Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 17 grudnia 2015

"Z DALEKIEGO KRAJU" - rozdział 6,7,8,9,10



ROZDZIAŁ 6


Zabawa rozkręcała się. Przewidywania Maćka sprawdziły się co do joty. Ula była rozchwytywana. Każdy z kawalerów koniecznie chciał z nią zatańczyć. Nawet Cedric’owi, którego Marek kiedyś poznał to się udało, choć miał już żonę i gromadkę dzieci. Usiadła w końcu rozgrzana i zmęczona kolejny raz przyjmując od Marka kieliszek chłodnego wina.
 - Oni mnie wykończą. Na razie mam dość. Muszę odpocząć i ochłonąć. A pan? Nie tańczy pan?
 - Kilkakrotnie tańczyłem, jednak porwano mi moją ulubioną partnerkę i postanowiłem poczekać, aż będzie wolna.
Jej twarz kolejny raz przybrała kolor buraczka, jednak odpowiedziała figlarnie.
 - Obiecuję, że jak tylko odpocznę będę tańczyć z panem do samej północy. – Uśmiechnął się szeroko.
 - W takim razie trzymam panią za słowo – popatrzył na nią roziskrzonym wzrokiem. – Pani Urszulo, czy byłoby dużym nietaktem z mojej strony, gdybym poprosił o zwracanie się do pani po imieniu? Oczywiście proszę też o wzajemność. Tu wszyscy są ze sobą na „ty”. Nawet dzieci tak się do pani zwracają. Ja też chciałbym.
 - Oczywiście. Ja nie mam nic przeciwko temu – podniosła kieliszek. – Ula.
Trącił go swoim.
 - Marek. Dziękuję. Odpoczęłaś już trochę? Nie ukrywam, że nogi same wyrywają mi się do tańca – odstawiła kieliszek i podała mu dłoń.
 - Możemy iść.
Do samej niemal północy puszczano już tylko wolne kawałki, żeby dać nieco odpocząć tańczącym. Markowi bardzo to odpowiadało. Mógł ją objąć wpół i przyciągnąć bliżej siebie. Tak lubił najbardziej. Ona wtulona w jego ramię czuła się naprawdę szczęśliwa. Z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że z nim tańczyło jej się najlepiej.
Tuż przed północą rozdano wszystkim szampana. Zaczęło się odliczanie, po którym przywitali nowy rok. Marek stał naprzeciw Uli i cichym głosem życzył jej szczęścia i powrotu do Polski, bo wiedział, że o tym marzy. Ona życzyła mu uzdrowienia duszy i spokoju w sercu.
Po życzeniach raczono się przygotowanymi potrawami, a potem tańczono do białego rana.
Pierwszy dzień nowego roku przespali. Wykończyły ich te całonocne harce. Wieczorem Ula przygotowała ciepłą kolację, którą zjedli z apetytem. Maciek poinformował ją tylko, że jutro z rana jedzie do Clifden po pierścionek.
 - Nie chcę już dłużej czekać. Kocham Erin i to z nią chcę się zestarzeć. Wesele zrobimy pod koniec marca. Tak ustaliliśmy wczoraj. Nawet rozmawiałem z Johnem i zgodził się wynająć pub. Koniecznie muszę pogadać z moimi staruszkami. Może zechcą przyjechać. Twój tato pewnie się nie wybierze, co?
 - No raczej nie. Wiesz przecież, że choruje na serce. Nie wytrzyma takiej długiej podróży.
 - Szkoda. Z nimi byłoby weselej.
 - A ty Marek? Dzwoniłeś do swoich rodziców? Nie zrozum mnie źle, bo ja nie chciałabym w żaden sposób cię pouczać, ale myślę, że powinieneś wykonać taki telefon i przynajmniej dać znać, że żyjesz. Oni na pewno bardzo martwią się o ciebie. Co byś zrobił, gdyby to twoje dziecko opuściło dom bez słowa? Pomyśl o tym, dobrze? – Pokiwał smętnie głową.
 - Pomyślę Ula, pomyślę. Jeśli nawet nie zadzwonię, to wyślę im sms-a z życzeniami. To na pewno ich uspokoi. Mogę jutro wziąć skuter?
 - Oczywiście, że możesz. Nawet nie musisz pytać.

Rano zjadł solidne śniadanie. Przerzucił przez ramię torbę z brulionem i ołówkami, i wyprowadził z garażu skuter. Postanowił pojechać na klif. Stamtąd miał najlepszy zasięg, chociaż i w innych miejscach był równie dobry. Chciał zadzwonić do Sebastiana i posłać sms-a do matki. Poniekąd przyznał Uli rację. Wprawdzie był mocno zraniony, że potraktowali go tak przedmiotowo i to w dodatku oboje stając murem za Pauliną, ale jakieś wieści im się należą.
Wyjechał na sam szczyt i zsiadł ze skutera. Włączył komórkę i zauważył, że ma kilka nieodebranych wiadomości. Głównie od matki, ale była też wiadomość od Pauliny i od Sebastiana. Ten ostatni przesłał tylko życzenia, za to jego była narzeczona wiadomość ociekającą jadem.
„Jesteś parszywym draniem. Nikt nigdy mnie tak nie upokorzył jak Ty. Przez Ciebie musiałam świecić oczami przed wszystkimi zaproszonymi na nasz ślub gośćmi. Jak śmiałeś mi zrobić coś takiego! Jeśli zachowałeś jeszcze odrobinę zdrowego rozsądku, to wrócisz do mnie i pobierzemy się jak było zaplanowane. Jestem gotowa Ci wybaczyć. Doceń to, bo już nigdy może Ci się nie trafić równie wyrozumiała kobieta jak ja. Czekam na odpowiedź.”
Roześmiał się w duchu. Paulina wyrozumiała? Tylko ona mogła o sobie tak myśleć, bo nikt inny tak nie uważał. Co ona sobie ubzdurała, że wróci do niej skruszony i będzie błagał o wybaczenie? Niedoczekanie. Już nigdy więcej Pauliny w jego życiu.
Wiadomości od matki były mniej więcej podobnej treści. Prosiła, żeby się odezwał, żeby dał znak, że żyje, bo martwi się o niego. Zaczął pisać.
„Żyję, jestem zdrowy i mam się dobrze. Na pewno nie wrócę w ciągu najbliższych miesięcy. Potrzebuję czasu, żeby uspokoić nerwy i ochłonąć z tego nadmiaru szczęścia jakie zafundowaliście mi Wy i Paulina. Nigdy bym nie przypuszczał, że staniecie po jej stronie. To tak, jakbyście się mnie wyrzekli. To boli mamo i nie pozwala dojść do równowagi. Mimo to życzę Wam dużo zdrowia w nowym roku i tego, byście przynajmniej spróbowali zrozumieć przez co teraz przechodzę”.
Wysłał wiadomość i rozejrzał się dokoła. Postanowił porysować trochę. To miejsce urzekło go od samego początku, a dzień był idealny. Nie było mroźno i świeciło słońce. Sięgał po brulion, gdy odezwała się jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz. Wahał się dłuższą chwilę, czy powinien odebrać, ale w końcu nacisnął przycisk z zieloną słuchawką.
 - Marek? Odezwij się synku. Proszę – usłyszał drżący głos swojej matki. Płakała.
 - Witaj mamo – powiedział cicho – i nie płacz, bo nie ma o co. Już nie.
 - Chciałam ci tylko powiedzieć, że rozumiem motywy twojego postępowania. Nareszcie rozumiem. Nie będę cię namawiać na powrót do Pauliny. Wreszcie przejrzałam na oczy. To zła kobieta. Wychowałam żmiję na własnej piersi – rozpłakała się jeszcze bardziej. – Ona przyjechała do nas tuż po świętach. Taty nie było. Podniesionym tonem zarzuciła mi, że źle cię wychowałam, że gdybyś był prawdziwym mężczyzną, nigdy nie postąpiłbyś tak z narzeczoną. Krzyczała na mnie, a ja nie potrafiłam się bronić. Powiedziała mi wiele przykrych rzeczy. Wyrzuciłam ją z domu. Wszystko powiedziałam ojcu, ale on ją usprawiedliwia. Twierdzi, że została mocno przez ciebie zraniona, dlatego tak się zachowuje i sama nie wie, co mówi. Ja nie chcę jej więcej widzieć. Ładnie mi się odpłaciła za wychowanie i za to, że nie dopuściłam, żeby wylądowali w sierocińcu po śmierci rodziców.
 - To przykre mamo, ale naprawdę nie musisz się już nią przejmować. Ja staram się zapomnieć.
 - Synku, a gdzie ty jesteś?
 - Jestem bardzo daleko mamo. Ponad dwa i pół tysiąca kilometrów od Warszawy. Uciekłem jak najdalej żeby zapomnieć i nie proś mnie, żebym wrócił, bo nie jestem na to gotowy. Gdybyś potrzebowała pomocy poproś Sebastiana. On nie odmówi.
 - Kocham cię synku. Mam nadzieję, że dojdziesz do siebie.
 - I ja mam taką nadzieję. Do widzenia mamo.
 - Odbierzesz telefon, gdy będę chciała jeszcze porozmawiać?
 - Postaram się, chociaż zazwyczaj jest wyłączony. Najlepiej przyślij wiadomość, to oddzwonię. Bądź zdrowa.
Był kompletnie rozbity po tej rozmowie. Nie mógł znieść jej płaczu. I jemu po policzkach płynęły łzy. Trudno mu było uwierzyć, że tak diametralnie zmieniła zdanie o swojej pupilce. Podczas awantury przed świętami broniła jej jak rozjuszona lwica.
Przetarł twarz i kolejny raz omiótł wzrokiem okolicę. Był zbyt rozdygotany, by móc dzisiaj rysować. Będzie musiał odłożyć to na inny dzień. Wsiadł na skuter i pognał nim przed siebie na złamanie karku.

Była zdenerwowana i co chwilę zerkała na ścienny zegar zawieszony nad kominkiem. Pokazywał godzinę dwudziestą, a Marek nie wracał. Dzwoniła do niego wielokrotnie, ale wyglądało na to, że ma wyłączony telefon. Martwiła się. Nie znał jeszcze zbyt dobrze okolicy i mógł łatwo pobłądzić. Kolejny raz chwyciła komórkę. Trzeba skrzyknąć chłopaków, niech idą go szukać. Już miała wybierać numer do Maćka, który od południa siedział u MacKinley’ów, gdy usłyszała warkot silnika. Podbiegła do okna i odetchnęła z ulgą. Przyjechał. Wszedł do środka i zrzucił kożuch. Podeszła do niego i powiedziała dobitnie.
 - Nigdy więcej mi tego nie rób. Właśnie miałam dzwonić po chłopaków, żeby jechali cię szukać. Jest już po dwudziestej, a ty o siedemnastej miałeś być na obiedzie. Ja wiem, że jesteś dorosły i stanowisz sam o sobie, ale nie znasz dobrze terenu, a klify są niebezpieczne dla nowicjusza. Gdybyś spadł z któregoś z nich, moglibyśmy cię nigdy nie odnaleźć.
 - Przepraszam cię Ula. To się już więcej nie powtórzy – powiedział nieswoim głosem, którego ton ją zastanowił. Spojrzała na niego uważniej.
 - Co się stało? Masz jakiś dziwny wyraz twarzy.
 - Rozmawiałem z mamą i trochę mną to wstrząsnęło. Jeździłem po okolicy jak wariat, żeby pozbyć się tych przykrych myśli. Chyba wyjeździłem cały bak. Trzeba będzie jutro zatankować.
 - Tym się nie przejmuj. Najważniejsze, że wróciłeś cały i zdrowy. Zaraz przygotuję ci coś ciepłego do jedzenia.

Wieczorem, kiedy już leżał w łóżku połączył się jeszcze z Sebastianem. Od niego dowiedział się, że firmą na razie zarządza Krzysztof, ale w połowie stycznia zamierza przekazać rządy Alexowi. To nie były dobre wiadomości. Alex bez wątpienia chętnie skorzysta z tej możliwości, bo zawsze mu zależało na fotelu prezesa. Był żądny władzy, a jak się już do niej dorwie, to ludzie nie będą mieli życia. Było mu ich żal, ale nie mógł wrócić i z powrotem objąć prezesury. Poprosił tylko przyjaciela o wsparcie dla jego matki.
 - Ona jest zdruzgotana Sebastian. Paulina potraktowała ją strasznie. Gdyby prosiła cię o jakąkolwiek pomoc, to nie odmawiaj. Ojciec nadal uważa mnie za kompletnego durnia. Mimo, że mama została upokorzona, on nadal broni Pauliny.
 -  Nie martw się Marek. Jutro zadzwonię do niej i porozmawiam. Będzie dobrze. Trzymaj się przyjacielu.

Następnego dnia przy śniadaniu Maciek oświadczył im z szerokim uśmiechem na ustach, że zaręczył się z Erin i wkrótce zaczną planować ślub. Miał też do Marka interes.
 - Pracowałeś już kiedyś fizycznie?
 - Nigdy, ale chyba potrzebuję czegoś takiego, przy czym mógłbym się solidnie zmęczyć.
 - To świetnie się składa. O dziesiątej mają przywieźć z Clifden cegły. Przyjadą dwoma samochodami. Jeden do nas a drugi do MacKinley’ów. U nich będzie sporo pomocników, a tutaj jestem tylko ja z Ulą. Pomożesz?
 - No pewnie. Chyba nie chcesz, żeby Ula nosiła cegły?
 - A dlaczego nie? – zaoponowała. – Ja już dźwigałam cięższe rzeczy. Nic mi nie będzie. Jak się zmęczę, to pójdę sobie odpocząć. We trójkę będzie szybciej.
Cegły okazały się betonowymi, całkiem sporymi bloczkami znacznie większymi i cięższymi od tradycyjnych cegieł. Na szczęście kierowca nie przyjechał sam i wspólnie z kolegą pomogli rozładować samochód. Poszło szybko i sprawnie. Maciek wraz z Markiem po odjeździe dostawcy nakryli cegły wielkim brezentem.
 - Na co ci aż tyle? – spytał Marek.
 - Będę rozbudowywał hotel. Myślałem, że zabiorę się za to zaraz po weselu, ale Connor chce odbudować dom, który im się spalił jakieś półtora roku temu, a to ważniejsze. Przyszłemu teściowi wypada pomóc, nie? Dzięki ci bracie, że pomogłeś. Teraz pojadę do MacKinley’ów. Im dostarczyli znacznie więcej cegieł. Może trzeba będzie i tam popracować.
Marka bolały ręce. Nigdy nie nosił tak ciężkich rzeczy. Od tego dźwigania porobiły mu się wielkie bąble. Wcześniej ich nie czuł, ale jak tylko ściągnął rękawice był przerażony stanem swoich dłoni. Były całe w pęcherzach. Wyciągnął je przed siebie i poszedł do kuchni.
 - Ula, mogłabyś na to jakoś zaradzić?
 - O kurde blaszka! Ale wielkie! Usiądź tutaj. Najpierw wymoczysz je w mydlinach, a potem trzeba będzie je przekłuć.
Przebijała je bardzo ostrożnie wysterylizowaną strzykawką. Kiedy pozbyła się zalegającego w nich płynu ostrożnie wysmarowała je maścią i zawinęła bandażem.
 - Bardzo mi przykro Marek, ale przez dzień lub dwa będę musiała cię karmić. Maciek pomoże ci się ubierać. Nie ma innej rady. Nie możemy dopuścić do zakażenia. Jeśli jednak chcesz, to zawiozę cię do lekarza w Clifden.
 - Nie ma takiej potrzeby Ula. Naprawdę czuję się już o wiele lepiej. Dziękuję.
Jakoś przeżył te parę dni. Maciek pomagał mu się myć i ubierać, Ula karmiła jak dziecko. Cały ten czas przesiedział w domu, ale nie nudził się. Dużo rozmawiał z Ulą. Opowiedziała mu o swojej rodzinie i niełatwym życiu w Rysiowie. On w zamian opowiedział jej swoją historię. Współczuła mu. Chyba nie mógł gorzej trafić. Nie znała Pauliny, a już zapałała niechęcią do niej. Jeśli była taka jak jej brat, to nic dziwnego, że Marek od niej uciekł.
 - Tu na pewno o niej zapomnisz i o tych wszystkich przykrych rzeczach, których od niej doświadczyłeś. Spróbowałeś fizycznej pracy. Dłonie się wygoją, a ty zahartujesz. Ani się obejrzysz, a dorównasz krzepą miejscowym. Będzie dobrze. 



ROZDZIAŁ 7


Była połowa lutego. Przez cały styczeń nie mogli narzekać na pogodę. Mrozu nie było, jedynie śnieg sypał od czasu do czasu. Connor MacKinley chciał jak najlepiej wykorzystać ten czas. Każdego wieczora uważnie śledzili prognozy pogody, a te były dobre. Nadal nie zaniedbywał połowów. Często zabierał w morze Marka. Wieczorem zastawiali sieci, a rano je wybierali. Po sprzedaży ryb na targu zabierali się za budowę domu. Connor skrzyknął kilkunastu przyjaciół i znajomych, którzy mieli jakiekolwiek pojęcie o murarce. W tak licznej grupie praca posuwała się bardzo szybko do przodu. Maciek i Marek nie oszczędzali się i zaangażowali się w budowę całym sercem. Często przyjeżdżała tam Ula przywożąc im gorący obiad.
Connor budował na starych fundamentach, które nie zostały uszkodzone przez ogień. Stary dom był drewniany, ale podmurówkę miał z tutejszego kamienia i ona jedyna ocalała. Do połowy lutego podciągnęli wysoki parter i pokryli go stropem. Jednak piętnastego lutego pogoda załamała się. Ścisnął tęgi mróz i w ciągu nocy zatoka pokryła się grubym lodem. Teraz nie mogli już ani wypłynąć, ani budować. Musieli czekać, aż trochę się ociepli.
Marek czuł się tak, jakby przeżywał swoje życie od początku. Nie życie rozpieszczonego jedynaka, bywalca warszawskich salonów i pierwszego playboya stolicy, ale życie człowieka, którego hartuje ciężka praca i trudne warunki. Co dziwne, nigdy nie narzekał i nigdy się nie skarżył. Sprawiał wrażenie, że tego właśnie potrzebuje i to go uszczęśliwia. Warszawskie życie zacierało się powoli w pamięci i wszystkie uwierające sytuacje z nim związane. Paulina odeszła w niebyt, Alex całkowicie mu zobojętniał. Czasami rozmawiał z matką, ale i ona była już w lepszym nastroju niż podczas ich pierwszej rozmowy. Wiedział, że to dzięki Sebastianowi. Jedyny żal jaki w nim tkwił to żal do ojca za jego całkowity brak zaufania do swojego jedynaka. Mimo to nie miał czasu na smutek i rozpamiętywanie. Dni wypełnione były pracą, a wieczory poświęcał rysowaniu tego co zapamiętał, lub prosił Ulę, żeby mu pozowała.
Początkowo była nieco onieśmielona, ale z czasem przywykła. Zwykle dłubała coś na drutach i wtedy siedziała niemal nieruchomo, a on spokojnie mógł uwieczniać ją na papierze. Poprzez szczere rozmowy o sobie, o życiu, o problemach, bardzo zbliżyli się do siebie. Marek niezwykle cenił sobie jej zdanie. Była mądra i doświadczona życiowo. Ukazywała mu jego własne poczynania z zupełnie innej perspektywy. Nigdy go nie oceniała i nie potępiała, ale starała się we wszystkim znaleźć pozytywne strony lub wręcz usprawiedliwiała czasem jego niezbyt dobre i mądre uczynki.
 - Nie piętnuj się tak i nie biczuj – mawiała. – Pomyśl, że tak naprawdę nie mogłeś postąpić inaczej, bo cokolwiek byś nie zrobił, wszyscy ucierpieliby jednakowo. Nikogo nie mogłeś oszczędzić. Zawsze są jakieś ofiary bez względu na to jak bardzo byśmy się starali.
Nawet nie miała pojęcia jak wiele ulgi przynosiły mu te rozmowy. W jakiś sposób tłumiły wyrzuty sumienia i oczyszczały umysł. Imponowała mu pod każdym względem. Imponowała skromnością i łagodnym usposobieniem. Tym, że nigdy nie podnosiła głosu, że wszystkich bez wyjątku traktowała z niezwykłą życzliwością, a także tym, że najpierw myślała i troszczyła się o innych myśląc o sobie na samym końcu. Zrozumiał, że właśnie za to pokochali ją miejscowi i za to darzyli ją tak ogromnym szacunkiem. W ich oczach urastała do rangi symbolu, bo mimo, że drobna, wrażliwa i krucha, potrafiła walczyć i przetrwać w tych surowych warunkach. Czasami płakała, gdy wspominała rodzinę. Na widok jej łez kroiło mu się serce. Miał wtedy wrażenie, że wystarczyłoby zamknąć ją w ramionach odgradzając w ten sposób od świata i zaraz poczułaby się lepiej. Wzbudzała w nim wiele bardzo ciepłych i pozytywnych uczuć. Uczuć, których istnienia nawet by nie się nie domyślał. Ze zdumieniem stwierdzał, że przy niej stał się lepszym człowiekiem. Dzięki niej dostrzegał o wiele więcej niż kiedyś. Potrafił cieszyć się drobiazgami, słonecznym porankiem i sypiącym śniegiem. Pod jej wpływem zdecydowanie się zmienił.
 - Wiesz Ula, ja nigdy nie poznałem nikogo takiego jak ty i Maciek. W świecie, w którym żyłem takie osoby się nie zdarzają. To świat pełen pozorów, kłamstwa i obłudy. W nim nikt nie jest szczery, bo wygodniej jest nie powiedzieć prawdy tylko po to, żeby ludzie dobrze o tobie mówili. Najważniejsze jest unikanie skandali. Otrząsam się na samą myśl, że wywodzę się z tej moralnej zgnilizny. Na szczęście uciekłem i świat, w którym się znalazłem mimo, że surowy, to szczery do bólu, a to odpowiada mi bardzo i najchętniej zostałbym w nim na zawsze.
 - Przecież możesz zostać. Nikt cię z niego nie wyrzuca i nic cię nie ciągnie do tego, co było kiedyś. Ta zmiana jest dla ciebie dobra. Może tak właśnie miało być? Może ktoś tam na górze miał wobec ciebie taki plan, żebyś mógł znaleźć cel w życiu i jego sens.
 -Może… - zamyślił się. – Myślę jednak, że kiedyś będę musiał tam wrócić. Bez względu na to, co się stało i bez względu na to jak bardzo źle potraktowali mnie rodzice przeczuwam, że wrócę, chociaż to miejsce na zawsze pozostanie w moim sercu najważniejsze.
 - Ja chcę pojechać już w maju na cały miesiąc. Trzy lata się z nimi nie widziałam i tęsknię bardzo. Chociaż przez miesiąc chcę się nimi nacieszyć. Dopóki Maciek nie rozbuduje hotelu muszę tu być, bo nie poradzi sobie sam. Wprawdzie Erin zamieszka tutaj z nami po ich ślubie, ale moja pomoc na pewno się przyda. Maciek ma zamiar ściągnąć rodziców. We czwórkę świetnie sobie poradzą, a wtedy ja z czystym sumieniem wrócę do Polski i nawet jeśli nie znajdę tam pracy, to na życie na pewno wystarczy, bo Maciek będzie przesyłał mi moją część na konto, dopóki nie spłaci mi mojej połowy udziałów w ziemi i pensjonacie. Tak ustaliliśmy. Poza tym mam przecież jeszcze pieniądze, które dostałam w spadku od Arta. One też są jakimś zabezpieczeniem przed biedą.

Zima nie ustępowała, ale to nie przeszkadzało Maćkowi w intensywnych przygotowaniach do ślubu. Przy pomocy Marka wybrał w Clifden odpowiedni garnitur. Ula też zabrała tam kiedyś Erin. Musiały przecież kupić ślubną suknię i welon. Pojechał z nimi i Marek. Był tutaj czymś w rodzaju guru mody. Od kiedy gruchnęła wieść, że w Polsce był prezesem znanej firmy odzieżowej nagle wszystkie kobiety zaczęły się zwracać do niego o rady. Przy wyborze sukni ślubnej też nie mogło go zabraknąć.
Kuchnia w pensjonacie stała się centrum przygotowywania wszystkich potraw na wesele. Przy pomocy sąsiadek Ula wyczarowywała pyszne ciasta i torty, piekła mięsiwa i wędziła kiełbasy. To wesele miało być utrzymane w tradycji polskiej nie irlandzkiej, która nie przewiduje tak bogatego jadłospisu, a wręcz przeciwnie, serwuje się tylko obiad złożony z pięciu dań i przekąski. Zabawa trwa zwykle do drugiej, góra trzeciej nad ranem, a nie do świtu jak w Polsce. Erin nie miała nic przeciwko temu, by urządzić polskie wesele. Przynajmniej będzie oryginalne i nie takie jak wszystkich.
Dwudziestego szóstego marca rozdzwoniły się dzwony w kościele. Państwo młodzi podjechali bryczką. Maciek prezentował się niezwykle elegancko, a Erin wyglądała prześlicznie w swojej białej sukni. Jedyną smutną myślą pana młodego było to, że jego rodzice nie będą mogli uczestniczyć w tej uroczystości. Senior Szymczyk niedomagał i z tego powodu nie odważyli się na tak męczącą podróż. Obiecali jednak, że jak tylko wyzdrowieje przyjadą i zostaną na dłużej. Dzięki internetowi poznali swoją przyszłą synową i od razu przypadła im do gustu. Zresztą nigdy nie ingerowali w wybory syna i tym razem było podobnie.
Przed kościołem zaczął formować się weselny orszak. Tuż za parą młodą ustawiła się Ula z Markiem, którzy byli świadkami, a za nimi przyjaciółki Erin i jej rodzeństwo.
Uroczystość była bardzo piękna i podniosła. Na początku ksiądz wychwalał wszystkie przymioty Maćka i Erin. Potem młodzi złożyli przysięgę małżeńską.
Życzeniom nie było końca, bo cała wieś brała udział w tym ważnym dla młodych dniu. Oni sami wsiedli do bryczki, która wolno ruszyła w kierunku pubu, a za nią tłum weselnych gości. Zanim zaczęto jeść obiad wstał Connor i rzekł.
 - To bardzo szczęśliwy dla nas dzień. Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego męża dla naszej Erin. Wszyscy dobrze znamy Maćka. Wiemy jak wiele mu zawdzięczamy, bo nigdy nie odmówił żadnej prośbie i zawsze jest chętny do udzielenia pomocy. Życzę wam szczęścia kochani, a nam gromady wnuków.
Po nim wstała Ula. Na jej widok wszyscy ucichli.
 - Moi drodzy. Wiecie już, że rodzice Maćka nie mogli być na tej uroczystości, a skoro tak, uznałam, że i ja jestem winna wam kilka słów. Maciek był moim przyjacielem od pieluch. Mieszkaliśmy naprzeciwko i odkąd pamiętam zawsze trzymaliśmy się razem. Razem chodziliśmy do szkoły podstawowej, potem do średniej. Studia również kończyliśmy te same. Nie mieliśmy tam przyjaciół, bo wystarczało nam własne towarzystwo. Zawsze rozumieliśmy się bez słów. Zawsze też wspieraliśmy się w najtrudniejszych momentach. Chcę mu podziękować za tę przyjaźń, na której nigdy się nie zawiodłam i mam nadzieję, że nadal tak będzie, bo jest dla mnie jak najlepszy brat. Erin to wspaniała dziewczyna i wierzę, że będzie z nim szczęśliwa, bo w to, że on będzie dla niej najlepszym mężem, nie wątpię. Wszystkiego najlepszego kochani. Piję za wasze szczęście – wytarła nerwowo mokre policzki i wychyliła kieliszek do dna. Za jej przykładem poszli inni. Usiadła. Marek ścisnął jej dłoń.
 - Wzruszyłaś się – wyszeptał.
 - Bardzo, bo kończy się jakiś etap w naszym życiu i zaczyna się zupełnie coś nowego szczególnie dla Maćka.
Po przemowach i obiedzie zaczęły się tańce. Najpierw Maciek zatańczył z żoną. Potem dorwał Ulę. Podziękował jej za przemówienie, a także za wierną przyjaźń. Później tańczyła już tylko z Markiem. O północy były oczepiny. Tu nie znano tej polskiej tradycji. Przed nimi Maciek wyjaśnił wszystkim na czym ona polegają. Poszeptał jeszcze ze swoją małżonką i z figlarnymi iskierkami w oczach rzucili jednocześnie i bukiet ślubny i muszkę w kierunku Uli i Marka. Czerwonej jak burak Uli zarzucono ślubny welon, Markowi zawiązano muszkę i kazano tańczyć. On pochylił się do jej ucha i szepnął.
 - Pięknie ci w tym welonie.
Ona nie mogła wykrztusić z zażenowania słowa.
O pierwszej w nocy postanowili wyjść na zewnątrz. Atmosfera w pubie zrobiła się bardzo duszna i Uli zaczęło brakować powietrza. Ubrali się ciepło i spacerkiem poszli w stronę klifów. Stanęli w pobliżu jednego z nich wpatrując się w zamarznięty ocean.
 - Czyż nie jest tu pięknie? – powiedział Marek cicho. – To wszystko wydaje się takie majestatyczne. I te ośnieżone klify i ta ogromna biała przestrzeń, która niemal styka się z niebem. Mógłbym tu żyć i tu umrzeć byle z tobą.
 - Ze mną? – spojrzała na niego zdziwiona. Odwrócił się do niej i spojrzał głęboko w jej błękitne tęczówki.
 - Czy ty nie widzisz, co się ze mną dzieje? Czy nie przeczuwasz? Zakochałem się w tobie Ula. Zakochałem tak bardzo, że na myśl o tym aż serce ściska. Stałaś się dla mnie najważniejszą osobą na ziemi i jeśli powiesz mi teraz, że ty nie czujesz do mnie nic, nie pozostawisz mi wyboru i z rozpaczy rzucę się z tego klifu. Nie wyobrażam już sobie, że miałoby cię nie być w moim życiu. Stałaś się jego sensem i treścią - zamilkł nadal wpatrując się intensywnie w jej oczy i czekając na reakcję z jej strony. Ale ona też milczała przetrawiając w myślach to, co usłyszała. – Na litość boską powiedz coś. Nie mogę znieść tej ciszy – wyszeptał. Wreszcie odetchnęła głęboko.
 - Nie pozwolę, żebyś rzucił się z klifu. Nie jesteś mi obojętny Marek, bo łatwo jest się zakochać w tak dobrym i porządnym człowieku.
Objął ją mocno i zamknął w ramionach. Zdławionym ze wzruszenia głosem powiedział.
 - Strasznie się bałem tej odpowiedzi, ale teraz jestem już spokojny. Bardzo, bardzo cię kocham. Po raz pierwszy kocham naprawdę i nic nie muszę udawać. Już dawno doszedłem do wniosku, że tylko z tobą mogę być szczęśliwy – pogładził jej policzek, a potem pochylił się do jej warg. Całował delikatnie. Ledwie muskał, omiatał oddechem, by w końcu dać się ponieść tej wyjątkowej chwili i namiętnie wpić w jej usta. Wreszcie oderwał się od niej. Oboje oddychali ciężko. Była oszołomiona. Nikt nigdy tak jej nie całował. To…, to było piękne i takie zmysłowe.
 - Kocham cię całym sercem – usłyszała. Przytuliła się do niego mocno i trwali tak do momentu, w którym poczuli chłód przenikający ich ciała. Postanowili wracać.

Tydzień po ślubie Erin wprowadziła się do pensjonatu. Razem z Maćkiem wyszykowali dla siebie dawny pokój Arta. On był jednym z większych w pensjonacie. Stary pokój pomalowali i przystosowali go dla turystów. Zrobiło się nieco weselej. W połowie kwietnia mróz odpuścił i uwolnił port z kry. Ich tryb życia wrócił do normy. Marek znowu wypływał w morze łowić ryby z Connorem, a potem szedł pomagać mu na budowie.

Ewidentnie wiosna pchała się na świat. Zrobiło się znacznie cieplej. Któregoś dnia przed pensjonatem pojawiły się trzy kłady przywiezione przez Maćka z Clifden.
 - Przydadzą się Ula tak jak w zimie skutery śnieżne. Trzeba oszczędzać nogi, a takie zabawki będą idealne do przemieszczania się w terenie. Marek na pewno to doceni, bo nie będzie musiał wcześnie rano drałować do portu na piechotę.
W ostatnią niedzielę kwietnia Marek wziął kłada i pojechał na najwyższy klif. Towarzyszyła mu Ula. Za tydzień wyjeżdżała do Polski i chciał jak najlepiej wykorzystać czas, który im pozostał. Pogoda dopisywała. Było naprawdę ciepło. Zazieleniły się łąki, a okolica pozbawiona zimowej szaty wyglądała pięknie. Rozsiedli się na trawie. Marek wyjął z torby brulion i szkicował widok z klifu. Ula wystawiła do słońca twarz.
 - Będzie mi ciebie brakowało, gdy wyjedziesz – powiedział ze smutkiem.
 - Będziemy rozmawiać i widzieć się przez internet. Miesiąc szybko zleci. Dacie sobie radę. Jest Erin i to ona będzie o ciebie dbać, i szykować ci posiłki.
 - Wiesz, że to nie to samo – mruknął. Wstał i podszedł do krawędzi klifu, żeby zerknąć w dół.
 - Nie podchodź za blisko, bo… - nie dokończyła, ponieważ w tym momencie Marek poślizgnął się na mokrej trawie, stracił równowagę i wymachując rozpaczliwie rękami poleciał w dół. Przez kilka sekund stała jak sparaliżowana nie wierząc w to, co się stało przed chwilą. Potem wrzasnęła przerażona.
 - Marek! Marek! Marek!



ROZDZIAŁ 8


Podczołgała się na brzeg klifu i załzawionymi oczami spojrzała w dół, ale nie zobaczyła go tam. Przetarła oczy i dokładnie zaczęła lustrować skały. Wreszcie go dostrzegła. Nie spadł na podstawę klifu, ale zatrzymał się jakieś sześć metrów od szczytu na wąskiej, skalnej półce. Leżał na plecach z rozrzuconymi na bok rękami i nie dawał znaku życia. Wstrząśnięta nerwowo wybierała numer pogotowia w Clifden. Przedstawiła się i urywanym głosem mówiła.
 - Proszę przyjechać…, szybko. Z najwyższego klifu w Cleggan spadł człowiek. Nie wiem, czy żyje. Nie rusza się. Przyjeżdżajcie, błagam.
Rozłączyła się i wybrała numer do Maćka.
 - Maciek, zwołaj wszystkich. Weźcie liny i sprzęt. Marek spadł z klifu. Nie wiem, czy żyje – rozpłakała się rozpaczliwie. – Zatrzymał się na półce skalnej. Pośpieszcie się, proszę. Pogotowie już jedzie.
Jak tylko dowiedzieli się o tym nieszczęściu natychmiast ruszyli z pomocą. Dwóch sprawnych, młodych mężczyzn opuściło się na linach. Ostrożnie ułożyli Marka na noszach zapinając mu wcześniej kołnierz ortopedyczny. Zabezpieczyli pasami nosze i dali znak, że można je wyciągać. Kiedy dotarły na górę Ula zaraz znalazła się przy nich. Rozpaczała jak jeszcze nigdy w życiu.
 - Marek, ocknij się kochanie proszę. Otwórz oczy. Daj mi znać, że żyjesz.
Usłyszeli sygnał karetki pogotowia. Po chwili klęczał już przy Marku lekarz i osłuchiwał go. Uśmiechnął się do czekającego w napięciu tłumu.
 - Oddycha. Zabieramy go do szpitala. Ma otwarte złamanie prawej nogi. Trzeba zrobić też prześwietlenie i tomografię głowy.
Dopiero teraz Ula dostrzegła, że przez nogawkę jego spodni przebiła się kość. Nie był to miły widok i prawie ją zemdliło. Przełknęła nerwowo parę razy ślinę.
 - Mogę jechać z wami? – spytała lekarza.
 - Pewnie. To ktoś z rodziny?
 - Tak. Z rodziny.
 - My pojedziemy za pogotowiem Ula – usłyszała jeszcze głos Maćka. – Nie zostawimy cię samej.
W karetce podpięto mu kroplówkę. Usiadła przy nim trzymając go za rękę i szeptając.
 - Ocknij się Marek, spójrz na mnie. Wszystko będzie dobrze. Jesteś silny. Dasz radę. Nie zostawiaj mnie - jej łzy kapały mu na policzki. Otworzył oczy nie bardzo rozumiejąc, gdzie jest i co się stało. Zobaczył pochylającą się nad nim Ulę i jej zapłakaną twarz. - Ciii… Nic nie mów i nie ruszaj się. Jedziemy karetką do szpitala. Spadłeś z klifu. Nie wiadomo jeszcze jak bardzo jesteś poturbowany.
 - Przepraszam cię kochanie. Narobiłem ci tyle kłopotu… - powiedział z trudem.
 - To nie ważne. Najważniejsze, żebyś wyzdrowiał. Dojeżdżamy.
Natychmiast zabrano go na salę operacyjną, gdzie poskładano mu nogę. Potem przeszedł resztę badań.
 - To prawdziwy szczęściarz – mówił im doktor, kiedy wyszedł do nich z całym plikiem badań. – Chyba w czepku się urodził. To pierwszy wypadek w mojej karierze, gdzie pacjent nie złamał kręgosłupa spadając z takiej wysokości. Dzięki temu, że miał na sobie tę grubą, puchową kurtkę jest tylko poturbowany, ale narządy wewnętrzne są w porządku. To ona zamortyzowała upadek. Nawet tomografia głowy nic nie wykazała, bo nie uderzył nią bezpośrednio o skały, ale upadł na kaptur kurtki, który zadziałał jak kask i ochronił czaszkę. Z całą pewnością będzie miał mnóstwo siniaków, ale lepsze to niż uszkodzenia narządów wewnętrznych. Nogę poskładaliśmy i włożyliśmy w gips co najmniej na osiem tygodni. Musi się porządnie zrosnąć. Dostanie kule, żeby mógł się jakoś poruszać. W szpitalu potrzymamy go jednak przez kilka dni na obserwacji.
Odetchnęli wszyscy, bo to były bardzo dobre wieści. Maciek podszedł do Uli i przytulił ją.
 - Już dobrze Ula. Nie płacz. Słyszałaś co mówił lekarz. On wyjdzie z tego. Potrzeba tylko trochę czasu.
 - Maciuś, ja będę musiała zrezygnować z wyjazdu. Nie mogę go teraz tak zostawić. Skontaktuję się z tatą i przeproszę ich. Może w październiku będzie to możliwe. Wtedy nie będzie już tylu gości i poradzicie sobie z Erin.
 - Wiesz, to może wcale nie taki głupi pomysł. Moi staruszkowie też chcą przyjechać tu jesienią już na stałe. Będą sprzedawać dom. Pomogłabyś w pakowaniu i sprzedaży.
 - Nie ma sprawy. Teraz chodźmy do Marka. Może jest już na sali.
Wsunęli się cicho do jednego z pokoi. Na ich widok Marek uśmiechnął się szeroko. Jego prawa noga wisiała na wyciągu. Connor uścisnął mu dłoń.
 - Napędziłeś nam strachu bracie. Teraz już wiesz, jak bardzo potrafią być zdradliwe klify. Lepiej nie zbliżać się do krawędzi.
 - Teraz to ja będę się trzymał od nich z daleka. Przepraszam, że was tak wystraszyłem. Chciałem tylko zerknąć jak jest tam na dole i sam poleciałem w dół. Chyba mam szczęście, że żyję.
 - Lekarz powiedział to samo – odezwał się Maciek. – Zostaniesz tutaj trochę na obserwacji. Ula będzie przyjeżdżać. My jak wiesz, nie bardzo możemy, bo budowa nas trzyma.
 - Jak to Ula będzie przyjeżdżać? Przecież wylatuje do Polski?
Podeszła do niego i usiadła na łóżku.
 - Dzisiaj odwołam rezerwację. Nie mogę jechać. Nie mogę cię tak zostawić. Przełożę wylot na październik tuż przed końcem sezonu.
Ucałował jej dłoń i z miłością spojrzał jej w oczy.
 - Jesteś najlepszym co dostałem od losu. Kocham cię.
 - My będziemy musieli zaraz wracać Marek. Tu zostawiam ci twoją komórkę. Nawet nie draśnięta i sprawna. Przyjadę jutro i przywiozę ci zasilacz. Odpoczywaj i słuchaj lekarzy. Do jutra kochany - pochyliła się nad nim i ucałowała jego usta.

Wracali w ciszy. Ula przykleiła czoło do szyby i intensywnie myślała nad dzisiejszym dniem. Nie miała pojęcia, co by zrobiła, gdyby on zginął na tych skałach. Sama też chyba nie miałaby po co żyć. Przez te parę miesięcy pokochała go mocno i szczerze. Podobnie jak ona dla niego i on dla niej stał się całym światem. Kiedy dojechali zaprosiła Connora na obiad.
 - Zjesz i pójdziecie z Maćkiem na budowę. Musicie przekazać innym wiadomości o Marku, bo na pewno są ciekawi. Erin zaraz poda obiad. Ja muszę skontaktować się z tatą i powiadomić go, że jednak nie przyjadę. Muszę też odwołać rezerwację lotu. Jak tylko to zrobię zaraz do was dołączę.
Najpierw wysłała sms-a do Jaśka, żeby włączył komputer, bo chce z nimi pogadać, po czym włączyła laptopa i weszła na skypa. Po pięciu minutach pokazał się na ekranie jej brat. Poprosiła, żeby zawołał ojca, bo ma mu do przekazania ważną wiadomość.
 - Witaj tato. Nie mam dobrych wiadomości. Wiem, że obiecałam wam, że przyjadę na początku maja. Nawet bilety lotnicze już kupiłam, ale dzisiaj wydarzyło się coś niedobrego i niestety muszę odwołać mój przyjazd. Opowiadałam ci kiedyś tatusiu, że mamy tu gościa z Polski, Marka Dobrzańskiego. Zakochałam się w nim, a on zakochał się we mnie. Od ślubu Maćka jesteśmy parą, bo to właśnie wtedy wyznał mi, że mnie kocha. Dzisiaj rano pojechaliśmy na klif. Marek chciał trochę porysować, a ja mu towarzyszyłam. On podszedł zbyt blisko krawędzi tatusiu, poślizgnął się i spadł. Myślałam, że oszaleję z rozpaczy. Na szczęście szybko wyciągnęliśmy go, bo nie spadł na sam dół, ale utknął na półce skalnej sześć metrów od szczytu. Teraz jest w szpitalu w Clifden. Zoperowali mu nogę, bo miał otwarte złamanie i musi tam jeszcze zostać. Na szczęście nic więcej nie ucierpiało, chociaż ma mnóstwo siniaków, bo mocno poobijał się o skały. W takiej sytuacji rozumiesz, że nie mogę go tak zostawić, bo nie będzie się miał kto nim zająć. Maciek cały czas pomaga w odbudowie domu MacKinley’ów, a Erin gotuje i zawozi im posiłki. Nie daliby sobie rady opiekując się jeszcze Markiem.
 - To okropne córcia, co mówisz. Oczywiście rozumiem i nie mam ci za złe. Będziemy czekać więc do października. Jakoś wytrzymamy, choć liczyliśmy na to, że wreszcie będziemy mogli cię uściskać.
 - Ja też tato, wierz mi. Jak stoicie z pieniędzmi? Ja za chwilę wyślę przekaz na wasze konto. Miałam tego nie robić i załatwić to już tam na miejscu, ale w takiej sytuacji nie możecie być bez pieniędzy.
 - Dajemy radę córcia. Nie szastamy nimi, ale też nie biedujemy. Niczego nam nie brakuje. Dzieciaki mają nowe ubrania i na leki też wystarcza. Wczoraj obkupiliśmy się na bazarku. W połowie maja postawią mamie pomnik. Zamówiłem najładniejszy. A ty niczym się nie martw. Najważniejsze, żeby Marek wyzdrowiał i na tym się skup.
 - Dziękuję tatusiu. Już mi lżej. Dbajcie o siebie. Pozdrów Szymczyków. Całuję was mocno. Pa.
Weszła do kuchni i usiadła przy stole. Erin nałożyła jej trochę jagnięcego gulaszu z ziemniakami, ale nie miała apetytu.
 - Rozmawiałaś? – spytał Maciek. Pokiwała głową.
 - Rozmawiałam Maciuś. U nich wszystko dobrze. U twoich też. Zdrowi są. Powiedziałam, że przyjadę w październiku. Tata zrozumiał i to najważniejsze. Wieczorem zagniotę trochę pierogów. Muszę się uspokoić.
 - Co to pierogi?
 - To taki rodzaj klusek Erin, nadziewanych farszem z mięsa lub sera. Niektórzy nadziewają je szpinakiem, który tu u was jest mniej znany, albo kiszoną kapustą z grzybami, ale tej też tu nie dostanę. Zrobię z mięsem.
 - Nauczysz mnie?
 - Pewnie. Maciek je uwielbia.

Po obiedzie mężczyźni odjechali, a one wyciągnęły stolnicę i zaczęły robić pierogi. Na początku Erin nie szło zbyt sprawnie, ale z biegiem czasu zaczęły wychodzić jej coraz zgrabniejsze. Zrobiły ich chyba z trzysta.
 - Część zamrozimy, a część ugotujemy. Jutro zabiorę trochę Markowi. Na pewno chętnie zje. Możemy też zjeść po kilka na kolację. Pokroję jeszcze boczek i podsmażę. Są o wiele smaczniejsze, gdy polać je tłuszczykiem.

Kładła się już do łóżka, gdy rozdzwoniła się jej komórka. Odebrała.
 - Dlaczego ty jeszcze nie śpisz? Miałeś odpoczywać.
 - Myślę o tobie i bardzo tęsknię – poskarżył się. – Chciałbym cię przytulić.
 - I mnie ciebie brakuje kochanie, ale jutro przyjadę i porozmawiamy. Zrobiłam wraz z Erin mnóstwo pierogów i przywiozę ci trochę. Masz jeszcze na coś ochotę?
 - Mam i to ogromną, ale nie mogę ci powiedzieć. – Zarumieniła się, bo domyśliła się o czym mówi. Jeszcze nie byli razem nigdy, choć Marek wielokrotnie prowokował takie sytuacje.
 - Marek…
 - Wiem, wiem… Pewnie znowu się rumienisz. Uwielbiam twoje różowe policzki. Dzwoniłaś do taty?
 - Dzwoniłam. Wszystko wyjaśniłam. Pojadę w październiku.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo doceniam to, co dla mnie robisz. Jesteś najlepszą osobą jaką znam. Kocham cię.
 - Ja też cię kocham, a teraz spróbuj się trochę przespać, bo dość wrażeń miałeś na dzisiaj i ja też. Do jutra kochany.
 - Śpij dobrze moje szczęście.

A jednak nie wyszedł ze szpitala po kilku dniach, ale po dwóch tygodniach. Dostał długie kule, a lekarz zakazał mu stąpania na złamanej nodze. W dniu wypisu Ula przyjechała po niego. Zabrała jego rzeczy i powolutku zeszła z nim na parking. Rozłożyła przednie siedzenie, żeby mu było wygodnie i pomogła usadowić się na nim.
 - Nie wiem jak poradziłbym sobie bez ciebie. Cedric miał rację. Jesteś prawdziwym skarbem.
 - Nie przesadzaj. Wygodnie ci?
 - Jak w niebie.
 - No to ruszamy.
 - Możemy najpierw podjechać na budowę? Chciałbym zobaczyć jak daleko postąpili z pracami.
 - Nie ma sprawy. Na pewno się ucieszą, że już jesteś w domu.
„W domu”. Tak. Teraz chyba też mógłby tak powiedzieć, bo od dłuższego czasu uważał Cleggan za swój dom. Tu było wszystko co kochał, a przede wszystkim była Ula. Na niej zależało mu najbardziej i wiedział, że tam gdzie ona, tam i on.
Kiedy zbliżali się do portu już z daleka dostrzegł surową bryłę budynku.
 - Dobry Boże, przecież oni już kończą! Kładą dach, widzisz Ula? Za chwilę będą wstawiać okna. Są naprawdę niesamowici.
 - Śpieszą się Marek, bo za chwilę rozpoczną się prace u nas. Musimy to tak zorganizować, żeby były jak najmniej uciążliwe dla turystów. W dodatku będą się toczyć na dwóch frontach, bo nie dość, że hotel, to jeszcze pole namiotowe. Maciek już je ogrodził, ale trzeba zapewnić ludziom sanitariaty i zbudować polową kuchnię. Tam nie będzie aż tak wiele pracy, za to przy pensjonacie i owszem. Już mamy rezerwacje od pierwszego czerwca. Niestety będziesz musiał się przenieść do mojego pokoju, bo twój też wynajęłam. Dostawimy drugie łóżko. Będzie trochę ciasno, ale jakoś wytrzymamy te cztery miesiące.
Uśmiechnął się figlarnie.
 - Przecież możemy zamienić twoje małe łóżko na jedno duże łóżko i będzie po sprawie – popatrzył na nią z żarem w oczach.
 - A ty znowu swoje. Jesteś niepoprawny, wiesz? – Jeszcze szerszy uśmiech wypełznął na jego twarz.
 - Jestem zakochany skarbie, a to różnica.
Pokręciła tylko głową i nie odezwała się więcej.



ROZDZIAŁ 9


Witali go jak swojego, a jemu serce rosło ze szczęścia, bo nikt nigdy nie witał go tak przyjaźnie i wylewnie. To byli naprawdę dobrzy przyjaciele. Do tej pory miał tylko Sebastiana, a tu znalazł ich całą gromadę. Oni daliby się za niego pokroić. Podchodzili i klepali go przyjaźnie po plecach życząc szybkiego powrotu do zdrowia. On dziękował im za uratowanie mu życia.
 - Najbardziej mi żal kochani, że nie będę mógł wam pomóc.
 - Tym się nie przejmuj Mark – odezwał się Connor. – Pomogłeś nam już wystarczająco. To również dzięki tobie ten dom powstał tak szybko, a ja będę wdzięczny wam wszystkim do śmierci. Jeszcze tylko kilka dni i będzie oszklony. Potem wejdą tynkarze i zrobią wnętrze. W tym czasie my przeniesiemy się do was. Ty będziesz odpoczywał i z fotela dopingował nas do pracy. – Marek roześmiał się.
 - Tak. To jedyne, co mogę w tej chwili robić. No pożegnam się już, bo nie chcę wam przeszkadzać. Trzymajcie się. Do zobaczenia.

Wraz z Erin wytaszczyła z pokoju swoje łóżko i przeniosła do dawnego pokoju Maćka. Dzięki temu mogła przyjąć o jedną osobę więcej. U niej wylądowało jedno podwójne, tak jak chciał Marek. Musiała mu przyznać rację, bo dzięki temu zaoszczędziła trochę miejsca niż wtedy, gdyby miały tu stanąć dwa osobne. Przeniosła jego rzeczy i ułożyła w szafie. Przebrała pościel i zmieniła ręczniki. Jutro musi pojechać do Clifden po pierwszy turnus turystów.

Pole namiotowe z prawdziwego zdarzenia stanęło błyskawicznie. Uporali się z tym w ciągu zaledwie trzech dni. Maciek z Connorem wymurowali niewielką kuchnię i postawili nad nią daszek. Sanitariaty zamówili już gotowe. Kiedy je przywieziono, wystarczyło je tylko postawić na właściwym miejscu. Były w częściach, a złożenie ich nie nastręczało wielkiego problemu. Stanęło takim sposobem dziesięć szaletów i jedna spora umywalnia wraz z trzema prysznicami. Od studni znajdującej się w pobliżu hotelu pociągnęli nitkę wodociągu, żeby i na polu namiotowym była bieżąca woda. Część pola została odgrodzona od miejsca przeznaczonego na caravaning. Spokojnie mogło tu stanąć dziesięć camperów lub samochodów z przyczepami kempingowymi. Podłoże utwardzono szutrem na piaskowej podsypce podobnie jak drogę dojazdową.
Marek miał za zadanie wprowadzić wszystkie informacje na stronę internetową pensjonatu. Zabrał się do tego z wielką ochotą, bo nawet rysowanie zaczęło go już nudzić. Dał jeszcze Uli do przeczytania, ale ona nie miała żadnych zastrzeżeń.
 - Pięknie to opisałeś. Będę zdziwiona jeśli taka informacja nie przyciągnie do nas ludzi.

Mimo, że zaczęli już rozbudowę hotelu nie można było tak naprawdę jej odczuć. Zasłonili ogromną folią murarską część, w której pracowali, a która znajdowała się na tyłach budynku. Ula i Erin zadbały o jego front. Klomby zaczęły mamić kwieciem. Przy nich rozstawiły stoliki z wielkimi parasolami. Wystarczyły trzy i już zrobiło się przyjemniej. Dla Marka wyniosły specjalny, skórzany fotel z podpórką na nogi, którego kiedyś używał Art. Teraz przydał się jak nic.
Obie uwijały się jak w ukropie. Turystów przybywało, a Ula musiała jeździć po nich do Clifden. Erin nie miała prawa jazdy. Na okrągło prały, gotowały i sprzątały. Turnusy były przeważnie tygodniowe i kończyły się w niedzielę. Od poniedziałku zaczynał się kolejny. Nie miały czasu na oddech. Marek często dziwił się jak one to wytrzymują. Nigdy nie narzekały, nigdy się nie skarżyły. Tylko wieczorem, gdy leżał już w łóżku Ula przychodziła kompletnie skonana i ledwo przykładała głowę do poduszki, zasypiała momentalnie. Przygarniał ją wtedy do siebie, a ona wtulała się w niego jak kocię zasypiając z głową na jego piersi. Widząc ją taką zmęczoną nie miał sumienia domagać się od niej pieszczot i zbliżenia, choć pragnął tego od dawna. Musiało mu wystarczyć, że była tuż obok i ufnie tuliła się do niego. Wstawała, kiedy on jeszcze smacznie spał i szykowała dla wszystkich posiłek. Potem przychodziła do niego. Pomagała mu się umyć i ubrać. Po tych zabiegach zjadał śniadanie i wychodził przed dom.
W lipcu pojechała wraz z nim do szpitala. Mieli zrobić mu prześwietlenie i orzec, czy noga prawidłowo się zrosła, a jeśli tak, to zdjąć gips. Był dobrej myśli. Nie czuł żadnego bólu i nawet próbował lekko na niej stawać. Nic się nie działo więc wierzył, że wszystko jest w porządku. Naprawdę był wielkim szczęściarzem. Wyszedł ze szpitala bez gipsu. Lekarz pozwolił mu używać nogi, ale bez przesady. Nadal musiał się posługiwać kulami, co najmniej przez dwa kolejne tygodnie. Miał też nakaz ćwiczeń, żeby wzmocnić kończynę.
 - Mam nadzieję, że rzetelnie wywiążesz się z tego obowiązku. Ja nie mam czasu, żeby cię pilnować i przypominać ci o tym – mówiła Ula. – Masz świadomość, że jeśli zaniedbasz ćwiczenia, będziesz utykał na tę nogę do końca życia.
 - Wiem kochanie i na pewno tego nie zaniedbam. Nie chcę, żebyś miała kiedyś kulawego męża.
 - Męża? – powtórzyła za nim zaskoczona.
 - Nie chcesz wyjść za mnie? Przysięgam ci, że będę najlepszym mężem na świecie. Oczywiście wszystko po kolei. Nie panikuj kochanie, bo już widzę z jakim przerażeniem na mnie patrzysz. Najpierw oświadczę ci się jak zwyczaj nakazuje, a potem pomyślimy o ślubie – wyszczerzył się do niej. – No, to powiedz mi to.
 - Ale co?
 - No to, że mnie kochasz.
 - Przecież wiesz o tym.
 - Ale chciałbym to czasem usłyszeć.
 - Kocham cię.
 - Co? Nie dosłyszałem.
 - Kocham cię wariacie – rozchichotała się.
 - A ja ciebie bardziej – przylgnął do jej słodkich ust i zatracił się w pocałunku.

Czas płynął, a Marek poruszał się coraz lepiej. Jeszcze trochę utykał, ale chodził już bez kul. Jeszcze raz pojechali do szpitala na kontrolę, ale wszystko zrosło się bardzo dobrze, a ćwiczenia przyniosły pożądany skutek. Jak tylko mógł wyręczał Ulę w pracach w pensjonacie. Sprzątał, zmieniał pościel, a nawet pomagał w kuchni.
Nowa atrakcja Cleggan, czyli pole namiotowe zrobiła im miłą niespodziankę. Któregoś dnia zawitało tu pięć samochodów z przyczepami. Zaczęli też napływać ludzie z namiotami, głównie młodzież. Pomysł Maćka zaczął owocować realnymi profitami. Powoli też kończyła się rozbudowa hotelu. W liczbie dziesięciu chłopa błyskawicznie postawili dobudówkę mającą pomieścić trzy dodatkowe pokoje. Tynkarze u Connora skończyli i przenieśli się do pensjonatu. MacKinley cieszył się, że święta spędzą wreszcie na swoim.
Wrzesień dobiegał końca. Siedziała z Markiem przed hotelem popijając kawę zasłuchana w ciszę, którą on przerwał.
 - Wiesz Ula, pomyślałem, że mógłbym polecieć do Polski z tobą. Nie chcę tracić cię z oczu. Na pewno bardzo bym tęsknił, a ja nie chcę tęsknić. Zabierzesz mnie?
Spojrzała na niego uważnie.
 - Na pewno tego chcesz? Jesteś gotowy?
 - Bardzo chcę. Nie wiem, czy jestem gotowy, ale jedno wiem na pewno. Tam gdzie ty tam i ja. Moje miejsce jest przy tobie i nic tego nie zmieni, chyba, że przestałabyś mnie kochać – dodał smutno.
 - Nigdy nie przestałabym cię kochać. Nie potrafiłabym. Jeśli chcesz, to pojedziemy oboje. Jutro zabukuję bilety w Shannon. Może Maciek nas tam zawiezie? To wprawdzie kawał drogi. Około sześciu godzin jazdy w jedną stronę, ale lepiej jechać samochodem niż tłuc się autobusem. Wyjechalibyśmy ostatniego września.
 - No to postanowione – odetchnął z ulgą.

Dwa dni przed wyjazdem przygotowała uroczystą kolację, na którą zaprosiła wszystkich swoich przyjaciół. Długo ucztowano, a potem pożegnano się z obojgiem wylewnie i szczerze. Maciek zgodził się ich odwieźć na lotnisko. W pensjonacie zostawała Erin wraz ze swoją matką Brit, która zadeklarowała się do pomocy.
Ku ich zdziwieniu w ten wrześniowy poranek przyszła ich pożegnać cała wieś. Życzyli im szczęśliwej podróży i szczęśliwego powrotu do nich. Byli naprawdę wzruszeni, bo tego się nie spodziewali. Jeszcze ostatnie uściski i już ruszali. Nie mogli się spóźnić, bo Ula precyzyjnie wyliczyła czas dojazdu.
W Shannon pożegnali się z Maćkiem. Po raz kolejny zapewniła go, że wszystkiego dopilnuje, a i Marek pomoże przy sprzedaży domu i przy pakowaniu rzeczy. Maciek stał jeszcze do momentu, aż nie zniknęli mu za bramkami do odprawy. Potem udał się na parking. Zjadł kanapki przygotowane przez Erin i popił solidnie czarną kawą. Teraz mógł wracać.

Londyn przywitał ich mżawką, ale wylądowali bezpiecznie. Na następny samolot musieli czekać aż pięć godzin. Zostawili bagaże w przechowalni i ruszyli w miasto. Powłóczyli się po nim trochę, powspominali, bo i Marek bywał tu swojego czasu, a potem poszli na obiad.
 - Wiesz kochanie tak naprawdę to ja nie mam dokąd wrócić. W domu, który dzieliłem z Paulą mieszka właśnie ona, a do rodziców nie pojadę, bo pewnie ojciec nie wpuści mnie za próg. Mógłbym u Sebastiana, ale on mieszka z dziewczyną. Chyba będę musiał wynająć jakiś hotel.
 - Nie będziesz nic wynajmował. Zamieszkasz u nas w Rysiowie. Jesteś mi potrzebny, bo obiecaliśmy Maćkowi, że pomożemy wyekspediować do Cleggan jego rodziców.
 - Boję się, że sprawię twojemu ojcu kłopot.
 - Nie martw się, bo mój tata jest naprawdę fantastyczny. Wie o nas i kibicuje nam. Przyjmie cię z otwartymi ramionami. Spełniasz jego sen o zięciu – roześmiała się serdecznie. – Jeśli zjadłeś to wracajmy na lotnisko, bo samolot poleci bez nas.
W Warszawie wzięli taksówkę. Marek nawet nie chciał słyszeć, że mają pojechać autobusem.
 - Autobus będzie się tłukł z godzinę, a taryfą będziemy raz dwa.
Zanim wsiedli wykonała jeszcze telefon do ojca mówiąc mu, że już są w Polsce i za chwilę będą w Rysiowie.
 - Wypatrujemy was córcia i czekamy – mówił wzruszony.
Zmierzchało kiedy dojeżdżali. W świetle ulicznych latarni dostrzegli grupkę osób stojących przed bramą. Po chwili taksówka zatrzymała się. Ktoś otworzył drzwi i wyciągnął Ulę ze środka. Wpadła w ramiona ojca i swojego rodzeństwa. Płakali wszyscy. Uściskała Szymczyków. Wreszcie przedstawiła im Marka.
 - Kochani, to Marek Dobrzański, mój chłopak. Zostanie u nas. Zaraz wam wszystko opowiemy, ale koniecznie musimy napić się kawy, bo za chwilę zaśniemy. To była bardzo męcząca podróż i długa.
Usadziwszy się przy stole w pokoju gościnnym jedząc i popijając kawę opowiadali na przemian o życiu w Cleggan. Marek mówił Szymczykom.
 - Macie państwo wspaniałego syna. Jestem dumny, że jest moim przyjacielem. Jest niezwykle zaradny. Teraz, kiedy się ożenił pracują ciężko razem z Erin. Gdy wyjeżdżaliśmy rozbudowa pensjonatu była na ukończeniu. Wcześniej urządzili pole namiotowe. Tamtejsza społeczność bardzo pomaga. To prości, ale niezwykle szczerzy ludzie i uwielbiają Maćka, a Ula nazywana jest tam morskim klejnotem, bo takie ma znaczenie jej imię w języku Celtów. Kochają ją, bo zawsze ma dla każdego życzliwe słowo i pociechę. Obiecaliśmy Maćkowi, że pomożemy wam przy pakowaniu. Będzie trzeba wysłać pocztą niektóre rzeczy. Do samolotu nie wolno wziąć więcej jak trzydzieści kilo na osobę. Jak już będziecie znali datę wylotu damy Maćkowi znać. On przyleci po was do Londynu, bo stamtąd jest przesiadka do Shannon i jeszcze dwieście sześćdziesiąt kilometrów samochodem. To niemal koniec świata, ale niezwykle piękny i jestem pewien, że zachwyci państwa.
 - To dlatego, że trzeba pomóc państwu Szymczykom prosiłam cię tato, żeby Marek zatrzymał się u nas. On będzie potrzebny tu na miejscu i trudno byłoby mu dojeżdżać codziennie z Warszawy.
 - Nawet nie ma o czym mówić. Bardzo nam będzie miło pana gościć, a pokój już przygotowany.
 - Marek. Proszę się do mnie zwracać po imieniu. Mam nadzieję, że w niedługim czasie staniemy się rodziną, bo bardzo kocham pańską córkę i mam wobec niej poważne zamiary.
Przegadali tak do północy. Najmłodsza Cieplaczka usnęła na krześle, a i im kleiły się już oczy. Ula zaprowadziła Marka do jej dawnego pokoju. Teraz wyglądał zupełnie inaczej. Był odświeżony. Zniknął jej panieński tapczanik, a jego miejsce zajęła duża kanapa i fotele. Do środka wszedł Józef.
 - I jak ci się podoba Ula. To już nie ten pokój co kiedyś, prawda?
 - Jest naprawdę piękny. A ja gdzie będę spać?
 - No jak to gdzie? Tutaj. Kanapa jest dwuosobowa. No nie patrz tak. Tam w Cleggan spaliście osobno? Na pewno nie. Nie jestem pruderyjny córcia.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi Marek przyciągnął ją do siebie.
 - Uwielbiam twojego tatę. Jest świetnym i bardzo wyrozumiałym facetem. Idziemy spać? Ja nawet nie mam siły się myć. Jutro wezmę porządny prysznic.
 - Idziemy. Ja też ledwie patrzę na oczy.
Przytulił ją mocno i ucałował z miłością. Ułożyła głowę na jego ramieniu i po chwili już spała.



ROZDZIAŁ 10


Zanim wstali na śniadanie leżeli jeszcze chwilę w łóżku i rozmawiali.
 - Pomyślałem sobie, że powinienem zadzwonić do Sebastiana i mamy, żeby powiedzieć im, że jestem w kraju. Poza tym w garażu u moich rodziców nadal pewnie stoi mój samochód. Bardzo by się teraz przydał. Musiałbym po niego pojechać, ale nie chciałbym być tam w czasie, gdy ojciec będzie w domu. To dlatego między innymi muszę porozmawiać z mamą. Musiałbym też spotkać się z moją byłą narzeczoną. Ona nadal mieszka w moim domu, a przynajmniej tak sądzę. Nie ma do niego żadnego prawa, bo dom kupowałem sam i nie mam zamiaru robić jej z niego prezentu. Ona musi się stamtąd wynieść, a kiedy już to zrobi, sprzedam go i kupię nam inny.
 - Nie chcesz wracać do Cleggan?
 - A ty chcesz? Tak naprawdę to jestem rozdarty, bo pokochałem to miejsce. Z drugiej strony myślę, że nasze korzenie są właśnie tutaj i to tutaj powinniśmy zacząć układać sobie życie, w miejscu, gdzie są nasi bliscy. Przecież to wszystko można rozsądnie pogodzić Ula. Sprawy rozliczeniowe i tak macie z Maćkiem omówione. Kiedy spłaci cię do końca, hotel będzie już tylko jego i Erin. Dopóki jesteśmy młodzi i sprawni zawsze możemy tam jeździć w sezonie i pomagać im. Poza tym niedługo dołączą do nich rodzice Maćka, którzy nie będą tam siedzieć z założonymi rękami. Na wszystko jest rada, tylko trzeba logicznie to przemyśleć. Chciałabyś kolejny raz porzucić Rysiów i wrócić na obczyznę? Myślę, że nie, bo tak bardzo tęskniłaś za tatą i rodzeństwem. Jak już uspokoi się to zamieszanie i Szymczykowie wyjadą pomyślimy nad otworzeniem własnego biznesu. Może jakieś biuro rachunkowe? Jesteś przecież ekonomistką. Ja skończyłem zarządzenie i mam doświadczenie w prowadzeniu firmy. Jestem pewien, że nam się uda. Nadal mam też udziały w Febo&Dobrzański. Dzisiejszy dzień chciałbym jednak poświęcić na zorientowanie się na czym stoję. Pojechałbym do Warszawy i spróbował przynajmniej odzyskać samochód. Ty w tym czasie zobaczyłabyś, jak daleko są z pakowaniem Szymczykowie i jak wygląda sprawa sprzedaży domu. Mają pośrednika, czy dawali ogłoszenie do prasy? Wczoraj nie zapytaliśmy, a to ważne. Co ty na to?
 - Zgadzam się. To chyba dobry plan. Krok po kroku damy radę ze wszystkim. A teraz chodźmy, bo mój głodny żołądek dłużej nie wytrzyma.
Po śniadaniu Marek zadzwonił do matki. Powiedział jej, że jest w Polsce i spytał, czy jego Lexus nadal jest u nich.
 - Jest synku. Ojciec po twoim wyjeździe wprowadził go do garażu i tam stoi cały czas.
 - Chciałbym po niego przyjechać mamo, ale wtedy jak ojca nie będzie.
 - Możesz przyjechać choćby zaraz. Ojciec jest w firmie. Coś się chyba dzieje i od kilku dni tam siedzi.
 - W takim razie do godziny będę. Do zobaczenia – spojrzał na siedzących przy stole Cieplaków. – Będę musiał jechać. Samochód jest ważny, bo ułatwi życie nam wszystkim. A ty kochanie zrób tak jak ustaliliśmy. Będę dzwonił w ciągu dnia. Do zobaczenia – ucałował jeszcze swoje szczęście i pognał na postój taksówek.
Z duszą na ramieniu podjeżdżał pod bramę rodziców. Wprawdzie matka zapewniła go, że ojciec jest nieobecny, ale nigdy nic nie wiadomo. Zapłacił kierowcy i pchnął żelazną furtkę.
Matka przywitała go ze łzami w oczach i długo przytulała do siebie.
 - Wybacz mi synku, że tak niesprawiedliwie cię potraktowałam. Nie miałam racji. Tak bardzo za tobą tęskniłam. Wchodź dalej. Zosia zaraz zrobi nam kawy.
 - Uprzedź ją może, żeby nie mówiła ojcu, że tu byłem, chociaż to i tak bez sensu, bo przecież nie jest ślepy i zauważy brak auta w garażu. Chodźmy, muszę cię jeszcze o coś zapytać. – Kiedy usiedli już w salonie rzekł. – Powiedz mi, czy Paulina nadal mieszka w naszym domu?
 - O ile wiem, to tak. Nie słyszałam, żeby miała się wyprowadzić.
 - Będzie musiała to zrobić. Nie jest jego właścicielką, a ja chcę sprzedać ten dom i zainwestować w inny, i w innej okolicy. On przywołuje zbyt wiele złych wspomnień. Koniecznie muszę się go pozbyć. Ona nadal ma ten sam numer telefonu?
 - Tak. Nic nie zmieniała.
 - W takim razie zaraz do niej zadzwonię i umówię się z nią na mieście. Nie chcę tracić czasu.
 - A teraz? Gdzie teraz mieszkasz?
 - W Rysiowie u mojej dziewczyny, a niedługo narzeczonej. Znalazłem tam na obczyźnie prawdziwą miłość mamo. – Uśmiechnęła się gładząc go po dłoni.
 - Bardzo się cieszę synku. Naprawdę. Jaka ona jest? – Na jego twarz wypłynął wyraz wielkiej szczęśliwości.
 - Jest piękna, dobra, łagodna, wspaniała. Niezwykle pracowita i poświęca się pracy bez reszty. Do wszystkiego doszła sama dzięki swojej pilności i skrupulatności. Jest najlepszą osobą jaką znam i bardzo, bardzo ją kocham. Ma na imię Ula, co w języku Celtów znaczy morski klejnot. Dla mnie bez wątpienia jest najcenniejszym klejnotem. Nie mówiłem ci dokąd pojechałem. Byłem w Irlandii na jej zachodnim brzegu w Cleggan. Tam, gdzie diabeł mówi „dobranoc”. Okolica bardzo piękna, choć klimat dość surowy. Tam znalazłem ciszę i spokój. Tam ukoiłem swoje nerwy i tam wreszcie spotkałem Ulę. Dzięki niej odżyłem. Tam poznałem też najwspanialszych ludzi na świecie, których śmiało mogę nazwać swoimi przyjaciółmi. To z nimi wypływałem na połowy ryb i z nimi ciężko, fizycznie pracowałem. Dzięki temu zapominałem o tych wszystkich przykrych rzeczach. Dużo też rysowałem i kiedyś jak będzie okazja pokażę ci moje rysunki.
 - Bardzo zmężniałeś, spoważniałeś i wydoroślałeś synku. To widać. Może właśnie to było ci potrzebne?
 - Też tak uważam mamo. A teraz jeśli pozwolisz, wykonam telefon do Pauliny.
Odebrała natychmiast. Była podekscytowana i zasypała go lawiną pytań, ma które odpowiadał półsłówkami. W swojej naiwności sądziła, że wreszcie przemyślał wszystkie „za” i „przeciw” i jest gotów do niej wrócić. Umówili się o dwunastej w „Baccaro”.

Wszedł i rozejrzał się po sali. Zauważył ją wreszcie. Siedziała w jej najdalszym kącie sącząc kawę. Podszedł do stolika. Niemal rzuciła mu się na szyję, ale pohamował jej zapędy.
 - Witaj Paulina. Chciałem porozmawiać – odezwał się chłodno i bez emocji. Obrzuciła go zachwyconym wzrokiem.
 - Świetnie wyglądasz. Zmieniłeś się. Chyba przybyło ci muskułów.
 - To prawda. Ciężko pracowałem przez ostatnich kilka miesięcy. - Zamówił espresso i kiedy mu je przyniesiono spojrzał jej w oczy i rzekł. – Wiem, że nadal mieszkasz w naszym domu. Właściwie powinienem powiedzieć, w moim domu. Chciałbym, żebyś się z niego wyprowadziła. Mam zamiar go sprzedać. – Zaskoczył ją. Upiła nerwowo łyk kawy i zacisnęła dłonie.
 - Ale jak to sprzedać? Sądziłam, że miałeś wystarczająco dużo czasu, żeby przemyśleć sprawę i wrócisz do mnie. Nie odpowiedziałeś na mój sms, ale nie naciskałam cię, bo uważałam, że tak będzie lepiej. Ja jestem skłonna ci wybaczyć.
 - To nie wchodzi w rachubę Paulina. Nie kocham cię i nigdy do ciebie nie wrócę. Jesteś złym człowiekiem. Sposób w jaki potraktowałaś moją matkę, był haniebny. Nie zasłużyła sobie na to. Wychowała was najlepiej jak umiała. Niczego wam nie żałowała, a miłości szczególnie. Wiesz dobrze, że mogła inaczej się zachować po śmierci waszych rodziców. Mogliście trafić do sierocińca i nigdy nie mieć tego wszystkiego, co teraz. Nie potraficie ani ty, ani Alex docenić takich gestów, bo nie wiedzieć czemu uważacie, że słusznie wam się wszystko należy. Nie tak się postępuje Paula. Brak wam taktu i zwykłej, ludzkiej przyzwoitości. Daję ci miesiąc, żebyś opuściła mój dom. Już jutro zgłoszę go do biura nieruchomości. Mam nadzieję, że odpowiednio wcześniej powiadomisz mnie o wyprowadzce, żebym mógł opróżnić go z mebli. Jeśli chcesz jakieś zatrzymać, to nie krępuj się i weź co tylko zechcesz. Mam nadzieję, że szybko się z tym uporasz. Alex na pewno ci pomoże. To chyba wszystko.
 - Zaskoczyłeś mnie. Nie sądziłam, że tak się to skończy. Nie mam pretensji o dom, bo to ty za niego płaciłeś. Postaram się wynieść jak najszybciej i dam ci znać. Powiedz mi tylko jedno. Czy ty kiedykolwiek mnie kochałeś?
 - Kiedyś myślałem, że tak. Kiedyś myślałem, że jesteś mi przeznaczona. Pomyliłem się.
 - Masz kogoś?
 - Mam. Jest miłością mojego życia i nagrodą za wszystkie złe chwile spędzone z tobą. Pójdę już – podniósł się z krzesła. – Do zobaczenia.
Patrzyła za nim jeszcze jak szedł w kierunku wyjścia przystojny, barczysty, wyprostowany, po prostu piękny. Jeśli nawet jeszcze na coś liczyła, to on skutecznie wybił jej to z głowy. Dzisiaj odarł ją ze złudzeń.

Wsiadł do samochodu i wyciągnął telefon. Jeszcze Sebastian. Koniecznie musi z nim pogadać. Połączył się z nim i już po chwili usłyszał jego głos.
 - Witaj bracie. Nadal wycierasz irlandzkie kąty?
 - Jestem w Warszawie Seba i bardzo chcę się z tobą spotkać. Możesz się wyrwać na godzinkę z firmy?
 - Znikąd nie muszę się wyrywać. Od trzech dni nie pracuję już F&D. Zostałem zwolniony. – Marka zatkało.
 - Jak to zwolniony!? Na jakiej podstawie?
 - Marek, czy Alex naprawdę musi szukać dobrego pretekstu, żeby się mnie pozbyć? Interweniowałem u Krzysztofa, ale on chyba już niewiele może. Mnie nie pomógł w niczym. Jeśli chcesz pogadać, to przyjedź do mnie do domu.
 - Już jadę Seba. Będę za dziesięć minut.
Serdecznie uściskał przyjaciela, który wprawdzie ucieszył się na jego widok, ale zaraz przygasł. Wyciągnął z barku butelkę, ale Marek nie chciał pić.
 - Jestem samochodem i muszę dojechać jeszcze do Rysiowa.
 - Do Rysiowa? A co jest w Rysiowie?
 - Moja dziewczyna. Tam mieszkam, bo wczoraj wróciliśmy.
 - No bracie, gratuluje. Ładna przynajmniej?
 - Sam ocenisz, bo wkrótce ją poznasz. Dla mnie najpiękniejsza. Bardzo ją kocham. Ale powiedz mi najpierw, o co chodzi z tym zwolnieniem. – Sebastian podrapał się po głowie.
 - Chyba będę musiał zacząć od początku. Jak wyjechałeś, przez ponad dwa tygodnie zarządzał Krzysztof. Przyjeżdżał tylko po to, żeby wdrożyć Alexa do prezesury. Ciebie nie było, a ktoś musiał zawiadywać firmą. Po tym czasie Alex objął rządy i tak jak można było się spodziewać, despotyczne. Był głuchy na argumenty czy sugestie. Sam wszystko wiedział najlepiej. Na pierwszy ogień poleciała moja Viola. W oczy jej powiedział, że do niczego się nie nadaje i jest głupia jak stołowa noga, a on nie ma zamiaru trzymać w firmie żadnej niekompetentnej osoby. Dał jej tylko dwutygodniowy okres wypowiedzenia i musiała się wynieść. Nie umiała się pozbierać. Wreszcie załatwiłem jej robotę, bo już nie mogłem znieść tych jej wiecznych lamentów. Pracuje w tym ośrodku rekreacyjnym, do którego jeździliśmy na squasha. Pieniądze z tego marne, ale przynajmniej ma zajęcie. Potem pan prezes zamknął bufet, bo stwierdził, że jest nieopłacalny, a pracownicy tracą zbyt wiele czasu w nim na pogaduszki. Potem zlikwidował darmową kawę w socjalnym i dostawy czekolady dla Pshemko. Nawet interwencja twojego ojca nie pomogła. Jeśli mistrz chciał się napić czekolady, musiał kupić ją sobie sam. Pozbawił go też asystentów stwierdzając, że za darmo biorą pieniądze. Doprowadził do tego, że Pshemko się zbiesił i zaczął się buntować. Zawalił kolekcję wiosenno-letnią, bo nie dał projektów. Wcześniej jednak Alex nie pytając go w ogóle o zdanie zamówił materiały od zupełnie innego dostawcy z Włoch. To była najgorsza tanizna. Pshemko jak to zobaczył to tak się wściekł, że wparował do jego gabinetu, rzucił mu katalogiem w twarz i powiedział, że z tego szajsu nie będzie szył. Po raz pierwszy w swojej historii firma nie miała pokazu i nic do zaoferowania klientom. Jak można się było spodziewać jesienno-zimowa też nie wyszła. Butiki pełne są teraz starych kolekcji, których właściwie nikt nie kupuje, bo przestały być trendy. Firma podupada Marek. Sporo ludzi poszło na bruk. W szwalniach po całych dniach zbijają bąki, bo nie mają zajęcia. Twój ojciec próbuje coś z tym zrobić, ale tak naprawdę to nie ma chyba pomysłu jak podnieść dochody w firmie. Trzy dni temu i ja dostałem wypowiedzenie. Przyniósł mi je osobiście pan prezes i powiedział, że firmy nie stać na mnie. Myślę, że nawet gdybym nie dostał tego wypowiedzenia to wcześniej czy później sam bym się zwolnił. Tam już nie ma żadnych perspektyw na poprawę sytuacji, bo F&D, żeby się podnieść potrzebuje cudu. Alex przez swoje działania i wiele nieprzemyślanych posunięć doprowadził firmę na samo dno. Tylko patrzeć, jak pójdzie pod młotek.
Marek słuchał słów przyjaciela z wyraźną przykrością i przerażeniem. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Kiedy porzucał firmę stała całkiem dobrze. Byli po pokazie jesienno-zimowej kolekcji, która spodobała się potencjalnym odbiorcom, a i recenzje mieli bardzo dobre. Jak Alex mógł to wszystko zniszczyć i to w tak krótkim czasie?
 - To straszne co mówisz. Mama nie ma o tym pojęcia. Powiedziała mi tylko, że chyba coś się dzieje w firmie i ojciec od paru dni jest w niej od rana do wieczora. Taki był pewny umiejętności Alexa. Zawsze stawiał mi go za wzór. Ciągle podkreślał, jaki to on jest doskonale zorganizowany i poukładany. Reagował sprzeciwem na wszystkie moje zarzuty przeciwko niemu. Teraz właściwie powinienem mu rzucić w twarz „a nie mówiłem?”, ale nie będę kopał leżącego. Muszę porozmawiać z Ulą. Z moją dziewczyną. Jest świetnym ekonomistą i zna się na finansach. Mamy wprawdzie sporo własnej roboty, bo zobowiązaliśmy się do czegoś jeszcze tam w Cleggan, ale może ona zdoła coś wymyślić. Nie chciałbym, żeby firma odeszła w niebyt, a wszystko na to wskazuje. Będę leciał Seba. Zostajemy w kontakcie, bo być może będę potrzebował twojej pomocy. Mam nadzieję, że nie odmówisz?
 - Oczywiście, że nie. Przyjaźń to przyjaźń, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz