Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 21 lipca 2016

"ODCZAROWAĆ LOS" - rozdział 1

ODCZAROWAĆ LOS


ROZDZIAŁ 1


Uciekła. Najzwyczajniej w świecie uciekła zabierając ze sobą sześcioletnią Lusię, swoją młodszą siostrę. Miała po dziurki w nosie takiego życia. Życia w ciągłym strachu. Alkoholizm jej rodziców zrujnował wszystko. Odkąd pamięta, to nigdy nie był normalny dom. Stara kamienica na obrzeżach Szopienic, dzielnicy Katowic była wylęgarnią takiej patologii jak jej rodzice, którzy sami nigdy nie mieli dobrych wzorców do naśladowania.
Od kiedy tylko zaczęła coś z tego rozumieć wiedziała, że musi sama o siebie zadbać. Nigdy nie mogła liczyć na troskę matki, czy życzliwość ojca. Oni zachowywali się tak, jakby ona nie istniała. Wystarczało im własne towarzystwo i kilka półlitrowych butelek wódki każdego dnia. Nie pracowali, a raczej najmowali się dorywczo do jakichś prac. Ojciec kradł węgiel z wagonów. Miał blisko, bo dom położony był tuż przy nasypie kolejowym. Tu pociągi zawsze zwalniały lub stawały na kilkanaście minut. Nocą łatwo było otworzyć węglarkę i wysypać z niej nawet tonę, lub dwie na tory i pośpiesznie zebrać to wszystko do parcianych worków. Chętnych było wielu, a zyskiem ze sprzedaży dzielili się sprawiedliwie. Tylko wtedy była w domu prawdziwa uczta. Było mnóstwo jedzenia i jeszcze więcej alkoholu. Nagle przez dom przewijał się tłum gości, takich samych lumpów jak jej rodzice. To też był jedyny czas, gdy przypominano sobie o jej istnieniu i kupowano jej różne rzeczy. Głównie ubrania, lub książki do szkoły.
Szkołę lubiła. Tam miała przynajmniej spokój. Nikt na nią nie krzyczał, nikt nie wysługiwał się nią i nie szarpał. Tam mogła zjeść jeden ciepły posiłek dziennie w szkolnej stołówce. To dzięki kucharce, która litowała się nad jej losem. Nie przytyła na tych obiadach. Zawsze była chuda. Za chuda, bo wciąż niedożywiona.
Panie z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej pojawiały się w domu sporadycznie. Nic dziwnego, bo wizyta w tej kamienicy nie należała do przyjemnych.



Pisały więc te swoje raporty wymyślając rzeczy wzięte z sufitu, oderwane od rzeczywistości i nie mające z nią nic wspólnego. Czasami przyznawały jakieś zapomogi, ale to były niewielkie kwoty i szybko szły na tak zwany przelew, czyli na alkohol.
Kiedy miała dwanaście lat w domu pojawiła się Lusia. Nie było do końca pewne, czy to dziecko jest ojca, a raczej dość wysoce prawdopodobne, że nie jest. Matka puszczała się od czasu do czasu za pieniądze i Lusia była najpewniej konsekwencją jakiejś upojnej nocy z miejscowym lumpem.
Ona od razu pokochała to dziecko. Było przecież jej małą siostrzyczką. Matka ani myślała zajmować się nią cedując cały ciężar wychowania i opieki na starszą córkę. Niezależnie od wszystkiego dziecko zdradzało objawy niedożywienia i wiecznego zaniedbania, choć ona bardzo się starała. Kilka razy wyżebrała z opieki mleko w proszku dla niemowląt, jakieś odżywki i bony na pampersy.
Ta ciągła szarpanina z życiem dała jej mocno w kość i zmieniła ją. Wcześnie musiała dorosnąć. Kiedy Lusia skończyła trzy lata, a sytuacja w domu tylko się pogarszała, ona zrozumiała, że jedynym ratunkiem dla nich jest ucieczka z tego miejsca. Miała świadomość, że jest niepełnoletnia, ale wiedziała też, że powinna do tej ucieczki solidnie się przygotować. Plan zakładał uzbieranie jakichś pieniędzy, żeby w chwili, gdy osiągnie pełnoletność spakować rzeczy swoje i siostry i zwyczajnie nawiać. Nie mogła tego zrobić wcześniej, bo po pierwsze Luśka była jeszcze za mała, a po drugie na pewno złapaliby je wcześniej, czy później i odstawili do jakiejś izby dziecka. Tego bała się najbardziej i tego chciała uniknąć.
Przez trzy lata gromadziła środki na tę wielką ucieczkę i była w tym niezwykle konsekwentna. Jej instynkt przetrwania mocno się wyostrzył i sprawił, że pozbyła się skrupułów. Po każdej libacji alkoholowej, gdy towarzystwo upojone wódą spało w najlepsze, ona przetrząsała ich kieszenie wyjmując z nich drobniaki a czasem i grubsze pieniądze. Część z nich przeznaczała na jedzenie dla siebie i siostry, a resztę skrzętnie chowała w kasetce ukrytej w najciemniejszym kącie piwnicy. Z czasem doszedł do tego mały namiot, śpiwór i karimata. Te rzeczy mogły się przydać. 

Luśka rosła. Teraz popołudniami, kiedy nie była zbyt obciążona nauką, zabierała małą i chodziły zbierać puszki i złom. Dochód z tego był niewielki, ale zawsze jakiś. Makulaturą też nie gardziła. Zorganizowała sobie stary wózek, na którym przewoziła te wszystkie uzbierane „skarby” do składnicy.
Ten rok był rokiem przełomowym. Przede wszystkim kończyła szkołę średnią i musiała zdać maturę. Zawsze była ambitna i choć liceum gastronomiczne być może nie było szczytem jej marzeń, to cieszyła się, że mimo obiektywnych trudności uda jej się je skończyć. Warunków do nauki w domu nie miała, ale na świecie była już wiosna, więc zabierała podręczniki i wraz z Lusią szła do parku. Tam na ławce rozkładała wszystko i wkuwała, a mała spędzała czas w piaskownicy lub na huśtawkach.
 - Ludka! Ludka! – usłyszała krzyk siostry. Podniosła głowę znad książki. Mała zeskoczyła z huśtawki i podbiegła do niej. – Wzięłaś mi lizaki?
 - Wzięłam – sięgnęła do torby wyciągając z niej słodkości. Nie były to typowe lizaki. Robiła je sama rozpuszczając w rondelku cukier, który karmelizował się i w takiej postaci wlewała go do prowizorycznych foremek, w które wkładała plastikowe patyczki i tak zastygał. Mała uwielbiała to. – Proszę – odwinęła jeden z celofanu i podała siostrze. – Idź, pobaw się jeszcze trochę. Za godzinę wracamy.


 - Ludmiła Szulc – usłyszała swoje nazwisko i ruszyła w stronę podium, na którym rozdawano świadectwa maturalne. Dyrektor uśmiechnął się do niej i uścisnął jej dłoń.
 - Gratuluję Ludka. Możesz być z siebie dumna. Wykonałaś kawał dobrej roboty. Nie powinnaś poprzestać na tym. Jesteś bardzo zdolna, powinnaś zdawać na studia.
Podziękowała mu. Wiedziała, że studia są tylko jej marzeniem, które nigdy się nie spełni. Teraz musiała zrealizować swój plan i wyrwać się z tej zgnilizny, w której żyła przez tyle lat. Miesiąc wcześniej odebrała swój dowód osobisty. Jeszcze tylko spakuje resztę rzeczy i wreszcie będzie wolna.
Wyszła z budynku szkoły z sercem lekkim jak piórko. Pożegnawszy się jeszcze z koleżankami i kolegami ruszyła wolno w stronę domu. Na schodach przed wejściem do klatki zobaczyła zapłakaną Luśkę.
 - A co ty tu robisz? Co się stało?
 - Mama wyrzuciła mnie z domu – chlipnęła. – Znowu piją.
Dopiero teraz dotarły do niej odgłosy dobrej zabawy. Zadarła do góry głowę. Okno w kuchni było otwarte na oścież i dlatego było tak dobrze słychać.
 - Chodź – wyciągnęła rękę do małej. – Pójdziemy na obiad. Nic tu po nas.
Luśka wytarła mokre policzki i uśmiechnęła się do siostry.
 - Kupisz mi naleśniki?
 - Kupię co tylko będziesz chciała. Chodźmy.
Pobliski bar mleczny nie oferował żadnych wyszukanych potraw, ale miał jedną wielką zaletę, był tani. Zamówiły sobie po talerzu pomidorowej zupy i po porcji naleśników z serem. Najadły się. Zadowolona Luśka ciągnęła do parku. Tam właśnie poszły. Musiały przeczekać do momentu, aż towarzystwo będzie miało dosyć i upojone alkoholem zaśnie.
Wróciły do domu koło dziewiętnastej. Weszły cicho do mieszkania. W pokoju paliło się światło, ale tak jak przewidywała Ludka wszyscy spali. Rozpoznała kilku osiedlowych łachmytów i dwie kobiety wątpliwej reputacji. Wszędzie walały się butelki po wódce i po piwie, a na stole kawałki chleba, kiszone górki, śledzie i jakaś kiełbasa. Postanowiła działać. Zaprowadziła Luśkę do pokoju i kazała po cichu spakować do reklamówki wszystkie jej rzeczy.
 - Tego, co już stare i schodzone, nie zabieraj. Uciekamy stąd i nigdy już tu nie wrócimy. Spakuj tylko najpotrzebniejsze rzeczy – wyszeptała – i spróbuj to zrobić jak najciszej, dobrze? – Mała kiwnęła głową na znak zgody. Ludka zostawiła ją i przeszła do kuchni. Zabrała z szuflady foliowe worki, w które zapakowała resztki chleba, kiełbasę i ogórki. Nie omieszkała też przeszukać kieszenie biesiadników. Zdziwiła się, ale też i ucieszyła, bo tym razem obłowiła się zupełnie nieźle. Było tego coś około dwóch tysięcy. – Na szczęście dla mnie nie zdążyli przepić wszystkiego – pomyślała. Na papierze śniadaniowym napisała na prędce kilka słów.

Wyjeżdżam z tego piekła i zabieram ze sobą Lusię. Mam po dziurki w nosie waszego pijaństwa i tej całej patologii. Nie szukajcie nas. Dla nas przestajecie istnieć. Możecie nawet zachlać się na śmierć. Nas to już nic nie obchodzi. Ludka.

Wróciła do siostry i pomogła skończyć jej się pakować. Sama też zabrała kilka swoich rzeczy, a przede wszystkim dokumenty, które zgromadziła już wcześniej. Świadectwa szkolne i świadectwa urodzenia ich obu. Z szuflady wyciągnęła klucz od piwnicy i jak najciszej wyszły z domu. W piwnicy wpakowała wszystkie rzeczy do plecaka. Zabrała namiot, śpiwór i karimatę. Opróżniła kasetkę z pieniędzy. Przez te trzy lata udało się jej zebrać całkiem niezłą sumkę. Z dzisiejszymi miała trochę ponad dwadzieścia tysięcy. To musiało wystarczyć na start. Nie miała pojęcia dokąd pojadą. Tu zdawała się na ślepy los. Wiedziała tylko, że szybko musi znaleźć jakieś mieszkanie i przede wszystkim pracę, bo Luśka od września musi iść do szkoły, a co za tym idzie powinna mieć odpowiednie warunki do nauki. Na wszystko miała dwa miesiące i wierzyła, że ten czas pozwoli im stanąć na nogi. Zwinęła pieniądze w rulon i wsadziła je do biustonosza. Tu były bezpieczne. Zostawiła tylko tyle, żeby opłacić podróż.
Opuściły dom nie oglądając się za siebie. Musiały dojechać do Katowic na dworzec. Tam stanęły przed tablicą świetlną, na której ukazywały się odjazdy pociągów. Za pół godziny jeden z nich odjeżdżał do Gdańska. Pomyślała, że to dobry wybór, bo to drugi koniec Polski i nikt nie będzie ich tam szukał. W kasie wykupiła dwa bilety w drugiej klasie w tym jeden z trzydziestosiedmioprocentową zniżką przysługującą Lusi.
 - Proszę pamiętać, że w razie kontroli biletów konduktor zażąda albo książeczki zdrowia dziecka, albo aktu urodzenia – poinformowała ją kasjerka.
 - Mam obydwa dokumenty. Bardzo pani dziękuję – schowała wydruki do torebki i chwyciwszy za rękę siostrę ruszyła na peron. Tam w kiosku kupiła jeszcze soki na drogę podejrzewając słusznie, że małej może się zachcieć pić, bo przed sobą miały około dziesięciu godzin jazdy. Wkrótce podstawiono pociąg. Odnalazły swój wagon i zajęły w nim miejsca. Lusia była senna. Ludka przytuliła ją do swojego boku.
 - Pośpij trochę – powiedziała cicho. – Dużo wrażeń miałaś dzisiaj.
 - A my na pewno już tu nie wrócimy? – zapytała mała sennie.
 - Nigdy. Znajdziemy sobie lepsze miejsce do życia. Bądź spokojna. Już nikt nigdy cię nie skrzywdzi – odpowiedziała Ludka z wielką pewnością siebie.

Obudziło ją potrząsanie za ramię. Otworzyła oczy rejestrując, że za oknem jest już nowy dzień. Półprzytomnie spojrzała na mężczyznę w kolejowym mundurze.
 - Proszę się ocknąć, chciałbym zobaczyć pani bilet i tej małej. Ile ma lat?
 - Ma sześć lat. Zaraz pokażę jej książeczkę zdrowia, a tu nasze bilety, bardzo proszę. Gdzie jesteśmy? Daleko jeszcze do Gdańska?
 - Już bardzo blisko. Za chwilę będziemy w Pruszczu Gdańskim, a stamtąd to jakieś dwadzieścia minut. Dziękuję – podał jej bilety. – Mam nadzieję, że miała pani przyjemną podróż. Powodzenia – pożegnał się. Dopiero po jego wyjściu rozejrzała się po przedziale. Był pusty, podobnie jak korytarz. Przespała całą noc. Sięgnęła do biustonosza sprawdzając, czy pieniądze są na miejscu. Były. Na szczęście. Obudziła Lusię mówiąc jej, że musi skorzystać z toalety. Mała też chciała pójść. Ludka zabrała torebkę z dokumentami zostawiając plecak. W toalecie warunki były okropne. Nie było wody i nawet nie mogły się umyć. Postanowiła, że zrobią to jak tylko wysiądą z pociągu. Dwadzieścia pięć minut później stanęły na peronie gdańskiego dworca.



Joachim Szulc przetarł oczy i poczuł suchość w gardle. Usiadł na wersalce skrobiąc się intensywnie po zmierzwionych włosach i sięgnął po niedopitą butelkę wódki. Pociągnął spory łyk i głośno czknął. Poczuł, że fizjologia go wzywa. Chwiejnym krokiem ruszył w kierunku ubikacji. Nie udało się jednak i strugi moczu zalały mu spodnie.
 - Osz kurwa… - zaklął. Nie przejął się jednak tym zbytnio. Zawrócił i wszedł do kuchni. Miał kaca giganta. Zebrał ze stołu jakiś brudny kubek i napełnił go wodą z kranu. Wypił duszkiem całą zawartość. Zauważył kartkę na stole i zaczął czytać.
 - Co ta głupia dziwka zrobiła? Nawiała? Niech to szlag! Karina! Karina! Obudź się babo! Zobacz, co wymyśliła twoja córka!
Kobieta zwlokła się z kanapy i wolno podeszła do męża odbierając z jego ręki kartkę. Przebiegła wzrokiem po tekście.
 - A to dopiero… Co się przejmujesz. Dorosła jest, niech robi co chce. Przynajmniej kłopot z głowy, a nawet dwa kłopoty – roześmiała się chrapliwie. – Nie masz jakiegoś piwa? Suszy mnie.
 - Nie mam. Napij się herbatki – odpowiedział jej ironicznie. Skrzywiła się na taką propozycję i poczłapała z powrotem do pokoju.

6 komentarzy:

  1. Witaj Małgosiu,
    jak czytałam ten rozdział, to miałam ciarki na skórze:( pomimo tego, że zdaję sobie sprawę, iż takich rodzin "patologicznych" jest wokół nas dość sporo i to niezależnie od tego czy dotyczy do wielkich miast czy też malał wiosek. Niemniej jednak, to przerażające jak takie rodziny żyją:( Nie pojmuję i chyba nigdy nie zrozumiem tego co kieruje takimi ludźmi? Dlaczego wydaje im się, że jedynym sposobem na życie jest zapijanie się w trupa? Czemu nie pozwalają sobie pomóc? Z drugiej strony dlaczego jest taka niemoc w szkole, opiece społecznej, w sąsiadach? Większość udaje, że coś tam robi aby pomóc, a rzeczywistość jest zupełnie inna. Po co takim rodzinom dzieci skoro zupełnie o nie nie dbają? Zadziwiające jest to, że wbrew wszystkiemu takie dzieci prawie nie chorują i potrafią od małego radzić sobie w życiu. Niestety zazwyczaj jak dorosną powielają błędy swoich rodziców, dziadków itp. i też zaczynają pić, narkotyzować się, kraść. I w ten sposób kółko się zamyka. Na szczęście wśród tych dzieci są też osoby, które mają ogromne samozaparcie i pomimo niesprzyjających warunków potrafią wyrwać się z tego zaklętego kręgu. Taką silną osobą jest Twoja Ludka. Do tego potrafi jeszcze myśleć o swojej siostrzyczce. Podjęcie decyzji o ucieczce z domu w nieznane w jej wieku i w dodatku z malutką Lusią wymagało od niej niezwykłej odwagi i ogromnej determinacji. Sama jest bardzo młoda i niedoświadczona, sam zapewne chciałaby żeby ktoś się nią zaopiekował, a tutaj musi być dorosła. Dobrze, że ma dobry zawód, fajnie, że lubi się uczyć. Być może dzięki temu nie będzie miała większych problemów ze znalezieniem pracy. Bardzo ciężka droga przed dziewczynami. Szczególnie początek może być trudny. Muszą przecież gdzieś mieszkać a później z czegoś żyć. Podziwiam silną wolę i odwagę Ludki. Wspaniale, że robi wszystko aby wyrwać siebie i siostrę z tej zgnilizny. Mam nadzieję, że uda im się rzeczywiście odczarować swój los:) Może na rodziców też z biegiem czasu przyjdzie opamiętanie. To straszne, że jedyną reakcją mamy na ich ucieczkę jest radość, że mają kłopot z głowy:( Z zainteresowaniem będę śledziła losy Ludki i Lusi. Mam nadzieję, że już więcej nie będziesz im fundowała takich traumatycznych przeżyć. Jak zwykle super się czytało:) Serdecznie pozdrawiam i przesyłam moc uścisków:)
    Gaja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gaju
      Ta smutna rzeczywistość biednych dzieci z patologicznych rodzin nadal funkcjonuje. Mam możliwość obserwować to na co dzień, bo pracuję w tej dzielnicy Katowic. Idąc rano do pracy mijam takie lumpiarstwo, że głowa boli. Skacowane już o bladym świcie, wystające pod monopolowym i zaczepiające dzieci idące do szkoły, żeby wyłudzić od nich dziesięć, czy dwadzieścia groszy, bo brakuje takiemu do flaszki. Obrzydliwe. Najgorsze, że wśród tych pijaków nie brakuje kobiet, zniszczonych przez alkohol, pozbawionych uzębienia z tłustymi strąkami brudnych włosów. No i w tym wszystkim te dzieci. W dzielnicy jest mało zieleni i praktycznie nie mają te dzieciaki miejsca do zabawy. Rozkładają jakieś brudne koce wprost na chodniku, że trudno je ominąć i bawią się wysłużonymi, brudnymi lalkami Barbie. Smutny to widok i bardzo przygnębiający.
      Kradzież węgla jest nagminna, a SOK-iści mają przyzwolenie nawet do tego, żeby strzelać do złodziei. Nawet niedawno postrzelono faceta, ale przeżył. Skąd te dzieciaki mają czerpać dobre wzorce? Wyrastają niejako na wierne klony swoich rodziców. Rodzice Ludki też tak dorastali, bo z kolei ich rodzice też za kołnierz nie wylewali.
      To prawdziwa plaga dla władz miasta i chyba nikt tak do końca nie ma pomysłu jak z nią walczyć.
      Ludka musiała szybko dorosnąć i teraz podejmuje dojrzałe i przemyślane decyzje. Przede wszystkim chroni małą Lusię i pragnie dla niej domu jakiego one obie nigdy nie miały. Czy jej się uda, to w następnym rozdziale.
      Bardzo Ci dziękuję za wpis. Jak zwykle niezawodna i pierwsza.
      Pozdrawiam Cię najserdeczniej i życzę dużo wypoczynku w ten weekend. :)

      Usuń
  2. Szczęście w nieszczęściu, że Ludka nie była zmuszana do żebrania,pracy albo co gorsze rodzice jej nie sprzedali jakiemuś facetowi i nie zmuszali do tego żeby zarabiała ciałem. I o tym się niestety i słyszy. Nie wiem też czy nie byłoby im lepiej w Izbie dziecka i w Domu dziecka.Zawsze mogliby liczyć na spokój, rodzinę zastępczą i lepszy start.
    Moje doświadczenia z pobytu na Śląsku, a jestem tam przynajmniej raz w roku, są o wiele lepsze niż te opisane. Może, dlatego że familoki mi nie po drodze i tylko przejeżdżam przez takie dzielnice a rodzina mieszka w zwykłych blokach i uczciwie zarabia na życie. Ale z lokalnych gazet wiem, że tak jest.
    Pozdrawiam miło i gratuluję kolejnych wejść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. RanczUla
      Każda z tych możliwości, które wymieniłaś jest potencjalnie tematem na jakąś historię. Przy okazji tak bardzo patologicznego alkoholizmu mogą przydarzyć się wszystkie te rzeczy w dużej kumulacji. Może należałoby powiedzieć, że Ludka i tak miała szczęście, bo cierpiała wyłącznie biedę i była zmuszona oglądać swoich zapijaczonych wciąż rodzicieli. Dla dziecka to trauma, a ona dorastała w takich klimatach i hartowała się. Tak do końca nie wiadomo, czy było by im lepiej w domu dziecka. Miałyby zapewne spokojniejsze sny i ciepłe posiłki, ale gdzie w tym wszystkim jakaś prywatność? Ludka pragnęła ciepłego i bezpiecznego domu dla siebie i siostry. To był główny cel, który jej przyświecał. Dom dziecka, czy rodzina zastępcza nie mieściły się w jego ramach, bo Ludka bardzo wcześnie stała się osobą samodzielną i odpowiedzialną. Musiała mieć coś wyłącznie swojego. Stąd ta determinacja i ucieczka z nadzieją na lepsze życie.
      Bardzo dziękuję Ci za komentarz i gratulacje. Pozdrawiam najserdeczniej. :)

      Usuń
  3. Nowo historia i kolejny trudny temat. Mianowicie dziewczyny żyją w patologicznej rodzinie gdzie alkohol leje się strumieniami są zmuszone oglądać rodziców ,którzy są na samym dnie. Zostało im odebrane dzieciństwo i nie tylko. Nie wiem czy w nowym miejscu się odnajdą. Jak będzie wyglądać ich dalsze życie .Ucieczka to pierwszy krok aby odciąć się od tego nędznego życia i zacząć nowe. Takie dzieciństwo odcięło napewno piętno na tej starszej. A tych ,,rodziców''czeka pewnie marny koniec.Te dzieci nie zaznały miłości nie miał ich kto nauczyć wielu rzeczy ,a mimo to Ludka jest odpowiedzialna i dojrzała. Nie powiedziały ,że w domu dziecka mieli by lepiej faktycznie nie oglądali by tych scen ,ale . . .A rodziną zastępczą to też różnie bywa. Dobrze ,że Ludka nie ma sponsora ,nigdy nie była narkomanką , ,prostytutką ani pijaczką.A na życie chce zarabiać uczciwie.Obie są odważne i maja cel i mam nadzieję ,że im się uda go osiągnąć ,że będą mieli co jeść i gdzie mieszkać. Pozdrawiam ciepło. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie dzieciństwo odcisnęło piętno na obu dziewczynach. Ludka jest dorosła i za wszelką cenę chce stworzyć normalny dom dla młodszej siostry. One nigdy nie były kochane przez swoich rodziców i traktowane bardzo źle, bo wódka była najważniejsza. Ludka zrozumiała to bardzo wcześnie i to dlatego będzie chciała zapewnić siostrze takie warunki, w których zapomni o tej okropnej przeszłości.
      Dzięki za wpis. Zapraszam na jutrzejszą część. Serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń