"Dotyk miłości"
09 marzec 2012
Rozdział VI
Dzisiaj odebrała swoją pierwszą wypłatę. Była oszołomiona jej
wielkością. Do stawki, którą miała zapisaną w umowie doszły jeszcze dwa
tysiące premii. Wiedziała, że to prezes dotrzymał swojej obietnicy.
Postanowiła mu podziękować. Zjechała windą na trzecie piętro i cicho
zapukała do jego gabinetu.
- Proszę – usłyszała.
Weszła nieśmiało mówiąc.
- Dzień dobry panie Krzysztofie, mogę na chwilkę?
- Ula! – Jego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. – Wchodź moje dziecko, wchodź. Co słychać, jak tata? Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym. Dziękuję. Ja przyszłam właściwie, żeby bardzo
podziękować za tą premię. Dzisiaj właśnie odebrałam swoją pierwszą
wypłatę i wiem, że to dzięki panu jest ona tak imponująco wysoka.
Krzysztof uśmiechnął się dobrodusznie.
- Zasłużyłaś na te pieniądze Ula. Mam świadomość ile wysiłku włożyłaś w
przygotowanie pokazu. Znam swojego syna i wiem, że nie pomógł ci w tym
tak, jak powinien. Jest nieodpowiedzialnym lekkoduchem. Żyję tylko
nadzieją, że to kiedyś się zmieni i w końcu spoważnieje.
- Chyba ostatnio jednak zaczął się trochę zmieniać. – Powiedziała
nieśmiało. – Ale ja przyszłam też z prośbą do pana. Właściwie jest to
prośba mojego taty. Prosił, bym spytała pana, czy zechciałby pan wraz z
panią Heleną przyjąć zaproszenie na sobotni obiad. Tata byłby bardzo
szczęśliwy, bo brakuje mu rozmów z panem.
- A wiesz, że i mnie też? Bardzo chętnie przyjedziemy. Podaj mi tylko
adres, żebym nie błądził. – Zapisała mu go na kartce i uśmiechnęła się
pięknie do seniora.
- Bardzo dziękuję i bardzo się cieszę. W takim razie czekamy w sobotę na państwa.
Uszczęśliwiona opuściła gabinet prezesa i wybrała domowy numer.
- Tato? Załatwione. Państwo Dobrzańscy przyjadą w sobotę. Ja już dzisiaj
zrobię zakupy. Trzeba ugotować coś dobrego. Upiekę ciasto.
- Bardzo się cieszę córcia, że to załatwiłaś i cieszę się na to spotkanie.
Wróciła do siebie i zajęła się pracą. Czekał na nią stos faktur do
rozliczenia. Violetta z zapałem przepisywała jakieś sprawozdanie. – Lepsze to, niż miałaby paplać przez telefon – pomyślała.
Do sekretariatu wszedł Olszański. Stanął na środku patrząc z niewyraźną miną na Ulę.
- Cześć – rzucił. Jak na komendę obie podniosły głowy znad dokumentów.
- Cześć – odpowiedziały jednocześnie.
- Marek u siebie?
- U siebie. Możesz wejść. – Powiedziała Ula pochylając się z powrotem nad klawiaturą.
- Ula… Chciałbym cię przeprosić za ten incydent w socjalnym. Głupio
wyszło i głupio się z tym czuję. – Popatrzyła na niego poważnie.
- Niepotrzebnie. Mówiliście prawdę, a ja nie powinnam na nią tak zareagować. Było, minęło.
- Jednak źle mi z tym i chciałbym wiedzieć, czy wybaczysz i zapomnisz mi tę głupotę.
- Już zapomniałam i nie chcę do tego wracać. Możesz być spokojny, nie mam żalu.
- Dziękuję. Jesteś wspaniała. Pójdę do Marka.
Wszedł do gabinetu bez pukania. Zastał przyjaciela pogrążonego w lekturze dzisiejszej poczty.
- Cześć stary. Jak forma?
- Nieźle, całkiem nieźle. Przychodzisz z czymś konkretnym?
- W zasadzie nie. Przed chwilą przeprosiłem Ulkę, za to, co mówiłem o niej… wiesz, o tym, co usłyszała. – Marek pokiwał głową.
- Dobrze zrobiłeś. To była bardzo niemiła sytuacja i bardzo ją
krzywdząca. Zachowaliśmy się, jak idioci. Dobrze, że jest taka
wyrozumiała. Mnie wybaczyła, a tobie?
- Mnie też. Powiedziała, że nie ma żalu. Ulżyło mi, bo gryzłem się tym
od tamtej pory. A swoją drogą, przypuszczałeś, że ona jest taka piękna?
Nie zapowiadała się nawet na ładną. Ciuchy i fryzjer mogą zdziałać cuda.
Spodobała mi się. Może zaproszę ją na randkę? – Marek gwałtownie
podniósł głowę i wpił świdrujące spojrzenie w przyjaciela.
- Ani mi się waż – powiedział podniesionym tonem. - Ja nigdy nie
dopuszczę ponownie do sytuacji, że ktoś miałby ją skrzywdzić. Już dość
przez nas przeszła. Znam cię i nie pozwolę, byś zrobił sobie z niej
zabawkę. Ona nie jest taka, jak te wyzwolone dziewczyny w klubach. –
Olszański podniósł obie dłonie w poddańczym geście.
- W porządku. Nie unoś się tak. Widzę, że i tobie wpadła w oko. Nie będę
wchodził ci w paradę. Masz ochotę na relaks po pracy? Może wyskoczymy
do klubu? Dawno nie byliśmy. Może trafią nam się jakieś niezłe panienki?
- Nie dzisiaj Seba. Dzisiaj mam spotkanie na mieście z kontrahentem. Być
może uda nam się podpisać umowę. Za chwilę muszę iść do ojca, żeby
ustalić warunki. Zrzucił to na mnie. Sam chyba nie ma już ochoty użerać
się z tym. Nie jest w najlepszej kondycji, choć gorliwie temu zaprzecza.
- No dobra, może innym razem. W takim razie nie będę ci przeszkadzał, idę do siebie.
- Jesteś bardzo zajęty?
- Nie, a co?
- Chciałbym, żebyś zrobił mi listę wszystkich pracowników, wiesz…
nazwiska, zarobki, od kiedy zatrudnieni i jaki rodzaj umowy. Będę tego
potrzebował. Uwzględnij też zatrudnionych w szwalniach i butikach.
Wszystkich.
- Dobra, zrobię. Na kiedy to ma być?
- Na poniedziałek. Dasz radę?
- Powinienem. Pójdę już.
- Zaczekaj, wyjdziemy razem. Pójdę do ojca i załatwię z tymi umowami.
Nie zawracał sobie głowy windą. Pożegnał się z Sebastianem i zbiegł
schodami te dwa piętra. Wszedł do gabinetu i przywitał się z seniorem.
- No jestem. Chciałbym omówić z tobą warunki tych umów. Dzisiaj o
szesnastej idę z Ulą na pierwsze spotkanie. Chciałbym być przygotowany
na tyle, żeby nie zaskoczyli mnie czymś.
- W porządku. Daj te umowy.
Krzysztof przeglądał je z uwagą robiąc na marginesie od czasu do czasu jakieś notatki. Wreszcie podał cały ich plik Markowi.
- To chyba wszystko. Niech Ula poprawi zgodnie z moimi sugestiami.
- Dzięki tato. Aha. Chciałem spytać… Macie jakieś plany na sobotę? Może
mógłbym przyjechać? Dawno nie jadłem domowego obiadu. Tęsknię za kuchnią
Zosi. – Krzysztof uśmiechnął się.
- Niestety synku. W tą sobotę będziesz jeszcze musiał polegać na sobie, ale w niedzielę możesz przyjechać.
- A co wybieracie się gdzieś?
- Józef, tata Uli zaprosił nas na obiad do Rysiowa. Dawno się nie
widzieliśmy i chcieliśmy trochę pogadać. Ula tu była dzisiaj i
przekazała zaproszenie. Nie mogliśmy odmówić. Bardzo zżyłem się z nim
podczas pobytu w szpitalu. Mogę nawet powiedzieć, że jesteśmy
przyjaciółmi. Mama też go polubiła. To bardzo mądry człowiek i tak, jak
Ula, niezwykle skromny. Nigdy tam nie byłem i mam nadzieję, że trafię.
Ula zapisała mi adres.
- Ja mogę was zawieźć – palnął bez zastanowienia. – Byłem tam już i pamiętam drogę doskonale.
- Naprawdę mógłbyś? Józef chwalił mi się w szpitalu, że robi świetne
nalewki. Chętnie bym spróbował, ale wtedy nie mógłbym prowadzić. Wiesz
co? Zadzwonię do niej i spytam, czy mógłbyś przyjechać z nami. Będziesz
robił za kierowcę – roześmiał się. Złapał za telefon i wybrał numer
wewnętrzny sekretariatu. Już po pierwszym sygnale odezwał się łagodny
głos asystentki.
- Halo? Tu gabinet dyrektora Marka Dobrzańskiego, w czym mogę pomóc?
- Uleńko, Krzysztof Dobrzański z tej strony.
- Co się stało? – Zapytała z niepokojem. – Nie będą mogli państwo przyjechać?
- Ależ przyjedziemy. Na pewno. Chciałem cię tylko zapytać, czy byłoby
dużym problemem, gdyby Marek przyjechał z nami. Chcę spróbować tej
słynnej nalewki twojego taty, a jeśli spróbuję, nie będę mógł prowadzić.
Marek zadeklarował się, jako kierowca.
Zamurowało ją. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
- Halo? Ula? Jesteś tam?
- Tak, tak, jestem. Oczywiście, że nie ma problemu. Marka zapraszamy również bardzo serdecznie.
- Dziękuję ci dziecko. Do zobaczenia w takim razie.
Odłożył słuchawkę i odetchnął z ulgą.
- Załatwione. Jedziesz z nami. Przyjedź o trzynastej, bo na czternastą mamy tam być.
- Nie ma sprawy, będę.
Wyszedł z gabinetu ojca dziwnie podekscytowany i dziwnie szczęśliwy. Czy
to perspektywa, że będzie mógł poznać ją bardziej prywatnie wprowadziła
go w ten stan? Sam był zaskoczony swoją reakcją. Właściwie trudno mu
było powiedzieć, co bardziej przyciąga go do tej dziewczyny, czy jej
powalająca uroda, czy jej wspaniały charakter. Zaimponowała mu, to było
pewne. Wszystko, co mówił o niej na początku ojciec sprawdziło się, co
do joty. Zadziwiająca kobieta.
Wchodząc do sekretariatu poprosił ją, by do niego weszła na chwilę. Zamknął za nią drzwi i stanął naprzeciw.
- Ula, chciałbym ci podziękować za to zaproszenie. Wiem, jak bardzo
niezręczna i trudna jest dla ciebie ta cała sytuacja. Jeśli chcesz i
będzie dla ciebie wygodniej, to nie zostanę. Przywiozę ich tylko, a
potem po nich przyjadę.
Spojrzała na niego zaskoczona a on zatopił się w jej błękitnych tęczówkach. – Boże, jakie ona ma piękne oczy. W życiu nie widziałem piękniejszych. - Zmieszała się pod wpływem jego spojrzenia, a policzki znowu pokryły się uroczą czerwienią. – Pięknie wygląda, gdy tak się rumieni.
- Nie, nie Marek. To bez sensu, byś tyle razy pokonywał tę trasę. To
kawał drogi, a nam będzie bardzo miło cię gościć. – Uśmiechnął się
szeroko ukazując w policzkach dołeczki, na widok, których miękły jej
kolana.
- W takim razie jeszcze raz bardzo ci dziękuję. Za godzinę wychodzimy,
pamiętasz? Tu jest ta umowa skorygowana przez ojca. Jeśli możesz, to
nanieś poprawki i wydrukuj ją już na czysto w dwóch egzemplarzach. –
Podał jej dokumenty.
- Zaraz to zrobię.
Siedzieli w przytulnej restauracji i wraz z dyrektorem jednej z
warszawskich firm zajmujących się sprzedażą odzieży i omawiali warunki
umowy. Był dość oporny i starał się twardo negocjować ceny.
- Panie Dobrzański, proszę zrozumieć, że nie ma pewności, czy kolekcja
się sprzeda. Gdybyście zeszli trochę z ceny, byłoby to bardziej do
przyjęcia.
- Nie rozumiem skąd u pana te wątpliwości. Nasza firma prosperuje na
polskim rynku od trzydziestu paru lat i w całej jej historii nie
zdarzyło się, żebyśmy nie sprzedali kolekcji. Musi pan przyznać, że
kreacje są piękne, nietuzinkowe i niebanalne.
- Przyznaję, jednak nadal uważam, że ich cena jest zbyt wygórowana.
Ula siedząca dotąd w milczeniu i słuchająca tych słabych argumentów postanowiła przerwać tą jałową dyskusję.
- Panie dyrektorze. Nasze kolekcje są najwyższej jakości. Materiały, z
których są szyte, to nie jakaś tandeta, którą trzeba będzie wyrzucić już
po pierwszym praniu. Tkaniny pochodzą z Francji i Włoch. Nie spotka pan
takich w Polsce. Są najwyższego gatunku. Firma ma uznaną markę i nie
moglibyśmy pozwolić sobie na szycie odzieży w gorszym sorcie, bo to
zepsułoby jej wizerunek. Cena gotowych już kreacji nie może być przez to
niska. Firma musi zarabiać tak, jak pańska. To, co pan proponuje
zmusiłoby nas do sprzedaży po kosztach własnych bez żadnego zysku, który
przecież nie jest aż tak wysoki. Ma pan przed sobą szczegółowe
wyliczenia i łatwo może się pan zorientować, że to, co mówię jest
prawdą. Jeśli ma pan wątpliwości i nie jest zdecydowany podjąć z nami
tej współpracy, pogodzimy się z tym. Mamy przed sobą jeszcze wiele
takich spotkań z przedstawicielami innych firm, więc jeśli jest pan
nastawiony na nie podpisywanie tej umowy, to nie traćmy już dłużej
czasu, który pan zapewne sobie ceni, podobnie, jak my.
Marek wbity w krzesło wybałuszał na nią oczy. Nie posądzał jej, że może
być taka piekielnie elokwentna i kategoryczna. Siedzący naprzeciw niej
człowiek roześmiał się głośno.
- No, no, pani Urszulo, nie spodziewałem się po pani takich słów. –
Słysząc to, poczerwieniała, a Marek znowu spojrzał na nią z podziwem.
- W porządku. Już nie będę tracił więcej czasu. Jesteście twardymi
przeciwnikami i potraficie walczyć o swoje. Podoba mi się to. Oczywiście
podpisujemy umowę. – Złożył zamaszysty podpis na ostatniej stronie i
opatrzył pieczątką. Marek zrobił to samo. Uścisnęli sobie dłonie.
- Zazdroszczę panu asystentki. Sam chciałbym mieć taką. Miło było mi
panią poznać. Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie świetnie się
układać. – Uścisnęła mu dłoń i obdarzyła pięknym uśmiechem.
- I my mamy taką nadzieję.
Kiedy opuścił restaurację, Marek wypuścił powietrze z płuc.
- Ula, nie sądziłem, że tak się to skończy. Myślałem, że on nie da się
urobić i nie podpiszemy tej umowy. Uratowałaś ją. Dzięki tobie
pozyskaliśmy nowego kontrahenta. To kolejna rzecz, za którą ci jestem
wdzięczny.
- Nie ma za co, naprawdę – powiedziała cicho nie patrząc mu w oczy. – To
przecież moja praca. Za to mi płacisz. – Odruchowo podniósł jej dłoń do
ust zapominając, jak bardzo unika jego dotyku.
- Nie bądź taka skromna Ula. Nawet nie wiesz, jak bardzo doceniam to, co
robisz dla tej firmy. Jak bardzo doceniam ciebie. Mam najlepszą
asystentkę pod słońcem i mogę powtarzać to do znudzenia.
Pieszczota jego ust spowodowała kolejną falę gorąca, która zalała jej
twarz. Tym razem nie wyrwała dłoni gwałtownie, lecz delikatnie uwolniła
ją z jego rąk. Dyskretnie spojrzała na zegarek. Było kilka minut po
szóstej. Przeraziła się. Nie sądziła, że to spotkanie zajmie tyle czasu.
- Kurde blaszka, jak późno. Obiecałam tacie, że zrobię zakupy. Gdzie ja teraz coś dostanę? – Wpadła w panikę.
- Chyba tylko zostały centra handlowe. One są otwarte do dwudziestej. -
Wstał od stolika. – Chodź, zawiozę cię. Zrobisz zakupy, a potem odwiozę
cię do domu.
- Nie, nie Marek. Jakoś poradzę sobie sama. – Zaprotestowała słabo.
- Ula, bądź rozsądna. Nie będziesz się tłukła autobusem przez godzinę z
tymi zakupami. Dla mnie to naprawdę drobiazg. Przy okazji zrobię zakupy i
sobie, bo w lodówce mam tylko światło.
Nie opierała się dłużej. Była mu wdzięczna za tę propozycję. Pojechali
do Tesco. Kupiła wszystko, co niezbędne na sobotni obiad. Trochę tego
było. Gdyby miała dojechać z tym autobusem, pewnie nie dałaby rady.
Popakowali wszystko w torby, które Marek włożył do bagażnika.
- No, możemy jechać. – Otworzył jej szarmancko drzwi i sam zasiadł w
chwilę po tym za kierownicą. Jechali w milczeniu. Włączył radio, by
przerwać tę ciszę.
- Chyba nie jest ci łatwo pokonywać codziennie tę odległość do pracy?
Powinnaś zrobić prawo jazdy i kupić jakiś samochód. Byłoby ci łatwiej.
- Ja mam prawo jazdy.
- Naprawdę? – Spytał zdumiony. – To dlaczego nie jeździsz?
- Bo nie stać mnie na kupno samochodu. Może kiedyś…
Popatrzył na jej zamyśloną twarz. – Ale palnąłem głupotę. Nie stać
ją było na nowe ciuchy, a ja chrzanię o kupnie samochodu. Przecież
ojciec mówił, że im się nie przelewa. Kolejne faux pas, Dobrzański.
Jesteś idiotą.
Dojeżdżali. Zatrzymał samochód przed bramą. Pomógł jej wysiąść i otworzył bagażnik.
- Dużo tego Ula. Pomogę ci, bo nie zabierzesz się z tym sama, dobrze?
- Dobrze. Dziękuję. – Wyszeptała.
Weszli do domu.
- Już jestem – powiedziała głośno. Niemal natychmiast w przedpokoju pojawiła się Beatka a za nią Józef.
- Ulcia! Już się nie mogłam ciebie doczekać. – Spojrzała na
Dobrzańskiego. – A kim pan jest? – Marek uśmiechnął się do małej podając
jej dłoń.
- Cześć. Jestem Marek, a ty?
- Ja jestem Betti.
- Miło cię poznać Betti. Dobry wieczór panie Józefie. Jestem synem Krzysztofa. Marek Dobrzański. – Józef uścisnął mu dłoń.
- No tak. Mogłem się domyślić. Jest pan bardzo podobny do ojca. Cieszę się, że mogę pana poznać.
- Marek, po prostu Marek. Proszę mówić mi po imieniu.
- Marek mnie przywiózł tato, bo to spotkanie skończyło się późno i
zakupy musiałam zrobić w centrum handlowym. Dużo tego, a Marek był tak
uprzejmy, że mi pomógł.
- Nie przesadzaj Ula, to naprawdę nic takiego.
- Chodźcie. Zrobię wam herbaty. Jest jeszcze ciasto upieczone przez Ulę. Zapraszam.
Marek rozejrzał się ciekawie. Skromnie tu było. Meble pamiętały jeszcze
czasy socjalistycznej Polski. Jednak wszędzie był porządek a mieszkanie
lśniło czystością. Usiadł na kanapie w pokoju gościnnym spełniającym
rolę salonu i już po chwili Józef stawiał przed nim szklankę z gorącą
herbatą wzbogaconą cytryną i talerz pachnącego ciasta.
- Proszę, częstuj się. Wiesz, że twoi rodzice będą tu w sobotę?
- Wiem panie Józefie. Ojciec koniecznie chce spróbować pańskiej nalewki,
więc przywiozę ich tutaj i zostanę, jeśli nie ma pan nic przeciwko
temu.
Józef uśmiechnął się radośnie.
- Oczywiście, że nie mam. Będzie nam bardzo miło. Lubimy przyjmować
gości. Im ich więcej tym przyjemniej. Bardzo się cieszę. Ula! No gdzie
ty jesteś! Chodź tu do nas.
- Już tatusiu, już idę.
Weszła do pokoju uśmiechając się łagodnie do ojca.
– Musiałam włożyć mięso do lodówki, żeby się nie zepsuło.
Marek patrzył na nią z przyjemnością. Tu w domu była zupełnie inna. Rozluźniona. Nawet jego obdarzyła uśmiechem. Odwzajemnił go.
- To ciasto jest pyszne. Masz talent do wypieków. – Pokraśniała słysząc te słowa.
- Marek, a może ty jesteś głodny? Tak, na pewno jesteś głodny, przecież w
restauracji piliśmy tylko kawę. Mam zamrożone pierogi, zjesz? Pshemko
smakowały, więc może i tobie będą?
- Nawet nie wiesz, jak dawno je jadłem. Tak dawno, że nawet nie pamiętam. Jeśli to nie kłopot, to chętnie spróbuję.
- Najmniejszy. Zaraz podgrzeję.
Poszło jej bardzo sprawnie. Podsmażyła też trochę boczku i obficie
posypała wierzch pierożków. Nie trwało długo i już stawiała przed nim
parujący talerz.
- Dotrzymam ci towarzystwa. Też poczułam głód.
Jedli w milczeniu. Marek mruczał od czasu do czasu doceniając smak potrawy.
- Pychota. W życiu nie jadłem tak dobrych. – Komplementował.
Józef słuchając tych zachwytów wszedł do pokoju i przysiadł na fotelu.
- Ula świetnie gotuje. Nasza kuchnia nie jest wyszukana. Jadamy proste
potrawy, ale moja córcia potrafi zrobić prawdziwe pyszności. Gołąbki,
kopytka, pyzy z mięsem czy naleśniki w jej wykonaniu, to sama poezja.
Wielu je jadło i nikt nie narzekał, że niedobre.
- Tato, – spojrzała na ojca błagalnym wzrokiem – zawstydzasz mnie.
- Nie wstydź się córcia, bo nie masz czego. Wiesz Marek, to najlepsze
dziecko pod słońcem. Nie wiem, jakbym poradził sobie bez niej. Nie miała
łatwego życia, a jednak tyle osiągnęła. Jestem z niej bardzo dumny,
bardzo. – Otarł ukradkiem łzę. Ula łagodnie pogładziła jego spracowaną
dłoń.
- Już dobrze tato. Nie ma o czym mówić.
Marek, jak zauroczony patrzył na tę scenę. Ileż miłości było w tej
rodzinie. Dobrze czuł się wśród nich. Spokojny i odprężony. Z niepokojem
spojrzał na duży zegar wiszący nad telewizorem, którego wskazówki
pokazywały godzinę dwudziestą drugą.
- Ależ się zasiedziałem. Będę jechał, bo bardzo późno się zrobiło.
Jeszcze raz dziękuję za ciepłe przyjęcie panie Józefie, a tobie Ula za
pyszne jedzenie. Nie będę miał nic przeciwko, byś przyjechała jutro
godzinę później. Wyśpij się. Zasłużyłaś. Dobranoc.
- Dobranoc Marek. Jedź ostrożnie. – Powiedziała zamykając za nim drzwi.
Leżąc w łóżku myślała o tym intensywnym, mijającym dniu. - Marek
chyba jednak się zmienił. Nie zachowuje się wobec mnie tak, jak kiedyś.
Jest miły. Uśmiecha się do mnie często. Całuje mnie w rękę. Wreszcie
docenia. To naprawdę bardzo miłe. Szkoda, że nie mogę liczyć na nic
więcej. On nigdy nie zakocha się w kimś takim jak ja.
Jednak nadchodzące miesiące miały jej udowodnić, jak bardzo się myli w tej ostatniej kwestii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz