Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 6 grudnia 2015

"BÓL ISTNIENIA" - rozdział 6,7,8,9



ROZDZIAŁ 6


Firmowy opłatek dobiegał końca. Dzisiaj już nikt nie myślał o pracy, bo wszyscy byli podekscytowani zbliżającymi się świętami. O trzynastej Marek pozwolił na wcześniejsze wyjście do domu, z czego skwapliwie skorzystano. Został w biurze tylko z Ulą.
 - A ty Ula nie zbierasz się do domu?
 - Tak, tak. Zaraz się zbieram. Jednak zanim tam dotrę muszę jeszcze zrobić zakupy. Chciałam kupić jakieś drobne upominki i trochę spożywczych rzeczy.
 - Wiesz co? Pojedźmy razem, a jak już wszystko kupisz odwiozę cię do domu. Nie dasz rady dowieźć tego autobusem.
 - Marek. Naprawdę nie musisz. Jakoś poradzę sobie.
 - Nie protestuj Ula, ja i tak nie mam nic lepszego do roboty. Poza tym sam muszę kupić jakieś prezenty, bo wigilię spędzam u rodziców. - Uśmiechnęła się rozbrajająco.
 – No skoro tak, to bardzo dziękuję.
Na parkingu przed supermarketem uchylił okno i powiedział do psa.
 - Baron zostajesz. Pilnuj auta.
Dużo tego było. Ula tym razem nie oszczędzała aż tak bardzo. Zarówno wysokość wypłaty jak i premii pozwoliła jej na niewielkie szaleństwo. Kupiła rodzinie praktyczne prezenty i całe świąteczne zaopatrzenie. Zapełnili bagażnik aż po klapę. Była wdzięczna Markowi. Z pewnością nie byłaby w stanie unieść się z tym wszystkim. Kiedy podjechał pod bramę zaproponowała mu herbatę.
 - Wejdź chociaż na moment. Tata już od dawna chce cię poznać, a i moje rodzeństwo też.
 - Tata wie, w jakich okolicznościach się poznaliśmy? – spytał z obawą.
 - Tata tak, ale reszta nie. Ojca musiałam uświadomić. On bardzo lubił Piotra i nie dał nic na niego powiedzieć. W ten sposób otworzyłam mu oczy. Betti będzie zachwycona Baronem, bo opowiadałam jej o nim. Chodźmy.
Obładowani do granic możliwości weszli do środka. W przedpokoju natychmiast zmaterializowała się cała rodzina. Jasiek i Józef odebrali od nich pakunki i siatki. Zauważyli psa i trochę się przestraszyli.
 - Nie bójcie się – uspokoiła ich Ula. - Baron, to łagodny i słodki olbrzym. A to tato jest Marek Dobrzański, mój szef i przyjaciel. – Józef podszedł do gościa i uścisnął mu dłoń.
 - Serdecznie pana witamy, – powiedział wzruszony - a ja jestem tak bardzo panu wdzięczny za Ulę. Za wszystko, co pan dla niej zrobił. Tacy ludzie jak pan to prawdziwe unikaty.
 - Przesada – Marek uśmiechnął się do Cieplaka ukazując te wdzięczne dołeczki – i naprawdę nie ma za co dziękować. Nie będzie miał pan nic przeciwko, jeśli zostaniemy chwilę? Ula zaproponowała herbatę.
 - Oczywiście, że nie. Będzie nam bardzo miło. Proszę, proszę dalej, ja już wstawiam wodę.
Usiedli w pokoju gościnnym. Mała Betti nie mogła się oderwać od psa. Była nim zachwycona, a on poddawał się jej pieszczotom z prawdziwą przyjemnością mrużąc oczy, gdy drapała go za uchem.
Wszedł Józef z herbatą i zwrócił się do Marka.
 - A ja mam propozycję. Najpierw wypijemy herbatę, a potem zapraszam pana na prawdziwy, domowy obiad. Dzisiaj moje popisowe danie i nie chcę słyszeć odmowy. Jestem pewien, że takiej pieczeni pan jeszcze nie jadł.
 - Ja bardzo dziękuję panie Józefie, ale to chyba zbyt duży kłopot.
 - Żaden kłopot a i dla psa będzie niezła uczta. Zostało sporo mięsa z rosołu. Zwykle Ula je mieli i robi z niego pierogi. Trochę mamy ich dość, bo zwykle są to ogromne ilości, które musimy jeść przez kilka dni. To prawdziwe szczęście dla nas, że przywiózł pan Barona. Proszę mi wierzyć – wesołe iskierki zamigotały w oczach Cieplaka i roześmiał się na całe gardło widząc minę swojej córki. – No nie bocz się córcia. Wiesz, że uwielbiamy twoje pierogi, ale co za dużo to nie zdrowo.

Był zachwycony tą rodziną. Tu nikt niczego nie udawał a szczerość mieli wypisaną na twarzach. Obiad był wspaniały, czego Marek nie omieszkał podkreślić.
 - Już dawno nie jadłem nic równie dobrego. To było pyszne panie Józefie. Bardzo dziękuję.
Kiedy dzieciaki poszły do siebie a Ula zajęła się zmywaniem naczyń, Józef zaczął się zwierzać Markowi.
 - Ja wiem panie Marku, że zna pan historię małżeństwa Uli, bo opowiedziała ją panu. Ja do dzisiaj nie mogę sobie wybaczyć, że byłem taki głupi i zaślepiony. Myślałem, że to małżeństwo będzie dla niej czymś naprawdę dobrym. Piotr wydawał się uczciwym i bardzo szlachetnym człowiekiem. Dzięki niemu przyspieszono moją operację i myślę, że gdyby nam w tym nie pomógł, ja dzisiaj nie rozmawiałbym z panem. Ona przez półtora roku była tak bardzo nieszczęśliwa i nigdy nie poskarżyła się na swój los tylko cierpiała w milczeniu. Gdybym ja wiedział… Gdybym tylko wiedział, że jest jej tak bardzo źle, już dawno sam bym ją namawiał na rozwód. Przyznała mi się, że chciała się zabić i że to pan ją uratował. Za to będę panu wdzięczny do końca moich dni. Nikt nie targnie się na życie bez ważnego powodu, a ona była już u kresu wytrzymałości. Nigdy bym nie przypuszczał, że Piotr ma również drugie oblicze. Bardzo złe oblicze.
 - To nie jest dobry człowiek panie Józefie, a powinien taki być choćby ze względu na zawód jaki wykonuje. Nie ma w nim współczucia a przede wszystkim taktu i ogłady towarzyskiej. Ja myślę, że on ma jakieś kompleksy. Bardzo chce wejść do elity i to jest jego główny priorytet. Bardzo też chce być najlepszym kardiochirurgiem i dąży do tego po trupach. Ja miałem okazję go poznać wtedy na bankiecie organizowanym przez moją mamę. Zachowywał się jak prostak a już sposób w jaki potraktował Ulę był całkowicie nie do przyjęcia. Musiałem zareagować, bo nie mogłem na to patrzeć. Nie mogłem patrzeć jak poniża ją przed gronem swoich kolegów i przed innymi ludźmi z branży. To było okropne. Ona stała bezradnie nie mogąc wyksztusić słowa i tylko potrafiła płakać, a on pastwił się nad nią bezlitośnie kpiąc z niej i szydząc. Musiała się czuć strasznie i najlepszym co można było zrobić w tej sytuacji, to zabrać ją stamtąd. Tak też zrobiłem i przywiozłem ją tutaj. Na szczęście niedługo będzie miała to za sobą i uwolni się od tego drania.
 - I za to też dziękuję. Za załatwienie prawnika i za pracę, którą jej pan zaoferował. Ona ewidentnie odżyła, bo robi to, co lubi.
 - Zatrudnienie jej to była najlepsza decyzja w moim życiu. Jest naprawdę świetna w tym co robi. Już nie wyobrażam sobie firmy bez niej.
 - A o czym wy tak plotkujecie? – Ula weszła do pokoju wycierając dłonie w kuchenną ściereczkę.
 - O niczym szczególnym córcia. Skończyłaś już? To może zrobisz jeszcze kawy panu Markowi?
 - Nie, nie panie Józefie, ja będę się już zbierał. I tak zmarnowaliście przeze mnie mnóstwo czasu.
 - No co też pan opowiada. Zawsze jest pan tu mile widzianym gościem, więc jeśli tylko będzie miał pan ochotę, proszę nas odwiedzać.
 - Dziękuję. Wyjdziesz jeszcze ze mną Ula?
 - Wyjdę. Narzucę tylko płaszcz.

Stał wraz z nią przed bramą i mówił.
 - Dziękuję Ula za to popołudnie. Już dawno nie miałem takiego udanego dnia. Mam dla ciebie pewną propozycję, a właściwie to zaproszenie. Organizuję u siebie w domu Sylwestra. To taka domówka dość kameralna, bo będzie tylko Sebastian z Violką i paru kumpli ze studiów z dziewczynami i żonami. Ja jeden jestem singlem, bo Baron się nie liczy – roześmiał się. – Zgodzisz się być moją drugą połówką? Proszę – popatrzył jej w oczy z nadzieją.
 - To bardzo miłe z twojej strony Marek, tylko że ja nie wiem, czy nadaję się na takie imprezy. To chyba nie jest dobry pomysł… - powiedziała niepewnie. – Poza tym ja nawet nie mam odpowiedniego stroju na taką zabawę. Piotr kiedyś kupił mi dwie eleganckie sukienki, ale zostawiłam je. Nie chciałam niczego, co musiałabym mu zawdzięczać.
 - Tym się nie martw. Febo-Dobrzańskie magazyny pełne są eleganckich ciuchów, które się nie sprzedały. Po świętach możemy tam podjechać i wybierzesz sobie coś – złożył ręce jak do modlitwy. – Proszę cię Ula nie odmawiaj mi. Mam tańczyć z Baronem? On potrafi wiele rzeczy, ale tańczyć nie nauczyłem go jeszcze, bo jest za młody – przybrał strapiony wyraz twarzy. Parsknęła śmiechem i pieszczotliwie pogłaskała stojącego obok niej psa.
 - No dobrze… Zgadzam się. Ale tylko dlatego, że nie chcę, żebyś męczył to biedne zwierzę nauką tańca. – Momentalnie jego oblicze rozjaśniło się szczęśliwym uśmiechem. Porwał ją w ramiona i okręcił się wokół własnej osi wyciskając na jej ustach siarczystego buziaka.
 - Dzięki Ula! Będzie wspaniale! Zobaczysz!
Zarumienioną postawił wreszcie na ziemi.
 - Co ty wyprawiasz Marek? Jesteś kompletnym wariatem.
 - Ale za to jakim szczęśliwym. Dobranoc Ula. Dziękuję – pochylił się jeszcze i cmoknął jej zaróżowiony policzek. Wpuścił do samochodu Barona i odjechał z piskiem opon.
Stała jeszcze chwilę i kręciła głową. Pierwszy raz widziała u niego taką spontaniczność. Bezwiednie dotknęła dłonią policzka a potem ust. Ten pocałunek był bardzo żywiołowy i nieco ją zaskoczył, ale musiała przyznać, że był też miły. Tak naprawdę to nigdy nie myślała o Marku jako o potencjalnym chłopaku, bo o żadnym mężczyźnie nie myślała w taki sposób. Ma teraz przed sobą rozwód i na razie nie chce nowego związku a już na pewno nie jest na taki gotowa.
On wracał do Warszawy z uśmiechem na twarzy. Miał świadomość, że wprawił ją tą żywiołową reakcją w lekkie zakłopotanie, ale nie mógł powstrzymać swoich emocji. Jej usta smakowały tak słodko.
 - Kochamy Ulę, prawda piesku? – mówił do Barona. – Bardzo kochamy i zrobimy wszystko, by z nami była. Lubisz Ulę? – Pies mruknął. – Pewnie, że lubisz. Trudno jej nie lubić. Jest dobra, łagodna i miła a w dodatku śliczna. Jeszcze trochę piesku wytrzymamy, a jak pozbiera się już po rozwodzie, powiemy, co do niej czujemy. Może i ona nas pokocha równie mocno?

Święta minęły. Marek pomny tego, co obiecał Uli, zabrał ją do magazynów. Ich zawartość przytłoczyła ją i gdyby nie pomoc Dobrzańskiego pewnie nic by nie wybrała. W końcu zdjął z wieszaka zjawiskowe cudo w kolorze śliwki i podał jej.
 - Myślę Ula, że ta będzie świetna. Musisz przymierzyć. Gdzieś tu widziałem czółenka, które by pasowały. Ty idź mierz a ja poszukam.
Suknia leżała jak ulał. Przyjrzała się sobie krytycznie. Była znacznie szczuplejsza niż przed ślubem z Piotrem. Te wszystkie wyzwiska, które słyszała od niego każdego dnia skutecznie hamowały jej apetyt. Najczęściej nic nie mogła przełknąć, bo dławiła się własnymi łzami.
 - I jak Ula? Dobra? – usłyszała głos Marka. – Mam te buty.
Wyszła zza parawanu a on spojrzał na nią z zachwytem w oczach.
 - Mój Boże… ależ jesteś piękna… Wiedziałem, że ta suknia będzie najlepsza. Przymierz buty.
Do tego stroju znalazły się i inne dodatki. Skompletowali wszystko i wrócili do firmy. W trakcie drogi powrotnej mało się odzywała aż się zaniepokoił.
 - Czemu nic nie mówisz Ula? Nie jesteś zadowolona?
 - Nie, nie… - uśmiechnęła się łagodnie. – Myślałam nad tym rozwodem i chyba muszę zadzwonić do Kuźmińskiego. Chciałabym się dowiedzieć, czy nie można przy okazji jednej sprawy załatwić też powrót do panieńskiego nazwiska. Nie chcę nosić nazwiska Piotra.
 - Jeśli chcesz, to ja zadzwonię i dowiem się wszystkiego. Być może będzie to możliwe i upieczesz od razu dwie pieczenie przy jednym ogniu.
 - Naprawdę mógłbyś? To wspaniale. Mnie jakoś nadal jest niezręcznie tak pytać go o każdą rzecz, choć jest naprawdę bardzo miły. Wy znacie się dobrze i z pewnością powie ci wszystko na ten temat.
Już w gabinecie wybrał numer do mecenasa. Przywitał się z nim i spytał, czy zaliczka odnośnie wiadomej sprawy dotarła.
 - Dotarła. Dziękuję. Nie musiałeś się tak spieszyć. Równie dobrze mogliśmy to załatwić po rozprawie. A czemu dzwonisz? Masz jakąś konkretną sprawę?
 - Mam. Wiesz może, czy przy okazji tego rozwodu Ula mogłaby załatwić powrót do panieńskiego nazwiska? Ona już nie chce nazywać się Sosnowska.
 - No niestety, w czasie rozprawy nie, bo to nie leży w kompetencji tego sądu. Jednak w ciągu trzech miesięcy od chwili uprawomocnienia się orzeczenia rozwodu ona może je zmienić. Takie rzeczy załatwia się w urzędzie stanu cywilnego Musi złożyć oświadczenie przed kierownikiem urzędu, że chce powrócić do nazwiska, które nosiła przed zawarciem małżeństwa. To wystarczy. Dołączy kopię orzeczenia i wypisze krótki wniosek. To załatwia sprawę. Potem tylko musi wymienić wszystkie dokumenty, ale to rozumie się samo przez się.
 - Bardzo ci dziękuję za te informacje. Zaraz jej przekażę. Do zobaczenia.
Powiedział jej wszystko, czego dowiedział się od prawnika. Zapewnił, że to tylko formalność i nikt nie będzie robił jej problemów. Uspokoiła się. Dla niej to było ważne, bo nie chciała, by cokolwiek łączyło ją z tym człowiekiem.

W sylwestra dał wszystkim pracownikom wolne. Mało kto spędzał tę wyjątkową noc w domu i prawie każdy gdzieś szedł jak nie na domówkę, to na bal na sali. Ludzie przyjęli decyzję prezesa bardzo entuzjastycznie i już od rana się szykowali na powitanie nowego roku. Marek zamówił catering z najlepszej restauracji w mieście. Miał go odebrać o szesnastej. Umówił się z Ulą godzinę wcześniej. Chciał, by pomogła mu ogarnąć to wszystko i trochę przystroić mieszkanie. Po raz pierwszy miała u niego gościć i zależało mu, żeby odniosła jak najlepsze wrażenie. O piętnastej podjechał pod dom Cieplaków i już po chwili witał się z całą rodziną. Obiecał, że odstawi Ulę całą i zdrową następnego dnia do południa. Zabrał od niej pokrowiec z suknią i torbę z drobiazgami. Miała się przebrać u niego. Wprost z Rysiowa podjechali pod restaurację. Tam uiścił zapłatę i odebrał przygotowane jedzenie.
Była pod wrażeniem tego pięknego, dużego domu. Nie był zwykłym betonowym klockiem jakich wiele. Zdecydowanie się wyróżniał. Przede wszystkim był niewidoczny od strony drogi, bo odgradzał go od niej posadzony, gęsty szpaler iglaków. Imponująca, ręcznie kuta brama prowadziła na podjazd wyłożony kolorową kostką zwaną popularnie puzzlami. Wysiadła z samochodu i z zachwytem rozejrzała się dokoła.
 - Marek… Jak tu pięknie… Nie wiedziałam, że masz taki wspaniały dom. Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem. – Uśmiechnął się do niej wdzięcznie.
 - Cieszę się, że ci się podoba. Chodź, wejdziemy. Zimno jest. Słyszę Barona. Taki sprytny, że poznaje samochód po pisku opon.
Wzięli po dwie tace i weszli do środka. Psu z radości chciał się urwać ogon. Bali się, że nie doniosą tych tac do kuchni, bo Baron był dosłownie wszędzie. W końcu Marek zniecierpliwił się.
 - Baron! Siad! – Pies posłusznie przysiadł z niezbyt szczęśliwą miną a oni już swobodnie przeszli do kuchni. – Rozgość się Ula. Ja przyniosę resztę.
Wszystko tu było imponująco nowocześnie urządzone z wielkim smakiem i na pewno nie tanio jednak bez przeładowania i zbytniego przepychu. Piękna kuchnia z wyspą na środku, otwarta na duży, przytulny salon. Zdjęła płaszcz i powiesiła w przedpokoju, który jednak nie przypominał typowego przedpokoju a raczej wielki pokój z lustrami i wygodnymi, tapicerowanymi pufami. Zerknęła na Barona, który nadal siedział bez ruchu. Przysiadła na jednej z puf.
 - No chodź tu do mnie nieszczęśniku. Skrzyczał pan, co? – Zwierzę podeszło do niej a ona z czułością wplotła palce w jego gęstą sierść. – No już, już dobrze. Nie gniewaj się – przytuliła twarz do jego pyska. – Jesteś taki kochany i grzeczny. Uwielbiam cię.- Lizał jej ręce i policzki. Zaśmiała się. – Cudowne są te twoje pocałunki wiesz? – Tak zastał ją Marek. Pomogła mu przenieść resztę rzeczy do kuchni.
 - Zapakujemy na razie wszystko do lodówki. Trzeba rozciągnąć stół i nakryć. Napompujemy też trochę balonów. Chodź, oprowadzę cię po domu, żebyś miała rozeznanie. Tu na dole są dwa pokoje i gabinet. Na prawo masz łazienkę i ubikację – otwierał po kolei drzwi do każdego pomieszczenia i objaśniał. Łazienka przyprawiła ją o zawrót głowy. Była ogromna. Dominowało w niej wielkie jacuzzi i kabina prysznicowa. Jedna ściana wyłożona lustrami.
 - W życiu nie widziałam takiej dużej łazienki – wykrztusiła. Roześmiał się.
 - Lubię przestrzeń Ula, a łazienka jest w sam raz. Chodźmy na górę. Tam są cztery pokoje i podobnej wielkości łazienka i ubikacja. To właściwie kalka parteru tyle, że tam nie ma salonu i kuchni.
Kiedy po obejrzeniu wszystkiego zeszli z powrotem na dół spytała.
 - Na co ci taki wielki dom? Jestem pewna, że z większości tych pomieszczeń nie korzystasz. Poza tym bardzo trudno utrzymać coś takiego. Kiedy ty masz czas sprzątać? Tu można jeść z podłogi. – Kolejny raz się roześmiał.
 - To wszystko prawda, ale kupiłem go z myślą o przyszłości. Przecież wiecznie nie będę sam, prawda? Może kiedyś będę miał dzieci? Bardzo chciałbym mieć dzieci, a ty?
 - Ja? Nigdy nie zastanawiałam się nad tym. Może na początku, ale szybko mi przeszło. Na pewno nigdy nie chciałam mieć dzieci z Piotrem. Zresztą tobie może się to marzenie spełnić szybciej niż myślisz. Sam mówiłeś niedawno, że kogoś kochasz. Może ten ktoś też odwzajemnia to uczucie? Powinieneś pogadać z dziewczyną, bo inaczej się nie dowiesz. To kto ci tu robi porządki? Nie wierzę, że ogarniasz wszystko sam.
 - Wynajmuję kobietę do sprzątania. Ukrainkę Katię. Przychodzi tu trzy razy w tygodniu. Sam nie dałbym rady. Kobieta jest bardzo rzetelna i bardzo solidna. Na Ukrainie zostawiła męża i trójkę dzieci. Sumiennie pracuje na każdy grosz, a ja doceniam to co robi i wynagradzam uczciwie. To co Ula. Wiesz już gdzie co jest. Zrobię nam kawę i zabierzemy się do roboty, dobrze? Jeszcze tylko Barona nakarmię i możemy zaczynać.



ROZDZIAŁ 7


Salon zaczynał przypominać salę balową. U sufitu wisiały napompowane balony a ze ścian zwieszały się girlandy z kolorowej bibuły. Rozłożyli duży stół i nakryli białym obrusem. Ula poukładała talerzyki dla dziesięciu osób a obok nich sztućce. Marek zajął się muzyką i alkoholami. Tuż przed dwudziestą zaczęli pojawiać się goście. Pierwsi przyszli znajomi Marka. Małżeństwo. Oboje studiowali z nim na jednym roku. Monika i Witek. Po nich kolejny kolega Mariusz z dziewczyną Wandą i małżeństwo Lucyna i Tomek. Na końcu zjawił się Sebastian z Violettą. Impreza zaczęła się powoli rozkręcać. Ula z pomocą Marka i Violi poustawiała półmiski z przystawkami i ciastami. Zrobili wszystkim kawę i wnieśli napoje. Marek włączył muzykę. Przyciemnili światła, by zrobić bardziej intymny nastrój. Nogi same rwały się do tańca. Marek poprowadził Ulę na środek pokoju. Objął ją wpół i zaczął się kołysać w rytm muzyki. Przyciągnął ją mocniej do siebie i wtulił twarz w jej rozpuszczone włosy chłonąc ich subtelny, owocowy zapach. Poczuła się nagle tak bardzo bezpieczna. Zadziwiająco dobrze było utonąć w ramionach Marka. Z Piotrem nigdy nie tańczyła. Nie miała skali porównawczej, ale była pewna, że z mężem nie czułaby się dobrze w tej konfiguracji. On nigdy nie wykonywał w stosunku do niej żadnych czułych gestów, o żadnym przytulaniu nie było mowy. Trochę się spięła, gdy Marek zaczął gładzić ją po plecach, ale to było miłe uczucie, więc nie protestowała. Rozluźniła się i poddała melodii. Potem tańczyła ze wszystkimi mężczyznami, jednak ze zdumieniem stwierdziła, że najlepiej czuje się w ramionach Marka. Do północy przetańczyła tylko z nim. Pięć minut przed dwunastą Dobrzański zaproponował, by wzięli szampana, kieliszki i wyszli przed dom. Wraz z Sebastianem zniknął na chwilę gdzieś na jego tyłach. Kiedy wybiła północ zobaczyli wystrzeliwujące w górę fajerwerki. To była niespodzianka, którą przygotował wraz z Sebą dla swoich gości. Rozlali szampana i zaczęli składać sobie życzenia. Kiedy niebo już zgasło i wszyscy weszli do środka on zatrzymał ją jeszcze na zewnątrz. Stanął naprzeciw niej i wyszeptał.
 - Mam nadzieję Ula, że ten nowy rok przyniesie ci same szczęśliwe dni, że szybko uwolnisz się od Piotra i wreszcie zaczniesz żyć pełną piersią. Wszystkiego najlepszego – pochylił się i delikatnie przytulił do jej warg. Oderwała się od niego po dłuższej chwili. Jej oczy były ogromne i wyrażały pytanie.
 - Marek… Co ty robisz…? Przecież kochasz już kogoś. Tak nie można…
Dłonią ujął jej podbródek i zapatrzył się w te dwa ogromne błękity. Planował wyznać jej miłość kiedy będzie już wolną kobietą, ale ten magiczny wieczór sprawił, że zmienił zdanie.
 - Ula… Czy ty nie rozumiesz? To ciebie kocham. Ciebie. Kocham cię od momentu, gdy taką biedną i nieszczęśliwą Baron wyłowił z wody. Ja wiem, że nie jesteś gotowa na nowy związek. Wiem jak wielką traumę masz po tym pierwszym. Wiem też ile lęku jest w tobie przed nieznanym. Ale ja nie jestem taki jak Piotr. Ja nigdy nie mógłbym cię skrzywdzić. To co powiedziałem, na pewno jest dla ciebie zaskoczeniem, ale nawet nie wiesz jak marzę o tym, byś i ty pokochała mnie choć w połowie tak mocno jak ja kocham ciebie – widząc jej wahanie mówił dalej. – Jestem tego świadomy, że nie dasz mi dzisiaj odpowiedzi, że potrzebujesz czasu. Ja poczekam Ula. Poczekam tyle ile trzeba. Może kiedyś odwzajemnisz moje uczucie.
Była w szoku. Marek ją kocha? Ale jak…? Kiedy…? Patrzyła mu w oczy przez chwilę. Jego słowa poraziły ją i tak bardzo zaskoczyły. Przełknęła nerwowo ślinę i wyszeptała.
 - Marek…To nie jest tak, że nie czuję do ciebie nic. Na pewno mogę powiedzieć, że nie jesteś mi obojętny i na pewno jesteś kimś bardzo ważnym w moim życiu. Musisz jednak zrozumieć, że ja już raz wyszłam za mąż z wdzięczności. Z wdzięczności za uratowanie mojemu ojcu życia i to okazało się największym moim błędem. Wiele ci zawdzięczam, bardzo wiele i nie chciałabym pomylić tego z miłością. Ja… muszę sobie najpierw to wszystko przemyśleć, dojść do ładu sama ze sobą i ze swoimi uczuciami też. Musisz być cierpliwy Marek i dać mi czas, bym mogła zapomnieć o tym co było i z czystym sumieniem otworzyć nową kartę mojego życia.
Uśmiechnął się do niej gładząc jej zmarznięty policzek.
 - Ten kosz nie był taki bolesny Ula i dał mi nadzieję. Dziękuję. A teraz chodźmy. Dzisiaj świętujemy do rana.

Wróciła do domu z głową wypełnioną różnymi myślami. Miała nad czym myśleć. Wiele rzeczy wydarzyło się tego wieczora. Rzeczy, których doświadczała po raz pierwszy. Po raz pierwszy tak wielką przyjemność sprawił jej taniec. Z Piotrem nigdy nie tańczyła. Wesela przecież nie było, tylko skromne przyjęcie w domu, które właściwie przesiedzieli przy stole. Po raz pierwszy ktoś inny niż Piotr wyznał jej miłość. Piotr nigdy właściwie nie powiedział, że ją kocha, bo pewnie nigdy nie kochał. Czyż nie marzyła wcześniej o wspaniałym, romantycznym uczuciu? Marek był ucieleśnieniem kobiecych marzeń. Był niezwykle urodziwy i bardzo przystojny. Miał niesamowite oczy o magnetyzującym spojrzeniu i te cudne dołeczki, które uwidaczniały się nawet przy najlżejszym uśmiechu. Przede wszystkim jednak miał dobry charakter. Potrafił współczuć, potrafił wesprzeć w potrzebie i pomóc. Nigdy nie podnosił głosu, nie miał skłonności do kłótni. Szanował kobiety, co było niezwykle ważne. On z pewnością nigdy żadnej by nie obraził. Był zbyt dobrze wychowany. Po raz pierwszy również doświadczyła namiętnego pocałunku. Nigdy wcześniej nikt jej tak nie całował. Piotr nie robił tego w ogóle. Ten pocałunek… Ten pocałunek był czymś naprawdę pięknym. Jeszcze długo po nim czuła na swoich ustach usta Marka takie słodkie, miękkie, pożądliwe. Oddała ten pocałunek zupełnie nieświadomie jakby to natura za nią decydowała a nie jej rozsądek. Czy będzie w stanie odwzajemnić tę miłość? Trudne pytanie. Tak bardzo skupiła się na swoim nieszczęściu, że nie myślała o niczym innym. Kiedy analizowała wszystkie sytuacje, w których była z Markiem uświadamiała sobie, że on zawsze patrzy na nią w ten szczególny sposób. W sposób tak właściwy dla zakochanego człowieka. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyła? Dlaczego była taka ślepa? Teraz wydało jej się to takie oczywiste. Zawsze był na każde jej skinienie. Wychodził ze skóry, by jej pomóc. Odgadywał jej pragnienia i potrzeby. Tak… Na pewno ją kochał. A ona? Czyż nie uwielbiała jego towarzystwa? Czy nie obdarzała go wielkim zaufaniem? Czy nie zwierzała mu się wielokrotnie? Czy nie wypłakiwała mu się w mankiet, bo wiedziała, że ją zrozumie, pocieszy, pogładzi po głowie i przytuli? Bez wątpienia nie ceniła nikogo tak jak jego. W obecności innych mężczyzn zawsze była spięta i nieśmiała. Tylko przed nim wybuchała jej spontaniczność. Czy to nie dzięki niemu zaczęła się znowu uśmiechać? To nie mogło wynikać jedynie z wdzięczności. Gdzieś na dnie serca wykluwało się wolno to piękne uczucie do tego nieprzeciętnego mężczyzny. Postanowiła niczego nie przyspieszać. Niech wszystko się toczy naturalnym rytmem. Najpierw musi się rozwieść, a potem pomyśli, co dalej.

Styczeń był dość pracowity. Oboje mieli tak wiele do zrobienia, że momentami zapominała o czekającej ją pod koniec miesiąca rozprawie. Dzień przed nią zadzwonił Kuźmiński i poinformował ją, że spotkają się przed salą rozpraw już w sądzie. Udzielił jej jeszcze kilku wskazówek i zapewnił, że będzie dobrze. Dwudziestego szóstego stycznia urwali się z pracy tuż przed dwunastą i pojechali do sądu. Ula była spięta. Marek zauważył to.
 - Ula rozluźnij się. To naprawdę tylko formalność. Jak znam życie Piotr nie będzie robił problemu. Za bardzo się boi, że obciążą tylko jego kosztami.
 - Ja nie boję się samej rozprawy, ale spotkania z nim.
 - Przecież jestem przy tobie. Nic się nie stanie.
Jakby wbrew jego słowom zmaterializował się przy nich Sosnowski. Nawet nie zauważyli kiedy podszedł. Obrzucił pogardliwym spojrzeniem ich oboje i wypluł z siebie.
 - Nooo… Teraz wszystko rozumiem. Zachciało ci się życia w luksusie. Omamił cię prezesik Dobrzański i poszłaś za nim jak pierwsza lepsza. Jesteś zwykłą dziwką.
W oczach Uli zalśniły łzy a na Marka słowa Sosnowskiego podziałały jak płachta na byka. Wbił w jego klatkę piersiową wskazujący palec i patrząc mu w oczy wysyczał.
 - Niech się pan liczy ze słowami. Jeśli stworzyłby pan jej godne warunki do egzystencji, szanował ją i nie wycierał sobie nią za każdym razem swojej paskudnej gęby, nie musiałaby od pana odchodzić. Jeszcze słowo, a spowoduję wstrzymanie dotacji dla pańskiego oddziału i zakończy pan swoją karierę kardiochirurga w pośredniaku szukając jakiejkolwiek roboty. Chyba nie chce się pan tłumaczyć swojemu przełożonemu, doktorowi Jankowskiemu? On z pewnością by nie zrozumiał, dlaczego szpital tak nagle został pozbawiony przez fundację mojej matki stałego dopływu gotówki. Chodź Ula. Nie musisz znosić widoku tego osobnika.
Odeszli w głąb korytarza zostawiając wściekłego Sosnowskiego samego. Po chwili dołączył do nich Kuźmiński, któremu Marek opowiedział o incydencie.
 - A to podła gnida. Na szczęście za chwilę będzie już po wszystkim i już nigdy nie będzie go pani musiała oglądać.
Tak jak mówił mecenas rozprawa przebiegła bezproblemowo. Sosnowski prawie się nie odzywał i potulnie podpisał wszystkie papiery. Już po wyjściu z sali rozpraw Ula rozkleiła się zupełnie. Emocje wzięły górę. Długo nie mogła się uspokoić. Marek początkowo był zdezorientowany sądząc, że płacze po doktorku. Jednak szybko wyprowadziła go z błędu.
 - To nie po nim płaczę – wykrztusiła drżącym głosem. – To ze szczęścia. Jeszcze tylko załatwię sprawę nazwiska i zamknę za sobą tą okropną przeszłość.
Pożegnali się z mecenasem. Ula długo ściskała mu ręce i dziękowała za wszystko, co dla niej zrobił. Kiedy prawnik odszedł Marek objął ją ramieniem i rzekł.
 - Nie wrócimy już do firmy. Teraz pójdziemy na jakąś kawę i ochłoniemy nieco a potem zawiozę cię do domu. I tak muszę odebrać Barona, bo zostawiłem go u rodziców. A może najpierw podjadę po niego? Nie będę musiał już się wracać, co? Masz coś przeciwko temu?
 - Oczywiście, że nie. Zrób jak ci wygodniej.
Wypili mocne espresso, które dodało im energii i podjechali pod willę Dobrzańskich. Baron szalał w ogromnym ogrodzie seniorów i jak tylko zobaczył Lexusa puścił się z radosnym ujadaniem w jego kierunku. Marek roześmiał się serdecznie.
 - Popatrz Ula jaki głupol. Zaraz będę cały upaprany – wysiadł z samochodu i usiłował uspokoić psa. Ula wysiadła również. W ich kierunku podchodzili seniorzy. Przywitała się z nimi uprzejmie i stanęła skromnie z boku.
 - A co wy robicie tu tak wcześnie? – senior uścisnął Markowi dłoń.
 - Ula miała dzisiaj tę rozprawę i trochę ją to emocjonalnie rozbiło. Byliśmy na kawie i teraz chcę ją zawieźć do domu. Przyjechałem tylko po Barona.
 - A może zostaniecie na obiedzie? Zosia właśnie kończy nakładać i zaraz poda. Ula zrób nam tę przyjemność i zgódź się. Będzie nam bardzo miło.
Spąsowiała na twarzy i wydukała.
 - Ja bardzo dziękuję, ale nie chciałabym robić państwu kłopotu.
 - Zapewniam cię moja droga, że to żaden kłopot. Serdecznie zapraszamy. Chodźcie.
Przez ogromne patio weszli do salonu, na środku którego królował duży stół. Na nim gospodyni Dobrzańskich Zosia układała potrawy. Ula rozejrzała się nieśmiało. Wnętrze domu zdominowane było przez drogie antyki, ale urządzone z wyrafinowanym gustem.
 - Bardzo piękny dom – odezwała się cicho – i taki ogromny. – Krzysztof uśmiechnął się dobrotliwie i pomógł jej zdjąć płaszcz.
 - To prawda. Dla nas już nieco za duży, ale przyzwyczailiśmy się i lubimy go. Usiądź Ula i czuj się jak u siebie.
 - Dziękuję.
Baron przysiadł obok niej i położył głowę na jej kolanach. Pogładziła go.
 - Co tam piesku? Tęskniłeś? – Polizał jej dłoń. – Jesteś taki kochany.
Zosia wypełniła talerze zupą i życząc wszystkim smacznego ulotniła się do kuchni.
 - Chyba nie doszłaś jeszcze do siebie moje dziecko – Helena przyglądała jej się z troską.
 - Tak… To nie było miłe. Na szczęście już po wszystkim a ja uwolniłam się od tego toksycznego człowieka.
 - To gbur i prostak mamo – odezwał się Marek. – Czy wiesz, że nawet dzisiaj nie podarował sobie uszczypliwości i znowu ją obrażał? Zagroziłem, że jeżeli się nie uspokoi spowoduję cofnięcie dotacji z twojej fundacji. To był blef, ale dopiero wtedy spasował i dał jej spokój.
 - Co za człowiek? Na szczęście masz już go z głowy. Teraz wreszcie odsapniesz i skupisz się na sobie – Krzysztof pogładził ją po głowie. – Wiele wycierpiałaś moje dziecko, ale teraz będzie już tylko dobrze.
 - Dziękuję państwu za życzliwość i te miłe słowa. Poczułam się lepiej.
Sympatycznie przebiegł ten obiad. Seniorzy starali się za wszelką cenę odgonić od Uli myśli o byłym mężu opowiadając jej historie z dzieciństwa Marka i pokazując jej jego zdjęcia z tamtego okresu. Uśmiechała się łagodnie mówiąc.
 - Byłeś takim ślicznym chłopcem. Ten dziecięcy urok został ci do dzisiaj. Kobiety pewnie nie mogły ci się oprzeć.
 - Jakbyś zgadła Ula – roześmiał się Krzysztof. – Marek miał w swoim życiu burzliwy okres. Na szczęście dojrzał i zmądrzał, a już myśleliśmy, że to nigdy nie nastąpi.
 - Tato! – zżymał się Marek. – Nie opowiadaj jej takich rzeczy, bo przestanie mnie lubić.
 - Ciebie nie da się nie lubić – stwierdziła rumieniąc się. – To niemożliwe. – Spojrzał z taką miłością w jej oczy, że aż zadrżała. Żeby zamaskować zażenowanie powiedziała.
 - Chyba powinniśmy się zbierać. Długa droga przed nami.
 - Tak to prawda – odparł podnosząc się z krzesła. – Dziękujemy za obiad mamo. Ja będę jeszcze dzwonił wieczorem. Muszę was o coś zapytać. Chodźmy.
Pożegnała się z Dobrzańskimi dziękując za miłe popołudnie. Wymogli na niej obietnicę, że ponownie ich odwiedzi. Stali jeszcze przez chwilę na podjeździe odprowadzając wzrokiem samochód Marka.
 - To taka miła, dobra i porządna dziewczyna Helenko. Bardzo ją polubiłem. I pomyśleć, że przez jednego takiego drania mogła już nie żyć. Ileż musiało być w niej rozpaczy i desperacji, że targnęła się na własne życie.
 - Też byłam wstrząśnięta, kiedy Marek nam to opowiadał i było mi jej strasznie żal. Ciekawe, co teraz? Marek mówił, że wyznał jej, co do niej czuje, ale ona jeszcze nie jest gotowa na nową miłość. Nie dziwię się, że się asekuruje. Pewnie boi się kolejnego zranienia. Chciałabym, żeby im się udało. Marek poza nią świata nie widzi a i ona sprawia wrażenie jakby jej na nim zależało.
 - Czas pokaże Helenko. Czas pokaże.

Podjechał pod bramę. Wyskoczył z samochodu i pomógł jej wyjść. Zatroskany spojrzał na nią. Przez całą drogę była taka milcząca i zamyślona.
 - Dobrze się czujesz Ula? Mam wrażenie, jakbyś żałowała tej decyzji. – Gwałtownie podniosła głowę i wbiła w niego wzrok.
 - Jak mogłeś tak w ogóle pomyśleć? Miałabym tęsknić za tym pomiataniem mną i tymi szyderstwami? Po prostu zamknęłam za sobą jakiś etap w moim życiu i nigdy, przenigdy nie chcę już do tego wracać. To zamknięty rozdział Marek, a raczej prawie zamknięty. Jak tylko uprawomocni się to orzeczenie, następnego dnia idę do USC.
 - Przepraszam, ale twój smutek zaczynał mnie już martwić – powiedział cicho. – Odpocznij teraz i dobrze się wyśpij. Jeśli nie chcesz, nie przychodź jutro do pracy.
 - Nie ma takiej opcji – oczy zamigotały jej figlarnie. – Miałabym zrezygnować z widoku najprzystojniejszego faceta w stolicy? Nie ma mowy. – I na jego twarz wypełzł szczęśliwy uśmiech.
 - I to mi się podoba. Też nie chciałbym się pozbawiać najpiękniejszego widoku jaki mam za drzwiami gabinetu.
 - No tak, masz rację. Violetta, to bardzo piękna kobieta – zachichotała.
 - Jesteś prawdziwą diablicą – przyciągnął ją do siebie – i taką cię kocham. Bardzo kocham – pochylił się i znów smakował jej usta jak najlepszy rarytas. Nie broniła się. Jego pocałunki zaczęły sprawiać jej przyjemność. Oderwała się od niego łapczywie łapiąc powietrze.
 - Do widzenia Marek. Do jutra – wyszeptała.
 - Do jutra moje szczęście – odpowiedział. Postał jeszcze chwilę czekając aż przejdzie przez bramę. Dopiero jak zniknęła mu z oczu wsiadł do samochodu i ruszył. Pies jak zwykle oparł łeb na jego ramieniu.
 -  I jak myślisz piesku? Kocha nas już, czy jeszcze nie? – Baron liznął jego policzek. Uśmiechnął się. – Chyba trochę nas kocha. Może więcej niż trochę?

Weszła do domu i oparła się o drzwi. Przymknęła oczy. Nadal pulsowała jej szybciej krew. Nadal była pod wrażeniem tych ognistych, pożądliwych pocałunków. Uspokoiła oddech. Jego pocałunki budziły w niej nieznane dotąd namiętności. Nigdy wcześniej tak się nie czuła. Nigdy wcześniej nie przeżywała czegoś podobnego. To było tak bardzo inne od tego, co czasami fundował jej Piotr. Pocałunki Marka były pełne żaru, żądzy, miłości. Doprowadzały do utraty tchu. Po raz pierwszy poczuła dzisiaj, że go pragnie. Przy Piotrze nigdy nie czuła pożądania. Wypełniała tylko obowiązki żony, nic więcej. Chciał seksu, to go miał. Najważniejsze było, żeby on się zaspokoił. Ona była tylko środkiem do osiągnięcia celu. Była przedmiotem. Marek sprawił, że po raz pierwszy w życiu poczuła się stuprocentową kobietą, która nade wszystko pragnie miłości, akceptacji i bliskości. Czy to oznacza, że jednak go kocha? Coraz częściej przyłapywała się na tym, że pragnie jego ciągłej obecności. Pragnie dotyku. To było takie przyjemne, gdy gładził jej policzki, lub odgarniał niesforny kosmyk włosów z jej czoła. To były tylko gesty, ale jakże dla niej ważne. Tak, to musi być miłość. Nie można tego pomylić z czymś innym.
Z kuchni wyszedł Cieplak i przyjrzał się córce uważnie.
 - I jak poszło córcia? Masz ten rozwód?
 - Mam tatusiu. Nareszcie jestem wolna. Nareszcie.




ROZDZIAŁ 8


Pod koniec lutego udało jej się wymienić wszystkie dokumenty. Teraz znowu nazywała się Cieplak. Ula Cieplak.
 - Zmieniasz te nazwiska jak rękawiczki – zarzuciła jej Violetta.
 - Nie przesadzaj Viola. Zmieniłam tylko dwa razy. Być może, że zmienię jeszcze raz, ale to nic pewnego. – Kubasińska przyjrzała jej się uważnie.
 - Masz kogoś na oku? Wychodzisz znowu za mąż?
 - No co ty? Na dzień dzisiejszy mam dosyć związków. Niech inni się żenią i wychodzą za mąż. Ja na razie pasuję.
Nie chciała być zbyt wylewna. Violetta niewiele wiedziała o jej poprzednim życiu i niech tak zostanie. Nie była osobą, która potrafiła utrzymać język za zębami. Jak tylko czegoś się dowiedziała, lub zwietrzyła jakąś sensację, latała po całej firmie głosząc dobrą nowinę i odpowiednio ją ubarwiając. Śmiano się, że jej informacje są z pierwszej ręki i pełni w firmie funkcję lokalnej stacji BBC.
Wraz z początkiem marca zaczął się w F&D prawdziwy, przysłowiowy młyn. Urabiali się po łokcie, musieli załatwiać wszystkie sprawy związane z wiosenną kolekcją. Sprowadzenie najlepszych gatunkowo materiałów, dopieszczanie i mobilizowanie Pshemko, dogadywanie szwalni, zapotrzebowanie na dodatki i modelki, istny kocioł. Wszystko to wiązało się oczywiście z kosztami. Ula dwoiła się i troiła. Zliczała każdą pozycję po dwadzieścia razy, by uniknąć pomyłki i ciągle szukała oszczędności. Miała też w związku z tym częstszy kontakt z dyrektorem finansowym i współwłaścicielem firmy, Alexem Febo. Nie przepadała za nim. Zawsze wydawał jej się jakiś mroczny, niedostępny i po prostu niemiły. Traktował ją z góry, jak wszystkich w tej firmie. Jednak z czasem zaczął doceniać jej zaangażowanie, dużą wiedzę i kompetencje. Zaczął ją szanować i przestał być wobec niej taki opryskliwy. Doceniał też jej niezwykłą urodę. Spodobała mu się. Nawet zaczął się uśmiechać na jej widok i próbował być miły. Zauważyła to, ale zawsze trzymała dystans spowodowany respektem wobec niego. Była uprzejma i zawsze spokojnym tonem wyłuszczała mu sprawy, z którymi przyszła. Nie chciała stwarzać dwuznacznych sytuacji i dawać pożywkę firmowym plotkom. Nie zgodziła się na jego propozycję przejścia na „Ty”. Wytłumaczyła to tym, że ona jest tylko nic nie znaczącym pracownikiem, a on dyrektorem i nie była by właściwa taka forma. Nie przyjął tego dobrze i choć nie skomentował jej decyzji w jakiś dosadny sposób, to jednak widziała jaki jest niezadowolony. On dostał chyba na jej punkcie obsesji. Czasami wzywał ją do siebie bez żadnego konkretnego powodu, byle by ją zobaczyć i chwilę porozmawiać. Zaczęła się go bać. Był natrętny i naprzykrzał się jej. W końcu któregoś dnia wyjawił jej, że bardzo mu się podoba i chce się z nią umówić na spotkanie. Zatkało ją. Była tak zaskoczona, że wykrztusiła tylko.
 - To niemożliwe panie Febo. Ja już jestem w stałym związku i nie zamierzam tego zmieniać. Dziękuję jednak panu za zainteresowanie moją skromną osobą.
Powiedziawszy to odwróciła się na pięcie i w wielkiej panice czmychnęła z jego biura. Biegła firmowym korytarzem a w głowie tłukła jej się jedna myśl. – Boże, Boże, co teraz? Muszę koniecznie porozmawiać z Markiem. On na pewno coś wymyśli.
Jak burza wpadła do jego gabinetu wprawiając go tym wtargnięciem w osłupienie. Nawet Baron zerwał się ze swojego legowiska.
 - Co się stało? Wyglądasz na zdenerwowaną i chyba na wystraszoną.
 - Nie uwierzysz… - wysapała - ja sama jeszcze nie bardzo mogę. Alex Febo wyszedł dzisiaj z propozycją randki. Nie do wiary. Ja się go boję, a miałabym iść z nim na romantyczne rendez-vous?
Wytrzeszczył na nią oczy i nerwowo przełknął ślinę.
 - Żartujesz…
 - Nie żartuję. Zapewniam cię, że nie jestem w nastroju do żartów. Co ja mam zrobić w tej sytuacji? On od dłuższego czasu mnie nagabuje, choć dopiero dzisiaj powiedział mi wprost. Bezustannie wzywa mnie do siebie, choć tak naprawdę nie ma konkretnego powodu. Nawet chciał przejść ze mną na „Ty”, ale się nie zgodziłam.
 - Czekaj Ula, czekaj… Daj pomyśleć… A gdybym poszedł do niego i powiedział mu, że od dawna jesteś moją dziewczyną i żeby się od ciebie odczepił?
 - Ja mu właściwie dałam to do zrozumienia. To znaczy nie powiedziałam mu, że jestem twoją dziewczyną tylko, że jestem w stałym związku i nie zamierzam tego zmieniać. – Przez usta przebiegł mu cień uśmiechu.
 - Tak naprawdę to ja marzę o tym, żeby być z tobą w stałym związku… Tak naprawdę to chciałbym wiedzieć, czy ty coś do mnie czujesz, czy nadal jesteś tak głęboko zraniona, że nie ma miejsca dla mnie w twoim sercu. – Splotła nerwowo dłonie na kolanach i spojrzała na niego niepewnie.
 - Marek przecież ty doskonale wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważny i…
 - Ula – powiedział łagodnie – Już raz to słyszałem, ale musisz przyznać, że być ważnym dla kogoś a kogoś kochać, to ogromna różnica. Moje uczucia do ciebie nie zmieniły się ani na jotę. Bardzo cię kocham i o niczym tak nie marzę jak o tym, by z tobą być.
 - A dasz mi dokończyć? – Kiedy kiwnął głową kontynuowała.
 - Jesteś dla mnie bardzo ważny, chyba najważniejszy jeśli nie brać pod uwagę mojej rodziny. Miałam sporo czasu, żeby pomyśleć o łączących nas relacjach. Zrobiłam porządny i uczciwy rachunek sumienia i na pewno mogę powiedzieć, że nigdy przy żadnym mężczyźnie nie czułam się tak wyjątkowo jak przy tobie. Żaden inny mężczyzna nie traktował mnie nigdy z tak wielkim szacunkiem jak ty. Od żadnego innego mężczyzny nie doświadczyłam takiej troski, wyrozumiałości, dobroci i opiekuńczości jak od ciebie. Nigdy od żadnego mężczyzny nie zaznałam tak czułych, cudownych i słodkich pocałunków, które za każdym razem pozbawiają mnie tchu i powodują dreszcz na całym ciele. Nigdy za żadnym mężczyzną nie tęskniłam tak jak za tobą i nigdy żadnego mężczyzny nie pragnęłam tak jak ciebie. Tak…, teraz z całą pewnością mogę powiedzieć, że nigdy żadnego mężczyzny nie kochałam tak jak ciebie – podniosła głowę i spojrzała mu w oczy. – Oddzieliłam wdzięczność od uczucia. Bardzo cię kocham – wyszeptała.
Podniósł się od biurka z wilgotnymi od łez oczami. Podszedł do niej i mocno przytulił.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo pragnąłem usłyszeć te słowa. Już zacząłem wątpić, czy ty kiedykolwiek poczujesz do mnie coś więcej niż przyjaźń. Boże Ula jak ja cię kocham. Każdym nerwem, każdą myślą, całym sercem – przylgnął do jej pełnych ust i całował długo i żarliwie. Wreszcie oderwał się od niej i rzucił do leżącego przy kanapie psa.
 - Baron, czy ty to słyszysz? Ula nas kocha. Kocha nas piesku. Czy to nie wspaniałe? Zaraz pójdę do Alexa Ula i wszystko mu wyjaśnię. Poproszę, żeby przestał się ślinić na twój widok, bo jesteś moja. Tylko moja. A ja jestem twój. Na zawsze.

Zapukał cicho do gabinetu swojego wspólnika i wszedł do środka.
 - Witaj Alex.
Febo spojrzał na niego zezem i wykrzywił w grymasie twarz.
 - Pan prezes? Do mnie? – wysyczał zjadliwie. - Co tak ważnego się stało, że sam się pofatygowałeś?
 - Nie kpij Alex. Przyszedłem, bo chciałem coś wyjaśnić – Marek przysiadł na krześle naprzeciw Febo. - Dowiedziałem się właśnie, że od jakiegoś czasu obdarzasz sympatią moją asystentkę. Często prosisz ją o przyjście nawet bez powodu. Próbujesz się z nią umawiać…
 - A nawet jeśli, – przerwał mu Alex – to co ciebie może to obchodzić?
 - Nie przyszedłem się z tobą kłócić, ale wyjaśnić ci sytuację, więc pozwól mi skończyć. Ula od prawie pięciu miesięcy jest moją dziewczyną. Jesteśmy razem. Ona ma za sobą bardzo ciężką i traumatyczną przeszłość. Spotkaliśmy się w naprawdę dramatycznym dla niej momencie a potem zakochaliśmy się w sobie. To bardzo silne uczucie Alex, więc nie psuj tego. Nie próbuj się z nią umawiać ani czynić jej dwuznacznych propozycji. Ona się ciebie boi i za każdym razem jak wzywasz ją do siebie, przeżywa prawdziwe męki. Swoim zachowaniem wywołujesz u niej tak duży stres, że nie potrafi sobie z nim poradzić. Nie rób jej tego. Ona doznała wielu krzywd od mężczyzny, z którym była w poprzednim związku a ja nie chcę, żeby cierpiała. Jest miłością mojego życia i wierz mi, że jak mało kto, zasługuje na szczęście.
Febo słuchał słów Marka w skupieniu i jeszcze przez chwilę milczał, jakby się nad czymś zastanawiał.
 - Naprawdę ona się mnie boi?
 - Nawet nie wiesz jak bardzo. Wręcz panicznie.
 - Nie sądziłem, że jestem taki groźny.
 - Może nie jesteś, ale sprawiasz takie wrażenie.
 - Nie wiedziałem o tym, że wy razem… Gdybym wiedział, nawet bym nie próbował… Nie ukrywam, że bardzo mi się podoba i imponuje mi swoją wiedzą. Jest piekielnie zdolna. Uspokój ją i powiedz, że już nie będę więcej jej nękał. Nie ma żadnego powodu, dla którego miałaby się mnie bać. Będę ją prosił do siebie tylko w sytuacjach wymagających jej obecności. Mam nadzieję, że to ją uspokoi.
 - Dziękuję Alex. Naprawdę mi ulżyło. Jej ulży na pewno. Nie przeszkadzam ci już. Na razie.
Uradowany przekazywał jej treść rozmowy jaką odbył ze wspólnikiem.
 - Najważniejsze kochanie, że zrozumiał i już nie będzie cię nękał. Kazał cię uspokoić i zapewnić, że z jego strony nic ci nie grozi. – Odetchnęła z wyraźną ulgą. – Pójdziemy na lunch? Znam knajpkę, gdzie można wejść z psem. Potem możemy pospacerować trochę.
Zgodziła się bez protestu. I ona musiała ochłonąć. Zostawili Violę na posterunku a sami wyszli z firmy.

Wracali przez park. On nie wyglądał jeszcze zbyt imponująco. Wiosna nadal walczyła o przewagę nad zimą. Tu i ówdzie pojawiały się już nieśmiałe pąki, ale potrzebowały więcej słońca, by móc się w pełni rozwinąć. Ono świeciło jeszcze słabo, ale i tak było lepsze od siąpiącego deszczu, czy padającego śniegu. Baron biegł przed nimi z nosem przy ziemi jakby coś tropił. Marek objął Ulę ramieniem i przytulił do swego boku.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo pragnąłem takiej bliskości. Jak bardzo chciałem cię objąć. Marzyłem o takiej chwili jak ta.
 - A dla mnie to wszystko jest takie nowe i takie inne od tego, czego doświadczyłam wcześniej. Piotr nigdy mnie nie przytulał a przecież kobieta potrzebuje czasem takich gestów. Nigdy mnie nie całował – zakręciły jej się w oczach łzy. Otarł je i przytulił usta do jej skroni.
 - To już przeszłość kochanie. Już o tym nie myśl. Było, minęło. Ja nie będę ci skąpił czułości, bo kocham cię nad życie. Mówiłem ci już, że kroi nam się wyjazd do Mediolanu?
 - Nam?
 - Wtedy na firmowej wigilii Paulina wręczyła mi zaproszenie na swój ślub. Na początku lipca ona i Gino, jej chłopak, pobierają się. Nie wiedziałem jeszcze wówczas, czy będziemy razem, choć już przecież wtedy kochałem cię bardzo mocno. Ona pytała mnie, czy kogoś mam, bo zaproszenie jest dla dwóch osób a ja powiedziałem jej, że nie mam i w ostateczności przyjadę z Baronem – roześmiał się. – Ale teraz mam nadzieję, że zechcesz mi towarzyszyć? Przy okazji pokażę ci miasto. Jest naprawdę piękne. Pełne zabytków architektonicznych. Jest co zwiedzać.
 - A co z Baronem? Zostawisz go samego?
 - Oczywiście, że nie. Zostanie w domu moich rodziców z Zosią. Jest do niej przyzwyczajony. Lubią się, bo ona ciągle mu podsuwa jakieś smakołyki. Rozpieszcza go. Rodzice też będą na tym ślubie, bo tata ma prowadzić Paulinę do ołtarza.
 - A jej własny nie może tego zrobić?
 - Rodzice obojga Febo nie żyją. Dawno temu, gdy oni byli jeszcze dziećmi, ich rodzice zginęli w wypadku. Wychowywaliśmy się razem. Ja, Paulina i Alex. To stąd ten niefortunny pomysł, żeby zeswatać mnie z Paulą. Rodzice myśleli, że jak się pobierzemy, to wszystko zostanie w rodzinie. Chodziło o firmę. Jednak nie pasowaliśmy do siebie i rozstaliśmy się. Teraz ona nareszcie jest szczęśliwa u boku Gino. Zresztą nie kochaliśmy się i nawet jeśli ten ślub doszedłby do skutku, to pewnie i tak byśmy się rozwiedli.
 - Nie wiedziałam o tym. Nigdy też nie byłam za granicą.
 - To będzie świetna okazja. Weźmiemy tydzień urlopu i pozwiedzamy. Będzie fajnie.
***
Doktor Jankowski wyszedł ze swojego gabinetu i omiótł wzrokiem korytarz. Dostrzegł w jego głębi pielęgniarkę i zawołał.
 - Elu! Nie widziałaś Sosnowskiego?
 - Właśnie wychodzą z operacyjnej ordynatorze. – Kiwnął głową i poszedł w kierunku wind. Nawet do nich nie dotarł, gdy jedna z nich otworzyła się i ujrzał trzech zawzięcie dyskutujących ze sobą lekarzy. Podszedł do nich i przywitał się.
 - Masz teraz coś ważnego Piotr? Chciałbym z tobą porozmawiać.
 - Już jestem wolny. Później zajrzę do tego pacjenta, którego operowaliśmy przed chwilą.
Kiedy rozsiedli się w fotelach w gabinecie ordynatora Jankowski rzekł.
 - Na pewno już dotarły do ciebie pogłoski o tym stażu w Bostonie?
 - Tak… coś słyszałem. Jeśli to prawda, bardzo chciałbym tam pojechać.
 - Tak… Wiem… Posłuchaj Piotr. Powiem ci jak sprawa wygląda bez owijania w bawełnę. Jest tylko jedno miejsce stażysty a ja mam do wyboru trzech potencjalnych kandydatów. Ciebie, Nowika i Puchalskiego. Wszyscy jesteście świetni a technicznie to chyba tylko ty spełniasz wszystkie wymogi. – Usłyszawszy to Sosnowski uśmiechnął się z zadowoleniem. – Jednak ja mam poważne wątpliwości, czy to właśnie ty powinieneś tam pojechać.
Sosnowskiemu zrzedła mina.
 - Nie rozumiem…, dlaczego?
 - Nie obraź się, ale same umiejętności nie wystarczą. Trzeba być też trochę dyplomatą, a ty nim nie jesteś.
 - To znaczy?
 - To znaczy, że czasami potrzebna jest odrobina taktu, elokwencji a nawet przemilczenia pewnych rzeczy wtedy, gdy nam się nie podoba to, co mówi nasz rozmówca. Ty jesteś zbyt wybuchowy. Nie potrafisz zapanować ani nad słownictwem ani nad swoim temperamentem. Bardzo się tego boję, że będąc już tam, kolejny raz kogoś obrazisz. Szczególnie chodzi mi o kobiety. Lekarz, który tam pojedzie reprezentować nasz szpital musi być bez skazy. Ty nie jesteś.
 - Rozumiem. Znowu chodzi o moją byłą żonę tak? Ta historia będzie się za mną ciągnęła do śmierci. Już nie wiem, który raz żałuję, że się z nią ożeniłem. Miałem przez nią same kłopoty.
Istotnie. Od czasu, gdy rozwiódł się z Ulą nie wiodło mu się najlepiej. Życia osobistego nie miał a to zawodowe komplikowało się coraz bardziej.
 - Piotr. Te kłopoty sprowokowałeś ty sam. Tak się składa, że znam adwokata, który reprezentował twoją żonę w sądzie. Zdziwił się, kiedy mu powiedziałem, że pracujesz u mnie na oddziale. To było już po waszym rozwodzie. Powiedział mi co nieco. To jak ją traktowałeś przełożyło się też na to, jak traktujesz rodziny pacjentów i ich samych. Jesteś opryskliwy i nieprzystępny, nie odpowiadasz, gdy pytają o stan zdrowia swoich bliskich. Przy chorych zachowujesz się i mówisz tak, jakby ich nie było podczas obchodu w sali. Niewątpliwie ratujesz im życie, ale przy tym wszystkim zapominasz o ich uczuciach. To nie może tak być i to musisz w sobie zmienić. Jeśli potrzebujesz dobrego specjalisty dyskretnie załatwię ci psychologa lub psychiatrę. To jakiś rodzaj lekkiego niezrównoważenia, które pewnie da się szybko wyleczyć.
Sosnowski milczał dłuższą chwilę wlepiwszy wzrok w swojego przełożonego. Nie wierzył własnym uszom.
 - Rozumiem. Czyli warunkiem mojego ewentualnego wyjazdu będzie wynik terapii, którą muszę przejść? – Jankowski rozłożył ręce.
 - Bez tego nie będę mógł się na to zgodzić. Gdybym mógł połączyć twoje umiejętności z kulturą osobistą Nowika, miałbym idealnego kandydata.
Piotr pokiwał ze zrozumieniem głową. Teraz szalała w niej burza. Wyjazd do Stanów byłby spełnieniem jego marzeń. Wreszcie jego kariera mogłaby nabrać rozpędu. Z drugiej strony zupełnie nie rozumiał zarzutów Jankowskiego. Z powodu powiedzenia kilku słów do słuchu swojej byłej małżonce ma przechodzić teraz jakąś terapię jak umysłowo chory? Na wszystko mógł się zgodzić i wiele poświęcić, ale na coś takiego z pewnością nie pójdzie. Nie ma mowy.
 - No cóż… W takim razie pójdę pogratulować Nowikowi – podniósł się z fotela i ruszył do drzwi.
 - Źle robisz Piotr – usłyszał jeszcze za sobą głos Jankowskiego. – Taka druga szansa może się już nie powtórzyć. - Odwrócił się przy drzwiach i powiedział.
 - Być może ma pan rację, ale ja nie jestem wariatem i nigdy nie poddam się terapii dla umysłowo chorych.
 - Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy Piotr ze swojego problemu. Zapewniam cię, że on istnieje i jest dość poważny. Jeśli nic z tym nie zrobisz on będzie się pogłębiał i zniszczy cię.
 - O to, to ja się już będę martwił.
Wyszedł z gabinetu Jankowskiego wściekły i upokorzony. Kto mu dał prawo, by go osądzać? Funkcja jego przełożonego nie upoważniała go do tego. A więc nie jedzie do Bostonu, bo w przeszłości powiedział kilka przykrych słów swojej eks. Też mi powód. Po prostu Jankowski od początku faworyzuje Nowika i dlatego wyszukuje byle pretekst, by to jego właśnie wysłać na staż. Co za sitwa. Jeden wart drugiego. Jak mógłby wygrać z Nowikiem, synem znanych lekarzy, człowiekiem, który od urodzenia miał wszystko podane na tacy? On był prostym chłopakiem, który sam dochodził do wszystkiego i nic nikomu nie zawdzięczał. – Udławcie się tym stażem – pomyślał mściwie. – Obędzie się. – Jednak w głowie zaczynał mieć już wizje upokorzonego Nowika, z którego szydzą w całym Bostonie, bo partaczy operację za operacją. – Jeszcze pożałujesz tego Jankowski. Gorzko pożałujesz.
Te chore myśli nawiedzały go niemal każdego dnia. Pławił się w nich i pielęgnował w sobie nienawiść do całego świata. Pochmurniał i mroczniał. Zamykał się w sobie, czym zniechęcił nawet najbliższych kolegów. Pacjentów nadal traktował z właściwą sobie obojętnością. Nie interesowali go po operacji. Byli ważni jako medyczne przypadki, bo dzięki nim mógł eksperymentować, a to lubił najbardziej. Oczywiście nadal celem było uratowanie ich życia, ale tylko od strony technicznej. Wykazanie się umiejętnościami na najwyższym poziomie i naprawienie tego, co zepsuła natura. Ludzie zaczęli odsuwać się od niego. Pielęgniarki schodziły mu z oczu, a koledzy odmawiali asysty przy operacjach. Zaczęto mieszać mu w grafiku i odsuwać od najpoważniejszych zabiegów. Następna rozmowa z ordynatorem nie była miła.
 - Jesteś sam sobie winien Piotr. Nie posłuchałeś mojej rady. Szkoda, bo za dwa miesiące mógłbyś być już w Bostonie. To nie ja ani twoi koledzy zwichnęli ci karierę. To ty ją sam zaprzepaściłeś. Doprowadziłeś do sytuacji, że nikt już nie chce z tobą pracować. Załoga mi się buntuje. Jedyne wyjście z tego impasu, to twoja rezygnacja z pracy. Dam ci najlepsze rekomendacje, żebyś bez problemu znalazł nową.
Tego się nie spodziewał. Nie podejrzewał, że jego szef może się posunąć do ostateczności. – Niech was wszyscy diabli!
Do domu wrócił wściekły. Ze złości porozbijał meble i naczynia w kuchni. Mieszkanie przypominało pobojowisko. – To przez ciebie Ula. To przez ciebie mnie to spotyka. Rzuciłaś jakąś klątwę na mnie, czy co? Szkoda, że nie utonęłaś w tej Wiśle.
W tym momencie nienawidził nie tylko swojej byłej żony, ale także tych wszystkich, którzy stanęli na przeszkodzie jego tak świetnie zapowiadającej się karierze. Nie zostanie u Jankowskiego dłużej niż to konieczne. Znienawidził i szpital i pracujących w nim kolegów.





ROZDZIAŁ 9


Miała mnóstwo roboty. Już od kilku godzin ślęczała przy biurku zliczając długie kolumny cyfr. Zamykali budżet do kolekcji wiosenno-letniej. Pokaz już niedługo więc musieli się sprężać. Skończywszy liczyć kolejną tabelę oderwała wzrok od dokumentów i przeciągnęła się prostując plecy. Czuła w nich ból. Zrobiła kilka ćwiczeń na siedząco, żeby rozluźnić mięśnie i przetarła zmęczone oczy. Dźwięk dzwoniącej komórki skutecznie oderwał jej myśli od cyferek. Spojrzała na wyświetlacz, ale nie rozpoznała numeru.
 - Halo.
 - Pani Urszula Sosnowska?
 - Tak, to ja, choć już od jakiegoś czasu tak się nie nazywam. W czym mogę pomóc?
 - Dzień dobry pani Urszulo Adam Jankowski z tej strony. Mam nadzieję, że kojarzy mnie pani, choć spotkaliśmy się tylko dwukrotnie.
Przez jej głowę przeleciał huragan. – Jankowski? Doktor Jankowski? Szef Piotra. Czego on może chcieć i skąd ma mój numer?
 - Dzień dobry doktorze. Oczywiście, że kojarzę, chociaż muszę przyznać, że jestem zaskoczona pańskim telefonem? Powie mi pan o co chodzi?
 - Ja bardzo przepraszam za to, że nękam panią, ale koniecznie chciałbym spotkać się z panią i porozmawiać. Ewa Nowik była tak uprzejma i podała mi pani numer. Mam nadzieję, że nie będzie miała pani jej za złe. To poważna sprawa, a ja chyba nie poradzę sobie bez pani. Chodzi o Piotra, jednak wolałbym porozmawiać z panią w cztery oczy niż wyłuszczać sprawę przez telefon.
 - O Piotra? Ja już nie mam z nim nic wspólnego. Jak pan zapewne wie, rozstaliśmy się pod koniec stycznia i każde z nas poszło swoją drogą.
 - Tak, tak, wiem. Prawnik, który reprezentował panią w sądzie, mecenas Kuźmiński jest moim dobrym znajomym i to od niego dowiedziałem się o rozwodzie a nie od pani byłego męża. Proszę mi nie odmawiać. To naprawdę sprawa poważna a ja nie chcę pozostawić jej bez rozwiązania. Zapewniam panią, że nie będę przeciągał spotkania i nadużywał pani życzliwości. Zgodzi się pani?
 - Wszystko, co pan mówi brzmi dość tajemniczo, ale dobrze, zgadzam się. Muszę jednak uprzedzić, że na spotkaniu pojawię się z moim przyjacielem, Markiem Dobrzańskim, którego pan miał możliwość poznać na tym pechowym dla mnie bankiecie. To właśnie dzięki niemu poznałam mecenasa Kuźmińskiego, bo on zajmuje się sprawami prawnymi rodziny Dobrzańskich. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu?
 - Oczywiście, że nie. Może to nawet lepiej, że nie przyjdzie pani na to spotkanie sama. Ja potrzebuję rady i też pomocy, a w czym, objaśnię jak się zobaczymy. Poda pani jakiś termin i godzinę? Może zaproponuje lokal?
 - Czy jutro o godzinie osiemnastej w „Baccaro” będzie dogodnie?
 - Jak najbardziej. Bardzo pani dziękuję, że zgodziła się pani. Zatem do zobaczenia jutro. Do widzenia.
Zaskoczył ją ten telefon. Nie znała Jankowskiego przecież zbyt dobrze. Był świadkiem jej upokorzenia wtedy na grillu u niego w domu. Ciekawe o co mu chodzi?
Weszła do gabinetu Marka i położyła mu zgrabny stosik dokumentów na biurku.
 - Budżet – powiedziała widząc jego zdziwione spojrzenie. – Skończyłam – usiadła na kanapie zakładając nogę na nogę. – Miałam dziwny telefon.
 - Dziwny?
 - Dzwonił doktor Jankowski, szef Piotra, pamiętasz go? – Marek kiwnął głową. – Chce się ze mną spotkać jutro o osiemnastej w „Baccaro”. Ma mi coś do powiedzenia i bardzo nalegał na to spotkanie. Zgodziłam się, ale zastrzegłam, że nie będę sama i że będziesz mi towarzyszył. Nie wiem o co chodzi. Pojedziesz ze mną?
 - Oczywiście, że pojadę. Nie puściłbym cię tam samej. Wyjdziemy trochę wcześniej. Zawiozę Barona do rodziców i starczy nam jeszcze czasu na zjedzenie obiadu. Zaraz do nich zadzwonię i uprzedzę.

„Baccaro” była jedną z przytulniejszych restauracji w stolicy. Posiadała miły dla oka wystrój i intymną atmosferę zapewnioną przez dyskretnie ustawione stoliki okolone miękkimi, półkolistymi kanapami. Usiedli przy jednym z nich i zamówili kawę. Byli trochę przed czasem. Punktualnie o osiemnastej wszedł do środka Jankowski i zlokalizowawszy ich podszedł do stolika. Ucałował Uli dłoń dziękując raz jeszcze za przyjście i przywitał się z Markiem mocnym uściskiem. Zamówił kawę i czekając na nią zaczął wyłuszczać w jakiej sprawie przyszedł.
 - Pani Urszulo. Tak jak powiedziałem pani przez telefon, rzecz dotyczy Piotra. Ja wiem jak bardzo panią skrzywdził i nie zdziwię się, jeżeli odmówi mi pani pomocy, ale zanim pani to zrobi, proszę mnie wysłuchać. Ja początkowo nie miałem pojęcia, że on jest taki niezrównoważony. Dostrzegłem to dopiero jak gościłem państwa u siebie. Byłem bardzo zaskoczony jego zachowaniem. Być może nie uwierzycie państwo, ale Piotr jest genialnym kardiochirurgiem. Posiada niezwykły dar i potrafi dokonywać prawdziwych cudów na sali operacyjnej, a przecież wiemy wszyscy, że operacje na otwartym sercu należą do najtrudniejszych i są niezwykle skomplikowane. Niestety te jego umiejętności nie idą w parze z traktowaniem pacjentów. W stosunku do nich zachowuje się podobnie jak w stosunku do pani i tym zraża ich sobie.
Kilka tygodni temu pojawiła się szansa wyjazdu na staż do Bostonu. W pierwszej chwili pomyślałem o nim, bo jest najlepszy. Potem doszła do głosu myśl, że on nieświadomie popełnia gafę za gafą i mógłby skompromitować nasz szpital w tamtejszym środowisku. Zaprosiłem więc go na rozmowę i wyłuszczyłem w czym rzecz. Obiecałem mu, że wyślę go na ten staż pod warunkiem, że przejdzie terapię psychologiczną lub psychiatryczną. Widziałem jaki był wściekły. Zdecydowanie odmówił. Wyszedł ode mnie rozgoryczony i z pewnością rozczarowany. Późniejsze jego działania wskazywały na nasilenie się tej frustracji. Doszło do sytuacji, że nikt nie chciał z nim pracować. W kolejnej rozmowie powiedziałem mu, że musi odejść, bo przez jego zachowanie rozpada mi się zespół. Obiecałem, że dam mu najlepsze referencje, by mógł znaleźć pracę w innym szpitalu. Zgodziłem się na miesięczny okres wypowiedzenia. Niestety nie widziałem go już od tego czasu. Nie przychodzi do pracy, co grozi zwolnieniem dyscyplinarnym. Nie chciałbym do tego dopuścić. Zawsze traktowałem go jak syna, którego nie miałem. Upatrywałem w nim swojego następcę. Nie mogę znieść myśli, że ten genialny talent marnuje się przez jakąś niezdiagnozowaną chorobę psychiczną. Mógłby osiągnąć tak wiele a przez swój upór idzie na dno.
Słuchali tego nie przerywając Jankowskiemu. Początkowo nie wiedzieli, po co on im o tym opowiada. Wreszcie Ula odezwała się cicho.
 - Może pan nie uwierzy, ale ja już dawno temu sama zdiagnozowałam tę chorobę i choć on w życiu się do tego nie przyzna, cierpi na bierną agresję. Ma wszystkie, klasyczne jej objawy. Dużo czytałam na ten temat i jestem pewna, że psychiatra potwierdziłby to. Być może w tej chwili to się pogłębiło i weszło w kolejną fazę. Cierpiąc na tę przypadłość nigdy mnie nie uderzył, ale to, co mówił skutecznie zabijało we mnie chęć do życia. Doprawdy nie wiem w czym moglibyśmy panu pomóc. Przecież nie zaciągniemy go siłą do lekarza. Poza tym nie sądzę, żeby on chciał mnie oglądać. Nienawidzi mnie tak jak ja jego, bo uważa mnie za główny powód swoich niepowodzeń.
 - Ja to wszystko wiem pani Urszulo. Jest jednak coś, co bardzo mnie niepokoi. Otóż nie tak dawno doszły mnie słuchy, że widziano go kilkakrotnie na mieście upojonego niemal do nieprzytomności alkoholem. Wyglądał też na pobitego, bo miał zakrwawioną twarz i ręce. Te ręce, to jego największy skarb, bo potrafią dokonywać cudów i ratują ludzkie życie. Ja nie wiem, gdzie go szukać. Nikt z jego kolegów nie ma pojęcia, gdzie on mieszka. Chciałbym mu pomóc. Zabrać go do siebie i zacząć leczyć. Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, on poza panią nie miał żadnej rodziny i był kompletnie sam. Z tego powodu nie mogłem nawet ustalić adresu. Zanim odszedł ze szpitala podstępem wyciągnął z kadr swoją teczkę osobową. Miał ją oddać, ale nigdy nie przyniósł jej z powrotem. I tu właśnie potrzebuję pani pomocy. Wiem, że będzie to dla pani trudne, ale czy nie zgodziłaby się pani pojechać wraz ze mną do jego mieszkania? Sam nie dam sobie z nim rady, a we trójkę może udałoby się go przekonać, żeby na jakiś czas przeniósł się do mnie. Błagam, pomóżcie mi.
Niepewnie spojrzeli na siebie. Mieli mnóstwo wątpliwości co do tego pomysłu. Nadal przetrawiali w pamięci sytuację na korytarzu przed salą sądową i nadal pamiętali jaki był Piotr niemiły w stosunku do nich obojga. Jankowski widząc ich niezdecydowanie powiedział.
 - Zapewniam państwa, że nie pozwolę na jakiekolwiek impertynencje z jego strony. Wiem, że jeszcze do niedawna byłem dla niego autorytetem i liczę na to, że ciągle ma dla mnie trochę szacunku.
 - Dobrze… Pojedziemy z panem, – zadecydowała Ula – ale proszę nie liczyć na zbyt wiele, bo Piotr potrafi być nieobliczalny.
Zapłacili za kawę i wyszli na parking.
 - Proszę jechać za mną, – rzucił Marek – to niedaleko. Na Powiślu.
Za niespełna piętnaście minut parkowali przed kamienicą, która tak bardzo źle kojarzyła się Uli. Podniosła głowę i spojrzała w okna, ale nie dostrzegła żadnego światła. Weszli do środka budynku i stanęli przed drzwiami. Odruchowo złapała za klamkę i nacisnęła na nią. Drzwi otworzyły się, co wszyscy przyjęli z lekkim zdziwieniem.
 - Zostawił otwarte mieszkanie? To do niego niepodobne – wyszeptała Ula. Weszli do przedpokoju. Uderzył ich dziwny zapach.
 - Matko Boska, co tu zdechło, że tak śmierdzi? – Marek pokręcił nosem. Ula odnalazła włącznik światła i zapaliła je. Ich oczom ukazał się widok przypominający jako żywo efekt tornada. Wszędzie walały się jakieś papiery, brudne ciuchy, puszki po piwie i puste butelki po alkoholu. Kuchnia przypominała chlew. Wśród potrzaskanych mebli leżały skorupy talerzy i szklanek. Ula patrzyła ze zgrozą na ten obrazek. Tyle pracy włożyła w to, by utrzymać tu porządek a on urządził sobie wysypisko śmieci.
 - Dobry Boże, jak on mógł doprowadzić mieszkanie do takiego stanu? O każdy pyłek, czy drobinę kurzu robił mi awanturę i wyzywał mnie od niechlujów – ostrożnie przeszła do sypialni i otworzyła drzwi. Był tam. Leżał na łóżku w skopanej, brudnej pościeli kompletnie nagi i kompletnie pijany. - To, co robimy? – spytała bezradnie. – On jest zupełnie nieprzytomny.
 - Ja i pan Marek ubierzemy go. Proszę znaleźć mu jakieś ubranie a potem spróbować odnaleźć klucz do mieszkania. Przetransportujemy go do mojego samochodu i zabiorę go do siebie. Tam na miejscu pomoże mi żona.
Było im bardzo trudno, bo Sosnowski był całkowicie bezwładny i nie pomagał im w żaden sposób. Próbowali postawić go do pionu, ale jego miękkie nogi na to nie pozwalały. W końcu zadecydowali, że go wyniosą. Ula w kieszeni jego kurtki natrafiła na klucze. Odetchnęła z ulgą. Wprawdzie nic w tym mieszkaniu nie było wartościowego, nic na czym mogłoby jej zależeć, ale ze zwykłej, ludzkiej przyzwoitości nie chciała, żeby zostało okradzione. Ostatni raz omiotła to pobojowisko spojrzeniem i zamknęła drzwi. Kiedy wyszła na zewnątrz, panowie umieszczali Piotra na tylnym siedzeniu. Byli zdyszani. Bezwładne ciało Sosnowskiego sprawiło im trochę kłopotu. Jankowski zamknął drzwi i uśmiechnął się do nich z wdzięcznością.
 - Jestem państwu ogromnie zobowiązany. Bardzo dziękuję, że nie odmówili mi państwo pomocy. Ja zrobię wszystko, żeby on zaczął funkcjonować normalnie, choć zapewne dla pani, pani Urszulo, to już bez znaczenia.
 - To prawda. Zbyt wiele krzywd i upokorzeń od niego doznałam i nie potrafię ani zapomnieć ani wybaczyć, choć pewnie część z nich można zrzucić na karb jego przypadłości. Tu są klucze do mieszkania. Proszę mu nie mówić, że byliśmy tutaj. Ja nie chcę, żeby on cokolwiek o mnie wiedział.
 - Zapewniam panią, że będę dyskretny. Pojadę już. Jeszcze raz bardzo dziękuję za pomoc. Dobranoc.
Kiedy samochód Jankowskiego zniknął im z oczu Ula przytuliła się do Marka.
 - To był dziwny dzień. Nie sądziłam, że jeszcze zobaczę Piotra i to w takim stanie.  – Przylgnął do jej ust.
 - Już o tym nie myśl. Jedźmy po Barona i odwiozę cię do Rysiowa. Późno się zrobiło.


Był już wieczór kiedy Sosnowski ocknął się i otworzył oczy. Zdezorientowany rozejrzał się dokoła i za nic nie mógł sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Sprzęty stojące w pokoju wyglądały na drogie. Cały pokój urządzony był elegancko i ze smakiem. Potrząsnął głową, jakby to miało spowodować, że rozjaśni mu się w niej. Przetarł dłońmi zaciśniętymi w pięści przekrwione oczy. – Gdzie ja do cholery jestem? – siedział przez chwilę zupełnie otumaniony. Miał się podnieść z łóżka, ale w tym momencie otworzyły się drzwi i ze zdziwieniem ujrzał w nich Jankowskiego.
 - Pan ordynator? – wychrypiał przez przeżarte alkoholem gardło. – Skąd się pan tu wziął?
 - Witaj Piotr. Wyspałeś się? Jak się czujesz? Kręci ci się w głowie? Odczuwasz skutki alkoholu? – zarzucił go pytaniami.
 - Powoli dochodzę do siebie. Gdzie jestem?
 - U mnie w Rembertowie. Zaraz powiem żonie, żeby zaparzyła ci mocnej kawy. Teraz proponuję solidny prysznic. Tu masz czyste ubranie. Wstań. Pokażę ci łazienkę. Jak się wykąpiesz, to porozmawiamy.
Posłusznie zwlókł się z łóżka i poszedł za Jankowskim. Umyty i przebrany niepewnie wyszedł z łazienki. Jankowski usadził go przy stole w salonie podsuwając mu kawę.
 - Wypij. Tu masz tabletkę, po której na pewno poczujesz się lepiej.
Kawę wypił niemal duszkiem choć parzyła mu gardło. Nadal nie rozumiał, skąd się wziął w domu swojego szefa.
 - Jak się tu znalazłem?
 - Dwa dni temu przywiozłem cię kompletnie zalanego. Nie wiedziałeś o bożym świecie. Zaraz dostaniesz coś do jedzenia a później poważnie porozmawiamy. Jedno jest pewne. Osiągnąłeś już dno Piotr a ja nie pozwolę byś tam został. Czas zacząć się dźwigać przyjacielu i nie spocznę w staraniach, żeby wyprowadzić cię na prostą.
Po kolacji zaprowadził go do gabinetu. Usiedli w dużych, skórzanych fotelach. Piotr czuł się nieswojo. Nie miał pojęcia do czego zmierza Jankowski. Przecież postawił na nim krzyżyk, wylał go z pracy, o co mu jeszcze chodzi?
Ordynator przyglądał mu się bacznie dłuższą chwilę i rzekł.
 - Posłuchaj Piotr. Jesteś najlepszym kardiochirurgiem jakiego znam. Nigdy nie miałem lepszego operatora w zespole. Masz niewątpliwy talent do tej roboty. Chcesz zmarnować tyle lat nauki i pracy? Już na niczym ci nie zależy? Czy myślisz, że jeśli nie pojedziesz na ten staż do Bostonu skończy się świat i szansa rozwoju twojej dalszej kariery? Jeśli tak sądzisz, to jesteś w wielkim błędzie. Już dość kłopotów narobiłeś i twojej byłej żonie, mnie a przede wszystkim wyrządziłeś ogromną krzywdę samemu sobie. Zawsze byłem ci życzliwy i zawsze traktowałem cię jak syna. Nie niszcz tego Piotr i pozwól sobie pomóc. Wdałeś się w jakąś bijatykę. Spójrz na swoje dłonie. Tak nie wyglądają dłonie jednego z najlepszych kardiochirurgów w tym kraju. Niewątpliwie masz spory problem, ale jeśli zgodzisz się bym ci pomógł, pokonamy go wspólnie. Mam taką propozycję. Zostaniesz tutaj w Rembertowie. I tak nie mógłbyś wrócić do swojego mieszkania, bo zrobiłeś z niego wysypisko śmieci. Psy mieszkają w lepszych warunkach niż ty przez ostatnie tygodnie. Będzie przyjeżdżał tu psychiatra na sesje z tobą. Zaufaj mi i uwierz, to nie będzie bolało, a może bardzo ci pomóc. Nikt o niczym się nie dowie, bo zapewnię ci dyskrecję i psychiczny komfort. Jeśli będziesz z lekarzem szczery, ta terapia skończy się szybciej niż myślisz a ja już teraz mogę ci obiecać, że wrócisz z powrotem na mój oddział. Nadal nie zadecydowałem, kto pojedzie na ten staż. Masz jeszcze szansę i proszę cię, nie spapraj tego.
Sosnowski siedział i słuchał słów Jankowskiego jak oniemiały. On chce mu pomóc? Przecież do niedawna nikt nie chciał tego zrobić. Wszyscy odsuwali się od niego jak od zarazy. Nie rozumiał…
 - Dlaczego pan to robi? Dlaczego chce mi pomóc? Przecież tyle razy pana zawiodłem.
 - Piotr. Nigdy nie zawiodłeś mnie w sali operacyjnej. Żaden z twoich pacjentów nie umarł. Wręcz przeciwnie, wszyscy, których operowałeś cieszą się dobrym zdrowiem. Zawiodłeś mnie nie jako lekarz, ale jako człowiek. Czas odbudować to zaufanie jakie w tobie pokładałem i czas dać sobie jeszcze jedną szansę. Ja nie mam zamiaru cię tu więzić ani zamykać na klucz. To twój wybór i jakikolwiek by nie był, ja go uszanuję. Proszę cię tylko, byś to przemyślał. Wyciągam do ciebie rękę i byłoby dobrze, gdybyś nie odrzucał jej, bo drugi raz nie zdobędę się na taki gest.
 - Dobrze – wyartykułował cicho – zgadzam się. Chyba nawet muszę, bo już nie potrafię poradzić sobie sam ze sobą. Jedyne wyjście widziałem w alkoholu, bo on pozwalał mi przynajmniej nie pamiętać. To nie był dobry wybór i bardzo było mi z tym źle. Sądzi pan, że mam jeszcze szansę wrócić do operacji? Palce mi zesztywniały i chyba już nie są takie sprawne.
 - Wierzę w ciebie Piotr. Gdyby było inaczej nie ściągałbym cię tutaj. Ręce powrócą do dawnej sprawności, o to jestem spokojny. Musisz tylko być zdyscyplinowany, a przede wszystkim szczery wobec siebie. Lekarz będzie zadawał sporo pytań. Nie oburzaj się i odpowiadaj uczciwie co czujesz. Pamiętaj, że on będzie przyjeżdżał tutaj, żeby ci pomóc a nie zaszkodzić - Jankowski zerknął na wiszący na ścianie zegar. – Jest już późno. Powinieneś jeszcze pospać. Jutro moja żona zadba o ciebie. Ja kończę o piętnastej i przyjadę razem z psychiatrą. Masz sporo czasu, by pomyśleć o tym gdzie popełniłeś błąd. Dobranoc Piotr.
 - Dobranoc panie ordynatorze – powiedział cicho. – Dziękuję panu za wszystko.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz