Łączna liczba wyświetleń

środa, 30 grudnia 2015

"OGRÓD SZCZĘŚCIA" Autor: emisia12345 - rozdział 9



ROZDZIAŁ 9


Samochód Uli stał na tym samym miejscu. Istnienie L’AMOUR zależało od tego przestarzałego wozu. Dużym nietaktem byłoby powtórzenie, że nikt nie ukradłby takiego grata, więc Marek ugryzł się w język.
 - Nie warto zachęcać złodzieja - rzekł tylko. - Weź kluczyki i chodź do mnie na skromny posiłek.
Ula nie odpowiedziała, jej wahanie oznaczało, że szuka argumentu, by iść do domu. Marek nie chciał na to pozwolić, ponieważ uważał, że trzeba oderwać jej myśli od bolesnej przeszłości.
 - Przejrzymy broszury, które podrzuciła mi pewna życzliwa osoba. Zrezygnowałem z lunchu w restauracji, więc w nagrodę powiesz mi, jaki warunek chciałaś postawić przed przyjęciem mojego zaproszenia.
Ula spiekła raka. Tym razem nie był to uroczy rumieniec, tylko gorąca czerwień wstydu.
 - Och, nie... - łudziła się, że zapomniał co bezmyślnie powiedziała, gdy była na tyle pewna siebie, by się przekomarzać. Teraz znowu czuła się niepewna, roztrzęsiona.
 - Och, tak - Marek był zły na siebie, że powoduje jej zażenowanie, ale na poły zapomniany, prymitywny i typowo męski instynkt kazał mu się domagać odpowiedzi.
Ula lekko wzruszyła ramionami, a Marek pomyślał, że dobrze wyćwiczyła ów gest i robi z niego użytek, gdy czuje się zagrożona.
 - Nic strasznego - spuściła oczy. - Zamierzałam uciec się do małego coś za coś, żeby nakłonić cię do przyjścia na jutrzejszą biesiadę dożynkową.
Marek zrozumiał, że mimo ostrego języka jest boleśnie nieśmiała. Taka kobieta stanowi najtrudniejszą zdobycz, a mężczyźni z natury są zdobywcami. Przez sześć lat Marek trwał w uśpieniu, lecz na widok rumieńców, trzepotania rzęs i drżących ust instynkty obudziły się, doszły do głosu. Miał ochotę ryczeć jak lew.
 - Przyjdzie cały Rysiów - pośpiesznie dodała Ula.
 - Wiem..
Zniechęcała go perspektywa przebywania w sali przepełnionej ludźmi, którzy potrafią żywiołowo się bawić, ale pociągała go możliwość przebywania z Ulą.
 - To jedyna okazja, żebyś spróbował, jak smakuje mój specjał - dodała półżartem.
 - Twoje pierogi, z moimi jeżynami, prawda?
 - Tak. Tym większy powód abyś przyszedł - pozornie była pewna siebie, bezpośrednia, wygadana. To jedynie fasada, bo często chowała się jak ślimak w skorupie. Marek nie chciał, żeby kryła się przed nim, dlatego nie uległ pierwotnym instynktom i nie pocałował jej.
 - Zastanowię się - obiecał. W głębi duszy wiedział, że pójdzie. Wyobraził sobie, że siedzi obok Uli na długiej ławie przy stole uginającym się pod talerzami z ciastem i dzbankami z winem, piwem, sokami owocowymi. Ula jest rozbawiona, ale przestaje się śmiać, gdy spogląda mu w oczy. Jej pełne usta są słodkim zaproszeniem. Może obejmie ją i... Będzie myślał o tym bez przerwy.
 - Dobrze, pójdę. Ale pod jednym warunkiem.
 - Jakim?
 - Wstąpisz do mnie i coś zjesz. Ty doradzisz mi, gdzie kupić materiał na altanę, a ja tobie, gdzie szukać dotacji - wyciągnął rękę - Urszulo czy umowa stoi?
 - Tak, panie Dobrzański.
 - Zapomniałaś, jak mam na imię?
 - Przyjmuje umowę... Marku.
Wiedziała, że nie powinna się tak do niego zwracać, nie powinna godzić się na jego warunki. Zamierzała mu pomóc, i chyba już nieco pomogła, ale bezpieczniej było, gdy zwracali się do siebie oficjalnie. Ironia też jest bezpieczniejsza. A może to jedynie złudzenia? Zachowywanie dystansu bywa grą, a wszelkie gry prowadzone przez dwoje ludzi są ryzykowne. Marek wymawiał jej nazwisko pieszczotliwie, ona też nie mówiła jego nazwiska obojętnie. Osobliwy obrót sprawy. Postanowiła wyzwolić sąsiada z więzów przeszłości, lecz role się odwróciły i to on ją wyzwala. Może nawzajem się ocalą?

 - Mamusiu, czy będzie przyjęcie? - spytała Gosia, gdy weszły do ogrodu.
Ula zrobiła zdziwiona minę.
 - Z jakiej okazji?
 - Za dwa tygodnie są moje urodziny. Chcę żeby wszyscy przyszli na moje przyjęcie.
Ula przystanęła, bo zobaczyła Marka wyrywającego zielsko spomiędzy kamieni na ścieżce. Zostawiła to zadanie na później, gdy po deszczu wszędzie będzie za mokro, a tutaj stosunkowo za sucho.
Marek uniósł głowę i popatrzył na Małgosię.
 - Ja też otrzymam zaproszenie?
Dziewczynka zrobiła wielkie oczy.
 - Pan? Przecież to dla małych dzieci.
 - Ty nie jesteś mała.
Ulę zaskoczyło, że Marek umie rozmawiać z dzieckiem, choć nie powinno jej to zdziwić. Przekonała się już, że jest dobrym słuchaczem. Wiedział kiedy milczeć, kiedy podsunąć odpowiednie słowo, kiedy zmienić temat.
 - Jestem najwyższa w klasie - Gosia westchnęła. - Mamusia mówi, ze rosnę jak zielsko.
 - A jakie? Czyżby stokrotki?
 - One są małe - dziewczynka rzuciła torbę z zabawkami i przykucnęła obok Marka.

Po ścięciu trawy stokrotki obficie zakwitły. W przeciętnym ogrodzie trawnik jest jednolicie zielony, lecz w ogrodzie z fantazją trawa jest usiana białymi gwiazdkami.
 - Zaraz panu pokażę - Gosia zerwała kilka stokrotek. - Widzi pan jakie małe.
 - To pewnie rośniesz jak mniszki.
 - Nie.
 - Więc chyba jak osty.
 - Może - spojrzała na matkę. - Osty są chwastami czy kwiatkami?
 - Zależy jakie i gdzie rosną. Zostawię cię z panem Dobrzańskim i wezmę się do pracy.
Dziewczynka niepewnie zerknęła na Marka, ale skinęła głową.
 - Dobrze. Będziemy robić wianki ze stokrotek. Umie pan panie...?
 - Znajomi mówią do mnie Marco.
 - To nie jest imię.
 - Po włosku Marek.
 - Aha. W mojej klasie jest jeden Marek. Okropnie nieznośny. Pokazać panu jak się plecie wianek? - nie czekając na odpowiedź, zaczęła zrywać stokrotki.
Ula pomyślała, że Marek obiecał pilnować jej córki, lecz nie bawić się z nią lub słuchać nieustannej paplaniny. Marek zerwał kilka kwiatków i nieudolnie splótł.
 - Powiedz mi, jakie ma być to przyjęcie.
Popołudnie udało się. Podczas pracy Ula na plecach miała promienie słońca, a w uszach przekomarzania Marka i radosny szczebiot Gosi.
 - Czas zrobić przerwę! - zawołał Marek.
Ula wyprostowała się i zdjęła rękawice.
 - Proszę, przyniosłem herbatę. Hmm, coraz tu ładniej.
 - Dziękuję za uznanie i za fachowe wyrwanie zielska na ścieżce.
 - Wstyd mi było leżeć do góry brzuchem, gdy ty harujesz. Wiesz, ogrodnictwo mi się nawet spodobało, a przedtem nigdy nie miałem na to czasu - wzruszył ramionami. - Zawsze byłem zaganiany - powiedział to tak, jakby uświadomił sobie, co tracił, jakby widział swą przeszłość, a nie teraźniejszość. Ula miała wrażenie, że grunt usuwa się spod jej stóp.
 - Po skoszeniu trawnika ogród wypięknieje. zastanowię się, jakim pestycydem potraktować stokrotki.
 - Koszeniem się zajmę ja - rozejrzał się. - Uważam, że stokrotki dodają trawnikowi uroku.
 - Byle było ich w miarę.
 - Myślisz, że jestem skąpy i chcę kosić trawę, żeby zaoszczędzić trochę pieniędzy?
 - Nie. Bardzo chętnie odstąpię ci zajęcie, którego nie lubię. I tak mam dość roboty - przyjrzała się Markowi i stwierdziła, że po dniu spędzonym na świeżym powietrzu wygląda lepiej. To nie kwestia opalenizny, ponieważ przyjechał opalony, a jednak wyglądał jakoś inaczej. Odprężony, bez sztucznego uśmiechu.
 - Dziękuję, że wytrzymałeś z moją gadułą.
 - Jest urocza, ma bujną wyobraźnię. Nie wiedziałem, że lalki prowadzą bogate życie towarzyskie - spojrzał na Małgosię, która chowała zabawki przemawiając do nich. - Możesz być z niej dumna. Chociaż... Wygłosiła dość krytyczne uwagi o dzieciach w klasie. Oraz o nauczycielach.
Ula uśmiechnęła się.
 - Zawarliśmy z nauczycielami umowę. Jeśli nie będą wierzyć we wszystkie bzdury, które usłyszą o nas, my uwierzymy w połowę tego, co usłyszymy o nich. No, czas na mnie...
 - Przepraszam, że cię przetrzymuję. Musisz przygotować się na biesiadę, prawda?
 - Drobiazg - zebrała narzędzia. - Pierogi już są zrobione, tylko trzeba je ugotować. No i przygotować dzban nalewki akacjowej. To była specjalność mojego taty. Był mistrzem nalewek.
 - Czy przyda ci się pomoc przy dostarczeniu specjałów na miejsce?
Ula popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
 - Przemyślałem sprawę.
 - Świetnie. Pomoc bardzo się przyda. A zatem do zobaczenia u mnie o wpół do szóstej.
Ula nie stroiła się na takie uroczystości. " Biesiada dożynkowa" brzmi szumnie, lecz to nie jest wielka gala, szczególnie dla osób, które nakrywają do stołu, a potem sprzątają. Po kąpieli posmarowała się luksusowym żelem od Ani i Maćka, uczesała się staranniej niż zwykle i pomalowała paznokcie lakierem bezbarwnym. Wiedziała, że prawie przez cały czas będzie w fartuchu, ale jednak wypadało ubrać się odświętnie. Wyjęła z szafy wzorzystą spódnicę oraz haftowaną bluzkę z dużym dekoltem. Ubrała się i poszła do lustra. Z rozpuszczonymi włosami i w wydekoltowanej bluzce wyglądała jak dziewczyna idąca na spotkanie z ukochanym. Prychnęła niezadowolona. - Od razu wszyscy się domyślą... Maciek oczywiście pierwszy. A jeszcze gorzej, że i Marek. - Prędko związała włosy gumką i włożyła inną bluzkę, kolorystycznie pasującą do spódnicy, Haftowana zostanie oddana na wyprzedaż, skąd zresztą pochodziła. - Zachciało mi się włożyć buty na wysokich obcasach. Też pomysł! - Zsunęła szykowne sandały i włożyła zwyczajne pantofle na niskich obcasach.
Kończyła czesać Gosię, gdy rozległo się pukanie.
 - Otwarte.
Była zadowolona, że jest zajęta.
 - Przyszedłem za wcześnie?
Gdy Ula spojrzała na wysoką sylwetkę o szerokich ramionach i długich nogach, ogarnęło ją podniecenie. Zacisnęła pięści. Córka odebrała to jako zakończenie czesania. Zeskoczyła z krzesła i podbiegła do gościa.
 - Lalki naradziły się z misiami i wyślą panu zaproszenie.
 - Gosia! Jeszcze nie skończyłam.
 - Przyjdzie pan?
Ula usłyszała w głosie córki błagalna nutę i przestraszyła się. Groziło im niebezpieczeństwo, którego nie przewidziała. Markowi brakowało żony. Małgosi brakowało ojca. A jej samej?
 - Małgorzato, siadaj!
 - Mogę zawieźć pierogi?
 - Bardzo proszę. Są w kuchni na tacy. Uważaj, bo jeszcze gorące. Dąbrowska i Ania już tam będą i powiedzą ci, gdzie je położyć.
 - Przyjadę po was. Gosiu, o przyjęciu porozmawiamy jak wrócę. Dobrze?
- Tak.
Dziewczynka uparła się, że pójdzie w wianku uplecionym przez Marka.


Przez pół wieczoru Ula była w rozterce. Pragnęła trzymać się z dala od Marka, aby chronić siebie i córkę. Lepiej nie oczekiwać zbyt wiele. Z drugiej jednak strony, chciała być blisko, by chronić go przed kłopotliwą ciekawością obecnych. On nie potrzebował jednak opieki. Odnowił dawne znajomości i chętnie ze wszystkimi rozmawiał. Ula odprężyła się i uznała, że pragnienie, żeby chronić Marka, okazało się śmieszne. Był dojrzałym człowiekiem, przez wiele lat obracał się wśród egzotycznych ludów. Nie potrzebował opiekunki. Wręcz przeciwnie! Zdawał się nie zauważać jej obecności.
 - O, nareszcie cię znalazłem! - zawołał Maciek. - Zabieram dzieci do domu i Zuzka chce, żeby Gosia u nas nocowała. - Ula była w kuchni. Ukryła się tam, żeby nie zdradzać się przed nikim ze swoimi uczuciami. - Pozwolisz jej?
Zdziwiła się, że przyjaciel uprzejmie pyta, zamiast oznajmić, że zabiera chrześnicę.
 - Tak. Jeśli nie sprawi kłopotu.
 - Nigdy nie sprawia kłopotu. Dziewczyno, co ty tu robisz?
 - Jak to co? Sprzątam.
 - Zostaw. To nie twoja działka. Rozkład zadań wisi na ścianie - Maciek wskazał listę, na której nie było Uli.
 - Ale ja zawsze...
 - Dość już zrobiłaś, teraz czas na zabawę.
 - Przecież się bawię.
 - Sama? Tutaj? A tam pewien przystojny mężczyzna jest oblegany przez te kobiety, których mężowie nie trzymają krótko. Wybacz, ale nie rozumiem.
 - Uważasz, że powinnam prowadzić go za rękę?
 - Ulka, przecież przyjechał z tobą.
 - Raczej tylko pomógł mi przywieźć różne rzeczy. Przez cały wieczór nawet na mnie nie spojrzał.
 - A ty patrzyłaś na niego? Jedni stale patrzą na siebie, inni nie. Czasami to drugie jest bardziej wymowne - nie wiadomo jak Ula znalazła się w objęciach Maćka.
 - Przepraszam. Bardzo cię przepraszam Maciek. Ty zawsze masz rację.
 - Szczególnie, gdy chodzi o ciebie - Maciek pogłaskał ją jak małe dziecko. - Miałem rację, gdy zaryzykowałem, chociaż wszyscy patrzyli na mnie jak na szaleńca. Ale mylili się. Przez to, że trzymałem cię tak blisko siebie, nie mogłaś rozwinąć skrzydeł. Co do Marka, też się pomyliłem. Powinienem mieć więcej wiary w ciebie. To ja muszę ciebie przeprosić.
 - Nie masz za co - Ula otarła łzy i uśmiechnęła się. - Tylko wciągałam Marka do rozmowy. Nawet, gdy nie chciał mnie słuchać, gadałam.
 - Jak ja do ciebie.
 - Usunęłam trochę chwastów, roślina dostała słońca i może rosnąć.
 - Właśnie o to chodziło. Ważne, że zrozumiałaś, co trzeba zrobić i odważnie wykonałaś trudne zadanie. Zaraz na początku Ania odwiedziła Marka i nie poznała go, bo tak mizernie wyglądał. Nie przypominał pewnego siebie prezesa warszawskiej firmy modowej, w której kiedyś pracowała.
 - Wcale nie wyglądał tak źle - zaprotestowała Ula. - No, ale ja nie widziałam, go w czasach, gdy był szczęśliwy i wiódł idealne życie.
 - Nikomu nie wiedzie się idealnie. Gdyby zadowolenie z życia było zagwarantowane, nie mielibyśmy do czego dążyć. Pewnie wciąż mieszkalibyśmy w jaskiniach. Marek musiał przekonać się, że życie znowu może być dobre. Widziałem, jak na ciebie patrzy. On jest w połowie drogi.
 - Ale Małgosia...
 - Wiem, że go lubi, bo powiedziała mi, jak spędziła czas w ogrodzie.
 - Boję się, że za bardzo mi na nim zależy i że Gosia zbyt go polubiła.
 - Też się obawiałem, bo byłem pewny, że będziesz cierpiała. I że jeśli tak się stanie, nie poradzisz sobie z uczuciami. Byłem nadopiekuńczy. Jestem egoistą, bo chciałem, żebyś tu została, żebyś nie zabierała nam Gosi. Obiecałem to twojemu ojcu, że nie pozwolę, abyś kiedykolwiek cierpiała. Teraz wiem, że cierpieć będziesz na pewno tylko w jednym przypadku - jeśli cofniesz się przed ryzykiem.
 - Człowiek nie powinien uciekać, czy chować głowy w piasek. Gdy poznałam Marka, zrozumiałam, że wciąż uciekam...
 - Oboje dowiedzieliście się czegoś pożytecznego i czas tę wiedzę przełożyć na praktykę. Jesteście inteligentni, więc sądzę, że ze wszystkim się szybko uporacie. Przyniosłem coś co się przyda. Proszę.
Speszona Ula podziękowała, odszukała Gosię, a potem długo stała przy drzwiach, patrząc w ślad za odjeżdżającymi. Miała nieprzepartą ochotę iść do domu i zapomnieć o tym, że musi uciekać.
Marek siedział w głębi sali. Wiedziała, że wszyscy będą ją obserwować, gdy pójdzie w jego stronę.
 - Myślałem, że chcesz zniknąć beze mnie - obejrzała się. Marek stał obok. Ucieszyła się, że nie musi iść przez całą salę.
 - Wcale nie chciałam zniknąć. Pożegnałam się z Gosią, która pojechała do Szymczyków. Ona i Zuzia są jak papużki nierozłączki. Przez rok chowały się w jednym pokoju razem. Masz już dość?
 - Rozmów tak. Bałem się , że do końca zostaniesz w fartuchu i nie będę miał okazji poprosić cię do tańca.
 - Do tańca? - szczerze zdziwiła się Ula. - Nie musisz się poświęcać, naprawdę.
 - Dajesz mi kosza?
Ula popatrzyła na salę. Przy dźwiękach spokojnej muzyki tańczyło kilka par. Nie wiedziała, czy cieszyć się, że Marek ją obejmie, przytuli. Pomyślała, że dobrze byłoby przestać uciekać, znaleźć przystań w jego ramionach.
 - Nie, ja tylko...
 - Tylko co?
 - Nigdy tu nie tańczyłam.
 - Czy w Rysiowie są sami ślepcy?
 - Skądże - zarumieniła się zażenowana. - Zwykle przez cały czas byłam w kuchni i wcześnie wracałam do domu ze względu na małą. Tym razem jakoś inaczej rozplanowano obowiązki.
Marek uśmiechnął się.
 - Już dawno nie tańczyłem, więc jesteśmy w podobnej sytuacji. Będziemy nawzajem się instruować. Ty tu kładziesz rękę, - położył jej dłoń na swoim ramieniu - a moja, jeśli dobrze pamiętam, powinna być tutaj. Czy, jak dotąd, postępuję prawidłowo?
 - Chyba tak - szepnęła Ula ledwo dosłyszalnie.
 - Będzie lepiej jeśli się przysuniesz.
Ula zamrugała. Starała się skupić na tym, co Marek mówi, a nie na jego ustach. Przesunęła się o centymetr.
 - Trochę bliżej.
Stał bez ruchu, aby jej zostawić decyzję. Ula przesunęła się zaledwie o dwa centymetry, ale odległość od Marka wydała się jej niebezpiecznie mała.
 - Sądziłam, że nikt tak nie tańczy.
 - Wszystko inne to udawanie, tylko rytmiczne podrygi. Ty robisz pierwszy krok.
Ula ruszyła w stronę sali.
 - Nie tam. Widzę, że jednak mężczyzna musi przejąć inicjatywę - objął ją i poprowadził na pusty taras. - Tu mniejszy tłok.
Trochę przesadził!
Milcząc, tańczyli w takt romantycznej melodii. Powoli zapadał zmierzch.
 - Ula - odezwał się Marek.
 - Słucham?
 - Pierogi były pyszne.
 - Dziękuję.
Ośmieliła się oprzeć głowę na jego ramieniu. Gdy muzyka ucichła, zdziwiła się, że pod nogami mają trawę zamiast betonu.
 - Proboszcz prosi, żebym wygłosił pogadankę o walce z głodem na świecie. Obiecałem...
 - Możesz wykupić się hojnym datkiem.
Marek stanął i spojrzał na nią zaskoczony.
 - Naprawdę?
 - To jego stara sztuczka. powinnam cię uprzedzić, że nasz proboszcz nie zna wstydu.
Marek przyciągnął ją do siebie.
 - Cieszysz się, że namówiłaś mnie na przyjście?
 - Wcale nie namawiałam.
 - Czyżby?
Ula uniosła głowę. Marek długo patrzył w jej błękitne oczy.
 - Ula - rzekł ciszej.
 - Co?
 - Lubię dźwięk twojego imienia.
Poczuła muśnięcie ust na policzku.
 - Ula...
 - Tak?
Pocałował ją w usta. Bardzo delikatnie, a mimo to świat zawirował, a ciało zastygło w oczekiwaniu na coś więcej. Marek zrozumiał to i następny pocałunek był inny, również delikatny, ale pytający, a jednocześnie zapraszający. Ula rozchyliła wargi. Pocałunki obudziły w niej uczucia, które tłumiła. Przeżywała coś, o czym czytała, ale nie wierzyła, że istnieje. Zrozumiała potęgę pożądania, moc, która sprawia, że ludzie stawiają wszystko na jedną kartę, gdy ktoś przemówi do ich serca.
 - Na tę chwilę czekałem przez cały wieczór - szepnął Marek.
 - A ja przez całe życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz