Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 1 grudnia 2015

"POKOCHAJ MNIE TATO…" - rozdział 1,2,3,4,5



Moi drodzy.
Zanim zaczniecie czytać to opowiadanie winna Wam jestem garść wyjaśnień. Otóż. Pewnego dnia na streemo Brzyduli pojawiła się cudowna miniaturka autorstwa Biedronki, bez tytułu, napisana w formie mini pamiętnika. Przeczytawszy ją doznałam wstrząsu. Biedronka poruszyła w tej miniaturce niezwykle ważny, trudny, życiowy temat, a wraz z nim moje serce. Pomyślałam sobie, że coś tak pięknego powinno mieć swoją kontynuację. Porozumiałam się z autorką chcąc ją zachęcić do rozwinięcia tej mini w opowiadanie. Ona niestety nie miała pomysłu na ciąg dalszy, jednak szczęśliwie dla mnie dała mi zielone światło na dopisanie kolejnych losów bohaterów tej historii, za co bardzo, bardzo jej dziękuję.
Miniaturkę Biedronki potraktowałam tu jako prolog, by mogła stanowić kanwę wydarzeń.
Oddaję Wam to opowiadanie z nadzieją, że dostrzeżecie w nim głęboki sens i ważność poruszonego w nim problemu.




POKOCHAJ MNIE TATO…

PROLOG

Z perspektywy Uli

Dziś mija pięć długich lat od kiedy urodziła się Pestka, od kiedy zamknęłam się w domu, od kiedy odizolowałam się od ludzi. Ale nie żałuję, nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Nie żałowałam, że podarłam papiery, które Marek podał mi do podpisu. Papiery, dzięki którym nie byłoby problemu. Moglibyśmy żyć „normalnie”…
W naszych planach nasze dziecko miało być idealne. Nasza córka miała skończyć najlepsze szkoły, a potem zarządzać rodzinną firmą. Idealny biznesplan.
Pięć lat temu słowo, „Down” padło w trzynastej minucie badania przez pediatrę. Moja córeczka ma jeden chromosom za dużo. Taki „dar” od losu. To był wyrok. Jedynym sensownym wyjściem z tej sytuacji jakie widziało otoczenie, otoczenie i Marek, było oddanie dziecka do ośrodka. Ośrodka, który zapewni mu wszystko. Przecież nas na to stać. Wszyscy traktowali moje dziecko jak zwierzątko, które nic nie czuje. Marek mówił, że nic jej tam nie będzie brakowało. Uspokajał mnie. Tam oczywiście miałaby wszystko. Wszystko, oprócz miłości. Patrzyłam w skośnie oczy mojej córeczki i widziałam jak krzyczały „Pomocy!”. Przecież nie mogłam jej zostawić. Jestem jej matką.
Tak…, już minęło pięć lat. Mam Pestkę, a ona ma mnie i to jest najważniejsze. Mam dla kogo żyć. Nie jestem sama. Moja córeczka jest wrażliwa i ufna. Taki mały niedźwiadek. Bardzo ją kocham. Dzieci z zespołem Downa trzeba kochać. Może nawet bardziej niż te zdrowe.
W ciągu tych pięciu lat były lepsze i gorsze dni. Pestka wielokrotnie dawała mi w kość. Zajmowałam się nią jak niemowlęciem do trzeciego roku życia. Normalnie przewijałam i karmiłam z butelki. Pestka miała problem z odróżnieniem dnia od nocy. Często było tak, że dzień był nocą a noc dniem. Chodzę niewyspana. Ale już się przyzwyczaiłam. Jestem z nią dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zrezygnowałam z pracy i życia towarzyskiego. Niby mogłabym wynająć opiekunkę, ale boję się, że ktoś obcy zrobi jej krzywdę, że jej nie zrozumie, bo Pestka pomimo tego, że ma już pięć lat, nic nie mówi. Wydaje tylko dwu literowe dźwięki, trudne do zrozumienia. Próbuję ją nauczyć tej sztuki, ale kiepsko nam idzie. Opowiadam jej dużo i czytam książki. Czuję, że ona rozumie wszystko, ale nie umie tego wyrazić słowami. Często słyszę jak paplają pięcioletnie dzieci, wtedy ogarnia mnie lęk, że ona nie wypowie nigdy jednego sensownego zdania. Ba, sensownego słowa. Ale nie chcę myśleć o tym co będzie potem. Liczy się to, co jest teraz.
Pestka często wpada w gniew, niszczy przedmioty, nie potrafi utrzymać porządku i załatwia się pod siebie. Nie umie, albo nie chce w porę zawołać. Ja się nie skarżę. Po prostu czasem mam dość. Jestem zmęczona. Ale uśmiech Pestki wszystko mi wynagradza.
Marek kompletnie się od nas odizolował. Żyjemy obok siebie. Prawie ze sobą nie rozmawiamy, a jak już zamieniamy kilka słów, to rozmowa kończy się kłótnią. Marek albo jest w pracy, albo w swoim gabinecie. Wyniósł się z naszej sypialni, a za nim powędrowała jego poduszka i kołdra, a w gabinecie pojawił się nowy mebel - tapczan. Zaczął jeść posiłki w porach odmiennych niż my. Pestka tak naprawdę nie zna swojego taty. Marek unika jej jak ognia. Wstydzi się jej. Przecież nie tak miała wyglądać jego idealna córka. Marek traktuje nasz dom jak hotel. Na początku tygodnia zostawia pieniądze w kuchni, przecież musimy za coś żyć… Brakuje mi go. Potrzebuję jego wsparcia. Byłoby mi łatwiej walczyć co dnia.

Z perspektywy Marka.

Codziennie myślę o Pestce i Uli. Widzę jak męczą się każdego dnia. Nie jestem ślepy. Podziwiam Ulę. Zazdroszczę jej głębokich uczuć, które zdradza jej twarz, gdy patrzy na Pestkę. Te uczucia trzymają ją przy życiu. Czasem żałuję, że nie przyłączyłem się do Uli. Czasem mam ochotę podejść do mojej córki i wziąć ją na spacer. Ale potem ogarnia mnie strach. Boję się tego, że ludzie będą mi współczuć. W swoim środowisku mogę natrafić jedynie na współczucie. Nienawidzę współczucia.
Dokładnie pamiętam słowa, które padły z ust pediatry pięć lat temu „To dziecko będzie wymagało od was nieustającej opieki i czułości. Musicie mu dać swój czas i całych siebie”. Już wtedy wiedziałem, że mnie na to nie stać. Chciałem podpisać papiery i oddać ją do ośrodka, ale Ula zadecydowała inaczej.
Pestka jest dla mnie tajemnicą i zarazem niespodzianką, która zburzyła moje dotychczasowe życie i małżeństwo. Dostrzegam w niej tylko ruinę naszych planów i ambicji. Brakuje mi tamtego życia. Przeczytałem chyba wszystkie książki na temat zespołu Downa. Wiem dużo więcej niż niejeden lekarz. Często zastanawiam się, co będzie potem, kiedy nas zabraknie. Przecież ona sobie nie poradzi. Jest taka bezbronna i nieporadna...
Biedronka



ROZDZIAŁ 1

Przemierzała galerie handlowe w poszukiwaniu świątecznych prezentów. Właściwie to sama nie wiedziała, po co się tak wysila. Te święta nie będą się różnić niczym od tych pięciu poprzednich. Od czasu, gdy ma Pestkę. Znowu będzie skazana na to udawanie, na pozory, na fałszywe uśmieszki. Na to, jak wszyscy niby się cieszą, że one są z nimi w ten świąteczny czas. Ze swoją rodziną nie miała takich problemów. Bezwarunkowo zaakceptowali jej córeczkę. Kochali ją w przeciwieństwie do rodziców Marka. Dobrzańscy czuli się mocno rozczarowani i ich małżeństwem i chorą wnuczką. Podobnie jak on, oni też omijali małą szerokim łukiem. Tylko dwa razy w roku miała z nimi kontakt i dostawała od nich świąteczne prezenty. Czasem też na urodziny, jak przypomnieli sobie o nich. Rozczarowanie seniorów spotęgowało się w momencie, gdy Paulina, ich przybrana córka powiła syna. Chłopiec był zdrowy jak ryba. Prawidłowo się rozwijał i choć miał dopiero trzy lata, wydawał się niezwykle pojętny i rezolutny. Paulina tylko kilka razy w roku przyjeżdżała do Polski, głównie na święta. Na stałe mieszkała we Włoszech w ogromnym domu wraz ze swoim włoskim mężem. Zapewne Uli teściowie niejednokrotnie żałowali, że małżeństwo ich syna i Pauliny nie wypaliło. Teraz mieliby przynajmniej zdrowego wnuka. Westchnęła ciężko a w oczach zalśniły jej łzy. Nie miała pojęcia jak długo da jeszcze radę znosić te drwiące spojrzenia Pauliny, jej wyniosłość i ciągłe podkreślanie wyjątkowości jej syna. Ścisnęła mocniej dłoń córeczki.
 - Chodź kochanie, wybierzesz sobie zabawkę.
Wolno chodziły między regałami pełnymi pluszaków, klocków i mechanicznych zabawek. Widziała jak małej śmieją się do wszystkiego oczy. Przykucnęła przy niej i przytuliła ją czule.
 - No, pokaż mamie, która podoba ci się najbardziej. – Mała podeszła do półki i nie bez trudu wyciągnęła z niej opakowaną w folię sporą, czarną tablicę. Ula popatrzyła zdumiona. Myślała, że i tym razem wybierze jakiegoś przytulaka. – Na pewno chcesz tablicę?
 - Ta – wyrzuciła z siebie.
 - No dobrze. Dokupimy jeszcze trochę kolorowej kredy, żebyś mogła na niej rysować.

Już trzeci raz obracała z ciężkimi zakupami ciągnąc za każdym razem Pestkę ze sobą. Nie mogła jej zostawić samej w domu. Z ulgą postawiła siatki na wycieraczce. Było jej gorąco mimo minusowej temperatury na zewnątrz. Poluzowała szalik i wygrzebała z torebki klucze. Nie zdążyła przekręcić ich w zamku, gdy otworzyły się na całą szerokość i zobaczyła w nich Marka.
 - Jesteś już… - obrzuciła go spojrzeniem. - Wejdź Tosiu i usiądź na stołeczku, zaraz cię rozbiorę. Złapała siatki i nie bez wysiłku zaniosła je do kuchni. Wróciła z powrotem do przedpokoju i zaczęła ściągać Pestce kurtkę. Marek przyglądał się temu w milczeniu. Odruchowo zamknął drzwi na zamek i zwrócił się do Uli.
 - Pamiętasz, że jutro wigilia? Rodzice czekają na nas o osiemnastej.
Znowu poczuła w gardle rosnący kłąb waty a w oczach łzy. Nie podnosząc głowy zdławionym głosem wykrztusiła tylko
 - Pamiętam.
Rozebrała Pestkę i wciągnęła jej na nogi kapcie. Sama też zrzuciła płaszcz i ciężkie buty. Złapała małą za rękę i pociągnęła w stronę kuchni.
 - Chodź, mama rozpakuje zakupy a ty pobawisz się trochę. Wyciągniemy tę tablicę i spróbujesz porysować, dobrze? – Pestka wydała z siebie radosny, głośny pisk. – Cichutko, cichutko. Wiesz, że tata nie lubi, gdy piszczysz. Tu masz kredę, a tu ustawimy tablicę. No pokaż, co potrafisz.
Stojący na środku salonu Marek beznamiętnie przyglądał się temu entuzjazmowi swojej córki. Zachodził w głowę, skąd Ula bierze całe pokłady cierpliwości i łagodności do tego dziecka. Wreszcie niezbyt przekonywująco wyartykułował.
 - Może ci w czymś pomóc?
Spojrzała na niego zdziwiona. To pytanie nigdy nie powinno paść z jego ust. Przecież widział przed chwilą jak wielkie i ciężkie siatki dźwigała. Mógł przynajmniej zanieść je do kuchni. Tymczasem on tylko patrzył obojętnie jak się z nimi szarpie.
 - Nie, dziękuję. Dam sobie radę. Jak zawsze – powiedziała cicho.
Wzruszył ramionami i pomaszerował do gabinetu. Tu przynajmniej mógł się odciąć od wszystkiego. Tu przynajmniej nie musiał się katować widokiem swojego chorego dziecka. Źle się z tym czuł. Minęło już pięć lat a on nadal nie mógł się przemóc, by zacząć traktować córkę normalnie. Jej pojawienie się na świecie zrujnowało coś wyjątkowego i pięknego, co kiedyś narodziło się między nim i Ulą. Zrujnowało ich miłość. Nie… nie zdradzał swojej żony. Nie potrafiłby… Nadal ją kochał, choć dowodów tej miłości nie otrzymała od niego od dawna. Czy tak już będzie zawsze? Czy zawsze ich upośledzone dziecko będzie stało między nimi jak wyrzut sumienia? Tęsknił za Ulą. Tęsknił za bliskością, choć to on sam zadecydował i wyniósł się z ich wspólnej sypialni. Na pewno też cierpiała z tego powodu. Tak naprawdę to teraz łączył ich tylko wspólny adres, nic więcej.

Wypakowała zakupy i zabrała się za gotowanie. Wprawdzie od dawna nie jadali już przy wspólnym stole, ale on nadal je utrzymywał. Przynajmniej w ten sposób chciała mu się zrewanżować za te niemałe kwoty zostawiane na początku każdego tygodnia na kuchennym stole. Wigilią nie musiała sobie zawracać głowy, ale są przecież jeszcze dwa dni świąt. Zrobi trochę uszek i czerwony barszcz. Może kapustę z grzybami? Wędlin kupiła dość. Wystarczy jeszcze i po świętach. Upiecze ciasto to i Pestka chętnie zje kawałek. Bardzo starała się pilnować jej diety. Miała świadomość, że dzieci obarczone syndromem Downa nie są zbyt ruchliwe i przeważnie dość mocno otyłe. Nie chciała dopuścić do sytuacji, by i Pestka miała tak wyglądać. Na razie była drobna i ważyła mniej niż jej rówieśnicy. Ula nie wmuszała w nią jedzenia. Sama wiedziała kiedy ma dość i póki co problem nadwagi jej nie dotyczył. Regularnie chodziła z nią do lekarza. Martwiły ją te niekontrolowane wybuchy złości, które czasami miewała. Jej nastrój w sekundzie ulegał metamorfozie od wrzasków i płaczu do radosnego śmiechu. Nadal chodziła z pampersem, bo nie kontrolowała fizjologii. Ula coraz częściej myślała o konsultacji u innego specjalisty. Do obecnego lekarza chodziła, od kiedy Pestka skończyła rok i coraz częściej miała wątpliwości, czy on prawidłowo leczy jej dziecko. Pomyśli o tym po świętach. Załatwi jej gruntowne badania. Musi mieć pewność, że zrobiła wszystko, co w jej mocy, by jej córka wreszcie zaczęła funkcjonować w miarę normalnie.
Było kilka minut po dziewiętnastej. Naszykowała kolację. Również dla Marka. Wiedziała, że dziewiętnasta trzydzieści to pora, gdy przychodził do kuchni na wieczorny posiłek. Skończyły jeść i pięć minut przed czasem odeszły od stołu schodząc tym samym z oczu Markowi.
Wykąpaną i przebraną w piżamę Pestkę zaprowadziła do sypialni. Odkąd Marek się z niej wyniósł spała razem z córką. Mała zasypiała wtulona w nią jak kociak a ona bujała ją w ramionach nucąc cicho kołysanki. Upewniwszy się, że mocno zasnęła przykryła ją szczelnie kołdrą i powtórnie poszła do kuchni. Pomyła naczynia po kolacji i usiadłszy w salonie zabrała się za pakowanie prezentów. Tak zastał ją Marek, który zmierzał właśnie do łazienki.
 - Widzę, że pamiętałaś i o tym – wskazał ręką na kolorowe paczki. - Dziękuję, że pomyślałaś. Ja nie miałem do tego głowy.
 - Nie ma za co – odpowiedziała cicho. Nie miała ochoty na rozmowę z nim. Dobrze wiedział jak bardzo absorbuje ją Pestka każdego dnia. Jak wiele musi jej poświęcić czasu. Oprócz tego sprzątanie mieszkania i codzienne zakupy. Nawet o choinkę musiała postarać się sama, by sprawić małej trochę radości. Nie pomagał jej w niczym, więc te prezenty mógł załatwić sam przynajmniej dla swojej rodziny. Gdyby nie obleciała dzisiaj galerii pojechaliby na wigilię z pustymi rękami. Szkoda, że zawsze jest taka zapobiegliwa. Raz mogłaby odpuścić. Ciekawe jakby zareagował. Pewnie miałby do niej pretensje.
Widział, że nie kwapi się do rozmowy i poczuł się nieswojo. Każdego dnia obserwował wielkie zmęczenie na jej ślicznej buzi i szklące się od łez oczy. Wyrzucał sobie od drani, ale w sumie tylko na tym się kończyło. Obrzucił ją jeszcze niepewnym spojrzeniem.
 - Dobranoc Ula.
 - Dobranoc – odpowiedziała ledwie słyszalnie.

 - Jedziecie ze mną? – spytał Marek. Stał w przedpokoju wystrojony, pachnący i gotowy do wyjścia.
 - Nie… Pojadę swoim samochodem. Nie będę przekładać fotelika. Ty zabierz jedynie pakunki z prezentami. My zaraz zejdziemy. Skończę tylko ubierać Tosię.
Włożyła małej czapkę i rękawiczki. Cmoknęła ją w rumiany policzek.
 - Bardzo cię kocham maleńka. Idziemy.
Zjechały windą na dół. Marek wkładał właśnie torby do bagażnika. Usadowiła Pestkę w foteliku i zapięła ją pasami.
 - Pojadę za tobą – rzuciła jeszcze do Marka. Kiwnął głową i usiadł za kierownicą.

Jej przywitania z teściami nigdy nie należały do wylewnych. Ot, zwyczajna kurtuazja i grzeczna wymiana zdań. Łamanie się opłatkiem było dla niej prawdziwą męką. Cóż mogła im wszystkim życzyć? Zdrowia, szczęścia, pomyślności? Doskonale była świadoma tego, że ich życzenia są równie nieszczere, co jej własne. Jakże ona tego nienawidziła. Tej obłudy i zakłamania. Dzień wigilii i pierwszy dzień świąt wielkanocnych to były zdecydowanie jej najgorsze dni w roku.
Wreszcie mogli zasiąść do stołu. Ryb nie jadła w ogóle. Od dziecka była na nie uczulona. Zadowalała się zwykle zupą grzybową i kilkoma pierogami. Trzymając Pestkę na kolanach karmiła ją tymi świątecznymi pysznościami. W końcu mała miała dość i zsunęła się z jej kolan. Ściągnęła jej śliniak i pozwoliła pobawić się na kanapie. Dołączył do niej Sergio, syn Pauliny. Początkowo bawili się zgodnie do momentu, gdy malec uderzył Pestkę w głowę. Wstała od stołu chcąc na to zareagować, ale zanim to zrobiła Pestka z całej siły oddała chłopcu w twarz. Rozległ się wrzask i płacz. Paulina poderwała się z krzesła i przytuliła synka.
 - No pokaż, co ona ci zrobiła? – wściekła spojrzała na Ulę i wysyczała. – Powinnaś bardziej pilnować tego dziwoląga. Jest nieobliczalna. – Ula miała dość.
 - A ty bardziej powinnaś uważać na to, co robi twoje dziecko. To on pierwszy uderzył Tosię w głowę. Ona tylko się broniła.
 - Broniła?! Niemal pozbawiła go oka. Jest niebezpieczna dla otoczenia i powinno się ją zamknąć w pokoju bez klamek!
Ula podeszła do córki i chwyciła ją za rękę. Spojrzała smutno na wszystkich siedzących przy stole, a przede wszystkim spojrzała w oczy swojemu mężowi. Nie wyczytała z nich kompletnie nic.
 - No cóż…, chyba podziękujemy wam za kolację. Pójdziemy już. – Podniósł się Krzysztof.
 - Nie wygłupiaj się Ula, to nic nie znaczący incydent. Nikomu nic się nie stało.
 - Mylisz się tato - powiedziała niemal szeptem. - Stało się i to coś bardzo złego. Przepraszam, ale muszę stąd wyjść. Życzę wszystkim udanych świąt – szybkim krokiem przemierzyła salon Dobrzańskich. Połykając łzy błyskawicznie ubrała siebie i Pestkę i nie oglądając się za siebie opuściła dom swoich teściów. Ruszyła z piskiem opon. Weszła do mieszkania i spakowała torbę wkładając do niej rzeczy swoje i córki. Zabrała też tablicę, nową zabawkę Tosi. Dokładnie zamknęła dom i ruszyła do Rysiowa.

Po wyjściu Uli zapanowała przy stole konsternacja.
 - Musiałaś być taka podła? Nawet w takim dniu nie potrafisz sobie odmówić tych złośliwych uwag? – Marek był wściekły na Paulinę. – Obraziłaś moją żonę i córkę, w dodatku niezasłużenie. Sam widziałem jak Sergio przywalił Tosi w głowę.
 - Na pewno za słabo, bo nawet nie poczuła i nie rozpłakała się. Ona za to przyłożyła mu porządnie. Będzie miał siniaka.
 - Przejdzie mu. Za to ty za każdym razem upokarzasz Ulę. Jest o niebo od ciebie lepsza. Ciekawy jestem jak ty poradziłabyś sobie będąc na jej miejscu. Zabiłabyś to dziecko?
 - Na szczęście nie jestem i nie muszę sobie zaprzątać tym głowy. Ty jakoś też nie wykazujesz ochoty do pomocy. Gdybyś był dobrym mężem, gdyby ci naprawdę zależało na niej, poleciałbyś za nią. Tymczasem wygodniej ci jest zwalić problem na jej głowę. Nie zwracaj mi uwagi, bo sam nie jesteś ode mnie lepszy.
Podniósł się od stołu. Było widać jak bardzo jest zły.
 - Masz rację. Pójdę i ja. Nic tu po mnie. Żałuję, że po raz kolejny dałem się namówić na tę wspólną wigilię. Już nigdy więcej. Żegnam.
Dotarł na Sienną. Zdziwił go brak światła w mieszkaniu. Włączył kinkiety w przedpokoju i rozejrzał się niepewnie. – Gdzie one są? – Obszedł kuchnię i zajrzał do sypialni. Drzwi od garderoby były otwarte. Brakowało połowy rzeczy. Zrozumiał, że musiała pakować się w pośpiechu. Na pewno pojechała do ojca. Zrobiło mu się głupio. Pluł sobie w brodę, że w takich sytuacjach jak ta na wigilii, nigdy nie stawał w obronie Uli. Pozwalał, by ją upokarzano. Ją i ich córkę. Paulina, jaka by nie była, miała rację. On nie był pomocny w żadnej mierze. Ula zamęczała się na śmierć, a on stał z boku i patrzył na wszystko obojętnie. Tak nie postępuje dobry mąż i odpowiedzialny ojciec. Nie był ani jednym ani drugim. Postanowił, że jutro rano pojedzie do Rysiowa i spróbuje ściągnąć je z powrotem do domu.

Zatrzymała samochód przed bramą rodzinnego domu. Dopiero teraz rozpłakała się na dobre. Musi przerwać to błędne koło. Na Marka nie może liczyć. Znikąd wsparcia, znikąd pociechy. Została sama, a raczej zostały same. Ona i Pestka. Muszą sobie wystarczyć nawzajem. Musi znaleźć w sobie siłę, by zawalczyć o przyszłość swojej córki. Wytarła łzy i spojrzała w lusterko nad głową. Mała zdawała się przysypiać. Nic dziwnego, było już po dwudziestej pierwszej. Wyjęła ją z fotelika i wzięła na ręce. Pestka ufnie przytuliła się do niej opierając głowę na jej ramieniu. Zamknęła samochód i poszła w stronę domu. W oknach paliło się światło. Świętowali jeszcze. Zapukała do drzwi. Uchyliły się i stanęła w nich Ala, najlepsza przyjaciółka Uli z Febo&Dobrzański, a od czterech lat żona jej ojca.
 - Ulka! Rany boskie, co ty tu robisz? Wchodź, bo zamarzniecie. Daj mi Tosię. Chodź do babci maleńka, babcia cię rozbierze.
Odebrała Pestkę z rąk Uli i poszła z nią do kuchni. Do przedpokoju wylegli pozostali domownicy. Byli zaskoczeni obecnością Uli w takim dniu. Wiedzieli, że wigilię spędza zawsze z Dobrzańskimi. Józef z niepokojem patrzył na ślady łez na jej policzkach.
 - Córcia, co się stało? Dlaczego przyjechałaś? Dokuczyli ci?
 - Zaraz wszystko opowiem. Muszę położyć Tosię spać, bo już w samochodzie przysypiała. Mogę skorzystać z mojego dawnego pokoju?
 - No pewnie, że możesz. Nic tam nie zmienialiśmy.
 - Jasiu skocz jeszcze do mojego samochodu. W bagażniku są nasze rzeczy. Przynieś, dobrze?
 - Już lecę.
Przebrały Tosię w piżamkę i ułożyły ją do snu. Przysiedli wszyscy przy kuchennym stole wbijając oczy w Ulę.
 - Przepraszam was za ten najazd, ale nie wiedziałam dokąd pojechać. Chciałam was też prosić o to, bym mogła zatrzymać się u was z Pestką na jakiś czas. Nie mogę wrócić do domu – rozszlochała się. – Moje małżeństwo praktycznie nie istnieje. Marek odciął się od nas. Wstydzi się własnego dziecka. Nawet o niej nie rozmawia. Wszystko jest na mojej głowie. Chodzenie do lekarzy, praca z nią w domu, wszystko. Nie mam nawet czasu, żeby zadbać o siebie, bo cały poświęcam jej. Jestem zmęczona i ciągle niewyspana. Nie dam rady dłużej tak funkcjonować. Dzisiejszy dzień dolał tylko oliwy do ognia. Ścięłam się z Pauliną. Najpierw jej synek uderzył Tośkę w głowę, a ta mało myśląc oddała mu z całej siły. Szkoda tylko, że Paulina nie zauważyła, że to jej Sergio zaczął. Wyzwała Tosię od dziwolągów, których powinno się zamykać w pokoju bez klamek. A wiecie, co było najgorsze? Najgorsze było to, że mój mąż nie zareagował w ogóle. Spojrzałam mu w oczy i nie dostrzegłam w nich nic prócz pustki i obojętności. Już nie mogę z nim dłużej być. Spakowałam nas i przyjechałam tutaj.
 - I tutaj zostaniesz – odezwał się Józef. – Zostaniesz tak długo jak będziesz chciała. Pomożemy ci. Nie sądziłem, że to tak źle wygląda. Nigdy się nie skarżyłaś, więc myślałem, że masz w Marku oparcie.
 - Nigdy go nie miałam. Od kiedy urodziła się Pestka, odsunął się od nas. My nie funkcjonujemy jak małżeństwo. Po prostu mieszkamy pod jednym dachem – otarła z policzków łzy. - Położę się już. Mała wstaje dość wcześnie, a często myli jej się dzień z nocą. Nie pozwoli mi się wyspać. Może dzisiaj mi się uda? Jutro zastanowię się, co dalej. Muszę coś postanowić. Dobranoc kochani.



ROZDZIAŁ 2


Pestka jednak nie dała jej pospać. Była szósta rano, gdy otworzyła oczy i zaczęła klepać Ulę po policzkach. Ocknęła się i z miłością popatrzyła na swoje skośnookie szczęście.
 - Już się wyspałaś? Daj mamie buziaka. – Mała przylgnęła do jej ust. - Mmm, to był bardzo słodki buziak. Skoro się wyspałaś, to zrobimy niespodziankę dziadkowi, babci, Jasiowi i Beatce. Pomożesz mi naszykować śniadanie?
 - Ta – pisnęła.
 - No to wstajemy. Umyjemy buzię, rączki i ząbki i zrobimy coś pysznego.
Ubrała małą i siebie. Włączyła telefon i zobaczyła sześć nieodebranych połączeń od Marka. Wzruszyła ramionami. – Teraz sobie przypomniał o naszym istnieniu? Za późno panie Dobrzański.
Weszły do kuchni. Usadziła małą przy stole i podała jej drewniany nóż do masła wraz z kromką chleba.
 - Spróbuj posmarować skarbie – zajrzała do lodówki i zobaczyła sałatkę warzywną i cienkie kiełbaski. Wzięła też kilka jaj. Zaparzyła kawę i herbatę. Ustawiła wszystko na stole i usiadła z kubkiem smolistego napoju przyglądając się poczynaniom swojej pociechy. Pestka z zaciętym wyrazem twarzy, przygryzając wysunięty język, pieczołowicie pokrywała kromkę masłem. Uśmiechnęła się. Pamiętała co na początku mówili lekarze. Mówili, jak ważne dla tych dzieci jest obcowanie z drugim człowiekiem, bo czerpią wiele przyjemności z takich kontaktów i uczą się łatwiej dzięki interakcjom społecznym z rodzicami, rodzeństwem, czy rówieśnikami. Te dzieci były o wiele wrażliwsze na dotyk. To dlatego zawsze Pestka zasypiała kołysana przez nią w ramionach. Lubiła się przytulać do Uli. Uwielbiała, gdy głaskano ją po policzkach i głowie. Łasiła się wtedy jak mały psiak. Z czułością popatrzyła na swój skarb. Wiedziała, że nie ma leku ani cudownej terapii, która mogłaby zniwelować skutki obecności dodatkowego chromosomu. Jednak ciągle wierzyła, że skuteczna opieka medyczna, włączanie małej w zwykłe rodzinne życie i permanentna stymulacja jej rozwoju, mogą przynieść spodziewany efekt. Nie chciała zarzucić terapii. Nie mogła się poddać. Chciała mieć pewność, że w razie, gdyby miało jej zabraknąć na tym świecie, Pestka sobie poradzi.
 - Już dosyć kochanie – odezwała się łagodnie do córki. - Weź następną kromkę i zrób to samo. Pięknie posmarowałaś.
Pestka uśmiechnęła się szeroko i ułożyła posmarowaną kromkę masłem do spodu.
 - Nie tak skarbie. Zobacz, tak powinno być, – Ula odwróciła kanapkę – inaczej przyklei się do talerza. Położymy na nią wędlinkę i już możesz jeść – podsunęła jej jeszcze plastikowy kubek z dzióbkiem wypełniony przestudzoną herbatą. – Smacznego.
 - Am – odpowiedziała zadowolona.

O ósmej cała rodzina Cieplaków pojawiła się przy stole. Ucałowali wszyscy Pestkę, a Józef przystanął obok niej i pogładził ją po głowie.
 - A co ty tam tak zajadasz wnusia? Chlebek? Dobry chociaż? – Mała uśmiechnęła się wdzięcznie.
 - Am.
 - Takie dobre? W takim razie muszę spróbować. I co Ula? – zwrócił się do córki. – Wymyśliłaś coś?
 - Chyba tak. Przede wszystkim koniecznie muszę poszukać innego pediatry dla Tosi. Ten prowadzi ją od czterech lat, ale efekty są mizerne. Niechętnie też daje zlecenia na inne badania. Zaoszczędziłam trochę pieniędzy i postanowiłam, że zrobię je prywatnie i dopiero z wynikami pójdę do jakiegoś dobrego specjalisty. Zrobię wszystko, żeby wreszcie zaczęła mówić. Wykupię też więcej zabiegów rehabilitacyjnych. Przez tą wiotkość mięśni nie porusza się zbyt dobrze. Koniecznie trzeba ją wzmocnić. Na szczęście lubi ćwiczyć i ma przy tym frajdę. Muszę o nią zawalczyć i to skutecznie. Na tyle skutecznie, żeby stała się samodzielna i potrafiła o siebie zadbać. Wierzę, że mi się uda. Po śniadaniu pójdę z nią na spacer. Zajrzymy też na cmentarz i zapalimy mamie lampki.

Dochodziła dziewiąta, gdy ubrane ciepło wyszły z domu i wolno poszły w stronę cmentarza.
 - Zobacz Tosiu jak ślicznie. Dużo śniegu napadało. Ulepimy bałwanka? - Mała wydała z siebie radosny pisk i zaczęła niezdarnie podskakiwać. - Ulepimy. Dużego. Pójdziemy do parku. Tam jest dużo gałązek, zrobimy mu włosy z patyków. Będzie śmieszny.
Zmęczyła się trochę tocząc trzy śnieżne kule. Pestka starała się jej pomóc. Uśmiały się przy tym. Po godzinie mogły podziwiać swoje dzieło.
 - Jest piękny, prawda Tosiu?
 - Taaa – roześmiała się. Ula ucałowała jej czerwone od mrozu policzki. - A teraz chodźmy. Zapalimy lampki na grobie babci.
Przeszły przez skrzypiącą furtkę cmentarną ulegając tej śnieżnej ciszy mąconej czasem krakaniem gnieżdżących się na nagich gałęziach rozłożystych topól, wron. Odgarnęła śnieg z nagrobnej płyty i z czułością pogładziła zdjęcie mamy.
 - Gdzie byłaś mamusiu, gdy rodziłam Tosię? – wyszeptała. – Gdzie jesteś teraz? Popatrz na moje życie. Spójrz jak bardzo jestem nieszczęśliwa. Nie tak to miało być, nie tak… - popłynęły jej łzy. Pestka przytuliła się do niej i paluszkiem ścierała je z jej policzków.
 - Ne, ne – kręciła głową. – Ne. – Ula mocniej przycisnęła ją do piersi.
 - Masz rację kochanie, mama nie powinna płakać, tylko wziąć się w garść. Jeszcze będziemy szczęśliwe, prawda?
 - Ta – zaśmiała się.
 - Wracajmy, chyba zmarzłaś już trochę. W domu natrę cię oliwką i dam ciepłej herbatki.
Już z daleka dojrzała podjeżdżającego, srebrnego Lexusa Marka i zaniepokoiła się. – Czego on jeszcze od nas chce? I skąd ta nagła troska? – I on je zauważył. Wysiadł z samochodu i podszedł do nich.
 - Dzień dobry Ula. Witaj Tosiu. Martwiłem się o was. Tak nagle zniknęłyście wczoraj…
 - Przez pięć lat nie martwiłeś się o nas, dlaczego teraz to robisz? – spytała twardo.
 - Ula nie mów tak. Zawsze się o was martwiłem.
 - Jakoś nie bardzo to odczułyśmy.
 - Przyjechałem, bo chciałem z tobą porozmawiać.
 - Porozmawiać? A o czym? Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli jakieś wspólne tematy do omówienia.
 - Mylisz się. Jest temat naszej córki. – Zalśniły jej w oczach łzy.
 - Naszej? Mojej. Mojej córki. Nie rozśmieszaj mnie. – Zrobił żałosną minę.
 - Proszę cię porozmawiaj ze mną. – Stała przed nim z zaciętym wyrazem twarzy i w końcu powiedziała.
 - No dobrze, ale nie tutaj. Pestka zmarzła i najpierw muszę ją rozgrzać. Potem mogę ci poświęcić trochę czasu, ale na wiele nie licz.
Weszli do domu. Marek przywitał się z teściami i z rodzeństwem Uli. Nie przyjęli go tak jak zwykle. Przywitali go chłodno i bez wylewności. Nawet Beatka, która uwielbiała go nieprzytomnie, dzisiaj trzymała dystans. Poczuł się niepewnie. Domyślił się, że Ula wreszcie powiedziała im jak sprawy stoją. Wiedział, że do tej pory ukrywała przed nimi to, co działo się w ich małżeństwie, bo nie chciała ich martwić. Ten wczorajszy wieczór przelał czarę goryczy.
 - Alu, mam prośbę. Dam ci oliwkę. Natrzesz Tosię? Bardzo zmarzła. Spójrz jakie ma marmurkowe ciało. To świadczy, że jest mocno wyziębiona i zróbcie jej ciepłej herbaty. Ja muszę porozmawiać z Markiem.
 - Zaraz się nią zajmę. Tobie też przyda się trochę gorącej kawy. Marek też chcesz?
 - Poproszę.
Wszedł za nią do pokoju i zamknął za sobą drzwi.
 - Usiądź. Ja jeszcze tylko się przebiorę i przyniosę kawę.
Postawiła przed nim parującą filiżankę i przysiadła naprzeciwko.
 - To o czym chciałeś porozmawiać?
 - Chciałem was zabrać do domu. – Pokręciła przecząco głową.
 - Nie. Nie wrócimy z tobą. Teraz nasz dom jest tutaj. Już dość upokorzeń musiałam znosić przez te pięć lat, ale na tym koniec. Nie jestem z kamienia. Gdybym jeszcze doświadczała ich od kogoś, kto jest mi całkowicie obojętny i nie zależy mi na nim, mogłabym je przełknąć i pogodzić się z tym. Najgorsze jest to, że na każdym kroku doznawałam ich od ciebie. Od człowieka, którego pokochałam bardziej niż własne życie. Ja też pragnęłam, by nasze dziecko urodziło się zdrowe. Nie miałam tak wiele szczęścia jak inne kobiety. Jedyne, co mogłam zrobić, to pokochać je miłością bezwarunkową. Ty chciałeś się jej pozbyć jak niepotrzebnego mebla zapominając o tym, że też miałeś wydatny udział w tym, by pojawiła się na świecie. Nie wiedzieć czemu ukarałeś mnie za to, że urodziłam ci chore dziecko i karzesz do tej pory upatrując tylko we mnie winowajcę upośledzenia Tosi. Wyniosłeś się z naszej sypialni, rozwaliłeś doszczętnie nasze małżeństwo, nie możesz patrzeć na Pestkę. Po co mamy z tobą wracać? Do czego? Do tych pustych ścian, które odgradzają nas od ciebie? Lepiej ci będzie bez nas. Odetchniesz, bo już nie będziesz musiał znosić naszej obecności. Jeśli wniesiesz sprawę rozwodową do sądu, chętnie podpiszę papiery. Uwalniam cię od nas. Dzięki temu będziesz miał czas, by znaleźć sobie kobietę, która urodzi ci zdrowego potomka.
Był przerażony tym, co od niej usłyszał. Jego ogromne oczy wpatrywały się w nią z napięciem.
 - Jak możesz tak mówić? Przecież ja cię kocham. Nie mam zamiaru szukać sobie innej kobiety. Przecież to ty jesteś miłością mojego życia.
 – Czyżby? – powiedziała ironicznie. – Jakoś przez te pięć lat nie odczułam w żadnej mierze prawdziwości tych słów. Zrobiłeś ze mnie sprzątaczkę, kucharkę i zwykłe popychadło. Wysługiwałeś się mną, choć wiedziałeś doskonale jak wiele czasu pochłania mi rehabilitacja Pestki. Nie pomagałeś w najdrobniejszej czynności i ograniczałeś się tylko do zostawiania pieniędzy na stole w każdy poniedziałek. Jeśli mężczyzna kocha kobietę, to kocha również potomstwo zrodzone z tej miłości. Ty może i nadal mnie kochasz, ale nasza córka wzbudza w tobie wstręt i strach. Wstydzisz się jej i boisz się reakcji ludzi na jej widok. To obrzydliwe. Jeśli nadal uważasz, że jestem dla ciebie ważna, to musisz zmienić nastawienie do naszego dziecka. W przeciwnym razie nie ma szans, by uratować nasze małżeństwo. Dobrze to sobie przemyśl, czy w ogóle warto o nie walczyć i czy stać cię na taki wysiłek. A teraz jedź już. Ja muszę zająć się Tosią.
Jej piękne, błękitne oczy były wypełnione żalem i łzami. Nie potrafił znieść tego pełnego wyrzutu spojrzenia. To przecież te oczy urzekły go najbardziej. To w nich najpierw się zakochał.
Wstała z miejsca dając mu do zrozumienia, że to koniec rozmowy. Wstał i on. Najwyraźniej było mu przykro. Musiał wiele przemyśleć.

Niemal cały drugi dzień świąt spędziła przy laptopie wyszukując specjalistów i poradnie zajmujące się dziećmi z zespołem Downa. Natrafiła nawet na stowarzyszenie skupiające rodziny, w których były takie dzieci jak jej Pestka. Pospisywała adresy i tak zaopatrzona postanowiła zacząć działać. Następnego dnia ubrała ciepło swoją córeczkę i pojechała do Warszawy. Pomyślała, że najpierw odwiedzi siedzibę tego stowarzyszenia. Miała nadzieję, że kogoś tam zastanie i może ten ktoś wskaże jej dobrych lekarzy. W duchu dziękowała Markowi za GPS, który kiedyś jej kupił. Bez niego błądziłaby po całej Warszawie. Zaparkowała przed sporym, piętrowym budynkiem i rozejrzała się ciekawie. Pomogła Tosi wysiąść i podeszła do wejściowych drzwi. Ucieszyła się, bo były otwarte. Zauważyła tablicę informacyjną i znalazła na niej numer pokoju, w którym miała urzędować prezes stowarzyszenia, niejaka Wanda Musiał. Zapukała do właściwych drzwi i nacisnęła klamkę. W niewielkim pokoju stało biurko a przy nim siedziała kobieta lat około czterdziestu.
 - Dzień dobry – przywitała się Ula. – My do pani Musiał, zastałyśmy ją? – Kobieta uśmiechnęła się.
 - To ja. Ja jestem Wanda Musiał, a pani?
 - Nazywam się Urszula Dobrzańska a to moja córeczka Tosia.
 - Dobrzańska? Ma pani coś wspólnego z firmą Febo&Dobrzański?
 - Tak. Marek Dobrzański, to mój mąż.
 - Proszę usiąść i powiedzieć, co panią do mnie sprowadza.
 - Jak pani widzi mam dziecko obarczone zespołem Downa. Od pięciu lat wychowuję ją praktycznie sama, bo niestety nie znalazłam wsparcia ani w mężu ani w teściach. Potrzebuję pomocy, bo już nie daję sobie z całą sytuacją rady. Podejrzewam, że lekarz, który prowadzi Tosię od czterech lat, źle ją leczy. Rzadko przepisuje skierowania na badania i przez to nie ma wyraźnych postępów. Moje dziecko do tej pory nie mówi. Wydaje tylko z siebie dwuliterowe dźwięki. Bardzo bym chciała to zmienić. Przyszłam tutaj, bo liczę, że wskażecie mi dobrych specjalistów i przychodnię, gdzie będą mogli zrobić córce stosowne badania. Ja pokryję ich koszt. Zależy mi bardzo, żeby zrobiono je jak najszybciej.
 - Wie pani, że jestem trochę zaskoczona. Nie bez przyczyny spytałam o powiązania pani z firmą Febo&Dobrzański. Ta firma od co najmniej trzech lat, raz na kwartał bardzo mocno wspiera nasze stowarzyszenie niebagatelną kwotą. Dzięki tym pieniądzom możemy wysyłać dzieci naszych członków na wakacje rehabilitacyjne i integracyjne. Zakupić sprzęt do ćwiczeń i wiele innych rzeczy.
Ula słuchała tego jak oniemiała.
 - Nic na ten temat nie wiedziałam. Mąż do tej pory nie angażował się w rehabilitację córki. Mogę powiedzieć nawet, że z dużym trudem ją toleruje. Naprawdę dziwne. Jednak pomijając to wszystko, czy jest pani w stanie mi pomóc?
 - Oczywiście. Zaraz dam pani spis przyjaznych nam poradni i lekarzy, którzy ściśle współpracują ze stowarzyszeniem. Proszę, oto i on. Ja osobiście polecam poradnię na Długiej i doktora Pawlaka. To znakomity specjalista i pomógł wielu dzieciom.
Ula wstała z krzesła i uścisnęła kobiecie dłoń.
 - Serdecznie pani dziękuję. Zaraz pojadę na Długą. Chcę, żeby jeszcze dzisiaj Tosia przeszła badania.
 - A ja chcę pani coś zaproponować. Tu w stowarzyszeniu działa bardzo prężnie grupa wsparcia. Jeśli poczuje się pani bezsilna lub zniechęcona, proszę do nas zajrzeć. Spotkania odbywają się we wtorki i piątki o godzinie szesnastej. Oni naprawdę potrafią zmotywować, więc gorąco polecam z tego skorzystać. Oczywiście może pani uczestniczyć w takim spotkaniu wraz z dzieckiem.
 - Bardzo pani dziękuję. Nie wykluczam, że jeszcze odwiedzę państwa. Do widzenia.
Na Długiej porobiono Pestce szereg badań i tych standardowych i tych specjalistycznych łącznie z prześwietleniem płuc i kręgosłupa. Ula sporo zapłaciła, ale to była ostatnia rzecz, na którą żałowałaby pieniędzy. Po wyniki miała się zgłosić po nowym roku. Najważniejsze jednak, że udało się zapisać Pestkę do doktora Pawlaka na piątego stycznia. Wyszła bardzo zadowolona z przychodni. Zadowolona z tego, że udało się jej dzisiaj tak wiele załatwić i z tego, że Pestka przy tej swojej nerwowości dzisiaj była wyjątkowo spokojna i pozwoliła ze sobą zrobić wszystko. Nie było żadnych ataków furii, wierzgania nogami i wrzasków. Przy samochodzie ucałowała Tosię i przytuliła mocno.
 - Jestem z ciebie bardzo dumna kochanie. Byłaś dzisiaj taka grzeczna, że w nagrodę zabiorę cię na pyszne ciacho, chcesz?
 - Taaa – pisnęła uszczęśliwiona.
 - W takim razie jedziemy.
Zaparkowała przy małej kafejce i po chwili zajęły miejsce przy stoliku. Mała zajadała kawałek tortu a Ula delektowała się kawą. Siedziały już jakiś czas, gdy do środka weszło małżeństwo z chłopcem niewiele młodszym od Tosi. Wyglądali znajomo. Kobieta rozejrzała się po sali i gdy dostrzegła Ulę jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
 - Sebulku! Popatrz! Przecież to Ulka! O jeżuniu! – podbiegła do nich. – Wieki cię nie widziałam! Chyba od chwili jak urodziłaś! – uściskała ją serdecznie. - Możemy się przysiąść?
Ula patrzyła na nią rozbawiona. Brakowało jej tej postrzelonej dziewczyny, która jak się okazało nic nie straciła ze swojego uroku mimo upływu lat.
 - Oczywiście. Bardzo proszę, siadajcie. To moja córeczka Tosia, a to Tosiu ciocia Viola, wujek Sebastian i ich synek Tomaszek. Przywitaj się ładnie.
Dziewczynka zsunęła się z krzesła i obdarzyła wszystkich buziakiem. Byli zdumieni. Wiedzieli, że dziecko Uli i Marka ma zespół Downa, jednak widzieli ją po raz pierwszy od dnia narodzin.
 - Ona w ogóle się nie wstydzi. Widać, że lgnie do ludzi. Podobna jest do Marka. A skąd wyście się tu wzięły? – Viola wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego.
 - Byłam z Tosią w przychodni na badaniach i zaklepałam przy okazji wizytę u pediatry, a wy? Macie wolne po świętach?
 - Tak. Wzięliśmy urlopy do końca grudnia. Wracamy dopiero po nowym roku. Ale opowiadaj jak ci się żyje.
Ula uśmiechnęła się smutno.
 - No cóż… Nie jest mi lekko. Wychowuję córkę i to ona pochłania cały mój czas. Marek odciął się od nas. Wstydzi się jej i chyba boi. Ja nie będę z nim walczyć i zmuszać, by pokochał własne dziecko. Odeszłyśmy od niego.
Przez chwilę przy stoliku zapanowała niezręczna cisza.
 - Wiesz Ula, – odezwał się Sebastian – Marek od lat jest moim najlepszym przyjacielem, ale już od dawna utwierdziłem się w przekonaniu, że to prawdziwy dupek. Wielokrotnie próbowałem poruszyć temat Tosi. Myślałem, że będę mógł wpłynąć na niego, być może jakoś pomóc. Jednak on za każdym razem ucinał rozmowę już na początku. W ogóle nie chce o niej rozmawiać. – Ula pokiwała głową.
 - Ja to wiem Sebastian. Od pięciu lat funkcjonujemy obok siebie. Tosia w ogóle go nie zna, choć żyje tuż za ścianą. Uznałam, że bez sensu jest dalej mieszkać pod jednym dachem. W wigilię wyprowadziłam się do Rysiowa.
 - Dobrze zrobiłaś. Może wreszcie do niego coś dotrze – Viola była oburzona. – Jak można odtrącić własne dziecko w dodatku takie, które potrzebuje miłości obojga rodziców.
 - Nie sądzę, żeby nagle zapałał miłością do córki. Przez pięć lat nie zrobił dla Tosi nic prócz tego, że co poniedziałek zostawiał nam na stole w kuchni pieniądze na życie. Dlaczego miałoby się nagle coś zmienić?
 - Posłuchaj Ula, – Sebastian nachylił się w jej kierunku – gdybyś potrzebowała pomocy, czy chciała w jakiś weekend coś załatwić, zawsze możesz Tosię przywieźć do nas. My bardzo chętnie się nią zajmiemy a Tomek będzie szczęśliwy, że będzie miał towarzyszkę do zabawy. Nie zamykaj się w tym cierpieniu. Pamiętaj, że masz jeszcze przyjaciół, na których możesz liczyć.
Wzruszona popatrzyła na nich.
 - Bardzo wam dziękuję. Naprawdę nie spodziewałam się… Zapamiętam i jeśli będzie tego wymagać sytuacja, zadzwonię. Teraz jednak musimy się zbierać. Późno już a Ala pewnie czeka na nas z obiadem.
 - Mogę czasem do ciebie zadzwonić? – zapytała jeszcze Viola.
 - Oczywiście, że możesz. Numer nadal mam ten sam. Dziękuję kochani i do zobaczenia.

Po nowym roku odebrała wyniki i piątego stycznia pojechała wraz z Pestką do doktora Pawlaka. Doktor okazał się potężnym mężczyzną w sile wieku, z burzą gęstych, siwych włosów i ujmującym uśmiechem. Przywitał się z nimi bardzo ciepło i poprosił, żeby usiadły. Zanim zaczął obdarował Pestkę czerwonym lizakiem w kształcie serduszka, co mała przyjęła przeciągłym piskiem.
 - Widzę, jaki problem panią do mnie sprowadza, ale chciałbym poznać więcej szczegółów zanim jeszcze zagłębię się w ten stos badań. Rozumiem, że Tosia jest tą szczęściarą, która ma o jeden chromosom więcej niż przeciętny człowiek. Powie mi pani jakie ma w związku z tym nadbagażem problemy?
 - Tak. Przede wszystkim nie mówi. Nie rozumiem dlaczego, bo każdego dnia poświęcam mnóstwo czasu na ćwiczenia mowy, ale ona zatrzymała się na etapie słów dwuliterowych i już od dawna nie ma żadnego postępu. Poza tym jest dość pobudliwa i z łatwością przechodzi od stanu wielkiej szczęśliwości do stanu furii. Ciężko mi jest ją w takich razach uspokoić. Przez to, że nie mówi, nie może mi dać znać o swoich potrzebach fizjologicznych. Dlatego ciągle jeszcze nosi pampersy. Najbardziej właśnie zależy mi na tym, żeby zaczęła się komunikować. To ułatwiłoby życie i jej i mnie.
 - Dobrze. Przejrzyjmy te wyniki badań, a potem sam ją zbadam.
Przez dłuższą chwilę w gabinecie zaległa cisza przerywana czasem mlaskaniem Pestki, która z lubością wcinała swojego lizaka. Doktor skończył i z sympatią uśmiechnął się do Uli.
 - W badaniach nie ma nic niepokojącego. Wszystkie wyniki są dobre i dziewczynka jest zdrowa. Nawet poziom hormonu tarczycy jest w normie, a jak pani zapewne wie, to jedno z najważniejszych badań. Zajrzę jej jeszcze do buzi, bo mam pewne podejrzenia odnośnie jej mowy – zabrał szpatułkę i przykucnął przy Pestce. – I jak kochanie, dobry ten lizak? – Mała uśmiechnęła się szeroko.
 - Am.
 - A pokażesz wujkowi swoją buzię i język? – Pestka wyciągnęła lizaka z ust pokazując doktorowi swoje uzębienie i całą jamę ustną. Pogmerał w niej patyczkiem i spojrzał na Ulę.
 - Tak jak podejrzewałem. Ona będzie jeszcze mówić. Nie rozumiem jak lekarz, który do tej pory prowadził pani dziecko, tego nie zauważył? Tosia ma częściowo przyrośnięty język do dolnej szczęki, tuż za wiązadełkiem z lewej strony. To dość rzadkie, ale czasem się zdarza u dzieci z taką wadą rozwojową. Można to łatwo naprawić i zrobimy to. Przekona się pani, że po zabiegu dziecko nauczy się mowy raz dwa. Teraz jest ona bardzo utrudniona, ale będzie dobrze.
 - Po zabiegu? – Ula przerażona patrzyła na lekarza.
 - Proszę się nie obawiać. Zabieg jest bardzo prosty i bardzo krótki. To razem z przygotowaniem małej zaledwie pół godziny i po nim zabierze ją pani do domu. Chirurg tylko przetnie w odpowiednim miejscu i uwolni tę część języka. Tosia nawet tego nie poczuje. Ja w takim razie zaraz wypiszę skierowanie do szpitala, ale wcześniej zbadam jej odruchy w kończynach.
Kiedy lekko stukał Pestkę w kolana ona śmiała się w niebogłosy, bo nogi podskakiwały jej jak piłka.
 - Odruchy w porządku. Trochę ma słabe mięśnie, ale i na nie poradzimy. Tu kolejne skierowanie na permanentną rehabilitację. Była pani w stowarzyszeniu. To właśnie tam jest bardzo porządna sala do ćwiczeń i naprawdę profesjonalni rehabilitanci. Mają nawet na tyłach niewielki basen, ale dla maluchów wystarczający. Dobrze jej zrobi jak trochę popływa. Na razie to wszystko. Proszę wrócić do mnie, gdy mała będzie już po zabiegu. Wtedy wskażę odpowiedniego logopedę.
Ze łzami w oczach żegnała się z sympatycznym doktorem.
 - Bardzo panu dziękuję za to, że pomógł mi pan uwierzyć, że moja córka będzie jeszcze mówić. Koniecznie muszę też podziękować pani prezes Musiał. Gdyby mi pana nie poleciła, nadal nie miałabym świadomości, że język mojego dziecka źle funkcjonuje. Na pewno pokażemy się po zabiegu. Do widzenia doktorze.



ROZDZIAŁ 3


Od czasu, gdy Ula z Pestką wyniosły się do Rysiowa nie potrafił sobie znaleźć miejsca. Ta cisza wielkiego mieszkania przytłaczała go za każdym razem, gdy przekraczał jego próg. Nie potrafił dać sobie rady z tym dręczącym poczuciem winy, samotności i pustki, która zawitała tu na jego własne życzenie.
Codziennie obserwował jak jego najdroższa żona spala się w tym wielkim poświęceniu dla ukochanego dziecka. Jak snuje się po mieszkaniu przeraźliwie smutna i zrozpaczona, często ze łzami na policzkach. Nie potrafił jej pocieszyć. Do wszystkiego musiała dochodzić sama. Uczyła się być matką tego niedźwiadka tak bardzo różniącego się od innych dzieci i wymagającego zupełnie innego podejścia. Podziwiał jej determinację w walce o zdrowie Tosi. On nawet nie spróbował. Od początku wiedział, że to go przerośnie. Pamięta jak bardzo byli szczęśliwi, gdy okazało się, że Ula jest w ciąży. Oszalał na punkcie tego dziecka. Tulił policzek do brzucha Uli i rozmawiał z maleństwem szepcząc mu tkliwe słowa o tym jak bardzo je kocha. Cały ten obraz został zaburzony w trzynastej minucie po porodzie. Poczuł się tak, jakby dostał obuchem w łeb i nie potrafił się po tym ciosie opamiętać.
Pestka urodziła się bardzo maleńka. Miała sporą niedowagę. Spokojnie mógł ją zmieścić w dwóch dłoniach. Urodziła się z żółtaczką i to dlatego miała pomarszczone, niemal pomarańczowe ciało przypominające podsuszoną morelę. To wtedy wpadła mu do głowy ta pieszczotliwa nazwa. To on po raz pierwszy nazwał ją Pestką. Pestką moreli. Żółtaczka szybko ustąpiła i dziecko zaczęło nabierać ciała. Od momentu, w którym usłyszał od lekarza, że jego córka ma zespół Downa, nigdy już nie wziął jej na ręce, nigdy nie przytulił. Nie mógł się przemóc, jakby gdzieś tam w środku miał wewnętrzną blokadę.
 - Jak możesz ją tak traktować? – na początku często słyszał te pełne wyrzutu słowa Uli. – Przecież to twoje dziecko. Krew z twojej krwi i kość z twojej kości. Co się z tobą stało? Gdzie się podział ten dobry, wrażliwy człowiek, którego tak bardzo pokochałam? Nigdy nie podejrzewałabym cię o taką skrajną obojętność i zupełny brak uczuć.
Nie był obojętny. Miał też uczucia. Ale to wielkie poczucie niesprawiedliwości było silniejsze od czegokolwiek innego. Zaczęli oddalać się od siebie. Właściwie to on to zainicjował opuszczając ich wspólną sypialnię i przenosząc się do gabinetu. Nie mógł znieść płaczu Pestki, który na początku budził ich kilkakrotnie w ciągu każdej nocy. Nigdy do niej nie wstał, by ją uspokoić. To zawsze Ula szła do jej pokoju i godzinami tuliła ją w ramionach usiłując sprawić, by zasnęła.
Nie miała racji mówiąc, że ukarał ją za to, że urodziła mu upośledzone dziecko. Nie było w tym niczyjej winy. Właściwie nawet trudno mówić tu o winie. Tak się stało i już. Jednak z perspektywy Uli mogło to tak właśnie wyglądać. Jak rodzaj kary. Od czasu, gdy urodziła Tosię nawet jej nie dotknął, choć marzył o tym każdej nocy, by tulić ją i pieścić. To nigdy już się nie zdarzyło przez ten jego wewnętrzny opór. Ona w końcu pogodziła się chyba z tym, że jest jego żoną tylko na papierze. Z pewnością nie funkcjonowali jak małżeństwo. Zdał sobie sprawę, że to wyłącznie jego wina. Ona ciągle liczyła na to, że w końcu się przełamie i przekona do własnej córki, ale z czasem zaczęła tracić nadzieję. Została sama z chorym dzieckiem wymagającym bezustannej opieki, bez żadnego wsparcia i pomocy z jego strony. Teraz też się nie popisał. Od czasu wizyty w Rysiowie minął miesiąc a on nawet do Uli nie zadzwonił i nie zapytał jak sobie radzi.
 - Chryste Panie! Jestem idiotą! – wrzasnął na całe gardło a jego głos odbił się echem w mieszkaniu. – Nawet nie przesłałem jej pieniędzy! Z czego one mają żyć? Boże! Ależ jestem durniem! – złapał za komórkę i wybrał numer Uli. Odezwała się dopiero po kilku sygnałach.
 - Halo – jej zmęczony głos sprawił, że poczuł ukłucie w sercu.
 - Dzień dobry Ula, a właściwie dobry wieczór. Chciałem cię bardzo przeprosić, że do tej pory nie przesłałem ci pieniędzy. Najzwyczajniej w świecie zapomniałem. Dlaczego mi nie przypomniałaś?
 - Nigdy nie będę się upominać o żadne pieniądze od ciebie – powiedziała twardo. – Widocznie masz o wiele ważniejsze sprawy niż ta, czy mamy za co żyć.
 - Proszę cię Ula nie mów tak. Po prostu zapomniałem. Czy mógłbym przyjechać do Rysiowa? Nie jest jeszcze tak późno. Przywiózłbym je.
 - Nie ma nas w Rysiowie.
 - Jak to nie ma? To gdzie wy jesteście?
 - To już chyba nie twoja sprawa. Nie odezwałeś się przez miesiąc. Uznałam, że przemyślałeś sprawę i czekałam tylko na pozew rozwodowy, który definitywnie uwolni cię od nas.
 - Nie składałem żadnego pozwu. Nie mam zamiaru go składać. Za bardzo cię kocham, bym mógł to zrobić. To powiesz mi, gdzie jesteście? Proszę… – dodał ciszej. Przez dłuższy czas słyszał tylko jej oddech w słuchawce. W końcu wyrzuciła z siebie.
 - Jesteśmy na Branickiego w prywatnym szpitalu dziecięcym.
 - A coś się stało? Coś z Pestką?
 - Naprawdę cię to interesuję?
 - Tak Ula. Interesuje. Mam chyba prawo wiedzieć, prawda?
 - Do tej pory nie chciałeś nic wiedzieć?
 - Ale teraz chcę. Powiesz mi? – usłyszał jak westchnęła ciężko.
 - Pestka przeszła szereg specjalistycznych badań. Zrobiłam je prywatnie, żeby było szybciej. Odnaleziono przyczynę jej niemożności mówienia. Ma przyrośniętą do dolnej szczęki część języka. To dlatego nie może złożyć najprostszego słowa. Jutro wcześnie rano będą ją operować. Muszę z nią tu zostać, żeby czuła się bezpieczna.
 - Mogę do was przyjechać?
 - Przyjechać? A po co?
 - Po prostu chciałbym z wami być. Nie odmawiaj mi Ula, bo wiem co chcesz powiedzieć. Ja naprawdę się martwię i chciałbym wam towarzyszyć.
 - No dobrze… - powiedziała z wahaniem – jeśli chcesz… Jesteśmy na pierwszym piętrze, sala numer osiem.
Poczuł dziwne a zarazem przyjemne podekscytowanie. To było takie absurdalne i tak bardzo kłóciło się z tym, co czuł do tej pory. Może jeszcze uda się odbudować ich wzajemne relacje? Pragnął tego bardzo. Chciał wierzyć, że sama jego obecność przy nich spowoduje, że Ula być może spojrzy na niego przychylniej. Ubrał się szybko nie zapominając o karcie do bankomatu. Po drodze jeszcze zatankował i wypłacił pięć tysięcy. Bez przeszkód dotarł do szpitala i odnalazł właściwą salę. Wszedł cicho i niepewnie stanął na środku pokoju. Pestka spała już a niedaleko łóżka w fotelu siedziała Ula coś czytając. Podniosła głowę i obrzuciła go zmęczonym spojrzeniem.
 - Cześć Ula. Mogę usiąść? – wskazał stojące obok krzesło.
 - Proszę – wyszeptała. Usiadł obok niej i wyjął plik banknotów.
 - Tu masz pieniądze i proszę cię, byś mi mówiła o nadprogramowych wydatkach.

 - To bardzo szlachetne z twojej strony. Dziękujemy. Trochę jestem zdziwiona, bo zwykle dawałeś dużo, ale nie aż tak. Mówi ci coś nazwa Stowarzyszenie „Niedźwiadek”? Jestem pewna, że tak. Właśnie niedawno dowiedziałam się, jak to Febo&Dobrzański szczodrze je wspiera. Szkoda, że nie powiedziałeś mi wcześniej, że właśnie w taki sposób chcesz zagłuszyć wyrzuty sumienia. Gdybym wiedziała o tym stowarzyszeniu, które skupia rodziców dzieci z zespołem Downa, Pestka już dawno mogłaby skorzystać z dobrodziejstw rehabilitacji, którą oferują ludzie tam działający i miałaby lepszy dostęp do specjalistów. Niewykluczone, że teraz mówiłaby pełnymi zdaniami i byłaby silniejsza. Powiedziano mi, że F&D co najmniej od trzech lat zasila konto tej fundacji. Od trzech lat pomagasz innym dzieciom takim jak Pestka, a ona? Czy ona nie zasługuje na twoją pomoc? – zadrżał jej głos a w oczach pokazały się łzy. Była bardzo rozżalona. – Czy zdajesz sobie sprawę, że jeszcze rok bez specjalistycznej pomocy, a ona zostałaby już taka jak teraz? Jesteś tego świadomy? – rozszlochała się na dobre. – Jakim trzeba być człowiekiem, by tak właśnie postępować w stosunku do własnego dziecka? Tak naprawdę w ogóle cię nie znam. Gdybym nie trafiła do tego stowarzyszenia i nie spotkała w nim tylu życzliwych osób, Pestka nigdy nie otrzymałaby właściwej pomocy i opieki. To dzięki nim dotarłam do lekarza, który po dwóch minutach zdiagnozował problem jej mowy. Konował, który leczył ją do tej pory nie zrobił dla niej kompletnie nic. Wmawiał mi tylko, że ona raczej nigdy nie będzie mówić. O ile sobie przypominam to twoja matka tak gorąco go polecała. Zapewniała, jaki to z niego świetny fachowiec i wspaniały diagnostyk, a okazało się, że to zwykły, niedouczony leń, któremu nawet nie chciało się wypisywać skierowań na badania. Rzeczywiście mogę powiedzieć, że ty i twoja rodzina bardzo wsparliście mnie w walce o zdrowie Tosi. Pewnie wypada mi jeszcze podziękować.
Jej słowa cięły jak sztylety a z oczu toczyły się prawdziwe potoki łez. Już nie panowała nad emocjami. Zaciskała dłoń na ustach, by jej płacz nie zakłócił snu małej. Przytulił ją niezdarnie i uspokajająco zaczął gładzić po plecach. I on miał w oczach łzy.
 - Tak bardzo cię przepraszam kochanie. Tak bardzo mi przykro i wstyd, że nie było mnie przy was od początku. Jestem podłym draniem, który nie zasługuje na twoją miłość. Bardzo bym chciał to zmienić. Tylko mi na to pozwól, błagam. – Podniosła zapłakaną twarz i z rozpaczą spojrzała mu w oczy.
 - Co się z nami stało Marek? Przecież tak bardzo się kochaliśmy. Nie mogliśmy bez siebie żyć. Ciągle zapewnialiśmy się o tym uczuciu, bo było bardzo silne. Dlaczego to wszystko minęło? Czy strach przed kontaktem z własną córką może zabić taką miłość? Jak można to w ogóle rozdzielić? Twierdzisz, że nadal mnie kochasz, a nie czujesz kompletnie nic do dziecka, którego jesteś ojcem? Jak to możliwe? Naprawdę tego nie rozumiem – wyszlochała bezradnie rozkładając ręce. – Jestem już tak bardzo zmęczona. Opadam z sił i żyję tylko dla niej i tylko dla niej zbieram się w sobie każdego dnia z nadzieją, że w końcu coś ruszy a ona zacznie robić postępy. Ty nie pomagałeś a ja byłam bliska załamania nerwowego. Nie załamałam się tylko dlatego, bo usłyszałam tę pozytywną opinię od lekarza, że Pestka będzie mówić. To był jedyny powód, dla którego znów chciało mi się żyć – płakała już na całego i nie mogła się uspokoić. Wylała w jego koszulę cały, nagromadzony przez te pięć lat żal. Tulił ją do siebie i kołysał. Przyciskał usta do jej skroni i szeptał.
 - Błagam cię nie płacz. Skazałem cię na samotną walkę o zdrowie naszej Pestki, ale to już koniec. Już nie będziesz z tym sama. Od dzisiaj będę przy tobie już zawsze i postaram się ze wszystkich sił, żeby nasze dziecko leczyli najlepsi fachowcy w kraju. Wyprowadzimy ją kochanie. Wyprowadzimy tak, że będzie samodzielnym i zaradnym człowiekiem. Kocham was i nigdy nie chciałbym was stracić. Obiecaj mi, że po operacji wrócicie do domu. On jest bez was pusty i zimny, a mnie jest w nim źle, gdy nie słyszę radosnego pisku Pestki i twojego łagodnego głosu próbującego ją uspokoić. Zaczniemy walkę o nią kochanie ramię w ramię. Już nigdy nie dopuszczę do sytuacji, żebyś miała z tym zostać wyłącznie sama. Już nigdy.
Jego cichy głos przepojony miłością i łagodnością spowodował, że uspokoiła się i zdawała zasypiać w jego ramionach. Od tak dawna jej nie dotykał, nie przytulał, że straciła nadzieję, czy jeszcze kiedykolwiek to zrobi. Potrafił zapewnić jej poczucie błogiego bezpieczeństwa i tym razem również to zadziałało. Po raz pierwszy od tylu lat poczuła się bezpieczna i choć nadal tkwiło w niej wiele żalu, pragnęła wierzyć jego zapewnieniom, że już od teraz będzie tylko lepiej.

Obudziło ją gaworzenie Pestki. Usiadła sztywno na fotelu. Obok siedział Marek i wpatrywał się w nią.
 - Obudziła cię? Nie wstawaj, ja się nią zajmę. Jest dopiero szósta, ona zawsze wstaje tak wcześnie?
 - Zawsze. Muszę ją przytulić i ucałować. Ona na to czeka.
 - Siedź. Przyniosę ci ją.
Podszedł do łóżka i pochylił się nad córką. Przestała gaworzyć i z uwagą zaczęła mu się przyglądać. Uśmiechnął się do niej.
 - No jak tam maleńka, wyspałaś się? Chodź, tata zaniesie cię do mamy.
Wyciągnęła do niego ręce i zapiszczała.
 - Ta.
Podniósł ją i przytulił. Po raz pierwszy. Przylgnęła do niego ufnie oplatając jego szyję rękami. Zniknął gdzieś ten wewnętrzny opór przed bezpośrednim kontaktem z nią a on ze zdumieniem stwierdził, że jest bezgranicznie szczęśliwy. Podszedł do Uli. Pestka radośnie się zaśmiała wyciągając do niej rączki. Marek usadził ją na jej kolanach.
 - Dasz mi buziaka? – spytała. Mała ochoczo przylgnęła do jej ust. – Coraz słodsze są te twoje buziaki, wiesz? Widzisz, kto do ciebie przyszedł? – pokazała palcem Marka. – Tata przyszedł. Jemu też dasz buziaka?
 - Ta. – Znowu wylądowała w jego ramionach obdarzając go słodkim całusem. Roześmiał się, gdy Tosia przejechała dłonią po jego zarośniętym policzku.
 - Pewnie podrapała się o moją brodę.
 - Daj mi ją. Umyjemy się teraz, bo za chwilę przyjdzie pan doktor.
Lekarz wraz z asystą przyszedł godzinę później. Przywitał się z nimi i uśmiechnął się do Tosi gładząc ją po głowie.
 - Będziemy zaczynać. Trzeba zrobić porządek z tym językiem. Proszę wziąć córkę i przejść wraz z nami do sali operacyjnej. Kto z państwa pójdzie?
 - Ja. Ja pójdę. Ty zaczekaj Marek. To krótki zabieg. Najwyżej pół godziny i będzie po wszystkim.
Rzeczywiście nie czekał zbyt długo. Po pół godzinie przywieziono małą i ułożono na łóżku. Była jeszcze pod wpływem narkozy. Wszedł też chirurg z Ulą.
 - Przez kilka dni język będzie nieco opuchnięty. Zalecam małe ilości zimnych napojów lub zimnego jogurtu a nawet lodów, jeśli mała je lubi. Na tyle małe, by jej nie przeziębić. Chłód pomoże złagodzić obrzęk. Myślę, że za dwa tygodnie powinno się wszystko wygoić. Gdyby jednak coś się niepokojącego działo, proszę bezzwłocznie zadzwonić. Tu jeszcze recepta na chłodzący spray. Wystarczy psiknąć trzy razy dziennie przed posiłkami. Nie mogą być gorące, raczej dobrze wystudzone, niemal zimne. Za trzy tygodnie będzie można zacząć ćwiczenia z logopedą. Zajrzę raz jeszcze do jamy ustnej – pochylił się nad Tosią i zajrzał do jej buzi. - Wszystko w porządku, nie ma żadnego krwawienia. Daliśmy cieniutkie, rozpuszczalne szwy, więc nie będzie pani musiała przyjeżdżać na ich usunięcie. Jednak za dwa tygodnie chciałbym was widzieć w przychodni. Sprawdzimy, czy wszystko ładnie się zagoiło. Ona za chwilę się wybudzi i będzie można ją zabrać do domu. To chyba wszystko.
 - Panie doktorze chciałabym jeszcze zapytać, gdzie mogę uregulować rachunek za zabieg.
 - Na parterze jest rejestracja. Mają wszystkie dokumenty dotyczące zabiegu małej i wyszczególnione na fakturze specyfiki, które zostały użyte a także cenę samego zabiegu. Tam dadzą też opis operacji. Pożegnam się już. Mała zaczyna się budzić. Dobrze, gdy pierwsze, co zobaczy, to znane jej twarze. Do widzenia państwu.
 - Do widzenia doktorze. Bardzo dziękujemy.
Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi podeszli do łóżka i pochylili się nad Pestką. Ula z czułością pogładziła jej gęste, czarne włosy, takie same jak włosy Marka. Mała leniwie otworzyła powieki.
 - Co tam kochanie? Boli cię coś? – Tosia pokręciła przecząco głową. – Skoro tak, to jedziemy do dziadków. Mama cię ubierze.
Wyciągnęła jej ubranie z torby i przebrała ją. Narkoza jeszcze działała i Tosia przysypiała co chwilę.
 - Spakuj Marek te wszystkie rzeczy, ja nałożę jej kurtkę i czapkę. Słaba jest i śpiąca.
Zasunął zamek i podał Uli torbę.
 - Weź ją, ja wezmę na ręce Tosię.
Zeszli na parter i odszukali kasę. Ula uiściła opłatę i schowała dokumenty, które wręczyła jej recepcjonistka.
 - Mogę jechać z wami? Wrócicie do domu?
 - A ty nie powinieneś być w pracy?
 - Dzwoniłem do Seby, zastąpi mnie dzisiaj. Zresztą nie ma nic pilnego. Mogę wziąć dzień urlopu. Wrócicie? – powtórzył pytanie i spojrzał na żonę z nadzieją.
 - Naprawdę tego chcesz? Na pewno to dobrze przemyślałeś? Ja nie chciałabym powtórki z rozrywki. Jeśli nie jesteś pewien tej decyzji to może zastanów się jeszcze.
 - Ula, ja już to wszystko przemyślałem tysiąc razy. Zrozumiałem jak bardzo źle traktowałem was obie. To już nigdy nie będzie miało miejsca. Nauczę się od ciebie cierpliwości i łagodności. Nauczysz mnie jak postępować z Tosią i jak ją rozumieć. Z czasem będzie coraz lepiej. Jedźmy do Rysiowa Ula. Porozmawiam z tatą i z Alą. Przeproszę i pomogę ci się spakować. Tylko wróć… - dokończył szeptem. Jej załzawione oczy patrzyły na niego niepewnie.
 - A ty…? Czy ty wrócisz…? Do mnie?
 - Wrócę Ula – zapewnił gorliwie. - Swoim odejściem z sypialni zrobiłem krzywdę nie tylko tobie, ale i sobie. Byłem taki głupi… Przecież kocham cię nad życie. Czasami nie rozumiałem sam siebie.
 - W takim razie jedźmy. Pestka jeszcze przysypia po tej narkozie. Wsadź ją do fotelika i jedź za nami.

Pojawienie się Marka w Rysiowie wywołało lekkie zakłopotanie. Dziadkowie jednak najbardziej byli zainteresowani stanem Tosi.
 - I jak ona to zniosła córcia?
 - Była bardzo dzielna tato. Nawet nie zapłakała. Dopóki jej nie uśpili byłam przy niej i rozmawiałam z nią. Potem musiałam wyjść. Chirurg zapewnił nas, że wszystko się udało i nie powinno być komplikacji. Za dwa tygodnie pojadę z nią do kontroli. Jest trochę śpiąca po tej narkozie. Położę ją, może jeszcze pośpi. Poza tym Marek od wczoraj jest cały czas z nami. Bardzo mnie wspierał. Chce, byśmy wróciły na Sienną. Obiecał mi, że od teraz wszystko się zmieni, również jego zaangażowanie w wychowanie Tosi. Chcemy dać sobie drugą szansę. Wyjaśniliśmy wszystko tam w szpitalu, bo noc długa i mieliśmy czas. Dzisiaj wrócę razem z nim.
 - A ja chcę was przeprosić za moje zachowanie i za to jak niesprawiedliwie traktowałem Ulę i Pestkę. Chcę was też zapewnić, że od teraz wszystko będzie tak jak być powinno od początku, od narodzin Tosi. Już nigdy nie zostawię Uli samej z problemami. Przysięgam. - Cieplak popatrzył na niego poważnie.
 - Mam nadzieję synu, że słowa dotrzymasz. Za duży ciężar zrzuciłeś na jej barki. Ona musi wreszcie odpocząć i poczuć się bezpiecznie a nie jak na kruchym lodzie.
 - I tak właśnie będzie tato. Zapewniam.
 - No dobrze. Chodźcie w takim razie, zrobię wam kawy, bo pewnie jesteście niewyspani.
 - Tu są lody dla Tosi – Ula wręczyła ojcu plastikowe pudełko – a te są dla nas. Jak się obudzi trzeba jej będzie trochę dać. Lekarz mówił, żeby jej dawać małe ilości zimnych pokarmów lub napojów. To po to, żeby złagodzić obrzęk języka. Lubi lody to pewnie chętnie trochę zje.
Dopijali już kawę, gdy usłyszeli płacz Pestki. Ula poderwała się od stołu, ale Marek powstrzymał ją.
 - Spokojnie Ula. Usiądź. Daj teraz mnie szansę.
Wszedł do pokoju i przysiadł na łóżku.
 - Co kochanie? Miałaś zły sen?
 - Ta – odpowiedziała ze skargą w głosie rozmazując sobie na buzi łzy. Przytulił ją mocno.
 - Już dobrze maleńka. Już dobrze. To tylko sen. Tata ma dla ciebie coś smacznego. Co powiesz na lody? – Twarz Pestki wypogodziła się w momencie.
 - Am, – zapiszczała radośnie – am. – Wziął ją na ręce i poszedł do kuchni. Usadził ją na krześle i powiedział.
 - Pestka domaga się lodów. Była bardzo dzielna i zasłużyła, prawda? – Ula ucałowała jej policzki.
 - Zaraz dostaniesz skarbie. Takie, jakie najbardziej lubisz. Truskawkowe. – Po chwili Ula postawiła przed nią pucharek i wręczyła łyżeczkę. – No wsuwaj. Smacznego. Pójdę nas spakować, - zwróciła się do Marka - posiedź z nią chwilę.

Wracali do Warszawy. Marek jechał za Ulą i uśmiechał się do swoich myśli. Dziękował w duchu za wyrozumiałość Uli, za jej wspaniałe serce, które jest w stanie wybaczyć największą podłość. Przysiągł sobie, że nie spapra tego. Ona musi uwierzyć, że ma wobec niej i Pestki szczere intencje. Wybaczyła mu po raz kolejny, choć zarzekał się po tym pamiętnym pokazie, który połączył ich na nowo, że nigdy jej już nie skrzywdzi i że nigdy przez niego nie będzie płakać. Nie dotrzymał słowa. Biczował się za to w myślach. Przecież zawsze chciał stworzyć z nią kochającą się rodzinę. Mieć dzieci. Wreszcie zrozumiał, że bez względu na to, czy te dzieci są zdrowe, czy upośledzone, będą jego dziećmi. Jego i kobiety, którą ukochał nad życie. Miała rację. W ich przypadku tego nie da się rozdzielić. Nie da się rozdzielić jego miłości do Uli i miłości do Pestki. To, że stworzył tak ogromny dystans między nimi wynikało przede wszystkim z obezwładniającego strachu, wręcz paniki na myśl, co ludzie będą o nim sądzić, gdy pokaże się światu z upośledzonym dzieckiem. Odkrył, że już niczego się nie boi. Te obawy zniknęły w momencie, gdy po raz pierwszy wziął Tosię na ręce i przytulił. Poczuł wtedy ogromną falę szczęścia przelewającą się przez jego serce. To nic, że Tosia nigdy nie dorówna swoim rówieśnikom ani pod względem mentalnym, ani pod względem fizycznym. Ona jest jego dzieckiem, jego małą córeczką i tylko to się liczy. I nie ważne, że przez tych pięć długich lat ciągle słyszał od swoich rodziców, że źle zrobił żeniąc się z Ulą, bo przez to ma dysfunkcyjne dziecko, a oni nie mogą cieszyć się wnuczką tak jakby tego chcieli. I nie ważne, że na każdym kroku wmawiali mu, że powinien się z nią rozwieść i ożenić z kimś, kto da mu zdrowego potomka. On wiedział od samego początku, że tylko z Ulą może dzielić życie i już nigdy nie byłby w stanie pokochać tak mocno jakiejkolwiek kobiety. Na swój sposób kocha też Pestkę i choć nie zna jej zbyt dobrze, to przy pomocy Uli nauczy się kochać to dziecko bezwarunkowo. Czuł, że właśnie tak będzie. Musi tylko częściej spędzać z nią czas a wszystko się ułoży.





ROZDZIAŁ 4


Dojechali. Marek natychmiast wyskoczył z auta i podbiegł do samochodu Uli. Wysupłał Tosię z fotelika a następnie wyjął z bagażnika torby. Poszedł przodem i ściągnął windę. Gdy weszli do niej Ula spytała.
 - Masz w ogóle coś do jedzenia w domu? Pestka musi jeszcze zjeść jakąś kolację – poskrobał się po głowie i zrobił nieszczęśliwą minę.
 - Nie denerwuj się kochanie. Jak tylko rzucę te torby, pojadę na zakupy. Powiesz mi, co będzie potrzebne? Tak naprawdę to ja nie wiem, co ona lubi jeść. – Pokręciła głową.
 - Oj Marek, Marek. Jeszcze wielu rzeczy będziesz musiał się nauczyć. Ona je wszystko to, co zdrowi ludzie. Ja jedynie dbam, by nie były to tłuste rzeczy i nietuczące. Wiesz, że dzieci z zespołem Downa mają duże inklinacje do nadwagi? Trzeba uważać, by nie przekarmiać Pestki i nie wmuszać w nią nic na siłę. W domu dam ci listę zakupów. Muszę się tylko zorientować, co jest a czego nie ma.

Zaopatrzony w długą listę podjechał pod najbliższy market. Kupił wszystkie rzeczy i zadowolony wrócił do domu. Zastał je obie w kuchni. Ula parzyła herbatę, a Pestka z zacięciem smarowała po swojej tablicy.
 - Już jestem – powiedział kładąc pełne siatki na blacie. - Rozbiorę się tylko i powkładam to do lodówki. Miałem szczęście, bo przywieźli drugi rzut pieczywa. Jeszcze ciepłe. Kupiłem kilka chrupiących bułeczek. Tosia na pewno chętnie zje.
 - Dzisiaj raczej nie. Rana jest zbyt świeża. Dam jej tylko jogurt. To z pewnością łatwiej przełknie.
Czekając aż Ula naszykuje kolację przykucnął przy małej obserwując, co rysuje. Nie widział w tym większego sensu a tylko same bohomazy. Wziął kawałek kredy do ręki i spytał.
 - Chcesz, żeby tata narysował domek? Zobaczysz jakie to łatwe do zrobienia. Spójrz. Najpierw dwie kreski pionowe, potem dwie kreski poziome. Teraz skośny dach. Tu damy okno a tu drzwi. Proszę bardzo. Ładny? – Pestka wydała z siebie przeciągły pisk radości. Uśmiechnął się i pogładził ją po głowie. – A teraz ty. Spróbuj sama. Na pewno potrafisz. Patrz na mój rysunek i maluj według wzoru.
Przygryzała język i mozolnie przyciskając kredę do tablicy i patrząc na rysunek Marka zrobiła pierwszą kreskę.
 - Pięknie kochanie! A teraz druga kreska. – Kiedy pociągła i drugą Marek powiedział. – Ula, ona wydaje się wszystko rozumieć. Nie mówi, ale rozumie. Zobacz, co narysowała. Kwadrat niemal taki sam jak mój. Wystarczy jej tylko pokazać a ona już wie, co robić. Nie uważasz, że to bardzo pocieszające i dobrze rokuje na przyszłość? Zakup tej tablicy to był dobry pomysł. – Ula roześmiała się.
 - I to w dodatku nie mój tylko jej. Sama wybrała sobie prezent pod choinkę.
 - No proszę. A może ona ma talent plastyczny i trzeba jej tylko trochę pomóc? Jutro kupię farbki i nauczę ją malować pędzlem, co ty na to Ula?
 - Ja jestem za. Każda forma aktywności jest dla niej zbawieniem i rozwija ją. Kup te farby. Zabawa z kolorami też może być dla niej czymś bardzo pozytywnym. Teraz jednak siadaj do stołu. Chodź Tosiu, mama umyje rączki.
Siedział z nimi przy stole i czuł ogromną radość i spokój. Już nie pamiętał kiedy ostatni raz siedzieli wspólnie przy posiłku. Tych nielicznych, świątecznych dni spędzanych u jego rodziców nie brał w ogóle pod uwagę. To się nie liczyło. Uścisnął dłoń swojej żony i podniósł ją do ust.
 - Dziękuję ci kochanie za cały dzisiejszy dzień i za tę pierwszą od lat, wspólną kolację. Jestem szczęśliwy.
 - Naprawdę?
 - Wierz mi, już dawno tak się nie czułem. Straciłem pięć długich lat z życia naszej córki i pięć długich lat wspólnego życia z tobą. Byłem cholernym głupcem i cholernym tchórzem, że nie potrafiłem docenić tego, co mam. Dostałem nauczkę i wyciągnąłem z niej wnioski. Już nie zepsuję tego Ula, bo gdybyś ponownie miała powód, by mnie opuścić, chyba palnąłbym sobie w łeb. – Uśmiechnęła się łagodnie słysząc te słowa.
 - Ty tylko nas kochaj, bądź dla nas dobry. Poświęć nam trochę czasu. Pomóż, gdy opadam z sił, a zapewniam cię, że nie będzie powodu, dla którego miałabym stąd odejść.
 - Tak właśnie będzie. Zobaczysz. Posprzątam po kolacji a ty uśpij Pestkę. Jeszcze tego nie potrafię, ale nauczę się, obiecuję.
 - To nic trudnego Marek. Wystarczy ją mocno przytulić i kołysać, a szybko zaśnie. Nauczysz się.
Wykąpała małą i zaprowadziła ją do jej pokoju. Posadziła ją na łóżku i przykucnęła.
 - Od dzisiaj kochanie będziesz spała w swoim pokoju. Jesteś już przecież dużą dziewczynką i nie powinnaś ze mną spać. Ja przytulę cię mocno i poczekam aż zaśniesz. Gdybyś się obudziła, to nie bój się. Tuż obok jest nasza sypialnia i jak tylko będziesz chciała to przyjdziesz do nas. Nie musisz płakać za każdym razem jak się obudzisz, bo my jesteśmy tu blisko, za ścianą. Zapamiętasz?
 - Ta – potarła śpiące powieki.
 - Kocham cię mój największy skarbie. A teraz do łóżeczka i przytul się mocno do mnie. – Zanuciła jedną z jej ulubionych kołysanek. Mała przylgnęła do niej jak magnes. Nie minęło dziesięć minut a już spała jak suseł. Ula popatrzyła na drobną twarz swojej córeczki. – Dzisiaj odzyskałaś tatę. Lepiej późno niż wcale. Masz szczęście maleńka. Masz szczęście i ja chyba też.
Ten dzień był ciężki. Wyszła z pokoju Tosi i poczuła się zmęczona. Umyła się, przebrała w koszulę nocną i powędrowała do sypialni. Wykąpany Marek już leżał w łóżku i kiedy weszła uśmiechnął się szczęśliwie.
 - Wróciłem kochanie tak jak obiecałem.
Położyła się opierając głowę na jego ramieniu.
 - Jestem taka śpiąca i tak bardzo zmęczona. Pewnie oczekiwałeś więcej, ale padam z nóg.
 - Nie oczekiwałem wiele Ula i nie jestem rozczarowany. Chciałem jedynie móc cię przytulić i patrzeć jak zasypiasz w moich ramionach. Nic więcej. Śpij więc kochanie i odpoczywaj. Zasłużyłaś. Dobranoc.

Ocknęła się nagle i omiotła wzrokiem skąpaną w zimowym słońcu sypialnię. Spojrzała na zegar i z przerażeniem stwierdziła, że jest już godzina dziesiąta. Zerwała się z łóżka i pobiegła do pokoju swojej córki. Nie było jej tam. Nagle usłyszała jej śmiech. Dobiegał z kuchni. Przebiegła korytarz i zatrzymała się w progu. Jej mąż i córka siedzieli przy stole i zajadali lody. Pestka na jej widok zsunęła się z krzesła i podbiegła do niej z wyciągniętymi rękami.
 - Maaa! – Podniosłą ją i ucałowała jej policzki. Niepewnie spojrzała na Marka.
 - Dzisiaj też nie idziesz do pracy?
 - Kochanie, jest sobota. Wyspałaś się przynajmniej?
 - Wyspałam. Nareszcie. Trzeba chyba przewinąć Pestkę i zrobić wam jakieś śniadanie.
 - Ula, usiądź. Pestkę przewinąłem. Podałem spray i zrobiłem śniadanie. My już jedliśmy. Zaraz zrobię ci kawę. – Wbiła w niego pełne zdumienia oczy.
 - Przewinąłeś ją? Jak?
 - Nooo… znalazłem pampersy i jak tylko ją umyłem, zapakowałem ją w jeden z nich. Mieliśmy frajdę przy kąpieli, prawda Tosiu? Topiliśmy gumową kaczkę. – Mała roześmiała się głośno.
 - Kaka. – Ula zaskoczona spojrzała na córkę.
 - Coś ty powiedziała? Marek, słyszałeś to? Po raz pierwszy złożyła słowo. Powiedz jeszcze raz kochanie.
 - Kaka. Taa.
 - O mój Boże, Marek. Ona zaczyna mówić. To cud – rozpłakała się tuląc Pestkę do siebie. Mała przyłożyła obie dłonie do jej policzków wycierając łzy.
 - Ne, ne. Ne.
 - To ze szczęścia kochanie. Sprawiłaś nam dzisiaj ogromną niespodziankę. Poczekaj. Mama się trochę ogarnie i zaraz do ciebie przyjdzie.
Usadziła ją na kuchennym taborecie i pobiegła do łazienki. Stojąc pod prysznicem dała upust emocjom. Płakała jak dziecko. Nareszcie przełom. Wystarczyło uwolnić niewielki kawałek języka i drugiego dnia po operacji jej dziecko zaczęło mówić. To tak, jakby złapała drugi oddech. Poczuła przypływ energii. Będzie dalej walczyć o sprawność Tosi. Marek się zmienił. Pomoże jej, a ona nauczy go kochać to dziecko ze wszystkich sił. Wyszła z łazienki i usiadła przy stole. Marek już stawiał przed nią parującą kawę i gotowe śniadanie.
 - Zjedz Ula. Potem ubierzemy się i pojedziemy na zakupy.
 - Na zakupy? A co chcesz kupić?
 - Kupimy farbki dla Tosi i dużo papieru, na którym będzie mogła malować. Może jakieś zabawki rozwijające zdolności dziecka, może klocki z literkami? A potem zabiorę was do ZOO. Wiesz Tosiu, co to ZOO? To taki duży park, w którym można obejrzeć różne zwierzątka. Na pewno ci się spodoba. Chcesz go zobaczyć?
 - Ta – pisnęła.
 - Ubierzemy się ciepło, bo chyba jest lekki mrozik, ale pogoda wymarzona.
Słuchała jego słów jak zaczarowana. Ciągle nie mogła uwierzyć w tę przemianę. To świadczyło, że jednak nadal darzy ją mocnym uczuciem i nie chce bez niej żyć. Może Pestkę pokocha tak samo? Dopiła kawę i wstała od stołu.
 - To co, zbieramy się? Chodź Tosiu, ubierzemy się ciepło i pojedziemy na wycieczkę.

Od tego dnia spędzał z córką mnóstwo czasu. Całe popołudnia poświęcał właśnie jej. Od tego czasu nigdy nie wziął roboty do domu. Dzień w pracy starał się wykorzystywać do maksimum tak, by nie musieć zaprzątać sobie głowy służbowymi sprawami w domu. W ten sposób odciążał Ulę, która była z Pestką do południa. To nadal głównie na niej spoczywał ciężar wożenia Tosi na rehabilitację a od miesiąca do logopedy. Były na kontroli u chirurga, który z zadowoleniem stwierdził, że wszystko się pogoiło a po cięciu nie ma nawet śladu. Poszły też do doktora Pawlaka, który powitał je jak dobre znajome. Kolejny raz obdarował Tosię lizakiem i obejrzał jej buzię.
 - Znakomita robota. Genialnie się zagoiło – mruczał. – Tu ma pani wizytówkę świetnego logopedy, doktor Prażmowskiej. Ta kobieta dokonuje prawdziwych cudów. Proszę do niej zadzwonić i powołać się na mnie. Jestem pewien, że w dość szybkim czasie spowoduje, że Tosia będzie mówić, tym bardziej, że sama pani twierdzi, że już w drugim dniu po operacji zaczęła składać słowa. Jeszcze trochę cierpliwości a nasz niedźwiadek będzie mówił jak nakręcony.
Nie traciła czasu i jeszcze tego samego dnia umówiła się z doktor Prażmowską. Już na miejscu dowiedziała się, że to będą godzinne sesje, a w domu musi ćwiczyć dokładnie to samo, by mała mogła wszystko dobrze zapamiętać. Trochę odetchnęła. Marek bardzo pomagał a i lekarze twierdzili zgodnie, że będą postępy.
Zauważali je na każdym kroku. Marek z uporem maniaka ćwiczył z nią malowanie i posługiwanie się pędzlem i kolorem. Już sama od siebie malowała wiele rzeczy. Nie były to rzecz jasna malunki przedstawiające scenki rodzajowe lub inne w tym stylu. Takiego poziomu Pestka nie osiągnie nigdy i dobrze o tym wiedzieli. Jednak potrafiła już sama wyczarować żółte słońce, chmury, kwiaty i domek.
Któregoś dnia stała w kuchni przy swojej tablicy i pieczołowicie rysowała literę „A”, którą wcześniej jako przykład narysował Marek. Ula myła naczynia po obiedzie, gdy usłyszała nagle.
 - Mama, si… - Odwróciła się gwałtownie i podeszła do córki.
 - Chcesz siku?
 - Ta – Pestka stała przed nią i zaciskała nogi. Porwała ją na ręce i pobiegła do ubikacji. Szybko ściągnęła jej rajtuzy, pampers i usadziła na klozecie. Dźwięk uwolnionego z pęcherza moczu był dla niej tego dnia najpiękniejszą muzyką. Popłakała się. Tyle lat pakowała ją w pampersy. Niejednokrotnie wrażliwa skóra Pestki była mocno podrażniona. Wcierała w nią tony kremów, a dzisiaj? Dzisiaj jej mała córeczka sama zawołała, że chce do ubikacji.
 - Już – mała zeskoczyła z muszli i zaczęła podciągać rajtuzy. Ula patrzyła na nią jak urzeczona. Jej dziecko stawało się samodzielne. Przytuliła ją mocno i ucałowała.
 - Mama jest z ciebie bardzo dumna kochanie. Bardzo. Pamiętaj, że zawsze masz wołać tak jak dzisiaj, że chce ci się do ubikacji.
Wieczorem po położeniu Pestki spać opowiadała Markowi o tym i szlochała w jego ramionach.
 - Jestem taka szczęśliwa Marek. Ta operacja zmieniła wszystko. Ona każdego dnia robi ogromne postępy a mnie serce rośnie. Doktor Prażmowska też jest bardzo zadowolona. Chwali nas, że nie zaniedbujemy ćwiczeń i to widać. Ona wypowiada już tak wiele słów. Jest wspaniała.
 - I ja to zauważam kochanie. Zobaczysz, że teraz będzie już tylko lepiej.

Nadejście wiosny stało się dobrym pretekstem do spacerów. Po intensywnych ćwiczeniach na sali gimnastycznej zabierała Pestkę do parku przy Febo&Dobrzański. Ten park wzbudzał w niej tak wiele wspomnień. To tu ona i Marek mieli ulubioną ławkę. To tu przychodzili odetchnąć, gdy pracowała jeszcze w F&D. Tu Marek oświadczył się jej. Tu był ich ulubiony staw i kaczki, które lubili karmić oboje. Pestka też uwielbiała spacery tutaj. Wyciszyła się. Minęły te ataki złości, nauczyła się dbać o porządek i mówiła coraz lepiej. Dobrze dogadywała się z innymi dziećmi. Potrafiła się z nimi bawić. Od kiedy nastały cieplejsze dni przychodziły tu i czekały na Marka. Potem wszyscy jechali na jakiś obiad a po nim do domu, gdzie z uporem ćwiczyli wraz z małą.

Przysiadła na ławce obserwując swoją córkę, która ochoczo wrzucała do wody kawałki bułki. Wrzuciła ostatni i podbiegła do Uli.
 - Mama daj.
 - Już nie mam kochanie. Wszystko dałaś kaczkom. Usiądź i troszkę odpocznij. Zaraz na pewno przyjdzie tata – odwróciła głowę w kierunku ścieżki i zobaczyła go. Nie był jednak sam. Był z nim Sebastian. Podniosła się z ławki i mruknęła do Tosi.
 - Zobacz, kto tam idzie. – Mała zerknęła na alejkę i pisnęła głośno.
 - Tata! – zerwała się z ławki i ze szczęśliwą miną i wyciągniętymi ramionami pobiegła w jego kierunku krzycząc.
 - Tata! Tata!
Dostrzegł ją i przykucnął rozkładając ramiona. Wpadła w nie i mocno przytuliła się do niego.
 - Tak się za mną stęskniłaś? Ja też tęskniłem. Dasz mi buziaka? – Cmoknęła go tak głośno, że aż się roześmiał. – To jest wujek Sebastian – wskazał na przyjaciela, który też przykucnął.
 - Uściskasz mnie? – spytał.
 - Tak. – Przytulił ją i ucałował jej policzek.
 – Ale jesteś już duża. Sporo podrosłaś od czasu kiedy cię ostatni raz widziałem.
 - A kiedy ty ją widziałeś? – zaskoczony Marek wbił wzrok w Olszańskiego.
 - No jakoś po świętach. Wpadliśmy na Ulę w małej kafejce. Mówiła wtedy, że wyprowadziła się do Rysiowa.
 - Tak. Rzeczywiście nie było ich trochę. Na szczęście zmądrzałem i mam je z powrotem. Pestka zrobiła duże postępy. Zaczęła mówić, a to było dla nas najważniejsze. Witaj kochanie – przylgnął do ust Uli. – Długo czekacie?
 - Nie, niedługo. Mała miała zabawę z kaczkami. A gdzie Viola?
 - Jest w domu. Tomek złapał jakąś infekcję w przedszkolu i musiała z nim pójść do lekarza. Macie czas w następną sobotę? Może przyjechalibyście do nas? Violka od dawna suszy mi głowę. Zrobimy dobry obiad, posiedzimy, powspominamy. Co wy na to?
 - Ja bardzo chętnie, ale nie wiem jak Marek.
 - Ja też z przyjemnością się ruszę.
 -  No to świetnie. Jesteśmy umówieni. Do tego czasu Tomek wydobrzeje. Dobra okazja, żeby lepiej poznał Tosię. Po naszym spotkaniu długo wypytywał o nią. Zaintrygowała go. Wszystko mu wytłumaczyliśmy i wiesz co powiedział? Że to nic nie szkodzi, że Tosia jest inna. Jest fajna i chciałby kiedyś się z nią pobawić. – Ula uśmiechnęła się.
 - Masz bardzo wrażliwego i mądrego synka Sebastian. Ciekawe po kim to odziedziczył. Chyba nie po mamusi, bo ona zawsze była taka postrzelona.
 - Nadal taka jest, – roześmiał się Olszański – ale za to ją kocham.
Pożegnali się z nim i ruszyli w stronę restauracji. Tosia trzymała ich oboje za ręce i podskakiwała ze szczęśliwą miną. Sebastian długo jeszcze patrzył jak się oddalają. Był pełen szacunku dla Uli. Oboje z Violettą podziwiali jej upór, hart ducha i nieustępliwość w walce o zdrowie córeczki. Mała się zmieniła i to było widać. Ucieszył się, że jego najlepszy przyjaciel wreszcie przejrzał na oczy. Sam długo nie mógł zrozumieć jego postępowania. Był przecież świadkiem ich rodzącej się miłości i choć Ula początkowo nie powalała urodą, zrozumiał co Marka w niej ujęło. Była nieprzeciętną kobietą, niezwykle łagodną i dobrą. Gotową pomóc każdemu, kto tej pomocy potrzebował. Wspaniałomyślną i posiadającą niezwykły dar wybaczania. To właśnie dlatego nie potrafił rozgryźć zachowania Marka po narodzinach Pestki. Nie mógł zrozumieć, jak Marek mógł tak bardzo odizolować się od żony i córki tylko dlatego, że nie umiał poradzić sobie z ciężarem upośledzenia Tosi. Dzięki Bogu ten etap już za nim. Dopiero jak Ula zniknęła mu wraz z Pestką z oczu wyprowadzając się do Rysiowa, pojął co traci. Taka miłość nie zdarza się często i szkoda byłoby ją zaprzepaścić. Dobrze, że Marek to zrozumiał i zaczął się zmieniać. Zerknął na zegarek. Pora wracać. Viola pewnie już czeka zniecierpliwiona. Ucieszy się jak jej powie o sobotnich gościach.

W następny piątek rano ubrała Tosię i pojechała do stowarzyszenia. Dzisiaj mała zaczynała zajęcia na basenie. Już wcześniej Ula zaopatrzyła ją w niezbędny kostium i czepek. Tosia była podekscytowana, gdy Marek dzień wcześniej opowiadał jej o basenie.
 - To taka ogromna wanna. Dużo większa od naszej. Lubisz się kąpać prawda? Tam będą też inne dzieci. Będziesz się mogła z nimi popluskać. Zobaczysz, że będzie fajnie.
Na miejscu przebrała Tosię i założyła jej na ręce dmuchane motylki.
 - Dzięki nim będziesz mogła unosić się na wodzie i pływać. Chodźmy, bo słyszę już inne dzieci.
Weszła do sporej hali, na środku której królował basen. Podeszła do mężczyzny w kąpielówkach i przedstawiła siebie i Tosię. Wręczyła mu skierowanie. Przeczytał zalecenia i uśmiechnął się do małej.
 - To co Tosiu? Pójdziemy popływać? Mama usiądzie sobie tam na tych ławeczkach i będzie cię podziwiać. Chodź, pomogę ci wejść do basenu – schwycił ją za rękę i pomógł zejść po drabince. Zapiszczała przy pierwszym kontakcie z wodą, ale po chwili uspokoiła się. Dołączyła do innych dzieci, a rehabilitant zaczął ćwiczenia. Najwyraźniej spodobały się Tosi. Uszczęśliwiona piszczała radośnie wymachując rękami. Co chwilę wołała.
- Mama! Patrz! Mama! Patrz!
A w Uli rosło ze szczęścia serce. Jej mała córeczka, jej kochany niedźwiadek potrafił wypowiedzieć tak wiele słów. Coraz łatwiejszy mieli z nią kontakt. Ula nadal dużo jej czytała, ćwiczyła z nią. Marek uparcie uczył ją liter i prawidłowej wymowy.

Ten piątek był też niespodzianką dla Marka. O dziewiątej w jego gabinecie pojawili się rodzice. Długo ich nie widział, bo ostatni raz na tej nieszczęsnej wigilii. Po nowym roku wyjechali do Szwajcarii, by podleczyć mocno nadwyrężone serce Krzysztofa. Od wielu lat uskarżał się na nie i by je wzmocnić robili sobie kilkumiesięczne wyjazdy do szwajcarskich uzdrowisk. Przywitał się z nimi i zamówił dwie kawy.
 - Świetnie wyglądacie – zagaił. – Ten wyjazd dobrze wam zrobił.
 - To prawda – odparła Helena. – Tata czuje się znakomicie, ja zresztą też. Wspaniale nam robią te pobyty. A co u ciebie?
 - Dziękuję. W porządku – odpowiedział lakonicznie.
 - Przyjechaliśmy tu, bo chcieliśmy cię zaprosić na święta. To już przecież niedługo. Dzwoniła też Paulinka. Przyjeżdża na całe dwa tygodnie, bo chce pobyć trochę z Alexem. Przywiezie Sergia. Ucieszyliśmy się, że będziemy go mieli choć na trochę. Tęsknimy za nim.
Marek zmarszczył czoło. W sekundzie jego twarz przybrała chłodny wyraz.
 - Chcecie zaprosić mnie na święta? Chyba zapomnieliście, że ja nie jestem sam. Od siedmiu lat mam rodzinę. Żonę i córkę. Szkoda, że za Tosią nie tęsknicie tak jak za Sergiem. To ona jest waszą rodzoną wnuczką a nie włoskim przyszywańcem. Już na wigilii powiedziałem, że nigdy więcej nie pojawię się przy świątecznym stole, gdy będzie przy nim Paulina. Nie dopuszczę, żeby miała kolejny raz upokarzać Ulę lub Tosię. Ona już dość wysłuchała złośliwości na temat swój i naszej córki. Nie wspierałem jej podobnie jak wy, ale to się zmieniło. Teraz walczymy ramię w ramię, by usprawnić Tosię. Nigdy o nie nie pytacie. Nie interesuje was ich los. Nie macie pojęcia, co przechodzi Ula każdego dnia. Nie znam lepszej matki niż ona. Poświęciła się dla Pestki bez reszty. Możesz mi powiedzieć, skąd wytrzasnęłaś tego konowała, którego poleciłaś Uli, gdy Tosia skończyła rok? Podobno miał być świetny a okazało się, że dyplom zdobył chyba na bazarze. Przez cztery lata nie rozpoznał przyczyny braku mowy u mojego dziecka. Wystarczyło zmienić lekarza, który w sekundę postawił diagnozę. Miała przyrośniętą boczną część języka do dolnej szczęki. Jest już po operacji i zaczyna się u niej prawdziwy słowotok. Jest mądra i szybko się uczy. Może nigdy nie dorówna poziomem Sergio, ale dla mnie zrobiła milowy krok. Dopóki nie zaakceptujecie całkowicie mojej żony i córki, dopóki nie pogodzicie się z faktem, że ona jest i pozostanie inna niż zdrowe dzieci, nigdy nie zawitam u was na żadne święta. Pomyślcie nad tym, bo naprawdę jest o czym myśleć.




ROZDZIAŁ 5


Zaskoczył ich tymi słowami. Nie tego się spodziewali. Wiedzieli, że od dawna nie układa się między Ulą i nim. Widzieli jak się dręczy stanem Pestki. Nie dziwili się, że to dziecko tak skutecznie odstręczyło go od siebie. Zresztą ich też. W kontaktach z Ulą i Tosią zawsze czuli się spięci. Nie mieli pojęcia jak zachować się w obliczu głośno piszczącego dziecka i jego niespodziewanych napadów złego humoru. Woleli trzymać się z daleka. To dziecko tak bardzo ich zawiodło. Zawiodło tym, że nie było z nim żadnego kontaktu. Jedynie Ula potrafiła odczytywać sygnały jakie dawało. Wielokrotnie namawiali Marka na rozwód upatrując w tym najlepsze wyjście z sytuacji. Przecież płaciłby alimenty i to na pewno wysokie. Jednak żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że miłość jaką Marek darzy Ulę jest wielka i silna. Przez te kilka miesięcy ich nieobecności w kraju ich syn bardzo się zmienił. Przede wszystkim zmieniło się jego nastawienie do córki. Helena podniosła się z fotela.
 - No cóż… Zrobisz w takim razie jak zechcesz. My nie będziemy ci niczego narzucać. A lekarza poleciłam w dobrej wierze. To syn naszych znajomych i to od nich wiem, że jest bardzo dobrze wykształconym pediatrą.
 - Tak? To chyba kształcił się w Bangladeszu. W sprawie mojej córki nie zrobił kompletnie nic. Jeszcze rok, a ona zatrzymałaby się na takim poziomie jaki widzieliście w wigilię. Czy macie świadomość, że tylko do szóstego roku życia można jeszcze coś zdziałać z takim dzieckiem, że potem na naukę mowy jest już za późno? Pogratuluj swoim znajomym. Mogą być dumni z takiego syna, który zrobił z mojego dziecka niemal warzywo. Gdybym nie był tak zaabsorbowany rehabilitacją Tosi, już dawno napisałbym na niego skargę do Izby Lekarskiej i wyegzekwował solidne odszkodowanie. Zresztą kto wie, czy tego nie zrobię. Za bardzo jej zaszkodził i chyba nie powinienem tego tak zostawiać.
Wyszli z jego gabinetu przybici. Ich jedyny syn właśnie dzisiaj odciął się od nich definitywnie. Nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Poszli jeszcze do Alexa, by i jego zaprosić na święta. W zimowe nie było go w kraju. Spędzał je w Mediolanie wraz z babcią staruszką.
 - Witaj Alex – Krzysztof przywitał się z nim uściskiem dłoni. Helena ucałowała go w policzek.
 - Co za miła niespodzianka. Wróciliście i wyglądacie jakby ubyło wam lat.
 - Chcieliśmy zaprosić cię na święta. Zapewne już wiesz, że Paulinka przyjeżdża na całe dwa tygodnie.
 - Tak. Mówiła mi. Przyjadą wszyscy. Gino również. Zapowiada się, że będzie tłoczno u was w Wielkanoc.
 - Nie tak bardzo. Marek odmówił nam.
 - Jak to odmówił? Że co? Podał jakiś powód?
 - Ula i Tosia. To dwa powody, dla których nie chce przyjść. Trzeci jak twierdzi to ten, że chce zaoszczędzić Uli upokorzeń ze strony Pauliny. Rzeczywiście ostatnio może trochę przesadziła i wyolbrzymiła sprawę. Ula potraktowała to bardzo osobiście i wyjechała od nas wraz z dzieckiem w połowie kolacji. Paulina powiedziała również kilka ostrych słów do Marka i on również się wyniósł tuż po Uli.
 - No cóż… Moja siostra potrafi dogryźć. W takim razie dziękuję za zaproszenie. Przyjadę na pewno.

Wyszły z budynku stowarzyszenia w radosnym nastroju. Pestka wyglądała na szczęśliwą. Radośnie podskakiwała krzycząc.
 - Ptywała mama! Ptywała!
 - Tak kochanie, pływałaś. Chyba ci się spodobało, co?
 - Tak. Ptywała.
Rozdzwonił się telefon. Ula spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się.
 - Ciocia Viola dzwoni – powiedziała do córki. – Muszę odebrać. Halo. Cześć Viola. Co tam?
 - Cześć Ulka. Dzwonię tylko, żeby się upewnić co do jutrzejszego dnia. Nie zmieniliście planów mam nadzieję?
 - Nie Viola. Na pewno przyjedziemy. A ja mam do ciebie prośbę. Pestka koniecznie chce podarować Tomkowi prezent. I tak zadzwoniłabym do ciebie, żebyś podpowiedziała, co twój syn lubi najbardziej. Właśnie wybieramy się do galerii i nie chciałabym kupić czegoś, z czego byłby niezadowolony.
 - Ulka! Przecież wiesz, że nie musicie nic kupować.
 - Ale Tosia się uparła, a ja nie chcę jej pozbawiać radości. Powiedz mi.
 - No dobrze. Teraz na tapecie są klocki Lego, samoloty, samochody i pociągi. Wybierz, co chcesz.
 - Na pewno coś wybierzemy – roześmiała się Ula. – W takim razie do jutra.
 - Aha, Ula. Przyjedźcie wcześniej. Nawet o dwunastej. Pomożesz mi przy obiedzie, dobrze? Zawsze gotowałaś lepiej i lepiej przyprawiałaś. Teraz też na ciebie liczę w tej kwestii.
 - Dobrze. Będziemy koło południa. Może upiekę jakieś ciasto?
 - Nie. Ciasto już się piecze, a ty i tak masz wypełniony dzień. Czekamy na was. Do zobaczenia.
Rozłączyła się i z uśmiechem popatrzyła na swoją pociechę.
 - To co skarbie? Pojedziemy do sklepu i wybierzemy Tomkowi prezent, tak?
 - Tak, tak, tak.
Długo chodziły po galeriach aż w końcu zdecydowały się na kolejkę z mnóstwem wagoników, lokomotywą i torami. Kupiły też kolorowy papier, by móc opakować to ogromne pudło. Było jeszcze dość wcześnie. Ula zaparkowała samochód w podcieniach F&D i zadzwoniła do Marka. Odebrał niemal natychmiast.
 - Co tam kochanie? Jesteście już po basenie?
 - Tak i stoimy pod firmą. Możemy wejść?
 - Ula, dlaczego w ogóle pytasz? Oczywiście, że możecie. Nie byłaś tu chyba z pięć lat. Ja już zamawiam dla nas kawę a Pestce herbatę. Wchodźcie.
Pomogła córce wysiąść i zamknęła samochód.
 - Wiesz gdzie jesteśmy? To firma taty. Czeka już na nas. – Pestka uśmiechnęła się szeroko.
 - Tata. Do taty.
Wjechały windą na piąte piętro. Ula rozejrzała się ciekawie. Niewiele tu się zmieniło. Poza kolorem ścian, chyba nic więcej. Na widok Ani urzędującej w recepcji rozjaśniła jej się twarz.
 - Dzień dobry Aniu – przywitała się.
Kobieta popatrzyła na nią zdumiona. Dobrze znała ten głos.
 - Ula! Dobry Boże! Jak dawno cię nie widziałam! Powinnaś częściej tu przychodzić. Niech cię uściskam. A co to za śliczna dziewczynka? – pochyliła się nad Pestką.
 - Tosia – odrzekła mała rezolutnie.
 - Jakie masz piękne imię. Uściskasz mnie? – Pestka natychmiast przylgnęła do niej i wycisnęła jej na policzku buziaka. Ania zaśmiała się.
 - Ona w ogóle się nie ma oporów i jest bardzo otwarta. Już dawno nie widziałam takiego odważnego dzieciaka. Jest wspaniała.
 - To prawda. Jest bardzo ufna i ciągnie ją do każdego. Sama nie wiem, czy to dobrze. Marek u siebie Aniu?
 - Tak, u siebie. Przed chwilą zaniosłam tam dwie kawy i herbatę dla małej. U taty masz też kochanie trochę ciastek. Mam nadzieję, że ci posmakują.
 - Mniam – Tosia uśmiechnęła się radośnie. – Mama, chodź – pociągnęła Ulę za rękę.
 - Muszę iść. Rozochociłaś ją tymi ciastkami. Na razie Aniu.
Sekretariat był pusty. Odkąd Ula odeszła z F&D poświęcając się dla córki, urzędowała w nim tylko Violetta, a ta jak wiadomo, była jeszcze na zwolnieniu z powodu Tomka. Podeszły do drzwi gabinetu i zapukały cicho.
 - Proszę – pchnęły drzwi i weszły do środka. Tosia natychmiast podbiegła do Marka.
 - Tata, ptywała!
 - Pły-wa-łam – powtórz.
 - Pły-wa-łam. – Uśmiechnął się.
 -  I jak było? Fajnie?
 - Fajnie. – Ucałował ją w policzki.
 - Cieszę się, że ci się podobało. Może kiedyś wybiorę się razem z tobą na basen?
 - Tak tata, tak.
 - Usiądź tutaj. Tu masz herbatkę a tu ciasteczka. Wcinaj - usadził ją na kanapie i podszedł do Uli przytulając ją do siebie i całując.
 - Witaj kochanie. Cieszę się, że przyszłyście. Przynajmniej ta wizyta będzie miła.
 - A co? Miałeś już jakąś niemiłą?
 - Niestety miałem. Miałem nalot moich rodziców i jestem wściekły.
 - Dlaczego?
Westchnął ciężko i usiadł obok niej na kanapie kładąc rękę na jej ramieniu.
 - Wiesz, po co przyszli? Przyszli zaprosić mnie na święta. Paulina przyjeżdża z rodziną na dwa tygodnie a oni są przeszczęśliwi, że będą mieli na dłużej Sergia, bo bardzo za nim tęsknią. Wściekłem się i nawrzucałem im. Powiedziałem, że szkoda, że nie tęsknią tak za swoją prawdziwą wnuczką jak za tym przyszywańcem. Przypomniałem, że nie jestem sam i od siedmiu lat mam żonę i córkę. I jeszcze to, że już nigdy nie zasiądę do świątecznego stołu razem z Pauliną i że nie dopuszczę już nigdy więcej, by upokarzano ciebie i Tosię. Poruszyłem też temat tego lekarza, który wcześniej leczył małą. Okazało się, że to syn jakichś mamy znajomych i to od nich dowiedziała się, jaki on jest świetny. Uświadomiłem jej, że to on głównie przyczynił się do zahamowania rozwoju mowy naszej córki i że nie zostawię tak tego. Postanowiłem, że złożę skargę na niego do Izby Lekarskiej. Niech przyjrzą się jego działalności, bo zamiast leczyć, szkodzi tylko pacjentom.
Popatrzyła na niego. Był naprawdę wzburzony. Po raz pierwszy bronił jej i Pestki przed własnymi rodzicami. Pogładziła go po dłoni.
 - Niepotrzebnie się nakręcasz. Szkoda nerwów. To, że się wściekasz nie zmieni ich stosunku do nas. Nie przeskoczymy tego i jedyne, co możemy zrobić to pogodzić się z tym. Ja i tak nie poszłabym już do nich. Pestki też bym nie pozwoliła ci zabrać. Tkwi we mnie zbyt wiele żalu. Nie potrafię się go pozbyć. A święta spędzimy w domu. Zobaczysz, że będą równie udane jak u twoich rodziców. Zaprzęgnę ciebie i Pestkę do malowania pisanek. Pójdziemy do kościoła, żeby je poświęcić. Tosia nigdy nie była w kościele nie licząc jej chrztu. Ciągle się obawiałam, że może zakłócić mszę. Teraz jest zupełnie inaczej, bo więcej rozumie. Może w drugi dzień świąt zaprosimy do nas moją rodzinę? Dawno ich nie widziałam, a telefony nie zniwelują tęsknoty – ścisnęła mu dłoń. – Mimo tej całej sytuacji cieszę się. Wiesz, dlaczego? Bo po raz pierwszy stanąłeś w naszej obronie. To dowód na to jak bardzo przewartościowałeś swoje poprzednie życie. Jestem z ciebie naprawdę dumna. – Przytulił się do jej warg.
 - Nie mogłem inaczej, za bardzo was kocham.

W sobotnie popołudnie podjechali pod blok, w którym mieszkali Olszańscy. Weszli na pierwsze piętro i zadzwonili do drzwi. Otworzył im uśmiechnięty od ucha do ucha Sebastian.
 - No nareszcie kochani. Doczekaliśmy się. Długo was u nas nie było. Wchodźcie. Chodź Tosiu, wujek pomoże ci się rozebrać.
Na horyzoncie pojawiła się Violetta z Tomkiem witając ich wylewnie. Tomek wyciągnął do Tosi rękę.
 - Cześć Tosiu, cieszę się, że przyszłaś. – Marek popatrzył z uśmiechem na chłopca.
 - No, no, Olszański, rośnie ci tu prawdziwy dżentelmen. Tu Tomeczku jest prezent od Tosi dla ciebie. Dasz radę udźwignąć? – Maluchowi zaświeciły się oczy.
 - Dam, a co to jest?
 - To niespodzianka. Tosia sama wybierała. Rozpakuj.
Tomek złapał Tosię za rękę i cmoknął ją w policzek.
 - Dziękuję Tosiu. Jak przyjadę do ciebie, też kupię ci prezent. Pomożesz mi rozpakować?
 - Tak.
Pociągnął ją na dywan leżący na środku salonu i tam położył to wielkie pudło. Zaczęli obdzierać je z papieru. Tymczasem panowie usiedli na kanapie obserwując poczynania dzieci. Sebastian nalał im po kieliszku koniaku.
 - Za spotkanie stary. Brakowało mi ich. Mam nadzieję, że będą kolejne. Zmieniłeś się. Zmieniłeś na lepsze przyjacielu. Masz wspaniałą żonę i córkę. Dobrze, że to zrozumiałeś.
 - Zrozumiałem Seba. Długo błądziłem, bałem się kontaktu. Nie uwierzysz, ale gdy po raz pierwszy przytuliłem Pestkę w szpitalu przed operacją, poczułem zniewalające szczęście. Bardzo ją kocham i bardzo kocham Ulę. Miotałem się jak ranne zwierzę, gdy odeszła, a cisza panująca w domu coraz bardziej przytłaczała mnie swoim ciężarem. Kiedy w desperacji pojechałem do Rysiowa z zamiarem zabrania ich z powrotem do domu, Ula powiedziała mi, że nigdy tam nie wróci i jeśli zależy mi na niej i na uratowaniu małżeństwa, muszę zaakceptować naszą córkę. To było łatwiejsze niż przypuszczałem i do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że tak długo izolowałem się od nich. Teraz jednak staram się z całych sił wszystko nadrobić. Dużo pracuję z Pestką. Uczę ją różnych rzeczy. W bardzo krótkim czasie zaczęła składać słowa. Z każdym dniem jest coraz lepiej, co napawa mnie nadzieją i dumą.
 - To widać Marek. Ona bardzo się zmieniła. Jest otwarta i ufna. Można z nią porozmawiać. To świetny dzieciak stary, naprawdę świetny.
 - Tata, zobacz! Kolejka! Jaka duża i piękna. Super wybrałaś Tosiu. Złożymy ją?
 - Tak – roześmiała się wdzięcznie.
 - Świetnie się dogadują. Ty też możesz być dumny z syna. Całe szczęście, że nie odziedziczył temperamentu po szalonej Violetcie, bo miałbyś tu prawdziwe ADHD.
 - Dokładnie stary – zachichotał Olszański – dokładnie.
Tymczasem dziewczyny rozmawiały w kuchni.
 - Jak ci się układa z Markiem? Ostatnio jak się widziałyśmy, nie miałaś zbyt szczęśliwej miny.
 - To prawda, ale od tego czasu wiele się zmieniło. On się zmienił. Bardzo mnie wspiera. Dużo czasu poświęca Pestce. Pracuje z nią. To już nie ten Marek, co kiedyś. Marek, który unikał kontaktu z własnym dzieckiem. Myślę, że wreszcie coś do niej poczuł. Pierwszy raz zauważyłam to w szpitalu wtedy, gdy operowano Tosię. Był z nami cały czas. Kiedy po raz pierwszy wziął ją na ręce, chyba coś w nim pękło. Obserwowałam jego twarz i wiesz, co zobaczyłam? Błogi spokój i szczęście. Wtedy uwierzyłam, że wszystko będzie dobrze.
 - Cieszę się Ula. Naprawdę. Źle was traktował, ale choroba Tosi chyba go przerosła. Bał się odpowiedzialności za to, co sam stworzył. Dobrze, że przełamał w sobie ten strach. Dobrze dla ciebie a przede wszystkim dla Pestki - Viola sięgnęła na półkę i wyciągnęła czerwone wino, ale Ula odmówiła.
 - Ja będę prowadzić. Marek pije z Sebą, a ktoś bezpiecznie musi nas zawieźć do domu. Powiedz lepiej, co przyprawić.
 - Spróbuj rosół i sos. Jakoś nie mogę się doszukać smaku ani w jednym ani w drugim. Ja pokroję ciasto i zrobię kawę.
 - Są za mało słone. Masz maggi? To w zupełności wystarczy i będą smakować tak jak powinny. Może trzeba obrać ziemniaki?
 - Nie Ula. Zrobiłam kopytka, bo nieźle mi wychodzą. Do tego żeberka i surówka.
 - Pycha. Jestem pod wrażeniem. Na obiad jeszcze trochę za wcześnie. Pomogę ci z kawą.
Rozłożyły wszystko na stole i dołączyły do mężów.
 - Patrzcie jak grzecznie bawią się nasze dzieci. Ale dostałeś piękny prezent od Tosi. Dasz radę złożyć sam?
 - Nie składam sam mamuś. Tosia bardzo mi pomaga, widzisz?
Dzieci zajęły się układaniem torów a dorośli wspominali dawne czasy.
 - A wiesz Ula, jak zostałaś prezesem i wyrugowałaś Marka z firmy on nie zrezygnował. Nakłaniał mnie, bym ci pomagał, sam też to robił. Zwykle spotykaliśmy się w parku w porze lunchu. Za każdym razem katował mnie i zmuszał, bym opowiadał mu, co robisz, czy dajesz sobie radę i jak jesteś ubrana. Wtedy nie traktowałaś go zbyt dobrze i nie ma się co dziwić, bo ani on, ani ja nie byliśmy aniołkami i mocno dokuczyliśmy ci. Ja ciągle widziałem bezcelowość jego zabiegów. Na jednym z takich spotkań powiedziałem mu, żeby odpuścił. Powiedziałem, że na świecie jest mnóstwo innych lasek, które może mieć w każdej chwili. Wiesz, co odpowiedział? „Nie będzie żadnej innej Seba. Będzie tylko ona. Tylko ona”. Kochał cię jak wariat. Dopiął swego. To, co zrobił na pokazie, było piękne i zaskoczyło chyba wszystkich.
 - To prawda. Kochałem Ulę bez pamięci. Oszalałem na jej punkcie. To się nie zmieniło Seba. Nadal kocham ją tak jak wtedy. Jest miłością mojego życia.
Policzki Uli płonęły.
 - Marek przestań, bo czuję się zażenowana. Możemy zmienić temat na jakiś weselszy? Na przykład jak Pshemko podbijał cenę własnej kreacji przez Internet. – Marek roześmiał się.
 - Prawie udławiłem się własnym językiem, gdy dowiedziałem się, że to on za tym stoi. Niezłe jazdy miał nasz mistrz trzeba przyznać. Kiedyś wpadł w taką furię, że latało wszystko, co miał pod ręką. Akurat wszedłem do pracowni zupełnie nieświadomy, co tam się dzieje. Jakiś fruwający wieszak zwalił mnie z nóg. Wtedy Pshemko się opamiętał. Wystraszył się, że mnie zabił. Ha, ha, ha. Dzięki Bogu też trochę oklapł na stare lata. Dobrze, że jest Wojtek. Teraz to on ciągnie to wszystko i tylko konsultuje z ojcem projekty. Na szczęście odziedziczył po nim talent i projektuje świetnie.
 - Wypijmy za stare, nie zawsze dobre czasy – Sebastian podniósł kieliszek. – Zdrowie.
 - Mama, pić – usłyszeli cichy głos Pestki.
 - Chodź kochanie. Ciocia zrobiła ci dobrej herbatki. Może zjesz trochę ciasta?
 - Tak. Mniam.
Viola nałożyła jej niewielki kawałek na talerzyk i podała łyżeczkę.
 - Proszę skarbie. Smacznego. Tomuś chcesz też?
 - Poproszę. Skoro Tosia mówi, że smaczne, to powinienem spróbować.
Ula uśmiechnęła się.
 - Wiesz Viola jestem pełna podziwu, jak dobrze wychowujecie synka. Jest bardzo bystry i ma duży zasób słów. Wspaniały chłopak. Tylko kilka miesięcy różnicy między nim a Tosią. Zazdroszczę, że ma taką łatwość wymowy.
 - Ula – odezwał się Sebastian – nie zazdrość. Porównuję Tosię z grudnia i Tosię teraz. Różnica jest kolosalna. Wtedy nie mówiła właściwie wcale, a teraz? Dokonujecie oboje cudu. To dziecko robi niesamowite postępy. Podziwiamy was oboje za determinację, upór i konsekwencję. Ani się obejrzysz i stwierdzisz, że jesteś zmęczona jej paplaniną. Zobaczysz.
 - Obyś miał rację Sebastian. Obyś miał rację – poczuła szarpnięcie za rękaw.
 - Mama, już – Tosia pokazała jej pusty talerzyk. Pogładziła ją po główce.
 - Ślicznie zjadłaś córeczko. Brawo. Tomaszek też już zjadł. Pobawcie się jeszcze trochę a potem podamy obiadek.
Miło spędzili ten dzień. Zgodnie stwierdzili, że muszą to częściej powtarzać. Dzieci nie mogły się rozstać.
 - Ciociu, a będę mógł przyjechać do Tosi? – dopytywał się Tomek.
 - Oczywiście kochanie. Umówimy się z rodzicami na jakąś sobotę i tym razem wy przyjedziecie do nas. Tosia podobnie jak ty, ma mnóstwo zabawek. Jest w czym wybierać i na pewno nie będziecie się nudzić.
Wracali. Ula prowadziła ostrożnie. Prowadziła Lexusa, ukochane cacko Marka. Tosia przysypiała w foteliku, a Marek uśmiechał się do swoich myśli.
 - Było naprawdę miło, nie? Już nie pamiętam kiedy spędziłem tyle czasu z moim najlepszym przyjacielem. Powtórzymy to prawda? Może po świętach? Będzie wtedy więcej czasu.
 - Powtórzymy Marek. Ja też jestem bardzo zadowolona z tej wizyty. Nasza córka zachowała się wspaniale. To dzięki temu, że synek Olszańskich jest takim świetnym dzieciakiem. Jest bardzo ugodowy i nie wykłócał się z nią o bzdury. Było naprawdę super. Mam do ciebie prośbę. Może pojechalibyśmy jutro do Rysiowa? Przy okazji zaprosilibyśmy moich na święta? Stęskniłam się za nimi. W tygodniu nie ma jak się tam wybrać, bo wypełniony jest rehabilitacją Tosi. Ona też pewnie chętnie uściska dziadków.
 - Nie ma sprawy kochanie. Pojedziemy, tylko zadzwoń jutro rano i uprzedź ich o tej wizycie, żeby nie byli zaskoczeni.
 - Zadzwonię. Na pewno zadzwonię.

1 komentarz:

  1. Ula i Pestka - skojarzył mi się „Ten Obcy” 😊
    Bardzo wartościowe opowiadanie
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń