Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 28 lipca 2016

"ODCZAROWAĆ LOS" - rozdział 2

ROZDZIAŁ 2


Ludka rozejrzała się dokoła i zlokalizowała wyjście z peronu. Zarzuciła plecak na ramię i podała Lusi dłoń.
 - Chodź. Znajdziemy jakieś toalety i obmyjemy się trochę. Potem pójdziemy na śniadanie i może przejrzymy parę ogłoszeń. Byłoby dobrze, gdybyśmy znalazły niedrogie lokum do spania.
Umyte i uczesane wyszły z budynku dworca. W pobliskim kiosku Ludka zaopatrzyła się w plan miasta, kilka lokalnych gazet z ogłoszeniami i kartę telefoniczną. Nie chciała za bardzo błądzić. I tak pewnie nie obędzie się bez pytania ludzi o drogę. W małym bistro zamówiły po porcji jajecznicy i po kubku kakao. Najedzone przysiadły na jednej z ławek. Ludka zaczęła przeglądać gazety. Wynotowała kilka adresów i numery telefonów. Adresy zaznaczyła na mapie, żeby zorientować się jak daleko są od miejsca, w którym siedziały. W końcu ruszyły się, żeby znaleźć budkę telefoniczną. Na szczęście nie musiały długo szukać. Ludka zaczęła dzwonić, ale z każdym telefonem nadzieja zaczęła w niej umierać. Ceny były jak z kosmosu. Wiedziała na ile może sobie pozwolić, ale to, co proponowano, przerastało jej możliwości. Został jej ostatni adres. Długo nikt nie odbierał, ale w końcu po drugiej stronie kabla odezwał się głos należący do jakiejś starszej kobiety.
 - Dzień dobry pani. Nazywam się Ludmiła Szulc i dzwonię w sprawie ogłoszenia, czy jest jeszcze aktualne?
 - Jak najbardziej.
 - Czy mogłaby mi pani powiedzieć jaki jest koszt wynajęcia tej kawalerki?
 - Niedrogo. Sześćset złotych miesięcznie, ale media płaci pani. Mieszkanie jest małe i w starym budownictwie. Wymaga też trochę remontu. Jeśli się pani zdecyduje wykonać go we własnym zakresie, to mogę zejść z ceny o sto złotych.
 - To wspaniale. Ja jestem zdecydowana. A czy mogłabym obejrzeć mieszkanie już teraz? To znaczy, powiedzmy za godzinę, bo muszę tam jeszcze dotrzeć.
 - Proszę przyjść. Ja mieszkam w tej samej kamienicy na parterze pod dwójką i jestem w domu.
 - Bardzo pani dziękuję. Do zobaczenia w takim razie - odłożyła z ulgą słuchawkę i spojrzała na Lusię. – No maleńka, chyba udało nam się. Spojrzę jeszcze na mapę, żeby wiedzieć jak dojść do ulicy Ogarna czterdzieści pięć. Dziwna nazwa – zlokalizowała ulicę i pomyślała, że to jednak kawałek drogi. – Ruszamy. Nie ma na co czekać.
Okazało się, że ulica mieści się na starym mieście. Trochę kluczyły po uliczkach wąskich, ale urokliwych. W końcu jednak dotarły na miejsce i odnalazły kamienicę z numerem czterdziestym piątym.



Ludka zauważyła, że obok wejścia do kamienicy jest drugie z witryną sklepową, ale zamiast szyby otwór okienny zabity był wielką, paździerzową płytą, a u drzwi wejściowych wisiała solidna kłódka. Przyszło jej na myśl, że mogłaby otworzyć tu jakąś działalność. Ciekawe, czy sklep należał również do właścicielki kamienicy. Koniecznie musi ją o to zapytać.
Weszły do mrocznej sieni i kiedy oczy oswoiły się już z mrokiem, Ludka zapukała do pomalowanych brązowym lakierem drzwi. Usłyszała przekręcany w zamku klucz i szczęk zasuwy. Po chwili ukazała się w drzwiach starsza kobieta opatulona chustą.
 - Dzień dobry pani. To ja dzwoniłam w sprawie mieszkania. Ludmiła Szulc, – wyciągnęła do kobiety dłoń – a to Alicja Szulc, moja młodsza siostra. – Kobieta odwzajemniła uścisk.
 - Barbara Karska. Myślałam, że jesteś starsza. Ile masz lat?
 - Osiemnaście. Tu jest mój dowód – wyciągnęła dokument.
 - A wasi rodzice?
 - Nie żyją. Jesteśmy same. Możemy zobaczyć mieszkanie?
 - Oczywiście. Wezmę tylko klucz – sięgnęła za siebie. – Chodźmy. To na ostatnim piętrze. Jesteście młode, więc nie będziecie miały problemu, żeby wdrapać się na górę. Ja mam chore nogi i jest mi trudniej.
Dotarły na miejsce. Na górze były tylko jedne drzwi, które otworzyła na oścież Karska.
 - Proszę. Jak widzicie nie ma tu luksusów. Mała kuchnia i pokój. Oczywiście jeśli chcecie, możecie wstawić własne meble, ja nie mam nic przeciwko temu. Te są już wysłużone. Mieszkanie wymaga odmalowania, ale poza tym wszystkie urządzenia są na chodzie. Tu jest łazienka z ubikacją. Nie ma wanny, ale jest wygodny prysznic. Piec gazowy jest sprawny, ten w kuchni także. To jak, decydujecie się?
 - Decydujemy. Chciałabym na razie wynająć na trzy miesiące i zapłacę pani z góry. Myślę jednak, że na pewno przedłużymy umowę. Podoba nam się tutaj a mieszkanko wyremontujemy w miarę swoich skromnych możliwości. Proszę mi jeszcze powiedzieć… Ten sklepik na parterze należy również do pani?
 - Tak, choć od dawna sklepem już nie jest. Prowadziłam tam kiedyś małą pasmanterię, ale od lat jest zamknięty na cztery spusty. Zaczęłam chorować i nie mam już siły na prowadzenie interesu. A co, chciałabyś go wynająć?
 - Myślałam o tym. Niestety nie mogłabym pani teraz zapłacić za wynajem, bo pewnie musiałabym trochę zainwestować, ale mogłybyśmy się umówić tak, że jak już interes się rozkręci, to będziemy się dzieliły zyskiem po połowie. W ten sposób płaciłabym pani za czynsz.
 - A jaki rodzaj działalności chciałabyś prowadzić?
 - Co pani powie na małą pierogarnię? Z lepieniem pierogów radzę sobie całkiem nieźle i to mogłoby się udać. – Karska uśmiechnęła się.
 - To bardzo dobra propozycja i chętnie na nią przystanę. Jeśli chcesz, pokaże ci ten sklep. Tam też przydałby się remont.
Ludka uśmiechnęła się szeroko. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście.
 - Jestem bardzo ciekawa. Zejdźmy zatem na dół.
Pomieszczenia były dwa. Jedno z długą ladą, a drugie będące pewnie niegdyś zapleczem magazynowym. Było brudno, ale przecież to normalne, gdy pomieszczenie stoi nieużywane przez lata.
 - Wygląda wspaniale. Mogłabym wstawić tu ze trzy małe stoliczki, żeby ludzie mogli spokojnie zjeść. Dam radę. Nie boję się pracy i mam nadzieję, że szybko uda mi się załatwić wszystkie zezwolenia. Mam jeszcze pytanie. Już ostatnie na dzisiaj. Czy jest tu gdzieś w pobliżu jakaś szkoła podstawowa? Lusia od września idzie do pierwszej klasy i chciałabym ją już zapisać.
 - Szkoła jest bardzo blisko, przy końcu ulicy. Nawet nie musi przez nią przechodzić. Pod tym względem ma bezpieczną drogę.
 - Wspaniale – kolejny raz twarz Ludki rozpromieniła się w szerokim uśmiechu. – W takim razie my pójdziemy się rozpakować i powoli zaczniemy ogarniać mieszkanie. Jutro pochodzimy trochę po mieście, żeby je lepiej poznać i zrobimy sobie jakieś zakupy. Może pani będzie coś potrzebować, to proszę dać znać. Ja chętnie kupię.

Przez pierwsze dni miała trochę latania po urzędach. Przede wszystkim musiała zameldować siebie i siostrę, wypełnić miliony formularzy niezbędnych do założenia działalności i zapisać Lusię do szkoły. Faktycznie była bardzo blisko. W sekretariacie wypytywano ją o rodziców, ale zełgała, że oboje wyjechali za granicę do pracy a ona jest jedynym opiekunem siostry. Na szczęście przyjęto takie tłumaczenie i nie żądano od niej dokumentu sądowego potwierdzającego opiekę nad małoletnią.
Powoli też szykowała się do remontu. Postanowiła, że zrobi w miarę możliwości jak najwięcej sama, a jeśli nie poradzi sobie, to wtedy wezwie fachowca. Zaopatrzyła się w farby i pędzle, w gips i szpachlę, bo trzeba było załatać trochę dziur w ścianach i oczywiście w mnóstwo środków czystości. Potrzeby były spore, bo właściwie musiała zaczynać od zera. Trochę grosza poszło na firanki, pościel i naczynia kuchenne. Zainwestowała też w nowy gumolit i do mieszkania i do pierogarni. Przez cały tydzień szarpała się ze ścianami i kładzeniem podłóg w obu lokalach. Jedyne przerwy jakie robiła to te na przygotowanie posiłku dla siebie i małej. Mieszkanko robiło się coraz bardziej przytulne. Na razie postanowiła nie kupować nowych mebli. Kupiła jedynie materiał obiciowy w rdzawym kolorze i postanowiła sama zabawić się w tapicera. – To nie może być takie trudne – myślała. Pewnego dnia skorzystała z kawiarenki internetowej i wynotowała na ten temat wszystko, o czym powinna wiedzieć. Łatwo nie było, ale uparła się i wkrótce wersalka i dwa niewielkie foteliki przeszły gruntowny lifting. Okna lśniły od czystości przystrojone w nowe firanki a w całym mieszkaniu pachniało świeżością. Któregoś dnia zeszła na parter do Karskiej i zaprosiła ją na kawę i ciasto własnej roboty.
 - Musimy uczcić to moje małe zwycięstwo pani Basiu. Serdecznie panią zapraszam.
Karska z podziwem lustrowała mieszkanie.
 - Dokonałaś cudu moje dziecko. Nawet nie wiedziałam, że te kafelki w łazience dadzą się tak ładnie doczyścić. Wyglądają jak nowe. To co zamierzasz teraz?
 - Teraz odpocznę sobie jeden dzień. Muszę też trochę czasu poświęcić Lusi. Obiecałam, że zabiorę ją na przejażdżkę tramwajem wodnym. Dla mnie to też będzie atrakcja. W sklepiku ściany już są pomalowane. Będę musiała ściągnąć tę paździerzową deskę z okna i zamówić rolety antywłamaniowe. Muszę się także rozejrzeć za jakimiś stolikami i krzesełkami, ale przede wszystkim zainwestować w porządne stolnice, co najmniej dwie i piec gazowy. Do niego trzeba już wezwać fachowca, bo sama go nie podłączę. Powinnam chyba pomyśleć o jakimś szyldzie. Najchętniej zrobiłabym go sama, żeby było taniej.
 - Wiesz co, ja chyba będę ci mogła pomóc. W piwnicy leży jeszcze stary szyld z napisem pasmanteria. Mogłabyś go przemalować jeśli czujesz się na siłach. Pan Władek spod czwórki mógłby go zamontować, bo to taka złota rączka. Mogę z nim porozmawiać.
 - Byłoby wspaniale. Może i w wypadku zamontowania pieca, by pomógł. Może potrafi?
 - Zapytam, na pewno go zapytam.

Pan Władek okazał się pięćdziesięciopięcioletnim mężczyzną, jeszcze dość krzepkim i człowiekiem o wesołym usposobieniu. Następnego dnia wieczorem zapukał do drzwi Ludki, przedstawił się i wyłuszczył z czym przychodzi.
 - Pani Basia mówiła mi, że pani potrzebuje pomocy. Przyniosłem ten stary szyld z piwnicy i obiecuję, że jak tylko go pani przemaluje, powieszę nad sklepem. A piecem też się zajmę. Podobno ma pani zamiar otworzyć tu pierogarnię?
 - To prawda i już może się pan czuć zaproszony na pierwszą porcję pierogów. To będzie taki test, czy rzeczywiście potrafię zrobić na tyle smaczne, że się sprzedadzą.
 - Ooo, jestem tego pewien. Jest pani mocno zdeterminowana, co widać w postępach poczynionych na dole. Jeśli i w przypadku pierogów tak będzie, to ja jestem spokojny o sukces całego przedsięwzięcia zwłaszcza, że tu w pobliżu nikt nie oferuje takich pyszności. Nie będzie więc konkurencji, a chętnych na pewno sporo. No, będę uciekał. Szyld zostawiam. Proszę dać znać jak będzie gotowy.
Podziękowała mu serdecznie. Był pierwszym sąsiadem, jakiego poznała i cieszyła się, że aż tak życzliwym.



Następnego dnia rano tuż po śniadaniu wyruszyły na wycieczkę. Przy Targu Rybnym stał zacumowany tramwaj wodny „Sonica I” a tuż przed nim imponujący, zabytkowy galeon „Lew”.




Były podekscytowane tym rejsem. Przecież nigdy nie miały możliwości być nad morzem, a co dopiero po nim pływać. Z biletami w ręku weszły po trapie na pokład i zajęły miejsce przy oknie. Po chwili zaczęli gromadzić się inni ludzie, głównie turyści. Ludka rozłożyła przed sobą mapkę rejsu. Stateczek miał przepływać koło Żurawia Gdańskiego, Nabrzeża Zbożowego, minąć Twierdzę Wisłoujścia i potem dopłynąć do Westerplatte, a na końcu do latarni morskiej



 Wisłoujście

Powrót był tą samą trasą. Luśka kręciła się na miejscu jakby miała robaki.
 - Kiedy ruszamy? – pytała co chwilę.
Poczuły chybotanie i zobaczyły oddalające się od burty nabrzeże. Ludka uśmiechnęła się.
 - Właśnie odpływamy. Doczekałaś się.


8 komentarzy:

  1. Witaj Małgosiu,
    tekst pochłonęłam migusiem i pierwsze co mi przychodzi do głowy po przeczytaniu tego rozdziału, to nieustający podziw dla Ludki:) Jest taka młoda a przy tym taka dojrzała i bardzo konkretna oraz niesamowicie odważna. Zaskoczyłaś mnie jej pomysłem na swój biznes. Praca w miejscu zamieszkania, super pomysł! Przynajmniej odpadnie jej szukanie pracy i próbowanie dostosowania godzin pracy do godzin zajęć szkolnych Lusi. Odpadają jej też koszty dojazdu do pracy i do szkoły siostry. Ludka zapewne będzie musiała ciężko pracować, ale przynajmniej nikt jej nie oszuka. W takim miejscu i z taką determinacją przedsiębiorczej Ludki pierogarnia może wypalić. Jeszcze się okaże, że Ludka w szybkim tempie stanie się wielką bizneswoman znaną na całe miasto:) W nowym miejscu ich życia, jak na razie układa im się bardzo dobrze. Nie bez znaczenia jest to, że obie siostry trafiły na przyjazne dusze (przynajmniej tak mi się wydaje). To bardzo budujące przeczytać, że naprawdę nie wszyscy są źli i nienajlepiej nam życzą. Twoja "kapitalistka" oraz jej sąsiedzi jak na razie okazali dziewczynom więcej serca, pomocy i przyjaźni niż ich rodzina. Oczywiście wszystko w granicach jakiś norm, nie ma nic za darmo, ale jak widać p. Basia nie chce z nich zedrzeć przysłowiowej ostatniej koszuli. Myślę, że p. Władek też za swoje usługi ich nie oskubie. Śmiem twierdzić, że Ludka i Lusia dość szybko podbiją serca mieszkańców kamienicy, są bardzo miłe i otwarte. Trzymam kciuki za Ludkę i za jej biznes, bo chyba w tej chwili jest on najważniejszy, żeby miały z czego żyć. Wciągnęłam się w ich historię:) Czekam na ciąg dalszy. Serdecznie pozdrawiam i przesyłam moc uścisków:)
    Gaja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gaju
      Ty jak zwykle niezawodna i pierwsza.

      Czasem tak jest, że życie ciężko doświadcza człowieka i to już bardzo wcześnie. Siostry cierpiały wiele lat, ale to tylko je zahartowało, zwłaszcza starszą i uodporniło na kolejne życiowe ciosy. Od zawsze musiała radzić sobie sama więc nic dziwnego, że w jej głowie lęgną się pomysły, które w przyszłości mogą przynieść pożytek. Ona jest przecież po liceum gastronomicznym, potrafi gotować i ma do tego dryg. Na pewno nie będzie się oszczędzać, bo ma cel, żeby Lusi już niczego w życiu nie brakowało.
      Wymyśliłam starą gdańską kamienicę, w której mieszkają ludzie w różnym przedziale wiekowym. Znają się jak łyse konie i wspierają się. Są jak rodzina. Ludka nie ma nic przeciwko temu, by wsiąknąć w to środowisko pełne życzliwości. Chociaż jest samodzielna, potrzebuje wsparcia z ich strony, bo sporo wzięła na swoje barki. Jak to będzie wyglądać, opisuję w kolejnych częściach.
      Bardzo Ci dziękuję za długi wpis. Cieszę się, że opowiadanie Cię zainteresowało. Pozdrawiam Cię cieplutko i przesyłam uściski. :)

      Usuń
  2. Trzeba przyznać, że Ludka należy do odważnych dziewczyn. Wiele ludzi ma pomysł na biznes, ale boi się za niego wziąć. Na szczęście bohaterka nie obawia się aż tak bardzo porażki, żeby to przyćmiło jej spełnianie pomysłu. To może przynieść więcej korzyści.
    Pozdrawiam serdecznie, Andziok :)
    PS. Przepraszam, ze tak krotko, ale tylko na tyle słów udało wykrzesać mi się czasu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andziok
      Ludka nie ma nic do stracenia. Rzuca się na głęboką wodę, bo tylko swojej pracowitości może zawdzięczać lepsze życie. Poza tym będzie robić coś w czym jest naprawdę dobra. Oczywiście ma obawy, bo to przedsięwzięcie niesie ze sobą jakieś ryzyko, ale wierzy w siebie i jest bardzo zdesperowana.
      Nie ważne, że krótko, ale ważne, że w ogóle czytasz, bo to przecież nie jest opowiadanie o Brzyduli. Naprawdę to doceniam i najserdeczniej Cię pozdrawiam. :)

      Usuń
  3. Ludką ma pomysł na siebie i cel do ,którego chce dążyć. Jest odważna ,nie boi się porażki ,bo wiadomo ,że każde przedsięwzięcie niesie za sobą ryzyko ,ale myślę ,że jej się uda. Nie jest w tym temacie całkiem zielona i pewnie szybko się uczy. Ma szansę odnieść sukces.Odpowiedzialna jak na swój wiek ,bo przecież jest jeszcze jej młodsza mała.Dzięki temu rozdziałowi zatęskniła za morzem. Niestety w tym roku takiego wyjazdu nie planowałam choć były inne. Dla małej to okazja poznać coś nowego niż znała do tej pory. Tu nie ma kto na nich krzyczeć i skrzywdzić. Ludzie w kamienicy mili więc mają czym się cieszyć. Super rozdział. Pozdrawiam serdecznie :)Słonecznego weekendu =D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Justyna

      A ja w tym roku zaliczyłam morze podczas długiego majowego weekendu. Było niewielu turystów i mogłam się spokojnie nacieszyć widokiem.

      A wracając do opowiadania, to jak pisałam już wyżej Ludka jest bardzo zdeterminowana i mocno wierzy w sukces. Koniecznie obie z siostrą potrzebują jakiej stabilizacji i zabezpieczenia finansowego, a lepienie pierogów może okazać się środkiem do celu.
      Bardzo dziękuję Ci za komentarz. Pozdrawiam cieplutko. :)

      Usuń
  4. Dopiero dzisiaj, ale w nocy wróciłam z Krakowa. Trochę zmęczona, ale bardzo zadowolona.
    Ludmiła bardzo zaradna. Prawie wszystko sama zrobiła. Z gastronomią i pierogami bardzo dobry pomysł.(teraz jeszcze na topie) Tam głównie smażalnie ryb i budki z niezdrowym jedzeniem. W dodatku drogo.Ona stawia na prostotę i w miarę tanie produkty. Może to być strzałem w 10 a z czasem asortyment powiększyć. Poza tym miała szczęście z właścicielką kamienicy, widać, ze życzliwa pani i ze szkołą.Zwłaszcza tam mogli czepiać się. Teraz czas na otwarcie i może na tego jedynego klienta. Oby rodzice się nie pojawili i nie zburzyli ich życia od nowa. Bądź, co bądź przypadkiem mógłby trafić do nich jakiś życzliwy sąsiad albo znajomy i donieść na Śląsk gdzie są.
    Pozdrawiam miło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. RanczUla.

      Na ulicy Ogarnej rzeczywiście jest szkoła podstawowa i zabytkowe kamienice. Jedynie sklep jest wymyślony przeze mnie. Myślę, że tak naprawdę zapisując Lusię do szkoły Ludka nie uniknęłaby pytań o rodziców i zażądano by przedłożenia dokumentów, że to ona jest jedynym opiekunem. Ja już się w to nie wgryzałam, bo dziewczyna i tak miała do tej pory pod górkę. Życie dało jej w kość i to głównie dlatego potrafi być taka kreatywna i zaradna.
      Co do pojawienia się tam rodziców sióstr nie brałam nawet pod uwagę takiej wizyty. Przewidziałam dla nich inny scenariusz.
      Bardzo dziękuję, że mimo zmęczenia udało Ci się skrobnąć komentarz. Naprawdę to doceniam i serdecznie Cię pozdrawiam. :)

      Usuń