Łączna liczba wyświetleń

sobota, 12 grudnia 2015

"PROZA ŻYCIA" - rozdział 6,7,8,9,10 ostatni



ROZDZIAŁ 6


Pojechali do hotelu Marriott. To tutaj mieli zjeść spóźniony obiad. Była rzeczywiście pod wrażeniem, choć bogaty wystrój restauracji onieśmielił ją nieco. Odsunął jej krzesło od stolika, żeby mogła swobodnie usiąść i podał kartę.
 - Proszę. Wybieraj wszystko na co tylko masz ochotę. Ja zamówię szampana.
Wybrali dania, a już po chwili raczyli się dobrze schłodzonym trunkiem. Wykorzystał moment kiedy rozglądała się ciekawie dokoła i dyskretnie wsypał jakiś proszek do kieliszka. Potrząsnął lekko zawartością i podał jej.
 - Wypijmy Ula za nasze spotkanie. Oby nie ostatnie. Twoje zdrowie maleńka.
Przyniesiono zamówione dania. Była głodna więc z ochotą zabrała się za jedzenie. W pewnym momencie odłożyła widelec przykładając dłonie do skroni.
 - Źle się czujesz? – spytał. Spojrzała na niego z cierpieniem wypisanym na twarzy.
 - Bardzo rozbolała mnie głowa i kręci mi się w niej. Chyba nie dam rady tego zjeść. Wybacz. Możesz zawieźć mnie do domu? Położę się i na pewno poczuję się lepiej.
 - Przykro mi bardzo. Chodź pomogę ci się ubrać i pojedziemy.
Zostawił należność na stoliku i z udawaną troską pomógł jej wsiąść do samochodu. Nawet nie miała pojęcia dokąd jadą. Nie rozpoznała trasy. Zatrzymał się koło jakiegoś piętrowego, starego budynku i niemal wniósł ją do środka. Posadził na krześle i zaczął lekko klepać jej policzki.
 - Ula, Ula, ocknij się. – Jęknęła i otworzyła oczy.
 - Już jesteśmy? – omiotła wzrokiem pomieszczenie. – Gdzie my jesteśmy? To nie jest mój dom? Co to za miejsce?
 - Spokojnie. Jesteśmy u mnie.
 - Mieszkasz w takiej norze? Nie wierzę.
Nie słuchał jej marudzenia. Wyjął fiolkę ze skopolaminą i wyłuskał z niej tabletkę, którą podał jej wraz ze szklanką wody.
 - Masz. Wypij. Po tym poczujesz się lepiej.
Bez protestu wzięła lek. Już połknąwszy tabletkę spytała, czy to proszek od bólu głowy. Potwierdził. Przysunął do niej drugie krzesło i usiadł na nim.
 - Pogadamy sobie trochę. Powiedz mi Ula nad czym teraz pracujesz? – Rozchichotała się.
 - A po co ci ta wiedza? Chcesz się zatrudnić w Febo&Dobrzański?
 - Raczej nie. To, co mi zaraz powiesz jest potrzebne komuś innemu.
 - A komu? – rzuciła przekornie.
 - Alexa znasz? – Kiwnęła głową potwierdzająco. – To właśnie jemu potrzebne są te informacje. - Znowu zachichotała. Skopolamina zaczęła działać i wprawiła ją w szaleńczą wesołość. Nie trwało to jednak długo. Po kilku minutach uspokoiła się i powiedziała stanowczo.
 - Niestety nie mogę ci nic powiedzieć, bo to wieeelka tajemnica.
Droczyła się z nim przez dłuższy czas. Postanowił zwiększyć dawkę i wmusił w nią kolejną tabletkę.
 - No mów, co tam ukrywasz w główce. Jakie projekty pilotujesz? Na czym polegają i dlaczego mają przynieść takie duże zyski?
Na jej czole pojawiły się kropelki potu. Zaczęła mówić coś bez sensu. Musiał nastawić uszu, by zrozumieć o czym mamrotała.
 - Nie martw się Marek… Nic mu nie powiem… Miałeś rację, to szemrany typ… - spojrzała mu w oczy. Jej własne były nieobecne i patrzyły nieprzytomnie. Zdziwił się, że po takiej dawce jest tak mało komunikatywna. Powinna przecież śmiać się do rozpuku i odpowiadać na każde pytanie. Nie na darmo nazywają skopolaminę serum prawdy. Tymczasem ona sprawiała wrażenie kompletnie zdezorientowanej. Majaczyła dziwnie i zdawała się mieć halucynacje. Bez przerwy wymawiała imię Marka, co było zupełnie bez sensu. Jej usta wykrzywił osobliwy grymas. Zaczęła tracić przytomność.
Widział, że nie reaguje na ten środek tak jak wszyscy. Wiedział też, że nic od niej nie wyciągnie. Zaczął się obawiać, że umrze mu tutaj, a tego chciał uniknąć. Wziął ją na ręce i z powrotem zapakował do samochodu. Podwiózł ją do najbliższego szpitala i tam zostawił tłumacząc, że znalazł ją nieprzytomną i jest dla niej obcą osobą. Natychmiast zajęto się nią. Badający ją lekarz od razu zlecił badania na obecność toksyn. Podejrzewał, że brała jakieś narkotyki. Ocknęła się na moment i złapała lekarza za rękę.
 - Marek…, zadzwońcie do Marka… Torebka… Telefon… - znowu straciła przytomność. Podpięto jej kroplówkę. Oddychała ciężko. Lekarz poświecił jej w źrenice. Były rozszerzone. Pojawiły się drgawki.
 - Cholera! – krzyknął. – Koniecznie trzeba ją ustabilizować. Dajcie salicylan fizostygminy. Ona ma wszelkie objawy zatrucia skopolaminą. Leć do laboratorium – poprosił pielęgniarkę – może mają już wyniki krwi.
Były. Zrobiono je na cito. Potwierdziły duże stężenie skopolaminy we krwi. Wreszcie ustabilizowano jej stan. Lekarz odetchnął. Przypomniał sobie o prośbie pacjentki i wyjął z jej torebki telefon. Natrafił na imię „Marek” i połączył się z jego numerem.

Siedział za biurkiem i wciąż czekał na telefon od niej. Jednak ten milczał jak zaklęty. Zegar wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą. – A może jest już w domu a ja martwię się niepotrzebnie? – pomyślał. Wybrał numer do Cieplaków. Odebrał Józef.
 - Dobry wieczór panie Józefie - przywitał się.
 - Marek! Jak dobrze, że dzwonisz. Jest z tobą Ula? Już późno i zacząłem się martwić, że długo nie wraca…
 - A ja dzwonię, żeby spytać o to samo. Ona poszła na randkę z facetem, który wydał mi się mocno podejrzany, bo mam wrażenie, że skądś go znam. Odradzałem jej tę znajomość, ale nie posłuchała. Zupełnie nie wiem, gdzie mam jej szukać. Nadal jestem w firmie. Dzwoniłem do niej, ale nie odbiera. Nagrałem się na pocztę głosową i czekam.
 - Ode mnie też nie odbiera. Dzwoniłem już wielokrotnie. Marek błagam cię zrób coś. Ja nie przeżyję, jeśli jej się coś stanie.
 - Chyba powiadomię policję, bo nie mam pomysłu, gdzie mógłbym ją znaleźć. Dam panu znać jak się czegoś dowiem.
 - Dziękuję. Będę czekał na wiadomość od ciebie.
Rozłączył połączenie i miał już wybrać numer policji, gdy telefon zadzwonił. Spojrzał na wyświetlacz i uśmiechnął się.
 - Ula? No gdzie ty się podziewasz? Martwimy się o ciebie. Powiedz, gdzie jesteś to podjadę.
 - Dobry wieczór. Pan Marek? – usłyszał męski głos. – Ja dzwonię z telefonu pani Cieplak na jej wyraźną prośbę.
 - Tak. Słucham pana.
 - Nazywam się Leszek Dobrowolski. Jestem lekarzem. Dzisiaj przywieziono na izbę przyjęć panią Urszulę. Była nieprzytomna, ale na chwilę odzyskała świadomość mówiąc, że muszę zawiadomić Marka i że telefon ma w torebce. Zażyła dużą dawkę skopolaminy. To silnie toksyczna substancja dawniej stosowana przy przesłuchiwaniu więźniów. Wie pan… takie serum prawdy. Było ciężko, ale ustabilizowaliśmy jej stan. Teraz podłączona jest do kroplówki. Podajemy także odtrutkę. Jeśli pan może, proszę przyjechać. Na razie nie ma z nią kontaktu, a chcielibyśmy uzupełnić dokumentację.
 - Panie doktorze. Jestem panu niewymownie wdzięczny za ten telefon. Bardzo martwiliśmy się o nią i ja i jej rodzina. Ja nazywam się Marek Dobrzański i natychmiast przyjeżdżam. Który to szpital?
 - Na Banacha. Umieściliśmy ją na oddziale toksykologii. Ja jestem przy niej cały czas, więc proszę o mnie pytać.
 - Jeszcze raz bardzo dziękuję i już jadę.
Po drodze do samochodu wykonał jeszcze telefon do Cieplaka. Uspokoił go, że Ula się odnalazła i jest w szpitalu. Da znać jak dowie się czegoś więcej. Jadąc do szpitala złamał chyba wszystkie możliwe przepisy. Na szczęście nigdzie nie natknął się na patrole policyjne. Dowiedziawszy się, na którym piętrze jest toksykologia udał się tam prawie biegiem. Wpadł na korytarz i zaczepił jakąś pielęgniarkę pytając o doktora Dobrowolskiego. Bez namysłu wskazała mu właściwą salę. Nie miał pojęcia, co w niej zastanie. Modlił się tylko, żeby Uli nic nie było i żeby ta żałosna historia ze Skibińskim zakończyła się szczęśliwie.
Ubrany w foliowe kapcie cicho otworzył drzwi do sali. Lekarz stał przy łóżku Uli i wpatrywał się w jej twarz.
 - Dobry wieczór. Marek Dobrzański – powiedział cicho i podszedł z wyciągniętą dłonią do doktora. – To z panem rozmawiałem przez telefon?
 - Tak. To ja jestem Dobrowolski. Zechce mi pan udzielić paru informacji?
 - Proszę pytać – zaniepokojony popatrzył na nieprzytomną Ulę. – Czy ona z tego wyjdzie?
 - Rokowania są dobre. Myślę, że najgorsze ma już za sobą. Proszę mi powiedzieć, czy ona jest uzależniona od jakichś narkotyków? – Zaprzeczył gwałtownie.
 - Nigdy w życiu niczego nie brała. Jest czysta. Nawet nie pali papierosów. Nie jest uzależniona od żadnej z używek. No… może tylko od kawy, którą lubi.
 - Czy w ostatnim czasie miała kłopoty ze zdrowiem? Mam tu na myśli choroby, które leczyła skopolaminą. Na przykład choroby oczu.
 - O niczym takim nie wiem. Ma wadę wzroku i nosi szkła kontaktowe a wcześniej nosiła okulary, to wszystko.
 - Pytam o to dlatego, że w jej organizmie wykryliśmy bardzo dużą dawkę tej substancji. Naprawdę niewiele brakowało a dostałaby paraliżu, a nawet zmarła. Przywiózł ją jakiś mężczyzna mówiąc, że gdzieś na nią natrafił, ale jest dla niej osobą obcą. Zostawił ją i ulotnił się.
Słowa lekarza zapaliły w głowie Dobrzańskiego czerwoną lampkę.
 - Wysoki, dobrze zbudowany brunet z kręconymi włosami?
 - Dokładnie. Tak właśnie wyglądał. Skąd pan wie?
 - To nie był wypadek. To on nafaszerował ją tym świństwem. Już wszystko zrozumiałem. Będę musiał zgłosić to na policji. Jestem właścicielem firmy modowej i chyba próbowano popełnić przestępstwo gospodarcze. Ona jest moją asystentką i prawą ręką. Na pewno usiłowano wyciągnąć od niej jakieś informacje. Jak tylko odzyska przytomność i poczuje się lepiej natychmiast złożę zeznanie.
Usłyszeli cichy jęk. Marek podszedł do łóżka i ujął jej dłoń.
 - Ula? Ocknij się. Proszę – powiedział cicho. Usiadł na krześle i pochylił się nad nią. Widział z jakim trudem podnosi ciężkie powieki usiłując zrozumieć gdzie jest. Skupiła wzrok na tych dwóch szarych jeziorkach wpatrujących się w nią z troską.
 - Marek… - szepnęła – Jak dobrze, że jesteś… Przepraszam, że cię nie posłuchałam. Miałeś rację co do niego. Ja nic mu nie powiedziałam. Broniłam się przed tym. Nic ze mnie nie wyciągnął. Uwierz mi – rozpłakała się rozpaczliwie. Pogładził jej mokry policzek.
 - Już dobrze Ula. Już dobrze. Nie płacz. Wiem, że jesteś dzielna. On zrobił ci krzywdę, ale wszystko będzie dobrze. Ten miły pan doktor zajął się tobą troskliwie i na pewno cię wyleczy.
 - Bolała mnie bardzo głowa. On dał mi proszki przeciwbólowe, po których poczułam się dziwnie.
 - To nie były proszki na ból, ale na to, żeby rozwiązał ci się język. To Alex nasłał go na ciebie. Chciał wydobyć informacje o projektach. A ja przypomniałem sobie wreszcie, skąd znam tego typa. O tym jednak opowiem ci jak będziesz silniejsza. Posiedzę sobie tu z tobą i zadzwonię do twojego taty. Bardzo niepokoi się o ciebie. Mogę zostać doktorze?
 - Oczywiście. Ja nie widzę problemu. Mam dyżur do rana i będę tu zaglądał, a pani powinna trochę pospać. Zostawiam państwa.
Kiedy opuścił salę, Marek przytulił dłoń Uli do swojego policzka.
 - Nawet nie wiesz Ula jak się o ciebie bałem. Odchodziłem od zmysłów, bo nie wiedziałem, gdzie mam cię szukać. Napędziłaś mi strachu. Nie rób tego nigdy więcej, bo osiwieję.
 - Obiecuję. Choć w siwiźnie też byłoby ci ładnie. – Uśmiechnął się.
 - Czy ty próbujesz żartować? Jeśli tak, to chyba zaczynasz zdrowieć.
 - To tylko tak, żeby upewnić się, że nie postradałam zmysłów. Tak naprawdę słabo się czuję i nadal mam karuzelę w głowie.
 - Spróbuj zasnąć. Ja wyjdę na chwilkę zadzwonić do taty i uspokoić go. Zaraz wrócę. - Po krótce nakreślił całą sytuację Cieplakowi. - Teraz już jest w miarę dobrze. Odzyskała przytomność i już z nią rozmawiałem. Zostanę tak długo jak będzie trzeba. Nie będzie sama. Wy nie przyjeżdżajcie, bo myślę, że nie zostanie tu na dłużej. Odtrują ją, a potem przywiozę ją do domu. Będę was sukcesywnie informował. Teraz jestem już spokojny. Będzie dobrze.
Cieplak podziękował mu ze łzami w oczach.
 - Dziękuję Marek. Dobry z ciebie człowiek. Uspokoiłeś mnie. Dobranoc i ucałuj ją od nas.
Wrócił z powrotem na salę, ale już spała. Usiadł na krześle i zapatrzył się w jej delikatny, śliczny profil. Wzbudziła w nim uczucia jakich do tej pory nie znał. Najpierw się o nią martwił, potem zawładnął nim paniczny strach, jeszcze później szok, że padła ofiarą tego zwyrodnialca, w końcu spokój i ogromne szczęście, które miłym ciepłem rozlało się wokół jego serca, że się odnalazła i wkrótce będzie zdrowa. Już nie wyobrażał sobie, że miałoby jej nie być w jego życiu. Stanowiła jego stały, nierozerwalny element. Gdyby jej się coś stało nigdy nie darowałby sobie, że nie opiekował się nią wystarczająco troskliwie. Stała się dla niego ważna. Była jasnym promyczkiem, który rozświetlał każdy dzień i wywoływał uśmiech na jego twarzy. Musiał uczciwie przyznać sam przed sobą, że nigdy nie czuł niczego podobnego do swojej byłej żony. Ona nie poruszała w nim żadnych tkliwych strun, nie potrzebowała jego opieki i troski, bo świetnie potrafiła radzić sobie sama bez tych wylewnych zachowań. Ula zaś była jak dobre, nie skażone fałszem, ufne dziecko. Dziecko, które kochał? To nie mogło być nic innego. Ta myśl była jak objawienie. Pojął wreszcie, że tego nie można pomylić z niczym innym. Przytulił jej dłoń do swoich ust. Spadły na nią pojedyncze krople łez. – Kocham cię Ula. Kocham nad życie i wkrótce ci o tym powiem.

Głośno dzwoniący telefon wyrwał Alexa Febo z objęć snu. Wymamrotał przekleństwo pod nosem i zwlókł się z łóżka. Podniósł słuchawkę i rzucił
 - Oby to było coś ważnego, bo w przeciwnym razie nie daruję ci tej pobudki, kimkolwiek jesteś.
 - To ja Alex. Paweł. Nic nie wskórałem. Wszystko poszło nie tak. Po pierwszej tabletce tylko chichotała, ale nic nie mogłem z niej wyciągnąć. Podałem jej kolejną i po niej straciła przytomność. Musiałem ją zawieźć do szpitala, żeby nie wykitowała mi w domu. Powiedziałem, że znalazłem ją już w takim stanie i zmyłem się stamtąd. Będę zmuszony się ewakuować. Jeśli zapamiętała wszystko i zgłosi to na policję to z pewnością sporządzą mój portret pamięciowy i nie będę miał życia.
 - Jesteś kretynem! Ostrzegałem cię, że środek jest bardzo silny. Po dwóch tabletkach to ona może już nie żyć durniu! Jeśli w jakiś sposób policja do mnie dotrze wszystkiego się wyprę. Znajomości z tobą również. Zwiewaj póki czas. Ja nawet nie chcę wiedzieć, dokąd.
Wściekły rzucił słuchawkę na blat komody. – Co za debil! Otaczają mnie sami debile. Pierwszy Turek, a drugi ten. Casanova z bożej łaski. Już na nikogo nie można liczyć w tym kraju.

Jasne światło poranka poraziło jej oczy i spowodowało, że otwarła powieki. Na brzegu łóżka z głową opartą na splecionych rękach spał Marek. Z czułością wplotła palce w jego gęste, czarne włosy. Był tu z nią. Nie zostawił. Może w jakiś sposób mu na niej zależy? Marzyła, żeby tak właśnie było. Ocknął się i podniósł głowę trąc mocno zaspane oczy. Zobaczył, że nie śpi i uśmiechnął się do niej cudnie.
 - Jak się czujesz Ula?
 - Lepiej. Zdecydowanie lepiej. Głowa przestała całkiem boleć. Chciałabym wrócić do domu,
 - Pójdę do doktora Dobrowolskiego i zapytam, czy to jest możliwe. Powinniśmy też pojechać na policję. Trzeba to zgłosić Ula. Alex jest w to wmieszany. Działał w złej wierze, żeby zaszkodzić firmie. Nie puszczę mu tego płazem. Wczoraj nagrałem rozmowę jego i Turka. Mówił mu, że wynajął tego Skibińskiego A ja przypomniałem sobie, że on nie pierwszy raz korzysta z jego usług. Był czas, że notorycznie zdradzałem Paulinę. To było jeszcze przed naszym ślubem. Ona poskarżyła się bratu, a on nie pozostał głuchy na jej skargi. Wynajął Skibińskiego, żeby mnie śledził i robił zdjęcia, które miały być dowodem mojej zdrady. Skibiński nie był zbyt dyskretnym i najbystrzejszym detektywem. To co robił, było zwykłą amatorszczyzną. Bardzo szybko zorientowałem się w czym rzecz. Wraz z Sebastianem załatwiliśmy go bez mydła. On szedł za mną, a Seba za nim. Odwróciłem się wtedy gwałtownie, a on niemal na mnie wpadł. Złapałem go za krawat i zażądałem wyjaśnień. Próbował się wyrywać, ale Sebastian skutecznie go powstrzymał udaremniając mu ucieczkę. To tchórz Ula. Wyśpiewał nam wszystko o tym, że dostał zadanie śledzenia mnie. Wymienił wówczas imię i nazwisko Alexa. Poszedłem do niego wtedy i zrobiłem awanturę. Wszystkiego się wyparł. Na szczęście teraz mu się nie uda, bo mam namacalny dowód jego knucia.
 - Przepraszam, że ci nie uwierzyłam. On zrobił na mnie takie pozytywne wrażenie. Nigdy nie podejrzewałabym go, że może być taki cyniczny i wyrachowany.
 - Już dobrze Ula. Nie przepraszaj. Ja idę pogadać z doktorem – podniósł się z krzesła i wyszedł na korytarz. Wrócił po kilkunastu minutach. – Za chwilę podadzą ci jeszcze jedną kroplówkę i pobiorą ponownie krew. Muszą mieć pewność, że wydaliłaś tę substancję z organizmu. Jeśli wszystko będzie w porządku zabiorę cię do domu. Za chwilę zadzwonię do Seby i poproszę go o zastępstwo na dzisiejszy dzień. Teraz cię zostawię, bo za chwilę zjawi się tu pielęgniarka. Ja pójdę się trochę odświeżyć i zjeść jakieś śniadanie. Może przynieść ci coś? Masz ochotę na coś specjalnego?
 - Na tosty z salami i żółtym serem. Koniecznie z keczupem. Może uda ci się je zdobyć?
 - Na pewno bardzo się postaram.
Kiedy wrócił odpinano jej już kroplówkę. Pociągnęła nosem czując smakowicie pachnący ser. Uśmiechnęła się do niego tak promiennie, że aż zmiękły mu kolana. – Mój Boże. Za ten uśmiech dałbym się pokroić.
 - Udało ci się! Ależ jestem głodna - z przyjemnością wbiła zęby w chrupiącego tosta. – Pycha.
 - Tu masz jeszcze kawę z mlekiem. Ty jedz, a ja chcę ci coś powiedzieć, bo zrozumiałem dzisiaj w nocy coś bardzo, bardzo ważnego. Nie będę owijał w bawełnę tylko powiem wprost. Zakochałem się w tobie Ula.
Przestała żuć i wbiła w niego swoje dwa chabry, które miały teraz wielkość pięciozłotówek.
 - Słucham?
 - Zakochałem się w tobie. Bardzo. Zrozumiałem dzisiejszej nocy, że stałaś się dla mnie osobą najważniejszą w moim życiu. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby ci się coś stało. Chyba bym oszalał.
Wstrząsnął nią szloch. Rozmazywała dłońmi łzy po policzkach i mówiła drżącym głosem.
 - Czy wiesz, że ja kocham cię od dawna? Umówiłam się ze Skibińskim tylko dlatego, że nie widziałam szansy dla siebie u twego boku. Nie wierzyłam, że ty możesz poczuć do mnie coś więcej niż tylko sympatię.
 - Mój Boże… Ula… Gdybym ja to wiedział… Zresztą nieważne. Liczy się to co tu i teraz. Jestem szczęśliwy i kocham cię bardzo, bardzo mocno – przywarł do jej ust całując je czule. Oderwał się wreszcie od nich i z uśmiechem skonstatował. – Sądziłem, że one będą słodkie jak miód, tymczasem smakują jak ser i salami.
Spojrzała na niego z wyrzutem, by po chwili roześmiać się głośno i serdecznie.




ROZDZIAŁ 7


Poznali wreszcie wyniki krwi, które potwierdzały tylko śladowe ilości toksyny. Z ulgą przyjęli decyzję lekarza o wypisaniu jej do domu. Było południe. Pomógł jej się ubrać i na wózku wywiózł na parking umieszczając w samochodzie. Kiedy już ruszył, spytał.
 - Masz na tyle siły, żeby złożyć zeznania na policji? Nie chciałbym tego odkładać do jutra, bo być może Skibiński zwiał i trzeba go szukać.
 - Dam radę. Też chcę, żeby poniósł karę za to, co mi zrobił.
Na komendzie siedzieli ze dwie godziny i opowiadali ze szczegółami przebieg wydarzeń. Pokazali wypis ze szpitala, który zawierał diagnozę lekarską. Marek puścił też nagranie rozmowy Alexa i Turka. Przy pomocy grafika komputerowego sporządzono bardzo wierny portret pamięciowy Skibińskiego.
Byli zmęczeni i głodni. Podjechał jeszcze do „Baccaro”, gdzie zjedli obiad i po nim ruszyli do Rysiowa. Józef ze łzami w oczach ściskał córkę i dziękował Markowi. Ten ostatni przesiedział u nich do wieczora. W końcu podniósł się z krzesła.
 - Będę się zbierał kochanie. Ty odpoczywaj. Zwolnienie zabieram i oddam jutro Olszańskiemu. Jutro też porozmawiam sobie z Alexem. Bardzo prawdopodobne, że zawita do firmy policja. Muszę też chyba powiadomić rodziców, chociaż akurat w tej sprawie się waham. Nie chciałbym im psuć pobytu. Wiesz, że ojciec potrafi być nerwowy. Jeszcze gotów przerwać zabiegi i wrócić.
 - Na razie nie dzwoń. Może dopiero wtedy jak już się coś wyjaśni. Po co ich martwić jak jeszcze tak naprawdę nic nie wiemy.
 - Może masz rację. Będę leciał – pochylił się nad nią i czule ucałował jej usta. – Dbaj o siebie, ja przyjadę jutro po pracy. Kocham cię.
Kiedy wyszedł przeciągnęła się mocno i uśmiechnęła szeroko. Nigdy nie sądziła, że jej znajomość z Markiem tak szczęśliwie się skończy. Wyznał jej miłość, a w niej serce niemal pękło ze szczęścia. Martwił się o nią. Szukał jej. Czuwał przy niej całą noc. Nie zostawił samej. Czy potrzebowała jeszcze większych dowodów uczucia z jego strony? Utulona tymi słodkimi myślami spokojnie zasnęła.

Następnego dnia rano wyszedł z windy i spytał stojącą w recepcji Anię, czy Febo już jest.
 - Przyszedł dosłownie przed chwilą.
Nawet nie wchodził do siebie, żeby się rozebrać, tylko pomaszerował do Alexa. Doroty jeszcze nie było więc wszedł z marszu nie pukając.
 - Mamy do pogadania – rzucił na wstępie.
 - A gdzie jakieś „dzień dobry”? – Alex uśmiechnął się złośliwie i usiadł naprzeciw Marka.
 - Nie będę się bawił w kurtuazję. Przyszedłem ci tylko powiedzieć, że wiem o wynajęciu przez ciebie Skibińskiego i nie wypieraj się, bo dysponuję dowodem w postaci nagrania, które zrobiłem podczas twojej rozmowy z Turkiem w pomieszczeniu socjalnym. Tym razem nie wywiniesz się od odpowiedzialności. Ula tę randkę niemal przypłaciła życiem. Sprawę już zgłosiliśmy na policji. Spodziewam się ich tutaj lada chwila. Nie ujdzie ci to płazem. Poniesiesz wszystkie konsekwencje swoich knowań. Sądziłem, że po tym zarządzie, kiedy ojciec mówił, że powinniśmy współpracować, wreszcie coś zrozumiesz. Zrozumiesz, że firma jest tu najważniejsza, a nie animozje, które nas dzielą. Myślałem, że masz więcej oleju w głowie, a ty okazałeś się zwykłą szują, która prze do stanowiska prezesa po trupach. To na szczęście już ostatni twój występ. Bisów nie będzie. Nie radzę też opuszczać gmachu firmy, bo policja uzna to za ucieczkę i dowali ci kilka dodatkowych paragrafów. Będziesz miał sporo czasu, żeby zastanowić się nad swoim postępowaniem. To wszystko, co miałem ci do powiedzenia.
Podniósł się z fotela i wyszedł zostawiając zszokowanego tą tyradą Alexa. Już na korytarzu wziął głęboki oddech. Musiał się uspokoić. Poprosił Violettę o kawę i zamknął się w gabinecie. Wyszedł z niego dopiero wtedy, gdy usłyszał jakiś rejwach. Początkowo myślał, że to Pshemko znowu odbiło i zaczął się awanturować. Jednak kiedy wychynął z sekretariatu zobaczył skutego Alexa prowadzonego przez dwóch rosłych policjantów. On tylko zmełł przekleństwo w ustach i popatrzył na Marka spode łba. Nie powiedział już nic.
Wrócił do siebie i wybrał numer komendy. Poprosił o rozmowę z komendantem. Chciał spytać o Skibińskiego. Musiał wiedzieć, czy złapali go.
 - Okazało się panie Dobrzański, – mówił komendant – że on wcale nie nazywa się Paweł Skibiński, ale Paweł Zuber i doskonale jest znany w światku przestępczym. Ma sporo grzeszków na sumieniu. Bez trudu odnaleźliśmy go w naszej bazie dzięki temu portretowi pamięciowemu. Złapanie go to była tylko kwestia czasu, bo wbrew pozorom wcale nie jest taki sprytny. Chciał zwiać, ale policjanci zjawili się we właściwym momencie. Na pewno dostaniecie zawiadomienia o terminie rozprawy. Jesteście głównymi świadkami. Musicie zeznawać.
 - To oczywiste. Dziękuję bardzo za informacje. Do widzenia – z ulgą odłożył słuchawkę. Ucieszył się, że tak gładko poszło. Postanowił nie dzwonić do rodziców. Wracają za tydzień i dowiedzą się o wszystkim na czas.
Po pracy pojechał prosto do Cieplaków. Tam zjadł obiad i streścił im wydarzenia tego dnia.
 - Jak ojciec wróci poproszę go o tydzień urlopu dla nas. Wyjedziemy gdzieś odpocząć i choć trochę zapomnieć. Trzeba odreagować Ula. Tobie jest to bardzo potrzebne, a i mnie się przyda.
 - Wyjazd z tobą? – uśmiechnęła się figlarnie. – To jak wisienka na torcie.
Przyciągnął ją mocno do siebie i pocałował żarliwie.
 - To ty jesteś moją wisienką. Moją najsłodszą wisienką.

Tydzień później pojechał na lotnisko, z którego miał odebrać wracających z kuracji rodziców. Przywitał się z nimi i zawiózł do domu. Kiedy usiedli w salonie opowiedział im całą historię. Niczego nie pominął i nie wybielał Alexa. Ojciec był zdruzgotany i nie potrafił wykrztusić słowa. Matka także była w szoku i w kółko powtarzała „mój Boże… o mój Boże”.
 - Jak się czuje Ula? Wszystko z nią w porządku?
 - Teraz już tak, ale naprawdę niewiele brakowało i nie wyszłaby z tego żywa. Skibiński vel Zuber podał jej tylko dwie tabletki skopolaminy, ale o bardzo silnym stężeniu. O tyle tylko zachował się w porządku, że zawiózł ją do szpitala. Gdyby zostawił ją w tym domu, nie przeżyłaby. To Alex dostarczył mu tę truciznę. Miał takie parcie na szkło, że za wszelką cenę chciał mnie pozbawić prezesury i udowodnić jaki to ze mnie beznadziejny szef. Nie mam pojęcia ile dostanie za ten czyn. Czekamy na rozprawę. Zanim to jednak nastąpi chciałem cię prosić tato o zastępstwo na tydzień. Jestem wykończony, ale przede wszystkim Uli przyda się oddech. Nie będziesz miał zbyt dużo do roboty, bo Maciek pilnuje mi szwalni, a Sebastian jest na bieżąco ze sprawami. Obaj na pewno ci pomogą. Jak wrócimy zastanowimy się, kto ma objąć stołek po Febo. Ja chciałbym, żeby to była Ula. Jest najlepsza, ale jeśli macie jakąś inną kandydaturę, to chętnie ją rozważę.
 - Dobrze synu. Wszystko rozumiem, ale nie rozumiem dlaczego Ula ma jechać z tobą na ten urlop. Coś was łączy? – Marek uśmiechnął się do ojca.
 - Nawet nie wiesz jak wiele. Zakochałem się w niej. Nigdy czegoś podobnego nie czułem nawet w stosunku do Pauliny. Bardzo mi zależy na niej i mam nadzieję związać z nią dalsze swoje życie.
 - W takim razie jedźcie i odpoczywajcie. Pozdrów ją od nas i uściskaj.

W dniu, w którym Marek odbierał rodziców z lotniska Ula wstała wcześnie rano i poczuła się na tyle silna, że postanowiła zrobić porządek u niego w domu.
 - Wezmę klucz i pójdę tatusiu. On nawet nie ma czasu zadbać o siebie, a co dopiero o dom. Rozejrzę się w sytuacji i spróbuję to wszystko ogarnąć. Jakbyś czegoś potrzebował to jestem pod telefonem.
Już będąc na miejscu zorientowała się, że dom naprawdę wymagał sprzątania. W łazience znalazła stos brudnych koszul i skarpet. Nastawiła pralkę i zabrała się za pomieszczenia. Koło południa zadzwonił Marek.
 - Jak się czujesz skarbie?
 - Świetnie. Nic mi nie jest. Jestem u ciebie w domu. Ogarniam tu trochę. Wsadziłam też koszule do pralki, bo już chyba nie za bardzo masz w czym chodzić. Nie jedz na mieście. Przygotuję coś w domu i jak wrócisz, zjemy razem.
 - Mówiłem ci już jak bardzo cię kocham? Jeśli nawet, to będę powtarzał to do śmierci. Jesteś miłością mojego życia. Postaram się wrócić trochę wcześniej. Rodzice są już w domu. Rozmawiałem z nimi i wszystko im opowiedziałem. Prosiłem też ojca o zastępstwo. Zgodził się i dał nam zielone światło na ten wyjazd. Powiedziałem im też, że jesteśmy razem. Przekazuję ci od nich pozdrowienia i uściski.
 - Dziękuję. W takim razie ja wracam do pracy. Jeszcze jej trochę zostało. Czekam na ciebie.
 - Postaram się być jak najszybciej. Do zobaczenia moje szczęście.
Zarumieniona odłożyła telefon. Jego słowa potrafiły sprawić, że czuła się wspaniale. Ze zdwojoną energią wróciła do sprzątania.

Marek pojawił się kilka minut po szesnastej. Wszedł do domu i już od progu poczuł świeżość spowodowaną środkami czystości i zapach smażonych naleśników. Zastał ją w kuchni. Podszedł i objął mocno.
 - Od tych zapachów aż skręca mnie w żołądku. – Odwróciła do niego zarumienioną od gorąca twarz i uśmiechnęła się promiennie.
 - Na to właśnie liczyłam, bo usmażyłam mnóstwo naleśników. W lodówce znalazłam tylko kilka jajek i dżem. Koniecznie musimy wybrać się na zakupy.
 - Masz jeszcze siłę? Jeśli tak, to możemy wyskoczyć dzisiaj po zaopatrzenie. Trzeba też kupić jakieś okrycia przeciwdeszczowe tak na wszelki wypadek. Znalazłem fajną ofertę w internecie i już zaklepałem nam miejsca. Pojedziemy niedaleko, bo nie chcę tracić czasu na dojazd. Ośrodek mieści się nad Zalewem Zegrzyńskim w Jachrance. Zarezerwowałem już od tej soboty przytulny domek w stylu góralskim nazywany przez miejscowych „zakopianką”. Położony jest na terenie ośrodka. O tej porze roku niewielu jest turystów, ale to lepiej dla nas. Potrzebujemy spokoju i ciszy.
Popatrzyła mu z rozczuleniem w oczy.
 - Dziękuję Marek, że tak o mnie dbasz. Bardzo to doceniam. A do sklepu pojedziemy. Nie jestem aż tak bardzo zmęczona. Pralka kończy prać. Zanim skończysz jeść rozwieszę jeszcze te koszule, żeby wyschły – postawiła przed nim talerz ze stertą rumianych naleśników i słoik z dżemem. Sama zadowoliła się tylko dwoma. Zaśmiały mu się oczy.
 - Nawet nie pamiętam kiedy ostatnio je jadłem. Pachną bosko.

W piątek prosto z pracy pojechał jeszcze do rodziców. Przekazał ojcu bieżące sprawy, żeby wiedział mniej więcej w czym rzecz i na czym najbardziej należy się skupić. W drodze powrotnej podjechał pod dom Cieplaków. Zastał Ulę pakującą do torby swoje rzeczy. Przywitał się z nią czule.
 - Za dużo nie bierz. Jedziemy przecież tylko na tydzień. Podobno w tym domku jest kominek. Po spacerze będziemy mogli się przy nim rozgrzać.
 - Byłam dzisiaj u ciebie. Ułożyłam w garderobie wyprasowane koszule, a w szufladzie skarpety. To ułatwi pakowanie. – Przytulił ją mocno do siebie.
 - Jesteś prawdziwym skarbem. Co ja bym bez ciebie począł? Będę się zbierał Ula. Jutro podjadę około ósmej. Szkoda tracić dzień.

Ten wyjazd był im rzeczywiście potrzebny. Pozwolił zapomnieć o przykrych chwilach szczególnie Uli. I chociaż pogoda nie rozpieszczała ich za bardzo, to jednak nie nudzili się. Trudno było o tej porze o jakieś atrakcje, które zwykle podczas letnich miesięcy zapewniał ośrodek. Jednak urok tego miejsca nie pozwolił, żeby spędzali czas wyłącznie w wynajętym domku. Spacery wzdłuż brzegu zalewu sprawiały im przyjemność. Nawet widok uśpionej o tej porze mariny, która latem tętniła życiem chętnie odwiedzających to miejsce żeglarzy i amatorów kajakarstwa.
Wieczorami Marek rozpalał w kominku. Siadali przy nim przytuleni do siebie sącząc grzane, czerwone wino, które malowało kolorem tej samej barwy Uli policzki. Takie wdzięczne i rumiane dodawały jej uroku, a Marek nie mógł oderwać od niej swoich oczu.
 - Jesteś piękna – szeptał jej cicho – i bardzo cię kocham. Po powrocie odwiedzimy moich rodziców. Bardzo martwili się o ciebie, kiedy opowiedziałem im czego dopuścił się Skibiński. Byli wstrząśnięci informacją, że to Alex za tym stoi i tym, że omal nie straciłaś życia. Febo siedzi i myślę, że nie wyjdzie zbyt szybko. Zaproponowałem twoją kandydaturę na jego miejsce. Jesteś najlepsza i tylko ty możesz objąć to stanowisko.
 - Ja? Marek… to naprawdę bardzo miłe, że pomyślałeś o mnie, ale ja nie wiem, czy dam sobie radę.
 - Oczywiście, że sobie poradzisz. Jeśli nie ty, to kto? Zdążyłaś już poznać firmę. Znasz się na finansach jak nikt. A nawet jeśli będą jakieś problemy, to przecież będziemy rozwiązywać je wspólnie. Zasłużyłaś na ten awans Ula i myślę, że rodzice też się zgodzą.

Ten pobyt pozwolił im też na pogłębienie ich wzajemnych relacji. Weszli na wyższy stopień tej znajomości, a właściwie już zażyłości. I choć ciągle jej się wydawało, że to zbyt szybko, to jednak nie potrafiła mu odmówić siebie, gdy tak całował ją żarliwie i gorączkowo błagał, by kochała się z nim. Dzięki niemu odkrywała możliwości swojego ciała, jak bardzo było wrażliwe na pieszczoty jego ust i dłoni. Jak drżało za każdym razem, gdy on zatapiał się w nim i doprowadzał ją niemal do utraty zmysłów. Seks z nim był czymś naprawdę wyjątkowym, niemal mistycznym. Doznania jakie niósł ze sobą trudno było opisać jednym słowem. To było coś niepojętego, błogiego, rozkosznego i często wzruszającego, bo po każdym spełnieniu ukazywały się w jej oczach łzy, które z miłością scałowywał z jej policzków. W takich razach ona myślała, że jednak marzenia się spełniają, bo marząc zawsze o wielkiej, spełnionej miłości, wreszcie ją znalazła. On ciągle nie mógł się nadziwić, że przez te wszystkie lata szukał kobiety swojego życia w zupełnie niewłaściwych miejscach. Teraz już wiedział, że to nie w klubach ukrywa się szczęście, nie na dnie kieliszków z alkoholem i nie w oparach papierosowego dymu. Szczęście potrzebuje przestrzeni i światła. Mieszka w lazurowych oczach Uli. W jej szczerym uśmiechu i słowach wypowiadanych z miłością przez jej cudne usta. To był jego ideał, do którego podświadomie dążył i choć po drodze popełnił mnóstwo błędów zadając się z pannami o wątpliwej reputacji, a także biorąc ślub z kobietą, do której nie czuł kompletnie nic, to nauczył się wyciągać wnioski z tej przeszłości, do której na pewno nie będzie już wracał, bo odnalazł to, czego szukał.

Wracali do Warszawy w sobotni poranek uśmiechnięci, wypoczęci i szczęśliwi. Z trasy zadzwonił do rodziców mówiąc, że zanim dojadą do domu, wpadną do nich na chwilę. Już na miejscu Helena zaprosiła ich na obiad.
 - Nie odmawiajcie. Nam będzie bardzo miło was gościć.
Nie krygowali się. Już przy kawie i pachnącym cieście opowiedzieli o swoich wrażeniach z pobytu w Jachrance. Marek poruszył też sprawę stanowiska dyrektora finansowego.
 - Synku, ja nie mam nic przeciwko kandydaturze Uli. Jest oddanym firmie pracownikiem i świetnym ekonomistą. Jestem pewien, że znakomicie się sprawdzi. Poza tym bardzo się cieszymy Ula, że wyszłaś cało z tej nieprzyjemnej opresji, którą zafundował ci Alex. Jeszcze o tym nie wiecie, ale podczas waszej nieobecności udało mi się załatwić widzenie w areszcie. Chciałem się od niego dowiedzieć tylko jednego. Dlaczego to zrobił i dlaczego pozwolił, by ucierpiała przy tym niewinna osoba. Powiedziałem, że niewiele brakowało, a dzisiaj sądzony byłby za morderstwo, bo ledwie uszłaś z życiem Ula. Nie powiedział mi niczego. W ogóle się do mnie nie odezwał. Nic nie wyjaśnił. Siedział tylko ze spuszczoną głową i słuchał moich słów. Kiedy zrozumiałem, że niczego się od niego nie dowiem poszedłem sobie stamtąd, bo uznałem, że to bez sensu prowadzić ten monolog.
 - Pytałeś, kiedy będzie rozprawa?
 - Pytałem, ale sami jeszcze nie wiedzą. Dostaniecie powiadomienia. No ale dość o tym. W firmie wszystko toczy się swoim rytmem. Muszę pochwalić tu Maćka, bo to bardzo operatywny człowiek. Wystarczyło, że rzuciłem tylko słowo, a on już pojmował w lot moje intencje. Sytuację w szwalniach opanował do perfekcji. Powinieneś podnieść mu pensję, bo zasłużył jak mało kto.
 - Podniosę tato. Na pewno podniosę. Wiem ile jest wart. W poniedziałek muszę też pogadać z Adamem. Teraz, gdy nie ma Alexa, być może nie będzie chciał pracować u nas.
 - A ja myślę Marek, – odezwała się Ula – że on był mocno zastraszony przez Febo i musiał robić wiele rzeczy, mimo że nie zgadzał się z nimi. Być może teraz trochę odetchnie. On jest naprawdę świetnym księgowym i szkoda by było, gdyby miał odejść. Uważam, że to tylko dzięki niemu księgowość była prowadzona perfekcyjnie.
 - Zobaczymy, co mi jutro powie. Teraz jednak będziemy się zbierać. Dziękujemy za pyszny obiad. Trzymajcie się.
Z domu Cieplaków wyszedł dopiero wieczorem. Namiętnie żegnał się z Ulą przed bramą mówiąc, jak ciężko mu będzie zasnąć bez niej. Śmiała się odwzajemniając jego pocałunki.
 - Na pewno dasz radę. Obiecuję, że przyjdę rano i zjemy wspólnie śniadanie, ale na obiad wrócimy do nas. Jutro ostatni dzień laby i znowu zacznie się nam kierat. Może zabralibyśmy Betti po południu do palmiarni? Ja też z przyjemnością bym pojechała, bo dawno tam nie byłam. Ostatni raz chyba w podstawówce.
Przylgnął do jej ust wyciskając na nich mocnego buziaka.
 - Co tylko zechcesz kochanie. Co tylko zechcesz…




ROZDZIAŁ 8


W poniedziałkowy poranek, jak tylko dotarli do biura Marek poprosił Violettę, żeby na dziesiątą zwołała zebranie w konferencyjnej. Sam złapał za słuchawkę i zadzwonił do księgowości prosząc, by Adam zgłosił się do niego niezwłocznie jak tylko się pojawi. Zanim Turek przekroczył próg jego gabinetu, poczynił wraz z Ulą jeszcze kilka ustaleń odnośnie budżetu. Z przyjemnością sącząc zaparzoną przez nią kawę mówił
 - Zrób mi kochanie dwa kosztorysy. Jeden dotyczący kolekcji dla kobiet i mężczyzn razem, a drugi dotyczący kolekcji dziecięcej. Skoro już Pshemko się zgodził na tę ostatnią, nie możemy go zbyć byle czym. Nie będziemy oszczędzać na materiałach. Trzeba wybrać głównie takie, które są odporne na plamy i zabrudzenia. Dzieciaki lubią się upaprać. Za chwilę będzie tu Adam. Muszę porozmawiać z nim. Jeśli zgodzi się zostać, to powinienem go też uświadomić, że wkrótce będziesz jego nowym szefem. Sam jestem ciekawy jak to przyjmie.
 - Ja też. Chyba nie przepada za mną za bardzo – podniosła się z kanapy. – To ja idę. Może uwinę się z tym do zebrania. Na razie.
Ledwie zamknęła drzwi do gabinetu prezesa w sekretariacie pojawił się Turek. Nerwowo przylizał skąpo owłosiony czubek głowy i przywitał się z dziewczynami.
 - Marek mnie wzywał… - wyartykułował niepewnie.
 - Czeka na ciebie. Możesz wejść – Ula przeszła obok niego i usiadła przy swoim biurku.
 - A nie wiesz przypadkiem w jakiej sprawie?
 - Nie obawiaj się Adam, bo nic ci nie grozi. Marek chce tylko porozmawiać.
Uspokojony słowami Uli odetchnął i zapukawszy wszedł do gabinetu.
 - Dobrze, że jesteś Adam – Marek wstał od biurka i podszedł do niego z wyciągniętą dłonią. – Siadaj. Musimy pogadać. Jak zapewne już wiesz twój szef od jakiegoś czasu siedzi w areszcie i jak sądzę, prędko stamtąd nie wyjdzie. Kiedy rozmawiałeś z nim w socjalnym, nagrałem waszą rozmowę. To z niej dowiedziałem się, że Febo nasłał na Ulę Skibińskiego.
 - Ale ja nie byłem tym zachwycony. Obawiałem się, że on może jej zrobić krzywdę – Turek nerwowo kręcił się na kanapie.
 - Wiem Adam. To właśnie dlatego nie zostałeś oskarżony o współudział. Ale to nie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Jesteś dobrym księgowym. Wiem, że wielokrotnie to ty odwalałeś robotę za Alexa. Chciałem się tylko dowiedzieć, czy w związku z tym, że on został aresztowany chcesz odejść z firmy, czy zostać? Ja osobiście wolałbym, żebyś nadal tu pracował. Moje zdanie popiera też Ula. Bardzo cię chwaliła za rzetelność i sumienność. To właśnie ona zastąpi Alexa na stanowisku dyrektora finansowego i jeśli masz jakieś wątpliwości, co do waszej wzajemnej współpracy, to chciałbym je teraz usłyszeć.
 - Marek, ja nie chcę nigdzie odchodzić. Pracuję tu przecież od dziesięciu lat. Dobrze znam firmę i ludzi. Nie wiem, czy o tym wiesz, ale Alex wykorzystywał mnie do swoich celów. Zastraszał. Nie potrafiłem mu się przeciwstawić. Byłem za słaby. Ula będzie na pewno o niebo lepszym dyrektorem niż on. Od kiedy tu pracuje podziwiam jej kompetencje i wiedzę. Jest mądra i imponuje mi. Na pewno wiesz, że zanim poznała Skibińskiego to ja chciałem się z nią umówić. Nie robiłem tego jednak z własnej woli. To Alex mnie tu przysłał, żebym wyciągnął od niej informacje na temat projektów. Głupio mi teraz, a z drugiej strony cieszę się, że mi wtedy odmówiła. Jeśli chodzi o współpracę z nią, to zapewniam cię, że nie będę robił żadnych trudności.
 - Bardzo się cieszę Adam, że tak podchodzisz do sprawy. Będziesz jej prawą ręką, a ona bardzo na ciebie liczy. Dziękuję ci za tę rozmowę. Na razie nic nikomu nie mów, bo wszystko ogłoszę za chwilę na zebraniu.

Ludzie zaczęli się powoli tłoczyć w niezbyt dużej sali konferencyjnej. Na końcu wszedł Marek z Ulą i stanął u szczytu stołu. Omiótł zebranych wzrokiem i rzekł.
 - Kochani. Zaszło ostatnio trochę zmian w firmie i w związku z tym i ja postanowiłem też coś zmienić. Przede wszystkim jak wiecie Alexandra Febo już nie ma. Na jego miejsce powołuję Urszulę Cieplak, która jest najlepszym ekonomistą i finansistą jakiego znam. Jej prawą ręką, a jednocześnie zastępcą mianuję Adama Turka dotychczasowego, głównego księgowego, którego z kolei miejsce obejmie najstarsza stażem księgowa, Matylda. Wiąże się to z podniesieniem stawek u tych trzech osób. Podnoszę również stawkę Maćkowi Szymczykowi za jego ogromny wkład pracy w prawidłowe działanie szwalni. To wszystko, co miałem wam do przekazania. Możecie wracać do pracy. Sebastiana Olszańskiego proszę o pozostanie jeszcze chwilę podobnie jak wszystkich nominowanych.
Kiedy sala opustoszała zasiedli przy stole. Turek był w szoku. Nie wierzył własnym uszom, że Marek awansował go na zastępcę dyrektora finansowego.
 - Ja bardzo chciałem ci podziękować Marek za to wyróżnienie. Naprawdę nie spodziewałem się tego awansu. Dziękuję ci też za zaufanie i przysięgam, że nigdy go nie zawiodę.
 - Ja to wiem Adam – Marek popatrzył na niego poważnie. – Gdyby było inaczej, na pewno nie zaproponowałbym ci tego stanowiska. Nie chciałem mówić przy wszystkich, ale podwyżka będzie w granicach tysiąca złotych dla każdego z was brutto. Jedynie Ula dostanie pensję w takiej samej wysokości w jakiej pobierał ją Alex. Tu prośba do ciebie Sebastian. Przygotuj mi na jutro wszystkie nominacje i nowe angaże. Chciałbym załatwić to jak najszybciej. Wiecie wszyscy jak dużo pracy mamy. Zbliżają się święta i życzyłbym sobie, żeby ludzie dostali jak najwyższe premie. Zasłużyli. To wszystko. Wracamy do pracy. Aha. I jeszcze jedno. Twój gabinet Adam. Zaadaptujemy na niego ten pusty pokój naprzeciwko gabinetu Uli. Będziecie mieć wspólny sekretariat. To chyba już naprawdę wszystko.

Tydzień później Marek wraz z Ulą i Adamem siedział w dawnym gabinecie Alexa i omawiał wraz z nimi bieżące sprawy. Adam kończył podsumowywać, gdy usłyszeli podniesiony głos Doroty zakazujący komuś wstępu do gabinetu. Drzwi otworzyły się gwałtownie i ujrzeli w nich rozwścieczoną Paulinę i stojącą za nią Dorotę, która wyjąkała przepraszająco.
 - Proszę mi wybaczyć, ale pani Febo nie pozwoliła się zatrzymać.
 - Już dobrze Dorotko – odezwała się Ula. – Poradzimy sobie.
Wściekła jak osa Paulina stanęła na środku pokoju i ujęła się pod boki.
 - Jak śmiałeś?! – wrzasnęła. – Jak śmiałeś oskarżyć Alexa o takie świństwo i dopuścić, żeby zamknięto go w więzieniu, jak najgorszego bandziora?! Nie masz już żadnych hamulców?!
 - Uspokój się! – Marek też nie panował nad nerwami. - Siedzi w ciupie, bo jest bandziorem. Doprowadził niemal do śmierci człowieka. Doprowadził niemal do śmierci Ulę wynajmując oprycha i wciskając mu do łap skopolaminę, żeby ją jej podał. Koniecznie chciał poznać moje plany i jak to miał w zwyczaju, utrudnić mi przez to życie. Bodajby sczezł, a ty – nakierował na nią wskazujący palec – nie zadawszy sobie nawet trudu, żeby poznać prawdę, przychodzisz tutaj i wszczynasz awanturę, że trafił do więzienia? Trafił tam, bo na to zasłużył. Jestem pewien, że wkrótce się o tym przekonasz, jak tylko uda ci się dotrzeć na rozprawę. A teraz bądź tak dobra i opuść gabinet. Nie jesteś już właścicielem tej firmy i nie masz tu nic do szukania. Jeśli nie zrobisz tego dobrowolnie, wezwę ochronę, która cię stąd wyprowadzi.
Aż dygotała z wściekłości. Nikt nigdy tak jej nie upokorzył i to w dodatku przy świadkach. Zaciskając zęby wysyczała.
 - Nie daruję ci tego. Jeszcze mnie popamiętasz. Zemszczę się. Zapłacisz za wszytko i… - Przerwał jej mówiąc już spokojnym głosem.
 - Chciałbym ci tylko uświadomić, że to, co przed chwilą powiedziałaś, to groźby karalne. Jeśli chcesz ze mną wojny, to będziesz ją miała. Zaraz wykonam telefon na policję i zgłoszę ten incydent. Mam w dodatku dwóch świadków, którzy to potwierdzą. Z pewnością Alexowi będzie przyjemniej, gdy dotrzymasz mu towarzystwa w celi. Żegnam – zakończył lodowatym tonem.
Odwróciła się na pięcie i będąc już przy drzwiach rzuciła jeszcze.
 - To nie koniec Marco. Ja tak tego nie zostawię. Zobaczymy co powie na to twój ojciec.
 - Powodzenia i pozdrów go ode mnie – rzucił ironicznie. Odetchnęli, kiedy zamknęły się za nią drzwi. – Przepraszam was za nią. Widocznie dotarły i do Mediolanu te niepomyślne wieści, że zjawiła się tutaj. Nic nie wskóra, bo on jest winien jak diabli.

Zosia, gospodyni Dobrzańskich weszła do salonu, gdzie siedzieli oboje i zaanonsowała.
 - Pani Paulina Febo przyszła. Prosić?
 - Proś, proś. Oczywiście.
Oboje podnieśli się z foteli i po chwili witali się ze swoją byłą synową. Usadowiła się na kanapie i spojrzała na nich z żalem. Nadal była wzburzona tym, w jaki sposób potraktował ją Marek.
 - Nic nie mówiłaś, że przylatujesz do Polski. Gdzie się zatrzymałaś?
 - W „Sobieskim”. Musiałam przylecieć, bo doszły do mnie niepokojące wieści. Jak mogliście dopuścić do tego, żeby zamknięto Alexa w więzieniu? Czy on już nic dla was nie znaczy?
Krzysztof wbił w nią wzrok.
 - My nie mieliśmy nic do gadania. Zresztą nie było nas wtedy w Polsce. Dopiero po powrocie dowiedzieliśmy się, czego się dopuścił. Masz do nas i do Marka niesłuszny żal, bo nie masz pojęcia do czego zdolny jest twój brat. My też nie mieliśmy. Bardzo nas rozczarował. Nie sądziliśmy, że będzie chciał doprowadzić do tego, żeby Markowi nie powiodła się realizacja przedstawionych na zarządzie projektów. Okazało się, że jest chorobliwie zazdrosny o fotel prezesa. Zarówno Marek jak i Ula, która była bardzo zaangażowana w te projekty, działali niezwykle ostrożnie i dyskretnie, bo okazało się, że już wcześniej Alex torpedował działania Marka i knuł przeciwko niemu. Sama dobrze wiesz, że nie znosili się organicznie. Kiedy odchodziłem, prosiłem ich, żeby zaczęli współpracować, bo dobro firmy jest najważniejsze. Marek zaangażował się całym sercem w przeciwieństwie do twojego brata. Jego zamiarem stało się utrącenie wszystkich pomysłów. W tym celu wynajął jakiegoś człowieka, który usiłował uwieść Ulę. Ona nie podejrzewając niczego umówiła się z nim dwukrotnie na randkę i o ile pierwsze spotkanie było bardzo miłe, to drugie okazało się dla niej fatalne w skutkach. Facet najpierw wsypał jej coś do kieliszka, a potem wywiózł na peryferie i tam podał skopolaminę, którą dostał od Alexa. Skopolamina to serum prawdy. Po niej człowiek potrafi wygadać wszystkie tajemnice. Akurat w tym przypadku facet był niecierpliwy i chciał zrobić to zbyt szybko. Zamiast jednej podał jej dwie tabletki. Wystraszył się kiedy zaczęła tracić przytomność. Zachował się o tyle przyzwoicie, że zawiózł ją do szpitala, gdzie mogli jej szybko pomóc. Nigdy nie powiązalibyśmy tej sytuacji z Alexem, gdyby Marek przez przypadek nie usłyszał i nie nagrał rozmowy jego z Turkiem. To podczas niej przyznał się do wynajęcia tego faceta. To bezsporny dowód Paulinko, a z dowodami się nie dyskutuje. Jak więc widzisz Alex nie jest człowiekiem bez skazy. Nie mamy pojęcia jaką karę mu zasądzą, ale ja nie chcę go już więcej widzieć. Albo więc odda ci z powrotem swoje udziały, albo odsprzeda je nam. Musicie zadecydować.
 - Można się z nim zobaczyć?
 - W zasadzie nie, bo do rozprawy nie ma wizyt, ale mam pewne znajomości i mogę to załatwić. Ze mną nie chciał rozmawiać, więc może tobie coś powie.
 - Dziękuję Krzysztofie. Będę wdzięczna, jeśli to załatwisz. Zadzwonię jutro wieczorem. Może będzie już coś wiadomo.

Głośny szczęk przekręcanego w zamku klucza wyrwał go z zadumy.
 - Wstawaj Febo. Masz gościa szczęściarzu. Jakaś niezła laska do ciebie – usłyszał głos strażnika. Zwlókł się z więziennej pryczy i bez protestu pozwolił się skuć. W sali odwiedzin zastał Paulinę. Podniosła się z krzesła i uściskała go mocno.
 - Jak się czujesz fratello? Schudłeś. Mizernie wyglądasz. Usiądź – wskazała mu krzesło. – Musimy porozmawiać.
 - Skąd się tu wzięłaś? – spytał cicho. – Jak się dowiedziałaś?
 - Od Pshemko. Zadzwonił do mnie tuż po twoim aresztowaniu. Spakowałam się i natychmiast przyjechałam.
 - Sama? A Fabio?
 - Musi pilnować interesu. Nie mógł wyjechać. Byłam u Dobrzańskich. Opowiedzieli mi jak do tego doszło. Naprawdę nie wiem, co sobie obiecywałeś wynajmując tego narcystycznego idiotę. Już wtedy, gdy śledził Marka w ogóle się nie sprawdził. To patałach. Jak mogłeś mu zlecić takie zadanie? Omal nie uśmiercił tej Cieplak.
 - Wiem, wiem… Zjechałem go za tę głupotę.
Paulina pokręciła głową.
 - Myślałam, że masz więcej rozumu. Teraz i tak za późno na cokolwiek. Krzysztof nie chce cię już w firmie. Zaproponował, żebyś oddał mi udziały lub sprzedał im. Powiedział, że w życiu się nie spodziewał, że dożyje takiej hańby i że nasi rodzice przekręcają się w grobie, bo zawsze byli uczciwi i bardzo solidni jako wspólnicy a ty zawiodłeś pod tym względem na całej linii. Ja nie chcę tych udziałów Alex. Już dość wstydu sobie narobiłam pokazując się w firmie i robiąc awanturę Markowi. Skoro tak bardzo chcą, sprzedajmy im je. Firma stoi bardzo dobrze i możemy wziąć za nie naprawdę sporo pieniędzy. Założę ci lokatę i przeleję na nią wszystkie. Zanim stąd wyjdziesz twoje konto wzbogaci się o niezły procent od tej sumy. Będziesz wtedy mógł pomyśleć o założeniu swojego własnego biznesu. Może z Fabio połączycie siły? Mam tylko nadzieję, że wyrok nie będzie zbyt surowy. Masz już adwokata? – Prychnął ironicznie.
 - Przysłali jakiegoś mydłka z urzędu, ale nie zgodziłem się na niego.
 - Ja załatwię najlepszego w Warszawie. O to się nie martw. To co robimy z tymi udziałami?
 - Sprzedajemy. Ja też nie chcę mieć już nic wspólnego z Dobrzańskimi. Nie przypuszczałem, że będę się musiał pozbyć mojej części, ale teraz myślę, że tak będzie najlepiej.
Paulina podniosła się z krzesła.
 - W takim razie idę działać. Jutro przyślę adwokata. Napisz pełnomocnictwo na mnie, a ja odbiorę je od niego i potwierdzę u notariusza. Aha. I jeszcze jedna rzecz, o której chciałam ci powiedzieć. Junior szybko działa. Na twoje miejsce awansował tę Cieplak a jej zastępcą jest Turek.
Spojrzał na nią zaskoczony.
 - Turek? Ten głupek? On zawsze wie jak się ustawić w zależności od tego jak wiatr wieje. Zresztą nie ważne. Co mnie może to obchodzić? Niech robią, co chcą.
 - Do zobaczenia bracie. Trzymaj się i bądź dobrej myśli.

Już na tydzień przed wigilią wpadli w wir świątecznych przygotowań. Niemal codziennie zwozili zakupy i do Uli i do jego domu. Wprawdzie i tak on ten dzień spędzał z rodzicami, ale ojciec nagabywał go już od jakiegoś czasu, że chce pogadać na temat udziałów Febo, więc postanowił, że w drugi dzień świąt przyjedzie, żeby o tym porozmawiać. Ula też została zaproszona. Jako dyrektor finansowy firmy ona również musiała zająć stanowisko w tej sprawie.
Marek dał ludziom wolne aż do sylwestra. Sam chciał też spędzić z Ulą trochę wolnego czasu, bo nie mieli go dla siebie zbyt wiele. W drugie święto podjechali pod dom seniorów i przywitawszy się z otwierającą im drzwi Zosią pomaszerowali wprost do salonu. Po świątecznych życzeniach złożonych przez Ulę rozsiedli się wszyscy w wygodnych fotelach. Zosia przyniosła kawę i różnego rodzaju ciasta. Kiedy zniknęła im z oczu Krzysztof zagaił.
 - Znacie już decyzję obojga Febo. Paulina nie chce tych udziałów i tylko dlatego Alex zdecydował się je odsprzedać. Niestety zażądali tyle, że nie wiem, czy damy radę udźwignąć ciężar tych kosztów.
 - A ile chcą?
 - Dwadzieścia milionów – Krzysztof z ciężkim sercem wyjawił tę sumę i poluzował krawat. – Nie mam pojęcia skąd weźmiemy takie pieniądze. Nasze oszczędności, to zaledwie jedna czwarta tej sumy. I tu prośba do ciebie Uleńko. Po nowym roku rozeznaj finanse firmy. Sprawdź, czy uda się wygospodarować jakieś wolne środki na ten cel i na czym moglibyśmy zaoszczędzić. To podłe żądać od nas tak wysokiej ceny za udziały. Musielibyśmy chyba sprzedać połowę szwalni i sklepów Jednak z drugiej strony pomyślałem, że warto zapłacić im nawet tyle, byle by pozbyć się ich z firmy raz na zawsze. Wtedy nikt ci nie będzie rzucał kłód pod nogi i wreszcie będziesz mógł pracować spokojnie i wdrażać wasze pomysły.
Przez chwilę zamilkli, jakby przetrawiali w głowach tę trudną do wyobrażenia kwotę. Wreszcie odezwała się Ula.
 - Może nie będzie tak tragicznie. Dzięki Maćkowi szwalnie bardzo zwiększyły obroty. Poza tym butiki w tym przedświątecznym okresie też sporo zarobiły. Mamy przecież jeszcze sprzedaż przez internet. Magazyny pustoszeją z dnia na dzień, bo obniżyliśmy ceny tych niesprzedanych kolekcji o trzydzieści procent i okazało się, że jest sporo chętnych na dzieła Pshemko w bardziej przystępnych cenach. Jeśli i to będzie za mało weźmiemy jakiś korzystny kredyt. Firma jest wypłacalna i żaden bank na pewno nam nie odmówi. Ja zorientuję się jakie mają oferty i wybiorę tę najkorzystniejszą. Rzecz jasna najlepiej by było, gdyby ten kredyt był jak najniższy, ale o tym jaka będzie ewentualnie jego wysokość będę wiedzieć w pierwszym tygodniu stycznia. Można jeszcze wykorzystać jedną opcję, a mianowicie sprzedać niewielki procent akcji pracownikom. Nie wiem tylko jak państwo zapatrujecie się na taką możliwość. Policzyłabym w jakiej wysokości mieliby zapłacić za na przykład jeden pakiet, czyli pięć akcji. Może cena byłaby dla nich do przyjęcia i znaleźliby się chętni.
 - Szczerze powiedziawszy wolałbym, żeby firma została w rodzinie, ale jeśli nie uzbieramy wystarczającej kwoty, to wtedy weźmiemy tę sugestię pod uwagę. Najpierw spróbujmy zatrzymać wszystkie udziały.
 - Dobrze. Czyli, jak zrozumiałam muszę szukać jeszcze wolnych piętnastu milionów?
 - Trzynastu – odezwał się milczący dotąd Marek. – Mam dwa miliony oszczędności. Byłoby więcej, ale zainwestowałem w dom i wolałbym się go nie pozbywać.
 - A może ja mogłabym sprzedać jakieś precjoza? Jak myślisz Krzysiu? Trochę tego się uzbierało przez lata – spytała Helena.
 - Nie, nie mamo. To już naprawdę będzie ostateczność – zaprotestował Marek. – Niech najpierw Ula wyliczy wszystko dokładnie i zobaczymy ile nam jeszcze brakuje. Wtedy będziemy się martwić.

Wracali do Rysiowa w milczeniu. Marek co chwila zerkał na Ulę i niemal widział oczami wyobraźni obracające się w jej głowie trybiki. Ona już myślała o oszczędnościach i w jaki sposób uzbierać tę trudną do pojęcia sumę. Ujął jej dłoń i przycisnął do ust wyrywając ją tym gestem z zamyślenia.
 - Jesteś taka milcząca kochanie. Wiem, że już zaczęłaś myśleć o tym jak uzbierać te pieniądze, ale mamy jeszcze kilka dni dla siebie i nie chciałbym, żeby minęły na rozmyślaniach o tym. Będziemy się martwić po nowym roku. Teraz bądź ze mną i nie uciekaj mi w świat cyferek.
Uśmiechnęła się do niego łagodnie.
 - Nie uciekam. Tak tylko sobie rozmyślałam.
 - Jest jeszcze dość wcześnie. Pojedziemy do mnie. Napijemy się dobrego wina, posłuchamy kolęd a potem to ja przyrządzę kolację. Zgadzasz się? Wieczorem odprowadzę cię do domu, choć najchętniej zatrzymałbym cię u siebie na zawsze.
Zarumieniła się słysząc te słowa.
 - A ty tylko o jednym… - roześmiał się głośno.
 - Czy to moja wina, że kocham cię jak wariat i pragnę jak wariat? To jak będzie? Zgadzasz się?
 - Chyba nie za bardzo wiem jak odmówić tej prośbie. – Kolejny raz ucałował jej dłoń.
 - Uwielbiam cię.
Po tej wymianie zdań skupił się na drodze. Padał śnieg i nie mógł jechać zbyt szybko. Zjechał z głównej trasy i po chwili mijał pierwsze zabudowania Rysiowa. 




ROZDZIAŁ 9


W poniedziałek u Uli w gabinecie odbywała się prawdziwa burza mózgów. Siedziała wraz z Adamem i Matyldą i wyłuszczała im w czym rzecz. Poprosiła ich o dostarczenie wszystkich materiałów, które w jakikolwiek sposób pozwoliłyby prześledzić zyski i straty firmy w okresie ostatnich miesięcy i na ewentualne wygenerowanie jakiś oszczędności.
 - Pan Krzysztof koniecznie chce spłacić Febo. Będzie ciężko, bo za swoje udziały zażądali horrendalną cenę dwudziestu milionów złotych. My mamy za zadanie znaleźć trzynaście. Postarajcie się. Ty Adam weź pod lupę butiki, a ty Matyldo wszystkie wydatki tu w firmie i magazynach. Ja zajmę się szwalniami. Pshemko w ogóle nie bierzcie pod uwagę. Nie możemy oszczędzać na materiałach, bo on nigdy się na to nie zgodzi. Zresztą tu akurat go popieram, bo firma z pewnością utraciłaby dobrą markę, gdybyśmy zaczęli szyć z gorszej jakości tkanin. Wróćcie teraz do siebie. Mam nadzieję, że do trzynastej podrzucicie mi jakieś rozsądne rozwiązania.
Po południu spotkali się ponownie. Adam był dobrej myśli.
 - Jak podliczyłem całą sprzedaż ze wszystkich sklepów to złapałem się za głowę. Muszę przyznać, że Maciek to łebski gość. Dzięki temu, że tak skrupulatnie pilnuje płynności dostaw mamy imponujące zyski. Potrąciłem od nich koszty transportu i jakbym nie liczył wychodzi osiem milionów bez stu tysięcy.
Ula otworzyła usta ze zdumienia.
 - Mówisz poważnie? W życiu nie spodziewałabym się takich utargów. – Adam uśmiechnął się.
 - To trzydzieści pięć sklepów Ula rozsianych po całym kraju plus wynajmowane powierzchnie do sprzedaży. Odkąd Maciek u nas pracuje jest bardzo mało zwrotów, a co najważniejsze, nie ma reklamacji. To dlatego, że tak bardzo naciska na dyrektorów szwalni i ciągle przypomina o jakości szycia. Poza tym za zgodą Marka zainwestowaliście w reklamę w każdym ze sklepów i w mediach. To też przyniosło spodziewane rezultaty. Klientki aż piszczą z radości, gdy uda im się znaleźć coś wyjątkowego.
Ula pokręciła z niedowierzaniem głową.
 - To świetne wiadomości Adam. Naprawdę martwiłam się, że nie zdołamy zebrać tak ogromnej sumy. A co u ciebie Matyldo?
 - Ja nie doliczyłam się aż tak wielu oszczędności jak Adam, ale też się coś znajdzie. Wzięłam pod lupę sprzedaż internetową i na czysto mamy z niej półtora miliona. To się ciągle zmienia, bo klientów jest sporo. Poza tym wpadłam na pomysł, który być może nie przyniesie od razu oszczędności, ale w dalszej perspektywie na pewno. Rzecz dotyczy rozmów telefonicznych. Płacimy za nie krocie. Pomyślałam, że trzeba przychodzące bilingi rozdzielić na poszczególne działy. Wszystkie rozmowy prywatne byłyby odpłatne. One w konsekwencji stanowią niemal pięćdziesiąt procent wszystkich połączeń. Najwięcej ma ich Kubasińska, ale takich jak ona mamy w firmie wielu. Załatwiają swoje prywatne sprawy ze służbowych telefonów. To musi się zmienić i przyniesie na pewno realne oszczędności. Moglibyśmy też zaoszczędzić na papierze do xero, ale to byłyby niewielkie kwoty, chociaż marnujemy go całkiem sporo. Poza tym hotel dla modelek. Naprawdę nie wiem, po co partycypujemy w kosztach wynajmu. Wszystkie modelki mieszkają w Warszawie i nie potrzebują korzystać z pokoi hotelowych. Wiem, że czasem zatrzymują się w nim nasi kontrahenci, ale jak świat światem nie słyszałam, żeby jakakolwiek firma pokrywała koszty ich pobytu, a my właśnie to robimy. Nawet jeśli przyjadą do nas jacyś naprawdę ważni goście, to na pewno Marek zamówi bardziej ekskluzywny hotel niż ten. Roczny zysk byłby w granicach stu pięćdziesięciu tysięcy. To kwota szacunkowa, bo do tej pory nie prowadziliśmy żadnej ewidencji korzystających z hotelu osób.
 - Myślę, że na papierze nie ugramy za wiele, ale telefony i hotel, to świetny pomysł. Sama często zżymałam się, gdy słyszałam Violę paplającą o głupotach przez służbowy telefon. Te opłaty wprowadzimy na pewno. Ja przeanalizowałam sytuację w szwalniach. Maciek dobrze wszystkiego pilnuje, choć trochę można by zaoszczędzić na dodatkach pasmanteryjnych. Trzeba koniecznie znaleźć tańsze hurtownie. Te, z których korzystamy teraz zdzierają z nas strasznie. Zajmę się tym jeszcze w tym tygodniu. Dobrze moi kochani. Reasumując mamy około dziewięciu i pół miliona. Przyjrzę się jeszcze ofertom bankowym. Być może uda się pozyskać jakiś niskooprocentowany kredyt, który załatwi sprawę do końca. Bardzo wam dziękuję za już i proszę o każdy sygnał w tej sprawie. Mamy miesiąc, żeby zebrać potrzebną kwotę. To na razie tyle.
Po ich wyjściu idąc za ciosem zasiadła do komputera i napisała zarządzenie w sprawie telefonów. Wydrukowała je i poszła do Marka. On jako prezes musiał wyrazić zgodę na ten rodzaj oszczędności i podpisać dokument. Nie oponował. Śmiał się tylko, gdy wyobraził sobie minę Violetty, kiedy go przeczyta.
 - Ula, ona będzie załamana, bo nic tak dobrze jej nie wychodzi jak paplanie przez telefon. Może akurat dla niej będzie to coś pozytywnego i wreszcie zajmie się robotą.
Po wyjściu od Marka poprosiła Dorotę o powielenie zarządzenia w kilku egzemplarzach i rozwieszenie go na tablicach informacyjnych. Jak przewidywał Marek jego sekretarka była śmiertelnie oburzona. Dorwała Ulę w pomieszczeniu socjalnym i wyraziła głośno swoje niezadowolenie.
 - Czytałaś Ulka to zarządzenie?! Świat się przekręca! To już nawet zadzwonić nie będzie można, bo zedrą z ciebie ostatnią złotówkę.
Ula słuchała jej ze stoickim spokojem.
 - Viola – rzekła – a czy ty chciałabyś płacić ze swoich pieniędzy za czyjeś gadanie przez telefon?
 -  Za kogoś? A z jakiej racji?
 - No właśnie. A za twoje rozmowy do tej pory płaciła firma. Sama mówisz, że to nie w porządku. Zarządzenie nie zabrania wykonywać rozmów prywatnych, ale ich koszty każdy będzie pokrywał ze swojej kieszeni. Nie uważasz, że tak jest uczciwie?
Kubasińska miała niewyraźną minę. W końcu rzuciła niepewnie.
 - No tak… Chyba masz rację…
 - Na pewno mam Viola. Muszę iść, a ty zacznij oszczędzać na tych połączeniach i korzystaj ze swojej komórki. Na razie.

Tuż przed siedemnastą wpadł do niej Marek. Oderwała oczy od komputera i zawiesiła na nim swój zmęczony wzrok. Uśmiechnęła się blado.
 - Już skończyłeś?
Podszedł do niej i cmoknął ją w policzek.
 - Ty też już powinnaś. Wyglądasz na zmęczoną. Chodź. Dokończysz jutro. Jadłaś coś w ogóle dzisiaj? – Strapiona spojrzała na niego.
 - Zapomniałam…
 - Ula, to naprawdę niedopuszczalne. Praca pracą, ale jeść też trzeba. Zabieram cię do Baccaro. Zjemy coś smacznego i zrelaksujemy się trochę.
Pomógł jej się ubrać i objąwszy ją ramieniem poprowadził do windy.
Siedzieli przy stolikach i jedząc rozmawiali cicho.
 - Sporo dzisiaj zrobiłam przy wydatnym udziale Adama i Matyldy. Czy wiesz, że same butiki dadzą nam prawie osiem milionów? Matylda przyjrzała się sprzedaży internetowej i twierdzi, że z niej będzie jakieś półtora. Do tego dochodzą pieniądze zaoszczędzone za wynajem hotelu dla modelek i za te telefony. Być może uda się jeszcze pozyskać trochę pieniędzy za dodatki. Znalazłam kilka hurtowni znacznie tańszych od tych, z których korzystamy. Trzeba będzie pojechać i przyjrzeć się ofercie. Jednak na dzień dzisiejszy z całą pewnością mogę powiedzieć, że uzbierałam dziewięć i pół miliona i tyle zabezpieczyłam. Pozostaje do zdobycia jeszcze trzy i pół. Jutro przejrzę, co oferują banki. Na pewno nie będziemy brać kredytu w obcej walucie. To zbyt ryzykowne. Pamiętasz, co się działo z kredytami wziętymi we frankach szwajcarskich? Ich oprocentowanie bardzo wzrosło a ludzie płacili niebotyczne raty. Firma nie może sobie na to pozwolić. Generalnie stoimy dobrze i raczej nie mam obaw, że jak weźmiemy z firmowej kasy te pieniądze załoga pójdzie bez wypłat. To nam nie grozi.
Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
 - Jestem taki z ciebie dumny. Dokonujesz cudów kochanie. Wiedziałem, że świetnie sobie poradzisz na tym stanowisku. Jeszcze dzisiaj zadzwonię do ojca i przekażę mu dobre nowiny. Chciał, żeby go informować na bieżąco. Mam nadzieję, że jak dopisze ci szczęście, to i kredyt załatwisz na dogodnych warunkach spłaty.
 - Nie martw się. Na pewno nie pójdę na żywioł i wszystkie oferty bardzo dokładnie przeanalizuję. Będzie dobrze.

Do końca stycznia udało jej się pozyskać jeszcze pięćset dodatkowych tysięcy. Jednocześnie finalizowali umowę z bankiem. Stanęło na kredycie w wysokości trzech milionów. Był korzystny dla nich i w porównaniu z innymi bankami niskooprocentowany. Jej działania zmierzające do zebrania potrzebnej kwoty i jej wielka determinacja wzbudziły niekłamany podziw u seniorów Dobrzańskich.
 - To niezwykła dziewczyna Helenko – mówił Krzysztof do żony. – Do końca życia będę jej wdzięczny za to, co dla nas zrobiła. Teraz muszę przyznać rację Markowi. Pamiętasz tę parapetówkę u niego w domu i te wspaniałe potrawy, jakie wtedy przygotowała Ula? Podziwiałem jej talent kulinarny, a Marek dowiedziawszy się jakie ma wykształcenie bardzo obstawał, żeby zatrudnić ją w firmie. Miał rację, a my wielkie szczęście. Ona i Maciek to dwa cenne nabytki. Bez ich wielkiego zaangażowania i talentu do ekonomii wątpię, czy udałoby nam się spłacić Febo. Umówiłem się z Pauliną na piątego lutego. Poprosiłem też o obecność naszego prawnika. Ma przygotować akt notarialny. Wreszcie sfinalizujemy tą sprawę, która przez tyle czasu spędzała mi sen z powiek.

Pojawienie się Pauliny w firmie wywołało sporą sensację wśród załogi, bo nikt nie sądził, że będzie miał jeszcze okazję ją widzieć. Wyszła z windy na piątym piętrze uwieszona na ramieniu przystojnego Włocha. Podeszła do recepcji i przywitawszy się z Anią zapytała, czy Dobrzańscy już są.
 - Są już od godziny i czekają na was w konferencyjnej.
Na ich widok podnieśli się z miejsc wszyscy. Przywitali się ogólnym „dzień dobry” i zajęli miejsca. Paulina obrzuciła Ulę i Marka pogardliwym spojrzeniem. Musiała przyznać, że panna Cieplak znacznie wypiękniała i gdyby ona nadal była żoną Marka, miałaby uzasadnione powody do zazdrości.
 - Nie uważasz Krzysztof, – zwróciła się do Dobrzańskiego – że jest nas tu trochę za dużo? Nie sądzę, żeby obecność panny Cieplak była konieczna przy negocjacjach. – Marek posłał jej zjadliwy uśmiech.
 - Obecność Uli jest tu wręcz niezbędna – wysyczał. – Jest naszym dyrektorem finansowym i to głównie dzięki niej dostaniesz tyle za udziały ile zażądałaś. Równie dobrze mógłbym się przyczepić do obecności Fabia, który w żaden sposób nie jest związany z firmą i nie ma z nią żadnych interesów. Spuść więc z tonu i posłuchaj spokojnie, co mamy ci do przekazania.
Aż się w niej zagotowało. Zacisnęła z wściekłości zęby i nie odezwała się już więcej.
Prawnik przystąpił do odczytania aktu notarialnego. Oprócz wymienionej kwoty za udziały było w nim też zastrzeżenie o odstąpieniu od innych roszczeń wobec firmy. Okazało się, że napisane było nieco na wyrost, bo panna Febo nie miała żadnych. Chciała jak najprędzej stąd wyjść i nie katować się więcej drażniącym ją widokiem Marka i tej Cieplak. Wysłuchała słów prawnika i wyciągnęła z torebki jakieś dokumenty.
 - Tu mam pełnomocnictwo Alexa, które upoważnia mnie do występowania w jego imieniu we wszystkich sprawach jego dotyczących. Jest również numer konta, na które ma być dokonany przelew pieniędzy, a tu zrzeczenie się pięćdziesięciu procent naszych udziałów i akt własności ich dotyczący. Myślę, że to wystarczające dokumenty do zawarcia transakcji.
 - Jak najbardziej – Krzysztof odebrał od niej plik papierów.
 - Chciałabym również być świadkiem przelania pieniędzy na konto po podpisaniu przeze mnie aktu.
Dobrzański senior popatrzył na nią z politowaniem.
 - Nie sądziłem, że jesteś aż tak nieufna wobec nas. Czy kiedykolwiek zawiedliśmy twoje zaufanie? Obawiam się, że było raczej odwrotnie, ale skoro sobie życzysz, podpiszmy ten akt i przekażmy te pieniądze. Marek – zwrócił się do syna – podpisz jako właściciel. W końcu to ty masz drugą połowę udziałów.
Bez zwłoki złożył zamaszysty podpis na dokumencie. Po nim uczyniła to Paulina. Przez internet dokonał wpłaty na konto, które podała.
 - To wszystko – spojrzał na nią poważnie. – Mam nadzieję, że już nigdy obecność twoja jak i twojego brata nie zakłóci spokoju w tej firmie.
Prychnęła pogardliwie.
 - Nie obawiaj się. To ostatnie miejsce, do którego chcielibyśmy wracać. Nie jesteśmy sentymentalni – podniosła się z krzesła a wraz z nią Fabio. Zadarła dumnie nos do góry, rzuciła jeszcze – żegnajcie – i wymaszerowała z sali.
Krzysztof i Marek odetchnęli głośno. Poczuli wreszcie ulgę. Krzysztof zwrócił się do prawnika.
 - Możemy kontynuować – Marek spojrzał na niego zaskoczony.
 - Co kontynuować? Myślałem, że załatwiliśmy już wszystko?
 - Nie wszystko synu, bo mamy wraz z mamą pewną propozycję odnośnie tych udziałów po Febo. My zatrzymamy trzydzieści procent. Pozostałe dwadzieścia chcemy podzielić między ciebie i Ulę. - Ta ostatnia gwałtownie podniosła głowę i wytrzeszczyła oczy.
 - Dla mnie? Udziały? Ja nie mogę ich przyjąć – zaprotestowała żarliwie. - Sam pan mówił, że to firma rodzinna, a ja nie jestem członkiem rodziny. To by było nieuczciwe z mojej strony zabierać coś, co należy wyłącznie do was. Nie zgadzam się.
Krzysztof podszedł do niej i po ojcowsku pogładził ją po głowie.
 - Nie protestuj dziecko. Nikt tak jak ty nie zasłużył sobie na te udziały. To będzie zaledwie dziesięć procent. Poza tym wiemy, że się kochacie i Marek poza tobą świata nie widzi. Mamy także pewność, że wcześniej czy później wejdziesz do tej rodziny jako żona naszego syna. Nie obruszaj się więc i nie buntuj, bo akt notarialny jest już sporządzony, a ty musisz go tylko podpisać.
Z rozpaczą spojrzała na Marka szukając u niego ratunku, ale on uśmiechał się do niej najpiękniej jak tylko potrafił. Pociekły jej łzy. Była wzruszona.
 - Zgódź się kochanie. Ja popieram w tym pomyśle ojca, bo wiem, że ma absolutną rację. To dopiero początek. Kiedyś to wszystko będziemy dzielić wspólnie – przytulił ją mocno i starł jej z policzków łzy.
 - Dziękuję panie Krzysztofie – wyszeptała. – To dla mnie ogromne zaskoczenie, ale też wielki zaszczyt i zobowiązanie. Przysięgam nigdy nie zawieść pokładanego we mnie zaufania.
 - Ja to wiem moje dziecko. Przecież nie raz dałaś nam dowody wielkiej lojalności wobec firmy i poświęcenia się dla niej. Podpisujmy.

Był początek maja. Ciepłe dni częściej pozwalały na złapanie oddechu od ciężkiej pracy, choć tej było teraz mnóstwo, bo przygotowywali pokaz wiosenno-letniej kolekcji. Upór i konsekwencja Uli spowodowały, że firma prosperowała znakomicie. Nie mieli problemu ze spłatą comiesięcznych, wcale nie niskich rat. Pomysły Matyldy sprawdziły się i zaczęły przynosić realne korzyści. Rachunki telefoniczne ewidentnie zmalały, a z hotelem nie przedłużyli już umowy. Violetta i jej podobni nie tracili już czasu na jałowe, prywatne pogaduszki. Marek był zadowolony, bo wreszcie jego sekretarka chyba z nudów zajęła się rzetelną robotą.
Ciągle czekali na wezwanie na rozprawę. To oczekiwanie przeciągało się, co trochę drażniło Marka, bo to była już ostatnia rzecz, która łączyła go z dawnym wspólnikiem. Mimo wszystko starał się jak najrzadziej o tym myśleć, żeby się nie irytować.
Ula była nadal najważniejszą osobą w jego życiu i to głównie na niej się skupiał. Po pracy lubili chodzić do parku i przesiadywać w pobliżu urokliwego stawu, w którym pluskały się pstrokate kaczki. Ten park dawał oddech, przynosił ukojenie i spokój, którego tak bardzo potrzebowali. Podczas jednego z takich słonecznych dni siedząc na ławce i obejmując ją ramieniem powiedział.
 - Zamieszkaj ze mną Ula.
Zaskoczył ją. Przecież i tak większość czasu spędzali razem. Niejednokrotnie odprowadzał ją do domu bardzo późnym wieczorem nie mogąc się z nią rozstać. Pogładziła jego dłoń.
 - Marek, przecież ja i tak właściwie mieszkam z tobą. Do domu wracam tylko po to, by przespać noc.
 - No właśnie. A ja tak bardzo bym chciał zasypiać i budzić się przy tobie. Jak tylko skończy się ten młyn z pokazem i sprawa z Febo pobierzemy się. Zrobimy najpierw uroczyste zaręczyny. Takie powinny być, a potem zaczniemy planować ślub. Powiedziałem ci kiedyś tuż po rozstaniu z Pauliną, że kiedy będę się chciał powtórnie ożenić chcę mieć pewność, że kocham moją przyszłą żonę. Ja zyskałem już tę pewność dawno temu. Zyskałem ją wówczas, gdy czuwałem przy tobie w szpitalu. Nie wyobrażam sobie, że miałoby cię nie być u mego boku. Bardzo cię kocham. Porozmawiaj z tatą. Może nie będzie miał nic przeciwko temu.
 - No dobrze…, porozmawiam. Jakie to szczęście, że masz dom tak blisko. W każdej chwili mogę u nich być i pomóc w razie potrzeby. Może nie będzie miał mi za złe…? – Przytulił usta do jej skroni.
 - Tata, to mądry człowiek. Jestem pewien, że się zgodzi. Wracajmy Ula. Późno się zrobiło – podniósł się z ławki i pociągnął ją za sobą. Przytuliwszy ją do swego boku powędrował w kierunku bramy.



ROZDZIAŁ 10
ostatni


Wbrew jej obawom rozmowa z ojcem przebiegła bezboleśnie. Nie oponował a wręcz poparł ten pomysł.
 - Jesteś dorosła córcia i masz prawo układać sobie życie po swojemu. Ja nie będę się sprzeciwiał. Poza tym Marek mieszka blisko i zawsze możecie tu zaglądać. Nie będzie tragedii. Betti się ucieszy, bo od dawna ma chrapkę na twój pokój – uśmiechnął się widząc zaskoczoną minę Uli. – Myślałaś pewnie, że będę miał coś przeciwko tej przeprowadzce, prawda?
Odwzajemniła uśmiech i podeszła do ojca przytulając się do niego.
 - Prawda, ale cieszę się, że tak podchodzisz do tego. Marek bardzo nalegał, a ja nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Nie chciałam decydować o tym sama. Obiecaj mi też, że jak tylko będzie się coś złego działo natychmiast mnie zawiadomisz, choć pewnie ja i tak będę tu wpadać każdego dnia.
 - O nic się nie martw. Na pewno sobie poradzimy. Pewnie głodna jesteś, co? Zaraz przygrzeję zupę.
 - Nie, nie. Byliśmy z Markiem na obiedzie. Nie będę nic jeść. Pójdę do siebie.
Przebrała się w wygodniejsze ubranie i przysiadła na łóżku. – Zaczynam nowe życie – pomyślała. – Nowe życie z Markiem. To, co do nie tak dawna wydawało jej się zupełnie niemożliwe, teraz zaczęło się spełniać i przybierać realne kształty. Było takie budujące, obiecujące i tak bardzo optymistyczne. On był dla niej całym światem. Uśmiechnęła się pod nosem. – Mam nadzieję, że ja dla niego też. Przecież tyle razy mnie o tym zapewniał. Ta miłość to najlepsza rzecz jaka przytrafiła mi się w życiu. Jesteś szczęściarą Ula. Wielką szczęściarą.
Z tych rozmyślań wyrwał ją dźwięk przychodzącego sms-a. Zerknęła na wyświetlacz i odczytała szybko. „Mogę zadzwonić? Nie wiem, czy już się położyłaś, czy nie. Mam nadzieję, że jednak nie. Chciałbym porozmawiać.” Szybko wybrała numer Marka a on odebrał już po pierwszym sygnale. Widocznie czekał na jej odpowiedź.
 - I co skarbie? Rozmawiałaś z tatą?
 - Rozmawiałam. Zgodził się bez problemu.
 - A mówiłem, że to mądry człowiek? To kiedy się przeprowadzisz?
 - Ależ jesteś w gorącej wodzie kąpany! Załatwimy to w weekend. Wtedy jest dużo wolnego czasu, dobrze?
 - Już nie mogę się doczekać. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. To dla mnie wspaniała nowina. Jutro jedziesz ze mną czy z Maćkiem?
 - Z Maćkiem. Muszę z nim pogadać. Był w tych hurtowniach z pasmanterią i ciekawa jestem, czy coś załatwił.
 - No dobrze, w takim razie do jutra. Śpij dobrze i śnij o mnie. Kocham cię.

W sobotę nie mógł już dospać. Zerwał się o szóstej rano i uprzytomniwszy sobie, że to naprawdę mordercza pora i Ula z pewnością jeszcze śpi, przystopował nieco. Z grubsza ogarnął parter domu i punktualnie o ósmej zadzwonił do drzwi Cieplaków. Otworzyła mu Betti jeszcze zaspana i w piżamie.
 - Cześć Betti – powiedział niemal szeptem. – Obudziłem was?
Mała potarła piąstkami zaspane oczy i pokręciła głową.
 - Nie. Już wszyscy wstali a ja na końcu. Chodź.
Wszedł do środka i przywitał się z całą rodziną.
 - Przepraszam, że tak wcześnie, ale już nie mogłem dłużej dzisiaj spać. Jestem taki podekscytowany tą przeprowadzką. Jeśli mi pozwolisz Ula, to pomogę ci się spakować.
 - Naprawdę nie trzeba. Przecież nic stąd nie zabieram oprócz ciuchów. Tata ma trochę roboty w garażu i chciał cię prosić o pomoc w przeniesieniu kilku rzeczy. Jasiek też pomoże. Zanim to skończycie ja akurat zdążę się spakować.
Dwie godziny później objąwszy ramieniem swoje szczęście powędrował w kierunku domu ciągnąc za sobą walizkę na kółkach. Pomógł jej się rozpakować a potem wyciągnął ją jeszcze na zakupy, żeby zapełnić lodówkę. Serce rozpierała mu radość. Już nie będzie skazany na samotność w tym wielkim domu, bo ona jest tuż obok na wyciągnięcie ręki a on zrobi wszystko, żeby została tu na zawsze.

Pod koniec czerwca wreszcie doczekali się wezwania na rozprawę. Marek ucieszył się. - Jeszcze tylko przebrniemy przez to i urządzimy zaręczyny – myślał. Pierścionek leżał i czekał już od jakiegoś czasu na ten moment, ukryty w kasetce w jego garderobie. Dziwił się sam sobie. Nigdy w życiu niczego nie planował, bo zawsze robił to za niego ktoś inny. Zaręczyny z Pauliną przygotowywała ona sama. Musiały być z pompą i blichtrem i rzeczywiście wypadły bardzo teatralnie a nawet sztucznie, bo panna Febo zamówiła fotoreporterów z popularnej i poczytnej gazety i mnóstwo gości, których większości nie znał. Podobnie było ze ślubem. Aż się otrząsnął na samą myśl przypominając sobie te tłumy stojące w kolejce, żeby złożyć im życzenia. Wiedział, że ślub z Ulą będzie skromny bez tego całego zadęcia. Ona nie miała takich ciągot jak Paulina. Z natury niezwykle skromna i wstydliwa chyba nie wytrzymałaby presji tylu gości. Teraz to on planował wszystko, nie Ula. Nie naciskała na niego jak Paulina i dlatego mógł spokojnie wszystko załatwić.

W dzień rozprawy stawili się w sądzie punktualnie. Na korytarzu zobaczyli seniorów Dobrzańskich i podeszli do nich witając się. Dostrzegli Paulinę i Fabio stojących na końcu korytarza a także Adama Turka i doktora Dobrowolskiego. Zanim weszli na salę rozpraw mieli okazję zobaczyć Alexa i Skibińskiego, których prowadzono skutych środkiem korytarza, bo oni jako pierwsi mieli zająć należne im miejsce na ławie oskarżonych. Febo omiótł spojrzeniem stojące na korytarzu osoby, ale z jego twarzy nie można było wyczytać żadnych emocji a jedynie chłód i obojętność. Helena pochyliła głowę i szepnęła do Krzysztofa.
 - On źle wygląda Krzysiu. Jest taki wymizerowany. Ten areszt najwyraźniej mu nie służy.
 - Nie lituj się nad nim, – odparł twardo – bo popełnił przestępstwo. Mógł wcześniej pomyśleć o konsekwencjach swoich działań. Chodźmy, już czas.
Rozprawa trwała dość długo z niewielką, półgodzinną przerwą. Alexa oskarżono o podżegnie, przygotowanie i pomocnictwo w dokonaniu czynu zabronionego a Skibińskiego za współudział.
Najpierw zeznawała Ula a po niej doktor Dobrowolski, który opisał stan w jakim była po zażyciu skopolaminy. Zeznawał też Adam Turek, ale jego zeznania były już tylko formalnością, bo potwierdził jedynie autentyczność rozmowy nagranej przez Marka. Ten ostatni naświetlił sytuację w firmie i skłonności swojego wspólnika do szkodzenia jej.
 - To nie jedyny przypadek złej woli pana Febo, – mówił – by zaszkodzić firmie, chociaż jedyny, który o mało nie zakończył się śmiercią mojej ówczesnej asystentki. Niestety wcześniejszych postępków nie mogę udowodnić. Jedyne, co mogę stwierdzić z całą pewnością, to chorobliwe dążenie przez Alexandra Febo do objęcia prezesury a co się z tym wiąże, pozbawienie jej mnie. To permanentne utrudnianie mi pracy, fałszowanie lub wręcz kradzież ważnych dokumentów, przekazywanie nieprawdziwych informacji naszym kontrahentom dotyczących rzekomo niskiej jakości materiałów, z których były szyte kolekcje i wiele innych tego typu działań, które miały mnie pogrążyć zarówno w oczach pracowników jak i w oczach mojego ojca. Czy tak zachowuje się współwłaściciel firmy? Przecież powinno mu tak samo zależeć na niej jak mnie, bo od tego, czy będzie dobrze prosperowała uzależniona jest jego przyszłość i poziom życia, do którego przywykł.
Po zeznaniach Marka sąd ogłosił przerwę a po niej wyrok. Obaj, zarówno Febo jak i Skibiński vel Zuber dostali po dwa lata, czyli najniższy w takim wypadku wymiar kary. Głównie zawdzięczali to swoim obrońcom jak i temu, że ich ofiara przeżyła. Równie dobrze mogli dostać po dwanaście lat. Na poczet kary zaliczono im te kilka miesięcy spędzonych w areszcie.
Marek nie był rozczarowany tym wyrokiem. Nie zależało mu już teraz. Febo sprzedał im swoje udziały i z pewnością nigdy więcej nie będzie musiał go oglądać. Najważniejsze, że jego rywal nie jest już bezkarny jak zapewne wcześniej myślał i poniesie jakąkolwiek karę za to, czego się dopuścił.
Po opuszczeniu gmachu sądu zaprosił rodziców na obiad. To miał być taki miły akcent po tej niezbyt miłej rozprawie. Przy gorących daniach komentowali jeszcze jej przebieg.
 - Paulina nawet nie podeszła, żeby się z nami przywitać – poskarżyła się Helena.
 - Nie przejmuj się mamo. Zarówno ona jak i Alex to taki typ ludzi, którzy nie potrafią być wdzięczni i nie potrafią docenić tego, co dla nich zrobiliście. Gdyby nie zapobiegliwość taty i to, że każdego roku pomnażał ich majątek dzisiaj ich konta świeciłyby pustkami. Ich rodzice pewnie przewracają się w grobie. Gdyby żyli na pewno nie dopuściliby do takiej sytuacji. Niech im będzie. My na szczęście mamy ich z głowy i teraz spokojnie możemy zarządzać firmą. Ale już dość o tym. Ja i Ula chcemy was serdecznie zaprosić na następną sobotę do nas. Będzie też rodzina Uli, którą powinniście poznać. Na pewno miło spędzimy ten czas a i pogoda zapowiada się dobra. Zaprosiliśmy też Maćka i Sebę z Violką.
Krzysztof omiótł ich uważnym spojrzeniem. Przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu.
 - A to jakaś szczególna okazja?
 - No można tak powiedzieć, ale o wszystkim dowiecie się w sobotę, więc nie męcz mnie pytaniami.

Ta sobota nie zaskoczyła jednak wszystkich. Dobrzańscy podejrzewali, że ich jedynak pragnie oświadczyć się Uli, a i Józef tego się domyślał. Jedynymi zdziwionymi byli ich przyjaciele z firmy i mała Betti, która wgramoliwszy się na kolana Marka z uporem właściwym dla dziecka w tym wieku dopytywała się, czy on na pewno będzie jej szwagrem. On nie poprzestał na tej sobocie. Dalej planował. Z Ulą uzgodnił jedynie datę ślubu, wzór zaproszeń i obrączek, świadków i liczbę gości. Nie miał wątpliwości, że ślub odbędzie się w rysiowskim kościele, miejscu, w którym kiedyś połączyli się ze sobą rodzice Uli. Jakie to szczęście, że z Pauliną wziął tylko ślub cywilny. Nie była wierząca i zdecydowanie antyklerykalna. Postawiła go właściwie przed faktem dokonanym i nic nie miał do powiedzenia w tym względzie, bo przecież to ona z wielkim zaangażowaniem załatwiała ten ślub.
Ula była jej kompletnym przeciwieństwem. Ilekroć myślał o niej uśmiech nie schodził mu z twarzy. Był z nią naprawdę szczęśliwy. Wspólne zamieszkanie okazało się strzałem w dziesiątkę. Pozwoliło na lepsze poznanie swoich zalet i wad. Docierali się, a on z każdym dniem bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że pasują do siebie jak dwa elementy układanki. Zdarzały się drobne sprzeczki, ale były tak mało istotne, że nie rzutowały na ich życie. Nie kłócili się. Ula mająca łagodny charakter nie miała do kłótni żadnych skłonności. Z reguły podzielała jego punkt widzenia. On już nie pamiętał tych pełnych napięcia lat spędzonych u boku wiecznie nabuzowanej i wiecznie niezadowolonej Pauliny. Ula wniosła w jego życie ukojenie i spokój.

Pobrali się tuż przed sylwestrem w pewną grudniową sobotę a świadkami ich szczęścia było zaledwie dwadzieścia osób i trochę rysiowskich gapiów a wśród nich nie zabrakło pani Dąbrowskiej, która nadal ubolewała nad tym, że to nie jej syn stoi u boku Uli. Ona odziana w zjawiskową suknię projektu Pshemko przysięgała Markowi przed ołtarzem miłość i wierność. On robił to samo patrząc z wielkim uczuciem w jej lśniące od łez dwa błękitne diamenty.


Minęło od ich ślubu sześć długich lat, a on nadal spoglądał na swoją piękną żonę z żarem w oczach. Było tak jak sobie wymarzył. Spokojnie, szczęśliwie, bez burz i życiowych zawirowań. Obdarowała go trójką wspaniałych dzieci. Najstarszy był Kamil. Miał już pięć lat i do złudzenia przypominał Ulę. Tak jak ona miał piękne, duże, chabrowe oczy i tak jak ona wdzięczne piegi na nosku i policzkach. Po nim odziedziczył tylko te wdzięczne dołeczki. Wszystkie jego dzieci odziedziczyły je po nim. Rok młodsze były bliźniaczki, Kasia i Asia. Obie obdarzone kruczoczarnymi, gęstymi czuprynami, wiecznie uśmiechnięte i figlarne, z oczami jak bezchmurne letnie niebo i z długimi firankami rzęs je okalającymi. Kochał ich wszystkich nad życie. Ula i dzieci nadały mu sens. Śmiało mógł powiedzieć, że jest niewyobrażalnym szczęściarzem, bo spełniło mu się wszystko, o czymś kiedyś marzył.
Nadal mieszkali w Rysiowie. Ula po krótkich urlopach macierzyńskich wracała do pracy a dziećmi zajmowała się niania. Potem, gdy podrosły zapisali je do przedszkola. Tam prowadzał je dziadek Cieplak lub Beatka, która wyrosła na niezwykle rezolutną i odpowiedzialną nastolatkę. Swoich siostrzeńców kochała nieprzytomnie i każdego dnia po powrocie ze szkoły spędzała z nimi mnóstwo czasu. Życie przyhamowało. Kondycja firmy była znakomita. Nie musieli już tak harować jak dwa robocze woły i urabiać się po łokcie.

Marek podjechał właśnie pod dom i pilotem otworzył bramę. Wjechał na podjazd i wysiadłszy z samochodu otworzył Uli drzwi. Po chwili usłyszeli pisk i zobaczyli trójkę swoich pociech wybiegających z domu a za nimi Betti. Dzieciaki przypadły do nich wyciągając ręce. Uściskali je po kolei pytając, czy były grzeczne. Kiwały energicznie głowami i krzyczały, że bardzo grzeczne. Przywitała się i Beatka.
 - Pójdę już. Obrałam ziemniaki i podgrzałam zupę. Obiecałam tacie pomóc w ogrodzie. Do jutra.
Dzieci rozsiadły się na dywanie w salonie z kartkami papieru rysując na nich coś zawzięcie. Wiedziały, że rodzice muszą mieć czas dla siebie, żeby zjeść obiad. Po nim zawsze poświęcali go dla nich. W ciepłe dni, takie jak ten dzisiejszy wychodzili wszyscy do ogrodu. Tam była najlepsza zabawa a to w berka, a to w chowanego. Nie nudzili się nigdy. Gdy zmierzchało, Ula wracała do domu szykując kolację dla wszystkich, a po niej wykąpane i przebrane w piżamy szkraby bez protestu zasypiały w swoich pokojach. Wieczór był tylko dla rodziców. Oni siadali w salonie na kanapie sącząc wino z kieliszków i cicho rozmawiając. Dzisiaj wspominali przeszłość. Marek wyjął z komody ich albumy ze zdjęciami i wolno obracając kartki komentował każde zdjęcie. W pierwszym, który otworzył widniały fotografie z ich ślubu. Westchnął.
 - Nic się nie zmieniłaś kochanie. Byłaś i nadal jesteś zjawiskowo piękna. Nie zmienił cię ani czas, ani te dwie ciąże. Nadal jesteś niesamowicie atrakcyjną kobietą, której wszyscy mi zazdroszczą.
Pogładziła z czułością jego włosy.
 - A tobie posiwiały skronie. Pamiętasz jak leżałam w szpitalu po tym zatruciu skopolaminą? Powiedziałam ci wtedy, że w siwiźnie też ci będzie ładnie. Nie pomyliłam się. Nadal jesteś przystojnym mężczyzną a co najważniejsze, jesteś mój.
Przełożył kilka stron.
 - Spójrz. Tu byłaś w ciąży z Kamilem. Boże jak ja się bałem, gdy zaczęłaś rodzić. Byłem strasznie spanikowany, bo nie wiedziałem, co mam robić. Z Kaśką i Aśką było już lepiej, bo się przygotowałem. Swoją drogą to urodziło się przez te sześć lat całkiem sporo dzieci. U Maćka i Ani dwójka. U Seby i Violi tak samo. Pamiętasz jakie Maciek robił podchody, żeby zdobyć Anię? – roześmiał się głośno. Zawtórowała mu.
 - No. Nawet hiszpańskiego chciał się uczyć. Dobrze, że ona okazała się śmielsza od niego, bo on sam chyba nigdy nie zdobyłby się na to, żeby się oświadczyć. Za każdym razem, gdy miał to zrobić włączał mu się bieg wsteczny. Rodzice dzwonili? – zmieniła temat.
 - Dzwonili. Pojutrze wracają. Muszę wyjechać po nich na lotnisko. Na ich miejscu chyba bym odmówił tej prośbie Alexa i nie poleciałbym do Mediolanu. Oni nadal kochają i jego i Paulinę mimo tych wszystkich złych rzeczy, których od nich doświadczyli. Pamiętasz jak Alex wyszedł z więzienia? Pierwsze co zrobił, to pojechał do nich i przeprosił. Nie bardzo wierzyli wówczas w szczerość jego intencji, ale jednak wybaczyli. Paulina też przeprosiła, a teraz, kiedy już czwarty raz poroniła nie mogli odmówić przyjazdu i wsparcia jej w tych trudnych chwilach. Życie ciężko ją doświadcza. Nie jest już taka młoda i myślę, że nie dane jej będzie zasmakować macierzyństwa. Coś z nią nie tak, skoro każda ciąża kończy się poronieniem. Jakby na to nie spojrzeć, żal mi jej. Patrzę na nasze zdrowe szkraby i nie wyobrażam sobie życia bez nich. Byłoby chyba zbyt ubogie o ich radość, śmiech, nawet marudzenie. Jestem szczęśliwy, że je mamy. Kamil to taki dobry dzieciak. Charakter odziedziczył po tobie skarbie. Jest tak samo łagodny, cierpliwy i wyrozumiały. Ustępuje dziewczynom na każdym kroku. Za to one, to cały ja. Dwa, trudne do okiełznania żywiołki. Bardzo was wszystkich kocham – zakręciły mu się w oczach łzy.
Przytuliła się do niego szepcząc.
 - I my cię bardzo kochamy, bo jesteś najlepszym mężem i najlepszym tatą na świecie.
Przylgnął się do jej warg i pocałował najczulej jak tylko potrafił. Wstał z kanapy i wziąwszy ją na ręce, nie przestając całować wolnym krokiem powędrował do ich sypialni. Na podłodze w salonie zostały tylko otwarte albumy wypełnione zdjęciami ukazującymi ich szczęśliwe i zgodne życie.


K O N I E C



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz