Łączna liczba wyświetleń

piątek, 11 grudnia 2015

"PROZA ŻYCIA" - rozdział 1,2,3,4,5



PROZA ŻYCIA


ROZDZIAŁ 1


 - Spójrz. A co powiesz na ten? – przystojny brunet pochylił się nad biurkiem pokazując palcem na monitorze okazały budynek siedzącej przed komputerem kobiecie. – Niezły jest. Spróbuję powiększyć - kliknął na zdjęcie.
 - Jest piękny – kobieta z uśmiechem popatrzyła mu w oczy. – Zobacz ten portal przed wejściem i to dzikie wino. A tam ściana lasu. Koniecznie musimy go zobaczyć. Dzwoń. Tu masz numer i wypytaj o wszystko.
Teraz dopiero zauważył, że nieruchomość położona jest w Rysiowie, pod Warszawą.
 - Kochanie, to za miastem – jęknął.
 - Marek. Jakbym chciała znaleźć coś w mieście, to szukałabym w mieście. Tam na pewno jest cisza i spokój. Będzie można odpocząć po pracy i odetchnąć na pewno świeższym powietrzem niż to nasycone spalinami. Dzwoń. Bardzo chcę go obejrzeć.
Niechętnie złapał za słuchawkę i wybrał numer biura nieruchomości. Przedstawił się i wyłuszczył w czym rzecz.
 - Jak daleko od Warszawy ten Rysiów? – spytał.
 - To jakieś dwadzieścia kilometrów. Nie tak daleko, jeśli jest pan zmotoryzowany, a okolica naprawdę piękna. Dom również. Jest nowy. Budowę skończono w zeszłym roku. Właściciel popadł w jakieś finansowe tarapaty i musi go sprzedać. Możliwie jak najszybciej.
 - Bardzo chcemy obejrzeć ten dom. Mógłby pan nam pokazać go dzisiaj?
 - Jak najbardziej. O której państwu pasuje?
 - O dwunastej. Może pan?
 - No to jesteśmy umówieni. Czekam na państwa.
Marek odłożył słuchawkę i spojrzał na żonę.
 - Załatwione. Zbierajmy się.
Umówili się przed wejściem do firmy. Marek poinstruował sekretarkę, że nie będzie go do końca dnia.
 - Viola miej oko na wszystko i pilnuj mi firmy. My chyba już nie wrócimy dzisiaj. Zapisuj wszystkie rozmowy i informuj, że oddzwonię. Na razie.
Zjechał windą na dół i otworzył drzwi Lexusa nadchodzącej Paulinie. Zanim ruszyli ustawił GPS. Nie chciał błądzić. Nigdy nie był w tamtej okolicy. Po czterdziestu minutach parkował przed okazałą bramą z numerem trzydziestym drugim. Paulina wysiadła z samochodu, przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
 - Pięknie tu. To chyba ostatni budynek. Dalej tylko las i jakieś pola.
Przywitali się z czekającym na nich pośrednikiem. Wprowadził ich do środka. Wnętrze zachwyciło ich. Było przestronne i jasne.
 - Jak państwo widzicie właściciel nie zdążył się nawet wprowadzić.
Chodzili podziwiając ogromny salon i otwartą na niego kuchnię, dużą garderobę i sporą łazienkę. Na parterze były dwa pokoje a na piętrze trzy. Pośrednik pokazał im też wielki garaż, w którym spokojnie mogły się pomieścić trzy samochody. Wokół domu rozciągał się ogród z równo przyciętą trawą i mnóstwem oryginalnych, rzadko spotykanych gatunków drzew.
 - I co ty na to kochanie? Podoba ci się?
 - Bardzo. Kupmy ten dom Marek. Jestem pewna, że nie znajdziemy lepszego.
Zdecydowali się. W przeciągu dwóch następnych miesięcy przeprowadzili się z willi należącej do rodziców Marka na własne śmieci. Urobił się jak wół przy tej przeprowadzce. Paulina nie pomagała w niczym. Ona stworzona była do wyższych celów i ograniczała się tylko do pokazywania paluszkiem miejsc, w których miały stanąć meble. Czasami drażniła go ta jej wielkopańskość, ale nie chcąc wszczynać awantury nie komentował jej zachowania.
 - Będziemy musieli wynająć kogoś do sprzątania i gotowania – zawyrokowała. Zdziwił się.
 - A po co? Jest nas przecież tylko dwoje. Sami będziemy sprzątać. Gotować też się nauczymy.
Popatrzyła na niego zniesmaczona.
 - Nie mam zamiaru ani sprzątać ani gotować skoro można wynająć do tych czynności jakąś kobietę. Nie chcę sobie niszczyć rąk.
Nie odpowiedział już. Nie chciał się z nią kłócić. Dopiero od trzech miesięcy byli małżeństwem, które jednak poprzedzał sześcioletni okres narzeczeństwa. Była mu pisana. Tak twierdzili jego rodzice. Po śmierci jej własnych podjęli trud wychowania i jej i Alexa, jej brata. Uważali, że ich małżeństwo umocni firmę i będzie dla niej korzystne. On sam nigdy nie zastanawiał się nad tym, choć Paulina nie raz zalazła mu za skórę i porządnie dała w kość. Często późno wracał do domu hulając ze swoim przyjacielem Sebastianem w knajpach. Upijali się w nich i zaliczali chętne panienki. Paulina zawsze mu wybaczała mimo, że to wybaczenie poprzedzała karczemna awantura. I choć nigdy nie dostała namacalnego dowodu jego zdrady, to miała pewność, że nie jest jej wierny. On przywykł do niej, choć z pewnością nie mógłby z czystym sumieniem powiedzieć, że ona jest miłością jego życia.
Żeby ochłonąć ubrał dres i rzuciwszy jej tylko, że idzie pobiegać opuścił dom. Pobiegł w stronę zabudowań. Chciał się rozejrzeć i zlokalizować jakiś sklep. Nie miał zamiaru robić wszystkich zakupów w Warszawie. Nawet jeśli Paulina nie będzie gotować, to śniadania i kolacje muszą robić sami.
Najpierw natknął się na niewielki bazar. Oprócz stoisk z ciuchami stały tu też stragany z jarzynami i owocami. Była pełnia lata i towaru w bród. Wybrał kilka soczystych gruszek i brzoskwiń. Z reklamówką pełną owoców pobiegł dalej. Z daleka dojrzał napis „Spożywczy” i wbiegł prosto w otwarte drzwi sklepu. Zderzył się z kimś i usłyszał krzyk.
 - O mój Boże… - wydyszał. – Ja strasznie panią przepraszam. Nie zauważyłem pani. Zaraz pomogę to zebrać.
Młoda kobieta ujęła się pod boki i obrzuciła go krytycznym spojrzeniem.
 - Ciekawe jak? – spytała wyraźnie zła. – Łyżką?
Na podłodze zobaczył rozsypany cukier wymieszany z mąką i rozwalony kubek śmietany. Poczuł się zażenowany.
 - Ja odkupię. Poproszę po kilogramie cukru i mąki i jeszcze śmietanę. Dla mnie sześciopak piwa. Da mi pani jakąś szczotkę? Posprzątam. – Sprzedawczyni uśmiechnęła się.
 - Ja już posprzątam. A ty nie złość się Ula. Przecież to był wypadek. Pan nie wpadł na ciebie specjalnie.
Podziękował kobiecie, że wstawiła się za nim i wraz z nowo poznaną Ulą wyszedł ze sklepu.
 - Proszę mi dać te siatki. Odprowadzę panią i przynajmniej w taki sposób odkupię swoją winę. Daleko pani mieszka?
 - Nie. Pod ósemką a pan?
 - Ja pod trzydziestką dwójką. Dopiero się wprowadziliśmy, a ja uskuteczniam mały rekonesans po okolicy – wyciągnął do niej dłoń. – Pozwoli pani, że się przedstawię, Marek Dobrzański. – Odwzajemniła uścisk.
 - Ula Cieplak.
 - Nie wiesz przypadkiem, czy ktoś nie szuka pracy? Mam tu na myśli kobietę. Żona poleciła mi znaleźć kogoś do gotowania i sprzątania. – Aż przystanęła zdumiona.
 - Naprawdę? Ja od dłuższego czasu szukam pracy, ale jak dotąd bezskutecznie. Jeśli się zgodzisz, ja bardzo chętnie podejmę się i gotowania i sprzątania. Mam marne szanse dostania pracy w swoim zawodzie.
Na jego twarz wypełzł szczęśliwy uśmiech a w policzkach ukazały się dwa słodkie dołeczki. Na ten widok serce Uli stopniało jak wosk. I ona się uśmiechnęła ukazując w całej krasie aparat ortodontyczny.
 - Serio? Ależ mam dzisiaj szczęście. Dom jest duży, ale to pewnie wiesz. Będzie sporo pracy. Proponuję ci na początek dwa tysiące.
 - To wspaniała oferta. Od kiedy mam zacząć?
 - Jeśli możesz, to przyjdź w poniedziałek o siódmej rano. Zwykle o siódmej trzydzieści wyjeżdżamy do pracy. Wcześniej oprowadzę cię i pokażę, gdzie co jest. Zostawię ci też pieniądze na zakupy. Menu pozostawiam w twojej gestii. Ja jem wszystko, ale żona preferuje lekką kuchnię. Poradzisz sobie?
 - Na pewno – zatrzymała się przed furtką. – Tu mieszkam. Dziękuję za zakupy i pracę. Do zobaczenia w poniedziałek w takim razie.
Uścisnął jej dłoń i oddał siatki z zakupami. Patrzył jeszcze jak idzie w stronę domu. Zrobiła na nim dobre wrażenie. Wyjątkowo skromna dziewczyna choć niezbyt urodziwa. Ten aparat na zębach i te ogromne okulary w żaden sposób nie podkreślały jej urody. Nie dodawał jej też mało gustowny ubiór. Pewnie nie powodziło jej się zbyt dobrze. Paulina powinna być zadowolona. Przynajmniej nie będzie o nią zazdrosna.
Dotarł do domu. W salonie zastał swoją żonę wertującą jakieś żurnale. Podszedł do niej i ucałował jej policzek.
 - Załatwiłem kobietę do gotowania i sprzątania.
Spojrzała na niego zdziwiona.
 - Tak szybko? Kto to?
 - To miejscowa dziewczyna. Nazywa się Ula Cieplak. Mieszka pod ósemką. Wygląda na uczciwą i skromną osobę. Zapewniła mnie, że jest pracowita i dobrze gotuje. Kazałem jej przyjść w poniedziałek. Trzeba jej pokazać gdzie, co jest. Zrobi nam zakupy, żeby miała z czego gotować. Możesz sama ustalać menu lub zostawić to jej. Jak wolisz.
 - Lepiej zrobię to sama. Muszę się przekonać, czy naprawdę jest taka świetna. Ile chcesz jej zapłacić?
 - Zaproponowałem dwa tysiące na początek. Będzie miała sporo roboty.
 - No dobrze. Zobaczymy co jest warta.

Wpadła jak burza do domu. Rzuciła siatki na kuchenny blat i zawołała.
 - Tato! Chodź szybko! - Kiedy zaniepokojony zjawił się w kuchni podeszła do niego i mocno go uściskała. - Koniec naszej biedy. Dostałam pracę!
Cieplak wytrzeszczył oczy na swoją najstarszą latorośl i wykrztusił.
 - Jak to pracę? Przecież poszłaś tylko do sklepu? – Roześmiała się.
 - No właśnie. Tam spotkałam człowieka, który wprowadził się do tego domu na końcu wsi. Jest bardzo przystojny. To chyba jakiś biznesmen. Zapytał mnie, czy nie znam kogoś, kto chciałby gotować i sprzątać w jego domu. Wtedy powiedziałam mu, że ja szukam jakiejkolwiek pracy. Kazał mi przyjść w poniedziałek i dał stawkę dwa tysiące. Nieźle co?
 - No nieźle, chociaż ja myślałem, że jednak dostaniesz pracę w swoim zawodzie. To poniżej twoich możliwości i trochę rozczarowuje. Skończyłaś dwa kierunki trudnych studiów i będziesz sprzątać czyjś dom? To nienormalne.
 - Taką mamy rzeczywistość tato. Sam dobrze wiesz od jak dawna szukam pracy. Nikt nie chce mnie zatrudnić. Ta robota spadła mi jak z nieba. Przynajmniej podreperujemy budżet. Muszę koniecznie powiedzieć Maćkowi i spytać go, czy nie pojechałby ze mną w poniedziałek na zakupy dla nich. Nie dam rady przynieść wszystkiego w rękach. Wypakuj siatki, a ja lecę do Szymczyków.
Z Maćkiem przyjaźniła się od dziecka. Razem do przedszkola, razem do podstawówki. Potem szkoła średnia i studia na tym samym kierunku. On podobnie jak ona nie miał szczęścia w poszukiwaniu pracy i też nie pracował w swoim zawodzie. Z prawdziwej desperacji zatrudnił się w miejscowej knajpie o szumnej nazwie „Wersal”, choć do tego prawdziwego było jej jak stąd do księżyca. Męczył się, bo właściciel był starym cwaniakiem i często potrącał mu z pensji za telefony lub stłuczone niekoniecznie przez niego kufle.
Pogratulował przyjaciółce pracy, choć dobrze wiedział, że to nie jest jej wymarzona robota i dobrze to rozumiał. Liczyło się jednak, by jakiekolwiek pieniądze przynieść do domu i przestać liczyć wyłącznie na rodziców. Obiecał jej też podwózkę w poniedziałek.
 - I tak zaczynam dopiero o jedenastej. Uwiniemy się. Dasz mi sygnał na komórkę to podjadę tam i zabiorę cię.
 - Dzięki Maciuś. Jesteś najlepszy.

W poniedziałkowy poranek punktualnie o siódmej zadzwoniła do bramy z numerem trzydziestym drugim. Po chwili usłyszała brzęczenie i pchnęła ją. W otwartych drzwiach domu ukazał się Marek.
 - Dzień dobry – przywitała się.
 - Witaj Ula. Chodź przedstawię ci moją żonę.
Weszła do środka i rozejrzała się ciekawie. W salonie pojawiła się szczupła kobieta. Była bardzo ładna. Smukła i kruczowłosa. Podeszła do Uli i tonem, który niemal ją zmroził powiedziała
 - Dzień dobry pani. Nazywam się Paulina Febo-Dobrzańska, żona Marka. Za chwilę mąż oprowadzi panią i pokaże dom. Wcześniej jednak chcę omówić kwestię potraw. Na stole zostawiłam kartkę z menu na dzisiaj. Obok leżą pieniądze. Tysiąc złotych. Trzeba kupić właściwie wszystko od artykułów spożywczych po środki czystości. Proszę brać na zakupione rzeczy rachunki.
 - To oczywiste proszę pani. Inaczej nie mogłabym się rozliczyć – wtrąciła Ula.
 - No właśnie. Nie robiłam szczegółowej listy zakupów. Wypisałam rzeczy najpotrzebniejsze. Resztę pozostawiam pani inwencji. Marek – zwróciła się do męża – oprowadź panią teraz. Za chwilę wychodzimy.
Pokazał jej parter i piętro a także pomieszczenie, w którym stał odkurzacz, deska do prasowania i żelazko. Na koniec wręczył jej klucze od domu mówiąc z uśmiechem.
 - Zostawiam cię na gospodarstwie. Rządź się. My wrócimy o siedemnastej. Do widzenia.
Po jego wyjściu przestudiowała kartkę zostawioną przez Paulinę i dopisała do niej jeszcze kilka pozycji. Schowała pieniądze do portmonetki i zadzwoniła do Maćka.

Jechali w kierunku Warszawy początkowo w milczeniu. Ciszę przerwała Paulina.
 - Dobry Boże. Skąd tyś ją wytrzasnął? W życiu nie widziałam brzydszej kobiety. I jeszcze te koszmarne ciuchy. Wygląda jak wyciągnięta ze śmietnika.
 - Paula. Nie oceniaj jej po pozorach. Przecież jej nie znasz. Nie wiesz ile jest warta. Na pewno nie powodzi jej się najlepiej skoro tak skromnie się ubiera. Przecież to nie ciuchy przesądzają o wartości człowieka. Ona przychodzi gotować i sprzątać. Ma się ubrać w krynolinę do takiej roboty? Sama mi mówiła, że już długo pozostaje bez pracy. Klepie biedę, ot co.
Paulina nie odezwała się więcej. Nie rozumiała dlaczego Marek tak broni tej wiejskiej dziewuchy. Ona nie będzie taka pobłażliwa. Jak wróci rozliczy ją co do grosza i sprawdzi, czy nie przykleiło się coś do jej łapek. Specjalnie zostawiła otwartą szkatułę z kosztownościami i dokładnie zapamiętała jak ułożyła precjoza.

Wraz z Maćkiem podjechała do miejscowego dyskontu. To w nim zaopatrzyła się w środki czystości. Kupiła też proszki do prania i wiadro z mopem wraz z kilkoma ścierkami. Znajomy rzeźnik, pan Karol, właściciel rysiowskiego sklepu mięsnego wybrał dla niej najpiękniejsze mięsa i dobre gatunkowo wędliny. Zapełnili cały bagażnik. Maciek pomógł jej wnieść zakupy i ulotnił się do pracy. Została sama. Sprawdziła menu. Dzisiaj miał być kurczak pieczony w piekarniku w folii, sałatka grecka i zupa krem z brokułów. Miała sporo czasu. Wszak Marek mówił, że będą dopiero o siedemnastej. Postanowiła wziąć się za sprzątanie.
Podśpiewując pod nosem umyła wszędzie podłogi i poodkurzała dywany. Starła kurz z mebli i zrobiła porządek w łazienkach i ubikacjach. Pościeliła łóżko w sypialni Dobrzańskich. Zauważyła otwartą szkatułę i uśmiechnęła się na jej widok. – Paulina chce chyba przetestować moją uczciwość. Nie mam jej za złe. Nie zna mnie przecież.
O piętnastej zabrała się za obiad. Czasu było dość. Piersi kurczaka nafaszerowała brzoskwiniami a następnie szczodrze obsypała mieszanką ziół. Zapakowała wszystko w papierowy rękaw i wsadziła do piekarnika. Z brokułami poszło błyskawicznie. Sałatka też nie sprawiła jej problemu.
Kilka minut po siedemnastej usłyszała podjeżdżający samochód i po chwili do domu weszła Paulina a za nią Marek. Ten ostatni z lubością pociągnął nosem.
 - Ale pachnie. Dopiero teraz poczułem jaki jestem głodny.
Przywitali się z Ulą. Chciała najpierw podać obiad, ale Paulina powstrzymała ją.
 - Najpierw się rozliczymy a potem będziemy jeść.
Położyła przed nią stosik rachunków, kartkę z podaną sumą całkowitą i resztę pieniędzy. Paulina przebiegła wzrokiem poszczególne pozycje. Przeliczyła pieniądze i spytała.
 - Sprzątała pani?
 - Tak. Wszędzie umyłam podłogi, wytarłam z parapetów, mebli i odkurzyłam dywany. Jeśli pani chce, proszę sprawdzić. Łazienki też są czyste.
 - W porządku. Później sprawdzę. Teraz będziemy jeść.
Podała im zupę w głębokich kokilach posypując jej wierzch grzankami i ozdabiając kleksem śmietany. Na wypełnionych sałatką talerzach pysznił się pokrojony w plastry, aromatyczny kurczak. Do niego podała czerwone, półwytrawne wino. Wróciła do kuchni i poczekała aż zjedzą. Nie słyszała jak Marek mrucząc z zadowolenia pochłania swoją porcję i mówi.
 - To jest pyszne kochanie i kurczak taki soczysty. Już dawno nie jadłem nic równie smacznego. Nawet w Baccaro nie podają tak dobrych rzeczy. Zupa też rewelacyjna. Nie przesadziła mówiąc, że potrafi gotować.
 - Masz rację. Mnie też smakuje. Na jutro każę jej zrobić lazanię. Dawno nie jedliśmy. Tęsknię za włoską kuchnią.
Najedzony Marek wszedł do kuchni i uśmiechnął się do Uli.
 - Bardzo nam smakowało. Dziękujemy. A ty coś w ogóle jadłaś od rana?
 - Nie…, ale to nie szkodzi. Jeśli nie jestem już państwu potrzebna to chciałabym pójść do domu.
 - Oczywiście Ula. Jutro nie przychodź tak wcześnie. Wystarczy jak będziesz na dziesiątą. Dzisiaj odwaliłaś kupę dobrej roboty. Tu masz pięćset złotych. To zaliczka na poczet przyszłej wypłaty. Teraz możesz już iść. Dobranoc.
Kiedy za Ulą zamknęły się drzwi Paulina ruszyła na obchód domu. Z zadowoleniem stwierdziła, że każdy pokój lśnił czystością a zostawiona w sypialni, otwarta szkatuła pozostała nietknięta. Pomyślała, że być może Marek miał rację mówiąc, że to uczciwa dziewczyna. Ciekawe jak poradzi sobie z lazanią.




ROZDZIAŁ 2


Przepracowała u Dobrzańskich pełne trzy tygodnie nie licząc sobót i niedziel. Kiedy w jeden z piątkowych wieczorów żegnała się z nimi Marek zatrzymał ją jeszcze.
 - Mamy do ciebie Ula wielką prośbę. W następną sobotę planujemy przyjęcie. To będzie taki rodzaj parapetówki. Przyjadą moi rodzice, brat Pauliny i trochę ludzi z firmy. W sumie jakieś dwadzieścia osób. Bylibyśmy ci bardzo wdzięczni gdybyś zechciała przygotować zimną płytę i może coś na ciepło. Umiesz robić sushi?
 - Umiem.
 - To świetnie, bo jest wielu amatorów. Trzeba będzie też może kupić krewetki. Ale poradzisz sobie tak? Za to dostaniesz ekstra premię. Znasz może kogoś miejscowego, kto nadawałby się do przyrządzania i roznoszenia drinków?
 - Mam tu przyjaciela od pieluch Maćka Szymczyka. On będzie idealny, bo potrafi to robić i zna się na tym. Na pewno chętnie się zgodzi.
 - Zaproponuj mu tysiąc złotych za wieczór, choć myślę, że impreza skończy się nad ranem. Sądzisz, że to wystarczy?
 - Na pewno. Będzie bardzo zadowolony. Ja musiałabym chyba już w piątek zacząć coś szykować a skończę w sobotę. Wymyślę jakieś smaczne menu. Nie martw się.
 - Dzięki Ula. Jesteś najlepsza – uśmiechnął się do niej wdzięcznie a ona spłonęła rumieńcem.

Dużo pracy miała w związku z tym przyjęciem. Maćkowi przekazała dobrą nowinę, że jest możliwość zarobienia całkiem sporych pieniędzy. Ucieszył się. Kolejny raz pojechał wraz z nią po zaopatrzenie na ten dzień. W piątek od samego rana harowała jak dzika mrówka. Upiekła wielki, piętrowy tort. Na ciepło miały być maleńkie klopsiki w ostrym sosie i barszczyk z krokietem. Sushi zostawiła na sobotę. Musiało być świeże. Podobnie krewetki. Robota paliła jej się w rękach. Wielkie tace zapełniały się przystawkami. A to fantazyjne koreczki, a to sakiewki z plastrów szynki wypełnione sałatką jarzynową, a to faszerowane jaja, nadziewane pomidory, maleńkie paróweczki w cieście francuskim i wiele innych. Paulinę zatkało, gdy po pracy weszła do kuchni. Wszystko wyglądało pięknie, pachnąco i kolorowo.
 - Świetnie się pani spisała pani Urszulo. Jestem pod wrażeniem.
 - Dziękuję – odrzekła skromnie. – Mam nadzieję, że będzie gościom smakować. Jutro zrobię jeszcze sushi i sashimi. Kupiłam świeżego łososia i wasabi. Talerze są przygotowane. Podobnie sztućce. Będzie dobrze.
 - Na pewno. Dziękuję - wychodząc z kuchni minęła się z Markiem. – Widziałeś te pyszności? Ona naprawdę jest świetna. Poradziła sobie ze wszystkim. – Uśmiechnął się.
 - To pochwal ją od czasu do czasu. Nie szczędź jej tego. Niech wie, że doceniamy to, co dla nas robi.

W sobotę ubrała nowo zakupioną sukienkę w błękitne kwiatuszki i wraz z Maćkiem ubranym w elegancki garnitur udała się na posesję Dobrzańskich. Tam przedstawiła go mówiąc, że to jest człowiek, który zajmie się drinkami. Marek uścisnął mu dłoń dziękując, że się zgodził na tę pracę. Z przyjemnością spojrzał na Ulę. Dzisiaj wyglądała zupełnie inaczej. Sukienka była skromna, ale dopasowana i po raz pierwszy mógł docenić jej zgrabną sylwetkę i smukłe nogi. Włosy zaczesała w warkocz i nie podkręciła tak jak zwykle grzywki. Pomyślał, że gdyby zmienić jeszcze te szpecące okulary i zdjąć aparat z zębów, była by z niej całkiem ładna dziewczyna.
Na zewnątrz pod wielką pergolą przy pomocy Maćka poustawiał stoły, które Ula nakryła białym obrusem. Rozłożyła talerze. Dzień był pogodny, bezwietrzny i ciepły. Śmiało mogli zrobić tę imprezę na świeżym powietrzu. Koło siedemnastej pojawili się pierwsi goście. Byli nimi rodzice Marka. On przedstawił im Ulę i Maćka. Po Dobrzańskich zjawił się dziwny osobnik w czerwonych spodniach i czerwonej marynarce z fantazyjnie wywiązaną pod szyją apaszką. Zwracali się do niego Pshemko. Po nim przyjechał dość mroczny gość. Okazało się, że to brat Pauliny, Alex. Wreszcie dotarli i inni ludzie z firmy a wśród nich człowiek, z którym Ula już kiedyś miała styczność. Zdziwiła się, że jest najlepszym przyjacielem Marka. Na niej nie zrobił dobrego wrażenia. Dopiero jak go tu zobaczyła zaczęła kojarzyć fakty. Febo&Dobrzański. To przecież firma, do której aplikowała na stanowisko asystentki dyrektora do spraw promocji i marketingu. To właśnie ten burak ją przyjmował i był dla niej bardzo niemiły. Już na początku ją skreślił sądząc, że skoro nie jest atrakcyjna i skromnie ubrana, to i w głowie ma niewiele. Zamiast niej przyjęto jakąś egzaltowaną blondynę z nogami do samej ziemi. Ale oto i ona we własnej osobie. Ula przełknęła nerwowo ślinę. - Kurde blaszka. A jak mnie pozna? Na pewno mnie pozna. Niedobrze…
Marek przedstawił ją im. Olszański zmarszczył brwi jakby usiłował sobie coś przypomnieć.
 - Czy my już się kiedyś nie spotkaliśmy? – Nie zdążyła otworzyć ust kiedy ubiegła ją blondyna uwieszona na jego ramieniu.
 - No jak to Sebulku, nie pamiętasz? Ona w tym samym dniu co ja przyszła w sprawie pracy.
 - Starałaś się u mnie o pracę? – zaskoczony Marek spojrzał na nią. Zrobiła się purpurowa.
 - No… tak… Do F&D też aplikowałam, ale pan Olszański uznał, że się nie nadaję i podziękował mi. Wówczas nie miałam pojęcia, że jesteś współwłaścicielem firmy. Nawet wtedy, gdy przyjmowałeś mnie tu do pracy, nie powiązałam nazwiska z firmą. Dopiero teraz zaczęłam kojarzyć jak zobaczyłam pana Olszańskiego – tłumaczyła się. Marek obrzucił przyjaciela krytycznym spojrzeniem.
 - Pozwól Ula ze mną. Musisz mi coś wyjaśnić.
Szła za nim jak na ścięcie. Pewnie po tych rewelacjach nie będzie chciał jej dłużej zatrudniać. Znowu będzie musiała szukać pracy. Zaszkliły jej się oczy. – Biednemu to zawsze… - Zaprowadził ją do gabinetu i poprosił, żeby usiadła. Stanął na wprost niej i spytał.
 - Ula, na litość boską, jakie ty studia kończyłaś? – Wytarła mokre policzki.
 - Ekonomię a także Marketing i Zarządzanie na SGH. Zrobiłam też licencjaty z angielskiego i niemieckiego – odpowiedziała płaczliwie. Złapał się za głowę. Był wstrząśnięty.
 - Ula, dlaczego nic mi mnie powiedziałaś? I ty z takim wykształceniem sprzątasz mi dom i gotujesz obiady? To niedopuszczalne.
Zrozpaczona spojrzała na niego żałośnie.
 - Marek, błagam cię nie zwalniaj mnie. Ta praca jest mi potrzebna. Ledwie wiążemy koniec z końcem a dzięki niej jest nam lżej – rozpłakała się na dobre. Ujął jej dłonie w swoje.
 - Ula. Ja nie mogę pozwolić żebyś nadal to robiła. Natychmiast zatrudniam cię w firmie, bo stanowisko mojej asystentki wciąż jest nieobsadzone – popatrzył na nią jakby się zastanawiał. – A Maciek? On też studiował z tobą? Mówiłaś, że studia macie te same.
 - On kończył ze mną tylko ekonomię i te licencjaty z języków.
 - Chryste Panie i taki facet leje piwo w rysiowskiej mordowni. To nie może tak być. Teraz nie jest dobry czas na rozmowę, bo zaczynają się zjeżdżać goście. W poniedziałek po południu chcę was tu widzieć oboje, wtedy pogadamy. Na razie nikomu ani słowa.
Jej serce ponownie wypełniła nadzieja. Jeśli Marek dotrzyma słowa oboje z Maćkiem będą mogli wreszcie wykazać się umiejętnościami zdobytymi podczas studiów. Jutro na spokojnie opowie przyjacielowi o tej rozmowie. Dzisiaj nie ma na to czasu, bo wszyscy goście pojawili się już przy stole.
Wraz z Maćkiem wyniosła wszystkie przystawki i ułożyła na białym obrusie. Wzbudziły zachwyt. Przyjęła zamówienie na kawy i herbaty, a Maciek zajął się alkoholami. Wszystko szło bardzo sprawnie. O dziewiętnastej podała ciepłą kolację. Maciek rozpalił ognisko. Każdy z przybyłych mógł sobie sam usmażyć kiełbaskę lub boczek. Na koniec wjechał imponujący tort upieczony przez Ulę. Stanowił jakby podsumowanie całego przyjęcia.
Marek znalazł chwilę, żeby porozmawiać z ojcem. Opowiedział mu o tym czego dowiedział się o Uli i Maćku.
 - Chcę im zaproponować pracę tato. Nadal jestem bez asystentki a Maciek przydałby się jako koordynator. Muszę mieć kogoś kto ogarnie szwalnie.
 - Nie będę się sprzeciwiał synu. Jednak zatrudniając ją w firmie stracisz idealną gosposię. Pysznie gotuje. Nawet lepiej od naszej Zosi. Zaimponowała dzisiaj wszystkim. Pshemko rozpływał się nad tortem, a sushi było znakomite.
 - Tato. Gosposia zawsze się znajdzie, a drugiej takiej Uli i to z takim wspaniałym wykształceniem mogę już nie spotkać. Szkoda, żeby marnowała talent przy garach. Jestem pewien, że świetnie sobie poradzi i ona i Maciek.

Około pierwszej w nocy goście zaczęli się rozjeżdżać. Tylko rodzice Marka zostawali do niedzieli. Ula przy pomocy Maćka pozbierała wszystko ze stołów. Jedzenie, które się zostało popakowała w folię a brudne talerze wsadziła do zmywarki. Była bardzo zmęczona i śpiąca. Uśmiechnęła się blado na widok wchodzącego do kuchni Marka.
 - Jeśli pozwolisz, to już pójdziemy. W lodówce macie mnóstwo jedzenia więc jutro na pewno sobie poradzicie. Wiesz jak włączyć zmywarkę?
 - Wiem Ula, ale włączę dopiero jutro. Dziś jest już późno. Tu macie premie za dzisiejszy dzień i moje wielkie podziękowania – wręczył im koperty z pieniędzmi. - Jedzenie było znakomite, a twój pomysł z ogniskiem Maciek, wyborny. Jeszcze raz bardzo wam dziękuję i dobranoc. Wyśpijcie się, a w poniedziałek mamy do pogadania.

Z nadzieją czekali na to poniedziałkowe popołudnie. Ula była u Dobrzańskich od rana. Maciek zjawił się tuż przed przyjazdem Marka. Ten ostatni wprowadził samochód do garażu i z uśmiechem na ustach wszedł do domu. Był sam, bo Paulina zostawała w Warszawie u swojego brata.
 - Dobrze, że już jesteś Maciek. Ula zrobi ci kawy. Zresztą jeśli możesz, to zrób dla nas wszystkich. Ja najpierw jednak coś zjem, bo zgłodniałem. Co masz dla mnie Ula za pyszności?
 - Zrobiłam ci trochę pierogów z mięsem. Pani Pauliny dzisiaj nie będzie na obiedzie, a ty powiedziałeś mi kiedyś, że jesz wszystko.
 - To prawda a pierogi uwielbiam.
Rozsiedli się w salonie przy stole. Marek ze smakiem zajadał pierogi a oni raczyli się kawą.
 - Rozmawiałem z ojcem w sobotę. Opowiedziałem mu o was. Nie sprzeciwiał się, żebym zatrudnił was oboje. Tak jak mówiłem ci Ula wcześniej, zostajesz moją asystentką. Ty Maciek koordynatorem do spraw szwalni. Na czym to polega wyłuszczę jak przyjedziecie do firmy. Umawiamy się na środę. Rano o siódmej trzydzieści zabiorę was ze sobą. Macie mieć wszystkie dokumenty niezbędne do przyjęcia. Umowy będą czekały. Stawka cztery i pół tysiąca brutto i premia kwartalna. Pasuje?
Wpatrywali się w niego jak zahipnotyzowani. Byli oszołomieni wysokością pensji. Żadne z nich na oczy nie widziało takich pieniędzy. Roześmiał się widząc ich miny.
 - Nie pasuje? Za niska stawka? – Gwałtownie zaprzeczyli.
 - Nie, nie… Stawka aż za wysoka. Bardzo dziękujemy. Naprawdę nie spodziewaliśmy się aż tyle.
 - No to ulżyło mi. Pracy będzie bardzo dużo, czasami za dużo, ale mam nadzieję, że poradzicie sobie.
 - Damy radę. Na pewno. Ale co ty teraz zrobisz bez gosposi? – Spytała Ula.
 - Jakoś przeżyję. Może popytacie wśród znajomych? Sama wiesz Ula najlepiej jak dużo jest pracy w takim wielkim domu a moja żona bardzo wymagająca. Trzeba znaleźć kogoś z podobnymi umiejętnościami do twoich. Pomyślcie o tym, dobrze?
 - Dobrze. My już pójdziemy. Bardzo ci jesteśmy wdzięczni za te posady – podnieśli się z kanapy. – Ja jeszcze przyjdę jutro Marek. Posprzątam i ugotuję wam coś smacznego.
 - Dziękuję Ula. W takim razie jutro też rozliczę się z tobą za ten przepracowany okres. Trzymajcie się.
Następnego dnia stawiła się wcześnie rano. Mijała się z Dobrzańskim przy bramie. Postanowiła, że gruntownie sprzątnie cały dom łącznie z myciem okien i zmianą firan a potem przygotuje im super obiad. Wiedziała już kto przyjdzie na jej miejsce. Maciek rozmawiał z ich wspólną koleżanką ze szkoły podstawowej. Skończyła liceum gastronomiczne i do tej pory pozostawała bez pracy. Ucieszyła się z tej propozycji. Gotowała świetnie i na pewno Dobrzańscy będą z niej mieli pociechę.

Dzięki pieniądzom zarobionym u Marka mogła kupić sobie kilka rzeczy niezbędnych do pracy. Oczywiście na bazarze. Ciuchy były tanie, ale przynamniej nowe. Kilka sukienek i bluzeczek, lekkie sandałki i niewysokie półbuty. Idąc za ciosem pozbyła się też okularów. Teraz jej nos zdobiły oprócz wdzięcznych piegów niewielkie, nowoczesne okularki w cienkiej oprawie. Tą zmianą zdecydowanie poprawiła swój wizerunek. Postanowiła też nigdy więcej nie podkręcać grzywki uznając, że w prostej jest jej o niebo lepiej.
W środę rano podjechał pod bramę Uli Marek. Był sam. Od razu zauważył nowe okulary Uli i pochwalił jej wybór. Zapakowali się na tylne siedzenie Lexusa i wraz z nim pojechali do firmy. Formalności trwały krótko, bo umowy były już napisane i wystarczyło je tylko podpisać. Zagospodarowali się w sekretariacie przed gabinetem Marka.
Violetta nie była zachwycona takim obrotem sprawy. Była zła na szefa, że wcisnął jej tych dwoje do i tak niewielkiego pomieszczenia. Nawet wyraziła przy nim swoje niezadowolenie. Żachnął się.
 - A co, chcesz tutaj mieć komnaty królewskie? Tobie ma wystarczyć tyle miejsca ile zajmuje twoje biurko. Więcej nie potrzebujesz. Rozumiem, że na początku będzie trochę ciasno, ale i tak Maciek będzie więcej jeździł niż siedział w biurze. Dostaniesz służbowy samochód. Możesz trzymać go w Rysiowie. Przynajmniej Ula skorzysta z podwózki, bo ja nie zawsze będę do dyspozycji. Czasami zostaję w Warszawie u rodziców.

Czas mijał a oni przyzwyczaili się do warunków panujących w firmie. Maciek rzeczywiście był ciągle w trasie. Często wracała do domu autobusem. Chwilami miała wrażenie, że Marek nie sypia w domu. Paulina też rzadko w nim bywała. Od Joaśki, którą na jej miejsce przyjęli Dobrzańscy dowiedziała się, że między nimi nie jest najlepiej. Często się kłócą i nawet nie zwracają uwagi, że ona to słyszy. Częściej też gotuje tylko dla niego, bo jej nie ma w domu. Obarczył ją też praniem i prasowaniem jego koszul, na których często zauważała ślady szminki i czuła zapach mocnych, damskich perfum.
 - On mi dodatkowo za to płaci Ula, więc nie narzekam, ale źle się dzieje między nimi.
Przykro było jej to słyszeć. Paulina od początku nie zrobiła na niej dobrego wrażenia. Była oschła i wyniosła. Traktowała ją z góry. Czasem zastanawiała się jak tak dwa różne charaktery mogła połączyć miłość. On miał pokojowe usposobienie i starał się łagodzić napięte sytuacje. Ona dążyła do wiecznej wojny. Nigdy z niczego nie była zadowolona. Często go krytykowała. Nawet ona słyszała jak Paula gani jego ubiór czy muzykę, której słuchał. Ciągle go też pouczała jakby pozjadała wszystkie rozumy i wszystko wiedziała najlepiej. Zazwyczaj, żeby nie zaogniać sytuacji ustępował jej, choć Ula widziała, że robi to z ciężkim sercem. - A może to nie miłość ich połączyła? Może pobrali się ze względu na wspólną firmę? - Nawet nie miała pojęcia jak blisko była prawdy.
W pracy widywała ją często. Zawsze starała się być dla niej uprzejma i miła, ale panna Febo zachowywała się tak, jakby miała jej za złe, że porzuciła pracę u nich w domu na rzecz firmy. Wytykała jej błędy lub uchybienia, choć często to nie ona była ich autorem. Paulina mówiła w takich razach.
 - Znacznie lepiej sprawdzasz się w roli gosposi niż w roli ekonomistki. Ciekawe jak ty zdobyłaś tytuł magistra?
Kiedyś te słowa usłyszał Marek, bo Paula mówiła głośno i dobitnie opierając się na jej biurku i niemal wisząc nad jej spuszczoną głową. Wyszedł wtedy z gabinetu i podniesionym głosem powiedział.
 - Możesz już przestać się nad nią pastwić? Nie jest twoim pracownikiem i nie masz prawa zwracać jej uwagi nawet wtedy, gdyby popełniła jakiś błąd. Idź powyżywać się na swoim ponurym bracie, albo zainwestuj w worek treningowy. Może wtedy ci ulży.
Pokłócili się wtedy strasznie. Wparowała do jego gabinetu z prawdziwą furią zatrzaskując za sobą drzwi. Nie tylko Ula i Violetta słyszały tę kłótnię, ale chyba połowa firmy też. Po niej dumna pani Dobrzańska z zadartym do góry nosem i śmiertelnie obrażona na męża wypruła z jego pokoju i stukając niebotycznie wysokimi obcasami poszła poskarżyć się swojemu bratu.
Ula płakała. Nigdy w życiu nie chciała doprowadzić do sytuacji, że oni mogliby się tak kłócić z jej powodu. Ze szklącymi oczami weszła do Marka gabinetu.
 - Marek… Mogę…?
 - Wejdź Ula… Wejdź.
Widziała jak bardzo jest jeszcze spięty i próbuje się uspokoić. Przysiadła na kanapie i powiedziała cicho.
 - Chciałam cię bardzo przeprosić, że byłam powodem twojej kłótni z żoną. Naprawdę nie wiem, dlaczego ona mnie tak nie lubi. Dzisiaj wyżywała się na mnie zupełnie bez powodu. Przecież nic złego nie zrobiłam… - znowu w jej oczach ukazały się łzy.
Usiadł obok niej. Najwyraźniej było mu przykro.
 - Nie wiem o co jej chodzi. Już od dłuższego czasu robi mi awantury o byle co. Ty byłaś tylko pretekstem. Naprawdę nie mam pojęcia do czego to wszystko zmierza. Żyjemy jak pies z kotem. Ona znika gdzieś po całych dniach i nocach. Czasami nie ma jej w domu przez kilka dni i zawsze mówi, że była u Alexa. Jakoś jej nie wierzę, ale nie mam zamiaru dociekać. Sam nie jestem święty – spojrzał na Ulę. - Nie płacz już, bo w niczym nie zawiniłaś. Ona już tak ma. Nie byłaby sobą, gdyby nie wyżyła się co dnia na którymś z pracowników. Jej braciszek nie jest lepszy. Są siebie warci. Jedno jest pewne, że dalej chyba nie potrafię tak funkcjonować i coś będę musiał postanowić.



ROZDZIAŁ 3


Sebastian Olszański dziękował Bogu, że jego najlepszy przyjaciel niewiele zmienił ze swoich kawalerskich nawyków. Wydawałoby się, że małżeństwo nieco go utemperuje i sprawi, że znikną jego ciągoty do nocnych klubów i chętnych panienek. Rzeczywiście trochę spasował, ale odkąd Paulina zaczęła znowu traktować go jak psa, musiał odreagować. Coraz chętniej i coraz częściej wypuszczał się z Olszańskim w miasto. To była jedyna okazja kiedy mógł zapomnieć o awanturach wszczynanych przez jego przepełnioną jadem małżonkę.
Ten wieczór też należał do nich. Szaleli już od dwudziestej. Pili, tańczyli i podrywali dziewczyny. O trzeciej nad ranem mieli dość. Mocno zamroczeni alkoholem wytoczyli się z klubu podtrzymując się wzajemnie.
 - Jedziemy do domciu – zawyrokował Olszański. – Taxi! Taxi! – pomachał gwałtownie na widok przejeżdżającej taksówki. Zatrzymała się z piskiem opon.
 - Jedziesz? – spytał Marka.
 - Nie Seba, – czknął głośno i zatoczył się – jeś sam. Ja muszę odnaleś moje autko.
Olszański wpakował się na tylne siedzenie taksówki i głośno zatrzasnął drzwi. Pomachał jeszcze Markowi na pożegnanie i wygodnie rozsiadł się w ciepłym wnętrzu samochodu.
Dobrzański został sam. Mocno chwiejąc się na nogach wygrzebał z kieszeni kluczyki i nacisnął guzik pilota. Zlokalizowawszy Lexusa podszedł do niego chwiejnym krokiem i z niemałym trudem wgramolił się za kierownicę. Potrząsnął głową i przetarł dłońmi twarz. Ziewnął przeciągle i ruszył.
 - Pojesiemy folniutko, szeby pan polisjant nas nie zaszczy…, zaszczy…, za… szczymał – wybełkotał.
Mimo jego starań auto tańczyło na jezdni jak szalone uprawiając jakiś dziwny slalom gigant i gdyby to był środek dnia, niewątpliwie Marek nie uniknąłby kraksy. Jednak o trzeciej nad ranem ulice były jak wymarłe. Cudem udało mu się dotrzeć do Rysiowa. Zaczął przysypiać i bezwiednie mocniej naciskać pedał gazu. Samochód coraz bardziej zjeżdżał na lewą stronę. Wreszcie skręcił gwałtownie, staranował ogrodzenie i zatrzymał się na ścianie jakiejś szopy. Silne uderzenie spowodowało, że ocknął się i wybałuszył oczy.
 - O f morde jesza, so ja srobiłem? – wymamrotał.
Usłyszał jakieś głosy i zobaczył wybiegających z domu ludzi. Ktoś otworzył drzwi.
 - Marek? Marek?! Żyjesz? Odezwij się. To ja, Ula.
 - Ulaaa – uśmiechnął się szeroko. – Jak topsze, sze jesteś. Skąd się tu fsięłaś? Tesz byłaś f tym klubie? Pomoszesz mi wyjś? Chyba f soś przyfaliłem, ale nis mi nie jes… Chyba… Fiesz so…? Paulina mnie sdrasa z jakimś fłoskim tup…kiem… - czknął i uśmiechnął się szeroko. – I fiesz so…? F tupie to mam… Niech spiersiela… Tesz ją sdrasę… a so mi tam… - przycisnął Ulę mocno do siebie i cmoknął głośno jej policzek. – Jesteśśś… jesteśśś… naj… naj… lepsza Ula… Kocham się…
 - Boże. Ty jesteś kompletnie pijany. Ciągnie od ciebie jak z gorzelni. Staranowałeś nam ogrodzenie i ścianę od garażu. Jasiek pomóż mi. - We dwójkę wtaszczyli go do domu i usadzili przy stole w kuchni. – Tato zrób mu mocnej kawy, może to go trochę otrzeźwi.
 - To jest ten Dobrzański? – Józef przyglądał mu się ciekawie. – Młody i chyba nie za bardzo mądry.
Niemal wmusili w niego gorącą kawę. Po niej spojrzał nieco przytomniej.
 - Barso narosrabiałem?
 - Jutro zobaczysz. Teraz pójdziesz spać – ujęli go pod ramiona i zaprowadzili do pokoju Uli. Ściągnęła mu z niemałym trudem marynarkę i spodnie. Pchnęli go na tapczan i nakryli kołdrą.
 - Ulaaa…, daj mi busi na dobranos, jesteś najlepsza – mruknął jeszcze i natychmiast zasnął.

Poranek był ciężki. Zanim otworzył powieki poczuł tępy ból głowy. – Boże, niech mnie ktoś zastrzeli. Może znajdę jakiś kąt do zdechnięcia – spuścił nogi z łóżka i usiadł na nim. Otworzył oczy i rozejrzał się dokoła. – O cholera. Niedobrze. Gdzie ja jestem? Chyba nie wylądowałem u jakiejś panienki? – odwrócił głowę w kierunku otwierających się drzwi i osłupiał ujrzawszy w nich swoją asystentkę.
 - Ula? A co ty tu robisz?
 - Mieszkam Marek. Narozrabiałeś wczoraj jak pijany zając. Zostaliśmy bez ogrodzenia i z garażem o trzech ścianach, bo staranowałeś go wczoraj. Jak się ogarniesz to pokażę ci twoje dzieło. Tu masz ręcznik. Proponuję zimny prysznic a po nim śniadanie, jeśli zdołasz przełknąć cokolwiek.
Bez protestu poszedł za nią. Pokazała mu łazienkę i zamknęła za nim drzwi.
Lodowaty prysznic otrzeźwił go momentalnie. Zaczął przypominać sobie przebieg wczorajszego wieczoru. Nie pamiętał jednak drogi do Rysiowa i tego, że przejechał po płocie Cieplaków. Skoro jednak Ula mówi, że tak było, to tak było. Zawstydzony wszedł do kuchni i zaczął przepraszać Józefa.
 - Zalałem się. To z bezsilności. Proszę mi wybaczyć panie Józefie. Ja pokryję wszystkie szkody, tylko niech pan już się na mnie nie gniewa.
 - Zrobił pan nam niezłą pobudkę o czwartej rano. Nie gniewam się, ale zastanawiam jak ja postawię ten płot.
 - Ja ściągnę ekipę. Nie będzie musiał pan nic robić. Oni to naprawią. Ja zaraz do nich zadzwonię. Tak strasznie mi wstyd. Przepraszam.
 - Już dobrze – odezwała się Ula. – Tu masz śniadanie, kawę i tabletkę od bólu głowy. Dzieciaki zbierać się do swoich zajęć - rzuciła w stronę Betti i Jaśka. - Nie wiem co z pracą. Ja jestem spóźniona, a ty w ogóle się do niej nie nadajesz.
 - Zadzwonię i powiem, że dzisiaj nie przyjdziemy. Załatwię to.
Nie tylko to załatwił. Ściągnął jakąś ekipę w liczbie pięciu chłopa, która w trzy godziny postawiła Cieplakom nowy płot od strony ulicy i odtworzyła ścianę garażu. Przyjechali również ludzie z zaprzyjaźnionego warsztatu samochodowego i wtoczyli Lexusa na lawetę. Marek był zdruzgotany widząc w jakim stanie jest jego ulubiona zabawka. Obiecał im hojną zapłatę, jeśli doprowadzą samochód błyskawicznie do dawnej świetności. W zamian zostawili mu samochód zastępczy.
Po obiedzie usiadł z Ulą w ogrodzie. Było mu głupio i wstyd.
 - Bardzo cię przepraszam Ula za wszystko. Najpierw staranowałem ciebie a teraz twój płot i garaż. Jestem idiotą.
 - No najmądrzejsze to nie było. Jak mogłeś wsiąść za kierownicę taki zalany? Trzeba było wziąć taksówkę. Dziwię się, że dojechałeś aż tutaj w takim stanie. Poza tym wygadywałeś różne dziwne rzeczy.
 - Naprawdę? Na przykład jakie?
 - Że Paulina zdradza cię z jakimś Włochem. To, że czasem nie nocuje w domu nie znaczy wcale, że cię zdradza. Sam mówiłeś, że jeździ do brata. Wymyślasz jakieś niedorzeczności, żeby znaleźć pretekst do upicia się. To naprawdę niemądre i mocno szkodliwe. Szkodliwe dla zdrowia.
Zwiesił głowę jakby się nad czymś zastanawiał.
 - Niestety to prawda Ula. A wiesz, co jest w tym najgorsze? Najgorsze jest to, że ja znam tego Włocha. To Fabio, dawny chłopak Pauliny i jej pierwsza, wielka miłość. Jak mieszkała we Włoszech chodziła z nim do szkoły, choć on jest od niej starszy chyba ze trzy lata. To równolatek Alexa. Poznali się dzięki niemu. On i Febo byli kiedyś dobrymi kumplami. To Sebastian o wszystkim mi powiedział. Najpierw trafił na nich w jakiejś knajpie. Siedzieli we trójkę i zawzięcie o czymś szeptali. Później kilkakrotnie widział z nim Paulinę. Trzymali się za rączki i obdarowywali pocałunkami. Ona jeździ do Alexa, bo tam jest Fabio. Zatrzymał się właśnie u niego a nie w hotelu.
Ula była wstrząśnięta. Nie mogła uwierzyć, że Paulina, kobieta z zasadami i jak utrzymywała, z wielką klasą, mogła się dopuścić zdrady.
 - Powinieneś z nią porozmawiać. Może to tylko zwykłe nieporozumienie, które da się łatwo wyjaśnić.
 -  Nieporozumienie? Ula, proszę cię! Nieporozumieniem nazywasz te płomienne pocałunki? Daj spokój. Tu wszystko jest jasne. Oczywiście porozmawiam z nią, bo chyba nie ma sensu żyć dalej pod jednym dachem i udawać, że wszystko jest w porządku, prawda? Najlepsze w tym jest to, że przed ślubem, to ja ją zdradzałem. Nie byłem świętoszkiem. Może teraz uznała, że jest dobra okazja, żeby mi odpłacić pięknym za nadobne. Właściwie to mi nie zależy. Od dawna mi nie zależy. Zaczynam żałować, że uwikłałem się w ten idiotyczny układ. Była mi pisana. Tak przynajmniej twierdzili moi rodzice. Akurat! – prychnął. – Może i była pisana, ale na pewno nie mnie. Zresztą niech robi co chce, byle by tylko zgodziła się na rozwód.
Przerwał ten wywód, bo na ścieżce ukazał się Szymczyk. Szedł i rozglądał się ciekawie.
 - Cześć. Co to Ula, tata stawiał nowy płot? I garaż otynkowany… - Marek uścisnął mu dłoń.
 - To nie pan Cieplak, to moja sprężyna. Powiem ci, bo i tak wcześniej czy później dowiedziałbyś się od sąsiadów. Po pijaku wjechałem im w płot i zatrzymałem się na ścianie garażu. Przód Lexusa zmiażdżony. Naprawa będzie kosztowała majątek. Tu też musiałem naprawić szkody. Stąd ten nowy płot.
 - No to nieźle dałeś czadu. Byłeś w pracy?
 - Nie. Ula też nie. Rano miałem sporo alkoholu jeszcze w sobie. A ty byłeś w biurze?
 - Nie byłem. Wracam prosto z Poznania. Musiałem ich trochę pogonić, bo przyszło więcej zamówień.
Marek posiedział jeszcze z godzinę. Potem pożegnał się z gościnnymi Cieplakami i ruszył w kierunku domu. Zastał w nim zniecierpliwioną Joasię. Przeprosił ją, że się spóźnił.
 - Wybacz mi Joasiu, ale zasiedziałem się u Cieplaków. Tam też zjadłem więc dzisiejszy obiad odgrzeję sobie jutro. Jutro nie przychodź. Zrób sobie wolne i odpocznij. Spotkamy się pojutrze.

Wieczorem wróciła Paulina. Zastała go drzemiącego na kanapie w salonie. Potrząsnęła nim brutalnie.
 - Obudź się Marek. Musimy porozmawiać.
Przetarł zaspane powieki i spojrzał na nią półprzytomnie.
 - Wreszcie raczyłaś się zjawić. Dobrze się składa, bo i ja chciałem cię spytać o kilka rzeczy.
Przysiadła na fotelu i wbiła w niego ciemne jak węgiel oczy.
 - To może ja zacznę – wzięła głęboki oddech. – Nie układa nam się ostatnio. Ba, nie układa nam się już od dawna i doszłam do wniosku, że ten ślub nie był dobrym pomysłem. W jakiś sposób mnie drażnisz i sprawiasz, że chodzę ciągle poirytowana. Miałam czas, żeby przemyśleć wiele rzeczy. Nie kocham cię. Chcę rozwodu. Męczymy się ze sobą. To bez sensu.
 - A to bardzo ciekawe, co mówisz. Czy to nie aby obecność w Polsce Fabio, twojego dawnego chłopaka pomogła ci zmienić zdanie w kwestii naszego małżeństwa?
Spojrzała na niego zdziwiona.
 - Skąd o tym wiesz? – Roześmiał się na całe gardło.
 - Wbrew pozorom Warszawa to wiocha. Tu nic się nie ukryje. Widziano was jak spijaliście sobie nektar z dzióbków, a Alex przyklaskiwał tej jawnej zdradzie. Zastanawiam się tylko, dlaczego tak uparcie dążyłaś do zalegalizowania naszego związku. Od zaręczyn minęło zaledwie kilka tygodni a Ty już byłaś mocno zaangażowana w organizację naszego ślubu. Czego się spodziewałaś? Na co liczyłaś? Musiałaś mieć świadomość, że nie pałam do ciebie gorącym, wielkim uczuciem. Gdyby tak było nie zdradzałbym cię.
 - Masz rację. Chyba nie chciałam zawieść twoich rodziców. Tak się cieszyli na ten ślub. A teraz pojawił się Fabio i wszystko odżyło. Nie mogę już z tobą dłużej być. To jego kocham nie ciebie. Proszę cię tylko, żebyś mi nie utrudniał i podpisał papiery rozwodowe. Rodzicom sama wytłumaczę, chociaż może być trudno. Z pewnością będą rozczarowani. Całą winę biorę na siebie. Nie musisz im nic mówić. Pójdę spakować swoje rzeczy. Jutro rano przyjedzie tu Fabio. Pomoże mi. Jeśli chcesz to zatrzymaj dom. Nie będę rościć do niego pretensji, bo to ty pokrywałeś koszty jego zakupu. Tak będzie uczciwie - podniosła się z fotela i ruszyła w kierunku schodów. Zatrzymała się jednak w pół drogi.
 - Ty chciałeś o coś spytać. Pytaj.
 - Nie Paula. Usłyszałem odpowiedź na wszystkie moje pytania. Już wszystko wiem i podpiszę te papiery. Mam nadzieję, że z nim będziesz szczęśliwa.
 - Dziękuję.

Następnego dnia rano powiedział Joasi, że zwalnia ją z gotowania.
 - Paulina się wyprowadza, a ja równie dobrze mogę jadać na mieście. Nie obawiaj się jednak, nie obniżę ci pensji. Od dzisiaj skup się tylko na sprzątaniu, robieniu mi zakupów i zadbaj o moje koszule.
W pośpiechu opuścił dom. Nie chciał spotkać się z Fabio. Nie był też zmartwiony takim rozwojem wypadków. Raczej przeciwnie. Poczuł ulgę i chyba radość, że wkrótce będzie wolnym człowiekiem. Nawet nie musi nic robić. To Paulina wniesie o rozwód i to ona będzie się tłumaczyć rodzicom. W lusterku nad głową dostrzegł samochód służbowy z logo F&D. Uśmiechnął się. Przynajmniej Ula i Maciek stanowili w jego życiu pewien constans. No i Sebastian. Na parkingu przywitał się z nimi. Już na górze pociągnął Ulę do swojego gabinetu. Koniecznie musiał z nią pogadać.
 - Nie uwierzysz Ula. Wczoraj miałem rozmowę z Pauliną. Chce rozwodu. Przyznała się do romansu z Fabio. Nie będę się sprzeciwiał szczególnie, że całą winę za rozpad małżeństwa wzięła na siebie. Za góra dwa miesiące będę wolny od tej toksycznej kobiety.
Zaskoczył ją. Siedziała w milczeniu na kanapie. Najwyraźniej było jej przykro. Taki miała charakter, że lubiła kiedy ludzie byli szczęśliwi.
 - To bardzo smutne Marek. Zawsze myślałam, że dwoje ludzi pobiera się dopiero wtedy, gdy są pewni swojego uczucia. Wasze małżeństwo nie miało z miłością nic wspólnego. To był raczej związek biznesowy. To nie mogło się udać.
 - Teraz to i ja jestem mądry. Jeśli kiedykolwiek będę miał zamiar ożenić się po raz drugi, muszę być w stu procentach pewien, że kocham swoją przyszłą żonę – spojrzał na zegarek wskazujący godzinę dziewiątą. – Muszę zadzwonić do warsztatu i spytać jak długo potrwa ta naprawa. Bez mojego Lexusa czuję się jak bez ręki.
 - W porządku. Dzwoń. Ja wracam do siebie. Mam trochę roboty.
Było jej go żal. Może i nie był święty, ale zasługiwał na lepszy los niż ten zgotowany przez Paulinę. Pamiętała przecież te ciągłe wymówki, pretensje, żale i awantury, które on starał się łagodzić, bo nie chciał ich jeszcze podsycać. Paulinie wystarczał byle powód i już unosiła się gniewem. Ewidentnie wyżywała się wtedy na nim. On zdecydowanie nie miał ciągot do kłótni. Był raczej pacyfistą pokojowo nastawionym do świata. Ona wchodząc w jego życie stała się dysonansem, wybojem na drodze, zadrą w oku, łyżką dziegciu w beczce miodu, która zdominowała go zupełnie i zaburzyła jego wewnętrzną harmonię. Ula zdążyła go już dobrze poznać i wiedziała, że nie tego oczekiwał od małżeństwa. Współczuła mu i rozumiała jak nikt. Sama posiadająca łagodny i spokojny charakter nie wyobrażała sobie, by ktoś miał burzyć ten jej wewnętrzny spokój. Chyba nie zniosłaby tego. Może to i dobrze, że się rozstają? On ewidentnie męczył się w tym małżeństwie. Teraz będzie miał okazję odetchnąć i nabrać do wszystkiego dystansu, a już na pewno będzie bardziej ostrożny w wyborze kolejnej pani Dobrzańskiej.

Nawet nie wiedział kiedy a już stał się wolnym człowiekiem. Paulina załatwiła ten rozwód błyskawicznie i bez orzekania o winie. Zresztą on w żadnym stopniu nie czuł się winny, ale poszedł jej na rękę. Oboje nie chcieli prać publicznie brudów. To było rozstanie z wielką klasą. Paulinie bardzo zależało na pośpiechu, bo już zaplanowała wraz z Fabio swoje dalsze życie. Przede wszystkim postanowiła wyjechać wraz z nim do Włoch i tam je układać. Zanim jednak złożyła wypowiedzenie w F&D przepisała na Alexa wszystkie swoje udziały. Ucieszył się bardzo, bo teraz połowa firmy należała do niego. Ona nie traciła czasu. Szybko pozamykała swoje sprawy w Polsce i pożegnawszy się seniorami Dobrzańskimi wyleciała wraz z Fabio do Włoch.
Dobrzańscy ciężko przeżyli ten rozwód. Byli pewni, że to małżeństwo przetrwa i wkrótce na świecie pojawią się wnuki. Nie obwiniali za jego rozpad Marka, bo Paulina przyznała im się do wszystkiego. Nawet do tego, że źle traktowała ich syna, choć nie do końca zasłużył sobie na to. Oni próbowali jeszcze na nią wpłynąć, ale kategorycznie powiedziała, że to nie Marek jest jej miłością i nie może i nie chce z nim dłużej żyć. Namawiali go na sprzedaż domu i powrót do nich, ale zdecydowanie odmówił.
 - Ten dom mi się podoba. Lubię go i nie mam zamiaru sprzedawać. Dobrze mi się tam mieszka. Poza tym nie mogę wam siedzieć na karku. Jestem dorosły i powinienem mieszkać osobno.

Nie było teraz dnia, żeby Olszański nie namawiał go na wypad do klubu.
 - Jesteś wolny bracie. Możesz robić, co tylko chcesz, bo już nie ma tej Ksantypy przy tobie i nikt nie będzie ci robił awantur. Chodź, pójdziemy i wyluzujemy trochę.
Krzywił się z niesmakiem na takie propozycje. Po odejściu Pauliny, a przede wszystkim po tym wypadku jakoś odechciało mu się klubów i wiecznych hulanek.
 - Daj spokój Seba. Nie masz jeszcze dość? Jedź do mnie. Napijemy się piwa i pogadamy, ale do klubu mnie nie wyciągniesz.
 - Wieczór z tobą? – zakpił. – O niczym innym nie marzę. Ja już wolę jakąś panienkę. Nawet najbrzydsza będzie od ciebie ładniejsza. O! Umówię się z Brzydulą. Może będzie miała ochotę na małe szaleństwo.
Marek słysząc te słowa spoważniał w momencie. Spojrzał w oczy Olszańskiemu i dobitnym głosem powiedział.
 - Jeszcze raz ją tak nazwiesz, jeszcze raz usłyszę, że drwisz sobie z niej i się z niej nabijasz, koniec naszej przyjaźni. Zapamiętaj sobie. Ja nie żartuję. Surowo ukarzę każdego, kto ośmieli się z niej kpić. W tym wypadku nie będę pobłażliwy i wywalę z roboty na zbity pysk. Uważaj więc.
 - No już dobrze. Nie unoś się tak. Nie wiedziałem, że jesteś taki drażliwy na jej punkcie.
 - Jestem, więc nie przeciągaj struny.
Zbity z tropu Olszański podniósł się z kanapy. Rzucił tylko „na razie” i zamknął drzwi z drugiej strony.





ROZDZIAŁ 4


Czas płynął a Marek dużo go spędzał z Ulą. Mieli sporo roboty. Zwykle albo siedzieli do późna w biurze, albo u niego w domu. Zbliżał się termin zarządu. Ojciec przebąkiwał coś o oddaniu prezesury jemu lub Alexowi. To, który z nich ją obejmie senior uzależniał właśnie od tego zarządu. Mieli na nim przedstawić swoją wizję rozwoju firmy i symulację ewentualnych zysków. Nie przestawał podziwiać Uli. Okazała się taka kreatywna, pełna pomysłów i ciekawych sposobów na zwiększenie zysków przez F&D. Z każdym dniem rósł przed nim na biurku stos dokumentów, w których opisywała kolejne przedsięwzięcia, jakich firma mogłaby się podjąć bez uszczerbku swoich założeń finansowych lub tylko niewielkim kosztem. Swoje pięć groszy dorzucił też i Maciek nowymi rozwiązaniami usprawniającymi pracę w szwalniach. Wspólnie omawiali każdy pomysł i analizowali koszty. W efekcie Ula zrobiła ogólne podsumowanie i okazało się, że mogliby w ciągu roku wygenerować zysk czterech milionów złotych. Marek nie mógł w to uwierzyć. Musiała udowadniać mu punkt po punkcie, że nigdzie nie popełniła pomyłki. Był taki szczęśliwy, bo ta suma mogła zapewnić mu prezesurę. Z tej radości mocno uściskał Ulę i wycałował jej policzki. Patrzył na nią z wielką dumą i mówił.
 - Sprowadzenie ciebie i Maćka do firmy, to była najrozsądniejsza decyzja w moim życiu. Wiedziałem, że jesteś najlepsza, a to – pomachał wyliczeniami – tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Zwyciężymy Ula, zobaczysz.
Zarumieniona po czubki uszu i nieco zażenowana stała przed nim i uśmiechała się nieśmiało.
 - Obyś miał rację Marek. Obyś miał rację…

Dzień, w którym odbywał się zarząd zgromadził w sali konferencyjnej seniorów Dobrzańskich, Marka i Alexa. Ula zrobiła im wszystkim kawę i dyskretnie opuściła pomieszczenie. Była zdenerwowana. Mimo, iż tyle razy liczyła wszystkie pozycje, nie była spokojna.
 - Nie panikuj Ulka, – uspokajała ją Violetta – Marek sobie poradzi. Głupi nie jest, nie?
Była jej wdzięczna za te słowa. Mimo swojego wiecznego roztrzepania Viola była bardzo lojalna wobec Marka.
Najpierw produkował się Alex i Marek musiał przyznać, że miał kilka dobrych pomysłów. Nie były rewelacyjne, ale dobre. Na tyle dobre, że wdrożenie ich przyniosłoby firmie około dwóch milionów złotych. To była zaledwie połowa z tego, co wyliczyła Ula.
On mówił znacznie dłużej niż Febo. Ten ostatni siedział z kwaśną miną zastanawiając się skąd jego rywal wytrzasnął tak świeże i błyskotliwe propozycje. Zdecydowanie były odważne i nowatorskie.
Po wysłuchaniu ich obu Krzysztof zabrał głos. To do niego należała decyzja. Zanim jednak ją ogłosił powiedział.
 - Moi drodzy. Nie bez powodu prosiłem was obu żebyście przygotowali te plany rozwoju Febo&Dobrzański. Ja kończę już tutaj swoją karierę. Nie jestem w stanie pracować dłużej. Teraz powinienem się skupić na podreperowaniu zdrowia, bo ostatnio mocno szwankuje. Oba warianty bardzo mi się podobały jednak pierwszeństwo oddaję Markowi, bo jego propozycja była ciekawsza i daje nadzieję na szybki zysk. Obejmiesz prezesurę, a po roku rozliczymy cię. Jeśli osiągniesz zakładane wyniki, dalej będziesz piastował to stanowisko. Jeśli nie, obejmie je Alex i będzie wdrażał swoje koncepcje. Mam nadzieję, że obaj uznacie tę decyzję za sprawiedliwą. Zacznijcie współpracować, a nie warczeć na siebie jak dwa wściekłe psy. Niezgoda rujnuje, a waszym zadaniem jest wyniesienie tej firmy na szczyt. Nie zawiedźcie mnie. To na dzisiaj tyle. My się już będziemy zbierać, a ty Marek zacznij działać. Aaa… I jeszcze jedno. W tym tygodniu przepiszemy ci nasze udziały. Tak będzie uczciwie, bo będziecie równorzędnymi partnerami. Pójdziemy już. Trzymajcie się.

Wybiegł z konferencyjnej jak na skrzydłach. Wbiegł do sekretariatu, spontanicznie porwał Ulę na ręce i okręcił się z nią kilka razy. Mocno przylgnął do jej ust wyciskając na nich długiego buziaka. W końcu postawił ją na ziemi mówiąc.
 - Wygraliśmy Ula. Wygraliśmy dzięki tobie i Maćkowi, ale to tobie zawdzięczam najwięcej. Boże… Ula… Gdyby nie ty, to aż boję się pomyśleć, co by tu się działo pod rządami Alexa.
Była purpurowa. Nie sądziła, że zareaguje tak żywiołowo i spontanicznie.
 - Już nic nie mów. Spójrz jak płonie mi twarz. Zawstydziłeś mnie – powiedziała z wyrzutem. Uśmiechnął się do niej promiennie.
 - Jestem taki szczęśliwy Ula. Nie gniewaj się, ale to wszystko z wielkiej radości. Koniecznie trzeba to uczcić. Zapraszam cię na obiad do Baccaro.
 - Dzięki Marek, ale chyba nie dzisiaj. Nie jestem odpowiednio ubrana, a to elegancka restauracja. Wstydziłabym się i czuła niezręcznie. Poza tym mam coś do załatwienia na mieście i chciałam cię prosić, żebyś puścił mnie dzisiaj wcześniej.
 - Dobra Ula. Jutro jest sobota. Podjadę po ciebie koło południa. Będziemy świętować. Jeśli chcesz już iść, to zbieraj się.
Pożegnała się z nim i wybiegła z firmy. Umówiona była na dzisiaj z ortodontą. Jechała do niego z nadzieją, że być może definitywnie uwolni ją od aparatu. A skoro ma iść z Markiem na obiad, to musi też jakoś wyglądać. Zaliczy jeszcze fryzjera i może kupi sobie coś ładnego. Jak szaleć to szaleć.
Rzeczywiście zdjęto jej z zębów to szpecące żelastwo. Nareszcie mogła uśmiechać się szeroko i bez skrępowania. Najdłużej zeszło jej u fryzjera. Była spora kolejka. Jednak opłaciło się czekać, bo w lustrze zobaczyła naprawdę ładną kobietę. Sporo ścięto jej włosów i teraz mieniły się miedzianym połyskiem pięknie wycieniowane i ułożone. Od fryzjera poszła do optyka i zainwestowała w szkła kontaktowe, a potem podjechała do Złotych Tarasów. Liczyła, że tam najprędzej dostanie coś gustownego. Ku swojemu zdumieniu już w pierwszym sklepie natknęła się na Violettę. Ucieszyła się. Violka ubierała się ładnie i ze smakiem. Może ona jej coś doradzi? Przecież zakupy to jej żywioł.
 - Cześć Viola – rzuciła do stojącej tyłem Kubasińskiej. Ta odwróciła się gwałtownie i wlepiła w nią oczy. – Kupujesz coś? – spytała i uśmiechnęła się do niej.
 - O jeżuniu! Ulka, to naprawdę ty? Jaka ty jesteś ładna. Świetnie ci w tej fryzurze, a kolor rewelacyjny. I aparat gdzieś zniknął? No popatrz, popatrz… Wystarczyło tak niewiele i stałaś się prawdziwą pięknością.
 - Dzięki Viola – odparła zarumieniona. - Chciałam kupić trochę rzeczy, pomożesz? Masz świetny gust.
 - No pewnie, że pomogę. Zaraz coś wybierzemy - hurtowo ściągała z wieszaków najładniejsze ciuchy. Zaprowadziła ją do przymierzalni i kazała mierzyć. Krytycznym okiem oceniała jej wygląd. W końcu zgodnie zadecydowały i wybrały kilka ładnych sukienek, dwie garsonki i parę bluzek. Potem zaliczyły sklep obuwniczy, sklep z bielizną i z kosmetykami. W ich sprawie Viola udzieliła jej kilka cennych rad. Na przystanku pożegnały się, bo jechały w przeciwnych kierunkach.
Objuczona zakupami dotarła do domu. Zaskoczyła całą rodzinę. Ojciec na jej widok aż się popłakał.
 - Mój Boże Ula, wyglądasz jak mama. Jesteś taka do niej podobna. Jesteś śliczna.
 - Niezła laska z ciebie – Jasiek popatrzył na nią z uznaniem.
 - Jesteś ładniejsza od najładniejszej księżniczki – zawyrokowała Beatka.
 - Pomyślałam, że najwyższy czas trochę o siebie zadbać i chyba nieźle wyszło, co?
 - Wyszło wspaniale. A teraz chodź. Musisz coś zjeść – Cieplak odwrócił się na pięcie i poczłapał do kuchni.

W sobotę szykowała się już od samego rana. Była podekscytowana myślą, że Marek zaprosił ją do eleganckiej restauracji. To wprawdzie nie była żadna randka, bo nie wierzyła, że on chciałby się z nią kiedykolwiek umówić i potraktować jak swoją dziewczynę a nie jak asystentkę. Tacy mężczyźni jak on, przystojni i urodziwi, tacy, obok których żadna kobieta nie przechodzi obojętnie, by choć raz nie rzucić okiem, nie umawiają się z takimi dziewczynami jak ona. Ona, to nie jego liga. On lubi kobiety zadbane, eleganckie, potrafiące błyszczeć w towarzystwie. Nigdy w całym swoim życiu nie miała okazji bywać w ekskluzywnych miejscach. Jej światem był Rysiów i trochę Warszawa wówczas kiedy jeszcze studiowała. Nie miała też pojęcia jak się ubierać. Teraz zakładała na siebie śliczną, kaszmirową sukienkę i w myślach dziękowała, że wczoraj natknęła się na Violettę. Samej chyba nie udałoby się jej wybrać tych pięknych, gustownych rzeczy. Stopy wsunęła w czółenka na niewysokim obcasie pasujące kolorystycznie do sukni. Jeszcze tylko delikatny makijaż i gotowe. Podeszła do dużego lustra, które objęło całą jej sylwetkę i przyjrzała się sobie krytycznie – chyba nie jest najgorzej – pomyślała.
Z kuchni wyszedł ojciec i z uznaniem spojrzał na córkę.
 - Pięknie wyglądasz córcia. Jak cię Marek… - nie dokończył zdania, bo ktoś zapukał do drzwi. – To pewnie on. Otworzę - rozwarł drzwi na całą szerokość i uśmiechnął się do gościa.
 - Dzień dobry panie Józefie, Ula gotowa? – Dobrzański wszedł do środka i uścisnął Cieplakowi dłoń.
 - Gotowa. Wchodź dalej.
Kiedy ją zobaczył, oniemiał. Jak zahipnotyzowany lustrował jej sylwetkę z góry na dół. Sukienka podkreślała jej kształty. Piękna linia długiej szyi, wąskie ramiona i talia, ładnie uformowane biodra i długie, szczupłe, zgrabne nogi. Jej oczy, intensywnie błękitne wpatrywały się w niego z napięciem, a na rozchylonych, ponętnych ustach błąkał się nieśmiały uśmiech. Odetchnął głośno i wykrztusił.
 - Przepraszam panie Józefie, ale ja umówiłem się z Ulą. Wie pan, kucyk na głowie, okulary i aparat na zębach.
Józef roześmiał się głośno.
 - Bardzo mi przykro, ale tamta Ula odeszła w niebyt. Teraz jest nowa Ula.
Kolejny raz obrzucił ją zachwyconym wzrokiem.
 - Wyglądasz zjawiskowo. Idziemy? – Narzuciła lekki płaszczyk, zabrała niewielką torebkę i wyszła wraz z nim na zewnątrz. On nadal był w lekkim szoku. – Ale zrobiłaś mi niespodziankę. W życiu nie spodziewałbym się takiej spektakularnej przemiany.
 - Wczorajszy dzień postanowiłam wykorzystać dla siebie. Nie chciałam przynieść ci wstydu w restauracji i trochę zadbałam o wygląd.
 - Ładne mi trochę. Wyglądasz przepięknie. - Zarumieniona podziękowała za komplement.

Zaparkował przed restauracją, obiegł samochód i pomógł jej wysiąść. Ująwszy pod łokieć poprowadził ją do wnętrza lokalu. Rozglądała się ciekawie. Po raz pierwszy miała okazję być w takim miejscu. Powiódł ją do zarezerwowanego wcześniej stolika, przy którym natychmiast pojawił się kelner niosąc na tacy szampana i dwa wysokie kieliszki. Umiejętnie otworzył butelkę i napełnił je. Marek uniósł swój i rzekł.
 - Piję za zwycięstwo Ula. Za twój talent i genialne pomysły. Jesteś najlepszą asystentką jaką kiedykolwiek miałem. Dziękuję za wszystko.
Po toaście zamówili wykwintny obiad i pyszny deser. Nasyceni wyszli z restauracji. Marek przystanął jeszcze i spojrzał na zegarek.
 - Jest dość wcześnie Ula, może wybierzemy się na jakiś spacer, albo do kina?
 - Kino nie… Nie jestem fanką, ale spacer dobrze mi zrobi. Bardzo się najadłam. Trzeba spalić te kalorie.
Dzień był przyjemny i jak na początek października dość ciepły. Zaparkował przy firmie. Przeszli przez ulicę i wkroczyli w ocienioną przez rozłożyste kasztany aleję.
 - Spójrz ile tu kasztanów. Dzieci miałyby frajdę – podniósł kilka z nich i wyłuskał ze skorupek. – Zabiorę kilka dla Betti. Może jej się przydadzą.
Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu. Przerwała je Ula pytając.
 - Jak sobie radzisz Marek w domu? Joasia nadal przychodzi?
 - Przychodzi. Sprząta, pierze, prasuje, ale myślę, że nie jest szczęśliwa z tego powodu. Ona lubi gotować, a ja, od kiedy odeszła Paulina, jadam na mieście. Przyszło mi nawet do głowy, żeby zatrudnić ją w naszym bufecie. Ela poznała jakiegoś faceta z Elbląga i ma zamiar tam wyjechać, a ja nie chciałbym, żeby bufet był zamknięty. Zarabiałaby tyle co u mnie, a dodatkowo byłbym skłonny dać co miesiąc jakieś dodatkowe pieniądze na zakup produktów, z których mogłaby coś ugotować dla pracowników. Może przyjąłbym jeszcze jedną osobę, żeby mogła pomóc? Jak myślisz?
 - To niezły pomysł. Też słyszałam o tym wyjeździe Eli. Ona jest tylko do połowy miesiąca, więc dobrze by było powiedzieć o wszystkim Joaśce i przygotować ją na zmiany.
 - Jutro z nią pogadam. Może się zgodzi. A zmieniając temat to powiem ci, że trochę się boję tych wyzwań, które są przed nami. Podnieśliśmy wysoko poprzeczkę Ula, a jak się nie uda?
Przysiedli na ławce, a ona popatrzyła na niego zaniepokojona.
 - Nawet nie wolno ci tak myśleć – powiedziała cicho. – To nie są rzeczy, z którymi nie moglibyśmy sobie poradzić. Na pewno będzie trochę kłopotów, ale przy takim przedsięwzięciu to nieuniknione. Damy radę. Systematycznie, krok po kroku zrealizujemy wszystkie założenia. Ja nie biorę pod uwagę porażki. Ty też nie powinieneś.
 - Najbardziej się boję, że zawiodę ojca. Nigdy nie usłyszałem od niego, że jest ze mnie dumny, choć wychodziłem czasami ze skóry, żeby go zadowolić. On ciągle ma słabość do Alexa i to jego zawsze stawiał mi za wzór. Zdziwiłem się, kiedy powiedział na zarządzie, że chce przepisać na mnie udziały. Teraz obaj mamy po pięćdziesiąt procent, a Alex uważnie będzie patrzył mi na ręce.
 - To trzeba sprawić, żeby został naszym sojusznikiem a nie wrogiem. Nie rozumiem tej waszej animozji. Nawet jeśli wszystko was różni i macie odmienne zdania, to dobro wspólnej firmy powinno być rzeczą nadrzędną. Przecież od tego, czy prosperuje dobrze, czy źle zależy także pozycja materialna Febo. Przez knucie i utrudnianie nam życia może doprowadzić do tego, że firma zacznie podupadać, a wtedy on też nie będzie mógł żyć na poziomie, do którego przywykł. Mam nadzieję, że bierze to pod uwagę?
Uśmiechnął się szeroko.
 - Naprawdę podziwiam cię Ula i zachodzę w głowę, skąd w tobie tyle optymizmu i tyle życiowej mądrości? Jesteś niezwykłą kobietą.
Zarumieniła się słysząc te słowa.
 - Przesadzasz. Ja jestem zupełnie zwyczajna. Aż za bardzo zwyczajna. Nie mówmy już o pracy. Pospacerujemy jeszcze trochę i wracamy do domu.
Odwiózł ją i jeszcze chwilę siedzieli w samochodzie rozmawiając.
 - To był fajny dzień. Musimy to jeszcze kiedyś powtórzyć. Dzięki Ula, że dotrzymałaś mi towarzystwa. Jedziesz jutro z Maćkiem? Nie znam jego planów, ale jeśli on nie jedzie do biura, to mogę cię zabrać.
 - Nie, nie. On będzie jutro w biurze. Musi oddać Ali delegacje i rozliczyć się z nich. Pojadę z nim. Będę lecieć. Dzięki za pyszny obiad.
 - Wyśpij się dobrze. Do jutra – rzucił za nią i ruszył w kierunku domu. Uśmiechnął się. To był rzeczywiście miło spędzony dzień i jeszcze ta niezwykła przemiana Uli. Wiedział, że jeśli pozbędzie się aparatu i tych mało twarzowych okularów, okaże się ładną dziewczyną. Nie przypuszczał jednak, że będzie aż tak piękna. Paulina też była piękną kobietą, ale w niej było coś drapieżnego, a na jej ślicznej twarzy malowało się ciągłe niezadowolenie i złość. Uroda Uli była zupełnym przeciwieństwem. Subtelna i delikatna. Łagodna w formie. Był pewien, że będzie wielu, którzy nie przejdą obojętnie wobec tego zjawiska. On sam był pod jej urokiem. Można by powiedzieć, że oczarowała go, a najbardziej jej niesamowite oczy. Popełniła błąd ukrywając je pod ciężkimi oprawkami okularów. Bez wątpienia stanowiły jeden z jej najpiękniejszych atutów. Usta pełne, delikatnie zarysowane, soczyste. Czy naprawdę był aż tak powierzchowny, że nie zwrócił uwagi na to wcześniej? A może po prostu był tak ukierunkowany na świeżo poślubioną Paulinę, że nie obchodziły go już wdzięki innych kobiet? Pauliny już nie ma. Nie była żoną o jakiej marzył i dobrze się stało, że się rozstali. Teraz był wolnym człowiekiem i miał dużo czasu, żeby wybrać sobie tę właściwą kobietę. Znowu pomyślał o Uli. - Ach te jej oczy. Mógłbym tonąć w ich głębi. Czy kiedykolwiek widziałem podobne? Chyba nigdy. Ten błękit jest niesamowity i te długie rzęsy jak wachlarze. Stałaś się pięknym łabędziem Ula. Bardzo pięknym.

Weszła do domu z zadowoloną miną. Ten dzień zdecydowanie był udany. Marek bardzo miły i powiedział jej dzisiaj tyle komplementów. Szkoda, że to nie była randka. Pomyślała jednak, że dla niego to chyba zbyt wcześnie. Dopiero pozbierał się po rozwodzie. I chociaż twierdził, że Paulina nigdy nie wzbudzała w nim cieplejszych uczuć, to przecież znali się kupę czasu i to rozstanie na pewno nie spłynęło po nim jak po kaczce.
Bez wątpienia podobał jej się. Urok jaki roztaczał wokół siebie przyciągał kobiety. Z plotek, które słyszała czasem w bufecie wynikało, że miał ich bez liku, a podboje jego i Olszańskiego stały się tajemnicą Poliszynela. Zresztą sam jej mówił, że nie jest święty i że w przeszłości zdradzał Paulinę. Po tych wszystkich rewelacjach nie upatrywała szansy dla siebie u jego boku. Przecież była zupełnie przeciętna, a jego pociągały kobiety z wyższej półki. Mimo to każdego dnia odkrywała, że coraz bardziej jej na nim zależy i coraz bardziej było jej żal, że uczucie jakim go obdarzyła, nigdy się nie spełni i już zawsze będzie mogła o tym tylko marzyć.
Usłyszała jakieś przyciszone głosy dochodzące z kuchni. Rozebrała płaszczyk a na nogi wsadziła kapcie. Stanęła w kuchennych drzwiach i ujrzała swojego ojca zawzięcie dyskutującego z ich sąsiadką Dąbrowską.
 - Dobry wieczór pani Dąbrowska – przywitała się.
Kobieta siedząca tyłem do niej odwróciła się i spojrzała na nią zaskoczona.
 - Ula? Ależ wypiękniałaś. Wprawdzie tata mówił, że wyglądasz inaczej, ale nie podejrzewałam, że aż tak. Właśnie przyszłam podzielić się z wami wspaniałą nowiną. Mój Bartuś wraca. To świetna wiadomość, prawda? Jak on cię zobaczy taką piękną to znowu zacznie smalić do ciebie cholewki. Ja byłam taka nieszczęśliwa kiedy zerwaliście ze sobą. Może teraz coś z tego będzie?
W Ulę po tych słowach jakby diabeł wstąpił. Wlepiła oczy w Dąbrowską i powiedziała dobitnie.
 - Na to na pani miejscu nie liczyłabym. Bartek to dla mnie rozdział zamknięty. Wbrew temu co pani o nim myśli, nie jest taki idealny. Wielokrotnie oszukiwał mnie i naciągał na pieniądze, które tracił w „Wersalu” upijając się lub przegrywając w karty. To śmierdzący leń i kombinator. Bardzo nie lubi się napracować i tylko patrzy, żeby kogoś naciągnąć na łatwy zarobek. Ja już nigdy nie dam się nabrać na lep jego słodkich słówek. Nie znoszę obiboków, a Bartuś właśnie taki jest. Proszę go też nie sprowadzać tutaj, bo wyrzucę go za drzwi. Uciekł do tych Niemiec jak zwyczajny tchórz zapominając o spłacie swoich długów. Przestałam liczyć, że zwróci je kiedykolwiek. Nie chcę go więcej widzieć.
Dąbrowska była oburzona. Obrażano jej synka. Jej kochanego Bartusia. Podniosła się z krzesła i wysyczała.
 - Nie sądziłam Ula, że wraz ze zmianą wyglądu zmieni ci się charakter na zdecydowanie gorszy. To podłe co powiedziałaś o Bartku. Nic tu po mnie. Wychodzę.
 - Powiedziałam prawdę. Proszę go spytać, czy pamięta ile pieniędzy jest mi winien. Może odpowie.
 - A zapytam. Żebyś wiedziała, że zapytam.
Oburzona do granic możliwości wytoczyła się z domu Cieplaków zatrzaskując za sobą drzwi.




ROZDZIAŁ 5


W poniedziałek zrobiła prawdziwą furorę w firmie. Każdy chwalił jej przemianę i podziwiał. Męska część personelu F&D patrzyła na nią jak na łakomy kąsek. Spłoszona tym nagłym zainteresowaniem jej osobą czym prędzej umknęła do sekretariatu. Violetta jak zwykle była spóźniona. Nic nie robiła sobie z upomnień Marka. On sam wszedł, gdy Ula pochylała się już nad klawiaturą.
 - Witaj piękna – pochylił się nad nią i szeroko uśmiechnął.
 - Cześć. Nie nazywaj mnie tak, bo to nieprawda.
 - Najszczersza prawda. Zapewniam cię. Rozmawiałem rano z Joasią. Jutro przywiozę ją do firmy i tu na miejscu obgadamy szczegóły. Pokażę jej też bufet. Ucieszyła się, gdy zaproponowałem tę pracę i jednocześnie zmartwiła tym, kto mi będzie prał i sprzątał. Jakoś będę sobie musiał poradzić. Nie chcę już nikogo zatrudniać.
 - Ja mogę czasami przyjść i zrobić ci porządek. Koszule ostatecznie też mogę wyprasować.
 - I co ja bym bez ciebie zrobił? Zawsze mnie ratujesz. Wynagrodzę ci to.
Kątem oka zauważył kręcącego się w pobliżu Turka. Przywołał go gestem ręki i spytał.
 - Potrzebujesz czegoś Adam?
 - Nie, nie… Tak przechodziłem i pomyślałem, że pogadam z Ulką – obrzucił Cieplakównę zachwyconym spojrzeniem.
 - Ze mną? A o czym? – zdziwiła się.
 - To pogadajcie sobie a ja idę do siebie – Marek złapał teczkę i wszedł do gabinetu.
 - No bo pomyślałem, że może zechciałabyś się ze mną umówić… No wiesz… Na randkę. Poszlibyśmy może do jakiejś dobrej restauracji…
Była w szoku. Podstarzały kawaler Turek chce się z nią umówić? Zawsze wydawał jej się jakiś śliski, nie do końca szczery, wręcz fałszywy. Nie znosiła takich dwulicowców. W dodatku był podwładnym Alexa i jego zausznikiem. Od razu powzięła podejrzenie, że chce się czegoś dowiedzieć i donieść Febo o ich działaniach.
 - Jesteś bardzo miły Adam i dziękuję ci za zainteresowanie moją osobą, ale ja nie umawiam się na randki. Mam na głowie o wiele ważniejsze rzeczy i nie mam na to czasu. A teraz wybacz. Jestem bardzo zajęta.

Turek nerwowo chodził po gabinecie swojego szefa i wyłamywał palce.
 - Ten paszczak mi odmówił! To znaczy już nie paszczak…
 - Co masz na myśli?
 - Widziałeś ją dzisiaj? – Alex pokręcił przecząco głową. – Człowieku ona jest piękna! Przez ten weekend zmieniła się nie do poznania. Nigdy nie umówi się z kimś takim jak ja. Za cienki jestem i przynajmniej o dwanaście lat starszy. Tu musi zadziałać ktoś młody i przystojny – wbił świdrujące spojrzenie w dyrektora finansowego. – Ktoś taki jak ty Alex.
Febo roześmiał się.
 - Ja mam się umawiać z Cieplak? Odbiło ci?
 - No to ja już nie wiem. Poza tym myślę, że ona jest bardzo lojalna wobec Marka i nie puści pary z ust. Dziwiłeś się skąd Marek nagle wziął takie świetne pomysły na rozwój firmy? To już teraz wiesz, że pomysły nie były jego tylko jej. Ma łeb na karku. Jest mądra – przyznał z uznaniem księgowy.
 - A ty co? Zostałeś jej fanem? Każdą babę można urobić. Trzeba tylko wiedzieć jak. Jesteś do niczego. Znowu będę musiał sam wszystko załatwić. Znikaj. Potrzebuję pomyśleć.
Kiedy zamknęły się za Turkiem drzwi sięgnął po słuchawkę telefonu i wybrał numer.
 - Cześć Skibiński. Mam dla ciebie robotę. Za godzinę chcę cię widzieć u mnie w biurze. Musimy pogadać – z zadowoloną miną rozłączył rozmowę. Teraz czekał na pojawienie się swojego gościa.

Stała przy drzwiach windy i cierpliwie czekała na jej przyjazd. Obiecała Eli, że wpadnie dzisiaj w porze lunchu na ich święte pięć minut. Od kiedy poznała Alę, sekretarkę Sebastiana i Izę, główną krawcową, często spotykały się w bufecie i plotkowały, głównie na swój temat. Teraz już nie będzie tak samo, bo Ela posłuchała głosu serca i postanowiła wyjechać do Elbląga.
Drzwi rozsunęły się i ujrzała przed sobą faceta jak z bajki. Wysoki, dobrze zbudowany. Kruczoczarne, kręcone włosy i zielone, duże oczy. Na jej widok rozciągnął usta w szerokim uśmiechu pokazując rząd równych, śnieżnobiałych zębów.
 - Przepraszam panią, gdzie znajduje się gabinet pana Febo? – Odwzajemniła uśmiech.
 - Proszę pójść prosto i skręcić w prawo. Na końcu korytarza jest sekretariat dyrektora i jego gabinet.
Podziękował jej za informacje i odszedł oglądając się jeszcze za nią. – Piękna dziewczyna – pomyślał.
Przedstawił się sekretarce mówiąc, że pan Febo go oczekuje. Zapukał do gabinetu i wszedł.
 - Witaj Alex – przywitał się.
 - No witaj – Febo wstał i uścisnął mu dłoń. – Mam dla ciebie robotę. Jak się sprawisz, sowicie wynagrodzę. - Usiedli na fotelach przy szklanym stoliku. Alex nalał im do szklanek koniaku i rozsiadł się wygodnie. – Marek ma asystentkę niejaką Urszulę Cieplak. Do zeszłego piątku nawet byś na nią nie spojrzał. Była brzydka. Wiesz… tandetne ciuchy, okulary jak denka od butelek i aparat na zębach. Dzisiaj wygląda zjawiskowo. Potrzebuję pewnych informacji, bo jak wiesz Marek został prezesem, a ja niekoniecznie chcę, żeby mu się powiodło. Muszę wiedzieć, czym się teraz dokładnie zajmują. Ona jest autorką projektu rozwoju Febo&Dobrzański i najwięcej wie na temat wdrażania jego założeń. Jednak bądź ostrożny. Jest piekielnie inteligentna i nie w ciemię bita. Jeśli umiejętnie poprowadzisz grę, będzie ci jadła z ręki.
Skibiński uśmiechnął się.
 - Nie martw się przyjacielu. Nie takie bryły przed nami były. Poradzę sobie. Od czego mój urok osobisty? Pokażesz mi ją?
 - Oczywiście. Odprowadzę cię do windy. To po drodze. Tu masz jeszcze pieniądze na wydatki – wcisnął mu do ręki gruby rulon stuzłotowych banknotów. – Zaproś ją w takie miejsca, od których zakręci się jej w głowie. Uwiedź ją. Zrób wszystko, żeby wyśpiewała jak na świętej spowiedzi, co mają w planach.
Wyszli z gabinetu. Na korytarzu przystanął obok przeszklonego sekretariatu, ale nie było w nim Uli a jedynie Violetta.
 - Zaczekaj chwilę. Zapytam gdzie ona jest – wszedł do środka i stanął przy biurku sekretarki.
 - Witaj Violetto. Nie wiesz gdzie jest Ula?
 - A do czego ci jest potrzebna? Równie dobrze ja też mogę ci pomóc?
 - Dzięki, ale muszę rozmawiać z nią.
 - No to będziesz musiał poczekać. Poszła na lunch do bufetu. Za dziesięć minut powinna wrócić.
Podszedł do Skibińskiego i szepnął.
 - Pokręć się tu trochę. Ona za chwilę wróci. Poszła na lunch.
 - Załatwione.
Rzeczywiście nie minęło wiele więcej jak wróciła do sekretariatu. Viola wbiła w nią wzrok i powiedziała.
 - Alex tu był. Szukał cię. Nie wiem czego chciał.
 - Alex? Ciekawe. Zawsze unikał mnie jak ognia. Jak mu zależy to przyjdzie jeszcze raz, a ty zmykaj na lunch. Pewnie też zgłodniałaś.
Po wyjściu Violetty pochyliła się nad dokumentami. Nawet nie zauważyła mężczyzny, który od dłuższego czasu stał przy biurku i przyglądał się jej z uśmiechem.
 - Bardzo pani zapracowana – rzekł. Podniosła gwałtownie głowę i uśmiechnęła się do niego.
 - Ma pan rację. Bardzo. A pan trafił do dyrektora?
 - Trafiłem i wszystko załatwiłem. Pomyślałem, że być może spotkam panią i podziękuję jeszcze raz za to, że nie musiałem błądzić - wyciągnął do niej dłoń. – Pozwoli pani, że się przedstawię? Paweł Skibiński. – Uścisnęła mu dłoń.
 - Urszula Cieplak.
 - Mimo tego zapracowania znalazłaby pani czas na kawę? Byłbym zaszczycony.
 - Obawiam się, że to może być trudne.
 - A po pracy?
 - Po pracy chętnie.
Szczęśliwy uśmiech rozlał mu się na twarzy.
 - W takim razie będę czekał na panią przed wejściem o siedemnastej. Dziękuję i do zobaczenia.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi windy zaczęła się zastanawiać, czy dobrze zrobiła zgadzając się na to spotkanie. Podobał jej się i pomyślała, że skoro Marek jest dla niej nieosiągalny, spróbuje może z kimś innym. Całe życie ma być sama jak palec? Marek nigdy nie odwzajemni jej miłości, więc może ten Paweł…
Z rozmyślań wyrwał ją głos tego pierwszego.
 - Ula! Mówię do ciebie. O czym tak myślisz? Wprowadź mi te poprawki, które zaznaczyłem – podał jej plik kartek – i wydrukuj już na czysto, dobrze?
 - Już… Już się za to zabieram.

Wyszli z firmy razem. Marek otworzył drzwi Lexusa zapraszając ją do środka.
 - Dzisiaj nie pojadę z tobą. Mam randkę. Widzisz tego faceta po drugiej stronie ulicy? To z nim się umówiłam.
Zaskoczony najpierw spojrzał na nią a potem na człowieka, którego pokazywała. Zmarszczył brwi jakby się zastanawiał. Facet wydał mu się znajomy, ale nie potrafił skojarzyć go z jakąś konkretną sytuacją.
 - On mi się nie podoba Ula. To jakiś szemrany typ. Mam wrażenie jakbym gdzieś go już widział.
 - A mnie się podoba – odrzekła przekornie – i mam zamiar miło spędzić z nim czas. Do jutra.
 - Uważaj na siebie! – krzyknął jeszcze za nią. Nie był zachwycony, że umawia się z jakimś obcym facetem. Poczuł się dziwnie. Czyżby był zazdrosny? Z pewnością nie chciał żeby doznała rozczarowania. Teraz, gdy tak wyładniała, stała się lepem, do którego ciągnęły wszelkiej maści trutnie niekoniecznie z czystymi intencjami. Widok tego człowieka nie dawał mu spokoju. – Gdzie ja go mogłem spotkać? – w kółko zadawał sobie to pytanie, ale nie potrafił znaleźć na nie odpowiedzi.

Przebiegła na drugą stronę ulicy i przywitała się z Pawłem. Szarmancko otworzył jej drzwi od samochodu i pomógł wsiąść.
 - To dokąd mnie zabierasz?
 - Niespodzianka, ale na pewno ci się spodoba.
Knajpka była maleńka, ale bardzo przytulna. Usiedli przy stoliku a Paweł zamówił kawę i po kawałku tortu. Potrafił ją rozśmieszyć. Obawy, które wywołał w niej Marek odeszły w niebyt. Dobrze się czuła w towarzystwie Skibińskiego. Była rozluźniona. Ciągle żartował, czym wprawił ją w doskonały nastrój. Była ciekawa jakie interesy łączą go z Alexem.
 - Mam salon samochodowy, a on jest moim klientem. Może o tym nie wiesz, ale w zeszłym tygodniu nabył u mnie nowiutkie BMW, a dzisiaj przyszedłem zamknąć transakcję. A ty? Co ty robisz w F&D?
 - Jestem asystentką prezesa.
 - Ważna funkcja – uśmiechnął się. – A czym się zajmujesz?
 - Różnymi rzeczami. Głównie liczę, sprawdzam, znowu liczę – odpowiedziała wymijająco.
 - Pracujecie nad czymś konkretnym?
 - Nad paroma projektami, ale chyba nie będziemy rozmawiali o pracy?
 - Masz rację. Zmieniamy temat.
Miło spędziła ten wieczór. Odwiózł ją do domu i wymógł na niej obietnicę, że spotkają się jeszcze. Nie oponowała, bo Paweł naprawdę zrobił na niej dobre wrażenie.
Następnego dnia wychodząc z domu zauważyła parkującego pod bramą Dobrzańskiego a obok niego siedzącą Joaśkę. Otworzyła drzwi i przywitała się z nimi.
 - Dzięki, że się zatrzymałeś. Maćka nie ma od wczoraj.
 - Pamiętałem, że ma wyjazd. A tobie jak minęło wczorajsze popołudnie?
 - Bardzo miło, a twoje obawy okazały się nieuzasadnione.
Nie chciała mówić nic więcej. Joasia mogła różnie zinterpretować jej słowa. Nie były na aż tak zażyłej stopie, żeby musiała jej się wywnętrzać ze swojego życia prywatnego.
Już w firmie zabrał Joaśkę do bufetu i zostawił pod okiem Eli, której zadaniem było zapoznać ją ze wszystkim. Później miała dotrzeć na piąte piętro i podpisać umowę. Wszedł go sekretariatu i przywitawszy się z dziewczynami poprosił Ulę do siebie. Kiedy zajęła już miejsce w fotelu powiedział.
 - Wiem, że nie chciałaś mówić przy Joasi, ale muszę ci powiedzieć, że mimo twoich zapewnień ja nadal nie jestem spokojny. Jak nazywa się ten facet?
 - Skibiński. Paweł Skibiński.
 - A gdzie go poznałaś?
 - No jak to gdzie? Tu w firmie. Ma salon samochodowy i był u Alexa, bo ten podobno w zeszłym tygodniu kupił u niego nowe BMW i dogrywali transakcję.
Marek pokręcił z powątpiewaniem głową.
 - Jakoś mało wiarygodnie mi to brzmi. Alex ma wprawdzie prawo jazdy od bardzo dawna, ale jak dotąd nie miał samochodu i poruszał się wyłącznie taksówkami.
 - Jesteś zbyt podejrzliwy. To normalny facet. Miły, wesoły i sympatyczny. Naprawdę nic mi z jego strony nie grozi. Ubzdurałeś coś sobie.
 - Po prostu boję się o ciebie. Nie chcę, żeby spotkało cię coś złego.
 - Nic mi nie będzie i przestań się już o mnie martwić. Jestem dużą dziewczynką.
Koło dwunastej zadzwonił Paweł. Powiedział kilka zabawnych historyjek czym wprawił ją w dobry nastrój.
 - Umówisz się ze mną na jutro?
 - Umówię. Nie mam nic w planach.
 - Uwielbiam cię maleńka. Będę czekał tak jak ostatnio. Do zobaczenia.

Naniosła ostatnie poprawki do budżetu i wydrukowaną całość zaniosła do Marka. Była w świetnym humorze. Z pewnością nie żywiła do Pawła takich uczuć jak w stosunku do prezesa, ale świadomość, że ma z kim wyjść po pracy i miło spędzić czas nastrajała ją bardzo radośnie.
On widział jak bardzo się zmieniło jej zachowanie odkąd poznała Skibińskiego. Naprawdę martwił się o nią. Coś było w tym facecie, co nie dawało mu spokoju. Nadal nie mógł sobie przypomnieć w jakich okolicznościach go widział.
 - To już wszystko – powiedziała. - Zamknęłam budżet. Wyszedł całkiem nieźle.
 - Dzięki Ula. Jeśli chcesz, możesz już iść, bo jak się domyślam, nie wracasz ze mną.
 - Niestety nie. Umówiłam się.
 - W takim razie udanej randki – popatrzył na nią z takim smutkiem, aż się wzdrygnęła.
 - Do widzenia Marek. Do jutra – pożegnała się cicho.
Ubrała się w pośpiechu i wybiegła z firmy. Skibiński już czekał na nią i przywitał całusem w policzek.
 - Witaj moja piękna. Dzisiaj zabieram cię w naprawdę ekskluzywne miejsce. Jestem pewien, że zrobi na tobie wrażenie.

Po jej wyjściu Marek ciężko opadł na fotel i ukrył w dłoniach twarz. – Skąd ja tego faceta znam? Widziałem go. Na pewno go widziałem. Tylko gdzie? - Mimo, że mocno wysilał pamięć nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Zadecydował, że posiedzi jeszcze trochę i tak nie miał do kogo wracać. Postanowił wspomóc się odrobiną kawy. Z pustą filiżanką powędrował do pomieszczenia socjalnego. Nie dotarł tam jednak, bo usłyszał prowadzoną przyciszonym głosem rozmowę. Rozpoznał Alexa i Turka. Przezornie włączył telefon. Na szczęście posiadał funkcję dyktafonu i dzięki temu mógł nagrywać.
 - I co? Załatwiłeś coś w sprawie Brzyduli? To znaczy tej Cieplak?
 - A co myślałeś, że na ciebie będę czekał? Oczywiście, że załatwiłem. Uruchomiłem Skibińskiego. On na pewno z niej coś wyciągnie. Ma swoje sposoby.
 - Mam nadzieję, że nie zrobi jej krzywdy?
 - Adam! O co ty mnie podejrzewasz? Nie jestem mordercą kobiet. Informacje, które posiada są mi potrzebne i można je zdobyć nie posuwając się do ostatecznych środków. Spokojnie. Nic jej nie będzie. Nawet nie będzie pamiętała, że wyśpiewała Skibińskiemu najdrobniejsze szczegóły.
Marek zamarł. A więc Skibiński to sprawka Alexa. Już wszystko zrozumiał. Febo nadal knuje i chce pozyskać informacje o realizacji projektów, żeby mu w niej przeszkodzić. A to podła gnida. Wycofał się z powrotem do gabinetu. Trzeba zacząć działać. Nie miał pewności, czy Skibiński nie zrobi Uli krzywdy. A jeśli zrobi? Według niego była w poważnym niebezpieczeństwie. Tylko gdzie miał jej szukać? Nerwowo wybierał numer jej telefonu, ale nie odbierała. W końcu nagrał się na poczcie głosowej. Teraz pozostawało mu tylko czekać, aż odsłucha i oddzwoni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz