Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 27 grudnia 2015

"OGRÓD SZCZĘŚCIA" Autor: emisia12345 - rozdział 6



ROZDZIAŁ 6


No proszę! Znowu wyrwała się jak Filip z konopi i udaje psychologa. A już łudziła się, że panuje nad sobą i kontakty z sąsiadem będą bezproblemowe. Nie czekając na wybuch, odstawiła kubek i pilnie zajęła się szkicem, jakby nigdy nie rzuciła metaforycznego granatu.
 - Trzeba zrobić porządek z altaną - powiedziała rzeczowym tonem. - Sądzę, że kiedyś była piękna, ale teraz przedstawia żałosny widok. Zgrzybiała staruszka.
 - Co takiego? Wdał się grzyb? - Marek miał nieprzytomna minę, ale po chwili wydobył ze swego ponurego wnętrza coś, co od biedy przypominało uśmiech. - Ach, znowu dowcip.
 - Słaby - przyznała Ula. - Próbuję wyleczyć się z dowcipkowania i poprawiłam się już tak bardzo, że nie przekraczam pięciu wpadek dziennie. No, nie każdego dnia jest tak dobrze...
Pseudo-uśmiech zmienił się i jeśli nie oceniać drobiazgowo, przypominał prawdziwy uśmiech. Ula jednak patrzyła uważnie i dlatego serce ścisnęło się jej na widok żałosnego wysiłku. Miała ochotę objąć Marka, albo przynajmniej wziąć go za rękę i zapewnić, że rozumie. Chętnie powiedziałaby, że wszystko będzie dobrze już niedługo w niedalekiej przyszłości. Opanowała jednak pokusę, gdyż niezależnie od reakcji Marka próba pocieszenia go była żenująca.
 - Niech pan się nie wysila - rzekła. - Śmiech nie jest przymusowy.
 - To dobrze.
Teraz Marek naprawdę się uśmiechnął. Bez ostrzeżenia i tak, że Ula wpadła w zachwyt. Uwaga! Niebezpieczeństwo! Prędko wróciła myślami do altany.
 - Trzyma się tylko dzięki temu, że obrosła powojnikiem. Słusznie, że klematis ją podtrzymuje, bo sam doprowadził ją do ruiny. Jest bardzo stary, pewnie posadzony zaraz po zbudowaniu altany. Wtedy pomysł wydawał się dobry.
 - Żona wiedziała, że konieczne jest solidne cięcie, ale chciała zobaczyć kwiaty. Czekała, żeby powojnik zakwitł, bo bała się... - zapanowało przykre milczenie, które przerwała Ula:
 - Często patrzę na niego przez okno, gdy kwitnie. Wygląda jak na zdjęciu w katalogu.
 - Pierwsze kwiaty rozwinęły się w dniu pogrzebu...
Ula poczuła ucisk w gardle. Myślała że stąpa jedynie po rozbitym szkle, a nieopatrznie weszła na pole minowe. Nieoznakowane.
 - Zerwałem kilka, bo chciałem położyć w trumnie, żeby Paula przynajmniej miała je koło siebie, ale płatki natychmiast zaczęły opadać.
Tym razem milczenie ciągnęło się w nieskończoność. Ula myślała gorączkowo, ale nie znała słów, które przerwałby przygnębiającą ciszę. Wyręczył ja Marek.
 - Gdzie jest ojciec Gosi?
Ula drgnęła, bo nagła zmiana tematu wytraciła ją z równowagi.
 - Ona nie ma ojca.
Jednym wyjaśnieniem jej reakcji był fakt, że już od dawna nikt nie poruszał tego drażliwego tematu. Może podobnie jak Marek, wysyłała sygnały ostrzegające, że wstęp na ten teren jest zabroniony, lecz dokładnie usunęła to z pamięci i przestała zauważać, czy znajomi omijają temat. Niezależnie od przyczyn, teraz nie była przygotowana, dała się zaskoczyć, a miała instynktowną awersję do mówienia o najbardziej osobistych sprawach.
 - Ja... On... - zazwyczaj wychodziła z opresji cało, ponieważ przygotowała sobie kilka odpowiedzi. Na przykład mówiła, że Piotr sam jest jeszcze dzieckiem. Za młody, musi dojrzeć. Szuka siebie, chce się odnaleźć, ale ma z tym trudności. Odpowiedzi były obliczone na to, że pytający roześmieje się, co da okazję do zmiany tematu. Marek speszył się i odstawił kubek.
 - Przepraszam. Jaką pani ma propozycję?
 - Propozycję? - powtórzyła bezmyślnie. Nie rozumiała, o co chodzi. Dopiero po chwili zorientowała się, że tym razem Marek zmienił temat, wybawiając ją z kłopotu. Nie czekał na odpowiedź na krępujące pytanie. Zdała sobie sprawę, że problemy których nie rozwiązała, przeszkadzają wykorzystać okazję, by jemu pomóc otworzyć się, opowiedzieć o tragedii sprzed lat. Straciła dobry moment. Zawiodła sąsiada przy pierwszej okazji. A może nie jest za późno i uda się znaleźć właściwe słowa?
 - Pani jest tu specjalistką - Marek zdecydowanie wrócił do spraw ogrodniczych. - Jaka jest pani fachowa opinia? Co pani proponuje?
Ula opanowała się i postanowiła, że znajdzie sposób, by naprawić szkodę. Na razie musi skupić się na jednej sprawie.
- Hmm, no tak. Dziś rano dokładnie to obejrzałam i niestety doszłam do wniosku, że jest nie do uratowania.
- Co? Altana?
- Nie. Klematis. A właściwie jedno i drugie.
Gdy zapadło milczenie. Ula zrozumiała, że znowu niechcący dotknęła otwartej rany. Dlaczego jest taka bezmyślna i niedelikatna?
 - Jeśli pan sobie życzy, na razie tylko ostrożnie przytnę. Powojnik się nie obrazi.
 - Żona na to liczyła.
 - A co zamierzała zrobić z altaną? I co pan proponuje?
Wolała zostawić decyzję panu domu i ogrodu. On musi decydować o większych zmianach, a jej obowiązkiem jest podporządkować się.
Marek długo się zastanawiał.
- Nie pamiętam - rzekł wreszcie. - Chyba trzeba wymienić jedno i drugie. Niech będzie nowa altana i nowa roślina. Wybierzemy coś oryginalnego.
My? Jacy my?
Ula czekała z zapartym tchem. Nieoczekiwany zaimek w liczbie mnogiej spowodował, że jej serce wykonało kilka niebezpiecznych piruetów. Czyżby oszalało?
- Dobrze. Ja... - chrząknęła zakłopotana i złożyła szkic, byle nie patrzeć na Marka. - Jeśli pan sobie życzy, postaram się o katalogi najlepszych firm.
 - Czy daje pani do zrozumienia, że we wsi nie uda się znaleźć mężczyzny, który ma trochę wolnego czasu i potrafi sklejać altanę?
Gdy Ula zerknęła na niego, dostrzegła przewrotny błysk w oku i drgnięcie ust. Czyżby kpił?
 - A czy pan, daje mi do zrozumienia, że musi być mężczyzną? - spytała, z trudem zachowując powagę. - Niedługo będę kosić trawnik u pana Matusiaka, więc przy okazji zapytam, czy łaskawie odstąpi panu jeden ze swych nagrodzonych projektów. A jeśli przyjdzie pan na biesiadę dożynkową, zapyta go osobiście.
 - Jaki Matusiak?
Ula pomyślała, że skoro Marek udaje, że nie zna sławnego architekta, ona także może udawać, ile dusza zapragnie.
 - Ten, który mieszka naprzeciwko sklepu.
 - Jest architektem?
 - Podobno.
- A projektuje wiejską zabudowę?
 - Nie sądzę, ale na pewno dla pana wymyśli oryginalną budowlę ze szkła i stali - udała, że nie widzi zdumienia na twarzy Marka. - Oczywiście żartuję.
 - Ja też żartowałem.
 - Nie, pan drwił, a to zasadnicza różnica. Zdaję sobie sprawę, że człowiekowi bywałemu w świecie Rysiów wydaje się dziurą zabitą deskami.
 - O deski coraz trudniej... Przepraszam. Wcale nie drwiłem. Jest wręcz przeciwnie. Zamieszkaliśmy tu, bo zdawało nam się, że w takiej pięknej wiosce ludzie nie są wobec siebie obojętni, na przykład zawsze znajdzie się ktoś, kto zna człowieka, który potrafi zrobić to, czego akurat potrzeba. Tutaj podarowanie sąsiadowi domowego dżemu jest gestem najnaturalniejszym na świecie.
 - Przyznaję się bez bicia, że z dżemem to była autoreklama. Owszem, jesteśmy życzliwie nastawieni do bliźnich, ale uprzedzam, że również małostkowi. Lubimy plotkować i człowieka, który nastąpi nam na odcisk, potrafimy tak obgadać, że nie zostanie po nim ani pół suchej nitki.
 - Proszę nie niszczyć moich złudzeń.
 - Nic nie niszczę, tylko mówię szczerą prawdę.
 - Będę wdzięczny, - rzekł Marek po dłuższej chwili - jeśli zechce pani zastanowić się nad odpowiednią odmianą powojnika.
Wzruszona tym, że zamierza powierzyć jej tak ważne zadanie, chwyciła go za rękę.
 - Bardzo dziękuję.
Marek wymownie spojrzał na dłonie. Ula pośpiesznie cofnęła się i chrząknęła zakłopotana. To zrozumiałe, że właśnie ją poprosił.
 - Dobrze. Przejrzę katalogi i zaznaczę kilka stosownych odmian. Klematisy są kapryśne i każdy ogrodnik wie, że drastyczne przycięcie może okazać się śmiertelne. Pana żona nie zaznaczyła nic na szkicu, ale chyba zastanawiała się nad powojnikiem. Prawdopodobnie coś zanotowała. Mogę wziąć wszystkie notesy do domu? - chciała jak najszybciej opuścić ciasne pomieszczenie i odetchnąć. - Czy może woli pan je sam przejrzeć?
Marek zwlekał z odpowiedzią. Wprawdzie nie zapomniał o żonie w zaświatach, ale w danej chwili jego myśli biegły bardziej ziemskim torem.
 - Nie. Pani skorzysta z nich bardziej niż ja. Ale niech pani notuje ile czasu im poświęci.
Ula poczuła się, jakby wylał na nią kubeł zimnej wody.
 - Spokojna głowa o mój czas. Prawnik poinstruował mnie, jak się cenić i ile brać za każda minutę, każdy telefon i list.
Zabolało ją to, że Marek co rusz przypomina o pieniądzach, jakby tylko one się liczyły. Wprawdzie kontakty były służbowe, a nie dobrosąsiedzkie, ale mimo to...
 - Stać panią na porady człowieka, który za minutę bierze tyle co pani za godzinę? - spytał Marek drwiąco.
 - Rozliczamy się według panujących tu zwyczajów, według naszego wiejskiego cennika - Ula rozciągnęła usta w wymuszonym uśmiechu. - Prawnik poświęcił mi pół godziny swojego cennego czasu, a ja za to skoszę trawnik u jego matki.
 - Ile razy?
 - Tyle ile ona zechce. Zresztą robię to tak czy owak, więc czas jej syna jest dla mnie bezpłatny. Niech się pan nie martwi na zapas. W ogrodnictwie panują inne zasady niż w domu mody i ja nie wyceniam każdej minuty - aby nie patrzeć na Marka, spojrzała w zeszyty. - Dla mnie czytanie jest przyjemnością, a nie pracą.
 - To się okaże za miesiąc, gdy dostanę rachunki. Proszę. Oddaję umowę podpisaną zgodnie z poleceniem - wyciągnął z kieszeni żałosny dokument i podał Uli. Po kilku burzliwych minutach, wśród niebezpiecznych raf znowu wpłynęli na spokojne morze. Sytuacja rozwijała się pomyślnie, ale Ula musiała w samotności ustalić, gdzie się znajduje. Marek zaufał jej nie tylko w sprawie ogrodu. Wzięła notesy, wyminęła pana domu i skierowała się ku drzwiom.
 - Do zobaczenia po południu. Oczywiście jeśli będzie pan w domu.
Wsunęła stopy w buty i rozejrzała się. Musiała zawiązać sznurowadła, wiec chciała odłożyć notatniki.
Marek odebrał je, zanim wypadły z jej rąk. Przy tym niechcący musnął piersi, a Ula prędko pochyliła się i powoli zawiązywała sznurowadła. Łudziła się, że przez ten czas rumieniec zniknie. Wreszcie się wyprostowała.
 - Na dzisiejsze po południe nie mam żadnych planów i nigdzie nie wychodzę - rzekł Dobrzański.
 - Świetnie - umknęła wzrokiem. - Wobec tego przyjdę z panią Dąbrowską, która powie panu, od czego należy zacząć porządki.
Marek mruknął coś niewyraźnie, ale Ula nie poprosiła aby powtórzył.

Do domu wracała jak we śnie. Ktoś ją zagadnął, coś odpowiedziała, lecz nie skojarzyła, kto to był i o czym rozmawiali. Oprzytomniała dopiero przy swojej furtce. Jak to możliwe, że po tym jak się całowała z Markiem, poczuła się na tyle bezpiecznie, że postanowiła podjąć u niego pracę? Teraz zaś po przelotnym dotyku, miała wrażenie, że każdy krok w stronę sąsiedniego ogrodu będzie bardzo ryzykownym krokiem w życiu. Wciąż czuła mrowienie w palcach. Zacisnęła pięść, aby w zarodku zdusić niepokojące łaskotanie. Należało zatrzymać je, by nie rozeszło się po całym ciele. Mrowienie może spowodować spustoszenie w zamkniętej przestrzeni. Największe w sercu. Maciek ostrzegał ją, że sytuacja grozi wybuchem, a potem zamilkł, co było wymowniejsze niż rozsądne rady. Ula zastanawiała się, czy w innych warunkach posłuchałaby przyjaciela. Nie... A może tak... Nie, jednak nie, ponieważ w glosie Maćka brzmiało zbyt dużo wątpliwości. A jeśli to był tylko strach, żeby go nie urazić? Czy Maciek miał prawo mówić, że najbardziej ucierpi Gosia?
Ula postanowiła, że będzie ostrożniejsza w kontaktach z sąsiadem. Żadnych dotyków, żadnych uścisków dłoni. Nawet nie wolno myśleć o podobnych rzeczach. A już szczególnie o takich, które budzą mrówki. Trzeba pamiętać o interesach. Zlecenie od Marka pomoże rozbudować firmę, umożliwi wejście na szerszy rynek. Ula zadecydowała, że będzie sobą, czyli jedynie dobrą sąsiadką. To powinno wystarczyć.
Przystanęła zdumiona, gdy pod ławką na ganku zobaczyła koszyk.
Odłożyła notesy i wyciągnęła go. Na wierzchu leżała koperta zaadresowana charakterystycznym pismem. Aha, wiadomo, kto ją zostawił. Koszyk pochodził z firmy PRO-S i zawierał specyfiki do aromaterapii produkowane przez firmę Ani i Maćka i sprzedawane w ich sklepach. Przed wyjazdem, Maciek znalazł czas, żeby wstąpić i pogodzić się z przyjaciółką. Ula rozłożyła kartkę i głośno przeczytała:
„Kochana, na pewno ci się przyda. Pozdrawiam Maciek.”
Ciekawe, co i do czego się przyda? Zajrzała do koszyka. Tym razem nie było drobiazgów, jakie zwykle otrzymywała. Zamiast kremów i mydeł dostała olejki. Wyciągnęła pierwszy flakonik. Bergamota. Jak wszystkie olejki cytrusowe ten poprawia nastrój, łagodzi stany depresyjne. Tyle Ula wiedziała. W drugim flakoniku był olejek różany, który przynosi ulgę osobom wyczerpanym fizycznie i psychicznie. Maciek sprawdził jego działanie na sobie i na Uli. Kochany, mądry Szymczyk. To bardzo przydatny prezent, a jednocześnie subtelne przypomnienie, że jeśli ktoś zamierza pomóc bliźniemu, musi swoje uczucia trzymać na wodzy. Jak wykorzystać olejki, żeby pomóc Markowi? Propozycja masażu zabrzmiała by dwuznacznie i na pewno zastałaby odrzucona. Zresztą Ula nikogo nie masowała, nie miała pojęcia jak to się robi. Wyobrażała sobie jednak, że delikatnie przesuwa dłonie od ramion coraz niżej... Mrówki rozbiegły się za daleko, wiec trzeba odwrócić tok myśli i przerwać łaskotanie. Trzeba znaleźć subtelne podejście. Należy poważnie zastanowić się, jak postępować. Ponownie zajrzała do koszyka. Lawenda i majeranek. Te zioła pomagają na wszystko. Ania kiedyś podarowała jej książkę o olejkach, ponieważ miała nadzieję, że zmieni zamiłowanie przyjaciółki męża. Proponowała, że zaangażuje ją w swojej firmie, lecz Ula odrzuciła takie rozwiązanie, bo podświadomie czuła, że musi być niezależna.
Książkę przeczytała od deski do deski, ale bez większego zainteresowania. w pamięci kołatała się jakaś ciekawostka o majeranku, związana ze starożytnymi Egipcjanami. Dopiero godzinę później Ula doznała olśnienia. Przypomniało się jej, że Egipcjanie używali majeranku jako środka łagodzącego rozpacz po śmierci bliskiej osoby.

W powietrzu unosił się specyficzny zapach jesieni. Marek obudził się wcześnie, więc widział szron, który potem zniknął w promieniach słońca. Szron stanowił wyraźny znak, że rok zmierza ku końcowi. Dobrzańskiemu zima nie przeszkadzała, nie wywoływała niepokoju. Tylko wiosna, gdy przyroda budziła się do życia, boleśnie raniła jego serce.
Po śniadaniu obejrzał altanę i przyznał Uli rację. Z daleka, lub jeśli nie przyglądać się zbyt dokładnie, zniszczenia wyglądały malowniczo, lecz im bliżej, tym gorzej. Widok był przygnębiający. Powojnik wcisnął się wszędzie, gdzie mógł. Potworzyły się szpary i deszcz przedostawał się do środka. Wnętrze było nie do uratowania. Wyścielane krzesła i kanapa były pokryte zieloną pleśnią. Marek pomyślał, że gdyby pozostał w Rysiowie, nie dopuściłby do takiego zniszczenia, a teraz za późno na ratunek. Obszedł całą altanę jeszcze raz. Rzeczywiście im prędzej staruszka zostanie zlikwidowana, tym lepiej. Ula zapewne znajdzie ludzi, którzy zabiorą altanę, wywiozą deski i meble. Jeśli tak dalej pójdzie, połowa wsi znajdzie zatrudnienie przy przywracaniu ogrodu do dawnej świetności.
Usłyszał skrzypienie furtki, więc zdziwiony spojrzał na zegarek. Było zbyt wcześnie na przyjście ogrodniczki. Pomyślał, że zasuwa nie stanowi wystarczającego zabezpieczenia przed złodziejem, w dodatku przez prawie cały dzień będzie odsunięta. To jednak nie był złodziej.


Marek usłyszał znajomy głos, i serce zaczęło mu bić mocniej. Wyszedł zza altany i zobaczył, że Ula nie jest sama.
 - O pani, znowu tutaj - rzekł nieuprzejmie.
Ula speszyła się i zarumieniła. Marek też był zażenowany, ale zadowolony, że on się nie zaczerwienił. Ula spojrzała na zegarek, a raczej na miejsce po nim i wzruszyła ramionami.
 - Przyszłam trochę wcześniej. Nie zamierzałam panu przeszkadzać, ale...
 - Doprawdy?
Przeszkodziła mu zaraz pierwszego wieczoru i odtąd stale to robiła, tak czy inaczej.
 - Niektóre sprawy nie mogą czekać.
Spojrzała na Marka chłodno, co było łatwiejsze do zrozumienia niż jej rumieńce.
 - Jeśli mam być szczera, myślałam, że będzie pan dziś zajęty i mnie nie zauważy. Będzie pan robił, to co trzeba - powiedziała to takim tonem, jakby była przekonana, że nie wykonał żadnej pracy.
 - Już zacząłem działać.
Wyrzucił stare czasopisma, których nie czytaliby nawet pacjenci u dentysty. Zajęcie chwilowo oderwało myśli od najważniejszego zadania, którego unikał jak ognia.
 - To się panu chwali.
 - Teraz mam przerwę i chciałem odetchnąć świeżym powietrzem.
 - W altanie? - zdziwiła się Ula. - Przecież tam powietrze jest zatęchłe.
 - Już jestem na świeżym.
 - Pani Dąbrowska przyjdzie po trzeciej, sprzątnie dom i zaraz będzie pachniał świeżością. Pan ma być tylko uprzejmy i nie przeszkadzać.
Marek nie obiecał, że będzie "uprzejmy". Zaintrygowany spojrzał na duży kosz.
 - Co tam jest?
 - Zioła - wskazała dziesięć małych doniczek. - Tu jest macierzanka. A tutaj... - złamała łodygę innej rośliny. - To majeranek - roztarła listki na dłoni i podsunęła do powąchania. Zapach był przyjemny, ale uwagę Marka przykuły ślady po zadraśnięciu kolcami. Nie była to wydelikacona dłoń, lecz mocna ręka osoby pracującej fizycznie.
Oszukiwał się wmawiając sobie, że angażuję Ulę, ponieważ jest właściwą osobą do wykonywania pracy, o jaką mu chodziło. Obiecał jej, że nie będzie się narzucał. Jak zareagowałaby, gdyby ja przytulił i pocałował?
 - Za intensywnie pachnie. - rzekł z grymasem.
 - Tylko z bliska - Ula przesypała listki na jego dłoń i uśmiechnęła się. - Za sadzonki nie policzę, bo sama je wyhodowałam i mam za dużo. Podpadają pod kategorię sąsiedzkiej życzliwości.
 - Ogród żony nie był zielnikiem. A teraz będzie?
 - Z notatek wynika, że powinno rosnąć dużo majeranku. Tylko pytanie, gdzie?
 - Nie mam pojęcia. Ona rządziła w domu i ogrodzie, a ja pracowałem zawodowo, żeby zarobić na te jej rządy. A tak naprawdę poświeciła się temu ogrodowi całkowicie, zrezygnowała z pracy w naszej firmie, by stworzyć nam cudowny, ciepły dom. Ta miejscowość zmieniła ją całkowicie. Z eleganckiej, włoskiej dziewczyny, stała się typową polską panią domu.
Ula liczyła, że jeszcze coś cennego usłyszy, lecz nie doczekała się.
 - Macierzankę dobrze jest sadzić między płytkami na tarasie. potracona stopą ładnie pachnie. Oczywiście najpierw trzeba usunąć zielsko.
Marek chętnie powąchałby macierzankę, ale Ula tego nie zaproponowała.
 - Zdaję mi się, że jest mnóstwo do zrobienia przed sadzeniem nowych roślin.
 - Nigdy nie jest za wcześnie na planowanie. Gdy praca jest ciężka..., a tu będzie harówka..., dobrze mieć coś lżejszego na gorszy dzień. Czy panowie się znają?
Odwróciła się, by wreszcie przedstawić swojego towarzysza. Bardzo zgrabnie zmieniła temat. To niepokojące. Czy coś knuje? Co to może być?
 - Tak - Marek wyciągnął rękę na powitanie. - Przypominam sobie. Z góry dzięki za pomoc. Od razu dzisiaj będziesz kosił?
 - Tak. Straszny tu gąszcz, więc lepiej zabrać się do roboty, gdy pogoda sprzyja.
 - A zanosi się na deszcz? - Marek spojrzał na niebo. Robson na próbę machnął kosą.
 - Podobno. Zawsze pilnie słucham prognozy pogody, a wczoraj powiedzieli, że front przesuwa się na zachód. No, idę do roboty.
Marek odwrócił się ku Uli. Popełnił duży błąd, że na nią spojrzał. Zareagowało ciało i pojaśniało mu w duszy.
 - Pani Sosnowska... - miał nadzieję, że zwracając się oficjalnie, zapanuje nad niewskazanym podnieceniem. - Zastanawiałem się czy któryś z pani licznych znajomych podejmuje się rozbiórki altany. - Ula spojrzała na niego jakoś dziwnie. - Oczywiście płeć pomocnika jest obojętna - dodał Marek pospiesznie. Zielone oczy rozświetliły się i błysnęły w nich bursztynowe punkciki, a może złote? Ula nie odpowiedziała, lecz wolnym krokiem obeszła altanę, opukując stare deski.
 - Tym razem płeć nie jest obojętna. Tutaj potrzebne są silne muskuły.
Marek był zadowolony, że feministka skapitulowała.
 - Czyli zadanie tylko dla mężczyzny, prawda?
Ula uśmiechnęła się tajemniczo.
 - Znam odpowiedniego mężczyznę. Proszę zaczekać, zaraz wracam.

3 komentarze:

  1. Bardzo mi sie podoba to opowiadanie... Oryginalne i czesto wstawiane... hahhaa... Wiem, ze nie jest twoje i ze tylko "wypozyczasz" miejsce... ale wybor dobry. Nie moge sie doczekac rozwiniecia sytuacji... czekam na cd :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lectrice
      Jakie dobre wiatry Cię tu przygnały? Czyżby to był prezent świąteczny dla mnie? Jeśli tak, to dziękuję.
      Rozdziały wstawiam codziennie, bo chcę jak najszybciej zamknąć już etap Brzyduli i zacząć coś nowego o czymś zupełnie innym, ale to nie tak prędko.
      Fajnie, że się odezwałaś. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego w nowym roku. :)

      Usuń
    2. hahaha... fajnie, ze codziennie.. :)

      Usuń