Łączna liczba wyświetleń

sobota, 5 grudnia 2015

"RANY" - rozdział 6,7,8,9,10 ostatni



ROZDZIAŁ 6


Z podekscytowania i panicznego strachu nie mogę zasnąć. Nie mam pewności, czy Helga dotrzyma słowa. Z drugiej jednak strony, gdyby nie miała zamiaru go dotrzymać, dlaczego by się tak narażała i przynosiła mi ubranie i mój dowód? Leżę bez ruchu i nasłuchuję. Niemal nie oddycham. Wreszcie słyszę przekręcany w zamku klucz. Zrywam się z łóżka i z napięciem wpatruję się w drzwi. Wreszcie ją widzę. Przykłada palec do ust i kiwa na mnie. Łapie mnie za rękę i każe za sobą iść. Obie nie mamy na nogach butów. Dzięki temu możemy poruszać się bardzo cicho. Docieramy do przeszklonej portierni. Helga zatrzymuje się i ostrożnie rozgląda. Kiwa głową. Możemy iść dalej. Drzwi są otwarte. Nad nimi ledwie świecąca, słaba żarówka upstrzona przez muchy. To dla nas lepiej. Wychodzimy. Helga zmusza mnie do biegu. Kaleczę stopy o wysypany wszędzie żwir, ale to nieważne. Ukrywamy się za rogiem jakiegoś budynku. Oddychamy z trudem.
 - Ubierz buty. Teraz powinno pójść gładko. Miałam cię tylko odprowadzić na przystanek, ale zmieniłam plany. Nie mogę tu zostać. Jak szef odkryje twoją ucieczkę nie będzie miał skrupułów, żeby się mnie pozbyć. To mściwy drań. Chodź. Jeszcze kawałek.
 - Bardzo cię przepraszam Helga, że naraziłam cię na takie niebezpieczeństwo. Wybacz mi.
 - Nie przepraszaj. Ja i tak już dłużej nie wytrzymałabym w tym burdelu. Czas coś zmienić.
Znowu biegniemy. Docieramy do jakichś gęstych krzaków. Przedzieramy się przez nie. Za nimi jest ulica i stoi jakiś samochód. To stary volkswagen golf. Helga podchodzi i otwiera drzwi.
 - Wsiadaj. Ruszamy.
Wsuwam się do środka i zapinam pasy.
 - Dokąd jedziemy?
 - Do Frankfurtu nad Odrą. To przy granicy z Polską. Mam tam dobrą znajomą. Już dzwoniłam do niej. Wie, że przyjedziemy. Zatrzymamy się u niej na kilka dni. Musisz się trochę podleczyć, a przynajmniej doprowadzić do ładu twarz. Jak wydobrzejesz wykupię ci bilet na pociąg. Wrócisz do Warszawy.
Już nie potrafię pohamować łez. To wszystko brzmi jak bajka. Płaczę głośno dziękując jej za to poświęcenie dla mnie. Mam świadomość jak bardzo się naraża. Bartek ma długie ręce. Jeśli się uprze, będzie jej szukał do upadłego. Mnie też.
Wyjeżdżamy na autostradę. Staruszek volkswagen nie rozwinie nadmiernej prędkości, ale przynajmniej posuwa się do przodu. Byle dalej od tego miejsca. Kilka razy zatrzymujemy się po drodze. Helga jest nałogową palaczką. Musi chociaż raz na jakiś czas puścić sobie dymka. Ja w tym czasie idę na stronę. Nie jestem w stanie powiedzieć jak długo jechałyśmy. Jest już jasny dzień kiedy wjeżdżamy do Frankfurtu. Helga trochę błądzi. Nie zna miasta. Ma adres koleżanki i co rusz pyta kogoś o drogę. Wreszcie stajemy przed starą kamienicą. Numer szósty jest na pierwszym piętrze. Wchodzimy po drewnianych, skrzypiących schodach. Helga dzwoni do drzwi. Staje w nich korpulentna kobieta z maleńkim Yorkiem na ręku. Wita się wylewnie z Helgą, która przedstawia jej mnie. Lustruje mnie uważnym spojrzeniem.
 - Chyba wiele musiałaś przejść moje dziecko. Wchodźcie. Zaraz zrobię wam kawy i coś do jedzenia.
Kobieta ma na imię Ana i też tak jak Helga, kiedyś pracowała na ulicy. Od dawna już się tym nie zajmuje. Potrafiła z tym zerwać i pójść do uczciwej pracy. Dzięki temu teraz ma rentę, za którą może się utrzymać. Pyta mnie skąd mam tyle ran. Płaczę i nie mogę wykrztusić z siebie słowa. To Helga opowiada jej o moim cierpieniu. Ana jest wstrząśnięta. Głaszcze mnie po głowie i mówi, że u niej jestem bezpieczna i nikt nie zrobi mi krzywdy. Uspokajam się. Ana oddaje nam jeden ze swoich dwóch pokoi. Jest tam mały tapczanik i wersalka, którą zajmuje Helga. Podaje mi ręcznik i proponuje kąpiel. Mówi, że po niej wysmaruje mi ciało maścią, która pozwoli choć w części pogoić się ranom. Chętnie korzystam z kąpieli. Moje ciało ma kolor granatowo-żółto-czerwony, ale ciepła woda przynosi ulgę obolałym członkom. Z przyjemnością poddaję się zabiegom Any. Jej ręce są bardzo delikatne i ostrożnie wcierają maść we wszystkie bolące miejsca.
Po dwóch tygodniach moja twarz wreszcie przypomina twarz człowieka. Rozcięte wargi prawie się zagoiły. Zniknęły sińce pod oczami i powieki mają wreszcie normalny rozmiar. Czuję się silniejsza, choć boję się wychodzić na ulicę. W każdym mężczyźnie widzę Bartka i to napełnia mnie panicznym strachem. Ten strach nie opuszcza mnie nawet w nocy. Ciągle mam sny, w których przeżywam moją gehennę od początku. Często krzyczę, ale Helga i Ana są obok i zawsze mnie uspokajają. W dzień nie potrafię się na niczym skupić. Ciągle patrzę przez okno i myślę o swoim życiu. Co tak bardzo złego zrobiłam w poprzednim, że to obecne tak ciężko mnie doświadcza? Nie mogę doczekać się powrotu do Polski, ale muszę być ostrożna. Nie mogę wrócić do Rysiowa i to jest najgorsze. Swoim powrotem naraziłabym na niebezpieczeństwo swoich bliskich i siebie też. Pierwszą rzeczą jaką Bartek na pewno zrobi, będzie telefon do matki i pytanie, co słychać u Cieplaków. Dąbrowska pewnie nawet nie ma pojęcia, czym tak naprawdę zajmuje się jej kochany synuś. Nie jest zbyt inteligentna. Gdyby taka była, to wiedziałaby już wtedy, gdy ścigali go niemieccy wierzyciele w Polsce. Policyjną kartotekę przecież też ma bogatą, a ona nadal patrzy w niego jak w święty obraz i ciągle podkreśla jego wyjątkowość.
Teraz jednak najważniejsze jest, żebym dojechała do Warszawy. Jak już tam dotrę, to wtedy zastanowię się, co dalej. Pójdę do parku przy F&D. Może zobaczę gdzieś z daleka Marka? Bardzo za nim tęsknię, choć wiem, że muszę zabić w sobie tę tęsknotę. On pewnie jest już po ślubie z Pauliną. Może jednak dogadali się i ułożyli sobie zgodne i szczęśliwe życie? Za każdym razem, gdy o nim myślę mam mokre policzki. Tak strasznie mi żal, że nie mogliśmy się porozumieć. Może, gdyby się to udało, byłabym teraz z nim szczęśliwa? Szczęście wydaje mi się czymś zupełnie abstrakcyjnym. Szczęście nie jest już dla mnie. Okaleczono mnie. Miłość do Marka zawsze pozostanie w moim sercu, bo już nigdy nie pokocham nikogo tak bardzo mocno i nikomu już tak nie zaufam. Boję się mężczyzn, boję się tego, co mogliby mi zrobić. Lepiej być do końca życia samotną kobietą i mieć pewność, że już nikt, nigdy tak bardzo mnie nie skrzywdzi.

Ana i Helga odprowadzają mnie na dworzec. Na peronie Ana wręcza mi reklamówkę pełną kanapek z salami i pomidorów.
 - To w razie jakbyś zgłodniała. Tu masz bilet. Nigdzie nie musisz się przesiadać, bo pociąg jedzie do Warszawy. To stacja docelowa.
Helga obejmuje mnie mocno i ściska.
 - Powodzenia maleńka. Dojedź szczęśliwie. Pamiętaj, żeby nie kontaktować się ze mną. Sprawa musi przyschnąć, inaczej narazisz na niebezpieczeństwo nas obie.
Płaczę głośno i nie mogę się uspokoić. Ledwie mogę wykrztusić z siebie kilka słów.
 - Nigdy was nie zapomnę i tego, co zrobiłyście dla mnie. Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się jeszcze i wtedy będę się mogła odwdzięczyć za wasze dobre serce, życzliwość i za to, że pochyliłyście się nad moim nieszczęściem. Żegnajcie.
Wycieram z policzków łzy i wsiadam do pociągu. Otwieram okno i długo macham im jeszcze. Do momentu aż całkowicie nikną mi z oczu. Na pewno o nich nie zapomnę. Ana zaopiekowała się mną a Helga zrobiła dla mnie coś wyjątkowego. Naraziła się i tym uratowała mi życie.
Rozglądam się po przedziałach i wchodzę do zupełnie pustego. Nie ma zbyt wielu pasażerów. Oddycham z ulgą, gdy widzę konduktorkę a nie konduktora. Sprawdza bilet i życzy przyjemnej podróży. Przez chwilę obserwuję widoki za oknem. Zamykam oczy, choć nie zasypiam. Jestem czujna i spięta. Nie wiem, co czeka mnie w Polsce. Powinnam znaleźć sobie jakiś azyl i zaszyć się w nim na długo, by nikt mnie nie znalazł. W kieszeni mam sto euro podarowane przez Helgę. Wymienię w kantorze. Na jakiś czas starczy, a potem…? Nie wiem, co potem… Może coś, a może już nic…

Warszawa. Wreszcie tu dotarłam po ponad dziewięciu godzinach jazdy. Jest bardzo późno. Chyba koło pierwszej w nocy. Staję bezradnie przed budynkiem dworca. Nie wiem, dokąd pójść. Nie mam tu żadnych znajomych, u których mogłabym się zatrzymać. Jest wprawdzie Ala, ale ona mieszka na Żoliborzu, kawał drogi stąd. Nawet nie mam czym tam dojechać. Zaczynam iść przed siebie. Nie wiem, dokąd zmierzam. Po prostu idę. Tak bez celu. Nogi niosą mnie na drugą stronę ulicy. Schodzę z krawężnika. Czuję jak wielka siła rzuca mnie na asfalt. Nie mogę się ruszyć. Ktoś odwraca mnie i o coś pyta. Otwieram oczy. Człowiek, który pochyla się nade mną ma twarz Marka. Nie wierzę. Sądzę, że cierpię na jakieś omamy. On wymawia moje imię. Skąd je zna?
 - Marek…- szepczę i nie czuję już nic.

Budzę się na jakiejś sali. Wokół pełno ludzi. Jestem oszołomiona. Nie rozumiem, co się dzieje. Boli mnie ręka. Oglądają moje ciało. O co chodzi? Dostaję jakiś zastrzyk. Znowu narkotyki? - Nieee! - krzyczę głośno. Zaczyna poruszać się sufit. Jak to możliwe? Aaa, rozumiem. To nie sufit, to ja gdzieś jadę. Wreszcie stop. Przy łóżku zjawia się jakiś mężczyzna i malutką latarką świeci mi w oczy. Jestem przerażona. Kolejny raz z mojego gardła wyrywa się paniczny krzyk. Widzę Bartka. - Nie! Zostawcie mnie! - odpycham wszystkich. Chcę uciec. Krępują mi nogi i rękę.
 - Dlaczego mi to robicie!? Gdzie ja jestem!? - Jakaś kobieta gładzi mnie po policzku i uspokaja. Oddycham z ulgą. Zostawiają mnie samą. Jednak nie na długo. Znowu ktoś wchodzi i siada przy łóżku. Czuję jak dotyka mojej dłoni. Wyrywam ją.
 - Nie… nie… zostaw mnie… ja nie chcę…
 - Ula… Ula, to ja… Marek. Błagam cię spójrz na mnie.
Nie… To niemożliwe. Ty nie możesz być Markiem. Marka tutaj nie ma. On jest z Pauliną. Jesteś Bartkiem. Jak mnie tutaj znalazłeś?
Odpycham go i nie pozwalam mu zbliżyć się do siebie. Kolejny raz czuję jak obezwładniający strach zaczyna rządzić moją wolą. Nie mam siły walczyć i płaczę bezradnie mówiąc.
 - Proszę… nie rób mi tego…, to tak bardzo boli… Nie bij mnie, błagam. Zrobię co zechcesz, tylko nie bij…
Ogarnia mnie dziwna słabość. Mam wrażenie, że zapadam się w jakąś otchłań bez dna. Zasypiam.
Rano przychodzą kobiety ubrane w białe fartuchy i czepki na głowach. To pielęgniarki. Jestem w szpitalu. Od nich dowiaduję się, że potrącił mnie samochód a sprawcą jest mój były chłopak. A więc jednak miałam rację. Znalazł mnie i będzie chciał się mścić. Znowu mnie oglądają i robią zdjęcia. Wchodzi jakaś kobieta. Mówi, że jest psychiatrą i chce ze mną porozmawiać. O czym ona chce rozmawiać? Nie ma pojęcia o moich lękach i tym panicznym strachu. Nie pomoże mi ani ona, ani nikt inny. Nie potrafię odpowiedzieć na jej pytania. W końcu rezygnuje i wychodzi.
Po niej wchodzi mężczyzna. Znowu się spinam. Przyglądam mu się uważnie i nie mogę uwierzyć.
 - Ula… Poznajesz mnie?
 - Poznaję… - odpowiadam. Czy to możliwe? Czy znowu mój wzrok płata mi figla. Przecież to Marek. Co on tutaj robi? Stawia jakieś soki na szafce i siada na krześle w drugim końcu pokoju. Zapewnia mnie, że się nie zbliży. Opowiada, że nie wyjechał do Mediolanu, że nie mógł… A ja myślałam, że ożenił się z Pauliną. Pyta o Boston i o Piotra. Mówię, że i ja nie wyjechałam, że nie mogłam. Mówi, że to przez niego tu jestem, że mnie potrącił samochodem, bo weszłam wprost pod koła. Pyta o jeszcze inne rzeczy. Jak mam mu to wszystko wytłumaczyć? Nie potrafię…
Przychodzi codziennie. Rozmawia łagodnie. Nie zbliża się. Któregoś dnia mówię mu, że chcą mnie wypisać, ale nie mam się gdzie podziać. Nie mogę wrócić do rodziny. Proponuje pokój w swoim mieszkaniu. Zapewnia, że będę tam bezpieczna i będę miała spokój, którego tak bardzo potrzebuję. Przysięga, że nie zrobi nic wbrew mojej woli. Spróbuję mu zaufać tak jak zaufałam mu już kiedyś. Przecież nadal bardzo go kocham.

Zamknął pamiętnik i ukrył w dłoniach twarz. Szloch targnął całym jego ciałem. Nie mógł powstrzymać tych łez. Moczyły mu policzki i przód koszuli.
 - Boże…, dobry Boże… Jak mogłeś do tego dopuścić. Jak mogłeś pozwolić, by ta anielska istota musiała przejść takie męki. Czym sobie na to zasłużyła. Tym, że jest dobra, szczera, wrażliwa? Tym, że ma piękną duszę? Jak mogłeś być taki okrutny?
Otarł twarz mankietem koszuli, choć łzy nadal leciały mu z oczu. Podniósł się ciężko i wziąwszy pamiętnik ruszył do salonu. Siedziała tam okryta kocem i oglądała jakiś przyrodniczy film. Podszedł do niej i ukląkł kładąc głowę na jej kolanach.
 - Ula. Tak strasznie mi przykro, że musiałaś przejść przez takie piekło. Tak strasznie mi przykro, że nie potrafiłem cię przed tym uchronić i nie zrobiłem nic, by zaoszczędzić ci tylu cierpień. Gdybym był bardziej uparty i bardziej o ciebie walczył, nigdy do tego by nie doszło.
Wplotła dłonie w jego gęste włosy. Spadły na nie krople łez.
 - To nie twoja wina – usłyszał jej drżący głos. – Nie mogłeś wtedy nic zrobić.
Podniósł zalaną wilgocią twarz i spojrzał jej w oczy.
 - Kochanie. To nie powinno tak się skończyć. On powinien ponieść zasłużoną karę. On i jego współpracownicy, a raczej powinienem powiedzieć, jego mafijni kolesie. Ta Kropacz również. Pomyśl o tych wszystkich kobietach, które tam zostały i nadal cierpią niewyobrażalne katusze. Ja wiem jak bardzo trudno ci o tym mówić. Jak wielki ból wywołują w tobie te koszmarne wspomnienia. Jeśli się zgodzisz pojadę do komendanta Jaworskiego. Mówiłem ci, że zgłosiłem tą sprawę jak leżałaś jeszcze w szpitalu. Mają całą dokumentację dotyczącą ciebie. Nie mają jednak twoich zeznań i przez to związane ręce. Chciałbym ci oszczędzić wizyt na przesłuchaniach, dlatego zgódź się, bym pokazał ten pamiętnik Jaworskiemu. To da im podstawę do wszczęcia postępowania. Dąbrowski za to co zrobił, powinien zgnić w kryminale. Jestem pewien, że odetchniesz, gdy on trafi za kratki, bo już nic nie będzie groziło ani tobie, ani tym biednym kobietom. Trzeba pozwolić policji je uwolnić. One też mają prawo do szczęśliwego życia. Pomyśl o Heldze, która pewnie zasypia z duszą na ramieniu nie mając pewności, czy następnego dnia nie stanie przed nią twój oprawca.
 - Ja wiem Marek, że masz rację, – wyszeptała – ale tak strasznie się boję, że będę musiała stanąć z nim twarzą w twarz. Nie potrafiłabym tego znieść.
 - Ula. Ja zrobię wszystko, żeby do tego nie doszło. Postaram się zapewnić ci maksimum bezpieczeństwa i psychicznego komfortu. Postaram się ze wszystkich sił, byś nie musiała uczestniczyć w konfrontacji z nim. Trzeba to zrobić kochanie i przejdziemy przez to razem. Jutro pojadę do Jaworskiego. Porozmawiam z nim. Dowiem się jakie są możliwości, byś nie musiała zeznawać. Ochronię cię. Przysięgam.
 - Ufam ci i wierzę, że dotrzymasz słowa. Ja nigdy nie chcę go już widzieć. Zrób tak jak mówisz. W sprawie pamiętnika daję ci wolną rękę. Świat powinien się o tym dowiedzieć. - Ucałował jej dłonie i mocno przytulił.
 - Kocham cię, moja rozsądna, słodka dziewczynko.

Nie chciał tracić czasu. Był zdeterminowany. Dąbrowski zapłaci za całą krzywdę jaką wyrządził Uli i wielu innym kobietom. Jak tylko dotarł do swojego gabinetu zadzwonił do komendanta Jaworskiego.
 - Muszę się z panem koniecznie spotkać – mówił. – Mamy przełom w sprawie, z którą do pana kiedyś przyszedłem. Mam w ręku dowód, który powinien wystarczyć, by wszcząć postępowanie. Jednak nie chciałbym mówić o tym przez telefon.
 - Dobrze panie Marku. Może pan być u mnie za godzinę?
 - Będę. Na pewno będę.
Kolejny raz raczył się kawą w gościnnym gabinecie Jaworskiego.
 - Miał pan rację komendancie. Wnioski, jakie pan wyciągnął z naszej ostatniej rozmowy potwierdziły się. Psychiatra szpitalny niczego się od Uli nie dowiedział. Zamknęła się w sobie i nie chciała odpowiadać na pytania. Nadal unika tematu jak ognia. Nadal się boi. Kupiłem jej kiedyś pamiętnik. Gruby brulion. Od kiedy pamiętam zawsze miała jakiś i zapisywała w nim wydarzenia ze swojego życia. To ona sama wyszła z propozycją, że napisze w nim o swoich przeżyciach. Mówiła, że nie byłaby w stanie opowiedzieć mi o tym wszystkim. Oto on, – wyjął z teczki czerwony brulion – zapisany niemal w całości. Ślady na kartkach to jej łzy, bo wiele musiało ją kosztować, by to wszystko napisała. Jednak z tego można się dowiedzieć bardzo wiele. Na przykład tego, że szefem tej grupy przestępczej jest Bartłomiej Dąbrowski. Pochodzi z Rysiowa podobnie jak Ula. W czasach szkoły średniej był jej chłopakiem. Ula była zaangażowana uczuciowo, a on finansowo, bo często wyciągał od niej pieniądze. Potem wyjechał do Niemiec i na kilka lat słuch o nim zaginął. Pojawił się znowu w Polsce, gdy Ula pracowała już u mnie w firmie. Zaczął ją szantażować, bo zwietrzył większą kasę. Sądził, że skoro Ula pracuje w takiej firmie i na tak wysokim stanowisku, to pewnie zarabia krocie. Nachodził ją i nękał. Nawet ja miałem z nim potyczkę, gdy odwoziłem kiedyś Ulę do domu. Pobiliśmy się i wylądowali na komisariacie. W międzyczasie okazało się, że ścigają go jacyś niemieccy wierzyciele, którym był winien mnóstwo pieniędzy. To dlatego próbował wyłudzić je od Uli, by spłacić te długi. Miał nóż na gardle i w końcu uciekł z powrotem do Niemiec. Żeby było ciekawiej, to pojawia się kolejna osoba dramatu niejaka Urszula Kropacz. Ona również chodziła z Ulą do ogólniaka. To naganiaczka. Przyjeżdża do Polski i werbuje młode kobiety oferując im atrakcyjną biurową pracę w Niemczech. Tymczasem zawozi je prosto do domu uciech. Kierowca busa też jest w to wplątany. Nie znam nazwiska, ale facet doskonale wiedział dokąd jechać. Ula, to było zamówienie specjalne. Sprytnie ją podeszli. Nawet się nie zorientowała. Zresztą wszystko przeczyta pan w pamiętniku, bo nie pominęła żadnego szczegółu. Uważam, że powinna się tym też zająć niemiecka policja, bo ta grupa nadal funkcjonuje na jej terenie.
 - Na pewno wejdziemy z nią w kontakt. To bardzo ważne informacje. Wiemy, kogo mamy szukać. Ja jeszcze dziś zwołam naradę w tej sprawie i ustalę z moimi śledczymi wszystkie procedury. Zanosi się na to, że będzie to gruba sprawa, bo zamieszanych jest w nią wiele osób zarówno ze strony polskiej jak i niemieckiej.




ROZDZIAŁ 7


 - Zanim stąd wyjdę, chciałbym pana jeszcze o coś zapytać. Czy ona musi koniecznie zeznawać? Ja już wiem, że nie jest w stanie stanąć na sali sądowej i opowiadać przy tylu osobach o tym wszystkim. To zbyt bolesne dla niej. A może być jeszcze bardziej, gdy będzie zmuszona stanąć twarzą w twarz ze swoim oprawcą. Ja chciałbym ją przed tym uchronić i zaoszczędzić większych cierpień.
 - Wie pan jest taki artykuł prawny, który mówi, że jeżeli zachodzi niebezpieczeństwo, że świadka nie będzie można przesłuchać na rozprawie, strona lub prokurator albo inny organ prowadzący postępowanie mogą zwrócić się do sądu z żądaniem przesłuchania go przez sąd. Słowo „niebezpieczeństwo” w przypadku pani Cieplak oznacza możliwość pogłębienia u niej stresu związanego z ciężkimi przeżyciami. Można to wykorzystać. Wtedy będzie przesłuchana nie na sali rozpraw, ale w odosobnionym, bezpiecznym pokoju w obecności biegłego psychologa lub psychiatry. Przesłuchiwał będzie sędzia główny, lub sędzia przez niego powołany. Zeznanie będzie nagrywane, ale podczas przedstawienia go sędziom na rozprawie zostanie zmieniony jej głos i zamazana twarz. Nikt jej nie rozpozna.
 - To dobra wiadomość. Jest jednak jeszcze jeden problem. Ona panicznie boi się mężczyzn, bo w każdym widzi swojego kata. Jeśli sędzia jak i biegły będą nimi, to obawiam się, że wpadnie w panikę i nie powie nic.
 - Tym będziemy się martwić jak dojdzie do procesu, a do niego jeszcze bardzo daleko. Dobrze by było, gdybyście uzyskali takie zaświadczenie od psychiatry, który leczył ją w szpitalu, że ma taką traumę. To z pewnością ułatwiłoby powołanie odpowiedniego składu sędziowskiego.
 - To da się zrobić. Nie będę już w takim razie zabierał panu czasu komendancie. Mam nadzieję, że powiadomi mnie pan o postępach śledztwa, a przede wszystkim o tym, czy zdołaliście ująć Dąbrowskiego. Taka informacja z pewnością pozwoliłaby Uli wreszcie odetchnąć.
 - Na pewno to zrobię. Sam bardzo chcę przyskrzynić tego drania.
Uścisnęli sobie dłonie i Marek opuścił mury komendy.

Był sobotni, październikowy poranek. Marek obudził się i spojrzał w okno. Świeciło słońce i pomyślał, że szkoda siedzieć w domu, gdy zapowiada się taki ładny dzień. Wiedział, że trudno mu będzie namówić Ulę, na wyjście z domu. Tu czuła się najbezpieczniej. Tu stworzyła sobie swój prywatny, mały azyl. Od kiedy u niego zamieszkała, nie była na powietrzu. Wizyt w szpitalu nie liczył. Nie chciał na nią naciskać. Potrzebowała czasu, by pogodzić się z przeszłością i zrobić następny krok. Pierwszy już zrobiła pisząc ten pamiętnik. Teraz musiała wyjść do ludzi. Wreszcie przesypiała całą noc. Skończyły się definitywnie te nocne lęki i koszmary. On robił wszystko, by zapomniała i nie wracała do przeszłości.
Poczłapał do łazienki i wziął letni prysznic. Nastawił expres i zaczął szykować śniadanie. Uśmiechnął się, gdy poczuł jej dłonie oplatające go w pasie i jej ciężar przylegający do jego pleców.
 - Dlaczego mnie nie obudziłeś? To ja powinnam szykować śniadanie, nie ty. Ty już dość masz roboty ze mną – wymruczała. Odwrócił się do niej i pogładził jej gęste, kasztanowe włosy.
 - To sama przyjemność skarbie robić dla ciebie śniadanie. Dobrze spałaś?
 - Dobrze. Najlepiej.
 - W takim razie siadaj. Zaraz będzie kawa. Poza tym chciałbym z tobą porozmawiać.
 - Trochę się ogarnę i zaraz przyjdę.
Siedział naprzeciw niej i z przyjemnością obserwował jak ze smakiem zajada to, co przygotował.
 - To o czym chciałeś porozmawiać?
 - Spójrz za okno skarbie. Jest taka piękna pogoda. Powinniśmy wyjść z domu. Przydałoby ci się trochę świeżego powietrza. Od tygodni siedzisz zamknięta w czterech ścianach i przez to jesteś bardzo blada. Ja wiem, że ciągle tkwi w tobie ten strach, ale najwyższy czas stawić mu czoła. Przecież ja cały czas jestem obok i jestem czujny. Przy mnie nic ci nie grozi. Poszlibyśmy do parku. Jesień jest taka piękna. Potem moglibyśmy pójść na zapiekanki. Ostatni raz jadłaś je w szpitalu. Strasznie dawno – ujął jej dłoń i przycisnął do ust. – Walcz z tym kochanie. Mówiłaś kiedyś, że chcesz iść do pracy. Jak chcesz to zrobić, kiedy ciągle jesteś taka pełna lęku? Pokonamy go. Zobaczysz. Musisz tylko się odważyć i przynajmniej spróbować.
Patrzyły na niego ogromne, chabrowe oczy, w których czaiła się obawa i niepewność. Dłuższą chwilę przetrawiała w głowie tę propozycję. W końcu powiedziała.
 - Masz rację. Nie mogę całe życie się bać. Spróbuję.
Na jego twarzy wykwitł szczęśliwy uśmiech.
 - Dziękuję kochanie. Zobaczysz, że będzie przyjemnie, miło a przede wszystkim bezstresowo. Skończmy jeść i chodźmy.

Zaparkował na parkingu przy firmie. Otworzył jej drzwi i pomógł wysiąść. Rozejrzała się trwożliwie i przylgnęła do jego boku.
 - Spokojnie kochanie. Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna. Przytulę cię mocno i pójdziemy spacerkiem.
Ruszyli wolno i weszli w bramę parku. Kolorowe liście szeleściły im pod butami. Niewielu było spacerowiczów, co przyjęła z pewną ulgą. Przypomniała sobie jak bardzo lubiła tu przychodzić. Lubiła przychodzić z Markiem. Tu mieli swój ukochany staw i kaczki, które czasem karmili i tu stała ich ulubiona ławka. To tu zajadali się zapiekankami, które tak bardzo im smakowały i to tu przeprowadzali swoje rozmowy na sto procent. Na sto procent szczerości.
 - Tęskniłam za tym miejscem – powiedziała cicho. – Tęskniłam za spacerami z tobą. Już przestałam wierzyć, że to będzie kiedykolwiek możliwe.
 - Już dobrze kochanie. Nie myśl o tym. Spójrz jak tu pięknie. Naciesz się tym widokiem, bo niedługo mróz skuje staw a trawniki pokryje śnieg. Dzisiejszy dzień jest idealny na taki spacer.
Rzeczywiście miło spędzili ten czas. Odprężyła się i nie rozglądała się już tak nerwowo dookoła. Z parku poszli do swojej ulubionej budki. Usiedli na ławce nieopodal, z apetytem zajadając długie bułki. Uśmiechnął się, gdy zobaczył, że kolejny już raz wysmarowała się keczupem. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i delikatnie starł jej go z policzka. Zarumieniła się.
 - Jest tak jak kiedyś, prawda?
 - Prawda, a ja jestem szczęśliwy, że nie uciekasz już przed moim dotykiem.
 - Powoli się oswajam. Daj mi jeszcze trochę czasu. Sama czuję, że nie potrzebuję go już tak wiele. Dzięki tobie. Gdyby nie ty, wylądowałabym chyba na jakimś oddziale psychiatrycznym.
 - Nigdy bym do tego nie dopuścił. Wiesz Ula, pomyślałem sobie, że jest sposób byś mogła spotkać się z tatą. Na razie tylko z nim.
Przestraszyła się i popatrzyła na niego z lękiem.
 - Ale co ja miałabym mu powiedzieć? On myśli, że ja jestem w Niemczech. Poza tym to nadal niebezpieczny pomysł. Nie chcę, żeby coś się stało żadnemu z nich.
 - Przecież ja to wiem i nigdy nie naraziłbym ich na niebezpieczeństwo. Nadal nie wiemy, czy Bartek jest w Niemczech czy w Polsce. Jednak pomyślałem, że najpierw ja spotkam się z twoim tatą. Wyślę po niego Sebastiana. Zmienił samochód a mój wszyscy w Rysiowie znają. To on przywiózłby tatę do Warszawy. Zaproszę go do jakiejś dyskretnej knajpki i opowiem mu o tobie. Oszczędzę mu tych najbardziej drastycznych szczegółów. Potem mógłbym go zabrać tu, na Sienną. Wieczorem Seba odwiózłby go do domu. Ty nie musiałabyś mu niczego wyjaśniać, bo kiedy go przywiozę on będzie już o wszystkim wiedział. Nie można go już dłużej okłamywać Ula. Sama nie czujesz się z tym dobrze. Widzę to za każdym razem, gdy do niego dzwonisz. On powinien znać prawdę. Tobie też byłoby lżej. Dzieciaki na razie nie muszą o niczym wiedzieć i nawet lepiej, gdyby nie wiedziały, ale tata to tata. Zaaranżuję to tak, że nikt się nie zorientuje, że jesteś w Polsce. Być może od niego dowiemy się czegoś o Bartku. Sama mówiłaś, że Dąbrowska często zachodzi do twojego taty.
 - Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem. Powiedz mu o wszystkim delikatnie. Jak będziesz się z nim umawiał, to poproś niech weźmie leki na serce. Ostatnią rzeczą jakiej bym chciała, to żeby dostał zawału.
 - A może spotkam się z nim jutro? Zadzwonię dzisiaj wieczorem i umówię się na spotkanie. Nie ma co zwlekać Ula, a i ty poczujesz się lepiej.
 - Boję się bardzo, ale wiem, że trzeba to zrobić. On nigdy by mi nie wybaczył, że to przed nim ukryłam.
Wieczorem wybrał rysiowski numer i po chwili usłyszał głos Cieplaka.
 - Halo.
 - Dobry wieczór panie Józefie, Marek Dobrzański z tej strony.
 - Marek? Twój telefon to ostatnia rzecz jakiej mógłbym się spodziewać. Coś się stało, że dzwonisz?
 - No można tak powiedzieć. Bardzo chciałbym spotkać się z panem. Musimy porozmawiać. O Uli.
 - O Uli? Ula jest w Niemczech.
 - Panie Józefie, jeśli spotka się pan ze mną wszystko panu wyjaśnię. Nie chcę robić tego przez telefon. O ile dysponuje pan wolnym czasem jutro do południa, to przyślę samochód, który przywiezie pana do centrum. Za kierownicą będzie Sebastian Olszański, którego zapewne pan pamięta. Jest moim przyjacielem. Sam niestety nie mogę po pana przyjechać a dlaczego, to wyjaśnię podczas naszej rozmowy. Aha i jeszcze jedno. Proszę zabrać ze sobą leki nasercowe jeśli pan takie zażywa.
 - Leki? Czyli to nie będzie miła rozmowa. Ty wiesz coś o Uli? Coś złego?
 - Nie panie Józefie. Ula jest cała i zdrowa. Daję panu na to moje słowo. To co, umówi się pan ze mną?
 - No dobrze. O której mam być gotowy?
 - O dziesiątej podjedzie pod dom błękitny samochód. Metalik. Ja czekam w takim razie na pana. Dobranoc.
Pozostało mu jeszcze zadzwonić do Sebastiana. Szybko wyłuszczył mu w czym rzecz a on nie odmówił. Powiedział, że przywiezie Cieplaka do Baccaro a wieczorem odwiezie do domu.

Stał przed wejściem do restauracji i niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Wreszcie zobaczył podjeżdżający samochód Olszańskiego i podszedł otwierając drzwi Cieplakowi.
 - Dzień dobry panie Józefie, bardzo się cieszę, że zgodził się pan na to spotkanie. Ty Seba bądź pod telefonem. Zadzwonię wieczorem.
Olszański odjechał a oni weszli do środka i zostawili w szatni płaszcze. Poprowadził Cieplaka do ukrytego w półmroku stolika. Kiedy już zajęli swoje miejsca i zamówili kawę, powiedział.
 - Panie Józefie. Zanim cokolwiek powiem, chcę pana zapewnić, że z Ulą jest wszystko w najlepszym porządku i obiecać, że jeszcze dzisiaj zobaczy się pan z nią. – Cieplak ze zdumieniem popatrzył na niego.
 - To ona jest w Polsce? Myślałem, że cały czas dzwoni do mnie z Niemiec.
 - Jest w Polsce i zaraz wszystko panu opowiem.
W miarę jak snuł opowieść, starszy człowiek coraz bardziej mokre miał policzki i ciągle powtarzał.
 - Mój Boże… Mój Boże… Co ona musiała przejść. Moja biedna córeczka.
 - A teraz rzeczy najbardziej istotne. Ona nie mogła i nadal nie może wrócić do Rysiowa. To zbyt niebezpieczne, bo naraziłaby nie tylko siebie, ale i was. Jestem pewien, że po jej zniknięciu Bartek natychmiast wykonał telefon do matki, bo chciał wiedzieć, czy Ula wróciła do domu.
 - A wiesz, że to może być prawda? Ona wielokrotnie do nas zachodzi i wypytuje o Ulę, choć za każdym razem mówię jej, że dalej siedzi w Niemczech.
 - I nadal proszę tak mówić. Nikt nie może się dowiedzieć, że ona wróciła. Jest już wszczęte śledztwo w tej sprawie, ale zapewne długo potrwa zanim się skończy, bo rzecz dotyczy grupy przestępczej działającej przede wszystkim poza granicami kraju. Również uczulam pana na rodzinę Kropaczów. To Ulka Kropacz zwerbowała ją do tej pracy. To zwykła stręczycielka i współpracuje z Dąbrowskim. Ja nie mogłem przyjechać po pana, bo znają w Rysiowie mnie i mój samochód. Gdyby się okazało, że Bartek jest w kraju, bez problemu śledząc mnie namierzyłby Ulę. To dlatego ta ostrożność.
Opowiedziałem panu historię Uli, bo ona nie byłaby w stanie tego zrobić. Ilekroć wraca wspomnieniami do tych dramatycznych chwil, rozpaczliwie płacze i trudno ją uspokoić. Mnie również nie opowiedziała, co jej się przydarzyło. Zapisała to wszystko w pamiętniku, który mi dała do przeczytania. To, co napisała wstrząsnęło mną do głębi. To dlatego nie mogłem i nie chciałem tego tak zostawiać, bo uważam, że Dąbrowski powinien trafić za kratki. Ta Kropacz również. Pamiętnik będzie stanowił dowód w sprawie. Jest już na komendzie. Ula prawdopodobnie nie będzie zeznawać. Nie zniosłaby spotkania twarzą w twarz z Bartkiem. Będzie niejako świadkiem incognito.
Chcę też, by pan wiedział, że bardzo kochałem i nadal kocham pańską córkę. Jest dla mnie całym światem. Chronię ją i opiekuję się nią, bo o niczym tak nie marzę jak o tym, żeby wreszcie poczuła się niezagrożona i zaczęła normalnie żyć. Ona odwzajemnia to uczucie. Ma jednak ogromną traumę jeśli chodzi o mężczyzn, bo w każdym widzi Bartka. Jedynie ze mną czuje się dobrze. Ma u mnie swój pokój. Ja nie naruszam jej prywatności i szanuję ją. Chciałbym kiedyś oświadczyć się jej i związać z nią swoje życie. Jednak najpierw muszę mieć pewność, że Dąbrowski pójdzie siedzieć na długie lata, a ona przestanie wreszcie oglądać się cały czas za siebie. Teraz zawiozę pana do niej. Proszę jej nie potępiać za to, że kłamała w rozmowach z panem. Ona i tak ma już ogromne wyrzuty sumienia, że musiała to robić.
 - Nigdy bym jej nie potępił. Chcę ją tylko przytulić i powiedzieć, że już wszystko będzie dobrze. Zastanawia mnie jeszcze jedna sprawa. Skoro była przetrzymywana w Niemczech, nie pracowała, to jakim cudem przysłała do domu dziesięć tysięcy złotych. Skąd miała takie pieniądze?
 - Nie miała panie Józefie. To ja je wysłałem, by nie budzić waszych podejrzeń. I proszę mi nie dziękować ani nie czuć się zobowiązanym do ich zwrotu. To sprawa między mną a Ulą. Uzgodniliśmy, że jak tylko zacznie pracować odda mi je.
 - Mimo to bardzo ci dziękuję. Te pieniądze podratowały nas.
 - I o to chodziło. Pojedziemy tak?
 - Tak. Bardzo chcę ją zobaczyć i uściskać.
Marek wstał od stolika. Zostawił na nim zapłatę i solidny napiwek. Otworzył Józefowi drzwi od samochodu i wolno ruszył.

Przekręcił klucz w zamku i przepuścił Cieplaka przed sobą.
 - Ula! Już jesteśmy!
Wyszła z kuchni i na widok ojca rozpłakała się żałośnie. Podszedł do niej i przytulił ją mocno.
 - Już dobrze córeńko. Już dobrze. Nie płacz. Już wszystko wiem.
 - Tak bardzo cię przepraszam tatusiu. Tak bardzo przepraszam – wyłkała. – Gdybym cię posłuchała, to nigdy by się nie zdarzyło.
 - Nie przepraszaj córcia. Wiele przeszłaś dziecko i wiele wycierpiałaś, ale teraz już jesteś bezpieczna i masz Marka, który bardzo cię kocha i opiekuje się tobą. On nie pozwoli, by znów stała ci się krzywda. Zobaczysz, że Bartek dostanie to, na co zasłużył. Podły drań. Uśmiechnij się teraz do mnie, bo bardzo stęskniłem się za twoim ślicznym uśmiechem.
Wytarła łzy i mocno pocałowała go w pomarszczony policzek.
 - Bardzo cię kocham tatusiu. Jesteś najlepszym tatą na świecie. Przygotowałam obiad. Zjesz z nami i poopowiadasz mi o Betti i Jaśku. Jeszcze nie mogę się z nimi spotkać, ale to już pewnie Marek ci powiedział. Jak tylko szczęśliwie zakończy się ta sprawa zrobimy wielkie przyjęcie i będziemy świętować w rodzinnym gronie.
Była naprawdę szczęśliwa i taka wdzięczna Markowi, że sprowadził tutaj tatę. On zachował się bardzo dyskretnie. Ani raz nie poruszył sprawy jej przeżyć. Nie wyciągał od niej informacji. Nie prowokował do zwierzeń. Zawsze był człowiekiem bardzo taktownym i tym razem też tak było. Dużo opowiadał o jej rodzeństwie. Mówił, że bardzo tęsknią za nią, szczególnie mała Betti. Był świadomy, że nie może im o niczym powiedzieć. Tu chodziło o bezpieczeństwo ich wszystkich a on pragnął chronić swoje dzieci.
Wieczorem przyjechał Sebastian. Wszedł do przedpokoju i niepewnie spojrzał na Ulę. Wiedział jaką awersję ma do mężczyzn.
 - Dzień dobry Ula. Pamiętasz mnie? – Uśmiechnęła się do niego.
 - Trudno by cię było zapomnieć Sebastian – podeszła do niego i wyciągnęła dłoń. – Bardzo ci dziękuję za przywiezienie i odwiezienie mojego taty. To wiele dla mnie znaczy. – Ujął jej dłoń i ucałował.
 - Nie ma o czym mówić Ula. Ja zawsze chętnie przywiozę i odwiozę tatę, jak tylko będziesz chciała się z nim zobaczyć.
Jeszcze ostatnie całusy i uściski i pożegnali gości. Przytuliła się do Marka splatając ręce na jego szyi.
 - Sprawiłeś, że jestem bardzo szczęśliwa. Dziękuję ci, że porozmawiałeś z tatą i że go tu przywiozłeś. Dzięki temu lżej mi na sercu. Kocham cię.
 - Ja ciebie też bardzo kocham. Zrobiłem to wszystko przecież z miłości.




ROZDZIAŁ 8


Czas mijał a ona powoli zapominała. Marek bardzo dbał o to, by nie miała zbyt wiele czasu na myślenie o tych okropnych rzeczach, których doświadczyła. Powoli zaczął wdrażać ją w sprawy firmy. Kupił drugi laptop tylko dla niej i router, by był połączony bezpośrednio z firmowym serwerem. Dzięki temu miała stały wgląd w dokumenty. Często prosił ją o sprawdzenie czegoś, czego nie był pewien a ona chętnie to robiła. Gdy potrzebowała jakichś danych łączyła się z nim przez skypa i mogła ustalić różne rzeczy. Wciągnął ją na listę płac. Na razie na umowę-zlecenie. Nie chciał, by robiła cokolwiek za darmo. Dzięki tym pieniądzom i ona poczuła się dowartościowana, że nareszcie jest komuś potrzebna i ktoś docenia jej pracę.
Zimowe święta spędzili tylko we dwoje. Na szczęście dla Marka jego rodzice wyjechali do uzdrowiska, więc nie miał problemu i nie musiał się tłumaczyć, dlaczego nie może z nimi spędzić wigilii. Ula bardziej cierpiała. Dla niej święta to był czas zupełnie wyjątkowy, spędzany z najbliższymi. W tym roku nie mogła nawet podzielić się z nimi opłatkiem. Nie chciała ich tak narażać. Zadzwoniła jednak i złożyła życzenia tacie i swojemu rodzeństwu. Po raz pierwszy rozmawiała z Jaśkiem i Betti od czasu, gdy żegnała ich przed wyjazdem do Niemiec. Najtrudniej było z Beatką, która płakała do słuchawki i pytała co chwilę, kiedy Ula wróci. Ciężka dla niej była ta rozmowa i znowu poleciały jej łzy.
Przed wigilią, na kilka godzin przed zamknięciem sklepów pojechała z Markiem na zakupy. Nie rozdzielali się, bo mimo późnej pory w sklepie było sporo ludzi a ona kolejny raz poczuła się wylękniona. Trzymała się go blisko pokazując, co ma wziąć z półek. Nie było żadnych przykrych niespodzianek, których tak się obawiała. Kupili wszystko a ona mogła zabrać się za przygotowanie świątecznych przysmaków.
Marek dbał o to, żeby nie siedziała zamknięta w czterech ścianach, by i ona zażywała ruchu. Potrzebowała tego, bo nadal była bardzo blada. Coraz częściej zabierał ją na spacery lub wypady za miasto. Celowo wybierał miejsca jak najbardziej oddalone od centrum Warszawy i od Rysiowa. Takie wycieczki relaksowały ją. Pozwalały zapomnieć i zająć myśli czymś zupełnie innym. Czasem myślała o Heldze. Jak sobie radzi, czy jest bezpieczna. Nie darowałaby sobie, gdyby spotkało ją coś złego. Ona też dość w życiu przeszła i zasługiwała na odrobinę spokoju na stare lata. Zastanawiała się, czy nadal mieszka z Aną. Na razie nie znała odpowiedzi na te pytania.

Święta minęły, podobnie styczeń. Była połowa lutego i w firmie czyniono gorączkowe przygotowania do wiosennej kolekcji. Pshemko wybrał już materiały i teraz zadaniem Marka było je zamówić. Siedział pochylony nad dokumentacją, gdy do gabinetu weszła Violetta.
 - Marek. Jakaś kobieta do ciebie. Mówiłam jej, że jesteś zajęty, ale nie pozwala się zbyć. Mówi, że chce koniecznie rozmawiać z prezesem.
 - Przedstawiła się?
 - Tak. Jakaś Miotacz, czy Kropacz.
Drgnął na dźwięk tego ostatniego nazwiska i wbił wzrok w sekretarkę.
 - Mówiła w jakiej sprawie?
 - Nie. Powiedziała tylko, że to sprawa osobista i musi porozmawiać z prezesem.
 - Dobrze Viola. Zrób jej kawy i posadź przy dawnym biurku Uli. Nie rozmawiaj z nią na żadne firmowe tematy ani na temat obecnych i byłych pracowników. To bardzo ważne. Przeproś ją i przekaż, że będę do dyspozycji za jakieś piętnaście minut, bo prowadzę rozmowę z zagranicznym kontrahentem. Jednym słowem zatrzymaj ją tu jak najdłużej, dobrze?
 - W porządku. Zrozumiałam.
Wróciła do sekretariatu i uprzejmie uśmiechnęła się do kobiety.
 - Prezes bardzo panią przeprasza, ale będzie dyspozycyjny za piętnaście minut. W tej chwili ma ważną rozmowę z zagranicą. Prosił, żeby pani zaczekała. Ja bardzo chętnie zrobię pani kawy.
 - Z przyjemnością się napiję. Ładnie tu macie. Elegancko.
 - A dziękuję. Firma zajmuje się modą i nie może być inaczej, prawda?
 - Zna pani wszystkich pracowników? Zna pani Urszulę Cieplak?
W tym momencie Viola pamiętając o tym, co mówił Marek o nie udzielaniu informacji o pracownikach firmy, dała upust swojej bujnej wyobraźni.
 - Tylko ze słyszenia. Wiem, że pracowała tu kiedyś, ale osobiście jej nie poznałam. Pracuję tu od niedawna.
W czasie kiedy Violetta konwersowała z kobietą na nic nie znaczące tematy, Marek już rozmawiał z komendantem Jaworskim.
 - Nie uwierzy pan, ale przed moim gabinetem siedzi nie kto inny jak pani Kropacz. Nie wiem w jakiej sprawie przyszła, ale kazałem sekretarce ją przetrzymać. Jeśli możecie, przyjedźcie jak najszybciej.
 - Nie będę tracił czasu. Już jedziemy.
Zerknął na zegarek. Odkąd wyszła Viola minęło osiemnaście minut. Wstał zza biurka i zapiął guzik marynarki. Otworzył drzwi od gabinetu i przykleił na usta uśmiech. Podszedł do kobiety i przedstawił się.
 - Dzień dobry pani. Nazywam się Marek Dobrzański a pani…
 - Dzień dobry – podała mu dłoń. – Urszula Kropacz. Mogę zająć panu chwilkę?
 - Oczywiście. Bardzo proszę – wskazał otwarte drzwi. Weszła przez nie i zajęła miejsce w fotelu. Otaksował ją spojrzeniem. Według niego była zupełnie przeciętna, ale zadbana. Ubrana z wyszukaną elegancją. Usiadł na kanapie i zapytał.
 - Chyba pierwszy raz jest pani w Febo&Dobrzański? Co panią do mnie sprowadza?
 - Wie pan, wróciłam kilka dni temu z zagranicy, gdzie przebywałam przez parę lat. Moi dawni znajomi pozakładali rodziny i porozjeżdżali się w różne strony. Kiedyś miałam przyjaciółkę od serca, z którą chodziłam do szkoły średniej. Od kiedy jestem w kraju usiłuję ją odnaleźć. Całkiem niedawno dowiedziałam się, że ona pracuje w pańskiej firmie, a raczej pracowała, jak wyjaśniła mi pańska sekretarka.
 - Naprawdę? A jak się nazywa?
 - Nazywa się Cieplak.
 - Cieplak? Ula Cieplak? Rzeczywiście pracowała tu. Była moją asystentką. Niestety w zeszłym roku, chyba w czerwcu złożyła wypowiedzenie i odeszła. Bardzo tego żałowałem i nawet próbowałem ją zatrzymać, bo była świetnym pracownikiem, ale ona miała jakieś inne plany.
 - I od tego czasu nie widział jej pan?
 - Niestety nie. Ja nawet nie mam pojęcia, gdzie ona się zatrudniła po odejściu z F&D. Do dziś żałuję, że tak łatwo zrezygnowała z pracy u mnie. Zarabiała tu całkiem niezłe pieniądze. Nie będę mógł pani pomóc. Musi pani pytać gdzieś indziej.
Kropacz podniosła się z fotela.
 - No cóż… szkoda. W takim razie już nie będę panu zajmować czasu. Do widzenia – wyciągnęła dłoń na pożegnanie. W tym momencie otworzyły się drzwi, przez które wszedł w cywilu komendant Jaworski i trzech policjantów. Marek udał zaskoczenie.
 - Przepraszam, a co panowie tu…
 - To my przepraszamy za najście panie prezesie, ale mamy nakaz zatrzymania tej kobiety. Pani Urszula Kropacz, prawda?
Wyglądała na kompletnie zaskoczoną. Nie mogła wydobyć z siebie słowa. Kiwnęła tylko potwierdzająco głową. Podszedł do niej policjant i skuł jej nadgarstki.
 - Jest pani zatrzymana za stręczycielstwo i udział w grupie przestępczej zajmującej się nakłanianiem do prostytucji. Pójdzie pani z nami. Cela już czeka na panią.
Dwóch rosłych policjantów ujęło ją pod ramiona i wyprowadziło z gabinetu. Marek odetchnął z ulgą. Uścisnął dłoń Jaworskiemu.
 - Udało się komendancie. Jak to dobrze, że pan od razu przyjechał.
 - Już my sobie z nią pogadamy. Po co tu przyszła?
 - Rozpytać o Ulę. Szuka jej. A jeśli ona to robi, to Dąbrowski również.
 - Wczoraj w nocy niemiecka policja otoczyła budynek, w którym przetrzymywana była Ula. Zatrzymano dwóch oprychów. Prawdopodobnie tych samych, o których Ula pisała w pamiętniku. Znaleziono tam też szesnaście kobiet przetrzymywanych w warunkach urągających wszystkiemu, co ludzkie. Było wśród nich osiem Polek, cztery Czeszki i dwie Ukrainki i jeszcze jedenaście innych kobiet. Wszystkie wyniszczone i skrajnie wyczerpane. Wszystkie na granicy obłędu. Udzielono im już pierwszej pomocy lekarskiej. Wysłałem tam rano moich ludzi, by pozyskali od nich zeznania. Krąg zaczyna się zacieśniać panie Marku. Dąbrowskiego nadal namierzają. Jest list gończy i nie wymknie się tak łatwo, bo opublikowano jego rysopis w niemieckich mediach. Jesteśmy pewni, że nie ma go na terenie Polski. Nie daje za wygraną. Wysłał tę Kropacz, by zlokalizowała Ulę. Mściwy sukinsyn. Dziękuję, że pan tak szybko zareagował i zachował zimną krew. Ona poniesie karę za rzeczy, których się dopuściła i o tym proszę zapewnić panią Cieplak. No, pożegnam się. Do zobaczenia.

Ta ogromna ilość dobrych wiadomości bardzo go ucieszyła. Postanowił, że jak najszybciej przekaże je Uli, by i ona poczuła się lepiej. Poprosił Sebastiana, żeby zastąpił go do końca dnia a sam pojechał do domu.
Zdziwił ją jego widok o tak wczesnej porze.
 - Obijasz się prezesie, a tam ludzie harują jak woły – zachichotała.
 - Nawet nie wiesz kochanie jakie dobre wieści przywożę. Zrób nam kawy a wszystko zaraz ci opowiem.
Zasiedli na kanapie z filiżankami w dłoniach.
 - No, opowiadaj – zniecierpliwiła się trochę.
 - Wyobraź sobie, że do F&D przyszła dzisiaj pani Urszula Kropacz we własnej osobie. - Ula w momencie zesztywniała a jej oczy zrobiły się ogromne. Pogładził ją uspokajająco po dłoni. - Spokojnie kochanie. Mnie na początku też zatkało, gdy Viola ją zaanonsowała. Kazałem ją przetrzymać i zaalarmowałem Jaworskiego. Ta kobieta jest jak kameleon. Potrafi być bardzo miła. W rozmowie ze mną usiłowała mi wmówić i robiła to bardzo przekonywująco, że jest twoją serdeczną przyjaciółką z okresu szkoły średniej, wróciła zza granicy i od kilku dni usiłuje złapać z tobą kontakt. Dowiedziała się, że pracujesz w F&D i dlatego przyszła. Oczywiście natychmiast jej powiedziałem, że kiedyś tu pracowałaś, ale odeszłaś, a ja nie mam pojęcia, dokąd. Kiedy skończyliśmy rozmawiać wparował do środka Jaworski z trzema funkcjonariuszami, którzy aresztowali ją i skutą wyprowadzili z mojego gabinetu. Poza tym dowiedziałem się, że niemiecka policja namierzyła ten budynek, w którym cię przetrzymywano. Aresztowano tych dwóch osiłków i uwolniono dwadzieścia pięć kobiet, wśród nich te Polki, które jechały wraz z tobą do Berlina. Teraz przebywają w szpitalu i niedługo będą przesłuchane. Za Bartkiem wysłano list gończy a jego zdjęcie aż krzyczy z niemieckich ekranów. Na pewno się nie wywinie, to już tylko kwestia czasu. Jaworski zapewnił mnie, że Dąbrowskiego na pewno nie ma w Polsce i zaszył się gdzieś w Niemczech. Widzisz skarbie, wszystko zmierza ku lepszemu. Bartek sam nie chciał się ujawnić dlatego wysłał tu Kropacz ewidentnie w celu odszukania cię i ściągnięcia z powrotem do Niemiec. Cieszę się, że ona już siedzi i długo nie wyjdzie.
Płakała. Szlochała długo w jego ramionach i nie potrafiła się uspokoić. Nareszcie jakiś przełom a ona może już przestać się bać. Wytarła łzy i blado uśmiechnęła się do niego.
 - Wiesz Marek, pomyślałam sobie, że powinnam zrobić badania. On mógł mnie zarazić jakąś chorobą. Ja muszę wiedzieć, czy nie siedzi coś we mnie.
 - Nie ma sprawy skarbie. Jeśli cię to uspokoi to znajdziemy jakąś prywatną klinikę ginekologiczną i dobrego lekarza. Jeśli chcesz to jeszcze dzisiaj się tym zajmę i zamówię wizytę.
 - Tak… Tak zrób. To dla mnie bardzo ważne.

Szła na te badania z duszą na ramieniu a wyszła z budynku kliniki cała w skowronkach. Zrobiła wszystkie możliwe testy w kierunku chorób wenerycznych łącznie z badaniem na HIV. Była czysta. To zakrawało niemal na cud. Przecież Bartek nie tylko nad nią tak się pastwił i nie tylko ją gwałcił a w dodatku nie stosował żadnych zabezpieczeń. Mógł zarazić ją każdą z tych chorób. Lekarz, który ją badał stwierdził, że ma sporo bliznowatej tkanki na ściankach pochwy i u jej wejścia. Pytał skąd to się wzięło. Przyznała mu się ze łzami w oczach, że jest ofiarą wielokrotnych, brutalnych gwałtów, że była więziona i wykorzystywana kilka razy dziennie. Współczuł jej. Mówił, że powinna to zgłosić, lub jeśli chce, klinika zrobi to za nią. Podziękowała i wyjaśniła, że sprawa już jest w toku. Dla niej najważniejsza była informacją, że jest zdrowa. Kiedyś przecież zacznie współżyć z Markiem i nigdy nie darowałaby sobie, gdyby zaraziła go jakimś paskudztwem. Wsiadła do samochodu, w którym czekał na nią i uśmiechnęła się szeroko.
 - Jestem zdrowa. Wszystkie wyniki są dobre.
 - Czułem, że tak będzie. Niepotrzebnie się tym dręczyłaś.
 - Musiałam mieć stuprocentową pewność Marek i teraz już ją mam. Jedziemy na zapiekanki? – Cmoknął ją w policzek.
 - Jeśli tylko masz na nie ochotę, to jedziemy.

Nastały cieplejsze dni a ona znowu zapragnęła rozmowy z tatą. Nie takiej przez telefon, bo takie odbywały się bardzo często, ale takiej twarzą w twarz. Myśli Cieplaka były bardzo zbieżne a jeszcze w świetle tego, co wydarzyło się niedawno, tym bardziej. Któregoś marcowego piątku zadzwonił do Uli. Był podekscytowany i mówił nieco chaotycznie.
 - Córcia? Musimy się koniecznie zobaczyć. Mam nowe wieści w twojej sprawie. Marek też musi przy tym być.
 - Dobrze tatusiu. Marek powiadomi Sebastiana a on jutro rano przywiezie cię do nas.
Powiedziała o tym dziwnym telefonie ukochanemu a on nie tracąc czasu umówił Olszańskiego.
 - Sam jestem ciekawy, co tata ma do powiedzenia. Może to coś ważnego i trzeba będzie przekazać informacje policji.
W sobotnie przedpołudnie znowu ściskała ojca ze łzami w oczach. Usiedli w salonie a on zagaił.
 - Była u mnie Dąbrowska. Jest cała roztrzęsiona. W telewizji pokazali zdjęcie Bartka i podali jego rysopis. Mówi, że trwają zakrojone poszukiwania na terenie całych Niemiec. Oczywiście go wybiela i ciągle rozpacza, co też policja może chcieć od takiego porządnego chłopaka. - No, pani Dąbrowska. Taki porządny to on jednak nie jest – mówię do niej. – Gdyby taki był, nie miałby tak grubej kartoteki na policji. Czas spojrzeć prawdzie w oczy i zrozumieć, że Bartek jest oszustem, złodziejem i Bóg wie kim jeszcze. To nie jest porządny i uczciwy obywatel.
 - Panie Józefie jak pan może tak mówić? Przecież pan go zna od pieluch.
 - Właśnie dlatego, że go dobrze znam tak mówię. Pani syn nie jest dobrym człowiekiem.
Przysiadła przy stole i nalała sobie herbaty.
 - To co ja mam teraz zrobić? Jak go zamkną ja nie będę miała życia w Rysiowie.
 - On musiał popełnić naprawdę poważne przestępstwo, że tak gorliwie szuka go policja. Ciekawe, co przeskrobał?
 - Na pewno jest niewinny. To tylko zwykłe pomówienia. Jakby coś przeskrobał to by mi się przyznał. To dobre dziecko. Kilka dni temu przysłał mi futro z norek, żebym nie marzła.
 - Naprawdę? A skąd przysłał?
 - No jak to skąd? Z Hamburga przecież.
 - Dała się podejść dzieci. Jeśli ona dostała to futro kilka dni temu, to jest szansa, że on nie ukrywa się w Berlinie, ale w tym Hamburgu, a ona ma jego adres. Dzwoń Marek do tego znajomego komendanta. Trzeba kuć żelazo póki gorące.
Nawet się nie zastanawiał. Wziął telefon i wybrał numer prywatny Jaworskiego. Powtórzył mu pokrótce to, co opowiedział Józef.
 - Panie komendancie, jeśli pan może, proszę wysłać do Rysiowa swoich ludzi z nakazem przeszukania domu Dąbrowskich. Adres, to Rysiów dwanaście. Matka z pewnością zna dokładnie miejsce przebywania swojego syna. To pozwoli zawęzić teren poszukiwań i ograniczyć go tylko do Hamburga. Siedzi tam ukryty jak kret, ale tamtejsza policja na pewno go znajdzie.
 - To cenna informacja panie Marku. Zaraz wysyłam tam ludzi. Dziękuję. To już drugi raz dzięki panu dokonujemy postępu w śledztwie. Powiem też, że mamy już pierwsze zeznania tych kobiet. Wiele z nich pokrywa się z tym, co napisała Ula w pamiętniku. Zgodziły się też zeznawać. Polki wszystkie. Nie wiem jeszcze co z pozostałymi. Nadal czekamy na ich decyzję. Ale nie przedłużam już. Idę działać. Jeszcze raz dziękuję i do usłyszenia.
Odłożył telefon na stolik i spojrzał na nich.
 - Załatwione. Jaworski wysyła tam ekipę. Wątpię, czy pani Dąbrowska dzisiaj zaśnie.




ROZDZIAŁ 9


W poniedziałkowy poranek szykował się do pracy. Kończył jeść śniadanie i ustalał z Ulą jakieś służbowe rzeczy, gdy rozdzwoniła się jego komórka. Ze zdziwieniem skonstatował, że to Jaworski.
 - Dzień dobry komendancie. Coś nowego?
 - Panie Marku, mógłby pan wraz z panią Cieplak przyjechać na komendę? W sobotę zrobiliśmy prawdziwy nalot na dom Dąbrowskich i znaleźliśmy mnóstwo ciekawych rzeczy. Wszystkie były zapakowane w oklejone pudła. Matka w ogóle ich nie otwierała, bo były imiennie zaadresowane na Bartka Dąbrowskiego. Byłoby dobrze, gdybyście je obejrzeli. Może pani Urszula znajdzie tu i swoją własność.
 - Dobrze. Przyjedziemy. Ja tylko uprzedzę w pracy, że się spóźnię. - Skończył rozmawiać i spojrzał na Ulę. – Musisz się ubrać kochanie. Jedziemy na komendę. W domu Dąbrowskiej znaleziono jakieś pudła z rzeczami. Niewykluczone, że i twoje są wśród nich. Jaworski prosił o identyfikację. Musimy to zrobić. - Wstała i bez protestu poszła się przebrać do siebie.
Na komendzie wprowadzono ich do dużego pokoju, na środku którego stał długi stół a na nim poukładane różne rzeczy. Obok stały wieszaki z ubraniami. Chodzili wolno wzdłuż stołu i uważnie przyglądali się rzeczom. W pewnym momencie Ula zatrzymała się.
 - Spójrz Marek, to ta książka od ciebie – otworzyła okładkę. – Jest też dedykacja. A tu? To przecież ta bransoletka, którą mi dałeś, pamiętasz? Jest i pierścionek po mamie, zobacz - rozpłakała się. – Byłam pewna, że już nie odzyskam tych rzeczy.
 - Proszę dalej oglądać – zachęcał się Jaworski. – Jeszcze dzisiaj nie będzie pani mogła ich zabrać, ale zapewniam, że po procesie wrócą do pani. Na razie stanowią dowód w sprawie.
Znalazła wszystko, co zabrała do Niemiec. Wszystkie ubrania i nawet swoją torbę podróżną i torebkę z kosmetykami, portfelem pustym niestety i dokumentami, które wzięła ze sobą, by móc być przyjętą do pracy. To co wskazała, przeniesiono w inne miejsce i opisano jej nazwiskiem.
Jaworski uścisnął im dłonie.
 - Bardzo dziękuję, że pofatygowaliście się państwo. Przynajmniej mamy już jasność co do jednej osoby i jej rzeczy. Cała reszta należy pewnie do tamtych kobiet.
Po wyjściu z komendy zawiózł Ulę do domu i pojechał do pracy.

Żeby uniknąć pytań swoich rodziców odnośnie świąt wielkanocnych postanowił wykupić tygodniowy pobyt nad morzem. Wynajął apartament w jednym z pensjonatów. Pomyślał, że Uli dobrze zrobi ten wyjazd. Wprawdzie wiosna dopiero nieśmiało wychylała się na świat i było jeszcze dość chłodno, ale same spacery morskim brzegiem były też atrakcją.
Spodobało jej się tu. Chętnych do świątecznego odpoczynku nie było zbyt wielu i w większości były to osoby samotne, lub ludzie starsi. Okolica urzekła ją. Sam pensjonat położony był w pobliżu morza a tuż za piaszczystą plażą rozciągał się sosnowy las.
Apartament, który wynajął miał dwa łóżka oddzielone od siebie niewielką, nocną szafką. Dla niego najważniejsze przy rezerwacji było to, żeby nie było jednego, wielkiego łoża a dwa odrębne. Wiedział, że Ula jeszcze nie jest gotowa, by zasypiać i budzić się przy nim. Chciał jej zapewnić maksimum komfortu psychicznego. Dużo spacerowali i rozmawiali. Była mu wdzięczna, że nie naciska na nią, że jest taki wyrozumiały i cierpliwy. – Jeszcze tylko trochę kochany, – mówiła w myślach – jeszcze tylko trochę i przestanę się bać. Dzięki tobie.
Pod koniec pobytu wyciągnął ją na spacer. Był niezła pogoda, choć jak to zwykle nad morzem, wiał wiatr. Otuliła głowę chustą a on narzucił kaptur. Objął ją mocno i tak przytuleni pomaszerowali brzegiem. W pewnym momencie zatrzymał się. Ukląkł przed nią i wyjąwszy z kieszeni czerwone pudełeczko wpatrzył się w jej ogromne ze zdziwienia oczy.
 - Wiesz, że od dawna jesteś dla mnie najważniejsza na ziemi. Wiesz, że od dawna kocham cię tak mocno, że nie mogę bez ciebie żyć. To ty jesteś sensem mojego życia i jego treścią. Jeśli się zgodzisz wyjść za mnie będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Była bardzo wzruszona. Oczy błyszczały jej od łez. Drżącym głosem powiedziała.
 - Ty wiesz, że ja nigdy nie mogłabym być z nikim innym, tylko z tobą. Wiesz jak bardzo byłam okaleczona na ciele i duszy. To dzięki tobie zabliźniają się moje rany i to dzięki tobie odżywam. Wiesz, że tylko miłość do ciebie trzymała mnie przy życiu i nadzieja, że kiedyś cię jeszcze zobaczę. Czy mogłabym zostać żoną kogoś innego, kiedy tak bardzo kocham ciebie? To z tobą chcę iść przez życie i z tobą chcę się zestarzeć.
Podniósł się. I on miał w oczach łzy. Wsunął jej pierścionek z małym, szafirowym oczkiem na palec i delikatnie przylgnął do jej ust.
 - Dziękuję ci kochanie. Jestem bardzo szczęśliwy.
 - Ja też – wyszeptała. – Marzenia jednak się spełniają.

Majowa, ciepła sobota sprowokowała ich do słodkiego leniuchowania na balkonie. Był duży i swobodnie mieściły się na nim dwa wygodne wiklinowe fotele i stolik. Ula przyniosła filiżanki z kawą i świeżo upieczone ciasto. Marek leniwie przeglądał prasę. Od prasówki oderwał go natrętnie brzęczący telefon. Podniósł się z fotela i ruszył do salonu, by go odebrać.
 - Halo.
 - Dzień dobry panie Marku, Jaworski z tej strony, siedzi pan?
 - Nie.
 - To proszę usiąść, bo mam rewelację. Złapaliśmy go. Wczoraj przewieziono go konwojem do naszego aresztu śledczego. Wróciły też te Polki. Mamy je wszystkie tu na miejscu. Nadal są pod opieką psychologów. Dąbrowski trochę wodził tamtejszą policję za nos. Wiedział, że były aresztowania w Berlinie. Zaszył się w Hamburgu i co chwilę zmieniał adres. W końcu wpadł. Proszę przekazać pani Uli, że może spać spokojnie, bo żadne niebezpieczeństwo już jej nie grozi. Teraz przygotowujemy całą dokumentację do procesu. O wszystkim będziecie sukcesywnie powiadamiani. Również o tym, czy ona będzie mogła zeznawać poza salą sądową.
 - To znakomite wiadomości. Bardzo panu dziękuję komendancie i jestem naprawdę wdzięczny za wszystko. Zaraz przekażę te wieści Uli. Do widzenia.
 - Jakie wieści? – spytała wchodząc do salonu. Podszedł do niej i mocno ją przytulił.
 - Koniec twojej gehenny skarbie. Złapali go i już nie wypuszczą. Za ciebie i za każdą z tych udręczonych kobiet dostanie od dziesięciu do piętnastu lat. Zgnije w kryminale, bo życia mu braknie, żeby odsiedzieć karę do samego końca.
 - To prawda? – rozpłakała się. – To naprawdę prawda?
 - Najszczersza kochanie. To Jaworski dzwonił i przekazał mi te dobre nowiny. Zbieraj się. Jedziemy do Rysiowa. – Jej zapłakane, szczęśliwe oczy patrzyły na niego z czułością i miłością.
 - Jesteś najlepszym, co przytrafiło mi się w życiu. Moim największym, najukochańszym szczęściem – przywarła do jego ust i pocałowała namiętnie. Po raz pierwszy od miesięcy.

Podjechali pod bramę. Już wysiadając zauważyli podążającą w ich kierunku Dąbrowską. Ula w panice schowała się za plecy Marka.
 - Ula! Ula! No co ty, nie poznajesz mnie?! – przystanęła przy nich zasapana. – Właśnie idę do twojego taty po radę. Bartusia mi zamknęli w więzieniu, wyobrażasz sobie? Co za podli ludzie, sumienia nie mają. To takie dobre dziecko.
 - Niech pani powstrzyma ten słowotok – odezwał się groźnie Marek. – To dobre dziecko, to sutener, alfons, najgorszy męt i największa kanalia jaką nosi ta ziemia. Ula jest ofiarą tego potwora. Podstępnie zwabił ją do Niemiec. Tam więził, katował i wielokrotnie gwałcił. Kiedy udało jej się wyrwać z jego łap była strzępem człowieka. Potwornie przez niego okaleczona do dzisiaj nosi blizny na całym ciele od jego pejcza, tak jak wiele innych kobiet, które przetrzymywał wbrew ich woli w niemieckim burdelu. Niech więc nie mówi pani, że jemu stała się krzywda. Ja zrobię wszystko rozumie pani, wszystko, żeby ten bandzior sczezł w najgorszym więzieniu i żeby nigdy nie ujrzał dziennego światła. Pani niech nawet się nie waży przestąpić już nigdy progu tego domu. Dla pani jest on zamknięty na zawsze. Jeśli się dowiem, że nadal nachodzi pani pana Józefa sprawię, że cały Rysiów dowie się o postępkach pani kochanego syna. Napiętnuje panią całe rysiowskie społeczeństwo. Na pani miejscu zaszyłbym się w domu i nie wychylał z niego nosa. Wstyd i hańba pani Dąbrowska – spojrzał na nią z odrazą. - Żegnam.
Objął płaczącą Ulę i przeszedł przez bramę zostawiając wbitą w chodnik Dąbrowską. Za rogiem budynku przystanął. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wytarł jej mokre policzki.
 - Już dobrze skarbie. Przepraszam cię, ale nie wytrzymałem nerwowo. Ona musiała to usłyszeć.
 - Wiem Marek i dziękuję – powiedziała cicho.
Józef aż za serce się złapał, gdy zobaczył ich oboje na progu domu.
 - Czy wyście zwariowali? Tak się narażać? – wyszeptał trwożliwie.
 - Złapali i zamknęli go panie Józefie. Niebezpieczeństwo już minęło, dlatego tu jesteśmy. Po drodze spotkaliśmy Dąbrowską. Powiedziałem jej kilka słów prawdy i zabroniłem jej tu przychodzić. Będzie pan miał już spokój. Gdzie reszta rodzinki?
 - Wchodźcie. Są wszyscy.
Powitaniom nie było końca. Mała Betti przykleiła się do Uli i nie chciała zejść jej z kolan. Jasiek też co chwila ściskał siostrę. Tęskniła za nimi wszystkimi przez tyle długich miesięcy. Wreszcie nie musi się ukrywać i oni też są bezpieczni. Powiedzieli im o zaręczynach. Znowu była radość. Józef pytał, kiedy planują ślub.
 - Jeszcze nie wiemy panie Józefie. Nie rozmawialiśmy o tym. Prawdopodobnie po procesie jak zasądzą wyrok tej karykaturze. Wtedy będzie już spokój. Jaworski mówił, że odbędzie się dość szybko, bo mają kilka grubych teczek udokumentowanych przestępstw popełnionych przez Dąbrowskiego.

Marek miał rację. Rzeczywiście materiału dowodowego było tyle, że z procesem nie zwlekano. Dąbrowski i Kropacz dostali adwokatów z urzędu, ale ci ostatni i tak stali na przegranej pozycji. Nie było szans, by wyegzekwować niższe wyroki. Tak jak mówił Markowi wcześniej Jaworski, Ula składała zeznania w bezpiecznym pokoju przy udziale pani psycholog i pani sędzi. Zarówno ona jak i Marek uczestniczyli w rozprawie, jako niemi obserwatorzy siedząc w ostatnim rzędzie sali. Widzieli też Dąbrowską ocierającą łzy i przytłoczoną słowami świadków. Proces przebiegał w dwóch etapach. Na pierwszym przedstawiono dowody obciążające. Przeczytano w całości pamiętnik Uli, którego treść obecnym na sali wycisnęła z oczu łzy. Nawet sędziowie i cała ława przysięgłych je ocierała. Puszczono zeznanie Uli, która i tak płakała bez przerwy wspominając ten trudny dla niej czas. Przesłuchano Polki, którym też było ciężko mówić o tych wydarzeniach. One w przeciwieństwie do Uli zmuszane były do grupowego seksu i kiedy nie chciały tego robić bito je równie brutalnie, co ją.
Przesłuchano Ulkę Kropacz. Początkowo wypierała się wszystkiego, ale miażdżące zeznania świadków i dosadne pytania prokuratora sprawiły, że skapitulowała i przyznała się do swojego udziału w tym procederze.
Kiedy przyjechali do sądu w dniu, w którym miał się odbyć drugi etap procesu Ula ze zdumieniem zauważyła na korytarzu siedzącą Helgę i Anę. Podbiegła do nich z płaczem.
 - Kochane moje, co wy tu robicie? Tak marzyłam, żeby zobaczyć was jeszcze raz – uściskały się serdecznie i im popłynęły łzy.
 - Ula, a my tak się martwiłyśmy, czy dojechałaś szczęśliwie. Wezwano tu Helgę. Ja przyjechałam, żeby było jej raźniej. Będzie odpowiadać z wolnej stopy. To dzięki pamiętnikowi, który napisałaś i przedstawiłaś ją w takim dobrym świetle. O nic nie jest oskarżona. Opowie tylko, jak to wszystko wyglądało.
 - Moje kochane. Koniecznie muszę wam kogoś przedstawić. To mój narzeczony Marek Dobrzański. To dzięki niemu złapano Dąbrowskiego i Kropacz. To dzięki niemu jestem dzisiaj szczęśliwą kobietą. – Marek uścisnął im dłonie.
 - A ja jestem tobie Helgo i tobie Ano niewymownie wdzięczny za uratowanie życia Uli i za bezinteresowną opiekę. Na długo przyjechałyście?
 - Nie. Po procesie wracamy do domu.
 - Ja byłbym szczęśliwy i Ula pewnie też, gdybyście zatrzymały się u nas na kilka dni. Ula ma wam tak wiele do powiedzenia i tak wiele pytań do was. Proszę zgódźcie się, jeśli nic pilnego nie wzywa was do Frankfurtu.
Całą przemowę Marka Ula dokładnie tłumaczyła. Była wzruszona, że o tym pomyślał. Jednak dobrze ją zna i jej pragnienia również. Obie Niemki przyjęły zaproszenie.
Otworzono drzwi do sali rozpraw i po chwili wypełniła się po brzegi. Pierwsza zeznawała Helga przy pomocy tłumacza. Z jej opowieści wyłaniał się obraz mrocznego półświatka, w którym rządziła przemoc, narkotyki, seks i pieniądze. Nie miała zamiaru oszczędzać i wybielać swojego szefa. Ją też traktował jak śmiecia. Opowiedziała jak tłukł Cieplakównę do nieprzytomności, jak się nad nią znęcał, jak nie pozwolił jej opatrywać ran skatowanej Uli, jak zrywał z nich plastry i jak darł się wniebogłosy, że ona ma cierpieć, jak faszerował ją narkotykami i gwałcił wiele razy w ciągu dnia. Mówiła, że nie mogła już tego znieść i dlatego pomogła Uli w ucieczce. Potem przesłuchano jeszcze kierowcę busa, ale jak się okazało on nie miał o niczym zielonego pojęcia. Miał zapłacone, by zawieźć kobiety z punktu „A” do punktu „B” i nie zadawać pytań. Nastąpiły mowy końcowe. Po nich była godzinna przerwa a po niej miano ogłosić wyrok. Podczas przerwy Marek zaprosił Helgę i Anę do restauracji na obiad. Podczas niego Ula wypytywała kobiety o różne rzeczy.
 - Nadal mieszkacie razem? – Ana uśmiechnęła się.
 - Zaproponowałam to Heldze. Jest ode mnie dużo młodsza i sprawniejsza. Mnie dokucza artretyzm, a ona zawsze pomaga. Robi zakupy, sprząta i dba o mnie. Czasami uda jej się złapać jakąś dorywczą pracę i wtedy ratuje nasz budżet.
 - Chyba nie wróciłaś do zawodu Helga? Wiesz, że taki tryb życia niszczy człowieka.
 - Wiem Ula. Już dawno z tym skończyłam. Zresztą, kto by się połaszczył na takiego skwarka jak ja? Żyjemy bardzo skromnie, ale spokojnie i szczęśliwie. Na początku roku pochowałyśmy Lotti. Była już stara i bardzo chora. Weterynarz nie widział już dla niej ratunku. Ana bardzo to przeżyła, bo przez wiele lat ta psina była jej jedyną towarzyszką. Człowiek przywiązuje się do zwierzęcia jak do dziecka. Ale opowiedz jak tobie udało się dotrzeć do Warszawy. Miałaś kłopoty?
 - Nie miałam. Podróż przebiegła bez problemów. Zaczęły się dopiero tu na miejscu. Wysiadłam z pociągu i nie wiedziałam dokąd pójść. Do domu nie mogłam wrócić, bo naraziłabym na niebezpieczeństwo swoją rodzinę. Była noc, a ja szłam przed siebie zupełnie bez celu. Gdy przechodziłam przez ulicę potrącił mnie samochód. Przez moment wydawało mi się, że mówi do mnie Marek, ale zemdlałam. Zresztą wiedziałam, że to niemożliwe, bo przecież był gdzie indziej. W szpitalu opatrzyli mi rękę, bo miałam złamaną. Okazało się, że to był naprawdę Marek i to pod jego samochód wpadłam. Zajął się mną bardzo troskliwie. Wyprowadził z wielkiej traumy. Byłam przecież kompletnie zwichniętym psychicznie wrakiem człowieka. Dzięki jego cierpliwości, troskliwej opiece i miłości odzyskałam zdrowie, choć przez bardzo długi czas bałam się mężczyzn i w każdym z nich widziałam Bartka. Wiele mu zawdzięczam i bardzo, bardzo go kocham. W kwietniu zaręczyliśmy się a po procesie planujemy ślub. Już możecie czuć się zaproszone. Musicie koniecznie na nim być. Długą drogę przeszłam, ale dzięki wam i Markowi jestem już dzisiaj innym człowiekiem. Jak skończy się rozprawa pojedziemy do nas. Kupimy po drodze dobre ciasto, zrobimy kawę i spokojnie porozmawiamy. Pokażemy wam też Warszawę, bo pewnie tu nigdy nie byłyście a jest sporo pięknych miejsc, które warto zobaczyć.
 - Dziękujemy Ula. Jest tylko jeden problem a mianowicie taki, że my mamy wykupione bilety na jutrzejszy pociąg.
 - Tym się nie martwcie. Podjedziemy na dworzec i przebukujemy je na inny dzień i nie będzie problemu.
Marek spojrzał na zegarek.
 - Chyba będziemy się już zbierać. Za piętnaście minut ogłoszą wyrok. Chodźmy, bo nie chciałbym tego przegapić.
Weszli na salę i zajęli swoje miejsca. Za chwilę miał wejść skład sędziowski i wydać sprawiedliwy wyrok. Ula spojrzała w kierunku ławy oskarżonych. Dąbrowski siedział rozparty na niej z drwiącym uśmieszkiem na ustach. Niczego nie żałował. Zrozumiała, że taki człowiek jak on nie ma sumienia, nie ma skrupułów. Daremne były jej prośby i błagania o litość wtedy, gdy bił ją do krwi. On nie zna tego uczucia. Nawet w ułamku nie czuł się winny ani wobec niej ani wobec tych wszystkich udręczonych kobiet. Przytuliła się do Marka i oparła głowę na jego ramieniu. On był kompletnym przeciwieństwem Dąbrowskiego. Ochraniał ją, dbał o jej bezpieczeństwo, sprawił, że przestała się bać i nerwowo rozglądać dookoła. Doszła do wniosku, że w tym całym nieszczęściu miała jednak wielkie szczęście, bo pokochał ją ten wspaniały, dobry człowiek. On przylgnął ustami do jej skroni.
 - Dobrze się czujesz skarbie?
 - Dobrze kochany. Najlepiej.




ROZDZIAŁ 10
ostatni


Powstali, bo na salę wszedł pięcioosobowy skład sędziowski. Sędzia główny otworzył teczkę i wyjął z niej arkusz z wyrokiem.
 - Wyrok w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej. Sąd w osobach… skazuje Urszulę Kropacz za: stręczycielstwo, udział w zorganizowanej grupie przestępczej, zmuszanie do nierządu i uzyskiwanie korzyści majątkowych z nielegalnych źródeł, na karę łączną piętnastu lat pozbawienia wolności w zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze.
Skazuje również Bartosza Dąbrowskiego za: przewodzenie grupie przestępczej, zmuszanie do nierządu, wielokrotne gwałty, stosowanie okrucieństwa i przemocy na swoich ofiarach, czego skutkiem są ich trwałe uszczerbki na zdrowiu fizycznym i psychicznym, za sutenerstwo i kuplerstwo, za czerpanie korzyści materialnych z nielegalnych źródeł, za handel narkotykami, za podawanie narkotyków w celu osłabienia woli swych ofiar, na karę dożywotniego pozbawienia wolności w zakładzie karnym o zaostrzonym rygorze.
Wyrok niniejszy jest ostateczny, prawomocny i nie podlega apelacji. Na tym sąd zakończył postępowanie. Proszę wyprowadzić skazanych.
Znowu spojrzała na ławę oskarżonych. Kropaczówna płakała a Dąbrowski też nie miał najszczęśliwszej miny. – No śmiej się Bartuś, śmiej. Przecież to takie zabawne. – Pomyślała z satysfakcją. Marek wstał i przytulił ją mocno.
 - To koniec kochanie. Najprawdziwszy koniec twojej gehenny. Teraz będzie już tylko dobrze. Obiecuję.
Wyszli z gmachu sądu na słoneczną ulicę wraz z Helgą i Aną. Każde z nich miało poczucie ogromnej ulgi. Podjechali pod dworzec i tam Ula pomogła im przebukować bilety. Miały zostać przez cały weekend i wrócić do Frankfurtu w poniedziałek. Jutro był piątek, ale Marek wykonał telefon do Sebastiana. Poinformował go o wyroku i poprosił o zastępstwo na jutro. Zadzwonił też do Jaworskiego i podziękował mu za rzetelność i solidność. Od niego też dowiedział się komendant po ile lat dostali sprawcy. Jadąc już z powrotem na Sienną zapytał.
 - Ula, a jak my się pomieścimy?
 - Pomieścimy się Marek. Ja przeniosę się do twojej sypialni. U mnie umieścimy Anę a w gabinecie Helgę. Tam przecież jest wygodna wersalka. Będzie dobrze.
Uśmiechnął się na myśl, że po raz pierwszy od tak wielu miesięcy, właściwie od ponad roku będzie mógł znów tulić ją w swoich ramionach. To była bardzo miła perspektywa.
Weszli do mieszkania. Reakcja obu Niemek była bardzo spontaniczna.
 - Ula, jakie ono wielkie! Prawdziwy apartament. Pięknie się urządziliście.
 - To Marek sam je urządzał. Jak mnie tu przywiózł, mieszkanie wyglądało tak jak teraz. Chodźcie pokażę wam wasze pokoje. Muszę jedynie przebrać pościel. Marek zrobi nam wszystkim kawy i pokroi ciasto, a wy pomożecie mi – otworzyła drzwi do swojego pokoju. - Tu będziesz spać ty Ano. Zaraz dam świeżą pościel - przeszły w głąb korytarza. – A tutaj ty Helgo. To gabinet Marka, ale mam nadzieję, że będzie ci tu wygodnie. Kanapa jest miękka i dobrze się na niej śpi.
Z pościelą uporały się błyskawicznie. Kobiety rozpakowały się i skorzystały z łazienki, żeby się odświeżyć. Marek już stawiał kawę na stoliku i sernik wiedeński. Rozmawiali do późnego wieczora z przerwą na kolację. Jutro Ula obiecała im inne atrakcje. Po dziewczynach ona poszła do łazienki a Marek na końcu. Wszedł cichutko do sypialni i ostrożnie położył się obok niej.
 - Przytul mnie – wyszeptała. – Uwielbiam jak to robisz – ułożyła głowę na jego ramieniu i przylgnęła do niego. – Wiesz o czym pomyślałam rozmawiając z dziewczynami? Pomyślałam, że one ledwie wiążą koniec z końcem. Ana ma niską rentę, a Helga nie zawsze pracę. Zawdzięczam im tak wiele. To dług nie do spłacenia Marek. Chcę jak najszybciej wrócić do pracy. Jak zacznę zarabiać, to co miesiąc będę im posyłać parę groszy, żeby nie biedowały ciągle. Ana ma artretyzm. Potrzebuje leków. Nie zawsze ją stać na ich wykupienie. Spójrz jak są ubrane. Bardzo skromnie i biednie. W magazynach F&D zalega tyle odzieży ze starych kolekcji. Obrastają kurzem i nie ma szans, żeby ktoś jeszcze je zechciał nosić. Może moglibyśmy wybrać coś dla nich?
 - Jesteś aniołem skarbie. Zawsze myślisz o innych i martwisz się o innych. Jednak muszę przyznać ci rację. Gdyby nie one nigdy bym cię już nie zobaczył. Jeśli chcesz, to pojedziemy jutro do magazynów i same wybiorą sobie, co będą chciały. To naprawdę dobry pomysł, a pieniądze wręczymy im przed wyjazdem. Nie chciałbym, by poczuły się niezręcznie.
Przytuliła się do jego ust.
 - Bardzo cię kocham. Jesteś najlepszym człowiekiem na świecie. – Pogładził jej włosy.
 - Śpij kochanie. Dzisiejszy dzień był naprawdę emocjonujący.

Po smacznym śniadaniu i porannej kawie Marek przy pomocy Uli opowiedział Heldze i Anie o jej pomyśle.
 - Błagam was tylko, żebyście nie traktowały tego jak jałmużny i nie obrażały się. Ta odzież leży bezużytecznie. To końcówki poprzednich kolekcji, które się nie sprzedały. Chcemy was zabrać do magazynu i wybierzecie sobie, co tylko będziecie chciały. Zgadzacie się? - Ana uśmiechnęła się.
 - Nas nie tak łatwo obrazić Marek. Bardzo wam dziękujemy i chętnie zobaczymy te ubrania. Sami widzicie, że nasze są bardzo skromne. Nie stać nas na zbyt wiele.
 - Bardzo się cieszę. W takim razie jedźmy. - Już na miejscu pokazał im wieszaki z rozmiarówką. - Tu jest rozmiar czterdzieści cztery, to twój Ana, a tam czterdzieści. Musisz przejść na prawo Helga. My się też rozejrzymy. Może Ula wybierze coś dla siebie.
Buszowali po magazynie dobre dwie godziny, ale wszyscy wyszli z niego zadowoleni. Kobiety miały wypełnione torby spódnicami, bluzkami, kurtkami i spodniami. Helga nawet wypatrzyła dla siebie buty. Lubiła wysokie obcasy. Ula wyszukała sobie skórzany płaszczyk a Marek sportową marynarkę. Zapakował wszystkie rzeczy do bagażnika i z uśmiechem spojrzał na kobiety.
 - Chyba jesteście zadowolone? Mogę wam obiecać, że jak tylko napiszecie, że czegoś potrzebujecie, natychmiast wam to przyślemy.
 - Bardzo wam dziękujemy – Helga uśmiechnęła się do nich z wdzięcznością. – Nawet nie spodziewałyśmy się, że te ubrania będą takie porządne i eleganckie. Ani ja ani Ana nigdy nie miałyśmy takich rzeczy. Jesteśmy naprawdę bardzo wam wdzięczne.
 - Wierzcie mi, że nie ma za co. Może teraz pojedziemy na jakiś obiad, a po nim zawiozę was do Łazienek. To najładniejszy park w Warszawie i jest w nim co oglądać. Pokażemy wam Starą Pomarańczarnię. To w niej odbywają się wszystkie pokazy mody F&D.
Miło spędzili ten dzień. Podobnie dwa kolejne. W poniedziałek Marek zawiózł je na dworzec. Już na peronie powiedział.
 - Słuchajcie. Wiemy, że jest wam ciężko. Często Ana nie ma na leki. Ty Helga nie masz stałej pracy. Dlatego postanowiliśmy z Ulą, że od teraz, co miesiąc będziemy wam przysyłać przekaz na pięćset euro. To pomoże wam trochę lepiej zjeść i zapłacić za lekarstwa. Nie protestujcie, bo wiem, co chcecie powiedzieć. Ja nigdy nie wyrównam rachunków za uratowanie Uli życia. Tego nie wymierzy się w żadnych pieniądzach. Jednak przynajmniej w taki sposób odwdzięczę się za to wszystko, co dla niej zrobiłyście – podał Anie kopertę. – Proszę, tu jest dobry początek na resztę waszego życia i nie dziękujcie, bo naprawdę nie ma za co. – Obie miały łzy w oczach i obie uściskały ich oboje.
 - To wielkie szczęście, że mogłyśmy poznać Ulę i ciebie. Jesteście wyjątkowymi ludźmi. Ja nigdy nie sądziłam, że w życiu spotka mnie coś tak dobrego – Helga wytarła łzy.
 - Dobro odpłaca się dobrem Helga. Od teraz będziemy już w stałym kontakcie. Jak będziecie czegoś potrzebować, dzwońcie. My, jak tylko ustalimy datę ślubu i załatwimy formalności przyślemy wam zaproszenia i opłacimy podróż. Bądźcie zdrowe i trzymajcie się – Ula uściskała je raz jeszcze. Wsiadły do pociągu, który za chwilę ruszył.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem postanowili wrócić do tematu ślubu i ustalić datę.
 - Ja chcę, żeby to było jak najszybciej – powiedział Marek. – Już dość się naczekałem. Teraz mamy połowę sierpnia. Dwa miesiące wystarczą. Przecież nie chcemy ślubu z pompą, ale czegoś skromniejszego. Jutro uruchomię Sebastiana i Pshemko. Seba załatwi wzory zaproszeń, a Pshemko poproszę o uszycie sukni i garnituru. Będzie wniebowzięty. Chciałbym, żebyś pojechała ze mną do firmy. Mistrz weźmie ci miarę, a potem wyskoczymy do jubilera po obrączki. We wtorek pojedziemy do moich rodziców, żeby powiedzieć im, że się pobieramy. Nie będziemy opowiadać o tym, co cię spotkało, bo oni nie muszą o tym wiedzieć. W sobotę zaliczymy Rysiów. Trzeba powiadomić tatę i dzieciaki. Przy okazji pójdziemy na plebanię i zaklepiemy datę ślubu. Będzie konkordatowy, to nie będziemy musieli jechać do urzędu stanu cywilnego. Potem rozejrzymy się za jakąś salą. Może mama pomoże? Ma znajomości. Fotografa nie będziemy zamawiać, bo Czarek na pewno nam nie odmówi i udokumentuje całą uroczystość. Na dwa tygodnie przed ślubem zamówimy kwiaty i limuzyny. Trzeba też będzie załatwić jakiś hotel dla przyjezdnych. A teraz kochanie zrobimy listę gości.
Słuchała go jak oniemiała. Miał wszystko już przemyślane krok po kroku. W końcu roześmiała się serdecznie, aż ten śmiech wywołał łzy. Patrzył na nią skonsternowany, bo nie miał pojęcia, co ją tak rozbawiło.
 - Coś nie tak skarbie? – spytał strapiony. Wytarła łzy z policzków i uśmiechnęła się cudnie.
 - Wszystko na tak kochany. Wszystko. Masz gotowy plan na tę uroczystość. Wszystko przemyślane w najdrobniejszych szczegółach a mnie bardzo podoba się ten plan. Ja też nie chcę już dłużej czekać. Przecież kocham cię nad życie. Zrealizujemy to w kolejności tak jak wymieniłeś. Stałeś się tak bardzo zorganizowany, że nie mogę wyjść z podziwu. Kiedyś byłeś zupełnie inny. Chaotyczny bałaganiarz nie mogący ogarnąć nawet niewielkiego nieporządku na biurku. To przecież zawsze ja systematyzowałam twoje dokumenty.
 - Dzięki tobie stałem się taki – cmoknął ją w usta. – Tylko dzięki tobie. To co, robimy tę listę? Najpierw świadkowie. Z mojej strony Seba.
 - A z mojej Ala.
 - Jak Seba to musi być Violetta. Z firmy jeszcze Pshemko, pan Władek z Elą i Iza z mężem. Czarek, bo będzie fotografował. Alex. Nie wypada go nie zaprosić i Ania. Zaprosiłbym też Jaworskiego z żoną. Dużo mu zawdzięczamy. Moi rodzice i wujostwo z Gdańska. To będzie razem… siedemnaście osób. A z twojej strony?
 - Ode mnie tylko tata, dzieciaki i Helga z Aną. Nie mam żadnej bliskiej rodziny.
 - Razem z nami to będą dwadzieścia cztery osoby. I wystarczy. To w końcu jaką datę wybierzemy? Zaraz zerknę w kalendarz. Zobacz. Dwudziestego drugiego października jest sobota. W sam raz. Na pewno zdążymy wszystko pozałatwiać. Z przyjezdnych będą tylko cztery osoby. Moje wujostwo, ale oni zatrzymają się u rodziców i Helga z Aną. Wiesz co? Nie będziemy wynajmować hotelu. One zatrzymają się tu, na Siennej. Od jutra zaczynamy załatwiać skarbie. Już się nie mogę doczekać tego ślubu. To będzie wyjątkowy dzień. – Uśmiechnęła się łagodnie i pogładziła jego szorstki policzek.
 - Będzie wyjątkowy, bo ty jesteś wyjątkowy.
 - Masz rację kochanie. Jestem wyjątkowy, bo mam wyjątkową kobietę u swego boku.
Teraz czas znacznie przyspieszył. We wtorkowy poranek wraz z Markiem wysiadła z windy. Anię wbiło w podłogę, gdy zobaczyła Ulę. Po chwili dołączyła Violetta i Sebastian witając się z nią. Pojawił się Pshemko i z okrzykiem - moja muza wróciła! - rzucił się jej w ramiona. Na korytarzu przybywało osób. Przyszła i Iza i Ala, której szepnęła do ucha, że musi z nią porozmawiać, przybiegła Ela, która dowiedziała się od Władka o tym szczęśliwym powrocie. Gwar ucichł, gdy z windy wysiadł Febo. Obrzucił tłumek zdziwionym spojrzeniem a jeszcze bardziej się zdziwił, gdy wśród pracowników ujrzał Ulę.
 - Panna Cieplak. Wraca pani do nas? – jego ton wcale nie ociekał jadem, ale był zupełnie normalny, co Ulę przyzwyczajoną do zupełnie innego Alexa trochę zszokowało. Podeszła do niego i wyciągnęła dłoń.
 - Dzień dobry panie dyrektorze. Proszę przyjąć wyrazy szczerego ubolewania z powodu śmierci pana siostry. Naprawdę bardzo mi przykro, że nie ma jej już wśród nas.
 - Dziękuję. Wraca pani? Nie ukrywam, że ucieszyłbym się.
 - Naprawdę?
 - Proszę mi wierzyć, że tak. Miałem w pani godnego przeciwnika. Teraz jednak od dawna nie rywalizuję z Markiem o fotel prezesa i zamiast z panią walczyć, liczę na dobrą współpracę.
 - Miło to słyszeć. Bardzo chcę wrócić, ale będzie to możliwe chyba na początku grudnia. Muszę pozałatwiać kilka ważnych dla mnie spraw, a potem będę do dyspozycji firmy.
 - W takim razie czekamy na panią – ukłonił się i odszedł.
 - Dasz wiarę? – szepnęła do Marka.
Poszli do pracowni mistrza i powiedzieli mu o ślubie. Poprosili o uszycie strojów. Niemal fruwał nad podłogą.
 - Ach jakaż będzie z was piękna para. Śliczności. Ty tak zjawiskowo piękna i on tak zabójczo przystojny. Zdążę na czas nie obawiajcie się. Idźcie do Izabeli niech ściągnie z was miarę.
Poszli. Jej też powiedzieli o ślubie i zaprosili ją wraz z małżonkiem obiecując, że na pewno dostanie oficjalne zaproszenie. Po wyjściu z pracowni rozdzielili się. Ula poszła do Ali, a Marek do Sebastiana. Ala ucieszyła się na jej widok.
 - Ula, co się z tobą działo? Zniknęłaś tak nagle. Zachodziłam w głowę, gdzie się podziewasz?
 - O to nie pytaj Ala. Przeżyłam straszne rzeczy, które odbiły się i na moim ciele i na mojej psychice. To bardzo bolesny dla mnie temat i nie byłabym w stanie ci o tym opowiedzieć. Jedno ci powiem, że to Marek mnie uratował i tylko dzięki niemu jeszcze żyję. Przyszłam powiadomić cię, że dwudziestego drugiego października odbędzie się nasz ślub w rysiowskim kościele. Chciałabym cię prosić, żebyś została moim świadkiem. Marek wybrał Sebastiana, bo to jego najlepszy przyjaciel. Wesele będzie bardzo skromne. Tylko dwadzieścia cztery osoby, ale właśnie takie chcemy.
 - A to dopiero niespodzianka! Tak się cieszę kochanie, że doszliście do porozumienia i wyjaśniliście sobie wszystko. Jestem pewna, że będziecie bardzo szczęśliwi i oczywiście bardzo chętnie zostanę twoim świadkiem.
Pojechali do salonu jubilerskiego i wybrali proste, skromne obrączki. Jak wrócili do firmy Sebastian miał już dla nich wzory zaproszeń. Wspólnie wybrali to, które podobało im się najbardziej. Zamówili trzydzieści sztuk. Olszański zadeklarował się, że je odbierze. Jutro czekała ich wizyta u Dobrzańskich seniorów, których Marek poinformował telefonicznie, że przyjedzie z dziewczyną. Chciał im zrobić niespodziankę i dlatego nie wymienił imienia i nazwiska Uli. Rzeczywiście byli zdumieni, gdy ujrzeli Ulę u boku Marka. Jeszcze bardziej, gdy Marek opowiedział im o zaręczynach i ślubie.
 - Ula od dawna jest miłością mojego życia. Wiecie przecież o tym oboje. Jestem szczęśliwy, że przyjęła moje oświadczyny i zgodziła się zostać moją żoną. Mamy prośbę do ciebie mamo, żebyś pomogła nam z salą. Mamy sporo załatwiania a wiem, że ty masz jakieś kontakty i znasz odpowiednich ludzi. Bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdybyś nas w tym wsparła.
 - Nie martwcie się dzieci. Ja wszystko załatwię. Jeszcze dzisiaj zadzwonię w parę miejsc i zorientuję się, czy mogą nam coś wynająć. Bardzo się cieszymy Uleńko, że wejdziesz do naszej rodziny. Bardzo doceniamy też to, co zrobiłaś dla firmy, żeby ją uratować. Pomożemy wam.
W sobotę pojechali do Rysiowa. Józef na wieść o ślubie rozpływał się ze szczęścia. Podobnie dzieciaki. Po obiedzie poszli na plebanię. Termin, który wybrali był wolny i proboszcz wpisał ich na godzinę dwunastą. Marek opłacił zaraz wszystko od ręki, bo chciał mieć to z głowy. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Nie minęły dwa tygodnie a Helena załatwiła niewielki dom weselny niedaleko centrum. Załatwiła również znakomity zespół i ustaliła menu. O wszystkim informowała ich na bieżąco i wszystko z nimi konsultowała. Sebastian dostarczył zaproszenia. Wręczyli je wszystkim. Również Alexowi. Siedzieli u niego w gabinecie i popijali espresso.
 - Bylibyśmy naprawdę szczęśliwi, gdybyś był obecny. Żałoba oficjalnie ci się skończyła – mówił Marek – choć wiem, że do końca będziesz ją nosił w sercu.
 - Proszę nam nie odmawiać panie Febo. Dla nas to taki ważny dzień nie może pana zabraknąć na tym ślubie – przekonywała Ula.
 - Dobrze. Przyjdę, ale pod jednym warunkiem. Przestaniesz do mnie mówić „panie Febo” i zaczniesz nazywać mnie po imieniu. – Uśmiechnęła się szeroko słysząc te słowa.
 - Z największą przyjemnością Alex. – Odwzajemnił uśmiech. – Świat się przekręca – pomyślała. – Uśmiechnięty Febo.
Do Any i Helgi wysłali zaproszenia pocztą. Oprócz tego Ula dzwoniła też do nich uprzedzając, że za chwilę je otrzymają. Ucieszyły się, gdy usłyszały jej głos w słuchawce. Powiedziała im, że przyślą też więcej pieniędzy, by miały za co wykupić bilety w obie strony. Kolejny raz wzruszone płakały do słuchawki.
Pshemko dopieszczał suknię i garnitur. Zaliczyli ostatnią przymiarkę. Wszystko było dopięte na ostatni guzik a data ślubu zbliżała się nieubłaganie. Ana i Helga przyjechały dwa dni wcześniej. Marek dał im klucze do mieszkania. Pokazał zaopatrzoną lodówkę.
 - Ula będzie się przebierać w swoim rodzinnym domu, a ja u swoich rodziców. W dniu ślubu o jedenastej przyjedzie po was taksówka, którą wynajęliśmy. Będzie cały czas do waszej dyspozycji. Kierowca jest o wszystkim poinformowany i wie dokąd jechać. Podwiezie was pod kościół i tam zaczekacie na nas. Wszystko zrozumiałyście?
 - Wszystko. Nie będzie problemu.

Od samego rana w Rysiowie trwały gorączkowe przygotowania do tej jakże ważnej uroczystości. Ula poddawała się zabiegom zamówionego fryzjera i kosmetyczki. Z odsieczą przyjechała Ala i pomagała ubrać Uli sukienkę. Zjawił się też Sebastian z Violettą. On miał do przekazania Jaśkowi prośbę Marka.
 - Marek wie, że znasz trochę niemiecki. Na ślubie będą przyjaciółki Uli z Niemiec. Nie znają polskiego. Tylko Ula zna biegle niemiecki, ale ona nie będzie mogła się nimi zająć. Marek bardzo cię prosi, żebyś ty to zrobił i w miarę możliwości tłumaczył. Nie chce, by czuły się tu wyobcowane. Mają przyjechać prosto pod kościół i tam Marek przedstawi ci je.
 - Nie ma sprawy Sebastian. Zajmę się nimi.
 - Dzięki. To dla Uli i Marka bardzo ważne.
Pod dom Cieplaków zajechała biała limuzyna. Wysiadł z niej pan młody i jego rodzice. Rozejrzał się wśród tłumu gapiów zgromadzonych pod posesją i zauważył Dąbrowską, która starała się ukryć twarz pod wielką chustą. Zmarszczył brwi. – Chyba nie wywinie żadnego numeru?
Przepuścił rodziców przodem i wskazał drogę do drzwi. W domu przedstawił ich Józefowi i dzieciakom. Poszeptał z Jaśkiem. Za chwilę miało odbyć się błogosławieństwo. W pokoju gościnnym Cieplaków rozciągnięto już białe prześcieradło.
Kiedy Ula wyszła ze swojego pokoju zaparło mu dech. Biel sukni i welonu sprawiła, że jej twarz wyglądała jak uduchowiona. Zalśniły mu w oczach łzy. - Mój piękny anioł, moja piękna, cudowna dziewczynka. Jak Bóg mógł dopuścić, by skrzywdzono ją w taki okrutny sposób – podszedł do niej i podał jej dłoń. Uśmiechnęła się do niego łagodnie i z ufnością ją ujęła.
 - Jesteś najpiękniejszym stworzeniem jakie kiedykolwiek stąpało po ziemi. Bardzo cię kocham i gdybym mógł, całowałbym ślady twoich stóp – wyszeptał jej do ucha. Zarumieniła się.
 - A ty jesteś najpiękniejszym mężczyzną jakiego kiedykolwiek widziałam i za chwilę będziesz mój.
 - Od dawna jestem twój skarbie i tak będzie już zawsze. Chodźmy.
Błogosławieństwo było bardzo wzruszające. Pociekły łzy nie tylko państwu młodym, ale i wszystkim obecnym. Po nim powsiadano w samochody i pojechano do kościoła. Przyjechali pięć minut przed czasem. Marek zdążył jeszcze przedstawić Jaśka Anie i Heldze. Od teraz były pod jego opieką. Przed kościołem zgromadził się chyba cały Rysiów. Nie często miewano okazję być świadkiem ślubu. Częściej zdarzały się tu pogrzeby. Podziwiano niezwykłą urodę panny młodej i przystojne oblicze pana młodego.
Powiódł ją do ołtarza, gdzie po chwili kapłan połączył ich dłonie stułą i rozpoczął ceremonię. Oboje byli bardzo wzruszeni, co uwidaczniało się łzami płynącymi po ich policzkach. I jemu i jej spełniało się największe ich marzenie. Dla niego to był cud, że potrafiła zaufać mu kolejny raz a przede wszystkim nigdy nie przestała go kochać. Dla niej to był cud, że przeżyła a on swoją wielką miłością sprawił, że uleczyła ciało i duszę.
Wreszcie koniec. Podają sobie obrączki. Marek odsłania jej welon i przywiera do jej ust szepcząc w nie jak bardzo ją kocha. Wychodzą przed kościół. Podchodzą rodzice Marka i Józef by złożyć im życzenia. Ula płacze w ramionach ojca. Tak bardzo żałuje, że mama nie dożyła tej chwili. Przyjmuje życzenia od swoich teściów. Krzysztof drżącym głosem mówi jej, jak bardzo cieszą się oboje, że została ich synową i że Marek nigdy nie był taki szczęśliwy. Przechodzą z rąk do rąk. Mała Betti ściska ich mocno i całuje w policzki. Jasiek podobnie. Podchodzi zapłakana Ana i Helga. Gratulują im i życzą wielu lat w szczęściu i zdrowiu. Po nich Alex z Anią. Alex mocno ściska Ulę i całuje.
 – Nie zasłużył na ciebie ten drań, ale mimo to życzę wam szczęścia – mówi z uśmiechem.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz Alex. On zasługuje na wszystko, co najlepsze, uwierz mi.
Violetta rzuca im się na szyję. Jak zwykle jest spontaniczna. Sebastian jest bardziej stonowany. Po nich podchodzi komendant Jaworski. Przedstawia im swoją żonę. Gratulują im oboje z całego serca.
 - Wiele pani wycierpiała pani Urszulo, ale to pani nagroda za te cierpienia.
W końcu wszyscy ruszają do domu weselnego. Tam młodzi witani są przez Helenę Dobrzańską i Józefa chlebem i solą. Ciągle krąży wokół nich Czarek i utrwala wszystko na zdjęciach.
Po solidnym obiedzie i przemowach następuje pierwszy taniec. Marek delikatnie obejmuje Ulę. Pod cienkim materiałem sukienki wyczuwa palcami jej blizny. Przyciąga ją mocniej do siebie i ruszają w rytmie walca. Jest świetnym tancerzem a ona dotrzymuje mu kroku. Jest niewyobrażalnie szczęśliwa. Potem tańczy ze swoim tatą i Jaśkiem. Po nich z Alexem i Sebastianem. Komendant Jaworski też nie odmówi sobie tańca z taką piękną panną młodą. Na końcu zaszczytu dostępuje Pshemko i pan Władek. Wreszcie z powrotem ląduje w ramionach Marka.
Zabawa trwa na całego. Wszyscy bawią się znakomicie. Ula przedstawia ojcu Anę i Helgę.
 - To dzięki Heldze tatusiu wyrwałam się z tego piekła. To ona uratowała mi życie a Ana zajęła się mną troskliwie i każdego dnia smarowała maścią moje rany.
Józef jest poruszony. Ze łzami w oczach dziękuje obu kobietom za uratowanie Uli życia. One czują się zażenowane i zapewniają, że nie zrobiły nic takiego. Józef jest innego zdania i mówi, że do śmierci im tego nie zapomni.
Wreszcie oczepiny. Ula rzuca za siebie welon, który ląduje w rękach Ali. Marka muszkę łapie Józef. Zerka ukradkiem na Milewską. Ona również to robi i uśmiecha się do niego nieśmiało. Muszą teraz zatańczyć. Taka jest tradycja. Wyjątkowo dobrze czują się w swoim towarzystwie. Ula obserwuje to wszystko z uśmiechem. Nie miałaby nic przeciwko gdyby jej tata i Ala…
Iza i Ela też wydają się zadowolone i tańczą do utraty tchu. Spełniły się głównej krawcowej i prawej ręki Pshemko marzenia o dziecku. Ma je wreszcie tak długo wyczekiwane i upragnione. Ela też znalazła swoje szczęście u boku Władka. Zawsze przyciągała niewłaściwych facetów. Tym razem okazało się, że ten jest jak najbardziej właściwy.
Nad ranem zmęczeni goście udają się do wynajętych dla nich pokoi, w których mogą odpocząć po całonocnych hulankach. Ula i Marek też mają dość. Zabierają klucze i idą do apartamentu dla nowożeńców. W pokoju pomaga jej rozpiąć suknię ozdobioną sporą ilością małych guziczków. Ula jest trochę spięta. Zauważa to.
 - Kochanie. Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa, to powiedz mi. Ja to zrozumiem.
 - Marek, – mówi cicho - przecież nie mogę ciągle wracać do przeszłości. Muszę zacząć żyć teraźniejszością i przyszłością. Zrobiłeś już tak wiele, bym mogła zapomnieć. To już ostatni krok i chcę go zrobić.
Delikatnie zsuwa jej suknię z ramion. Przed sobą ma jej plecy pocięte skośnymi, długimi bliznami, trwałymi śladami po pejczu Dąbrowskiego. Płyną mu łzy. Przytula usta do nich i z największą czułością zaczyna je całować. Ulą wstrząsa szloch. Wie, że nigdy nikomu nie pokazałaby tych blizn, a jej Marek traktuje je jak najświętsze relikwie. Odwraca się do niego a on przytula ją mocno. Wyciąga spinki z jej fantazyjnie upiętych włosów. Spływają teraz łagodną falą na jej ramiona.
 - Nie płacz kochanie. Zrobię to najdelikatniej jak tylko potrafię – mówi cichym, głębokim głosem wycierając jej z policzków łzy. Ona wie, że tak będzie i wie, że nie skrzywdzi jej, bo jest dobry i wrażliwy. Pomaga mu rozpiąć koszulę i z przyjemnością przytula się do jego torsu. On bierze ją na ręce i układa na chłodnej pościeli. Rozpina biustonosz i delikatnie pozbawia ją fig. Patrzy na jej nagie ciało jak urzeczony. Ono nosi ślady koszmarnej przeszłości, ale dla niego to najpiękniejsze ciało na świecie.
 - Jesteś anielsko piękna kochanie.
Jej oczy błyszczą od łez. On całuje je schodząc pocałunkami do jej pełnych ust. Z największą czcią całuje jej piersi i płaski brzuch. Powraca do ust i bardzo wolno wchodzi w nią uważnie obserwując jej twarz. Kiedy widzi na niej grymas chce się wycofać, ale ona powstrzymuje go.
 - Nie uciekaj kochany. To nic. Wszystko w porządku.
Zaczyna się wolno poruszać. Ostatnią rzeczą jakiej by chciał, to sprawić jej ból. Ona przymyka oczy i uśmiecha się łagodnie. Jest jej dobrze. Najlepiej. A on bardzo subtelny i ostrożny. Z przyjemnością poddaje się rytmowi, który nadaje jego ciało. Oplata je swoimi smukłymi nogami. Gładzi plecy i wzdycha z rozkoszy.
Ten akt jest magiczny. Trwa długo, bo on nie chce niczego przyspieszać. Wolno, ale konsekwentnie wprowadza ją w stan największej szczęśliwości. Ona wie, że za chwilę jej ciało ogarnie błogie uczucie spełnienia. Całuje z żarem jego usta a potem wydaje z siebie krzyk. Czuje jak on pulsuje w niej rozsiewając pocałunki na jej twarzy.
 - Jestem szczęśliwy Ula. Jestem taki szczęśliwy – szepcze.
Głaszcze jego policzek i wzruszona mówi.
 - Uleczyłeś mnie Marek. Uleczyłeś wszystkie moje lęki, obawy i strach. Już niczego się nie boję, bo jesteś przy mnie.
 - Jestem skarbie i już nigdy nie dopuszczę, byś znowu miała się bać.


K O N I E C

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz