Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 10 grudnia 2015

"UPADKI I WZLOTY" - rozdział 6,7,8,9,10 ostatni



ROZDZIAŁ 6


 - Marek… - powiedziała cicho - to nie może być prawda… Tobie tylko się wydaje, bo przyzwyczaiłeś się do mnie. To prawie niemożliwe, żeby taki mężczyzna jak ty zakochał się w kimś takim jak ja. Widziałam niejednokrotnie jakie dziewczyny kręcą się wokół ciebie. Są zadbane, długonogie i po prostu piękne. Spójrz na mnie. Ja w porównaniu z nimi wypadam blado i nijako…
 - Ula, – przerwał jej podnosząc gwałtownie głowę i chowając jej dłonie w swoich – jak możesz tak się nie doceniać? Jak możesz mieć o sobie takie niedobre zdanie? Czy ty naprawdę nie widzisz w lustrze tego co ja? Ja widzę piękną kobietę z oczami jakich nie spotkałem u jakiejkolwiek innej. Kobietę o dobrym, szczerym i wrażliwym wnętrzu. Kobietę skrzywdzoną, ale potrafiącą walczyć. Masz jeszcze jeden wielki atut. Atut, którego nie posiadają te wszystkie modelki z F&D. W przeciwieństwie do nich posiadasz mózg, którym potrafisz się posłużyć. Z tobą można porozmawiać na każdy temat, a z nimi tylko o lakierze do paznokci i tuszu do rzęs. To one względem ciebie wypadają słabo a nie odwrotnie, bo mają pusto w głowach. Nie zamykaj mi drogi do siebie i daj mi szansę. Nie oczekuję od ciebie żadnych deklaracji. Jedyne czego pragnę to żebyś przemyślała to, co powiedziałem wcześniej i nie zmieniała się w stosunku do mnie. Nie czuj się też zobowiązana do czegokolwiek. Ja chcę tylko być obok i w razie potrzeby pomóc. Nie znam nikogo, kto bardziej zasługiwałby na szczęście tak jak ty - zamilkł. Ona też milczała patrząc na niego szklącymi się od łez oczami. Z czułością starł jej z policzków słone krople. - Nie płacz Ula. Ja chciałbym tylko, żebyś uwierzyła, że moje intencje względem ciebie są szlachetne i szczere. Nie potrafiłbym cię skrzywdzić. Prędzej sobie bym coś zrobił.
Wbrew temu co powiedział rozpłakała się na dobre.
 - Jest mi tak przykro, – szlochała – jest mi tak strasznie przykro, że nie mogę odwzajemnić ci się tym samym. Jesteś najlepszym człowiekiem jakiego znam, ale dla mnie to za wcześnie. Mam w głowie taki zamęt i już sama nie wiem, co myśleć.
 - Wiem Ula… wiem…, potrzebujesz czasu a ja to uszanuję. Nie liczę na zbyt wiele, choć nie ukrywam, że bardzo pragnę być dla ciebie kimś więcej niż tylko przyjacielem. Pójdę już. Późno się zrobiło a ty musisz odpocząć.
Wstał z fotela i poszedł do przedpokoju. Podniosła się i ona. Ubrał płaszcz i owinął szyję szalikiem. Podeszła do niego i ucałowała jego policzek.
 - Dobranoc Marek. Jedź ostrożnie i nie trać nadziei.
Nie zdawała sobie sprawy ile otuchy wlały w jego serce jej ostatnie słowa. Wyszedł na zewnątrz i przystanął wciągając mroźne powietrze do płuc. – Może kiedyś Ula. Może kiedyś…
Mimo, że nie odwzajemniła tej miłości wracał do domu z lekkim sercem. Cieszył się, że ona już wie. Zdobył się na odwagę i wyjawił jej swoje uczucia. Nie zdziwił się, kiedy mu powiedziała, że nie może zrewanżować mu się tym samym. Ona nadal myślała o Bartku wbrew temu co mówiła. Nosiła przecież pod sercem jego dziecko. Był pewien, że Dąbrowski nawet przez sekundę nie pomyślał, co się z nią dzieje. Już sam fakt, że oszukał ją zapewniając, że się pobiorą a następnego dnia uciekł jak szczur z tonącego statku, było tego najlepszym dowodem. Kiedyś powiedziała mu, że jeśli się kogoś kocha, to nie można tak po prostu przestać. Uczuć nie da się wyłączyć jak żelazko z kontaktu, bo długo tkwią w człowieku. To czas je weryfikuje i robi porządek w głowie i sercu. Miał nadzieję, że i w tym przypadku tak będzie.

Pogubiła się. Już sama nie wiedziała co o tym myśleć. Marek wyznał jej miłość, a ona musiała go sprowadzić na ziemię. Widziała jak bardzo jest mu przykro, ale czy mogła go oszukiwać? Powiedziała mu prawdę. Najpierw musi uporać się z własnymi problemami. Tyle innych rzeczy miała na głowie. Obrona na dwóch kierunkach, wcześniej poród i ta tęsknota za rodziną. To doskwierało jej najbardziej i najbardziej martwiło. Nie było dnia, by nie myślała czy u nich wszystko dobrze i czy są zdrowi. Szesnastoletni Jasiek powinien jeszcze korzystać z dzieciństwa, a tymczasem to pewnie na niego spadł obowiązek opieki nad małą Beatką. Kiedyś ona to robiła, bo scedował to na nią ojciec nie wziąwszy nawet pod uwagę jak bardzo absorbuje ją nauka.
 - Twoje studia mnie nie obchodzą – mawiał. – Wystarczy, że łożę na nie kupę pieniędzy. Masz obowiązki w domu i powinnaś się z nich wywiązywać.
Z tą kupą pieniędzy mocno przesadził, bo tak naprawdę płacił tylko za najpotrzebniejsze rzeczy. Nawet na ubrania jej żałował. Niejednokrotnie przerabiała coś ze starej odzieży po mamie, żeby mieć w czym chodzić.
Od tego myślenia rozbolała ją głowa. Wzięła tabletkę i położyła się wcześniej niż zwykle. Jutro musiała być na uczelni. Była umówiona z jednym z promotorów na konsultację w sprawie pracy dyplomowej.

Wyszła z uczelni w świetnym nastroju. Profesor Richter, jej promotor na wydziale ekonomii pochwalił jej pracę za profesjonalizm i rzetelne podejście do tematu. Mówił, że już do niczego nie może się przyczepić i liczy na piękną obronę tej pracy. Powiedział też, że prawdopodobnie odbędzie się w połowie czerwca i zostanie powiadomiona kiedy już uściśli termin. Nacisnęła mocniej czapkę na uszy i ruszyła w stronę przystanku. Nie uszła zbyt daleko, gdy usłyszała za plecami.
 - Ulka? Ulka, to ty?
Odwróciła się gwałtownie, bo dobrze znała osobę, do której należał ten głos. Momentalnie w jej oczach ukazały się łzy.
 - Dobry Boże! Jasiek! Co ty tu robisz? Jak ja bardzo tęsknię za wami – rzuciła się bratu w ramiona. I on był wzruszony i długo nie chciał jej z nich wypuścić. Jego ręce ześlizgnęły się na jej brzuch.
 - To dlatego, prawda? – wyszeptał. Wiedziała o co pyta. Przytaknęła.
 - Tak Jasiu. Dlatego. Pojedziesz do mnie? Mieszkam tu niedaleko. O tak wiele rzeczy chcę cię zapytać.
 - Pojadę Ula. I ja chcę się też czegoś dowiedzieć. Tak długo cię nie widziałem. Nie miałem pojęcia dlaczego ojciec wyrzucił cię z domu. Nie chciał nam powiedzieć. Mówił tylko, że dla niego przestałaś istnieć i zakazał nawet wymawiania twojego imienia. Płakaliśmy oboje i ja i Betti. Ona najbardziej, bo nie mogła zrozumieć dlaczego już z nami nie mieszkasz.

Otworzyła drzwi do mieszkania i weszła do środka. Za nią wsunął się Jasiek.
 - Jak widzisz małe to mieszkanko, ale przynajmniej własne. Miałam dużo szczęścia, bo po tym jak tato wygonił mnie z domu poszłam pieszo do Warszawy. Zmarzłam tak bardzo, że usiadłam na podłodze w jednej z klatek schodowych i usiłowałam się rozgrzać. Tam znalazł mnie pewien człowiek. Byłam nieprzytomna. On zaopiekował się mną. Wezwał lekarza i pomógł wyzdrowieć. Dzięki jego przyjacielowi mogłam się tu wprowadzić. On też zaproponował mi pracę u siebie w firmie. Teraz nieźle mi się powodzi. W maju będę rodzić a w czerwcu się bronię.
 - Znasz płeć dziecka? Będę wujkiem chłopca czy dziewczynki?
 - Dziewczynki. To już pewne.
 - To Bartka dziecko, prawda? – spytał cicho. Przytaknęła.
 - Bartka, ale nie mówmy o nim, dobrze?
 - Dobrze, ale powiem ci tylko, że tata nic nikomu nie powiedział o ciąży. Jeśli ktoś o ciebie pytał to mówił, że uciekłaś z domu. Tym samym zwalił winę na ciebie i umył rączki. Nie wybaczę mu tego nigdy. Dąbrowska też nic nie wie.
 - I niech tak zostanie. Lepiej żeby nikt nie wiedział, a tata… Tata może kiedyś zrozumie, że nie zachował się wobec mnie należycie i może wybaczy.
 - Byłaś w Rysiowie w wigilię, prawda? To od ciebie te prezenty. Byliśmy z Betti na cmentarzu i od razu zorientowaliśmy się jak zobaczyliśmy doniczkę z chryzantemami. Ojciec do tej pory się nie domyśla, a my udajemy, że też nie wiemy od kogo te dary. – Uściskała go kolejny raz.
 - Bardzo za wami tęsknię. A co ty robisz w Warszawie o tej porze? Nie powinieneś być w szkole?
 - Byliśmy z kumplami na stadionie „Skry”, bo trwa nabór do drużyny juniorów. Zapisałem się.
 - Musisz mi obiecać, że przywieziesz tu Betti. Może w którąś sobotę lub w niedzielę. Wymyśl coś, żeby tata nie nabrał podejrzeń. Dam ci trochę pieniędzy, żebyś miał na bilet. Kup też małej trochę słodyczy. Lubi je, a tata pewnie nie często je kupuje.
 - Na pewno ją przywiozę, ale na razie nie będę jej mówił, że cię odnalazłem. Niech to będzie niespodzianka.
Przygrzała obiad. Zajadali ze szczęśliwymi minami, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Poszła je otworzyć i ujrzała Marka. Spojrzała odruchowo na zegar.
 -A co ty tu robisz tak wcześnie?
 - Wpadłem tylko na chwilkę. Przywiozłem ci robotę i trochę pączków od Bliklego. Dostanę jakiejś kawy? – spojrzał ponad jej głowę i dostrzegł Jaśka. – O przepraszam, nie wiedziałem, że masz gościa. To może innym razem ta kawa. – Uśmiechnęła się.
 - Nie wygłupiaj się. Mam gościa i to nawet bardzo ważnego gościa. Przedstawiam ci mojego brata Jaśka. Dzisiaj był dla mnie bardzo szczęśliwy dzień, bo przypadek zrządził, że spotkaliśmy się. A to Jasiu mój dobroczyńca i wybawca Marek Dobrzański. – Uścisnęli sobie dłonie. Marek z sympatią popatrzył na chłopaka.
 - Jak ty ją rozpoznałeś? Ja byłem świadkiem jej przemiany, jak zdjęto jej aparat i jak kupowała modne okulary i nie mogłem jej poznać. – Cieplak roześmiał się.
 - Siostry miałbym nie poznać? Zmieniła się, ale ja pamiętam ją właśnie taką bez aparatu i bez okularów. To od tej nauki tak oślepła, że potem musiała je nosić. Nauka szkodzi zdrowiu, a ona jest tego najlepszym przykładem – parsknął śmiechem. Marek dopił swoją kawę i wstał.
 - Będę się zbierał. Muszę jeszcze wrócić do firmy.
 - Ja też powinienem wracać. Ojciec się wścieknie, jak nie wrócę o jakiejś przyzwoitej porze. Nie lubi zajmować się Betti, wiesz przecież.
 - Marek, podwiózłbyś go do centrum? Tam ma autobusy do Rysiowa. Będę spokojniejsza.
 - Pewnie. Nie ma sprawy.
Kolejny raz ściskała go ze łzami w oczach. Nie wiedziała kiedy go znowu zobaczy.
 - Daj mi jakoś dyskretnie znać kiedy przyjedziesz, dobrze? Masz numer mojej komórki?
 - Mam Ulka. Wprawdzie po twojej ucieczce ojciec zabronił nam korzystać z telefonu, bo bał się chyba, żebyśmy nie dowiedzieli się prawdy. Zresztą nadal tak jest. Będę musiał wykorzystać moment, kiedy go nie będzie, ale na pewno cię powiadomię, a ty uważaj na siebie i dbaj o siebie. Niedługo znowu się zobaczymy.

Z podziwem patrzył na srebrnego Lexusa Dobrzańskiego.
 - Świetne cacko – powiedział z uznaniem.
 - Wsiadaj. Zawiozę cię do Rysiowa. Nie będziesz się tłukł autobusem. Po drodze jeszcze pogadamy.
Sporo się dowiedział o życiu Uli w rodzinnym domu i o tym jak nie zawsze ojciec traktował ją dobrze. Usłyszał wiele niepochlebnych słów o Bartku. Jasiek nie szczędził szczegółów opowiadając mu jaki z niego lawirant i kombinator.
 - Wcale mu nie zależało na Ulce. Przez cztery lata wisiał na niej, bo wiedział, że łatwo mógł od niej wyciągnąć pieniądze, które zarabiała na korepetycjach. Bez przerwy wycierał się z innymi dziewczynami, a ona mu wierzyła i ufała. Zakochała się. Miłość jest ślepa. Teraz wreszcie przejrzała na oczy. Cieszę się, że cię poznała. Jest najlepszą siostrą na świecie. To ona zawsze o nas dbała nie tata. On zupełnie się zmienił po śmierci mamy i chyba za to, że odeszła obwinia Betti, bo mama zmarła tuż po jej urodzeniu.
 - Posłuchaj Jasiek. Tu masz wizytówkę z moim numerem komórki. Jak tylko uda wam się wyrwać zadzwoń do mnie. Przyjadę po was. Będę czekał na tym przystanku, na którym stoimy teraz. Nie chcę podjeżdżać pod dom, bo mogłoby to się wydać podejrzane. Tak będzie lepiej.
 - Dobrze. Dziękuję jeszcze raz za wszystko, a przede wszystkim za Ulę – Jasiek uścisnął mu dłoń. – Do zobaczenia. – Wysiadł z auta i pomaszerował ulicą w kierunku domu z numerem ósmym.

Sama nie mogła wyjść ze zdumienia przeglądając wyniki internetowej sprzedaży. Zysk przerósł wszelkie jej oczekiwania. Przez pierwsze dwa miesiące nowego roku zarobili ponad sto dwadzieścia pięć tysięcy. Kreacje rozchodziły się w iście rekordowym tempie. Pshemko wtajemniczony przez Marka, że rozkręcają taki pomysł, żeby opróżnić magazyny podszedł do tego z wielkim entuzjazmem. Obiecał, że osobiście powiadomi wszystkie stałe klientki o możliwości zakupu jego dzieł po obniżonej cenie. To bardzo przełożyło się na intensywną sprzedaż. Te bogate kobiety kupowały po kilka kreacji. Ula chwytała się za głowę. Również wszystkie płaszcze, które do tej pory sfotografowała i wkleiła ich zdjęcia na stronę, rozeszły się w mgnieniu oka. Triumfowała i cieszyła się każdą sprzedaną rzeczą tym bardziej, że Marek w kółko powtarzał jaki jest z niej dumny. Nie oszczędzał na niej. Dawał extra premie, a ona dzięki temu czuła jeszcze większą motywację do wysiłku. Próbował ją trochę przystopować. W jej stanie nie było wskazane takie przepracowywanie się. Ona zapewniała go, że nic jej nie jest i czuje się znakomicie. Jej stosunek do niego nie uległ zmianie po tym wyznaniu jakim ją uraczył. Wychodziła ze skóry, żeby był z niej zadowolony. Wiedział, że to z wdzięczności za to co dla niej zrobił tak haruje a nie dlatego, że nagle zapałała do niego uczuciem. Było mu przykro i żal, bo on z każdym dniem coraz bardziej upewniał się w tym, że ona jest jego największą miłością. Miłością na całe życie. Ciężko pracował nad sobą, by nie przekroczyć tej delikatnej granicy. Nie chciał niczego zepsuć i ledwie hamował się czasem, by nie podejść do niej, wziąć w ramiona i pocałować najczulej jak tylko potrafił. Zdawał sobie sprawę, że nie może tego zrobić. Uznałaby to za nachalność z jego strony i próbę wymuszenia na niej czegoś.

Na początku kwietnia zadzwonił do niego Jasiek informując, że w najbliższą sobotę wybiera się wraz z Betti do Warszawy. Przekonał ojca, by pozwolił mu zabrać małą na przedstawienie do teatru. Nawet nie sądził, że ojciec tak łatwo się zgodzi a z drugiej strony pomyślał, że ich wyjazd jest mu pewnie na rękę. Nie robił nic w tym kierunku, żeby poświęcić choć trochę czasu wychowaniu najmłodszej córki. Ciągle uważał, że to dziecko jest jak wyrzut sumienia, bo gdyby nie ono jego żona Magda żyłaby do dziś. To nie była prawda i to nie Beatka była przyczyną jej śmierci. Miała w głowie olbrzymiego tętniaka, który pękł i spowodował zgon. Ojciec jednak nie przyjmował takiej prawdy. Dla niego sprawa była jednoznaczna.
 - To świetna wiadomość Jasiu. Tak jak się umawialiśmy, będę na was czekał na tym przystanku o dziesiątej. Dzwoniłeś do Uli?
 - Jeszcze nie i chyba już nie zadzwonię, bo ojciec wraca. Przekaż jej dobrze? Muszę kończyć. Na razie – rozłączył się pośpiesznie słysząc jak ojciec otwiera wejściowe drzwi.
Jak tylko skończył rozmowę z młodym Cieplakiem połączył się z Ulą.
 - Mam dobre wieści. W sobotę przywiozę ci Betti i Jaśka. Właśnie dzwonił i prosił, żebym przekazał ci wiadomość. Nie mógł dłużej rozmawiać, bo wasz ojciec wrócił do domu.
 - Naprawdę? – zadrżał jej głos. – Przywieziesz ich?
 - Tak się z nim ostatnio umawiałem. Lepiej, żeby nie jechali autobusem. Ze mną będą szybciej.
 - Znowu mam u ciebie dług wdzięczności – chlipnęła w słuchawkę.
 - Nie ma o czym mówić. Przecież powiedziałem ci kiedyś, że zawsze chętnie pomogę. Nie płacz, bo twoje dziecko urodzi się beksą i nie pozwoli ci po nocach spać. – Uśmiechnęła się przez łzy.
 - Nie płaczę już i bardzo ci dziękuję.

Zaparkował niedaleko rysiowskiego przystanku. Wysiadł z samochodu i oparł się o jego maskę. Spojrzał na zegarek, którego wskazówki wskazywały za pięć minut dziesiątą. – Za chwilę powinni być – ledwo to pomyślał i już dostrzegł Jaśka prowadzącego za rękę pięcio lub sześcioletnią dziewczynkę. Uśmiechnął się i gdy podeszli przywitał się z nimi. Uścisnął Jaśkowi dłoń i przykucnął przy Betti.
 - Witaj Beatko, jestem Marek i zawiozę was dzisiaj do Warszawy. – Dziewczynka rozciągnęła usta w promiennym uśmiechu, a on ujrzał wtedy to niezwykłe podobieństwo do jego kochanej Uli. Te same, ogromne, chabrowe oczy, ten sam wykrój pełnych ust i identyczny uśmiech. Pomyślał, że Ula w jej wieku musiała wyglądać tak samo. Podała mu dłoń i powiedziała.
 - Dzień dobry. Jeszcze nigdy nie jechałam takim ładnym samochodem.
 - No to dzisiaj będziesz miała okazję – otworzył drzwi Lexusa mówiąc. – Wsiadaj, bardzo proszę. – Pomógł jej zapiąć pas. Jasiek usiadł obok niego. Ruszyli.
 - Ona nadal nic nie wie? – mruknął cicho do Jaśka. Tamten pokręcił głową.
 - Nie. Chciałem, żeby miała niespodziankę.
Podczas drogi nie rozmawiali zbyt wiele. Po pół godzinie zatrzymał samochód przed kamienicą na Raszyńskiej. Betti rozglądała się ciekawie.
 - Tu jest teatr? To chyba jakiś mały.
 - Nie marudź Betti. Wysiadamy – zbył ją Jasiek.

Usłyszała dzwonek i niemal biegiem rzuciła się do drzwi. Otworzyła je na oścież i rozwarła szeroko ramiona.
 - Ulcia!? - mała wpadła w nie i nie mogła się uspokoić z podekscytowania. – Nawet nie wiesz jak bardzo tęskniłam i jak bardzo płakałam. Myślałam, że zapomniałaś o nas.
 - Nigdy o was nie zapomniałam. Nigdy myszko – wykrztusiła z siebie połykając łzy.



ROZDZIAŁ 7


Usiedli przy zastawionej smakołykami ławie. Mała przylgnęła do Uli i nie mogła się od niej odkleić. Przytulała się mocno ściskając ją za szyję i co chwilę całując jej wilgotne policzki. Marek patrząc na nie sam się wzruszył. Teraz zrozumiał jak bardzo dramatyczne musiało być dla nich opuszczenie przez Ulę domu. Była dla nich jak matka. Czuła i opiekuńcza.
 - Ulcia musisz tutaj mieszkać? Nie możesz wrócić do domu? Nie ma mi kto czytać bajek. Jasiek czasami czyta, ale on ma lekcje do odrobienia i nie zawsze czas. – Przytuliła ją mocno do siebie.
 - Nawet nie wiesz myszko jak bardzo bym chciała wrócić, ale tata nigdy się na to nie zgodzi.
 - On jest niedobry. Krzyczał na mnie jak pytałam o ciebie i wyganiał do pokoju. – Pogładziła jej kasztanowe, długie włosy.
 - Nie sprzeciwiaj mu się. Od teraz będziemy się widywać częściej, ale to będzie nasza tajemnica, o której on nie może się dowiedzieć.
 - Wiem i na pewno mu nic nie powiem. O prezentach od ciebie też nie wygadałam. Umiem trzymać język za zębami.
Podczas tej wizyty Marek mógł wyrobić sobie własne zdanie o Józefie Cieplaku. Z ich opowieści wyłaniał się człowiek, który bez wątpienia ożenił się kiedyś z wielkiej miłości. Śmierć żony spowodowała, że nie potrafił przelać tej miłości na własne dzieci, bo strata była zbyt wielka. Nie był chyba do końca złym człowiekiem, ale też nie do końca dobrym. Dobry ojciec nie obwinia dziecka o śmierć swojej żony. Nie wyrzuca ciężarnej córki z domu tylko dlatego, że popełniła błąd i nie traktuje syna jak opiekunki do dziecka, bo sam nie ma serca, żeby się nim zająć. Te dzieci musiały szybko dorosnąć, a przynajmniej Ula i Jasiek, bo zbyt wiele obowiązków na nich zrzucił. Obowiązków, które były jego powinnością jako rodzica. Doprowadził do separacji rodzeństwa, choć musiał mieć świadomość jak wiele Ula dla nich znaczy i że traktują ją jak matkę.
 - Dlaczego masz taki wielki brzuch? – doszedł do niego głos Betti i wyrwał z zamyślenia. – Jesteś chora?
 - Nie kochanie. Nie jestem chora. Będę miała dziecko. Małą córeczkę.
Beatka przytuliła policzek do jej brzucha.
 - Zostanę ciocią?
 - Na to wygląda – odpowiedziała Ula łagodnie.
 - A kiedy?
 - Już niedługo. W połowie maja. Będzie miała na imię Basia, bo dużo zawdzięczam jednej Basi – spojrzała na Marka. On też po raz pierwszy usłyszał, że tak postanowiła nazwać maleństwo. Od razu się zorientował, że mówi o Barbarze Olszańskiej. – No ale dość o mnie. Może zjecie trochę ciasta. Przygotowałam też pyszny obiad.
 - Coś zjemy Ula, – odezwał się Jasiek – ale nie za wiele. Ojciec nie byłby zadowolony, gdybyśmy wrócili i nie chcieli zjeść tego, co przygotował. Sama wiesz jak zrzędzi w momentach, kiedy odmawiamy zjedzenia obiadu. Nie chcę, żeby coś podejrzewał.
 - Masz rację. Mam jeszcze jedną dobrą wiadomość. Kupiłam ci telefon Jasiu. Już nie będziesz musiał się kryć przed ojcem. Wprowadziłam ci mój numer i Marka. Wystarczy, że wyjdziesz na zewnątrz i będziesz mógł bezpiecznie zadzwonić.
 - Dzięki siostra. I tak muszę go przed nim ukryć. Gdyby go znalazł zaraz zacząłby się dopytywać skąd wziąłem na niego pieniądze.
 - Możemy się umówić, że będę do ciebie dzwonić w poniedziałki i czwartki o godzinie osiemnastej.
Nie mogła się nacieszyć ich obecnością. Była taka wdzięczna Markowi, że chciało mu się jechać do Rysiowa i ich tu przywieźć. O czternastej zaczęli się zbierać. Ula wcisnęła Jaśkowi trochę pieniędzy.
 - Ukryj je dobrze. To na zachcianki Betti i na twoje wydatki. Kup też czasem znicz i zapal mamie. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. Zbliża się wiosna i chciałabym wam kupić trochę odzieży. Pewnie nie macie w czym chodzić. Jakoś wytłumaczysz ojcu gdyby pytał.
 - Dzięki Ulka – przytulił się do niej. – Uważaj na siebie.
Znowu wracali z Markiem. Gdy zatrzymał się na znajomym przystanku odwrócił się do nich i powiedział.
 - Pamiętajcie, żeby zachować dyskrecję. Ula nie chce, żeby tata wiedział o niej cokolwiek. Tu masz Jasiu kilka setek. Kup sobie spodnie i jakąś bluzę. Dla Betti też. Może trochę rajstop dla niej i skarpet dla ciebie. Ojcu powiedz, że dorobiłeś na czarno, wtedy nie będzie się czepiał. Nawet podejrzewam, że może być zadowolony, bo zaoszczędzi na wydatkach na was.
 - Marek, ale Ulka dała mi pieniądze. To naprawdę miło z twojej strony. Jednak to, co mi dała z pewnością wystarczy.
 - Weź. Nie wiadomo kiedy znów będziecie mogli się wyrwać, a pieniądze się przydadzą. Przecież i tak nie wydasz ich od razu.
Młody Cieplak podziękował mu ze łzami w oczach.
 - Ulka nie przesadziła mówiąc, że jesteś najlepszym człowiekiem na świecie. Dziękuję bardzo.
 - Nie ma za co – uśmiechnął się – a teraz zmykajcie. Nie chcę żebyście mieli kłopoty – pomógł wysiąść Beatce, a ona objęła go za szyję wyciskając mu na policzku słodkiego buziaka.
 - Bardzo cię lubię, bo jesteś dobry.
Postał jeszcze chwilę patrząc jak oddalają się w kierunku domu. Było mu ich naprawdę żal i żal mu było Uli. Westchnął i zasiadł za kółkiem. Postanowił wrócić na Raszyńską. Może uda mu się wyciągnąć Ulę na spacer. Nie było zbyt ciepło, ale nie padało. Ona powinna się trochę dotlenić. Dobrze zrobi to jej i dziecku. Nie powinna spędzać czasu wyłącznie przy komputerze.

Zdziwiła się widząc go dzisiaj po raz drugi. Stał przed drzwiami jakiś niepewny.
 - Mogę wejść? – spytał. Otworzyła szerzej drzwi.
 - Oczywiście. Dojechaliście bez problemów?
 - Najmniejszych. Ula… przyjechałem, bo nie mam za bardzo co ze sobą zrobić. W domu nie chcę siedzieć sam. Chciałem cię wyciągnąć na spacer. Pojechalibyśmy do parku i może trochę pooddychalibyśmy świeżym powietrzem? Przyda nam się trochę ruchu. – Jej twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
 - Dokładnie przed chwilą pomyślałam o tym samym. Zaraz się ubiorę i możemy jechać. – Ucieszył się. Pomógł jej z płaszczem i już po chwili wsiadali do samochodu.
Park o tej porze roku nie przedstawiał się ciekawie. Drzewa nadal świeciły gałęziami pozbawionymi liści. Mimo to cieszył się, że nie oponowała przed tym wyjściem. Szła wolno obok niego, a on tak bardzo zapragnął objąć ją ramieniem i przytulić do swego boku. Nie odważył się jednak. Bał się jej reakcji. Ze zdziwieniem poczuł jej dłoń wsuwającą się pod jego ramię. Spojrzał na nią, ale ona tylko uśmiechnęła się wdzięcznie i nie powiedziała nic. Był szczęśliwy i było mu tak dobrze. Może ona jednak powoli próbuje oswajać się z jego obecnością przy niej? Dałby wszystko, żeby tak było.
 - Dobrze iść tak z tobą – wyszeptała. – Tu jest bardzo spokojnie i cicho. Chyba potrzebowałam tego spaceru. Za dużo ślęczę nad książkami i komputerem. Taki oddech jest potrzebny, żeby nie zwariować.
 - Już niedługo Ula. Czas biegnie jak szalony. Ani się obejrzysz i będziesz miała swoją pociechę przy sobie. Potem obronisz się śpiewająco. O rodzeństwo możesz być już spokojna. Zadbamy o nie, a ja będę ich przywoził jak tylko będę mógł najczęściej. Wszystko zaczyna się układać. Zobaczysz, że i twoje życie mocno przyhamuje, a ty będziesz się już tylko martwić, żeby dziecko chowało się szczęśliwie i zdrowo.
Pod wpływem jego słów zaszkliły się jej oczy. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby nie spotkała go na swojej drodze nigdy nie dokonałaby tego wszystkiego. On zawsze był. Niezwykle dobry, życzliwy i pomocny. Bartek nigdy nie zdobyłby się na takie poświęcenie. Był egoistą nie zważającym na jej potrzeby. Dla niej dobry był tylko wtedy, gdy potrzebował pieniędzy lub seksu. Potrafił wtedy zabiegać i pięknie gadać. Potrafił mamić obietnicami, których nigdy miał nie spełnić. Z perspektywy czasu dziwiła się sama sobie jak mogła obdarzyć tak silnym uczuciem takiego łotra. Przecież zawsze była rozsądna, a w tym aspekcie swojego życia jej rozsądek zawiódł na całej linii. Ojciec miał rację. Była naiwna, bo wierzyła w te bajki Bartka.
Podniosła głowę i spojrzała na profil Marka. Był taki poważny i skupiony. Zmarszczył czoło jakby myślał nad czymś intensywnie. Wysunęła swoją dłoń spod jego ręki, którą położyła sobie na ramionach przytulając się do niego i obejmując go w pół. Zaskoczony spojrzał na nią.
 - Dobrze mi z tobą – wyszeptała. – Najlepiej.
Uszczęśliwiony spojrzał w jej dwa chabry. Przytuliwszy ją mocniej odetchnął głęboko i powiódł wzdłuż parkowej alejki.

W niedzielny poranek obudził się z uśmiechem na ustach. Był niewyobrażalnie szczęśliwy. Wczorajszy dzień był cudowny. Wreszcie przełamała się w stosunku do niego. Ewidentnie zmniejszyła dystans. Kiedy żegnał się z nią wczoraj późnym wieczorem pozwoliła mu na pocałunek. To było zaledwie muśnięcie ust, ale jakże dla niego ważne. Po nim przytulił ją jeszcze i ucałował jej czoło szepcząc, że dzięki niej jest szczęśliwy. Od tych myśli oderwał go dźwięk telefonu. Spojrzał na wyświetlacz i odebrał natychmiast.
 - Cześć Seba. Co słychać? – usłyszał w słuchawce śmiech przyjaciela i jego słowa.
 - To ja chciałem się dowiedzieć, co u ciebie? Może wybralibyśmy się na jakieś piwko?
 - Nie mam za bardzo ochoty wychodzić, ale piwo mam w domu. Ula dała mi też obiad na dzisiaj. Jest tego tyle, że dla dwóch wystarczy. Może przyjedziesz? Posiedzimy, pogadamy. Trochę się wydarzyło ostatnio, a ty nie jesteś na bieżąco. Jeśli chcesz, to możesz przyjechać nawet teraz.
 - No dobra. Będę się zbierał w takim razie. Będę za godzinę.
Wziął szybki prysznic i ubrał się w niekrępujący strój. Nastawił express i pokroił ciasto, które wczoraj wcisnęła mu Ula. Nie mogła dać go dzieciakom, bo ojciec z pewnością by zapytał skąd je mają. Po niespełna godzinie już witał się z Sebastianem.
 - Nie zmarzłeś? Chyba chłodno i wietrznie dzisiaj.
 - To prawda, ale przecież przyjechałem taksówką – spojrzał na stół i uśmiechnął się. – Ulka znowu piekła? Uwielbiam jej ciasto.
 - Siadaj i wcinaj. Zaraz zrobię kawę i podam szklanki do piwa.
 - Byłeś u niej wczoraj?
 - Byłem Seba. Dużo się wydarzyło. Wiesz, że kiedyś spotkała na mieście swojego brata, bo ci mówiłem. Wczoraj pojechałem do Rysiowa i przywiozłem go wraz siostrą Uli. Betti to fajny dzieciak i bardzo do Uli podobna. Mała zadawała mnóstwo pytań. Dzięki nim dowiedziałem się, że Ula chce swoją córkę nazwać imieniem twojej babci.
 - Serio? – Olszański wyglądał na zaskoczonego. – Dlaczego?
 - Bo uważa, że dzięki tobie i niej ma gdzie mieszkać i jest pewna, że gdyby starsza pani żyła na pewno polubiłyby się. Będziesz wujkiem małej Basi.
 - To naprawdę miły gest z jej strony. Nie spodziewałem się…
 - Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, o której chcę ci powiedzieć – Marek zamilkł na chwilę obracając szklankę z piwem w dłoniach. – Kocham ją. Bardzo. I powiedziałem jej o tym.
Olszański popatrzył na niego uważnie po czym rzekł.
 - A wiesz, że ja nie jestem zdziwiony. Podejrzewałem, że wcześniej czy później to nastąpi. Gdybyś ty się nie zakochał to pewnie ja bym to zrobił. To wspaniała dziewczyna. Rzadko można spotkać kogoś takiego. Mądra, zdolna i piękna. Prawdziwy unikat. Ona czuje to samo?
 - No chyba nie…, - odpowiedział niepewnie – chociaż wczorajszy dzień był dla mnie bardzo szczęśliwy. Nie pośpieszam jej i nie naciskam na nią. Nie chcę jej wystraszyć i zrazić do siebie. Tu nie wskazany jest pośpiech. Myślę, że ona nadal kocha tego Bartka i nie może o nim zapomnieć. Również dlatego, że przecież będzie miała z nim dziecko. A jednak wczorajszy dzień dał mi nadzieję.
 - No dobrze. Wiesz, że zawsze jestem po twojej stronie i będę trzymał za was kciuki. Tylko co będzie jak ona urodzi to dziecko i załóżmy, że będziecie razem. Zaadoptujesz je?
 - No pewnie! Chyba nie sądzisz, że mógłbym postąpić inaczej. Kocham ją i kocham to dziecko. Byłem kiedyś z nią na USG i widziałem je. Nawet nie masz pojęcia ile emocji wzbudził we mnie widok na monitorze. To było coś wspaniałego. Poczułem się wtedy tak, jakbym to ja był ojcem tego maleństwa. Ledwie powstrzymałem łzy, tak wzruszył mnie ten obrazek.
Długo rozmawiali jeszcze. Dopiero o dziewiątej wieczorem Sebastian pożegnał się z przyjacielem i pojechał do domu. Po jego wyjściu Marek złapał za telefon i zadzwonił do Uli.
 - Nie śpisz jeszcze? – zapytał.
 - Nie… Trochę przeglądałam notatki a trochę myślałam. O nas…
Przełknął nerwowo ślinę. Bał się tego, co od niej usłyszy.
 - I co…? – wykrztusił z wahaniem.
 - Chyba chcę z tobą być… Nawet bardzo chcę z tobą być, ale mam też ogromne wyrzuty sumienia, bo nie mogę obarczać cię opieką nad moim dzieckiem. To byłoby nie w porządku. Nie zasługujesz na taki balast. Ja jestem sama sobie winna tej sytuacji i to wyłącznie ja powinnam ponieść jej konsekwencje, a nie ktoś, kto jest dla mnie bardzo ważny. Najważniejszy. Jest wiele samotnych matek, ja będę tylko kolejną.
 - Nie mów tak Ula. Ja bardzo cię kocham i kocham to maleństwo, które się urodzi. Pokochałem je już tam w gabinecie, gdy patrzyłem na monitor. Nie będziesz samotną matką i niepotrzebnie masz wyrzuty sumienia. Pozwól mi tylko przy was być i kochać was. Ja tego właśnie pragnę najbardziej na świeciue - słyszał jej szloch. Nie mogła już wykrztusić słowa, bo zanosiła się płaczem. – Ula… Ula… Proszę cię nie płacz. Nie mogę tego znieść. Chciałbym teraz być obok i przytulić cię mocno. Najmocniej. - Te słowa wywołały następny atak płaczu. Był rozdarty. Nie potrafił jej uspokoić. – Ula, proszę cię uspokój się. Nie płacz. Zaraz u ciebie będę.
Rozłączył się. Porwał klucze od samochodu, dokumenty i kurtkę. Szybko zjechał na parter i już po chwili pędził w stronę Raszyńskiej. Tego wieczora złamał wszystkie przepisy. Gdyby dorwała go policja zapłaciłby słony mandat i zarobił mnóstwo punktów karnych. Z piskiem opon zahamował przed wejściem do kamienicy. Nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte. Wszedł do pokoju i zobaczył ją skuloną na wersalce. Nadal płakała. Świadczyły o tym trzęsące się ramiona i plecy. Wyjął chusteczkę z kieszeni i podszedł do niej. Usiadł obok i podniósł ją do pozycji siedzącej. Wytarł jej twarz i wtulił ją w siebie.
 - Kochanie, tak nie można. Nie można się tak zadręczać. Płacz nie wpływa dobrze na to maleństwo, bo ono odczuwa to samo co ty.
Kołysał ją w swoich ramionach, a ona powoli uspokajała się. W końcu ucichła zupełnie i zdawała się zasypiać. Siedzieli tak przytuleni w ciszy, gdy nagle usłyszał coś, co sprawiło, że jego serce dostało skrzydeł.
 - Kocham cię Marek – powiedziała sennie. – Bardzo cię kocham.
Uszczęśliwiony przytulił usta do jej skroni.
 - I ja cię kocham maleńka – szepnął wzruszony. - Obie was kocham. Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Usnęła. Położył ją na wersalce i okrył kocem. Sam usadowił się wygodnie na jednym z foteli wyciągając nogi na drugim. Nie chciał jej samej zostawiać. Musiał tu być na wypadek, gdyby się obudziła i znowu zaczęła płakać.

Ocknęła się na długo przed budzikiem. Przetarła oczy i ze zdumieniem zobaczyła śpiącego na fotelu Marka. Ten widok rozczulił ją. Kolejny raz nie zawiódł. Znowu był przy niej jak zawsze. Martwił się i przyjechał. Nie zostawił jej samej. Wstała i z czułością pogładziła jego włosy. – Wygląda tak słodko kiedy śpi – pomyślała.
Pod wpływem jej dotyku poruszył się i otworzył oczy. Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
 - Jak się czujesz? – Odwzajemniła uśmiech.
 - Już dobrze. Dzięki tobie. Jesteś lekiem na całe zło. Zrobię nam kawy. Jest jeszcze bardzo wcześnie. Dopiero szósta.
 - To dobrze – wygramolił się z fotela. – Wypijemy kawę i podjedziemy jeszcze do mnie. Nie mogę tak pójść do biura. Muszę się przebrać – wstał i ruszył w kierunku łazienki.
 - Marek… - usłyszał jej głos i odwrócił się. – Dziękuję, że przyjechałeś. – Podszedł do niej i czule pocałował jej usta.
 - Nie mogłem nie przyjechać. Nie mogłem pozwolić ci dłużej płakać.






ROZDZIAŁ 8


Był koniec kwietnia. Właśnie pożegnała swoje rodzeństwo, które Marek kolejny już raz odwoził do Rysiowa. To, co przekazał jej dzisiaj Jasiek spowodowało, że skóra ścierpła jej na całym ciele. W ich rodzinnym domu nie działo się dobrze. Okazało się, że przez ten czas, kiedy widziała ich po raz ostatni jej ojciec coraz częściej znikał z domu. Początkowo Jasiek nie miał pojęcia o co chodzi i często wykłócał się z nim o to, że zostawia ich samych na kilka dni i nie obchodzi go, czy mają co jeść. Cieplak zaperzał się mówiąc, że Jaś na tyle jest dorosły, że powinien już sam zadbać o to, żeby nie umrzeć z głodu.
 - Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny! – krzyczał młody. – Ja nie mam nawet siedemnastu lat a Betti jest mała. Jakby na to nie patrzeć jesteśmy dziećmi i to ty masz obowiązek o nas dbać, a nie ja, bo jestem niepełnoletni!
W takich razach Józef machał ręką i zatrzaskiwał drzwi od swojego pokoju. Nie będzie dyskutował z gówniarzem a on nie będzie mu mówił, co ma robić.
 - Pojechałem kiedyś za nim Ula – mówił do siostry – Wsiadłem na rower i śledziłem go. Teraz już wiem, gdzie tak znika. Babę sobie znalazł i to całkiem niedaleko, w Szeligach. Siedzi tam u niej po parę dni a na mnie zrzucił całą opiekę nad Betti. On ewidentnie oszalał.
Nie mogła w to uwierzyć. Przecież zawsze powtarzał, że kochał mamę nad życie a tu nagle taka zmiana frontu?
Kiedy wrócił Marek usiadła wraz z nim przy kawie.
 - Wiesz, chyba nie mogę tak tego zostawić. Oni cierpią a ja nie umiem im w żaden sposób pomóc. Muszę coś wymyślić.
 - Sam się zastanawiałem, co możemy zrobić w tej sytuacji. Oni najwyraźniej są zaniedbywani. Nawet nie wiadomo, co jeszcze twój ojciec wymyśli i do czego jest gotowy się posunąć. Powinienem chyba pogadać z prawnikiem. Może on podsunie jakieś rozwiązanie?
Rozwiązanie tej sytuacji przyszło po tygodniu. Była sobota i Marek siedział u Uli od rana. Pakowała torbę, bo szykowała się już do szpitala. Za kilka dni miała urodzić swoje szczęście.
 - Nie bierz za dużo skarbie. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to przecież ci przywiozę.
 - Nie biorę zbyt wiele. Tylko te najpotrzebniejsze rzeczy.
Dzwonek do drzwi przerwał ich rozmowę. Popatrzyli na siebie zaskoczeni. Czyżby Sebastian? Marek poszedł otworzyć. Przed drzwiami stał zapłakany Jasiek trzymając kurczowo za rękę równie zapłakaną Betti.
 - Rany boskie! Co się stało!?
Jasiek przetarł twarz i przywitał się z nimi.
 - Stało się to, co najgorsze – rzucił torbę w przedpokoju i usiadł wraz z Betti na kanapie. Przerażona Ula przysiadła na fotelu. – Ta baba sprowadziła się do nas i od razu zaczęła rządzić. Krzyczała na nas. Szarpała i popychała małą a ojciec w ogóle nie reagował. Wręcz przeciwnie, jeszcze popierał ją w tym wszystkim. Spakowałem trochę naszych rzeczy, bo nie mogłem już na to patrzeć. Beatka jest roztrzęsiona i boi się jej. Dzisiaj też była awantura, bo nie chciała jeść zupy, którą tamta ugotowała. Nawet nie wiecie jak się wściekła. Wylała na nią tę gorącą zupę i poparzyła ją. Zobacz jaką ma rękę – podwinął małej rękaw i odsłonił poparzone przedramię. – Dobrze, że miałem w domu hemostin i zaraz jej psiknąłem, bo pewnie miała by pęcherze jak diabli. Ojciec jeszcze nawrzeszczał na nią i dał jej klapsa. Powiedział, że jak nam nie smakuje kuchnia jego przyszłej żony, to możemy w ogóle nic nie jeść. Byłem taki wściekły, że porwałem torbę i pakowałem nasze ciuchy na chybił trafił. Ubrałem Betti i powiedziałem im tylko, że wychodzimy i nie wrócimy nigdy więcej. Pewnie nie posiadali się ze szczęścia – dokończył z goryczą. Popatrzył w szklące się od łez oczy siostry. – Nie wrócimy tam Ula, choćbyśmy mieli spać u ciebie na podłodze.
 - Nie wrócicie. Nigdy na to nie pozwolę – powiedziała połykając łzy. – Jakoś się pomieścimy.
 - Nie pomieścicie się Ula – wtrącił się Marek. - Jak dziecko się urodzi nie będzie tu kompletnie miejsca nawet na łóżeczko. Posłuchajcie. Proponuję, żeby Jasiek został w tym mieszkaniu. W poniedziałek kupisz sobie miesięczny bilet i do końca roku szkolnego będziesz jeździł do Rysiowa. Poradzisz sobie, prawda? – Chłopak kiwnął głową. – Chodzi o to, że mamy już koniec kwietnia, a do zakończenia roku niecałe dwa miesiące. Było by bez sensu przepisywać cię na tak krótki okres do nowej szkoły. Od przyszłego roku zapiszemy cię tutaj w Warszawie. Betti nie wróci już do przedszkola. Zadzwonię tam pojutrze i powiem, że nie opłacimy go i żeby skreślili ją z listy przedszkolaków. Ja zabiorę ją i Ulę na Sienną. Jednak dzisiaj pojedziemy tam wszyscy. Proponuję taki układ dlatego, bo nie chciałbym, żeby to mieszkanie znowu niszczało i stało puste. Dla jednej osoby jest w sam raz. Chyba, że chcesz Jasiu mieszkać razem z nami.
 - Nie Marek. To rozwiązanie jest idealne. Przecież będę was odwiedzał lub dzwonił. Dziękuję.

Wyszła z pokoju, w którym umieścili Betti i przysiadła na kanapie w salonie.
 - Usnęła? – spytał Marek siadając obok niej.
 - Usnęła, ale długo nie mogłam jej uspokoić. Boli ją ta ręka. Dobrze, że miałeś bandaż. Pewnie rana będzie broczyć. Jak ojciec mógł im to zrobić? Czy on naprawdę nie ma już żadnych uczuć? – Objął ją ramieniem i przytulił.
 - Na to wygląda. Nie martw się i nie płacz. Jutro pogadam z prawnikiem, on na pewno podpowie, co zrobić. Myślę jednak, że chyba powinnaś wystąpić na drogę sądową o prawną opiekę nad nimi. Nie można pozwolić, żeby ojciec nadal ją sprawował. Zaniedbał was wszystkich. Ty byłaś już dorosła, ale oni są jeszcze dziećmi i nie powinno to tak wyglądać. – Uśmiechnęła się do niego przez łzy.
 - Znowu jestem twoim dłużnikiem. Naprawdę nie wiem, kiedy i jak odwdzięczę ci się za wszystko co dla nas zrobiłeś.
 - Wiesz, że tego nie oczekuję. Ty tylko ze mną bądź i kochaj mnie. Chciałem ci jeszcze coś zaproponować. To delikatna bardzo sprawa i nieco obawiam się jak przyjmiesz moją propozycję. – Z zaciekawieniem spojrzała mu w oczy.
 - Mów, skoro już zacząłeś, to chcę wiedzieć.
 - Pomyślałem sobie, że kiedy urodzi się Basia chciałbym, żeby nosiła moje nazwisko. Ja wiem, że nie jesteśmy małżeństwem, ale bardzo pragnę żebyś została moją żoną. To takie trochę oświadczyny, choć bez odpowiedniego rekwizytu. Przysięgam, że i o niego zadbam. Nikt nie musi wiedzieć, że to dziecko nie jest moje. Przecież oprócz Sebastiana i Jaśka nikt o tym nie wie. Nawet moi rodzice. Ich też nie mam zamiaru wtajemniczać. Po prostu powiem, że to ich wnuczka i tyle.
 - To nie w porządku Marek. Oni powinni wiedzieć.
 - Ula. Ja wiem, że jesteś uczciwa do szpiku kości. Jednak są czasem sprawy, które wymagają przemilczenia prawdy, bo tak jest lepiej. To jest właśnie jedna z nich. Przecież jeśli się zgodzisz, Basia będzie Dobrzańska i nikt nie będzie dociekał, że jest inaczej, a oni będą szczęśliwi, że mają wnuczkę. Chyba nie masz zamiaru powiedzieć jej kiedy już będzie większa, że nie jestem jej ojcem?
 - Nie… Chyba nie… Takie wyznanie mogłoby zniszczyć jej życie i twoje.
 - No sama widzisz… Czyli, co? Zgadzasz się? – Z miłością popatrzyła w jego stalowo-szare tęczówki.
 - Zgadzam i bardzo, bardzo cię kocham.
Przylgnął do jej ust i wyszeptał.
 - To będzie najwspanialsze dziecko na świecie. Jestem tego pewien.

Trzy dni później obudziła się w środku nocy. Bolał ją brzuch od nawracających skurczy. Powlekła się wolno do łazienki. Dopiero tam chlusnęły z niej wody. – Zaczęło się – pomyślała trochę spanikowana. Wzięła mopa i zaczęła wycierać to, co z niej wypłynęło. Znowu chwycił ją skurcz. Złapała się za dół brzucha i dotarła do salonu. Podniosła telefon ze stołu i wybrała numer Jaśka. Długo nie odbierał jednak w końcu usłyszała jego zaspany głos.
 - Ulka? Co się dzieje?
 - Zaczęło się Jasiu – powiedziała półgłosem. – Ubierz się i zamów taksówkę tak jak się umawialiśmy. Zabierz klucze od mieszkania. Musisz zostać z Betti. Ja z Markiem jadę do szpitala. Nie będę budzić małej. Postaramy się wyjść po cichu a ty się pośpiesz.
 - Już… Już się zbieram. Trzymaj się siostra.
Rozłączyła się i poszła do sypialni. Potrząsnęła delikatnie ramieniem Marka.
 - Marek…, Marek…, obudź się… - Otworzył oczy i skupił na niej wzrok. – Obudź się kochanie. Mam skurcze. Odeszły mi wody. Musimy jechać.
Oprzytomniał w sekundę.
 - To już? Zaraz będę gotowy. Budziłaś Betti?
 - Nie. Dzwoniłam do Jaśka. Zaraz tu będzie i zostanie z nią. Pomóż mi się ubrać.
Zjechali na dół. Pamiętał, żeby wziąć jeszcze torbę z jej rzeczami. Szli wolno do zaparkowanego Lexusa, gdy zatrzymała się taksówka i wysiadł z niej Jasiek. Podbiegł do nich i pomógł Ulę zapakować do samochodu.
 - Klucze masz? – spytał Marek. Był zdenerwowany.
 - Spokojnie. Mam wszystko. Jedźcie, bo urodzi ci jeszcze w samochodzie. Zadzwoń jak będzie po wszystkim.
Nie zwlekał. Zapiął Uli pas i ruszył. Mógł przyspieszyć bo ulice o tej porze były niemal puste. Wiózł ją do Szpitala Ginekologiczno-Położniczego imienia Świętej Rodziny przy Madalińskiego. Tam pracował ginekolog, który prowadził jej ciążę niemal od początku. Zaraz zajęto się nią. Posadzono na wózku i odwieziono na oddział. Spytał, czy może być przy porodzie.
 - A kim pan jest dla pacjentki?
 - Jestem jej narzeczonym i ojcem dziecka – to połowiczne kłamstwo jakoś gładko przeszło mu przez gardło.
 - W takim razie zapraszam. Proszę, tu jest maska na usta i kitel.
Przebrany wszedł na salę i stanął u wezgłowia łóżka. Zdziwiła się widząc go obok.
 - Co ty tu robisz Marek – szepnęła. – To nie będzie ładny widok. Możesz nie wytrzymać i zemdlejesz mi tutaj. Nie powinieneś w tym uczestniczyć. Lepiej będzie jak poczekasz na korytarzu.
Pogładził ją po głowie i uśmiechnął się.
 - Nie zostawię cię tu samej skarbie. Pamiętasz? Na libor i vibor. Chcę być świadkiem narodzin naszej Basi.
Jego słowa sprawiły, że poleciały jej łzy. Jej dziecko nazwał „naszym”. To był dowód, że od dawna uważał je za swoje własne. Skurcz, który nadszedł niemal pozbawił ją tchu. Zacisnęła powieki próbując odetchnąć.
 - Proszę próbować przeć jak nadejdzie następny – usłyszała słowa lekarza.
Ta akcja porodowa trwała dość długo. Marek wiernie trwał przy niej ściskając jej dłoń i wycierając pot gromadzący się na czole. Była bardzo zmęczona i czuła jak ulatują z niej wszystkie siły.
 - Już nie mogę – skarżyła się. – Nie dam rady…
 - Jeszcze trochę skarbie. Już widać główkę. Ona za chwilę się urodzi. Jeszcze trochę wysiłku.
Znowu poczuła, że łapie ją skurcz. Był mocny. Zebrała resztki sił i mocno parła.
 - Mamy ją. Nareszcie – usłyszała i odetchnęła głęboko. Po chwili dobiegł do jej uszu płacz małej. Szczęśliwa uśmiechnęła się szeroko. Ścisnęła Markowi dłoń.
 - Tak się cieszę, że już po wszystkim – wyszeptała. Przyniesiono jej maleństwo i ułożono na piersi. Przytuliła usta do jej czółka. – Witaj moje kochanie. Jestem twoją mamusią a to… a to… jest twój…
 - Tatuś – Marek pochylił się nad małą. – Wiedziałem, że to będzie piękne dziecko. Ma nawet kilka piegów na nosku tak jak ty. Chyba będzie podobna do ciebie.
 - Oby. Modliłam się, żeby tak było.
Podszedł do nich położnik i wyciągnął do Marka dłoń.
 - Gratuluję. Dziecko jest zdrowe. Pięćdziesiąt sześć centymetrów i trzy kilogramy dwieście gram wagi. Typowy noworodek bez żadnych obciążeń. Teraz zabierzemy ją, ale proszę się nie niepokoić. Przywieziemy, kiedy pani będzie już na sali poporodowej. Pan wyjdzie teraz i poczeka na zewnątrz. My doprowadzimy żonę do porządku i zaraz będzie mógł pan być przy niej.
Wyszedł z sali i odetchnął głęboko. Dobrze, że już po wszystkim. Spojrzał na szpitalny, duży zegar, który wskazywał godzinę piątą trzydzieści. – Wydawało mi się, że trwało to wieki a tu tylko cztery i pół godziny – mruknął do siebie. Wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer Jaśka. Ten odebrał natychmiast.
 - A co ty nie śpisz?
 - Nie mogłem zasnąć. I co? Urodziło się?
 - Urodziło. Dosłownie przed chwilą. Jest śliczna i chyba podobna do Uli. Nie wiem kiedy będę mógł się stąd ruszyć. Czyszczą ją teraz i zaraz przewiozą na salę. Tam mają też przywieźć dziecko. Chcę z nimi zostać jeszcze trochę. Ciebie chcę prosić o opiekę nad Betti dopóki się nie zjawię. W lodówce jest wszystko, to zrób dla was śniadanie. Nie pójdziesz dzisiaj do szkoły. Napiszę ci usprawiedliwienie.
 - Nawet nie miałem zamiaru. Dzisiaj mam tylko cztery lekcje w tym dwie wychowania fizycznego. Nie stracę zbyt wiele.
 - Dobrze Jasiu. Kończę, bo właśnie ją wywożą. Na razie.
Podszedł do łóżka pchanego przez położną i ujął Uli dłoń.
 - Jak się czujesz kochanie?
 - Dobrze, ale jestem taka zmęczona i śpiąca.
 - Zaraz będziesz spać. Obejrzymy jeszcze tylko naszą kruszynkę. Powinni ją przywieźć za chwilę.
Pielęgniarka ustawiła łóżko pod ścianą i zablokowała koła. Uśmiechnęła się do nich.
 - Jeszcze raz gratuluję udanej córeczki. Teraz proszę odpoczywać.
Przysiadł obok niej na łóżku. Pochylił się i czule pocałował jej usta.
 - Byłaś bardzo dzielna kochanie. Jestem taki z ciebie dumny. Dzwoniłem do Jaśka. U nich wszystko w porządku. Betti jeszcze śpi i nie ma pojęcia, że została ciocią. Jasiek nie zmrużył oka. Też się denerwował. Pozwoliłem mu nie iść dzisiaj do szkoły. To zbyt ważny dzień dla nas wszystkich.
Otworzyły się drzwi i wjechał przez nie niewielki wózek, w którym leżała Basia. Pielęgniarka ustawiła go w pobliżu Uli. Wyciągnęła opaskę i długopis.
 - Musi pani podać imię i nazwisko małej. Na sali porodowej zapomnieliśmy zapisać jej dane. Mam nadzieję, że wybaczą nam państwo to niedopatrzenie. – Marek podszedł z uśmiechem do kobiety.
 - Pod warunkiem, że nie zamieniliście nam dziecka.
 - Nie zamieniliśmy. Dzisiaj było bardzo spokojnie, bo mieliśmy tylko jeden poród. Właśnie ten. To jak dziecko się nazywa?
 - Barbara Dobrzańska – odpowiedział z dumą. Położna szybko zapisała dane na opasce i założyła ją na rączkę dziecka.
 - Teraz państwa zostawiam. Gdyby mała płakała, proszę spróbować ją nakarmić.
Po jej wyjściu Marek wziął dziecko na ręce i położył obok Uli.
 - Spójrz kochanie, czyż nie jest śliczna? Ma sporo włosków i ich kolor jest taki jak twój. Nawet rzęsy ma długie i jak na takie maleństwo, gęste. Coś czuję, że ona będzie twoją wierną kopią. Położę ją do łóżeczka a ty musisz odpocząć. Wrócę do domu i prześpię się trochę. Przyjadę po południu. Przywiozę dzieciaki. Niech i one poznają swoją siostrzenicę. Na razie skarbie - pocałował ją czule. Kiedy podniósł głowę ze zdumieniem stwierdził, że ona już śpi. Wyszedł z sali na palcach zamykając cicho za sobą drzwi. Wsiadł do samochodu i wybrał numer Sebastiana. Najwidoczniej go obudził, bo przyjaciel odezwał się marudnym głosem.
 - Marek, czy ty spać nie możesz, że budzisz ludzi o tak morderczej porze?
 - Otrząśnij się Seba. Właśnie zostałeś wujkiem. – W słuchawce zaległa cisza. Po chwili znowu usłyszał jego głos tym razem pełen entuzjazmu.
 - Serio!? Ula urodziła!? Kiedy!?
 - Dosłownie przed godziną. Dziecko jest piękne i podobne do niej. Byłem przy porodzie. Niesamowite wrażenie. Teraz jadę do domu, bo dzieciaki są same. Chciałem cię prosić, żebyś zastąpił mnie dzisiaj. Nie dam rady przyjechać. Mam sporo do załatwienia. Muszę kupić łóżeczko i jakiś wózek. Trochę ubranek dla małej i inne akcesoria. Ula nie chciała nic kupować przed porodem. Mówiła, że to przynosi pecha.
 - Jak chcesz, to po robocie mogę z tobą jechać. Jednak zastrzegam sobie kupno wózka.
 - Dobrze Seba. Wózek kupujesz ty. Wyłączam się i jadę się przespać. Na razie.




ROZDZIAŁ 9


Wszedł cicho do domu i zastał Jaśka drzemiącego na kanapie w salonie. Nie chciał go budzić. Nastawił express i zajął się szykowaniem śniadania dla wszystkich. Jasiek miał jednak lekki sen, bo krzątanie Marka obudziło go.
 - Jesteś już… I jak Ulka?
 - Wszystko w najlepszym porządku. Zabiorę was dzisiaj do niej, ale muszę załapać chociaż trochę snu. Postanowiłem też, że przez kilka następnych dni nie będziesz jeździł do Rysiowa, chyba że masz jakieś ważne sprawdziany.
 - W tym tygodniu nie. W przyszłym szykują się dwa z matmy i fizyki.
 - To dobrze się składa, bo chciałbym, żebyś został tu parę dni dopóki Ula nie wróci. Nie mam co zrobić z Betti a nie będę jej ciągał ze sobą do pracy, bo zanudziłaby się na śmierć. O piętnastej pojedziemy do szpitala a potem pod firmę. Umówiłem się z przyjacielem. Obiecał pomoc w zakupach. Trzeba kupić jakieś łóżeczko i całą resztę. Pojedziecie ze mną i pomożecie wybrać, dobrze?
 - Nie ma sprawy. W takim razie zjemy śniadanie i zabiorę Betti na spacer. Pojedziemy też na Raszyńską. Muszę wziąć kilka rzeczy do ubrania jeśli mam tu zostać. Przynajmniej nie będziemy ci przeszkadzać. Za dwie, trzy godzinki powinniśmy wrócić. Pójdę obudzić małą.

Poczekał jeszcze aż wyjdą. Pozmywał naczynia i wziął odprężający prysznic. Pomyślał, że powinien powiadomić rodziców, ale będzie musiał do nich pojechać, bo nie chciał takiej ważnej sprawy oznajmiać im przez telefon. No i jeszcze czekała go rozmowa z prawnikiem, ale odłożył to wszystko na później. Teraz spać.

Weszli do sali akurat w momencie, gdy Ula karmiła małą. Marek aż westchnął na ten widok. Uśmiechnęła się do nich szeroko.
 - Chodźcie. Zobaczcie to moje cudo.
Mała Betti usadowiona na łóżku przyglądała się małej ciekawie.
 - Ulcia, ona jest taka malutka jak laleczka. Zobacz jakie ma małe rączki.
 - Ty też taka byłaś. Musiałam być bardzo ostrożna, kiedy brałam cię na ręce, żeby nie zrobić ci krzywdy. Ona też jest taka delikatna, ale będzie szybko rosła. To mały głodomorek. Sporo je. Jak sobie radzicie? – spojrzała na Marka. – Spałeś chociaż trochę?
 - Spałem. Jaś poszedł z Betti na spacer a ja nadgoniłem tę nieprzespaną noc. Umówiłem się z Sebą. Jak stąd wyjdziemy zabiorę dzieciaki na zakupy. Seba zadeklarował się, że kupi wózek. Był wzruszony, gdy powiedziałem mu, że dasz małej imię po jego babci. Kupimy wszystkie niezbędne rzeczy i zanim wrócisz urządzimy pokoik dla małej.
 - Dziękuję. Myślisz o wszystkim. Tak naprawdę to nie wiem kiedy stąd wyjdę. Lekarz nic nie mówił. Chyba nie będą mnie tu trzymać Bóg wie jak długo?
 - Zaraz do niego pójdę i dowiem się. Nadal ma dyżur ten, co przyjmował poród? Jak on się nazywa?
 - Mizera. Doktor Mizera.
 - Zaraz wracam.
Po jego wyjściu Jasiek przysunął się bliżej podziwiając małą.
 - Wiesz Ulka, ona naprawdę jest podobna do ciebie. I to nawet bardzo. Z Bartka nie ma kompletnie nic i całe szczęście. Cała Cieplaczka.
 - To prawda. Obejrzałam sobie ją dzisiaj bardzo dokładnie i stwierdziłam to samo. Bardzo się cieszę, bo pragnęłam, żeby wdała się we mnie. A zmieniając temat, to po moim stąd wyjściu trzeba będzie złożyć pozew do sądu. Koniecznie musimy pozbawić ojca praw rodzicielskich. Ja jestem dorosła i mogę zadeklarować opiekę nad wami jako nieletnimi. Marek ma zapytać jeszcze prawnika. Być może wynajmiemy jakiegoś. To bardzo ułatwiłoby sprawę.
Marek wrócił do sali z dobrą nowiną. Okazało się, że wypuszczą ją za dwa dni, bo jest zdrowa i dziecko również.
 - Będziemy uciekać skarbie. Musimy przygotować wszystko na wasz powrót. Ja wpadnę tu jutro w porze lunchu. Przyjadę z Sebastianem, bo i on chce poznać Basię. Przywieźć ci coś? Może masz na coś ochotę?
 - Niespecjalnie – skrzywiła się. – Może kup mi tylko jakieś owocowe jogurty.
 - Załatwione – pocałował ją czule i ucałował czółko malutkiej. – Trzymajcie się. Idziemy dzieciaki.

Szaleli. Czego nie było w tym ogromnym sklepie? Kupili śliczne łóżeczko w kształcie kołyski, kilka zmian pościeli z różowymi motywami, poduszkę, kołderkę i kocyki. Mnóstwo ubranek i śpioszków najmniejszych jakie były, choć Marek i tak uważał, że mała utonie w nich. Pampersy, butelki, smoczki. Jak zobaczył przewijak, to uznał, że też się przyda. Wspólnie z Sebastianem wybrali ładny, nowoczesny wózek. Nabyli nawet urządzenie, które alarmować miało o płaczu dziecka.
Samochody pękały w szwach. W drodze do domu zamówił jeszcze dwie duże pizze. Nie było czasu na gotowanie a dzieciaki musiały coś zjeść.
Do wieczora złożyli łóżeczko i wstawili je do najmniejszego pokoju w mieszkaniu Marka. Na stojącym w kącie przewijaku umieścili kilka maskotek i grzechotek a nad łóżkiem zawiesili obracające się na niewielkiej obręczy zabawki. Kiedy przywieziono pizzę porozkładali ją na talerze i usiedli w salonie. Byli już naprawdę głodni. Jasiek zrobił im kawy, choć panowie woleli piwo. Mała Betti popijała swój ulubiony, pomarańczowy sok.
 - Dużo roboty odwaliliśmy. Myślę, że Ula będzie zadowolona. Chyba kupiliśmy wszystko. – Seba roześmiał się.
 - Stary! Wykupiłeś pół sklepu. Chyba już dawno nie mieli takiego utargu.
 -  Nie przesadzaj. Wiesz, że kupiłem wszystko, co niezbędne dla takiego malucha.

Następnego dnia rano jechał do pracy. Na jednym ze skrzyżowań przykuł jego uwagę plakat z ogromnym napisem „ZAGINĘLI”. Zaparkował nieopodal słupa ogłoszeniowego i podszedł do niego. Na zdjęciu zobaczył Jaśka i Betti. Oniemiał. – Ruszyło tatusia sumienie? Zgłosił ich zaginięcie? Ciekawe, że dopiero po dwóch tygodniach przypomniał sobie, że ma dwójkę nieletnich dzieci. – Zdarł afisz i złożył na pół. Nie mógł dłużej zwlekać. Musi zrobić dwie rzeczy. Pojechać na policję wyjaśnić sprawę i pogadać z prawnikiem. Najpierw jednak firma. Pierwsze kroki skierował do gabinetu ojca. Przywitał się z nim.
 - Ja tylko na chwilę tato. Mam ważną sprawę, ale to nie ma nic wspólnego z firmą. Chciałbym jutro po pracy przyjechać do was i porozmawiać. Jesteście w domu? Nie macie żadnych planów?
 - Jesteśmy. A co to za sprawa?
 - Jutro wam wszystko wyjaśnię, dobrze? Nie mam dzisiaj za wiele czasu. Mam spotkanie na mieście i powinienem się sprężać. Zabieram ze sobą Sebastiana, bo będzie mi potrzebny. Nie szukaj nas przez co najmniej trzy godziny.
 - W porządku. I tak nie mam do niego żadnej pilnej sprawy.
Pożegnał się z ojcem i pobiegł do gabinetu przyjaciela. Pokazał mu afisz, który zerwał ze słupa i wyjaśnił w czym rzecz.
 - Pojedziemy najpierw na policję a potem do prawnika. Znalazłem w internecie takiego, który zajmuje się sprawami rodzinnymi. Umówiłem się na dziesiątą. Potem pojedziemy do Uli. Ona musi o tym wiedzieć. W całym mieście wiszą plakaty ze zdjęciem dzieciaków. Ojciec uprzedzony, że wychodzimy. Zbieraj się.

Przez półtorej godziny tłumaczył jakiemuś sierżantowi, dlaczego dzieci uciekły z domu. Zapewnił, że są pod dobrą opieką i mają gdzie mieszkać.
 - Uciekły do siostry, a nie do kogoś obcego. Ich ojciec zaniedbał je. Często musiały sobie radzić same przez kilka dni, bo tatuś jechał do kochanki i tam spędzał miłe chwile. Często też nie miały nawet co jeść. Uciekły z domu dopiero wówczas, gdy sprowadzona przez ojca kochanka z premedytacją wylała na pięcioletnią Beatę talerz gorącej zupy tylko dlatego, że mała nie chciała jej jeść i poparzyła ją. Proszę – wyciągnął z kieszeni komórkę – tak wyglądało jej przedramię. Nadal pan uważa, że powinny wrócić do domu? W najbliższych dniach nasz prawnik wystąpi z pozwem do sądu o pozbawienie go praw rodzicielskich. Ich siostra weźmie na siebie obowiązek opieki nad nimi. Jan Cieplak nadal dojeżdża do rysiowskiego liceum i jakoś nie bardzo ma ochotę odwiedzać tatusia. Byłbym wdzięczny, gdyby powiadomił pan tamtejszy komisariat, że dzieci się odnalazły, ale do domu nie wrócą z powodów, jakie już wymieniłem. Proszę też nie podawać ojcu ich obecnego miejsca zamieszkania. Nie chciałbym być nękany odwiedzinami pana Cieplaka.
 - W porządku. Ja już za chwilę wykonam taki telefon i wszystko wyjaśnię tamtejszemu komendantowi.
 - Dziękuję – Marek podniósł się z krzesła – i jeszcze jedno. Józef Cieplak zgłosił zaginięcie dzieci dopiero po prawie dwóch tygodniach. To też powinno panom dać do myślenia.

Wyszli z komisariatu na zewnątrz. Marek poluzował szalik.
 - Zupełnie rozstroiła mnie ta rozmowa. Teraz do prawnika.
Musiał jeszcze raz naświetlić w miarę klarownie sytuację prawnikowi.
 - Bardzo nam zależy, żeby jak najszybciej załatwić tą sprawę i byłbym wdzięczny, gdyby zechciał się pan zgodzić na reprezentowanie nas w sądzie. Cena nie gra roli. Zapłacę każdą byle by poszło szybko, sprawnie i po naszej myśli. Dzieci nie mogą wrócić do tego nieodpowiedzialnego człowieka.
 - Proszę się nie martwić. Mam duże doświadczenie w takich sprawach i na pewno nie będzie problemu. Sąd rodzinny zawsze staje po stronie pokrzywdzonych dzieci. Dam panu znać o postępach.
Uścisnął prawnikowi dłoń i podziękował. Już bez przeszkód pojechali do szpitala.
Ucieszyła się na widok Olszańskiego.
 - Witaj wujku. Poznaj swoją chrześniaczkę Basię. – Zaskoczony spojrzał na Ulę. – Oczywiście jeśli się zgodzisz. Nie mogłabym wybrać nikogo innego.
 - Dzięki Ula. To będzie wielki zaszczyt i przyjemność. Będę najlepszym wujkiem na świecie. Przysięgam. Pokaż mi to cudo.
Marek wyjął dziecko z wózeczka i podał je Uli. Odwinęła je z kocyka a Sebastian pochylił się nad nim. Podał Basi wskazujący palec a ona uczepiła się go mocno. Roześmiał się. Połaskotał ją po brzuszku wywołując na jej twarzyczce uśmiech.
 - Silna jesteś malutka i taka śliczna – mówił do niej pieszczotliwie. – Dziękuję ci Ula, że dałaś jej imię po mojej babci. Naprawdę to doceniam. Czy wiecie, że postawiłem jej pomnik? Z najpiękniejszego marmuru.
 - Zaprowadzisz nas kiedyś Seba na jej grób – powiedziała cicho. – Przynajmniej modlitwą odwdzięczę się jej za to, że nie wycierałam się po klatkach schodowych. Musiała być wspaniałą kobietą. Bardzo dbałą i gospodarną. Nie znałam jej a jednak za każdym razem, gdy otwierałam szafę lub witrynkę podziwiałam jej staranność, pieczołowitość i zamiłowanie do porządku.
 - Taka właśnie była. Dobra i kochana. I ty słoneczko wyrośniesz na taką osobę – znów pochylił się nad Basią.
Opowiedzieli jej o tym, że ojciec zgłosił zaginięcie jej rodzeństwa. Marek zdał jej relację z wizyty na komisariacie. Powiedział jej o prawniku.
 - Trzeba iść za ciosem Ula. Nie można już czekać i trzeba wreszcie to załatwić. On będzie nas reprezentował. Najwyżej złożymy jakieś zeznania na rozprawie. On jest dobrej myśli i uważa, że powinniśmy ją wygrać. Jutro rano przyjadę po was, ale po południu muszę jechać do rodziców. Umówiłem się i zamierzam im wszystko powiedzieć. W końcu muszą mieć świadomość, że zostali dziadkami.
 - Jak to dziadkami? – Sebastian spojrzał na Marka zaskoczony.
 - Aaa…, bo ty jeszcze nie wiesz. Basia nazywa się Dobrzańska. Jak uspokoi się ten cały młyn pobieramy się.
 - No, no – Olszański pokręcił głową – nie tracicie czasu. Jednak bardzo się cieszę, że jesteście szczęśliwi, ale chyba wcześniej chrzciny, prawda?
 - Prawda Seba. Przygotowania do ślubu potrzebują więcej czasu. Jeszcze musimy znaleźć chrzestną.
 - Chciałam poprosić Anię. Jak wrócę do domu zadzwonię do niej i zapytam.
 - Świetny wybór – rzucił Sebastian, a Marek przyjrzał mu się podejrzliwie. Czyżby przyjaciel miał jakieś ciągoty do firmowej czarnuli?

Szybkim krokiem przemierzał szpitalny korytarz. Znowu dzisiaj musiał się urwać z pracy, ale nie było innej możliwości żeby odebrać Ulkę i małą. W jednej ręce dzierżył nosidełko a w drugiej sporą torbę wypchaną rzeczami Basi. Wszedł do sali, w której przebywały i czule przywitał się z nimi obiema. Ula była już ubrana a w ręku dzierżyła wypis. Postawił nosidełko na łóżku i ostrożnie wyjął małą z wózeczka.
 - No chodź moja córeczko. Mamusia cię ubierze i pojedziemy do domku. Tam w torbie są śpioszki i pampersy Ula. Wziąłem też ciepłą czapeczkę i kombinezon, żeby nie zmarzła.
Ula z rozczuleniem patrzyła na niego. Zalśniły jej w oczach łzy.
 - Będziesz najlepszym tatą na świecie. Jestem tego pewna – wyszeptała.
 - Będę się bardzo starał kochanie. Przebierz ją teraz i pojedziemy. Sam bym to zrobił, ale nie mam jeszcze odwagi. Jest taka delikatna i krucha. Z czasem nabiorę wprawy, ale jeszcze nie teraz. Jutro zgłoszę jej urodziny w USC. Muszą chyba wydać akt urodzenia, prawda?
 - Nie musisz nic zgłaszać, bo już szpital to zrobił. Wystarczy, że wypiszesz wniosek w urzędzie o wydanie takiego aktu. Najgorsze, że będziesz musiał ją zameldować. Będziesz musiał zameldować też mnie i Betti. Na szczęście obie urodziłyśmy się w warszawskich szpitalach i nasze akty urodzenia są w urzędzie miejskim i tam najpierw trzeba pojechać, żeby nie jeździć w kółko. One będą potrzebne do meldunku.
 - Wszystko załatwię Ula. O nic się nie martw. Jaśka też trzeba będzie zameldować na Raszyńskiej. Chyba będę musiał wziąć urlop na kilka dni, bo popołudniu nic nie załatwię. Dzisiaj jadę do rodziców to pogadam o tym z ojcem.
 - Trochę się obawiam, jak oni to przyjmą. Pewnie będą źli na mnie.
 - Za co? Za to, że dałaś im piękną wnuczkę? Ula, oni będą szaleć ze szczęścia. Ta wizyta może się trochę przeciągnąć, bo chcę im opowiedzieć o dzieciakach i o tym, co zamierzamy dla nich zrobić. Nie chcę, żeby przyjechali któregoś dnia bez zapowiedzi i byli zaskoczeni ich obecnością u nas.
 - Masz rację. Oni muszą wiedzieć. Nie lubię niczego zatajać. To, że pozostanie tajemnicą fakt, iż Basia nie jest twoją biologiczną córką, już mi wystarczająco ciąży na sumieniu.
 - Będzie dobrze. Nie ważne, kto jest biologicznym ojcem. Ważne, kto wychowa, prawda? Ona już jest Dobrzańska i tak pozostanie. Chodźmy.

Wyszedł z firmy tuż po siedemnastej i na dole spotkał się z ojcem. Wsiedli do swoich samochodów i ruszyli w stronę Anina. Już na miejscu przywitał się z matką, która poprosiła ich gospodynię Zosię o podanie obiadu. Usiedli przy stole i pochylili się nad talerzami. Helena z niepokojem spoglądała na syna. Wiedziała od męża, że ma im do przekazania jakąś ważną wiadomość i obawiała się, czy aby nie złą.
 - To o czym chciałeś nam powiedzieć synku? – zapytała. Podniósł głowę znad talerza i uśmiechnął się. Ten uśmiech uspokoił nieco Helenę.
 - Zostałem ojcem – rzucił bez ogródek. Jak na komendę seniorzy przestali jeść i zdumieni spojrzeli na niego.
 - Jak to ojcem? Z kim? – Jeszcze szerzej się uśmiechnął.
 - Znacie ją trochę. To Ula Cieplak moja przyszła asystentka. Przedwczoraj urodziła mi piękną córeczkę Basię.
 - Dlaczego nie powiedziałeś nam, że ona jest z tobą w ciąży?
 - Ona tego nie chciała. Nie chciała robić wokół siebie szumu. Przyjeżdżała do firmy rzadko i to tylko wtedy, kiedy to wymagało jej obecności. Zazwyczaj pracowała w domu. Bardzo ją kocham a dziecko jest następstwem tej miłości. Chcemy się jak najszybciej pobrać, ale obawiam się, że to jeszcze trochę potrwa zanim dojdzie do ślubu – mocno rozmijał się z prawdą. Prawda była taka, że choć bardzo tego pragnął, nigdy z Ulą nie spał.
 - Nie do wiary – Helena pokręciła głową. – Słyszałeś Krzysztofie? Zostaliśmy dziadkami. Mamy wnuczkę. Jaka ona jest? Do kogo podobna?
 - Do Uli. Bardzo. Ze mnie nie ma nic. Kocham je obie nad życie. Zobaczcie. Zrobiłem małej zdjęcie, bo odbierałem je dzisiaj ze szpitala. Wyjął telefon i powiększył fotografię. Seniorzy jak urzeczeni wpatrywali się w ten obrazek.
 - Jaka ona śliczna. Aniołek. Koniecznie musimy ją zobaczyć.
 - Zobaczycie. Obiecuję. Jednak najpierw muszę załatwić sporo formalności. Dlatego tato chciałem cię prosić o kilka dni urlopu. Większość z tych spraw mogę załatwić tylko do południa. Nie dam rady pracując do siedemnastej.
 - Dobrze synu. Weź tyle ile będzie trzeba. Ja nie mam nic przeciwko temu. Zastanawiam się tylko, dlaczego chcesz zwlekać ze ślubem? Powinniście pobrać się szybko dla dobra dziecka.
 - Wiem tato, ale to bardzo skomplikowana historia, którą chcę wam teraz opowiedzieć. 




ROZDZIAŁ 10
ostatni


Dopił kawę i spojrzał na nich.
 - I tak to właśnie wygląda. Teraz wiecie już wszystko. Te dzieciaki nigdy tak naprawdę nie zaznały dzieciństwa, no chyba tylko wtedy, gdy żyła ich matka. To jednak nie dotyczy Beatki. Ich ojciec jest niezwykle surowy i wymagający, ale też kompletnie nieodpowiedzialny. To Ula wzięła na swoje barki wychowanie i Betti i Jaśka. Była dla nich jak druga matka, a on wyrzucił ją z domu tylko za to, bo uznał że za dużo na nią wydaje. Który ojciec jest równie podły? Zresztą dużo by mówić. Ani ona ani ja nie dopuścimy, żeby oni mieli wrócić do Rysiowa.
 - Macie rację, a my popieramy tę decyzję. Te biedne dzieci nie zasłużyły sobie na takie traktowanie. Mam nadzieję, że prawnik się spisze i pozbawi go praw.
 - My też na to liczymy mamo. Będę się zbierał. Późno się już zrobiło, a ja może będę potrzebny Uli.
 - Pozdrów ją od nas synku i powiedz, że bardzo się cieszymy, bo zrobiła nam najlepszy prezent na świecie. Mamy też nadzieję zobaczyć niedługo maleństwo.
 - Możemy się umówić wstępnie na sobotę. Przyjechalibyście na obiad. Do soboty jednak będę miał trochę latania i po prostu wcześniej nie dam rady. Zadzwonię, gdyby miało się coś zmienić.
Przez resztę tygodnia biegał jak nakręcony, ale pozałatwiał absolutnie wszystko łącznie z zameldowaniem Jaśka na Raszyńskiej. Po wizycie u rodziców powiedział Uli, że oni bardzo chcą zobaczyć swoją wnuczkę. Powiedział o propozycji sobotniego obiadu.
 - Ja kochanie zaopiekuję się Basią. Przywiozę też wszystko ze sklepu. W piątek po południu zabiorę dzieciaki. One pomogą w zakupach a ty będziesz miała trochę oddechu. Zgodzisz się?
 - Oczywiście. Nie mogłabym odmówić. Przygotuję coś smacznego. Może upiekę ciasto? Zrobię listę zakupów, żebyś nie kupował na łapu capu.

W sobotę krzątała się od bladego świtu. Basia na ogół była spokojnym dzieckiem, ale budziła się dość wcześnie. Ula nie chciała absorbować Marka. Wracał ostatnio taki zmęczony, że padał na twarz. Nie miała sumienia angażować go w próby usypiania małej. Usłyszała jej kwilenie już o czwartej rano i zerwała się natychmiast. Kołysząc w ramionach usiłowała ją uspokoić. Mała usnęła o piątej nad ranem a ona postanowiła nie kłaść się już. Miała trochę roboty w związku z tym obiadem. Chciała, żeby wypadł dobrze i żeby jej przyszli teściowie byli zadowoleni.
O siódmej znowu usłyszała płacz małej. Zabrała ją do salonu. Tam zmieniła jej pampers, śpioszki i nakarmiła ją. Postanowiła zostawić ją na kanapie. Przynajmniej będzie miała na nią oko. Niedługo powinna wstać Betti to zajmie się nią.

Dobrzańscy przyjechali o czternastej. Uściskali Ulę serdecznie dziękując jej za ten cud, którego się nie spodziewali. Przywitali się z Beatką podziwiając jej podobieństwo do Uli. Zachwycili się maleństwem.
 - Rzeczywiście jest bardzo do ciebie podobna. Ma śliczne oczy tak jak ty. Niemal granatowe. Kiedyś wyrośnie na prawdziwą piękność jak jej matka.
Bardzo miło przebiegł ten obiad. Smakował seniorom i chwalili kulinarny talent Uli. Pożegnali się wieczorem. Pomogła umyć się Beatce i przeczytała jej jeszcze bajkę. Marek w tym czasie usypiał Basię. Weszła do salonu i ciężko usiadła na kanapie. Trochę zmęczyła ją ta wizyta. Po chwili dołączył do niej Marek. Usiadł obok i objął ją ramieniem.
 - Usnęła?
 - Śpi jak aniołek. Napijesz się wina?
 - Nie mogę Marek. Przecież karmię.
 - No tak… zapomniałem. W takim razie i ja zrezygnuję. Może wybierzemy się jutro na spacer? Ubierzemy małą ciepło, co? Jasiek ma rano przyjechać i zabrać Betti. Idą do kina.
 - Dobrze. Możemy iść – zamilkli. On bawił się jej włosami, by po chwili rzec cicho.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo cię pragnę. Szaleję na samą myśl.
Popatrzyła na niego uważnie przytulając dłoń do jego policzka.
 - Ja wiem kochanie, że my nigdy… no wiesz… Ale obiecuję ci, że jak tylko skończy się połóg wynagrodzę ci wszystko. Teraz moje ciało dochodzi do normy po porodzie i nie powinnam współżyć w tym czasie. Jeszcze trochę wytrzymaj, dobrze? – Westchnął.
 - Wytrzymam Ula. Wytrzymałem tyle czasu to i te kilka tygodni wytrzymam, chociaż będzie to bardzo trudne.
Nazajutrz pojechali do parku. Tam przy ławeczce ukrytej wśród bujnej zieleni oświadczył jej się wkładając na palec skromny, ale bardzo piękny pierścionek z diamentowym oczkiem. Była wzruszona, chociaż wiedziała doskonale, że kiedyś nastąpi ta chwila. On mówił jak bardzo mu zależy, by przed ołtarzem usankcjonować ten związek.
 - I ja tego pragnę – mówiła – ale jeszcze długa droga przed nami. Niedługo powinnam znać terminy obrony. Muszę trochę pochylić się nad nauką. I jeszcze ta rozprawa w sądzie. Trochę się jej boję.
 - Nie martw się skarbie. Zobaczysz, że wszystko ułoży się po naszej myśli.
Na początku czerwca przysłano jej maila z uczelni informującego, że obronę z ekonomii będzie miała w dniu dziesiątym czerwca o godzinie jedenastej. Z zarządzania i marketingu miała się bronić osiemnastego o dziesiątej. – Kurde blaszka – pomyślała – mało czasu. - A jednak potrafiła się zmobilizować. Marek i dzieciaki starali się ją odciążyć od opieki nad Basią i zapewnić jej maximum czasu na naukę. Często też przyjeżdżała Helena, której pomoc okazała się nieoceniona. Ula wtedy mogła spokojnie i bez stresu pochylić się nad książkami. W dniu pierwszej obrony Dobrzańska przyjechała wcześnie rano. Przyjrzała się swojej przyszłej synowej i stwierdziła, że jest mocno zdenerwowana. Podeszła do niej i pogładziła ją po plecach.
 - Uspokój się dziecko. Jesteś świetnie przygotowana i znakomicie sobie poradzisz. O nic się nie martw. Ja zajmę się i Basią i Beatką. – Ula spojrzała na nią z wdzięcznością.
 - Dziękuję pani Heleno. Chyba potrzebowałam tych słów.
 - Jadłaś coś w ogóle? – Pokręciła przecząco głową.
 - Nie… Chyba nie dam rady… Odciągnęłam mleko. Jest w lodówce. Wystarczy podgrzać, gdyby mała się dopominała. Myślę, że koło pierwszej powinnam wrócić.
Jej obawy okazały się zupełnie niepotrzebne. Kiedy weszła na salę egzaminacyjną cały stres w jakiś dziwny sposób z niej odpłynął. Nagle poczuła spokój. Na każde pytanie odpowiadała rzeczowo i konkretnie. Profesor Rychter uśmiechał się pod nosem kiwając z aprobatą głową. Kiedy odpowiedziała już na ostatnie pytanie uśmiechnął się szeroko i rzekł.
 - Dziękujemy pani Urszulo. Jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani a ja w szczególności, bo nie zawiodła mnie pani. Obrona poszła znakomicie i dajemy pani najwyższą notę. Zasłużyła pani na nią w pełni.
Wybiegła z uczelni jakby dostała skrzydeł. Na dziedzińcu zobaczyła szczerzących się do niej Marka i Sebastiana. Podbiegła do nich i rzuciła się Markowi na szyję by następnie uściskać Olszańskiego.
 - Zdałam! Zdałam na bardzo dobry, uwierzycie?
 - No pewnie. Nawet nie zakładaliśmy, że będzie niższa ocena. To dla ciebie kochanie – Marek wyjął zza pleców wielki bukiet czerwonych róż – z wielkimi gratulacjami od nas. – Wtuliła twarz w czerwone płatki.
 - Dziękuję kochani. Są piękne i pięknie pachną. Zawieziesz mnie do domu, czy musicie wracać?
 - Musimy wracać, ale zawieziemy cię. Jak obronisz tę drugą pracę tak celująco, będziemy świętować. Musimy to uczcić, prawda Seba?
 - Absolutnie! Nie ma innej możliwości.
Obrona drugiej pracy też nie była dla nich niespodzianką, bo Ula obroniła ją podobnie jak pierwszą. Mimo to i tak nie mogli jej teraz zatrudnić na stałe w firmie, bo dziecko było zbyt małe, żeby mogła pracować na etacie. Zostało więc tak jak do tej pory. Pilnowała internetowej wyprzedaży i spokojnie mogła to robić w domu. Jeśli nawet musiała jechać do magazynów, to zawsze chętnie przyjeżdżała do dziecka Dobrzańska.
Jasiek zakończył rok szkolny z dobrym świadectwem. Odetchnął. Świadomość, że nie będzie już musiał dojeżdżać do Rysiowa sprawiła mu ulgę. Przez ten czas tylko dwa razy widział swojego ojca, ale nie podszedł. Nie chciał mieć z nim nic wspólnego szczególnie, że towarzyszyła mu ta wstrętna kobieta. Omijał rodzinny dom szerokim łukiem. Ostatnią klasę liceum miał zacząć tu, w Warszawie. Teraz jednak były wakacje. Ula i Marek nie mogli zaplanować im wypoczynku na jakimś obozie. Ciągle czekali na wezwanie do sądu. Dokumenty prawnik złożył tuż po wizycie u niego Marka, jednak w sądzie nie spieszono się specjalnie i być może był to wynik zaczynającego się sezonu urlopowego. Czekali więc.
Jasiek teraz częściej zajmował się Beatką. Nie narzekał, bo zabierał ją w różne, ciekawe miejsca, gdzie mogła się pobawić i wybiegać. Dzięki temu i Ula miała więcej czasu, by poświęcić go firmie i dziecku. Mała rosła w oczach. Miała już dwa miesiące i zaczęło interesować ją otoczenie. Marek często przekręcał ją na brzuszek i z radością obserwował jak próbuje unosić główkę. Leżąc na plecach potrącała rączkami wiszące nad nią zabawki i w ten sposób zajmowała się sama sobą. Często też naśladowała już mimikę i powtarzała gesty. Zaczęła też głużyć wydając z siebie krótkie, gardłowe dźwięki. Już nie potrafili wyobrazić sobie, że miałoby jej nie być. Była ich radością, gwiazdeczką, promyczkiem i największym szczęściem.
Pod koniec lipca ochrzcili ją. Ania z radością zgodziła się zostać matką chrzestną tej ślicznotki. Zamówili lokal uznając, że tak będzie najlepiej i tak oto Barbara Magdalena Dobrzańska przestała być małą poganką.
Pod koniec lipca przyszedł też tak długo wyczekiwany pozew. Sprawa miała się odbyć dwunastego sierpnia rano. Ulę już na kilka dni przed rozprawą dopadł stres. Jasiek też nie wyglądał na zachwyconego. Na rozprawę stawili się wszyscy. Dzieciaki miały ładne, modne ubrania a Ula po wizycie u fryzjera, gdzie wreszcie skróciła dość solidnie włosy i zmieniła ich kolor na czekoladowy, wyglądała zjawiskowo w eleganckiej sukience projektu Pshemko.
Wchodząc do gmachu sądu zauważyli w holu stojącego ojca, któremu towarzyszyła niewiele młodsza od niego kobieta. Według Uli zupełnie przeciętna. Ona widziała ją po raz pierwszy. Rzuciła szeptem do Marka
 - Spójrz, to właśnie nasz ojciec. Stoi tam na lewo.
I on przyglądał się im badawczo. Ledwo poznał swoją najstarszą córkę. - Musi jej się powodzić w życiu, bo wygląda jak milion dolarów. Ciekawe czy urodziła tego bachora Dąbrowskiego – pomyślał.
Wkrótce wezwano ich wszystkich na salę rozpraw. Prawnik Uli wyjaśnił sądowi, w jakim celu się tu zebrali. Udowadniał, że Józef nie był dobrym ojcem, że zaniedbywał wielokrotnie dwójkę swoich dzieci, a najstarszą wyrzucił z domu, bo była w trzecim miesiącu ciąży. Powołał się na stosowny przepis ustawy kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, który mówił, że jeśli władza rodzicielska nie może być wykonywana z powodu trwałej przeszkody, albo jeżeli rodzice nadużywają władzy rodzicielskiej lub w sposób rażący zaniedbują swe obowiązki względem dziecka, sąd opiekuńczy powinien pozbawić rodziców władzy rodzicielskiej. Udowadniał, że takie właśnie rażące zaniedbania nastąpiły w tym przypadku i nacechowane były nasileniem złej woli, uporczywością i nieporadnością.
W czasie kiedy zeznawał najpierw Jasiek a potem Ula, Beatkę zabrano na rozmowę z psychologiem. Nagrywano ją, by później przedstawić sądowi. Przesłuchano również Marka, który opowiedział w jakich okolicznościach poznał Ulę. Ona podczas swoich zeznań wielokrotnie podkreślała jak bardzo nieoceniona stała się dla niej a także dla jej brata i siostry ofiarna pomoc Dobrzańskiego. Zapewniała, że ma pracę i jest w stanie utrzymać siebie i swoje rodzeństwo. Na dowód tego przedstawiła wyciąg swoich zarobków.
 - Ale to nie jest stałe zatrudnienie – zakwestionował ten wykaz sędzia główny.
 - Jeszcze nie, ale niedawno obroniłam prace dyplomowe na dwóch kierunkach studiów, bo to było właśnie warunkiem zatrudnienia mnie na etacie. Teraz jednak wychowuję małe dziecko i nie mogę pracować przez osiem godzin. Niezależnie od tego dochód ze zleconych prac jest na tyle wysoki, że jestem w stanie utrzymać nas wszystkich.
 - Ma pani świadomość, że na ojcu spoczywa obowiązek alimentacyjny względem młodszych dzieci.
 - Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale nie mam zamiaru skorzystać z tego prawa. My od tego człowieka nic nie chcemy. Niech idzie swoją drogą i nam też niech pozwoli żyć po swojemu. Jednak niech nie liczy już nigdy na to, że któreś z nas wyciągnie do niego rękę, gdy będzie stary i chory. My chcemy zapomnieć, że kiedykolwiek mieliśmy ojca. On powinien zapomnieć, że kiedykolwiek miał dzieci – spojrzała w oczy ojcu. – Skrzywdziłeś nas tato i na to nie ma usprawiedliwienia. Pozwoliłeś obcej kobiecie pastwić się nad Beatką. Ta kobieta proszę sądu poparzyła moją siostrę gorącą zupą tylko dlatego, że mała nie chciała jej jeść. Do dziś nosi ślady po tym oparzeniu, a ty nawet nie zareagowałeś – zalśniły jej w oczach łzy. – Co z ciebie za ojciec, który przedkłada dobro swojej kochanki nad dobro swoich dzieci? – była roztrzęsiona. Sędzia główny widział jak bardzo wiele kosztuje ją to zeznanie i pozwolił jej usiąść. Po niej zabrał głos prawnik reprezentujący jej ojca. Bronił go jednak bez przekonania a argumenty były słabe. Potem ponownie głos zabrał prawnik Uli. To była już mowa końcowa. Po niej nastąpiła półgodzinna przerwa, bo sąd udał się na naradę. Po tym czasie ogłoszono wyrok. Mówiono, że sąd kierując się dobrem dzieci i interesem społecznym pozbawia Józefa Cieplaka całkowicie władzy rodzicielskiej nad niepełnoletnimi dziećmi i przyznaje ją Uli. Zwalnia go też na wyraźną prośbę jego najstarszej córki z obowiązku alimentacyjnego.
Wyszli z sali uradowani. Marek i Ula dziękowali prawnikowi. Kiedy żegnali się z nim podszedł do nich Józef. Stanął niepewnie i spojrzał córce w oczy.
 - Chciałem cię przeprosić Ula za wszystko. Chciałem również przeprosić was – skierował spojrzenie na Jaśka i Betti. Ula popatrzyła na niego twardo z zaciętym wyrazem twarzy.
 - Za późno tato na przeprosiny. Może kiedyś Bóg ci wybaczy to, czego dopuściłeś się względem nas, bo my nie potrafimy tego zrobić. Jeśli mama patrzy na to wszystko, to chyba przekręca się w grobie. Żegnaj.
Odeszli zostawiając go samego na środku korytarza.

Tej nocy, kiedy dzieci wreszcie usnęły kochał ją po raz pierwszy. Jej ciała nie zniszczył poród. Nadal była szczupła i zgrabna, a on patrzył na nią z żarem w oczach i zachwytem. Pełne pokarmu piersi falowały przy każdym ruchu a on zatracał się w niej i tonął. Ona nigdy przedtem nie przeżyła tego co z nim. Nie miała pojęcia, że akt miłosny może być taki zmysłowy i piękny. Dostarczył jej tej nocy tylu niesamowitych, cudownych wrażeń, przyjemnych i błogich. Oddawała mu siebie z największą miłością i czułością szepcząc mu do ucha jak bardzo go kocha. Zasypiali nasyceni sobą i szczęśliwi. Ona myśląc, że jest wielką szczęściarą i nie mogłaby sobie wymarzyć lepszego człowieka na męża dla siebie i ojca dla swojej córki. On zasypiał wierząc, że Bóg stworzył specjalnie dla niego tę wyjątkową, piękną, niezwykle dobrą i wrażliwą kobietę, by pokochał ją całym sercem.

Wreszcie mogli zacząć planować swoje życie a przede wszystkim ślub. Marek wychodził ze skóry, żeby wszystko pozałatwiać jak najszybciej. Bardzo pomógł mu Sebastian wyręczając go w załatwianiu różnych rzeczy. Ania okazała się również pomocna. Tych dwoje najwyraźniej do siebie ciągnęło. Uroczystość miała być bardzo skromna i wyłącznie w towarzystwie najbliższych osób. Nie szukali sali weselnej, bo rodzice zaproponowali, żeby wesele odbyło się u nich w domu. Duża oranżeria nadawała się do tego doskonale.
Ślub odbył się w pierwszą sobotę października. Ciepłą i słoneczną. Gości była zaledwie garstka. Tylko najbliżsi i trochę ludzi z firmy. Zaprosili też rodzeństwo Febo, bo tak wypadało, ale żadne z nich nie potwierdziło obecności. Podróż poślubną odłożyli do momentu aż Basia będzie większa. Nie chcieli pozbawiać się radości, kiedy zacznie wymawiać pierwsze słowa lub raczkować. Tydzień po ślubie wraz z Sebastianem pojechali na cmentarz. Pomnik Barbary Olszańskiej rzeczywiście był okazały. Zapalili znicze i ułożyli piękną wiązankę kwiatów w wazonie. Odmówili modlitwę za spokój zmarłej. Potem już sami ruszyli do Rysiowa na grób Magdy Cieplak. Kiedy mijali dom z numerem ósmym Ula odwróciła głowę. Nie mogła się przemóc, by na niego spojrzeć. Marek zaparkował pod cmentarną bramą, wziął Basię na ręce i wraz z Ulą poszedł na grób. Był zaniedbany. Można było się domyślić, że Józefa nie było tu od bardzo dawna. Rozpłakała się.
 - Jak on mógł tak zaniedbać grób mamy? Kochanie – spojrzała w oczy mężowi – tu niedaleko jest zakład, który zajmuje się nagrobkami. Pojedźmy tam. Zamówimy pomnik z płytą, choćby najskromniejszy. Nie będzie trzeba wtedy sadzić bratków każdego roku i o nie dbać. Nie mogę patrzeć na tą dewastację.
 - Dobrze skarbie. Wziąłem pieniądze i możemy nawet wpłacić zaliczkę.
Ile mogła tyle uprzątnęła. Powyrywała zwiędłe już bratki i zapaliła znicze. W zakładzie kamieniarskim zamówili nagrobek z różowego marmuru. Najdroższy. Marek nawet nie chciał słyszeć, że miałoby to być lastryko lub inny kamień pośledniejszego gatunku. Miesiąc później stanął gotowy i piękny ze zdjęciem Magdy Cieplak.

Tak jak kiedyś mówił jej Marek, życie wyhamowało. Teraz mogła się wreszcie skupić tylko na wychowywaniu dziecka. Jasiek chodził do nowej szkoły a Beatka do zerówki. Dzieci wyraźnie odżyły.
Kiedy Basia skończyła rok i zaczęła już chodzić, Ula zaszła w drugą ciążę. Marek szalał ze szczęścia. Podobnie dziadkowie. Po raz drugi miała urodzić dziewczynkę. Basia tuliła się do jej powiększającego brzuszka i powtarzała – Dzidzia mama. Dzidzia. – Rozczulała ich tym. Mówiła coraz więcej i wyraźniej a im serca rosły z dumy.
Dziecko urodziło się zdrowe i miało wszystko na swoim miejscu. Było podobne do Marka. Miało jego czarne włosy, stalowo-szare oczy, długie rzęsy i dołeczki w policzkach.
Kiedy po porodzie zobaczył maleństwo popłakał się ze szczęścia.
 - Jesteśmy pełną rodziną Ula. Mamy dwójkę pięknych, cudownych, zdrowych dzieci. Kocham cię i kocham nasze maluchy najmocniej na świecie i jestem bardzo, bardzo szczęśliwy.
 - Ja też. Kiedy zabrałeś mnie z tego korytarza i przygarnąłeś miałam niejasne przeczucie, że staniesz się naprawdę kimś ważnym dla mnie i nie pomyliłam się. W moim życiu były wzloty i upadki, a dzięki tobie potrafiłam się z tych upadków podźwignąć. Jesteś miłością mojego życia i to już nigdy się nie zmieni.
Przytulił ją mocno do siebie z czułością całując jej usta.


 K O N I E C

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz