"SYMFONIA MIŁOŚCI"
"Stworzymy symfonię, symfonię miłości,
niech równym rytmem biją nasze serca,
niech biją uczuciem, do tego są stworzone,
bo serca samotne, to serca chore.
Choć trudno sercu spotkać drugie serce,
to, gdy się spotkają stworzą potęgę,
potęgę doskonałą, eksplozję radości,
potęgę dobra, która drzemie w miłości."
niech równym rytmem biją nasze serca,
niech biją uczuciem, do tego są stworzone,
bo serca samotne, to serca chore.
Choć trudno sercu spotkać drugie serce,
to, gdy się spotkają stworzą potęgę,
potęgę doskonałą, eksplozję radości,
potęgę dobra, która drzemie w miłości."
ROZDZIAŁ I
Zima przyszła nagle. Po prostu któregoś listopadowego poranka ludzie obudzili się w zimnym, nieprzyjaznym, śnieżnobiałym świecie. Taka pogoda nie nastrajała optymistycznie, choć przystrojone białym dywanem miasto wyglądało bajkowo. Nie doceniali jednak piękna tego krajobrazu ci, którzy musieli wyjść z domu.
Marek Dobrzański był zwierzęciem ciepłolubnym, więc taka aura wywoływała nieustannie dreszcz na jego ciele, spowodowany zarówno uczuciem dojmującego chłodu, jak i tęsknotą do letnich, ciepłych miesięcy.
Kończył właśnie pakować torbę podróżną. Przez ostatnie cztery dni nie robił nic innego, tylko objeżdżał szwalnie dogadując ostateczne wersje umów na szycie kolekcji zimowej. Firma, w której pracował była firmą rodzinną. Prezesem Febo & Dobrzański był jego ojciec Krzysztof, a on sam dyrektorem do spraw promocji. Właściwie to ojciec powinien był dogadywać te sprawy z kierownikami szwalni, ale ostatnie, bardzo złe wyniki badań jego serca spowodowały, że nie czuł się na siłach, by podołać temu zadaniu. Poprosił więc Marka, a ten nie chcąc go zawieść, zgodził się. Pozałatwiał wszystko, jak należy i właśnie zbierał się do powrotu. Ostatni raz omiótł wzrokiem hotelowy pokój sprawdzając, czy czegoś nie zostawił. Oddał klucz w recepcji i żałośnie spojrzał przez szybę wyjściowych drzwi. – No pięknie. Śniegu po kolana, a ja w półbutach. – Był zły, że nie obejrzał wczoraj prognozy. Zresztą nic by to nie zmieniło, bo i tak nie zabrał ze sobą zimowego obuwia. Gdy opuszczał Warszawę, drogi były czarne i ani śladu śniegu. Wyszedł przed hotel i aż zatrząsł się pod wpływem przenikliwego zimna. Na szczęście wczorajszego wieczora zostawił włączone webasto. – Przynajmniej w samochodzie będzie ciepło. - Dotarł do pojazdu i wślizgnął się do jego wnętrza energicznie otrzepując buty i nogawki spodni. Zapiął pas i wolno ruszył z hotelowego parkingu.
Przetarł dłonią zmęczoną twarz i mocniej skupił wzrok na drodze. Już od paru godzin był w podróży i znużenie dawało mu się we znaki. Włączył radio. Czasami ratowało przed zaśnięciem za kierownicą. Warunki pogodowe były koszmarne. Wycieraczki ledwie nadążały usuwać gęsto padający biały puch z przedniej szyby. Siłą rzeczy musiał jechać wolno, bo drogowcy, mimo pełnej mobilizacji, nie dawali rady uprzątać tych śniegowych mas nawet z głównych dróg.
- Że też akurat teraz musiałem jechać do tych szwalni. – Pomyślał. – Jakby nie można było załatwić tego faxem. – Zżymał się. – Jak ojciec sobie coś postanowi, to nie ma zmiłuj, żadne rozsądne argumenty do niego nie docierają. Równie dobrze mógł posłać Alexa. Na pewno szybciej i sprawniej załatwiłby tą sprawę, niż ja. Jest przecież taki świetny i operatywny. – Nie mógł sobie odmówić sarkazmu w stosunku do dyrektora finansowego firmy. Szczerze się nawzajem nie znosili i ledwo mogli zachować spokój będąc gdzieś razem w towarzystwie. Od kilku lat ich rozmowy nie były rozmowami, lecz wiecznymi kłótniami, czasami o błahostki. W dodatku, jak na ironię losu, Marek tkwił od sześciu lat w stałym związku z siostrą Alexa Febo, Pauliną. Sam, nie znoszący głośnej wymiany zdań i krzyków, chcąc nie chcąc przywykł do ognistego temperamentu swojej włoskiej dziewczyny. Musiał jednak przyznać, że coraz częściej czuł się w tym układzie źle. Była taka wyniosła i zimna. Na wszystkich patrzyła z góry, traktując ich przedmiotowo i lekceważąco. Głównie tyczyło to pracowników firmy. Pod tym względem nie odbiegała w niczym od brata, który raczej wzbudzał wśród załogi strach niż sympatię. Przez ostatnie dwa lata jego traktowała podobnie i choć bardzo się starał na początku nie dawać jej powodu do kłótni, te zdarzały się coraz częściej. W końcu zmęczony odpuścił sobie i zaczął znikać na całe noce, by dać jej prawdziwy powód do tych głośnych konfrontacji. Czas przeznaczony na sen spędzał w licznych klubach stolicy, niejednokrotnie upijając się wraz ze swoim przyjacielem Sebastianem i lądując w łóżku z przypadkowo poznaną panienką. Zmięty i wypruty z sił zjawiał się w firmie mocno spóźniony, co nie umykało uwadze zawsze czujnemu Alexowi i dawało kolejne powody do zjadliwych uwag.
- Niewesoło masz Dobrzański, a będzie jeszcze gorzej. – Pomyślał.
Przypomniała mu się rozmowa z Pauliną tuż przed wyjazdem. Siedział w gabinecie przygotowując ostateczne umowy dla szwalni, gdy energicznie weszła do środka. Stanęła na środku pomieszczenia i składając ręce na piersiach wpiła w niego wzrok.
- Coś się stało? Jesteś jakaś taka… - szukał właściwego słowa - naładowana. – Podeszła do kanapy i usiadła zakładając nogę na nogę.
- Jestem wściekła! – Krzyknęła. – Jak mogłeś mi to zrobić! Specjalnie to zrobiłeś, żeby nie pójść na to przyjęcie dobroczynne Laskowskich! – Patrzył na nią osłupiały, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
- Paulina, mów jaśniej. Co ja takiego zrobiłem, bo chyba nie nadążam.
Zacisnęła splecione dłonie wbijając sobie w skórę długie paznokcie. – Boże, jaki on jest beznadziejny. Albo jest tak tępy, albo nieźle gra.
– Właśnie się dowiedziałam, że wybierasz się do szwalni. Na pewno sam się zgłosiłeś do tego zadania, co? Chcesz zapunktować u Krzysztofa? Wolisz wyjazd niż towarzyszenie mi na przyjęciu? Już od jakiegoś czasu mnie unikasz. Czy to jest w porządku? – Wyrzuciła z siebie jednym tchem. Patrzył na nią, jak na raroga.
- Czy ty już całkiem straciłaś rozum? Myślisz, że z taką ochotą tam jadę? Gdyby nie zły stan zdrowia ojca, żadna siła nie zmusiłaby mnie do tego wyjazdu.
- Jedziesz sam? – No tak. Jeszcze ta jej wieczna podejrzliwość o kolejne moje kochanki.
- Nie…wiesz, nie jadę sam. Zabieram ze sobą tabun pięknych kobiet, które wypełnią mi noce. – Powiedział ironicznie. Nie załapała żartu. Siedziała z zaciętym wyrazem twarzy wpatrując się w niego ze złością.
- Paulina. Dajże już spokój. Oczywiście, że jadę sam. Jeśli masz ochotę, to możesz do mnie dołączyć, choć nie będę ci mógł poświęcić zbyt wiele czasu.
Prychnęła lekceważąco.
- Chyba oszalałeś! Myślisz, że bawią mnie wyjazdy na jakieś zapadnięte wiochy?
- Dzięki tym zapadniętym wiochom, jak to określasz, możesz żyć na odpowiednim poziomie i nie martwić się o byt. Więc daruj sobie takie określenia przynajmniej w mojej obecności. – Nie mógł powstrzymać się od drobnej złośliwości. Udała, że tego nie słyszy. Spuściła nieco z tonu.
- Mam tylko nadzieję, że szybko się z tym uporasz i wrócisz jak najprędzej.
- Wrócę najszybciej, jak się da. Nie zamierzam tracić tam czasu, nie obawiaj się. A na to przyjęcie zabierz Alexa, skoro tak bardzo chcesz na nie pójść.
- Tak. Masz rację. Poproszę właśnie jego. – Wysyczała zjadliwie. - On nigdy mnie nie zawiódł i zawsze mogę na niego liczyć. – Podniosła się z kanapy i z zadartym pod sufit nosem, ciężko obrażona wymaszerowała z gabinetu.
Poprawił środkowe lusterko, choć i tak niewiele mógł zobaczyć przez tylną szybę.
- Tak… Paulina, to ciężki kaliber. Trudno się z nią rozmawia, o ile w ogóle można nazwać to rozmową. Rodzice tak mnie naciskają w sprawie zaręczyn. Czy ja chcę, żeby została moją żoną? Czy mam dość siły, by wytrzymać z nią do końca moich dni? Chyba jednak nie. Już teraz robi z mojego życia piekło, a co będzie po ślubie, aż strach pomyśleć. Wcześniej, czy później, jedno z nas wyląduje w wariatkowie.
„Nie dokazuj miły, nie dokazuj,
przecież nie jest znowu z ciebie taki cud.
Nie od razu, miły, nie od razu,
nie od razu stopisz serca mego lód”.
przecież nie jest znowu z ciebie taki cud.
Nie od razu, miły, nie od razu,
nie od razu stopisz serca mego lód”.
Słysząc te słowa piosenki Grechuty pomyślał, że panna Febo rzeczywiście ma serce, jak lód. Nawet jakby bardzo się starał, to nie łatwo było wzbudzić w niej cieplejsze uczucia. Ona nigdy nie prosiła, ona rozkazywała lub żądała, a jej ton był bardzo władczy. Uświadomił sobie, że zawsze musiało być tak, jak ona chciała, a on bez szemrania spełniał jej kolejne kaprysy. Czy tak właśnie wygląda miłość? Na pewno jej nie kochał. Nie biło przy niej gwałtownie jego serce. Nie odczuwał żadnych motyli w żołądku. Nie tęsknił za nią. Nic z tych rzeczy. Może brak jakichkolwiek cieplejszych uczuć do tej kobiety powodował, że czasem miał serdecznie dość jej braku współczucia, wygórowanych żądań i wiecznych pretensji. Czy tak zachowuje się zakochana kobieta? Zakochana kobieta zrobi wszystko dla swojego wybranka. Ona nigdy go nie wspierała, zawsze stawała po stronie brata tłumacząc mu, że on jest tu sam i ma tylko ją, a Marek ma wsparcie i jej i swoich rodziców. Szczerze powiedziawszy, w ogóle go nie odczuwał zarówno z jej strony, jak i ze strony ojca, który miał despotyczną naturę i przeważnie był niezadowolony z jego poczynań. Jedynie w matce mógł znaleźć cichego sojusznika. Ta rozmowa samego ze sobą uświadomiła mu oczywistość zachowania Pauliny w stosunku do niego. Nagle doznał olśnienia. Nie kochała go, podobnie jak on jej! Skoro ją tak drażnił, dlaczego nie odeszła, tylko tkwiła przy nim uparcie? Nieoczekiwanie wszystko stało się dla niego jasne. Zrozumiał. To wspólna firma była tym łącznikiem i może jeszcze to, że rodzice upatrywali w niej swoją przyszłą synową. – Nie… to nie może się tak skończyć. Nie z nią. Założyłbym sobie sam pętlę na szyję, gdybym ją poślubił. Nawet nie mogę powiedzieć, że ją lubię, a co dopiero, że kocham. Gdybym darzył ja miłością, czy szukałbym pociechy i zapomnienia tonąc w morzu alkoholu i ramionach innych kobiet? – Potrząsnął głową, jakby chciał się uwolnić od tych natrętnych myśli.
„Na zachodzie i w centrum kraju intensywne opady śniegu. Prosimy kierowców o wzmożoną ostrożność podczas jazdy”. – Dobiegł go głos spikera.
- Nie musisz tego mówić, bo od pięciu godzin tego doświadczam. – Powiedział na głos. Nagle poczuł silny wstrząs i za chwilę kolejny. Coś działo się z jego Lexusem. Zahamował gwałtownie czując, że znosi samochód na środek drogi. Chciał ruszyć ponownie, lecz nie potrafił uruchomić drążka od skrzyni biegów.
- Cholera, jeszcze tylko tego brakowało! – Uderzył z całej siły w kierownicę. Zapiął kurtkę i wyciągnął ze schowka rękawiczki. Zarzucił na głowę kaptur i wysiadł z auta. Zimny, porywisty wiatr rzucił mu w twarz tumanem śniegu. Skulił się w sobie czując przenikliwy ziąb. Rozejrzał się. Stał w szczerym polu. Nigdzie żywej duszy. Wolno zepchnął samochód na pobocze ślizgając się na cienkich podeszwach butów i ponownie omiótł wzrokiem okolicę. Gdzieś w oddali majaczyły światła jakiejś wioski lub miasteczka. Nawet nie wiedział, gdzie jest. Przez tą zawieję nie mógł dostrzec mijanych drogowskazów. Sięgnął po telefon. Całkowity brak zasięgu doprowadził go niemal do paniki. – Spokojnie chłopie. Tylko spokojnie. W końcu natkniesz się na jakichś ludzi. – Zerknął na zegarek, który wskazywał dwudziestą trzydzieści. Zabrał teczkę z firmowymi dokumentami. Z torby wygrzebał wełnianą czapkę i szalik. Ubrał też dodatkowy sweter i tak opatulony ruszył przed siebie szukać pomocy.
Nie miał pojęcia, jak długo szedł. Stracił czucie w stopach. Skórzane półbuty, które miał na nogach były kompletnie przemoczone, podobnie jak nogawki jego spodni. W głowie kołatała mu już tylko jedna myśl, że musi dotrzeć do zabudowań, bo w przeciwnym razie zamarznie tu na śmierć. Dowlókł się do pierwszego domu, w którego oknach dostrzegł palące się światło. Przeszedł przez otwartą bramę i zapukał do drzwi. Otworzyły się po chwili i poczuł ciepło płynące z wnętrza domu. Zdążył zobaczyć tylko jakąś dziewczynę w wielkich czerwonych okularach. Usiłował coś wykrztusić z siebie, gdy poczuł, że ogarnia go dziwna słabość. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Osunął się w progu i nie czuł już nic.
- Tato! Jasiek! Chodźcie szybko! Pomożecie mi! – Krzyknęła.
Jak na komendę zjawili się przy dziewczynie ze zdumieniem wpatrując się w nieprzytomnego człowieka leżącego na progu ich domu.
- Spróbujcie go podnieść i zanieście do mnie do pokoju. Tam jest najcieplej. Boże, jaki on skostniały. Ja idę po gorącą herbatę. – Z szybkością światła pomknęła do kuchni, a jej brat wraz z ojcem przenieśli bezwładnego Marka do pokoju dziewczyny.
Weszła z kubkiem parującego napoju i zarządziła.
- Jasiu, przynieś jakąś swoją ciepłą piżamę. Trzeba go rozebrać z tych mokrych rzeczy i przede wszystkim rozgrzać. Zmarzł na kość. Ja pomogę zdjąć te wierzchnie rzeczy, ale bieliznę zostawię wam. Do roboty.
Zdjęła z niego kurtkę, sweter i koszulę. Mężczyźni pozbawili go spodni.
- Bokserki też ściągnijcie. Są całe mokre. Ja teraz wyjdę. Zawołajcie mnie jak będzie już w piżamie. – Wyszła do kuchni i wyciągnęła z szafki trzy termofory napełniając je wrzątkiem. Znalazła też dawno nieużywaną poduszkę elektryczną. Upewniwszy się, że działa podeszła pod drzwi własnego pokoju. Po chwili otworzyły się i mogła już wejść. Przebranego w piżamę położyli na łóżku i okryli kołdrą, pod którą powkładali termofory i poduszkę. Tę ostatnią umieścili na piersi mężczyzny.
- Ciekawe, skąd się tu wziął?
- Ula, ocknie się to sam ci powie. Nie wygląda na miejscowego. Miał na sobie zbyt porządne ubranie. Miejscowi tak się nie ubierają. – Senior rodu przyjrzał się twarzy nieprzytomnego Marka.
- Tak, jakbym go gdzieś już widział…, ale nie przypomnę sobie. – Pokręcił głową. – Dobra Jasiek, my wychodzimy, a Ula niech spróbuje dać mu trochę herbaty, może odzyska przytomność. – Powiedziawszy to pociągnął syna za sobą do kuchni.
Przysiadła na krześle, tuż przy łóżku trzymając kubek z ciepłym napojem. Zaczerpnęła łyżeczką i wlała mu nieco do ust. Zakrztusił się. Troskliwie przytrzymała mu głowę. Przełknął i otworzył oczy. Trzymając jego głowę poiła go małymi łykami uważając, by się nie zachłysnął. Co chwilę jego ciałem wstrząsał nagły dreszcz. Powoli jednak rozgrzewał się.
- Gdzie… ja … - Wyartykułował słabym głosem.
- Ciii… Proszę nic nie mówić. Jest pan w Rysiowie, dwadzieścia kilometrów od Warszawy. Zemdlał pan. Mój ojciec i brat przynieśli pana tutaj. Musi się pan rozgrzać. Bardzo pan się wyziębił. – Odstawiła pusty kubek. – Proszę teraz odpocząć i spróbować zasnąć. Sen na pewno dobrze panu zrobi. – Powiedziała łagodnie. Wstała z krzesła chcąc odejść, ale powstrzymał ją łapiąc za dłoń.
- Kim… pani…jest? – Usiadła z powrotem i szczelniej okryła go kołdrą.
- Nazywam się Urszula Cieplak, a pan?
- Marek… Marek Dobrzański. – Wyartykułował słabo. Spojrzała na niego marszcząc czoło.
- Dobrzański? Chyba słyszałam już to nazwisko, tylko nie kojarzę, gdzie.
- Mamy firmę modową Febo & Dobrzański w Warszawie, więc może o niej pani słyszała. – Pokiwała głową.
- Tak… Być może. Proszę mi powiedzieć, jak pan się tu znalazł i to w dodatku w taką podłą pogodę.
- Wracałem z Poznania i tuż przed tym miasteczkiem zepsuł mi się samochód. Postanowiłem poszukać pomocy, ale jak widać to brnięcie przez zaspy nie wyszło mi na zdrowie. – Popatrzyła na niego poważnie.
- Najważniejsze, że pan żyje i tutaj doszedł. Ta wycieczka mogła się skończyć tragicznie. Teraz proszę zasnąć. Jutro na pewno będzie dużo lepiej. Dobranoc.
- Dobranoc pani Urszulo i… dziękuję za pomoc. – Uśmiechnęła się i gasząc światło zamknęła za sobą drzwi. Przeszła cicho do kuchni i dołączyła do siedzących przy stole ojca i brata.
- No i co Ula, oprzytomniał? – Pokiwała twierdząco głową.
- Oprzytomniał tato. Nazywa się Marek Dobrzański i ma jakąś firmę w Warszawie, w której szyją ubrania. Wracał z Poznania i parę kilometrów przed Rysiowem zepsuł mu się samochód. Szukał pomocy i dotarł pieszo aż tutaj. – Józef Cieplak zamyślił się.
- Wiesz córcia, jutro trzeba będzie ściągnąć to auto, bo jeszcze je rozszabrują. Poproszę Maćka i obaj przyholujemy je tutaj. Przy okazji zobaczymy, co tam nawaliło.
- Dobrze tato. Ja idę spać. Pościelę sobie w pokoju gościnnym.
- Dobrej nocy córcia. – Wstali od stołu i pomaszerowali na górę do swoich pokoi.
W środku nocy zerwała się na równe nogi obudzona krzykiem i jękami. Pobiegła do swojego pokoju. Dobrzański miotał się po całym łóżku.
- Nie… Paulina… nie…, ja nie chcę…, zostaw mnie…, nie kocham cię… - Potrząsnęła go delikatnie za ramię.
- Panie Marku… niech się pan obudzi… - Przyłożyła mu rękę do czoła. Był rozpalony. Z jednej z szuflad komody wyciągnęła termometr i włożyła mu pod pachę. Usiadła na łóżku przytrzymując go i nie pozwalając na gwałtowne ruchy. Po paru minutach spojrzała na słupek rtęci i przeraziła się. Miał czterdzieści stopni. Pobiegła do łazienki po apteczkę. Nerwowo przekopywała stertę leków. W końcu znalazła te właściwe. – Teraz muszę tylko postarać się, żeby je połknął. – Pomyślała. Podgrzała w czajniku trochę wody i z pełną szklanką i lekami ponownie pojawiła się przy nim.
- Panie Marku…, Panie Marku… - potrząsała go za ramię – proszę się ocknąć, musi pan zażyć leki.
Po kilku takich próbach w końcu spojrzał na nią przytomniej. Bez wahania włożyła mu tabletki do ust i podała szklankę z wodą. Odetchnęła z ulgą, gdy przełknął. Zabranym z łazienki ręcznikiem troskliwie wytarła jego usiane kroplami potu czoło i ponownie okryła go kołdrą. Uspokoił się i powoli zasypiał. Zsunęła się z tapczanu na podłogę i zapatrzyła w jego twarz. - Ależ on jest przystojny i ma takie piękne rysy twarzy. – Teraz, gdy spał, widziała wyraźnie jego długie rzęsy. – Ma ładne, duże oczy i piękne zmysłowe usta. Te dołeczki w policzkach są urzekające. Piękny mężczyzna. Ciekawe ile ma lat? Nie wygląda na więcej, niż dwadzieścia siedem lub osiem. Na pewno jest przed trzydziestką. – Oparła głowę na dłoniach i nie wiedzieć kiedy, zasnęła.
Obudził ją cichy głos wypowiadający jej imię.
- Pani Urszulo? – Podniosła głowę i zobaczyła, że już nie śpi. Uśmiechnęła się.
- Przepraszam. Musiałam zasnąć czuwając przy panu. Jak się pan czuje? – Przyłożyła mu dłoń do czoła. – Chyba lepiej. W nocy był pan bardzo rozpalony. Miał pan wysoką temperaturę, ale leki jednak zadziałały, bo czoło jest chłodne. - Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Całą noc siedziała pani przy mnie? Czuję się rzeczywiście dużo lepiej, choć nadal jestem słaby. – Pokręcił głową. – Nie wiem, jak odwdzięczę się pani za to, co pani dla mnie zrobiła. Uratowała mnie pani przed zamarznięciem.
- Bez przesady. – Uśmiechnęła się nieśmiało. – Ja nie oczekuję od pana, by odwdzięczał mi się pan w jakikolwiek sposób. Potrzebował pan pomocy, a ja się cieszę, że mogłam jej udzielić. Teraz jednak zrobię nam wszystkim śniadanie i gorące kakao. Z pewnością jest pan głodny a kakao niezawodnie postawi pana na nogi. – Chciała wyjść, lecz zatrzymał ją jeszcze.
- Pani Urszulo, mam prośbę. Możemy mówić sobie po imieniu? Tak będzie łatwiej. Nie jestem chyba o wiele starszy od pani. – Uśmiechnęła się promiennie i wtedy zauważył, że nosi aparat ortodontyczny.
- Będzie mi bardzo miło. – Podała mu dłoń
- Urszula, dla przyjaciół Ula. – Uścisnął ją.
- Marek. Po prostu Marek.
- Dobrze Marku. Zostawiam cię na chwilę samego. Zaraz wrócę ze śniadaniem.
Opadł na poduszki. Rzeczywiście, ta nocna gorączka sprawiła, że był jeszcze bardzo osłabiony. – Ciekawe, co to za rodzina. Nie wyglądają na zamożnych, a jednak nie zostawili mnie bez pomocy i tak troskliwie się mną zajęli. Szczególnie Ula. Nie jest zbyt ładna, ale ma coś ujmującego w sobie. Ma ładne oczy. Gdyby nie zdjęła tych okropnych okularów, nawet bym nie zauważył. Ma też miły głos. Ciepły, łagodny i taki kojący. – Nie dane mu było dalej rozmyślać, bo do pokoju wtargnęła w piżamie najmłodsza latorośl Cieplaków, Beatka i zobaczywszy Marka stanęła, jak wryta.
- A kim pan jest? Gdzie jest Ulcia? Co pan robi w jej łóżku? – Zasypała go lawiną pytań. Nie zdążył na nie odpowiedzieć, bo właśnie weszła Ula niosąc na tacy smakowicie pachnące śniadanie.
- Betti, nie zamęczaj pana. Jest chory i musi dużo wypoczywać. Wczoraj bardzo zmarzł i przeziębił się. – Postawiła tacę na małym stoliku i przysunęła go do łóżka.
- Dasz radę usiąść?
- Chyba tak… Pięknie pachnie ta jajecznica. – Zanurzył w niej widelec i włożył porcję do ust. – I jest przepyszna. – Uśmiechnął się z zadowoleniem ukazując przy okazji te wdzięczne dołki w policzkach.
Do pokoju weszła męska część rodziny. Przywitali się z Markiem i przedstawili, pytając jednocześnie o samopoczucie.
- Jest zdecydowanie lepiej. Chciałbym obu panom serdecznie podziękować za pomoc i wyrazić swoją wdzięczność za troskę i opiekę. Mam nadzieję, że kiedyś będę się mógł zrewanżować w podobny sposób. – Józef Cieplak żachnął się.
- Naprawdę nie ma za co. Przecież to zupełnie ludzki odruch, gdy bliźni w potrzebie. Ula powiedziała nam wczoraj, że zostawił pan zepsuty samochód gdzieś pod Rysiowem. Jeśli da mi pan kluczyki, to razem z kolegą Uli ściągniemy go tutaj. Obaj znamy się trochę na mechanice, więc może będziemy mogli go uruchomić. – Marek popatrzył na Józefa z podziwem.
- Panie Józefie, już tyle sprawiłem wam kłopotu, a wy jeszcze chcecie przyholować mój samochód? To naprawdę zbyt wiele.
- Panie Marku. Nie ma o czym mówić. Auto stoi w szczerym polu i może skusić niejednego amatora łatwego zarobku. Zapewniam pana, że to żaden kłopot, a pojazd będzie tu bezpieczny i pan spokojniejszy. – Nie miał argumentów na takie postawienie sprawy. Poprosił Ulę, by wyciągnęła z jego kurtki kluczyki.
- To Lexus. Srebrny metalik. – Zwrócił się do Józefa. – Myślę jednak, że może być zasypany śniegiem aż po dach i mogą być kłopoty z jego znalezieniem. Ja podczas tej śnieżycy nie zauważyłem żadnych znaków charakterystycznych w stosunku, do których mógłbym określić położenie samochodu. – Wyjaśnił bezradnie.
- Proszę się nie martwić. My dobrze znamy okolicę i na pewno go znajdziemy. Teraz idę do Maćka. Ula dopilnuj dzieciaków. Zaraz muszą wychodzić.
Kiedy najstarszy z Cieplaków i jego dwójka dzieci opuścili już dom, Ula ponownie weszła do pokoju, w którym leżał Dobrzański.
- Marek? Może chcesz, żebym kogoś zawiadomiła, że tu jesteś? Może ktoś się martwi, że nie wracasz tak długo. Może Paulinę? – Spojrzał na nią zdziwiony.
- Paulinę? Dlaczego Paulinę? Skąd wiesz o Paulinie? – Zapytał nerwowo. Uśmiechnęła się łagodnie.
- Spokojnie, nie denerwuj się. W gorączce wymawiałeś kilka razy to imię, więc pomyślałam, że to ktoś dla ciebie ważny. – Pokręcił głową.
- Może i kiedyś była ważna, ale teraz jest coraz mniej. Jeśli podasz mi z teczki moją komórkę, to zadzwonię do mojego przyjaciela Sebastiana. On też pracuje w naszej firmie. Czy mógłby tu przyjechać?
- Oczywiście. Ja nie mam nic przeciw temu. – Wyciągnęła z teczki telefon i podała mu. Sprawdził zasięg i odetchnął z ulgą. Był. Szybko wybrał numer do najlepszego kumpla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz