Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 20 grudnia 2015

"NOWY POCZĄTEK" - rozdział 6,7,8,9



ROZDZIAŁ 6


Skończyła układać włosy i jeszcze raz krytycznym spojrzeniem omiotła swoje odbicie w lustrze. Chyba nie było najgorzej. Zapowiadał się naprawdę ładny, słoneczny dzień, a ona w cieniutkiej, błękitnej sukience wyglądała dziewczęco i pięknie. Przeszła do przedpokoju i założyła na nogi lekkie, niewysokie sandałki. Tam usłyszała dzwonek i otworzyła drzwi. Dobrzański prezentował się niezwykle przystojnie i z przyjemnością popatrzyła na niego. Jasne spodnie, do tego sportowa koszulka i przeciwsłoneczne okulary, które trzymał w dłoni. On też z zachwytem przyglądał się jej. Uśmiechnął się szeroko ukazując w całej krasie te wdzięczne dołeczki w policzkach i garnitur białych zębów.
 - Dzień dobry Ula. Widzę, że jesteś gotowa?
 - Tak. Możemy jechać.
Wziąwszy jeszcze niewielką torebkę i zamknąwszy drzwi ruszyła wraz z nim do samochodu. Kiedy dotarli już do Łazienek i z niego wysiedli, zaczęła żałować, że nie ma z nimi Michała. Z daleka zobaczyła tłum dzieciaków w ferworze najlepszej zabawy. Michał byłby przeszczęśliwy. Obiecała sobie, że następnym razem nie zmarnuje takiej okazji.
Przez kilkanaście minut przyglądali się występom maluchów. Była loteria, mnóstwo balonów i słodkości.
 - Gdybym wiedziała, że to tak wygląda zabrałabym Michasia ze sobą. Nawet nic mu nie będę mówić, bo narobiłabym mu tylko ochoty, a nie wiadomo, czy będzie następny raz.
 - Na pewno. Oni tutaj dość często organizują takie atrakcje dla dzieci. Jak tylko się dowiem o następnym terminie, to dam ci znać.
Minęli rozwrzeszczany tłum i ruszyli w spokojniejsze zakątki parku. Nawet nie pamiętała, kiedy była tu ostatnio. Chyba jeszcze w trakcie studiów. Wtedy nie miała zbyt wiele czasu, by chodzić do takich miejsc. Było sporo nauki i rodzina na głowie. Potem ślub z Igorem i wyjazd do Ameryki. On miał swoje dobre i złe strony, bo śmiało mogła powiedzieć, że gdyby tam nie pojechała, nie dorobiłaby się w życiu niczego. Z drugiej strony straciła Igora. Pomyślała, że on od początku dążył do autodestrukcji, jakby całkowicie zatracił instynkt samozachowawczy. Nie był tak silny psychicznie jak początkowo sądziła. To on miał być siłą napędową dla nich obojga, tymczasem okazało się, że to ona była parowozem, który ciągnął to wszystko za siebie i za niego. Naprawdę kiedyś go kochała. Gdyby było inaczej nie wyszłaby za niego za mąż. On twierdził, że świata poza nią nie widzi. To wszystko wydawało jej się teraz takie zwiewne, niestabilne, ulotne, jakby było zbudowane nie na trwałych fundamentach, ale na piasku. On powinien był być jej podporą i opoką, powinien był ją chronić, powinien był ją kochać. Z dużą łatwością przyszło mu poświęcenie tej wielkiej miłości do niej na rzecz narkotyków. - Nie tak to miało wyglądać. Nie tak… - przetarła mokre od łez oczy. Nie umknęło to uwadze Marka. Z troską spojrzał na nią.
 - Coś się stało Ula? Masz mokre policzki. – Uśmiechnęła się do niego smutno.
 - To nic, – wyszeptała - to tylko wspomnienia i to w dodatku nie najprzyjemniejsze. Przepraszam… - potrząsnęła głową, jakby chciała zrzucić z siebie ciężar tych wspomnień. Marek pokiwał głową ze zrozumieniem.
 - Każdy z nas ma takie Ula. Ja też nie jestem od nich wolny, ale każdego dnia bardzo się staram wyprzeć je z pamięci. Powoli zaczynają się zacierać, a ja staję się innym człowiekiem.
 - To widać. Przedtem nie byłeś taki miły.
 - Bo też nie miałem dobrego powodu, żeby takim być. Pojutrze zaczniesz pracę w firmie i jestem przekonany, że dotrą do ciebie różne plotki na mój temat. Nie wierz wszystkiemu, co usłyszysz. Połowa z nich to wyssane z palca bzdury. Tę nienajlepszą opinię wyrobiła mi moja była narzeczona, która nie byłaby sobą, gdyby nie oczerniała mnie w najgorszy do przyjęcia sposób.
 - Ona też tam pracuje? – zapytała zdziwiona.
 - To Paulina Febo, współwłaścicielka firmy. Drugim wspólnikiem jest jej brat, Alexander Febo. Oboje nie robią dobrego wrażenia. Ludzie ich nie lubią, bo zadzierają nosa i pogardliwie traktują personel. Uważają się za lepszych niż pozostali. I pomyśleć, że ja wytrzymałem z nią sześć długich lat. Jestem pewien, że nie raz słyszałaś nasze awantury. To choleryczka i furiatka nie potrafiąca zapanować nad emocjami. Miałem dość takiego życia. Wyrzuciłem ją któregoś dnia z domu razem z walizkami.
 - Widziałam to. Sadziłam wtedy kwiaty przed domem. Ona chwilę stała, a potem przyjechał taksówką jakiś mężczyzna i zabrał ją ze sobą.
 - Wysoki brunet? – pokiwała głową. – To właśnie jej brat Alex. Teraz mieszka u niego. Niestety w pracy jesteśmy na siebie skazani i jakoś muszę tolerować ich obecność. On jest dyrektorem finansowym, ona zajmuje się doborem dodatków do nowych kolekcji i jest odpowiedzialna za kontakt z mediami. Bywa ciężko, ale ja jestem coraz silniejszy i nie zgadzam się na wszystko, co jej się zamarzy. Bardzo lubi wydawać firmowe pieniądze, szczególnie na jakieś promocyjne bankiety. Ostatnio odmówiłem funduszy na dwa i nie zamierzam już więcej finansować kolejnych. Chce mieć bankiet, niech płaci ze swoich pieniędzy.
 - To wygląda na otwartą wojnę Marek.
 - Tak… Chyba masz rację, ale ja przysiągłem, że już nigdy nie pozwolę wejść im sobie na głowę. On ciągle knuje, robi mi świństwa, a wszystko po to, żeby za wszelką cenę udowodnić mojemu ojcu, że nie nadaję się na stanowisko prezesa. Sam od dawna ma na nie chrapkę i nie chce odpuścić. Jest żądny władzy. Gdyby to on miał być prezesem ludzie nie mieliby życia. To tyran i despota. Ona robi z siebie udzielną księżnę. Po naszym rozstaniu rozpuściła plotki, że jest ofiarą tego związku i oczerniła mnie nie tylko wśród pracowników firmy, ale też i wśród naszych znajomych. To naprawdę nie było przyjemne. Wielokrotnie dochodziło do konfrontacji, a ja nie przebierałem w słowach. Jeśli ona chce mnie zniszczyć, ja nie będę się przyglądał temu bezczynnie i odpowiem tym samym. To mściwa jędza. Mam nadzieję, że was oszczędzi w przeciwnym wypadku będzie miała ze mną do czynienia.
 - Marek ja naprawdę potrafię sobie radzić z takimi ludźmi, Maciek również i nie musimy się irytować z powodu tego, co mówi, bo można ją załatwić skutecznie stoickim spokojem i opanowaniem. Nie boję się takich jak ona. A na niego będziemy po prostu uważać.
 - To uważajcie też na Adama Turka. To farbowany lis całkowicie podporządkowany Alexowi. Powiedziałbym nawet, że jest przez niego zastraszony. Bez mrugnięcia okiem wykonuje jego polecenia, a szczególnie gorliwie takie, które wymagają pozyskania ode mnie poufnych dokumentów, oczywiście bez mojej wiedzy. Kiedy tracę czujność on mi je po prostu wykrada, a potem Febo wykorzystuje je przeciwko mnie. Turek jest u nas głównym księgowym i zausznikiem Alexa.
Ula westchnęła.
 - Naprawdę tego nie rozumiem. Sądziłam, że im jako wspólnikom zależy, żeby firma prosperowała jak najlepiej, a tymczasem odnoszę wrażenie, że robią wszystko, by było dokładnie odwrotnie.
 - Jeszcze niejedno zobaczysz i usłyszysz Ula. Ja w przeciwieństwie do Febo chcę wywindować tę firmę na szczyt. To dlatego tak bardzo ucieszyłem się jak przeczytałem CV Maćka. Z niego dowiedziałem się, że wielokrotnie opracowywał analizy strategiczne dla firm. Gdyby udało mu się tego dokonać dla F&D, wiedzielibyśmy dokładnie czego się mamy trzymać i krok po kroku wprowadzalibyśmy założenia tej strategii w życie. Nawet Alex nie mógłby nam w tym przeszkodzić.
 - Maciek jest naprawdę w tym dobry. Ma pragmatyczny umysł i potrafi myśleć niezwykle logicznie. To tylko pech sprawił, że do tej pory nie mógł znaleźć pracy zgodnej z jego kwalifikacjami. Na pewno wkrótce ci udowodni jak bardzo jest efektywny.
 - Na to właśnie liczę. Liczę na was oboje, bo macie doświadczenie i jak poznacie już dobrze firmę, to być może przyjdą wam do głowy pomysły, które usprawnią jej działanie. Ja bardzo chciałbym. Marzę o tym, by mój ojciec przestał mnie wreszcie krytykować na każdym kroku i dawać ciągle za przykład Alexa. Marzę, by chociaż raz usłyszeć od niego, że jest ze mnie dumny, a nie, że kolejny raz go rozczarowałem, że jestem zbyt ostrożny, za mało asertywny, że Alex na pewno nie byłby tak asekurancki. A ja tylko dmucham na zimne i jestem czujny, żeby nie podpisać czegoś, co pociągnie firmę w dół. Czy to źle?
 - Przeciwnie i myślę, że wcześniej czy później twój ojciec doceni tę rozwagę i to, że nie ulegasz podszeptom i nie idziesz na żywioł. W poniedziałek przejrzymy co się da i zobaczymy jak możemy pomóc. Myślę, że nie będzie tak źle. - Przez chwilę spacerowali w milczeniu. Ula rozejrzała się dokoła i uśmiechnęła się. - Pięknie tu. Kocham słońce i zieleń. Najbardziej lubię wiosnę, kiedy wszystko budzi się do życia. Oddycham wtedy z ogromną ulgą, jakbym chciała się pozbyć tego zimowego balastu. Zima ma swoje uroki, ale zdecydowanie wolę ciepłe miesiące.
Marek zerknął na zegarek i rzekł.
 - Zamówiłem nam stolik w „Belvedere”. To restauracja tuż przy parku. Zjemy obiad i pospacerujemy jeszcze trochę, zgoda?
 - No dobrze. I tak nie miałam w planach dzisiaj obiadu. Michała nie ma, a dla samej siebie nie chce mi się nic przyrządzać.

Podobało mu się w niej absolutnie wszystko. Jej nietuzinkowa uroda, skromność, delikatność, mądrość i rozsądek. Nawet spodobał mu się sposób w jaki je czy popija gorące espresso. Według niego była idealna. Siłą rzeczy porównywał ją z kobietami, z którymi miał do czynienia do tej pory. Żadnej z nich mu nie przypominała. Tamte wszystkie mógłby wrzucić do jednego worka łącznie z jego byłą narzeczoną. Ona była niezwykła i tak bardzo inna od nich. Sprawiła, że powiedział jej więcej o sobie niż początkowo zamierzał. On o niej nie wiedział nic ponadto, że jest rozwiedziona, jej mąż nie żyje i ma rodzinę w Rysiowie.
 - Czym zajmowałaś się Ula w Banku Rezerw Federalnych? Dość długo tam pracowałaś. Czemu odeszłaś? – Uśmiechnęła się do niego łagodnie.
 - Dużo pytań zadajesz.
 - Przepraszam. Jeśli to dla ciebie krepujące, nie musisz odpowiadać, ale chciałbym wiedzieć o tobie coś więcej, a nie tylko to, co przeczytałem w CV.
 - W banku zajmowałam się wszystkim po trochu. Giełdą, papierami wartościowymi, prognozami zysków, analizą amerykańskiego rynku, szczególnie sektora przemysłowego. Kochałam tę pracę. Miałam tam dobrych kolegów i odchodziłam naprawdę z żalem, bo wcale tego nie chciałam i nie spodziewałam się, że mnie zwolnią. Odnosiłam wrażenie, że byli zadowoleni z mojej pracy. To wszystko przez Igora, mojego męża. Byliśmy w separacji, ale on ciągle mnie nachodził w pracy i robił awantury, kiedy nie chciałam mu dać pieniędzy na prochy. Nie dziwię się, że mój szef miał tego dosyć. Musiałam odejść. Wtedy byłam już w ciąży z Michałem. Udało mi się jednak zatrudnić w kancelarii prawnej u Sama MacMillana. To znany nowojorski adwokat. Bardzo mi pomógł. Reprezentował mnie na sprawie rozwodowej. Dzięki niemu Igor podpisał zrzeczenie się praw do Michała. To właśnie Sam wspierał mnie, gdy Igor próbował mnie szantażować, żeby wyciągnąć ode mnie pieniądze. Wspaniały człowiek. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mógł przyjechać do Polski. Michał często go wspomina i chyba za nim tęskni. Sam był dla niego drugim dziadkiem. To również on powiadomił mnie o śmierci Igora.
 - Miałaś bardzo trudne momenty w swoim życiu Ula. Niejedna by się poddała, a ty walczyłaś. Mam nadzieję, że te złe wspomnienia w końcu zbledną i pójdą w zapomnienie. Masz wspaniałego syna, ładny dom i pracę. Jestem pewien, że świetnie sobie poradzisz w przyszłości, bo jesteś niezwykle zaradną osobą. Dopijmy kawę i chodźmy jeszcze pospacerować.
Ten spacer nie przebiegł w milczeniu. Tym razem to Marek opowiedział jej więcej o sobie, o rodzicach i Paulinie. Opowiadał dużo o firmie i ludziach w niej pracujących. Było już dobrze po osiemnastej, gdy zaparkował pod jej domem. Obiegł samochód dookoła i otworzył drzwi pomagając jej wysiąść. Ucałował jej dłoń mówiąc.
 - Dziękuję Ula. To był naprawdę bardzo miły i przyjemny dzień. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś to powtórzymy, tym razem z Michałem. Widzimy się w poniedziałek o siódmej trzydzieści. Przyjemnej niedzieli.
 - Ja również ci dziękuję. To była dla mnie miła odmiana. Do zobaczenia.

W niedzielę do południa pojechała po Michała. Zjadła jeszcze u ojca obiad i po nim wróciła wraz z synkiem do domu. Poniedziałek był dla nich obojga ważnym dniem. Wieczorem przygotowała mu ubranie i kapcie na zmianę. Mały był podekscytowany. Bał się i cieszył jednocześnie. Jednak jej opowiadania o przedszkolu uspokoiły go na tyle, że w końcu zasnął.
Rano podjechała pod przedszkolny budynek i weszła do środka razem z Michałem. Odszukała jego opiekunkę i porozmawiała z nią chwilę. Podała również swój numer telefonu tak na wszelki wypadek. Potem rozebrała małego i założyła mu kapcie.
 - Za chwilę pani przedstawi ci inne dzieci. Będziesz miał frajdę. Ja, tak jak ci obiecałam, przyjadę po ciebie po południu. Będziesz dzielny, tak?
Michaś spojrzał na nią załzawionymi oczami, a potem przywarł do niej mocno.
 - Na pewno przyjedziesz?
 - Oczywiście kochanie. Chyba nie myślisz, że zostawiam cię tu na zawsze? A co ja bym bez ciebie zrobiła? Umarłabym z tęsknoty. Przecież jesteś moim największym skarbem. Ucałuj mnie teraz i czekaj na mnie. – Jeszcze ostatni całus i już trzymany przez opiekunkę za rękę zniknął z oczu Uli za drzwiami do sali. Sama miała mokre oczy. Wytarła je nerwowo i wsiadła do samochodu. Zerknęła jeszcze na zegarek. Miała pół godziny. Na pewno zdąży.
Na firmowym parkingu spotkała się z Maćkiem i razem weszli do wnętrza budynku. Ta praca dla nich obojga była również nowym początkiem.




ROZDZIAŁ 7


Przez pierwszy tydzień intensywnie się wdrażali poznając schemat działania firmy i zasady w niej panujące, ale przede wszystkim zapoznawali się z tonami dokumentów, które musieli przejrzeć. Głównie dotyczyło to Maćka, bo on miał jasno sprecyzowany cel, a opracowanie strategii dla F&D było nie lada wyzwaniem.
Ula też nie próżnowała. Piętnastego września miał się odbyć pokaz kolekcji jesień-zima i to na nim się skupiała, a właściwie na jego budżecie. Jak tylko prześledziła pozycję po pozycji od razu zauważyła niezwykłą rozrzutność. Wiele rzeczy było tutaj całkowicie zbędnych. Siedziała właśnie w Marka gabinecie omawiając z nim te kuriozalne koszty.
 - Zawsze tyle wydajecie na te pokazy?
 - Przeważnie.
 - To jest chore. Pokaz trwa zaledwie godzinę, no może dwie, a skoro tak krótko, to powiedz mi, kto z przybyłych jest w stanie zauważyć, czy biżuteria na modelkach, to prawdziwe klejnoty? Po co wypożyczać oryginały za tak horrendalną cenę i zatrudniać do tego dodatkową ochronę, którą też trzeba opłacić? Nawet ktoś, kto się na tym zna i ma sokoli wzrok nie zorientuje się, że świecidełka są sztuczne. Nie przy takiej ilości reflektorów dających sztuczne światło. Jeśli zrezygnujemy z tego zyskamy jakieś siedemdziesiąt tysięcy, a to musisz przyznać, niebagatelna suma. – Marek pokręcił z powątpiewaniem głową.
 - Paulina nigdy się na to nie zgodzi. To ona decyduje o dodatkach.
 - Marek, nie bądź dzieckiem. To ty jesteś prezesem tej firmy i to ty decydujesz tu o wszystkim. Jeśli postawisz veto na niepotrzebne szastanie firmowymi pieniędzmi, ona nie będzie miała nic do powiedzenia. Jest jeszcze czas, by zamówić sztuczną biżuterię. Producentów jest mnóstwo i mogę się tym zająć jeszcze dzisiaj. Na pewno znajdę coś równie atrakcyjnego. Następna rzecz to catering. Kawior, homary, najdroższy szampan? Czy wyście tu poupadali na głowy? Pasiecie brzuchy całej zgrai celebrytów, których większość nie przychodzi po to, by podziwiać kolekcję, ale po to, żeby dobrze się najeść wykwintnych rzeczy i dać się sfotografować. Zamiast kawioru i homarów wystarczą koktajle krewetkowe, a szampan może być francuski, ale niekoniecznie Dom Pérignon, za butelkę którego trzeba zapłacić co najmniej sześćset złotych. Równie dobry i znacznie tańszy jest półsłodki Demi sec. Mogę go zamówić w sklepie internetowym. Jest taki. Nazywa się „Shop in Paris”. Tam za butelkę zapłacisz najwyżej sto czterdzieści złotych. Resztę trunków też można nabyć taniej zarówno win jak i tych z większą ilością procentów. Podobnie jest z przystawkami. Nawet nie masz pojęcia ile jest firm cateringowych w Warszawie, które gwarantują najwyższą jakość po konkurencyjnych cenach, a ty chcesz zamówić z najdroższego hotelu w mieście? To kompletnie nieekonomiczne myślenie. Jeśli dobrze i rozsądnie do tego podejdziemy, zyskamy ponad sto dwadzieścia tysięcy oszczędności, więc chyba jest o co walczyć? Te pieniądze mogłyby być zainwestowane w przyszłym roku na zakup najwyższej jakości materiałów, lub na zmodernizowanie szwalni. Przemyśl to, dobrze?
 - Tu nie ma nad czym myśleć Ula. Przekonałaś mnie. A z Pauliną sobie poradzę, tylko postaraj się załatwić tę biżuterię. Catering też. Alkoholami zajmę się sam, daj mi tylko namiary na ten sklep.
Wyszła od niego zadowolona. Sądziła, że będzie się sprzeciwiał tym pomysłom, ale jednak okazał się otwarty na jej propozycje. Uśmiechnęła się na widok zakopanego w segregatorach Maćka. Pracował jak wół wynotowując od czasu do czasu jakieś dane.
 - Chcesz kawy Maciuś? Właśnie idę sobie zrobić.
 - Chętnie. Dziękuję – mruknął nie podnosząc głowy znad dokumentów.

Tuż przed szesnastą podjechała pod przedszkole. Michaś zadziwiająco dobrze znosił tę rozłąkę. Zdążył już poznać niemal wszystkie dzieciaki, a nawet zaprzyjaźnić się z dwojgiem z nich. Na początku tęsknił, ale ta tęsknota umykała w niebyt w ferworze świetnej zabawy. Nie nudził się, a to było najważniejsze.
W szatni natknęła się na dwie dyżurujące dziewczynki z grupy starszaków. Podbiegły do niej pytając po kogo przyszła. Kucnęła przed nimi i uśmiechnęła się.
 - Znacie Michasia Cieplaka z grupy maluchów? – Obie pokiwały twierdząco głowami.
 - Zaraz go zawołamy.
Po chwili wybiegł z sali i stęskniony przytulił się do jej kolan. Ucałowała jego policzki.
 - I jak synku? Byłeś grzeczny?
 - Bawiłem się klockami z Piotrusiem i Kamilkiem. Byliśmy też na przeglądzie ząbków i uczyliśmy się jak je dokładnie myć.
 - A co mówiła pani doktor? Masz zdrowe ząbki?
 - Jeden jest popsuty i trzeba go wyrwać. Tam, z tyłu. To będzie bolało?
 - Nie bardzo. Nawet nie poczujesz. Załatwimy to w przyszłym tygodniu. I tak cud, że nie masz więcej do rwania. Po takiej ilości słodyczy, jaką pochłaniasz, powinieneś mieć więcej dziur. Słodycze są niezdrowe i ząbki się od nich psują. Musimy trochę spasować z czekoladą i żelkami. Lepiej mieć całe zęby bez dziur, niż chodzić bez przerwy do dentysty, prawda?
 - Prawda. Ale z budyniu nie zrezygnuję i z czekoladowego ciasta też. – Ula roześmiała się i przewróciła oczami.
 - Jesteś łakomczuchem, wiesz? Ubieramy się i jedziemy do domu.

W sobotnie przedpołudnie pojawił się Marek. W piątek jęczał, że będzie nudził się w domu przez cały weekend, więc zaprosiła go na obiad i kawę. Skorzystał z tego skwapliwie przynosząc lody czekoladowe.
 - Naprawdę niepotrzebne je kupowałeś. Michał ostatnio miał w przedszkolu przegląd zębów i w przyszłym tygodniu muszę z nim iść, żeby usunęli mu jeden z nich. Odstawiłam mu niemal wszystkie słodycze poza budyniem.
 - Ula, trochę lodów mu nie zaszkodzi. Poza tym to przecież mleczaki i tak mu wypadną.
 - To prawda, ale przynajmniej do siódmego roku życia powinien mieć czym gryźć. Wchodź dalej, zaraz go zawołam.
Ucieszony Michał wpadł jak burza do salonu i rzucił się Markowi na szyję.
 - Ale fajnie, że przyszedłeś. Pójdziemy na dwór? Pokażę ci moją zjeżdżalnię.
 - Pójdziemy. Nawet zaraz, jeśli masz ochotę.

Zajęła się przygotowaniem obiadu zerkając czasem na bawiących się ze sobą Marka i Michała. Jej syn najwyraźniej lgnął do tego człowieka i na pewno bardzo go lubił. Zadawał mu tysiące pytań, na które Marek cierpliwie odpowiadał. Bez wątpienia miał podejście do dzieci.
O pierwszej zawołała ich na posiłek. Po nim Marek poluzował pasek od spodni i uśmiechnął się do Uli.
 - To było przepyszne. Już dawno nie jadłem domowego obiadu. Paulina nigdy nie gotowała i przeważnie stołowaliśmy się na mieście. Takie życie może obrzydnąć, wierz mi.
 - Ja rzadko coś jem poza domem. Wolę przygotować najprostsze jedzenie, ale w domu. Michał nie jest wybredny i raczej smakuje mu wszystko – wstała zbierając talerze. – Zaraz zrobię nam kawy, a Michał dostanie swój budyń. Zwykle po obiedzie uskutecznia krótką drzemkę, więc przynajmniej przez chwilę nie będzie zamęczał cię pytaniami.
Tak się też stało. Maluch zabrał swój deser i pomaszerował do swojego pokoju. Oni gawędzili siedząc na kanapach.
 - Utrzymujesz kontakt z dziadkami Michała?
 - Nie. Od chwili przyjazdu nie widziałam ich i niech tak zostanie. Igor zrzekł się ojcostwa i tym samym oni przestali być dziadkami małego. Nawet nie wiem, czy wiedzą, że byliśmy po rozwodzie. Nawet nie wiem, czy wiedzą, że ich syn miał dziecko. Ja nie mam zamiaru ich o tym informować, bo uważam, że powinien był to zrobić Igor. Zresztą przed wyjazdem do Stanów nie widywaliśmy się często, a tylko okazjonalnie. Nie jestem z nimi emocjonalnie związana. To dla mnie obcy ludzie. Dla Michała tym bardziej. Ma jednego dziadka i to musi mu wystarczyć. Pewnie czujesz się zmęczony tymi ciągłymi pytaniami o wszystko? Jest taki ciekawy świata, że czasem pyta kilka razy o to samo. – Marek rozchichotał się.
 - Jest niesamowity. Sam jestem zdziwiony, skąd biorą się u niego te wszystkie fascynacje. Szczególnie techniką i motoryzacją. Zauważyłaś?
 - Tak. Za każdym razem, gdy jadę do Rysiowa zamęcza mojego tatę pytaniami o przeznaczenie każdej śrubki czy narzędzia. Ostatnio jest na tapecie stary motor taty. On próbuje go reanimować, ale wątpię, czy ten grat będzie kiedykolwiek jeździł. Za to Michał ma frajdę i przez większość dnia urzęduje z tatą w garażu. Uwielbia to.
 - A jak sobie radzi w przedszkolu. Nie płacze za tobą?
 - Na szczęście nie. Znalazł tam sobie dwóch kolegów, z którymi chętnie się bawi i nie narzeka. Myślałam początkowo, że będzie gorzej, że będzie histeryzował, ale nic takiego nie miało miejsca. To dobre dziecko.
 - Chciałbym was jutro zabrać na cały dzień do wesołego miasteczka. W Łazienkach na razie nic się nie dzieje. Poszalelibyśmy trochę na karuzelach. Zgodzisz się?
 - W sumie… czemu nie? I tak nie mam nic innego do roboty. Za tydzień pokaz, ale na pewno zdążymy wszystko pozałatwiać, a potem już może nie być okazji, bo będzie za zimno. On nigdy nie był w takim miejscu i na pewno się ucieszy.

W niedzielny poranek ubrała synka i po śniadaniu wyszła wraz z nim przed dom. Wkrótce pojawił się też Marek. Omiótł zachwyconym wzrokiem Ulę i przykucnął przy Michale.
 - Wiesz smyku dokąd jedziemy?
 - Do wesołego miasteczka. Mamusia mówiła, że tam są wielkie karuzele. Będziemy na nich jeździć?
 - A chciałbyś?
 - No pewnie.
 - W takim razie czeka cię dzisiaj mnóstwo atrakcji. Jedziemy.
Już na miejscu Michaś dostał zawrotu głowy. Czego tu nie było. Był tak podekscytowany, że z trudem decydował na czym chce jeździć. Ula spasowała. Nie czuła się dobrze ani na karuzeli, ani na huśtawkach. Tak miała od dziecka, a Maciek zawsze naśmiewał się z niej i mówił, że jedynym miejscem, w którym nie kręci się jej w głowie jest suchy basen z kolorowymi piłeczkami. Marek za to bardzo chętnie towarzyszył Michałowi i sam momentami zachowywał się jak dziecko wywołując u Uli perlisty śmiech. Nie odmawiał Michałowi niczego. Kupował obwarzanki, cukrową watę i ogromne lizaki. Ula nie była z tego zadowolona, ale on tłumaczył, że i tak przecież są przed wizyta u dentysty, więc niech sobie mały przed nią jeszcze pofolguje.
 – Nie planowałem żadnego obiadu Ula, ale dzisiaj jest wyjątkowy dzień i pomyślałem, że raz możemy zgrzeszyć i najeść się fastfoodem. Możecie wybierać. Pizza, hot dogi, hamburgery, albo zapiekanki. Zobaczcie ile tu tego. O, tam są stoliki. Usiądźcie, a ja pójdę zamówić. Dla nas kawa, a małemu wezmę herbatę.
Hamburgery były tak wielkie, że Ula nie dała rady całego zjeść. Michał też miał dość.
 - Rany boskie, teraz to już w ogóle się nie ruszę – teatralnie złapała się za brzuch. – Ten hamburger będę czuła w żołądku jeszcze przez następny dzień. – Marek roześmiał się.
 - Nie będzie tak źle Ula. Jeszcze dzień się nie skończył i zdążymy spalić te kalorie, prawda Michaś? – Mały przytaknął.
 - To gdzie teraz idziemy?
 - Teraz pójdziemy się przejrzeć w krzywych lustrach. Będzie śmiesznie.

Udała się ta wyprawa. Byli w doskonałych humorach. Marek wziął Michała na ręce, bo mały był śpiący i narzekał na bolące nogi. Delikatnie ułożył go w foteliku i zapiął mu pas.
 - Padł w momencie – zachichotał.
 - Na pewno przez najbliższe dni nie będzie mówił o niczym więcej. Dziękuję ci Marek za ten dzień, a szczególnie za Michała. Był w swoim żywiole.
 - Ja też bawiłem się jak dzieciak. Było świetnie.
Dojeżdżali, kiedy Ula dojrzała sylwetki dwóch osób przed bramą swojego domu. – Czyżby jacyś goście? – pomyślała. Kiedy Marek się zatrzymał poczuła ucisk w gardle. Rozpoznała ich. To byli rodzice Igora. – Skąd się dowiedzieli, gdzie mieszkam? – poczuła nagły przypływ paniki. – Marek, widzisz tych ludzi? To moi byli teściowie. Nie mam pojęcia jak mnie odnaleźli. Może wiedzą o Michale. Mam prośbę. Możesz wejść do mnie? Za żadne skarby im się nie przyznam, że on jest synem Igora. Czy mogę im powiedzieć, że…
 - Że to mój syn? – dokończył za nią myśl. Kiwnęła niepewnie głową. – Nie martw się. Załatwimy to. Nikt ci go nie odbierze.
Wysiedli z samochodu. Marek obiegł go dookoła i wysupłał z fotelika śpiącego Michała. Do Uli podeszli Śliwińscy.
 - Dzień dobry Ula, a raczej dobry wieczór. Chcielibyśmy porozmawiać.
 - Dobry wieczór. Jak państwo mnie znaleźli?
 - To długa historia. Najważniejsze, że dotarliśmy do ciebie. Mamy trochę pytań, na które chcielibyśmy znać odpowiedź – zerknęli na Marka i na dziecko w jego ramionach. - To syn Igora, prawda?
 - Skąd takie przypuszczenie? – udała zdziwienie. - To syn mój i mojego męża Marka. Ale nie stójmy tak. Zapraszam – wskazała ręką drzwi. Kiedy rozsiedli się już na kanapach przy zaparzonej kawie, spytała. - To co chcą państwo wiedzieć?
 - Chcemy wiedzieć, co się stało tam w Ameryce. Dlaczego rozwiedliście się i dlaczego twierdzisz, że to dziecko nie jest naszym wnukiem. My mamy inne informacje.
Do salonu wszedł Marek i uśmiechnął się do Uli.
 - Nawet nie poczuł jak ubierałem mu piżamę. Śpi jak suseł.




ROZDZIAŁ 8


Marek usiadł obok Uli i objął ją ramieniem. Była spięta, ale starała się zachować spokój.
 - Kiedy przyjechaliśmy do Ameryki, najpierw zwiedzaliśmy ją. Potem dotarliśmy do Nowego Jorku i wynajęliśmy mieszkanie. Zaczęliśmy szukać pracy. Ja znalazłam ją dość szybko w jednym z banków na Wall Street, ale Igor nie miał tyle szczęścia. W końcu zniechęcony przestał szukać. Motywowałam go i dopingowałam. Przekonywałam, że ciężko nam będzie wyżyć z jednej pensji, ale niespecjalnie się tym przejął. Całe dnie siedział w domu, gapił się bezmyślnie w telewizor i popijał piwo. Zabierał mi pieniądze. Poznał jakieś szemrane towarzystwo składające się z alkoholików, narkomanów i kobiet lekkich obyczajów. Zaczął brać narkotyki i w krótkim czasie uzależnił się od nich. Potrafił znikać z domu na kilka dni zabierając mi wszystkie oszczędności. Nawet nie miałam pieniędzy na jedzenie nie mówiąc już o czynszu. Ja harowałam, a on mnie okradał. Wszystko, co ode mnie wyciągał przeznaczał na prochy i wódę. Zdradzał mnie z tymi dziwkami. Rzeczywiście zaszłam z nim w ciążę. Któregoś dnia wrócił i domagał się pieniędzy. Nie chciałam mu ich dać. Wtedy pobił mnie i zgwałcił. Ta ciąża była właśnie z gwałtu. Niestety sytuacja w niedługim czasie się powtórzyła i po dwóch miesiącach poroniłam, bo zbyt mocno mnie pobił. Odeszłam od niego, ale wiedział gdzie pracuję. Przez niego musiałam odejść z banku, bo nachodził mnie tam i wszczynał awantury domagając się pieniędzy na prochy. Wynajęłam adwokata, który doprowadził do rozwodu. Miałam waszego syna po dziurki w nosie, bo zgotował mi tam na obczyźnie prawdziwe piekło. Po rozwodzie naprawdę nie obchodził mnie jego los i nie wiem co się z nim działo. Potem poznałam Marka. Dzięki niemu odżyłam. Mam spokojny dom i rodzinę. Mamy dziecko i wierzcie mi, że nigdy już nie chcę pamiętać tego amerykańskiego epizodu. Nie chcę pamiętać waszego syna. Sam był sobie winien. Wiem, że nie żyje, że zaćpał się na śmierć, bo doniósł mi o tym mój adwokat, kiedy byliśmy już w Polsce. Mam nadzieję, że zaspokoiłam waszą ciekawość. Mogliście mieć wnuka, gdyby wasz syn nie pastwił się nade mną kopiąc mnie gdzie popadnie, również w brzuch. Michał jest synem moim i Marka. Wasz wnuk byłby znacznie starszy. Prawie o rok starszy. To wszystko, co miałam wam do powiedzenia.
Milczeli przez dłuższą chwilę, wreszcie odezwała się Śliwińska.
 - Przepraszamy cię Ula za naszego syna. Nie zasłużyłaś sobie na to wszystko, co cię spotkało. Cieszymy się, że teraz jesteś szczęśliwa. Nie będziemy cię już nachodzić. Powiem jeszcze tylko, że sprowadziliśmy ciało Igora do Polski. Pochowany jest na cmentarzu czerniakowskim, ale po tym co od ciebie usłyszeliśmy nie sądzę, byś chciała odwiedzić jego grób – podnieśli się z kanapy. – Przepraszamy raz jeszcze za najście. Byliśmy niemal pewni, że zostało dziecko po Igorze, tymczasem okazało się, że mamy po nim tylko jego mogiłę. Dobranoc Ula. Niech wam się wiedzie.
Zamknęła za nimi drzwi i osunęła się na podłogę. Zaniosła się rozpaczliwym szlochem. Marek podszedł do niej, podniósł ją i mocno przytulił. Długo płakała mocząc mu koszulę i nie potrafiła się uspokoić. Wreszcie ochłonęła nieco i spojrzała mu w oczy. Wyraz jej własnych wstrząsnął nim. Drżącym od płaczu głosem mówiła.
 - Do śmierci nie zdołam ci się odwdzięczyć, że nie zaprotestowałeś, że nie zaprzeczyłeś tym kłamstwom, ale uwierz mi, że nie mogłam inaczej. Sama czuję się z tym podle, że musiałam ich okłamać, ale gdybym wyznała im prawdę jestem pewna, że poszliby z tym do sądu. Amerykańskie prawo jest dość jasne i tam być może nie mieliby szans na odebranie mi dziecka, ale tutaj w Polsce wszystko jest możliwe. Wystarczy mieć pieniądze i dobre koneksje, a sprytny adwokat odwróciłby kota do góry ogonem i mogliby wygrać. Nie mogłam do tego dopuścić.
 - Wiem Ula, wiem i wcale cię nie potępiam. Na twoim miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. Nie obwiniaj się, bo postąpiłaś słusznie. Michał jest twój i to nigdy się nie zmieni.
Posiedział z nią jeszcze chwilę do momentu aż zasnęła. Okrył ją kocem i wyszedł z domu cicho zamykając za sobą drzwi.

We wtorek w firmie rozpętało się prawdziwe piekło. Kiedy Paulina zorientowała się, że dodatki do kreacji będą w postaci sztucznej, a nie prawdziwej biżuterii, dostała wścieklizny. Wparowała z wielkim hukiem do gabinetu Marka wszczynając karczemną awanturę.
 - Co to ma być do jasnej cholery?! – rzuciła mu garścią błyskotek w twarz. – To ja już nie mam nic do powiedzenia w tej firmie?! Co ty sobie wyobrażasz, że wystawię tę taniochę?! Po moim trupie! Masz natychmiast to odkręcić i sprowadzić precjoza od jubilera!
Pomny słów Uli, że krzykiem nic nie wskóra odpowiedział spokojnie.
 - Ani mi się śni.
Tymi słowami spowodował jeszcze większą eskalację furii u panny Febo. Nacisnął guzik w telefonie i powiedział.
 - Ula przyjdź do mnie i weź ze sobą wszystkie wyliczenia dotyczące pokazu. A ty siadaj – rzucił do Pauliny. Ula weszła z plikiem kartek i zajęła miejsce w fotelu. – Powiedz Paulinie ile oszczędzamy na biżuterii.
 - Siedemdziesiąt tysięcy.
 - No właśnie. Firmy nie stać na twoje fanaberie. Sztuczna biżuteria jest równie dobra i sprawdzi się świetnie. Za pieniądze zaoszczędzone na jubilerze będę mógł zakupić najlepsze materiały do kolekcji wiosenno-letniej.
 - Guzik mnie to obchodzi! Nie będę sygnować własnym nazwiskiem tego chłamu! Ciekawe, że w poprzednich sezonach nie było takiego problemu.
 - Nie było, bo nie miałem tak genialnej asystentki. Zdecydowanie za dużo wydajemy na pokazy i czas z tym skończyć. Firma tylko na tym zyska.
 - Wręcz przeciwnie. Skompromitujesz ją. Nie sądzisz, że stracimy na wiarygodności? Rozumiem, że to pani jest autorką tego „dzieła” – rzuciła pogardliwie wskazując na plik kartek, które Ula trzymała w dłoni.
 - Owszem i jeśli pani nie zgadza się z tym, mam dla pani propozycję. Zapewne jest pani biegła w finansach, a ja chętnie się uczę od kogoś, kto na ich temat ma większą wiedzę niż moja. Zaraz dam pani kopię budżetu. Do pokazu zostały trzy dni. Jeśli prześledzi pani uważnie każdą pozycję i znajdzie taką, która pozwoli zaoszczędzić firmie te siedemdziesiąt tysięcy, to ja z przyjemnością załatwię wynajem klejnotów u tego jubilera.
Paulina siedziała wypięta jak struna i patrzyła na Ulę z tępym wyrazem twarzy.
 - Pani chyba żartuje! Ja miałabym się zajmować budżetem? Ani myślę, ale wie pani co? Mój brat jest świetnym ekonomistą i on na pewno przyjrzy się temu dokładnie. Poproszę o tę kopię. Ja tego tak nie zostawię Marek i zobaczysz, że dopnę swego.
 - Powodzenia – rzekł znudzonym głosem.

Stukając niebotycznie wysokimi obcasami udała się wprost do gabinetu dyrektora finansowego. Energicznie weszła do środka rzucając mu na biurko plik kartek. Zdziwiony spojrzał na nie, a potem na nią.
 - Co to jest sorella?
 - Budżet pokazu sporządzony przez asystentkę Marka, tę Cieplak. Czy wiesz co ona wymyśliła? Biżuterię od jubilera zamieniła na jakieś szkiełka twierdząc, że firma zaoszczędzi na tym siedemdziesiąt tysięcy. Marek to poparł i powiedział, że ponoć nie stać firmy na moje fanaberie. Szczyt wszystkiego!
 - Żartujesz? – spojrzał na nią zdziwiony, bo nie sądził, że można było wygenerować tak duże oszczędności, a nie dlatego, że czuł się równie oburzony jak jego siostra.
 - Ani mi w głowie! Sam sprawdź.
Pozbierał rozrzucone kartki i zagłębił się w treść.
 - Niewiarygodne. Jak ona tego dokonała? – spojrzał na Paulinę i rzekł. – Sorella, to najlepszy budżet jaki ta firma miała od lat. Wreszcie ten cymbał zrobił coś odpowiedzialnego i zatrudnił genialnego fachowca. Oprócz tych siedemdziesięciu tysięcy wygenerowała oszczędności na kolejne pięćdziesiąt. Jest niesamowita.
 - Możesz przestać się nią zachwycać? Masz mi znaleźć jakąś pozycję, która dałaby takie same oszczędności, jakie dała ta biżuteria. Chcę mieć na pokazie oryginały. – Alex pokręcił głową.
 - Zgłupiałaś? Tu wszystko jest dopięte do złotówki. Nie ma takiej pozycji, z której moglibyśmy zrezygnować na rzecz twoich błyskotek. To niczym nieuzasadniony wydatek tylko po to, żeby zaspokoić twoje wygórowane ambicje. Nie lubię Marka, ale tu muszę się z nim zgodzić. Spasuj, bo nic nie ugrasz. Nawet jakbyś poszła do Krzysztofa, on poparłby ten budżet w całej rozciągłości. Przestań się już nakręcać i pogódź się z tym. Ja jak najbardziej zgadzam się z tymi wyliczeniami.
Wyszła od niego kompletnie rozczarowana. Nie takiej reakcji się spodziewała z jego strony. Sądziła, że poprze ją, a tymczasem on stanął po stronie swojego największego antagonisty. Miała dość. Nie będzie się już użerać ani z Markiem, ani z jego asystentką. Niech się dzieje co chce. Skoro tak bardzo pragną kompromitacji, ona nie będzie im przeszkadzać i cierpliwie poczeka na tę piękną katastrofę.

Po wyjściu Pauliny oboje odetchnęli. Marek uśmiechnął się do Uli.
 - Chyba załatwiliśmy ją bez mydła. Alex jaki by nie był, jest człowiekiem rozsądnym. Jestem przekonany, że będzie pod wrażeniem tego budżetu, bo jest najlepszy od lat. Dzięki tobie. – Zarumieniła się.
 - Dzięki nam.
 - Co zrobisz z Michałem w sobotę? Mam nadzieję, że będziesz na tym pokazie?
 - Oczywiście, że będę. Michała zawiozę rano do Rysiowa. Już rozmawiałam z tatą.
 - Zamówię taksówkę i pojedziemy do Łazienek razem. Bankiet skończy się późno, a poza tym musimy uczcić ten pokaz, bo on będzie naprawdę wyjątkowy. Pshemko się postarał.

Istotnie taki się właśnie okazał. Pshemko triumfował. Wybieg, na którym stał kłaniając się nisko publiczności zasypany był kwiatami. Niemal się popłakał z nadmiaru szczęścia. Potem zawisł na szyi Krzysztofa, który gratulował mu geniuszu, by następnie wpaść w ręce Marka, który klepiąc go po plecach powtarzał w kółko.
 - Dziękuję ci przyjacielu. Jesteś najlepszy. Jesteś mistrzem. To był piękny pokaz. Dziękuję.
Potem jeszcze wywiady dla prasy i już mogli zacząć świętować. Ula bardzo się postarała. Catering był idealny, podobnie trunki. Zamówiony kwartet przygrywał do tańca. Jedna Paulina siedziała przy stoliku ze skwaszoną miną i przeżywała swoją porażkę. Towarzyszący jej Alex spojrzał na nią i rzekł.
 - Rozchmurz się sorella. To był naprawdę udany pokaz, który przyniesie firmie krocie, a to ważniejsze niż jakieś błyskotki. Chodź, zatańczymy. Nie będziemy tutaj siedzieć jak para sztywniaków – podał jej dłoń i ruszył z nią na parkiet.
Marek stał wraz z rodzicami i rozglądał się po sali. Wreszcie dostrzegł swoich asystentów i dał znać Maćkowi, żeby podeszli. Przywitali się z seniorami, a Marek zagaił.
 - Pozwólcie, że przedstawię wam moich asystentów. To Urszula Cieplak, genialny ekonomista i finansista. Pracowała w Nowym Jorku na Wall Street. Stworzyła dla firmy najlepszy budżet od lat, który przyniósł nam sto dwadzieścia tysięcy oszczędności. A to Maciek Szymczyk, równie wybitny jak Ula. Opracowuje najlepszą strategię dla firmy, którą w niedługim czasie będziemy wdrażać. Ula, Maciek, to są moi rodzice, Helena i Krzysztof Dobrzańscy – wszyscy uścisnęli sobie dłonie. Krzysztof szczególną uwagę zwrócił na Ulę. – Piękna kobieta. Zjawiskowa i chyba nie jest obojętna Markowi. Patrzy na nią z żarem w oczach. No, no… - Miło to słyszeć synu, że tak bardzo staracie się dla firmy. To wspaniale, że zechcieliście oboje państwo dla nas pracować. Efekty widoczne są gołym okiem, bo pokaz był wielce udany, a my jesteśmy bardzo dumni z ciebie Marek. – Wzruszył się, bo od zawsze pragnął usłyszeć od ojca te słowa.
 - Dziękuję tato. Teraz, jeśli pozwolicie, to chciałbym zatańczyć z Ulą. Ty Maciek też się rozejrzyj, bo pełno tu dzisiaj pięknych panien.
Porwał Ulę na parkiet i niezmordowanie tańczył z nią przez prawie godzinę. Potem trochę odpoczęła i coś zjadła. W czasie, gdy Marek rozmawiał z jakimś gościem pokazu, podszedł do jej stolika Alex Febo. Ukłonił się jej i poprosił o taniec. Nie chciała mu odmawiać. Objął ją wpół i wolno ruszył.
 - Wie pani, kim jestem? Nie mieliśmy jeszcze okazji być sobie przedstawieni.
 - Pan Febo, dyrektor finansowy.
 - Właśnie. Miałem okazję przejrzeć budżet pokazu sporządzony przez panią i muszę przyznać, że zaimponowała mi pani wiedzą i kompetencjami. To prawdziwa rzadkość i bardzo się cieszę, że podjęła pani pracę w tej firmie. Zatrudnienie Pani to najrozsądniejsza decyzja Marka jaką kiedykolwiek podjął. Pani kolega też jest taki zdolny?
 - Zdolniejszy. Zdecydowanie zdolniejszy. Na pewno będzie pan miał okazję się o tym przekonać. A wracając do budżetu, to mam nadzieję, że pańska siostra nie jest na mnie bardzo zła za tę sztuczną biżuterię? Nie chciałabym sobie robić tu wrogów.
 - Bez obawy. Wyjaśniłem jej w czym rzecz i mam nadzieję, że zrozumiała. Paulina ma czasem zbyt wygórowane ambicje, które niosą za sobą nieuzasadnione koszty. Tak było w przypadku tej biżuterii. Sama się przekonała, że to, czy ona jest sztuczna, czy prawdziwa, jest bez znaczenia, bo i tak nikt nie zwraca na to uwagi.
 - Tak właśnie pomyślałam tworząc ten budżet, że nikt się nawet nie domyśli, że ona nie jest oryginalna.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, a po skończonym tańcu Alex odprowadził ją na miejsce. Ucałował jej dłoń mówiąc.
 - Bardzo dziękuję za ten taniec i mam nadzieję, że nasza współpraca będzie się układała pomyślnie i zgodnie. – Zarumieniona spojrzała mu w oczy.
 - I ja mam taką nadzieję panie Febo.
 - Alex. Po prostu Alex.
 - W takim razie Ula. Bardzo mi miło.




ROZDZIAŁ 9


Marek obserwował poczynania Febo z drugiego końca sali. Był ewidentnie o Ulę zazdrosny i chyba nieco zaborczy. Zganił w duchu sam siebie. Przecież to tylko jeden taniec, nic więcej, a Ula nie taka naiwna, żeby łapać się na lep słodkich słówek. Przeprosił swojego interlokutora i podszedł do stolika zabierając po drodze dwa kieliszki szampana.
 - Proszę Ula. To dla ciebie. Widziałem, że tańczyłaś z Alexem…
 - Tak. Poprosił mnie i był miły.
 - O czym rozmawialiście? – rzucił jakby od niechcenia.
 - O niczym istotnym. Poruszył sprawę budżetu i pogratulował mi, to wszystko.
 - Uważaj na niego i nie bądź zbyt wylewna. Im mniej wie co robimy, tym lepiej dla nas. Czasem przychodzą mu do głowy różne myśli i wtedy knuje przeciwko mnie. Zresztą mówiłem ci już o tym. Nieważne. Idziemy tańczyć? Zaszalejemy dzisiaj. Należy nam się.
Bawili się do trzeciej w nocy, ale Ula najwyraźniej miała już dość. Zauważył wypisane na jej twarzy zmęczenie i zaproponował powrót do domu.
 - Ja też mam już dosyć. Wracajmy Ula.

Wysiedli z taksówki i stanęli jeszcze na chwilę przed jej domem.
 - To był wspaniały wieczór. Dziękuję. Za wszystko. Odpoczywaj i wyśpij się dobrze. Ja zrobię dokładnie to samo. Dobranoc Ula - pochylił się całując jej policzek, czym wywołał pokaźny rumieniec na jej twarzy.
 - Dobranoc Marek.
Podeszła wolno do drzwi i przekręciła w nich klucz. Obejrzała się jeszcze. On nadal stał przed bramą patrząc jak znika we wnętrzu domu. Spojrzał w niebo i uśmiechnął się od ucha do ucha. Już wiedział. Miał pewność, że pokochał tę kobietę nad życie.

Do połowy października pracowali na zwiększonych obrotach. Kolekcja przyjęła się bardzo dobrze. Dostali mnóstwo zamówień i szwalnie pracowały pełną parą. Chodzili na spotkania biznesowe i podpisywali kontrakty. Zawsze mu towarzyszyła jego niezastąpiona asystentka. Była niezwykle inteligentna, a jej umysł na takich spotkaniach pracował jak tryby dobrze naoliwionej maszyny. Nawet jeśli kontrahent miał wątpliwości ona spokojnie, bez emocji, niezwykle logicznie wyłuszczała mu wszystkie argumenty. Dzięki niej nigdy nie się zdarzyło, żeby wyszli z takiego spotkania bez podpisanej umowy. Firma ewidentnie zyskiwała. Obroty zwiększyły się tak bardzo, że zwiastowały imponujące świąteczne premie dla pracowników. Marek tylko zacierał ręce i dziękował Bogu za tę dwójkę.
Maciek też się nie oszczędzał. Pod koniec listopada przyniósł Markowi kompletną analizę i propozycję działań strategicznych mających usprawnić działalność firmy. Siedzieli wówczas zamknięci w gabinecie niemal całą dniówkę omawiając punkt po punkcie. Ula tylko donosiła im kawę i pilnowała, żeby nikt im nie przeszkadzał.
 - Przede wszystkim musisz zainwestować w szwalnie. Wiesz, że tam byłem. Obejrzałem każdą z nich. Ludzie pracują na starych maszynach, które nie są tak wydajne jak te nowe. Nie mówię, żeby od razu wymienić wszystkie, bo nie dalibyśmy finansowo rady, ale chociaż po dwie, trzy dla każdej szwalni. Na dobry początek. Potem można by sukcesywnie wymieniać te stare. Przekonasz się, jak bardzo zwiększy się wydajność i jakość szycia.
Kolejna rzecz to magazyny. Pękają w szwach, a niesprzedanych końcówek kolekcji przybywa. Pomyślałem sobie, że w tym wypadku idealnie sprawdziłby się indywidualny system franczyzy. Wiesz na czym polega? – Marek przecząco pokręcił głową.
 - Nigdy nie miałem z tym do czynienia, choć termin rzecz jasna znam.
 - Poszukalibyśmy indywidualnych odbiorców i jeśli byliby zainteresowani, moglibyśmy z nimi zawrzeć umowę franczyzową. To musi być ktoś, kto prowadzi niewielką działalność związaną ze sprzedażą ciuchów. Na przykład właściciel butiku. Obowiązkiem franczyzobiorcy jest konieczność ponoszenia opłat na rzecz franczyzodawcy. Opłata podstawowa za przyłączenie już istniejącego punktu do sieci franczyzodawcy i opłaty bieżące za działalność aktualną. Te ostatnie, to części z zysku, którym franczyzobiorca dzieli się z franczyzodawcą. Dochodzą do tego jeszcze opłaty dodatkowe, ale te moglibyśmy uwzględnić już przy umowie, jeśli zajdzie taka potrzeba. Tym sposobem zaczęlibyśmy opróżniać magazyny i przy okazji zarabiać. To dotyczyłoby jednak kolekcji starych. Te nowsze, powiedzmy sprzed roku mogłyby być sprzedawane za pomocą strony internetowej. Utworzenie takiej strony to nic trudnego, mógłbym się tym zająć. Wszystkie wystawione rzeczy byłyby licytowane, bez ustalonych sztywno wysokich cen wywoławczych, bo to od razu zraża zainteresowanego i wtedy aukcja kuleje. Ten sposób myślę byłby znacznie lepszy niż wystawiać kiecki z narzuconą od razu ceną na przykład dwóch tysięcy złotych. My wystawimy za sto złotych. Pshemko jest znanym projektantem i myślę, że niejedna kobieta z mniej zasobnym portfelem da się skusić.
Następna rzecz. Dokopałem się do dokumentów mówiących, że nasze szwalnie tu w Polsce wykonują tylko część produkcji. Reszta szyta jest w Chinach. W Chinach? Dlaczego w Chinach? Czy wiesz o tym, że w pobliżu naszej wschodniej granicy jest mnóstwo ukraińskich, litewskich i białoruskich szwalni? Szwalni, które za podobną cenę wykonają usługę? Nawet w Czechach i na Słowacji byłoby o niebo taniej. Czy zdajesz sobie sprawę jak ogromne nakłady ponosi firma, żeby sprowadzić produkcję z Chin? Koniecznie należy nawiązać współpracę ze szwalniami przygranicznymi. To znacznie okroi ponoszone dotychczas koszty transportu. Poza tym jakkolwiek by na to nie patrzeć chodzi tu też o humanitarne podejście do tematu, bo tam w Chinach do takiej produkcji zatrudnia się dzieci, które pracują za przysłowiową miskę ryżu. Przemyśl to, dobrze?
 - Tu nie ma nad czym myśleć Maciek, bo masz rację. Dlaczego sam wcześniej nie wpadłem na te pomysły? Zajmiesz się tym, tak? Jeśli przestaniesz ogarniać zatrudnię dodatkowych ludzi, żeby ci pomogli. Może logistyków? Byliby chyba przydatni?
 - Nawet bardzo. Na razie wystarczy dwóch, ale myślę, że nie wcześniej jak po nowym roku. Do tego czasu muszę dopracować jeszcze szczegóły, żeby potem nie mieć kłopotów. Na razie to tyle. Mam nadzieję, że jak przejrzę resztę dokumentów to przyjdą mi do głowy jakieś ciekawe pomysły.
Marek uśmiechnął się do niego z sympatią.
 - To aż tyle Maciek. Nawet nie wiesz jak bardzo jestem wam wdzięczny i tobie i Uli. Zatrudnienie was było moją najlepszą decyzją w życiu i bądź pewien, że docenię to przy okazji świątecznej premii.

Tydzień przed świętami Ula zaplanowała sobie zakupy. Wcześniej miała odebrać Michała z przedszkola i wraz z nim ruszyć do sklepów. Na święta przyjedzie tata i dzieciaki, a ona chciała kupić im naprawdę porządne prezenty. Właśnie dzisiaj na jej konto wpłynęła świąteczna premia przekraczająca o połowę jej miesięczny zarobek. Całe piętnaście tysięcy. Nie omieszkała podziękować za nią Markowi. Oboje z Maćkiem dziękowali, bo nie spodziewali się aż takich pieniędzy.
Zaparkowała przy przedszkolu i ruszyła w stronę wejścia. Jak zwykle dyżurowały dwie dziewczynki, które pobiegły po Michała. Wyszedł z sali z zapuchniętą od płaczu buzią. Przeraziła się, bo nie miała pojęcia, co się stało. Wzięła go na ręce i przytuliła mocno.
 - Co się dzieje synku? Dlaczego płaczesz?
 - Bo…, - chlipnął – bo wszyscy mają tatusiów, a ja nie. Dlaczego nie mam tatusia? Pani kazała nam dzisiaj opowiadać, czym zajmują się nasi tatusiowie i mamusie, a ja mogłem mówić tylko o tobie. Tylko ja jeden nie mam taty i dzieci śmieją się ze mnie.
 - Michaś, - odparła cicho - doskonale wiesz, że tata nie żyje i tak trzeba było powiedzieć. To przecież żaden wstyd.
 - Ale ja tak bardzo chciałbym mieć tatę. Nie takiego w grobie, ale żywego. Czy Marek mógłby być moim tatą? On jest naprawdę fajny i bardzo go lubię.
 - Myślę, że nie mógłby, chociaż wiem, że i on bardzo cię lubi.
 - Nie chcesz się z nim ożenić? – Roześmiała się.
 - Oj głuptasku. To nie jest takie proste jak myślisz. Ubieraj się. Porywam cię na zakupy. Wybierzesz sobie jakąś fajną zabawkę.
Te zakupy były bardzo udane. Każdemu z członków swojej rodziny kupiła coś ładnego i praktycznego. Nawet Markowi kupiła piękną, jedwabną, błękitną koszulę i pasujący do niej krawat, bo zaprosiła go w drugi dzień świąt. Wprawdzie nie znała jego numeru kołnierzyka i kupowała w ciemno, ale miała nadzieję, że numer czterdzieści dwa będzie na niego pasował. Michał wybrał sobie kolejkę elektryczną z zestawem wagonów i lokomotyw.
Było dość późno, kiedy wrócili do domu. Naszykowała małemu kolację. Potem wykąpała go i przeczytała mu bajkę, po której zasnął. Usiadła jeszcze w salonie i przypomniała sobie łzy i tęsknotę Michała za tatą. Nie mógł pamiętać Igora, bo nigdy go nie poznał. Zresztą nawet gdyby, to i tak by go nie zapamiętał. Był wtedy za mały. Nie przypuszczała, że dzieci mogą mu dokuczać z tego powodu. Po raz pierwszy pomyślała, że Michaś zasługuje na pełną rodzinę. Zasługuje, by w jego życiu był obecny tata, ale jak do tej pory nie rozglądała się za potencjalnym tatusiem dla małego. On lubił Marka i miał z nim najczęstszy kontakt. Ona też bardzo go polubiła, a przede wszystkim była mu wdzięczna, że ją wspierał podczas nalotu Śliwińskich. Teraz już nie wyobrażała sobie, że Marka miałoby nie być w ich życiu, bo stał się jego częścią. Był tu częstym gościem. Lubił jej dom i dobrze się tu czuł. Poświęcał swój czas Michałowi bawiąc się z nim, lub opowiadając mu jakieś historie. Nic dziwnego, że mały przylgnął do niego. Okazało się, że Marek jest miłym, opiekuńczym facetem nie tylko dla jej syna, ale również dla niej. Potrafiła to docenić. Chyba też podobała mu się. Wielokrotnie przyłapywała go, jak studiował rysy jej twarzy, pamiętała jego roziskrzony wzrok, którym obrzucał jej sylwetkę, kiedy ładnie się ubrała. Ostatnio doszły też bardziej intymne gesty. Pocałunki w policzek lub w dłoń. Kontakt fizyczny poprzez dotyk ramienia, czy włosów. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że jej się to nie podoba, bo to co robił nie było nachalne, ale miłe i przyjemne. Ziewnęła. Było już naprawdę późno, a ona musiała jutro wcześnie wstać. W nocy śnił jej się Marek, który całował ją nie w policzek, ale w usta długo i namiętnie. Obudziła się podniecona i wilgotna. Wstała i poszła do kuchni napić się wody. Ochłonęła nieco i pokręciła z niedowierzaniem głową. – Słodki Jezu, co za sen… - Wróciła do łóżka. Miała jeszcze dwie godziny, żeby pospać.
Następnego ranka odbyła rozmowę z przedszkolanką. Wyjaśniła jej, że ojciec Michała nie żyje i żeby zwróciła uwagę dzieciom, kiedy będą mu dokuczać.
 - On był wczoraj bardzo roztrzęsiony i długo płakał. Nie chcę, żeby przeżywał takie sytuacje. Mam nadzieję, że pani mnie rozumie?
 - Oczywiście i na pewno zwrócę na to uwagę.

W pracy czas płynął leniwie. Każdy z pracowników żył już zbliżającymi się świętami. Marek zaproponował Uli wcześniejsze wyjście i swoje towarzystwo podczas świątecznych zakupów, tym razem spożywczych. Jego propozycję przyjęła z wdzięcznością. Nie chciała ciągać kolejny raz ze sobą Michała. Maciek też pojechał do domu, bo i on obiecał rodzicom wyprawę do sklepów.
Zapełnili dwa wielkie wózki wszystkim, co było niezbędne do przygotowania świątecznych potraw. Marek kupił im też choinkę i stroiki.
 - Sobie nie będę kupował, bo i tak mnie nie będzie w zasadzie przez całe święta. Stroik wystarczy. Masz bombki i lampki? Jeśli nie, to pójdę kupić. Michał będzie miał frajdę podczas ubierania, a ja mu pomogę. Dzieciaki uwielbiają takie rzeczy. Ubierzemy dzień przed wigilią.
 - Wszystkie potrzebne ozdoby są w domu, nic nie kupuj. Pojutrze urządzamy pieczenie świątecznych pierników. Jeśli masz ochotę dołączyć to serdecznie zapraszam.
 - Na pewno przyjdę. Nie odpuszczę sobie, a poza tym bardzo lubię pierniki.

Spadł pierwszy w tym roku śnieg. Sypało całą noc i rano wszystko wokół pokryło się sporą ilością białego puchu. W mieście panował już iście świąteczny nastrój podobnie jak w F&D. Dzisiaj mieli firmową wigilię. Przybyli też na nią rodzice Marka. On sam dziękował pracownikom za ich trud i poświęcenie. Informował o premiach i rozdawał skromne upominki. O dwunastej pozwalniał wszystkich do domu.
Umówił się z Ulą, że jak tylko odbierze Michała z przedszkola on przyjdzie i zajmie się nim, żeby mogła spokojnie przygotowywać świąteczne pyszności. Poza tym to właśnie dzisiaj mieli piec pierniczki.

Krzątała się w kuchni co jakiś czas zerkając na szalejących na śniegu Marka i Michała. Oni toczyli wielkie kule i lepili z nich bałwana. Marek ustawił najmniejszą z nich i podniósł małego, żeby ten dodał jej oczy z węgielków i wielki, czerwony nos z marchwi.
 - Piękny jest prawda? – roześmiane i szczęśliwe oczy chłopca wpatrywały się w niego czekając na potwierdzenie.
 - To najpiękniejszy bałwanek na całej ulicy. Nie jest ci zimno? Może wrócimy już do domu? – Malec pokręcił przecząco głową.
 - Nie…, jeszcze nie. Mogę cię o coś zapytać?
 - Możesz pytać mnie o wszystko, przecież wiesz o tym. – Michaś potarł zmarznięty nosek i ściślej objął jego szyję rękami.
 - Czy mógłbyś zostać moim tatusiem? Ja tak bardzo chcę mieć tatę. Wszystkie dzieci w przedszkolu mają tatę, tylko ja nie mam – oczy małego wypełniły się łzami. – Ja bardzo cię kocham, a mamusia mówi, że też cię lubi.
Te pytania malucha zaskoczyły go. Nigdy nie spodziewałby się, że Michał może traktować go w kategoriach ojca. Z drugiej strony przecież kochał jego matkę jak nikogo do tej pory. Nieco strapiony odparł.
 - Michaś, to nie takie proste. Ja muszę najpierw porozmawiać z twoją mamusią. Ludzie nie stają się tak od razu czyimiś ojcami. To wymaga nieco dobrej woli obu stron. Jak wrócimy do domu, pójdziesz do swojego pokoju, a ja pogadam z mamą, dobrze?
Uszczęśliwiony chłopiec ucałował jego policzek.
 - Dziękuję. Jesteś najlepszy i bardzo cię kocham.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz