Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 7 kwietnia 2019

ŚPIOCH - miniatura

ŚPIOCH


Pochyliła się nad mężem i pewnie objęła go pod pachami odwracając na brzuch. Nie było to łatwe dla szczupłej kobiety, ale nie prosiła nikogo o pomoc. Poprawiła mu jeszcze ułożenie głowy, żeby mógł oddychać swobodnie i sięgnęła po myjkę. Jej pięcioletnia córeczka wdrapała się na łóżko i trzymając w rączkach suchy ręcznik wycierała nim umyte przez matkę miejsca na plecach mężczyzny.
 - Mamusiu a kiedy tatuś się obudzi? – mała zadała mamie standardowe pytanie jak każdego dnia. Kobieta westchnęła ciężko a w oczach zamigotały jej łzy.
 - Mam nadzieję kochanie, że już niedługo – wyszeptała. – Musimy być silne i mocno wierzyć, że któregoś dnia to nastąpi.

Nie tak miało wyglądać jej życie z Markiem, mężczyzną, którego pokochała od pierwszego wejrzenia. Zanim się pobrali wydarzyło się w życiu obojga wiele złych i dobrych momentów. On był jej szefem, ona jego asystentką. Przez kłopoty w firmie uwikłał się w romans z nią motając przy pomocy swojego przyjaciela paskudną intrygę, bo wierzył, że tylko Ula jest w stanie wyciągnąć firmę z zapaści. Kiedy odkryła, że tak naprawdę chodziło mu nie o jakieś wielkie uczucie do niej, ale o manipulowanie nią i jej decyzjami, odeszła. Długo musiał walczyć o nią i o to, żeby ponownie mu zaufała. Przeszedł po dnie własnego piekła, ale dopiął swego. Na pokazie kolekcji którą niejako współtworzyła z mistrzem Pshemko, wyznał co do niej czuje i zapewnił, że jest jedyną kobietą, którą kocha gorąco i szczerze.
Wybaczyła mu. Poszły w zapomnienie wszystkie jego grzeszki, bo i ona uważała, że Marek jest po prostu miłością jej życia. Nie czekali długo ze ślubem. Odbył się pięć miesięcy po pokazie a trzy miesiące później okazało się, że Ula jest przy nadziei. Marek szalał. Chronił i dopieszczał Ulę. Całował ślady jej stóp i uchylał jej nieba. Nie pozwalał się przemęczać. Miesiąc przed porodem przeprowadzili się do Marka rodziców. Chciał mieć pewność, że ona będzie przez cały czas mieć opiekę.
Dzień, w którym miała urodzić ich córeczkę okazał się dla niej najbardziej szczęśliwy i najbardziej koszmarny ze wszystkich. Bóle złapały ją kilka minut po dziesiątej rano. Helena Dobrzańska, jej teściowa, błyskawicznie zadzwoniła po pogotowie. Czekając na nie wykonała też telefon do syna.
 - Zaczęło się synku – poinformowała go krótko. – Właśnie przyjechało pogotowie. Jedziemy z Ulą do szpitala. Pospiesz się jeśli chcesz być przy porodzie.
Nawet się nie zastanawiał. Zgarnąwszy z szafy płaszcz i rzuciwszy w przelocie swojej sekretarce, że Ula rodzi, zbiegł na parter budynku, gdzie stal zaparkowany jego Lexus. W głowie kłębiły mu się miliony myśli. Martwił się o Ulę, o to jak sobie da radę z bólem. Koniecznie chciał przy niej być i dodawać otuchy trzymając ją za rękę. Nacisnął mocniej pedał gazu. Z dużą prędkością mijał kolejne samochody na trasie słysząc za sobą dźwięk klaksonów. Nie zważał na to. Nie zauważył również czerwonego światła, które zapaliło się tuż przed nim i z tą ogromną prędkością wjechał na środek dużego skrzyżowania. Na jakikolwiek manewr było już za późno. Najpierw poczuł jak ogromna masa wbija się w bok auta od strony kierowcy i pcha je z impetem do przodu. Kątem oka dostrzegł jeszcze ogromny zderzak na wysokości bocznej szyby a potem stracił przytomność.

Helena Dobrzańska od dwóch godzin przemierzała nerwowym krokiem szpitalny korytarz. Nie rozumiała, dlaczego Marka jeszcze nie ma. Dzwoniła do biura i od Violetty dowiedziała się, że wyszedł z pracy tuż po telefonie informującym, że Ula rodzi. Wielokrotnie usiłowała dodzwonić się do niego samego, ale nie odbierał.
 - Denerwuję się Krzysiu – mówiła do męża. – Nie mam dobrych przeczuć. Coś musiało się stać. Przecież tak bardzo zależało mu, żeby być przy porodzie. Ja tu zostanę a ty spróbuj się czegoś dowiedzieć. Może podzwoń po szpitalach?
Krzysztof ciężko podniósł się z krzesła. Nie podzielał obaw żony. Uważał, że martwi się na wyrost. Był w połowie korytarza, gdy zatrzymał go dźwięk komórki. Przystanął i odebrał widząc na wyświetlaczu nazwisko Olszańskiego, kadrowego F&D i najlepszego przyjaciela Marka.
 - Witaj Sebastian, co tam?
 - Panie Krzysztofie Marek miał wypadek. Właśnie wiozą go tam do was do szpitala. Ja też już wyjeżdżam z firmy. Jak pan może, niech pan zejdzie na SOR.
 - Jak się dowiedziałeś?
 - Zadzwonili do mnie. Miał mnie w komórce pod jedynką.
Krzysztof rozłączył się. Usiłował zachować spokój, ale nie było to łatwe. Czuł jak po plecach płyną mu stróżki potu a w okolicach serca pojawił się nieprzyjemny ucisk. Sięgnął po tabletkę nitrogliceryny i włożył ją pod język. Dotarł do SOR-u w momencie, gdy przez przeszklone drzwi wjeżdżały nosze z leżącym na nich Markiem. Pospiesznie dołączył do tej grupy powtarzając w kółko „to mój syn, to mój syn”. Jakiś człowiek zatrzymał go przed podwójnymi, szerokimi drzwiami.
 - Proszę tu zaczekać. Zaraz wyjdzie do pana lekarz jak tylko zbadamy pańskiego syna.
Wydawało mu się, że czeka całą wieczność. W końcu wyszedł do niego człowiek w białym kitlu i przywitał się z nim.
 - Marek Dobrzański to pański syn, tak?
 - Tak a ja jestem Krzysztof Dobrzański. Co z nim doktorze? Bardzo źle?
 - Ma sporo obrażeń głównie głowy. Liczne rany potyliczne, złamana podstawa czaszki, krwawienie śródmózgowe i nasilający się obrzęk mózgu. Musimy natychmiast operować. Wywozimy go na szóste piętro na blok operacyjny.
Krzysztof podziękował za informacje i usiadł zdruzgotany w fotelu. Tak zastał go Olszański.
 - Jest źle, bardzo źle Sebastian…

Ula wykonała ostatni wysiłek i odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała płacz małej. Po chwili tuliła ją w ramionach zastanawiając się, dlaczego Marka jeszcze nie ma. Kilka minut później przewieziono ją na salę poporodową i ustawiono obok łóżeczko z małą Zuzią. Nie mogła się na nią napatrzeć. Była bardzo podobna do Marka i miała na głowie mnóstwo czarnych włosków. Wymęczył Ulę ten poród, bo trwał dość długo. Marzyła, żeby przespać się choć kilka godzin, ale w drzwiach pokazała się jej teściowa. Miała zapłakaną twarz, co trochę zdezorientowało Ulę.
 - Co się stało? – zapytała z niepokojem. Helena ciężko przysiadła na łóżku.
 - Naprawdę nie wiem jak mam ci to powiedzieć… To takie straszne… - rozpłakała się głośno.
 - Coś niedobrego z Markiem, tak?
 - On jechał tu do ciebie i miał straszny wypadek. Doznał licznych obrażeń zwłaszcza głowy. Operują go już od pięciu godzin. Krzysztof jest na górze i czeka aż skończą.
Ula odgarnęła kołdrę i spuściła nogi z łóżka.
 - Muszę go zobaczyć – wyjąkała zdławionym głosem. – On musi żyć. Dla nas. Musi zobaczyć jak rośnie Zuzia, jak zaczyna chodzić i wymawiać pierwsze słowa – ukryła w dłoniach twarz i rozszlochała się.
 - Kochanie, nie możesz. Dopiero urodziłaś. Sprowokujesz jeszcze jakiś krwotok, z którym nie będą mogli sobie poradzić. Ja ci przysięgam, że na bieżąco będziemy cię informować o jego stanie. Musisz być silna dla Zuzi i dla Marka. Ona jest taka śliczna i tak bardzo do niego podobna. Teraz spróbuj się trochę przespać. Ja idę na blok operacyjny, bo może już skończyli. Przyjdziemy tu jeszcze z Krzysztofem. On bardzo chce poznać swoją wnuczkę. Może już będziemy wiedzieć coś więcej o Marku.

Następnego dnia Ula już nie wytrzymała. Jak tylko pojawiła się Helena poprosiła ją, żeby na wózku zawiozła ją na oddział urazowy.
 - Uzgodniłam już z pielęgniarką, że będzie przez pół godziny częściej zaglądać do Zuzi. Ona i tak teraz śpi, bo właśnie ją nakarmiłam.
Jadąc z teściową na „urazówkę” drżała z niepokoju. Już wczoraj dowiedziała się, że operacje się udały, ale rokowania nie były zbyt dobre. Obie nogi w gipsie, kilka obrażeń narządów wewnętrznych a przede wszystkim urazy czaszki. Sporo tego jak na jednego człowieka. Najgorsze jednak było to, że Marek nie wybudził się z narkozy i zapadł w śpiączkę.
Kiedy wjechały na OIOM i Ula zobaczyła go z zabandażowaną głową, posiniaczoną twarzą, leżącego w plątaninie kabli podłączonych do urządzeń podtrzymujących życie, rozsypała się kompletnie. Helena ostrożnie manewrując wózkiem podwiozła ją do łóżka. Ula ujęła dłoń Marka i przytuliła ją do policzka.
 - Walcz kochany, walcz dla nas. Zuzia bardzo cię potrzebuje. Jest do ciebie podobna. Córeczka tatusia. Wszyscy czekamy aż się wybudzisz i wszyscy bardzo cię kochamy.

Od tej pory zaczęło się dla Uli prawdziwe piekło. Wróciła z dzieckiem do domu teściów. Uważali, że tak będzie najlepiej.
 - Nie dasz rady opiekować się Zuzią i Markiem. My chętnie pomożemy i zaopiekujemy się nią, kiedy ty będziesz w szpitalu.
Tak też się stało. Marek przez ponad rok zajmował łóżko szpitalne, a Ula przez ten czas nie odstępowała go na krok. Była w szpitalu każdego dnia. Wyręczała pielęgniarki. Myła go, goliła, przebierała w czystą piżamę i karmiła przez sondę umieszczoną w nosie. Od rehabilitantów uczyła się jak postępować z takim bezwładnym chorym, jak ćwiczyć jego mięśnie, by po wybudzeniu nie był taki niesprawny. Całymi godzinami przesiadywała przy jego łóżku opowiadając mu historie z jego życia, z ich wspólnego życia, czy zdając mu relację z postępów Zuzi.
 - Ona już chodzi kochanie i wymawia pierwsze słowa, a kiedy ty zaczniesz się budzić? Tak bardzo pragnę usłyszeć znowu jak mocno nas kochasz…
Mimo, że w szpitalu wszyscy byli dla niej mili, to jednak któregoś dnia zaprosił ją na rozmowę sam ordynator informując, że szpital nic już nie może zrobić dla jej męża.
 - On zajmuje łóżko innym, bardziej potrzebującym pacjentom. Nie sądzę, aby kiedykolwiek wyszedł ze śpiączki. To już nie jest pani mąż, ale jak to mówią kolokwialnie oddychające warzywo. To na pewno brutalne stwierdzenie, ale taką mamy rzeczywistość. Proszę załatwić przeniesienie do prywatnej kliniki lub zapewnić odpowiednie warunki mężowi w domu. Mam nadzieję, że tydzień pani wystarczy.
Wyszła od ordynatora zdruzgotana. Nie mogła zrozumieć dlaczego powiedział jej te wszystkie, okropne rzeczy. Jak mógł powiedzieć, że Marek jest warzywem, podły drań.
Opowiedziała wszystko Dobrzańskim i wspólnie postanowili, że Marek wróci do domu.
 - Nie ma respiratora, nie potrzebuje tlenu, bo oddycha samodzielnie więc to już odpada. Wynajmiemy łóżko ortopedyczne i umówimy rehabilitantów. Zorganizujemy mu tu opiekę lepszą niż w szpitalu. Teraz myślę Uleńko, że chyba dobrze się stało. Będziemy mieli go tu na miejscu i łatwiej będzie go doglądać. Może jak Zuzia się z nim oswoi to on zacznie się budzić?

Mijały następne lata, ale stan Marka zupełnie się nie zmieniał. Ula powoli zaczynała tracić nadzieję. Nawet obecność Zuzi nie wywoływała w nim żadnych reakcji może tylko poza nerwowym ruchem gałek ocznych. Mała przychodziła każdego ranka wraz z Ulą i pomagała w porannej toalecie. Przytulała się do Marka prosząc go, żeby otworzył oczy.
 - Jesteś wielkim śpiochem tatusiu, – mówiła z wyrzutem głaszcząc jego zarośnięte policzki i rozdając całusy – ale i tak bardzo cię kocham.
Ula w wolnych chwilach przeglądała internet szukając przypadków podobnych do Marka lub specjalistów mających jakieś sukcesy w wybudzaniu ze śpiączki pacjentów pozostających w stanie wegetatywnym. Któregoś dnia natknęła się na artykuł o człowieku, który wybudził się ze śpiączki po jedenastu latach dzięki zabiegom stymulującym części ciała stosowanym z powodzeniem od wielu lat przez bydgoskiego lekarza Jana Talara. Idąc tym tropem znalazła sporo informacji o nim. Okazało się, że nie był zbyt popularny w swoim środowisku, bo mimo iż odnosił sukcesy, to zarzucano mu niekonwencjonalne metody leczenia. Ona jednak nie zraziła się tymi opiniami. Wydrukowała wszystkie informacje i pokazała je Krzysztofowi.
 - Uważam tato, że to szansa dla Marka. Powinniśmy zadzwonić i poprosić profesora o konsultację obojętnie ile miałoby to nie kosztować.
 - Jestem za i zaraz spróbuję się tam dodzwonić.
Krzysztof uparcie wybierał numer aż wreszcie ktoś odebrał po tamtej stronie. Okazało się, że to sam profesor Talar. Krzysztof wyłuszczył mu w czym rzecz i zapytał, czy lekarz zechciałby udzielić prywatnej konsultacji. Miesiąc później profesor zawitał w domu Dobrzańskich. Dokładnie zbadał Marka i wypytał Ulę o wszystkie szczegóły. Opowiadała ze łzami w oczach pokazując przy okazji całą dokumentację medyczną. Lekarz uśmiechał się do niej dobrodusznie.
 - Proszę nie płakać i nie martwić się, bo będzie pani jeszcze tańczyć z mężem na niejednym balu. Uważam, że tu wszystko jest jeszcze możliwe. Dużym plusem jest to, że oddycha samodzielnie. Jest w niezłej kondycji fizycznej. Widać, że nie zaniedbaliście rehabilitacji. Nie jest też jakoś specjalnie wychudzony, chociaż ta papkowata dieta potrafi zrobić z człowieka prawdziwy szkielet. Za dwa tygodnie proszę przywieźć męża do bydgoskiej kliniki. Na czas pobytu w niej powinna pani wynająć jakieś mieszkanie, by móc z nim być. Obecność rodziny jest bardzo ważna. Ja liczę na to, że wszystko potrwa do miesiąca czasu i mam nadzieję, że się nie mylę.

Nie zwlekała. Przy pomocy Krzysztofa udało jej się załatwić karetkę wraz z obsługą medyczną dla Marka. Ona z Zuzią i Dobrzańskimi miała jechać za ambulansem samochodem Olszańskiego, który był duży i mógł pomieścić ich wszystkich. Udało jej się też wynająć niewielką, umeblowaną kawalerkę w pobliżu kliniki. Jechała do Bydgoszczy z nową wiarą, że jeszcze nie wszystko stracone, że Marek dzięki profesorowi Talarowi wybudzi się i zacznie normalnie żyć. W dodatku lekarz podczas konsultacji powiedział im, że Marek na pewno słyszy i rozumie co się wokół niego dzieje, ale nie potrafi wyrazić tego ciałem.
 - On z całą pewnością jest świadomy i nie powinniście myśleć państwo, że jest inaczej.
To było bardzo pocieszające i dodało Uli sił.


 - Mamusiu a kiedy tatuś się obudzi? – mała zadała mamie standardowe pytanie jak każdego dnia. Kobieta westchnęła ciężko a w oczach zamigotały jej łzy.
 - Mam nadzieję kochanie, że już niedługo – wyszeptała. – Musimy być silne i mocno wierzyć, że któregoś dnia to nastąpi.
Już od sześciu tygodni mieszkały w Bydgoszczy i każdego dnia odwiedzały Marka w klinice. Niewielki postęp był już widoczny. Codziennie jego ciało poddawane było stymulacji opracowanej przez profesora Talara. Dzięki temu zaczął ruszać rękami i nogami. Na razie to nie były jakieś sensowne odruchy a przynajmniej tak wydawało się Uli. Zaczął też marszczyć brwi lub rozciągać twarz w uśmiechu w momentach, gdy dochodził do niego głos Zuzi. Wciąż jednak nie otwierał oczu.

Wyniosła miednicę z wodą do umywalni i wypłukała myjkę. Wróciła na salę chorych chcąc przebrać Marka w świeżą piżamę. Już od drzwi słyszała wesoły szczebiot Zuzi.
 - Uśmiechnij się do mnie tatusiu – mała siedziała okrakiem na Marku trzymając w dłoniach jego twarz. Ula zamarła. Marek miał otwarte oczy i patrzył na Zuzię. Podbiegła do łóżka i pochyliła się nad nim.
 - Marek!? Marek!? Poznajesz mnie?
Jego wzrok przemieścił się. Teraz wbił go w twarz Uli jakby usiłował sobie przypomnieć. Uśmiechnął się szeroko.
 - Ula, moja piękna Ula – wyszeptał niezbyt wyraźnie. Omal nie podskoczyła z radości.
 - Poznajesz mnie mój kochany, poznajesz? To Zuzia nasza córeczka. Nigdy jej nie widziałeś, ale spójrz jak bardzo ciebie przypomina.
Mała przytuliła się do niego.
 - Strasznie długo spałeś tatusiu. Obiecaj, że już nie zaśniesz na tak długo.
 - Obiecuję kochanie.
 - Muszę iść po lekarza. To cud, prawdziwy cud. Zuzia zostań z tatą ja zaraz wrócę.

Marek został poddany szczegółowym badaniom. Miał trochę problemów z mową, ale szybko robił postępy. Powoli pionowano go i uczono chodzić. Dzięki wcześniejszym godzinom rehabilitacji prędko nadrabiał zaległości. Dziwił się, że przespał pięć długich lat. Wiedział, że uległ wypadkowi, ale samego wypadku w ogóle nie pamiętał. Twierdził natomiast, że pamięta opowieści Uli może niezbyt dokładnie, ale jednak.
Tydzień po jego wybudzeniu przyjechał Sebastian i przywiózł Dobrzańskich. Wszyscy popłakali się jak jeden mąż ze szczęścia.
Miesiąc później w domu Dobrzańskich hucznie świętowano powrót Marka. Już chodził całkiem nieźle. Zdarzały mu się jeszcze momenty zachwiania równowagi, ale były coraz rzadsze.
Wieczorem, gdy goście się rozjechali a oni leżeli już w łóżku Marek objął swoją żonę i czule wtulił się w jej usta.
 - Dziękuję kochanie za to, że walczyłaś o mnie i nie pozwoliłaś mi umrzeć. Rodzice mówili jak wiele dla mnie poświęciłaś. Mnie szkoda tylko tych pięciu przespanych lat, w ciągu których mogliśmy zrobić tyle wspaniałych rzeczy. Jestem pewien, że już nigdy nie przekroczę prędkości i będę zawsze jeździł ostrożnie. Jestem pewien, że nigdy nie przestanę kochać ciebie i Zuzi. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby już nigdy nie narazić was na taką traumę. Te pięć straconych lat już nie da się nadrobić, ale przed nami kolejne i mam nadzieję, że będą szczęśliwe i dobre dla nas wszystkich. Chcę mieć jeszcze jedno dziecko i zaraz zacznę nad nim pracować. Pięć lat bez ukochanej kobiety… Jakie to szczęście, że wszystko wróciło do normalności – przygarnął Ulę do siebie i zaczął powoli ściągać z niej koszulkę.

K O N I E C

58 komentarzy:

  1. Miniaturka swietna jak zawsze. Pozdrawiam Karolina dobranoc.��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karolina
      Bardzo dziękuję i podziwiam, że czekałaś do północy i jeszcze miałaś silę wstawić komentarz.
      Serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń
  2. Piękna i wzruszająca mini. Tym opowiadaniem ukazałaś, że prawdziwa miłość jest wstanie przezwyciężyć wszystkie przeciwności losu. Nawet w najmniejszym stopniu nie jestem wstanie sobie wyobrazić co musieli czuć Dobrzańscy, Ula i cała reszta rodziny z jednej strony radość z narodzin, a z drugiej paniczny strach o życie syna, męża. To prawdziwy cud, że Marek po kilku latach od wypadku i wybudzeniu ze śpiączki tak szybko wrócił do zdrowia.
    Dziękuję Ci bardzo za to opowiadanie, ale i za wszystkie poprzednie i życzę dalszej weny w tworzeniu.
    Gorąco pozdrawiam w sobotnią noc.
    Julita

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Julita
      Jedni mówią, że wiara czyni cuda, inni twierdzą, że wiara czyni czuba. Tu zachodzi ten pierwszy przypadek. Marek zapadł w śpiączkę, ale w przeciwieństwie do innych w tym stanie nie musiał leżeć pod respiratorem, bo od początku mógł oddychać samodzielnie. To ogromny plus, kiedy chce się takiego chorego wybudzić. Poza tym Ula i rehabilitanci dbali o jego kondycje przez te wszystkie lata. To głównie z tych powodów dochodził do zdrowia nieco szybciej niż inni. Profesor Talar to kontrowersyjna postać. Jako jeden z nielicznych nigdy nie stwierdził śmierci pnia mózgu i twierdzi, ze organy do przeszczepów pobierane są od osoby żyjącej. Takie twierdzenie wywołało swojego czasu wielki skandal w środowisku lekarskim. Nie ulega jednak wątpliwości, że metoda stymulacji poszczególnych części ciała przez niego opracowana przyczyniła się do bardzo wielu wybudzeń ludzi, którzy w śpiączce tkwili nawet po dwanaście i więcej lat.
      Bardzo dziękuję Ci za komentarz. Serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń
  3. Bardzo zaskakująca mini. Na szczęście udało się przywrócić Marka do żywych. Ten jego trzeci wypadek mógł naprawdę na drugi świat go wyprawić. Tak jak tuż po wypadku jak i w czasie śpiączki. Strasznie długo utrzymałaś go w niej.Dwa lata starczyłyby. w zupełności. Po swojej córce wiem, ze dzieci w tym wieku wiele mówią, rozumieją, są pomocne i Zuzia mogła być równie pomocna jak pięciolatka. Ula pokazuje tu również swoją wielka miłość i zaangażowanie. Znając Paulinę to pewnie oddała by go to pierwszego lepszego szpitala na egzystencję roślinki.
    Pozdrawiam miło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. RanczUla
      Pięć lat śpiączki, to bardzo krótko. Znane są przypadki wybudzeń ludzi, którzy tkwili w niej dwanaście i więcej lat. Marek był w śpiączce pourazowej. Zapadł w nią wtedy, gdy ledwie poślubił Ulę i miało się urodzić jego dziecko. Miłość, troska i opiekuńczość Uli nie powinny więc tu dziwić. Siłą rzeczy mała Zuzia jak umiała tak pomagała. Oswoiła się z widokiem śpiącego ojca, bo bywała u niego każdego dnia.
      A co do Pauliny, to z pewnością masz rację, bo jej wielka "wrażliwość" nie zniosłaby widoku takiego Marka.
      Pozdrawiam Cię serdecznie i bardzo dziękuję za komentarz. :)

      Usuń
  4. Super. Trochę smutku, ale szczęśliwe zakończenie. No i bardzo refleksyjne szczególnie dla kierowców. Życzę dalszej twórczej weny, czekam na dalsze opowieści. Powodzenia.
    Pozdrawiam serdecznie 👍😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję i mam nadzieję, że słowa dotyczące weny okażą się prorocze.
      Najserdeczniej pozdrawiam. :)

      Usuń
  5. Mareczek nie marnuje czasu;) Nie ma co się dziwić, że tak szybko chce się starać o kolejne dziecko. Życzę im samych szczęśliwych i pogodnych dni w ich dalszym życiu. A jak widać dzieci im wychodzą bardzo słodkie;) Oczekując na kolejny czwartek serdecznie pozdrawiam;) Jolka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jola
      Marek wiele stracił przez te pięć lat. Nie ma pojęcia jak rodziła się Zuzia, jak ząbkowała, jak stawiała pierwsze kroki i jak wymawiała pierwsze słowa. Pragnie drugiego dziecka, bo ma nadzieję, że to choć w części wynagrodzi mu jego nieobecność przy Uli i Zuzi.
      Bardzo dziękuję Ci za komentarz i serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń
  6. Są i podziękowania dla ukochanej żony, zresztą bardzo ładne, takie naturalne, szczere i widać, że płynące z głębi serca. Wspaniała mini;) Do czwartku;) Pozdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziękowania obowiązkowe, bo Marek już wie jak wiele dla niego poświeciła Ula.
      Pozdrawiam gorąco i dziękuję za wpis. :)

      Usuń
  7. Najważniejsza informacja płynąca z tego opowiadania, to taka, że nigdy nie należy się poddawać, do samego końca należy walczyć, nieustannie szukać nowych możliwości. Szczególnie teraz, w dobie Internetu, łatwego dostępu do wszelkiej komunikacji np. samolotów, świat wydaje się taki mały. Czekam na czwartek. Pozdrawiam;) Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iza
      To prawda. Ula z uporem maniaka walczyła o Marka. Szukała nowych możliwości i metod wybudzania ze śpiączki i to się opłaciło. Profesor Talar jest rzeczywistą postacią i ma wielkie sukcesy na tym polu dzięki metodzie stymulacji, którą opracował.
      Pięknie dziękuję za komentarz. Najserdeczniej pozdrawiam. :)

      Usuń
  8. Ciekawe czy po tylu latach i ciężkich przeżyciach Marek odnajdzie w Uli te same wartości, tą samą osobę, co przed wypadkiem. I odwrotnie, czy Ula odnajdzie w Marku tego samego Marka, w który się zakochała? Takie ciężkie przeżycia mogą bezpowrotnie zmienić ludzi. Czekam na next. Pozdrowienia;) Kara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kara
      On z tych lat nic nie pamięta. Jak miał wypadek byli małżeństwem trochę ponad półtora roku i tylko ten szczęśliwy okres ma wciąż w pamięci. To o czym piszesz można tylko rozpatrywać w przypadku Uli. Myślę jednak, że ona na tyle mocno go kocha, że nawet nie będzie zauważać ewentualnych zmian.
      Serdecznie Cię pozdrawiam i dziękuję za wpis. :)

      Usuń
  9. Bardzo wzruszające opowiadanie. Zmylił mnie tytuł. Myślałam, że Marek będzie totalnym leniem, który z wygody i uciekając przed obowiązkami przesypia większość dnia. A Ula miała go tego oduczyć. Jak widzisz moja wyobraźnia poszła w zupełnie innym kierunku. Dzięki za dzisiaj i oczywiście czekam na czwartek. Przesyłam ciepłe pozdrowienia;) Daga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daga
      Myślę, że tytuł zmylił nie tylko Ciebie, bo w stosunku do treści brzmi nieco trywialnie a sytuacja jest poważna. Niestety nic innego nie przyszło mi do głowy.
      Pozdrawiam Cię serdecznie i bardzo dziękuję za komentarz. :)

      Usuń
    2. No i fajnie, że dałaś taki tytuł. Przynajmniej miałam niespodziankę. Jeszcze raz pozdrawiam Daga

      Usuń
  10. Pięć lat!? To strasznie dużo czasu. Szacun dla Uli za wytrwałość;) Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięć lat to dużo i mało. Dla Uli pewnie to była wieczność, ale trzeba pamiętać, że ludzie pozostają w śpiączce znacznie dłużej. Ostatni, wybudzony przez profesora Talara pacjent tkwił w comie jedenaście lat.
      Pozdrawiam pięknie i bardzo dziękuję za wizytę na blogu. :)

      Usuń
  11. Witaj Małgosiu,
    Tylko wielka miłość i niezachwiana wiara w wyzdrowienie Marka dała Uli tyle siły. Nie tylko fizycznej, chociaż ta nie była bez znaczenia, ale przede wszystkim siły psychicznej. Cudownie, że cały trud nie poszedł na marne. Teraz muszą tylko zacząć żyć normalnie a wszystko się ułoży. A przyszłe rodzeństwo Zosi powinno być takie same cudowne jak i ona sama. Dziękuję za dzisiaj. Serdecznie pozdrawiam i przesyłam mnóstwo uścisków:) Gaja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gaja
      Ula to twardy zawodnik, który łatwo się nie poddaje. Rzeczywiście jej determinacja, głęboka wiara w to, że Marek się wybudzi i wielka miłość dokonały cudu. Córka ma na imię Zuzia nie Zosia. Taki mały mistake.
      Przesyłam serdeczności i dziękuję za wpis. :)

      Usuń
  12. Ja też dałam się nabrać. Myślałam, że mini będzie lekka, łatwa, miła i przyjemna. A tu taki cios – śpiączka. Trudna sprawa. Dobrze, że wszystko skończyła się tak dobrze;) Przesyłam pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałam już wyżej, że tytuł w stosunku do treści dość trywialny, ale moja głowa nie wymyśliła nic lepszego.
      Pozdrawiam pięknie i dziękuję za wizytę na blogu. :)

      Usuń
  13. Cudowna Zuzia – kiedy się tatuś obudzi? Ze spokojem od kilku lat przyjmuje taką samą odpowiedź od ukochanej mamusi. Kocha tatę bezwarunkowo mimo, że go właściwie nie zna. Pozdrawiam Mira

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mira
      Zuzia wiele rozumie i trochę się napatrzyła przez te lata jak mama usiłuje usprawnić tatę, jak go pielęgnuje i jak rozmawia z nim. Sama w jakiś sposób ją naśladuje mówiąc do niego i pomagając przy pielęgnacji, bo też ma nadzieję, ze tata kiedyś otworzy oczy.
      Pozdrawiam serdecznie i bardzo dziękuję za komentarz. :)

      Usuń
  14. Fantastycznie, że ani Ula, ni rodzice Marka ani przez chwilę nie stracili nadziei na to, że Marek się wybudzi ze śpiączki. Cały czas go wspierali. Wspaniali ludzie;) Pozdrawiam AB

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. AB
      To było ważne, żeby cala rodzina trzymała się razem wierząc niezachwianie w to, ze Marek się wybudzi. Ula była mocno zdeterminowana, ale i seniorzy również widząc każdego dnia jej walkę o męża.
      Dziękuję, że zajrzałaś. Serdecznie Cię pozdrawiam. :)

      Usuń
  15. Wszyscy bliscy Marka zachowali się wspaniale ale największą siłaczką jest oczywiście Ula;) Jednak coś wydaje się, że bez wsparcia, miłości i pomocy rodziców Marka byłoby jej dużo ciężej się z tym zmagać. Świetna mini;) Pozdrowienia Edyta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Edyta
      Na pewno nie dałaby rady. Dobrzańscy wychodzili ze skóry, żeby pomóc. To był przecież ich jedynak, najukochańsze dziecko, jak mieli go zostawić bez pomocy?
      Pięknie Ci dziękuję za wpis. Najserdeczniej pozdrawiam. :)

      Usuń
  16. Jakie cudowne dziecko. Zuzia pomagała mamie najlepiej jak umiała opiekować się ukochanym tatusiem. Trzeba przyznać, że to bardzo działa na wyobraźnię i ogromnie wzrusza;) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam nadzieję, że taki obrazek Was poruszy. Pięcioletnie dziecko aktywnie bierze udział w pielęgnacji i w opiece nad ojcem w śpiączce. Łapie za serce, prawda?
      Pozdrawiam serdecznie i bardzo dziękuję za komentarz. :)

      Usuń
  17. Ogromnie im współczuję. Chyba najbardziej Markowi. Tyle spraw go ominęło. Nie zna swojej córki, nie widział jak dorastała, jak stawiała pierwsze kroki, jakie pierwsze słowo wypowiedziała, nie wie jakim jest cudownym małym człowieczkiem. To nie on się z nią bawił, to nie on ją wszystkiego uczył. Dobrze, że tak dobrze pamięta Ulę, ale w tym przypadku też go mnóstwo spraw ominęło. To nie on był dla niej oparciem, jego żona musiała sobie ze wszystkim radzić sama. Wspaniale, że się wybudził, ale chyba jeszcze długa droga przed nimi do osiągnięcia normalności. Gorąco pozdrawiam Teresa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teresa
      Tylu lat nie da się nadrobić zwłaszcza dorastania Zuzi, dlatego tak bardzo pragnie drugiego dziecka, by mógł chociaż trochę poczuć jak to jest. Z tego, że nie był oparciem dla Uli nie może mieć wyrzutów sumienia, bo jego stan nie był zależny od niego. W każdym razie bez wątpienia uważa, ze wziął sobie za żonę najsilniejszą kobietę na świecie.
      Bardzo dziękuje za wpis i najserdeczniej pozdrawiam. :)

      Usuń
  18. Znowu potwierdziło się, że jeśli się czegoś bardzo chce, to wszystko można, nawet nauczyć się opieki nad chory. Dobrze się stało, że Marek trafił ze szpitala do domu. Tam nie miałby takiej opieki, takiej bliskości i miłości i do tego Zuzia mogła się z nim oswoić. Teraz kocha go bezgranicznie i niczemu się nie dziwi. Ula wykonała kawał fantastycznej pracy! Serdecznie pozdrawiam Regina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Regina
      Wiara, nadzieja, miłość, upór i determinacja. To wszystko skumulowało się w ULI i Dobrzańskich. Walczyli o Marka aż do skutku. Zuzia też wiele rozumiała i nie była bierna. Wbrew temu co mówią, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, to powiedzenie w tym przypadku nie miało zastosowania.
      Pozdrawiam Cię cieplutko i bardzo dziękuję za komentarz. :)

      Usuń
  19. Jak się okazuje Ula nie tylko potrafi wyciągnąć FD z zapaści, ale również tylko ona potrafi znaleźć sposób na obudzenie Marka. Cudowna kobieta. Marek do końca życia powinien nosić ją na rękach. Mam nadzieję, że zdaje sobie sprawę jaki skarb mu się trafił. Pozdrawiam i do następnego razu;) Nina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nina
      Marek doskonale wie jak bardzo Ula poświeciła się dla niego i bardzo to docenia. Być może będzie ja nosił na rękach a już na pewno będzie ją kochał do śmierci.
      Bardzo dziękuję Ci za wpis. Serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń
  20. Mam nadzieję, że Marek będzie potrafił rzeczywiście docenić, to co dla niego zrobiła Ula, że nie będzie chciał nadrobić wieloletniej wstrzemięźliwości seksualnej za wszelką ceną obojętnie z kim. Ewentualna zdrada Uli byłaby słaba. A wiadomo, że nie zawsze mamy ochotę na igraszki. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie dopuszczam do głowy takiej myśli, że on po wybudzeniu będzie myślał o innych kobietach. Już dawno przestał być napalonym na wszystko, co się rusza, samcem. Nie myśl o nim tak negatywnie.
      Pozdrawiam Cię serdecznie i bardzo dziękuję za komentarz. :)

      Usuń
  21. Piękna miniaturka. W gruncie rzeczy dość smutna mimo szczęśliwego zakończenia. Szmat życia stracili przez chorobę Marka. Liczę, że nie bezpowrotnie, że będą potrafili odbudować, to co ich łączyło. Na pewno bardzo będzie pomocna ich wzajemna miłość. Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie muszą odbudowywać tego co ich łączyło, bo to, co najważniejsze nadal ich łączy i nie jest to tylko wielka miłość, ale i piękne, mądre dziecko.
      Pozdrawiam cieplutko i bardzo dziękuję za wpis. :)

      Usuń
  22. Biedna Ula. Taki wspaniały dzień, którym oboje mieli się cieszyć – na świat przyszła ich córka. Całe to szczęście popsuła wiadomość o wypadku Marka. To cud, że Ula się nie załamała i że potrafiła walczyć o ich rodzinę. Do następnego czwartku Pozdrawiam;) Ola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ola
      Ula jest twarda. Rozpaczała, ale się nie poddała i walczyła o Marka do samego końca. Myślę, że tak właśnie zachowują się w takich dramatycznych przypadkach wszystkie kochające żony.
      Pozdrawiam Cię najserdeczniej i bardzo dziękuję za wpis. :)

      Usuń
  23. Jejku, jaki ciężki wypadek. Krzysztof z Heleną musieli być zrozpaczeni. Ich jedyne dziecko walczyło o życie. Do tego pewnie zastanawiali się kiedy powiedzieć o wypadku Uli. To nie było łatwe. Ula mogła się różnie zachować. Wtedy mogli stracić i syna i wnuczkę. Ale Ula bardzo kocha Marka. Dzięki temu, mimo zmęczenia trwała przy nim tyle czasu. Fajnie, że powiedzieli Markowi jak ona bardzo o niego walczyła. Myślę, że przy kolejnym dziecku Marek będzie we wszystkim wyręczał Ulę. Pozdrawiam;) Ada

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ada
      Zachowanie seniorów było wspaniałe. Nie pozwolili Uli na żadne załamanie, wspierali ją na każdym kroku, pomagali w dojściu do specjalistów i pokrywali koszty. Byli z nią całym sercem. Ona walczyła o męża i ojca swojego dziecka, oni walczyli o jedynego syna. Tak właśnie to powinno wyglądać.
      Bardzo dziękuję Ci za wpis i najserdeczniej pozdrawiam. :)

      Usuń
  24. No tak, Ula przez tyle czasu opiekowała się Markiem i pewnie nie widziała w tym nic dziwnego. Tak przeważnie mają kobiety. Może kogoś skrzywdzę, ale myślę, że faceta nie byłoby stać tyle czasu opiekować się leżącą żoną

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są wśród facetów takie rodzynki, ale faktycznie bardzo nieliczni, którzy poświęcają się dla żony. Mimo wszystko kobiety są ewidentnie silniejsze psychicznie. Kiedy kobiety rodzą niepełnosprawne dzieci lub ciężko chore wcale nieodosobnione są przypadki, że mężczyźni od nich odchodzą, bo albo rzeczywiście nie wytrzymują psychicznie, albo słaba psychika jest tu tylko pretekstem, żeby nie męczyć się z chorym dzieckiem. Ach ci nasi mężczyźni, bohaterowie domu. :)
      Bardzo dziękuję za komentarz. Serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń
  25. W zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe, i że nie opuszczę cię aż do śmierci. Te słowa nie były dla Uli pustymi zdaniami. Opisałaś wielką miłość. Dziękuję i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Ula przysięgała to Markowi i dotrzymała słowa, bo była odpowiedzialna i jeżeli mówiła "kocham", to nie brzmiało to jak wyświechtane słowo bez żadnego znaczenia.
      Bardzo dziękuję za wpis. Serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń
  26. Boskie kochaniutka aż się spłakałam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Renia
      To bardzo dobrze. O to właśnie chodziło. Czasem chcę pisać tak, żeby czytelnicy przy okazji czytania ze wzruszenia przeczyścili kanały łzowe. Jak widać w Twoim przypadku zadziałało.
      Dziękuję za komentarz. Serdecznie pozdrawiam. :)

      Usuń
    2. Zal mi Uli i Marka, są najlepszą parą ever w brzyduli, oby w kontynuacji byli razem <3
      ULA+MAREK= BIG LOVE FOREVER

      Usuń
  27. Piękna mini Małgosiu, choć na początek mnie zaniepokoiło.
    Jan Twardowski napisał- „każde głębsze uczucie prowadzi do cierpienia. Miłość bez cierpienia nie jest miłością.” Swego cierpienia Marek doznał po odejściu Uli, na własne zresztą życzenie. Jak trafnie napisałaś-„przeszedł po dnie własnego piekła. Musiał walczyć o nią, i o to, że by ponownie mu zaufała”. Ula też cierpiała, bo miłość do Marka okazała się manipulacją. Teraz znów cierpi, bo ojciec jej dziecka nie uczestniczy w wychowaniu Zuzi, cierpi kiedy widzi jak córka tęskni za ojcem. Nie poddaje się i znajduje siłę by walczyć o jego powrót do "żywych". Jak widać ich krótkie wspólne życie było okresem radości i cierpienia. Cierpienie było jest i będzie, i niestety nie możemy temu zaradzić. Cierpienie ma jedną dobrą stronę, potrafi zmienić nas na lepsze i uszlachetnia. Choć minęło pięć lat ich miłość nadal jest niezmienna i dalsze życie będzie szczęśliwe i dobre. Pozdrawiam gorąco, Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agata
      Nic więcej nie potrafię dopisać do Twojego komentarza, bo zawarłaś w nim kwintesencję tej krótkiej historii. Każdy przechodzi przez swoje własne cierpienie, ale to nie jest tak, że ono nigdy się nie kończy, bo jego koniec często oznacza nagrodę i szczęście dla nas lub pozytywną odmianę losu. Myślę, że każdy na to liczy i każdy wygląda tej odmiany z nadzieją. Ona umiera ostatnia.
      Pozdrawiam Cię najserdeczniej i bardzo dziękuję za niezwykle mądry i przemyślany komentarz. :)

      Usuń
  28. Nowy tytuł. Świetna wiadomość. Gratuluję;) Pozdrawiam Edyta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osz Ty siostrzyczko "Bystre Oczko", zauważyłaś! Postanowiłam wrzucić nowy tytuł, bo finiszuję z pisaniem. Nowy pomysł, nowa historia.
      Pozdrawiam i przesyłam serdeczności. :)

      Usuń