Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 13 grudnia 2015

"JEŚLI KIEDYŚ SIĘ SPOTKAMY…" - rozdział 1,2,3,4,5 ostatni



JEŚLI KIEDYŚ SIĘ SPOTKAMY…


ROZDZIAŁ 1

Świtało. Dzień nie zapowiadał się pogodnie. Ciemne, ołowiane chmury przetaczały się po niebie z dużą prędkością, gnane przez porywisty wiatr. Stała przy oknie z kubkiem gorącej kawy w dłoniach i bezmyślnie obserwowała to, co działo się na zewnątrz. Od dłuższego już czasu miała kłopoty ze snem. Od czasu, gdy zmuszona przez okoliczności, musiała opuścić rodzinny dom i szukać szczęścia gdzie indziej. Nie znalazła go, a bezsenność nasiliła się jeszcze bardziej, kiedy zmarła Magda. Noc nigdy nie wyglądała jak noc, bo budziła się każdej przynajmniej cztery lub pięć razy. To nie był sen, ale rodzaj jakiejś nerwowej drzemki. Nigdy nie dosypiała do świtu. Zrywała się o czwartej nad ranem, bo widziała kompletny bezsens trwania w łóżku, gdy nie nadchodził sen. Była zmęczona tym ciągłym niedospaniem. Tabletki nie pomagały, a raczej pomagały przez pierwsze dwie godziny od momentu, kiedy przytulała twarz do poduszki.
Poranki zawsze były przygnębiające, a myśli monotematyczne. Nie poszczęściło jej się w życiu. Nie potrafiła go sobie ułożyć tak jakby chciała. Jej ojciec był bardzo rozczarowany. Zawsze marzył o zięciu i o wnukach, a tymczasem nic nie wskazywało na to, że kiedyś tego doczeka. Ona sama nie przypuszczała, że będzie wiodła żywot samotnej kobiety z dala od rodziny i przyjaciół. Los nie obszedł się z nią łaskawie. Miała trzydzieści lat i żadnych perspektyw na ułożenie sobie życia z kimś, kto by ją kochał. Kiedyś już ktoś ją kochał. Tak twierdził. To nie była prawda, a przynajmniej ona tak uważała. Jeśli by ją kochał naprawdę, nigdy nie zrobiłby jej tego wszystkiego.
Zrozpaczona i ciężko rozczarowana wyjechała na Śląsk do Katowic. Uciekła od fałszywej miłości i od firmowych problemów, których rozwiązanie przeważnie spoczywało na jej barkach. Tylko od samej siebie nie udało jej się uciec.
 - Marek… - wyszeptała.
To imię kiedyś znaczyło tak wiele. Znaczyło wszystko. Był jej szefem i wielką miłością. Nie od razu ją odwzajemniał. Nie była atrakcyjna. Jeśli w ogóle ktoś zwracał na nią uwagę, to nie dlatego, że była zjawiskowo piękna, ale właśnie dlatego, że była pokraczna, niezdarna, w wielkich okularach na nosie, aparacie na zębach i zbyt obszernych ciuchach. Nie powodziło jej się dobrze. Jej rodzina żyła bardzo skromnie utrzymując się z jedynego źródła dochodów jakim była niewielka renta taty. Oprócz niej w domu była jeszcze dwójka młodszego rodzeństwa. Jasiek i najmłodsza Beatka.
Kiedy przyjęto ją do pracy w Febo&Dobrzański skakała z radości. Czuła się tak, jakby złapała pana Boga za nogi. Wierzyła, że wreszcie trochę odżyją. Zawsze była osobą bardzo otwartą i szczerą z pogodnym i życzliwym stosunkiem do ludzi. To, jak traktowano ją w firmie sprowadziło ją trochę na ziemię. Tu niewielu było ludzi życzliwych. Spotkała się wręcz z wrogością. Ośmieszano ją i bezustannie drwiono. Tylko Marek stanowił tu wyjątek, chociaż i on na początku pokpiwał z niej. Wyjątek stanowiło też kilka dziewczyn, z którymi zdążyła się zaprzyjaźnić. Marek szybko dostrzegł w niej ogromny potencjał. Odwalała za niego mnóstwo roboty i wielokrotnie ratowała mu skórę. Mimo, iż miał oficjalną narzeczoną zaczął uwodzić ją. Pozwalała na to, bo zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, choć zawsze miała opory. Był przecież człowiekiem zajętym. To nie wróżyło nic dobrego i jak się w niedługim czasie okazało, było jedną, wielką intrygą.
Nie potrafiła mu wybaczyć. Za dużo zobaczyła i usłyszała. Jego związek z narzeczoną rozpadł się w atmosferze wielkiego skandalu. Ona sama odeszła. Usunęła się w cień. Firma zaczęła podupadać i to ona na wielką prośbę Dobrzańskiego seniora wróciła z misją ratunkową. Nie mogła już pracować z Markiem. Nie ufała mu. Nie chciała słuchać jego wyjaśnień, choć serce pękało jej z żalu. Nadal kochała go bardzo. Wtedy była już piękna. Po ciężkich okularach nie został ślad podobnie jak i po aparacie na zębach. Cudu dokonał Pshemko, projektant F&D. Dzięki niemu zaczęła się też ubierać z wyszukanym gustem.
Ciężko pracowała. Jej plan uratowania firmy przed młotkiem licytatora musiał się powieść. Doprowadziła wreszcie do finału. Doprowadziła do pokazu najnowszej kolekcji. Marek miał wyjechać z byłą narzeczoną do Włoch. Nie widział już szansy dla siebie na szczęśliwe życie u boku Uli. Reagowała na niego alergicznie. A jednak tuż przed samym pokazem zadzwoniła do niego i błagała żeby został. Gnał wtedy przez ulice Warszawy na złamanie karku. Musiał koniecznie jej powiedzieć jak bardzo ją kocha. Nieważna była Paulina czekająca na niego na lotnisku. Priorytety były inne. To na tym pokazie wyznał jej, co do niej czuje. Ona jemu również. Wydawało jej się, że od teraz już nic nie jest w stanie ich rozdzielić. Pomyliła się.

Dwa miesiące później w willi seniorów Dobrzańskich odbywały się uroczyste zaręczyny Marka i jej. Było sporo gości. Oprócz rodziny zaproszenia dostali ludzie z firmy. Przy nich wszystkich patrząc w zakochane oczy klęczącego przed nią Marka zgadzała się zostać jego żoną. Była niewyobrażalnie szczęśliwa podobnie jak jej ojciec, któremu spełniało się największe marzenie. Gratulowano im. Przechodzili z rąk do rąk. Szampan lał się strumieniami, a w żołądkach znikało wyśmienite jedzenie. Tańczono. Przed północą wyszła na spory taras, przed którym rozciągał się ogród. Oparła się o kamienną balustradę i spojrzała w rozgwieżdżone niebo. Uśmiechnęła się. Chyba nigdy w życiu nie była bardziej szczęśliwa. Musiała ochłonąć. Marek pewnie niezmordowanie obtańcowuje wszystkie kobiety, ale ona miała pewność, że kocha tylko ją. Pogładziła siejący blaskiem diament tkwiący w zaręczynowym pierścionku. To dowód na jego miłość. Wybaczyła mu już dawno tę paskudną intrygę i mocno wierzyła w jasną, wspólną przyszłość.
Usłyszała jakiś szelest i gorączkowe szepty. Spojrzała w dół i zobaczyła Klaudię, główną modelkę i twarz każdej kolekcji F&D. Kobieta mówiła cicho, ale dość nerwowo wyrzucając z siebie lawinę słów. Gestykulowała przy tym nie chcąc dopuścić do głosu osobę, która przed nią stała. Ula ze zdumieniem stwierdziła, że to Marek. Cofnęła się głębiej nie chcąc być przez nich zauważona.
 - Jak mogłeś mi to zrobić! Myślałam, że po rozstaniu z Pauliną wreszcie będziemy mogli być razem! Chcę, żeby było tak jak dawniej. Przecież było nam ze sobą wspaniale, prawda? Nie rozumiem, co pociąga cię w tej Cieplak. Ani to ładne, ani zgrabne…
 - Przestań! Nie mów tak o niej! Przypominam ci, że mówisz o mojej przyszłej żonie. Kocham ją.
Zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do jego ust. 
 - Przecież jedno drugiemu nie przeszkadza, prawda? No przyznaj, że z żadną nie było ci tak dobrze jak ze mną – rzuciła kokieteryjnie i kolejny raz wpiła się w jego usta. Poddał się. Oddawał jej pocałunki z zachłannością, a dłonie błądziły po jej ciele.
 - Ty diablico, – mamrotał – nie odpuszczasz. Chodźmy do mojego pokoju, bo jeszcze nas ktoś zobaczy – objął ją wpół i rozchichotaną pociągnął w kierunku bocznego wejścia do willi.
Stała jak skamieniała nie mogąc uwierzyć w to, czego była przed chwilą świadkiem. W jednym momencie jej cudowne wyobrażenie o wspólnym życiu z Markiem legło w gruzach. W głowie dudniło jedno słowo „zdradził, zdradził, zdradził …”. Jak ma teraz wrócić do gości? Ma udawać, że nic się nie stało? Ma zapomnieć o tym, co usłyszała przed chwilą? Ma zapomnieć, że jej przyszły mąż właśnie teraz spędza upojne chwile ze swoją byłą kochanką? Byłą? Wygląda na to, że nigdy to nie był czas przeszły mimo, że Klaudia od wielu miesięcy przebywała na kontrakcie we Włoszech. Przypomniała sobie, że Paulinę też okłamał. Niby załatwiał w Mediolanie katedrę na ślub, a później okazało się, że resztę czasu spędził u modelki. Słyszała przecież jak do niej dzwonił i jak prosił ją o dyskrecję.
Popłakała się. I to by było na tyle w temacie jej szczęśliwego pożycia z Dobrzańskim. Zeszła cicho schodami z tarasu i podobnie jak para kochanków udała się do tylnego wejścia. Mijając dawny pokój Marka słyszała odgłosy uprawianego seksu. Weszła do gabinetu Krzysztofa i przysiadła przy biurku. Sięgnęła po pióro, papier listowy i kopertę z logo Febo&Dobrzański. Zaczęła pisać.

Marku.
Piszę do Ciebie z wielkim bólem, rozczarowaniem i przykrością. Niestety nie zostanę Twoją żoną. Po tylu miesiącach burz, po tylu złych rzeczach jakich doznałam od Ciebie, wybaczyłam Ci i zaufałam ponownie, choć przyszło mi to z ogromnym trudem. Zapewniałeś mnie, że żadnej kobiety tak mocno nie kochasz jak mnie. Uwierzyłam. Sądziłam, że ten zły czas mamy już za sobą, a Ty wyciągnąłeś właściwe wnioski z tej lekcji. Pomyliłam się. Pewnych rzeczy, pewnych zachowań i nawyków nie można zmienić w człowieku. To, że będziesz mi wierny i już do końca życia będziemy razem, było tylko moim pobożnym życzeniem i moim niespełnionym marzeniem. Ty się nie zmieniłeś. Uśpiłeś tylko na chwilę swoją ciemną stronę. Natury nie można oszukać. Dzisiaj zobaczyłam to na własne oczy, gdy całowałeś Klaudię, a potem słyszałam jej rozkoszne jęki dochodzące z Twojego pokoju. Nie potrafisz być wierny jednej kobiecie, a ja nie należę do tych, które będą się Tobą dzielić z byłymi i obecnymi kochankami. Zwracam Ci pierścionek i wolność. Podaruj go Klaudii. Ona bardzo na to liczy i zapewne Cię kocha. Światu przybyła jeszcze jedna nieszczęśliwa osoba, ale to już bez znaczenia. Mimo to nie życzę Ci źle. Mam nadzieję, że jeśli kiedyś się spotkamy, będziesz szczęśliwym, spełnionym człowiekiem i mężem kogoś, komu zdołasz dochować wierności. I choć dla mnie byłeś i nadal pozostaniesz największą miłością mojego życia, ja już nie potrafię Ci wybaczyć. Żegnaj. Ula.

Złożyła kartkę i wsunęła ją do koperty. W ślad za nią powędrował zaręczynowy pierścionek. Wstała z krzesła i poszła do ogromnego holu, w którym odbywało się przyjęcie. Odnalazła ojca i rodzeństwo. Poprosiła, żeby ubrali się dyskretnie i wyszli na zewnątrz, a przede wszystkim o to, by nie zadawali jej żadnych pytań. Natknęła się w tym tłumie na swoją niedoszłą teściową i odciągnęła ją na bok. Ze łzami w oczach mówiła.
 - Przepraszam pani Heleno, ale my już pojedziemy. Nie zostanę waszą synową. Po prostu nie mogę. Proszę mi wybaczyć to całe zamieszanie. Za chwilę zjawi się tu Marek. Proszę mu dać tę kopertę. Jest w niej pierścionek i kartka. W niej wyjaśniam mu wszystko, a on powinien wyjaśnić moją decyzję wam, bo to z jego powodu ją podjęłam. Dziękuję za waszą przychylność i życzliwość, ale nie mogę tu dłużej zostać. Proszę pożegnać ode mnie pana Krzysztofa. Dobranoc.
Wyszła na zewnątrz i odetchnęła z ulgą. Na podjeździe stały zamówione przez Marka taksówki, które miały odwieźć zaproszonych na przyjęcie gości. Zapakowała rodzinę do jednej z nich i kazała się wieźć do Rysiowa. Zaskoczony Józef kompletnie nie rozumiał co się dzieje.
 - W domu wszystko ci opowiem. Nie teraz… Nie nalegaj…
Wysiadłszy z taksówki poprosiła kierowcę, żeby na nią zaczekał, bo będzie miał powrotny kurs do Warszawy, tym razem na dworzec.
W pośpiechu pakowała swoje rzeczy do walizki opowiadając równocześnie ojcu o tym, co miało miejsce na przyjęciu.
 - Nie mogę za niego wyjść, rozumiesz? On się nie zmienił. Po ślubie zdradzałby mnie w najlepsze, a ja nie chcę tak żyć. Podły drań. Wyjeżdżam. Jeszcze nie wiem dokąd. Odezwę się, gdy dotrę w jakieś sensowne miejsce. Lepiej, żebyś na razie nie wiedział gdzie to będzie. Zmienię też numer telefonu i później ci go podam - zasunęła zamek i mocno przytuliła się do ojca. – Na życie na razie wam starczy. Ja postaram się jak najszybciej znaleźć pracę. Trzymajcie się kochani – uściskała jeszcze rodzeństwo. – I ani słowa. Pamiętajcie.
Wyszła z domu. Wsiadła do czekającej na nią taksówki, która zawiozła ją na dworzec centralny.

Żeby nie wzbudzać podejrzeń, weszli do holu oddzielnie. Marek natychmiast wpadł w łapy swojego przyjaciela Sebastiana, który już po raz setny gratulował mu zaręczyn.
 - Nie widziałeś Uli? – spytał wyciągając szyję i omiatając wzrokiem ten tłum.
 - Wydawało mi się, że wychodziła wraz z rodziną, ale nie jestem pewien.
 - Jak to wychodziła? Mieli przecież zostać na noc. Mama przygotowała dla nich pokoje. Muszę ją znaleźć – z kieliszkiem w ręku pożeglował w głąb holu. Wreszcie natrafił na rodziców. Nie mieli najszczęśliwszych min. Helena podeszła do niego i rzekła.
 - Pozwól z nami Marek. Musisz nam sporo wyjaśnić.
 - Nie widzieliście Uli?
 - Widzieliśmy i właśnie w tej sprawie chcemy porozmawiać.
Krzysztof zamknął za sobą drzwi od gabinetu i usiadł obok żony w fotelu. Marek przysiadł na oparciu krzesła.
 - To gdzie jest moja narzeczona? – rzucił niecierpliwie.
 - Nie ma jej tutaj. Wyjechała – odpowiedziała Helena spokojnie. – Zostawiła tylko tę kopertę mówiąc, że to od ciebie powinniśmy usłyszeć wyjaśnienia. Czytaj więc, a potem oświeć nas.
Rozdarł gwałtownym ruchem papier. Schowany w środku pierścionek z brzękiem potoczył się po parkiecie. Podniósł go zdziwiony. Rozpostarł kartkę i zaczął czytać. Coraz ciemniej robiło mu się przed oczami. Poluzował muszkę, bo poczuł się tak, jakby nagle zabrakło mu powietrza. Kartka wysunęła mu się z palców i łagodnie opadła na podłogę. Ukrył w dłoniach twarz.
 - No więc? – Helena niecierpliwie stukała obcasem. – Może wyjaśnisz nam dlaczego Ula opuściła ten dom zapłakana i powiedziała, że nie zostanie naszą synową?
 - Jestem idiotą – szepnął. – Jestem ostatnim kretynem i łajdakiem. Na co ja liczyłem? Że to się nie wyda?
 - Że co się nie wyda? – Krzysztof surowo spojrzał na syna.
 - Zdradziłem ją – powiedział łamiącym się głosem.
 - Co zrobiłeś?! Zdradziłeś?! Kiedy?!
 - Przed chwilą. Widziała to. Nie wybaczy mi. To koniec.
Dobrzańscy byli wstrząśnięci. Sądzili, że okres hulanek i zdrad ich syn ma już szczęśliwie za sobą tym bardziej, że zapewniał ich, że to Ula jest tą jedyną, tą właściwą i że to ją kocha najbardziej na świecie.
 - Z kim! – krzyknął senior.
 - Co, z kim?
 - Nie rób ze mnie idioty! Z kim ją zdradziłeś? Mów natychmiast! Marek skurczył się w sobie.
 - Z Klaudią.
 - Z tą modelką? Twarzą F&D? – Zrozpaczony pokiwał twierdząco głową. Krzysztof wstał i obciągnął marynarkę.
 - Zaraz wracam. Nie wychodźcie.
Nie trwało pięć minut, gdy wszedł ponownie do gabinetu przepuszczając przed sobą Nowicką. Zdziwiona omiotła wszystkich spojrzeniem.
 - Domyśla się pani, dlaczego ją tu zaprosiłem? – Pokręciła przecząco głową. – Wiem, co przed chwilą miało miejsce. Jestem tym bardziej zbulwersowany i zdegustowany, że zrobiła to pani pod moim dachem. Mój syn jest winny, ale winna jest w równym stopniu i pani. Przez panią moja niedoszła synowa opuściła przyjęcie i zerwała zaręczyny. Widziała was.
Na twarzy Klaudii pojawił się zagadkowy uśmieszek.
 - Czy to znaczy, że Marek jest teraz wolny? – spytała naiwnie.
 - To chyba prawda, – odezwała się Helena patrząc na nią pogardliwie - że wszystkie modelki mają pusto w głowach, szczególnie te blond. Pani naprawdę jest taka głupia i próżna, czy tylko udaje? Na co pani liczy? Na to, że mój syn zaangażuje się w związek z panią i ożeni się? Nigdy nie dostanie na to naszej zgody.
 - No właśnie. Poza tym w poniedziałek osobiście dopilnuję, żeby wręczono pani zwolnienie dyscyplinarne. Od tego dnia przestaje pani pracować w firmie i przestaje być pani twarzą kolekcji. Stanowi pani zbyt dużą pokusę dla naszego syna i w dodatku brakuje pani taktu i zwykłej, ludzkiej przyzwoitości, bo nie zachowuje się pani jak osoba z klasą, ale jak zwykła, tania dziwka. Mój dom to nie burdel, a chyba tam jest dla pani właściwe miejsce. Sprawię, że nie znajdzie pani już pracy w zawodzie modelki. Zniszczę panią. A teraz proszę opuścić mój dom! Natychmiast! – Krzysztof wstał i pokazał jej palcem drzwi. Kiedy zamknęły się za nią zwrócił się do syna.
 - A ty wrócisz teraz do holu i ogłosisz wszystkim przez mikrofon koniec imprezy, a także wyjaśnisz, z jakiego powodu mają się wynieść do domu.
 - Ale jak ja mam im to wyjaśnić? To będzie wstyd na całą Warszawę. W poniedziałek wszystkie gazety będą o tym trąbić.
 - To mnie nie obchodzi. Jesteś już na tyle dorosły, żeby ponosić konsekwencje swoich poczynań. Ty już skompromitowałeś nas wielokrotnie. Jedna kompromitacja mniej lub więcej, to bez znaczenia. Wyjaśnisz wszystkim powód, dla którego twoja narzeczona zerwała zaręczyny – Krzysztof pokręcił głową. – Jak mogłeś być taki głupi? Jak mogłeś? Miałeś w rękach perłę i rzuciłeś ją między wieprze. Sponiewierałeś i upokorzyłeś w najgorszy możliwy sposób. Ona nigdy ci tego nie wybaczy i my także. Nie tak cię wychowaliśmy, nie tak. Nie mam pojęcia skąd w tobie tak wielki brak szacunku do kobiet, a szczególnie do tej jednej, którą ponoć kochasz nad życie. Kiedyś za to odpokutujesz i gorzko pożałujesz tego co zrobiłeś.
 - Ja już żałuję tato. Nawet nie wiesz jak bardzo – wyszeptał. Podniósł się z krzesła i wyszedł obwieścić tę przykrą nowinę.




ROZDZIAŁ 2


Wszedł na podium dla zespołu, który przygrywał gościom do tańca i uniósł ręce do góry usiłując w ten sposób uciszyć gwar. Kiedy zaprzestano rozmów powiedział.
 - Mam państwu do zakomunikowania ważną informację – wziął głęboki oddech i z rozpaczą spojrzał na stojących u wylotu holu rodziców. – To bardzo nieprzyjemna i krępująca mnie wiadomość. Ze względu na to, że w tak ważnym dla mnie dniu zachowałem się jak ostatni dureń i uległem wdziękom innej kobiety, moja narzeczona zerwała zaręczyny. Z tego właśnie powodu jestem zmuszony zakończyć dzisiejszą imprezę. Bardzo mi przykro i przepraszam wszystkich, których zawiodłem. Dobranoc.
Jeszcze przez kilka minut goście stali w holu skonsternowani i zszokowani tą wiadomością. Jednak po chwili zaczęli się rozchodzić. Marek uciekł do swojego pokoju, a za nim Sebastian. Głośno zatrzasnął drzwi i wrzasnął.
 - Czyś ty do reszty zgłupiał?! Co ty wyprawiasz?! W dniu zaręczyn zdradzasz kobietę, którą kochasz i która ma zostać twoją żoną? Naprawdę myślałem, że jesteś mądrzejszy, ale widzę, że twój rozum ukrył się głęboko w rozporku. Jak mogłeś jej to zrobić? Tyle miesięcy walczyłeś o nią. Mówiłeś, że żadnej innej nie będzie, że ona, tylko ona, a co robisz? Teraz, gdy wreszcie ci zaufała, ty przy pierwszej lepszej okazji zdradzasz ją i założę się, że z tą szmatą Klaudią, która nie dorasta Uli nawet do pięt. Jak myślisz, po co ona tu przyszła? Pogratulować wam? Od początku chodziło jej tylko o to, żeby wepchać ci się do łóżka. Słodki Jezu, przecież Ulka nie podźwignie się z tej traumy. Jest na to zbyt wrażliwa. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, ale muszę ci powiedzieć, że też durnym palantem. Straciłeś bezpowrotnie szansę na udany, szczęśliwy związek i wiesz co? Wcale mi cię nie żal. Żal mi jedynie Ulki. Zniszczyłeś życie nie tylko jej, ale i sobie, a teraz zrób z tym co chcesz.
Wyszedł z pokoju Marka i zgarnąwszy po drodze Violettę szybko odjechał do domu.

Weszła do budynku dworcowego i stanęła przed świetlną tablicą informującą o odjazdach pociągów. Za dwadzieścia minut miał być podstawiony pociąg do Katowic. Zdecydowała się natychmiast. W kasie wykupiła bilet pierwszej klasy i przeszła na peron. Ludzi było niewielu. Usiadła na ławce. Nagle poczuła się samotna i opuszczona. Czy już zawsze będzie tak się czuć? Musi się wziąć w garść. Jak dotrze na Śląsk zakotwiczy się w jakimś niedrogim hotelu. Na krótko. Tylko na tyle, żeby mogła w szybkim czasie znaleźć i wynająć jakieś nieduże mieszkanko, i zacząć szukać pracy. Koniecznie musi zadzwonić do Ali. Musi mieć świadectwo pracy z F&D. Poprosi, żeby jej przysłała. Może wynajmie skrytkę na dworcu? Tam będzie mogła odbierać pocztę. Jutro zaraz z rana zadzwoni do przyjaciółki. Ciekawe, czy już wie, co się stało.
Była zmęczona i śpiąca. Wielki kolejowy zegar wskazywał godzinę drugą trzydzieści. Powstrzymała ziewanie, bo zapowiadali jej pociąg. Wkrótce wjechał na peron i mogła do niego wsiąść. W przedziale była sama. Zasłoniła zasłonki i zasunęła drzwi. Będzie próbowała choć na chwilę zasnąć.
Obudziło ją szturchanie w ramię. Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą twarz konduktorki.
 - Proszę się obudzić i dać mi bilet do kontroli.
Wygrzebała go z torby i podała kobiecie.
 - Daleko jeszcze do Katowic?
 - Jeszcze godzinka i będziemy na miejscu. Pani do rodziny?
 - Nie, nie… Zaczynam nowe życie właśnie tutaj. Jadę zupełnie w ciemno. Nawet nie wiem, gdzie mogłabym się zatrzymać. – Konduktorka uśmiechnęła się do niej z sympatią.
 - Jest fajny i tani hotel niedaleko dworca. W samym centrum. Nazywa się InvestDom. Stoi przy ulicy Sobieskiego. To naprawdę rzut beretem i pieszo to dosłownie piętnaście minut. Każdy pokaże pani drogę. Proszę, oto pani bilet. Życzę zatem powodzenia i już nie przeszkadzam pani.
Podziękowała. Była wdzięczna tej kobiecie za informacje. Przynajmniej jeden adres już zna.
Kiedy dotarła do celu podróży i wysiadła z pociągu, poczuła się bezradna. Okazało się, że dworzec jest w przebudowie i to na ogromną skalę. Ciągle musiała pytać ludzi jak z niego wyjść. Wreszcie wydostała się na zewnątrz i stanęła przy przystanku tramwajowym. Na tabliczce umieszczonej na jednej z kamienic odczytała nazwę ulicy. Trzeciego Maja. Zaczepiła jakąś kobietę i spytała o ulicę Sobieskiego.
 - To bardzo blisko. Proszę pójść prosto aż do Placu Wolności, który widać na końcu ulicy i przejść ten okrągły skwer. Wejdzie pani w ulicę Gliwicką. Pierwsza przecznica po prawej stronie to będzie ulica Sobieskiego.
Podziękowała i ruszyła we właściwym kierunku. Rzeczywiście nie było tak daleko i w niedługim czasie stanęła przed hotelem. Weszła do środka i podeszła do recepcji. Spytała, czy mają wolne pokoje i w jakiej cenie. Usłyszała, że jeśli wynajmie pokój co najmniej na miesiąc, policzą jej po dwadzieścia złotych za dobę. W tym będzie mogła zjeść śniadanie. Ucieszyła się. Będąc na stanowisku prezesa w F&D zarobiła dość, by móc sobie teraz na to pozwolić. Zdecydowała się i wynajęła na najbliższe cztery tygodnie.
Pokój nie był zbyt duży, ale jasny i czysty. Posiadał to, co niezbędne. Łazienkę z prysznicem, małą lodówkę i telewizor, a także łącze do internetu. Z ulgą zdjęła buty i postawiła ciężką walizkę. Rozebrała się i weszła pod ciepły natrysk. Po nim runęła jak długa na łóżko zasypiając niespokojnym snem.
Obudził ją hałas ruchliwej ulicy, przy której stał hotel. Sądziła, że przespała cały dzień, tymczasem okazało się, że spała zaledwie trzy godziny. Ogarnęła się trochę i ubrała. Poczuła głód. Postanowiła wyjść na miasto i znaleźć jakąś knajpkę. Może natrafi na zapiekanki? Zanim wyszła zadzwoniła do Ali. Ta odebrała natychmiast.
 - Ulka. Jak dobrze, że dzwonisz. Martwiłam się o ciebie. Zniknęłaś tak nagle wczoraj, ale już wiem dlaczego. Wszystko się wydało. Marek jest pod krechą u rodziców. Kazali mu przyznać się przed wszystkimi, dlaczego zaręczyny zostały zerwane. Niemal się popłakał, a Klaudię Krzysztof wyrzucił z przyjęcia i obiecał jej zwolnienie dyscyplinarne od poniedziałku. Bardzo ci współczuję maleńka. Myślałam, że tym razem nic już nie przeszkodzi waszemu szczęściu. Marek jest niereformowalny. A gdzie ty w ogóle jesteś? Dzwoniłam do taty, ale on też nic nie wie i bardzo martwi się o ciebie.
 - Posłuchaj Ala. Powiem ci, ale proszę cię o dyskrecję. Jestem w Katowicach. Dojechałam tu dzisiaj rano. Koniecznie muszę mieć świadectwo pracy i chciałam cię prosić, żebyś załatwiła to z Krzysztofem. Do Marka nie chodź. Nie wiem nawet, czy po tym wszystkim pokaże się w firmie. Seniorowi powiedz, że wyjechałam i chcę podjąć pracę, dlatego jest mi potrzebne. Jak już je załatwisz, to prześlij mi wszystkie dokumenty z teczki osobowej na adres: InvestDom, Katowice, ulica Sobieskiego jedenaście. To hotel. Wynajęłam tu pokój na cały miesiąc, bo jest tanio. Przynajmniej będę miała gdzie spać i będę mogła spokojnie poszukać pracy i jakiegoś lokum na stałe. A o Marku nie chcę słyszeć. Dla mnie stał się historią, do której nie chcę wracać. Zaraz też zadzwonię do taty, bo pewnie gryzie palce z nerwów. Aha i jeszcze jedno. Na pewno będę zmieniać numer telefonu. Nie chcę, żeby Marek wydzwaniał. Podam go tylko tobie i tacie. To chyba wszystko. Gdyby mi się jeszcze coś przypomniało, to dam ci znać.
 - Dobrze Ulka. Ja też oddzwonię jak pozałatwiam wszystko. Chyba będę musiała napisać w twoim imieniu wypowiedzenie, ale myślę, że Krzysztof nie będzie miał nic przeciwko temu. Najwyżej doślesz je podpisane przez siebie to je podmienię. Trzymaj się i uważaj na siebie. Do usłyszenia.
Zadzwoniła jeszcze do ojca i uspokoiła go. Potem wyszła z hotelu zaopatrzywszy się wcześniej w recepcji w plan miasta. W kiosku kupiła kilka sztuk lokalnej prasy. Chciała mieć rozeznanie co do ofert pracy. Na ulicy Stawowej z zadowoleniem ujrzała mnóstwo olbrzymich parasoli. Zauważyła, że ludzie siedzący pod nimi piją piwo i jedzą jakieś ciepłe dania. Usiadła i ona pod jednym z nich i zagłębiła się w menu. W końcu wybrała coś treściwego w postaci mięsa, klusek i surówki. Nie było takie złe. Była głodna więc zjadła ze smakiem. Mimo, że była niedziela handel na ulicach kwitł. Bez problemu zdobyła ciepłe jeszcze pieczywo i inne spożywcze rzeczy. Kupiła również kawę i mleko do niej. Zauważyła w pokoju czajnik bezprzewodowy. Będzie mogła sobie bez problemu zaparzyć.
Zmierzchało, gdy wróciła do hotelu. Włączyła telewizor i początkowo beznamiętnie wpatrywała się w ekran. Ożywiła się, gdy zobaczyła na nim Marka. Ktoś sfilmował całą sytuację na bankiecie. Słyszała co mówił i widziała, że przychodzi mu to z ogromnym trudem. Było jej żal. Nie jego, ale samej siebie. Płakała ganiąc się w myślach, że mogła być tak naiwna i zaufać mu ponownie. Nie był wart ani jednej łzy. Psychicznie okaleczył ją na całe życie. Już nigdy nie zaufa żadnemu mężczyźnie. Już nigdy żadnego nie pokocha tak mocno. On tą zdradą skazał ją na życie w samotności i beznadziei. Nigdy nie pozna jak to jest być żoną i matką. Dla niej wraz z wczorajszym dniem skończył się cały świat.

Po wyjściu Sebastiana rozpłakał się jak małe dziecko. Był głupcem. Jak mógł uwierzyć w szczere intencje Klaudii? Znał ją przecież od lat i dobrze wiedział do czego jest zdolna. Wszak na zaręczynach z Pauliną wyskoczyła z wielkiego tortu w jej sukni ślubnej, czym doprowadziła Paulę do wściekłości. Teraz zrobiła coś znacznie gorszego. Spowodowała, że uległ jej jak napalony samiec. Odebrała mu rozum i pozbawiła jasności myślenia. – Suka, suka, suka. Nie daruję jej tego. Boże… Boże… Jak Ula musiała się czuć widząc to wszystko? Gdyby na jej miejscu była Paulina niechybnie wpakowałaby się do mojego pokoju przyłapując nas in flagranti. Ula nie musiała tego robić, bo jęki Klaudii niosły się pewnie po całym korytarzu.
Był świnią. Zwykłą, pospolitą świnią. Nie docenił tego, że tak wiele musiała przełamać w sobie, by zaufać mu ponownie. A on? Czy stać go, żeby po raz drugi zacząć o nią walczyć? Nie wierzył już w skuteczność swoich starań, bo w jej oczach pogrążył się na amen. Najchętniej podciąłby sobie żyły, chociaż mocno wątpił, że mógłby się na to odważyć. Czuł pogardę i wstręt do samego siebie. – Tchórz, łajdak i drań. Podłe ścierwo.
Wyszedł z pokoju o czwartej nad ranem. W holu walały się na wpół sflaczałe balony i serpentyny z bibuły. Nikogo już nie było. Wyszedł na zewnątrz i odpalił samochód. Nie mógł tu dłużej zostać. Wyjechał na ulicę i skierował samochód na Sienną, gdzie od rozstania z Pauliną miał mieszkanie w jednym z bloków.
Późnym popołudniem wybrał się do Rysiowa. Nawet nie liczył na to, że Ula zechce z nim porozmawiać. Chciał tylko przeprosić Józefa za to całe zamieszanie, chociaż tak naprawdę to bał się mu spojrzeć w oczy. Zastał go samego. Dzieciaków nie było. Cieplak zaprosił go do kuchni.
 - Siadaj proszę – powiedział cicho.
 - Ja chciałem tylko bardzo przeprosić panie Józefie… Nie zasługuję na nią… Skrzywdziłem ją po raz drugi i nie liczę na to, że mi wybaczy. Sam sobie nie mogę wybaczyć.
Cieplak ze smutkiem popatrzył mu w oczy.
 - Ja naprawdę miałem cię za dobrego i wartościowego człowieka. Ty nie tylko skrzywdziłeś Ulę. Skrzywdziłeś nas wszystkich. Przez ciebie musiała opuścić dom, by nie narazić się już nigdy więcej na twoje wizyty tutaj. Uciekała jakby się paliło. Nawet nie spakowała wszystkich rzeczy, bo odjechała tą samą taksówką, która przywiozła nas od twoich rodziców. Masz świadomość, że choruję na serce. Od rana jestem na środkach uspokajających. Pojęcia nie mam jak poradzimy sobie bez jej pomocy. Beatka ciągle płacze, a Jasiek chodzi jak struty. Straciliśmy ją. Przez ciebie, bo nie potrafiłeś utrzymać w ryzach swojej chuci. To takie niskie i takie podłe. Ja nawet nie wiem, gdzie ona jest. Nie zadzwoniła. Nie dała znaku życia. Drżę na samą myśl, że nie wytrzyma psychicznie i sobie je odbierze. Coś ty zrobił Marek…? Coś ty zrobił synu…? Czujemy się bez niej jak sieroty bez matki. Była tu przecież najważniejsza – po policzkach Józefa pociekły łzy. Nie mógł znieść tego widoku. Wstał i wyszeptał tylko.
 - Wiem, że nie zdołacie mi wybaczyć. Już nie będę się narzucał. Mam nadzieję, że jednak wyjdzie z szoku i wkrótce się odezwie. Jest mi tak strasznie przykro i żal, że byłem takim głupcem. Do końca swoich dni będę żałował tego, co jej zgotowałem i do końca swoich dni będę ją kochał. Do widzenia panie Józefie.
Wyszedł przytłoczony i słowami Cieplaka i tymi starczymi łzami bezradnego człowieka. Miał na sumieniu cztery osoby. Nie wiedział, czy będzie potrafił normalnie żyć po tym, czego się dopuścił.

Wstała rano i zeszła na śniadanie. Hotel serwował szwedzki stół. Mogła wziąć to, na co miała ochotę. Najedzona kupiła jeszcze w recepcji papeterię i napisała wypowiedzenie. Spytała o najbliższą pocztę i wysłała je priorytetem poleconym na adres Ali. Dokupiła jeszcze gazet i do południa przeglądała oferty pracy i wynajmu mieszkań. Doszła do wniosku, że będzie musiała wynająć coś poza centrum, bo ceny były tu horrendalne. Nieco zniechęcona wybrała się na spacer. Musiała poznać miasto, żeby poruszać się po nim bez ciągłego pytania ludzi o drogę. W ten sposób dotarła na rynek. Kupiła trochę kwiatków od stojących tam kwiaciarek i ruszyła dalej. Minęła teatr. Z daleka rozpoznała kopułę słynnego, katowickiego spodka i poszła w jego kierunku. Obejrzała go sobie i przeszła pod rondem na drugą stronę szerokiej ulicy. Zanim przysiadła na skwerze przy Sokolskiej, zauważyła budkę z zapiekankami. Uśmiechnęła się. Ostatni raz jadła je w towarzystwie Marka tuż przed zaręczynami. Kupiła długą, pachnącą bułkę i rozsiadła się wygodnie na ławeczce. Kończyła jeść, gdy podbiegł do niej mały kundelek z piłeczką w pysku i położył ją obok jej nóg.
 - A skąd ty się tutaj wziąłeś? Gdzie masz swoją panią? – pogłaskała pieska za uchem. Po chwili usłyszała głos wołający psiaka po imieniu.
 - Dukat! Dukat! Nie przeszkadzaj pani – kobieta podeszła bliżej. Była dość tęga. Starsza, koło siedemdziesiątki i mocno zasapana. – Bardzo panią przepraszam, ale to jeszcze szczeniak i trochę nieposłuszny, – usiadła ciężko na ławce – ciągle mi gdzieś ucieka.
 - To bardzo miły piesek i wcale mi nie przeszkadza. Pobiegniesz za piłeczką? – rzuciła przed siebie kolorową kulkę.
 - Dziękuję – staruszka uśmiechnęła się. – Już nie mam tyle siły, żeby rzucać mu zabawkę. Znalazłam go któregoś dnia w kartonie na śmietniku. Ludzie są bez serca. Jak mogli wyrzucić takie maleństwo? Zrobiło mi się go żal i przygarnęłam go. Trochę trudno mi z nim wychodzić, ale wniósł do domu tyle radości, że wynagradza mi tym wszystko. Przy nim zapominam o samotności.
 - Tak… to bardzo przykre, gdy człowiek jest sam. Ja też jestem sama. Przyjechałam tu wczoraj z Warszawy. Nie znam jeszcze miasta i szukam mieszkania i pracy. Mam nadzieję, że tutaj rozpocznę nowy rozdział mojego życia.
 - Musiało panią spotkać coś bardzo przykrego. Pani usta się uśmiechają, ale oczy pozostają przeraźliwie smutne.
 - To prawda. Uciekłam od dawnego życia i chcę zacząć od nowa.
 - A teraz? Gdzie pani teraz mieszka?
 - Zatrzymałam się w tym hotelu na Sobieskiego. Jest tani i wynajęłam pokój na miesiąc.
 - To niedaleko ode mnie – ucieszyła się kobieta. – Ja mieszkam na Zabrskiej. Tuż za rogiem. Możemy wracać razem. Dukat wybiegał się już, a ja zdążyłam się zmęczyć.
Wstały z ławki i ruszyły gawędząc cicho. Ula zapięła psiakowi smycz i prowadziła go na niej. Przeszły przez światła i weszły na Zabrską. W pewnym momencie kobieta zatrzymała się przed piętrowym, sporym budynkiem.
 - To właśnie tutaj mieszkam. A może wejdzie pani na herbatkę? Tak dawno nie miałam żadnych gości. Proszę mi nie odmawiać. Czasami człowiek chce się wygadać i nie ma do kogo ust otworzyć. Dobrze, że przynajmniej jest ta psina.
 - Ja bardzo chętnie, ale czy to nie będzie zbyt duży kłopot?
 - Ależ żaden. Nawet najmniejszy. Serdecznie panią zapraszam.
Weszły do klatki schodowej. Na parterze były dwa mieszkania. Kobieta otworzyła drzwi po prawej stronie i weszła pierwsza.
 - Oto moje królestwo. Jak dla mnie samej zdecydowanie za duże. Z dwóch pokoi w ogóle nie korzystam. Najczęściej przesiaduję w kuchni. Proszę się rozgościć, a ja już wstawiam wodę. Wsadzę też te piękne kwiaty do wazonu. Było by szkoda, żeby zaraz zwiędły - zakrzątnęła się żwawo i po chwili stawiała przed nią aromatyczną herbatę i zdobną, srebrną cukiernicę. – Nawet nie przedstawiłyśmy się sobie. Ja nazywam się Magdalena Kolska, a ty? Przepraszam, że mówię ci na „ty”, ale chyba mogłabyś być moją wnuczką.
 - Magdalena… - wyszeptała Ula cicho. – Tak miała na imię moja mama. Nie żyje już od wielu lat. Ja nazywam się Ula Cieplak i bardzo mi miło, że w tym mieście mam jedną przyjazną duszę. 




ROZDZIAŁ 3


W poniedziałkowy poranek wszedł do firmy rozdrażniony i niewyspany. W nocy tłukł się jak nomen omen Marek po piekle, nie mogąc sobie darować tej głupoty. Myślał też o Uli. Jak bardzo ją zranił, chociaż już po tym pokazie zapewniał ją, że zawsze będzie z nią szczery i nigdy nie dopuści, by kolejny raz miała przez niego płakać. Nie dotrzymał słowa. Tak bardzo pragnął być teraz przy niej. Objąć ją mocno i zetrzeć z jej oczu łzy. Wiedział, że gdyby nawet miał możliwość zbliżenia się do niej, ona nie dopuściłaby go do siebie na odległość mniejszą niż metr. Sebastian miał rację. Tą zdradą pogrzebał na wieki swoją szansę na szczęście. Przysiągł sobie, że już nigdy nie spojrzy na żadną kobietę i już żadnej nie ulegnie.
Wysiadł z windy i ze spuszczoną głową pomaszerował wprost do swojego gabinetu. Miał świadomość, że wszyscy już wiedzą o jego wyczynie. Przecież większość była na przyjęciu.
Sekretariat świecił pustkami. Wszedł do pokoju i stanął jak wryty. Na kanapie w nonszalanckiej pozie siedziała Klaudia Nowicka i na jego widok uśmiechnęła się do niego od ucha do ucha.
 - Witaj prezesie.
 - Co ty tu robisz? O ile przypominam sobie ojciec wyrzucił cię z roboty. Nie powinnaś teraz od Sebastiana odbierać swojego zwolnienia dyscyplinarnego? - Podeszła do niego kocim krokiem chcąc mu zarzucić ręce na szyję. Odsunął się i złapał je wykręcając tak mocno, że aż wrzasnęła. – Ręce precz ode mnie – wysyczał. Rozmasowała bolące nadgarstki.
 - Marco nie gniewaj się – zrobiła przymilną minkę. – Przyszłam cię prosić, żebyś wstawił się za mną u twojego ojca. Gdzie ja teraz zdobędę jakiś kontrakt? – Roześmiał się pogardliwie.
 - Kontrakt? Ty chyba naprawdę niewiele usłyszałaś z tego, co mówił wczoraj mój ojciec. Jeśli rzeczywiście tak jest, to czytaj mi z ust. Żadnego kontraktu nie będziesz miała już nigdy. On nie odpuści i zrobi wszystko, żebyś nigdy nie wyszła na wybieg. Lepiej zacznij szukać sobie innej roboty.
 - I po tym wszystkim, co nas łączyło pozwolisz mi tak po prostu odejść?
Popatrzył na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
 - Ty istotnie jesteś taka głupia jak twierdzi moja matka. Czy ty nie rozumiesz co zrobiłaś? Myślisz, że to był świetny żart z tym zaciągnięciem mnie do łóżka? Zrobiłaś to z premedytacją. Jak tylko przyszłaś na przyjęcie już miałaś w głowie taki plan. Do teraz nie mogę uwierzyć, że dałem się tak podejść, że byłem takim idiotą. Zniszczyłaś mi życie, rozumiesz, a ja jeszcze ci w tym pomogłem. Co za kretyn ze mnie. Przyczyniłaś się do tego, że kobieta, którą kocham, uciekła ode mnie i nawet nie wiem, gdzie jest. Zapewniam cię, że w podobny sposób zniszczę twoje życie. Zrobię absolutnie wszystko, żebyś skończyła na myciu kibli w miejskim szalecie. Nie dopuszczę, żebyś nadal miała łazić po wybiegu. A teraz wynoś się stąd i nie waż się przychodzić tutaj nigdy więcej, bo następnym razem nie będę już taki miły i osobiście wywalę cię na zbitą twarz.
Przestraszyła się go. Nigdy nie widziała go w takim stanie. W panice pozbierała swoje rzeczy i wybiegła z gabinetu.
Usiadł za biurkiem i ukrył w dłoniach twarz. Musiał się uspokoić. Usłyszał jakąś krzątaninę w sekretariacie. Domyślił się, że Violetta przyszła. Zapukała do drzwi i wsunęła przez nie głowę.
 - Cześć prezesie. Kawy chcesz?
 - Bardzo i może jeszcze jakąś tabletkę od bólu głowy.
 - To może ja skoczę do apteki po całe opakowanie, bo myślę, że od jednej to ci nie przejdzie.
Wyczuł ironię w jej słowach.
 - Zrób jak uważasz - powiedział cicho. - Możesz nawet kupić całe opakowanie cyjanku. On z pewnością będzie najbardziej skuteczny.
Zażyłby go chętnie i raz na zawsze rozwiązał wszystkie swoje problemy. Uli nie ma i już nigdy nie będzie. Nie wyciągnie jej na spacer do parku ani na zapiekanki. Nie zatopi się w spojrzeniu jej pięknych, dużych, chabrowych oczu, które patrzyły na niego zawsze z miłością. Nie przytuli się już do jej ust ciepłych, pełnych i soczystych. Kartka od niej i ten pierścionek pozbawiły go wszelkich złudzeń. – Od teraz jesteś sam i pozostaniesz już sam na swoje własne życzenie.
Przez cały dzień oprócz Violetty nie zajrzał do niego nikt. Nawet jego najlepszy przyjaciel trzymał się od niego z daleka. Zrozumiał, że wszyscy jak jeden mąż potępiają go za to, co zrobił. Oni kochali Ulę i stanęli po jej stronie. Nie dziwiło go to. Ona zawsze wywoływała na ich twarzach uśmiech i ciepłe uczucia zarówno wtedy, gdy była jego asystentką, choć może nie od samego początku, tak i później kiedy zajęła jego miejsce na fotelu prezesa. Zawsze miła, sympatyczna i łagodna, nigdy na nikogo nie podnosiła głosu, nie traktowała z wyższością i za to darzyli ją wielkim szacunkiem. On potraktował ją jak Paulinę. Różnica była tylko taka, że Paulina wybaczała mu zawsze. Ula wybaczyła mu raz i nie zrobi już tego nigdy więcej. Chciało mu się wyć. Spakował teczkę i umknął z biura schodami. Nie mógł znieść tych karcących spojrzeń swoich pracowników.

Pożegnała się wieczorem z panią Magdą obiecując jej kolejną wizytę. Polubiła od razu tę zażywną staruszkę i chyba z wzajemnością. Dukat przez cały wieczór nie schodził jej z kolan poddając się z lubością pieszczotliwie gładzącym go dłoniom. Zaproponowała, że dopóki nie znajdzie zatrudnienia może przychodzić każdego ranka i wyręczać Magdę w spacerach z psem. Mogłaby robić jej również zakupy. Kobieta przyjęła jej pomoc z wdzięcznością i ze łzami w oczach.
 - Dziękuję Ula. Nie sądziłam, że będzie mi dane poznać tak dobrą i wyrozumiałą osobę. Jesteś wspaniałym człowiekiem.
Następnego dnia rano, tuż po śniadaniu zapukała do drzwi Kolskiej. Usłyszała radosne szczekanie Dukata i uśmiechnęła się. Po chwili drzwi otworzyła jej nowo poznana przyjaciółka i wpuściła ją do środka.
 - Dzień dobry. Dobrze pani spała?
 - Ja już nie sypiam dobrze moje dziecko, ale dzisiaj nie budziłam się tak często jak zwykle. To chyba dzięki świadomości, że poznałam ciebie. Mam prośbę. Tu niedaleko za kościołem jest apteka. Mogłabyś tam pójść? Mam recepty do wykupienia. Dzwoniłam już tam dzisiaj i leki są przygotowane. Głównie chodzi o insulinę, bo tej zaczyna mi brakować. Kup też po drodze pieczywo i mleko. To wszystko. Nie będzie ci za trudno z psem? Można go uwiązać pod sklepem.
 - Poradzę sobie. Na pewno. Dla siebie też muszę zrobić zakupy.
Najpierw pozwoliła wybiegać się psu. - Jak się zmęczy nie będzie przynajmniej tak ciągnął smyczy – pomyślała. Wracając odebrała leki i zrobiła zakupy. Zaopatrzyła się też w kolejną porcję gazet chcąc prześledzić ogłoszenia o pracy.
Kiedy wróciła, na stole pachniała już aromatyczna kawa, a obok stał talerzyk z herbatnikami. Pomogła wypakować siatki i usiadła przy kuchennym stole. Rozłożyła gazety.
 - Pomoże mi pani? Może pani będzie miała więcej szczęścia niż ja?
 - A czego szukamy?
 - Najpierw pracy. Może potrzebują kogoś z wykształceniem ekonomicznym w banku, lub jakiejś innej instytucji?
Zagłębiły się w prasę. W pewnym momencie Kolska wzięła w dłonie jeden z kolorowych magazynów i oniemiała. Z okładki uśmiechała się do niej Ula i stojący obok niej niezwykle przystojny mężczyzna. Niepewnie spojrzała na nią, ale ta pogrążona była w lekturze ogłoszeń. Zaczęła czytać. Dowiedziała się o zaręczynach i przyczynie ich zerwania. Zrozumiała skąd w Uli tyle smutku, który wyziera z jej ładnych, niebieskich oczu.
 - Ula…, spójrz – powiedziała cicho i podsunęła jej magazyn pod nos. Cieplakówna zerknęła i zamarła. Wstrząsnął nią szloch. Kolska wstała i podeszła do niej przytulając ją do siebie.
 - Nie płacz – mówiła gładząc ją po głowie. – To było podłe zrobić coś takiego narzeczonej i to jeszcze w dniu zaręczyn. Ja wiem jak to boli, choć moje doświadczenia są zupełni inne. To minie. Zobaczysz. Najważniejsze, to nie zadręczać się. Jestem pewna, że ten człowiek bardzo żałuje teraz swojego postępku, a ty musisz być silna. Koniecznie trzeba znaleźć tę pracę. Zajmiesz się nią i nie będziesz myślała o przykrych rzeczach. Głowa do góry moje dziecko. Jesteś młoda i życie przed tobą. Ono zawsze niesie niespodzianki i oby tobie przyniosło tylko te najlepsze.

Następnego dnia przyszły jej dokumenty przesłane przez Alę. Zadzwoniła dziękując jej za nie i poinformowała, że już ostatni raz dzwoni z tego numeru, bo właśnie wybiera się po nowy. Wprawdzie Marek nie bombardował ją SMS-ami, ani połączeniami tak jak za pierwszym razem, ale i tak chciała zmienić numer na wszelki wypadek. On nie zadzwonił ani raz. Nie próbował nawet skontaktować się z nią. Wiedziała od ojca, że był w Rysiowie i przepraszał. I co jej po takich przeprosinach? Stało się coś kompletnie nieodwracalnego, a ona chciała jak najszybciej o tym zapomnieć.
 - Nie uwierzysz – mówiła Ala. – On całkowicie odseparował się od wszystkich. Przychodzi rano do pracy i jeśli nie ma spotkań na mieście, nie wyściubia nosa z gabinetu. Nawet Sebastian potępia go za to, co ci zrobił i w ogóle tam nie zagląda. Został sam jak palec. To przykre, ale zasłużył sobie na to.
 - Ala, ja nie chcę o nim nic wiedzieć. Ten człowiek przestał dla mnie istnieć. Ze wszystkich sił staram się wymazać go z mojej pamięci. Nie opowiadaj mi o nim, proszę. To zamknięty i bolesny dla mnie temat.

Kilka dni później poszła jak zwykle do Magdy. Ta otworzyła jej drzwi bardzo podekscytowana.
 - Chodź, chodź prędko. Znalazłam ogłoszenie „Stalexportu”. To ci, co mają te dwa bliźniacze wieżowce przy Mickiewicza. Miałabyś dwieście metrów do pracy i nie musiałabyś dojeżdżać. Spójrz, – rozciągnęła przed Ulą gazetę – poszukują zastępcy dyrektora finansowego. Spełniasz wszystkie wymagania. Koniecznie musisz do nich zadzwonić i umówić się na rozmowę. Dzwoń – podsunęła jej telefon. Ula wybrała numer i rozmawiała przez chwilę z jakąś kobietą. Po skończonej rozmowie uściskała Kolską i powiedziała.
 - Chyba mam szansę. To ma być konkurs. Jutro mam przyjść na dziesiątą razem z dokumentami. Przygotuję sobie wszystko. Nie mam przecież nic do stracenia, prawda?

Nieco onieśmielona weszła do jednego z budynków. Podeszła do kobiety stojącej za ladą recepcji i zapytała o rozmowy kwalifikacyjne. Przedstawiła się, a recepcjonistka natychmiast wykonała telefon mówiąc do kogoś po drugiej stronie, że przyszła pani Cieplak.
 - Proszę wjechać windą na czwarte piętro. Pokój czterysta osiem.
Znalazła go. To był sekretariat. Przed nim siedziały trzy osoby. Podała sekretarce teczkę z dokumentami i usiadła na wskazanym przez nią krześle. Była spięta, ale powtarzała sobie, że nie może niczego zawalić. Będzie odpowiadała jasno i rzeczowo na zadawane pytania.
Po niespełna dwóch godzinach została na korytarzu sama. Wreszcie wezwano ją. Weszła do elegancko urządzonego gabinetu. Za szklanym stołem siedziało trzech mężczyzn. Jeden z nich wstał i podszedł do niej z wyciągniętą dłonią. Przywitał się z nią po angielsku. Nie sądziła, że w tym języku będą prowadzone rozmowy. Nie uprzedzono jej. A może tu właśnie tkwił haczyk? Uśmiechnęła się do mężczyzny i odpowiedziała mu płynną angielszczyzną.
 - Proszę spocząć – wskazał jej fotel – i opowiedzieć nam coś o sobie, a także o dotychczasowym przebiegu pracy zawodowej.
Opowiadała dość długo na przemian po angielsku i niemiecku, bo i w tym języku do niej zagadano. Mówiła, że w F&D pełniła funkcję dyrektora finansowego, a potem prezesa. Pytano, dlaczego stamtąd odeszła. Zapewniła, że nie z powodów zawodowych, a osobistych. Sprawdzano również jej wiedzę dotyczącą finansów i spraw ekonomicznych. W końcu powiedziano jej, że oddzwonią i poinformują ją o efektach tej rozmowy.
Wyszła z mieszanymi uczuciami. Nie miała pojęcia, czy poszło jej dobrze, czy źle. Nie potrafiła tego ocenić. Wprost ze Stalexportu poszła do Magdy. Musiała uspokoić emocje, a staruszka miała na nią dobry wpływ.

Zadzwoniono dopiero w następnym tygodniu. Przeproszono, że tak długo to trwało i powiedziano jej, że została przyjęta. Miała stawić się do pracy od pierwszego września. Jak na skrzydłach poleciała na Zabrską.
 - Udało się pani Magdo! Udało! Zaczynam od pierwszego. Teraz powinnam tylko znaleźć szybko jakieś lokum, bo rezerwację hotelu mam do ostatniego sierpnia. Nareszcie zaczyna się dobrze układać. Tak się cieszę.
 - I ja się cieszę Ula. Usiądź, bo muszę ci coś powiedzieć – położyła swoje spracowane dłonie na dłoniach Uli. – Posłuchaj. Pomyślałam, że nie musisz szukać mieszkania. Ja mam tu tyle miejsca. Dwa pokoje stoją zupełnie niewykorzystane. Mogłabyś je zająć. Podzielimy się kosztami za media, bo nie będę od ciebie brać pieniędzy za wynajem. Wystarczy, że wyjdziesz z psem i czasem zrobisz mi jakieś zakupy. Pokochałam cię dziecko jak swoje własne i nie chciałabym się z tobą rozstawać. Proszę cię, zgódź się - po jej pomarszczonych policzkach płynęły łzy. Zaskoczona tą propozycją Ula wpatrywała się w jej szklące, naznaczone zaćmą oczy.
 - Kochana pani Magdo…, bardzo mnie pani zaskoczyła. To dla mnie idealne rozwiązanie, ale boję się, że sprawię pani swoją osobą tylko kłopot.
 - Kłopot? Jesteś najmilszą osobą jaką znam i najlepszą. Jaki ty możesz sprawić mi kłopot? To prędzej ja tobie go przysporzę. Od czterdziestu lat tkwię tutaj sama jak palec. Nie mam żadnej rodziny. Chociaż ty bądź jej namiastką.
 - No dobrze… Bardzo dziękuję. W takim razie jutro rano wymelduję się z hotelu i przyniosę swoje rzeczy. – Kolska popatrzyła na nią z wdzięcznością.
 - Dziękuję ci Ula. Jesteś najlepsza. – Uśmiechnęła się. – Marek też to zawsze powtarzał.

Przeprowadziła się. Dawno nieużytkowane pokoje należało posprzątać. Zabrała się do tego z wielką ochotą. Pomyła okna i podłogi nie tylko u siebie, ale i w całym mieszkaniu. Rzeczywiście było wielkie. Na dziewięćdziesięciu metrach rozmieszczone były trzy pokoje, duża kuchnia, równie duża łazienka, długi przedpokój i schowek mogący też posłużyć za niewielką spiżarnię. Zmęczona, ale szczęśliwa z zapałem zajadała jarzynową zupę przygotowaną przez Magdę i rumiane naleśniki z dżemem.




ROZDZIAŁ 4


Jej życie zaczęło się powoli stabilizować. Praca pochłonęła ją bez reszty. Chwalono ją za sumienność, rzetelność i niezawodność. Pracowała głównie wśród mężczyzn. Jedyną kobietą była tutaj sekretarka dyrektora, jej zwierzchnika, człowieka tuż przed emeryturą. Czuł się wypalony. Niejednokrotnie powtarzał Uli, że odlicza czas, bo ma już dość tego szaleńczego tempa pracy.
 - Ty też zwolnij. Nie gnaj tak, bo stracisz cel z oczu – mówił. – Nie samą pracą człowiek żyje. Jesteś młoda, bardzo piękna i tak bardzo zawsze smutna i poważna. Powinnaś znaleźć sobie porządnego faceta i ułożyć z nim życie.
 - Ja nie nadaję się do małżeństwa – mawiała. – Los przeznaczył mnie do ciężkiej pracy, a nie do życia rodzinnego.
Praca uszczęśliwiała ją. Dzięki niej skupiała się na zupełnie innych rzeczach. Zarabiała świetnie. Co miesiąc wysyłała do Rysiowa pięć tysięcy złotych. To, co zostawało, wystarczało na dobre życie i pozwalało jeszcze zaoszczędzić. Czuła się potrzebna. Po pracy szła prosto do domu. Potem szybki spacer z Dukatem, jakieś zakupy i rozmowy z Magdą.
W pewnym momencie pomyślała, że powinna zrobić prawo jazdy i kupić samochód. Mogłaby wtedy zabierać Magdę na wycieczki w plener. Ona nie czuła się ostatnio dobrze, a wypad poza miasto pełne spalin i hałasu mógł zdziałać cuda.
Wigilię spędziła w Katowicach. Nie pojechała do domu. To jej rodzina gościła u Magdy. Polubili się. W pierwszy i drugi dzień świąt Ula oprowadzała ich po mieście pokazując co ciekawsze zakątki.
 - I jak żyjesz córcia – pytał zaniepokojony Józef. – Już przebolałaś?
 - Tato. Takich rzeczy nie można tak szybko przeboleć, bo tkwią w człowieku jak zadra.
 - Powinnaś wreszcie pomyśleć o sobie. Zakochać się i zacząć żyć jak normalny człowiek.
 - Ja już nie potrafię żyć jak normalny człowiek. Nie potrafię zakochać się w innym mężczyźnie, bo nadal kocham Marka. Z żadnym innym nie umiałabym też żyć. Mogłam żyć tylko z Markiem, teraz nie mogę z nikim. Wiem, że czekasz na wnuki. Prędzej chyba doczekasz się ich od Jaśka i Betti niż ode mnie. Kiedy poznałam Marka i zakochałam się w nim, pomyślałam, że jeśli dzieci, to tylko z Dobrzańskim. Dzisiaj wiem, że to nie będzie możliwe ani z nim, ani z nikim innym. Pogódź się z tym tato.
 - Bardzo mi cię żal córcia. – Przytuliła się do jego ramienia.
 - Za naiwność i głupotę płaci się czasem zbyt wysoką cenę. Powoli oswajam się z tą świadomością.

Marek się zmieniał. Ewidentnie zamykał się w sobie. Już nie żartował tak jak dawniej z pracownikami spotkanymi na korytarzu firmy. Nadal, gdy go o coś pytano, był uprzejmy i miły. Przestał być jednak wylewny i spontaniczny. Cała radość życia skutecznie z niego wyparowywała. Nie potrafił się już cieszyć niczym. Poświęcił się pracy, ale i ona nie sprawiała mu przyjemności. Firma była ważna, a on starał się nie zaniedbywać jej interesów. Znacznie zwiększyły się obroty. Podniósł ludziom pensje, bo uznał, że zasłużyli na podwyżki. Po ośmiu godzinach harówy wracał na Sienną. Tam wyjmował albumy ze zdjęciami swoimi i Uli i oglądał je bez końca. Przesiadywał nad nimi godzinami gładząc kciukiem jej uśmiechniętą twarz. Wspomnienia wywoływały łzy, które niejednokrotnie znaczyły ślad na fotografiach. Tęsknił za nią. Milion razy zastanawiał się, gdzie ona teraz jest i czy doszła do równowagi po tych nieszczęsnych zaręczynach. Dałby wiele, żeby móc ją zobaczyć i przytulić. – Jeśli kiedyś się spotkamy… - przywoływał treść tej pożegnalnej kartki w myślach. A jeśli nie? Jeśli już nigdy nie będzie dane mu jej spotkać? Ta myśl uwierała jak gwóźdź w bucie. Nie chciał się zastanawiać. Chciał żyć nadzieją, że kiedyś tak właśnie będzie. Że spotka ją i będzie błagał o wybaczenie.
Natrętnie wracało do niego jakieś dziwne przeczucie, że ona znalazła sobie kogoś. Nie mógł znieść myśli, że mogłaby należeć do kogoś innego. A z drugiej strony miała do tego pełne prawo. On przecież ją zdradził. Też przez chwilę należał do innej kobiety. Dlaczego miałaby mieć jakieś skrupuły i opory przed ułożeniem sobie życia z kimś innym? - Nie, nie, nie… Kochała mnie. Sama powtarzała, że jestem miłością jej życia. Nie mogłaby być z kimś innym. Puknij się w głowę idioto. Do śmierci ma być sama jak palec? - Bał się, że kiedyś dotrze do niego wiadomość, że ona jest już szczęśliwą żoną i matką. Wtedy pozostanie mu tylko strzelić sobie w łeb.

Wraz z nastaniem wiosny Magda zaczęła chorować. Była bardzo słaba. To Ula wzięła na siebie obowiązek podawania jej insuliny. Magdzie wysiadał wzrok. Nie potrafiła sama ustawić na strzykawce właściwej dawki leku. Doszły powikłania nerek i wątroby. Doszła niewydolność krążenia. Ula była bardzo zmartwiona, bo Kolska marniała w oczach. Z tęgiej kobiety w krótkim czasie została połowa. Już nie wstawała z łóżka. Ula dbała o nią jak tylko potrafiła najlepiej. Pilnowała diety, myła ją, zmieniała pościel i bieliznę, umawiała lekarza na wizyty domowe.
Którejś soboty wróciła z zakupami i usłyszała wołanie Magdy. Weszła do jej pokoju i przysiadła na łóżku. Magda ujęła jej dłoń i popatrzyła w oczy.
 - Posłuchaj Ula. Tu na Placu Wolności jest kancelaria adwokacka. Jeśli możesz to idź tam w poniedziałek i poproś któregoś z notariuszy, żeby tu przyszedł. Oni wykonują takie usługi w domu klienta. Ja koniecznie muszę coś załatwić.
Nie pytała o co chodzi. Magda była słaba i nawet mówienie przychodziło jej z trudem. Obiecała, że to załatwi.
W poniedziałek zadzwoniła do pracy i poinformowała, że nie będzie jej dzisiaj i prosi o dzień urlopu. Wyprowadziła Dukata i zaraz potem pomaszerowała do kancelarii, o której mówiła Magda. Znalazła ją bez trudu. W środku siedział młody człowiek i konferował z kimś przez telefon. Zobaczywszy ją w drzwiach wykonał ręką gest zapraszający do środka. Przycupnęła na fotelu i cierpliwie czekała aż prawnik skończy rozmawiać. Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do niej.
 - Czym mogę pani służyć?
 - Przyszłam tu w imieniu mojej przyjaciółki, którą bardziej traktuję jak matkę, bo jest ode mnie dużo starsza. Jest też bardzo schorowana i nie wstaje już z łóżka. Chciałam prosić, by któryś z notariuszy przyszedł do nas do domu. Ona chce chyba załatwić jakąś sprawę. Nie powiedziała mi o co chodzi, ale podejrzewam, że o testament. Podobno wykonujecie takie usługi.
 - To prawda. Jeśli klient nie może sam do nas przyjść, wtedy my udajemy się do niego. Jaki to adres?
 - Zabrska siedem mieszkanie numer jeden. Magdalena Kolska. Kiedy mógłby ktoś przyjść?
 - Myślę, że do godziny powinienem się zjawić. To niedaleko. Czekam tylko na wspólnika, wtedy będę mógł wyjść. Ktoś musi tutaj być.
 - Bardzo panu dziękuję i jestem wdzięczna, że tak szybko pan przyjdzie. W takim razie czekamy na pana.

Zjawił się niewiele później. Przywitał się z Kolską i usiadł przy niewielkim stoliczku obok jej łóżka. Ula postawiła przed nim kawę i dyskretnie wyszła zamykając za sobą drzwi. Nie chciała, żeby Magda czuła się skrępowana jej osobą. Po niecałych dwóch godzinach prawnik wyszedł.
 - Miała pani rację. Chodziło o testament. Proszę mi podać swój numer telefonu. Ja w zamian zostawiam pani swoją wizytówkę i proszę jej nie zgubić. Do zobaczenia.
Zamknęła za nim drzwi i poszła do Magdy. Usiadła przy niej i popatrzyła na nią swoimi smutnymi oczami, w których kręciły się łzy. Miała świadomość, że ją traci.
 - Pani Magdo…
 - Posłuchaj Ula, – przerwała jej - muszę ci coś wyjaśnić. Spisałam testament. Zostawiam ci wszystko. To mieszkanie i to, co w nim jest. Oprócz tego upoważnienie do konta i całą biżuterię.
Nie mogła tego słuchać i rozpłakała się rozpaczliwie.
 - Nie pani Magdo… Nie… Proszę…
 - Dziecko moje kochane, te trzy ostatnie lata były najszczęśliwszymi latami w całym moim życiu. Wniosłaś w nie świeżość, radość i dobro. Byłaś mi jak córka, której nigdy nie miałam. Komu mam to zostawić? Obcemu? Wiesz, że nie mam żadnej rodziny, żadnych bliższych i dalszych krewnych. Ty musisz to przyjąć, bo wtedy umrę spokojna i szczęśliwa. Nie musiałaś się mną zajmować, a jednak robiłaś to z miłością, troską i oddaniem i za to jestem ci bardzo wdzięczna. Nie wiem ile jeszcze mi zostało. Sama czuję, że niewiele. Jestem coraz słabsza. Chcę, żebyś zrobiła dla mnie jeszcze kilka rzeczy. Po pierwsze, kiedy będzie krytycznie nie dzwoń po pogotowie. Nie chcę umierać w szpitalu. Chcę odejść godnie, w domu przy bliskiej osobie, a nie przy jakiejś nieczułej pielęgniarce. Po drugie, zatrzymaj Dukata. Nie chcę, żeby wycierał się po schroniskach. Kochasz go i myślę, że nie miałabyś sumienia go oddać. Po trzecie, otwórz tę szafę. Na wieszaku wisi czarna, koronkowa sukienka, a pod nią stoją czarne czółenka. W tym chcę być pochowana. W woreczku obok butów leży bielizna. Wyjmij tę drewnianą kasetkę i podaj mi - otworzyła wieczko i wyjęła stamtąd kopertę. – Tu są pieniądze na mój pochówek. Miejsce jest od dawna opłacone. Stoi tam już pomnik. To na cmentarzu w Bogucicach. To dzielnica Katowic, ale to pewnie wiesz. Ktoś z dyrekcji cmentarza wskaże ci miejsce.
Ula zanosiła się od płaczu. Nie mogła pogodzić się z myślą, że ta dobra o wielkim sercu kobieta żegna się z życiem.
 - Nie płacz. Chodź tu do mnie i posłuchaj, bo to, co teraz ci powiem jest chyba najważniejsze. Chodzi o Marka. Ja wiem jak wielkie świństwo ci zrobił, jak wielką krzywdę wyrządził i to dwukrotnie. Powiedziałaś mi kiedyś, że kochasz go nadal, ale nie potrafisz mu wybaczyć. Widzę jak cierpisz. Jest w tobie tyle smutku i rozpaczy, że aż serce się kraje. Ludzie wybaczają sobie o wiele gorsze rzeczy. Wierz mi. Powinnaś przynajmniej spróbować. Spróbować najpierw wybaczyć, a potem zaufać raz jeszcze. On zbłądził, ale nadal cię kocha i nadal jest sam.
 - Skąd pani wie? – wyszlochała.
 - Rozmawiałam z twoim tatą. Od niego dowiedziałam się, że przyjechał do Rysiowa po tym incydencie, żeby przeprosić. Wtedy powiedział też, że nigdy nie przestanie cię kochać i będzie cię kochał do końca swoich dni. On z nikim się nie związał. Z nikim nie utrzymuje kontaktów. Odsunął się od wszystkich. Stał się odludkiem i myślę, że też podobnie jak ty, bardzo cierpi. Tego wszystkiego tata dowiedział się od Ali. Nie zamykaj się w swojej rozpaczy. Nikt tak jak ty nie zasługuje na szczęście. Wiem, że kochasz go tak mocno, że nie potrafisz być już z innym mężczyzną. On nie potrafi być z inną kobietą. Już nie. Obiecaj, że pomyślisz o tym kochanie póki nie jest za późno.
 - Obiecuję – szepnęła.
Rozmawiały do późna. Potem Magda zasnęła, a Ula nie miała dość siły, żeby odejść od jej łóżka. Zmęczona płaczem ułożyła głowę obok dłoni Magdy i przymknęła oczy.
Obudziło ją ujadanie Dukata. Próbowała go uciszyć, ale jak na złość nie przestawał szczekać. Zamknęła go w kuchni i wróciła do Magdy. Potrząsnęła lekko jej ramię, ale nie zareagowała. Ujęła jej dłoń i wtedy zorientowała się, że jest lodowata.
 - Pani Magdo! Pani Magdo!? Niech się pani obudzi! Niech się pani obudzi… - osunęła się na kolana i zaniosła głośnym płaczem. Magda spała już snem wiecznym. Załatwiła wszystkie doczesne sprawy i wreszcie spokojnie mogła zamknąć oczy.
Nawet nie wiedziała jak długo siedziała na podłodze przy łóżku Kolskiej i nie mogła przestać płakać. W końcu zebrała się w sobie i zadzwoniła po pogotowie. Lekarz stwierdził zgon i od ręki wypisał akt. Ciało Magdy zapakowano w pokrowiec i przewieziono do miejskiej kostnicy. Zadzwoniła do pracy. Musiała powiadomić szefa, że znowu jej nie będzie i potrzebuje kilku dni urlopu.
 - Zmarła moja ciocia, z którą mieszkałam. Muszę mieć czas, żeby ją pochować i pozałatwiać wszystkie formalności.
 - To oczywiste Ula. Bardzo ci współczuję. Tydzień ci wystarczy?
 - Wystarczy. Dziękuję.
Zadzwoniła do taty. Obiecał, że przyjadą jak najszybciej i pomogą jej. Powiedział, że przyjadą z Alą. W innych okolicznościach skakała by z radości, że zobaczy przyjaciółkę, ale teraz nie umiała się cieszyć.
Pogrzeb był bardzo skromny. Niewiele przyszło osób. Oprócz nich byli tylko sąsiedzi. Nie potrafiła powstrzymać łez. Kiedy wrócili z cmentarza zabrała Dukata na spacer.
 - Muszę trochę ochłonąć. W lodówce jest przygotowany obiad. Zajmiesz się tym Alu?
 - Idź. Poradzimy sobie.
W tydzień po pogrzebie stawiła się w kancelarii. Miał być otwarty testament Magdy. Jego treść znowu wywołała u niej łzy. Zapisała jej dosłownie wszystko, co posiadała. Nie miała pojęcia, że ta skromnie żyjąca kobieta miała takie pokaźne zasoby. Konto opiewało na sto siedemdziesiąt tysięcy. Samo mieszkanie było warte majątek, a oprócz tego unikatowa biżuteria, małe sztabki złota w liczbie sześciu sztuk i kilka oryginalnych obrazów pędzla słynnych malarzy. Prawnik był tak miły, że podał jej namiary na rzeczoznawcę, który mógłby ewentualnie wycenić precjoza i dzieła sztuki. Zostawiła to jednak na później.
Po wyjeździe rodziny nie mogła oswoić się z samotnością w tym wielkim mieszkaniu. Nie potrafiła zasnąć. Od tej pory miała jeszcze większe problemy ze snem. Zrywała się o czwartej nad ranem, parzyła kawę i stojąc przy dużym oknie z kubkiem w ręku obserwowała świat za szybą. Potem ubierała się i wyprowadzała Dukata. Później biegła do pracy.
Głęboko tkwiły w niej słowa wypowiedziane przez Magdę na łożu śmierci. Słowa o miłości i wybaczaniu. Jak dotąd nie znalazła w sobie tyle odwagi, żeby zadzwonić do Marka i powiedzieć mu, że wybacza i że nadal go kocha.

Od śmierci Magdy minęło osiem miesięcy. Jakoś pozbierała się do kupy, choć nadal ubierała się na czarno, bo czuła, że tak trzeba. Pod koniec kwietnia zdała egzamin na prawo jazdy, a miesiąc później kupiła swój pierwszy samochód. Niedużego, zgrabnego Hyundaia Micrę. Dzięki niemu nie musiała już wystawać za każdym razem na przystankach, gdy chciała pojechać na cmentarz.
W pracy doceniono ją. Jej szef odszedł wreszcie szczęśliwy na zasłużoną emeryturę. Zaproponowano jej to stanowisko. Zgodziła się. Jej pensja znacznie wzrosła i ciągle odnosiła wrażenie, że ma szczęście wyłącznie do pieniędzy i robienia kariery, a nie ma go zupełnie jeśli chodzi o życie osobiste. Ciągle nie mogła pozbyć się tego smutku, który w niej tkwił. Mężczyźni zabiegali o jej względy. Zauważała to, ale nie robiła im nadziei. Pamięta, jak któregoś dnia świętowali zawarcie nowego, intratnego kontraktu. Urządzono bankiet. Były wykwintne przystawki i mnóstwo szampana. Dyrektor generalny osobiście gratulował jej i dziękował za zaangażowanie, dzięki któremu doszło do podpisania umowy. Zarumieniona przyjmowała gratulacje z uśmiechem przyklejonym do ust. Jeden z jej najbliższych współpracowników adorował ją już od jakiegoś czasu. Był natrętny, chociaż wiele razy dawała mu do zrozumienia, że nie jest zainteresowana. Kiedy wyszła z toalety, dopadł ją na pustym korytarzu. Przycisnął do ściany i zaczął nachalnie całować. Sama nie wie skąd znalazła w sobie siłę, żeby obronić się przed tym mężczyzną. Z całej siły kopnęła go kolanem w krocze, bo chyba widziała to na jakimś filmie. Odepchnęła go i zamaszyście strzeliła otwartą dłonią w policzek. Był zaskoczony. Stała nad kulącym się z bólu facetem i mówiła przez zaciśnięte zęby.
 - Nigdy nie waż się tego powtórzyć. Jeśli spróbujesz ponownie, załatwię ci dyscyplinarkę, zrozumiałeś?
On pokiwał tylko głową. Ona poprawiła włosy i weszła ponownie na salę, w której odbywał się bankiet. Od tej pory nazywano ją panią niedostępną i już żaden z jej kolegów nie próbował podobnych rzeczy.

Na Zaduszki nie pojechała na grób mamy. Umówiła się z ojcem, że przyjedzie na kilka dni przed świętami i zostanie do nowego roku. Dzień przed świętem zmarłych wybrała się na bogucicki cmentarz. Umyła pomnik Magdy i zapaliła znicze. Usiadła na ławeczce i modliła się za spokój jej duszy. W samo święto zawiozła sporą doniczkę z pięknymi chryzantemami. Wieczorem znowu płakała. Ciągle nie mogła pogodzić się ze świadomością, że jej już nie ma.




ROZDZIAŁ 5
ostatni


Całą niedzielę chodził jak nakręcony przemierzając już nie wiadomo który raz swoje mieszkanie wszerz i wzdłuż. Nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Wczoraj wieczorem z nudów po raz pierwszy od dłuższego czasu włączył telewizor. Kompletnie nie był na bieżąco. Odbiornik zarósł kurzem, bo on wolał katować się zdjęciami swojej ukochanej. Nadawali wiadomości i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jedna z nich, która zelektryzowała go zupełnie. Pokazywano uroczystość, na której prezydent Katowic wręczał zarządowi Stalexportu jakieś bardzo ważne dyplomy uznania. Nie wzbudziłoby to w nim żadnego zainteresowania, gdyby nie padło nazwisko Cieplak. Niemal przykleił się do monitora. Była tam. Piękna, elegancka i przeraźliwie poważna. Ściskając dłoń prezydenta ledwie zdobyła się na nieśmiały uśmiech. Popłakał się, gdy z bliska pokazano jej twarz i te ogromne, chabrowe oczy wyrażające tyle bólu i smutku. Wstrząsnęło nim. Wiedział, że to przez niego. Zmieniła się. Już nie potrafiła uśmiechać się tak jak dawniej. Przynajmniej dowiedział się, że mieszka w Katowicach i jest dyrektorem finansowym Stalexportu. Chyba nigdy nie przestanie jej podziwiać. W tak krótkim czasie potrafiła osiągnąć tak wiele. Pogładził pieszczotliwie monitor.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęsknię i jak bardzo żałuję, że nie ma cię obok mnie – wyszeptał. Miał przynajmniej pewność, że żyje i zdołała się pozbierać po jego zdradzie, choć chyba nie do końca. Ileż by dał za to, żeby z nią być. Była niedaleko. Zaledwie kilka godzin jazdy stąd, a jednak tak odległa i tak nieosiągalna. Cztery długie lata jej nie widział. Cztery długie lata nie miał o niej żadnych informacji. Jemu siwizna i poczucie winy zdążyły przyprószyć skronie i czuprynę. Ona wyglądała jeszcze piękniej niż zapamiętał. Miał świadomość, że nie może i nie powinien jechać do Katowic. Nie chciał jej denerwować, bo z pewnością osiągnęła jakiś spokój i równowagę. Po co ma to burzyć? Ciągle w głowie przewijały mu się słowa z kartki „Jeśli kiedyś się spotkamy…” Uczepił się tej myśli. Ona dawała jakąś nadzieję, a przynajmniej jej namiastkę. Powinien pozostawić sprawy swojemu biegowi. Co ma być to będzie. On nie będzie ingerować w przeznaczenie, bo być może ktoś na górze ma plany wobec nich i jednak pozwoli im się spotkać.

Przez niemal całą sobotę jeździła po mieście odwiedzając sklepy i usiłując kupić prezenty swoim bliskim. Zaparkowała niedaleko rynku, bo zauważyła, że oprócz kwiaciarek, które stanowiły tu stały element krajobrazu, rozstawili się też górale z kapciami i kożuchami z owczej skóry. Jak tylko ich zobaczyła pomyślała o Betti. Przydałby się jej taki porządny kożuszek. Ucieszyła się, gdy stwierdziła, że dziecięce rozmiary też są. Wybrała jej zdaniem najładniejszy, a do tego dla wszystkich ciepłe kapcie i grube wełniane rękawice, również dla Ali. Postanowiła, że to będą najlepsze święta jakie kiedykolwiek mieli. Jasiek na pewno ucieszy się z nowiutkiego laptopa. Dla Betti miała tablet. Oprócz tego mnóstwo dobrego jedzenia, głównie wędlin. Ledwie dała radę wszystko wpakować do bagażnika. Trochę rzeczy musiała położyć na tylne siedzenie w tym kojec dla Dukata.
Była podekscytowana. Po raz pierwszy od prawie czterech lat miała odwiedzić swoje rodzinne strony. Sprawdziła jeszcze, czy powyłączała wtyczki z gniazdek. Lodówkę rozmroziła już wcześniej. Nie było potrzeby, żeby miała pracować przez niemal dwa tygodnie. Zakręciła główny zawór gazu i wody. Ostatni raz omiotła wzrokiem mieszkanie. Mogła jechać. Pozamykała dokładnie drzwi, wpuściła psa na tylne siedzenie i ustawiła GPS-a. Po raz pierwszy od momentu uzyskania prawa jazdy wyruszała w tak długą podróż. Postanowiła nie przyspieszać za bardzo. Warunki nie były dobre. Miała do pokonania prawie trzysta kilometrów i ponad cztery godziny jazdy, a przy takich warunkach nawet pięć. Jakby jednak na to nie patrzeć, na obiad powinna być w domu.
Z zadowoleniem stwierdziła, że nawierzchnia na autostradzie A-1 jest czarna. Tu mogła pozwolić sobie na trochę szybszą jazdę. Niestety już za Bytomiem zaczęły się kłopoty, bo autostrada tylko na niektórych odcinkach była całkowicie gotowa do ruchu. Na więcej niż połowie długości nadal trwały prace. Za Piotrkowem Trybunalskim zjechała z trasy i zwolniła nieco. Teraz musiała się kierować na Warszawę mijając po drodze Tomaszów Mazowiecki. Wreszcie dostrzegła jakieś miejsce postojowe i zatrzymała się na nim. Wypuściła Dukata, a sama nalała sobie z termosu kawy. Pozwoliła psu wybiegać się trochę. Zadziwiająco dobrze znosił tę długą jazdę. Po prostu spał zwinięty w kłębek w swoim kojcu. Nalała nieco wody do miski i gdy się napił, rzuciła mu kilka kulek psiej karmy. Zakręciła termos. Mogła ruszać dalej. Po ponad czterech godzinach minęła drogowskaz z napisem Warszawa. Musiała przepchać się przez całe miasto, żeby wyjechać na wylotówkę do Rysiowa. Mimo, że ciągle zatrzymywały ją światła, nie narzekała. To pozwoliło przyjrzeć się zmianom jakie zaszły w mieście podczas jej nieobecności. Stwierdziła, że chyba jednak zmieniło się na gorsze. Podobnie jak Katowice i Warszawa była rozkopana do granic możliwości. Z ulgą minęła miasto. Teraz mogła trafić do domu z zamkniętymi oczami. Nie potrzebowała GPS-a. Zatrzymała samochód przed bramą i nacisnęła klakson. Niemal natychmiast zmaterializował się Jasiek z Beatką, a zaraz za nimi ojciec. Uściskali ją mocno i pomogli opróżnić bagażnik. Ze zdumieniem odnotowała wielkie zmiany w jej domu. Nowe podłogi, nowe, nowoczesne meble. To nie był już ten dom, który opuszczała cztery lata temu.
 - Jak tu pięknie! Ależ zrobiliście mi niespodziankę!
 - To ty nam zrobiłaś córcia. Przysyłasz tak dużo pieniędzy, że jesteśmy w stanie sporo odłożyć. To jest właśnie efekt naszych oszczędności. Zobacz swój pokój. Nie poznasz go.
Rzeczywiście. Kiedy weszła, nie było tam ani jednego mebla, który stał tu wcześniej. Zamiast tapczanika miękka i wygodna rogówka. Nowoczesna ława i dwa niewielkie foteliki. Specjalny stojak na kwiaty, a pod stopami miękki, puszysty dywan. Była zachwycona.
 - Jest śliczny. Daj Jasiu ten kojec. Dukat zawsze śpi przy moim łóżku. Odkąd nie ma Magdy zmienił upodobania. A tak z innej beczki. Ala przyjedzie w wigilię?
 - Tak się umówiliśmy. Mamy trzy dni na przygotowanie wszystkiego.
 - Nie martw się tato. Damy radę. Ja tylko rozejrzę się, co jest, a czego nie ma i pojadę na zakupy. Poza tym mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. Ostatnio narzekałeś na dach. Tu masz dwadzieścia tysięcy. Zamów fachowca niech połata porządnie wszystkie ubytki.
 - Córcia! Na co aż tyle!
 - Bierz. Przecież nie wiadomo ile policzy. Lepiej mieć coś w zapasie. No to teraz rozpakuję się i sprawdzę zawartość lodówki.

Wigilia udała się nadzwyczajnie. Z przyjemnością chłonęła atmosferę tych świąt. Cieszyła ją radość rodzeństwa z prezentów i szeroki uśmiech na twarzy jej ojca, gdy rozpakowywał swoje. Ala też była zadowolona. Nawet Dukat dostał kolorowy kubraczek, żeby nie marzł i wielką kość do zabawy.
Pomyła naczynia po kolacji i poszła do swojego pokoju odetchnąć. Za nią wsunęła się Ala. Przysiadła na jednym z fotelików z kieliszkiem słynnej nalewki Cieplaka.
 - Jak ci się wiedzie tam na Śląsku? – spytała.
 - Całkiem nieźle. Mam dużo pracy i to cieszy mnie najbardziej. Na tym się skupiam. Raczej nie udzielam się towarzysko, jeśli o to ci chodzi. Dom, praca, spacer z Dukatem i jazda na grób Magdy przynajmniej raz w tygodniu. To moje życie.
 - Ono nie tak powinno wyglądać – Ala spojrzała na nią z troską.
 - Daj spokój Ala. Życie rodzinne nie jest już dla mnie. Przyzwyczaiłam się do tego, co mi zaoferowało i dobrze mi z tym.
 - Nieprawda. Mnie nie oszukasz. Nadal go kochasz. Może nawet bardziej niż kiedyś, bo tęsknota potrafi zintensyfikować uczucie.
 - Nie chcę o tym rozmawiać – zaszkliły się jej oczy.
 - A jednak musisz o czymś wiedzieć. On już wie, że mieszkasz w Katowicach i wie, gdzie pracujesz, i na jakim stanowisku.
Oczy Uli zrobiły się ogromne.
 - Powiedziałaś mu?
 - Nie. Przecież obiecałam ci dyskrecję. Nie musiałam mu nic mówić. Widział jakąś relację z Katowic i ciebie jak odbierasz dyplom od prezydenta miasta. Zaraz po tym wezwał mnie do siebie i przyznał mi się, że wie. Prosił mnie, żebym przekazała ci, że nie będzie zakłócał ci spokoju, który pewnie osiągnęłaś z wielkim trudem, choć nadal kocha cię do szaleństwa. On wciąż jest sam Ula. Nie ma koło niego żadnej kobiety. Nie tak dawno przegonił swoją asystentkę, która za dużo sobie pozwalała względem niego. Była bezczelna i nachalna. Wiem to od Violetty. Wściekł się, kiedy zaczęła ostentacyjnie wchodzić do gabinetu i siadać mu na biurku. Zwolnił ją. Bardzo się zmienił. Nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Nie ma w nim już nic z tego wesołego, spontanicznego chłopca. Nie ma tej iskry w oczach. Przygasł, a włosy pokrył mu szron, choć ta siwizna dodaje mu niewątpliwie uroku.
 - Ala… proszę cię przestań. Nie katuj mnie. Magda przed śmiercią prosiła mnie, bym spróbowała mu wybaczyć i ponownie zaufać. Jestem taka rozdarta i już nie wiem, co mam robić – rozpłakała się na dobre. Ala przytuliła ją.
 - Już dobrze maleńka. Czasem może lepiej zaufać sercu niż rozsądkowi? Nikt za ciebie nie podejmie tej decyzji. To ty sama musisz wybrać, czy chcesz do końca życia cierpieć w samotności, czy wybaczyć i być szczęśliwą kobietą. On pierwszy nie wykona ruchu w twoją stronę, bo boi się odrzucenia. Boi się twojej reakcji. To ty sama zdecydujesz. Wszystko w twoich rękach.
Słowa Ali dały jej do myślenia. Znowu nie mogła spać. Przewracała się z boku na bok aż wreszcie o czwartej nad ranem wyszła z pokoju żeby zaparzyć sobie kawę. O ósmej ubrała się ciepło i zostawiła kartkę na stole z wiadomością, że poszła na cmentarz. Zabrała znicze, smycz i wraz z Dukatem wyszła z domu.
Wszechobecna cisza cmentarza ukoiła jej nerwy. Odgarnęła z grobowca śnieg i zapaliła lampki. Usiadła na ławce, a obok niej przycupnął Dukat. Musiała pomyśleć. Targało nią tyle wątpliwości. Ala miała rację. Nawet na moment jej miłość do Marka nie osłabła. To samo wcześniej uświadomiła jej Magda. Ona nauczyła się żyć bez niego, ale ta miłość niszczyła ją. Albo więc pozwoli jej rozkwitnąć ponownie, albo zostanie zgorzkniałą, zawiedzioną kobietą. Westchnęła ciężko. Pogłaskała psa i podniosła się z ławki.
 - Wracamy piesku, bo zimno.
Po południu ubrała się ponownie. Józef zdziwił się, że wybiera się dokądś tak późno.
 - Nie martw się tatusiu. Jestem przecież dużą dziewczynką. Muszę załatwić coś ważnego. Coś bardzo ważnego. Nie wiem o której wrócę. Zadzwonię, jeśli zajdzie taka potrzeba, dobrze? Nakarmcie wieczorem psa i wypuścicie go na kilka minut. Niech pobiega po podwórku.
 - Dobrze córcia. Jedź ostrożnie.

Jechała z duszą na ramieniu i zupełnie w ciemno. Nie miała pojęcia, czy jest w domu. Może spędza święta u rodziców? Jeśli trzeba będzie pojedzie i do nich. Skoro już się zdecydowała, musi tę rozmowę przeprowadzić dzisiaj. Wjechała w osiedle i zaparkowała przy budynku numer siedem. Windą dotarła na dwunaste piętro. Chwilę trwało zanim zdecydowała się na naciśnięcie dzwonka. Usłyszała szczęk przekręcanego w zamku klucza. Otworzył drzwi na całą szerokość i zszokowany wpatrywał się w jej ogromne oczy. Wstrząsnął nim szloch. Runął na kolana i przylgnął do jej nóg.
 - Ula, to ty? To naprawdę ty? Nie wierzę. Mam chyba jakieś omamy. Zaszkliły jej się oczy. Przytuliła do siebie jego głowę i wplotła palce we włosy.
 - Posiwiałeś… - wyszeptała.
 - Wybacz mi Ula. Wybacz, jeśli zdołasz. Przysięgam ci na głowy moich rodziców, że już nigdy w życiu cię nie skrzywdzę i nigdy w życiu nie zdradzę. Dostałem dobrą lekcję i nie zepsuję tego. Tak bardzo cię kocham i zawsze będę cię kochał. Od kiedy odeszłaś nie miałem żadnej kobiety. Czułem do siebie wstręt i do nich też.
 - Wstań Marek – powiedziała cicho. – Ta rozmowa nie powinna odbywać się na korytarzu.
Podniósł się z kolan i pomógł jej się rozebrać. Dłonią wskazał kanapę w salonie. Zobaczyła rozłożone na niej albumy ze zdjęciami przedstawiającymi ich oboje.
 - Wspominałeś…?
 - Każdego dnia wspominałem Ula. Każdego dnia katowałem się tymi zdjęciami, żeby ciągle pamiętać jak bardzo cię skrzywdziłem. Usiadła na kanapie i spojrzała na niego ze smutkiem.
 - To prawda – jej głos zabrzmiał tak przejmująco, że znowu pociekły mu łzy. – Skrzywdziłeś i bardzo upokorzyłeś. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Sytuacja przerosła mnie i długo brzmiały mi w uszach jęki rozkoszy Klaudii. Nie mogłam zrozumieć. Ciągle zapewniałeś mnie o swojej miłości, a jak tylko nadarzyła ci się okazja poszedłeś z pierwszą lepszą do łóżka. Ona cię prowokowała, a ty nie miałeś dość silnej woli, żeby jej odmówić. Pomyślałam wtedy, że ty się w ogóle nie zmieniłeś. Trudno wykorzenić z człowieka dawne nawyki. Nie mogłam i nie chciałam z tym walczyć. To było ponad moje siły. Jedyne co mogłam zrobić, to zwrócić ci wolność, żebyś mógł żyć tak jak chciałeś. Dziękowałam opatrzności, że stało się to po zaręczynach, a nie po ślubie, bo znacznie trudniej było by mi wtedy odejść. Nawet nie zdawałeś sobie sprawy, że tą zdradą uczyniłeś ze mnie psychiczny wrak człowieka. Kochałam cię całym sercem, a nagle musiałam nauczyć się żyć bez ciebie.
Ten pełen żałości i skargi głos sprawiał, że pękało mu serce. Ukląkł u jej nóg i objął jej dłonie.
 - Błagam cię Ula nic już nie mów. Nie mogę tego znieść. Tak bardzo cię przepraszam, że musiałaś przejść przez to piekło. Gdybym mógł cofnąć czas, nie wpuściłbym Klaudii na przyjęcie. Przecież dobrze wiedziałem do czego jest zdolna, a jednak uległem jej jak ostatni dureń. Przez te cztery lata ciągle karmiłem się nadzieją, że być może kiedyś cię spotkam. Ciągle powtarzałem sobie słowa, które napisałaś na kartce pożegnalnej, że jeśli kiedyś się spotkamy… To dawało mi nadzieję, że może jeszcze kiedyś będziemy mieli szansę wrócić do siebie – spojrzał jej głęboko w oczy. - Błagam cię Ula nie katuj mnie. Powiedz, dlaczego tu dzisiaj jesteś? Czy to ma być rozmowa, która zakończy wszystko? Boję się usłyszeć to, co mi powiesz.
Ujęła jego dłoń i splotła jego palce ze swoimi.
 - Przyjechałam, żeby ci powiedzieć, że okaleczyłeś mnie. Nie potrafię normalnie żyć. Nie potrafię związać się z nikim innym. Nie potrafię zapomnieć... Albo będę żyć z tobą, albo do końca życia będę się dręczyć w samotności.
Jego policzki były mokre od łez. Nie mógł uwierzyć, że powiedziała to wszystko.
 - Czy to oznacza, że wrócisz do mnie? Czy to oznacza, że nadal mnie kochasz?
 - Nigdy nie przestałam…
Przytulił ją mocno i ucałował czule.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo marzyłem, żeby to usłyszeć. Jestem taki szczęśliwy. Poczekaj chwilkę – podniósł się z kanapy i podszedł do niewielkiej komody. Wyjął z niej małe pudełeczko i uklęknął przed nią otwierając jego wieczko. Na błękitnej wyściółce pysznił się jej zaręczynowy pierścionek.
 - Przyjmiesz go kochanie?
Wyjęła to cacko z pudełka i włożyła sobie na palec.
 - Przyjmuję. Za dużo czasu straciliśmy. Musimy to wszystko nadrobić, ale ostrzegam, nie będzie „do trzech razy sztuka”. Nie dam ci kolejnej szansy, bo za dużo mnie to kosztuje.
 - Przysięgam, że nie będziesz musiała mi jej dawać. Dojrzałem i już doskonale wiem, kto jest w moim życiu najważniejszy. Już nigdy nie dopuściłbym do sytuacji, w której miałbym cię stracić. Już znam ten przenikliwy ból serca i wiem jak smakuje dręcząca tęsknota. Nigdy nie chciałbym przeżywać ponownie tego wszystkiego. Dwa razy to dość – spojrzała na zegarek, co zaniepokoiło go. – Chcesz już iść?
 - Chyba powinnam…
 - Nie odchodź. Zostań. Jutro zawiozę cię do Rysiowa.
 - Przyjechałam samochodem. Nie musisz mnie odwozić.
 - Zrobiłaś prawo jazdy?
 - Musiałam nauczyć się być samowystarczalna.
Z miłością spojrzał jej w oczy.
 - Jesteś najlepszą osobą jaką znam i nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać. Nie zmieniaj się, bo taką właśnie cię kocham.
Wyjęła telefon i wybrała domowy numer.
 - Wrócę jutro do południa tatusiu. Tak, mam gdzie spać. Dobranoc.
Tej nocy spała wtulona w jego ramiona. Po raz pierwszy od tak dawna zasnęła spokojna i szczęśliwa. Nie miała złych snów i przespała tę noc do białego rana.


K O N I E C

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz