Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 8 października 2015

"ODPOWIEDZIALNOŚĆ" - rozdział 1

 

23 sierpień 2015
Moi drodzy
To kolejne opowiadanie napisane wspólnie z Gają i rozwijające jej pomysł. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Miłej lektury.

ODPOWIEDZIALNOŚĆ



ROZDZIAŁ 1

Zaterkotał budzik skutecznie wyrywając ją z objęć snu. Przeciągnęła się leniwie. Pierwsze, jeszcze nieśmiałe promienie marcowego słońca przebijały się przez biel tiulowych firanek. Czuła się niedospana. Wczoraj do późnego wieczora piekła ciasto. Dzisiaj właśnie obchodziła swoje dwudzieste siódme urodziny. Zerwała się z posłania i już bez ociągania zaczęła szykować się do pracy. Zapakowane w srebrną folię ciasto spoczęło bezpiecznie w przepastnej reklamówce. Ostatni rzut oka w lustro i już wychodziła.

Ten dzień był dla wszystkich bardzo intensywny i przeładowany robotą. Nikt nie miał nawet chwili, żeby usiąść wspólnie nad filiżanką kawy i kawałkiem przyniesionego przez nią ciasta migdałowego. Jej koleżanki i koledzy nie widząc innego sposobu postanowili uczcić te urodziny u niej w domu. Zupełnie nie planowała zapraszać jakichkolwiek gości, ale pod ich naciskiem ustąpiła. Ktoś rzucił nawet propozycję, żeby spotkać się w klubie, ale pozostali stwierdzili, że przecież jeszcze nie widzieli jej mieszkania i to będzie doskonały pretekst. W związku z tym miała niespodziewany, aczkolwiek miły nalot koleżeństwa z firmy.
Zanim się pojawili, uwijała się jak w ukropie, żeby cokolwiek przygotować do jedzenia. Napojami obiecał zająć się Maciek, jej przyjaciel od niepamiętnych czasów. Wszyscy zjawili się po dwudziestej zaczynając od obejrzenia tej mikroskopijnej, ale niezwykle przytulnej kawalerki.
- No Ulka, nieźle się urządziłaś, fajne to mieszkanko – zachwalała Joanna, jej najlepsza koleżanka z pracy. Asia była jej równolatką. Miała niezwykle pogodne usposobienie i zawsze znajdowała jakiś powód do radości. Ula czasem myślała, że jest to spowodowane między innymi tym, że była piękną dziewczyną i w życiu układało się jej jak po maśle. Za jej blond włosami, świetną figurą i niezłymi nogami oglądało się wielu mężczyzn. Ona jednak świata nie widziała poza swoim narzeczonym Kamilem. Nie miała problemu z mieszkaniem, bo zajmowali piętro w domku rodziców Asi. Jedynym minusem była odległość. Rodzice Asi mieszkali w Zalesiu Górnym, a młodzi codziennie dojeżdżali spory kawałek drogi do stolicy.
- Muszę przyznać, że mieszka mi się tutaj wspaniale. Mimo, że mieszkanie jest małe, to posiada sporo zalet – odparła Ula.
- Nieźle, nieźle, nawet do pracy masz rzut beretem, nie to co poprzednio – dorzucił z uznaniem Grzesiek, pucołowaty trzydziestolatek.
- To właśnie jedna z tych zalet. Jest rzeczywiście blisko i może dlatego nigdy nie mogę zdążyć na czas – zachichotała.
- Jak to mówią pod latarnią najciemniej – żartował Maciek.
- Ale chyba widoków zazdroszczę ci najbardziej – dorzuciła Dorota, która była naturalnym, ognistym rudzielcem. Ona sama uważała to za swój niesamowity atut. Faktycznie ciężko było jej nie zauważyć w tłumie, a zwłaszcza jej przepięknych, wielkich, niesamowicie zielonych oczu.
- Kocham ten park. Nie dość, że codziennie na niego patrzę, to jeszcze bardzo często tam chodzę – odpowiedziała ze śmiechem Ula.
- Podejrzewam, że ta częstotliwość nie jest spowodowana okolicznościami przyrody, - Maciek kpił sobie nadal - ale chęcią znalezienia tego wymarzonego księcia z bajki, który siedzi w parkowym stawie zamieniony przez złą czarownicę w paskudną żabę. Ha, ha, ha.
- No co ty, nie żartuj tak - odezwała się Marta. Patrząc na Ulę zapytała - Sergiusz, no właśnie, gdzie on jest? Chyba powinien już być? – Ula przecząco pokręciła głową.
- Niestety, nie będzie go. Od dwóch tygodni odwala pańszczyznę w delegacji. Wraca dopiero w piątek wieczorem.
Od jakiegoś czasu była związana ze swoim kolegą z pracy, Sergiuszem. Chociaż jak sama twierdziła, nazywanie ich wzajemnej relacji związkiem było sporym nadużyciem. Owszem spotykali się czasami, ale oboje podchodzili do tych relacji dość luźno i nie mieli żadnych wspólnych planów na przyszłość. Nieźle się dogadywali i było im ze sobą dobrze. Oboje jednak doskonale wiedzieli, że nie są sobie przeznaczeni.
– Słuchajcie, rozgośćcie się. Maciek zajmie się napojami, a ty Grześ możesz czuwać nad muzyką.
- Czekaj, ja zaraz dam ci swoje płyty, bo znając Ulkę bylibyśmy zmuszeni do słuchania samych smutasów – niewysoka i korpulentna Iwona już wyciągała ze swojej przepastnej torebki przyniesione przez siebie nagrania.
- Dobra dziewczynka, fajnie, że o tym pomyślałaś. Ulka na Boga czego ty słuchasz?! – jęczał Grzegorz przeglądając jej dyskografię.
– Jak będę chciał się zdołować, to już wiem gdzie przyjść – żartował na całego Darek. Na półce znajdowały się między innymi płyty: Sade, Leonarda Cohena, Stinga, U2, Simon&Garfunkel, Matt Dusk, Michael Buble, Stanisława Sojki, Michała Bajora, Davida Garretta, Cesarii Evory, Misi, Marizy, Yasmin Levy. Faktycznie płyt do tańca nikt by tam raczej nie uświadczył.
- Nie jest tak źle, ja jeszcze żyję, a i Sergiusz czy Maciek też mają się nieźle mimo, że czasem muszą tego słuchać – odcięła się Ula.
- Mnie w to nie mieszaj. Ja to robię z przyjaźni, a Sergiusz pewnie z miłości – naigrywał się Maciek
- Maciej…!, Maciej…! Zobaczysz jeszcze się policzymy – ze śmiechem groziła Ula.

Te urodziny naprawdę się udały. Było bardzo przyjemnie i chyba wszyscy dobrze się bawili, ale ona była już zmęczona. Przecież jutro normalny dzień pracy i rano trzeba wcześnie wstać. Szefowa mimo, że fajna z niej kobieta, nie będzie jej oszczędzała tylko dlatego, że wyprawiała małe przyjęcie urodzinowe. Zamknęła drzwi za ostatnim gościem. Jak dla niej było dość późno, bo dochodziła prawie dwudziesta trzecia. – Jak to dobrze, że mieszkam sama, inaczej tata by się denerwował, że jutro zaśpię – pomyślała z ulgą.
Z rodzinnego domu w Rysiowie wyprowadziła się niecałe dwa miesiące temu. Wynajęła w Warszawie małą kawalerkę na ulicy Polnej. Mieszkanie było malutkie, bo zaledwie trzydziestopięciometrowe, ale bardzo klimatyczne i przytulne. Składało się z maciupkiej sypialni, salonu, – jak go sama szumnie nazywała - z otwartą kuchenką, łazienki i mikroskopijnego przedpokoju. Było pomysłowo umeblowane i posiadało niezbędne sprzęty AGD i RTV. Bardzo się jej podobało zwłaszcza, że widok z okien był urzekający. Z czwartego piętra rozciągała się piękna panorama na park imienia Trzcińskiego. Nawet jej koledzy to docenili. Lubiła ich wszystkich bez wyjątku i dobrze się z nimi dogadywała. Oni chyba też czuli do niej sympatię, bo swoim łagodnym charakterem potrafiła zjednywać sobie ludzi. Nigdy nie była atrakcyjna. Pochodziła z niezbyt zamożnej rodziny. Przez długi czas utrzymywali się tylko z renty taty i renty dla dzieci, a było tego naprawdę niewiele. Nauczyła się oszczędzać. Nosiła ciuchy przeważnie przerabiane po mamie, albo zakupione na bazarku w Rysiowie i do tego wielkie, niemodne okulary. Jej młodszy brat Jasiek często śmiał się z niej i z przekąsem powtarzał, że skoro nauka nie szkodzi, to dlaczego straciła wzrok? Na dodatek niespełna dwa lata temu ortodonta założył jej aparat na zęby. To wszystko nie dodawało jej uroku. Jednak miała też niezaprzeczalne atuty, którymi były niesamowicie piękne, chabrowe oczy i zgrabna sylwetka. Asia zabrała ją raz do swojego ulubionego „PEWEXU”, przez niektórych nazywanego pogardliwie lumpeksem lub ciucholandem albo jeszcze gorzej szmateksem.
– Ula no chodź, co ci szkodzi, nie pożałujesz. Nawet nie wiesz jakie tam cuda można znaleźć. Ja też nie opływam w szmal, a musisz przyznać, że nieźle się ubieram, prawda? Rzeczy w secound handach są często niemal dziesięć razy tańsze niż nowe i co nie jest bez znaczenia, są niepowtarzalne. Zauważ, że coraz więcej celebrytów, czy jak kto woli gwiazd oraz innych ludzi zamożnych, których stać na nowe ubrania, odwiedza takie sklepy. Tam naprawdę można znaleźć prawdziwe perełki – nieustannie ją przekonywała. W końcu Ula dała się namówić i pewnego dnia po pracy udały się na szaleństwo zakupowe. Pomieszczenie sklepu było ogromne. Na dwóch kondygnacjach znajdowało się mnóstwo wieszaków i koszy z używanymi ubraniami. Wydawało się, że wszystko jest pomieszane ze sobą. Łaszki damskie wisiały wśród męskich, konfekcja, która nadawała się na lato wisiała lub leżała obok ciężkich, zimowo-jesiennych ubrań, a dodatki w postaci torebek, pasków czy butów też sprawiały wrażenie, że nie mają swojego miejsca. Po prostu szwarc, mydło i powidło. Ula nie umiała się tam znaleźć i czuła się zagubiona. Twierdziła nawet, że są tam gorsze ciuchy niż ona nosi, ale z pomocą koleżanki szybko nauczyła się poruszać w tym dziwacznym sklepie i po krótkim czasie potrafiła wynaleźć fajne stroje i do tego tanie. Dzięki temu powoli zmieniła sposób ubierania. Nie była to wyszukana elegancja, ale przynajmniej wszystkie elementy ubioru do siebie pasowały i przestała wyglądać jak swoja babcia.


Marek Dobrzański rozłączył rozmowę i ukrył w dłoniach twarz. – Cholera, nie dam radyTo wszystko zaczyna mnie już przerastać… - Od dłuższego czasu siedział w Mediolanie i próbował otworzyć tu filię rodzinnej firmy modowej Febo&Dobrzański. Sam wcześniej nigdy by się nie podejrzewał o takie całkowite poświęcenie pracy. Nie było to łatwe zadanie. Dopiero tutaj zrozumiał co to znaczy biurokracja i jakie kłody mogą rzucać pod nogi konkurenci. Kiedy wyjeżdżał z Warszawy wydawało mu się, że ma wszystko opracowane i dopięte na ostatni guzik. Sądził, że nic go nie będzie w stanie zaskoczyć. Przecież dobrze znał język i mentalność Włochów, a przynajmniej tak sądził. Jakże się mylił. Z rodzicami często tu bywał w przeszłości na wakacjach. Potem zamieszkali tu jakiś czas na stałe. Mama odnalazła tutaj swoją przyjaciółkę ze szkolnych lat. Agnieszka wyszła za mąż za Włocha i mieli dwoje dzieci. Wówczas ojciec Marka wraz z mężem Agnieszki, z którym zdążył się zaprzyjaźnić, postanowił założyć wspólną firmę modową. Rodziny Dobrzańskich i Febo dobrze się dogadywały. Firma powolutku ugruntowywała swoją pozycję na włoskim rynku. Obu rodzinom nieźle się powodziło. Wszystko się skończyło wraz z nieszczęśliwym wypadkiem Febo. Oboje zginęli w kolizji drogowej. Krzysztof ze swoją żoną Heleną postanowili wrócić do Polski i tam rozwinąć skrzydła w biznesie. We Włoszech nic już ich nie trzymało. To Francesko Febo załatwiał wszystkie sprawy w różnych urzędach i zajmował się pozyskiwaniem kontrahentów. Krzysztof odpowiadał głównie za finanse firmy. Niezbyt dobrze władał językiem i nie czuł się na siłach ciągnąć firmy samemu. Dobrzańscy zabrali ze sobą dzieci Febo, Alexa i Paulinę, którymi po śmierci przyjaciół postanowili się zaopiekować. Dzieci oprócz schorowanej babci nie miały tu innej rodziny. W Warszawie Krzysztof odtworzył firmę Febo&Dobrzański. Ciężka i mozolna praca opłaciła się. Firma w krótkim czasie zrobiła się znana i doceniana głównie dzięki projektantowi Pshemko, który okazał się niezastąpionym wizjonerem. Klienci nieustannie kochali jego styl, a on, jak to prawdziwy artysta, miewał większe lub mniejsze zachcianki czy humory i naprawdę należało się uzbroić w dużą dozę cierpliwości, aby utrzymać z nim dobry kontakt. Krzysztof i Marek opanowali tę umiejętność po mistrzowsku. Ze względu na stan zdrowia Krzysztof zrezygnował z prezesury na rzecz swojego jedynaka. Marek nie zdawał sobie sprawy jak wiele pracy niesie ze sobą to stanowisko i z jakimi problemami przyjdzie mu się zmierzyć. Jakież było jego zdziwienie, że nie dotyczyły one tylko zagadnień firmowych, ale również prywatnych spraw pracowników. Jakoś nigdy nie podejrzewał, że ludzie dorośli będą zachowywać się w pracy jak przedszkolaki i będą mu na przykład donosić na współpracowników. Brzydził się takim postępowaniem. Pomimo, że bardzo się starał nie zawsze jego poczynania przynosiły zamierzony efekt tak jak teraz we Włoszech. Niemal codziennie spotykały go niezbyt miłe niespodzianki. Z tego powodu jego pobyt w Mediolanie nieustannie się przedłużał. Starał się jednak sprawiać wrażenie, że nad wszystkim panuje, że problemy, na które napotykał spływają po nim jak po przysłowiowej kaczce. Właśnie mijały trzy miesiące, a on naprawdę niewiele się posunął, chociaż już zaczynał powolutku wychodzić na prostą. Przez chwilę nawet zastanawiał się czy nie zrezygnować i nie wrócić do Warszawy. Obawiał się jednak reakcji ojca. Rodzice wciąż byli z niego niezadowoleni, a zwłaszcza senior. Cokolwiek by nie zrobił, nieustannie byli rozczarowani jego postępowaniem i takie zdanie mieli o nim zarówno jeśli chodzi o sprawy zawodowe jak i o życie prywatne. Postawili mu bardzo wysoką poprzeczkę i byli w stosunku do niego niezwykle wymagający. Zresztą sam nie lubił, gdy ktoś mówił, że coś jest niemożliwe bez podjęcia próby załatwienia jakiejś sprawy. W przeciągu tego kwartału w domu był tylko raz na święta i nowy rok. Wszystkie niecierpiące zwłoki decyzje ustalał przez telefon lub przez Internet. Taka sytuacja nie była komfortowa dla nikogo, ani dla Marka, ani dla seniora Dobrzańskiego, który zastępował go na stanowisku prezesa. Niestety taki stan rzeczy nie mógł trwać wiecznie, bo ojciec w dalszym ciągu uskarżał się na problemy sercowe. Właśnie dzisiaj mama płacząc w słuchawkę poinformowała go, że lekarz taty już od tygodnia kategorycznie zalecał mu odpoczynek i jak najszybszy wyjazd do jakiegoś dobrego sanatorium.
A niech to szlag trafi, jasna cholera, wszystko mi się wali! Co mam robić? Nawet nie bardzo ma mi kto pomóc, jasny gwint! Na Alexa oczywiście nie ma co liczyć, że o Pauli już nie wspomnę – wściekał się Marek. Nie chciał się poddać, a przede wszystkim nie miał ochoty na powrót do kraju. - Myśl!, myśl!, myśl chłopie! - Po chwili wyciągnął najnowszy model smartfona i zadzwonił do Sebastiana. Przyjaźnili się od wielu lat, razem studiowali i obaj po ukończeniu nauki rozpoczęli pracę w Febo&Dobrzański. Sebastian po krótkim czasie awansował na dyrektora HR podczas gdy Marek był wówczas dyrektorem odpowiedzialnym za marketing i wizerunek rodzinnej firmy.
Olszańskiego mocno zdziwił ten telefon, ale odebrał natychmiast.
- Cześć stary, dawno się nie odzywałeś, co słychać? Jak tam namiętne Włoszki? Nieźle się musisz bawić skoro siedzisz tam już tyle czasu. Pewnie są niesamowite – wyrzucił z siebie jednym tchem.
- Cześć Seba. Jestem tak zarobiony, że nie mam czasu na przyjemności. Dzwonię, bo już nie daję rady. Jesteś mi tu bardzo potrzebny. Musisz mnie zastąpić przez kilka dni. Dzwoniła przed chwilą mama mówiąc, że z ojcem nie za dobrze i muszę pilnie wrócić do kraju. Jutro wpadniesz na krótko do firmy i przekażesz swoje obowiązki Barbarze. Potem pojedziesz na lotnisko, tam odbierzesz bilet i spotkamy się tu na miejscu, wtedy spokojnie pogadamy – instruował Marek
- Chwila, chwila, … jak to jestem ci potrzebny? Przecież ja nie znam włoskiego ani zagadnień ekonomicznych firmy. Wiesz dobrze, że znam się tylko na sprawach kadrowych, więc jak mógłbym ci pomóc? – skorzystał z panującej ciszy i ciągnął dalej po krótkim namyśle - Poza tym ile będę siedział w tym Mediolanie? Powiedz coś więcej – Seba był wyraźnie zdenerwowany,
- O nic się nie martw, spokojnie dogadasz się po angielsku. Nie wiem…, może tydzień? Zobaczymy, przecież wiesz, że zrobię wszystko, żeby tu szybko wrócić. Resztę ci opowiem jak się spotkamy – uspakajał go Marek. - Do zobaczenia.







Andziok (gość) 2015.08.23 00:29
Powiem tylko tak-intrygujące. Nie wiadomo jak się to rozwinie. A przede wszystkim jak Ula i Marek spotkają się..
Pozdrawiam ucieszona ze pierwsza Andziok :)
 
MalgorzataSz1 2015.08.23 00:34
Andziok

A ja myślałam, że Ty już śpisz. Cieszę się, że dotrwałaś do północy i cieszę się, że Cię zaciekawiłam. mnie pomysł Gai bardzo się spodobał i liczę na to, że i Wam też przypadnie do gustu.

Dziękuję kochana i najserdeczniej pozdrawiam. :)
 
Aneta (gość) 2015.08.23 01:12
Pierwsza myśl? Jak wygląda Ula? :D Nie wiem czemu ale pierwsza była moja myśl gdy zaczęłam to czytać. A teraz do rzeczy. Intrygująca opowieść, po innych opowieściach możesz podać kilka propozycji co mogło być dalej, a tu nie wiadomo co może się wydarzyć. (wszystko) I to mi się bardzo podoba. Czekam na kolejny rozdział, który mnie na pewno zaintryguję. Pozdrawiam :)
 
Gaja (gość) 2015.08.23 08:49
Witaj Małgosiu,
fajnie to wyszło:) Ula radosna i otoczona przyjaciółmi oraz mieszkająca na "swoim", ekstra. Maciek odciążony jako przyjaciel. Ula w końcu może o dziewczyńskich sprawach pogadać z Asią, z facetem też można pogadać, ale babka babkę niekiedy szybciej zrozumie i lepiej doradzi np. w zakupach:) No i oczywiście tajemniczy Sergiusz. Mareczek natomiast wyjechany i do tego dość mocno zapracowany, ale nie poddający się łatwo. Dobrze, że może liczyć na pomoc choćby roztrzepanego Sebastiana:) Bardzo dziękuję za dzisiaj i niecierpliwie czekam na czwartek. Serdecznie pozdrawiam życząc przyjemnej niedzieli:)
Gaja
B (gość) 2015.08.23 09:00
Jak ja nie lubię początków opowiadań, może dlatego że z natury jestem bardzo niecierpliwa i już chciałabym wiedzieć co będzie dalej, intrygujące, ciekawe , właściwie wszystko może się zdarzyć, ale cóż z niecierpliwością czekam na cd.,dlaczego po niedzieli nie może być czwartek, albo chociaż po poniedziałku.? Pozdrawiam B.
 
RanczUla 2015.08.23 09:17
Wygląda na to , że Marek w przeciwieństwie do poprzedniego opowiadania będzie tu prawdopodobnie sumienny i rzetelny. I stąd wziął sie tytuł. A Ula jak zawsze dobra i miła. Czyżby pierwsze spotkanie szykowało się w parku? Trudno jednak przewidzieć co może być dalej , bo dzisiaj poznaliśmy tylko bohaterów. Może druga część coś więcej nam powie.
Pozdrawiam milutko.
Andziok (gość) 2015.08.23 10:13
Specjalnie czekałam :)
Zapraszam Cię na kolejną część mojego opowiadania "Dwa serca, jedna miłość" Już jutro. Specjalnie dla czytelniczek dodaję wcześniej, niż zaplanowałam ;)
 
MalgorzataSz1 2015.08.23 11:17
Aneta

Opisałam wygląd Uli. Nie powalała urodą, ale też nie była jakąś maszkarą. Ludzie lgną do niej, bo ma miłe usposobienie i dobry charakter. Na etapie pierwszego rozdziału faktycznie może zdarzyć się wszystko, ale i tak nic więcej nie powiem.

Gaja

Fajnie wyszło, bo Ty to napisałaś, a ja dokonałam tylko korekty, więc Tobie należą się pochwały. Na pewno się zorientujesz, od którego momentu ja zaczęłam pisać.

B

Ja też nie lubię początków, bo tak naprawdę trudno je ocenić i najczęściej nic z nich nie wynika, ale jakiś wstęp musi być. Sama dobrze wiesz, że takie wprowadzenie rzutuje potem na dalsze części i jest niezbędne.

RanczUla

Trochę wyprowadzę Cię z błędu. Marek w tym opowiadaniu rzeczywiście jest bardzo pracowity i ta jego odpowiedzialność z całą pewnością nie będzie dotyczyła spraw zawodowych, bo tutaj wszystko jest w porządku. Ona przełoży się raczej na życie prywatne. Pierwsze spotkanie Marka i Uli na pewno nie będzie miało miejsca w parku.

Andziok

Oczywiście zajrzę na Twój blog, bo tę ostatnią część zakończyłaś w kiepskim dla Marka momencie.

Wielkie podziękowania dziewczyny za komentarze. Wszystkie najserdeczniej pozdrawiam i życze udanej niedzieli. :)
 
magdam (gość) 2015.08.23 11:25
Na pewno intrygujące :) jak rozumiem Ula z Markiem się jeszcze nie znają i wszystko rozwinie się w sowim czasie... :) tytuł tez ciekawy...czy tyczy się pracy i Marka czy raczej życia osobistego ?:) Czekam na c.d. i udanej niedzieli Małgosiu:)
 
MalgorzataSz1 2015.08.23 11:55
Magdam

Ula i Marek nie znają się, a poznanie nastąpi w dość specyficznych okolicznościach. Odpowiedzialność, jak pisałam wyżej dotyczy raczej życia osobistego.

Dziękuję za wpis i ja Ci życzę miłej niedzieli i całego tygodnia. Pozdrawiam. :)
 
justynka29 (gość) 2015.08.23 13:00
Witaj
Z pierwszego rozdziału na razie nic nie wynika. Chociaż całkiem ciekawie się zaczyna. Marek i Ula jeszcze się nie znają i ciekawa jestem jak poznają. I czego będzie dokładnie dotyczyła ta odpowiedzialność. W tym momencie może zdarzyć się wszystko. Nie wiem w jakim kierunku to pójdzie ale i tak na pewno wszystko przeczytam. I podoba się taki pracowity Marek. Postać Sebastiana też trochę zagadkowa. Pozdrawiam serdecznie. Miłej niedzieli. Czekam na cd.
 
MalgorzataSz1 2015.08.23 13:39
Justyna

Marek i Ula nie poznają się tak prędko, bo o ile sobie przypominam, to w okolicach piątego rozdziału. Sebastian natomiast nie jest aż tak wielkim dupkiem jak w serialu i mocno wspiera Marka w sprawach i zawodowych i prywatnych.

Dziękuję Ci za wpis i Pozdrawiam. :)
 
lectrice (gość) 2015.08.24 13:49
No i ciekawe jak sie spotkaja... bo jakos sie nie doczytalam by Ula pracowala w domu mody... moze ja wyleja i zacznie szukac pracy ? A Marek pracowity od samego poczatku... ale tez pracocholik, zeby ze skrajnosci w skrajnosc nie wpadł...
 
MalgorzataSz1 2015.08.24 14:10
Lectrice

Tak szybko to oni się nie spotkają. O ile dobrze pamiętam, to nastąpi to w piątej części. Ula nie pracuje w FD.
 
Angela (gość) 2015.08.25 07:18
Marek pracoholik, ale i tak myśli o panienkach na jedną noc. Jestem bardzo ciekawa w jakich okolicznościach się spotkają. Zapowiada się bardzo intrygująco. Napewno świetnie rozwiniesz to opowiadanie i znowu nas czymś zaskoczysz.
Do czwartku! Pozdrawiam, Angela :)
MalgorzataSz1 2015.08.25 08:28
Angela

Na razie nic nie mogę powiedzieć ani jak się spotkają, ani kiedy. Do tego jeszcze daleko. A jeśli chodzi o rozwinięcie tego opowiadania, to oczywiście liczę i ja i Gaja, że Wam się spodoba.

Pozdrawiam. :)

Lectrice

Popełniłam niewybaczalny błąd. Oczywiście dziękuję Ci za wpis i najserdeczniej pozdrawiam. :)
 
jute (gość) 2015.08.26 18:11
Witaj Małgosiu.Oczywiście opowiadanie przeczytałam zaraz jak się ukazało, ale jak zwykle byłam zbyt leniwa albo zbyt padnięta,żeby napisać komentarz.Intrygujesz mnie Małgosiu.Marek spotka Ule dopiero w piątej części? .Dlaczego tak póżno,co oni bez siebie poczną?..Marek też taki "dorośnięty",pracowity, poważny i Sebastian podobno ma być mniej debilny.Jestem bardzo ciekawa co będzie dalej.Całe szczęście czwartek już jutro.Pozdrawiam i czekam na cd.A tak z innej bajki, nie mogło być lady in red,?.No co pomarzyć nie można?
 
MalgorzataSz1 2015.08.26 18:18
Jute

Ty kobieto przerabiasz chyba wszystko, co wyhodowałaś. Pomidory zrobione, a ogórki, kapucha, papryka? Ja nie robię od lat już nic. Nie mam na to siły. Ochoty specjalnie też nie. Na nasze skromne potrzeby wystarczy, że pójdę do sklepu.

Tak, Marek spotka Ulę dopiero w piątym rozdziale, ale opowiadanie ma ich dwanaście, a te pierwsze cztery muszą was wprowadzić w zagadnienie i pozwolić ocenić sytuację. Mam nadzieję, że nie powieje nudą.
Marek prawdziwy pracoholik. odpowiedzialny prezes, niestety w jego życiu prywatnym panuje totalny chaos i nie za bardzo sobie radzi, ale o tym już wkrótce.

Dzięki, że jednak znalazłaś czas i wpadłaś na blog. Pozdrawiam Cię serdecznie. :)
 
jute (gość) 2015.08.26 20:11
Małgosiu,muszę Cię rozczarować.Na mojej działce rośnie trawa,trochę kwiatków, orzech (bo już był),grusza i trochę malin.Nie jestem pasjonatką grzebania w ziemi,nie znam się na tym.Wszystkie potrzebne warzywa kupuję na targu,oraz (coraz częściej) dostaję od sąsiadów.Wczoraj właśnie "przyszły śliwki i cukinia, więc zamiast wolnego dnia wyszło leczo a powidła będą się smażyć jeszcze przez kilka dni.Potem oczywiście rewanżuję się darczyńcom słoiczkiem tego co wyszło z przyniesionych owoców czy warzyw..I tyle.Bawi mnie i kręci robienie przetworów, bo nigdy wcześniej nie miałam na to czasu, no i w zimie jest to fajna sprawa . bo do sklepu daleko, a czasem jest tak ,że samochodem nie bardzo da się zjechać.,Ciasta piekę też dopiero od paru lat,Pierwsze szarlotki ,serniki uczyła mnie piec moja synowa a teraz to ona podbiera moje przepisy.Ale się rozgadałam, aż mnie palce bolą.Pogadamy jak wrócę do swojego sprzętu, bo teraz dalej się męczę na tym czymsik.Pozdrawiam i sorki za to przynudzanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz