ROZDZIAŁ 6
No proszę!
Znowu wyrwała się jak Filip z konopi i udaje psychologa. A już łudziła się, że
panuje nad sobą i kontakty z sąsiadem będą bezproblemowe. Nie czekając na
wybuch, odstawiła kubek i pilnie zajęła się szkicem, jakby nigdy nie rzuciła
metaforycznego granatu.
- Trzeba zrobić porządek z altaną -
powiedziała rzeczowym tonem. - Sądzę, że kiedyś była piękna, ale teraz
przedstawia żałosny widok. Zgrzybiała staruszka.
- Co takiego? Wdał się grzyb? - Marek miał
nieprzytomna minę, ale po chwili wydobył ze swego ponurego wnętrza coś, co od
biedy przypominało uśmiech. - Ach, znowu dowcip.
- Słaby - przyznała Ula. - Próbuję wyleczyć
się z dowcipkowania i poprawiłam się już tak bardzo, że nie przekraczam pięciu
wpadek dziennie. No, nie każdego dnia jest tak dobrze...
Pseudo-uśmiech
zmienił się i jeśli nie oceniać drobiazgowo, przypominał prawdziwy uśmiech. Ula
jednak patrzyła uważnie i dlatego serce ścisnęło się jej na widok żałosnego
wysiłku. Miała ochotę objąć Marka, albo przynajmniej wziąć go za rękę i
zapewnić, że rozumie. Chętnie powiedziałaby, że wszystko będzie dobrze już
niedługo w niedalekiej przyszłości. Opanowała jednak pokusę, gdyż niezależnie
od reakcji Marka próba pocieszenia go była żenująca.
- Niech pan się nie wysila - rzekła. - Śmiech
nie jest przymusowy.
- To dobrze.
Teraz
Marek naprawdę się uśmiechnął. Bez ostrzeżenia i tak, że Ula wpadła w zachwyt.
Uwaga! Niebezpieczeństwo! Prędko wróciła myślami do altany.
- Trzyma się tylko dzięki temu, że obrosła
powojnikiem. Słusznie, że klematis ją podtrzymuje, bo sam doprowadził ją do
ruiny. Jest bardzo stary, pewnie posadzony zaraz po zbudowaniu altany. Wtedy
pomysł wydawał się dobry.
- Żona wiedziała, że konieczne jest solidne
cięcie, ale chciała zobaczyć kwiaty. Czekała, żeby powojnik zakwitł, bo bała się...
- zapanowało
przykre milczenie, które przerwała Ula:
- Często patrzę na niego przez okno, gdy
kwitnie. Wygląda jak na zdjęciu w katalogu.
- Pierwsze kwiaty rozwinęły się w dniu
pogrzebu...
Ula
poczuła ucisk w gardle. Myślała że stąpa jedynie po rozbitym szkle, a
nieopatrznie weszła na pole minowe. Nieoznakowane.
- Zerwałem kilka, bo chciałem położyć w
trumnie, żeby Paula przynajmniej miała je koło siebie, ale płatki natychmiast
zaczęły opadać.
Tym razem
milczenie ciągnęło się w nieskończoność. Ula myślała gorączkowo, ale nie znała
słów, które przerwałby przygnębiającą ciszę. Wyręczył ja Marek.
- Gdzie jest ojciec Gosi?
Ula
drgnęła, bo nagła zmiana tematu wytraciła ją z równowagi.
- Ona nie ma ojca.
Jednym
wyjaśnieniem jej reakcji był fakt, że już od dawna nikt nie poruszał tego
drażliwego tematu. Może podobnie jak Marek, wysyłała sygnały ostrzegające, że
wstęp na ten teren jest zabroniony, lecz dokładnie usunęła to z pamięci i
przestała zauważać, czy znajomi omijają temat. Niezależnie od przyczyn, teraz
nie była przygotowana, dała się zaskoczyć, a miała instynktowną awersję do
mówienia o najbardziej osobistych sprawach.
- Ja... On... - zazwyczaj wychodziła z opresji
cało, ponieważ przygotowała sobie kilka odpowiedzi. Na przykład mówiła, że
Piotr sam jest jeszcze dzieckiem. Za młody, musi dojrzeć. Szuka siebie, chce
się odnaleźć, ale ma z tym trudności. Odpowiedzi były obliczone na to, że pytający
roześmieje się, co da okazję do zmiany tematu. Marek speszył się i odstawił
kubek.
- Przepraszam. Jaką pani ma propozycję?
- Propozycję? - powtórzyła bezmyślnie. Nie
rozumiała, o co chodzi. Dopiero po chwili zorientowała się, że tym razem Marek
zmienił temat, wybawiając ją z kłopotu. Nie czekał na odpowiedź na krępujące
pytanie. Zdała sobie sprawę, że problemy których nie rozwiązała, przeszkadzają
wykorzystać okazję, by jemu pomóc otworzyć się, opowiedzieć o tragedii sprzed
lat. Straciła dobry moment. Zawiodła sąsiada przy pierwszej okazji. A może nie
jest za późno i uda się znaleźć właściwe słowa?
- Pani jest tu specjalistką - Marek
zdecydowanie wrócił do spraw ogrodniczych. - Jaka jest pani fachowa opinia? Co
pani proponuje?
Ula
opanowała się i postanowiła, że znajdzie sposób, by naprawić szkodę. Na razie
musi skupić się na jednej sprawie.
- Hmm, no
tak. Dziś rano dokładnie to obejrzałam i niestety doszłam do wniosku, że jest
nie do uratowania.
- Co?
Altana?
- Nie.
Klematis. A właściwie jedno i drugie.
Gdy
zapadło milczenie. Ula zrozumiała, że znowu niechcący dotknęła otwartej rany.
Dlaczego jest taka bezmyślna i niedelikatna?
- Jeśli pan sobie życzy, na razie tylko
ostrożnie przytnę. Powojnik się nie obrazi.
- Żona na to liczyła.
- A co zamierzała zrobić z altaną? I co pan
proponuje?
Wolała
zostawić decyzję panu domu i ogrodu. On musi decydować o większych zmianach, a
jej obowiązkiem jest podporządkować się.
Marek
długo się zastanawiał.
- Nie
pamiętam - rzekł wreszcie. - Chyba trzeba wymienić jedno i drugie. Niech będzie
nowa altana i nowa roślina. Wybierzemy coś oryginalnego.
My? Jacy
my?
Ula
czekała z zapartym tchem. Nieoczekiwany zaimek w liczbie mnogiej spowodował, że
jej serce wykonało kilka niebezpiecznych piruetów. Czyżby oszalało?
- Dobrze. Ja...
- chrząknęła zakłopotana i złożyła szkic, byle nie patrzeć na Marka. - Jeśli
pan sobie życzy, postaram się o katalogi najlepszych firm.
- Czy daje pani do zrozumienia, że we wsi nie
uda się znaleźć mężczyzny, który ma trochę wolnego czasu i potrafi sklejać
altanę?
Gdy Ula
zerknęła na niego, dostrzegła przewrotny błysk w oku i drgnięcie ust. Czyżby
kpił?
- A czy pan, daje mi do zrozumienia, że musi
być mężczyzną? - spytała, z trudem zachowując powagę. - Niedługo będę kosić
trawnik u pana Matusiaka, więc przy okazji zapytam, czy łaskawie odstąpi panu
jeden ze swych nagrodzonych projektów. A jeśli przyjdzie pan na biesiadę
dożynkową, zapyta go osobiście.
- Jaki Matusiak?
Ula
pomyślała, że skoro Marek udaje, że nie zna sławnego architekta, ona także może
udawać, ile dusza zapragnie.
- Ten, który mieszka naprzeciwko sklepu.
- Jest architektem?
- Podobno.
- A
projektuje wiejską zabudowę?
- Nie sądzę, ale na pewno dla pana wymyśli oryginalną
budowlę ze szkła i stali - udała, że nie widzi zdumienia na twarzy Marka. -
Oczywiście żartuję.
- Ja też żartowałem.
- Nie, pan drwił, a to zasadnicza różnica.
Zdaję sobie sprawę, że człowiekowi bywałemu w świecie Rysiów wydaje się dziurą
zabitą deskami.
- O deski coraz trudniej... Przepraszam. Wcale
nie drwiłem. Jest wręcz przeciwnie. Zamieszkaliśmy tu, bo zdawało nam się, że w
takiej pięknej wiosce ludzie nie są wobec siebie obojętni, na przykład zawsze
znajdzie się ktoś, kto zna człowieka, który potrafi zrobić to, czego akurat
potrzeba. Tutaj podarowanie sąsiadowi domowego dżemu jest gestem
najnaturalniejszym na świecie.
- Przyznaję się bez bicia, że z dżemem to była
autoreklama. Owszem, jesteśmy życzliwie nastawieni do bliźnich, ale uprzedzam,
że również małostkowi. Lubimy plotkować i człowieka, który nastąpi nam na
odcisk, potrafimy tak obgadać, że nie zostanie po nim ani pół suchej nitki.
- Proszę nie niszczyć moich złudzeń.
- Nic nie niszczę, tylko mówię szczerą prawdę.
- Będę wdzięczny, - rzekł Marek po dłuższej
chwili - jeśli zechce pani zastanowić się nad odpowiednią odmianą powojnika.
Wzruszona
tym, że zamierza powierzyć jej tak ważne zadanie, chwyciła go za rękę.
- Bardzo dziękuję.
Marek
wymownie spojrzał na dłonie. Ula pośpiesznie cofnęła się i chrząknęła
zakłopotana. To zrozumiałe, że właśnie ją poprosił.
- Dobrze. Przejrzę katalogi i zaznaczę kilka
stosownych odmian. Klematisy są kapryśne i każdy ogrodnik wie, że drastyczne
przycięcie może okazać się śmiertelne. Pana żona nie zaznaczyła nic na szkicu,
ale chyba zastanawiała się nad powojnikiem. Prawdopodobnie coś zanotowała. Mogę
wziąć wszystkie notesy do domu? - chciała jak najszybciej opuścić ciasne
pomieszczenie i odetchnąć. - Czy może woli pan je sam przejrzeć?
Marek
zwlekał z odpowiedzią. Wprawdzie nie zapomniał o żonie w zaświatach, ale w danej
chwili jego myśli biegły bardziej ziemskim torem.
- Nie. Pani skorzysta z nich bardziej niż ja.
Ale niech pani notuje ile czasu im poświęci.
Ula
poczuła się, jakby wylał na nią kubeł zimnej wody.
- Spokojna głowa o mój czas. Prawnik
poinstruował mnie, jak się cenić i ile brać za każda minutę, każdy telefon i
list.
Zabolało
ją to, że Marek co rusz przypomina o pieniądzach, jakby tylko one się liczyły.
Wprawdzie kontakty były służbowe, a nie dobrosąsiedzkie, ale mimo to...
- Stać panią na porady człowieka, który za
minutę bierze tyle co pani za godzinę? - spytał Marek drwiąco.
- Rozliczamy się według panujących tu
zwyczajów, według naszego wiejskiego cennika - Ula rozciągnęła usta w
wymuszonym uśmiechu. - Prawnik poświęcił mi pół godziny swojego cennego czasu,
a ja za to skoszę trawnik u jego matki.
- Ile razy?
- Tyle ile ona zechce. Zresztą robię to tak
czy owak, więc czas jej syna jest dla mnie bezpłatny. Niech się pan nie martwi
na zapas. W ogrodnictwie panują inne zasady niż w domu mody i ja nie wyceniam
każdej minuty - aby nie patrzeć na Marka, spojrzała w zeszyty. - Dla mnie
czytanie jest przyjemnością, a nie pracą.
- To się okaże za miesiąc, gdy dostanę
rachunki. Proszę. Oddaję umowę podpisaną zgodnie z poleceniem - wyciągnął z
kieszeni żałosny dokument i podał Uli. Po kilku burzliwych minutach, wśród
niebezpiecznych raf znowu wpłynęli na spokojne morze. Sytuacja rozwijała się
pomyślnie, ale Ula musiała w samotności ustalić, gdzie się znajduje. Marek
zaufał jej nie tylko w sprawie ogrodu. Wzięła notesy, wyminęła pana domu i
skierowała się ku drzwiom.
- Do zobaczenia po południu. Oczywiście jeśli
będzie pan w domu.
Wsunęła
stopy w buty i rozejrzała się. Musiała zawiązać sznurowadła, wiec chciała
odłożyć notatniki.
Marek odebrał
je, zanim wypadły z jej rąk. Przy tym niechcący musnął piersi, a Ula prędko
pochyliła się i powoli zawiązywała sznurowadła. Łudziła się, że przez ten czas
rumieniec zniknie. Wreszcie się wyprostowała.
- Na dzisiejsze po południe nie mam żadnych
planów i nigdzie nie wychodzę - rzekł Dobrzański.
- Świetnie - umknęła wzrokiem. - Wobec tego
przyjdę z panią Dąbrowską, która powie panu, od czego należy zacząć porządki.
Marek
mruknął coś niewyraźnie, ale Ula nie poprosiła aby powtórzył.
Do domu
wracała jak we śnie. Ktoś ją zagadnął, coś odpowiedziała, lecz nie skojarzyła,
kto to był i o czym rozmawiali. Oprzytomniała dopiero przy swojej furtce. Jak
to możliwe, że po tym jak się całowała z Markiem, poczuła się na tyle
bezpiecznie, że postanowiła podjąć u niego pracę? Teraz zaś po przelotnym
dotyku, miała wrażenie, że każdy krok w stronę sąsiedniego ogrodu będzie bardzo
ryzykownym krokiem w życiu. Wciąż czuła mrowienie w palcach. Zacisnęła pięść,
aby w zarodku zdusić niepokojące łaskotanie. Należało zatrzymać je, by nie
rozeszło się po całym ciele. Mrowienie może spowodować spustoszenie w
zamkniętej przestrzeni. Największe w sercu. Maciek ostrzegał ją, że sytuacja
grozi wybuchem, a potem zamilkł, co było wymowniejsze niż rozsądne rady. Ula
zastanawiała się, czy w innych warunkach posłuchałaby przyjaciela. Nie... A
może tak... Nie, jednak nie, ponieważ w glosie Maćka brzmiało zbyt dużo
wątpliwości. A jeśli to był tylko strach, żeby go nie urazić? Czy Maciek miał
prawo mówić, że najbardziej ucierpi Gosia?
Ula
postanowiła, że będzie ostrożniejsza w kontaktach z sąsiadem. Żadnych dotyków,
żadnych uścisków dłoni. Nawet nie wolno myśleć o podobnych rzeczach. A już
szczególnie o takich, które budzą mrówki. Trzeba pamiętać o interesach. Zlecenie
od Marka pomoże rozbudować firmę, umożliwi wejście na szerszy rynek. Ula
zadecydowała, że będzie sobą, czyli jedynie dobrą sąsiadką. To powinno
wystarczyć.
Przystanęła
zdumiona, gdy pod ławką na ganku zobaczyła koszyk.
Odłożyła
notesy i wyciągnęła go. Na wierzchu leżała koperta zaadresowana charakterystycznym
pismem. Aha, wiadomo, kto ją zostawił. Koszyk pochodził z firmy PRO-S i
zawierał specyfiki do aromaterapii produkowane przez firmę Ani i Maćka i
sprzedawane w ich sklepach. Przed wyjazdem, Maciek znalazł czas, żeby wstąpić i
pogodzić się z przyjaciółką. Ula rozłożyła kartkę i głośno przeczytała:
„Kochana,
na pewno ci się przyda. Pozdrawiam Maciek.”
Ciekawe,
co i do czego się przyda? Zajrzała do koszyka. Tym razem nie było drobiazgów,
jakie zwykle otrzymywała. Zamiast kremów i mydeł dostała olejki. Wyciągnęła
pierwszy flakonik. Bergamota. Jak wszystkie olejki cytrusowe ten poprawia nastrój,
łagodzi stany depresyjne. Tyle Ula wiedziała. W drugim flakoniku był olejek
różany, który przynosi ulgę osobom wyczerpanym fizycznie i psychicznie. Maciek
sprawdził jego działanie na sobie i na Uli. Kochany, mądry Szymczyk. To bardzo
przydatny prezent, a jednocześnie subtelne przypomnienie, że jeśli ktoś
zamierza pomóc bliźniemu, musi swoje uczucia trzymać na wodzy. Jak wykorzystać
olejki, żeby pomóc Markowi? Propozycja masażu zabrzmiała by dwuznacznie i na
pewno zastałaby odrzucona. Zresztą Ula nikogo nie masowała, nie miała pojęcia
jak to się robi. Wyobrażała sobie jednak, że delikatnie przesuwa dłonie od
ramion coraz niżej... Mrówki rozbiegły się za daleko, wiec trzeba odwrócić tok
myśli i przerwać łaskotanie. Trzeba znaleźć subtelne podejście. Należy poważnie
zastanowić się, jak postępować. Ponownie zajrzała do koszyka. Lawenda i
majeranek. Te zioła pomagają na wszystko. Ania kiedyś podarowała jej książkę o
olejkach, ponieważ miała nadzieję, że zmieni zamiłowanie przyjaciółki męża.
Proponowała, że zaangażuje ją w swojej firmie, lecz Ula odrzuciła takie
rozwiązanie, bo podświadomie czuła, że musi być niezależna.
Książkę
przeczytała od deski do deski, ale bez większego zainteresowania. w pamięci
kołatała się jakaś ciekawostka o majeranku, związana ze starożytnymi
Egipcjanami. Dopiero godzinę później Ula doznała olśnienia. Przypomniało się
jej, że Egipcjanie używali majeranku jako środka łagodzącego rozpacz po śmierci
bliskiej osoby.
W
powietrzu unosił się specyficzny zapach jesieni. Marek obudził się wcześnie,
więc widział szron, który potem zniknął w promieniach słońca. Szron stanowił
wyraźny znak, że rok zmierza ku końcowi. Dobrzańskiemu zima nie przeszkadzała,
nie wywoływała niepokoju. Tylko wiosna, gdy przyroda budziła się do życia,
boleśnie raniła jego serce.
Po
śniadaniu obejrzał altanę i przyznał Uli rację. Z daleka, lub jeśli nie
przyglądać się zbyt dokładnie, zniszczenia wyglądały malowniczo, lecz im
bliżej, tym gorzej. Widok był przygnębiający. Powojnik wcisnął się wszędzie,
gdzie mógł. Potworzyły się szpary i deszcz przedostawał się do środka. Wnętrze
było nie do uratowania. Wyścielane krzesła i kanapa były pokryte zieloną
pleśnią. Marek pomyślał, że gdyby pozostał w Rysiowie, nie dopuściłby do
takiego zniszczenia, a teraz za późno na ratunek. Obszedł całą altanę jeszcze
raz. Rzeczywiście im prędzej staruszka zostanie zlikwidowana, tym lepiej. Ula
zapewne znajdzie ludzi, którzy zabiorą altanę, wywiozą deski i meble. Jeśli tak
dalej pójdzie, połowa wsi znajdzie zatrudnienie przy przywracaniu ogrodu do
dawnej świetności.
Usłyszał
skrzypienie furtki, więc zdziwiony spojrzał na zegarek. Było zbyt wcześnie na
przyjście ogrodniczki. Pomyślał, że zasuwa nie stanowi wystarczającego
zabezpieczenia przed złodziejem, w dodatku przez prawie cały dzień będzie
odsunięta. To jednak nie był złodziej.
Marek
usłyszał znajomy głos, i serce zaczęło mu bić mocniej. Wyszedł zza altany i
zobaczył, że Ula nie jest sama.
- O pani, znowu tutaj - rzekł nieuprzejmie.
Ula
speszyła się i zarumieniła. Marek też był zażenowany, ale zadowolony, że on się
nie zaczerwienił. Ula spojrzała na zegarek, a raczej na miejsce po nim i wzruszyła
ramionami.
- Przyszłam trochę wcześniej. Nie zamierzałam panu
przeszkadzać, ale...
- Doprawdy?
Przeszkodziła
mu zaraz pierwszego wieczoru i odtąd stale to robiła, tak czy inaczej.
- Niektóre sprawy nie mogą czekać.
Spojrzała
na Marka chłodno, co było łatwiejsze do zrozumienia niż jej rumieńce.
- Jeśli mam być szczera, myślałam, że będzie
pan dziś zajęty i mnie nie zauważy. Będzie pan robił, to co trzeba - powiedziała
to takim tonem, jakby była przekonana, że nie wykonał żadnej pracy.
- Już zacząłem działać.
Wyrzucił
stare czasopisma, których nie czytaliby nawet pacjenci u dentysty. Zajęcie
chwilowo oderwało myśli od najważniejszego zadania, którego unikał jak ognia.
- To się panu chwali.
- Teraz mam przerwę i chciałem odetchnąć
świeżym powietrzem.
- W altanie? - zdziwiła się Ula. - Przecież
tam powietrze jest zatęchłe.
- Już jestem na świeżym.
- Pani Dąbrowska przyjdzie po trzeciej,
sprzątnie dom i zaraz będzie pachniał świeżością. Pan ma być tylko uprzejmy i
nie przeszkadzać.
Marek nie
obiecał, że będzie "uprzejmy". Zaintrygowany spojrzał na duży kosz.
- Co tam jest?
- Zioła - wskazała dziesięć małych doniczek. -
Tu jest macierzanka. A tutaj... - złamała łodygę innej rośliny. - To majeranek
- roztarła listki na dłoni i podsunęła do powąchania. Zapach był przyjemny, ale
uwagę Marka przykuły ślady po zadraśnięciu kolcami. Nie była to wydelikacona
dłoń, lecz mocna ręka osoby pracującej fizycznie.
Oszukiwał
się wmawiając sobie, że angażuję Ulę, ponieważ jest właściwą osobą do
wykonywania pracy, o jaką mu chodziło. Obiecał jej, że nie będzie się narzucał.
Jak zareagowałaby, gdyby ja przytulił i pocałował?
- Za intensywnie pachnie. - rzekł z grymasem.
- Tylko z bliska - Ula przesypała listki na
jego dłoń i uśmiechnęła się. - Za sadzonki nie policzę, bo sama je wyhodowałam
i mam za dużo. Podpadają pod kategorię sąsiedzkiej życzliwości.
- Ogród żony nie był zielnikiem. A teraz
będzie?
- Z notatek wynika, że powinno rosnąć dużo
majeranku. Tylko pytanie, gdzie?
- Nie mam pojęcia. Ona rządziła w domu i
ogrodzie, a ja pracowałem zawodowo, żeby zarobić na te jej rządy. A tak
naprawdę poświeciła się temu ogrodowi całkowicie, zrezygnowała z pracy w naszej
firmie, by stworzyć nam cudowny, ciepły dom. Ta miejscowość zmieniła ją
całkowicie. Z eleganckiej, włoskiej dziewczyny, stała się typową polską panią
domu.
Ula liczyła,
że jeszcze coś cennego usłyszy, lecz nie doczekała się.
- Macierzankę dobrze jest sadzić między
płytkami na tarasie. potracona stopą ładnie pachnie. Oczywiście najpierw trzeba
usunąć zielsko.
Marek
chętnie powąchałby macierzankę, ale Ula tego nie zaproponowała.
- Zdaję mi się, że jest mnóstwo do zrobienia
przed sadzeniem nowych roślin.
- Nigdy nie jest za wcześnie na planowanie.
Gdy praca jest ciężka..., a tu będzie harówka..., dobrze mieć coś lżejszego na
gorszy dzień. Czy panowie się znają?
Odwróciła
się, by wreszcie przedstawić swojego towarzysza. Bardzo zgrabnie zmieniła temat.
To niepokojące. Czy coś knuje? Co to może być?
- Tak - Marek wyciągnął rękę na powitanie. -
Przypominam sobie. Z góry dzięki za pomoc. Od razu dzisiaj będziesz kosił?
- Tak. Straszny tu gąszcz, więc lepiej zabrać
się do roboty, gdy pogoda sprzyja.
- A zanosi się na deszcz? - Marek spojrzał na
niebo. Robson na próbę machnął kosą.
- Podobno. Zawsze pilnie słucham prognozy
pogody, a wczoraj powiedzieli, że front przesuwa się na zachód. No, idę do
roboty.
Marek
odwrócił się ku Uli. Popełnił duży błąd, że na nią spojrzał. Zareagowało ciało i
pojaśniało mu w duszy.
- Pani Sosnowska... - miał nadzieję, że
zwracając się oficjalnie, zapanuje nad niewskazanym podnieceniem. - Zastanawiałem
się czy któryś z pani licznych znajomych podejmuje się rozbiórki altany. - Ula
spojrzała na niego jakoś dziwnie. - Oczywiście płeć pomocnika jest obojętna -
dodał Marek pospiesznie. Zielone oczy rozświetliły się i błysnęły w nich
bursztynowe punkciki, a może złote? Ula nie odpowiedziała, lecz wolnym krokiem
obeszła altanę, opukując stare deski.
- Tym razem płeć nie jest obojętna. Tutaj
potrzebne są silne muskuły.
Marek był
zadowolony, że feministka skapitulowała.
- Czyli zadanie tylko dla mężczyzny, prawda?
Ula
uśmiechnęła się tajemniczo.
- Znam odpowiedniego mężczyznę. Proszę
zaczekać, zaraz wracam.
Bardzo mi sie podoba to opowiadanie... Oryginalne i czesto wstawiane... hahhaa... Wiem, ze nie jest twoje i ze tylko "wypozyczasz" miejsce... ale wybor dobry. Nie moge sie doczekac rozwiniecia sytuacji... czekam na cd :)
OdpowiedzUsuńLectrice
UsuńJakie dobre wiatry Cię tu przygnały? Czyżby to był prezent świąteczny dla mnie? Jeśli tak, to dziękuję.
Rozdziały wstawiam codziennie, bo chcę jak najszybciej zamknąć już etap Brzyduli i zacząć coś nowego o czymś zupełnie innym, ale to nie tak prędko.
Fajnie, że się odezwałaś. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego w nowym roku. :)
hahaha... fajnie, ze codziennie.. :)
Usuń