Łączna liczba wyświetleń

sobota, 5 grudnia 2015

"BÓL ISTNIENIA" - rozdział 1,2,3,4,5



BÓL ISTNIENIA


„Ból istnienia jest do wytrzymania. Nie do wytrzymania jest ból nieistnienia”.
Barbara Rosiek



ROZDZIAŁ 1


Wielkie krople jesiennego deszczu spływały po szybie kuchennego okna. Przyłożyła do niej palec chcąc nadążyć za nimi, ale nie udawało się. Szarzyzna i smętek tej aury jeszcze bardziej pogłębiały jej smutek i wewnętrzne rozdarcie. Z przyklejonym do szyby nosem obserwowała przemykających pod parasolami w pośpiechu ludzi, kulących się od chłodu i wiatru. Byli bezbarwni i nijacy. Tacy jak ona. Jej życie od dawna nie nadążało za marzeniami. Kiedyś, gdy była młodsza wyobrażała sobie, że skończy studia, zdobędzie dobrą pracę, zrobi karierę i wyjdzie za mąż za człowieka, który obdarzy ją silnym uczuciem i którego ona pokocha równie mocno. Niewiele spełniło się z tych marzeń. Studia skończyła i to nawet dwa kierunki, ale nigdy nie wykorzystała tych umiejętności i wiedzy, którą posiadła. Nawet nie miała możliwości znalezienia intratnej posady.
Gdy była na czwartym roku SGH okazało się, że z jej ojcem nie jest najlepiej. Od lat niedomagający na serce słabł z każdym dniem coraz bardziej. Jej dni były wypełnione jeżdżeniem z nim po lekarzach i opieką nad młodszym rodzeństwem. Niewiele czasu miała na naukę. Jedynie nocami mogła pochylić się nad nią i nad pisaniem pracy magisterskiej. Do dzisiejszego dnia nie wie jak jej się udało pogodzić to wszystko.
Na oddziale kardiologii jednego z lepszych szpitali w Warszawie poznali młodego lekarza. Nazywał się Piotr Sosnowski. On dopiero zdobywał szlify w tym zawodzie, ale jej ojcem zajął się bardzo troskliwie. Umożliwił wizytę u znanego profesora a potem poszło już z górki. Ojciec zakwalifikował się do operacji i w niedługim czasie przeprowadzono ją wszczepiając mu by-passy. Szybko doszedł do zdrowia i ewidentnie odżył. Przy okazji zaprzyjaźnił się z młodym medykiem. Zaprzyjaźnił do tego stopnia, że ciągle zapraszał go do Rysiowa, gdzie mieszkali. Nie podobało się jej, że tata bawi się w swatkę. Podczas wizyt Piotra ciągle robił jakieś niedwuznaczne uwagi, sypał podtekstami. Spowodował, że młody Sosnowski zaczął przychylniej patrzeć na najstarszą latorośl Cieplaków. Nie pociągał jej. Był bardzo miły i zawsze uprzejmy, ale żadnej chemii, ani motyli w brzuchu nie było. Ojciec jednak nie tracił nadziei, że Ula w końcu coś poczuje do jego wymarzonego, przyszłego zięcia. Umówiła się z nim kilka razy na kawę, do kina, czy na spacer, ale to nie spowodowało wybuchu wielkiej miłości. Było wiele rzeczy, które drażniły ją w nim. Pochodzący podobnie jak ona z niezamożnej rodziny i dochodzący do wszystkiego sam, bardzo pogardliwie traktował ludzi, którzy już od urodzenia opływali we wszystko. Zdecydowanie był o to zazdrosny, a przy tym chorobliwie wręcz ambitny. Wykorzystywał każdą możliwość nauki widząc w tym szansę zrobienia wielkiej kariery w świecie medycznym. Chciał być drugim Religą. Początkowo doceniała tę wielką chęć zostania kimś, jednak z biegiem czasu dostrzegała rysy na idealnym wizerunku pana Sosnowskiego. To nie było normalne, to dążenie do celu za wszelką cenę i niemal po trupach.
Ojciec nie tracił czasu. Nie było dnia, by nie wychwalał zalet swojego ulubieńca. Była już tym zmęczona i nawet jeśli próbowała protestować, to zawsze tego typu reakcje Cieplak dusił w zarodku. Bezustannie wmawiał jej, że Sosnowski to idealny kandydat na męża, że przy nim będzie miała dobre, szczęśliwe życie, a ona mimo wątpliwości coraz bardziej skłaniała się ku myśli, że być może ojciec ma rację. Nigdy nie grzeszyła jakąś powalającą urodą i z tego chyba powodu nie miała adoratorów. Była taką szarą myszką, na którą nikt nie zwracał uwagi. Ubierała się skromnie, bo renta, którą dostawał ojciec ledwie starczała na życie. Często przerabiała coś ze starych ubrań mamy. Ona nie żyła już od sześciu lat. Od chwili, gdy urodziła swoje trzecie dziecko, Beatkę.
To jak wygląda i jak się ubiera zdawało się w ogóle nie przeszkadzać Piotrowi. Jego wizyty były coraz częstsze, bo polubił smaczną kuchnię Uli. I choć potrawy nie były wyrafinowane to jednak pyszne i przy okazji solidnego napełnienia żołądka sam oszczędzał na własnych wydatkach z premedytacją wykorzystując życzliwość i gościnność Cieplaka. Najzwyczajniej w świecie był skąpy i niechętnie rozstawał się ze swoimi pieniędzmi.
Którejś soboty odświętnie ubrany z bukietem róż przekroczył próg rysiowskiego domu. Na ten widok Cieplak rozciągnął usta w szerokim uśmiechu. Przeczuwał, że Piotr chce się oświadczyć Uli. Zaprosił go do gościnnego pokoju, gdzie niczego niespodziewająca się Ula poświęcała swój czas młodszej siostrze. On runął przed nią na kolana i bez żadnych wstępów poprosił ją o rękę. Była tak zaskoczona, że nie potrafiła wydobyć z siebie głosu. W końcu w panice pobiegła do swojego pokoju zostawiając klęczącego na dywanie Sosnowskiego. Józef natychmiast poszedł za nią. Przekonywał, że powinna się zgodzić, bo druga tak dobra partia może jej się już nie trafić.
 - Poza tym Ula mamy mu tak wiele do zawdzięczenia. Gdyby nie on ja prawdopodobnie bym już nie żył.
 - Ja osobiście nie mam mu nic do zawdzięczenia – pomyślała. Nie chciała jednak rozczarować ojca, który tak entuzjastycznie był nastawiony do tego małżeństwa. – Dobrze. Może jakoś to będzie. Może z czasem go pokocham?
Wróciła do salonu i przyjęła oświadczyny Piotra. Ślub odbył się szybko i był więcej niż skromny. Nie mieli takiej gotówki, by wyprawić huczne wesele. Podróży poślubnej też nie było, bo Piotr nie mógł zrezygnować z dyżurów, a ona miała przed sobą jeszcze pół roku studiów. Przeprowadziła się do dwupokojowego mieszkania męża na warszawskim Powiślu odziedziczonego po dziadkach. Lokalizacja była świetna, bo wszędzie były dogodne połączenia. Najbardziej jednak ucieszyła ją bliskość Wisły. Lubiła spacery jej brzegiem, bo pozwalały się wyciszyć i pomyśleć.

Początkowo to małżeństwo nie zapowiadało się źle. Pierwsze trzy miesiące upłynęły im w harmonii i zgodzie. Pewnie dlatego, że Ula miała łagodny i spokojny charakter i we wszystkim ustępowała mężowi. Właściwie to ciągle się mijali. Kiedy ona wracała z uczelni on wychodził na dyżur. Ten czas, który mieli tylko dla siebie nie był przepełniony słodkimi westchnieniami czy wyznaniami i z pewnością był daleki od tego, co wymarzyła sobie Ula. Piotr traktował ją poprawnie. To właściwe słowo. Poprawnie. Nadal był uprzejmy i miły, jednak nigdy nie posuwał się do czułych gestów względem niej. Seks z nim daleki był od ideału i dość sporadyczny. Ta ogromna ilość dyżurów, które brał drastycznie odbijała się na ich pożyciu. Żadnych pocałunków, żadnej gry wstępnej tylko prymitywny, mechaniczny stosunek. Kiedy ona dopiero się rozkręcała on właśnie kończył. Schodził z niej, odwracał się plecami zasypiając błyskawicznie i zostawiając ją w poczuciu wielkiego niedosytu. Za każdym razem czuła się niespełniona i rozczarowana.
Kiedy obroniła obie prace magisterskie, chciała pójść za ciosem i poszukać dobrej pracy, jednak małżonek szybko ostudził jej zapał.
 - Ja nie pozwolę ci pracować. Obowiązkiem żony jest dbanie o dom i męża. Tak było zawsze w mojej rodzinie. Tak żyli rodzice i tak ja chcę żyć.
 - Ale Piotr, spójrz na to z innej perspektywy. Będziemy mieć podwójny dochód i nie będziemy musieli tak bardzo oszczędzać i liczyć się z każdym groszem. Przecież nie po to kończyłam dwa kierunki trudnych studiów, żeby teraz siedzieć w domu.
Pokręcił przecząco głową.
 - Nie ma mowy. Moja żona nie będzie pracować. Żadna z żon moich kolegów nie pracuje zawodowo, no chyba że jest lekarzem, to zmienia postać rzeczy.
Popatrzyła na niego z goryczą.
 - To co, żeby móc pracować mam się zapisać na medycynę? Dyskredytujesz mnie i dyskredytujesz to, co osiągnęłam do tej pory. Uważasz, że ukończenie dwóch kierunków studiów jest niczym w porównaniu ze studiami medycznymi? Żartujesz sobie ze mnie? Nie możesz mi tego zabronić.
 - Mogę i zrobię to – powiedział butnie. - Nawet nie próbuj nic załatwiać. Źle ci w domu? Siedź na tyłku i rób co do ciebie należy.
Była zdruzgotana. Po raz pierwszy Piotr tak obcesowo zachował się względem niej i tak brutalnie przedstawił jej swoją wizję małżeństwa. Mąż, to pan i władca a żona, to kura domowa. Od tej rozmowy wiele zmieniło się w jej życiu, a przede wszystkim zmienił się Piotr. Traktował ją coraz gorzej. Nie, nie bił jej. Nigdy nie podniósł na nią ręki, ale jego słowa raniły ją bardziej niż ciosy zadane pięścią. Przy tym wszystkim wyliczał jej pieniądze każdego dnia. Musiała się rozliczać z najdrobniejszych wydatków. Na nieśmiałe prośby zakupu jakichś rzeczy do ubrania reagował jednakowo.
 - A po co ci te łachy? Przecież i tak nigdzie nie wychodzisz, a do sklepu nie musisz się stroić.
Generalnie zachowywał się dziwnie. Któregoś dnia natknęła się na artykuł w Internecie o biernej agresji i przeczytawszy go stwierdziła, że idealnie opisywał zachowania jej męża. Gdyby ją popychał, drapał, bił, zachowywał się agresywnie zostawiając na jej ciele ślady, to zawsze mogła zrobić obdukcję i iść z tym do sądu. W przypadku biernej agresji to było bardziej skomplikowane. Wszystkie jego działania wymierzone w nią wydawały się tak zawoalowane, że początkowo nawet nie dostrzegła, że Piotr ją krzywdzi. Wprawdzie intuicja podpowiadała jej, że coś jest nie tak, bo ciągle czuła się zraniona, poniżona, sfrustrowana i bezsilna, ale tak naprawdę nie za bardzo miała pojęcie o co właściwie chodzi. Często Piotr nie odpowiadał na jej pytania i uporczywe milczał, jakby chciał ją ukarać w ten sposób za to, że w ogóle śmiała wyjść z propozycją zatrudnienia się w jakiejś firmie. Notoryczne ją ignorował, ciągle zapominał o ważnych rzeczach, spóźniał się, choć obiecywał, że będzie punktualnie i permanentnie nie dotrzymywał rzadko składanych obietnic. Najczęściej z jego ust wypływały słowa wypowiadane kąśliwym lub złośliwym tonem. Słowa, które tak bardzo ją raniły i skutecznie blokowały chęć rozmowy z nim. Czasami traktował ją jakby była umysłowo upośledzona. Cedził wtedy przez zęby każdy wyraz sądząc, że jak wyartykułuje go w inny sposób, to ona tego nie zrozumie. Ewidentnie odgrywał się na niej.
Słowa… słowa… słowa… One potrafiły zadać większy i boleśniejszy cios niż bejsbolowy kij. Cięły jak miecze doprowadzają ją do łez i frustracji. W ten sposób Piotr odcinał jej możliwość obrony obracając wszystko przeciwko niej i ukazując jaka to ona jest niezdystansowana do siebie, nadwrażliwa i czepiająca się drobiazgów.
Cierpiała. Czuła się tak jakby dopadły ją wszystkie zmory życia. Ból i bezsens istnienia. Uwierająca duszę dokuczliwa samotność. Święta, sylwester, nowy rok, to nie był czas, który mogłaby spędzić z mężem. Miał jedną wymówkę - dyżur. To był jego główny priorytet. Nawarstwienie się tych negatywnych emocji, których powodem były słowa Piotra spowodowało, że zaczęła tracić wiarę we własne siły i możliwości. Jeden dzień był podobny do drugiego. Nie miała wiernych i oddanych przyjaciół. Nie miała znajomych, pracy, przytulnego, ciepłego domu, w którym panuje zgoda i rodzinna atmosfera. Nie była wolna i niezależna. Każdego dnia musiała wstać z łóżka, założyć maskę zadowolenia i udawać przez cały dzień, podczas kiedy w głębi duszy siedziała w niej mała skulona i przerażona dziewczynka, która nie miała zielonego pojęcia jak dalej żyć, by Piotr przestał nią pomiatać i zaczął wreszcie szanować.
Do rodziny jeździła rzadko. Zdarzało się to tylko po wielokrotnych prośbach, by dał jej pieniądze na bilet. Nigdy nie powiedziała ojcu, że jej życie z Piotrem przeobraziło się w jakichś koszmar i nie jest z nim szczęśliwa. Bała się, że takie wieści mogłyby źle wpłynąć na serce taty a tak naprawdę to miała pewność, że on jej nie uwierzy, bo według niego Piotr to taki dobry, uczciwy człowiek. Ciągle żałowała, że tak łatwo uległa perswazjom i dała się namówić na ślub z nim. To był błąd. Największy jaki popełniła w dotychczasowym życiu.
Codzienna egzystencja u boku Sosnowskiego stała się dla niej udręką. On przestał być miłym człowiekiem. Teraz coraz częściej słyszała od niego słowa krytyki. Ciągle był niezadowolony. Przestały mu nagle smakować potrawy, które gotowała. Przyczepiał się do źle według niego wyprasowanych koszul wyszukując na nich nieistniejące fałdki i załamania. Często słyszała od niego, że jest zwyczajnym niechlujem, który odwala robotę byle jak, byle by było. Jak perfekcyjna pani domu za pomocą białej rękawiczki sprawdzał ślady kurzu na meblach i jeśli takowe znalazł, malował jej tym kurzem policzki.
 - Siedzisz i kompletnie nic nie robisz. Mogłabyś przynajmniej kurz zetrzeć. Jesteś zwyczajnym pasożytem, którego muszę utrzymywać. Przynajmniej mogłabyś się odwdzięczyć za to, że cię karmię i ubieram. Jesteś niewdzięcznicą!
 - Chcę iść do pracy! – buntowała się. - Wtedy nie będziesz mnie musiał utrzymywać i za te starocie kupione w lumpeksach też nie będziesz musiał już płacić. Potrafię utrzymać się sama bez twojej „hojnej” pomocy.
 - Tobie już całkiem przewróciło się w głowie. Nie ma takiej opcji. W domu też jest praca. Wystarczy nieco chęci z twojej strony, a nie będę musiał robić ci wymówek. Ogarnij się wreszcie i rób to co do ciebie należy.
Częstość tych wyrzutów i używane w nich słowa brutalnie odarły ją ze złudzeń. On nie potrzebował żony tylko służącej, by była na każde zawołanie pana doktora. Te awantury wykańczały ją. Często popłakiwała po kątach nie mogąc pogodzić się z takim stanem rzeczy. Podczas nieobecności Piotra snuła się po domu ze ścierką wycierając w kółko meble lub siedziała jak skamieniała przy kuchennym oknie gapiąc się bezmyślnie na świat za szybą. Czuła, że każdego dnia Piotr tłamsi w niej resztki zapału. Osaczył ją. Była w pułapce. Sprawił, że nic nie zostało w niej z dawnej radości życia, cieszenia się z drobiazgów. Zabił w niej spontaniczność. Przy nim umierała. Nie fizycznie, ale psychicznie. Czy właśnie takie życie dla niej przewidział stwórca? Życie nieszczęśliwej i niespełnionej kobiety?
Któregoś dnia Piotr wrócił z nocnego dyżuru. Był podekscytowany. Kazał jej się ubrać. Powiedział, że idą na zakupy.
 - Dostałem zaproszenie na grill od samego ordynatora. Nie mogłem odmówić. Nie mogę też pójść sam. Wybierzemy jakąś sukienkę i buty, żebyś nie przyniosła mi wstydu. Może też pójdziemy do fryzjera – przyjrzał jej się krytycznie. - Od razu cię uprzedzam, że na tej imprezie będzie towarzystwo wyłącznie medyków. Ty masz tylko się uśmiechać i kiwać głową. Nie wdawaj się w żadne dyskusje i najlepiej w ogóle nie otwieraj ust.
Tego dnia nie oszczędzał na niej. Kupił jej ładną suknię i eleganckie buty. Do nich torebkę i trochę kosmetyków. Najdłużej zeszło im u fryzjera, ale Ula wyszła zadowolona. Fryzjer ściął sporo z długości włosów i modnie wycieniował nadając im objętości, a co najważniejsze narzucił na nie miedziany kolor, który aż mienił się w słońcu. Wyglądała teraz dość atrakcyjnie. Nieśmiało poprosiła Piotra o pieniądze na okulary. Te, które nosiła do tej pory były wielkie i ciężkie. Z bólem serca zgodził się i na to uznawszy, że stare psują cały efekt. Przy pomocy optyka wybrała lekkie i mniejsze. Te w przeciwieństwie do starych dodawały jej uroku.
W sobotę podjechali autobusem do Rembertowa, gdzie szef Piotra miał dom. Byli jednymi z ostatnich. Większość gości była obecna i raczyła się drinkami. Grill już rozpalono i smażono na nim szaszłyki i mięso. Piotr podszedł do starszego mężczyzny i przywitał się z nim. Przedstawił też Ulę.
 - To moja żona ordynatorze. A to Ula doktor Jankowski. – Lekarz uścisnął jej dłoń i złożył na niej pocałunek.
 - Jest mi niezwykle miło poznać panią. Piotr nigdy o pani nie opowiada i teraz rozumiem dlaczego. Jest pani bardzo piękna. – Zarumieniła się słysząc ten komplement.
 - Dziękuję i mnie jest bardzo miło.
Piotr przedstawił ją pozostałym. Wśród gości uwijał się młody kelner serwując napoje i drinki. Wzięła z podsuniętej przez niego tacy jakiś kolorowy z parasolką i słomką. Zbliżyła ją do ust, gdy poczuła, że ktoś wyrywa jej szklankę.
 - Nie, nie moja droga. Nie będziesz piła alkoholu, bo po nim możesz pleść głupstwa. Weź lepiej colę – usłyszała głośno wypowiedziane słowa Piotra, a następnie gromki śmiech jego kolegów. Jej twarz oblała się purpurą.
 - Piotr – wyszeptała – nie rób ze mnie alkoholiczki, bo nią nie jestem. Od jednego drinka nikt jeszcze nie umarł.
 - Lepiej dmuchać na zimne – odparł i wyszczerzył się do kolegów.
Chciała zapaść się pod ziemię ze wstydu. To ponoć ona miała mu go nie przynosić a tymczasem to on od samego początku upokarzał ją przed obcymi jej ludźmi. Odebrała od niego szklankę z colą i ze spuszczoną głową powędrowała do jednego ze stolików osłoniętego ogrodowym parasolem. Usiadła przy nim obserwując gości. Było kilka kobiet w pięknych kreacjach. Znały się i rozmawiały ze sobą swobodnie. Ona jedna nie znała tu nikogo a Piotr niczego nie ułatwiał. Wszak miała tylko się uśmiechać i kiwać głową. Za to jej mąż był w swoim żywiole. Wprost brylował w tym towarzystwie. Rzucał dowcipami i sam śmiał się z nich do rozpuku. Zauważyła, że w jej kierunku zmierzają dwie kobiety. Jedna mogła być w jej wieku, druga nieco starsza. Podeszły do niej i młodsza zagaiła.
 - Dzień dobry, pani Urszula Sosnowska?
 - Tak, to ja. A panie…?
Młodsza wyciągnęła do niej dłoń.
 - Ja jestem Ewa Nowik, żona tego przystojniaka z bródką – wskazała dłonią na mężczyznę stojącego obok Piotra.
 - A ja nazywam się Barbara Mazur, a mój mąż, to ten w jasnym garniturze. Chciałyśmy panią zaprosić do naszego towarzystwa. My, żony kardiologów musimy trzymać się razem. Proszę pójść z nami. Przedstawimy pani resztę żon.
Gdyby nie zachowanie Piotra, mogłaby uznać to spotkanie za całkiem udane. Kobiety, które poznała były bardzo miłe i przyjęły ją do swego grona niezwykle życzliwie. Jednak kiedy usiedli przy długim stole i podano im usmażone i pięknie pachnące mięsiwo Piotr miał znowu swoje pięć minut. Tego wieczora był wyjątkowo wylewny. Opowiadał jak to musi się męczyć i jeść byle co, bo jego żona nie ma drygu do gotowania. Że często jada placki ziemniaczane zamiast schabowego, bo żonie, mimo iż siedzi w domu nie zawsze chce się iść po mięso. Że jest leniwa i krnąbrna. Towarzystwo przy stole poczuło się bardzo niezręcznie. Nowik próbował uspokoić Sosnowskiego.
 - Daj spokój Piotr. To nie jest miejsce na wygadywanie takich rzeczy. Spójrz jak przykro jest twojej żonie – mówił do niego półgłosem.
A ona zwiesiła głowę, bo poczuła pierwsze łzy moczące jej policzki. To, co mówił Piotr było takie upokarzające a w dodatku było kłamstwem. Nie była w stanie nic przełknąć, bo miała ściśnięte gardło. Jej mąż nic sobie z tego nie robił i dalej naigrywał się z niej. Wypita spora ilość alkoholu bardzo rozwiązała mu język. W końcu Ula wstała i zwróciła się do doktora Jankowskiego.
 - Ja będę się już zbierać. Dziękuję za zaproszenie mnie tutaj. Było mi bardzo miło poznać wszystkich państwa. Dobranoc.
 -  Nigdzie nie pójdziesz! Siadaj! To nie koniec imprezy! Przyszliśmy razem i razem wyjdziemy – wysyczał Piotr. Złapał ją mocno za nadgarstek i pociągnął z powrotem na krzesło. Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. W końcu zareagował doktor Jankowski.
 - Myślę Piotr, że już masz dość. Najlepiej będzie, jeśli potowarzyszysz żonie.
Te słowa nieco go otrzeźwiły. Zrozumiał, że mocno przegiął. Bez protestu wstał i pożegnał ze wszystkimi. Przez całą drogę powrotną obwiniał Ulę, że przez jej zachowanie został właściwie wyproszony z imprezy. Nazywał ją ofiarą losu, dopustem bożym i kulą u nogi. Że inny będąc na jego miejscu dałby jej po prostu w twarz i że ma szczęście, bo on nie ma takich inklinacji i nie bierze się za bicie kobiet. Te inwektywy zakończył dopiero w domu. Rozebrał tylko garnitur i tak jak stał rzucił się na łóżko. Ona w łazience dała upust emocjom. Tam na imprezie poczuła się ostatnią szmatą, bo w taki właśnie sposób potraktował ją jej własny mąż. Zrobił z niej pośmiewisko i głośno kpił. Szlochając weszła pod prysznic. Nie zniesie dłużej takiego traktowania i ciągłego upodlania. Ma dość. Trzeba coś postanowić, bo nie może dłużej tak żyć.




ROZDZIAŁ 2


Oderwała twarz od szyby. Chyba przejaśniało się. Nieśmiałe promienie październikowego słońca zaczęły przebijać się przez grubą warstwę deszczowych chmur. Westchnęła ciężko. Kiedyś to słońce wywołałoby na jej twarzy uśmiech, a dziś…? Dziś nie potrafi się już uśmiechać. Nie ma powodu. Zerknęła na kuchenny zegar wskazujący godzinę jedenastą. Piotr wróci dzisiaj późno. Znowu wziął dodatkowy dyżur. Wyjęła z szafy wytarte do granic możliwości jeansy i sweterek. Ubrała kalosze i zarzuciła na siebie stary, zielony płaszczyk, który kiedyś należał do mamy. Nacisnęła na głowę beret i wziąwszy tylko klucze wyszła z domu. Deszcz przestał padać a ona szła bezwolnie nie starając się nawet omijać kałuż. Dotarła nad Wisłę. Stanęła nad jej brzegiem i zapatrzyła się w szybko rwący po obfitych opadach nurt. Znowu przemknęło przed oczami jej dotychczasowe życie. Nie miała żadnego sensownego powodu, by ciągnąć je dalej. Słowa Piotra skutecznie zabijały w niej ochotę do dalszej egzystencji. Upokarzał ją każdego dnia i sprawił, że sama zaczęła wierzyć, że nic nie jest warta. Po co ma żyć, skoro nie może przydać się światu? On będzie kręcił się dalej i bez niej. – Ból istnienia… - przemknęło jej przez głowę. – Ból istnienia jest już dla mnie nie do zniesienia – przez jej twarz przebiegł cień gorzkiego uśmiechu. – Gdyby życie było takie proste jak składanie rymów i nie bolało tak bardzoWybacz mi tato, wybacz Jasiu, wybacz Betti, ale już nie potrafię inaczej. Mamusiu czekaj na mnie, już idę do ciebie - wytarła z policzków łzy i zsunąwszy się z niezbyt wysokiej skarpy, weszła do wody. Kalosze szybko się nią napełniły. Zaczęła iść wolno dalej, choć z każdym jej krokiem nurt był coraz silniejszy. W końcu zwalił ją z nóg i porwał ze sobą. Nie walczyła z nim. Poddała się z rezygnacją temu, co miało za chwilę nastąpić.

***

Na podjeździe przed ogromną willą w Aninie należącą do Heleny i Krzysztofa Dobrzańskich, właścicieli znanej firmy modowej Febo&Dobrzański, zatrzymał się srebrny Lexus. Wysiadł z niego młody mężczyzna i zanim go zamknął przeciągnął się rozprostowując ramiona. W tym momencie otworzyły się drzwi wejściowe i wybiegł z nich spory nowofundland*. Energicznie machając ogonem i szczekając radośnie podbiegł do mężczyzny i stanąwszy na dwóch tylnych łapach oparł się przednimi o jego klatkę piersiową. Mężczyzna roześmiał się i czule pogłaskał po łbie swojego pupila.




 - Baron! Będę cały mokry! Tak się stęskniłeś piesku? No już, już. Spokojnie. Byłeś grzeczny? - Psisko zamachało ogonem i szczeknęło. Za psem wyszedł starszy mężczyzna i uśmiechnął się szeroko.
 - Witaj synu. Załatwiłeś wszystko?
 - Cześć tato. Załatwiłem. Nie mieliście kłopotu z Baronem?
 - Żadnego. To kochany psiak. Chodź, mama czeka ze śniadaniem.
Weszli do domu. W salonie przywitał się z matką.
 - Dobrze, że jesteś. Specjalnie czekaliśmy na ciebie. Siadajcie. Zosia zaraz podaje.
Kiedy na stół wjechała aromatyczna jajecznica i gorące kiełbaski Dobrzańska powiedziała.
 - No mów. Jak poszło?
 - Poszło bardzo dobrze. Walczyliśmy do późnej nocy, ale dom wygląda pięknie. Sebastian bardzo mi pomógł. Dzisiaj pewnie nie może ruszyć ani ręką ani nogą. Nanosiliśmy się gratów. Ja też czuję się obolały. Wyszły te wszystkie zakwasy. Bolą mnie mięśnie, których istnienia nawet bym się nie domyślał. Zabiorę dzisiaj Barona. I on ma już urządzone legowisko, choć jak znam życie i tak będzie spał obok mojego łóżka. Rozpieściłem szczeniaka, ale uwielbiam go.
 - My też przepadamy za nim, ale lepiej dla ciebie by było, gdybyś rozejrzał się za jakąś kobietą, a nie lokował uczucia w psie. Upłynęło już trochę czasu od chwili, gdy rozstaliście się z Pauliną. Żałujemy bardzo, że wam nie wyszło, ale uważamy, że nie powinieneś być sam. Latka lecą a pies nie zastąpi tej najważniejszej osoby w życiu. Poza tym bardzo chcielibyśmy dożyć pojawienia się naszych wnuków.
 - Nie martwcie się. Wszystko w swoim czasie. Już kupiłem i urządziłem dom. Kobieta też się znajdzie. Bez obaw.
Około jedenastej opuścił dom rodziców. Zadowolony Baron usadowił się na tylnym siedzeniu opierając łeb na ramieniu swojego pana. Marek uśmiechnął się.
 - I co piesku? Masz ochotę pobiegać? Pojedziemy nad Wisłę. Lubisz to miejsce, prawda? – Psisko zamruczało ukontentowane. Zaparkował niedaleko brzegu i wypuścił psa. Ten pokręcił się wokół i nagle stanął jak wryty wietrząc jakiś zapach. Po chwili zerwał się i pognał przed siebie.
 - Baron! Baron! Zaczekaj! Gdzie ty lecisz!?
Pies jednak go nie słuchał lecz biegł jak szalony. Marek pognał za nim. Jego kondycja nie była najlepsza. Baron był dziesięciomiesięcznym, pełnym energii szczeniakiem. Nie było szans, żeby go dogonił. Wreszcie dostrzegł go stojącego przy brzegu w wodzie i głośno ujadającego. Podbiegł bliżej i zrozumiał zachowanie psa. Na powierzchni wody unosiło się ciało człowieka. – O cholera! - Zaskoczony i zszokowany tym widokiem krzyknął do Barona.
 - Do wody!
Pies jakby tylko czekał na pozwolenie. Bez wahania wskoczył do rzeki. Podpłynął do ciała i złapawszy delikatnie w zęby rękę topielca zaczął holować go do brzegu.
Im był bliżej, tym bardziej Marek upewniał się, że to jakaś dziewczyna. Pomógł psu wyciągnąć ją na pożółkłą trawę i przyłożył palce do jej szyi szukając tętna. Odetchnął z ulgą, bo je wyczuł. Było słabe, ale było. Bez namysłu zaczął ją reanimować. To przyniosło dobry skutek, bo dziewczyna złapała oddech i zaczęła kaszleć. Odwrócił ją na bok, by nie zachłysnęła się wodą. Długo, łapczywie łapała powietrze, aż wreszcie jej oddech ustabilizował się i spojrzała na swojego wybawiciela przytomniej.
 - No dzięki Bogu, odżyła pani. Jak to się stało, że znalazła się pani w wodzie? Dzisiaj pogoda niezbyt dobra na kąpiele a szczególnie w ubraniu – próbował żartować.
Była sina i trzęsła się z zimna. Jej stary płaszcz nasiąknięty był wodą, a beret smętnie zwisał z czubka głowy. Ściągnęła go. Przeniosła wzrok na swego wybawcę i spojrzała na niego z wyrzutem.
 - Dlaczego pan to zrobił? – wykrztusiła szczękając zębami. Nie bardzo rozumiał.
 - Dlaczego zrobiłem co? Dlaczego wyciągnąłem panią z wody? Myślałem, że utopiła się pani i mam do czynienia ze zwłokami. Poza tym to nie ja panią wyciągnąłem ale mój pies. On jest stworzony do takich zadań. Ja nie miałbym odwagi wejść do tej brudnej rzeki. To on odholował panią na brzeg. Ja tylko trochę mu pomogłem i całe szczęście, bo myślę, że chciała pani zrobić coś naprawdę głupiego.
 - Mnie nie wydawało się to głupie aż do teraz - w jej oczach pokazały się łzy. - Nic w życiu mi się nie udaje. Myślałam, że chociaż w tym wypadku będę miała szczęście. Pomyliłam się. Nie jestem zachwycona takim obrotem sprawy, ale chyba powinnam panu podziękować a przede wszystkim pana psu. W takim razie dziękuję. Pójdę już - usiłowała się podnieść, ale nasączona wodą odzież skutecznie jej to uniemożliwiła i pod jej ciężarem bezwładnie upadła na trawę. Popatrzyła na niego bezradnie. – Chyba muszę jeszcze trochę odpocząć i nabrać sił. Nie dam rady wstać.
 - Proszę tu poczekać. Zaparkowałem niedaleko. Mam w samochodzie koc. Ściągnie pani ten mokry płaszcz. On i tak nie nadaje się do użytku. Musi się pani choć trochę rozgrzać. Potem odwiozę panią do domu. Zostawiam Barona na wypadek, gdyby znowu przyszło pani do głowy coś równie absurdalnego. Zaraz wracam.
Po jego odejściu z niemałym trudem zrzuciła z siebie nasiąkniętą wodą jesionkę i wygrzebała z kieszeni klucze do mieszkania. Na szczęście nie wypadły. Drżała na całym ciele. Skrzyżowała ręce na ramionach rozcierając je. Pies podszedł do niej i przytulił się. – Jakie to mądre zwierzę – pomyślała. – Próbuje mi oddać trochę swojego ciepła - pogłaskała go delikatnie za uchem a on polizał jej zimny policzek. Uśmiechnęła się.
 - Jesteś bardzo mądrym psem Baron.
Marek wrócił po pięciu minutach. Otulił ją kocem i pomógł wstać. Była jednak słaba i nie potrafiła utrzymać się na nogach. Mało myśląc wziął ją na ręce. W samochodzie usadził ją na przednim siedzeniu i włączył ogrzewanie. Wytarł wielkim ręcznikiem psa, by nie pobrudził tapicerki i zapytał ją o adres. Rozejrzała się jeszcze usiłując zorientować się w topografii terenu. Sporo oddaliła się od miejsca, w którym weszła do wody.
 - Poprowadzę pana. Mieszkam na Powiślu.
Podjechał pod klatkę schodową. Objął ją wpół i podtrzymując wolno poprowadził do mieszkania. Drżącymi dłońmi przekręciła w zamku klucz.
 - Jeśli ma pan czas zapraszam pana na kawę. Przynajmniej w ten sposób zrewanżuję się za uratowanie mi życia. Dla Barona też się coś znajdzie.
Marek rozejrzał się ciekawie. Mieszkanko było maleńkie i urządzone niezwykle skromnie, ale bardzo czyste. Zaprowadziła go do pokoju i nastawiła expres do kawy.
 - Proszę tu chwilę poczekać. Ja tylko przebiorę się w suche rzeczy i doprowadzę do ładu.
Zanim zaparzyła się kawa ona przebrana, z wysuszonymi już włosami ukazała się w kuchni. Nalała do miski wodę dla psa a obok postawiła drugą z pachnącymi kiełbaskami. Dla nich przygotowała w filiżankach kawę. Przeniosła je na stół podsuwając mu cukiernicę i śmietankę w dzbanuszku. Obserwował ją. Teraz, gdy wysuszyła gęste, ładnie przycięte, kasztanowe włosy w niczym nie przypominała dziewczyny wyłowionej przed godziną z rzeki. Miała drobną, niezwykle subtelną twarz, a jej duże, szafirowe oczy okolone długimi rzęsami wyrażały tak wiele smutku. Te oczy dominowały na tle białej jak kreda buzi. Ten widok rozczulił go.
 - Dlaczego chciała się pani zabić? Proszę wybaczyć to pytanie, ale po raz pierwszy przydarzyło mi się coś takiego. Nigdy nikogo nie uratowałem.
Uśmiechnęła się smutno.
 - Mnie też pan nie uratował. Nie uratował mnie pan przed życiem. Pan wyciągnął mnie z wody i przywrócił oddech. Dla mnie ratunkiem byłaby śmierć. Ona rozwiązałaby wszystkie moje problemy.
 - Naprawdę tego nie rozumiem. Jakie może mieć problemy taka młoda i piękna kobieta.
 - Zdziwiłby się pan. Proszę mi wybaczyć, ale ja nie chcę o tym rozmawiać, bo dla mnie to zbyt bolesne sprawy. Proszę się jednak nie obawiać. Nie będę drugi raz próbować. Bałabym się, że znowu znajdzie się ktoś taki jak pan i będzie chciał mnie uratować za wszelką cenę. Nawet nie wiem jak pan ma na imię. – Wyciągnął do niej dłoń.
 - Marek. Marek Dobrzański, a pani?
 - Urszula Sosnowska.
Dokończył swoją kawę i podniósł się z krzesła.
 - Będę już leciał. Mam trochę roboty, bo właśnie kupiłem dom i jestem w trakcie jego urządzania. Proszę się nie martwić i proszę dać swojemu życiu jeszcze jedną szansę. Gdyby miała pani ochotę porozmawiać lub wypić ze mną kawę to proszę zadzwonić lub przyjść. Mam firmę na Lwowskiej a to moja wizytówka. Życzę pani szczęścia w życiu i proszę je bardziej doceniać. Do widzenia. Baron, idziemy.
Zamknęła za nimi drzwi i oparła się o nie. – Niewiele brakowało. Naprawdę niewiele i moje problemy odeszłyby w niebyt. – Jednak jakaś cząstka jej cieszyła się z takiego obrotu sprawy. - Ten Dobrzański… Miły gość. Sympatyczny i w dodatku bardzo przystojny. Ma piękny uśmiech i te rozbrajające dołki w policzkach. No i ma super psa – spojrzała na wizytówkę, którą trzymała w ręku i bez namysłu wsadziła ją do torebki. Przeszła do łazienki i natknęła się w niej na koc Marka. – O kurde blaszka! Ale ze mnie klipa! Zapomniałam mu oddać. Wypiorę go i zaniosę mu do firmy. – Postanowiła.
Było już dobrze po siedemnastej, gdy doprowadziła mieszkanie do ładu. Wyprała koc i rozwiesiła go w łazience. Nie miała obaw o to, że Piotr zapyta, skąd się wziął. On nie zwracał uwagi na takie rzeczy. Pewnie pomyśli, że to ich własny. Zabrała się za szykowanie obiadu. Wbrew temu, co mówił na grillu, dzisiaj zafunduje mu schabowe. Niech ma.
Wrócił później niż zapowiadał. I to dobre dwie godziny później. Nie dociekała, co go zatrzymało. Nie obchodziło jej to. W milczeniu postawiła przed nim talerz z zupą ogórkową i drugi z ziemniakami, kotletem i surówką. Życząc mu „smacznego” przeszła do pokoju i włączyła telewizor. Przynajmniej z niego mogła dowiedzieć się o wydarzeniach na świecie, bo jej mąż ze skąpstwa nawet nie kupował gazet uznawszy, że to pieniądze wyrzucone w błoto.
Piotr sprawiał wrażenie jakby był na nią obrażony. Nie odzywał się i nawet oszczędził jej przykrych komentarzy. Kiedy skończył jeść poszła pozmywać naczynia. – Przecież tak źle gotuję. Nigdy mu nic nie smakuje. Dlaczego więc te talerze wyglądają tak, jakby je wylizał? Podły drań i świnia – pomyślała butnie.

Przez kolejny miesiąc miała spokój. Piotr brał dyżur za dyżurem. Częściej go nie było niż był. Taka sytuacja była jej na rękę. Łapała się nawet na tym, że zdecydowanie woli, gdy go nie ma, bo sama jego obecność wywołuje w niej napięcie i nerwowość. Tydzień po tej nieszczęsnej próbie samobójczej uzbrojona w wizytówkę dotarła do firmy Febo&Dobrzański. W dużej reklamówce miała wyprany koc dla Marka. Zatrzymano ją na portierni i nie chciano wpuścić. Portier zadzwonił do Dobrzańskiego informując, że jakaś kobieta do niego przyszła i nazywa się Urszula Sosnowska. Na początku nie bardzo kojarzył.
 - Ona mówi, że ma dla pana jakiś koc.
 - Niech ją pan wpuści panie Władku. Już wiem, o kogo chodzi.
Poinstruowana wsiadła do windy i wcisnęła przycisk z piątką. Wysiadając rozejrzała się ciekawie. Dziewczynę w recepcji spytała o numer pokoju Marka i już bez przeszkód trafiła do sekretariatu. Ładnej blondynce przedstawiła się mówiąc, że pan Dobrzański czeka na nią. Po chwili witała się z nim a także z Baronem, który w gabinecie prezesa miał swoje miejsce.
 - Zapomniałam panu oddać koc. Proszę. Jest wyprany.
 - Dziękuję. Ja też o nim nie pamiętałem. Napije się pani kawy?
 - Nie chciałabym przeszkadzać – odpowiedziała niepewnie.
 - Na pewno nie będzie pani przeszkadzać. Ja już zamawiam. I jak? Otrząsnęła się pani po tej niemiłej przygodzie?
 - Tak. Już w porządku – zarumieniła się.
Przyglądał jej się z prawdziwą przyjemnością. Jej błękitne, niemal szafirowe, duże oczy miały w sobie jakąś niewinność. Usta ledwie pociągnięte błyszczykiem były soczyste, jędrne i pełne. Aż prosiły się o pieszczotę. Spodobała mu się bardzo. Uważał, że jest piękna i naprawdę nie rozumiał tej desperacji, która przywiodła ją nad brzeg Wisły. Jej ubiór pozostawiał wiele do życzenia. Był niezwykle skromny, wręcz ubogi. Widocznie nie wiodło jej się najlepiej. Uśmiechnął się do niej wdzięcznie.
 - Mogę mówić pani po imieniu? – spytał.
 - Oczywiście. Będzie mi bardzo miło.
 - W takim razie proszę o wzajemność. Czym się zajmujesz Ula? Pracujesz gdzieś?
 - Świetne pytanie. Niestety nie pracuję, choć pragnę tego z całego serca. Skończyłam dwa kierunki studiów. Ekonomię i zarządzanie na SGH. Znam biegle dwa języki i z ubolewaniem muszę stwierdzić, że nigdy nie było mi dane wykorzystać tego wszystkiego.
 - Dlaczego? Nie mogłaś znaleźć pracy?
 - Nawet nie próbowałam.
 - Nie rozumiem…, dlaczego? – Marek wyglądał na zaskoczonego.
 - To długa i bardzo smutna historia. Na pewno nie zechcesz jej wysłuchać, a ja nie mam zbyt wielkiej ochoty na wynurzenia. Powiem tylko, że moje życie ułożyło się tak, że nie miałam możliwości podjąć pracy. Zostałam kurą domową, która zapewnia wszystkie potrzeby życiowe męża robiącego karierę w kardiochirurgii.
 - Masz męża? Kardiochirurga?
 - Niestety mam. Mam egoistycznego męża myślącego wyłącznie o sobie i z dużym parciem na osiągnięcie sukcesu. Ja nie liczę się zupełnie i jestem na ostatnim miejscu na jego liście priorytetów. Ożenił się ze mną tylko dlatego, że w jego środowisku wypada mieć żonę. Zresztą… nieważne… Pójdę już. Dziękuję za kawę.
Przykucnęła jeszcze przy psie pieszczotliwie głaszcząc jego łeb.
 - Trzymaj się Baron. Jesteś wspaniałym psem i masz dobrego pana – wyciągnęła do Marka dłoń. – Powodzenia. Cieszę się, że cię poznałam.
 - Ula. Jeśli będziesz chciała jednak podjąć pracę, to daj znać. Ja bardzo potrzebuję dobrze wykształconego ekonomisty. Brakuje mi kompetentnej asystentki. Przemyśl to, dobrze?
 - Dziękuję ci za propozycję, ale nie sądzę, bym mogła z niej skorzystać. Do widzenia Marek.
Po jej wyjściu zamyślił się. Teraz po tej rozmowie nie miał wątpliwości, że była nieszczęśliwa w tym małżeństwie. Ten jej mąż, to prawdziwy dupek. Ma u boku nieprzeciętną kobietę i nie docenia jej. Pewnie to on zabrania jej pracować. Niewątpliwie to z jego powodu próbowała się zabić. Co za facet?

*Nowofundland, inaczej wodołaz, pochodzi z Kanady, prawdopodobnie od psów indiańskich. Lubi wodę i dlatego ceniony jest w ratownictwie wodnym. Ze względu na swoje rozmiary nowofunland budzi respekt, jednak nie jest psem agresywnym. Lubi dzieci, jest spokojny i przywiązany do rodziny. Nie potrzebuje długich spacerów, jeżeli ma zapewnione wystarczająco dużo miejsca w ogrodzie. Waga dochodzi do 75kg.



ROZDZIAŁ 3


Po miesiącu Sosnowskiemu chyba przeszła złość, bo zaczął artykułować znowu swoje potrzeby i kolejny raz krytykować wszystko co zrobiła. Czyli wrócił do normalności. Poprosiła go o pieniądze na bilet. Chciała pojechać na grób mamy i odwiedzić rodzinę. Jakoś specjalnie nie protestował i dał jej odliczoną kwotę. Na cmentarzu rozstroiła się zupełnie. Nie hamowała już łez i żaliła się na głos matce wierząc w to, że ona tam gdzieś jest i ją słyszy.
 - Chciałam się zabić mamusiu, bo już nie mogę dłużej tak żyć. Piotr nie jest dobrym mężem wbrew temu, co sądzi o nim tata. Nie powinnam była za niego wychodzić. To małżeństwo to jedna, wielka porażka. Co ja mam robić? Powiedz mi. Chcę się z nim rozwieść, ale nie wiem, czy wyrazi na to zgodę.
Płakała długo i rzewnie nie mogąc się uspokoić. Zrobiło się późno, więc siłą rzeczy musiała się stąd ruszyć. Zadzwoniła do Piotra informując go, że zostanie w Rysiowie do jutra. Nie obchodziło jej, czy będzie robił jej wyrzuty z tego powodu.
Ojciec ucieszył się z jej wizyty podobnie Beatka i Jasiek. Przeprosiła swoją małą siostrzyczkę, że nie przywiozła jej żadnych słodyczy, ale najzwyczajniej w świecie nie miała na nie pieniędzy. Gdy jej rodzeństwo rozeszło się do swoich pokoi usiadła wraz z ojcem przy kuchennym stole. Długo zbierała się w sobie. Postanowiła jednak, że opowie mu o wszystkim, bo już nie da rady tłamsić tego w sobie. Zaczęła od początku i w miarę jak snuła swoją opowieść jej ojciec przecierał oczy ze zdumienia i w kółko powtarzał.
 - Boże… O mój Boże… Co ja narobiłem…
 - Jestem nieszczęśliwa tatusiu. On ciągle mnie upokarza. Wyśmiewa się ze mnie przy ludziach, których nawet nie znam. Wylicza mi każdy grosz, nie pozwala mi pójść do pracy. Nawet, żeby móc do was przyjechać, żebrzę o pieniądze na bilet. To tak wygląda szczęście? A może powinnam być jeszcze mu wdzięczna za to, że mnie nie bije? Bez względu na to, co ty myślisz na jego temat, ja nie mogę z nim dłużej być. Chcę rozwodu i dopnę swego. Już dość mam tych upokorzeń. Już dość.
 - Ula. Ja nie miałem o niczym pojęcia. Nigdy słowem nie pisnęłaś, że jest tak źle. Sądziłem, że jesteście ze sobą szczęśliwi.
 - Nie jesteśmy tato. Wyszłam za niego tylko dlatego, że bardzo przy tym obstawałeś. Nigdy go nie kochałam i nigdy nie pokocham. Zapłaciłam za twoje by-passy bardzo wysoką cenę. Zapłaciłam samą sobą, ale na tym koniec. Zrobię wszystko, żeby móc się od niego uwolnić. A jeśli dojdzie do rozwodu, to uwolnię się też od jego nazwiska. Nienawidzę go.
 - Przepraszam cię córcia. Przepraszam że tak usilnie namawiałem cię na ten ślub, ale Piotr wydawał mi się wtedy zupełnie inny. Był taki porządny, uczynny i uczciwy, po prostu miły. Byłem przekonany, że u jego boku zaznasz szczęścia. Bardzo się pomyliłem i teraz po tym, co mi o nim powiedziałaś myślę, że on ma jakiś psychiczny problem. Przecież normalny człowiek nie zachowuje się tak irracjonalnie. Jedno jest pewne, już nigdy nie będę ci mówił jak masz żyć i do niczego nie będę cię zmuszał. Już dość krzywdy ci wyrządziłem, choć wcale nie byłem jej świadomy. Wybacz mi córcia. Przecież wiesz, że ja nigdy nie chciałem cię zranić. Pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić.

Ta szczera rozmowa z ojcem przyniosła jej ulgę. Już nic nie musi ukrywać. Wreszcie ojciec poznał prawdę i przyklasnął pomysłowi z rozwodem. Widziała, że czuje się winny, ale nawet nie próbowała go pocieszać. Najważniejsze, że dobrze to zniósł i nie bronił Piotra.
Następnego dnia wróciła do domu. Zdążyła przygotować obiad przed powrotem męża. Przez cały ten czas układała sobie w głowie treść rozmowy z nim. Chciała z nim porozmawiać spokojnie i wyłuszczyć swoje racje i oczekiwania. Nie przewidziała tylko, że małżonek wróci czymś tak bardzo zaaferowany i nawet nie będzie słuchał tego, co ona ma do powiedzenia. Kolejny raz to ona musiała wysłuchać jego.
 - Znowu szykuje się impreza i to taka z wielką pompą – mówił podekscytowany. - Jest taka fundacja, która zajmuje się pozyskiwaniem funduszy dla chorych na serce. W sobotę ma się odbyć uroczysty bankiet w hotelu Marriott połączony z loterią. Mają też przekazać sprzęt naszemu oddziałowi kardiochirurgii. To wielkie wyróżnienie. Poza tym wszystkie pieniądze z loterii trafią do naszego szpitala, do naszego oddziału. Czy ty wiesz jaka to nobilitacja? Jest tyle szpitali w Warszawie a fundacja wybrała właśnie nasz. To bardzo ważny dla nas dzień. Będą same znakomitości, a między innymi dyrektor i nasz ordynator, a także wszyscy kardiolodzy operujący.
Słuchała go oniemiała. Po co on jej to wszystko mówi? Co może ją obchodzić jakaś fundacja? Nie rozumiała też tej niezdrowej ekscytacji, bo on zachowywał się i mówił jakby był pod wpływem prochów.
 - To bardzo pięknie Piotr, tylko co ja mam z tym wspólnego? Spojrzał na nią dziwnie jakby nie pojmował jej słów.
 - No jak to co? Przecież to oczywiste? Mamy przyjść z żonami, bo to jest w dobrym tonie i nie wypada inaczej. Ja nie będę się wyłamywał. Wszyscy moi koledzy będą z małżonkami. Część z nich już znasz, bo poznałaś niektóre na grillu u Jankowskiego.
Westchnęła ciężko. Tak bardzo starała się zapomnieć o tej upokarzającej dla niej imprezie, a on znowu jej musiał przypomnieć.
 - A po co ja mam tam iść Piotr? Po to, żebyś znowu kpił przy obcych ludziach i wyśmiewał się ze mnie? Przy takich okazjach bez przerwy zwracasz mi uwagę, pouczasz i instruujesz, co mam robić, a co nie. Zachowujesz się i traktujesz mnie tak jakby moja inteligencja była na poziomie pierwotniaka. Nie, nie Piotr. Dziękuję bardzo, ale odpuszczę sobie. Nie mam zamiaru świecić oczami ze wstydu i wysłuchiwać twoich impertynencji. Już wystarczająco upodliłeś mnie przy swoich kolegach. Jak ty to sobie wyobrażasz, że pójdę tam i będę patrzeć im w oczy mając świadomość, że byli świadkami mojego upokorzenia? Będzie znacznie lepiej dla ciebie i dla mnie jeśli pójdziesz na ten bankiet sam.
 - Nie ma mowy. Ty musisz tam pójść. Nie rób mi tego Ula. Obiecuję Ci, że nie powiem złego słowa. Od twojej obecności zależy też moja dalsza kariera.
 - Twoja kariera? – uśmiechnęła się gorzko. – A co z moją karierą?
Po tym pytaniu twarz Sosnowskiego przybrała surowy wyraz.
 - A ty ciągle o tym samym. Przecież już rozmawialiśmy o tym, pamiętasz?
 - Nie Piotr… To ty mówiłeś i to ty decydowałeś. Ja nie miałam nic do powiedzenia w tej kwestii.
 - Ula… Daj już spokój – rzucił pojednawczo. - Jutro zostawię ci pieniądze. Kupisz sobie coś ładnego na tę okazję i zaliczysz fryzjera. Musisz wyglądać pięknie.

Następnego dnia pojechała do galerii dla świętego spokoju. Wiedziała, że to ostatnia impreza, na którą pójdą razem. Po niej bez względu na to, czy zechce jej wysłuchać czy nie, wniesie sprawę rozwodową do sądu. Kupiła dość długą sukienkę w kolorze ładnej zieleni i czarne czółenka na niezbyt wysokim obcasie. Torebki nie kupowała, bo stwierdziła, że ta, którą kupił ostatnio Piotr, będzie pasować. Fryzjer ponownie nałożył jej farbę koloru miedzi i nieco przystrzygł włosy.
Pod hotel zajechali taksówką. Sosnowski uznał, że przyjazd autobusem będzie zbyt uwłaczający. Przy wejściu stał człowiek, który anonsował przybycie gości stojącym przy schodach trzem osobom. Piotr wręczył mu zaproszenia. Człowiek podprowadził ich do oczekującej trójki i rzekł.
 - Państwo Urszula i Piotr Sosnowscy, a to państwo Helena i Krzysztof Dobrzańscy z synem. Pani Helena Dobrzańska jest przewodniczącą fundacji – wyjaśnił.
Ula jak skamieniała wpatrywała się w oczy Marka. Nie spodziewała się go zastać tutaj. Nie miała pojęcia, że jego matka prowadzi fundację. Uścisnęła kobiecie dłoń przedstawiając się.
 - Urszula Sosnowska, miło mi panią poznać.
Potem przywitała się z ojcem Marka i nim samym. On udawał, że widzi ją pierwszy raz w życiu. Korzystając z okazji, że Sosnowski rozmawia z Heleną szepnął jej do ucha.
 - Znajdę potem chwilę, to pogadamy. Wyglądasz zjawiskowo – dodał z błyskiem w oku.
Podziękowała zarumieniona a on kolejny raz obrzucił ją zachwyconym spojrzeniem podziwiając jej nietuzinkową urodę i przede wszystkim wielką skromność.

Impreza trwała w najlepsze. Po loterii, której przewodziła Helena Dobrzańska zaproszono wszystkich na bankiet. Piotr zachowywał się tak, jakby w życiu nie jadł. Pazernie rzucał się na krewetki i homary a kawior jadł dosłownie łyżkami zalewając to wszystko najlepszym szampanem. Ula nie mogła na to patrzeć. – Co on wyprawia? Wszyscy pomyślą, że to nie kardiochirurg, ale zwykły burak, który przed bankietem pościł przez dwa tygodnie. Wychodzi z niego ta suterynowa inteligencja. Żenada – pomyślała zniesmaczona i spojrzała na niego z odrazą.
On jednak nie przejmował się niczym. Najważniejsze, że mógł zakosztować tego wykwintnego jedzenia, na które zawsze będzie mu szkoda pieniędzy.
 - Zjedz tego trochę – zachęcał. – To drogie żarcie i już możesz nigdy nie mieć okazji spróbować.
 - Daruję sobie. Przecież wiesz, że jestem uczulona na ryby i owoce morza.
 - Aaa, no tak. Zapomniałem. Żałuj. To naprawdę dobre.
Stali w gronie kolegów Piotra. Zauważyła zbliżającego się Marka i nieśmiało uśmiechnęła się do niego. Podszedł do nich i kurtuazyjnie zapytał.
 - Dobrze się bawicie państwo? Muzyka nie za głośna?
 - Nie… Zupełnie nie przeszkadza. Wspaniałe przyjęcie – odezwał się Nowik. - Jesteśmy zachwyceni. Impreza znakomita podobnie jak jedzenie. Pańska matka jest wspaniałą organizatorką i jak się okazuje, osobą niezwykle życzliwą dla naszego szpitala. Bardzo to doceniamy.
Parkiet wypełnił się wirującymi w tangu parami. Jedna z nich tańczyła z takim rozmachem, że mężczyzna wylądował na plecach Uli potrącając ją. Na skutek tego zawartość kieliszka wypełnionego czerwonym winem, który trzymała w dłoniach znalazła się na koszuli jej męża. Zamarła. Jak skamieniała wpatrywała się z przerażeniem najpierw w pusty kieliszek, by następnie przenieść wzrok na powiększającą się czerwoną plamę na śnieżnobiałej koszuli Piotra. On zdumiony spojrzał na nią i wrzasnął.
 - Ty idiotko! Ty tępa krowo! Co ty wyprawiasz!? Ta plama nie zejdzie! Nie sądziłem, że możesz być tak bezdennie głupia! Niezdarna łajza! – W jej oczach zaczęły gromadzić się łzy.
 - Piotr. Przestań. Przecież nie zrobiłam tego specjalnie. Popchnięto mnie – powiedziała cicho. Już nie panowała nad sobą. Mimo tego, że ją tak solennie zapewniał, kolejny raz upokorzył i to przed tłumem gości. Stała bezradnie i płakała cicho. Marek nie mógł tego znieść. Ujął pod łokieć Piotra i powiedział półgłosem.
 - Panie Sosnowski, chyba posunął się pan za daleko. Pańska żona nie jest niczemu winna. To był wypadek. Ja zaraz zaprowadzę pana do kogoś, kto usunie tę plamę. Proszę za mną.
Poprowadził ich w kierunku recepcji i tam poprosił o pomoc. Bez problemu znalazła się czysta koszula, w którą Piotr mógł się przebrać. Kiedy to robił, Marek uspokajał Ulę.
 - Już dobrze Ula. Nie płacz. Teraz wszystko rozumiem i bardzo ci współczuję. Teraz już znam powód twojego desperackiego czynu. Długo to znosisz? – zadrżał, gdy podniosła głowę i ujrzał te załzawione, niesamowicie zrozpaczone dwa błękitne jeziorka.
 - Prawie półtora roku, ale mam już dość – z trudem powstrzymywała drżenie w głosie. - W poniedziałek wnoszę sprawę rozwodową do sądu. Już nie mogę tak dłużej żyć. Nie z nim.
 - Ula. Jeśli się zgodzisz, pomogę ci. Znam dobrych prawników. Oni załatwią sprawę szybko i bez komplikacji. Masz jeszcze moją wizytówkę?
 - Mam – odpowiedziała płaczliwym głosem.
 - Tam jest numer mojej komórki. W razie kłopotów zadzwoń. Ja chętnie ci pomogę.
 - Dziękuję Marek – rozejrzała się niepewnie dookoła. - Chyba pojadę już do domu. Mam dość wrażeń na dzisiaj. Nie wiem tylko, jakie mój mąż ma plany. O właśnie idzie. Zapytam. Piotr, zostajesz jeszcze? Ja chcę już wracać.
 - A wracaj sobie – burknął. – Już nie mogę na ciebie patrzeć. Dość narobiłaś kłopotu i wstydu.
Powiedziawszy to pożeglował w stronę parkietu. Ula odebrała z szatni swój płaszcz. Marek pomógł jej się ubrać.
 - Chodź, odwiozę cię. I tak nie mam tu już nic do roboty.
Wyszli na parking. Stanęła przed nim i spojrzała mu w oczy.
 - Ciągle mnie ratujesz i jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna. Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Jeśli ją spełnisz, zostanę twoją dłużniczką aż do śmierci. – Uśmiechnął się do niej.
 - Nie obiecuj Ula, bo być może będę chciał to wykorzystać. – Pokręciła przecząco głową.
 - Nie sądzę. Masz dobry charakter. Chciałam cię prosić żebyś pojechał ze mną do domu. Spakuję swoje rzeczy i wyprowadzę się.
 - A masz dokąd?
 - Wrócę do taty. Późno już bardzo, ale mam klucze więc nie będę ich budzić. To znaczy taty i mojego rodzeństwa. Mógłbyś zawieźć mnie do Rysiowa? Wiem, że to dość daleko, ale nie mam pojęcia czym mogłabym się tam dostać o tej porze. Nawet nie mam żadnych pieniędzy, żeby opłacić taksówkę, bo Piotr zawsze rozliczał mnie z każdego grosza i wydzielał pieniądze nawet na bilety.
 - To straszne, co mówisz. Nie martw się. Zawiozę cię. Nie ma problemu.
 - Dziękuję. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Jedźmy w takim razie.

Siedział w gościnnym pokoju i cierpliwie czekał aż spakuje swój skromny dobytek. Wreszcie wyszła z sypialni z niewielką torbą już przebrana w spodnie i bluzkę. Spojrzał na torbę i rzekł.
 - Niewiele tego masz.
 - To prawda - odpowiedziała smutno. – Przy takim człowieku jak mój mąż nie można się dorobić. On najchętniej widziałby mnie w tych samych ciuchach przez kolejne dwadzieścia lat, a nowe kupiłby dopiero wtedy, jak stare by ze mnie spadły.
 - Nie obraź się, ale twój mąż jest skończonym idiotą. Nie potrafi docenić, że ma w domu taki skarb. Dobrze robisz, że go opuszczasz. Może wreszcie trochę odżyjesz.
 - Mam taką nadzieję. Poczekasz jeszcze chwilkę? Zostawię mu kartkę. Już ostatnią.
Przeszła do kuchni i na kawałku śniadaniowego papieru napisała.

„Odchodzę Piotr. Już nie mogę z Tobą dłużej być. Jesteś podłym, wyrachowanym i skąpym draniem. Nie masz szacunku ani dla mnie, ani dla nikogo innego, no może jedynie dla tych, dzięki którym możesz piąć się po szczeblach kariery. Od dzisiaj radź sobie sam. W najbliższym czasie spodziewaj się pozwu rozwodowego. Ula”.

Położyła kartkę na środku stołu i wyszła z kuchni.
 - Możemy jechać.
Pomógł jej z płaszczem i zabrał torbę z rzeczami. Po chwili kierowali się na Rysiów. Pół godziny później zatrzymał się przed domem z numerem ósmym.
 - Tu właśnie od dzisiaj mieszkam – powiedziała odpinając pas. – Nawet nie wiesz, jak bardzo ci jestem wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Jeśli nadal twoja propozycja pracy dla mnie jest aktualna, to chętnie ją przyjmę i obiecuję, że będę urabiać się po łokcie, byś nigdy nie żałował tego, że dałeś mi szansę. Jednak najpierw muszę pozałatwiać swoje sprawy.
Patrzył jak urzeczony w te ogromne, szafirowe oczy, które coraz bardziej napełniały się łzami. Delikatnie starł pierwsze krople z jej policzka.
 - Nie płacz Ula. Nie warto przejmować się tym dupkiem. Praca oczywiście jest nadal aktualna. Jeśli będziesz miała kłopoty, to po prostu zadzwoń. Ja zawsze ci pomogę w miarę swoich możliwości. Naprawdę się cieszę, że zgodziłaś się pracować u mnie. Jestem pewien, że świetnie sobie poradzisz, tym bardziej, że to przecież praca w wyuczonym przez ciebie zawodzie. – Uśmiechnęła się nieznacznie i podała mu dłoń.
 - Dziękuję Marek. Jesteś porządnym i dobrym człowiekiem. Dobranoc, a właściwie już do widzenia.
Patrzył jeszcze jak przygarbiona i smutna wolno podchodzi do bramy i znika za nią. Było mu jej naprawdę żal. Nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. Był tego pewien. Na nim zrobiła dobre wrażenie. Wydawała się taka cicha i niezwykle skromna. Nieśmiała wręcz i wrażliwa, a to wykluczało tendencję do kłótliwości i robienia na przekór. – Będziesz jeszcze tego żałował panie Sosnowski. Będziesz żałował…

Delikatnie przekręciła klucz w zamku i wsunęła się do środka. Starała zachowywać się jak najciszej, ale ojciec miał lekki sen. Zaniepokojony wyszedł ze swojego pokoju i włączył światło. Zaskoczył go widok córki.
 - Ula – powiedział szeptem – a co ty tu robisz?
 - Odeszłam od Piotra tato. Dzisiejszy wieczór dolał tylko oliwy do ognia i umocnił mnie w przekonaniu, że dobrze robię. On znowu mnie upokorzył. Byliśmy na bankiecie organizowanym przez fundację na rzecz chorych na serce. Było mnóstwo gości i prasy, bo to wydarzenie towarzyskie. Ktoś mnie potrącił i wylałam na koszulę Piotra cały kieliszek wina. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak on na mnie wrzeszczał. W obecności tych wszystkich ludzi nazwał mnie tępą krową i niezdarną łajzą. Czy wiesz jak się poczułam? To koniec tato. Ja nie chcę go więcej widzieć – rozpłakała się. Podszedł do niej i przytulił ją głaszcząc jej włosy.
 - Już dobrze córcia. Już dobrze. Nie wrócisz do niego. Popełniłem niewybaczalny błąd, bo do głowy mi nie przyszło, że on okaże się taki podły. Idź się połóż. Zmęczona jesteś. Pogadamy jutro. Dobranoc.

 
ROZDZIAŁ 4


Podczas niedzielnego śniadania poinformowała swoje rodzeństwo, że przeprowadziła się z powrotem do Rysiowa i nie wróci już do Piotra. Najbardziej zadowolona z tego była Beatka, która nie przepadała za Sosnowskim i natychmiast wymusiła na niej obietnicę wieczornego czytania bajek.
Do południa spędzili czas na cmentarzu, natomiast popołudnie przebiegło niezbyt miło. Tyle, co skończyli jeść obiad i Ula zabrała się za zmywanie naczyń, usłyszeli walenie do drzwi.
 - Ula! Wychodź natychmiast! Co ty sobie myślisz, ty prymitywna, wiejska dziewucho, że możesz mnie tak zostawiać? Nie daruję ci tego. Masz natychmiast wrócić do domu, słyszysz?
Wystraszona spojrzała na ojca.
 - To Piotr tato. I chyba jest pijany.
 - Nie martw się córcia. Porozmawiam z nim, a ty dzwoń po policję. Powiedz, że jakiś pijak awanturuje się i pięściami wali w drzwi.
Złapała za telefon i wybrała numer miejscowego posterunku. W tym czasie Cieplak otworzył drzwi. Sosnowski chciał wtargnąć do środka, ale jego teść skutecznie mu to udaremnił.
 - Nie wejdziesz do domu Piotr. Już dość narozrabiałeś. Ula nie wróci do ciebie. Zrobiłeś wszystko, by zniszczyć to małżeństwo, a przede wszystkim nie szanowałeś jej i traktowałeś gorzej niż psa. Ona chce rozwodu i ja ją w tym popieram. Pogódź się z tym i idź swoją drogą.
Sosnowski zdawał się nie przyjmować żadnych argumentów i ciągle wrzeszczał.
 - Ty niewdzięcznico! Ty cholerny, zahukany wsioku! Wyrwałem cię z tej wiochy a ty tak mi dziękujesz? Natychmiast wracaj do domu! Jestem twoim mężem do cholery! Masz mnie słuchać!
 - Uspokój się. Jesteś kompletnie pijany. Nie będziesz mi robił wstydu przy sąsiadach. Skoro jest dla ciebie takim wsiokiem to poszukaj sobie innej. Lepszej. Miastowej.
W polu widzenia Józefa ukazali się trzej funkcjonariusze.
 - Dzień dobry panie Cieplak. Ma pan kłopoty?
 - Dzień dobry komendancie. Ten człowiek, to mąż mojej córki. Odeszła od niego a on za wszelką cenę chce ją ściągnąć z powrotem. Upił się i wszczął awanturę. Może mi pan pomóc?
 - Oczywiście. Dokumenty poproszę – zwrócił się do Sosnowskiego. Wylegitymował go i skuł mu ręce. – Pójdzie pan z nami. Na izbie wytrzeźwień dojdzie pan do siebie. Idziemy.- Dwóch policjantów ujęło go pod ramiona i wyprowadziło z posesji. Cieplak uścisnął komendantowi dłoń.
 - Bardzo dziękuję. Córka jutro ma zamiar złożyć w sądzie pozew rozwodowy, to dlatego tak się wścieka.
 - Przestanie się wściekać. Weźmie zimny prysznic, to mu przejdzie. Do widzenia.
Józef zamknął drzwi i wszedł do kuchni. Ula siedziała przy stole i drżała na całym ciele.
 - Już dobrze córcia. Nie bój się. Zabrali go i wypuszczą dopiero jutro. Dowalą mu jeszcze karę za zakłócanie porządku i na pewno będzie miał kolegium. Zaboli go, oj zaboli, bo będzie musiał pokryć wszystkie koszty, a i kartotekę mu założą.
 - Pójdę do siebie tato. Głowa mnie boli. Położę się.
Zamknęła drzwi od pokoju i sięgnęła po telefon. Pomyślała, że jeszcze raz skorzysta z przychylności Marka. Po tym dzisiejszym incydencie była tak roztrzęsiona, że nie miała głowy, by ułożyć treść pozwu. Wybrała jego numer. Odezwał się po paru sygnałach.
 - Dobrzański, słucham.
 - Witaj Marek. Ula mówi. Bardzo cię przepraszam, że zawracam ci głowę i to w dodatku w niedzielę, ale chciałam cię prosić o namiary na jakiegoś prawnika. Nie jestem w stanie napisać tego pozwu. Właśnie przed chwilą policja zabrała awanturującego się Piotra. Był pijany i wygadywał straszne rzeczy. Mnie chodzi tylko o pomoc w jego ułożeniu i dobrym umotywowaniu. Choć z drugiej strony pomyślałam teraz, że to chyba nie jest dobry pomysł. Nie stać mnie na prawnika. Jednak nie umawiaj mnie. Może jakoś poradzę sobie sama. Jestem trochę zdenerwowana i nie myślę logicznie. Wybacz, że zajęłam ci czas. Przepraszam.
 - Nie przepraszaj Ula. Cieszę się, że dzwonisz. Jestem na spacerze z Baronem i mam mnóstwo czasu. Czy mogłabyś jutro przyjechać do firmy koło jedenastej? Ja załatwię prawnika. To człowiek, który od lat zajmuje się sprawami prawnymi mojej rodziny, a o koszty się nie martw. To naprawdę drobiazg, a on chętnie ci pomoże i nie weźmie grosza – usłyszał jak pociąga nosem i chyba płacze. Drżącym głosem powiedziała.
 - Bardzo ci dziękuję. Przyjadę. Na pewno przyjadę. Do jutra.
 - Do jutra Ula. Nie płacz i nie martw się. Zobaczysz, że wszystko się jeszcze ułoży. Do zobaczenia.
Rozłączyła się i otarła z policzków łzy. Słowa Marka uspokoiły ją i nieco pokrzepiły. Może rzeczywiście jeszcze wszystko się ułoży? Pomyślała, że chyba nie jest taka pechowa do końca. Los postawił na jej drodze Marka i choć krótko go znała, to z pewnością mogła go nazwać przyjacielem. Uratował jej życie i wsparł, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Jego pomoc była nie do przecenienia. Teraz też nie zostawił jej samej z tym pozwem. Postanowiła, że odwdzięczy mu się podobną przyjaźnią i da z siebie wszystko, by był zadowolony z jej pracy i nie żałował, że dał jej szansę.

Następnego dnia ubrała się ciepło i już w znacznie lepszym nastroju pojechała do Warszawy. Na portierni znowu królował pan Władek. Kiedy ujrzał ją w drzwiach uśmiechnął się do niej szeroko.
 - Dzień dobry pani Urszulo. – Zdziwiła się, ale odwzajemniła uśmiech.
 - Dzisiaj nie będzie mi pan bronił dostępu do prezesa?
 - Dzisiaj nie. Pan Marek już rano mi powiedział, że pani będzie u nas i mam nie robić problemów.
Ponownie obdarzyła go szczerym uśmiechem.
 - Nie robi pan problemów, tylko bardzo dobrze wykonuje swoje obowiązki, a to zasadnicza różnica. Życzę panu miłego dnia.
 - Ja również. O winda jest. Niech pani wchodzi.
Już nie pytała miłej recepcjonistki o drogę. Wiedziała dokąd pójść. Sekretariat świecił pustkami. Nie było tej ładnej blondynki, więc cicho zapukała do drzwi gabinetu.
 - Proszę – usłyszała i wślizgnęła się do środka.
 - Dzień dobry Marek. Już jestem.
Baron zerwał się ze swojego legowiska i machając radośnie ogonem przypadł do niej. Stanął swoim zwyczajem na dwóch łapach chcąc się z nią przywitać. Z pewnością ważyła mniej od tego olbrzyma. Nie utrzymała się na nogach i runęła na podłogę wraz z psem, któremu wydało się to świetną zabawą i z wielką pasją zaczął lizać jej twarz. Roześmiała się perliście, bo to było naprawdę śmieszne.
 - Baron! Co ty wyprawiasz!? – Marek usiłował odciągnąć psa. – Tak nie wolno! – Ale komizm sytuacji spowodował, że sam roześmiał się serdecznie. Podał jej dłoń i pomógł wstać. - Przepraszam cię Ula za niego. To jeszcze szczeniak i nie wszystko rozumie.
 - Nic nie szkodzi. To było bardzo zabawne. Jesteś słodki piesku – potarmosiła zwierzę po głowie. Zdjęła płaszcz i usiadła na kanapie.
 - Masz ochotę na kawę?
 - Tak. Chętnie się napiję, jeśli to nie kłopot.
 - Najmniejszy – sięgnął po słuchawkę telefonu i zamówił dwie kawy. Kiedy już je przyniesiono usiadł obok niej. – Rozmawiałem z naszym prawnikiem. Umówiłem nas na dwunastą trzydzieści. Podjedziemy do niego, bo żeby napisać ten pozew musi znać wszystkie szczegóły. Jeśli nie chcesz, bym był świadkiem tej rozmowy, to zaczekam przed kancelarią. Moja obecność może sprawić, że będziesz czuła się niezręcznie.
 - Nie, nie – zaprzeczyła. – Możesz pójść razem ze mną. Niezręcznie to się czułam, jak Piotr poniżał mnie przed tyloma osobami. Będzie mi raźniej, jeśli zechcesz być przy tej rozmowie.
 - W takim razie załatwione. Wypijemy spokojnie kawę i pojedziemy.

Kancelaria mieściła się na pierwszym piętrze zabytkowej kamienicy. Otworzył drzwi i przepuścił Ulę przodem. Przed gabinetem mecenasa Kuźmińskiego stało biurko za którym królowała szczupła, starsza kobieta.
 - Dzień dobry pani Basiu – przywitał się Marek. - Mogę z psem? Jest bardzo grzeczny i nie sprawi kłopotu. – Twarz kobiety rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
 - Dzień dobry panie Marku. Dawno pana u nas nie było. Śliczny pies. Jak się wabi?
 - Baron. Przywitaj się ładnie, tylko nie skacz.
Pies podszedł do kobiety i polizał jej dłoń.
 - Ależ jesteś szarmancki – zachichotała. – Andrzej czeka na państwa, proszę wejść.
Gabinet Kuźmińskiego wyglądał imponująco. Był duży i jasny, bo jedną ze ścian zajmowało ogromne okno. Wystrój stanowiły zabytkowe dębowe meble w postaci przeszklonych witryn wypełnionych prawniczymi książkami, a na środku królowało duże biurko. Zza niego podniósł się mężczyzna mający około czterdziestu pięciu lat i podszedł do nich z wyciągniętą dłonią.
 - Witaj Andrzeju. Miło cię widzieć. To Ula Sosnowska, o której ci mówiłem. A to mój Baron. Nie będzie przeszkadzał. Obiecuję.
 - Cześć Marek. Witam panią. Siadajcie proszę.
Kiedy usadowili się już w wygodnych fotelach Kuźmiński rzekł.
 - Pozew będę redagował na bieżąco i głośno czytał to, co napiszę. Będę potrzebował wielu informacji, dlatego musi mi pani opowiedzieć wszystko bardzo dokładnie. Będę zadawał pytania i to powinno ułatwić pani sprawę. To zaczynamy.
Po napisaniu standardowych sformułowań prawnik przeszedł do umotywowania pozwu. Opowiadała o wszystkim ze szczegółami. O tym, jak zaczęła się ich znajomość, o tym jak ojciec chcąc się odwdzięczyć Sosnowskiemu za pomoc nalegał na nią, by zgodziła się za niego wyjść. Opowiedziała jak wyglądało jej życie po ślubie. Że było jednym pasmem upokorzeń i krzywd, zakazów i nakazów. Podłego traktowania, skąpienia pieniędzy na podstawowe rzeczy i zabraniania podjęcia pracy. Trochę się zacięła, gdy spytał o pożycie intymne. Zawstydziło ją to pytanie. Prawnik uśmiechnął się łagodnie.
 - Pani Urszulo. Pytam o to nie po to, by zaspokoić swoją ciekawość, ale w tym wypadku wszystko ma znaczenie. – Pokiwała głową ze zrozumieniem.
 - Cóż mogę powiedzieć… Współżyliśmy bardzo rzadko, bo Piotr najczęściej wracał zmęczony. Z pewnością mogę powiedzieć, że nie wiem, co to jest satysfakcja seksualna, bo nigdy jej nie zaznałam. On szybko zaczynał i kończył. W sferze intymnej on również był najważniejszy. Ja byłam na ostatnim miejscu na jego liście przyjemności. Pod tym względem traktował mnie bardzo przedmiotowo. Zresztą pod każdym innym również. Miałam robić to, co on chce. Wykonywać polecenia i całkowicie się podporządkować jego woli. Uprzedzę pana kolejne pytanie. Nigdy mnie nie uderzył. Czasami chciałam, żeby to zrobił i przestał wreszcie obrzucać mnie błotem, ale nigdy się do tego nie posunął.
Kuźmiński skończył pisać. Przeczytał całość raz jeszcze i powiedział.
 - Załączymy do niego policyjny raport. Być może trzeba będzie powołać świadków, ale to nie będzie trudne. Ja się tym zajmę. Jeśli pani chce, będę reprezentował panią w sądzie.
 - Naprawdę mógłby pan to zrobić? Ja jednak muszę uprzedzić pana, że nie posiadam żadnych środków finansowych, żeby panu zapłacić. Wyszłam z tego małżeństwa dosłownie z jedną walizką i nie było w niej pieniędzy a znoszone ubrania – powiedziała z goryczą.
 - Ula, - wtrącił się Marek - mówiłem ci już, że mecenas Kuźmiński nie weźmie za to ani grosza. Już o tym z nim rozmawiałem i tak właśnie uzgodniliśmy. Ty nie poradzisz sobie sama na rozprawie, bo Piotr cię zakrzyczy. Musisz mieć prawnika.
 - Marek ma rację. Proszę mi zaufać. Ja zrobię wszystko, by ta rozprawa zakończyła się szybko, a być może uda mi się jeszcze wywalczyć jakieś odszkodowanie dla pani.
 - Odszkodowanie? – zdziwiła się. – Nie… nie, ja nic od niego nie chcę. Chcę się tylko uwolnić z tego toksycznego związku.
 - W takim razie zaczynam działać. Powiadomię panią o postępach. Proszę być dobrej myśli.
Podnieśli się z miejsc. Ula wyciągnęła rękę do prawnika.
 - Bardzo panu dziękuję mecenasie. Bardzo. Zaczynam wierzyć, że wreszcie moje życie się odmieni na lepsze.
 - Tak właśnie będzie. Do zobaczenia.
Opuścili gabinet razem z Kuźmińskim. W sekretariacie Marek poprosił
 - Ula zabierz Barona i poczekajcie na mnie na zewnątrz. Ja zamienię jeszcze kilka słów z Andrzejem. – Kiedy wyszła powiedział cicho do mecenasa. – Bardzo ci dziękuję za wszystko. Będę wdzięczny jeśli załatwisz tę sprawę szybko. Bardzo mi żal Uli. Już dość w życiu przeszła. Rachunek przyślij na firmę tak jak się umawialiśmy. I odezwij się, co zdziałałeś. Trzymaj się. Do widzenia pani Basiu.
Pożegnał się z nimi i pobiegł na dół. Otworzył Uli drzwi od samochodu i kiedy usadowiła się na miejscu wpuścił na tylne siedzenie Barona.
 - Zawiozę cię teraz do domu. Chcę ci coś zaproponować.
Wyjechał na trasę szybkiego ruchu i dopiero wtedy się odezwał.
 - Pomyślałem Ula, że to nie ma sensu, byś czekała z podjęciem pracy do zakończenia sprawy rozwodowej. Ona może trochę potrwać, a ty przecież potrzebujesz pieniędzy. Zacznij od przyszłego tygodnia. Od poniedziałku. Bardzo mi się przyda twoja pomoc, bo na razie sam muszę wszystko ogarniać. Wprawdzie jest Violetta, ale nie mam z niej wielkiego pożytku. Jest trochę roztrzepana a nawet więcej niż trochę. Poza tym ona jest tylko sekretarką i nie ma pojęcia o zawiłościach ekonomicznych. Przecież jak przyjdzie powiadomienie o terminie rozprawy, to nie będę rozbił trudności. Nawet osobiście cię na nią zawiozę. To jak? Zgodzisz się?
 - Oczywiście. Nawet nie wiesz od jak dawna pragnęłam robić coś pożytecznego. Zawsze marzyłam o tym, żeby skończyć studia i podjąć ciekawą pracę. Poza tym masz rację. Nie ma sensu tracić czasu a ja bardzo chętnie skorzystam z tej propozycji.
 - W takim razie przygotuj sobie potrzebne dokumenty i przyjedź w piątek. Załatwimy wszystko od ręki i od poniedziałku będziesz mogła zacząć. Jeśli potrzebujesz pieniędzy to służę pożyczką. Może chcesz coś kupić? Jakieś ubranie, lub inne rzeczy?
 - Nie, nie Marek. Już dość dla mnie zrobiłeś. Poproszę tatę. Poradzę sobie, ale dziękuję, że pomyślałeś.

Po rozstaniu z Markiem i czułym pożegnaniu z Baronem weszła do domu, gdzie czekał już na nią zniecierpliwiony ojciec.
 - No i co córcia? Załatwiłaś?
 - Załatwiłam i zaraz ci wszystko opowiem. Pozwól mi się rozebrać. Zrób mi za ten czas herbaty, bo zmarzłam trochę.
Siedząc już przy kuchennym stole opowiadała ojcu przebieg rozmowy z adwokatem.
 - On obiecał, że nie weźmie ode mnie pieniędzy i będzie reprezentował mnie w sądzie. Pozew ułożył bardzo zgrabnie i wszystko w nim opisał. Ja chyba nie potrafiłabym tak tego ująć. Marek zaproponował, żebym zaczęła pracować już od następnego poniedziałku, ale w piątek muszę zawieźć wszystkie dokumenty i podpisać umowę. Mam w związku z tym do ciebie prośbę. Byłbyś w stanie pożyczyć mi trochę pieniędzy? Sam widzisz, że nawet nie mam porządnych ubrań, a do pracy nie mogę iść przecież w byle czym. Poszłabym jutro na bazarek i może wyszukała coś odpowiedniego i niedrogiego.
 - Nie martw się córcia. Sam chętnie pójdę z tobą, bo wydarłem się ze skarpet i Jasiek też. Beatce również przydałyby się jakieś ciepłe rajtuzy. Pójdziemy razem i kupimy wszystko, co trzeba. Odłożyłem kilkaset złotych na czarną godzinę, ale teraz, gdy ty zaczniesz pracować jeszcze zdążę odłożyć. Ciekawy jestem jaką stawkę ci dadzą. Żeby chociaż ze dwa tysiące, to by było wspaniale. Odżylibyśmy.
 - Nie rozmawiałam z Markiem na temat stawki i naprawdę nie wiem ile to będzie. Najważniejsze jednak, że będę miała pracę.

W piątek rano spakowała do papierowej teczki wszystkie niezbędne dokumenty łącznie z kserokopiami obu dyplomów i pojechała na Lwowską. Marek już czekał na nią i zaprowadził do Sebastiana, dyrektora HR. Przedstawił mu ją i poprosił o umowę, która była już napisana.
 - Tu masz Ula umowę. Mam nadzieję, że nie będziesz mieć zastrzeżeń. Stawka to cztery i pół tysiąca brutto plus kwartalna premia, jeśli będą dobre wyniki sprzedaży.
Była w szoku. Spodziewała się mniej niż połowa tej kwoty, ale aż tyle?
 - Dziękuję Marek. Naprawdę nie liczyłam na tak wiele. W głowie mi się kręci na samą myśl.
 - Ula w wypadku wykształcenia, które posiadasz i umiejętności ta stawka nie może być niższa. Poza tym będziesz miała naprawdę sporo obowiązków i pracy, więc kwota jest adekwatna.
Nie dyskutowała już więcej i szybko podpisała dokument. Tego dnia po południu świętowała ze swoją rodziną. Zapowiadała się naprawdę poważna odmiana ich losu na lepsze.



ROZDZIAŁ 5


W poniedziałek stawiła się w pracy punktualnie. Pan Władek znowu ją zaskoczył, bo na jej widok uśmiechnął się szeroko i rzekł.
 - Witam pani Urszulo. Już wszystko wiem. Pan prezes mi powiedział, że od dzisiaj zaczyna pani pracę u nas. Mam coś dla pani – wyciągnął z kieszeni plakietkę z jej nazwiskiem i zdjęciem. - Proszę. Od teraz już nikt nie będzie pani robił problemów z wejściem do firmy. Witamy na pokładzie.
 - Dziękuję panie Władku. Miłej pracy życzę.
Drzwi od gabinetu prezesa były otwarte na oścież, a on sam wypatrywał jej przyjścia. Kiedy weszła z przyjemnością otaksował ją wzrokiem. Ubrana była może nie elegancko, ale schludnie w nowo nabytą, praktyczną, ciemno szarą garsonkę z wełenki, pod którą włożyła białą bluzkę. Oprowadził ją po piętrach i pokazał gdzie co jest. Poznał ją też z niektórymi pracownikami. W taki sposób poznała ekscentrycznego mistrza Pshemko, który był głównym projektantem F&D. W ogóle jego pracownia zrobiła na niej piorunujące wrażenie. W całym swoim życiu nie widziała nigdy tylu pięknych kreacji uszytych z pięknych i na pewno drogich materiałów. Głośno wyraziła swój zachwyt i wyartykułowała kilka komplementów pod adresem mistrza. W ten sposób, choć nieświadomie, kupiła sobie na zawsze jego przychylność. Poznała też prawą rękę Pshemko i główną krawcową w jednym, Izę. Kiedy już opuścili pracownię projektanta Marek pokazał jej dział dyrektora finansowego Alexandra Febo.
 - To drugi ze współwłaścicieli firmy Ula. Nie bardzo przepadamy za sobą więc nie pójdziemy do niego. Zresztą jestem pewien, że poznasz go w krótkim czasie, bo niestety musimy z nim współpracować. Jest jeszcze główny księgowy i jego prawa ręka, Adam Turek, ale jego sobie też darujemy. Sebastiana już znasz. O idzie Ala. To jego sekretarka. Alu pozwól na chwilę – zwrócił się do Milewskiej Marek – Chciałbym, ci przedstawić Ulę Sosnowską. Od dzisiaj jest moją asystentką i moją prawą ręką, a to Ula, Ala Milewska. Jest jednym z najbardziej doświadczonych i najstarszych pracowników firmy i zna ją jak mało kto, bo pracuje od chwili jej założenia. Z pewnością ci pomoże, gdybyś czegoś nie wiedziała. – Kobiety uścisnęły sobie dłonie i wymieniły grzeczności. Potem przedstawił Uli Anię, która królowała w recepcji a wracając już do sekretariatu natknęli się na Violettę.
 - No jesteś wreszcie. To kolejne spóźnienie w tym miesiącu. Sama się prosisz o ukaranie. Zobaczysz, że pojadę ci po premii.
 - Przepraszam Marek, ale autobus się zepsuł i….
 - Viola, - przerwał jej - on zepsuł się już szósty raz w tym miesiącu.
 - Bo ten ich tabor, to same gruchoty, dasz wiarę?
 - Nie dam. Jeszcze raz to zrobisz, jeszcze raz się spóźnisz, to nici ze świątecznej premii. Pójdziesz z gołą pensją. A teraz do rzeczy. Ulę już znasz. Od dzisiaj jest moją asystentką i twoją bezpośrednią przełożoną. Masz wykonywać bez szemrania jej polecenia, rozumiesz?
 – Głupia nie jestem. Rozumiem.
 - No to do roboty. A ty Ula chodź ze mną. Wprowadzę cię w bieżące sprawy i zaczniemy działać.
Szybko wdrożyła się w tą pracę. Podobała jej się. To było to, o czym marzyła całe życie. Kochała matematykę i miała analityczny umysł. Robienie bilansów, zestawień kosztów i analiz ekonomicznych stało się jej pasją. Jak ona mogła zrezygnować z tych uwielbianych przez nią rzeczy i tak bez protestu poddać się woli Piotra? Nie była nigdy przebojowa. Nie umiała walczyć o swoje. Na wszystko godziła się w milczeniu i w poczuciu krzywdy. Nie miała w sobie tej koniecznej w dzisiejszych czasach asertywności i to dlatego Piotr robił z nią co tylko chciał przez narzucanie jej swojej woli. Na szczęście to już koniec. Dzięki Markowi i Kuźmińskiemu wyrwie się z tego chorego układu. Z niecierpliwością czekała teraz na wezwanie do sądu.


Mecenas Kuźmiński wszedł do starej kamienicy na warszawskim Powiślu. Przestudiował listę lokatorów i stwierdziwszy, że widnieje na niej nazwisko, o które mu chodziło bez wahania zadzwonił do drzwi. Stał dłuższą chwilę i trochę się zaniepokoił, że człowieka do którego przyszedł nie ma w domu. Jednak w końcu usłyszał szczęk przekręcanego w zamku klucza. Drzwi się otworzyły i stanął w nich zaspany Sosnowski przecierając oczy. Obrzucił elegancko ubranego prawnika wzrokiem i spytał.
 - A pan do kogo?
 - Dzień dobry panie Sosnowski. Jestem adwokatem pańskiej żony. Andrzej Kuźmiński – przedstawił się. - Przyszedłem porozmawiać. Mogę wejść?
Sosnowski odsunął się od drzwi.
 - Proszę. Czego ode mnie jeszcze chce ta dziwka? Pieniędzy?
 - Nie jest dziwką i pan o tym dobrze wie. Nie musi jej pan obrażać. Zasugerowałem jej wprawdzie, żeby starała się o odszkodowanie za straty moralne, ale na pana szczęście odmówiła. Może usiądźmy i wszystko panu dokładnie wyłuszczę. Ona chce rozwodu. Szybkiego rozwodu. Najlepiej by było, gdyby odbył się bez orzekania o winie, wtedy płacicie po połowie koszty sądowe, które nie są wysokie. Jeśli jednak nie wyrazi pan na to zgody, będziemy prać brudy. Lojalnie uprzedzam pana, że przez ostatnie dwa tygodnie gorliwie zbierałem dowody na pana. Mam raport policji po ostatnich pańskich wyczynach w Rysiowie i wyniki badania krwi, które zrobiono na izbie wytrzeźwień. Półtora promila alkoholu. Nieźle, musi pan przyznać. Dziwię się, że w ogóle mógł pan ustać na nogach. Ponadto zebrałem zeznania świadków tego incydentu, który miał miejsce na bankiecie fundacji Dobrzańskich. Dysponuję też zeznaniami osób obecnych na grillu u doktora Jankowskiego, głównie żon pańskich kolegów. Wszystkie dobitnie świadczą, że upokarzał pan swoją żonę przed sporym audytorium. Przyszedłem do pana zawrzeć ugodę. Proponuję, żeby pan bez protestu zgodził się na ten rozwód. W przypadku pańskiej odmowy sprawa będzie się ciągnęła długo, bo nie zawaham się przed powołaniem wszystkich świadków i udowodnię, że jest pan winien jak diabli rozpadu tego małżeństwa. Ponadto wniosę sprawę o wysokie odszkodowanie i obciążę pana wszystkimi kosztami procesu.
Sosnowski przyglądał się prawnikowi z niedowierzaniem.
 - Zastanawia mnie jedna rzecz. Skąd ona wzięła pieniądze, żeby opłacić adwokata? Pewnie zanim opuściła ten dom zabrała moje oszczędności. Nawet nie sprawdzałem.
 - To proszę to zrobić. Jestem pewien, że nadal leżą w miejscu, w którym je pan schował, bo ja z wielką ochotą zgodziłem się reprezentować ją w sądzie za darmo. Nie wezmę od niej ani grosza, ponieważ w tej sprawie to ona jest ofiarą nie pan. Czy wiedział pan, że próbowała przez pana popełnić samobójstwo?
Słysząc to Sosnowski prychnął pogardliwie.
 - Akurat. Nie starczyłoby jej odwagi. Jest zbyt tchórzliwa.
 - I tu się pan myli. Niewiele brakowało a utonęłaby w Wiśle. Na szczęście przechodził tamtędy człowiek z psem i uratował ją. Rozmawiałem z tym człowiekiem i jestem w posiadaniu również jego zeznań. Wie pan, zadziwia mnie pan. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby doprowadzić kobietę do takiej ostateczności? Ratuje pan ludzkie życie. Często trzyma pan bijące serce w dłoniach podczas operacji, a tak niewiele brakowało, by z pańskiego powodu zginęła osoba panu najbliższa. Gdzie się podziała ta empatia tak charakterystyczna dla ludzi wykonujących zawód lekarza? Wstyd panie Sosnowski. Nie będę już przedłużał tej wizyty. Chcę tylko wiedzieć jaka jest pańska decyzja. Pozew i wezwanie na rozprawę dostanie pan wkrótce pocztą. Ja już dzisiaj mogę powiedzieć panu, że odbędzie się dwudziestego szóstego stycznia w Sądzie Rejonowym dla Warszawy - Śródmieście przy Marszałkowskiej o godzinie dwunastej trzydzieści. Sala rozpraw numer siedem. To jaka jest pańska decyzja? Pierzemy brudy, czy oboje wychodzicie z tego z twarzą? Dla dobra pana i pańskiej kariery doradzałbym pierwszą opcję.
 - Dobrze. Niech jej będzie. Dostanie ten rozwód bez orzekania o winie.
 - To mądra decyzja panie Sosnowski, bo w tym przypadku odbędzie się tylko jedna rozprawa i potrwa krótko – Mecenas podniósł się z fotela. – Do zobaczenia w sądzie w takim razie.
Już na ulicy wyjął z kieszeni płaszcza telefon i wybrał numer Uli.
 - Dzień dobry pani Urszulo. Jestem już po rozmowie z pani mężem. Tak jak przewidzieliśmy, on zgodził się na pierwszy wariant. Trochę był przerażony, kiedy opowiedziałem mu o kosztach procesu i o wysokim odszkodowaniu. Chyba bardziej od pani to on kocha pieniądze. Niezależnie od tego ja oczywiście będę z panią na sali sądowej. Będzie dobrze.
 - Bardzo panu dziękuję. Od razu poczułam się lepiej i jestem panu bardzo zobowiązana.
 - Naprawdę nie ma za co. To było łatwiejsze niż przypuszczałem. Proszę przekazać Markowi dobre nowiny i pozdrowić go ode mnie. Do zobaczenia.
Odłożyła telefon i odetchnęła głośno czym wzbudziła zainteresowanie siedzącej naprzeciwko niej Violetty.
 - A coś ty taka szczęśliwa? Masz randkę?
 - Nie Viola. Nie umawiam się na randki. Muszę porozmawiać z Markiem.
Wstała od biurka i obciągnąwszy bluzkę cicho zapukała do drzwi gabinetu. Uchyliła je i wsunęła przez nie głowę.
 - Marek. Mogę na chwilę?
 - Jasne. Co tam?
 - Właśnie dzwonił mecenas Kuźmiński. Piotr zgodził się na rozwód bez orzekania o winie. Podobno będzie tylko jedna rozprawa. Wspaniale, prawda? – Dobrzański uśmiechnął się szeroko.
 - No widzisz? A tak się martwiłaś. Na pewno przeraził się kosztami, dlatego tak łatwo na to przystał. Poza tym jak widać, Andrzej ma dar przekonywania. – Splotła dłonie na kolanach i popatrzyła na niego z wdzięcznością.
 - Gdyby nie ty, nigdy nie udałoby mi się od niego uwolnić. Dziękuję.
 - Nie ma o czym mówić Ula. A tak z innej beczki. Nie jesteś głodna? Mam ochotę na zapiekanki. Zabierzemy Barona niech też rozprostuje kości. Jak tam Baron – zwrócił się do psa – masz ochotę na mały spacerek? – Psisko podniosło się z legowiska i przeciągnęło leniwie. – Widzisz Ula, on już jest gotowy. Ubierz się i pójdziemy.
Szli wolno parkową alejką zajadając ciepłe, długie bułki. Rozochocony Baron biegał wzdłuż stawu i przeganiał kaczki. Całe szczęście, że Marek wpoił mu, że bez pozwolenia nie wolno mu wchodzić do wody. I tak po każdym spacerze miał z nim mnóstwo roboty, bo jego gęsta sierść zbierała z chodników i trawników każdą ilość wilgoci i błota.
 - Usiądźmy Ula, a pies niech się wybiega.
Przyzwyczaiła się już do nich. Uwielbiała zarówno Marka jak i Barona. Ta praca, którą jej zaproponował była jak najlepszy, świąteczny prezent. Wreszcie mogła się spełnić na polu zawodowym. Bez sprzeciwu wykonywała wszystkie polecenia prezesa a czasami podsuwała jakieś dobre rozwiązania, gdy były problemy. On bardzo doceniał w niej tą wielką pracowitość i sumienność, a także fachowość i rzetelność we wszystkim, czego się podejmowała. Nie zawiodła go pod żadnym względem. Przy tym była niezwykle opanowana i spokojna. Nigdy nie podnosiła głosu, ale mówiła jasno, dobitnie i rzeczowo wyłuszczając swój punkt widzenia. Nigdy nie miał tak kompetentnej asystentki i w dodatku takiej ślicznej. Widział wielokrotnie jak olbrzymie wrażenie robiła na mężczyznach. Nawet jego przyjaciel Sebastian próbował się z nią umówić. Ona zawsze w uprzejmy sposób dziękowała za zainteresowanie, ale nigdy z żadnym się nie umówiła. Domyślał się, że po tak głębokim zranieniu i po tej półtorarocznej traumie z pewnością ma dość mężczyzn i jest ostrożna. Tylko przy nim się otwierała, bo znał jej przeszłość i teraźniejszość. Z pewnością uważała go za swojego przyjaciela. Cieszył się, że takie ma do niego zaufanie. Jednak on czuł do niej coś znacznie więcej. Nie miał wątpliwości, że ją kocha. Bo jak inaczej nazwać ten stan, kiedy bliskość powoduje szybsze bicie serca, a odległość tęsknotę? Jak nazwać to, że każda myśl o niej wywołuje niepohamowaną chęć przebywania w jej towarzystwie, sprawiania jej drobnych przyjemności, czy niesienia zwykłej ludzkiej pomocy? Z poprzednią dziewczyną był prawie sześć lat i nigdy nie poczuł do niej nic równie pięknego. Może dlatego, że była tak bardzo różna od Uli? Była jej kompletnym przeciwieństwem? Miała despotyczny charakter, lubiła, gdy wszystko układało się tak, jak sobie zaplanowała. Próbowała urządzać mu życie, jakby nie miał własnego rozumu, a do tego doszły ciągłe awantury i spięcia. Nie mógł dłużej tego znieść i przemyślawszy wszystkie „za” i „przeciw” zerwał zaręczyny. Na początku nie było łatwo, bo miała poparcie jego rodziców, którzy od lat planowali ich wspólną przyszłość. Jednak z czasem i oni doszli do wniosku, że to małżeństwo nie byłoby udane i pogodzili się z takim stanem rzeczy szczególnie, że Paulina w krótkim czasie znalazła nowego adoratora, przystojnego Włocha i wyjechała z nim do Mediolanu. Żeby nie być tak całkiem samemu wpadł na pomysł kupna psa. Długo zastanawiał się nad rasą, ale kiedy zobaczył zdjęcia małych nowofundlandów zakochał się w nich bez reszty. Nawet się nie zastanawiał i w krótkim czasie nabył szczenię. Nazwał je Baronem i od tej pory byli nierozłączni. Teraz Baron miał już prawie rok i ważył ponad sześćdziesiąt pięć kilo. Marek uwielbiał tego łagodnego olbrzyma a on odwdzięczał mu się tym samym.
 - Wracamy? – Ula wytarła usta serwetką i spojrzała pytająco na Marka.
 - Wracamy. Jest jeszcze trochę pracy – zagwizdał na psa i po chwili opuszczali we trójkę park.

Święta zbliżały się wielkimi krokami. Zgodnie z wieloletnią tradycją firma rokrocznie urządzała wigilię dla pracowników. Przyjęcie zazwyczaj odbywało się w sali konferencyjnej. Na tę okoliczność stała już tam pięknie przystrojona choinka a na stole bateria kieliszków do szampana i sam szampan. Marek wraz z Sebastianem pakowali w kolorowe torby skromne upominki dla pracowników, a Violetta z Anią szykowały kanapki. W tym dniu zawsze byli obecni seniorzy Dobrzańscy. Wraz z nimi przyjechała też Paulina Febo, siostra Alexa i dawna narzeczona Marka. Kiedy zgromadzili się już wszyscy pracownicy prezes wygłosił krótką przemowę, w której dziękował za owocny rok i zaangażowanie. Nie omieszkał poinformować też o solidnych premiach i rozdzielił przygotowane upominki. Po nim zabrał głos senior, a w kilka minut później wszyscy dzielili się opłatkiem. Marek najpierw podszedł do rodziców i Pauliny a następnie do Uli. Przełamał się z nią i spojrzał w jej chabrowe oczy.
 - Życzę Ci Ula, by ten nadchodzący rok przyniósł Ci wyłącznie same pozytywne chwile. By przyniósł Ci szczęście i być może nową miłość, bo zasługujesz na to, co najlepsze. Wszystkiego dobrego.
Uśmiechnęła się do niego cudnie.
 - A ja równie dobrze mogłabym życzyć ci tego samego, bo i ty zasługujesz na same dobre rzeczy. Jesteś uczciwym i porządnym człowiekiem Marek i wspaniałym przyjacielem. To prawdziwa rzadkość. Mam nadzieję, że i ty odnajdziesz swoje szczęście i prawdziwą miłość.
 - Ja już znalazłem Ula i nie będę szukał.
 - Naprawdę? Kto to? Znam ją? Nic nie mówiłeś.
Zmieszał się nieco usłyszawszy te spontaniczne pytania wprost. Zauważyła to i zmitygowała się.
 - Przepraszam, chyba nie powinnam cię pytać. To nie moja sprawa.
 - Nic nie szkodzi. Myślę, że dobrze ją znasz. Jednak nie zdradzę ci jej imienia. Jeszcze nie teraz, bo ona nawet nie wie, że ja jestem zaangażowany uczuciowo.
 - Jesteś dzisiaj bardzo tajemniczy prezesie. Nie będę więc dociekać. Jeszcze raz wszystkiego dobrego.
Po opłatku przedstawił Ulę rodzicom.
 - Nie wiem, czy przypominacie ją sobie. Była obecna na bankiecie fundacji. Tym zorganizowanym dla kardiologów.
 - Tak, tak… Coś kojarzę – odezwała się Helena. – Chyba była pani z mężem, prawda?
 - Tak to prawda. Jednak od tego czasu jesteśmy w separacji a pod koniec stycznia ma się odbyć rozprawa rozwodowa. Z pewnością dotarły do państwa wieści o tym niemiłym dla mnie incydencie na bankiecie. On tylko przesądził sprawę.
 - Tak słyszeliśmy i było nam naprawdę przykro. Współczuliśmy pani.
 - Dziękuję. Na szczęście to już za mną i nie chcę do tego wracać.
 - A jak się pani u nas pracuje? – spytał Krzysztof.
 - Wspaniale. To moja wymarzona praca. Uwielbiam ją.
 - Ula jest naprawdę niezwykle uzdolnioną ekonomistką tato – wtrącił się Marek. - Ma świetne pomysły i prawdziwy dryg do obniżania kosztów. Przez ten czas, od kiedy pracuje zaoszczędziła nam mnóstwo pieniędzy. Zatrudnienie jej było strzałem w dziesiątkę.
Te komplementy spowodowały, że jej twarz oblała się uroczą czerwienią.
 - Przesadzasz Marek. Ja tylko robię to, co do mnie należy.
Senior Dobrzański przyglądał się Uli z nieukrywaną przyjemnością. Dobre wrażenie zrobiła na nim ta niezwykle skromna i bardzo piękna dziewczyna. Już na osobności szepnął do Heleny.
 - Zauważyłaś kochanie jak Marek na nią patrzy? Jestem pewien, że coś do niej czuje. Ona jednak chyba nie jest tego świadoma.
 - Krzysztof, ona nadal jest mężatką. Już na bankiecie zauważyłam, że ten jej mąż, to jakiś prymitywny typ. Nie traktował jej dobrze i upokorzył. Jeśli masz rację i Marek rzeczywiście ją kocha, to i tak będzie musiał zaczekać, aż ona ureguluje prawnie swoją sytuację. Jednak muszę przyznać, że jest bardzo ładna i nie rozumiem, dlaczego jej własny mąż nie potrafił docenić w niej tylu zalet. Niektórzy mężczyźni są naprawdę dziwni.
Do Marka podeszła jego dawna narzeczona. Trzymała w dłoni jakąś kopertę.
 - Marco, możesz poświęcić mi chwilkę? Mam dla ciebie zaproszenie na ślub. Pobieramy się z Gino na początku lipca. Rodzicom już dałam. Mam nadzieję, że będziesz? Zaproszenie jest dla dwóch osób. Masz kogoś? – zapytała bez pardonu.
 - Nie Paulina. Nie mam. Najwyżej przyjadę z Baronem – roześmiał się. – Gratuluję. Mam nadzieję, że on zasługuje na ciebie i będziesz z nim szczęśliwa.
 - Już jestem szczęśliwa Marco. Sama się dziwię, że my wytrzymaliśmy ze sobą tyle lat. Nasze małżeństwo byłoby totalną porażką. – Za plecami Marka dostrzegła skromnie stojącą Ulę. – Widzę, że przyjąłeś nową asystentkę. Od czasu Joaśki nie miałeś chyba żadnej. Jest bardzo ładna, choć jej gust chyba nie jest zbyt dobry. Powinna się inaczej ubierać.
 - Ona nie tylko posiada urodę, ale i mózg. Jest bardzo kompetentna. Najlepsza asystentka, jaką kiedykolwiek miałem. To niezwykle skromna osoba, dlatego nie ubiera się w najdroższych butikach. Chodź przedstawię cię – odwrócił się i zawołał Ulę. – Ula pozwól, że ci przedstawię. To Paulina Febo, współwłaścicielka naszej firmy i siostra Alexa. A to Paula jest Ula Sosnowska, moja prawa ręka. – Kobiety uścisnęły sobie dłonie.
 - Miło mi panią poznać. Byłam pani bardzo ciekawa – Ula uśmiechnęła się z sympatią do kobiety. – Do tej pory tylko znałam panią z opowiadań pracowników.
 - Mam nadzieję, że opowiadano nie tylko złe rzeczy? – zachichotała.
 - Nie, nie. Proszę się nie obawiać. Ja plotek nie słucham, a to, co opowiadano dotyczyło pani niezwykłej urody, dobrego smaku i wielkiej klasy. – Paulina pokraśniała z zadowolenia.
 - To bardzo miło usłyszeć coś takiego. Dziękuję. – Zauważyła przeciskających się do wyjścia Dobrzańskich. – Przepraszam was bardzo, ale twoi rodzice Marek chyba już wychodzą. Zabiorę się z nimi. Wesołych świąt raz jeszcze. Do widzenia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz