Łączna liczba wyświetleń

środa, 24 kwietnia 2024

"ZEMSTA NIE ZAWSZE JEST SŁODKA" - rozdział 9

ROZDZIAŁ 9

 

Pierwsi pojawili się sanitariusze i lekarz, który zbadał Uli puls. Był słaby, ale był.

 - Straciła mnóstwo krwi. Spróbujemy zatamować. Matko boska… - powiedział ze zgrozą. – Ma przecięte policzki od ust aż do uszu. Co oni ci zrobili, dziewczyno…? Taka piękna twarz…

Sanitariusze podpięli Uli kroplówkę i nałożyli opatrunki. Violetta patrzyła na to wszystko i trzęsła się jak galareta. Nagle pojawili się dwaj funkcjonariusze policji. Jeden z nich sfotografował wszystko, a drugi rozmawiał z lekarzem.

 - To wygląda na jakąś zemstę. Myślę, że podano jej pigułkę gwałtu. Jest kompletnie nieprzytomna. Uważam też, że zgwałcono ją i to nie raz. Więcej będziemy wiedzieć, jak pobierzemy materiał organiczny. Na pewno się nie broniła. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Musimy szybko zabrać ją do szpitala, bo wciąż mocno krwawi.

Lekarz chciał powiedzieć coś jeszcze, ale głośne nawoływanie skutecznie mu to uniemożliwiło.

 - Ula! Ula!?

Do pomieszczenia wpadło dwóch zdyszanych mężczyzn. Jeden z policjantów zagrodził im drogę.

 - Kim panowie są?

 - Ja jestem narzeczonym Urszuli Cieplak. Co z nią? Nazywam się Marek Dobrzański.

 - Ona jest nieprzytomna. Na razie jest podejrzenie, że podano jej jakieś świństwo w drinku, po którym straciła przytomność. Prawdopodobnie została zgwałcona i rozcięto jej ostrym narzędziem oba policzki. Lekarz zabiera ją właśnie do szpitala. Niech pan nie utrudnia, bo ona koniecznie musi trafić na stół.

 - Mogę jechać za wami? Dokąd ją zabieracie? – zwrócił się do sanitariuszy.

 - Szpital na Orzyckiej ma dzisiaj dyżur.

Marek kiwnął głową i podszedł jeszcze do Olszańskiego.

 - Poradzicie sobie? Ja muszę z nią jechać.

 - Nie martw się o nas. Daj znać, co z nią.

 - Przepraszam cię, Marek – odezwała się cicho zapłakana Violetta. – Do końca życia sobie tego nie wybaczę.

 


Nie odpowiedział już nic tylko ruszył za sanitariuszami niosącymi nieprzytomną Ulę na noszach.

 

Luiggi otworzył schłodzonego szampana i rozlał do wysokich kieliszków. Jeden z nich podał Paulinie.

 - Piję moi drodzy za sukces przedsięwzięcia i naszą kochaną Paulinę, która drobiazgowo ułożyła ten plan. Zdrowie.

Wszyscy unieśli kieliszki wychylając trunek do dna.

 - To co dalej, Paula?

 - Został Marek i firma. Nie puszczę was jeszcze do domu, bo może się okazać, że będę potrzebowała waszej pomocy – sięgnęła po sporego formatu plik zdjęć leżący na stoliku. – Zdjęcia wyszły wspaniale, zwłaszcza to ostatnie. Jutro rano podrzucimy je do wszystkich szmatławców. To się Mareczek zdziwi.

 

Był kompletnie załamany. Z Ulą nie było dobrze. Straciła mnóstwo krwi. Została oszpecona. Czy będzie mogła żyć z takim balastem? – wciąż zadawał sobie to pytanie. Siedział na korytarzu z twarzą ukrytą w dłoniach zasłaniając płynące po policzkach łzy.

 


Już od dwóch godzin ją operowano, a on drżał z obawy, że taki długi czas zabiegu może świadczyć o dużej ilości szkód jakie uczyniono. Jednak piętnaście minut później wyszedł z bloku operacyjnego chirurg i podszedł do niego. Marek wstał. Miał tak zdławione gardło, że nie mógł wykrztusić słowa. Jego duże, szare oczy wyrażały za to wszystko, a zwłaszcza paniczny strach o życie ukochanej. Lekarz przysiadł na krześle i poklepał sąsiednie dając tym samym do zrozumienia, żeby i Marek usiadł.

 - Panie…

 - Dobrzański. Marek Dobrzański.

 - Właśnie… Jak pan wie, narzeczona ma rozciętą twarz od kącików ust aż do środka policzków. Lekarz z pogotowia sądził, że cięcia są dłuższe aż do uszu, ale to dlatego, że nie mógł tego precyzyjnie określić przez masywny krwotok. Okazało się jednak, że cięcia nie są zbyt głębokie. Nie naruszyły żadnych ważnych struktur, a przede wszystkim ominęły nerw trójdzielny i nerw żuchwowy. Jest szansa, że nie będzie kłopotów z mimiką twarzy. To wygląda tak jakby napastnicy się spieszyli i po prostu machnęli raz w jedną, raz w drugą stronę. Mimo to kilka naczyń o mniejszym znaczeniu zostało przeciętych i to one spowodowały krwotok. Pozszywaliśmy najlepiej jak potrafiliśmy. Staraliśmy się zrobić to tak misternie, by została jak najmniejsza blizna, a raczej dwie blizny. One z czasem zbledną, ale nie należy liczyć na to, że znikną zupełnie. Już zawsze będą widoczne, chyba, że narzeczona będzie je ukrywała pod grubą warstwą makijażu. Pobraliśmy też przy okazji materiał organiczny z pochwy, ale wyniki będziemy znać dopiero jutro rano. Odpis całej dokumentacji trafi na policję. Jak mnie poinformowano, policja nie ma pańskich namiarów. Jeśli dysponuje pan jakąś wizytówką, to proszę mi ją dać. Dołączę do dokumentacji.

Marek sięgnął po portfel i wyjął z niego mały kartonik.

 - Tu są namiary do firmy, a tu adres domowy i prywatny numer telefonu. Kiedy będzie można porozmawiać z Ulą?

 - Nie prędzej niż rano, choć wolałbym, żeby nie mówiła nic ze względu na szwy. Jest pod wpływem narkozy i środków przeciwbólowych. Na pewno nie obudzi się wcześniej. Za chwilę wywiozą ją na oddział chirurgii miękkiej. Panu radzę załapać jeszcze kilka godzin snu i jak pan odpocznie, proszę przyjechać.

Marek uścisnął lekarzowi dłoń i podziękował. Postanowił wrócić do domu i wziąć szybki prysznic.

O szóstej rano jechał z powrotem do szpitala. W holu głównym stał automat z kawą i drugi z jakimiś batonami. Czuł głód, ale nie wybrzydzał. Kiedy wszedł do pokoju Uli, ona jeszcze spała. Musiały minąć kolejne dwie godziny nim otworzyła oczy. Była kompletnie zdezorientowana. Nie rozumiała, gdzie jest i co się stało. Uniosła dłonie chcąc sprawdzić co ma na policzkach, ale Marek powstrzymał ją.

 - Nie dotykaj tego, kochanie. To opatrunki. Wiem, że trudno ci mówić i wszystko cię boli. Kiwaj więc tylko głową, a ja będę mówił. Chyba że wolisz pisać. Przyniosłem brulion i długopis.

 - Pamiętasz cokolwiek z wczorajszego wieczoru? - Ula kiwnęła głową i zaczęła pisać.

 - Za dużo wypiłam, ale te drinki były takie dobre i wydawało mi się, że dość słabe. Zanim wystąpili striptizerzy miałyśmy już dobrze w czubie. Występ wcale mi się nie podobał, ale Violi bardzo. Tak bardzo, że zaprosiła ich do stolika. Koło mnie usiadł jakiś milczek i wciąż przynosili nowe drinki. Potem poszliśmy tańczyć, ale zaczęło mi się kręcić w głowie więc on pociągnął mnie gdzieś, ale nie do stolika. To było jakieś małe, ciemne pomieszczenie. Pękała mi głowa i miałam jakieś kłopoty z widzeniem, bo najpierw był jeden striptizer, a potem nagle zrobiło się ich trzech, ale tego nie jestem pewna… Chyba straciłam przytomność. Dlaczego mam opatrunki na policzkach i dlaczego to tak boli? Dlaczego nie mogę mówić?

 - Wszystko ci opowiem. To będzie straszne i przykre, ale nie chcę nic przed tobą ukrywać. Ten facet faktycznie wyciągnął cię na jakieś zaplecze. Na pewno dosypał ci coś do drinka. Prawdopodobnie nie miałaś przewidzeń i facetów było trzech. Chyba zostałaś zgwałcona, ale pewność będą mieli jak dostaną wyniki badań. Poza tym na koniec nie wiedzieć czemu pocięli ci czymś ostrym policzki. Źle to wyglądało, ale podczas operacji okazało się, że rany nie są głębokie i nie zostały przecięte żadne ważne nerwy. Niestety zostaną ci dwie cienkie blizny. Tyle wiem od chirurga, który cię operował. Jak przyjechaliśmy z Sebą do klubu zastaliśmy w nim i pogotowie, i policję. Viola była roztrzęsiona. Obwinia się za to, co się stało. Ciebie znalazła w tej salce Gośka Poznahowska. Narobiła szumu. Przeraziła się, bo zobaczyła cię zakrwawioną i kompletnie nagą.

Ula ponownie sięgnęła po długopis i zaczęła pisać.

 - Nic nie pamiętam…, ale z tym gwałtem to może być prawda. Boli mnie krocze i wszystko w środku – rozpłakała się. – Jak ja mam dalej żyć? Dlaczego mnie spotykają te wszystkie straszne rzeczy? Komu tak bardzo zależy, żeby mnie zniszczyć?

 - Sam zadaję sobie takie pytania i myślę, że to Paulina za tym stoi. Prosto ze szpitala jadę wynająć detektywów. Oni dojdą do prawdy.

Przez kolejne dwie godziny kołysał Ulę w ramionach nie potrafiąc jej uspokoić. Płakała bez przerwy zdruzgotana tym, co jej uczyniono. Pojawił się lekarz, który ją operował z wynikami badań. Przysiadł przy łóżku i przewrócił kilka kartek.

 - Drodzy państwo, już mamy pewność, że to był gwałt zbiorowy. Było co najmniej trzech napastników, bo tyle próbek wyizolowaliśmy z materiału organicznego. Co do badania krwi, to mamy niski poziom żelaza, potasu i hemoglobiny, ale to szybko da się nadrobić. Póki co nie może pani przyjmować stałych pokarmów. Najlepiej przygotowywać koktajle bananowe, lub z pomidorów, szpinaku, pietruszki i selera naciowego. Tak będzie do czasu aż rany trochę się podgoją. Daliśmy bardzo cienkie wchłanialne szwy, więc nie ma potrzeby ich usuwać. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i zaopatrzyć pacjentkę w słomki, przez które będzie piła. Nie może otwierać ust. I jeszcze jedno. Dzisiaj zostanie przekazana cała dokumentacja z oględzin policji. Mam nadzieję, że odnajdą tych drani.

Marek słuchał lekarza skupiony starając się zapamiętać wszystko, co powiedział medyk. Gdy wyszedł, on ponownie przytulił Ulę.

 - Prosto ze szpitala jadę do biura detektywistycznego. Nie daruję im żadnego siniaka na twoim ciele i żadnej rany. Wyjdę ze skóry, żeby wylądowali w więzieniu. Poza tym zaczynam nabierać pewności, że ci faceci, to byli ci sami, którzy zaatakowali cię za pierwszym razem. Wtedy mówił do ciebie tylko jeden z nich kalecząc język polski. Teraz towarzyszył ci milczek i myślę, że on po prostu nie znał polskiego. Gdyby otworzył usta może od razu byś się połapała, że sprawcy są ci sami. To przemyślane dwa ataki na ciebie, tylko nie wiem dlaczego, ale się dowiem. Teraz pojadę załatwić detektywów i prosto od nich pojadę do Rysiowa. Naprawdę nie wiem, jak twój ojciec zniesie kolejną tragedię i jak ja poradzę sobie, by przekazać mu te złe wieści. Chyba najpierw poproszę, żeby zażył lekarstwa.

Ponownie przytulił ją mocno.

 


 - Bądź silna, kochanie i nie płacz, bo wszystko się ładnie zagoi. Jestem tego pewien.

 

Nie chciał tracić czasu i po opuszczeniu szpitala udał się do agencji detektywistyczna „Inveritas”, Czytał na jej temat bardzo pochlebne opinie, a zwłaszcza te o wielkiej skuteczności i dysponowaniu najnowszym sprzętem. Uprzejmy mężczyzna zaprosił go do jednego z gabinetów. Tam usadowiony w wielkim, skórzanym fotelu zaczął opowiadać swoją historię. Zaczął od początku, czyli od firmy, rodzeństwa Febo i o samej Paulinie.

 - To ją podejrzewam, że stoi za tymi dwoma napadami. Jedyne czego nie rozumiem, to powód dla którego skupia się wyłącznie na Uli. Myślę, że nie przyjechała tu sama, ale to wy powinniście to ustalić. Tu ma pan jej zdjęcie i adres, pod którym teraz mieszka. To spory dom należący do jej brata. On od kilku miesięcy przebywa w Mediolanie, gdzie pracuje. Bardzo mi zależy na rozwikłaniu tej sprawy i osądzeniu winnych. Moja narzeczona cierpi. Ma pociętą twarz i na pewno zostaną jej blizny. Została brutalnie zgwałcona, a ja nie spocznę nim nie zobaczę tych bandziorów za kratkami. Poza tym podejrzewam, że tylko jeden z nich mówi po polsku i to z włoskim akcentem. Pozostali nie władają polszczyzną. Potrzebny byłby ktoś, kto przynajmniej w stopniu średnim zna włoski.

 - O to proszę się nie martwić. Mamy tu prawdziwych specjalistów. O wynikach będziemy pana sukcesywnie informować.

środa, 17 kwietnia 2024

"ZEMSTA NIE ZAWSZE JEST SŁODKA" - rozdział 8

ROZDZIAŁ 8

 


Paulina postanowiła zostać tytanem pracy. Nie dlatego, żeby jakoś bardzo się jej poświęcać, ale po to, by inni ją tak postrzegali. Jeśli miała dokonać zemsty na Marku i jego flamie, a także na firmie, musiała poświęcić temu celowi znacznie więcej i znacznie więcej dać z siebie. Przede wszystkim powinna odbudować dobre relacje z pracownikami, a zwłaszcza z tymi, którzy mieli coś do powiedzenia. To nie było łatwe zwłaszcza w przypadku Pshemko, który już wcześniej był do niej uprzedzony, by nie powiedzieć - zrażony. Trochę teraz żałowała, że była aż tak bardzo krytyczna wobec jego kolekcji dla pospólstwa, ale wtedy sytuacja była inna, a ona nie mogła inaczej zareagować mając świadomość, że mistrz przeszedł całkowicie na stronę BrzydUli. Jednak, jak mówił Marek, to z nim miała najwięcej współpracować i pomyślała, że może by go przeprosić i ponownie wkraść się w jego łaski. Musiała przecież zdobyć jego zaufanie. Nabrawszy więc pewności co do słuszności przeprosin, następnego dnia po podpisaniu umowy udała się do pracowni Pshemko. Widok jaki zastała był dobrze jej znany. Mistrz siedział w swoim ulubionym, czerwonym fotelu i z zapałem coś szkicował zatopiony we własnym świecie.

 - Witaj, przyjacielu – powiedziała cicho nie chcąc go zbyt brutalnie oderwać od zajęcia, któremu poświęcał się z taką pasją. Pshemko podniósł zmęczony wzrok i otworzył usta ze zdumienia.

 


 - Bella? Wróciłaś? Sądziłem, że wyjechałaś do Milano na dobre.

 - Też tak myślałam, ale rok to długo, a ja zdążyłam zatęsknić. Jak się masz, przyjacielu. Wyglądasz na zmęczonego.

 - Dużo pracy, kochana. Za dużo. Ty za to kwitniesz. Ale ad rem. Co cię do mnie sprowadza? – Pshemko ukrócił te wylewności chcąc zawęzić tę rozmowę do niezbędnego minimum.

Paulina przysiadła na krześle i splotła dłonie.

 - Przede wszystkim chcę abyś przyjął moje przeprosiny za to, że przed wyjazdem powiedziałam tyle przykrych słów odnośnie kolekcji dla mas. Przyznaję i biję się w piersi, że nie miałam racji, a ty udowodniłeś ponad wszelką wątpliwość, jak wielkiej klasy jesteś projektantem.

Komplementy to była słabość Pshemko. Jako wielki artysta, nieco próżny, był na nie łasy, bo mile łaskotały jego wybujałe ego. Teraz słysząc je od Pauliny łaskawie pokiwał głową.

 - Przeprosiny przyjęte, choć muszę przyznać, że faktycznie niesprawiedliwie oceniłaś nasze starania. Urszula i ja mieliśmy misję do wykonania. Misję ratowania firmy i to był nasz główny cel. Jak wszyscy wiemy, kolekcja została przyjęta z entuzjazmem, a firma wyszła na prostą. Czasem nie warto się kierować własnymi ambicjami, gdy dobro wspólne jest zagrożone.

 - Masz całkowitą rację – przyznała gorliwie chcąc zakończyć ten niezbyt wygodny temat. - Bardzo tego żałuję. Od wczoraj zaczęłam pracę w firmie na stanowisku specjalisty kreowania wizerunku i zanosi się na to, że będziemy ściśle współpracować. To właściwie wszystko, o czym chciałam cię poinformować. Pójdę już. Nie będę ci przeszkadzać.

Kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi mistrz prychnął pogardliwie. - Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, Bella. Jesteś tak samo fałszywa jak te przeprosiny, które usłyszałem z twoich ust. Poza tym od kiedy jestem znowu twoim przyjacielem?

 

Z pracowni mistrza udała się na trzecie piętro do księgowości. Musiała jeszcze obłaskawić Adama. On zobaczywszy ją w drzwiach niemal udławił się własnym językiem. Po wyjeździe Alexa wreszcie się trochę uspokoił. Przestał być taki znerwicowany i drżeć na samą myśl o Febo, a tu nagle pojawia się ta włoska Harpia i sprawia, że cały spokój Turka szlag trafił. Nerwowo przetarł spocone czoło i wzrokiem pełnym strapienia popatrzył na Paulinę. Ta uśmiechnęła się słodko wyrzucając z siebie powitanie.

 


 - Witaj, Adamie. Świetnie zrobił ci ten pobyt we Włoszech, bo wyglądasz znakomicie. Tamten klimat najwyraźniej ci służy.

 - Najbardziej służy mi klimat w Polsce. Z Włoch wróciłem dziesięć miesięcy temu i już zdążyłem zapomnieć. Na szczęście…

Tymi słowami zbił Paulinę nieco z pantałyku i trochę zdenerwował. Do kogokolwiek zwróciłaby się w tej firmie, każdy traktował ją nieuprzejmie i obcesowo. To zaczynało ją drażnić i gdyby była w innej sytuacji już ona by pokazała tym wszystkim szmaciarzom, kto tu rządzi.

 - Przyszłam cię tylko uprzedzić, że od wczoraj znowu pracuję w firmie i będę zmuszona często korzystać z twoich segregatorów, zwłaszcza tych, które zawierają dokumenty dotyczące dodatków. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko?

 - Przeciwko…? Nie…, no skąd. Materiały każdy może pożyczyć pod warunkiem, że potem wrócą na właściwą półkę. To nie są dokumenty tajne, nawet nie poufne, ale wolałbym, żeby zwrócić tak samo ułożone jak przed wypożyczeniem. Nie lubię bałaganu w papierach.

 - O to możesz być spokojny. Ja na pewno o to zadbam.

Załatwiwszy u Adama zeszła jeszcze do informatyków prosząc o zainstalowanie komputera i podłączenie go do firmowego serwera. Może nie była zbyt biegła w sprawach technicznych, ale z komputerem potrafiła sobie poradzić. Zadowolona wróciła do sali konferencyjnej. Pozostało jej jeszcze zorientowanie się nad czym pracuje Pshemko, Marek i Violetta. Co do Uli, to nie sądziła, by mogła się rozeznać w tych finansowych zawiłościach więc ją na razie odpuściła.

Od tej pory zawsze siedziała w pracy przynajmniej godzinę dłużej. Czekała aż wszyscy opuszczą firmę i wówczas systematycznie przeglądała dokumenty oceniając je według kryterium ich przydatności do własnych celów. Nie gardziła też sprawianiem drobnych trudności i uprzykrzaniem życia ludziom, których nienawidziła całym sercem.

 

Marek musiał wrócić do pracy. Z Ulą było już nieco lepiej i sama wyganiała go do firmy. Często wpadali „Olszańscy”. Wieczór panieński Violetty zbliżał się wielkimi krokami i zarówno ona jak i Ula spędzały mnóstwo czasu na omawianiu menu i atrakcji, które miały urozmaicić ten wieczór.

 - To w końcu ile nas będzie?

 - Chyba siedem. Ja, ty, Gośka Poznahowska, Ela, Iza, Dorota i Ania. Wystarczy. Nie będę spraszać połowy firmy. Zamówiłam striptizerów. To cały zespół. Będzie gorąco, – roześmiała się - bo panowie przystojni i warci grzechu.

 - Ja się martwię, że te siniaki nie zejdą mi do tego czasu i będzie widać bliznę. Nadal mam tam małe strupki, choć szwy przecież ściągnięto już jakiś czas temu.

 - Tym się nie przejmuj. Zrobimy maskujący makijaż. On załatwi sprawę.

 


Trzy dni po tej rozmowie tuż przed południem pojawiła się Viola z Sebastianem. Ponieważ ten ostatni nie urządzał żadnego wieczoru kawalerskiego Marek zaprosił go na Sienną.

 - Posiedzimy, wypijemy piwko, może obejrzymy jakiś meczyk, a dziewczyny niech się bawią. Mam tylko warunek, że najpierw je zawieziemy na miejsce, a potem odbierzemy. Nie chcę ryzykować. Wciąż boję się o Ulę.

 - To zrozumiałe. Ja bardzo chętnie do ciebie dołączę.

 

Viola z mety wzięła się do roboty. Wyciągnęła potężny arsenał swoich kosmetyków i zaczęła pracować nad siniakami Uli. Po pół godzinie nie było ich widać w ogóle.

 - Naprawdę masz dryg do robienia makijażu - pochwaliła Ula. – A teraz wkładamy sukienki.

 

Wszyscy zapakowali się do Lexusa Marka, który obrał kierunek na ulicę Kolejową, gdzie mieścił się jeden z najmodniejszych klubów stolicy „Space”. Ten klub nazwano tak nie bez kozery, bo jego powierzchnia była ogromna. Obaj mężczyźni odprowadzili swoje kobiety pod same drzwi wejściowe.

 - Pamiętajcie, gdyby działo się coś złego macie dzwonić. Przyjedziemy natychmiast.

 - Nie martw się Marek. Trzymam rękę na pulsie – zapewniła Violetta.

Na miejscu zastały już Izę, Elę i Gośkę. Brakowało Ani i Doroty, ale i one wkrótce dołączyły. Było sporo śmiechu, żartów i alkoholu. Drinki serwowano wybitne i wszystkie dziewczyny nie żałowały sobie. W końcu nadszedł czas na striptizerów. Na scenę wyszło ich sześciu. Wszyscy w maskach a’la Zorro, pelerynach i sombrerach. Zaczęli przedstawienie, które rozgrzało atmosferę do czerwoności. Rozochocone drinkami dziewczyny tańczyły wraz z nimi, a potem zaprosiły ich do stolika. Do siedzącej z brzegu Uli przykleił się jeden z nich. Najpierw tańczył naprzeciw niej markując uprawianie seksu, ale niezbyt jej się to podobało. Przerwała więc proponując mu drinka. Już dobrze szumiało jej w głowie, ale bawiła się świetnie. Nawet nie przeszkadzało jej, że siedzący obok niej mężczyzna jest jakiś podejrzanie milczący. W pewnym momencie panowie zaprosili dziewczyny na parkiet. Nawet się nie zorientowały, że Ula gdzieś zniknęła. Tymczasem w małej salce na zapleczu rozgrywał się prawdziwy dramat. Ula ledwie kontaktowała. Czuła się tak, jakby jej głowa miała za chwilę eksplodować. Z biedą zarejestrowała, że mężczyźni nagle rozmnożyli się. Zamiast jednego Zorro stało przed nią trzech. Próbowała wstać, ale kompletnie nie miała sił. W końcu straciła przytomność.

Minęła ponad godzina, gdy Violka oderwała się od swojego partnera i rozejrzała po parkiecie. Poczuła mrowienie na całym ciele i paniczny strach.

 - Ula! Ula! – zaczęła histerycznie wołać przyjaciółkę. – Widziałyście Ulkę? – pytała dziewczyn, ale każda przecząco kręciła głową. – Koniecznie trzeba ją znaleźć. Szukamy! – zarządziła.

Przetrząsnęły wszystkie zakamarki klubu, ale bezskutecznie. Ponownie zebrały się przy stoliku, który zajmowały. Nie było tylko Gośki. Po chwili usłyszały jej ogłuszający krzyk. Wszystkie pobiegły w stronę, z której dochodził.

 - To okropne…, to okropne… - Poznahowska powtarzała w kółko. – Tyle krwi… W życiu nie widziałam tyle krwi. Ma zmasakrowaną twarz.

Violetta rozsunęła koleżanki i wbiegła do salki. Ula leżała rozebrana do naga. Jej twarz przypominała krwawą maskę. Violetcie serce podeszło do gardła.

 - Nie upilnowałam…, zawiodłam na całej linii…, Marek mnie zabije – sięgnęła po telefon i najpierw wybrała numer policji i pogotowia. Zupełnie roztrzęsiona mówiła równie roztrzęsionym koleżankom, że trzeba zawiadomić właściciela klubu. Kiedy się rozeszły, wybrała numer do Marka. Nie czekała długo. Odebrał natychmiast. To nie była jeszcze pora, o której dziewczyny miałyby wracać do domu.

 - No jak tam, Viola, dobrze się bawicie?

 - Przyjeżdżajcie. Obaj. Nieszczęście…, nie upilnowałam jej… Nie wiem, czy żyje… Wezwałam już pogotowie i policję. Pośpieszcie się.

środa, 10 kwietnia 2024

"ZEMSTA NIE ZAWSZE JEST SŁODKA" - rozdział 7

ROZDZIAŁ 7

 

Weszła do konferencyjnej odnotowując w niej z niejakim zdziwieniem obecność Violetty. Pomyślała, że oto nadarza się okazja wypytania jej o plany Marka na najbliższe dni. Kubasińska nawet nie podniosła głowy skupiona na układaniu dokumentów.

 - Cześć, Viola. Widzę, że jesteś bardzo zajęta.

 - Cześć – odpowiedziała bez krzty entuzjazmu. Paulina pomyślała, że jednak jej „przyjaciółka” zmieniła się. Dawniej rzucała jej się niemal na szyję, a teraz… Stonowana, opanowana, po prostu spokojna bez tej denerwującej egzaltacji.

 - Wciąż jesteś na mnie obrażona? Byłoby dobrze, gdybyś nieco zmieniła front. Będziemy się widywać codziennie i będziemy współpracować.



 - Masz rację – Kubasińska wstała z krzesła – będziemy się widywać, ale nie będziemy współpracować. Jak zapewne pamiętasz ja jestem sekretarką Marka, a ty specjalistą od czegoś tam. Nasze kompetencje w ogóle się nie zazębiają. Ja robię swoje, a ty swoje. Ja z całą pewnością nie zamierzam ci niczego ułatwiać. Nastaw się więc na to, że pozyskiwanie wszystkich potrzebnych dokumentów i ewentualne kserowanie ich leży w twojej gestii. Mnie nic do tego. Mam dość własnej roboty i nikomu nie zamierzam robić dobrze zwłaszcza teraz, gdy Ulka awansowała i zostałam sama jak palec – sięgnęła po plik dokumentów wsadzając go sobie pod pachę. – No to chyba wszystko sobie wyjaśniłyśmy, prawda?

 - Zmieniłaś się – stwierdziła Febo.

 - Bo nie jestem już taka głupia i naiwna jak kiedyś? Zresztą nieważne. Ważne jest to, że znacznie ostrożniej dobieram sobie przyjaciół niż dawniej. Miłej pracy – podeszła do szklanych drzwi.

 - Viola, zaczekaj. Nie chcę się z tobą kłócić ani wymuszać na tobie cokolwiek. Nie chcę też, żebyś wyświadczała mi jakieś przysługi. Chciałam zapytać cię o Marka. Dzisiaj miałam z nim pogadać o dokładnym zakresie moich obowiązków, ale od Seby wiem, że go nie ma. Nie wiesz kiedy się pojawi?

 - Nie wiem. Ma jakieś ważne sprawy do załatwienia. To zapewne zajmie mu kilka dni. Tyle wiemy od dzisiejszego ranka więc twoja sprawa będzie musiała poczekać.

Nie czekając już na dalsze indagowanie przez Paulinę energicznie wyszła z sali konferencyjnej.

 

Marek skończył rozmawiać z Sebastianem i ruszył do łazienki. Nadal czuł się zmęczony i niewyspany, ale wierzył, że chłodny prysznic postawi go do pionu i doda trochę energii. Rzeczywiście po nim poczuł się nieco lepiej. Zaparzył sobie kawę i zjadł kilka kanapek. Po śniadaniu szybko się ubrał i wsiadłszy w samochód ruszył w stronę szpitala robiąc po drodze jakieś drobne zakupy w postaci jogurtów i soków słusznie podejrzewając, że nic bardziej konkretnego Ula nie przełknie. Wchodząc już na oddział natknął się na lekarza, który opatrywał wczoraj Ulę. Zagadnął o jej samopoczucie i bez wiary w to, że będzie możliwe, zapytał o jej ewentualne wyjście ze szpitala.

 - Wiem, że ona w domu poczułaby się znacznie swobodniej i lepiej więc jeśli nie planujecie już żadnych badań, to może mógłbym ją zabrać do domu?

Lekarz zastanowił się chwilę.

 - O ile dobrze pamiętam, to wszystkie badania zostały zrobione wczoraj i dzisiaj rano. Na czczo pobrano jej jeszcze krew do analizy – wyjaśnił. – Musiałbym zajrzeć do karty pacjentki. Proszę iść do niej, a ja zaraz dołączę.

 - Bardzo dziękuję, doktorze. Jestem naprawdę zobowiązany.

Lekarz zniknął w dyżurce, a Marek poszedł do sali, w której umieszczono Ulę.

 - Witaj, kochanie – podszedł do łóżka i pochyliwszy się nad nią ucałował czule. – Jak się czujesz?

 - Obolała. Bardzo obolała.

 - Pytałem przed chwilą lekarza, czy mogliby cię wypisać. W domu na pewno poczułabyś się lepiej.

 - Byłoby wspaniale. Poza tym uzmysłowiłam sobie, że koniecznie muszę zastrzec kartę i powiadomić bank o kradzieży. Tym bandziorom nie podałam pinu, ale kto wie. Dla takich cwaniaków to betka, żeby wyczyścić mi konto.

 - Wszystko załatwimy. Za chwilę będzie tu ten lekarz, który wczoraj cię opatrywał. On nam powie, czy możliwy jest wypis.

Lekarz zmaterializował się po kilku minutach z dobrymi wieściami.

 - Mogę panią wypisać pod warunkiem, że za dziesięć dni przyjadą państwo na ściągnięcie szwów z łuku brwiowego. Warga powinna się ładnie zagoić. Ja zaraz przygotuję wypis i kilka recept. Potrzebuje pani maści, którą trzeba będzie wcierać w siniaki i te krwiste podbiegnięcia na reszcie ciała. Szybciej się wtedy zagoją. Trochę leków przeciwbólowych też się pani przyda. Proszę powolutku się pakować, a ja przyjdę za chwilę. Może pan zwieźć pacjentkę na wózku inwalidzkim aż na parking. Przynajmniej zaoszczędzi sobie bólu przy poruszaniu się.

Marek uśmiechnął się szeroko i uścisnął lekarzowi dłoń.

 - Jeszcze raz bardzo panu dziękujemy oboje, a na zdjęcie szwów na pewno przyjedziemy.

Po wyjściu lekarza Marek pozbierał wszystkie rzeczy Uli do sporej reklamówki. Uznał, że skoro boli ją całe ciało nie będzie jej męczył przebieraniem w spódnice i bluzkę. Zresztą rzeczy, w których była wczoraj były mocno sfatygowane szarpaniną i brudem zalegającym koło śmietników, przy których leżała.

 - Zostań w szlafroku – doradził. – I tak pojedziemy prosto do domu. Kartę zastrzeżemy przez internet, lub zadzwonimy. Na pewno można to załatwić inaczej niż tylko osobiście. Tymczasem usiądź na tym wózku. Wyjdziemy na korytarz i tam zaczekamy na wypis.

 


Siedząc na korytarzu Marek ukradkiem zerkał na Ulę. Naprawdę się o nią martwił i dopuszczał do siebie myśl, że być może to wyjście ze szpitala jest przedwczesne. Była bardzo blada, a na czoło wystąpiły jej kropelki potu. Wyjął chusteczkę higieniczną i delikatnie otarł go.

 - Dobrze się czujesz? Trochę się niepokoję, czy nie za wcześnie wyciągam cię z tego szpitala. Słabo wyglądasz…

Ula uśmiechnęła się blado.

 - Trochę mnie boli i jestem słaba, ale w domu odżyję, zobaczysz. Będzie dobrze. Jak poczuję się lepiej, będę musiała załatwić mnóstwo rzeczy. Ukradli mi wszystkie dokumenty i trzeba będzie wyrabiać od nowa. Naprawdę żałuję, że cię nie posłuchałam – zalśniły jej w oczach łzy. – Gdybym to zrobiła, nie miałabym teraz tylu kłopotów.

 - Nie myśl już o tym. Stało się i będziemy musieli dalej z tym żyć. Ja jutro pójdę do urzędu i pobiorę wnioski do wypełnienia. Poza tym jest coś takiego, że zanim nie wyrobisz nowego dowodu, to policja wystawia taki dokument, którym możesz się okazać w celu potwierdzenia tożsamości. To też postaram się załatwić.

 - Nie wiem czy to dobrze angażować cię w to wszystko. Przecież musisz chodzić do pracy…

 - Nie muszę. Wziąłem kilka dni wolnego. Seba mnie zastępuje, a i Viola jest na posterunku. Oboje bardzo przejęli się tym napadem. Póki co, zakazałem o nim mówić komukolwiek.

 

Wracali. Ula wydawała się osowiała i apatyczna. Marek pomyślał nawet z obawą, czy nie zostanie w niej jakaś trauma po tym brutalnym ataku. Jeśli tak się stanie, będą musieli zaliczyć jeszcze kilka wizyt u psychologa. Trudno…, jakoś sobie poradzą. Nie sądził, żeby Ula mogła wrócić do pracy wcześniej niż za miesiąc. Uruchomi Turka. W końcu jest jej zastępcą.

Już w domu poprosiła go, by pomógł jej zmyć ten szpitalny zapach.

 - Wciąż go czuję. Jest obrzydliwy.

 - Dobrze, kochanie, ale trzeba uważać na opatrunek i nie moczyć go.

Była tak obolała, że nawet nie dawała sobie rady z namydleniem ciała. Zrobił to Marek delikatnie traktując jej posiniaczoną skórę gąbką. Potem zarządził, że ma iść do łóżka.

 - Ja zrobię nam dobrej kawy, a potem ugotuję coś dobrego i niezbyt wymagającego na przykład spaghetti.

 - Pycha – uśmiechnęła się na samą myśl.

 

Piętnaście minut później wszedł do sypialni z tacą, na której parowały filiżanki przesycone obłędnym aromatem kawy.

 - Proszę kochanie, taka jak lubisz, z odrobiną mleka. Ja też wypiję razem z tobą. – Usadowił się na łóżku tuż przy niej. – Jak skończymy zabiorę recepty i pojadę je wykupić zwłaszcza tę maść. Może przestanie cię tak bardzo boleć. Ty tymczasem pośpij trochę. Sen to najlepsze lekarstwo.

Odebrał od niej pustą filiżankę i przylgnął do jej ust całując ostrożnie, by nie urazić jej pękniętej wargi.

 - Odpoczywaj, skarbie. Ja za pół godzinki będę z powrotem.

 


Następnego dnia po południu mieli gości. Przyjechali „Olszańscy”. Marek pomógł Uli założyć szlafrok i przejść do salonu. Zarówno Violetta jak i Sebastian byli wstrząśnięci jej widokiem. Twarz nadal miała opuchniętą.

 - Jak nazwać kogoś, kto tak potrafi zmasakrować kobietę? – powiedział zszokowany Sebastian. – Strasznie nam przykro Ula, że cię to spotkało. Violka wciąż nie może sobie darować, że pobiegła do tego autobusu.

 - Nie rób sobie wyrzutów, Viola – Ula poklepała ją lekko po ramieniu. – Ich było trzech i równie łatwo mogli zaatakować dwie kobiety. Dobrze się stało, że pojechałaś. A co w firmie?

 - Wszystko dobrze. Adam przejął twoją działkę, choć nadal nie rozumie twojej nieobecności. Na razie nic nikomu nie mówiliśmy, bo nie chcemy wywoływać jakiejś niezdrowej sensacji i plotek.

 - No ja od wczoraj nie mogę się opędzić od ociekającej miodem Pauliny. Co nieco usłyszała ode mnie, a przede wszystkim to, że nie może liczyć na moją pomoc w niczym. Przypomniałam jej, że ja jestem sekretarką Marka, a ona specjalistą od kreowania wizerunku. Bardzo chce mnie mieć po swojej stronie, ale chyba tylko po to, żeby wyciągnąć ode mnie jakieś informacje. To nawet jest dość podejrzane, bo wciąż o coś pyta. A to o Marka, a to o ciebie… Chciałabym wiedzieć jaki ma w tym interes. Poza tym moja droga mam dla ciebie prawdziwą bombę. Sama niemal zemdlałam, kiedy dzisiaj zobaczyłam ją wychodzącą z windy i otuloną pięknym szalem marki Dolce&Gabbana. Takim samym, jaki kupiłaś wczoraj. Nawet podeszłam i zapytałam ją, gdzie nabyła to cudo. Powiedziała, że przywiozła sobie z Włoch. Akurat jej wierzę. Nie uważacie, że to dość dziwny zbieg okoliczności? Mam jedną głowę i dam ją sobie uciąć, że w tym napadzie miała wydatny udział.

 - Nic nie mówiłaś, że kupiłaś szal – Marek zwrócił się do Uli.

 - Po prostu o nim zapomniałam skupiając się wyłącznie na kradzieży dokumentów, ale faktycznie kupiłam, bo był naprawdę piękny i Viola bardzo mnie namawiała…

Marek dolał wszystkim kawy i usiadł przy stoliku.

 - Myślę Viola, że coś jest na rzeczy i możesz mieć rację. Ona najpierw dzwoni do ciebie, potem za kilka dni pojawia się w firmie i coraz bardziej dochodzę do wniosku, że nie po to, żeby popracować, ale po to, żeby mieć łatwy dostęp do informacji. Coś kombinuje. To pewne. Poza tym Ula twierdzi, że jeden z napastników mówił po polsku, ale z włoskim akcentem. To kolejna poszlaka, która łączy się jakoś z Pauliną. Zdecydowanie należy wzmóc czujność i mieć oczy naokoło głowy. Jak wrócę, muszę jeszcze porozmawiać z Pshemko i uczulić go na poczynania Pauliny, a do ciebie Seba prośba. Nie chciałbym Uli zostawiać samej. Sam widzisz w jakim jest stanie. Musi być regularnie smarowana maścią pomagającą na te zasinienia. Sama nie da rady tego zrobić, bo kopano ją nawet po rękach, którymi się zasłaniała. Wziąłbym wolne do końca tygodnia. Na razie nie ma nic pilnego i nie spodziewam się żadnego trzęsienia ziemi. Poza tym napiszesz nową umowę dla Violi. Zostaje moją asystentką i nie będę już nikogo szukał. Pensja cztery i pół tysiąca brutto.

Violetta wydała z siebie głośny pisk radości i rzuciła się Markowi na szyję.

 

wtorek, 2 kwietnia 2024

"ZEMSTA NIE ZAWSZE JEST SŁODKA" - rozdział 6

ROZDZIAŁ 6

 

Jęknęła głośno próbując otworzyć oczy. Jej ciało wyło z trudnego do zniesienia bólu. Oprawcy kopali ją wszędzie. Była pewna, że zostawili na jej skórze niejeden siny ślad. Odwróciła głowę wpatrując się w ziejący otwór bramy.

 - Ratunku… - usiłowała krzyknąć. – Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!

Jej głos był słaby i ledwie słyszalny, a jednak ktoś ją usłyszał. Młody chłopak z plecakiem przerzuconym przez ramię zatrzymał się nasłuchując.

 - Ratunku! – doszedł do niego rozpaczliwy krzyk. Wyjął komórkę z kieszeni i przyświecając nią sobie skierował się wprost do źródła tego rozpaczliwego krzyku. Wreszcie zobaczył kobietę. Leżała tuż przy kontenerach na śmieci. Przykucnął przy niej oświetlając jej twarz.

 - Rany boskie! Kto panią tak urządził?

 - Napadnięto mnie i okradziono – wyszeptała cicho. – Czy może pan zadzwonić po pogotowie? Jestem bardzo obolała.

Chłopak nawet się nie zastanawiał i natychmiast wybrał numer pogotowia i policji. Nie czekali długo. Najpierw pojawili się policjanci, a tuż po nich przez bramę wjechała karetka pogotowia. Chłopak opisał całą sytuację jaką zastał i potwierdził, że to on dzwonił po pomoc. Kiedy Ulę zapakowano na nosze podszedł jeszcze do niej.

 - Mam nadzieję, że złapią tych drani, a pani szybko dojdzie do zdrowia.

 - Dziękuję – uścisnęła mu dłoń. – Dziękuję, że usłyszałeś moje wołanie. Powiesz mi jak masz na imię?

 - Szymon Stec. Muszę już iść, bo rodzice będą się niepokoić. Wszystkiego dobrego.

 

Na izbie przyjęć zrobiono jej obdukcję całego ciała. Spisano jej dane. Po prześwietleniu zapytała lekarza, który się nią zajmował, czy mogłaby poinformować bliskich o tym, co się stało.

 - Ukradziono mi torebkę wraz z telefonem…

 - Proszę wziąć mój – medyk wyciągnął z kieszeni fartucha swój aparat – i powiadomić, kogo trzeba.

Wystukała numer Marka. Pamiętała go doskonale więc wybrała bez problemu. Ze zdziwieniem stwierdziła, że jest zajęty. Wybrała rysiowski numer. Odebrano natychmiast, a w słuchawce usłyszała głos taty.

 


 - Ula, gdzie ty jesteś? Marek odchodzi od zmysłów i wydzwania po szpitalach.

 - Napadnięto mnie, okradziono i pobito. Jestem w szpitalu na Banacha. Jeśli możesz zadzwoń do Marka i daj mu znać, bo ja nie mogę się do niego dodzwonić. Znajdzie mnie na izbie przyjęć. Muszę kończyć, bo dzwonię z pożyczonej komórki. Moją ukradziono. Zadzwońcie do Marka – rozłączyła się oddając telefon lekarzowi. – Bardzo dziękuję.

 - Opatrzymy panią teraz. Zszyjemy ten rozcięty łuk brwiowy i zrobimy jeszcze kilka badań. Na szczęście nie ma żadnych złamań i wstrząśnienia mózgu, choć te podbiegnięte krwią miejsca świadczą o tym, że dostała pani kilka silnych ciosów w głowę. Trzeba być prawdziwym zwyrodnialcem, żeby tak brutalnie pobić kobietę. No nic…, zabieram się do pracy. Najpierw podam znieczulenie.

 

Marek zaczynał wariować. Obdzwonił już sześć szpitali i nie dowiedział się niczego. Po raz siódmy miał wybierać numer do kolejnego, gdy na wyświetlaczu ukazało się nazwisko Cieplaka.

 - Co tam, panie Józefie? – zapytał zniechęcony.

 - Ula dzwoniła do ciebie, ale miałeś zajęty numer więc zadzwoniła do nas. Została napadnięta i pobita. Ukradziono jej torebkę, w której miała telefon. Jest na izbie przyjęć w szpitalu przy Banacha. Jeśli jesteś w stanie, jedź do niej. Ja już jestem spokojniejszy, bo wiem, że żyje, chociaż jest mocno poturbowana. Tobie na pewno powie więcej.

 - Dziękuję panie Józefie. Już do niej jadę. Trochę odetchnąłem. Dziękuję, że mnie pan poinformował.

Ubierał się pośpiesznie. Wyjął jeszcze z szuflady komody starą Nokię Uli i zasilacz. Na razie musi wystarczyć, a on przynajmniej będzie miał z nią kontakt. Jeszcze świeża piżama, szlafrok, czyste ręczniki i kapcie. Mydło, pasta i szczoteczka do zębów. – Niewykluczone, że zostawią ją na oddziale. Nie wiadomo w jakim jest stanie – pomyślał. – Jeśli zostanie, jutro dowiozę resztę.

Wsiadł do samochodu i uruchomił silnik. – Najszybciej będzie przez Koszykową – stwierdził, choć szpital położony był zaledwie trzy kilometry od Siennej. Po dziesięciu minutach już parkował przed izbą przyjęć. Biegiem dotarł do rejestracji, żeby zasięgnąć języka. Przedstawił się i zapytał o Ulę.

 - Przywieziono ją tu z godzinę temu. Została napadnięta i pobita.

 - Rzeczywiście mamy taką pacjentkę. Kim jest dla pana? Kimś z rodziny?

 - Jest moją narzeczoną, wkrótce żoną.

Pielęgniarka wstała od biurka i spojrzała na zdenerwowaną twarz Dobrzańskiego.

 - Zaprowadzę pana. Proszę za mną.

Niemal rozpłakał się, kiedy ją ujrzał. Leżała z zamkniętymi oczami, posiniaczona i opuchnięta. Przysiadł przy jej łóżku i ująwszy jej dłoń przycisnął do ust. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego, choć bardziej przypominało to grymas bólu.

 - Jesteś…

 - Nie rób mi tego nigdy więcej, Ula. Niemal oszalałem. Kiedy proponuję ci, że po ciebie przyjadę nie buntuj się i nie wymyślaj świetnych, autobusowych połączeń. Już nigdy się na to nie zgodzę. Widzisz ile nieszczęścia może się zdarzyć podczas krótkiej drogi na przystanek? Jak to się w ogóle stało?

 - Wciągnęli mnie do bramy. Było ich trzech zakapturzonych i w kominiarkach. Dwóch nie odzywało się w ogóle. Mówił tylko ten trzeci, ale jakoś dziwnie.

 - Dziwnie…?

 


 - Mówił, jakby nie był stąd, to znaczy z Polski. Brzmiał jak obcokrajowiec. Może pomyślisz, że mam paranoję, ale dałabym sobie głowę uciąć, że mówił z włoskim akcentem.

 - Już nic sobie nie pomyślę. Jeśli to sprawka Pauliny, odpowie za to, choć myślę, że ciężko będzie jej to udowodnić. Mówiłaś o tym policji?

 - Mówiłam, ale nic nie wspominałam o Paulinie. Jestem obolała  i nawet przy mówieniu odczuwam ból. To przez tę rozciętą wargę. Dostałam pięścią i aż dziw, że nie wybił mi zębów.

 - Nie mówił lekarz, czy zatrzymają cię na oddziale? Nie wyglądasz dobrze – powiedział z troską.

 - Na pewno zostanę. Czekają tylko aż ta kroplówka zejdzie.

 

Było dobrze po północy, gdy opuścił szpital. Był już o wiele spokojniejszy zwłaszcza po rozmowie z lekarzem, który zapewnił go, że Ula i tak miała wiele szczęścia.

 - Rany tylko tak okropnie wyglądają, ale nie są groźne. Za trzy, cztery tygodnie wszystko powinno się wygoić. Proszę myśleć pozytywnie. Równie dobrze mogła mieć połamane od kopniaków kości, czy odbite nerki, albo wstrząśnienie mózgu. Konsekwencje tego napadu mogłyby być daleko idące. Na szczęście nie jest tak źle.

Mimo to Marek był przytłoczony tą sytuacją i najchętniej wziąłby Uli ból na siebie. Rany i siniaki może nie były groźne, ale z pewnością bolesne, bo Ula krzywiła się przy każdym ruchu. Poza tym nie mógł przestać myśleć o tym, co mu powiedziała o całym zdarzeniu i o napastnikach. Z całą pewnością nie miała urojeń. Jeśli rozpoznała włoski akcent napastnika, to nie miał prawa jej nie wierzyć.

Zasnął dopiero nad ranem nie mogąc uspokoić galopady myśli. Koło ósmej zadzwonił do Olszańskiego prosząc go o zastępstwo przynajmniej na dwa dni i po krótce opowiadając o wydarzeniach zeszłego wieczoru.

 - Wprawdzie obiecałem Violetcie, że oddzwonię, ale było już bardzo późno i nie chciałem was budzić. Powiedz jej, co się wydarzyło i uczul, żeby na razie trzymała język za zębami. To ważne, bo wprawdzie mam pewne podejrzenia, ale na razie żadnych dowodów na ich potwierdzenie więc lepiej nie mówić nic.

 

Trójka mężczyzn podjechała pod dom Alexa i pośpiesznie wysiadła z samochodu kierując się do drzwi wejściowych. W środku czekała już na nich Paulina zgłodniała wieści. Jak tylko ujrzała całą trójkę rzuciła w ich kierunku. – I jak poszło, chłopcy?

 


Luiggi triumfalnie potrząsnął torebką.

 - Poszło zgodnie z planem. Dostała małe lanie, ale muszę przyznać, że jest odważna. Za żadne skarby nie chciała podać pinu do karty. Wolała śmierć niż powiedzieć cokolwiek. W torebce są tylko dokumenty i komórka, a w reklamówce jakieś zakupy, które zrobiła. Jutro pewnie dowiesz się reszty w firmie.

 - Dziękuję wam. Dobrze się spisaliście. Na stole w kuchni macie kolację. Dopiero ją przywieziono i pewnie jest jeszcze ciepła.

Kiedy zniknęli jej z oczu zaczęła przetrząsać torebkę Uli. Faktycznie niewiele w niej było. Sięgnęła do szuflady komody wyciągając z niej nożyczki. Z mściwą satysfakcją pocięła w drobny mak kartę do bankomatu, dowód osobisty i prawo jazdy. Torebkę wraz z pozostałą zawartością wrzuciła do szuflady. Zajrzała do reklamówki i aż zaświeciły jej się oczy na widok pięknego szala firmy włoskiej Dolce&Gabbana. - Musiała wydać za niego majątek – mruknęła. – To z najnowszej kolekcji… Tego na pewno nie wyrzucę. Zbyt cenne.

 

Następnego dnia pojawiła się w firmie punktualnie i wprost z windy udała się do Olszańskiego. Dzisiaj miała odebrać swoją umowę. Ona już czekała na nią. Olszański wskazał jej miejsce, gdzie miała się podpisać. Zrobiła to z szerokim uśmiechem pytając jednocześnie o Marka.

 - Marka nie będzie przez co najmniej dwa dni.

 - Dlaczego? Coś się stało?

 - A dlaczego miałoby się stać? Ma pilne sprawy do załatwienia.

 - No tak, rozumiem… Tylko nie ustaliliśmy, gdzie będę siedzieć.

 - Konferencyjna jest pusta. Pamiętam, że lubiłaś tam pracować. Jest do twojej dyspozycji. Zajrzyj do Pshemko. On pokaże ci najnowsze projekty i opowie o dodatkach.

Wyszła z kadr z uśmiechem błąkającym się na ustach. Skoro Marek wziął aż dwa dni wolnego, to oznacza, że z panną Cieplak nie jest wesoło. Bez niej w firmie będzie miała większe pole manewru. Kontakt z Pshemko był ważny i nie omieszka go odnowić. Znów będzie mu prawić komplementy i będzie dla niego słodka jak miód, a wszystko po to, by pokrzyżować mu plany. On też nie był dla niej miły przed wyjazdem do Milano. Zarzucił jej kłamstwo i nielojalność. Takich rzeczy się nie wybacza, ale pielęgnuje w pamięci.