Łączna liczba wyświetleń

środa, 7 października 2015

"STRATA" - rozdział 3

 

23 styczeń 2014
ROZDZIAŁ 3


Krzątała się po kuchni szykując im kolację i słuchając rozmów dzieciaków bawiących się na dywanie. Marek siedział na kanapie wczytany w jakąś gazetę. Pomyślała, że czeka ją dużo pracy. Dom faktycznie był nieco zaniedbany, ale przecież da radę. Nie bała się pracy. Bała się tylko jej utraty. Ma miesiąc, żeby udowodnić Dobrzańskiemu, że nie pomylił się co do niej. Był względem niej niezwykle miły i uprzejmy, a ona potrafiła to docenić. Doskonale rozumiała jego przygnębienie i ten smutek. Ona też straciła bliskich. Utrata tak młodej żony jest ogromnym ciosem i z pewnością on odczuł to bardzo boleśnie. Ona i Betti straciły trzy najważniejsze osoby w ich życiu. Najpierw odeszła mama. Betti nawet jej nie pamięta, bo zmarła tuż po jej porodzie. Tata i jej młodszy brat Jasiek zginęli rok temu w wypadku kolejowym. Wracali z Krakowa od siostry ojca, ale nie dotarli do Warszawy. Pod Szczekocinami pociąg, którym jechali zderzył się z innym, jadącym z naprzeciwka i w wyniku tej katastrofy śmierć poniosło szesnaście osób, a wśród nich oni. Nie mogła udźwignąć ciężaru ich śmierci, a musiała się zająć małą Betti i mnóstwem spraw, które spoczęły na jej barkach. Sprzedała dom wybudowany jeszcze przez dziadków Cieplaków. Okazało się, że ojciec nie był jego jedynym właścicielem. Zapis w księdze wieczystej wyraźnie mówił, że zarówno budynek jak i grunt, na którym stoi jest współwłasnością, a im należy się jedynie czwarta części nieruchomości. Reszta należała do rodzeństwa taty. Powiedzieli jej, że może zatrzymać dom jeśli spłaci im jego równowartość w odpowiednich częściach. Postawili ją pod ścianą. Zamiast pomóc, wykorzystali śmierć brata i zażądali kasy. Nie miała wyjścia i musiała go sprzedać za psie pieniądze, bo nadawał się do gruntownego remontu, na który ojca nigdy nie było stać. Oddała trzy czwarte sumy swoim wujkom i ciotce, a sama zatrzymała jedną czwartą. Niewiele tego było. Wystarczyło zaledwie na kilka miesięcy. Potem została im już tylko niewielka renta po tacie, którą sąd przyznał Beatce.
Kłopoty z dostaniem pracy miała już wcześniej. Poza krótkim epizodem w banku, zaledwie sześciomiesięcznym, mimo jej usilnych starań nikt nie chciał jej dać szansy, by mogła udowodnić, ile jest warta. Miała gruntowne, ekonomiczne wykształcenie, ale jej wiedza jak się okazało, nie była dobrym argumentem do zatrudnienia jej gdziekolwiek. Liczyło się to, że źle się prezentowała. Nie powalała ani urodą, ani ubiorem. Wszędzie, gdzie aplikowała oceniano ją wyłącznie po wyglądzie. Zniechęcona niepowodzeniami znacznie obniżyła loty. Zaczęła się starać o jakąkolwiek pracę, która mogła przynieść minimalny zarobek. Okazało się, że i o taką było trudno. O pracy opiekunki dowiedziała się zupełnie przypadkowo ze znalezionej na przystanku gazety. Postanowiła spróbować i po raz pierwszy udało się. I jeszcze ta płaca przyprawiająca o zawrót głowy. Nie spodziewała się aż tyle. Nie była typem człowieka, który targowałby się o wysokość kwoty zarobku. Najważniejsza była praca.

Nalała do kubków herbatę i ułożyła na stole pokrojony chleb, masło, trochę wędliny i sera, a także pastę jajeczną, którą przyrządziła. Miała nadzieję, że będzie im smakować. Stanęła w drzwiach do salonu i powiedziała cicho.
- Kolacja gotowa. Zapraszam. Miłoszku chodź, umyjemy raczki. Ty Betti też.
Marek złożył gazetę i przyglądał się w milczeniu reakcji swojego syna. Nie buntował się, ale posłusznie ułożył kredki w pojemniku i pobiegł do łazienki. Z czystą buzią i przygładzonymi włosami zasiadł przy stole obok Beatki.
- Na co masz ochotę? Jest kiełbaska i serek. Jest też pasta jajeczna. Jadłeś już kiedyś? – Malec pokręcił głową.
- Nie, ale jadłem inną pastę.
- Tak? A jaką?
- Taką z pomidorowym sosem. – Marek uśmiechnął się.
- Ma na myśli spaghetti. Po włosku makaron to pasta. Żona była w połowie Włoszką, a on go uwielbia. Ja zresztą też.
- Rozumiem. – Ula pokiwała głową. – Ta pasta jest inna – zwróciła się do Miłosza. - Smaruje się ją na chlebku. Spróbujesz? Jak nie będzie ci smakować, możesz wybrać coś innego.
- Spróbuję.
Najwyraźniej mu posmakowała, bo zjadł dwie kromki i solidnie popił herbatą. Smakowała i Markowi. Pochwalił ją.
Po kolacji wykąpała małego i przebranego w piżamkę zaprowadziła do łóżeczka. Przyszedł Marek i jak co wieczór przed snem dał mu słodkiego całusa.
- Śpij dobrze synku. Pani Ula poczyta ci jeszcze bajeczkę.
Nie doczytała nawet do połowy bajki, gdy chłopiec zasnął. Wyszła cicho z jego pokoju. Pomyła naczynia po kolacji i uprzątnęła kuchnię. Zarówno dla niej jak i dla Dobrzańskiego zaczynał się nowy etap w życiu.

Następnego dnia obudził go śmiech Miłosza, który wparował do jego sypialni i wsunął mu się pod kołdrę. Z miłością ucałował synka.
- Wyspałeś się już? – Mały pokiwał energicznie głową.
– Ulcia szykuje śniadanko. – Nie omieszkał go poinformować. Rzeczywiście dochodził do jego nosa aromat świeżo zaparzonej kawy.
- Ulcia?
- Betti tak do niej mówi. Powiedziała mi, że ja też mogę. Pytała mnie o moją mamusię, ale powiedziałem jej, że aniołki ją zabrały. Jej mamusię i tatusia też zabrały i jeszcze starszego braciszka. Na co aniołkom tyle ludzi? Nie wystarczy im moja mamusia? – Zalśniły mu w oczach łzy. – Chciałbym się do niej przytulić.
Nie wiedział jak ma odpowiedzieć na te wszystkie pytania. Miłosz miał dopiero trzy lata, a myślał kategoriami dojrzałego człowieka. Nie ubierał myśli w słowa, których użyłby dorosły człowiek, ale w tej dziecięcej skardze i żalu było tyle dojrzałości, że aż nie pasowało to do takiego malucha. Poza tym nie miał pojęcia, że Ula straciła jeszcze brata. – To musiał być dla nich prawdziwy cios. Jak ona to udźwignęła? Ja ledwie radzę sobie sam ze sobą – pomyślał. – Pewnie ta strata jest świeża i dlatego jest w niej tyle śmiertelnej powagi i przygnębienia. Rzadko się uśmiecha, a nawet jeśli, to śmieją się tylko usta, a oczy nadal pozostają smutne. – Pogładził czarną czuprynę synka i westchnął.
- Wiem, że ci jej brakuje i za nią tęsknisz. Ja też tęsknię. Bardzo. Musimy obaj jakoś pogodzić się z tym. W sobotę pojedziemy na cmentarz. Kupimy ładne kwiaty i znicze, zgoda? A teraz wstajemy i idziemy się myć. Ula już na pewno naszykowała śniadanie.
Zajadali z apetytem. Musiał przyznać, że jajecznica, którą usmażyła była pyszna. Miłosz też zjadł ze smakiem. Marek podziękował jej i powiedział, że ponieważ jest niezła pogoda, mogą wyjść na krótki spacer.
- Zostawiam też pieniądze na zakupy. Tu niedaleko jest market. Proszę kupić to, co uważa pani za konieczne. Mam tylko prośbę, by nie kupowała pani słodyczy i chipsów. Najwyżej jakąś czekoladę, a najlepiej mleczny baton. Mały to lubi, a chipsy są niezdrowe. Generalnie nie przesadzamy ze słodyczami. To chyba wszystko. Ja muszę już jechać. Będę o siedemnastej.

Po śniadaniu ubrała dzieci i wziąwszy pieniądze pomaszerowała z nimi do sklepu. Chwyciwszy koszyk na kółkach umieściła Miłosza w jego środku. Betti dzielnie pchała wózek żartując z malcem. Kupiła trochę środków czystości. Miała zamiar posprzątać chociaż dwa pokoje.
- Słyszałam Miłoszku, że lubisz makaron. Może zrobimy dzisiaj taki z sosem pomidorowym? Zjesz?
- Zjem. Mamusia robiła pyszny, ale jej już nie ma. – Zaszkliły mu się oczy. Ula przytuliła go do siebie.
- Nie płacz kochanie. Ja postaram się zrobić równie dobry. Macie ochotę na coś słodkiego? Tata mówił, że lubisz batoniki. Pokażesz mi jakie?
Po chwili dzieciaki z lubością wcinały „Marsy” a ona już bez przeszkód dotarła do kasy. Zapłaciła i pieczołowicie schowała rachunek. Musi się przecież rozliczyć z Markiem.
W drodze powrotnej weszli jeszcze na plac zabaw. Pohuśtała małego na huśtawce, ale nie pozwoliła mu wejść do piaskownicy.
- Jest za zimno skarbie, a piasek brudny. Przyjdziemy tu w cieplejszy dzień, dobrze? Pobawicie się z Beatką w domu. Masz takie ładne klocki. Możecie też porysować.
Miłosz dał się przekonać, a ona odetchnęła z ulgą, że nie musiała wywierać na niego nacisku. W domu pomogła mu powyciągać zabawki i umieściła je na dywanie w salonie.
- Betti pilnuj go, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Dasz sobie radę? Ja muszę wziąć się za sprzątanie, a potem zrobię wam smaczny obiadek. Gdyby się coś działo, lub gdybyście chcieli pić masz mnie zawołać. I z daleka od kuchni, bo tam możecie się skaleczyć.
- Nie martw się Ulcia, przecież jestem już duża. Przypilnuję go.
Zaczęła od Marka sypialni. Umyła duże okno, zmieniła firanki i pościel. Odkurzyła z dywanu i mebli, a także wysprzątała łazienkę. Co jakiś czas wchodziła do salonu sprawdzając, czy u dzieci wszystko w porządku. Drugim pokojem był pokój Miłosza. On również przeszedł gruntowny lifting. Teraz było tu pachnąco i czysto. Przetarła jeszcze podłogi w salonie, kuchni i przedpokoju, a potem zabrała się za obiad. Dzieci w porze lunchu dostały po kanapce i cierpliwie czekały na powrót Dobrzańskiego. Kiedy wszedł, Miłosz z radosnym piskiem rzucił się w jego kierunku. Marek porwał go na ręce i okręcił się z nim dokoła.
- Jak ci minął dzień synku? Byłeś grzeczny?
Do przedpokoju weszła Ula.
- Był bardzo grzeczny. To takie dobre i spokojne dziecko. Opiekować się nim to sama przyjemność. Dzięki temu, że tak ładnie bawił się z Betti posprzątałam pańską sypialnię, łazienkę i jego pokój. Pralka kończy prać i po obiedzie porozwieszam pranie. Do świąt na pewno uwinę się ze wszystkim. Zrobiłam też zakupy. Na stole położyłam rachunek i resztę pieniędzy. Mogę już nakładać obiad?
Był mile zaskoczony. Tyle rzeczy udało jej się zrobić i jeszcze obiad?
- Oczywiście. Bardzo proszę. Ja tylko umyję ręce i możemy siadać. Czuję spaghetti. Nasze ulubione.
Z umazanymi sosem pomidorowym policzkami Miłosz mówił do Marka.
- Pycha tatusiu, prawda? Ulcia obiecała, że zrobi takie jak mamusia. Też jest takie dobre.
- Masz rację synku, ale więcej tego sosu jest na twojej buzi niż na talerzu. – Maluch uśmiechnął się do niego.
- Nie szkodzi, Ulcia umyje. – Marek spojrzał na nią z sympatią.
- Miłosz chyba polubił panią. Bardzo się z tego cieszę. W sobotę rano wybieramy się na cmentarz. Ma pani wolne. Potem chcę się wybrać na zakupy. Święta coraz bliżej. Nie będą takie jak kiedyś, ale też nie chciałbym, żeby Miłosz tak bardzo odczuł brak matki. Jest jeszcze mały i musi mieć trochę radości z tych świąt.
- To zrozumiałe. My chyba też pojedziemy na cmentarz. Dawno tam nie byłyśmy i pewnie jest nieporządek. – Spuściła głowę maskując łzy.
- A gdzie to? Daleko?
- W Rysiowie. Jakieś dziesięć kilometrów stąd.
- W takim razie mam propozycję. Najpierw pojedziemy do Pauliny, bo bliżej, a później do Rysiowa. Wracając podjedziemy na jakiś obiad, a potem do galerii. Dam pani zaliczkę. Może i pani zechce kupić coś dla siebie lub Beatki. – Zarumieniła się i wydukała.
- To naprawdę nie jest konieczne…
- Może i nie jest, ale zawsze parę groszy się przyda.

W sobotni poranek jeszcze przed wyjściem z domu Marek wręczył jej plik pieniędzy. Zdumiona spojrzała mu w oczy i wyszeptała.
- Panie Marku, to zdecydowanie za dużo. Ja jeszcze nie zapracowałam na te pieniądze. Poza tym jakby nie patrzeć utrzymuje nas pan. Koniecznie musi pan potrącić sobie za wyżywienie.  Nie chcemy jeść za darmo. – Żachnął się.
- Ula…, to znaczy pani Urszulo…
- Może być Ula – odparowała zarumieniona.
- W takim razie Marek – wyciągnął do niej dłoń, którą uścisnęła. –Ula, nie protestuj. Zbliżają się święta. Betti na pewno czeka na prezenty, a i tobie poprawi się nastrój jak sobie coś kupisz. To połowa twojego zarobku. Drugą wypłacę zgodnie z umową. Weź. Przecież musisz kupić jakieś znicze i kwiaty.
- Bardzo dziękuję – powiedziała cicho odbierając od niego pieniądze.

Złapała Miłosza za rękę i wraz z Betti wyszła na podjazd. Tam zaczekali aż Marek wyprowadzi samochód. Usadziła małego w foteliku i przypięła go pasem. Pomogła też zapiąć go Betti. Sama usiadła obok Marka. Włączył ogrzewanie. Było dość chłodno, ale pogodnie. Nie chciał, żeby dzieci zmarzły.
- Gdzie spoczywa twoja żona? – Spytała cicho Ula.
- Niedaleko. Na cmentarzu czerniakowskim. Nie chciałem, żeby pochowano ją na drugim końcu Warszawy. Chciałem mieć do niej blisko.
Nie pytała już więcej o nic. Widziała jak bardzo jest to dla niego bolesne. Marszczył brwi, a mówienie o zmarłej żonie przychodziło mu z dużym trudem. Już przy cmentarnej bramie kupili doniczkę z ogromną kulą chryzantem i dwa duże znicze. W skupieniu weszli na teren cmentarza. Marek z Miłoszem szli przodem. Ula i Betti za nimi. Stanęli przy usypanym kopczyku pokrytym jeszcze wieńcami. Marek pozbierał je do wielkiego foliowego worka, który przezornie zabrał ze sobą i wcisnął obok krzyża z tabliczką doniczkę z kwiatami. Przy niej postawił palące się znicze. Ula z Beatką stanęła w pewnej odległości. Nie chciała być świadkiem jego łez. Wiedziała, że płacze. Trzęsły mu się ramiona i co chwilę wycierał chusteczką oczy. Mały przytulił się do niego i również cicho płakał. I jej poleciały łzy. To tak bardzo przejmujące, gdy taki malec traci matkę, która właśnie teraz jest mu najbardziej potrzebna. Oglądając jej zdjęcia rozsiane po całym domu podziwiała jej nietuzinkową urodę. Była piękną kobietą o ślicznych migdałowych oczach i pełnych ustach, a Miłosz odziedziczył je po niej. Czasem zazdrościła im tej wielkiej miłości, którą obdarzyli się nawzajem. Jej nigdy nikt nawet w ułamku tak nie kochał. Ona sama nigdy nie pomyślała o tym, żeby się zakochać, czy mieć chłopaka. Za dużo spoczęło na jej głowie trosk i obowiązków. Może i ona będzie kiedyś szczęśliwa? Może i jej los przyniesie prawdziwą miłość? Kto wie?
Natalia (gość) 2014.01.23 17:47
Gdyby spojrzeć na nich oczyma przechodnia pomyśleć by można, że to szczęśliwa, kochająca się rodzina. A w sercach tyle bólu i cierpienia, tyle żalu.
Na końcowej scenie niemal się popłakałam, ale to przez moją nadwrażliwość na tle śmierci.
Mój wyjazd był zaplanowany na znacznie dłużej, ale niestety musieliśmy wrócić z powodu bardzo zbliżonego do tematu Twojego opowiadania.
Wiedziałam, że gdy zmienię adres przeżyjesz kolejny szok i będziesz mnie wyklinała w myślach.
Pozdrawiam serdecznie :)
MalgorzataSz1 2014.01.23 18:25
Natalio

Ani mi w głowie wyklinanie. Byłam tylko zdziwiona.
No to miałaś wyjątkowego pecha, że z takiego przykrego powodu musiałaś przerwać ferie.

Masz rację, że ktoś, kto przyjrzałby im się z bliska mógłby uznać ich za rodzinę. Jeszcze nią nie są. Jeszcze nawet wróble nie ćwierkają o ich miłości. Jeszcze sporo przed nimi trudnych momentów, może nawet łez. Na to właśnie liczę, bo chcę Was trochę wzruszyć tą historią szczególnie przez pryzmat małego, zagubionego chłopca.
Wielkie dzięki za wpis. Serdecznie Cię pozdrawiam. :)
lectrice (gość) 2014.01.23 18:26
No i mamy kolejnego smutasa, ciezko sie to czyta, bo takie newesole historie przerzucaja mnie w moja rzeczywistosc, zdecydowanie wole przeciwienstwa rzeczywistosci. No ale mamy co mamy z nadzieja na pozytywny rozwoj.
Bezwiednie zaczynaja sie zblizac do siebie w codziennosci az mam wrazenie, ze pewnego dnia zdadza sobie sprawe, ze praktycznie sa razem !

Byczki chyba zamlnelas w klatce bo cos nic nie wpada w moje sidla. Sprobuje jeszcze za chwile.
MalgorzataSz1 2014.01.23 18:39
Lectrice

Nie narzekaj. Oczyść swoje kanały łzowe. Oni jeszcze nie są razem, ale wszystko ku temu zmierza bardzo powoli. Nie zapominaj, że Marek bardzo kochał żonę i teraz, gdy ją stracił ani mu w głowie rozglądanie się za kolejną.
Byki może poszły się paść na inną łączkę. Oby.
Pozdrawiam. :)
lectrice (gość) 2014.01.23 19:22
Oni jedza batony za darmo, a potem placa za papierki ?

Marek nie moze sam poczytac synkowi, musi robic to Ula ?

Nie powalała urodą i ubiorem. - nie lepiej ? : Nie powalała ani urodą ani ubiorem.

Poza tym jakby nie patrzeć utrzymuje nas pan. Koniecznie musi pan potrącić sobie za żywienie nas. - albo : Potracic mi za wyzywienie ?
Zalezy jak sie rozumie to zdanie ...

Posucha byczkowa ....



lectrice (gość) 2014.01.23 19:24
P.S. Aby przeczyscic kanaly lzowe trzeba ryczec potokami, co ty mi jeszcze szykujesz ?
kawi ;) (gość) 2014.01.23 19:49
Kolejna notka przepełniona bólem. Bałam się na początku, że może Miłosz nie zaakceptuje swojej niani. Okazał się jednak bardzo ułożonym i grzecznym chłopcem. Polubił Ulę i to jest ważne.
Ona również go polubiła. Potrafi też im współczuć. Wie co to ból po stracie kogoś bliskiego, sama to przeżyła.
Dziękuję ci za tę część i z niecierpliwością wypatruję następnej ;)
Pozdrawiam :)
MalgorzataSz1 2014.01.23 20:39
Lectrice

czasem tak bywa na zakupach, że rodzice dla świętego spokoju dają dziecku baton a w koszu zostawiają opakowanie, żeby za niego zapłacić. Nigdy tak nie miałaś?
Odpuść mi dzisiaj z poprawianiem, bo nie ma nic tak bardzo rażącego. Ja dzięki Twojej radzie oszczędziłam twarz, ale padłam na łóżko i dopiero się pozbierałam. Trochę jestem jeszcze nie kumata.
A co do łez, to mam nadzieje, że będziesz ryczeć jak bóbr (albo jak byczek).

Kawi

Myślę, że ta historia jest równie smutna jak Twoja, chociaż ja nie szokuję aż tak bardzo jak Ty. Ty zaskakujesz do tego stopnia, że po przeczytaniu każdej części wgapiam się w monitor i przetrawiam. Ostatnio rozpieściłaś nas i dodałaś w bardzo krótkim czasie dwa rozdziały. Mam nadzieję, że kolejny już wkrótce.

Dziękuję dziewczyny. Buziaki. :)
Marcysia (gość) 2014.01.23 20:55
Małgosiu (mam nadzieję, że nie dostałaś jeszcze zawału lub wytrzeszczu oczu, widząc, kto jest autorem poniższego komentarza),
wracam do żywych. Bardzo powoli, ale jednak. Zaczęłam ferie, odespałam wszystkie zarwane nocki i teraz zabieram się za nadrabianie blogowych (i nie tylko) zaległości.
Jestem do tyłu z komentarzami odnośnie „Prozy życia”, „Tabu”, „Jeśli kiedyś się spotkamy” i dotychczas opublikowanych rozdziałów „Straty”. Nie jestem jednak do tyłu, jeżeli chodzi o czytanie. Z tego akurat wywiązywałam się na bieżąco :) Zatem po kolei.
& #8222;Proza życia” – początki nie zapowiadały sielanki, ba! Całe opowiadanie nie było do końca sielankowe. Nie było przesycone romantyzmem, ale jednocześnie tak bardzo mi się podobało! Właśnie dlatego, że Marek i Ula nie unosili się 50 kilometrów nad powierzchnią naszej planety a mimo to epatowali szczęściem. W tym opowiadaniu pokazałaś, jak wiele znaczą dla zakochanych prozaiczne sprawy, maleńkie gesty, nawet zwykły obiad, śpiewanie kolęd, siedzenie obok siebie na kanapie wieczorem. Za to bardzo Ci dziękuję!
& #8222;Tabu” – tutaj zagięłaś mnie totalnie! Podjęłaś poważny temat, jakim jest przemoc małżeńska. I nie byłoby w tym nic dziwnego (o ile mogę to tak nazwać), gdyby nie fakt, że znęcającą jest… KOBIETA. KOBIETA. Słaba płeć, delikatna, krucha… No, ktoś, kto tak określa kobiety na pewno nie wziął pod uwagę Pauliny Febo. Bardzo miło oceniam przyjaźń Uli, Seby i Marka. I to, że Marek przez taki szmat czasu nie zauważył, że Ula coś… Zaskakujące! Na całe szczęście, znów zafundowałaś nam happy end, Ulę i Marka z dzieciaczkami :) Super, super, super ;))
& #8222;Jeśli kiedyś się spotkamy…”. No, tu jak u Hitchcocka – najpierw trzęsienie Ziemi w postaci (sic!) zdrady Marka, która autentycznie mną wstrząsnęła – jak można być takim idiotą? Ach, miałam ochotę na miejscu go udusić. Później było tylko lepiej – „emigracja” Ulki na Śląsk i jej pobyt w Katowicach, połączony ze spotkaniem pani Magdy. Pani Magdy, którą śmiało mogę nazwać wybawieniem dla zakochanych. Bo gdyby nie Kolska, czy Ula zdecydowałaby się na powrót do Warszawy? Mam poważne obawy, że jednak nie .
& #8222;Strata”. Cóż mogę powiedzieć? Znów zaczynasz smutno, podejmujesz poważny temat utraty ukochanej osoby – ale przecież po każdej burzy wychodzi Słońce. I na to liczę u Ciebie, droga Gosiu :) Pozytywnie zaskoczyłaś mnie szczerą miłością Marka i Pauliny, która zaowocowała Miłoszem. Czego, jak czego, ale takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Na razie jego relację z Cieplakówną są nieco chłodne, ale nie oczekuję wiele. Rana po śmierci żony jest zbyt świeża. Jednak… Mam wrażenie, że ogromną rolę w całej historii odegra Miłosz – widzę go jako „swata” Uli i Marka. Może się mylę, ale… Czekam na rozwój wypadków.
Trzymaj się ciepło, bo jak widać, zima zaczyna się rządzić na Śląsku :)
Pozdrawiam Cię serdecznie.
Marcysia (gość) 2014.01.23 20:57
Och,
jak ja nienawidzę WORDA. Dlaczego tak bardzo zniekształcił mój komentarz?!
Aniula (gość) 2014.01.23 20:59
Małgosiu,
Jak to dobrze, że już czwartek. Po tak bardzo ciężkich dniach jak moje można dzisiaj oderwać się od rzeczywistości i przeczytać Twoje cudowne opowiadanie. Mimo że rozdział tak bardzo smutny i wzruszający, a w szczególności ostatnia scena, to bardzo poprawił mi humor.
Miłosz polubił Ulę i Beatkę. A to bardzo dobrze.
Ula pokazała się Markowi jak najlepiej. Obydwoje przeżyli stratę, więc to może ich zbliży.
Czekam z niecierpliwością na kolejną część.
Pozdrawiam Cię serdecznie.
Ania.
MalgorzataSz1 2014.01.23 21:11
Marcysia!

Moje gały nie tylko dostały wytrzeszczu, ale wręcz spłynęły po monitorze, a język niemal odgryzłam. Dzięki Ci Boże, że skończyło się to Marcyśkowe szaleństwo, bo tylko tak to mogę nazwać. Obserwowałam fb i widziałam te szalone zdjęcia. Nieźle pojechałaś. Trzy opowiadania do tyłu, ale wybaczam, bo jednak czytałaś. Dziękuję też za ten długaśny komentarz i mam nadzieję, że już będzie tak jak mówisz. Wracasz do żywych, zaczniesz pisać i wkrótce przeczytam jakiś rozdział u Ciebie.

Aniula.

Masz rację, bo to właśnie te trudne przejścia zbliżą tę dwójkę do siebie. Również Miłosz. Będzie jeszcze dramatycznie. Jeszcze niejedna łza się poleje, ale przecież nie można żyć wyłącznie przeszłością i trzeba otworzyć się na teraźniejszość. To wszystko jeszcze przed nimi, ale powoli zaczną dostrzegać oboje inne aspekty życia.

Dziękuję dziewczyny. Obie serdecznie pozdrawiam. :)
Marcysia (gość) 2014.01.23 21:18
Małgosiu,
hahahahah! Mam nadzieję, że "pojechałaś" nie mam odebrać negatywnie :D "Pojechałam" zdecydowanie w sensie naukowym ;P "Szaleństwo" to idealne określenie stanu, w jakim się znajdowałam - od sprawdzianu do sprawdzianu, od kartkówki do kartkówki. Ale tak, wracam. Mam przynajmniej taka nadzieję, że jak najszybciej coś opublikuję, tym bardziej, że zabolał mnie ostatnio pewien komentarz na moim blogu.
Buziaki! ;)
kawi ;) (gość) 2014.01.23 21:39
Na moim blogu pojawiła się nn - zapraszam! '
kawi ;)
ADRIANCRAVAN (gość) 2014.01.23 21:54
uff
ledwo żyję , niedawno wróciłam, przeczytałam, ale aby sklecić coś sensownego zaczekam do jutra , bo już nawet nie widzę na laptopa , :-)
buziaczki kochane
MalgorzataSz1 2014.01.23 22:17
Kawi
Idziesz jak burza. Zaraz przeczytam, ale komentarz dopiero jutro, bo dzisiaj nie dam rady.

Aniu
Wreszcie dałaś jakiś znak życia. Laptopa nie widzisz, to niedobrze. A do łóżka trafisz jakoś? Kiedy skończy Ci się ta harówa? Ferie są.
Dobrej nocy. :)
lectrice (gość) 2014.01.24 02:11
No te byczki to byly super wymuszone, musialam je ciagnac za rogi i popychac ich zadki bo zupelnie nie chcialy sie ujawnic... Nawet niektorym obiecalam zielensza trzcionke ale skubane nie daly sie nabrac.
Wiec mozesz je zignorawac, beda mialy nauczke na pozniej by zadbac o wlasna jakosc, moze zaloza pomaranczowe kamizeleczki i przyswieca odblaskami !

Z tymi batonikami to oczywidcie mialam (placenie za papierki by kupic sobie troche spokoju) ale przeciez Milosz i Beatka nie sa rozhisteryzowanymi dziecmi.

Z tym padaniem to Ci pisalam, ze wiem z wlasnego doswiadczenia na co padac, nie smialabym dawac niesprawdzonych rad...
Martwi mnie tylko, ze musialas sie pozbierac po tej akcji, czy to znaczy, ze sie tak zupelnie zozsypalas ? Mam nadzieje, ze wszystko do kupy zebralas i jestes zwarta i gotowa na niedziele !

PS Ja zawsze jestem gotowa na niedziele, ten dzien mnie inspiruje, dziwne, nie ?
Amicus (gość) 2014.01.24 12:51
Witaj Gosiu. Wybacz, że poprzednią część opuściłam. Pisałaś wcześniej, że skoro odkryłam karty, że to Ula będzie się opiekować dzieckiem, to czy będę mieć ochotę czytać dalej. oczywiście! Ula jako opiekunka w tej sytuacji wydawała się naturalna. Bez sensu było wprowadzać postać, która nic nie będzie wnosiła do relacji Ula-Marek. Co nie zmienia faktu, że z wielką przyjemnością czytam kolejne części by poznać finał, gdy już będą razem. Chyba najpiękniejsza we wszystkich opowiadaniach jest ta droga dochodzenia do siebie. W tym opowiadaniu będę ona długa i trudna, bo Marek bardzo kochał Paulinę i boleśnie odczuł jej stratę. To nie łatwe zastąpić żonę, która była wielką miłością, która była dobrą matką.
Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na cd! :)
MalgorzataSz1 2014.01.24 13:45
Lectrice

Jednak poprawiłam te byczki i teraz jest tak jak powinno. A wracając do batonów Ula kupiła je nie dlatego, że Miłosz i Betti byli rozhisteryzowani, ale dlatego, żeby zająć myśli chłopca czymś innym niż wspominanie matki. On miał już płacz na końcu nosa i wtedy odwróciła jego uwagę mówiąc o batonach.

Na niedzielę nie szykuję się jakoś specjalnie, bo rozdział napisany i tylko go wkleję. Niedziela zupełnie mnie nie inspiruje podobnie jak każdy inny dzień. Niestety.

Amicus

Rzeczywiście ta droga do siebie zajmie im trochę czasu i nie obędzie się bez wybojów. W zasadzie są w podobnej sytuacji i żadne z nich na razie nie myśli o tym, żeby układać sobie na nowo życie. Marek na pewno nie, bo nadal ma w sercu Paulinę. Ula także nie, bo cieszy się i skupia na nowej pracy. Następny rozdział będzie taki trochę przełomowy, ale to dotyczy wyłącznie Marka.
Fajnie, że wpadłaś i przeczytałaś. Mam nadzieję, że niedzielny rozdział też dasz radę przeczytać.

Bardzo dziękuję dziewczyny i pozdrawiam. :)
lectrice (gość) 2014.01.24 18:43
Ja niedziele cenie bo nie pracuje i moge choc troszke pospac (nawet jesli w tym wzgledzie nie przesadzam).
Ostatnio wprawdzie juz sama nie wiem co wole bo maje dzieci durnieja z dnia na dzien z predkoscia swiatla i chyba dojdzie do tego, ze nadzwyczajnie polubie dni powszednie spedzane w pracy...

Te byczki byly czysto fakultatywne, milo jednak, ze je oswoilas. Oj ty musisz bardzo kochac zwierzeta...
Tak naprawde to bylo mi glupio tak nic nie znalezc, obgryzalam (wirtualnie) paznokcie ze zdenerwowania i jak sie pokazaly takie malenstwa byczkowe to tez je wzielam, na bezrybiu i rak ryba.
Troche wstyd bo takie drobinki powinny byc pod ochrona...
ADRIANCREVAN (gość) 2014.01.24 19:51
no właśnie, że są to nie mam czasu na komputerowe laby ..
i jeszcze ta szkoła co weekend ! Na szczęście jutro ostatni egzamin z angielskiego i koniec aż do kolejnej sesji w czerwcu ..
a Ty czemu tak sporo ludzi uśmierciłaś ? że Paulinka anioł do nieba poszła to ok , ale ojciec i brat Ulki ?
smutno mi ...
MalgorzataSz1 2014.01.24 20:36
Lectrice

Mogłabym pospać w niedzielę, bo i ja nie pracuję w ten dzień, ale jak już wiesz, mam kłopoty ze snem i z konieczności wstaję wcześniej.

Aniu
Przecież musiałam jakoś poprzez analogię losów połączyć Ulę i Marka. By ten smutek i żałoba każdego z osobna stała się dla nich wspólnym mianownikiem.
Jak to dobrze, że to Twój ostatni egzamin. Mam nadzieję, że jak już go zdasz, częściej tu będziesz.

Dzięki dziewczyny. Buziole. :)
ADRIANCREVAN (gość) 2014.01.24 21:15
tak do razu pomyślałam, wspólne doświadczenia przecież zbliżają ludzi, zwłaszcza te tragiczne i smutne ..
lectrice (gość) 2014.01.25 14:35
Z blogiem Doremifasu cos sie stalo ? Czasem tam wpadam zobaczyc czy czegos nowego nie popelnila ale ostatnio wyswietlaja mi sie jakies dziwne ogolnikowe strony.
Szkoda bo miala ciekawy pomysl.
Przechodze na tego jej bloga z listy twoich linkow - propozycji.
MalgorzataSz1 2014.01.25 15:15
Lectrice

Prawdopodobnie zlikwidowała blog. Natomiast pod tym adresem http://forumbrzyduli.tvshow.com.pl/viewforum.php?id=12 znajdziesz wśród innych opowiadań również i to, chociaż w nieco innej wersji. To, co ona wstawiała na blogu było modyfikacją właśnie tego opowiadania, które jest pod tym linkiem. Ja spróbuję je znaleźć i wtedy podam Ci już link na właściwą stronę. Tymczasem zajrzyj do Kawi, bo opowiadanie, które zaczęła dodawać robi się coraz bardziej intrygujące.
Miłego dnia.

PS.
Zajrzyj tu za jakąś godzinkę, być może podam już ten link. :)
MalgorzataSz1 2014.01.25 15:23
Lectrice

Oto link zaczynający opowiadanie Doremifasu na "Radosnej twórczości. http://forumbrzyduli.tvshow.com.pl/viewtopic.php?id=1223 Tam ma inny nick. Musiałabyś od początku zacząć czytać, bo na blogu było bardzo zmienione. Tutaj przynajmniej jest napisane od początku do końca. Tytuł "Diabelska Febo".
lectrice (gość) 2014.01.25 17:23
Dziekuje !!!
Doremifasu i ten autor z bloga to ta sama osoba???
MalgorzataSz1 2014.01.25 19:01
Dokładnie tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz