Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 8 października 2015

"ODPOWIEDZIALNOŚĆ" - rozdział 2

 

27 sierpień 2015
ROZDZIAŁ 2


Po skończonej rozmowie ubrał się i wyszedł z prowizorycznego biura. Na dworze zaczęło lekko kropić. - Cholera! Drobny, przenikliwy, zimny deszcz. Jak ja nienawidzę zimy, nawet tu we Włoszech nie odpuszcza! Wczoraj w radio mówili, że ma być piękna pogoda. Wielcy znawcy. Nie ma to, jak szurnięci meteorolodzy! I weź tu człowieku komuś wierz.
Zamówioną taksówką wrócił do wynajmowanego mieszkania. Przez pierwszy tydzień pobytu w Mediolanie spał w hotelu, ale jak się zorientował, że sprawy nie idą tak jak zakładał, wynajął niezależne mieszkanie. Usiadł w dużym, miękkim, popielatym fotelu. Na szklaną ławę wyciągnął laptopa i przez internet zarezerwował na jutrzejszy dzień bilet dla Seby do Mediolanu i za dwa dni dla siebie do Warszawy. Zgodnie z tym co wstępnie ustalili, biletów powrotnych nie bukował. Zadzwonił jeszcze w dwa miejsca i przełożył jutrzejsze spotkania. Skontaktował się też z domem rodzinnym. Poinformował mamę, że w Warszawie będzie pojutrze późnym wieczorem. Helena bardzo się ucieszyła, bo nieustanne martwienie się o różne sprawy, w tym głównie o zdrowie Krzysztofa doprowadzało ją do stanów depresyjnych. Marek uspakajał ją i obiecał, że o wszystkim porozmawiają jak się zobaczą. Osiągnął zamierzony efekt. Helena kończąc rozmowę była już w znacznie lepszym nastroju. Natomiast on był zmęczony. Nie dawał już rady zarówno fizycznie jak i psychicznie. Do tego wszystkiego musiał dzisiaj, a najdalej jutro, pilnie znaleźć sposób na wygaszenie „pożaru” tak w kraju jak i tutaj. Jak na razie nic mu nie przychodziło do głowy. Wyciągnął z barku szkocką whisky Lauder`s i nalał do szklaneczki. Pociągnął spory łyk a po chwili jeszcze jeden. Nie spowodowało to jednak rozluźnienia i nie przysporzyło nowych pomysłów na rozwiązanie problemów. Przypomniał sobie, że dzisiaj jeszcze nic nie jadł – Chyba dlatego jest mi niedobrze. - Mimo późnej pory przyszykował sobie makaron z sosem bolońskim. Już dawno temu nauczył się gotować i był w tym niezły. Może dlatego, że bardzo tę czynność polubił, bo zazwyczaj gotowanie go uspakajało. Ci co mieli okazję spróbować dań w jego wykonaniu byli pod wrażeniem tych umiejętności. Nawet w trakcie posiłku głowił się nad znalezieniem złotego środka. - Może do jutra coś wykombinuję, a być może Seba ze swoim świeżym spojrzeniem wpadnie na jakieś rozwiązanie – próbował się uspokoić, bo pomimo upływających godzin spędzonych na intensywnym myśleniu nie wpadł na żaden koncept. Sen również nie nadchodził – Za dużo zmartwień, jeszcze się wykończę – użalał się nad sobą.


To małe mieszkanko sprawiało jej wiele radości. Przede wszystkim cieszyła się, że ze spokojnym sumieniem może się wyprowadzić z rodzinnego domu i wreszcie się usamodzielnić. Bardzo kochała swoją rodzinę i była z nią mocno związana, ale stwierdziła, że to już najwyższy czas na odcięcie pępowiny z obu stron. Jasiek zrobił to dużo wcześniej. Ojciec jego dziewczyny Kingi zafundował im kawalerkę na Ursynowie. Oboje studiowali jeszcze i jednocześnie pracowali. Jak to mawiał Jasiek – „Za coś trzeba żyć”. W Rysiowie został tata i jej młodsza siostrzyczka Beatka wraz z nową partnerką taty, Alicją. W czerwcu mieli się pobrać.
Alę polubiła od razu. Okazało się, że jest ciotką Joanny, jej koleżanki z pracy. Pamięta, jak odbierała ojca ze szpitala, w którym miał robioną plastykę serca. Słaby był jeszcze i głupotą byłoby wlec go na przystanek autobusowy, i narażać na dyskomfort. Zadzwoniła wtedy do Maćka, ale ten oznajmił jej z jękiem, że jego autko się zbuntowało i od rana przy nim grzebie. To Asia wtedy jej pomogła. Zadzwoniła do mobilnej ciotki, a ta zgodziła się bez problemu. W taki właśnie sposób Józef poznał Alicję. Ula dziwiła się jak bardzo Joasia przypomina ją swoim usposobieniem. Alicja wręcz tryskała humorem. Zawsze pogodna i uśmiechnięta rozsiewała niezwykle pozytywną aurę wokół siebie. Nie sposób było jej nie lubić. Z Józefem dogadali się od razu. Oboje nadawali na tych samych falach i mieli zbliżone upodobania. Pasowali do siebie i pokochali się. Byli ze sobą szczęśliwi. Ala pokochała nie tylko Józefa, ale też i jego dzieci. Traktowała je jak własne. Zawsze wysłuchała i doradziła, a oni cenili te rady i jej wielką, życiową mądrość. Sama nie miała potomstwa. Nigdy nie wyszła za mąż. Bardzo długo opłakiwała śmierć swojego narzeczonego, który tuż przed ślubem zginął w wypadku samochodowym. Po jego pogrzebie zamknęła się na miłość. Nie chciała już nigdy więcej tak cierpieć. Lata upływały jej w samotności dopóki nie poznała rodziny Cieplaków. To oni sprawili, że otrząsnęła się i dostrzegła jak wiele straciła. Postanowiła zawalczyć o możliwość stania się częścią ich rodziny. Józef owdowiał dość wcześnie, bo jego żona zmarła wydając na świat Beatkę i jak to Ula często mówiła, ze szpitala zamiast dwóch słoneczek, do domu wróciło tylko jedno. Ula była w klasie maturalnej i to na nią spadł ciężar opiekowania się rodziną. Ojciec długo pozostawał w depresji i długo dochodził do siebie po stracie żony. Niemowlak nie mógł czekać na opiekę, a i Jasiek wymagał troski kogoś bliskiego. Betti traktowała Ulę jak matkę, Jasiek także. Nie było łatwo zwłaszcza na początku. Pomagała jej mama Maćka, ale później ze wszystkim poradziła sobie doskonale. Maturę zdała rewelacyjnie. Z najlepszymi wynikami skończyła dwa kierunki studiów. Opieka nad domem i nauka zajmowały jej sporo czasu, ale znajdowała go jeszcze na sporadyczne spotkania ze znajomymi i swoim pierwszym chłopakiem, Bartkiem. Dość szybko zorientowała się jaki z niego padalec i bez większej rozpaczy zostawiła go. Później miała jeszcze krótkie „romanse”, które zazwyczaj szybciej się kończyły niż zaczynały. Maciek często żartował z niej mówiąc, że teraz jest era Sergiusza. Ona nie przepada za tymi dowcipami i czasem zżymała się na przyjaciela.
– Oj Maciek, Maciek, nawet tak nie żartuj. Przecież wielokrotnie ci tłumaczyłam, że z tej mąki chleba nie będzie. Lubimy ze sobą spędzać czas i tyle. Gdyby ktoś z nas poznał kogoś nowego, rozstaniemy się bez żalu, zapewniam cię.
Maciek w takich razach kiwał tylko głową z powątpiewaniem. Był jej najlepszym przyjacielem. Uwielbiali spędzać ze sobą czas, rozumieli się bez słów, mogli rozmawiać na każdy temat dniem i nocą, mogli na siebie liczyć w każdej sytuacji i o każdej godzinie, ufali sobie jak nikomu innemu, nie mieli przed sobą tajemnic, wspierali się we wszystkim i wielokrotnie wzajemnie sobie pomagali. Maciek zawsze się o nią troszczył i otaczał opieką. Był jak jej starszy brat, choć byli przecież równolatkami. Twierdzili, że znają się od pieluch. Piaskownica, podstawówka, liceum, studia, zawsze nierozłączni. Ich sympatie musiały pogodzić się z faktem, że oprócz nich jest jeszcze ktoś równie ważny – przyjaciel.
Nie wszystkie dziewczyny Maćka potrafiły taki stan rzeczy zaakceptować. Na przykład przedostatnia z nich, Lidka była zazdrosna o Ulę. Nie wierzyła, że łączy ich więź siostrzano-braterska. Maciek próbował różnymi sposobami jej udowodnić, że tylko ją traktuje jak swoją kobietę. Niestety nic to nie dało. Był zmęczony ciągłymi podejrzeniami i atakami zazdrości. Nie chciał też jej okłamywać, że nie utrzymuje kontaktów z Ulą, bo uważał, że nie jest to uczciwe. Wiedział przecież, że tylko się przyjaźnią. Rozstali się. Pewnego dnia Lidka kazała mu wybierać.
– Albo ja, albo ona! – wrzeszczała.
– Ona – spokojnie odpowiedział Maciek i odszedł.
Uli było głupio jak się o tym dowiedziała. Wymyślała Maćkowi, że gdyby wiedziała wcześniej, to może ona by przekonała Lidkę, albo ostatecznie by się usunęła. Rozsierdziła go tylko tym stwierdzeniem.
– Ulka, oszalałaś!? Nie poświęcę naszej przyjaźni dla jakiejś tam panny! Ty byś tak zrobiła? – odpowiedziała mu tylko cisza – No zrobiłabyś tak?! – Ula w końcu cicho odpowiedziała tylko.
– Nie…
– No widzisz i o to chodzi. Nie gadajmy już więcej o tym.
Niestety u Uli było podobnie, większość mężczyzn, z którymi się spotykała twierdziło, że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń pomiędzy kobietą a mężczyzną, bo zwykle jedna ze stron prędzej czy później się zaangażuje, ponieważ zaczyna czuć coś więcej i pragnie czegoś więcej i jeśli nie może liczyć na wzajemność, to przyjaźń się kończy.
– Ulka, no co ty? Nie udawaj, przecież zawsze bliskie relacje damsko-męskie kończą się to w łóżku.
Kręciła głową w takich razach z niedowierzaniem, że ktoś mógłby pomyśleć, że ona i Maciek… Niektórych udawało się jej przekonać, że są w błędzie, że ją i Maćka łączyła, łączy i będzie łączyć tylko czysta przyjacielska relacja bez żadnych podtekstów. Na innych szkoda było marnować czas i odpuszczała sobie.

Swój ukochany park Ula znała bardzo dobrze, bo często przemierzała go skracając sobie w ten sposób drogę do firmy, której główna siedziba znajdowała się przy ulicy Noakowskiego, a dwa pozostałe jej budynki mieściły się przy ulicy Lwowskiej i przy ulicy Pięknej. Park odwiedzała także w każdej wolnej chwili. Kiedy dojeżdżała do pracy z Rysiowa i podwoził ją Maciek, to również „wyrzucał” ją przy tym parku sam jadąc dalej. Uwielbiała to miejsce o każdej porze roku ponieważ tętniło nieprzerwanie życiem. Oprócz niej było znacznie więcej amatorów tej oazy zieleni. Często rozpoznawała już osoby korzystające z jej uroków niezależnie od pogody. To tu zaczęła doceniać uroki zimy czy też jesieni, za którymi wcześniej nie przepadała. Tak naprawdę, to po prostu nie znosiła zimna, brei, pluchy, wiatrów przenikających do szpiku kości i do tego odbierających dech w piersiach, tony grubych i ciężkich ubrań, które i tak nie chroniły przed przeszywającym zimnem, nieodśnieżonych dróg, chodników i ślizgawicy. Jeśli miałaby coś do powiedzenia w sprawie pogody to chciałaby, żeby zima była wyłącznie w górach. Generalnie uwielbiała ciepło, długaśne dni, soczystą zieleń, piękne kwiaty, słońce, cudownie ciepłą wodę w jeziorach lub nad morzem i związane z tym jej ukochane pory roku, wiosnę i lato.
Do tak zwanych stałych bywalców „jej” parku mogła śmiało zaliczyć sympatyczną starszą panią Stenię i jej męża, pana Jurka. Kiedyś pomogła im pozbierać rozsypane na ścieżce parkowej zakupy Od tamtej pory kłaniali się sobie i od czasu do czasu zamieniali kurtuazyjnie kilka zdań. Polubiła też Monikę, dziewczynę w jej wieku, która często przychodziła tutaj ze swoją pięcioletnią córeczką Zuzią. Często towarzyszyła im mama Moniki wraz ze swoją przyjaciółką Halinką. We czwórkę doglądały tutejsze wiewiórki i ptaszki, które zawzięcie dokarmiały. Specjalną troską otaczały kaczki pływające w niewielkim stawie. Zresztą właśnie przy tym stawie się poznały. Ula lubiła przysiąść na ławeczce obok niego i przyglądać się zabawie wodnych ptaków. Odprężało ją to. Jednak szczególną uwagę już ponad rok temu zwróciła na wózek z bliźniakami. Wcześniej nigdy nie miała możliwości widzenia takiej pary. Zauważyła, że dość często zmieniały się osoby spacerujące z nimi, ale najczęściej z tym wózkiem widywała bardzo elegancką kobietę mającą około sześćdziesięciu lat. Była chyba ich babcią, bo na opiekunkę wyglądała zbyt szykownie, a na mamę takich maluchów była zbyt dojrzała. Co prawda słyszała całkiem niedawno, że chyba we Włoszech urodziła kobieta po sześćdziesiątce, ale w Polsce to raczej niemożliwe. Lubiła myśleć, że te maluchy przynoszą jej szczęście. Najczęściej jak je widziała w parku, to miała udany dzień. Przeważnie spotykało ją coś dobrego, a to w pracy niespodziewanie ją pochwalono, a to Sergiusz zaprosił ją na kolację lub do kina, a to znowu udało jej się wyprostować rzeczy wcześniej zagmatwane.
Dzieciaki rosły. Wiedziała już, że to chłopczyk i dziewczynka. Słyszała jak kiedyś młoda około dziewiętnastoletnia dziewczyna próbowała je uspokoić zwracając się do nich „Amelko i Kacperku”. Słysząc te próby uciszenia tej żywiołowej dwójki Ula śmiała się w duchu – No, no, no niezłe muszą mieć charakterki. Od małego pokazują kto tu rządzi. Dadzą sobie radę w życiu, skoro już teraz są takie przebojowe.


Tuż przed dwunastą podjechał pod budynek lotniska Linate. Od centrum dzieliło je jakieś siedem kilometrów. Połączenie jednak było bardzo wygodne. Autobusy linii miejskiej numer siedemdziesiąt trzy kursowały pomiędzy Milano Piazza San Babila i lotniskiem co dziesięć minut. Szybkim krokiem przeszedł do hali przylotów, w której zgromadził się już spory tłumek ludzi. Oni pewnie tak jak on na kogoś czekali. Zerknął na tablicę przylotów chcąc się upewnić, czy samolot nie będzie miał opóźnienia. Ulżyło mu, gdy zobaczył, że będzie punktualnie o dwunastej dwadzieścia. Przysiadł na betonowym murku i zamyślił się. Sebastian był jednym z tych przyjaciół, na których mógł zawsze polegać. Okazał się dobrym kumplem i niezwykle lojalnym wobec niego. Doskonale wiedział, że właściwie tylko na Olszańskiego zawsze i wszędzie mógł liczyć niezależnie od okoliczności. Tylko jemu ufał bezgranicznie. A przecież miał bardzo duże grono znajomych obojga płci, ale oni się z biegiem czasu i w miarę rozluźniania kontaktów jakoś się powoli wykruszali, a Seba wciąż trwał przy nim. Tylko on nigdy go nie zawiódł. Tylko z nim mógł spokojnie pogadać o wszystkim, czymś się pochwalić, przyznać się do porażki, do swoich słabości, opowiedzieć o fascynacjach lub najzwyczajniej w świecie się zwierzyć, wyżalić, albo po prostu wspólnie zalać robaka. Mimo pozorów Sebastian potrafił słuchać i widać było, że nie robi tego z musu. Nigdy nie oceniał Marka, nie szukał na siłę rozwiązań, tam gdzie ich nie było, albo tam gdzie Marek nie chciał. Nie zazdrościł mu bogactwa, stanowiska, czy większego powodzenia wśród kobiet. Taki kredyt zaufania działał jak najbardziej w obie strony. Marek też był wielkim wsparciem dla Seby. Pamiętał dokładnie, że jak go poznał na pierwszym roku na studiach, po pierwszych kilku słowach rozmowy wiedział, że się polubią. Intuicja go nie zawiodła. Potwierdzała to każda z nim rozmowa, każda spędzona razem chwila. Nadawali na tych samych falach i dogadywali się na każdej płaszczyźnie. Stali za sobą murem, pomagali sobie, gdy wymagała tego sytuacja. Nawet kobiety tego nie zmieniły, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej kryli przed nimi wzajemne mniejsze lub większe grzeszki. Trochę obawiał się, że jak zaczął więcej wyjeżdżać na dłuższe okresy i przez to nie widywali się tak często jak kiedyś, ich przyjaźń się rozluźni lub całkowicie rozpadnie. Całe szczęście nic takiego się nie stało. W dalszym ciągu mogli na sobie polegać. Marek często dziękował opatrzności, że miał kogoś takiego jak Sebastian. Coraz częściej zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy mieli takie szczęście, aby mieć obok siebie prawdziwego przyjaciela. Czekając na niego miał nadzieję, że i tym razem mu pomoże, a naprawdę było w czym. Głos spikera wyrwał go z tych rozmyślań. Zapowiadał, że samolot, którym miał lecieć Seba właśnie wylądował. Podniósł się z murku i ruszył chcąc zająć dogodne miejsce do obserwacji. Pasażerowie zaczęli pojawiać się u wylotu długiego korytarza. Wreszcie zauważył przyjaciela i krzyknął.
- Seba! Sebastian! –Odetchnął z ulgą, bo Seba wreszcie go dostrzegł. Padli sobie w objęcia, bo zwykła graba po tak długim czasie obu wydawała się niewystarczająca.
- Witaj bracie, dobrze cię widzieć – cieszył się Seba.
- Ciebie też, nawet nie wiesz jak bardzo. Chodź, pojedziemy na chwilę do biura, tam z grubsza powiem i pokażę nad czym należy skupić się najbardziej, a na co być szczególnie wyczulonym. Później pojedziemy do mnie i spokojnie pogadamy. Wyszli przed terminal, a Marek zaczął rozglądać się za taksówką.
- Nie masz tu samochodu? – zdziwił się Seba
- Nie, nie, został w Warszawie. Podróże samolotem są zdecydowanie szybsze, a poza tym stary, tutaj z parkowaniem jest jeszcze gorzej niż pamiętam z zamierzchłych czasów. Szkoda mojego cacka, byłby po sekundzie niemiłosiernie poobijany. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak oni tu parkują! Normalnie na żyletkę! Nikt się nie przejmuje, że puka i przesuwa inne samochody. Nie…, to nie na moje nerwy. Generalnie korzystam z taksówek lub komunikacji miejskiej i tylko czasem wynajmuję jakieś autko. Tak jest wygodniej, uwierz mi. Teraz też pojedziemy taksówką.







B (gość) 2015.08.27 17:12
Dalej niewiele wiadomo, np. co z Pauliną, czemu jej nie ma z Markiem we Włoszech? Dużo szczegółów z seriali, ale mnóstwo zupełnie nowych, bardzo ciekawe co wyście tam wmyśliły ?, pozdrawiam B.
 
MalgorzataSz1 2015.08.27 17:26
B

Dzisiaj dwa rozdziały, więc przeczytaj ten drugi, bo może on rozjaśni nieco sytuację.
Pozdrawiam. :)
 
(gość) 2015.08.27 19:50
Witaj Małgosiu,
ależ mnie miło zaskoczyłaś tymi rozdziałami:) Sympatycznie układa się życie Cieplaków, Jasiek z ukochaną Kingą usamodzielnieni, Ula wreszcie też odcięła pępowinę no i w końcu zakochana para Józef i Ala. Wszyscy osiągnęli szczęście pomimo wcześniejszych niezbyt miłych doświadczeń życiowych:) To troszeczkę inaczej niż w rodzinie Dobrzańskich, teraz oni walczą z przeciwnościami losu. Ula i Marek mają fantastycznych przyjaciół:) Może obecnie Uli Maciek nie jest potrzebny jako "strażak" wszelkich pożarów, ale za to Markowi Sebastian bardzo się przyda w tej roli. To wspaniale móc liczyć na taką przyjaźń:) Bardzo mi się podoba jak pięknie opisałaś ich wzajemne relacje przyjacielskie:) Lecę skomentować następny rozdział:) Buziaki,
Gaja
MalgorzataSz1 2015.08.27 20:23
Gaju

A ja się cieszę, że tym razem Sebastian nie występuje w roli firmowego dupka, ale jest człowiekiem dość rozsądnym i wiernym przyjacielem, na którego Marek zawsze może liczyć. Podoba mi się taki Olszański i cieszę się, że tak właśnie go wymyśliłaś.
Pozdrawiam. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz