Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Trochę inna bajka - Ula i Marek" - rodział 2


13 marzec 2012  
ROZDZIAŁ II


Część 1



Ekipy pracowały intensywnie, szczególnie ekipa fotografów. Nie chcąc tracić najlepszego dziennego światła, sprawnie rozstawiała sprzęt. Marek wynurzył się z leśnego mroku i zmrużył oczy pod wpływem intensywnie świecącego słońca. Dojrzał uwijających się dokoła ludzi.
Nieźle im idzie. W takim tempie uwiniemy się ze wszystkim raz, dwa. – Pomyślał.
Wszedł do hotelu i skierował się do hotelowej świetlicy, którą zaadaptowano tymczasowo na przebieralnię dla modelek. Zauważył lawirującego między nimi Pshemko. Podszedł do niego i zagadnął.
- Jak idzie Pshemko?
- Och! Marek! Cudownie! Nawet nie spodziewałem się, że tak dobrze to zorganizują. Wszystko na swoim miejscu. Wieszaki z kreacjami, przebieralnie dla modelek oddzielone parawanami, stanowiska dla wizażystów. Jestem zachwycony. – Powiedziawszy to z wielką ekspresją, rzucił się w objęcia prezesa. Marek poklepał go po ramieniu.
- Cieszę się, że mogłem cię zadowolić. Nie potrzebujesz czekolady? – Zapytał z uprzejmości.
- A mógłbyś załatwić? – Pshemko z nadzieją spojrzał mu w oczy.
- Oczywiście. Zaraz ci przyniosą.
Wyszedł ze świetlicy do hotelowego baru z zamiarem zamówienia „nektaru bogów”, jak określał czekoladę mistrz. Po drodze jednak natknął się na Szymczyka.
- I jak panie Marku? Jesteście zadowoleni? Pokoje wygodne? – Zapytał Maciek.
- Na wszystkie pytania dam jedną odpowiedź. Nawet bardzo zadowoleni. Mistrz rozpływa się z zachwytu, a i mnie to urocze miejsce przypadło do gustu. Dostanę tu gorącą czekoladę? – Spytał, a widząc zdziwione spojrzenie Maćka pośpieszył wyjaśnić.
- Nie, nie dla mnie. To mistrz jest jej wielkim amatorem.
- Czekoladę dostanie pan w barze i proszę się nie przejmować. Mieliśmy tu już zamówienia na dziwniejsze napoje. – Roześmiał się.
- Jeszcze jedna rzecz panie Marku. Kolację podajemy dość wcześnie, bo o dziewiętnastej i w związku z tym pomyślałem, że może pan i pańscy ludzie mielibyście ochotę na wieczorne ognisko i grill. Nasz kucharz przygotowuje na nim świetne ryby, mięsa, szaszłyki i co tylko dusza zamarzy. Na pewno nie bylibyście rozczarowani. Mamy tu za hotelem takie zadaszone miejsce z paleniskiem i wygodnymi ławkami. Jeśli ktoś miałby ochotę na drinki, podajemy je również. Co pan na to?
- To fantastyczny pomysł! – Krzyknął Marek entuzjastycznie odnosząc się do propozycji Szymczyka i mocno potrząsając jego dłonią. – Zaraz powiadomię ludzi. Na pewno z radością skorzystają z tej atrakcji. O której ma się zacząć?
- Myślę, że dwudziesta pierwsza będzie w sam raz.
- Wspaniale. Dziękuję panie Maćku. Podejrzewam, że wielu moich pracowników chętnie tu będzie wracać, a i ja sam pewnie nieraz tu przyjadę. -  Miał się już pożegnać, gdy nagle zaświtała mu w głowie pewna myśl.
- Panie Maćku, mam jeszcze jedno pytanie. – Zatrzymał zamierzającego już odejść Szymczyka.
- Słucham.
- Wie pan, poszedłem na spacer przez las, zatrzymałem się na polanie, bo ujrzałem tam niezwykłą amazonkę na pięknym koniu. Wprawdzie chyba nie była zbyt zadowolona z mojej obecności w tym miejscu, ale zrobiła na mnie duże wrażenie i bardzo chciałbym ją poznać. Nie wie pan, kto to jest? – Maciek spiął się słysząc te słowa.
Ani chybi, spotkał Ulę i Diablo. – Pomyślał. Zrobił się nagle ostrożny. Nie miał pojęcia, co chodzi Dobrzańskiemu po głowie i jakie ma zamiary.
- Przykro mi panie Marku, ale nie wiem, kto to był. Widocznie jej nie znam. Może pojawi się na naszym ognisku, to sam pan ją spyta?
- Mam nadzieję, że pańskie słowa okażą się prorocze. Dziękuję i do zobaczenia. – Pożegnał się. Idąc na górę do swojego pokoju przywołał w myślach obraz dziewczyny. Podejrzewał, że Szymczyk nie powiedział mu prawdy.
Na pewno ją zna. W takim odludnym miejscu, w którym są tylko hotelowi goście i obsługa, wszyscy się znają. – Nie wiedzieć, czemu tajemnicza nieznajoma zaintrygowała go i bardzo pragnął kolejnego spotkania.

Trwał obiad. Ludzie rozpływali się nad zdolnościami kucharzy. Większość z nich nigdy w życiu nie jadła tak smacznych dań, a gdy na stoły wjechał płonący deser w postaci lodów, zaczęto bić brawo. Szef kuchni wyszedł na salę i głęboko się ukłonił.
- Bardzo się cieszę, że państwu smakuje, gdyby ktoś miał ochotę na dokładkę to zapraszam. – Skłonił się jeszcze raz i umknął do kuchni.
- Faktycznie karmią tu świetnie. – Powiedział Marek do siedzącego obok Sebastiana. Poluzował pasek od spodni i wytarł serwetką usta.
- Najadłem się nieprzyzwoicie. Ty też wsunąłeś niezłą porcję. – Wytknął przyjacielowi.
- Żebyś wiedział, ale było takie pyszne, że nie mogłem się powstrzymać. Wiesz, co? Może spalilibyśmy trochę kalorii na polu golfowym na przykład? Zabierzemy kije, melexa i powbijamy trochę piłek w dołki. Masz ochotę?
- Pewnie, ale za pół godziny. Póki co, nie mogę się za bardzo ruszać. Muszę, choć trochę przetrawić ten obiad.
- W porządku. Zamówmy kawę i wyjdźmy na zewnątrz. Widziałem przed hotelem jakieś ławki.
Z filiżankami w dłoniach usiedli na jednej z nich, dyskretnie otulonej krzewami czeremchy. Obserwując otoczenie, leniwie popijali smolisty płyn. Z tego błogiego stanu wyrwały ich dochodzące od drzwi hotelowych krzyki. Co dziwne, krzyczano w języku hiszpańskim. Podnieśli się wolno nic nie rozumiejąc. Zza drzwi wypruła, jak strzała dziewczyna. Czerwona z emocji z rozwianymi na wietrze kasztanowymi włosami zgrabnie wskoczyła do jednego z wózków zaparkowanych przed wejściem. Za nią wybiegł niewysoki człowiek o ciemnej karnacji wrzeszcząc po hiszpańsku.
- Ula nie jedź sama, zaczekaj! Ten koń jest nieobliczalny!
Nie słuchała go. Ruszyła brawurowo, znacząc oponami głębokie ślady na wysypanym żwirem parkingu. Mężczyzna nie zastanawiał się. Wskoczył do drugiego melexa i pognał za nią.
Dobrzański z Olszańskim stali z otwartymi ustami nie mogąc wyjść z zaskoczenia. Pierwszy otrząsnął się Marek.
- To była ona! Moja amazonka! – Sebastian spojrzał na niego, chcąc się upewnić, czy aby kumplowi nie zaszkodziło dzisiaj słońce.
- Jaka, twoja amazonka? Czy ja o czymś nie wiem? – Marek spojrzał na niego półprzytomnie.
- Spotkałem ją dzisiaj, jak byłem na spacerze. Zaintrygowała mnie. Nie zareagowała na mój widok, jak inne kobiety. Chyba tracę swój urok osobisty – westchnął teatralnie.
- Nie żartuj? Oparła się twoim dołeczkom? Nie wierzę. – Zaśmiał się ironicznie Olszański.
- To uwierz. Nawet się do mnie nie uśmiechnęła. Nie jest zbyt ładna, ale ma coś takiego w sobie, że ciągnie mnie do niej. Tajemnicza kobieta…
- Nooo…, ale cię wzięło stary. Chodźmy po sprzęt i jedźmy pograć. Jak przewietrzysz głowę, to i ochota na amory ci przejdzie.
W recepcji odebrali sprzęt i kluczyki do melexa. Przez całą drogę, jaką mieli do pokonania Sebastianowi nie zamykały się usta. Nawet go nie słuchał. Siedział obok zamyślony mając ciągle przed oczami obraz tej niezwykłej dziewczyny.
Pole było dość duże i świetnie utrzymane. Równo przycięta trawa i chorągiewki ustawione przy dołkach zachęcały do gry. Zaczęli, ale Markowi nie szło najlepiej. Nie potrafił się skupić na grze i był rozkojarzony.
- Stary, co z tobą? Zawsze to ty dawałeś mi do wiwatu, a dzisiaj przegrywasz z kretesem. Dajesz mi fory, czy jak?
- Przepraszam cię Seba, ale chyba straciłem formę. Dawno nie grałem. – Usprawiedliwił się. Kątem oka dostrzegł pod ścianą lasu okalającego pole golfowe, jakiś ruch. Wyprostował się i przyłożył dłoń do czoła chroniąc oczy przed promieniami słonecznymi i wpatrując się w jeden punkt.
- Zobacz Seba, zobacz! To ona! – Podekscytowany pokazywał przyjacielowi wyciągniętą ręką właściwy kierunek, w którym miał patrzeć. Olszański skupił się i dostrzegł cwałującą na gniadym koniu kobietę. Jednak im dłużej się przyglądał, to dochodził do wniosku, że coś było z nią nie tak. Zdecydowanie nie tak. W końcu go olśniło.
- Marek! Ten koń chyba poniósł! Zobacz jak przykleiła się do jego grzbietu. Ona leży na nim. Cholera jasna! Przecież się zabije! Chodź pojedziemy za nią. Wątpię wprawdzie, czy ją dogonimy, ale przynajmniej spróbujmy. – Spojrzał na wbitego w ziemię Dobrzańskiego.
- Marek!- Krzyknął – Ruszże się, do cholery!
Oprzytomniał w sekundzie. Równocześnie dopadli melexa i pognali, wyciskając z akumulatora, ile tylko mogli. Wyjechali na wolną od lasu przestrzeń. Marek gorączkowo przeczesywał wzrokiem metr po metrze. Dostrzegł ją.
- Tam jest Seba, tam! – Wskazał kierunek. Nagle zobaczył drugiego jeźdźca, gnającego na złamanie karku i usiłującego przeciąć drogę temu pierwszemu. Odległość między nimi zmniejszała się. Jeździec zwinnym ruchem wyswobodził nogi ze strzemion i z kocią gracją wskoczył na grzbiet oszalałego konia. Przylgnął do dziewczyny wyrywając z jej zaciśniętych pięści cugle. Ostro usadził konia w miejscu. Nie mogli wyjść z podziwu, ile siły miał ten szczupły mężczyzna. Podjechali bliżej i wysiedli z melexa.
- Ostrożnie Seba, nie podchodź. Ten koń to istny diabeł. – Ostrzegł przyjaciela. Zwrócił się do mężczyzny nadal obejmującego mocno dziewczynę.
- Możemy w czymś pomóc? Może trzeba wezwać lekarza? – Raul, bo to on był właśnie, spojrzał na Marka i rzekł łamaną polszczyzną.
- Wy nie podchodzić. Zaczekać. OK.? – Marek kiwną głową na znak zgody i obserwował poczynania Hiszpana. Raul, nadal trzymając Ulę w pół, wolno podnosił ją z końskiego grzbietu do pionu. Była w szoku, ale w kółko powtarzała – Diablo, spokojnie, Diablo, spokojnie - gładząc go jednocześnie po karku.
- Pan podejść – powiedział cicho i wskazał na Marka – od zadu.
Marek ostrożnie, żeby nie spłoszyć zwierzęcia, zbliżył się do jego boku. Raul delikatnie zsunął Ulę wprost w jego ramiona. Ostrożnie odebrał ją od niego, jakby była z kruchego szkła. Nieświadomie przytulił ją do siebie i spojrzał jej w twarz. Była zapłakana. Łzy znaczyły swój ślad na brudnej od kurzu buzi. Zauważył jej potłuczone okulary i ściągnął je. Ten gest przywrócił ją nieco do rzeczywistości. Spojrzała na niego, a jemu po plecach przeszedł dreszcz. Nigdy nie widział takich oczu. Miały kolor głębokiego błękitu. Były piękne, duże, okolone firankami niesamowicie gęstych i długich rzęs. Zapatrzył się w nie, nie mogąc oderwać wzroku. Jej źrenice były ogromne z przerażenia i szoku, który przeżyła. Patrząc na nią zrozumiał, że jego pierwsze wrażenie było mylne. To przez te okulary. Zasłaniały jej pół twarzy. Bez nich była ujmująco piękna. Nieduży, zgrabny nosek ozdobiony plamkami piegów i pięknie ukształtowane, pełne usta, przed pocałowaniem, których ledwo się hamował. Nadal cicho płakała. Troskliwie zaniósł ją do melexa i wsiadł sadzając ją sobie na kolanach. Zaczął uspokajająco się kołysać, obserwując jednocześnie poczynania Raula. On nadal siedział na Diablo. Zza pasa wyciągnął długa lonżę i związał nią cugle, delikatnie przekładając je przez koński łeb. Powoli zsunął się z konia i przytroczył drugi koniec lonży do swojego siodła. Diablo nie mógł już uciec. Był zmęczony i toczył wielkie płaty piany z pyska. Przywiązał oba konie do najbliżej rosnącego drzewa. Zabezpieczywszy zwierzęta podszedł do Marka, obok którego ze zdumieniem wypisanym na twarzy siedział Sebastian, przyglądając się w milczeniu zabiegom przyjaciela usiłującego uspokoić Ulę.
- Nie płacz – szeptał pochylając się nad nią – już dobrze, już wszystko dobrze.
- Raul? – Wyszeptała spierzchniętymi ustami.
- Jestem Ula. Jestem. Spokojnie dziecinko. Opowiesz mi, co się stało? – Zapytał głaszcząc ją po głowie.
- Opowiem, ale po polsku, bo ci panowie chyba nie znają hiszpańskiego, a ty już rozumiesz polski doskonale, dobrze? – Kiwnął przytakująco głową.
- Zanim zaczniesz przyniosę ci coś do picia. Masz zaschnięte gardło i mówisz z trudem. Podszedł do konia i wyciągnął z sakwy bidon z wodą. Wrócił do niej i zaczął ją poić troskliwie małymi łykami, tak, żeby się nie zakrztusiła. Odzyskawszy głos zapytała młodych mężczyzn.
- Czy znają panowie hiszpański? – Obaj pokręcili głowami.
- Nie, żaden z nas nie zna tego języka – powiedział Marek.
- Tak myślałam. Mój przyjaciel Raul jest Hiszpanem, ale dość dobrze radzi sobie z polskim i bardzo dużo rozumie. Chce wiedzieć, co się stało, że koń poniósł. Opowiem po polsku, żeby i panowie zrozumieli ten nieprzyjemny incydent. – Skierowała wzrok na Raula.
- Zadzwonili do mnie ze stajni informując, że Diablo kolejny raz jakimś cudem otworzył obie zasuwy i uciekł. Zdenerwowałam się, dlatego tak szybko wybiegłam z hotelu. Musiałam go odnaleźć, bo mógł sobie zrobić krzywdę. Jechałam jak szalona obserwując okolicę i wreszcie go dostrzegłam. Pasł się spokojnie na leśnej polanie. Całe szczęście, że po porannej przejażdżce nie zdjęłam mu uzdy, inaczej już dawno bym z niego spadła. Podeszłam do niego i uspokajająco pogłaskałam, a on przytulił chrapy do mojego policzka.
- Jesteś nieznośny Diablo, – powiedziałam mu do ucha – dlaczego ciągle mi uciekasz? Zarżał, jakby śmiał się z kawału, jaki mi zrobił. Nie było siodła i ciężko mi było wsiąść, ale weszłam na jakiś pieniek i wskoczyłam mu na grzbiet. Kierowałam się w stronę stajni, gdy nagle spod jego kopyt wystrzelił lis. Przestraszył się go i zaczął gnać na oślep. Nie mogłam nad nim zapanować. Jedyne, co mi zostało to mocno przytulić się do niego i nie spaść. On rwał galopem przed siebie coraz szybciej, a ja tylko modliłam się w duchu o koniec tej szalonej jazdy. Przyciągnęła spracowaną dłoń Raula do policzka i wtuliła się w nią. – Znowu mnie uratowałeś, nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć. Raul uśmiechnął się.
- Jesteś moją małą dziewczynką. Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić. – Pocałował ją po ojcowsku w czoło.
Usłyszeli warkot samochodu i już po chwili zatrzymał się obok czarny Jeep, z którego wyskoczył zdenerwowany Szymczyk.
- Ula? Żyjesz? Szukałem cię po całej okolicy… - zakończył wolno, zauważając dopiero teraz, że Ula cały czas siedzi na kolanach Dobrzańskiego, wtulona w jego ramiona.
- Już w porządku Maciek. Diablo trochę się rozszalał.
- Trochę? Ja dawno mówiłem, żeby pozbyć się tego konia. Sprawia same kłopoty. Znowu dzisiaj zwiał ze stajni.
- Maciek, to, że poniósł, nie było jego winą. Lis go przestraszył i dlatego tak się zachował. On jest mój, a ja nie zgadzam się, żeby go sprzedać. Kocham tego konia. – Zaprotestowała.
- No już dobrze – powiedział pojednawczo Szymczyk. - To, co? Zabiorę cię samochodem, a Raul odprowadzi konie. Panowie wrócicie melexem, dobrze?
- Oczywiście – odpowiedzieli zgodnym chórem.
Marek wysiadł i trzymając Ulę nadal na rękach przeniósł ją do samochodu Maćka. Usadowił ją wygodnie i zapiął jej pas. Złapała go za rękę. Zadrżał i spojrzał w te niemożliwie błękitne tęczówki.
- Dziękuję panu za pomoc. Jestem bardzo wdzięczna i proszę podziękować ode mnie swojemu przyjacielowi.
- Na pewno to zrobię. Nadal nie wiem, kim pani jest i jak się nazywa? – Podniosła na niego lekko zdziwiony wzrok, a potem wyciągnęła szczupłą dłoń w jego kierunku.
- Nazywam się Urszula Cieplak i jestem współwłaścicielką hotelu, a pan? Ja też nie wiem, kim pan jest? – Ujął jej dłoń i lekko uścisnął.
- A ja nazywam się Marek Dobrzański. Jestem prezesem firmy Febo&Dobrzański i bardzo jest mi miło panią poznać, choć okoliczności tego spotkania nie są zbyt miłe. – Podniósł jej dłoń do ust i ucałował z szacunkiem. Teraz ona zadrżała pod wpływem jego dotyku. Zakręciło jej się w głowie.
Co się z tobą dzieje Ula? – Przeleciało jej przez myśl. - Nigdy tak nie reagowałaś na innych mężczyzn… Jakich mężczyzn? Cieplak! Opamiętaj się, przecież nie było żadnych, innych mężczyzn. Pomarzyć, dobra rzecz. – Zaśmiała się w duchu.
- Mam nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie? – Popatrzył jej w oczy z nadzieją.
- Kto wie? – Odparła z tajemniczym uśmiechem. - Świat jest mały i ludzie wpadają na siebie.
- Ja jednak nie chciałbym pozostawiać nic w rękach przypadku. Bardzo bym chciał umówić się z panią?
- Przykro mi, ale ja nie mam czasu na randki. Tu jest tyle pracy i to tak bardzo absorbującej, że ciężko się wyrwać, nawet na kilka godzin. – Zrobiło jej się go żal, gdy dostrzegła jego rozczarowaną minę. – Ale proszę próbować. Może kiedyś… - Do samochodu podszedł Maciek.
- Trzeba wracać, a ty musisz odpocząć. Dość miałaś wrażeń na dzisiaj. Zawiozę cię do domu.
- Dobrze Maciuś. Jedźmy. Do widzenia panie Marku. – Uśmiechnął się do niej promiennie i odpowiedział.
- Do zobaczenia.

Usiadł obok Sebastiana i przez dłuższą chwilę jechali nic nie mówiąc. Sebastian, co jakiś czas zerkał zaniepokojony na zamyślonego i milczącego Marka. W końcu odezwał się.
- Marek, w co ty grasz? Szkoda, że nie widziałeś swojej miny, gdy trzymałeś ją tak blisko. Przez moment byłem pewien, że zaczniesz ją całować. Wyglądaliście, jak para zakochanych. Musisz się opanować. Jutro przyjeżdża Paulina i na pewno sprowadzi cię na ziemię. Dobrze wiesz, że nie toleruje takich zachowań. Jeszcze gotowa urządzić ci karczemną awanturę w tym hotelu. – Dobrzański spojrzał na niego i z lekką irytacją w głosie powiedział.
- Seba, było tak pięknie, a ty musiałeś wspomnieć o Paulinie. Ja przynajmniej na chwilę o niej zapomniałem. Ona jest tylko moją dziewczyną, z którą w każdej chwili mogę zerwać. Nie składałem jej żadnych deklaracji. Nie było żadnych oświadczyn, choć ona pewnie bardzo by tego chciała. Aż przebiera nogami na samą myśl o nich. Rodzice też mnie naciskają. Pragną tego małżeństwa, ale to przecież nie oni z nią będą żyć. Ja nie pozwolę się wmanewrować w ślub z nią, chociaż i jej rodzice i moi od dziecka układali nam życie. Nie wytrzymałbym z nią. Jest piekielnie zazdrosna i bardzo zaborcza, a to niszczy wcześniej, czy później, każdy związek.
Olszański był zdumiony tym wywodem. Nie od dziś cała firma uznawała Marka i Paulinę za narzeczeństwo. No, był jeden wyjątek. Jej brat. Aleksander „diabelski” Febo, który nie pochwalał tego związku i ciągle namawiał siostrę, żeby z niego zrezygnowała. Nienawidzili się z Markiem serdecznie. Febo ciągle knuł jakieś intrygi i jak tylko mógł, utrudniał prezesowi życie. Czuł się bezkarny tym bardziej, że jakiego perfidnego przedsięwzięcia by się nie podjął, miał zawsze poparcie swojej równie wrednej, jak on sam i wyniosłej siostry.
Marek był jednak szczęściarzem. Mimo, że nigdy nie przykładał się do pracy, tak, jak powinien, to zawsze jakoś spadał na cztery łapy udaremniając Alexowi knowania. Za to, ten ostatni nienawidził Dobrzańskiego jeszcze bardziej.
- Oj, nie ma łatwego życia ze swoimi wspólnikami Marek, oj nie ma. – Pomyślał ze współczuciem Sebastian.
- Ale w takim razie, co zamierzasz. Chcesz zerwać z nią?
- A co myślałeś? Że będę się z nią mordował do końca życia? To, że mieszkamy razem o niczym nie świadczy. Poza tym, to mój dom. Ona nie partycypowała w kosztach, więc im szybciej z niego zniknie, tym lepiej dla mnie, nie?
- To, kiedy masz zamiar obwieścić jej tą „radosną” nowinę?
- Choćby jutro. Dobra okazja. Ostatni raz będzie zmuszona tolerować mój plebejski gust. Więcej już jej na to nie narażę. – Skwitował ironicznie.
- Trochę się boję, wiesz? – Niepewnie wyartykułował Sebastian.
- Czego?
- Skandalu, który ona może wywołać, kiedy ją rzucisz.
- Żartujesz? Ona nic nie zrobi. Bardzo dba o opinię i o to, co ludzie o niej sądzą. Nie będzie na pewno jej narażać. Jest na to zbyt przebiegła. Ona cały czas kalkuluje, co jej się opłaca, a co nie. Wykalkulowała, że ślub ze mną może jej przynieść tylko same korzyści i po trupach do niego dąży. Przeliczy się. – Zerknął na przyjaciela.
- Nie rozmawiajmy już o tym. Mamy lepsze tematy, nie? Na przykład dzisiejsze ognisko.
- Zapowiada się świetnie. Dobre żarełko i nocne Polaków rozmowy przy drinku. Uwielbiam to.– Rozmarzył się Olszański.
Dojeżdżali. Zaparkowali melexa i poszli się odświeżyć do swoich pokoi. Na godzinę przed kolacją Marek zwołał w świetlicy małą naradę ze swoimi najbliższymi współpracownikami. Zdali mu relację z postępów sesji. Był zadowolony, że tak gładko im poszło. Nazajutrz planowali tylko zdjęcia na plenerowym wybiegu i ewentualnie na koniach. Było dobrze, a nawet bardzo dobrze.


Część 2


Niebo zszarzało. Ostatnie promienie słońca schowały się za wysoką ścianą lasu. Zapowiadał się spokojny i ciepły wieczór. Rzeczka płynęła leniwie, a wśród rosnących przy niej traw i oczeretów, rozbudziły się świerszcze dając coraz głośniejsze koncerty. Marek otworzył okno na oścież i wciągnął powietrze przesycone zapachami zbliżającej się nocy. Poczuł intensywny zapach sosnowych olejków, wilgotnych od wieczornej rosy traw, i maciejki rosnącej pod oknami hotelu. Uśmiechnął się do swoich myśli – Zapach sielski i anielski, dawno go nie czułem. - Przypominał mu trochę lata dziecięcych zabaw podczas wakacji spędzanych u krewnych. Zatęsknił za tym beztroskim czasem. Westchnął. Było, minęło i nie wróci więcej. Ciepły wietrzyk przywiał też zapach pieczonego mięsa. Zakręciło go w żołądku od smakowitego aromatu. – Będzie pysznie – pomyślał. Zerknął na zegarek. Dwudziesta trzydzieści. Jeszcze pół godziny…Ciekawe, czy ona też będzie… Bardzo chciał ją znowu zobaczyć i uspokoić się, że z nią wszystko w porządku. Nie rozumiał, skąd ten nagły przypływ troski o zupełnie obcą dziewczynę. Nigdy tak się nie zachowywał w stosunku do swoich licznych partnerek, nawet w stosunku do Pauliny. Przypomniał sobie sytuację, kiedy trzymał ją w ramionach, taką bezbronną i wystraszoną i jeszcze te jej oczy… ogromne, nasycone błękitem, jak lazurowe, bezchmurne niebo. Dziwnie się wtedy poczuł. Przyciskał ją do swojej piersi, jakby chciał odgrodzić ją od świata zewnętrznego i pragnął, aby poczuła się wreszcie bezpieczna. Niewątpliwie zaanektowała jego myśli, natrętnie w nich królując. Intrygowała go. Bardzo chciał ją poznać bliżej, ale z żalem stwierdził, że prawdopodobnie nie będzie to możliwe. Wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie ma czasu na spotkania. Rzeczywiście pracy każdego dnia było mnóstwo, ale z drugiej strony, przecież nie samą pracą człowiek żyje. On do tej pory traktował ją jako dodatek do codzienności. Przecież nie lubił się przemęczać, a rozrywkowe, nocne życie stolicy obiecywało tak wiele i było bardzo pociągające.
Będę próbował, aż do skutku. – Postanowił. Przymknął okno i wyszedł na korytarz zamykając za sobą drzwi. W holu na parterze natknął się na Sebastiana i Pshemko.
- No i jak, panowie? Gotowi na ucztę? Czujecie ten zapach? Aż skręca człowieka w żołądku. – Pshemko ścisnął mu za ramię.
- Marku, to takie cudowne miejsce i ta staropolska kuchnia. Uwielbiam ją. Dziękuję, że nas tu przywiozłeś, a Bella niech żałuje, bo wiele straciła nie chcąc tu być razem z nami.
- Nie przejmuj się Pshemko, ona przyjedzie jutro i na pewno będziesz miał okazję, by opowiedzieć jej o atrakcjach serwowanych przez hotel.
- Wspaniale, wspaniale… - zamruczał pod nosem mistrz.
- To chodźmy w takim razie.
Wyszli na zewnątrz i podążyli za zapachem. Kilkanaście metrów od budynku zobaczyli drewnianą, pokaźnych rozmiarów wiatę wspartą na solidnych, również drewnianych kolumnach. Mogła pomieścić mnóstwo osób i być skuteczną osłoną przed padającym deszczem. Na środku stało palenisko z wesoło buzującym ogniem, a obok spory grill obsługiwany w tej właśnie chwili przez szefa hotelowej kuchni. Podeszli bliżej podziwiając sprawność, z jaką przekłada rozłożone na ruszcie różne rodzaje mięsiwa. Zauważyli też mały przenośny barek świetnie zaopatrzony w liczne gatunki alkoholi i uwijającego się przy nim barmana z shakerem w dłoniach. Zamówili po drinku i z wysokimi szklankami w dłoniach przysiedli na jednym z ustawionych dokoła siedzisk. Napływało coraz więcej osób zwabionych aromatem jedzenia. Wiata wypełniła się niemal po brzegi. Nagle usłyszeli głos Szymczyka i zobaczyli jego samego, stojącego na jednej z ławek.
- Proszę państwa, poproszę o chwilę uwagi. – Podniósł dłonie w poddańczym geście. Szmery rozmów ucichły, jak nożem uciął.
- Może najpierw się przedstawię, bo pewnie nie wszyscy wiedzą, kim jestem. Nazywam się Maciej Szymczyk i jestem współwłaścicielem tego ośrodka. Drugim jest Urszula Cieplak – Przerwał i wyciągnął rękę do Uli pomagając jej wejść na ławkę.
– Oto i ona. Oboje chcielibyśmy państwa serdecznie powitać na tej wieczornej imprezie. Mamy nadzieję, że będzie udana. Zachęcamy również do skosztowania naszej staropolskiej kuchni. Obiecuję, że nie będą państwo rozczarowani. Jeśli ktoś ma ochotę na tańce, zaspokajamy i tę potrzebę. - Dał znak ręką i w tym momencie popłynęła z głośników nastrojowa muzyka. Odezwała się Ula.
- Proszę państwa, dodam tylko jeszcze, że od jutra rana są do państwa dyspozycji nasi pracownicy obsługujący SPA. Jeśli ktoś miałby ochotę, lub poczuł się słabo, zapraszamy na relaksujące masaże, odprężające kąpiele, lub basen. To chyba wszystko. – Spojrzała na Maćka.
- Jeżeli mieliby państwo jakieś pytania, to oboje służymy pomocą. Życzymy państwu udanego wieczoru. Skłonili się i zeszli z podwyższenia wśród burzy oklasków.
Marek wyciągał szyję, chcąc jak najwięcej zobaczyć. Ją zobaczyć i posłuchać jej łagodnego, anielskiego głosu. Nerwowo podniósł się z ławki śledząc każdy ruch obojga. Musiał powściągnąć emocje. Wyglądałoby to dziwnie, gdyby zaczął jej się narzucać.
- Idę się rozejrzeć – rzucił do Pshemko i Seby. Odstawił pustą już szklankę i lawirując wśród gości podszedł do grilla zamawiając porcję szaszłyków. Uzbrojony w papierową tackę rozglądał się po sali za Ulą. Zamiast niej dostrzegł Maćka i postanowił podejść.
- Witam panie Maćku. Świetną imprezę zorganizowaliście. Moi ludzie długo będą o niej pamiętać.
- Cieszę się, że mogliśmy was usatysfakcjonować. - Popatrzył uważnie na Dobrzańskiego. - Ale chyba nie o tym chciał pan ze mną rozmawiać, prawda? – Spojrzał na niego wyczekująco.
- Ma pan rację…, nie o tym. Dlaczego mi pan powiedział, że nie zna Uli? - Spytał z wyrzutem.
- Proszę mi wybaczyć panie Marku, ja nadal nie jestem pewien, czy dobrze się stało, że się poznaliście. Ula, to bardzo dobra, wrażliwa, ale też i trochę naiwna osoba. Mocno wierzy w dobroć drugiego człowieka, choć wielokrotnie ludzie, którym zaufała zawodzili ją, wykorzystując jej dobre serce. Nie chciałbym, aby ponownie spotkało ją coś podobnego. Po takim rozczarowaniu, to ja i Raul, musimy robić wszystko, żeby znowu zaczęła się uśmiechać, a nie jest to łatwe, szczególnie wtedy, gdy ktoś mocno ją zrani. Dlatego chciałbym pana prosić, żeby pan nie obiecywał jej niczego, co mogłoby ją znowu doprowadzić do takiego stanu.
- Ja nie mam zamiaru jej skrzywdzić. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie i chciałbym ją tylko bliżej poznać. Wie pan, nieczęsto spotyka się takie odważne i przedsiębiorcze kobiety, jak ona. Ja nie spotkałem. Zresztą, sam pan widzi, wystarczy rozejrzeć się wśród mojej ekipy. Przeważają kobiety piękne, ale puste, jak plastikowe lalki. Modelki, które są zainteresowane tylko rodzajem tuszu do rzęs i długością swoich paznokci. Nie mają nic do powiedzenia. Zgodzi się pan ze mną, że Ula jest zupełnie inna i w niczym nie przypomina tych nadętych, głupich istot.
- Ma pan rację. Jest inna, ale tylko dlatego, że od najmłodszych lat musiała walczyć o byt i o to, żeby porządnie się wykształcić. Gdyby nie jej determinacja w dążeniu do celu, nie mielibyśmy tego wszystkiego. Długie lata ciężkiej pracy sprawiły, że nie potrafi korzystać z życia tak jak inne kobiety w jej wieku, nawet nie potrafi się cieszyć tak jak powinna z tego, co osiągnęła. To pewnie niedobrze, ale gdybym miał wybierać między osobą taką jak ona a modelką, to proszę mi wierzyć, że nie miałbym problemu z właściwym wyborem.
- Czy wy jesteście razem? – Spytał zaniepokojony Marek. Szymczyk spojrzał na niego dziwnie i roześmiał się.
- Skąd taki pomysł?
- Dużo pan o niej wie i zna ją świetnie, więc pomyślałem, że…
- Nie, nie – Zaprzeczył. - Jesteśmy bardziej jak rodzeństwo. Znamy się od dziecka. Chodziliśmy do tych samych szkół i kończyliśmy te same studia, no i mieszkaliśmy obok siebie. Chcąc nie chcąc taka sytuacja musiała się skończyć przyjaźnią i cieszę się, że jest to przyjaźń na całe życie. – Widział, jak Dobrzański odetchnął słysząc jego słowa.
- A Raul?
- Raul, to zupełnie inna historia. Poznaliśmy go w Hiszpanii, gdzie wyjechaliśmy do pracy przy zbiorze oliwek. Zaprzyjaźniliśmy się. Raul, to rasowy wagabunda. Tam w Hiszpanii nigdzie nie zagrzał na dłużej miejsca. Nosiło go po świecie. Sam mówi, ze ma duszę jak wolny ptak. Lubi być niezależny. Przyjechał tutaj, jak tylko dowiedział się, jakie poważne przedsięwzięcie powzięliśmy i zadeklarował pomoc. Wtopił się w tutejszą społeczność, głównie dzięki Uli. To ona zaproponowała i wybudowała dla niego dom, którego nigdy nie miał. Był sierotą, a Ula stworzyła mu namiastkę rodziny w jej osobie i mojej. Poznał też nasze rodziny, które mieszkają tu w Rysiowi, a oni zaakceptowali go bez mrugnięcia okiem. Ulę traktuje trochę jak córkę a mnie jak syna. Opiekuje się nami, choć z pewnością bardziej Ulą. Dla niej rzuciłby się w ogień. Oboje zawdzięczają sobie wiele. Sam pan był tego świadkiem. Dzisiaj znowu uratował jej życie.
- Znowu?
- Tak znowu. Była już parokrotnie ofiarą nieszczęśliwych splotów wydarzeń i to właśnie on ratował ją za każdym razem z opresji.
- Niezwykły człowiek. – Wyszeptał Marek. Szymczyk przyjrzał mu się uważnie. Wyglądał na wstrząśniętego historią, którą mu opowiedział.
- Tak. Ma pan rację. Niezwykły. – Zerknął na zegarek. – No będę szedł. Muszę jeszcze zajrzeć do hotelu i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Dobrej zabawy panie Marku i dobranoc. – Uścisnęli sobie dłonie.
- Dobranoc i dziękuję.
Stał jeszcze przez chwilę jak oniemiały, przetrawiając w myślach opowiedzianą przez Maćka historię. Ciepło trzymanej w dłoni tacki z szaszłykiem, przywróciło go do rzeczywistości. Ugryzł kawałek. Mięso rozpływało się w ustach, podobnie jak plastry boczku ułożone na przemian na długim patyku. Zjadł wszystko do końca z ogromnym apetytem. Wrzucił pustą już tackę do stojącego nieopodal kosza i rozejrzał się. Uważnie omiatał wzrokiem twarze bawiących się gości. Jego wzrok powędrował dalej ponad ich głowy. Nagle dostrzegł ją. Siedziała na ławce otulonej przez wysokie krzewy, z podkulonymi nogami, zatopiona we własnych myślach, gapiąc się na bawiących gości. W blasku słabego światła bijącego od wiaty z ledwością mógł rozróżnić zarys jej sylwetki niemal całej ukrytej w mroku nocy.
Cicho podszedł do niej.
- Dobry wieczór pani Urszulo. Dobrze się już pani czuje? – Podniosła gwałtownie głowę oderwana tymi słowami od swoich myśli. Uśmiechnęła się blado.
- Dobry wieczór. Tak, dziękuję, już wszystko w porządku. – Wpatrywał się intensywnie w jej piękne oczy.
- Uczyni mi pani zaszczyt i zatańczy ze mną? – Wpadł mu nagle do głowy ten spontaniczny pomysł. Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie umiem dobrze tańczyć. Nigdy nie miałam okazji się nauczyć. Rozczaruje się pan.
- Proszę mi nie odmawiać. Tylko ten jeden raz.
Nie krygowała się. Podniosła się z ławki podając mu dłoń. Przeszli pod wiatę, gdzie sporo chętnych, rozochoconych tańcem, wirowało na drewnianej podłodze. Kątem oka dostrzegł Sebastiana trzymającego w objęciach jakąś modelkę. Przyciągnął Ulę do siebie i ułożył jej dłoń na swoim ramieniu. Była skrępowana, co zauważył od razu. Szepnął jej do ucha.
- Proszę się rozluźnić. To tylko taniec. Jeśli pani mi pozwoli, poprowadzę panią. – Skinęła głową na znak zgody. Tańczył świetnie. Miał dobre wyczucie rytmu. Przy nim i ona złapała właściwe tempo i popłynęła wraz z nim dotrzymując mu wiernie kroku.
Z policzkiem przytulonym do jej skroni chłonął zapach jej włosów. Pachniały rumiankiem wymieszanym z jakąś owocową nutą. Niezwykle przyjemnie było trzymać ją znowu w ramionach. Rozmarzył się. Nie rozumiał też tej fali uczuć, która przelewała się teraz w jego głowie i tej ogromnej chęci trzymania jej w ramionach jak najdłużej. Tańczyli w milczeniu. Ula odurzona intensywnym zapachem jego perfum niemal odpłynęła. Dziwnie na nią działał ten człowiek. Drażnił myśli, powodował szybsze bicie serce, rozbudzał uśpione od dawna namiętności.
Czy to możliwe, że zakochałam się w nim? – Pomyślała z niepokojem. - Już rano na tej polanie zrobił na mnie piorunujące wrażenie. – Zerknęła na niego. Na wysokości swoich oczu miała jego usta. Były takie kształtne, miękkie i zmysłowe. Nie potrafiła przestać się na nie gapić. Spuściła wzrok. Taniec dobiegał końca. Gdy wybrzmiały ostatnie nuty melodii, odezwała się.
- Dziękuję panu za taniec. Będę już wracać do domu. Jutro muszę wcześnie wstać. – Odwróciła się z zamiarem odejścia. Zatrzymał ją chwytając za ramię. Odwróciła się zdziwiona.
- Proszę pozwolić dać się odprowadzić. Będę spokojniejszy, kiedy bezpiecznie pani trafi do domu.
- Nie ma takiej potrzeby, naprawdę. Mieszkam niedaleko.
- Jednak nalegam. – Spojrzał na nią błagalnie.
- No dobrze. W takim razie chodźmy. – Zgodziła się.
Wyszli spod zadaszenia i skierowali się na wysypaną żwirem dróżkę. Noc była piękna i pogodna. Spojrzał w niebo i zobaczył, jak bardzo usiane jest dzisiaj gwiazdami.
- Pięknie tu. Nawet nocą. – Przerwał milczenie.
- Tak. Kocham to miejsce. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym żyć gdzie indziej.
- Maciek opowiadał mi, że kończyliście ekonomię oboje.
-Tak, to prawda. Ja jeszcze dodatkowo dwa inne kierunki. – Spojrzał na nią zaskoczony.
- Naprawdę? Jak pani tego dokonała? Jest pani bardzo młoda. – Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Wie pan…, trochę determinacji, trochę samozaparcia i uporu daje dobre rezultaty. – Jego wzrok wyrażał podziw.
- Mnie w firmie też przydałby się dobry ekonomista. Ze świecą takich szukać. Czasem przerasta mnie to wszystko. Ja kończyłem Zarządzanie i Marketing i nie jestem zbyt dobry w ekonomicznych zawiłościach.
- Niestety nie możemy się u pana zatrudnić, bo już mamy swoją firmę, ale jeśli kiedyś chciałby pan rady, to służymy naszą wiedzą.
- Dziękuję pani Urszulo. – Popatrzył na nią z wdzięcznością.
- Czy… moglibyśmy sobie mówić po imieniu? Nie jestem dużo starszy od pani i chyba było by łatwiej, jeśli mamy w perspektywie współpracować. – Odważył się zapytać. Otaksowała go uważnie wzrokiem.
- Tak, chyba tak byłoby lepiej. – Odwróciła się do niego wyciągając dłoń.
- Ula.
- Marek. – Uścisnęli sobie dłonie i uśmiechnęli się do siebie.
- Długo prowadzicie ten hotel?
- Od ponad dwóch lat. – Znowu go zaskoczyła.
- To bardzo krótko! Jak w tak krótkim czasie można dojść do takich imponujących efektów?
- Wiesz, jeśli się czegoś naprawdę bardzo chce, to można osiągnąć wszystko. My najpierw inwestowaliśmy w giełdę pieniądze zarobione za granicą. Wyjeżdżaliśmy do sezonowej pracy, odkąd skończyliśmy osiemnaście lat. Trud się opłacił. Było sporo trafnych inwestycji i mieliśmy też dużo szczęścia. Wszystko jednak okupione było ciężką pracą. Nie oszczędzaliśmy się, ale opłaciło się i mamy to, co mamy. – Słuchał jej z rosnącym podziwem. Ileż siły i determinacji było w tej drobnej dziewczynie.
- Podziwiam was. Ja przebimbałem swoje dotychczasowe życie i nie mogę pochwalić się czymś podobnym. Przyszedłem na gotowe. Przejąłem po prostu firmę po ojcu i pilnowałem tylko, żeby jej nie stracić. Nie było to takie trudne do niedawna. – Spojrzała na niego ze znakiem zapytania w oczach.
- Mam w firmie kreta, który ryje, jak może i uprzykrza mi życie coraz to bardziej wymyślnymi intrygami. Co ciekawe, ten osobnik jest jej współwłaścicielem.
- Nie do wiary. Nie zależy mu na dobru własnego interesu?
- Chyba nie. Poza tym ma chorobliwą obsesję zostania prezesem i robi wszystko, żeby mnie wygryźć ze stanowiska.
- To smutne.
- Tak…, ostatnio mam coraz mniej powodów do radości. – Zakończył przygnębiony. Spojrzała na niego ze współczuciem.
- Nie martw się. Z każdej sytuacji jest wyjście, nawet z beznadziejnej. Na pewno sobie z tym poradzisz. – Uśmiech rozjaśnił mu twarz a w policzkach ukazały się rozkoszne dołeczki.
- Jesteś niezwykłą osobą Ula i bardzo się cieszę, że cię poznałem. Dawno z nikim nie rozmawiałem tak szczerze. Masz cenny dar. Potrafisz i słuchać i mądrze doradzić. Nigdy nie znałem nikogo podobnego, więc tym bardziej cenię sobie tę znajomość. Popatrzyła mu w oczy z sympatią stojąc na wprost niego.
- Zawsze do usług panie Dobrzański. – Zahipnotyzowała go. Wpatrywał się przez dłuższą chwilę w te ogromne dwa błękity, jak oniemiały. Przyciągnął ją do siebie i zupełnie spontanicznie wpił się w jej usta. Smakowała cudownie. Słodycz jej warg sprawiła, że zaczął drżeć na całym ciele. Ona też błądziła myślami gdzieś na obrzeżach własnej świadomości. Poddała mu się odwzajemniając pocałunek. Wreszcie oderwał się od niej.
- Przepraszam Ula, chyba nie powinienem, wybacz, ale to było silniejsze ode mnie i nie potrafiłem zapanować nad emocjami.
- Nie przepraszaj. Ja też tu byłam i chciałam tego samego. Obejrzała się za siebie.
- Jesteśmy na miejscu. Tu mieszkam, a obok jest dom Raula. – Spojrzał na dwa stojące niedaleko od siebie budynki.
- Bardzo ładny domek i tak pięknie położony. W świetle dnia musi tu wyglądać pięknie.
- Tak. Sama wybierałam to miejsce, bo zakochałam się w nim od samego początku. Teraz już cię pożegnam. Jest naprawdę późno, a ja muszę wypocząć przed jutrzejszym dniem. Mam sporo pracy, a i ty też masz swoje obowiązki. Dobranoc. – Pochylił głowę i musnął jej usta na pożegnanie.
- Dobranoc Ula, śpij dobrze. – Czekał jeszcze, aż wejdzie do domu i gdy zobaczył zapalające się światła w oknach, odszedł szybkim krokiem w kierunku hotelu, z głową przepełnioną wrażeniami dzisiejszego dnia.

Weszła do domu zamykając za sobą drzwi. Oparła się o nie i stała chwilę z przymkniętymi oczami, chcąc uspokoić walące w jej piersiach serce.
- Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę? Ależ on całuje. – Przejechała dłonią po nabrzmiałych od pocałunku wargach. Nadal czuła smak jego ust na swoich. – Chyba się w nim zakochałam. A może jestem tylko zauroczona nim? Jest taki niesamowicie przystojny i ma taką piękną twarz. Chciałabym kontynuować tę znajomość. Może coś dobrego z niej wyniknie? – Miała nadzieję, że jej marzenie o wielkiej miłości kiedyś się spełni i z tą nadzieją zapadła w sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz