Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 8 października 2015

"ODPOWIEDZIALNOŚĆ" - rozdział 5

 

02 wrzesień 2015
ROZDZIAŁ 5


Był bardzo zapracowany. Od samego rana przeglądał stosy poczty. W dodatku Pshemko się rozszalał i musiał interweniować. Czasami miał dość tego chimerycznego i wiecznie niezadowolonego choleryka. Niestety on był prawdziwym geniuszem, a Markowi pozostało tylko zaciskać zęby, żeby przetrwać kolejny wybuch furii mistrza.
Pamiętał, że Wiki miała dzisiaj wizytę u lekarza. Nawet proponował jej, że z nią pojedzie. Zaczynał się ostatni miesiąc ciąży, ale nie zgodziła się.
- Masz sporo pracy. Poprosiłam już koleżankę. Ma samochód więc nie będę się tłuc autobusem. Ona przyjedzie po mnie.
Spojrzał na zegarek. Trochę się zaniepokoił, bo jego żona zawsze dzwoniła po takiej wizycie informując go, czy wszystko jest w porządku. Tymczasem dochodziła szesnasta, a telefon milczał. Wybrał numer rodziców, ale mama powiedziała mu, że Wiki jeszcze nie ma. – Może pojechała do swoich staruszków? – Zadzwonił i tam, ale u nich jej też nie było. Tyle co skończył rozmawiać z teściową ktoś zadzwonił na numer stacjonarny. Odebrał. Słuchał tego kogoś i im dłużej to robił tym bardziej bladł, a na czoło wystąpiły mu kropelki potu.
- Dokąd ją zawieziono?
- Do szpitala na Banacha. Proszę się pospieszyć, bo bardzo źle z nią.

Był zdenerwowany. Poprosił Olszańskiego o podwózkę do szpitala. Zanim tam dojechali poinformował rodziców swoich i Wiki, że miała wypadek i stan jest poważny. Już na miejscu dowiedział się, że jego żona jest nieprzytomna i właśnie w tej chwili usiłują uratować dziecko.
- Musi pan zaczekać i uzbroić się w cierpliwość.
- Ale wiecie jak do tego doszło?
- Kobieta siedząca za kierownicą wjechała na skrzyżowanie na czerwonym świetle. Prawdopodobnie zagadały się i nie zauważyła. Wjechała w nie rozpędzona ciężarówka. Uderzyła w bok po stronie pasażera. Sprawczyni wypadku jest w nieco lepszym stanie niż pańska żona. Robimy wszystko co w naszej mocy, żeby uratować ją i dziecko.
Usiedli na wyściełanych, miękkich krzesłach. Marek nie mógł w to wszystko uwierzyć.
- Czy wiesz, że proponowałem jej dzisiaj rano, że zawiozę ją do tego lekarza? Uznałem, że przynajmniej raz powinienem tam z nią pójść. Nie zgodziła się. Powiedziała, że pojedzie z koleżanką. Nawet jej nie znam.
Zarejestrowali ruch na korytarzu. Zobaczyli Dobrzańskich i Leśniewskich, rodziców Wiktorii. Marek pokrótce streścił im przebieg rozmowy z lekarzem. Bardzo się zmartwili. Godzinę później z sali operacyjnej wyszło dwóch lekarzy. Podeszli do nich i jeden z nich spytał.
- Który z panów to Marek Dobrzański?
Marek podniósł się z siedzenia.
- To ja. Co z moją żoną? Co z dzieckiem? Proszę mówić. Są tu moi rodzice i żony. Oni też chcą wiedzieć.
- Bardzo nam przykro panie Dobrzański. Nie mogliśmy żonie już pomóc. Miała zbyt rozległe obrażenia. Nie żyje. Natomiast dzieci mają się całkiem nieźle. To prawdziwy cud. Są jednak wcześniakami i na razie muszą przebywać w inkubatorach. – Marek zamrugał nerwowo powiekami i wytrzeszczył oczy.
- Dzieci? Jak to dzieci?
- Nie wiedział pan? - zdziwił się lekarz. - Żona była w bliźniaczej ciąży. W dokumentach znaleźliśmy badania USG. Ona na pewno o tym wiedziała.
Marek złapał się za głowę.
- O Boże…, o Boże…, co ona zrobiła…, dlaczego mi nie powiedziała…
- Jeśli chcą państwo zobaczyć dzieci, to za chwilę będzie to możliwe, bo przewiozą je na oddział noworodków. To piętro niżej. Jeszcze raz proszę przyjąć wyrazy współczucia.
Marek był w ciężkim szoku. Nie miał pojęcia, co będzie dalej. Wiki nie żyła. Czyżby na niego spadła opieka nad bliźniętami? Jak on ma sobie poradzić? To zbyt wiele…, zbyt wiele… Podeszła do niego Helena i pogładziła jego włosy.
- To bardzo dramatyczna i trudna sytuacja synku. Ona nie zasłużyła sobie na śmierć, a dzieci nie zasłużyły sobie na życie bez matki. Jednak w tej sytuacji musimy podjąć jakąś decyzję odnośnie bliźniąt. Bogusiu – zwróciła się do matki Wiki – może ty wypowiesz się w tej sprawie? Wiktoria nie żyje i jest nam strasznie przykro z tego powodu. Zostały jednak dzieci i trzeba zadecydować kto będzie je wychowywał.
Leśniewska otarła z oczu łzy.
- My nie możemy Helenko. Wiecie dobrze, że nie wiedzie nam się najlepiej. Ja jestem bez pracy. Żyjemy tylko z pensji Henryka i to niezbyt wysokiej. W domu jest trójka młodszego rodzeństwa Wiki. Jak mamy poradzić sobie jeszcze z niemowlętami?
- My chętnie pokryjemy koszty ich utrzymania. O to nie musicie się martwić.
- Bardzo mi przykro Helenko, ale nie. Te dzieci mają ojca i to na nim spoczywa obowiązek ich wychowania.
- Rozumiem w takim razie, że nie będziecie nigdy rościć do nich żadnych praw? Musicie to przyrzec przy świadkach.
- Nie obawiaj się. Wiemy, że u was będą miały dobrze i nie będą biedować. Nie będziemy się upominać o nie. Chcemy jeszcze tylko pochować godnie naszą córkę.
- My zajmiemy się pogrzebem – odezwał się Krzysztof. – Pokryjemy również wszelkie koszty. A teraz chodźmy obejrzeć maluchy.
Zeszli piętro niżej. Jeszcze musieli trochę zaczekać, ale wkrótce przywieziono dwa inkubatory, a w nich dwa maleństwa. Kobieta w białym fartuchu przystanęła pytając o ojca dziecka. Marek przedstawił się jej.
- Musimy znać imiona dzieci, bo jak rozumiem nazywają się Dobrzańscy. – Przez chwilę zastanawiał się. W końcu podał pierwsze lepsze imiona jakie przyszły mu do głowy.
- Dziewczynka to Amelia, a chłopiec Kacper.
Kobieta opisała opaski i weszła do sali. Po chwili założyła je na małe rączki dzieci.

Maluchy przybrały na wadze. Po dwóch tygodniach przebywania w inkubatorze mogli zabrać je do domu. Przez te dwa tygodnie nie robił nic innego, tylko jeździł z matką po galeriach, kupował rzeczy niezbędne takim maleństwom i urządzał im pokoik.
- Powinieneś trochę poczytać Marek o opiece nad dzieckiem. My oczywiście ci pomożemy, ale pamiętaj, że to ty jesteś ojcem, a my nie młodniejemy. Dobrze by było, gdybyś miał pojęcie o wychowaniu i pielęgnacji tych maluchów.
Nie miał do tego serca. Nie potrafił wykrzesać z siebie tej miłości jaką powinien był czuć do swojego potomstwa. W jakiś sposób obarczał bliźnięta winą za to, że znalazł się w tak ciężkiej sytuacji. Widząc, że nie bardzo się kwapi, Helena zatrudniła dwie nianie. Sama pomagała ile mogła, ale przecież nie była już najmłodsza i nie najzdrowsza, więc pomoc była bardzo wskazana.
Dzieci rosły. Marek zaabsorbowany pracą nie poświęcał im tyle czasu, ile powinien. Witał się z nimi i żegnał. Czasem zajrzał ze zwykłej ciekawości, ale generalnie więcej go nie było, niż był przy maluchach. Kiedy wyjeżdżał do Włoch miały dwa i pół roku. Były bardzo żywe i wszędzie było ich pełno. Nie nadążał. Drażniły go. Zatrudniał coraz to nowe opiekunki, często dość przypadkowo, ale większość nie wytrzymywała i odchodziła. Helena rozpaczała, bo nie radziła sobie z tą niespożytą energią dzieci. W dodatku i Krzysztof coraz częściej niedomagał. Nie wytrzymywała psychicznie. Marek musiał coś postanowić, bo dłużej nie mogło tak być.

Znowu się spotkały. Była piękna, słoneczna sobota. Wyszła z domu obiecując sobie, że dzisiaj poświęci czas na dokarmienie wiewiórek i kaczego stada. Zaopatrzona w orzechy i suche bułki spacerkiem powędrowała do parku. Idąc w kierunku stawu zauważyła na niewielkim placu zabaw Dobrzańską pilnującą wnucząt. Podeszła do niej i przywitała się.
- Dzień dobry pani Heleno, pamięta mnie pani?
Helena przysłoniła dłonią oczy, które raziło jaskrawe słońce i podniosła się z ławeczki.
- Pani Ula! Jak miło panią widzieć. Wybrała się pani na spacer?
- Tak. Mam zamiar nakarmić wiewiórki i ptactwo. Może maluchy mają ochotę?
- Amelka, Kacper, chcecie nakarmić wiewiórki? Pani Ula ma dla nich orzeszki.
Dzieci wyszły z piaskownicy uśmiechnięte od ucha do ucha.
- Chcemy babciu, chcemy.
- W takim razie chętnie pani potowarzyszymy.
Przeszły do zacienionej przez rozłożyste drzewa części parku. Ula rozdała dzieciom po garści orzechów.
- Musicie teraz zachowywać się bardzo cichutko, żeby nie przestraszyć wiewiórek. To bardzo płochliwe zwierzątka. Zawołajcie je.
- Basia, Basia, Basia…
Maluchy miały naprawdę uciechę. Wiewiórki były oswojone i same przybiegały do ich rąk. Ula i Helena usiadły na ławce przypatrując się bliźniakom.
- Jak pani sobie z nimi radzi? Są takie żywiołowe.
- Coraz trudniej. Zupełnie nad nimi nie panuję i nie nadążam. Mam chorego męża i nim też muszę się zająć. Bardzo mi ciężko.
- Przepraszam, że zapytam, ale co z rodzicami dzieci? Chyba obarczyli panią zbyt ciężkim obowiązkiem. – Helena smuto pokiwała głową.
- Ich matka zginęła w wypadku samochodowym. Była blisko porodu, bo to był początek dziewiątego miesiąca. Uratowali tylko dzieci. Jej się nie udało. Miała zbyt rozległe obrażenia. Syn ciężko pracuje. Prowadzi rodzinną firmę, a od ponad trzech miesięcy jest we Włoszech w Mediolanie i usiłuje tam stworzyć filię tej polskiej. Zatrudniamy wielu pracowników i robimy wszystko, żeby firma utrzymała się na powierzchni. Kiedyś prowadził ją mój mąż, teraz prowadzi syn. Wbrew pozorom to ciężki kawałek chleba. Właśnie dzisiaj wieczorem przylatuje do Polski. Sytuacja bardzo się skomplikowała. Kolejny raz musimy wynająć opiekunkę do dzieci. Już nawet przestałam liczyć jak wiele ich było. Ja nie jestem w stanie się tym zająć. To on musi to zrobić. Jest mi naprawdę bardzo ciężko, bo i ja niedomagam. Trudna sytuacja.
Uli zrobiło się jej naprawdę żal. Stać ją było na wynajęcie opiekunki, ale najwyraźniej miała pecha, bo zatrudniała niewłaściwe osoby, które zupełnie nie miały podejścia do dzieci. One akurat podbiegły do nich mówiąc, że nakarmiły już wszystkie wiewiórki. Ula uśmiechnęła się do nich.
- Skoro tak, to pójdziemy jeszcze nad staw. Nakarmicie kaczuszki. Pamiętacie, co stało się ostatnio? Weszłyście bez pozwolenia do wody. Tak nie wolno. Pokażę wam, w którym miejscu można bezpiecznie stanąć i rzucać kaczkom kawałki bułki, zgoda? – Maluchy uśmiechnęły się i kiwnęły głowami na znak zgody. Pomyślała, że są naprawdę urocze i bardzo do siebie odobne. W ich policzkach dostrzegła słodkie dołeczki, na których widok człowiek sam mimowolnie odwzajemniał ten śliczny uśmiech. Oboje mieli gęste, czarne czupryny, choć dziewczynka miała długie, sięgające ramion włosy. Patrzyły na nią dwie pary stalowo szarych oczu okolonych długimi rzęsami. – Są naprawdę śliczne – pomyślała. Wyciągnęła do nich dłonie. – A teraz złapcie mnie za ręce i pójdziemy powolutku w stronę stawu.
Tu miały naprawdę frajdę. Ula pokazała im bezpieczne miejsce, w którym stanęły. Pokruszyła bułkę i podawała im, żeby mogły rzucać. Kaczki najwyraźniej nie narzekały na brak apetytu, bo już wkrótce całe stadko wyległo na trawnik i otoczyło ich pierścieniem. Maluchy piszczały ze szczęścia i nawet usiłowały głaskać ptaki. Po godzinie tej zabawy Helena zadecydowała o powrocie.
- Będziemy wracać. Teraz ja muszę nakarmić te dwa żywiołki.
- Odprowadzę was kawałek – zadeklarowała Ula. – Idziecie na przystanek?
- Nie… Zaparkowałam tu niedaleko. W autobusie nie poradziłabym sobie z nimi.
Idąc w kierunku bramy rozmawiały jeszcze. Dochodziły do parkingu. Nagle dzieci ruszyły biegiem w kierunku samochodu. Wybiegły na jezdnię, bo samochody zaparkowane były tak, że siłą rzeczy trzeba było na nią wyjść. Helena zaczęła krzyczeć, żeby się zatrzymały. Ula nie krzyczała, ale biegła w ich kierunku. Zauważyła ten samochód, który zbliżał się niebezpiecznie. - Czyżby kierowca nie widział dzieci? – przemknęło jej przez głowę. Dopadła je i chwytając wpół wcisnęła między dwa stojące samochody. Sama nie zdążyła uciec. Poczuła ogromny ból, a potem już tylko ciemność przed oczami.

Czuła się tak jakby pływała w gęstym kisielu. Gdzieś z zewnątrz docierały do jej uszu jakieś strzępy słów, ale nie potrafiła się skupić na tyle, by móc je rozróżnić. Ktoś uniósł jej powieki i zaświecił jaskrawym światłem. Usłyszała w tle płacz dzieci. Pomyślała tylko – udało mi się, żyją – i znowu straciła przytomność. Resztkami świadomości rejestrowała szybki ruch i wrażenie, że wiozą ją dokądś bardzo prędko. Ktoś biegł obok niej. Znowu ciemność i uczucie klaustrofobiczne jakby zamknięto ją w jakiejś rurze. Poczuła ból ręki. Jęknęła. Ktoś lekko klepał ją po twarzy, ale nie miała siły otworzyć oczu.
Andziok (gość) 2015.09.02 06:49
Wychodzi na to, ze Marek zostaje sam z dziećmi. I tu kolejny argument na tytuł" odpowiedzialność". Czekam do niedzieli.
Myślałam że dodasz wieczorem a tu niespodzianka
Pozdrawiam Andziok
 
MalgorzataSz1 2015.09.02 08:35
Andziok

Celowo wstałam wcześniej i dodałam przed pójściem do pracy. Mam zajęte popołudnie i musiałabym wstawić część dość późno. Z Ciebie też ranny ptaszek. Marek faktycznie będzie musiał zmienić podejście do swoich dzieci i nauczyć się wreszcie odpowiedzialności za nie.
Dzięki za wpis. Serdecznie Cię pozdrawiam. :)
 
B (gość) 2015.09.02 08:41
To się porobiło, dzieciaki nieświadome niczego są sprawcami wielkiego zamieszania, a Dobrzańscy powinni trzymać się z daleka od ruchu samochodowego, bo wypadek goni wypadek, biedna Ulka jak zawsze to ona oberwała rykoszetem , czekam do niedzieli i serdecznie pozdrawiam B.
 
jute (gość) 2015.09.02 09:06
Witaj Małgosiu. Los z uporem pcha Ulkę w stronę Dobrzańskich. Stary cwaniak, wie co robi. Odezwę się wieczorkiem. Pozdrawiam.
 
Gaja (gość) 2015.09.02 09:19
Witaj Małgosiu,
sytuacja Dobrzańskich, a szczególnie Marka jest nie do pozazdroszczenia. Młody tata i do tego wdowiec:( Z przypadkowego spotkania narodziło się nowe życie. Przykro, że Amelka i Kacperek swoim przyjściem na świat zamiast przynieść radość tacie i dziadkom, przysporzyli im tylko ogromną ilość zmartwień. Rodzice Wiki nie mogą zająć się wnukami, a Marek i seniorzy Dobrzańscy też jakoś nie wyrywają się do opieki nad maluchami. Straszna sytuacja. Takie maluszki bardzo potrzebują rodzinnego ciepła, a dostają tylko opiekę. Trudno mi jednak obwiniać tutaj kogokolwiek. Do miłości nie można nikogo zmusić:( Zapewne gdyby Wiki żyła dzieci byłyby bardzo kochane. Cóż, życie napisało inny scenariusz. Helena bardzo się stara, ale nie ma już siły. Brzdące zachowują się jak prawdziwe strusie pędziwiatry:). Jednakże potrafią też słuchać i być posłuszne, przecież na spacerze zachowywały się jak dwa aniołki. Potrzebują tylko miłości i nieustannej uwagi. Ula się z nimi doskonale dogadywała:) Szkoda, że Marek nie może się do nich przemóc. Chyba trochę się ich boi? Może gdyby miał więcej czasu, był bardziej wypoczęty i spróbował, zobaczyłby jakie potrafią być grzeczne i kochane:) Z drugiej strony jest bardzo zapracowany o czym wspomina nawet Helena. Czyżby pat? Nie, to niemożliwe, przecież musi się coś zmienić. Marek musi trochę zwolnić i mieć czas na oddech, zastanowienie co dalej? Nikt za niego nie podejmie decyzji odnośnie brzdąców ani odnośnie firmy. Myślę, że problemy firmy mogą okazać się wbrew pozorom łatwe do ogarnięcia. Gorzej z maluchami, musi poświęcić im więcej czasu i uwagi, bo żadne nianie za niego tego nie zrobią. Dzieciaczki muszą wiedzieć co im wolno, a co nie, bo grozi im jakaś kolejna katastrofa:) Na razie wszystkie przygody kończą się dla nich szczęśliwie, ale dla innych mniej. Teraz padło na Ulę, która trafiła do szpitala, kto będzie następny? Mam nadzieję, że nikt i że tym razem ta przygoda obudzi Marka. Ciekawi mnie jak też będą się układały relacje tatusia i maluszków, jak będzie sobie radził w "nowej" roli i czy będzie czuł się spełniony w tej roli? Bo to, że bobasy będą szczęśliwe, że odzyskały tatę jestem pewna. Dziękuję za dziś. Serdecznie pozdrawiam i życzę miłego dnia:),
Gaja
MalgorzataSz1 2015.09.02 13:50
B, Jute, Gaja

Dziewczyny kochane, trochę dramatyzmu musi być. ktoś musiał wpaść pod koła, ktoś musiał pod nimi zginąć. Marek został postawiony właściwie pod ścianą. Dopiero co oswoił się z myślą, że będzie miał dziecko z kobietą, której nie kocha, a już stanął w obliczu jej śmierci i wiadomości, że będzie miał nie jedno dziecko, ale dwoje. bardzo ciężka sytuacja dla kogoś, kto wcześniej prowadził życie lekkoducha i nie miał praktycznie żadnych obowiązków. Marka, rzecz jasna to kompletnie przerosło i stąd kłopoty z dziećmi, za którymi trudno nadążyć. Za bardzo obciążył matkę. Ona chce jak najlepiej dla swoich wnuków, ale czasami dobre chęci to za mało szczególnie, gdy jest się już w starszym wieku.
Ale bez obaw. Marek musi przejść przemianę i tak się stanie. Nie bez znaczenia będzie tu osoba Uli, która tez pokaże mu właściwy kierunek

Dziękuję za Wasze niezawodne komentarze i wszystkie najserdeczniej pozdrawiam/. :)
 
Andziok (gość) 2015.09.02 15:52
No cóż, jeśli chce być w szkole, musze wstać o szóstej...
Andziok

 
Biedronka2012 (gość) 2015.09.02 16:09
Witaj Gosiu !

Kolejne świetne opowiadanie .... które dowodzi, że życie jest pełne niespodzianek i zaskakuje nas w najmniej odpowiednim momencie. Marek nie spodziewał się ,ze zostanie ojcem. Ale mimo wszystko zdecydował wsiąść na siebie odpowiedzialność.- ale cała sytuacje śmierć żony i ciąża bliźniacza trochę go przerosły. Zauważyłam tylko mały błąd bliźnięta jednojajowe nie mogą być różnej płci - ponieważ mają ten sam kod genetyczny.

Najbardziej wstrząsająca końcówka - mam nadzieję że Ula wyjdzie z tego cało no i że bliźniakom nic się nie stało.

pozdrawiam biedronka

      
UiM (gość) 2015.09.02 16:28
Nie spodziewałam się takiego dramatu. Zastanawiam się teraz, co będzie dalej... No bo jak wspominałaś wcześniej Ulka nie będzie ich opiekunką. Cały czas zastanawiam się jak będzie wyglądało ich życie. Byłem pesymistycznie nastawiona do tych dzieci, niestety nie mogę zrewidować swojego stanowiska, choć bardzo się staram. Nie mam nic do wychowywanie nieswoich dzieci, ale w tej konfiguracji mi to jakoś nie pasuje. Opowiadanie jak zwykle fantastyczne :) Bardzo się cieszę, że dziś kolejna część :) To o jeden dzień czekania mniej :P Od dzisiaj do niedzieli to już zleci... :)
Prosiłam Cię na swoim blogu, mam nadzieję, że jeszcze to wszystko przemyślisz, pozdrawiam, UiM

 
magdam (gość) 2015.09.02 17:01
 
Witaj Małgosiu :)
Tak myślałam, że Wiki pewnie zginie, a jak juz mowila Markowi, że pojedzie z kolezanka to byłam pewna.... Dziadkowie ( rodzice Wiki ) niestety postawa niezbyt chlubna. W pełni rozumiem ze Dobrzańscy lepiej ustawieni, ale choc mogli starac sie od czasu do czasu widywać się z wnukami a tu całkowicie odcieli się. Ale tak niestety jest...:(
Ula bardzo fajna, odważna, empatyczna :) Nie wahała się i uratowała dzieciaczki, a z malców to prawdziwe urwisy...
Bardzo podobo mi się to opowiadania, czekam jak się dalej potoczy...:) Pozdrawiam cieplutko Małgosiu :)
 
RanczUla 2015.09.02 17:59
Czyżby te zderzenie było z autem Marka? Kiedyś była mowa, że pierwsze spotkanie będzie miało miejsce w piątej części. I może to Dobrzański będzie ją cucił ona spojrzy na niego i pomyśli, że znalazła się w niebie? Tylko nie jestem pewna czy on jest już w Polsce.
Facet ma jednak szczęście ,że na jego drodze pojawiła sie Ula. W końcu powinien nauczyć się odpowiedzialności i może to ona sprawi, że dzieci będą dla niego najważniejsze.
Pozdrawiam miło.
 
MalgorzataSz1 2015.09.02 18:49
Biedronko

Ależ dawno się nie odzywałaś! Cieszę się, że jednak śledzisz ten blog.
Myślę, że błąd z bliźniętami wcale nie jest taki mały i bez znaczenia. Biję się w piersi, bo to moja wina, że bardziej nie zgłębiłam tematu. Mam nadzieję, że ten brak wiedzy na temat bliźniąt jednojajowych czytelniczki mi wybaczą, bo nawet nie mam konceptu jak mogłabym poprawić ten zapis, ale zastanowię się nad tym, tzn. nad skorygowaniem tego błędu.
Bliźnięta nie ucierpiały w wypadku, bo Ula zdążyła je uratować. Ona jest pokiereszowana, ale obrażenia nie zagrażają jej życiu. Wszystko będzie więc w porządku.

Zauważyłaś, że następne będzie publikowane Twoje opowiadanie? Myślę, że jeszcze przed końcem września. Jestem bardzo ciekawa, czy Ci się spodoba.


UiM

Pomysł na dramat miała Gaja, a ja nie widziałam innego sposobu na to, żeby Marek uwolnił się od Wiki.
To, że Ula mogłaby wychowywać nieswoje dzieci nie jest czymś nad wyraz dziwnym i rzadkim, bo zdarzają się takie małżeństwa, choć to mężczyzna częściej bywa przybranym ojcem. Ja już kiedyś uwikłałam Ulę w taką konfigurację w opowiadaniu "Strata". Tam też Marek wychowywał samotnie synka po śmierci Pauliny. Może więc nie będzie to takie trudne do przełknięcia.


magdam

Chyba jako jedyna miałaś takie przeczucie, że pozwolimy Wiki umrzeć. Reszta nawet nie brała chyba pod uwagę takiej możliwości. Ja nie potępiam teściów Marka. Czasy są ciężkie i niewiele małżeństw decyduje się na dziecko, bo wszyscy robią karierę, a opieka nad maluchami spada na dziadków. Taką mamy rzeczywistość. Rodzina Wiki klepie biedę, a w dodatku jest dość liczna. Jakby miały do tego dojść bliźniaki, było by dramatycznie. Matka Wiki dobrze kombinuje. Dom Dobrzańskich jest ogromny, a oni sami wspaniale sytuowani. Zapewnią dzieciom wszystko, co najlepsze.


RanczUla

Skąd taki pomysł? Zderzenie nie było z samochodem Marka. Przecież on sam tego dnia miał przylecieć z Włoch, ale dopiero wieczorem. Nie przywiązywałam wagi do sprawcy wypadku, bo nie skupiam się już na nim, ale na rekonwalescencji Uli. Zresztą ona u mnie już raz wpadła pod jego samochód. To było w opowiadaniu "Rany", więc powtórzenie tamtej sytuacji chyba nie byłoby zbyt szczęśliwym zabiegiem.
W następnej części Ula i Marek wreszcie się spotkają, ale czy będzie to miłe spotkanie, wkrótce się przekonasz.

Moje drogie
Dziękuję Wam wszystkim i każdej z osobna za wspaniałe komentarze. Pozdrawiam najcieplej i najszczerzej Was wszystkie. :)

Biedronka2012 (gość) 2015.09.02 20:12
Tak zauważyłam, bardzo się cieszę - już nie mogę się doczekać co wymyśliłaś.Tylko jedno mnie martwi,że po Zapomnieć jest zapowiedź tylko jednego opowiadania.... mam nadzieję że szykujesz jeszcze coś nowego dla nas.

To niesamowite w Twoich opowiadaniach starasz się pokazać ludzi z jak najlepszej strony .... ciekawe jak wielu z nas było by stać uratować dwoje małych, nieznajomych tak naprawdę dzieci narażając własne zdrowie i życie. Muszę pomyśleć co ja zrobiłabym takiej sytuacji.

To ja czekam z niecierpliwością i do usłyszenia :)
UiM (gość) 2015.09.02 21:38
Tak pamiętam, chyba we Wzloty i upadki Marek wychowywał dziecko Bartka....

Nie wiem czemu, ale jakoś łatwiej zaakceptować mi te dzieci, gdy oboje są po przejściach. Nie chcę, abyś odebrała to jako atak na Ciebie, Twoje opowiadanie, bo ono jest napisane jak zwykle perfekcyjnie. Wyrażam teraz swoje osobiste przemyślenia, preferencje.. Pozdrawiam Cię gorąco, UiM
 
MalgorzataSz1 2015.09.02 21:54
Biedronko

Narodzona na nowo, to już ostatnie napisane przeze mnie opowiadanie, a właściwie napisane we współpracy z Gają. Więcej już nie będzie, bo kończę swoją przygodę z pisaniem. Brak pomysłów od bardzo długiego czasu, ale przede wszystkim kiepskie zdrowie, którym zajmuję się już tak na poważnie od paru miesięcy sprawiły, że nie widzę już sensu w dalszym pisaniu. Blog zostaje i jeśli ktoś ma ochotę, zawsze może tu wrócić i coś przeczytać.


UiM

Bez przesady. Jak mogłabym traktować Twoją opinię jako atak na mnie. Przecież to zupełnie naturalne, że są kobiety o bardzo wysokim poczuciu empatii i bardzo rozwiniętym instynkcie macierzyńskim i nawet jeśli same nie mają dzieci, to są w stanie pokochać dzieci swojego partnera, lub po prostu je adoptują. To ostatnie szczególnie uważam za bardzo piękny, pełen poświęcenia gest. Inne zaś w znacznie mniejszym stopniu mają rozwinięte te cechy i to wcale nie znaczy, że są gorsze od tych pierwszych. Zresztą uważam, że życie weryfikuje takie rzeczy. Kobieta, która kocha swojego wybranka z czasem jest w stanie pokochać jego dzieci mimo, że wcześniej miała do nich obojętny stosunek. Różnie to bywa.

Trzymajcie się dziewczyny. Pozdrawiam. :)
justynka29 (gość) 2015.09.02 23:50
Nie spodziewałam się ,że Wiki zginie w wypadku . Myślałam o tej historii po prostu inaczej. Wiem ,że Ula nie zginie bo nigdy nie kończysz tragicznie. A przecież jeszcze nawet nie spotkała Marka. Jeśli Ula pokocha Dobrzańskiego to z pewnością pokocha i jego dzieci. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam.
Biedronka2012 (gość) 2015.09.03 20:32
Szkoda.... spodziewałam się innej odpowiedzi, ale rozumiem. Przecież tak wiele osób zrezygnowało z pisania ... w sumie nie wiadomo dlaczego. Dlatego dziękuje ci , że kończysz swoją przygodę z pisaniem w tak wspaniałym stylu .... kończąc wszystkie opowiadania, zaspokajając naszą ciekawość.

Ale i tak czasem będę tu zaglądać .... licząc na to ,że jeszcze kiedyś coś napiszesz. A teraz nie pozostaje mi nic innego ja cieszyć się tym że Zapomnieć doczekało się zakończenia ;)
 
MalgorzataSz1 2015.09.03 21:09
Justyna

Nie Ty jedna myślałaś o innym scenariuszy jeśli chodzi o Wiki. Gaja zafundowała nam wszystkim a głównie Markowi dodatkową traumę. Ula nie może zginąć. Nigdy nie zafundowałabym jej czegoś takiego. Ona musi żyć. W końcu i jej i Markowi pisane jest wspólne szczęście, prawda?


Biedronko

Nadchodzi taki czas, kiedy zaczynasz rozumieć, że już nic z siebie nie wykrzeszesz, bo o czymkolwiek byś nie pomyślała, to okazuje się, że wszystko to już było. Niemoc pisania, to tylko jeden z powodów. Jeszcze kilka by się znalazło, ale najważniejszy, to moje kiepskie zdrowie, bo borykam się z różnymi przypadłościami już od kilkunastu miesięcy. Czas najwyższy zadbać i o siebie.
Może kiedyś znowu pojawi się u mnie potrzeba pisania tak silna, że zasiądę do klawiatury i uruchomię wyobraźnię. Teraz trudno o nią, gdy całe ciało wyje mi z bólu.
Wiesz, że nie lubię spraw niedokończonych. Ostatnie opowiadanie jeszcze jest w trakcie pisania, ale skończę je na pewno i nie zostawię czytelników w zawieszeniu.


Serdecznie pozdrawiam dziewczyny. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz