedziałabym jaki jest mój mąż. Te nocne dyżury, alkohol, potajemne rozmowy telefoniczne. Ja byłam tylko sprzątaczką, kucharką szanowanego pana doktora.
Marek zaklął pod nosem.
 - Przepraszam słucham dalej.
 - To była gra, której zasady wszyscy rozumieli. A ja wierzyłam w to, co Piotr mi obiecywał. Że będę mogła odwiedzać rodzinę, że skończę studia już w Kanadzie… Jednak tak się nie stało. Zamknął mnie w domu i nie pozwolił z nikim się kontaktować. Przemienił się w tyrana. Nawet nie wiedziałam, że mój ojciec zmarł. Piotr wiedział o tym, gdyż zadzwonił mój brat, żebym przyjechała. Jednak ten nie powiedział ani słowa - po policzku Uli spłynęła łza.
 - Bydlak...
 - Gdy usłyszał, że jestem w ciąży, powiedział, że nie ma czasu na wychowywanie bachorów. Że to zrujnowałoby jego karierę, a on musi być cały czas w rozjazdach. Dziecko by przeszkadzało. Myślał, że jestem bystra, inteligentna. Radził mi...
 - Usunąć ciążę?
 - Tak. Powiedział, że ma świetnego kumpla, który jest ginekologiem. Załatwiłby wszystko po cichu.
Marek był równie oburzony jak ona, gdy usłyszała beznamiętne słowa lekkoducha.
 - Wiedziałam, że nie będzie zachwycony perspektywą zostania ojcem, ale liczyłam, że dziecko go zmieni. Że będzie jak na początku, gdy wierzyłam w nasze małżeństwo i to co jest między nami. Byłam beznadziejnie naiwna. Naprawdę wierzyłam, że obowiązują takie zasady jak honor, przyzwoitość i uczciwość. Żałosne, prawda?
 - Ten pajac był żałosny. Czemu się po prostu nie zabezpieczył, skoro nie planował powiększenia rodziny?
 - Wiele razy wracał do domu lekko pijany. Kilka razy wykorzystał mnie bez mojej zgody - umilkła, ponieważ zaschło jej w ustach. Dawno nikomu nie mówiła, nawet starała się nie myśleć o ponurej przeszłości. Teraz opowiadała pozornie chłodno, lecz znowu przeżywała dawną tragedię. - Chętnie napiłabym się wody.
Marek czuł się okropnie. Nie zamierzał wyciągać bolesnych wspomnień, żeby zaspokoić ciekawość o wyrostku, który oszukał i wykorzystał zakochaną w nim dziewczynę i wyrzekł się własnego, nienarodzonego jeszcze dziecka. Miał ochotę objąć Ulę i powiedzieć, że jest wspaniała, lecz w miejscu publicznym nie wypadało. Mógł jedynie spełnić jej prośbę. Przyniósł wodę, nie czekając na kelnerkę.
 - Bardzo mi przykro. Ula... wybacz mi..., nie chciałem sprawić ci przykrości.
Nie zauważyła, że zwrócił się do niej po imieniu, że w ogóle coś powiedział. Była głucha, zatopiona we wspomnieniach.
 - Nie chciałam iść na zabieg, ale wtedy powiedział mi, że albo usunę ciążę, albo zrobi wszystko, by to dziecko się nie narodziło.
 - I co się dalej wydarzyło?
 - Przyjechali rodzice Piotra, nic nie wiedzieli o moim istnieniu. Piotr oszukał mnie, bo mówił, że zginęli w wypadku. Kiedy był na dyżurze zapukali do naszych drzwi. To naprawdę wspaniali ludzie. Jego mama ucieszyła się że zostanie babcią, jednak ojciec był zszokowany. Jednego dnia dowiedział się, że od roku czasu ma synową i że na dodatek zostanie dziadkiem - lekceważąco wzruszyła ramionami. - Zadzwoniłam do Piotra, powiedziałam, że mamy gości. Nie wiedział co ma mi powiedzieć. Przecież wyszło jego kłamstwo na jaw.
 - Dlaczego cię okłamał w sprawie rodziców?
 - Okazało się, że rodzice Piotra są wysoko postawionymi ludźmi z tytułem szlacheckim. Uważał, że gdybym to wiedziała, rozpuściłabym się i nic nie robiła.
Na twarzy Marka odmalowały się myśli, które Ula bez trudu odczytała.
 - Widzę po pańskiej...
 - Daj spokój, – żachnął się - mówmy sobie po imieniu.
 - Jak pan...jak chcesz. Widzę po minie, że zastanawiasz się, dlaczego żyję skromnie na łasce Szymczyków, zamiast dostatnio na koszt teściów.
 - Przyznaję, że to dziwne.
 - Było tak: Po telefonie Piotr przyjechał do domu i zachowywał się dziwnie. Czułam, że wybuchnie awantura. Piotr wraz ze swoimi rodzicami wyszli do ogrodu, aby porozmawiać. Bałam się, że będą żądali ode mnie usunięcia ciąży, bo gdybym urodziła chłopca...
 - Twój syn odziedziczyłby cały majątek dziadków, a Piotr zostałby z niczym. Co zrobiłaś?
 - Gdy usłyszałam jego słowa, że on mnie nie kocha, że chce się ze mną rozwieść, że ma kogoś innego, a ja byłam jedną wielką pomyłką, młodzieńczym szaleństwem to... - głos jej się załamał - Uciekłam.
 - Kiedy?
 - Natychmiast. Nie zastanawiałam się dokąd, ani jak sobie poradzę. Wzięłam torebkę, paszport i pojechałam przed siebie.
 - A studia, nie myślałaś, żeby wrócić na nie?
 - Po sporej przerwie udało mi się ukończyć studia z wyróżnieniem. Było ciężko, bo wtedy Gosia była mała. Czasami myślę, że oceniałam teścia niesprawiedliwie. Nie myślałam jasno. Ale ja chciałam mieć normalną rodzinę, cieszyć się w pełni z macierzyństwa, skończyć studia, ale wtedy musiałabym zostawić dziecko obcej osobie, może nawet oddać do adopcji, gdybym sobie nie radziła. A ja nie chciałam zostawiać cząstki mnie obcym ludziom.
Marek chwycił ją za rękę i mocno uścisnął.
 - Bez trudu znalazłam pracę w biurze w okolicach Florydy, ale któregoś dnia zjawiła się kobieta z opieki społecznej, bo ktoś mnie poszukiwał. Zaczęła wypytywać, co zrobię po porodzie i podsunęła parę możliwości. Mówiła, że jestem inteligentna, mogę daleko zajść, więc warto pomyśleć o adopcji. To mnie tak przeraziło, że znowu uciekłam. Wyobrażałam sobie, że jestem śledzona, że zabiorą mi dziecko, pozbawią praw rodzicielskich i nigdy go nie zobaczę. Znowu uciekałam tym razem przyleciałam do Polski. Nie odważyłam się wrócić od razu do domu, bo bałam się, że mnie tam znajdą. Pracy także nie podjęłam, ze strachu. A gdy skończyły się pieniądze, musiałam spać na ulicy i żebrać, żeby coś zjeść. Teraz widzę, jaka byłam głupia. Na pewno ludzie chcieli mi pomóc, a ja zachowywałam się irracjonalnie - bezskutecznie próbowała się uśmiechnąć. - Wpadłam w depresję.
 - Nic dziwnego. Ciekawe, jak złotowłosy doktorek poradziłby sobie, gdyby musiał przejść przez to co ty. Sam, oszukany, porzucony i...
 - W ciąży? - powiedziała Ula, wreszcie się uśmiechając. - Dziękuję za sugestię, która podniosła mnie na duchu.
Marek zamknął jej dłonie w swoich.
 - Jesteś bardzo dzielna, bo wszystko przetrwałaś, pokonałaś wiele trudności. To dopiero jest coś, co podnosi człowieka na duchu. Co było dalej?
 - Gdy zaczął się poród, znalazł mnie policjant. Dobrzy ludzie nie zorientowali się, że rodzę, myśleli, że krzyczę tylko z bólu. Umyli mnie i zawieźli do szpitala, w którym przymknięto oko na brak ubezpieczenia. Dwa dni po porodzie usłyszałam przyciszony męski głos. Ktoś pytał o przywiezioną przez policję kobietę, która nazywa się Urszula Sosnowska.
- Kto to był?
- Nie czekałam, żeby dowiedzieć się kto pyta. Zabrano mi moje rzeczy, ale wzięłam z cudzej szafki wszystko, co tam było. Łącznie z pieniędzmi. Nie wiedziałam, do kogo należy ubranie, i mało mnie to obchodziło. Porwałam córeczkę i uciekłam - wzdrygnęła się na myśl o tym, jak jej postępek mógł się skończyć. - Teraz bardziej pilnują i już tak łatwo bym się nie wymknęła.
W tym momencie kelnerka przyniosła zamówione dania, więc Marek musiał odsunąć się i cierpliwie czekać, aż zostaną sami.
 - Dokąd uciekłaś?
 - Wróciłam do domu myślałam, że ojciec mi pomoże, że jakoś razem damy radę, jednak gdy dotarłam do Rysiowa zobaczyłam tabliczkę „Na sprzedaż”. Nie wiedziałam co się dzieje. Dlaczego ojciec chciał sprzedać dom? Drzwi były zamknięte. Bałam się o los córki, chciałam ją dobrze ukryć.
 - A siebie?
 - Ja się nie liczyłam. Zostawiłam dziecko na progu dom i dołączyłam kartkę z prośbą o opiekę, ale podpisałam się tylko inicjałem. Byłam pewna, że ktoś znajdzie dziecko.
 - Jak cię odnaleziono?
 - Byłam dość daleko, gdy poraziła mnie myśl, że nikt nie znajdzie Gosi. A jeśli ktoś ją znajdzie, uzna że musi powiadomić władze, gazety, albo telewizja opublikuje apel do matki. Zawróciłam gnana nadzieją, że dziecka nie znaleziono, ale przecież zrobiłam to, żeby ktoś je znalazł. Postanowiłam tak długo krążyć w pobliżu, aż dowiem się, gdzie jest moja córka - umilkła i machinalnie obracała widelec.
 - I co?
 - Małgosię znalazła Ania. Wykupili dom po moich rodzicach z nadzieją, że kiedyś Jasiek albo Beatka będą chcieli w nim zamieszkać.
 - A Ty?
 - Ja przecież wyjechałam, przez lata nie dawałam znaku życia. Wszyscy mnie już skreślili. Uważali, że wyrzekłam się rodziny i tylko mąż był dla mnie najważniejszy, skoro nawet na pogrzeb ojca nie przyjechałam, a ja... nawet nie wiedziałam, że on nie żyje, - Uli łamał się głos. - dopiero z czasem Maciek mi wszystko powiedział.
 - Jak Szymczykowie cię odnaleźli?
 - Maciek przeczuwał, że to moje dziecko. Intuicyjnie czuł, że mam kłopoty ze sobą, potrzebuję pomocy i nie odejdę zbyt daleko - Ula otarła łzę. - Ania i Maciek marzyli o kolejnym dziecku i mogliby je mieć, ale odszukali mnie i oddali Gosię - po policzku spłynęła druga łza. - Wrócili mi życie - widelec wypadł z trzęsącej się ręki. Marek zerwał się z krzesła, objął Ulę i szepnął słowa pocieszenia, jakich od lat nie mówił. Czul się winny. Bał się, że przywołał wspomnienia, które zadręczą tę nieszczęsną istotę. Gdy po chwili Ula spojrzała na niego, miała oczy pełne łez, ale już się opanowała.
 - Wybacz, nie jestem w stanie nic przełknąć.
 - Ja chyba też nie. Wracamy do domu. Nie umiem gotować, ale potrafię otworzyć puszkę z zupą - nadal obejmował Ulę, nie chciał jej puścić. - Już lepiej? - spytał, gdy się odsunęła.
 - Tak.
Położył na stoliku pieniądze i przepraszająco uśmiechnął się do kelnerki. Wyszli na rynek.
 - To pierwszy sklep Ani i Maćka - powiedziała Ula, ostrożnie stąpając po kocich łbach. Marek rzucił okiem na butik z egzotycznymi olejkami, mydłami, świeczkami. Jego uwagę przykuł koszyk z cytrusami i napisem: "Poprawmy sobie nastrój". Skojarzył to ze świeżym zapachem unoszącym się w domu i z faktem, że pani Dąbrowska, Ula Cieplak, Ania i Maciek Szymczykowie są znajomymi, a Ula i Maciek przyjaciółmi od dziecka. Pomyślał o macierzance posadzonej na tarasie przez Ulę. Jak zioła wpływają na nastrój?
 - Teraz mają sklepy w całym kraju.
 - Idź w ich ślady. L’AMOUR też może się rozrosnąć, prawda? Gdyby trochę pomóc...
 - Rośliny wykorzystują energię słoneczną, która jest za darmo, w przeciwieństwie do tej do silnika spalinowego - wystraszona przystanęła. - Zostawiłam kluczyki w samochodzie i jeśli ktoś mi go sprzątnął, marny mój los. Gdzie zaparkowałeś?
Przyśpieszyła kroku, ale obcas utknął między kamieniami i zachwiała się. Marek podtrzymał ją i spojrzał w jej oczy i... też się zachwiał. Psychicznie. A właściwie stracił równowagę ducha już wcześniej, gdy ujrzał Ulę obsypana mąką.
 - Skręciłaś nogę?
 - Nie..., chyba nie.
 - Poczekaj chwilę, zaraz tu podjadę. Tak będzie lepiej i prędzej - w biegu wyjął kluczyki.
 - Zgubiłeś coś.
Nie usłyszał. Nieważne. Ula podniosła z ziemi gałązkę z resztką pokruszonych listków. Majeranek! To był majeranek! czyżby Marek nosił gałązkę, którą dała mu do powąchania? Dlaczego? Powodów mogło być kilka. Najbardziej oczywisty był ten, że Marek machinalnie wsunął gałązkę do kieszeni i zapomniał. Lecz rano miał inną marynarkę!

1 komentarz: