Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 22 grudnia 2015

"OGRÓD SZCZĘŚCIA" Autor: emisia12345 - rozdział 3



ROZDZIAŁ 3


Długo i z przyjemnością wdychał zapach ziemi i jesiennych roślin. Potem spojrzał w dal, na malowniczo położoną wioskę. Nic się tutaj nie zmieniło. Paula zachwyciła się okolicą i całym Rysiowem. Uważała, że to idealne miejsce dla młodej rodziny, a otoczony murem ogród najbezpieczniejszym zakątkiem dla dzieci. Niestety na świecie nie jest idealnie i w raju zawsze czeka na człowieka podstępny wąż, czyhają ukryte, zdradliwe niebezpieczeństwa. Marek ze smutkiem patrzył na gąszcz krzewów i zielska. Po śmierci żony piękno ogrodu sprawiało udrękę nie do zniesienia, więc uciekł za morza. Dobrzańska kochała troskliwie pielęgnowane rośliny i dlatego widok jej zaniedbanego, zarośniętego królestwa był wyjątkowo bolesny.
Kątem oka dostrzegł ruch, więc spojrzał w dal zadowolony, że coś odrywa go od smutnych wspomnień. Zadowolenie ulotniło się, gdy ujrzał Ulę idącą do sklepu. Przystanęła, zamieniła kilka słów ze znajomą i uśmiechnęła się. Marek nawet nie zgadywał o czym kobiety rozmawiają. Wiedział, że dla wszystkich mieszkańców Rysiowa najciekawszym tematem jest wystawienie jego domu na sprzedaż. Za kilka godzin wszyscy będą wiedzieli, że wrócił i jest niespełna rozumu. Był przekonany, że wieść rozniesie się za sprawą ogrodniczki, która lubi cudze jeżyny.
Ula pożegnała się i poszła dalej. Obserwując jej sylwetkę i sprężysty krok, zastanawiał się jak mógł pomylić ją z Pauliną. Teraz nie widział podobieństwa w ogóle. Poprzedniego dnia był zmęczony i widocznie dlatego zawiódł go wzrok, poniosła wyobraźnia. A może zawinił fakt, że sąsiadka znalazła się w miejscu Pauli, robiła dokładnie to co ona kiedyś? Oderwał wzrok od Uli i znowu popatrzył na ogród. Z góry miał dobry widok na brzoskwinię uwolnioną z jeżynowych kleszczy. Zaklął. Wybiegł do ogrodu i zasunął zasuwę. Oparł się o mur i przymknął oczy. Pragnął być sam. Nie życzył sobie, żeby sąsiadka lub jakaś inna osoba patrzyła na pozostający w opłakanym stanie ogród. Gwałtownym ruchem szarpnął tabliczkę z ofertą sprzedaży domu. Wraz z tabliczką wyrwał z ziemi słupek. Mało go to obeszło.

Ula rzadko miała cały ranek dla siebie, a że ten taki właśnie się zapowiadał, zaplanowała błogie lenistwo. Chciała kupić gazetę, wyciągnąć się na kanapie i przejrzeć kolorowy dodatek poświęcony ogrodnictwu. Niestety wróciła do domu podminowana i nie mogła usiedzieć na miejscu. Nie szkodzi. Najlepiej wyładować energię i uspokoić się robiąc coś praktycznego. Na przykład można przygotować ciasto na pierogi lub włożyć do woreczków owoce i zamrozić. Już od czasów liceum odprężało ją lepienie pierogów. Mogła wtedy wyładować całą złość na niewinnym cieście. Drżącymi rękami wsypała mąkę na wagę. Powtarzała sobie, że musi zapomnieć o pocałunkach niemiłego sąsiada. Musi pamiętać, że nie była obiektem jego czułości. Wdowiec pomylił się i sądził, że widzi żonę, czyli ducha! Brr! To straszne!
 - Niepotrzebnie zachciało mi się bawić w psychologa - mruknęła. - Dobrzański jasno dał mi do zrozumienia, że nie chce mnie więcej widzieć. Powinnam być mu wdzięczna.
Dorzuciła mąki i westchnęła. Nie rozumiała dlaczego przygotowała herbatę i grzanki. Co chciała dzięki temu osiągnąć? Nie była Maćkiem, nie posiadała rzadko spotykanego daru widzenia sedna problemu. Maciek był w końcu jej przyjacielem, ale umiał również sprawić, że druga osoba przyjmowała jego punkt widzenia.
Ula nieprzytomnie patrzyła na mąkę i zastanawiała się, co chciała zrobić? Aha. Zamierzała przygotować ciasto na pierogi.
 - Niewdzięcznik otwarcie powiedział, że nie życzy sobie widzieć mnie w pobliżu - rzekła głośniej. Śpiący na bojlerze Gutek nie słuchał jej, lecz wolała mówić do kota niż do siebie. - Dobrze że nie powiedział dosadniej, co mam zrobić z herbatą i współczuciem - ciągnęła mimo braku zainteresowania ze strony zwierzaka. - Po co gadać do próżnicy, gdy czyny są wymowniejsze od słów? Niedwuznacznie!
Kocur na moment otworzył oko, przeciągnął się i znowu zawinął się w kłębek. - Mógłbyś przynajmniej udawać, że pilnie słuchasz - rzuciła Ula z wyrzutem.
O co właściwie chodzi? O co ma pretensje? O to, ze sąsiad wylał herbatę? Zachował się grubiańsko, ale przecież nie zamawiał nic do picia. O współczucie też nie prosił. Sama mu się narzuciła, lecz bez zbędnej dyskusji i błyskawicznie została odepchnięta. Powinna być zadowolona z takiego obrotu sprawy. Niepotrzebnie ulegała szlachetnym uczynkom, których nie doceniano. To ona źle się spisała. Dobrze, że grubianin ułatwił jej wycofanie się z jakim takim honorem.
 - Powinnam być zadowolona - powiedziała jeszcze głośniej. - Jestem zadowolona! Bo nie brak mi pilnych zajęć. - Wyjęła z lodówki mleko i jajka. - Mam na utrzymaniu małe dziecko i leniwego kota do karmienia. Nie potrzebuje żadnych komplikacji w postaci zbolałego sąsiada.
Małgosia jest źródłem radości. To prawda. Lecz nawet w pełnej rodzinie rodzicielstwo wymaga skupienia, całkowitego oddania, a dla samotnej matki jest szczególnie trudne. Dziwiła się, że po niespodziewanych pocałunkach czuła się bardzo pokrzywdzona przez los. Niedobrze, bo akurat na rozczulanie się nad sobą nie miała czasu. - Jestem samotną matką, a moja mała firma ogrodnicza w Rysiowie przynosi mało zysku - poinformowała kota. - Przyszłość rysuje się niezbyt różowo. - Gutek ziewnął. - Do tamtych obowiązków dochodzi pół etatu u Grubego Ryśka. Dość zajęć dla jednej osoby prawda? Nie potrzebuję chudego wdowca z problemami. Po co gmatwać sobie życie? A ten jego ogród...
Kocur zrozumiał że się nie wyśpi w spokoju. Zeskoczył z bojlera i wyszedł obrażony.
 - Licz tu człowieku na wdzięczność! Ty samolubie! Za wszystkie smakołyki, jakie Ci podtykam, mógłbyś przynajmniej wysłuchać mnie do końca! Pożegnaj się ze śmietanką! - Odpowiedzią było machnięcie ogonem. Gutek poszedł w stronę kępy kocimiętki. - Wykopię ją! Zobaczysz! - zawołała Ula. - Kocur nie zareagował na pogróżkę. - Wyrzucę kocimiętkę i posadzę coś pożytecznego, cebulę albo czosnek. Pożałujesz!
Wiedziała że nie spełni groźby, ponieważ i tak jest dość pracy z roślinami, o które należy regularnie dbać. Czy warto zaniedbywać własne rośliny na rzecz cudzych? Jeżeli otrzyma propozycję, by wypielić ogród Dobrzańskich, a tego bardzo chciała, nie będzie grała pocieszycielki pana domu. Nawet gdyby bardzo pragnął pocieszenia. Na szczęście dał do zrozumienia że nie chce dobrosąsiedzkiej życzliwości. Okazywanie bliźnim współczucia, czy pocieszanie ich zabiera sporo czasu. Ula pamiętała, że Maciek spędził wiele godzin po prostu dotrzymując jej towarzystwa. Przez wiele dni i tygodni. Nawet teraz wystarczyło tylko zadzwonić do niego. Zresztą telefon nie był konieczny. Ojciec chrzestny Gosi zawsze znajdował pretekst, żeby wstąpić. Chwilami miała nieprzyjemne wrażenie, że jest pod kontrolą. - Wstydź się Ulka, - szepnęła do siebie - jesteś niewdzięczna.
Była samotna matką, żyła w małej wiosce, której mieszkańcy lubili plotkować. Zdobyła ich szacunek i bardzo się pilnowała, żeby go nie utracić. Wizyty wdowca, choćby niewinne, byłyby pożywką dla plotek. Dlatego należy unikać Marka Dobrzańskiego.
Ula wzięła sito i mąkę i w ostatniej chwili zauważyła że nie podstawiła stolnicy. Co się dzieje? Była zorganizowaną osobą, ale pocałunki zburzyły jej spokój.
 - Kobieto, zapomnij o tym panu!
Zabrakło kocich uszu, musiała więc mówić do siebie. Teoretycznie mogła zwierzyć się córce, ale dotychczas nie obciążała dziecka swymi problemami i nadal nie zamierza tego robić. Trzeba zapomnieć o przebudzonych pragnieniach, o marzeniach.

Marek chętnie wykrzyczałby swój gniew i ból, ale wiedział że nie przyniesie to ulgi. Cisnął tabliczkę w kąt ogrodu i bezwiednie skierował kroki ku miejscu, w którym rano zobaczył Ulę. Patrząc na roślinę uwolnioną od więzów powoju i otoczoną skrawkiem czystej ziemi, uzmysłowił sobie, że Ula została by dokończyć pracę, którą przerwały pocałunki. Czyli go nie posłuchała! Coś błysnęło w ziemi. W przydeptanej trawie leżał scyzoryk. Sąsiadka zabrała taczkę i narzędzia, a to zostawiła. Przeoczenia czy celowe działanie? Zawstydził się swoich podejrzeń Po co sąsiadce pretekst żeby wrócić?
 - Postąpiłem okropnie. - Jego zachowanie można było określić dosadniej. Był grubiański. Nie pierwszy raz. Zawsze tak postępował, żeby pozbyć się kogoś, kto chciał się zbliżyć do niego. Bezpośrednio po śmierci Pauliny było to poniekąd usprawiedliwione. Ale teraz? Nawet głupiec wie, że obrażonej osobie należą się przeprosiny. Marek zdawał sobie sprawę, że zachował się skandalicznie. Posądził Ulę o kradzież cennych roślin, a ona mimo to oswobodziła z chwastów ulubiony krzew Pauli. Podłe oszczerstwo! W dodatku rzucone tuż po pocałunkach! A całowali się tak namiętnie, że drżał, jakby miał wysoką gorączkę. Zrobił z siebie piramidalnego głupca. Dobrze, że Ula nie przeraziła się. Nie zirytowała się nawet wtedy, gdy krzyczał na nią, jakby obwiniała się, że nie jest Paulą. Zamiast rozgniewać się, współczuła mu. Potem przygotowała herbatę i grzanki, obiecała przynieść domowy dżem. Taka życzliwa osoba wprawdzie zbiera cudze owoce, lecz w zamian coś przytnie, albo wypieli, żeby ogród lepiej wyglądał. W jego mniemaniu Ula postąpiła nie jak młoda dziewczyna, a raczej jak starsza kobieta. Różnica była tylko taka, że emerytka nie oddałaby pocałunków z takim zapałem. Czy to sąsiedzka życzliwość? Czy ogrodniczka byłaby skłonna zastąpić Paulinę? Długo uśpione ciało obudziło się na sama myśl o tym.

Sosnowska postawiła stolnicę na stole i umyła ręce. Była zła, że jest rozgorączkowana z powodu paru pocałunków.
 - Trzeba się ochłodzić - stwierdziła wyjmując dzbanek z wodą. Sprawdziła czy dobrze odważyła mąkę i energicznie rozmasowała palce. Wiedziała że jeśli się nie odpręży znowu nie wyjdą jej ulubione pierogi połowy Rysiowa. W ostatniej chwili przypomniała sobie o odrobinie soli. Wyciągając rękę po solniczkę, łokciem potrąciła wagę. Rozsądniej byłoby, gdyby waga się przewróciła, bo wtedy mąka zostałaby na stole. Niestety Ula nerwowo zapała wagę, więc mąka rozsypała się białym obłokiem.
 - Kurde blaszka nooo... !
Rozpędzając chmurę, gwałtownie wymachiwała rękami, co miało nieprzewidziany skutek. Zabrakło powietrza! Potykając się i krztusząc wybiegła do ogrodu. Przetarła oczy fartuchem i zamarła, bo przy jej furtce ujrzała nowego sąsiada. Serce zaczęło bić jej coraz szybciej…

Marek miał wypłowiałe spodnie, spraną koszulę i wyglądał zupełnie przeciętnie. Ula wpatrywała się w niego, nie rozumiejąc dlaczego drży od stóp do głów. Przez kilka sekund oboje milczeli zaskoczeni, po czym zaczęli mówić jednocześnie.
 - Chciałem...
 - Miałam...
Umilkli speszeni. Ula z trudem przełknęła ślinę i wykrztusiła
 - Miałam wypadek…,  z mąką…
 - Nigdy bym nie zgadł.
No proszę! Sąsiad jest nie tylko opryskliwy, ale i złośliwy. Coraz gorzej.
 - Ładnie się upudrowałam? - wierzchem dłoni otarła twarz, co jedynie pogorszyło sprawę. - Przychodzi pan bezinteresownie, czy po dżem truskawkowy? - zapytała ostro jak na siebie, ponieważ zapomniała, że chciała być serdeczną sąsiadką.
 - Nie jestem wyrachowany. Przyszedłem przeprosić.
Normalnie powiedziałaby, że nic się nie stało. Potrafiła zrozumieć człowieka, który nie panuje nad sobą, bo doznał szoku. Lecz uważała, że Marek zachował się grubiańsko, więc milczała.
 - Poza tym pewnie zguba się przyda - wyciągnął dłoń, na której leżał scyzoryk.
Była zaskoczona. Miała nadzieję, że to nie jej ulubiony scyzoryk, który dostała od ojca z wygrawerowanym napisem „Od taty”, lecz jakiś inny, podobny. Wsadziła rękę do kieszeni, w której zawsze go nosiła. Kieszeń była pusta. Oczywiście! Prawdziwy pech! Kurde blaszka! Jeszcze i to musiało się przytrafić!
Jako wzorowa matka oduczyła się wyrazów, które były na porządku dziennym podczas strasznych miesięcy ciąży. Zamiast pospolitych, ale zakazanych słów używała nazw roślin. Miała duży repertuar, ale w tej chwili najgorsze botaniczne przekleństwa okazały się za słabe.
Zrozumiała, że zostawienie scyzoryka wyglądało na celowe działanie, na pretekst do powtórnej wizyty. Taki wybieg można różnie interpretować. Na przykład, że samotna matka pragnie dalszego ciągu czułości, powtórki niespodziewanych pocałunków, lub wścibski babsztyl, który wtyka nos w nie swoje sprawy, chce znów przyjść do dzikiego ogrodu, albo, że biedna ogrodniczka rozpaczliwie szuka pracy i zarobku. Nie sądziła, żeby złośliwy sąsiad uwierzył, że niechcący zostawiła scyzoryk. Sama na jego miejscu też by nie uwierzyła. Podejrzewała że Marek uważa ją za spragnioną pieszczot kobietkę, która zasmakowała w porannej pomyłce. Czyż nie dała na to dowodu swą entuzjastyczną reakcją? Miała nikłą nadzieję, że podświadomie nier...
Dobrzański przerwał jej rozmyślenia.
 - Czy można? - nie czekając na odpowiedź otworzył furtkę, wszedł i zatrzymał się kilka kroków przed Ulą.
 - Ja…
 - Przepraszam panią.
 - Za co?
 - Za moje zachowanie.
Ula spiekła raka.
 - Nie powinienem insynuować, że pani podkrada rośliny z mojego ogrodu.
Aha, o to chodzi… Ula głośno przełknęła ślinę i chrząknęła zakłopotana.
 - Rozumiem, dlaczego mnie pan podejrzewał. Ale nie słyszałam o zakradaniu się do cudzego ogrodu po to, żeby wyrywać zielsko.
Liczyła że sąsiad roześmieje się a przynajmniej uśmiechnie półgębkiem. Tymczasem patrzył, jakby nie rozumiał po polsku.
- Że co? Aha... Przepraszam również za to że wylałem herbatę. To było…
 - Śmieszne? - powiedziała Ula, aby wybawić go z kłopotu. Marek zacisnął usta. Sosnowska uznała, że poprzednia sugestia nie odpowiada mu, więc podpowiedziała
 - Dziecinne?
 - Niewdzięczne - wycedził Marek i nieznacznie wzruszył ramionami. - Wypada przyznać się do wszystkiego, więc wyznam jeszcze jeden grzech. Wyrzuciłem grzanki.
Pomyślała, że szukał po prostu jakiegoś pretekstu, żeby przyjść do niej.
 - Jestem zgorszona. Pan wyrzuca jedzenie, a miliony ludzi głodują. - Widząc jego kamienną twarz, zrozumiała że nowy znajomy nie orientuje się, kiedy żartuje, a kiedy mówi poważnie. - Oczywiście wie pan o tym lepiej ode mnie. Organizował pan jakieś akcje charytatywne, prawda?
Marek nie raczył odpowiedzieć.
 - Niech będzie, tym razem przebaczam. Okolicznością łagodzącą jest fakt, że pan nie prosił o jedzenie i picie. Życzliwe sąsiadki czasem dostają po nosie. Nawet dobrze im to robi.
Marek pokręcił głową i na jego ustach zaigrał cień uśmiechu. Nareszcie.
 - Dam proboszczowi datek na pomoc dla głodujących. Czy to godna rekompensata?
 - Ja wcale nie chciałam... Pan już zrobił coś dla pokrzywdzonych przez los, więc nie musi... - urwała ponieważ zdała sobie sprawę, że Marek też mówił z przekąsem. - Proboszcz na pewno się ucieszy.
 - Wobec tego zaraz idę do niego, ale muszę jeszcze pani powiedzieć...
Która kobieta chce usłyszeć od mężczyzny, że żałuje pocałunków?
 - Proszę nie mówić. Dość przepraszania. Poranny incydent odłożymy do lamusa niepamięci - wyciągnęła rękę po scyzoryk. - Dziękuje za zwrot cennej zguby. Nie wiem jakbym sobie radziła bez tego niezbędnego narzędzia.
 - Trudno byłoby otwierać cudze furtki.
 - Ha. Tego to mnie brat nauczył, ale to cios poniżej pasa! Zapewniam złośliwy człowieku, że zamka, który wstawię, nie otworzy nikt niepowołany.
 - Zatem i pani musiałaby przechodzić przez mur. Oczywiście pod moją nieobecność. A przy okazji zdolnego ma pani brata.
 - Ta zniewaga krwi wymaga!
 - Przy okazji wybawiłaby pani następny krzew od śmierci przez uduszenie.
 - Zawsze najtrudniej oprzeć się pokusie - uśmiechnęła się i odwróciła. Pozostawiła sąsiadowi decyzję, czy wejdzie do domu. Gdy spojrzała przez ramię stał w drzwiach, zasłaniając światło, więc nie widziała jego twarzy.
 - A wracając do ogrodu... - rzekł. Serce Uli mocno podskoczyło, co niezupełnie miało związek z możliwością otrzymania zlecenia.
 - A wracamy?
 - Tak. Przyznaję, że jest w opłakanym stanie. Chciałbym trochę go uporządkować, przywrócić jego wygląd sprzed… - domyśliła się, że słowa uwięzły mu w gardle.
 - Sprzed sześciu lat? - podpowiedziała. Marek popatrzył na ogród, w którym każdy skwarek ziemi był wykorzystany do maksimum.
 - Widać, że wie pani co robi.
Ula zacisnęła usta. Wolała nie zdradzać się z tym, że jest bardzo zainteresowana możliwością otrzymania pracy. Schwyciła czajnik, żeby mieć zajęte ręce i nie objąć Marka, co byłoby mocnym dowodem podwójnego zainteresowania. Obejmowanie ewentualnego klienta to niewskazane posunięcie. Mało profesjonalne. Kuszące, ale niemądre podobnie, jak przyjęcie zlecenia od człowieka, który ją zanadto pociąga. Szkoda rezygnować, bo praca blisko domu ma dużo plusów i niewątpliwie stworzyłaby dobrą okazję do wykazania się umiejętnościami. Byłby to pierwszorzędny atut przetargowy dla początkującej firmy. Ula założyła swoją firmę przed kilkoma miesiącami. Była pełna entuzjazmu i wyobrażała sobie, że na jesieni kupi nowy samochód a nawet zatrudni pracownika. Tymczasem nadal ledwo wiązała koniec z końcem.
No trudno. Pieniądze nie są najważniejsze. Można pracować dla przyjemności, dla osobistej satysfakcji. Chciałaby kopać ziemię i przesadzać rośliny w błogiej ciszy, otoczonego murem ogrodu. Chodziło o przywrócenie dawnego piękna, prawda? Niezależnie jednak od tego, jak bardzo pragnęła mieć pracę, musiała odsunąć siebie na dalszy plan i pomyśleć o właścicielu ogrodu. Wiedziała że pamięta o bolesnej stracie i dlatego widok młodej kobiety w ogrodzie pielęgnowanym przez jego żonę raczej nie pomoże mu zapomnieć. Przypuszczała że Marek postanowił zaangażować ją nie dla jej wybitnych umiejętności, lecz z powodu podobieństwa do zmarłej, żeby podtrzymać złudzenie, że żona nadal w nim jest.
Ula nie była wytrawnym psychologiem, lecz sądziła że przywrócenie ogrodu do dawnego stanu nie leży w interesie wdowca. Przynajmniej nie z tego powodu.
 - Lubię być szczera. Myślałam, że przez dwa, trzy dni przetrzebi się chwasty. Wystarczy zrobić tyle, żeby ogród nie odstraszał potencjalnych kupców. Mam w tym doświadczenie. Pośrednicy czasem zlecają mi drobne prace, bo niedrogo biorę za usługi. Ale przywrócenie dawnego wyglądu to zupełnie inna para kaloszy. Jest to przedsięwzięcie, do którego potrzebni są specjaliści, duża firma zatrudniająca z dziesięć osób. Kierownik takiej firmy ma doświadczenie, więc od razu z grubsza wyliczy koszt usługi i będzie pan wiedział czego się trzymać. - Pomyślała że to prawda, ale trochę trudno było jej rezygnować z okazji. - Na pewno wyjdzie taniej i szybciej. Ja potrzebowałabym dużo więcej czasu.
 - Jak to taniej? Mówi pani, że bierze niedrogo.
 - Dopiero rozkręcam interes i muszę zapracować na markę, żeby chętnie dawano mi zlecenia. Gdy już będę znana jako solidny fachowiec, zacznę się bardziej cenić. - Mało prawdopodobne, by do tego doszło - pomyślała. - Podliczenie wydatków bardzo ją zniechęciło. Koszt transportu, pracy własnej oraz silnego pomocnika do najcięższych robót był zbyt wysoki.
 - Kiedy będzie wiadomo, że pani usługi są tanie, nikt nie zgodzi się na wyższą stawkę - logicznie zauważył Marek. - Takie wieści szybko rozchodzą się po okolicy. Będzie pani zmuszona dalej brać minimum, a „życzliwsi” agenci będą zdzierać z klientów najwyższą stawkę. Trzeba się cenić, jeśli człowiek chce, żeby inni traktowali go poważnie.
 - A pan jest wyjątkiem?
 - W tym wypadku ani czas, ani koszty nie są ważne. Potrzebny jest ktoś z sercem ogrodnika.
 - Kto mówi, że mam takie serce? - Marek nie odpowiedział, ale jego milczenie było wymowne. Ula zrozumiała, że okazała „serce ogrodnika”, gdy zlitowała się nad umęczoną brzoskwinią. - Przecież zamierza pan sprzedać dom - rzekła dość pewnym głosem, choć wewnątrz drżała.
 - Nie pali się.
Oboje kierowali się niejednoznacznymi motywami. Ula nie była pewna czy jest zupełnie szczera, czy jedynie zawodzą ją nerwy. Czyżby bała się pracy, odpowiedzialności i zleceniodawcy?
 - Skończmy ten temat - to zdanie było szczere. - Obiecuję że nie będzie powtórki z dzisiejszego incydentu, - rzekł Marek oschle - jeśli to panią dręczy.
 - Nie – zaprzeczyła gwałtownie. Jednak na wspomnienie pocałunków zrobiła się purpurowa. Oboje za wstydem wspominali pierwsze spotkanie.
Ula nie wątpiła w szczerość zapewnień sąsiada, bo przecież wiedziała że nadal kocha zmarłą żonę. Dla obu stron będzie lepiej, jeżeli ogród uporządkuje mężczyzna, którego zawalista sylwetka nie będzie przypominać smukłej kobiety.
 - Zapomnijmy o tym co zaszło. Ja już nie pamiętam - mimo tego, co powiedziała, czuła zdradziecki rumieńce wypełzające ponownie na policzki. - Żeby doprowadzić ogród do dawnej świetności, potrzebowałabym co najmniej kwartału, bo nie mam za dużo wolnego czasu, a roboty jest tam mnóstwo. Jestem zatrudniona na pół etatu w barze i u paru stałych klientów.
 - Huk roboty - wycedził Marek przez zaciśnięte zęby. - Czyli daje mi pani do zrozumienia, że nie chce pomóc?
 - Ja tylko mówię, że chyba nie jestem najlepszą osobą do tej pracy.
 - Dziwny sposób rozkręcania interesu.
 - Może dziwny, ale uczciwy. Naprawdę uważam, że powinien pan dokładnie przemyśleć sprawę.
 - Już przemyślałem. Paula spędziła mnóstwo czasu i wysiłku, planując, sadząc, pieląc… - zamilkł, i przez moment zdawał się przebywać gdzieś bardzo daleko. - Nie chcę żeby unicestwiono ogród. Jeśli będzie wyglądał jak dawniej, może nowi właściciele nie będą mieli pokusy, by go zniszczyć i posadzić inne rośliny.
Ula pomyślała że widocznie on chce, aby ogród był pomnikiem ku czci zmarłej. Dobrze to czy źle? Będą kłopoty czy nie? Nawet jeśli tak, to czy powinna się przejmować? Ach… Dobrze jak nie za dobrze, tak czy nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz