Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 8 października 2015

"ODPOWIEDZIALNOŚĆ" - rozdział 6

"ODPOWIEDZIALNOŚĆ"

06 wrzesień 2015
ROZDZIAŁ 6


Zapłakana Helena dzielnie trwała na korytarzu czekając na jakiekolwiek informacje o Uli. Przytulone do niej dzieci pochlipywały cichutko.
- Widzicie, co się dzieje, kiedy jesteście takie nieposłuszne? Musicie się mnie słuchać i kiedy was wołam, przybiegać do mnie. Ulice są niebezpieczne. Niewiele brakowało, a to wy leżelibyście na miejscu pani Uli. Uratowała was… – perswadowała cicho i łagodnie. Nie chciała w nich wzbudzać poczucia winy. Były za małe. Mocno się wystraszyły i chociaż Helena starała się im zasłonić oczy, to była pewna, że widziały zakrwawioną głowę Uli.
Wreszcie pojawił się jakiś lekarz. Zatrzymała go wyjaśniając sytuację.
- Nie jesteśmy spokrewnione, ale znamy się. Ona dzisiaj uratowała moje wnuki, a sama została potrącona przez samochód. Błagam, niech mi pan udzieli jakiejkolwiek informacji. Będę bardzo wdzięczna.
- Spokojnie droga pani – lekarz przysiadł na krześle obok. – Zrobiliśmy rezonans głowy. Na szczęście kości czaszki są całe. Miała głęboką ranę na potylicy, ale zeszyliśmy ją. Na razie trudno powiedzieć, czy ma wstrząśnienie mózgu. Ustalimy to jak odzyska przytomność. Ma też złamaną rękę. Złamanie dość skomplikowane, ale udało nam się poskładać wszystkie kości i zabezpieczyć newralgiczne miejsca śrubami. Trochę potrwa zanim pozbędzie się gipsu. Jeśli chce mnie pani zapytać, czy może ją zobaczyć, to odpowiem, że tak, ale dopiero jutro. Dzisiaj będzie jeszcze nieprzytomna, a jeśli nawet odzyska przytomność, to z pewnością słabo kontaktowa.
Dobrzańska podziękowała lekarzowi. Obiecała sobie, że jutro tu przyjedzie. Musiała wracać. Z tego wszystkiego zupełnie zapomniała o Marku, a przecież on dzisiaj przylatywał do kraju.
Dojechała do domu i zaparkowała samochód na podjeździe. Była kompletnie wyzuta z sił i roztrzęsiona. Dzieci zwykle takie rozgadane też ucichły. Otworzyła tylne drzwi i wypięła z fotelika najpierw Amelkę, a po niej Kacperka.
- Idziemy na obiadek. – Posłusznie schwyciły jej dłonie. Nie zdążyła przekręcić klucza w zamku, gdy otworzyły się drzwi i ujrzała w nich swojego syna.
- Witaj mamo – ucałował jej policzki. – Cześć szkraby – przykucnął przy dzieciach. - Ależ urosłyście od czasu kiedy widziałem was ostatni raz. Dacie tacie buziaka? – Przytuliły się do niego całując mu policzki. – Są jakieś dziwne, jakby nie one, a i mama też sprawia wrażenie jakiejś... przerażonej. - Zaniepokojony spojrzał na rodzicielkę. – Coś się stało? Jesteście jacyś dziwni…
- Opowiem ci, ale najpierw muszę wziąć coś na uspokojenie, bo cała się trzęsę. – Przeszła do salonu i sięgnęła po lek stojący na komódce. – Gdzie ojciec?
- Zaraz zejdzie, bo Zosia już podaje obiad. Pójdę umyć dzieciom ręce i zaraz jestem z powrotem.
Usadził dzieci przy stole i założył im śliniaki. Podsunął miseczki z zupą i każdemu wcisnął do ręki łyżkę.
- No spróbujcie. Potraficie sami trafić do buzi? – uśmiechnął się kiedy zaczęły jeść. Dobrze sobie radziły. – To co się stało, że tak bardzo wytrąciło cię z równowagi.
- Pamiętasz jak ci opowiadałam, że dzieci o mały włos nie utonęłyby w stawie? Opiekunka była całkowicie nieodpowiedzialna, a dzieci uratowała pewna młoda kobieta. Nazywa się Ula Cieplak. Dzisiaj ponownie spotkałyśmy się w parku. Ona często tam przychodzi, bo mieszka niedaleko. Zaproponowała, żeby dzieci poszły wraz z nią nakarmić wiewiórki. Miały naprawdę frajdę, a my mogłyśmy spokojnie porozmawiać. To przemiła osoba. Bardzo taktowna i taka niezwykle łagodna. Ma podejście do dzieci, bo maluchy naprawdę się jej słuchały i polubiły ją. Potem poszłyśmy nad staw, żeby dzieci mogły nakarmić kaczki. Odprowadzała nas na parking i wtedy Kacper i Amelka wyrwali się i pobiegli do samochodu. Wiesz, że tam nie ma chodnika, ani żadnego pobocza. Samochody parkują jeden obok drugiego i żeby przejść trzeba wyjść na ulicę. One nią biegły i gdyby nie błyskawiczna reakcja Uli, chyba zginęłyby pod kołami nadjeżdżającego samochodu. Ona…, ona dobiegła do nich. Złapała je i wcisnęła między dwa parkujące samochody. Sama nie zdążyła odskoczyć. Ten samochód potrącił ją. Natychmiast wezwałam karetkę. Dzieci płakały i były roztrzęsione. Ja nie byłam w lepszym stanie. Chciałam tylko, żeby ona się ocknęła. W szpitalu zrobili jej rezonans. Na szczęście nie ma pękniętej czaszki, a jedynie głęboką ranę na potylicy. Musiała się mocno uderzyć o nawierzchnię jezdni. Ma też złamaną rękę. Jak opuszczaliśmy szpital w dalszym ciągu była nieprzytomna. Bardzo się o nią martwię. Chciałabym jutro do niej pojechać. Zostaniesz z dziećmi?
- My też chcemy jechać babciu – odezwała się Amelka. – Pani Ula uratowała nas.
- Wiecie co? Mam pomysł. Pojedziemy do niej wszyscy. Muszę jej podziękować, że dwa razy uratowała moje dzieci. Może ona jest jakimś duchem opiekuńczym?
- Czy jest duchem to nie wiem, - odpowiedziała Helena - ale na pewno jest aniołem. Niezwykłej dobroci kobieta. Jak się dzisiaj czujesz Krzysiu – zwróciła się do męża. Wziąłeś leki, które przygotowałam rano?
- Wziąłem Helenko. Dzisiaj nie jest najgorzej.

Wieczorem, kiedy dzieci już spały weszła do pokoju syna. Musiała koniecznie z nim porozmawiać.
- Wiem synku, że masz dużo pracy i nie wszystko idzie po twojej myśli w Mediolanie. Rozmawiałam o tym z ojcem i doszliśmy do wniosku, że nie można tak dłużej ciągnąć. Chyba przeceniliśmy własne siły. Musisz porozmawiać z Alexem. Nie staniesz w rozkroku jedną nogą w Polsce a drugą tam. On musi wziąć także odpowiedzialność za firmę. W końcu to on wraz z Pauliną będzie nią zarządzać i to głównie dla nich chcemy otworzyć tę filię. Przekażesz mu cały zakres obowiązków. Jemu będzie łatwiej niż tobie, bo jest tam na miejscu. Ty powinieneś wrócić. Możemy poczekać jeszcze miesiąc, ale na pewno nie dłużej. Koniecznie muszę wywieźć ojca do Szwajcarii. Jego stan się pogarsza, a ja nie będę spokojnie patrzeć jak niknie w oczach i czekać na jego śmierć. Mam nadzieję, że to rozumiesz? Masz miesiąc, żeby zamknąć tam wszystkie sprawy i wrócić. Zosia nie może pełnić dwóch funkcji. Nie będzie gotować i opiekować się dziećmi. Koniecznie trzeba skorzystać z jakiejś agencji opiekunek, bo te, które były tu do tej pory zatrudnione nie nadawały się do tego kompletnie. Nie radziły sobie. Dzieci są bardzo żywe. Wystarczy chwila nieuwagi i nieszczęście gotowe. Nadszedł czas, żebyś zaczął je wychowywać i uświadamiać im pewne rzeczy. Za trzy miesiące skończą trzy lata i będą bardziej rozumne. Będzie ci na pewno łatwiej – otarła z policzków łzy. – Nie chciałam cię zawieść synku, ale ja już naprawdę nie daję rady.
Ucałował jej dłonie.
- Wiem mamo, wiem i zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby cię odciążyć. Koniecznie ojciec musi pojechać do tego sanatorium, nie ma nawet o czym mówić. Zrobię tak jak ustaliliście. Poważnie porozmawiam z Alexem i przekażę mu robotę. Na razie zostawiłem tam Sebastiana. Na pewno sobie poradzi. Opiekunkę też znajdę. Juro poszukam jakichś agencji, może trafię na porządną kobietę. Na pewno dokładnie sprawdzę jej kwalifikacje. Będzie dobrze.

Następnego dnia po śniadaniu Helena ubrała dzieci i wyszła z nimi przed dom. Za chwilę Marek wyprowadził z garażu swojego Lexusa, przełożył foteliki z samochodu matki i usadowił w nich maluchy. Pomógł Helenie wsiąść i ruszył. Ona profilaktycznie uczulała bliźniaki.
- Pamiętajcie, że szpital, to nie jest plac zabaw. Tam leżą bardzo chorzy ludzie. Musicie być grzeczni. Nie wolno wam biegać ani krzyczeć. Zapamiętacie? – Pokiwały głowami.
- Potrafimy być grzeczni babciu – uśmiechnął się do niej Kacper.
- No… to się okaże – mruknęła.

Helena szła przodem rozglądając się za jakimś lekarzem, a za nią trzymając za ręce dzieci szedł Marek. Nie znosił tego szpitalnego zapachu, chociaż powinien już był do niego przywyknąć. Przecież często bywał gościem takich miejsc ze względu na wciąż niedomagającego ojca. Zatrzymał się widząc, że matka dorwała wreszcie jakiegoś medyka. Dowiedziała się, w jakiej sali umieszczono Ulę i czy można ją odwiedzić. Podziękowała lekarzowi i kiwnęła na nich dając znak, że mogą iść. Zrównała się z Markiem.
- To ten pokój na samym końcu korytarza po lewej stronie. Ten lekarz powiedział mi, że ona dzisiaj rano odzyskała przytomność. To bardzo dobra wiadomość. – Zapukała delikatnie do drzwi i nacisnęła klamkę. Ula leżała przy oknie z oczami wbitymi w sufit. Jej lewa ręka tkwiła w gipsie a głowę miała pokrytą bandażem. Na dźwięk otwierających się drzwi odwróciła wzrok w ich kierunku. Uśmiechnęła się blado na widok Dobrzańskiej.
- Pani Helena? Nie spodziewałam się tu pani.
- Witam pani Urszulo. Nie jestem sama. Przyprowadziłam też Amelkę, Kacpra i mojego syna, który właśnie wczoraj wrócił z Włoch – zawróciła do drzwi i powiedziała cicho – Chodźcie.
Najpierw podeszły dzieci. Były nieco onieśmielone.
- Bardzo panią boli? – Amelka wskazała na owiniętą w gips rękę. – Ula pogładziła ją po głowie.
- Nie tak bardzo kochanie. Najważniejsze, że wam nic się nie stało. Teraz wiecie, że w takich miejscach nie można się wyrywać, ale trzymać babcię mocno za ręce.
- A ja narysowałem dla pani obrazek – Kacper wyciągnął z kieszeni złożony papier i rozwinął go. – Narysowałem wiewiórki, widzi pani? To ja z Amelką, – pokazywał paluszkiem – a tu babcia i pani. – Rozczulił Ulę ten maluch.
- Jakie to śliczne. Masz prawdziwy talent kochanie. Dziękuję i obiecuję, że jak wyzdrowieją, to znowu się spotkamy i pójdziemy nakarmić wiewiórki. – Podniosła wzrok i zaciekawiona spojrzała na mężczyznę, który przysłuchiwał się rozmowie w milczeniu. Wyciągnęła do niego dłoń. – Miło mi pana poznać. Urszula Cieplak. – Ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
- Marek Dobrzański. Bardzo chciałem przyjechać i z całego serca podziękować za dwukrotne uratowanie moich dzieci. Gdyby nie pani, na pewno nie wyszłyby z tych opresji cało. Jestem pani za to dozgonnie wdzięczny. Chciałbym też zapewnić, że pokryję wszystkie wydatki jakie poniosła, bądź poniesie pani przez ten niefortunny wypadek. – Zauważył, że na jej twarz wypełzł rumieniec.
- Naprawdę nie ma za co.
- Pani Urszulo - włączyła się Helena – czy wie już pani jak duże są obrażenia?
- Tak, dowiedziałam się dzisiaj na obchodzie. Zszyli mi głowę, ale kości są całe. Nie mam też wstrząśnienia mózgu. No i ta ręka. Chyba będę musiała przejść rehabilitację, bo podobno to było skomplikowane złamanie i wstawiono mi śruby. Nie jest tak źle jakby mogło się wydawać.
- A może mogłabym kogoś zawiadomić, że leży tu pani? Może rodzinę, albo przyjaciół? Ja bardzo chętnie to zrobię.
- Dziękuję pani Heleno, ale nie ma takiej potrzeby. Na szczęście ocalał mój telefon i zawiadomiłam już kogo trzeba. Jeśli pani się zgodzi, to chciałabym porozmawiać na osobności z panem Markiem. Ja wiem, że ta prośba może wydać się wam dziwaczna, ale naprawdę zależy mi na tym.
- Nie ma problemu – Dobrzańska sięgnęła po wypchaną reklamówkę. – Ja tylko wypakuję tę siatkę i zmykamy. Przyniosłam pani trochę owoców i soków. Jest też nieco wędliny, pomidory i ogórki. Proszę pomyśleć, czy jeszcze pani czegoś nie potrzebuje. My wrócimy tu jeszcze. Piętnaście minut wystarczy?
- Jak najbardziej. Dziękuję.
Zostali sami. Marek przysiadł na krześle obok łóżka. Był nieco spięty. Nie miał pojęcia o czym ona chce z nim rozmawiać. Przecież w ogóle się nie znali.
- To o czym pani chce porozmawiać? – wyartykułował myśl, która właśnie przeszła mu przez głowę.
- O pana matce. Znam ją już od jakiegoś czasu i widzę jak ta kobieta się miota, jak bardzo nie radzi sobie z pańskimi dziećmi, jak często uciekają, a jej brakuje tchu, żeby móc je dogonić. Ja… - przerwał jej.
- Ale ja doskonale o tym wiem. Nie musi mi pani tego mówić.
- Skoro więc pan wie, dlaczego obarcza ją pan tym ciężkim i ponad jej siły obowiązkiem? Nie poczuwa się pan do wychowywania własnych dzieci? Najprościej jest scedować tę trudną opiekę na starych rodziców? Kiedy zdarzył się ten incydent nad stawem zostałam bardzo upokorzona przez ludzi, którzy zdążyli się tam zgromadzić. Wyzywano mnie od najgorszych i nazywano wyrodną matką. Czułam się tak jakby dano mi w twarz, bo przecież dzieci nie były moje. Nawet nie pozwolono mi wyjaśnić.
Wiem od mamy, że ciężko pan pracuje, ale skoro posiada pan dzieci, to trzeba im też poświęcić trochę czasu. Im brakuje dyscypliny i brakuje im ojca. Znam historię pańskiej żony i naprawdę jest mi przykro, że odeszła tak młodo. Czym te dzieci sobie zasłużyły, by jeszcze nie mieć ojca? Źle pan postępuje. Proszę to przemyśleć.
Był oburzony. Aż zagotowało się w nim, kiedy usłyszał jej słowa tak bardzo krytyczne w stosunku do jego osoby. Starał się trzymać nerwy na wodzy, ale nie bardzo mu to wyszło, bo głos drżał mu z irytacji.
- Kim pani jest, żeby udzielać mi tych cudownych rad? Ma pani dzieci? Zna się na ich wychowaniu? Nie ma pani prawa zabierać głosu w mojej sprawie i mnie oceniać. Nie zna mnie pani kompletnie, a osądza jakbym był zbrodniarzem. To podłe. Naprawdę podłe. Jeszcze wczoraj słyszałem z ust matki jaka to pani jest wspaniała, jaka dobra i łagodna. Chyba jednak nie poznała pani zbyt dobrze – podniósł się z krzesła. – Zawsze będę pani wdzięczny za uratowanie moich dzieci, ale nie będę znosił krytyki na mój temat, bo nic pani do niej nie upoważnia. – Chciał wyjść, ale zatrzymała go jeszcze.

 
B (gość) 2015.09.06 08:14
Gosia ja przez ciebie dostanę kiedyś palpitacji serca, znowu przerywasz w najciekawszym momencie. Ula nieźle pojechała z Markiem , faktycznie nikt nie lubi słów krytyki tym bardziej od obcej osoby, ale rozumiem że taki drobny zgrzyt ich połączy, przez kłótnię do serca, pozdrawiam serdecznie i życzę miłej niedzieli.B.
 
Gaja (gość) 2015.09.06 09:16
Witaj Małgosiu,
dobrze, że Uli nic strasznego się nie stało, oczywiście będzie potrzebowała rehabilitacji, ale mogło się to skończyć dużo gorzej. Naprawdę sympatyczne te maluchy. Wydaje się, że faktycznie potrzebują tylko poświęcenia im większej uwagi i ewentualnie niewielkiego zdyscyplinowania. Efekty mogą być porażające, z urwisów mogą przemienić się w dwa aniołki:) Nieźle się przestraszyły, ale może to ich czegoś nauczy? Jak się okazuje mają fajny kontakt z tatusiem, pomimo, że go rzadko widują:) Marek odbył dwie ważne rozmowy i obie nie były dla niego specjalnie miłe. O ile ze spokojem i zrozumieniem przyjął uwagi mamy, o tyle pouczenia i dobre rady Uli go bardzo zirytowały. Niestety tak jest, że najlepszą obroną jest atak. Wówczas zapomina się o dobrych manierach, o uprzejmości. Przecież Marek nie jest gburem i przyszedł do Uli z innymi zamiarami, chciał jej serdecznie podziękować, a na razie oboje odzywają się do siebie niezbyt przyjemnie. Ula patrzy na sprawę obiektywnie i może warto posłuchać również tego co ona ma do powiedzenia? Nie ma co się obrażać. Mam nadzieję, że dalszy ciąg tej rozmowy nabierze większej ogłady. Niestety pierwsze spotkanie naszej ulubionej pary nie zaowocowało takim trzęsieniem serc, o jakie nam chodzi:) Może w następnej części coś w tym względzie się zmieni? Nieustająco dziękuję za miłe niedzielne poranki spędzone przy czytaniu Twoich opowieści:) Serdecznie i cieplutko pozdrawiam z deszczowego i zimnego miasta:) Życzę przyjemnego dnia:) Do środy?
Gaja
(gość) 2015.09.06 09:55
Coś czułam że ich rozmowa tak sie skończy. Tylko myślałam że Ulka naskoczy na Marka bardziej. Ich początek znajomości nie wyszedł dobrze. Marek pewnie długo będzie zywil do Ulki złość.
Serdecznie pozdrawiam Andziok :)
 
lectrice (gość) 2015.09.06 09:55
Mareczek sie unosi bo Ula trafila w samo sedno sprawy... on to i tak wszystko dokladnie wie ale co innego wiedziec, a co innego uslyszec to od kogos... jak sobie na chlodno przemysli sprawe to pewnie przyzna jej racje.. no moze nie natychmiast na glos...
A spotykac to sie chyba beda bo dzieci lgna do niej no i trzeba ja w szpitalu poodwiedzac. Ula nie straci czasem pracy przez te dluga rekonwalescencje ??
 
RanczUla 2015.09.06 10:18
Zaskoczyło mnie to pierwsze ich spotkanie. Żadnej burzy uczuć, dołeczków i błękitnych oczu tylko pretensje z każdej ze stron. Łatwo im nie będzie. Może bliźnięta przekonają tatusia do Uli.
Pozdrawiam miło.
 
MalgorzataSz1 2015.09.06 10:28
B

Bardzo Cię przepraszam, ale absolutnie nie jest moim zamiarem doprowadzić Cię do zawału. Tak po prostu wyszło. Przez kłótnię do serca? Hmmm... Coś chyba jest na rzeczy.


Gaju

Maluchy są kochane, ale aniołkami na pewno nie zostaną. Przecież to żywiołowe dzieciaki. Z całą pewnością staną się spokojniejsze i bardziej posłuszne.
Marek gburem nie jest, ale jest zaskoczony, że całkowicie obca mu osoba usiłuje go krytykować. Uznaje, że to nie do przyjęcia. W sumie i tak jest w miarę opanowany, że nie wszczyna jej awantury za te słowa. Pierwsze spotkanie nie było przyjemne ani dla Uli ani dla Marka. Do drugiego tak prędko nie dojdzie.
Oczywiście do środy, bo tak uzgodniłyście.


Andziok

Ulka jest opanowana. Zbyt gwałtowna rozmowa to nie w jej stylu. Nie ma prawa na niego naskakiwać w awanturniczy sposób, bo to dla niej obcy facet. Swoje argumenty wyłuszcza spokojnie i być może ten spokój tak bardzo oburzył Marka, bo nigdy nie spotkał się z sytuacją, że ktoś dyktuje mu jak ma wychowywać własne dzieci mimo, że praktycznie scedował opiekę nad nimi na swoich rodziców i opiekunki. Ze szpitala wyjdzie wzburzony, ale czas na refleksję również będzie.

Lectrice

Ty masz jakiś szósty zmysł, czy co? Faktycznie Ula straci pracę, ale wcale nie z powodu długiej rehabilitacji. Są przecież i inne powody, zwolnienia człowieka z roboty i wcale nie muszą być jakieś super poważne. Czasem wystarczy, że szef nie pała do nas sympatią, prawda?
Dzieci Marka lgną do Uli, ale póki co, nie będą się widywać ani w parku, ani w szpitalu. Więcej odwiedzin Dobrzańskich nie będzie.

Bardzo dziękuję dziewczyny za wpisy i pozdrawiam cieplutko. Miłej niedzieli. :)
 
MalgorzataSz1 2015.09.06 10:31
RanczUla

Nie zawsze bywa miło. Uli bardzo żal jest Dobrzańskiej, więc postanawia się wtrącić. Prawda nie zostaje dobrze przyjęta, a wręcz przyjęta irytacją Marka i oburzeniem.
Dzieci nie pojednają ich. Nie będzie takiej możliwości.

Dziękuję za wizytę na blogu i serdecznie pozdrawiam. :)
magdam (gość) 2015.09.06 10:51
Marek nie bardzo lubie słowa krytyki, wiadomo nieky ich nie lubi, ale on się bardzo uniosł...a w sumie Ula powiedziała tylko prawde...:) Pierwsze wrazenie mają niezbyt dobre...Czyżby jakoś potem praca ich połaczy? Skoro Ula straci ja gdzies indziej...
Pozdrawiam :)
MalgorzataSz1 2015.09.06 11:36
magdam

Wszystko w swoim czasie. Za wiele zdradzić nie mogę, bo przestałoby być ciekawie. Jesteśmy na półmetku tej historii, więc jeszcze trochę się podzieje.
Dzięki, że wpadłaś i zostawiłaś ślad. Serdecznie Cię pozdrawiam. :)
 
(gość) 2015.09.06 12:16
Na półmetku to znaczy będzie 12 części a nie 8 jak ostatnio bywało?
 
MalgorzataSz1 2015.09.06 14:57
Tak akurat wyszło. Nigdy nie zakładam z góry, ile części będzie miało opowiadanie. Raz wychodzi 8, raz 10, tym razem 12.
Pozdrawiam. :)
 
jute (gość) 2015.09.06 18:32
Witaj Małgosiu. W takim momencie zakończyć?, jesteś bez serca.Jestem ciekawa co Ula jeszcze powiedziała, mam wrażenie,ze coś istotnego.Zastanawiam się,czy Ula miała prawo fundować Markowi taką lekcję wychowawczą.Marek się nabzdyczył, dostał prawdą między oczy,więc zabolało.Jednak w dyplomacji Ula pracować by nie mogła, to pewne.Dobra, w tej części Marek i Ula ocenili wzajemnie swoje postępowanie ,oboje wyszli z błędnego założenia ,że ich wzajemna wiedza o sobie pozwala na wystawienie takich ocen. Mam nadzieję ,że w następnej części , dostrzegą coś więcej, może siebie?..Dobrze,że cd w środę. Mniej czekania.Pozdrawiam.
 
MalgorzataSz1 2015.09.06 19:04
Jute

To, co powiedziała Markowi Ula można by śmiało poczytać za tupet z jej strony i niejako bezczelność. Tak naprawdę nie miała prawa mu tego mówić, bo są dla siebie zupełnie obcymi ludźmi, a ona w jakiś sposób jednak go ocenia. Robi to wyłącznie dla Heleny, bo bardzo ją polubiła i ewidentnie jest jej żal kobiety. Oburzenie Marka jest uzasadnione, chociaż ta prawda wywalona prosto w oczy z całą pewnością da mu do myślenia.

Dziękuję pięknie za komentarz. Pozdrawiam. :)
 
justynka29 (gość) 2015.09.06 23:08
Spotkanie Marka i Uli miłe nie było. Piszesz ,że nie spotkają się tak szybko. Wiec myślę ,że dopiero gdy Ula wyzdrowieje . Straci prace i będzie szukała nowej. No właśnie może właśnie w FD?Bo nie pamiętam gdzie ona pracuję. Jakoś mi chyba umknęło. Dzieci cudne. Żywe srebro wszędzie ich pełno. Z łatwością sobie ich wyobraziłam . Ula było żal Dobrzańskiej ale to co powiedziała Markowi nie było na miejscu. Z jednej strony skrytykowała go,oceniła. Miał prawo być oburzony w sumie to obca kobieta. Widzą się pierwszy raz i już gorzkie słowa. Ale często tak się zaczyna a potem wszystko się wyjaśnia. Chociaż bywają różne przypadki. Ale wiem ,że tutaj ich relacje. się zmienią. Dobrze ,że Ula nie ma ciężkich obrażeń. Cóż czekam na kolejną część. Zakończyłaś w ciekawym momencie. Pozdrawiam.
 
MalgorzataSz1 2015.09.07 08:38
Justyna

Ula faktycznie straci pracę, ale nie będzie szukała nowej. Ujmę to tak, że ona będzie tylko miała zamiar, żeby jej szukać. Po prostu nie będzie miała ku temu okazji, bo wydarzenia dość mocno przyspieszą. Rekonwalescencja potrwa dość długo.
Dzięki za wpis. Serdecznie pozdrawiam. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz