Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 1 grudnia 2015

"POKOCHAJ MNIE TATO…" - rozdział 6,7,8,9 ostatni



ROZDZIAŁ 6


W niedzielny poranek telefon od Uli zastał Cieplaków przy śniadaniu. Odebrał Józef i usłyszawszy głos swojej najstarszej pociechy uśmiechnął się szeroko.
 - Córcia! Witaj! Co słychać? Dawno się nie odzywałaś. Jak Tosia?
 - Dzień dobry tatusiu. Z nami wszystko w porządku. Nie dzwoniłam, bo bardzo pochłaniają mnie jazdy na rehabilitację z Tosią. Jednak dzisiaj chcielibyśmy was odwiedzić. Jesteście cały czas w domu, czy macie jakieś plany?
 - Nigdzie się nie ruszamy. Może przyjedziecie na obiad? Ala robi dzisiaj swoją popisową pieczeń. Zapraszamy. Stęskniliśmy się za wami.
 - Będziemy koło trzynastej. Do zobaczenia.

Wkładała Pestce rajtuzy i mówiła.
 - Dzisiaj ubierzemy tę sukienkę, którą niedawno kupił tata. Dziadek bardzo się za tobą stęsknił i już nie może się doczekać kiedy go odwiedzisz. Musisz być dzisiaj ładna.
 - Tosia łana.
 - Ład-na. Powtórz.
 - Ład-na. Tosia ładna.
 - Pięknie kochanie – Ula cmoknęła ją w policzek. Włożyła jej sukienkę i podprowadziła do lustra. – No i jaka jesteś?
 - Ładna.
 - Uczeszemy jeszcze włoski. Zapleciemy warkocz i zawiążemy kokardę. Będzie pięknie.
Wszedł Marek już ubrany i omiótł córkę spojrzeniem.
 - Pięknie ci w tej sukience skarbie.
 - Tosia ładna. – Roześmiał się.
 - Bardzo ładna. Chodź, poczekamy na mamę w salonie, niech i ona ładnie się ubierze.

W dobrych nastrojach dojechali do Rysiowa. Przed bramą czekała już na nich Beatka. Pomogła wysiąść Pestce i mocno ją przytuliła.
 - Stęskniłam się za tobą.
 - Ja też. – Zaskoczona Betti wbiła w małą wzrok.
 - Ty mówisz? – przytuliła ją ponownie. – Nasza kochana dziewczynka mówi. Zrobisz dziadkom niespodziankę. Ucieszą się. Ulcia, ona mówi.
 - Tak. Zaraz po operacji zaczęła i idzie jej coraz lepiej. Weź kochanie ode mnie tę torbę. Zrobiłam sałatkę i upiekłam ciasto. Tylko się nie przewróć.
Już na schodach przed wejściem do domu zaczęły się powitania. Pestka jak tylko zobaczyła wychodzącego Józefa wrzasnęła na całe gardło.
 - Dadek! – z rozpostartymi rękami popędziła w jego rozwarte ramiona.
 - Moja kochana wnusia, moje słoneczko. Ależ się dziadek za tobą stęsknił. Ślicznie wyglądasz.
 - Tosia ładna.
 - I tak pięknie mówisz. Bardzo cię kocham. Chodź, przywitasz się z babcią. Ma dla ciebie trochę smakołyków - przywitał się z Ulą i z Markiem.
 - Witajcie kochani. Niesamowite postępy zrobiła Tosia. Jestem zaskoczony i szczęśliwy. Dobrze wygląda. Zdrowo i jest taka pełna energii. Widać, że dużo z nią pracujecie.
Przywitali się z Alą i z Jaśkiem. Ala nie mogła się oderwać od Pestki. Łaskotała ją po brzuszku a Pestka zaśmiewała się do rozpuku.
 - Bab-cia, bab-cia. Już nie. – Wzruszona Ala przytuliła ją do piersi.
 - Nawet nie wiesz kochanie jak miło usłyszeć od ciebie te słowa. Tyle już potrafisz. Jestem z ciebie bardzo dumna. Jak ładnie zjesz obiadek, to na deser będą twoje ulubione lody.
 - Lody! Tata, lody!
Pogładził ją po włosach i czule cmoknął jej policzek.
 - Babcia wie, czym może cię uszczęśliwić. Daj mi ją Alu. Rozbiorę ją i założę jej kapcie.
Obiad pachniał wspaniale. Ala była genialną kucharką. Złocisty rosół z makaronem mamił aromatem, a mięso rozpływało się w ustach. Marek wytarł swoje serwetką.
 - To było pyszne. Już dawno nie jadłem nic równie dobrego. Rehabilitacja Pestki tak bardzo nas absorbuje, że nawet nie mamy czasu, by ugotować coś treściwszego. Jadamy na mieście, bo zajęcia małej są w różnych godzinach i zajmują praktycznie cały dzień. Potem ćwiczymy z nią jeszcze w domu. Nasza praca nie idzie jednak na marne. Tosia robi ogromne postępy. Wielokrotnie powtarzamy z nią to, co ćwiczy u logopedy, żeby zapamiętała i dzięki temu poznaje coraz więcej słów. Jest też sprawniejsza. Dużo ćwiczy na sali gimnastycznej i na basenie. Ostatnio wykupiliśmy też serię masaży, żeby wzmocnić trochę mięśnie nóg. Wszystko razem daje dobry skutek i nadzieję, że wreszcie rozwija się tak jak powinna.
 - To w dużej mierze Marka zasługa. Uczy ją malować i uczy literek. Mała z ochotą rysuje je na swojej tablicy i dzięki temu zapamiętuje. Jeszcze trochę i zacznie je składać w słowa.
 - Ja wiem Ula ile pracy wkładacie w jej wychowanie i cieszę się, że Marek tak bardzo się w to angażuje. Jednak i wy powinniście czasem odpocząć. Zróbcie sobie przerwę w jakiś weekend. Wyjedźcie. Przywieźcie do nas Tosię. Beatka chętnie poćwiczy z nią literki i porysuje. Wiecie przecież, jak uwielbia rysować. Już od najmłodszych lat to kochała a i teraz, mimo że już czternastoletnia z niej panna, to robi.
 - Pomyślimy o tym tatusiu, ale dopiero po świętach. To właśnie dlatego, że się zbliżają jesteśmy tutaj. Chcielibyśmy was zaprosić na drugi dzień świąt do nas. Dawno nie byliście.
 - Chętnie przyjedziemy, ale czy to nie będzie kłopot? Tyle zajęcia macie z Tosią a jeszcze my się zwalimy na głowę.
 - I właśnie dlatego powinniście przyjechać. My też chcemy mieć normalne życie i normalne święta. Poradzimy sobie.
 - No skoro tak, to dziękujemy za zaproszenie. Na pewno przyjedziemy.
 - Bab-cia, lody – przypomniała Pestka. Ala roześmiała się.
 - Och ty łasuchu. Takie rzeczy pamiętasz doskonale. Już ci daję. Wy też pewnie zjecie.
 - A co u ciebie Jasiu? – Ula położyła dłoń na ramieniu brata. – Jak pisanie pracy?
 - Dobrze. Kończę już. W czerwcu będę się bronił. Teraz to już z górki. Potem rozejrzę się za jakąś robotą.
 - Po co masz się rozglądać? – odezwał się Marek. - Przyjdziesz do firmy. Robota już na ciebie czeka. Jest wakat w zespole informatyków. Przydasz nam się bardzo.
 - Naprawdę? Dzięki Marek. Doceniam bardzo ten gest, bo wiadomo jak jest teraz z pracą. Ciężko o nią. Co roku kończy studia armia informatyków, a etatów jak na lekarstwo.
Koło osiemnastej zaczęli się żegnać. Od jutra znowu zaczynali ten swój kołowrót. Wycałowaną i szczęśliwą Tosię usadowili w foteliku. Marek nachylił się nad nią i spytał.
 - Fajnie było?
 - Fajnie. Dadek, bab-cia, fajnie.
Podjechał pod blok i zaparkował. Pomógł wysiąść Tosi a ona wyciągnęła ręce do góry mówiąc.
 - Tata, weź.
 - A co, nóżki cię bolą?
 - Bolą, weź.
Była zmęczona. Wyczytał to z jej drobnej twarzyczki. Wziął ją na ręce i podszedł do Uli.
 - Zmęczona jesteś i śpiąca rybko, co? – Ula cmoknęła ją w policzek.
 - Yhmm – objęła ręką jej szyję. – Kocham mama, kocham tata.
Zalśniły im w oczach łzy. Po raz pierwszy to powiedziała, choć doskonale wiedzieli, że tak jest, bo dawała im dowody tej miłości każdego dnia.
 - I my cię bardzo kochamy maleńka. Bardzo – szepnął wzruszony Marek.
Uśpiła Tosię i weszła jeszcze do kuchni. Miała ochotę na filiżankę mocnej, gorącej herbaty. Włączyła czajnik i zapatrzyła się w ciemność za oknem. Tak zastał ją Marek, który po kąpieli wyszedł z łazienki. Podszedł do niej cicho i oplótł ją ramionami jak obręczą. Przytulił usta do jej skroni i szepnął.
 - Królestwo za twoje myśli księżniczko. – Uśmiechnęła się łagodnie.
 - Nietrudno zgadnąć. Myślę o Tosi, zawsze o Tosi. Dzisiaj bardzo mile mnie zaskoczyła. Wyraziła swoje uczucia słowami. To takie budujące Marek. Ona prze do przodu jak taran. Tak jakby chciała nadrobić w przeciągu kilku miesięcy te pięć lat. Nie wiem, czy to nie za szybko, ale może tak właśnie ma być. Przecież takie dzieci jak ona nie są umysłowo chore. Mają po prostu wadę genetyczną, którą trudno uznać za chorobę. To ten dodatkowy chromosom powoduje, że wyglądają inaczej niż inne dzieci i uczą się wolniej niż one. Gdyby Tosia nie była obarczona tym „darem” od losu, byłaby pięknym dzieckiem. Jest taka do ciebie podobna. Ma twoje włosy, twoje oczy i te słodkie dołki w policzkach. Nawet wykrój ust odziedziczyła po tobie. Nie widać tego za dobrze, bo nadal nie potrafi zapanować nad językiem i pamiętać, by go nie wystawiać. Nie wiem, czy kiedykolwiek nad tym zapanuje. Doktor Prażmowska bardzo na to zwraca uwagę przy wymowie i twierdzi, że Tosia z czasem to wyćwiczy. A jednak dla mnie to najpiękniejsze dziecko na ziemi, bo jest owocem naszej miłości. Jest taka drobna, delikatna, ma subtelną buzię. I gdyby nie jej skośne oczy, nikt nie domyśliłby się, że jest napiętnowana Downem.
 - Nauczyłem się ją kochać Ula. Kocham nieprzytomnie. Tak jak dla ciebie i dla mnie ona jest najważniejsza na świecie. Jednak marzę też o tym, by mieć jeszcze jedno dziecko. Czas ucieka. Jesteśmy coraz starsi. Wiem, że ryzyko jest znacznie większe niż za pierwszym razem, ale może być też tak, że to dziecko urodzi się nieobciążone. Sporo czytałem na ten temat. Nawet w stowarzyszeniu są rodziny, które mają dwójkę dzieci i to drugie ma właściwą liczbę chromosomów. Spróbujmy Ula. Znajdę dobrego ginekologa, który poprowadzi tą ciążę od początku do końca. Zrobimy badania prenatalne, żeby się upewnić, czy wszystko jest w porządku. A nawet jeśli nie, nawet jeśli miałoby się urodzić takie jak Tosia, to przecież mamy już doświadczenie i wiemy co należy zrobić. Pestka powinna mieć rodzeństwo. Obiecaj mi, że przemyślisz sprawę.
Jej piękne oczy lśniły od łez, które wolno zaczęły się toczyć po jej policzkach. Przytuliła się do niego mocno.
 - Naprawdę tego chcesz?
 - Naprawdę. To moje drugie najważniejsze marzenie.
 - Drugie? A jakie jest pierwsze?
 - To chyba oczywiste. Marzę, by nasza Pestka była samodzielna i sprawna. Ono zaczyna się już spełniać. Czas, żeby spełnić to drugie Ula. Jednak, by zaczęło mieć realny kształt, oboje musimy się do tego przygotować. Najpierw znajdę dobrego lekarza. Pójdziesz na badania, by potwierdził, że wszystko jest w porządku i nie ma przeszkód, byś miała drugie dziecko. A kiedy zagnieździ się fasolka w twoim brzuchu będziemy regularnie kontrolować jej wzrost.
 - Wszystko sobie dokładnie przemyślałeś, prawda?
 - Prawda. Już od jakiegoś czasu o niczym innym nie myślę. Damy radę Ula. Za kilka miesięcy i Pestka będzie już na wyższym szczeblu rozwoju. Przy takiej ilości intensywnych ćwiczeń nie ma innej opcji. Już się nie cofnie i dalej będzie robić postępy. Bardzo w to wierzę.
Przylgnęła do jego ust całując je namiętnie.
 - Zgadzam się. Pójdę jeszcze do łazienki i za chwilę możemy popracować nad kolejnym potomkiem. – Jego twarz rozjaśniła się szczęśliwym uśmiechem.
 - Bardzo cię kocham. Bardzo.

Święta udały się nadzwyczajnie. Tuż przed nimi wybrali się na zakupy. Ula zaopatrzona w ich długą listę buszowała na stoiskach spożywczych a Marek wraz z Tosią szukał specjalnych farb do malowania jajek. Wieczorem usiedli wszyscy przy stole w kuchni i z zapałem krasili ugotowane wcześniej jaja.
Pestka była w swoim żywiole. Odkąd Marek nauczył ją posługiwania się pędzlem i kolorem, uwielbiała to robić. Naprawdę zdradzała uzdolnienia plastyczne. Jej pisanki były bardzo barwne upstrzone kwiatkami i ptaszkami. Ula przygotowała koszyczek ze święconką a Tosia jak natchniona ostrożnie układała w nim pomalowane jajka. Poszli je poświęcić. Pestka ciekawie rozglądała się po kościele. W końcu spojrzała na ogromny ołtarz i pokazując palcem rzekła.
 - Bozia, mama. Bozia.
 - Tak kochanie. To bozia.
W lany poniedziałek zjawiła się cała rodzina Cieplaków. Pokropili wszystkich życząc wesołego alleluja.
 - Dadek, jajo. Masz jajo. Od bozi.
 - Byłaś poświęcić? W kościółku?
 - Tak. Mama i tata też.
 - Na pewno będzie pyszne. Zaraz spróbuję.
Marek patrzył na rodzinę swojej żony i poczuł ogromny żal. Żal, że jego własna nie stanęła na wysokości zadania. On się zmienił, a oni nadal nie potrafili pokochać jego dziecka. Nadal nie mogli pogodzić się z jego dysfunkcją sądząc, że takie dzieci nie powinny rodzić się w tak idealnych rodzinach. Co za hipokryzja. Otrząsnął się. Nie rozumiał. Jego rodzona matka od lat udzielała się w fundacji na rzecz chorych na nowotwory. Wielokrotnie bywał na takich rautach, których głównym celem było pozyskanie funduszy dla ludzi dotkniętych tą straszną chorobą. Widział jak bardzo im jest życzliwa. Potrafiła im współczuć, wysłuchać, pocieszyć. Dlaczego nie potrafiła okazać tych uczuć w stosunku do swojej synowej i wnuczki? Jakąż zawiłą logiką musiała się kierować? Czy jej praca w fundacji była tylko na pokaz? Wiele razy angażowała do organizowania takich imprez Paulinę a ona z ochotą się na to zgadzała. O ile w jej przypadku mógłby podejrzewać, że to tylko poza i chęć zaistnienia w mediach, tak w przypadku matki nie rozumiał tego kompletnie. Ojciec, od kiedy pamiętał, był człowiekiem niezwykle wymagającym. Ciągle coś od niego egzekwował. Częściej ganił niż nagradzał. Nie miał ciepłych odruchów w stosunku do niego, wiec jak mógł mieć jakiekolwiek w stosunku do swojej wnuczki? Tu nie oczekiwał cudu, że ojciec się zmieni. Zawsze to kobieta jest bardziej wrażliwsza od mężczyzny, a tymczasem jego matka zawiodła pod tym względem na całej linii. Westchnął ciężko.
 - O czym tak dumasz synu – Józef przysiadł obok niego z kieliszkiem nalewki.
 - O niczym szczególnym tato. Patrzę na was i jestem szczęśliwy, że was mam. Naprawdę szczęśliwy.
 - Byłeś u swoich rodziców?
 - Nie – pokręcił głową. – Wprawdzie zapraszali mnie, ale odmówiłem. Powiedziałem, że jeśli nie zaakceptują w pełni mojej żony i córki, moja noga tam nie postanie.
 - To trudne położenie Marek. Jesteś między młotem a kowadłem. Być może oni nigdy się nie zmienią. To też musisz wziąć pod uwagę.
 - Wiem tato i wiem też, że to najbardziej prawdopodobny scenariusz.
 - Ja też tego nie rozumiem synu. Jak można nie kochać takiej Iskierki. To takie dobre, wrażliwe, wesołe dziecko. Sama słodycz.
 - Późno, bo późno, ale sam też to zrozumiałem. Kocham ją bardzo i nigdy nie zamieniłbym na żadnego innego dzieciaka. Wnosi tyle radości w ten dom, tyle energii. Wtedy, gdy wracaliśmy od was, już tu na parkingu objęła nas za szyję i po raz pierwszy powiedziała „kocham mama, kocham tata”. Rozpłakaliśmy się oboje. Dla takich chwil warto żyć i warto się poświęcać. Nie oddałbym ich za żadne pieniądze, za nic – zalśniły mu w oczach łzy. Józef poklepał go po ramieniu.
 - Ona ma wielkie szczęście, bo ma wspaniałych rodziców. Na swój sposób jest mądra i dobrze o tym wie. No, będziemy się zbierać. Dzisiaj Jasiek zawiezie nas z powrotem. Ala nie odmówiła sobie nalewki i nie może prowadzić.

Tydzień po świętach gościli Olszańskich. Wystrojony w białą koszulę i czerwoną muszkę Tomaszek z dumą wręczył Tosi spore pudło.
 - Proszę Tosiu, to dla ciebie.
 - Prezent? – pisnęła. – Tata, prezent! – Pogładził ją po głowie.
 - To podziękuj ładnie.
Podeszła do chłopca i cmoknęła go w policzek.
 - Kuję. – Marek roześmiał się.
 - Dzię-ku-ję.
 - Dzię-ku-ję – powtórzyła.
 - Chodź, pomogę ci go rozpakować – Tomek złapał ją za rękę i pomaszerował do salonu. Zdarł z pudła papier i otworzył je. – Zobacz Tosiu, tu jest laleczka, podoba ci się? – Mała aż westchnęła na widok ślicznie ubranej lalki, która zamrugała oczami.
 - Mama, lala. Ładna.
 - Śliczna i ma taką ładną sukienkę. Piękny prezent dostałaś kochanie.
 - To jeszcze nie wszystko – Tomek wyjął mniejsze pudełko. – Tutaj są klocki z literkami i numerkami.
 - Z cyframi synku – odezwał się Sebastian.
 - No tak, ale Tosia może nie wiedzieć, co to cyfry. Za ich pomocą można policzyć. Nauczę cię. – Pestka wzięła klocek ze znaną sobie literką.
 - Patrz tata „A”. – Marek spojrzał na córkę z rozczuleniem.
 - Tak, to „A” skarbie. Zapamiętałaś.
Ula z podziwem patrzyła na synka Olszańskich. To dziecko miało w sobie tyle ciepła, cierpliwości i łagodności. Bawił się z Tosią i tłumaczył jej wszystko a ona słuchała go z ciekawością.
 - Wiecie, doszłam do wniosku, że te nasze spotkania mają wydźwięk terapeutyczny. Tosia tak wiele zyskuje bawiąc się z Tomkiem. Przynajmniej raz w miesiącu musimy się spotykać, bo wasze dziecko, to prawdziwy aniołek i ma na naszą Pestkę taki dobry wpływ.
 - Nie ma sprawy Ula. Możemy nawet ustalić, w którą sobotę miesiąca będziemy się widywać. Nasze dzieci się lubią, chętnie razem się bawią i jeśli to ma pomóc Tosi, to my jesteśmy jak najbardziej za, prawda Tomaszku? – Viola zwróciła się do synka.
 - Prawda mamuś. Bardzo lubię Tosię. Jest fajna.
 - Ty też – mała uśmiechnęła się szeroko.

Już od tygodnia przekopywał się przez Internet szukając jakiegoś dobrego ginekologa. Czytał opinie pacjentek i to głównie na nich opierał się przy wyborze. Nie chciał wybierać pierwszego z brzegu. Musiał mieć stuprocentową pewność, że lekarz, którego wybierze, będzie kompetentny i niczego nie zaniedba. W końcu postawił na prywatną klinikę ginekologiczno-położniczą i lekarza Jakuba Romaszewskiego, który miał przeprowadzić Ulę od pierwszych tygodni ciąży aż do rozwiązania. Natychmiast zadzwonił tam i umówił termin wizyty.
Pojechali tam oboje. Pestkę zabrała Violetta. Nie chcieli jej ciągać po szpitalach. Doktor Romaszewski okazał się mężczyzną lat około trzydziestu pięciu. Był młody, ale jak wyczytał Marek, już z pokaźnym dorobkiem i sukcesami. Specjalizował się głównie w trudnych ciążach i dzięki jego umiejętnościom wiele z nich zakończyło się szczęśliwym rozwiązaniem.
Wyłuszczyli mu cel tej wizyty. Powiedzieli, że ich pierworodna urodziła się z zespołem Downa. Zbadał Ulę bardzo dokładnie i dał skierowanie na szereg badań.
 - Na razie nie widzę żadnych przeciwskazań do tego, by mogła pani zajść w ciążę. Oczywiście będę miał większą pewność, gdy będę w posiadaniu wyników badań. To, że pierwsze dziecko jest obarczone syndromem Downa nie oznacza wcale, że i drugie urodzi się z tą samą wadą genetyczną. Mogę nawet powiedzieć, że takie przypadki mają miejsce dość rzadko. Jeśli rodzice są zdrowi to zwykle drugie dziecko rodzi się bez obciążeń. Proszę przyjść w przyszłym tygodniu po wyniki. Wtedy powiem coś więcej. Jeśli państwu bardzo zależy, by zaszła pani w ciążę dość szybko, mogę przepisać odpowiednie środki hormonalne, które w tym pomogą. Jednak nie wcześniej jak po zrobieniu badań.
Wyszli z kliniki bardzo podbudowani. To, co powiedział im lekarz było niezwykle pocieszające. Zaczynali wierzyć, że dziecko, którego tak bardzo pragną, urodzi się zdrowe.




ROZDZIAŁ 7


Jak każdego dnia rano, podjechała wraz z Pestką pod budynek stowarzyszenia. Była środa i dzisiaj jej córka miała zajęcia na sali gimnastycznej. Przebrała małą w dres i założyła adidasy.
 - No leć. Pani Grażynka już na ciebie czeka.
Przysiadła na ławce uważnie obserwując poczynania Pestki. Ewidentnie była silniejsza. Nawet tak charakterystyczny chód dla dzieci takich jak ona, wyraźnie się poprawił. Nie kołysała się już przy każdym kroku i stąpała pewniej. Na salę weszła pani Wanda Musiał i rozejrzała się. Dostrzegła Ulę i podeszła do niej z szerokim uśmiechem.
 - Dzień dobry pani Urszulo. Liczyłam, że dzisiaj panią tutaj zastanę. Już od jakiegoś czasu chciałam z panią porozmawiać, bo mam dla pani pewną propozycję. Otóż. Firma pani męża tak hojnie nas wspiera. Pomyślałam sobie, że skoro dzięki tym pieniądzom nasze dzieci mogą wyjechać na turnusy rehabilitacyjne, dlaczego nie miałaby z tego skorzystać Tosia, córka naszego sponsora. Na te turnusy jeżdżą całe rodziny. Zwykle są to góry, bo właśnie tam mamy zaprzyjaźnione ośrodki. Jeden z nich położony jest w Ustroniu-Zawodziu Posiada pełną bazę rehabilitacyjną łącznie z basenem. Taki wyjazd dobrze by Tosi zrobił a i wam również. Tosia znalazłaby tam fachową opiekę a wy trochę byście odpoczęli. Co pani na to? – Ula uśmiechnęła się.
 - To bardzo kusząca propozycja. Porozmawiam z mężem i powiadomię panią o naszej decyzji. Bardzo dziękuję, że pomyślała pani o nas. A w jakich miesiącach są te wyjazdy?
 - Od początku lipca do końca sierpnia. Wtedy dzieci w wieku szkolnym mają wakacje i te miesiące są bardzo dogodne. Proszę to przemyśleć i dać mi znać. No, nie przeszkadzam już. Do widzenia.
Tosia skończyła zajęcia o dwunastej trzydzieści. Kiedy opuściły już budynek stowarzyszenia Ula sięgnęła po telefon i wybrała numer Marka.
 - Cześć kochanie – usłyszała jego głos. – Jesteście już po zajęciach?
 - Tak, ale dostałam dzisiaj pewną propozycję i chciałabym ją z tobą omówić. Dopiero na piętnastą jesteśmy umówione z doktor Prażmowską. Możesz urwać się na lunch? Podjechałabym pod firmę i zaczekałybyśmy na ciebie. Poza tym dzisiaj mam odebrać wyniki badań i wizytę u doktora Romaszewskiego. Wróciłabym od logopedy i zostawiła Tosię, niech Viola ją zabierze.
 - W porządku. Jak dojedziesz, daj mi sygnał na komórkę. Czekam na was.
Wyszedł z gabinetu i spojrzał na zapracowaną Violettę. Ilekroć widział ją taką skupioną nad dokumentami, ciągle stawał mu przed oczami obraz dawnej Violi, roztrzepanej, szalonej i kompletnie zakręconej, ciągle z nosem przed monitorem, śledzącej wyprzedaże, lub nałogowo gadającej przez telefon. To już nie była tamta Violetta. Teraz poważna żona i matka, profesjonalnie podchodząca do swoich obowiązków. Czasami miewała jeszcze naleciałości z dawnego okresu, ale zdarzały się one coraz rzadziej.
 - Viola, dzwoniła Ula. Dzisiaj idziemy po wyniki badań, weźmiesz Pestkę do was? Przyjedziemy po nią zaraz po wizycie u lekarza.
 - No pewnie. Nawet nie musisz pytać. Tomek się ucieszy. Ciągle powtarza, że zabawy z Tosią są o wiele lepsze niż te w przedszkolu.
 - Dzięki. Za chwilę zejdę na lunch. Ula ma jakąś sprawę i chciała to obgadać zanim pojadą do logopedy. Za godzinkę powinienem być z powrotem – ledwo skończył mówić gdy rozdzwoniła się jego komórka. – O, już są. To ja lecę. Miej oko na wszystko.
Wybiegł z budynku i omiótł wzrokiem parking. Dojrzał je i szybkim krokiem poszedł w ich kierunku.
 - Cześć moje ukochane dziewczyny.
 - Tatuś! – Tosia rzuciła mu się w ramiona, jakby wieki go nie widziała.
 - Słyszałeś Marek? Słyszałeś? Zaczęła zdrabniać. Moja kochana córeczka. Jesteś taką pojętną dziewczynką. Gdzie idziemy? Do Baccaro?
 - Chyba tak. Jest najbliżej. Rozmawiałem z Violą. Chętnie weźmie Pestkę.
Zasiedli przy stoliku i Marek zamówił dania. Czekając na nie Ula powtórzyła mu rozmowę z panią Wandą.
 - Wiesz, pomyślałam sobie, że to jest fantastyczny pomysł. Pani Wanda zapewniła mnie, że Tosia będzie miała tam opiekę a my znajdziemy czas dla siebie. Turnusy zaczynają się od lipca i trwają dwa tygodnie. To niemal wczasy. Tak dawno nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. Czas jest dobry, bo będzie już po pokazie kolekcji letniej a na długo przed tą jesienno-zimową. Co myślisz?
 - Myślę, że to doskonały pomysł. Skorzysta i Tosia i my. Chciałbym jednak, by ten turnus zaczynał się od piętnastego lipca. Dzięki temu pozamykam sprawy i będę mógł wyjechać z czystym sumieniem. Muszę pogadać z Alexem. Ktoś musi mnie zastąpić.
 - Ufasz mu?
 - Powiedzmy, że to jest ograniczone zaufanie. Nie kombinuje już od lat. Odkąd po tym słynnym pokazie wrócił z Włoch, dał sobie spokój z knuciem. Paulina znalazła swoją włoską miłość i mógł być spokojny o jej los. Nie zrobi nic, by zaszkodzić firmie. Ojciec rozniósłby go na strzępy. Poza tym zostaje Sebastian i on będzie trzymał rękę na pulsie. Wiem, że oni dopiero w sierpniu wybierają się na jakieś wczasy. Będzie dobrze.
Po rozstaniu z Markiem poszły jeszcze do parku. Miały trochę czasu do piętnastej. Spokojnie mogły nakarmić kaczki i odpocząć na ławeczce nad stawem. Przed siedemnastą wysiadły z windy i powędrowały do sekretariatu. Viola dostrzegła je i podbiegła do nich.
 - No jesteście. Chodź, uściskaj ciocię. Mocno. Dzisiaj zabieram cię do Tomaszka. Stęsknił się za tobą i bardzo chce ci pokazać nowe zabawki. Najpierw odbierzemy go z przedszkola. Zrobimy mu niespodziankę, dobrze?
 - Tak mama, tak. Do Tomaszka.
 - Pojedziesz z ciocią i wujkiem a ja z tatą przyjadę po ciebie wieczorem.
 - A kto to nas odwiedził? – usłyszały za plecami głos Sebastiana. – Witaj Tosiu. Dasz mi całusa? – przykucnął przy niej a ona mocno wpiła się w jego policzek. Roześmiał się. – To był bardzo mocny i bardzo słodki całus. To, co dziewczyny? Jedziemy po Tomka?
 - Jedziemy wujek. Po Tomaszka.
 - To jedźcie, ja idę po Marka. Na razie.

Siedzieli w gabinecie doktora Romaszewskiego i w napięciu wpatrywali się w jego skupioną twarz. Właśnie czytał Uli wyniki. Podniósł w końcu głowę i uśmiechnął się z sympatią do nich obojga.
 - Wyniki są prawidłowe. Teraz już z całą pewnością mogę stwierdzić, że śmiało może pani zachodzić w ciążę. Zaraz dam receptę na leki, które to umożliwią i mam nadzieję, przyspieszą. Kiedy pani już w nią zajdzie proszę ponownie mnie odwiedzić. Zrobimy pod koniec trzeciego miesiąca badania prenatalne. Najpierw nieinwazyjne. Ich wynik powie nam, czy dziecko nie jest obciążone tym dodatkowym chromosomem lub innymi wadami genetycznymi. Z mojej strony to na razie wszystko. Proszę działać. Reszta jest w państwa rękach.

Na początku lipca zawitał do Alexa. Ten zdziwił się trochę, bo dość rzadko prezes tu przychodził. Dawne urazy, mimo że mocno zblakły, to jednak nie dawały podstawy do tego, by zaistniała między nimi dawna zażyłość. Ot po prostu, każdy z nich zajmował się swoją działką.
 - To co cię do mnie sprowadza?
 - Od piętnastego biorę urlop i chciałem cię prosić o zastępstwo.
 - Ty? Urlop? Od lat go nie brałeś.
 - Nadal bym tego nie robił, ale tu chodzi o Tosię. Ula też musi wypocząć.
 - No dobrze, a kiedy wracacie?
 - Pierwszego sierpnia będę już w pracy.
 - Mówiłeś ojcu?
 - A po co? Przecież nie przyjdzie tu i tak scedowałby to na ciebie.
 - Racja. W takim razie udanego wypoczynku.
 - Dzięki Alex. Violetta wszystko ogarnia, więc gdybyś czegoś potrzebował, ona ci pomoże.
 - OK.

W jeden z lipcowych dni wracając z Tosią z basenu wstąpiła do gabinetu pani Wandy i odebrała skierowania.
 - Pojedziecie państwo autokarem, czy własnym transportem?
 - Pojedziemy samochodem.
 - Dobrze. Powiem jeszcze tylko, że w ciągu całego turnusu odbędą się trzy wykłady wybitnych specjalistów leczących dzieci z zespołem Downa. Powinniście państwo wziąć w nich udział. Wiele się można z nich dowiedzieć o postępach w technikach rehabilitacyjnych, stosowaniu właściwej diety i stymulacji dziecka. Czasami taka wiedza jest bardzo cenna i dużo ułatwia. Ja życzę państwu udanego pobytu i ładnej pogody.
 - Bardzo dziękuję pani Wando. Za wszystko. Do zobaczenia.

W jednym z warszawskich, ekskluzywnych hoteli, w wynajętej sali bankietowej odbywało się przyjęcie organizowane przez fundację, w której tak aktywnie udzielała się Helena Dobrzańska. Ubrana w piękną kreację stała u boku męża i witała zaproszonych na bankiet gości. Bankiet miał być połączony z loterią, na którą fanty dostarczyli znani aktorzy i ludzie z pierwszych stron gazet. Przywitawszy ich wszystkich otworzyła część oficjalną imprezy, po której odbyło się zapowiedziane przyjęcie. Loteria poszła bardzo dobrze i zgromadzono pokaźną ilość funduszy. Tańczyła z Krzysztofem, gdy przed jej oczami wyrośli jak spod ziemi państwo Lisowscy. Ucieszyła się na ich widok i przywitała z nimi wylewnie.
 - Skorzystaliśmy Helenko z zaproszenia nie tylko, by wspomóc ten szlachetny cel. Nie wiem, czy jesteście świadomi, że wasz syn złożył skargę w Izbie Lekarskiej na naszego Witka i pozew do sądu. Zarzucił mu, kompletny brak profesjonalizmu, kompetencji a także zaniedbanie w stosunku do waszej wnuczki. Żąda dość pokaźnego odszkodowania twierdząc, że nasz syn zrobił z jego dziecka warzywo. To doprawdy skandal. Nasz Witek jest świetnie wykształconym lekarzem, znakomitym pediatrą. Jak Marek mógł napisać coś takiego? - Dobrzańscy byli w szoku. Wprawdzie Marek odgrażał się, że złoży skargę, ale nie sądzili, że słowa dotrzyma. - Czy moglibyście na niego wpłynąć, by wycofał to pismo? Może doprowadzić do tego, że nasz syn straci uprawnienia i nie będzie mógł pracować w zawodzie.
 - Ja bardzo was przepraszam, ale ani Krzysztof, ani ja nie mieliśmy pojęcia, że Marek jest zdolny do czegoś takiego. Z tego, co nam powiedział wiemy, że Ula leczyła Tosię u waszego Witka przez cztery lata. Twierdził, że on nie pomógł jej w niczym, a wręcz zaszkodził przez opieszałość i niechęć do wypisywania skierowań na badania. Przez to spowodował zatrzymanie rozwoju dziecka i całkowity brak postępów. Poszli z małą do innego specjalisty i tamten zdiagnozował problem jej niemożności mówienia niemal natychmiast jak tylko zajrzał do jej buzi. Ponoć się zdziwił, że lekarz, który wcześniej ją leczył, czyli wasz Witek, nie dostrzegł przez tyle lat, że Tosia miała częściowo przyrośnięty do dolnej szczęki język i dlatego nie mogła mówić. Marek był wściekły i powiedział, że tak tego nie zostawi. Mówił, że gdyby Ula leczyła Tosię jeszcze przez kolejny rok u waszego syna, dziecko zatrzymałoby się na tym etapie na zawsze. My próbowaliśmy powstrzymać zapędy Marka, ale jak widać na nic się to zdało. On już od dawna z nami nie rozmawia ani nie przyjeżdża do nas. Odciął się od nas i nie sądzę, by nasza interwencja w tej sprawie zdołała go skłonić do wycofania tej skargi. Naprawdę jest nam bardzo przykro.
 - Szkoda, doprawdy szkoda. Myśleliśmy, że można na was liczyć. Zawiedliście nas. Nie sądzimy, byśmy mieli pojawić się ponownie na którymś z twoich bankietów Helenko. Dobranoc.

Byli w trakcie pakowania w walizki rzeczy, gdy rozdzwonił się telefon Marka. Ze zdumieniem wpatrywał się w ekranik, na którym wyświetlił się napis „mama”. Pomyślał, że może coś z ojcem i nacisnął guzik z zieloną słuchawką.
 - O co chodzi mamo? Coś z ojcem?
 - Nie. Z nim wszystko dobrze. Wczoraj widziałam się z rodzicami Witka Lisowskiego. Jak mogłeś to zrobić? Jak mogłeś złożyć na niego skargę i żądać tak ogromnego odszkodowania? Oni są zrozpaczeni. Proszę cię wycofaj to. To ważni sponsorzy i bez nich fundacja na pewno sporo straci. – Zagotowało się w nim.
 - A nie przyszło ci do głowy jak wiele przez działania tego konowała straciło moje dziecko? Nie ma takiej opcji. Zrobię wszystko rozumiesz, wszystko, by ten z bożej łaski doktorek już nigdy nie leczył żadnego dziecka. Guzik mnie obchodzi twoja fundacja. Okazuje się, że potrafisz pomagać chorym i biednym, ale własnej wnuczce skutecznie odmawiałaś pomocy i wsparcia. Dla mnie on może nawet zamiatać ulice, byleby już nigdy nie dotknął stetoskopu. To wszystko, co miałem do powiedzenia w tej sprawie i nie dzwoń już więcej do mnie, bym wycofał tę skargę, bo tego nie zrobię. Do widzenia.
Był wściekły na matkę. Tym telefonem dobiła go. Nie liczyło się to, że ten dupek zaszkodził Pestce, tylko to, jak wiele straci fundacja. - Niech to szlag! Niech was wszyscy diabli, kochana rodzinko! - Ula podeszła do niego i uspokajała go głaszcząc po plecach.
 - Już dobrze kochanie. Nie denerwuj się. Oni nie zrozumieją nigdy. Są bardziej wycofani niż Pestka. We wrześniu ma być rozpatrzenie tej skargi. Pojedziemy tam razem z tobą. Weźmiemy wszystkie badania Tosi i wypis ze szpitala. Poprzemy mocnymi dowodami tę jego szkodliwą działalność. Nie wywinie się.
 - Mam taką nadzieję skarbie. Dokończmy pakowanie. Jutro trzeba będzie wcześnie wyjechać.

Ten wyjazd był strzałem w dziesiątkę. Zachwyciło ich położenie miejscowości otoczonej zewsząd górami, na stokach których były rozsiane hotele i ośrodki wypoczynkowe. Ich również był usytuowany na zboczu góry a dokoła las i świeże, żywiczne powietrze. Z balkonu doskonale widzieli rzekę i wylegujących się na obu jej brzegach wczasowiczów i nielicznych amatorów kąpieli w zimnej wodzie.
Mieli do dyspozycji duży pokój z aneksem, w którym umieszczono tapczanik dla dziecka. Dzięki temu w nocy Pestka nie musiała być sama. Pierwszego dnia tuż po obiedzie zwołano wszystkich do świetlicy, gdzie poinformowano ich o badaniach lekarskich, od których uzależniono rodzaje zabiegów. Do dyspozycji byli również logopedzi i cztery opiekunki. Tosię najbardziej ucieszył widok dzieci. Ciągnęło ją do nich. Zapowiedziano również wieczorek zapoznawczy dla pociech i rodziców, który miał się odbyć następnego dnia po kolacji.
Pestkę przebadano a im wręczono rozpiskę zabiegów. Teraz wiedzieli na czym stoją i mogli do nich dostosować swój czas. Chcieli skorzystać z atrakcji jakie oferował ośrodek a także zwiedzić okolicę. Jej zdrowy klimat podziałał na nich wspaniale. Dobrze sypiali, nawet Pestka, która miała bardzo lekki sen, tutaj spała jak suseł. Opalili się wszyscy, choć Ula bardzo uważała, by córki nie wystawiać na gorące słońce.
Tosia integrowała się. Nie minęło kilka dni a ona znała już z imienia wszystkie dzieci. Oni również poznali niektórych rodziców. Taka wymiana spostrzeżeń i doświadczeń była bezcenna a oni chętnie dzielili się swoimi. Pestka zaprzyjaźniła się z dziewczynką o imieniu Kasia, która nie wyglądała jakby cierpiała na zespół Downa. Była w wieku Tosi. Blondynka o niebieskich oczach. Jedyne, co zdradzało ten syndrom, to ciągle wysunięty język. Jednak pozostałych cech tak charakterystycznych dla tego rodzaju upośledzenia nie miała w ogóle. Zaintrygowała ich. Poznali jej rodziców i dowiedzieli się od nich, że mała przeszła korektę oczu i kącików ust. Długo rozmawiali o tym z nimi.
 - My bardzo polecamy te zabiegi – mówiła mama Kasi. - Odbywają się bez użycia skalpela. Nie ma żadnych cięć. W tej klinice robi się to metodą profesora Serdeva polegającą na implantacji pod skórę specjalnych nici, za pomocą których chirurg umieszcza i umocowuje tkankę podskórną i skórę we właściwym położeniu. Dzięki tej technice skuteczność zabiegu jest nieporównywalnie większa niż innych metod. Dzieje się tak dzięki stosowaniu długo wchłanianych szwów. Kasi za jednym zamachem skorygowano kąciki zewnętrzne oczu poprawiając ich kształt i podniesiono kąciki ust. Niestety chowanie języka musi sama wyćwiczyć. Jednak i tak jesteśmy bardzo zadowoleni, bo wygląda teraz jak dziecko o normalnych rysach twarzy.
 - Długo dochodziła do siebie?
 - Bardzo krótko. To zaledwie siedem dni. Nawet jak wystąpią obrzęki to same znikają po upływie dwóch, trzech tygodni. Jeśli państwo są zainteresowani to my chętnie podamy adres kliniki – kobieta wydarła kartkę z notesu i zapisała go szybko. - To Klinika Medycyny Estetycznej przy Kazimierzowskiej, róg Różanej. Niestety nie pamiętam numeru telefonu, ale klinika ma swoją stronę internetową i z niej można dowiedzieć się wszystkiego.
Byli pod wrażeniem tego, co usłyszeli i długo w nocy rozmawiali na ten temat.
 - Ja bym się zdecydował Ula. Widzisz jak rewelacyjnie wygląda ta mała? Naszej Pestce w przyszłości byłoby łatwiej. Jak jeszcze nauczyłaby się kontrolować język nikt by się nie zorientował, że ma wadę genetyczną.
 - Ja też byłabym za. Dziwiłam się, co wśród naszych niedźwiadków robi zdrowa dziewczynka. Zdradza ją rzeczywiście tylko język i to wtedy jak uważnie się przyjrzysz. Dodatkowo zachęca mnie do tego fakt, że to nieinwazyjna metoda i nie muszą jej ciąć. Ta mama Kasi mówiła, że tylko są ślady po igle, ale szybko znikają. Plusem jest też znieczulenie miejscowe. Będzie przytomna.
 - Jak wrócimy, zadzwonimy do tej kliniki i wszystkiego się dowiemy.

Turnus dobiegał końca. Szybko zleciały te dwa tygodnie. Wypoczęli jednak. Pestka wyglądała zdrowo i tryskała energią. Mówiła zdecydowanie lepiej. Zaczęła odmieniać a oni puchli z dumy. Jak tylko wrócili do Warszawy Marek wszedł na stronę internetową kliniki i przeczytał wszystko od deski do deski. Wydrukował tekst też dla Uli. Nie zastanawiał się ani przez moment i zadzwonił. Umówił się na wizytę. Odbyła się dość szybko. Tu inaczej traktowano pacjentów niż w państwowych placówkach, gdzie czekali miesiącami na konsultację. Lekarz obejrzał Tosię i zapewnił, że nie będzie najmniejszych problemów. Powiedział, że to nie jest pierwszy przypadek, gdzie dziecko z Downem przechodzi korekcję twarzy.
 - Muszą być jednak państwo świadomi, że dzieci z tego typu wadami mają osłabione wszystkie mięśnie, również te w obrębie twarzoczaszki. Myślę, że za osiem, dziesięć lat trzeba będzie powtórzyć zabieg. U człowieka zdrowego nie byłoby takiej potrzeby ale w tym przypadku mięśnie z pewnością będą wiotczeć i opadać. Musicie się liczyć z taką ewentualnością. Można poprawić ich sprawność przez ćwiczenia mimiki twarzy i jakieś masaże ujędrniające. Decydują się państwo?
 - Tak – powiedzieli zgodnie.
 - W takim razie spotykamy się za tydzień. Jedno z was będzie mogło zostać przy dziecku aż do chwili wyjścia z kliniki.
Od tego momentu czas jakby przyspieszył. Przygotowywali Tosię do tego zabiegu. Opowiedzieli, co będą jej robić.
 - Będzie bolało?
 - Nie kochanie. Dostaniesz znieczulenie i nic nie poczujesz. Mama cały czas będzie przy tobie. Jesteś przecież taka dzielna. Jak operowali ci język nawet nie zapłakałaś i teraz też tak będzie. Troszkę zostaniemy w szpitalu a tata będzie do nas przyjeżdżał.
 - Kupisz mi lody?
 - Kupię skarbie. Kupię najlepsze lody w Warszawie dla mojej słodkiej córeczki.

Zabieg przebiegł bez komplikacji, choć stojąca pod salą operacyjną Ula denerwowała się bardzo. Już po wszystkim chirurg uspokoił ją.
 - Proszę odetchnąć. Zabieg przebiegł podręcznikowo a co najważniejsze jego efekt może pani zobaczyć od razu. Mała będzie trochę opuchnięta, ale z pewnością zauważy pani zmianę. Zaraz przewiozą ją na salę.
Jak urzeczona wpatrywała się w twarz Pestki. Zniknęły te skośne oczy. Teraz patrzyły na nią oczy tak bardzo podobne do oczu Marka. Przez to, że podniesiono jej kąciki ust jej twarz zdecydowanie wypiękniała. – Potrzeba było tak niewiele i mój niedźwiadek wygląda cudnie – pomyślała. Zauważyła, że Tosia chce coś powiedzieć.
 - Nie mów nic kochanie. Jeszcze nie. Wszystko musi się dobrze ułożyć w twojej buzi. Zadzwonię do taty i powiem mu, że jestem z ciebie bardzo dumna. Boli cię? – Tosia pokręciła przecząco głową. – To dobrze. Jak przyjedzie tata zapytamy pana doktora, czy można ci dać pić i co będziesz mogła jeść – wyjęła z torebki telefon i wybrała numer Marka. Odebrał natychmiast.
 - Jak tam kochanie?
 - Tosia jest po operacji. Jesteśmy już na sali. Czuje się dobrze i nic ją nie boli. Nie uwierzysz, ale jest teraz jeszcze bardziej do ciebie podobna. Jest śliczna – rozpłakała się. – Jest taka śliczna.
 - Nie płacz skarbie. Zaraz do was przyjeżdżam – odłożył telefon i ukrywszy w dłoniach twarz sam szczerze się rozpłakał. Tak zastał go Sebastian.
 - Rany boskie! Co się stało? Coś z Tosią? – wpatrywał się przerażony w zalaną łzami twarz przyjaciela. Marek otarł je nerwowo.
 - Stało się coś bardzo dobrego Seba. Właśnie dzwoniła Ula. Tosia jest już po operacji i jest śliczna.
 - I dlatego ryczysz jak bóbr?
 - To ze szczęścia Seba. Ze szczęścia. Proszę cię dopilnuj wszystkiego, ja muszę do nich jechać.
 - Jedź i uściskaj je od nas. Powiedz, że jak tylko wyjdą ze szpitala odwiedzimy je.
 - Przekażę. Na pewno przekażę.




ROZDZIAŁ 8


Dwunastego września odbyła się rozprawa dotycząca pozwu złożonego przez Marka. Lisowski przybył z całą armią prawników i przedstawicielem przychodni, w której leczył. Marek przyjechał tylko z Ulą i Pestką. Miał za to grubą teczkę dokumentów dotyczących przebiegu leczenia Tosi przez Lisieckiego. Starał się zachować spokój, choć nie było to łatwe. Ilekroć patrzył na lekarza, gotowała się w nim krew. Jego prawnicy starali się udowodnić, że nie było żadnych zaniedbań i Lisiecki wykonywał swoje obowiązki zgodnie z posiadaną wiedzą i etyką lekarską. Na każdy ich argument Marek wyciągał dokumenty zawierające opinie pediatrów, chirurgów i innych specjalistów.
 - Wysoki Sądzie, – mówił – gdyby nie ten człowiek moja córka przekroczywszy wiek pięciu lat mogłaby mówić już w miarę płynnie. Tymczasem przez jego lenistwo i niekompetencję posługiwała się dwuliterowymi słowami trudnymi do zrozumienia nie tylko przez otoczenie, ale i przez nas, rodziców. Sprawa była tak oczywista i łatwa do zdiagnozowania przez pediatrę, że inny lekarz badając moje dziecko był zdumiony, jak można było nie zauważyć przez cztery lata, że ma część języka przyrośniętą do dolnej szczęki. To była jedyna przyczyna niemożności mówienia i gdyby panu Lisowskiemu chciało się zajrzeć do jamy ustnej mojej córki połapałby się od razu, w czym rzecz i zalecił operację. Czy Wysoki Sąd wie, że w drugiej dobie od jej przeprowadzenia moje dziecko zaczęło składać słowa i wyrażać myśli? Ten pan w znacznej mierze przyczynił się do zahamowania jej rozwoju. Ja proszę tu tylko o sprawiedliwość i mam nadzieję, że doczekam się jej w trakcie tej rozprawy.
Był bardzo zdeterminowany i bronił swoich argumentów jak lew. Liczył też na to, że ponieważ przewodniczącą składu sędziowskiego jest kobieta, być może matka, zrozumie przez co musieli przechodzić każdego dnia.
Te potyczki słowne i udowadnianie swoich racji trwały niemal dwie godziny. W końcu zapadł wyrok, który nie do końca ich usatysfakcjonował. Lisowskiemu nie zawieszono prawa wykonywania zawodu, ale na ich rzecz zasądzono spore odszkodowanie. Sprawiedliwości nie stało się zadość. Oboje czuli wielki niedosyt i rozczarowanie. Pieniądze miały w całej sprawie drugorzędne znaczenie i dla nich nie były najważniejsze. Lisowski wróci do przychodni i znowu sprawi, że jakieś dziecko ucierpi. Mogli odwołać się od wyroku, ale oboje mieli dość. Przestali wierzyć w polski wymiar sprawiedliwości. Mocno zdegustowani i rozczarowani opuścili w milczeniu gmach sądu.

Do końca września Marek uwijał się jak w ukropie. Zbliżał się pokaz kolekcji jesienno-zimowej i w związku z tym należało załatwić mnóstwo spraw. Przez ten okres Ula głównie zajmowała się Pestką, bo Marek często wracał wieczorami i padał z nóg. Jednak i ten okres minął. Pokaz się podobał i pociągnął za sobą konkretne propozycje współpracy. Kiedy odpoczął po tej gonitwie, Ula zaczęła czuć się słabo. Dokuczały jej częste zawroty głowy i ciągle ją mdliło. Miała pewne podejrzenia i natychmiast zakupiła testy ciążowe. Wykonała dwa i kiedy pojawiły się na nich dwie niebieskie kreski uśmiechnęła się promiennie. – A więc stało się. Jesteśmy w ciąży. – Żeby to uczcić, jeszcze tego samego dnia przygotowała uroczystą kolację i podekscytowana wraz z Tosią czekała na powrót Marka. Już od progu poczuł wspaniałe zapachy i ze zdumieniem omiótł wzrokiem elegancko nakryty stół w salonie.
 - A co to za okazja? – spytał całując swoje dziewczyny na przywitanie. – Ma ktoś przyjść?
 - Usiądź, muszę ci coś powiedzieć. – Zaniepokojony popatrzył jej w oczy.
 - Ale to nie będzie zła wiadomość?
 - To będzie wspaniała wiadomość. Zrobiłam dzisiaj test ciążowy a nawet dwa. Jestem w ciąży.
 - O mój Boże… O mój Boże! – podszedł do niej i porwał ją na ręce. – Tak się cieszę kochanie! Będziemy mieli dziecko. Tosiu! Będziesz miała siostrzyczkę lub braciszka, czy to nie wspaniale?
 - Będzie dzidziuś? Taki malutki?
 - Tak kochanie. Śliczny, malutki bobasek.
 - Taki jak laleczka?
 - Dokładnie taki skarbie. Będziesz śpiewać mu kołysanki i rysować obrazki.
 - A gdzie on teraz jest? – Ula usadziła ją na kolanach.
 - Na razie jest jeszcze bardzo malutki i siedzi w brzuszku mamy, ale będzie szybko rósł tak samo jak mamy brzuch i w końcu się urodzi. Ty też siedziałaś u mnie w brzuszku.
 - Naprawdę?
 - Yhmm. To co, trzeba to uczcić. Zjemy smaczną kolację a jutro mama pójdzie zrobić zdjęcie maluszkowi.

Następnego dnia zostawili Pestkę Olszańskim a sami pojechali do doktora Romaszewskiego. Zbadał najpierw Ulę a potem zrobił USG.
 - No mamy piękną ciążę. W samą porę przyszliście państwo, bo to już dziesiąty tydzień. Zrobimy badania prenatalne i zobaczymy, czy płód nie jest obciążony jakąś wadą. Za cztery tygodnie umawiamy się na amniopunkcję. To trochę strasznie brzmi, ale zapewniam, że nie ma się czego obawiać. Przekłuję się przez powłoki brzuszne i pobiorę płyn owodniowy. Jego badanie pozwoli ustalić, czy dziecko jest zdrowe. Niestety na wynik trzeba będzie poczekać około trzech tygodni. Wcześniej się po prostu nie da. To bardzo dokładne badanie i da nam pewność co do stanu dziecka. Proszę o siebie dbać, nie przemęczać się, nie forsować. Pić dużo soków i jeść owoce. Tutaj jeszcze skierowanie na pobranie krwi. Oznaczymy w niej stężenie substancji odpowiedzialnych za zespół Downa. Takie badanie nie daje stuprocentowej pewności dlatego trzeba koniecznie zrobić tę biopsję. Badania z krwi dołączone będą do pani karty, ale proszę zadzwonić za tydzień, wtedy na pewno będą już wykonane.
Ten czas wlókł się w nieskończoność. Wreszcie po tygodniu Marek zadzwonił do doktora Romaszewskiego.
 - Na razie dobre wiadomości panie Dobrzański – mówił lekarz. – Stężenia nie wykazują żadnych anomalii i są takie same jak u dziecka bez wady. Pewność, tak jak państwu mówiłem, da dopiero biopsja. Ja wiem, że to kosztuje sporo nerwów, ale nie mogę zrobić badania wcześniej jak w czternastym tygodniu ciąży. Musicie uzbroić się państwo w cierpliwość.
Doczekali się a wieści jakie im przekazał lekarz były bardzo pomyślne. Dziecko było zdrowe i rozwijało się prawidłowo. Odetchnęli. Ula czuła się dobrze. Nadal jeździła z Pestką na zajęcia do stowarzyszenia i do logopedy. Popołudniami Marek przejmował pałeczkę i konsekwentnie uczył Tosię pisać litery.

Jesień minęła szybko i nastała zima. Któregoś dnia obudzili się w białym świecie. Zapobiegliwy Marek już wcześniej oddał samochód Uli do przeglądu i zmienił opony na zimowe. Była ostrożnym kierowcą. Nigdy nie szarżowała na drodze. Przecież zawsze woziła Pestkę i musiała być uważna. Musiała mieć też bezpieczny samochód.
Powoli zbliżały się święta. Postanowili zrobić je na Siennej z uwagi na stan Uli. Dwa dni przed nimi przyjechała Ala wraz z Beatką, by ją trochę odciążyć. Betti zajęła się Pestką a Ala wraz z Markiem szalała po sklepach. Od półtora roku była już na emeryturze i mogła poświęcić więcej czasu swoim przybranym dzieciom. W wigilię dojechał Józef z Jaśkiem i pomogli oprawić choinkę. Pestka ze szczęśliwą miną zawieszała bombki na choince przy pomocy Beatki.
 - Tatuś! Podnieś! Dam gwiazdkę!
 - A dasz radę zawiesić ją tak wysoko?
 - Dam – powiedziała z dużą pewnością siebie.
Siedząca na kanapie Ula patrzyła na swoją córeczkę i uśmiechała się błogo. To nie było już to dziecko, które jeszcze rok temu nie potrafiło ułożyć jednego słowa i wyartykułować swoich potrzeb. Bardzo się rozwinęła i tak jak mówił Marek, zrobiła milowy krok. Podbiegła do niej z zaróżowionymi z emocji policzkami i przytuliła się mocno.
 - Pięknie kochanie. To najpiękniejsza choinka jaką w życiu widziałam – pociągnęła nosem. – A co tam babcia smaży?
 - Rybki smaży. Pycha. Lubię rybki.
 - Chodź moja rybko, zobaczymy czy zupa dobra.
Ta wigilia była wyjątkowa. Przede wszystkim dla Marka. Tak powinna wyglądać każda. Ciepło, rodzinnie, przytulnie i szczerze. Bez pozorów i wiecznego udawania. On tylko takie pamiętał. Życzenia złożył telefonicznie podczas rozmowy z ojcem. Na matkę w dalszym ciągu był zły i miał do niej żal. Na ręce ojca przekazał życzenia dla wszystkich. Niech im będzie.

Cieplakowie wyjechali w pierwszy dzień świąt wieczorem. Posprzątał ze stołu i włożył naczynia do zmywarki. Usiadł na kanapie obok Uli a Pestka wgramoliła mu się na kolana przytulając do niego. Pogładził jej czarne jak heban włosy.
 - Nie jesteś śpiąca?
 - Nie. Tak dobrze – jeszcze bardziej wtuliła się w niego. Siedzieli nic nie mówiąc, zapatrzeni w blask migających lampek i zasłuchani w słowa kolędy.
 - Tatuś a kiedy będzie dzidzia?
 - Już niedługo kochanie. Za cztery miesiące.
 - Długo.
 - Szybko przeleci. Ani się obejrzysz a będziemy we czwórkę.
 - Kocham dzidzię.
 - Ja też skarbie. Wszyscy ją kochamy. Po świętach będziemy wiedzieć, czy będziesz miała braciszka, czy siostrzyczkę.
 - A skąd?
 - Pan doktor prześwietli mamie brzuszek i wtedy zobaczy.
 - Będzie bolało?
 - Nie, zupełnie nie. Jak robiłem ci zdjęcie, to cię bolało?
 - Nie.
 - No widzisz, to będzie tak samo. Mama nawet nie poczuje – spojrzał z miłością na swoją pociechę. – Oczka ci się kleją. Umyjemy się i położę cię spać. Za to jutro wybierzemy się do dużego parku na spacerek. Tam też są kaczki. Nakarmimy je. Będzie fajnie.

Zaopatrzeni w dużą ilość suchego pieczywa ruszyli do Łazienek. Chętnych do spacerów było sporo. Zachęcało do tego pogodne, zimowe niebo i jaskrawo świecące słońce. Zaparkował w pobliżu bramy i spacerkiem powędrowali w stronę stawu. Tosia szła przed nimi podskakując radośnie. Nagle stanęła jak wryta, zrobiła w tył zwrot i podbiegła do nich.
 - Patrz tata, tam – podekscytowana pokazywała ręką. – Babcia i dziadek i ciocia Paulina. Ja tam nie chcę.
Za późno było jednak na jakikolwiek odwrót. Żałował, że wcześniej ich nie zauważył.
 - No trudno – mruknął do Uli. – Nie uciekniemy przed nimi. – Przytulił mocniej Ulę do siebie a Pestkę złapał za rękę. Podeszli bliżej i przywitali się z nimi. Byli zaskoczeni kompletnie.
 - Dzień dobry – powiedzieli niemal równocześnie.
 - Dzień dobry babciu i dziadku i ciociu – odezwała się Tosia. Zdumienie odebrało im mowę. Helena przyjrzała się uważnie swojej wnuczce.
 - Dzień dobry. Co wyście zrobili temu dziecku? Wygląda jakoś inaczej.
 - Naprawili mi oczka i buzię. Teraz jestem ładna – wypaliła Pestka zanim oni zdążyli otworzyć usta.
 - Nawet bardzo ładna – Paulina pochyliła się nad nią. – I bardzo ładnie mówisz.
 - Tata i mama mnie nauczyli. Już prawie wszystko umiem.
Helena nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w Uli brzuch.
 - Jesteś w ciąży?
 - Tak mamo. W piątym miesiącu – powiedziała cicho. Helena wyglądała na zbulwersowaną.
 - Jesteście kompletnie nieodpowiedzialni – wyrzuciła z siebie. - Mało wam jednego takiego dziecka?
Usłyszawszy to Marek aż się zatrząsnął z wściekłości.
 - Jakiego dziecka!? No!? Jakiego? – podniósł głos. – Tosia jest mądra, pojętna i zdolna. Szybko się uczy i prawidłowo rozwija przynajmniej od czasu, gdy zmieniliśmy konowała na prawdziwego lekarza. Nie jesteśmy nieodpowiedzialni. Przygotowywaliśmy się do tej ciąży. Dziecko jest zdrowe, bez żadnych obciążeń genetycznych. Ula przeszła badania prenatalne, które potwierdziły to w stu procentach. Ty możesz teraz tylko żałować, że nigdy nie będziesz dla niego babcią. Nie potrafiłaś zaakceptować Pestki i nie sądzę, że będziesz w stanie zaakceptować i to dziecko. Zresztą masz już jednego wspaniałego wnuka i to zapewne uszczęśliwia cię na tyle, że więcej ci ich już nie potrzeba.
 - Właśnie – odezwała się Tosia. – Dzidzia jest nasza, tylko nasza. Mama chodź, ja chcę do kaczek.
 - Już idziemy kochanie. Przepraszam, – zwróciła się do Dobrzańskich – obiecaliśmy małej karmienie kaczek. Pójdziemy już. Do widzenia.
Wolno oddalali się w kierunku stawu obserwowani przez wbitych w chodnik Dobrzańskich i Paulinę. To właśnie ona pierwsza otrząsnęła się z szoku.
 - Pomyślelibyście jeszcze rok temu, że ta mała będzie taka wyszczekana? Gada jak nakręcona. Musieli włożyć w to nieprawdopodobną ilość pracy. Godne podziwu. Naprawdę. W ogóle nie widać, by różniła się od normalnych dzieci. Ona jest śliczna Helenko i tak bardzo podobna do Marka. Piękne dziecko.
 - Jak on mi mógł tak powiedzieć? Nie miał prawa tak mówić. Nie miał prawa… - w oczach Heleny zaszkliły się łzy.
 - Nie miał? – odezwał się milczący dotąd Krzysztof. – Powiedział prawdę. Nigdy nie wspieraliśmy Uli, nie pokochaliśmy Tosi, bo jest inna. Dla nas wyznacznikiem miłości do wnuków stało się to, czy są upośledzone, czy nie, a powinniśmy kochać je bezwarunkowo. Nie doceniliśmy naszej synowej. To wspaniała kobieta. Kocha naszego syna a przede wszystkim kocha to dziecko. Jest doskonałą matką. Poświęciła się dla Pestki bez reszty i oto mamy wspaniały efekt tych starań. Kiedy urodzi się to drugie dziecko będziemy pluć sobie w brody Helenko i żałować, że tak potraktowaliśmy Marka i jego rodzinę. On ma do nas wielki i słuszny żal. Obawiam się, że nigdy nie dopuści, byśmy mogli poznać to dziecko i się nim cieszyć. Szkoda. Naprawdę szkoda.

Stali objęci przy stawie i w milczeniu obserwowali Tosię rzucającą ptactwu kawałki bułki. Marek usiłował się uspokoić. Nie rozumiał własnej matki. Kolejny raz ich obraziła oskarżając o nieodpowiedzialność. Widywali się tak rzadko, że kiedy już do tego doszło, mogła powstrzymać swój język. Objął mocniej Ulę przytulając usta do jej skroni. Widziała co przeżywa i było jej bardzo przykro. Teraz nawet on nie miał wsparcia u swoich rodziców.  
 - Już dobrze – szepnęła. – Nie przejmuj się. Mama się nie zmieni i nie ma co nawet na to liczyć. Przynajmniej Paulina była miła. Za to nasza córka broniła nas jak lew. Widziałeś jakie mieli miny, gdy powiedziała, że dzidzia jest tylko nasza? Bezcenne – zachichotała. – Jestem bardzo dumna z naszej Pestki. To tylko rok Marek i popatrz jak ona się zmieniła. Myśli samodzielnie i pięknie te myśli wyraża a będzie jeszcze lepiej, bo przecież nie spoczniemy na laurach. Niedługo trzeba będzie ją zapisać do szkoły. Pani Wanda mówiła, że najlepiej jakby poszła do szkoły integracyjnej. Nauczyłeś ją tak wiele, że na pewno poradzi sobie. Wyszukamy jakąś dobrą podstawówkę. Może jest jakaś w pobliżu domu i zapiszemy ją. Podobno dużo jest chętnych, to dlatego trzeba to zrobić na kilka miesięcy wcześniej przed rozpoczęciem roku szkolnego.
 - Wszystko ogarniemy kochanie. Ja jednak czekam najpierw na wiosnę i na maluszka. Do września jeszcze kupa czasu. Zdążymy. Tosiu! Chodź! Wracamy! Chyba już zmarzłaś.
 - Idę! – odkrzyknęła i ze szczęśliwym uśmiechem podbiegła do nich. – Wszystkim dałam jeść. – Ula cmoknęła ją w zimny policzek.
 - To widać kochanie. Zobacz jakie mają uśmiechnięte dzioby. Jedziemy do domu na gorącą herbatę.

W połowie stycznia pojechali na wizytę kontrolną do doktora Romaszewskiego. Marek za każdym razem był obecny przy USG i tym razem nie było inaczej. Lekarz rozprowadził na brzuchu Uli żel i przyłożywszy do niego głowicę ultrasonograficzną uważnie wpatrzył się w monitor.
 - Spójrzcie państwo – pokazał palcem – To dziewczynka. Pięknie się ułożyła. Doskonale widać płeć. Zaraz zrobię zdjęcie. Wszystko z nią w porządku. Nie ma żadnych odstępstw od normy, żadnych anomalii. Wszystko przebiega prawidłowo – podał Uli kłąb ligniny. – Może pani wytrzeć brzuch. Tu jest zdjęcie maleństwa a my widzimy się za miesiąc, choć już jestem pewien, że nie będzie absolutnie żadnych problemów, by to dziecko sprowadzić na świat.

Na tydzień przed rozwiązaniem przyjechała Ala. Ula czuła się słabo i nie była w stanie wozić już Pestki na zajęcia. Teraz Ala przejęła pałeczkę. Zanim zaczęła to robić, Marek obwiózł ją i pokazał budynek stowarzyszenia, w którym Tosia miała zajęcia na sali gimnastycznej i basenie oraz budynek przychodni, w której przyjmowała doktor Prażmowska. Tydzień później Ula wylądowała na oddziale położniczym u doktora Romaszewskiego. Doktor zrobił jej ostatnie USG i z zadowoleniem stwierdził, że dziecko jest już gotowe do przyjścia na świat. Ułożyło się prawidłowo główką do dołu.
 - Proponuję nie czekać. Dam pani środek na wywołanie porodu i być może już jutro przywitamy na świecie maleństwo. Po zastrzyku proszę trochę pochodzić po korytarzu. To przyspieszy całą akcję.
Chodzili więc tam i z powrotem, tam i z powrotem. Już nawet przestali liczyć, ile razy przemierzyli długi korytarz. W pewnym momencie Ula przystanęła i zwinęła się z bólu. Zobaczyła jak na wykafelkowaną podłogę chlusta strumień wody. Marek zaalarmował położną i wziąwszy Ulę na ręce zaniósł ją na salę, w której miała rodzić. Skurcze były coraz częstsze. Przyszedł doktor Romaszewski.
 - Śpieszy się pani, pani Urszulo. Nie sądziłem, że tak szybko zadziała ten środek. Będziemy rodzić – przysiadł na metalowym, obrotowym taborecie między rozłożonymi nogami Uli. – Jak będzie skurcz, proszę przeć.
Marek przysiadł obok niej i wycierał pot z jej czoła.
 - Dasz radę skarbie – szeptał. – Dasz radę. Jeszcze tylko trochę wysiłku i nasza gwiazdeczka będzie razem z nami.
Starała się. Bóle były coraz silniejsze, ale zaciskała zęby, by nie krzyczeć.
 - Widzę główkę – usłyszeli głos lekarza. – Przy następnym skurczu proszę zebrać wszystkie siły. Napięła się. Skurcz był bardzo mocny. Niemal pozbawił ją tchu. Nagle poczuła ulgę.
 - Mamy ją. Jest piękna. Chce pan przeciąć pępowinę? – doktor podał Markowi nożyczki – w tym miejscu – pokazał palcem.
Jak tylko przeciął usłyszeli płacz małej.
 - Ma zdrowe płuca. Głośno płacze. Zaraz ją pani pokażemy tylko pielęgniarka ją oczyści. Zbadam ją jeszcze.
Wprawne ręce położnika uważnie badały centymetr po centymetrze ciało noworodka.
 - Daję dziesięć punktów w skali Apgar. Dziecko jest donoszone i zdrowe jak ryba. Żadnych wad rozwojowych, żadnego Downa. Wiem, że czekaliście na takie wieści. Gratuluję. Macie państwo śliczną, zdrową córeczkę. Piękne dziecko. Już dawno nie widziałem noworodka z takimi długimi włosami. To prawdziwa piękność wśród osesków.
Wreszcie pielęgniarka przyniosła ją Uli i ułożyła na jej piersiach. Przytuliła usta do jej czółka. Była szczęśliwa.
 - Mamy ją Marek. Mamy naszą gwiazdeczkę. Ona też jest do ciebie podobna. Ma twoje włosy. Ciekawe jakie ma oczy. Chyba śpi. Wymęczyła ją ta droga na świat.
 - Dziękuję ci za nią kochanie. Jest rzeczywiście podobna do mnie i do Pestki. Mam najpiękniejsze córki na świecie. Kocham cię.

Z dumą wniósł nosidełko wraz z maleństwem do mieszkania.
 - Już jesteśmy!
Czekali na nich wszyscy. I Cieplakowie i Olszańscy z Tomaszkiem. Przede wszystkim czekała na nich Pestka. Podbiegła do nosidełka, które Marek położył na kanapie.
 - Jest dzidzia. Moja kochana dzidzia – delikatnie ucałowała rączkę małej.
 - Kochani przedstawiam wam Zosię Dobrzańską naszą drugą księżniczkę. Jest absolutnie zdrowa.
Wzruszeni dziadkowie podeszli do małej. Józef ocierał z oczu łzy.
 - Jesteś taka śliczna kruszynko. Chyba też będziesz podobna do taty.
 - Gratulacje stary. Naprawdę spisaliście się. Piękna mała – Sebastian uścisnął Markowi dłoń.
 - Chodźcie – Ala zaganiała wszystkich do stołu. – Trzeba to uczcić. Siadajcie.
Kiedy każdy już usiadł na swoim miejscu, Marek wstał. Wziął do ręki kieliszek szampana i powiedział.
 - Moi drodzy. Nawet nie wiecie jak bardzo jestem szczęśliwy. Mam wspaniałą rodzinę i oddanych przyjaciół. Nie mógłbym marzyć o niczym więcej. Piję zdrowie mojej ukochanej żony, moich ukochanych córek i wasze. Pomyślności.




ROZDZIAŁ 9
ostatni


Dzieci rosły. Teraz najważniejsza była logistyka, bo musieli poradzić sobie nie z jednym, ale z dwójką pociech. Olszańscy byli naprawdę wspaniałymi przyjaciółmi. W niemal każdy weekend zabierali Tosię do siebie, by mogła pobyć ze swoim przyjacielem Tomaszkiem. Te dwudniowe wizyty bardzo korzystnie wpływały na rozwój Pestki. Zarówno Violetta jak i Sebastian często angażowali się w zabawy obojga inicjując jakieś gry czy zgadywanki. Mała ubóstwiała ich nieprzytomnie a za Tomka dałaby sobie rękę uciąć. Dzięki tym weekendom Ula mogła trochę odetchnąć i skupić się na drugiej córce. Dziecko było bardzo spokojne i chowało się dobrze. Ula wciąż karmiła je piersią. Miała świadomość, że żadne witaminizowane odżywki nie zastąpią mleka matki i żadne nie dadzą dziecku takiej odporności.
Latem ponownie skorzystali z dobrodziejstw stowarzyszenia i pojechali w góry. Tosia nadal przechodziła rehabilitację wzmacniającą jej mięśnie. Dodatkowo wykupili masaże w tym również masaże twarzy, by utrwalić efekt operacji plastycznej. W czasie wolnym od zajęć chodzili na basen. Ula rozkładała leżak i huśtając w wózku maleństwo obserwowała szaleństwa w wodzie Marka i Pestki. Te szaleństwa miały swój cel. Oprócz tego, że powtarzał z nią ćwiczenia, to jeszcze uczył ją pływać. Uwielbiała wodę i chętnie słuchała rad ojca.
Już w maju udało im się ją zapisać do szkoły integracyjnej. Wybrali taką, która mieściła się niedaleko Lwowskiej, przy której miała siedzibę F&D. Uzgodnili, że podczas roku szkolnego Marek będzie zawoził i przywoził Tosię ze szkoły.
Po powrocie z turnusu, któregoś dnia zostawiła Zosię pod opieką Marka i pojechała wraz z Pestką na zakupy. Mała była podekscytowana, bo dzisiaj Ula miała jej zakupić podręczniki i rzecz najważniejszą. Plecak. Miały problem, bo wybór był ogromny i nie wiedziały na jaki się zdecydować.
 - Kochanie musisz sama wybrać jaki podoba ci się najbardziej. Ja nie potrafię.
W końcu dostrzegła jeden z kucykami Pony. To była zdecydowanie jej ulubiona bajka. Uśmiechnęła się radośnie.
 - Ten mama. Jest piękny.
Oprócz książek, zeszytów, piórnika i przyborów Ula kupiła jeszcze kolorowy róg obfitości. Tego nie mogło zabraknąć na rozpoczęcie roku.
 - A co to? – Zdziwiła się Pestka.
 - Dowiesz się pierwszego września. Na razie to niespodzianka więc nie pytaj.

Pierwszy września okazał się dniem bardzo uroczystym. Przyjechali dziadkowie Cieplakowie, by wesprzeć wnuczkę w tak ważnym dla niej dniu. Olszańscy byli również. Postanowili zapisać Tomka do tej samej szkoły. Był wprawdzie młodszy od Tosi i powinien pójść do niej dopiero za rok. Jednak był na tyle bystry i inteligentny, że nie widzieli problemu, by poszedł do szkoły trochę wcześniej. Zresztą sam chłopiec bardzo się zapalił do tego pomysłu dowiedziawszy się, że jego najlepsza przyjaciółka też będzie się uczyć w tej szkole. Przy zapisywaniu go Olszańscy zastrzegli, że chcą, by syn trafił do klasy integracyjnej i tak się też stało. Po uroczystości rodzice wręczyli im rogi obfitości wypełnione po brzegi słodyczami. Tosia ledwo mogła udźwignąć swój.
 - Kiedy ja dam radę to zjeść? – martwiła się. Marek roześmiał się.
 - I tak nie pozwolimy ci zjeść tego od razu skarbie. Na pewno na długo ci starczy tych słodkości.
Uczcili ten dzień wspólnym obiadem. Od jutra ich dzieci zaczynały naukę.

Klasa rzeczywiście była wymieszana. Oprócz zdrowych dzieci co najmniej połowa to były dzieci i z zespołem Downa obarczone nim w stopniu lekkim i dzieci z innymi dysfunkcjami. Marek i Sebastian podzielili się. Uzgodnili, że po skończonych lekcjach będą odbierać dzieci na zmianę i zawozić je do Uli na Sienną. Tam odrabiały lekcje, a po pracy Olszańscy odbierali swojego jedynaka.
Tosia radziła sobie nadzwyczaj dobrze. Zaczęły procentować te długie godziny uporczywych ćwiczeń pod okiem Marka. Zaczynając pierwszą klasę znała już wszystkie litery i cyfry. Potrafiła napisać proste słowa i je odczytać. Na pierwszym zebraniu rodziców wychowawczyni klasy bardzo ją chwaliła a im obu puchły serca z dumy.
 - Jestem naprawdę pełna podziwu dla państwa – mówiła nauczycielka. – Wykonaliście ogromną pracę. Tosia póki co, nie odbiega poziomem od dzieci zdrowych i na razie nie chcę stosować wobec niej taryfy ulgowej. Zrobię to wtedy, gdy uznam, że nie nadąża. W ten sposób na pewno nie zrobię krzywdy dziecku. Ona jest bardzo ambitna i bardzo się stara.
Nawet nie miała pojęcia jak dobrze się poczuli słysząc te słowa. Były dowodem, że nie zaniedbali niczego. Tosia nadal chodziła do logopedy. To było konieczne, by nie zapomniała niczego i choć radziła sobie całkiem dobrze, to doktor Prażmowska uczyła ją teraz panowania nad językiem i pamiętania, by go chować. Również nie zaniechali rehabilitacji. Generalnie ich dziecko miało wypełnione zajęciami dni i niewiele czasu, by pobawić się ze swoją młodszą siostrzyczką. Jednak kiedy znalazła chwilkę, opowiadała Zosi o szkole, swoich kolegach i koleżankach, opowiadała bajki. Malutka zawsze zamierała w takich razach i wydawało się, że wszystko rozumie. To ich drugie szczęście za chwilę kończyło pół roku i zaczynało samodzielnie siadać. Przy niej Ula miała prawdziwy komfort, bo mała była bardzo spokojna. Potrafiła się zająć sama sobą. Usadowiwszy ją w kojcu pełnym kolorowych zabawek Ula znajdowała czas nawet na czytanie książek.
Odkąd zaczął się rok szkolny przestali odwozić na weekendy Pestkę do Olszańskich. To nie miało już sensu. Dzieci i tak widywały się codziennie w szkole i odrabiały razem lekcje. Sobota i niedziela miały być dniami wypoczynku Tosi od zajęć szkolnych i rehabilitacji. Ona i tak z własnej, nieprzymuszonej woli stawała w sobotnie poranki przy swojej tablicy i pieczołowicie drukowanymi literami zapisywała słowa.
 - No to teraz przeczytaj to, co napisałaś - droczył się z nią Marek. – Udowodnij mi, że potrafisz te literki sensownie odczytać.
 - Umiem odczytać. To MAMA, ZOSIA, TOSIA, TATA. RO-DZI-NA – przesylabizowała. – To ostatnie słowo wycisnęło mu z oczu łzy. Wziął ją na kolana i mocno przytulił.
 - Tak skarbie jesteśmy najprawdziwszą rodziną. Bardzo was wszystkich kocham.

Była niedziela. Pogoda za oknem nie sprzyjała spacerom. Lało już od trzech dni. Postanowili nie wychodzić nigdzie. Nie chcieli, by dzieci złapały jakąś infekcję, szczególnie Pestka. Szybciej odczuwała zimno niż zdrowe dzieci, podobnie przegrzanie. Stała właśnie przy swojej tablicy i pisała coś zawzięcie. Ula pomyła naczynia po śniadaniu a Marek zajął się Zosią.
 - Mama zmoczysz mi gąbkę? Już nie mam miejsca i muszę to zetrzeć.
Podała jej a ona z wielką starannością wytarła do czysta tablicę. Zawsze była dokładna. Ula podziwiała ją za tę pedanterię. Do wszystkiego podchodziła z wielkim zaangażowaniem i dbaniem o najdrobniejsze szczegóły. Tosia sprzed operacji nie potrafiła utrzymać porządku. Niszczyła wszystko, gdy wpadała w gniew. Ula podeszła do niej i przytuliła ją mocno.
 - Jesteś bardzo zorganizowana córeczko. Wszystko masz takie poukładane. Bałaganu ani śladu.
 - Nie lubię bałaganu. Lubię jak kreda jest ładnie ułożona w pudełku. Łatwo znaleźć wtedy potrzebny kolor – chciała jeszcze coś powiedzieć, ale rozległ się dźwięk dzwonka u drzwi. Marek wziął Zosię na ręce i zdziwiony spojrzał na Ulę.
 - Ktoś się na dzisiaj zapowiedział? – Ula pokręciła przecząco głową.
Podszedł do drzwi, przekręcił zamek i otworzył je na całą szerokość. Przed nim stali jego rodzice. Zamurowało go. Każdego mógłby się tu spodziewać, ale nie ich.
 - Dzień dobry synku. Możemy wejść? – odezwał się Krzysztof. Otrząsnął się.
 - Co wy tu robicie?
 - Przyszliśmy porozmawiać z tobą, ale przede wszystkim z Ulą. To co, wpuścisz nas? – odsunął się na bok.
 - Proszę.
Ula wraz z Pestką wyszła z kuchni i zdziwionym spojrzeniem obrzuciła swoich teściów.
 - Dzień dobry – przywitała się.
 - Dzień dobry – jak echo powtórzyła za nią Tosia.
 - Witaj Ula, witaj Tosiu. Przyszliśmy, bo chcieliśmy z wami porozmawiać. Zgodzisz się?
 - No dobrze. Proszę dalej. Napijecie się kawy?
 - Poprosimy.
Nastawiła express i niedługo potem postawiła przed nimi filiżanki z aromatycznym napojem i talerzyk z ciastem. Oni nie mogli oderwać wzroku od siedzącej na kolanach Marka Zosi.
 - To co was sprowadza? – spytał, gdy Ula umieściła się na krześle.
 - Może ja zacznę. – Helena spojrzała na swoją synową. – Przyjechaliśmy tu, bo chcieliśmy was bardzo przeprosić za to, jak źle i niesprawiedliwie traktowaliśmy cię Ula przez te wszystkie lata. Jak bardzo źle traktowaliśmy Tosię. Jej narodziny były dla nas szokiem. Nigdy w naszej rodzinie nie było przypadku urodzin dziecka z taką wadą rozwojową. Byliśmy przerażeni tym, że ona nie mówi, że miewa napady złości, że nie ma z nią żadnego kontaktu. Niezwykle trudno było pogodzić się nam z tą sytuacją. Markowi też. Wiemy, że odizolował się od was na długie lata. Źle postępowaliśmy. Zamiast posiąść wiedzę na temat zespołu Downa i możliwości walki z tym upośledzeniem, by ci pomóc i wesprzeć, odsuwaliśmy od siebie problem, bo tak było najprościej. Nie mieliśmy racji. Nawet nie wiesz jak bardzo żałujemy, że postępowaliśmy tak podle. Nie zasłużyłaś na to ani ty, ani tym bardziej Tosia. Żałujemy, że nie doceniliśmy twojego ogromnego poświęcenia w walce o jej zdrowie i twojej wielkiej determinacji. Po pięciu długich latach wybaczyłaś Markowi. Dałaś mu jeszcze jedną szansę i nie zmarnował jej. Jeśli zdołasz wybaczyć i nam przysięgam ci, że my również jej nie zmarnujemy. Pragniemy lepiej poznać Tosię. Pragniemy poznać drugą waszą córkę. Nawet nie wiemy jak ma na imię.
 - Zosia – powiedziała cicho Ula. – Ma na imię Zosia.
 - Piękne imię. Miałeś rację Marek. Miałeś po stokroć rację. Byliśmy wyrodnymi dziadkami a ja w szczególności. Sergio jest bardzo kochanym chłopcem, ale to nie to samo, co rodzone wnuki. Z każdym dniem czujemy się coraz bardziej samotni i opuszczeni. Pozwól nam na kontakt z waszymi córkami. Pozwól nam się z nimi widywać. Chcemy nadrobić ten stracony przez nasz egoizm czas. Proszę – po policzkach Heleny płynęły łzy. Tosia podeszła do niej z chusteczką.
 - Proszę babciu. Nie płacz. Ja nie lubię, gdy ktoś płacze. Mamusia kiedyś często płakała, ale teraz już nie.
Po tych słowach Helena rozpłakała się jeszcze bardziej. Przytuliła Pestkę i łkając powiedziała.
 - Jesteś taką mądrą i wspaniałą dziewczynką i tak bardzo podobną do twojego taty.
Chyba po raz pierwszy widział swojego ojca płaczącego. Poruszyło go to. Patrzył na starszego, schorowanego człowieka i najzwyczajniej zrobiło mu się go żal. Strapiony spojrzał Uli w oczy i odczytał z nich wszystko.
 - Było we mnie wiele żalu – powiedziała cicho. – Nie mogłam na nikogo liczyć, bo wszyscy łącznie z człowiekiem, którego kochałam nad życie odsunęli się ode mnie, jakbym rodząc Tosię stała się trędowata. Pięć lat walczyłam sama i z chorobą Tosi i z lekarzem, który ciągle upewniał mnie w tym, że ona nigdy nie będzie mówić. Wiem, że to syn znajomych mamy, ale proszę mi wierzyć, to najgorszy lekarz jakiego spotkałam, a znam ich wielu. Bardzo jej zaszkodził.
 - Wiem Ula. Teraz to wiem i ten telefon do Marka z pretensjami nie był na miejscu. Przepraszam cię za to synku. Przedłożyłam dobro fundacji nad dobro mojej wnuczki. To było niegodziwe.
 - Kiedy Tosia była w szpitalu, wtedy, gdy miała mieć operowany język, Marek przyjechał do nas. Długo rozmawialiśmy w nocy. On wreszcie zrozumiał jak bardzo nas krzywdzi izolując się ode mnie i od naszego dziecka. Bardzo się zmienił i bardzo zaangażował w terapię Tosi. To dzięki niemu osiągnęła tak wspaniałe wyniki. Wychowawczyni w szkole bardzo ją chwali, że nie odbiega poziomem wiedzy od innych, zdrowych dzieci. Cały czas ją rehabilitujemy i to też przynosi pozytywne efekty i jeśli dalej będziemy to kontynuować ona będzie funkcjonować jak normalny, zdrowy człowiek. Ja nie będę się sprzeciwiać waszym kontaktom z naszymi córkami. One powinny znać i jednych i drugich dziadków. Jednak was nie znają w ogóle. Potrzeba czasu, by oswoiły się z wami i zaakceptowały was.
 - Jesteś niezwykle mądrą kobietą Ula – powiedział drżącym głosem Krzysztof. – Bardzo ci dziękujemy i bardzo jesteśmy wdzięczni wam obojgu za nasze wnuczki. Są naprawdę wspaniałe i takie piękne. Moglibyśmy zostać jeszcze trochę? Chciałbym przytulić Zosię i Tosię i porozmawiać z moją starszą wnuczką.
 - Oczywiście, że możecie. Zostańcie na obiedzie. Zapraszamy. My z Markiem zaczniemy go przygotowywać a wy tymczasem poznajcie nasze pociechy.
Marek wstał i podszedł z Zosią do matki sadzając małą na jej kolanach.
 - Proszę mamo. Zosia jest bardzo spokojna. Lubi jak się do niej mówi lub opowiada bajki. Tosia często to robi a mała słucha z uwagą. Spróbuj. Może i ciebie posłucha. Ty Tosiu – zwrócił się do córki – pochwal się dziadkowi tym, czego uczysz się w szkole i pokaż te wszystkie szóstki, które dostałaś.
Ta niedziela była wyjątkowa pod każdym względem. Popłynęło wiele łez z jednej i z drugiej strony. Jednak dzięki wspaniałomyślności Uli dziadkowie odetchnęli. Rzeczywiście nie doceniali jej. Nie doceniali przymiotów jej wspaniałego charakteru. Zrozumieli, że tego małżeństwa nie mogła rozdzielić żadna siła, bo zarówno ich syn jak i ich synowa, darzyli się wielką, niezmierzoną miłością i taką samą miłością obdarzali swoje dzieci.


EPILOG

Z perspektywy Uli.

Odetchnęłam. Czuję się tak, jakbym nabrała w płuca wielki haust powietrza i wypuściła z siebie wraz ze wszystkimi obawami, strachem i niepewnością. To ulga. Ogromna. Wreszcie zasypiam spokojnie, bez nocnych koszmarów przytulona do piersi mojego męża, mogąc wsłuchać się w jego bijące równym rytmem, kochające nas serce. W ciągu minionych dwóch lat wydarzyło się w naszym życiu kilka cudów, a pierwszym z nich był ten, że Marek pokochał Pestkę. Po pięciu latach samotnego jej wychowywania straciłam nadzieję, że to w ogóle kiedykolwiek się stanie. Nie tylko moja córka uległa przemianie, ale jej ojciec również. To bardzo pocieszające i miało ogromny wpływ na życie nas wszystkich.
Mam radę dla tych ojców, którzy stają twarzą w twarz przed takim problemem jak nasz. Nie pozwólcie sobie wmówić, że wraz z pojawieniem się w waszym życiu dziecka dotkniętego zespołem Downa zawali wam się świat, bo wasza pociecha rośnie i coraz więcej rozumie. Nie oczekuje od was pośpiechu, źle znosi niecierpliwość i rozdrażnienie. Ona da sobie radę, tylko potrzebuje nieco więcej czasu niż inne dzieci. Potrzebuje nieustannej miłości, bo jest ufna i czerpie przyjemność z bliskości kochających ją rodziców. Nie odtrącajcie swojego niedźwiadka i pozwólcie mu wzrastać w przyjaznym, ciepłym domu i u boku osób, które kocha. Wychowanie dziecka z tego rodzaju wadą to trudny czas, czas niepokoju, walki wewnętrznej, dużego lęku, niepewności i obaw. Ale te obawy szybko się rozwieją. Zaufajcie samym sobie i swojemu instynktowi. Nic nie będzie za trudne, nic was nie przerośnie, nic nie będzie ponad wasze siły i możliwości. To dziecko da wam tyle szczęścia, że trudno będzie wam je udźwignąć.
Wiele czasu musiało upłynąć zanim Marek pojął najprostsze prawdy i myślę, że gdyby nie kochał mnie tak mocno, nigdy by do nich nie dotarł. To wielkie szczęście, że zrozumiał, że Pestka stanowi integralną część tej miłości i stał się najlepszym tatą na świecie.
Kolejny cud, to nasza Zosia. Wesołe i zdrowe dziecko. Jest drugim naszym promyczkiem. Szybko rośnie a Pestka poza nią nie widzi świata. Jest w niej tyle miłości, że dzieli się nią ze wszystkimi wokół.
I następny cud. Moi teściowie. Bardzo się zmienili. Szczególnie Helena. Zachowuje się tak, jakby chciała nadrobić te wszystkie lata, kiedy nie mogła znieść widoku Tosi. Nigdy nie sądziłam, że ta przemiana będzie tak bardzo spektakularna. Pokochała Pestkę całym sercem i bardzo poświęca się dla niej. Krzysztof podobnie. Często dzwonią i przyjeżdżają oferując się z pomocą. Nie zabraniam im kontaktów z naszymi dziewczynkami, bo widzę jak pozytywny wpływ mają one dla obu stron.
Nasze życie wkroczyło na właściwe tory. Jest spokojniejsze i już nie tak chaotyczne i rozedrgane jak kiedyś. Uspokoiliśmy się. Pestka nadal wymaga naszej największej uwagi, cierpliwości, troski i konsekwencji w rehabilitacji. Jednak dajemy sobie radę przy wsparciu naszych bliskich. Często wieczorami zasiadamy z Markiem na kanapie i z miłością patrzymy na nasze córeczki. Z miłością patrzymy na siebie. Wiemy, że gdyby nie była taka silna, nie udałoby się nam nic. Kiedyś Tosia napisała na swojej tablicy „RODZINA”. Tak. Jesteśmy rodziną, którą scementowało upośledzenie naszej starszej córki. To jej zawdzięczamy, że nadal jesteśmy razem i nadal się kochamy. Okazała się lekiem na nasze przypadłości. Najlepszym i najskuteczniejszym lekiem.

Z perspektywy Marka.

Wreszcie można powiedzieć, że nasza rodzina jest pełna. Dziadkowie Dobrzańscy dotrzymali słowa. Często odwiedzają swoje wnuczki a i my jesteśmy częstymi gośćmi w ich domu. Z wielkim szacunkiem i atencją traktują Ulę. Traktują tak, jak od zawsze na to zasługiwała. Doceniają jej łagodność, dobroć i wielką cierpliwość. Pestka zawojowała ich zupełnie. Nie widzą poza nią świata i są dumni z każdej szóstki, którą przynosi ze szkoły. Zaangażowali się w jej rehabilitację. Odciążają Ulę i mnie. Bardzo pomagają. Wiedzą, że Zosia sobie poradzi a nad Pestką trzeba bezustannie czuwać, by nie zaczęła się cofać. Póki co wciąż pnie się w górę. Bez problemu zdała do drugiej klasy i wciąż nie jest traktowana ulgowo z powodu swojego upośledzenia.
Ciągle monitorujemy hormon tarczycy. To on jest odpowiedzialny za ewentualny regres u Pestki. Na szczęście jest w normie a drobne odchylenia od niej staramy się regulować lekami. Wiemy, że nigdy nie dorówna swoim rówieśnikom. Zawsze będzie od nich słabsza, ale dopóki starczy nam sił, będziemy walczyć o jej samodzielność i szczęście.
Dużo czasu musiało upłynąć, byśmy ponownie nauczyli się rozumieć siebie i nasze upośledzone dziecko. Nadal mam wyrzuty sumienia, że nie potrafiłem w pełni, od samego początku pokochać swojej córeczki i docenić starań i wielkiego poświęcenia Uli. Jednak uczucie jakie do niej żywiłem i żywię do tej pory, jest bardzo silne i to dzięki niemu zrozumiałem jak bardzo błądziłem. Zrozumiałem, że posiadanie takiego dziecka może być dla rodziców ogromnym szczęściem. Tosia daje nam to szczęście bezustannie i potrafi sprawić, że ciągle się uśmiechamy. Bardzo nas kocha i udowadnia to każdego dnia. My kochamy ją nieprzytomnie i to już nigdy się nie zmieni. Zawsze pozostanie naszą małą, ukochaną Pestką. Pestką moreli.


K O N I E C


1 komentarz: