Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 8 października 2015

"ODPOWIEDZIALNOŚĆ" - rozdział 3

 

27 sierpień 2015

ROZDZIAŁ 3


Na dworze zrobiło się duszno. Po wczorajszej plusze nie było śladu, a w zamian niemiłosiernie świeciło jaskrawe słońce. - Niesamowite jak pogoda tutaj się zmienia, - pomyślał Marek – jak w kalejdoskopie. - Tylko chwileczkę czekali na taksówkę. Zgodnie z tym co wcześniej mówił Dobrzański udali się do biura tworzonej filii. Seba ciekawie rozglądał się po pomieszczeniu podczas gdy przyjaciel nastawiał ekspres.
- Jakieś takie skromniutkie to biuro, nie uważasz? – ze zdziwieniem zapytał. Rzeczywiście to pomieszczenie niczym nie przypominało biura w Warszawie. Stał tutaj tylko jakiś regał z byle jak poukładanymi segregatorami, niezbyt duże biurko, po którym było widać, że już swoje przeżyło i do tego zwykły, obrotowy fotel. Z nowszych rzeczy, które Seba dostrzegł była pomarańczowa, trzyosobowa sofa i tego samego koloru dwa fotele oraz dość duża szklana ława. Poza tym miał wrażenie, że panuje tutaj niczym nieokiełznany bałagan. Wszędzie walały się jakieś otwarte segregatory świadczące o tym, że dawno tu nikt nie sprzątał. Trochę nie pasowało mu to do pedantycznego Marka, który lubił porządek.
- Daj spokój, nie miałem głowy do wyposażania tego miejsca i na to przyjdzie kolej. Ale nie martw się, bo jest tu wszystko czego potrzebujemy na tym etapie działania. O już jest kawa. Siadaj, pewnie jesteś głodny?
- No trochę tak.
- Słuchaj, załatwimy tutaj szybko sprawy, bo nie mam zbyt wiele do przekazania i później będzie czas na jedzenie, co ty na to?
- Może być. No to dawaj, mów mi co, gdzie i na kiedy?
Popijając smoliste espresso Marek pokrótce naświetlał Sebie problemy firmy. Pokazywał, gdzie są najpotrzebniejsze dokumenty. Wręczył mu kalendarz z listą najważniejszych telefonów i terminów do przypilnowania. Co chwilę zerkał na kumpla. Na początku widać było, że Sebastian jest przerażony, ale z każdym kolejnym zdaniem wypowiadanym przez Marka jego twarz jaśniała, bo przyjaciel tłumaczył wszystko dokładnie i bardzo rzeczowo.
- No to z grubsza chyba tyle. Jak widzisz nie taki diabeł straszny jak go malują. Wierzę w ciebie, bo wiem, że doskonale sobie poradzisz, a przy okazji czegoś nowego się nauczysz i bardzo, ale to bardzo mi pomożesz. W razie czego zawsze jestem pod telefonem niezależnie od pory dnia i nocy, przecież wiesz.
- Jasne, będzie OK. Jakby to powiedziała Viola „dobro firmy od zawsze leży mi na wątrobie” – obaj się roześmiali – To co, teraz jedzonko?
Marek uśmiechnął się i kiwnął potakująco głową. Znał żarłoczność przyjaciela. Seba od zawsze był niesamowitym łasuchem i nigdy tego nie krył. Mimo, że jeszcze nic nie zrobił, Marek już czuł, że pomysł ściągnięcia go tutaj był trafiony w dziesiątkę. Wierzył, że naprawdę będzie dobrze.
Postanowili jednak pojechać do mieszkania Marka i tam coś zamówić do jedzenia, a przy okazji obgadać inny problem. Siedząc na wygodnej kanapie i pałaszując ogromny kawał pizzy Olszański mówił:
- Niech to chudy byk! Rzeczywiście sporo zwaliło ci się na głowę – ze współczuciem popatrzył na przyjaciela. - Chyba prawdą jest, że nieszczęścia chodzą stadami – specjalnie przekręcił przysłowie, żeby chociaż trochę Marka rozweselić. - Słuchaj, ja wiem, że to idiotycznie zabrzmi, ale może Alex mógłby cię zastąpić, co? – podsuwał kolejny pomysł wyjścia z impasu
- Wbrew pozorom to nie jest wcale taki głupia sugestia. Sam przez chwilę się nad tym zastanawiałem, ale chyba nic z tego nie wyjdzie?
- Czemu?
- No wiesz jaki jest teraz Alex. Ciepłe, rozmemłane kluchy. Jakby mi ktoś jeszcze rok temu powiedział, że będę tęsknił za tym jego szujowatym charakterem, to chyba bym go zabił śmiechem, albo pomyślałbym, że się czegoś nawąchał. Zobacz co też z faceta twardo stąpającego po ziemi może zrobić kobieta! Gdzie się podział ten złośliwy, fałszywy do granic możliwości, podstawiający mi świnie, permanentnie knujący przeciwko mnie Alex? Teraz tak by mi się przydał. Dzięki temu jaki był, my ciągle musieliśmy się wspinać na wyżyny kreatywności. Wciąż musieliśmy wysilać szare komórki i kombinować, żeby uniemożliwić mu kolejne intrygi. Pamiętasz jak zawsze udawało nam się wyjść cało z opresji, w które zazwyczaj mnie wpędzał? To dzięki niemu cały czas byłem czujny i zwarty. Obecnie wygląda jakby w głowie zamiast mózgu miał za dużo wolnej przestrzeni, jakby przeszedł lobotomię. Cholerny, potulny baranek! Wpada do firmy na ostatnią chwilę, odbębnia osiem godzin i gna na złamanie karku do domu! Pieprzony pantoflarz! Uwierzyłbyś? Przecież kiedyś nikt by nie uwierzył! Czemu ta Julka nie mogła zjawić się za jakiś miesiąc, a nie dwa lata temu? Przecież oni nawet by tego nie odczuli. Ponad sześć lat żyli oddzielnie, więc jeszcze dwa nie zrobiłyby różnicy, a mnie teraz miałby kto zastąpić i byłoby po kłopocie.
- To może Paula? Już przecież odchowała dziecko i zna firmę od lat. W końcu jest jej współwłaścicielką?
- Coś ty! Z nią jest jeszcze gorzej niż z Alexem. Liczy się tylko rodzina. Powiedziałbyś, że będzie z niej taka matka Polka?! Poza tym nie jest zbyt lotna. Nigdy się nie przepracowywała i robiła tylko dobre wrażenie. W tym była mistrzynią. To nie sztuka, żeby narobić się jak wół i zarobić. Sztuką jest nie robić nic i zgarnąć ciężkie pieniądze. Ona opanowała tę sztukę do perfekcji – pokręcił z powątpiewaniem głową. - Nie zgodzi się na zastępstwo ani jedno, ani drugie. Od firmy mają jelenia, czyli mnie!


Wyszła z pracy. Zmęczył ją ten dzień. Pomyślała, że zrobi tylko drobne zakupy i pójdzie do parku, żeby nieco odetchnąć. W pobliskim spożywczaku zaopatrzyła się w pieczywo, trochę wędliny, i wolnym krokiem ruszyła w kierunku tej oazy zieleni. Tam przysiadła na ulubionej ławce rzucając kaczkom kęsy bułki. Usłyszała głośny śmiech i odwróciła się. Zobaczyła bliźniaki droczące się z kolejną, nową opiekunką. Nie miała więcej jak osiemnaście lat. Czasem zastanawiała się, czy babcia tych maluchów nie boi się oddawać ich w opiekę ludziom tak mało doświadczonym. Trzeba naprawdę mieć odwagę. Ona pewnie trzęsłaby się ze strachu. Brzdące przekrzykiwały się. Nie chciały słuchać. Dziewczyna dziesięć razy prosiła, żeby weszły do wózka, a jeśli nie, to żeby trzymały się jego uchwytów. Sprzeciwiały się piszcząc i podskakując, że one nie chcą, że same… Ktoś zawołał dziewczynę po imieniu. Odwróciła się. Korzystając z jej nieuwagi maluchy ruszyły w stronę stawu. Do dziewczyny podszedł chłopak z irokezem na głowie i w skórzanej kurtce. Cmoknął ją w policzek i zagadnął. Ula zerknęła na dzieci i włos zjeżył jej się na głowie. Zeszły z betonowego obramowania stawu i stanęły po kostki w wodzie. Zerwała się z ławki i ile sił miała w nogach pobiegła w ich kierunku. Zrobiło się zbiegowisko. Porwała maluchy, jednego pod jedną pachę i drugiego pod drugą. Wyrywały się i piszczały. Dotarła z nimi na skraj trawnika i postawiła je trzymając mocno za ręce.
- Czy pani zwariowała?! – odezwała się stojąca w tłumie tęga, wysoka kobieta. – Co z pani za matka!? Mogły się przecież utopić. Jak ma się takie małe dzieci, to trzeba mieć oczy naokoło głowy.
Ula ze zdumieniem spojrzała na kobietę. Już chciała jej wyjaśnić, że nie jest matką bliźniąt, ale w tym samym momencie podbiegła dziewczyna z wózkiem. Była wystraszona. Zaczęła krzyczeć na maluchy, co nieco zdezorientowało zebrany wokół nich tłumek.
- Jesteście wstrętnymi bachorami! Nie można ani na chwilę spuścić was z oczu! Przecież prosiłam, żebyście trzymały się wózka.
- Tak, ja to słyszałam, - Ula była zdenerwowana – ale skoro wie pani o tym, że one są takie żywe i absorbujące, to w czasie, gdy sprawuje pani nad nimi opiekę nie umawia się pani na randki. Albo jedno, albo drugie. To nieodpowiedzialność.
- Przepraszam…, przepraszam… - jakaś kobieta przeciskała się przez tłum. Ula rozpoznała w niej babcię bliźniąt. – Co się tutaj dzieje? – Tłum się ożywił. Tęga pani zrozumiawszy, że niesłusznie naskoczyła na Ulę zaczęła wyjaśniać, co się stało. Starsza kobieta nie kryła oburzenia.
- Zaufałam ci – zwróciła się do dziewczyny z pretensją. - Zapewniałaś, że zajmiesz się moimi wnukami. Gdyby nie ta kobieta, - pokazała na Ulę - mogłyby utonąć w tym stawie, a ty pewnie nawet byś się nie zorientowała. Jesteś kompletnie nieodpowiedzialna i kompletnie beztroska. Już nigdy w życiu nie powierzę ci dzieci – odwróciła się i podeszła do Uli wyciągając dłoń. – Jestem pani ogromnie wdzięczna, że zareagowała pani tak szybko. Dziękuję. Pozwoli pani, że się przedstawię. Helena Dobrzańska. - Ula uścisnęła jej dłoń.
- Urszula Cieplak. Bardzo mi miło. Może lepiej wsadzić dzieci do wózka. Mają mokre buty i nogi, bo weszły już do wody zanim je powstrzymałam.
- Tak… Jeszcze raz bardzo pani dziękuję. Są bardzo żywe i nie potrafią usiedzieć na miejscu. Pożegnamy się już. Do widzenia.
Dziewczyna oddaliła się już wraz ze swoim chłopakiem. Chyba nie przejęła się zbytnio tym incydentem. Tłumek też zaczął rzednąć. Ula została sama, bo i Dobrzańska zapakowawszy dzieci do wózka odeszła w stronę bramy. Przysiadła jeszcze na ławce. Dopiero teraz poczuła jak dygota w środku. Wzięła kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić. Naprawdę niewiele brakowało, żeby ciekawskie maluchy ruszyły na środek stawu. Przesiedziała jeszcze z pół godziny na drewnianej ławce, po czym wolno ruszyła do domu.


Tuż przed wylotem Marek odebrał telefon od matki. Była roztrzęsiona. Opowiedziała mu, że niewiele brakowało, a dzieciaki potopiłyby się w stawie.
- Ja nie mam pojęcia skąd ty wynajdujesz te wszystkie opiekunki. To smarkule, które same o siebie nie potrafią zadbać, a co dopiero o cudze dzieci. Ja już naprawdę nie mam siły. Dzieci są bardzo absorbujące. Nie można z nich spuścić wzroku, bo są żywe jak rtęć. Ja za nimi nie nadążam Marek. Musisz wymyślić jakieś inne rozwiązanie. Ja nie jestem w stanie zajmować się ojcem i twoimi dziećmi, choć Bóg mi świadkiem, że kocham je nad życie. Powinieneś znaleźć opiekunkę trochę starszą niż te dotychczasowe, a przede wszystkim sprawdzić dokładnie jej referencje, żeby uniknąć kolejnego nieszczęścia.
Po tym telefonie runął bezwładnie na kanapę. Nie dość, że tu ma ciągłe kłopoty, to i tam w Polsce nie ma spokoju. Przecież się nie sklonuje. Znowu musi znaleźć nową opiekunkę do dzieci - Jeszcze i to! Mam już tego po dziurki w nosie. Po co mi to było? Czy już niewystarczająco zostałem ukarany przez los za swoje życie? Czy tak już będzie zawsze i do końca życia nie będę miał spokoju? W kraju nie ma nawet z kim pogadać, komu się wyżalić…
Faktycznie wesoło nie miał. Jak zaczynał coś mówić na ten temat wszyscy, łącznie z rodzicami patrzyli na niego jak na jakiegoś wyrodnego ojca, a przecież on naprawdę wcale nie był taki. Dlaczego miał kłamać, że pała miłością do dzieci? Może przez to, że ich nie rozumiał i najzwyczajniej w świecie trochę się ich bał? Przecież wyraźnie mówił, że ich nie chce, że to była najzwyklejsza wpadka. Nie znał dobrze ich matki i nie kochał jej. Nie tak to sobie wyobrażał i nie w taki sposób. Owszem kiedyś zastanawiał się nad ojcostwem, nawet gadał o tym z Sebą przy jakimś piwie, ale to były tylko takie dywagacje teoretyczne. Naturalnie, że chciał być tatą, ale nie tak i nie z tą kobietą. Marzył, że stanie się to z kobietą, którą obdarzy bezwarunkową miłością, kobietą taką na całe życie. Wyobrażał sobie, że wraz z nią podejmą wspólną decyzję o posiadaniu potomka, a później być może wspólnie zdecydowaliby się na kolejne dziecko i maluchy wychowywane by były w pełnej, szczęśliwej rodzinie. - Dałem się wmanewrować w coś czego nie chciałem! Cholera jasna! Przy Paulinie potrafiłem się postawić rodzicom, to czemu zabrakło mi jaj, żeby to samo zrobić przy Wiki?! Teraz przez całe życie będę za to płacił?! Przecież mam dopiero trzydzieści jeden lat i wszystko powinno być przede mną, a dzięki naciskom rodziców tak nie jest! Po co się żeniłem!? Trzeba było upierać się przy płaceniu alimentów, wówczas wszystko byłoby łatwiejsze!
Wiktorię poznał w klubie, tak jak większość dziewczyn przed nią i po niej. Była młodą i piękną dziewczyną. Marek lubił brunetki. Wiki miała kruczoczarne włosy obcięte na boba. Wyglądała bardzo seksownie w obcisłej amarantowej miniówce. Miała ponętne ciało, tam gdzie trzeba odpowiednio zaokrąglone. Po prostu jej figura była fantastyczna. Patrzyli na siebie pożądliwie. Spędzili jedną upojną noc w hotelu i było im wspaniale. Nigdy by nie pomyślał, że ta noc przyniesie takie brzemienne skutki, przecież się zabezpieczył, ale jak widać nic to nie dało! Nad ranem czule się pożegnali, myślał, że jej już nigdy nie zobaczy. Zjawiła się u niego w firmie po niecałych czterech miesiącach z tą fantastyczną wiadomością.
- Cześć Marek – powiedziała niezbyt wesołym tonem. Trochę się zdziwił jak ją zobaczył i usiłował przypomnieć sobie jak ma na imię. W końcu skojarzył.
- Cześć… Wiki. Miło cię widzieć – łgał bez zmrużenia okiem – Proszę rozgość się. Co cię do mnie sprowadza? – odpowiedział zadowolony z siebie, że udało mu się przypomnieć imię dziewczyny.
- Jestem w ciąży – wypaliła bez namysłu. Słychać było, że jest zdenerwowana.
- Gratuluję, a kto jest tym szczęściarzem? – głupio zapytał, bo już podskórnie wyczuwał zagrożenie. Zmrużyła oczy. Jej wzrok właściwie mówił wszystko.
- Nie żartuj, oczywiście że ty – butnie odrzekła. Widać było, że jest wściekła.
Marek zbladł. Nagle zabrakło mu powietrza. Musiał natychmiast usiąść i czegoś się napić. W zasadzie spodziewał się tego jak tylko usłyszał tę cudowną wiadomość. – O fuck!!! Co robić, no szybko, co robić?! - Wiktoria w napięciu mu się przyglądała.
- Jesteś tego pewna? – widząc jej wściekły wzrok szybko dodał – To znaczy, czy jesteś pewna, że ze mną?
- Czy jestem pewna?! A niby z kim?! – zaczynała tracić panowanie nad sobą – Wydaje ci się, że bzykam się z kilkoma facetami naraz!?
- No nie…, nie mów tak… – starał się ją i siebie uspokoić – Chyba mam prawo o to zapytać? Tak naprawdę nie wiem jak wygląda twoje życie i to pytanie nie powinno cię dziwić. Tym bardziej nie powinno cię dziwić, że… - zawiesił głos starając się znaleźć odpowiednie słowa i zapanować nieco nad emocjami, choć z marnym skutkiem.
- Że niby co, no co?! – już prawie krzyczała.
- Przecież praktycznie się nie znamy… – starał się uspokoić sytuację.
- W łóżku jakoś ci to nie przeszkadzało, prawda?! – nie czekając na odpowiedź mówiła dalej piskliwym głosem, który się załamywał - Nie cieszysz się że będziesz tatusiem?!







B (gość) 2015.08.27 17:48
trochę się wyjaśniło, ale mam przeczucie że te dzieciaki jednak nie są Marka, został złapany klasycznie na dziecko/ci tylko czy jego ?Ula drogi już przecinają się z Dobrzańskimi, pewnie spotka Marka w parku gdy on będzie z dziećmi na spacerze , tylko co się stało z jego żoną, bo wygląda na to że ulotniła się z ich życia, jeśli o mnie chodzi to takie niespodzianki możesz robić codziennie, pozdrawiam B.
 
RanczUla 2015.08.27 18:09
Dzięki za niespodziankę.
Czytając poprzedni rozdział zastanawiałam się dlaczego piszesz o jakiś dzieciach. Teraz już wiem i to kolejna niespodzianka. Marek i wpadka.Kiedyś musiało to nastąpić znając jego tryb życia. Tylko nie podoba mi się ta żona. Mam nadzieję, że była żona.
Kiedyś pisałaś, że Ula z Markiem nie zapoznają się w parku to może ślub Ali z Józefem będzie tym momentem.
Pozdrawiam miło.
Z tą mamą po sześćdziesiątce w Polsce to tak specjalnie wspomniałaś czy zbieg okoliczności.
 
justynka29 (gość) 2015.08.27 18:35
Dobrzański tatą dwójki bliźniaków i nieodpowiedzialna opiekunka. A gdzie matka dzieci? Znikła tak po prostu? Ciekawa jestem jak Marek i Ula się spotkają. Już napotkała jego matkę. Opowiadanie intryguję. Wiele jest jeszcze niedopowiedzeń ale tak to bywa w pierwszych rozdziałach. Zdziwiłam się gdy zobaczyłam dwie części. Najpierw przeczytałam trzecią a potem drugą. Czyli wszystko na odwrót. Nasuwa mi się wiele pytań ale na razie ich nie zadam. Myślę,że wkrótce samo wszystko się wyjaśni. Czy Marek pokocha dzieci? Ważne ,że Sebastian go wspiera i jest dobrym przyjacielem bo tak można powiedzieć prawda?Przeczuwałam ,że ten rozdział będzie miał coś wspólnego z dzieckiem ale nie sądziłam ,że z dwójką. Piękne imiona. Bardzo fajnie się czytało. Czekam na cd. Pozdrawiam.
 
MalgorzataSz1 2015.08.27 18:40
B

No to wyjaśnię jeszcze trochę. Dzieci na sto procent są Dobrzańskiego. Są do niego bardzo podobne i nie mógłby ich się wyprzeć. Ula na pewno nie spotka Marka w parku, a jeśli chodzi o żonę Marka, wyjaśniamy to chyba w następnym rozdziale.

Dziękuję kochana za dwa komentarze. Miło, że cieszysz się z niespodzianki. Pozdrawiam. :)


RanczUla

O ślubie Ali i Józefa jest tylko wzmianka. W ogóle nie rozwijałyśmy tego tematu. O żonie Marka będzie więcej w następnej części.
Dzieci pochodzą z klasycznej wpadki, ale są urocze. Matka po sześćdziesiątce wyszła zupełnie przez przypadek i Gaja napisała o niej znacznie wcześniej, niż wyszła sprawa tej aktorki.

Dzięki za wpis. Pozdrawiam najserdeczniej. :)
MalgorzataSz1 2015.08.27 18:43
Justyna

Matka dzieci już się pojawiła pod koniec tego rozdziału. Dlaczego nie ma jej teraz przy Marku, wyjaśnię już wkrótce.
Nie wiem dlaczego zaczęłaś od 3 części, ale i tak wszystko zrozumiałaś jak trzeba.

Dziękuję i pozdrawiam. :)
 
jute (gość) 2015.08.27 19:53
Witaj Małgosiu,ale dałaś czadu.Marek ojcem dwójki diabląt,no no,A już myślałam,że TEN Marek jest inny.Zaczyna się powoli wyjaśniać geneza tytułu.Teraz to sobie myślę,że może lepiej by było,żeby Ulka jednak nigdy nie poznała .Ciekawe co z matką dzieci,czyli żoną Marka.Zapracowana?.,.Dlaczego to ona nie szuka odpowiedniej opiekunki dla swoich dzieci?, A może jest jeszcze mniej odpowiedzialna niż Marek?.Kurde a do niedzieli jeszcze tyle czasu.Pozdrawiam i czekam na cd.
 
Gaja (gość) 2015.08.27 19:56
Małgosiu,
to jeszcze raz ja:) Słodkie maluchy, tylko nie mają jakoś szczęścia do opiekunek, może to Amelka i Kacperek powinny się nimi opiekować, chyba by wyszło na to samo:) Ula nieźle została objechana przez "parkowiczów" jako wyrodna matka, która nie potrafi upilnować "swoich" dzieci - aż mowę jej odjęło:) Mareczek szalał, szalał i ... prawdopodobnie sprawdza się przysłowie - nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka? Rozmowa z Wiki bardzo męska i super "inteligentna", zwłaszcza pytanie - kto jest tym szczęściarzem?:) Rewelacyjne rodzeństwo - potulny baranek w roli pantoflarza i matka Polka - sama nie mogę uwierzyć:) Marek ma nielada kłopoty, nieźle się będzie musiał sprężyć aby wszystkiemu podołać. Pochłonęłam obie części w zadziwiająco szybkim czasie, czytam, czytam, a tu już koniec?! Dziękuję za dzisiaj. Nieustająco serdecznie pozdrawiam i życzę przyjemnych dni:) Do niedzieli?
p.s. zaintrygowałaś mnie tą drugą połową września, co się będzie działo? Coś z Twoim zdrowiem?, masz jakieś zabiegi? Czy też coś bardziej miłego, np. wyjazd? Uściski:)
Gaja
jute (gość) 2015.08.27 20:00
Małgosiu,może kiedyś się naumiem,żeby najpierw sprawdzić co napisałam, a potem dopiero publikować.Oczywiście chodziło mi o to,że może lepiej by było,żeby Ula nigdy nie poznała TEGO Marka., Mam nadzieję ,że Ula nie zatrudni się jako pogromczyni niesfornych potomków Marka.Ale tak już całkiem poważnie ,wydaje mi się,że maluchom brakuje rodzicielskiej ręki i serca.
 
MalgorzataSz1 2015.08.27 20:20
jute

Nie przewidujemy scenariusza, że Ula nie pozna Marka. Owszem pozna i to właśnie TAKIEGO. Pisałam wyżej, że nic nie zdradzę odnośnie matki bliźniąt, bo wkrótce będziecie miały jasność i to chyba już w niedzielę.

Gaja

Nie będę odpowiadać na Twój komentarz, bo to, co napisałam do tej pory jest Ci doskonale znane. Ula niesłusznie posądzona o nieodpowiedzialność wobec nieswoich dzieci, głupota totalna, która dopadła oboje Febo, słodkie, ale bardzo absorbujące dzieciaki, a mimo to piszesz, że pochłonęłaś jednym tchem. Ja przecież tylko skorygowałam niektóre rzeczy i to wszystko. Cieszę się jednak, że wypadło to w miarę logicznie i jest zrozumiałe dla czytelników.
Oczywiście czwarty rozdział w niedzielę.
Jeśli chodzi o tę drugą połowę września, to 18-go wyjeżdżam na tydzień do Władysławowa i raczej nie będę mieć dostępu do internetu, a laptopa nie zabieram. Może więc tak się zdarzyć, że będzie tygodniowa przerwa w publikacji. Jadę na krótki odpoczynek na szczęście samochodem i do znajomej.

Bardzo Wam dziękuję za komentarze. Obie pozdrawiam najpiękniej i najserdeczniej. Buziaki. :)
 
Gaja (gość) 2015.08.27 20:38
Małgosiu,
bardzo się cieszę, że wreszcie i Ty odpoczniesz sobie z dala od pieleszy:) Co prawda wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, ale ... Właśnie, zawsze jest jakieś ale:) Podobno wyjątki potwierdzają regułę. Z doświadczenia wiem, że wystarczy wyjechać za opłotki swojego miasta, a już inaczej oddychamy, dość szybko zapominamy o codziennych troskach, odpoczywamy. Życzę Ci z całego serca przyjemnego spędzania czasu w przepięknym miejscu, kocham nasze morze:) Regeneruj siły, Uściski,
Gaja
MalgorzataSz1 2015.08.27 21:27
Gaju

Dziękuję. Ten wyjazd jest całkowicie spontaniczny i w ogóle nieplanowany, ale ponieważ mam jeszcze sporo urlopu postanowiłam skorzystać z zaproszenia. Jadę z koleżanką z pracy do jej mamy, którą znam, a która tam właśnie mieszka. Czuję w kościach, że będzie naprawdę fajnie.
UiM (gość) 2015.08.27 22:12
Czytam i nie wierzę w to co czytam... Tytuł doskonale pasuje do tego opowiadania. Nie wiem czy wizja bycia z mężczyzną który możne mieć niezliczoną ilość dzieci, bo nie wiadomo czy jeszcze jakieś wpadki nie było, jest dla Uli taka ponętna. Miałam nadzieję, że to nie jego, ale w jednym z komentarzy skutecznie mnie uziemiłaś...
Pozdrawiam, UiM
 
MalgorzataSz1 2015.08.28 08:33
UiM

Nie przewidziałam więcej wpadek dla Marka, więc i więcej dzieci nie posiada. To była jego pierwsza i ostatnia wpadka tego rodzaju. Czy wizja bycia z takim facetem jest aż tak bardzo zła, musicie same zdecydować czytając ciąg dalszy. Ula z całą pewnością nie zostanie opiekunką tych maluchów, jak to sugerował ktoś wyżej, chociaż ma bardzo dobre podejście do dzieci.

Dziękuję za wpis i serdecznie pozdrawiam. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz