13 marzec 2012
ROZDZIAŁ X
Część 1
Grudzień przywitał świat mrozem i gęstym śniegiem Krajobraz Rysiowa się
zmienił. Gołe, pozbawione liści drzewa przystroiły puchate czapy śniegu.
Nie spodziewali się, że nadal będą mieli tak licznych gości, a jednak
frekwencja była spora. Byli już dobrze znani. Skuteczność zabiegów
rozsławiła to miejsce przysparzając im nowych pacjentów, kierowanych
głównie przez doktora Grabowskiego, neurochirurga, któremu Ula
zawdzięczała tak wiele. Przeznaczyła część pieniędzy na rozbudowę stajni
i zakup kilku koni. Na razie to Raul nadzorował wszystkie prace. Ziemi
było dość i dzięki temu mogli pozwolić sobie na budowę kolejnych
budynków hotelowego zaplecza.
Ula poruszała się coraz lepiej. Na zabiegi Marek dowoził ją na sankach i
dzięki temu oboje mieli sporo uciechy, szczególnie wtedy, gdy biegł jak
szalony ciągnąc za sobą sanki i przewracał się tonąc w sporych zaspach.
Śmiali się wtedy do rozpuku i obrzucali się śnieżkami. Byli szczęśliwi.
Tylko czasem, gdy siedział z nią wtuloną w jego ramiona i grzejącą nogi
przy kominku, nachodziła go refleksja, co by zrobił, gdyby ona wtedy
nie przeżyła. On też by nie przeżył, był tego pewien. Wspominał te
godziny rozpaczy, kiedy czekał w szpitalu na jakiekolwiek wiadomości o
niej. - Nie…lepiej nie wspominać. To zbyt bolesne wspomnienia. Jest
dobrze, bo jesteśmy razem i ona powoli staje na nogi, jest coraz
zdrowsza i silniejsza. - Przylgnął ustami do jej skroni.
- Marek?
- Mhmm?
- Myślałeś, gdzie spędzimy święta? Przecież to już niedługo.
- Szczerze powiedziawszy, to nie. Zawsze spędzałem je z rodzicami i
obojgiem Febo. Teraz Febo nie ma. Musze spytać rodziców, choć wiem, że
dają Zosi wolne. Chciała pojechać do rodziny, a ja nie wiem, jakie oni
mają plany…
- A co byś powiedział, gdybyśmy urządzili święta tutaj i zaprosili naszych bliskich i przyjaciół?
- Naprawdę tego chcesz? Nie masz nas jeszcze dosyć? – Obruszyła się.
- Jak możesz w ogóle tak myśleć? – Uśmiechnął się filuternie.
- Kochanie, przecież żartowałem. Byłoby wspaniale mieć ich tu wszystkich.
- Przez okres świąt hotel i tak jest pusty, nie ma żadnych rezerwacji.
Mogliby się tu wszyscy zatrzymać na całe święta. To chyba nie jest głupi
pomysł? – Przytulił twarz do jej policzka.
- To jest najlepszy pomysł, sam nie wymyśliłbym tego lepiej. Jutro mamy
być w Warszawie, pamiętasz? Mamy wizytę u doktora Grabowskiego.
Moglibyśmy potem podjechać do firmy i powiadomić ojca. Może zaprosimy
też Pshemko? On się nigdy do tego nie przyzna, ale tak naprawdę jest
bardzo samotny.
- Nie wiedziałam. Nie ma żadnej rodziny?
- Ma syna, Wojtka, ale on jest we Francji. Tam studiuje. Pshemko zawsze
na święta wyjeżdża do jednej ze swoich samotni na Mazurach, ale mimo, że
je tak wychwala, to wątpię, żeby czuł się tam dobrze. Przecież tam
nadal jest sam. Czasami bardzo mi go żal. Ma swoje dziwactwa i miewa
momenty, w których jest nieobliczalny, ale mimo wszystko lubię go.
- Ja też go polubiłam, a dziwactwa każdy ma. No może u niego, jako
artysty przejawiają się one w bardziej nasilonej formie. Ja nie mam nic
przeciwko, żeby zaprosić go na święta tutaj, chyba polubił to miejsce.
Marek pokiwał głową.
- Wiesz kotku, zadzwonię może do rodziców, nie jest jeszcze tak późno i
powiadomię ich, że będziemy jutro w firmie. Może i mamie uda się
przyjechać? Wtedy powiadomimy o naszej propozycji i ich i Pshemko.
Uśmiechnęła się łagodnie popierając ten pomysł.
- Im więcej ludzi, tym lepiej. Może być naprawdę fajnie.
Złapał za telefon i zadzwonił do ojca informując go o jutrzejszej
wizycie. Dobrzański – senior bardzo się ucieszył i zapewnił, że razem z
mamą będą na nich czekać.
Następnego dnia pokrzepieni gorącą kawą i sycącymi kanapkami, ubrani w
ciepłe kurtki i futrzane czapy pojechali do stolicy. Prowadził
ostrożnie, bo drogi były niebezpiecznie śliskie i nie odśnieżone. – Znowu zima zaskoczyła drogowców – pomyślał.
Zaparkował pod firmą i pomógł Uli wysiąść. Podał jej kule i wolno
poprowadził do wejścia. Zanim do niego doszła, była zasapana. Ciężka
odzież i nie w pełni sprawne nogi zmęczyły ją.
- Marek poczekaj. Muszę odsapnąć. – Oddychała ciężko.
Porwał ją na ręce i poniósł aż do windy. Śmiała się perliście.
- Marek! Nie wygłupiaj się! W tych ubraniach jestem dwa razy cięższa!
- Jesteś moim słodkim ciężarem.
Postawił ją na ziemi i cmoknął w zimny i czerwony od mrozu nosek.
Nacisnął przycisk i sprowadził windę, do której weszła już o własnych
siłach. Kiedy wysiedli na piątym piętrze, Marek odnotował zdumione
spojrzenia pracowników.
– Dawno mnie tu nie było, stąd to zainteresowanie. – Pomyślał.
Pomógł Uli rozpiąć kurtkę i powoli przeszli do gabinetu. Zanim jednak do
niego dotarli natknęli się na Violettę, która na widok prezesa wydała z
siebie pełen entuzjazmu okrzyk.
- Marek! Jak dobrze cię widzieć! Świetnie wyglądasz! Pewnie skorzystałeś
z mojej rady i przerzuciłeś się na pomidory! Ja wiedziałam, że one ci
dobrze zrobią! – Musiał powstrzymać ten słowotok.
- Witaj Viola. Pozwól, że ci przedstawię. To Urszula Cieplak, moja
narzeczona. – Violetta zmierzyła Ulę od stóp do głów i podała jej dłoń.
- Cześć. Violetta Kubasińska przez „V” i dwa „T”, sekretarka Marka.
Ula spojrzała niepewnie na Marka, który niemal dusił się ze śmiechu widząc jej zdezorientowaną minę.
- Cześć. Ula Cieplak przez „U” otwarte i duże „C”. – Odpowiedziała poważnie.
Nie wytrzymał i ryknął śmiechem na całe gardło. Zaalarmowany tymi
odgłosami wyjrzał z gabinetu Krzysztof i uśmiechnął się szeroko na widok
tej dwójki.
- Witajcie kochani. Ula, jak się czujesz? – Podszedł do niej i ucałował oba jej policzki.
- Dobrze panie Krzysztofie, wszystko pod kontrolą.
- Chodźcie. Mama też już jest.
Weszli za nim do gabinetu i przywitali się z Heleną. Marek zdjął Uli kurtkę, swoją również i usadowił się obok niej na fotelu.
- Co macie nam takiego ważnego do powiedzenia, że specjalnie przyjechaliście do Warszawy?
- I tak mieliśmy rano wizytę w klinice, więc pomyśleliśmy, że wpadniemy, bo Ula ma dla was propozycję.
- No skoro tak, to zamieniamy się w słuch. – Powiedział Krzysztof sadowiąc się za biurkiem.
Ula obrzuciła ich ciepłym spojrzeniem i zaczęła.
- Już niedługo święta. To taki rodzinny czas, więc pomyślałam sobie, że
byłoby dobrze mieć was wszystkich blisko. W związku z tym chciałam, a
właściwie chcieliśmy zaprosić państwa do mnie. Moja rodzina stawi się w
komplecie i byłoby miło, gdyby i państwo się zgodzili. Dla mnie to by
był najlepszy świąteczny prezent. – Spojrzała na Helenę, która ocierała
łzy z oczu.
- Pani Heleno, powiedziałam coś niestosownego? Uraziłam czymś panią?
- Dziecko moje kochane, ja płaczę ze szczęścia. Oczywiście, że zgadzamy
się na twoją propozycję i bardzo chętnie przyjedziemy. To będą wspaniałe
święta. – Podeszła do Uli i uściskała ją. – Jesteś takim dobrym
człowiekiem Ula i masz wielkie, życzliwe serce. Bardzo cię kochamy
córeczko, bardzo. – Teraz płakały już obie.
- Mamo proszę uspokójcie się, bo i my zaraz do was dołączymy i gabinet zaleje potok łez.
- Wybacz synku, ale jestem taka wzruszona. – Otarła wilgoć z policzków.
- Ponieważ hotel przez całe święta będzie świecił pustkami, zajmiecie
swój stały pokój i zostaniecie ile tylko będziecie chcieli. Wiem od
Marka, że Zosia jedzie do rodziny, więc moglibyście przedłużyć pobyt aż
do nowego roku, co wy na to? Wprawdzie zabiegów będzie niewiele, ale
zorganizujemy inne atrakcje.
- Wspaniale Ula. – Odezwał się nie mniej wzruszony Krzysztof, ocierając
ukradkiem łezkę. - Wiesz dobrze, jak lubimy do ciebie przyjeżdżać i
chętnie zostaniemy do nowego roku, bo rzeczywiście Zosia wraca dopiero
na początku stycznia. – Ula uradowana klasnęła w ręce.
- No to załatwione.
- Chcemy też zaprosić Pshemko. On jest taki samotny. Na pewno ucieszy go
ta propozycja. – Marek wstał z fotela. – Chcemy mu osobiście to
powiedzieć, więc jeśli nie macie nic przeciw, to pójdziemy teraz z Ulą
do pracowni.
- Pewnie synu, ale wróćcie. Powiem Ani, niech zaparzy nam dobrej kawy i
może niech przyniesie jakieś ciasto z bufetu. – Skinęli na znak zgody i
wyszli z gabinetu.
- Ostrożnie Ula. Idź wolno, bo na korytarzu jest ślisko. Albo nie.
Zostaw jedną kulę w sekretariacie i złap mnie za ramię. Tak będzie
bezpieczniej.
Uczepiona jego ramienia, podpierając się jedną kulą szła wolno
korytarzem w kierunku pracowni. Z pomieszczenia socjalnego wyszedł
Sebastian i aż jęknął zaskoczony.
- Ula! Marek! Słodki Jezu! W życiu bym się was tu dzisiaj nie spodziewał! Nawet nie zadzwoniliście, że będziecie w firmie.
Uściskał ich serdecznie. Nadal czuł się winny wobec Uli, mimo, że usłyszał od niej, iż nie ma do niego żalu.
- Ula, jak się czujesz? Chodzisz zdecydowanie lepiej. Widzę, że rehabilitacja skutkuje.
- Skutkuje Sebastian, nawet nie wiesz, jak bardzo, ale największe
zasługi ma Marek. Gdyby nie on, to aż boję się pomyśleć, co by było. –
Przytuliła się do ramienia ukochanego.
- A właśnie. Wyjeżdżasz gdzieś na święta? Masz jakieś plany? – Sebastian
pokręcił przecząco głową. - Nigdzie nie jadę, będę sam jak palec.
- W takim razie już nie będziesz sam. Zapraszamy cię na całe święta do
nas. Możesz wziąć jakąś dziewczynę. – Zaskoczyła go ta propozycja.
- Naprawdę? Dziękuję wam kochani. Przyjadę z Violettą.
- Z Violettą? Dlaczego z Violettą? – Zapytał zdumiony Marek.
- Nie jesteś na bieżąco stary i dawno cię tu nie było. Sporo się działo i
wiele pozmieniało. Viola, to teraz moja dziewczyna, kocham ją i
jesteśmy razem już od jakiegoś czasu.
- No… gratulacje stary. W takim razie czekamy na was w wigilię. A teraz
musimy iść do Pshemko, jego też zapraszamy, więc trzymaj się. – Ruszyli
dalej.
- Sebastian i Violetta, kto by pomyślał? – Marek jakoś nie widział przyjaciela w konfiguracji ze swoją sekretarką.
- A co w tym takiego dziwnego?
- Ula nie znasz jej. To najbardziej zwariowana kobieta pod słońcem. Dała
ci dzisiaj próbkę. Do tego dochodzi przekręcanie przysłów, mieszanie
pojęć i związków frazeologicznych. A! I bez przerwy powtarza „Dasz
wiarę?” Jest kompletnie zakręcona. Może to właśnie ujęło w niej
Sebastiana. Miłość jest ślepa i to chyba sprawdza się w ich przypadku.
Doszli do pracowni i Marek otworzył drzwi na całą szerokość, żeby Ula
mogła swobodnie przejść. Mistrz, jak zwykle zapracowany, szkicował swoje
projekty.
- Cześć Pshemko. Możemy na chwilę?
Poderwał się nerwowo, jak dźgnięty szpicrutą.
- Marco! Bella! Jak miło was widzieć. Zapraszam, zapraszam w moje
skromne progi. Kuba i Drugi przynieść fotele dla gości. - Bliźniacy
uwinęli się błyskawicznie i po chwili Ula i Marek zasiedli w nich
wygodnie.
- Bella, jak się czujesz? Chyba już lepiej? Naprawdę doceniam, że pofatygowałaś się do mnie w takim stanie.
- Przyszłam z Markiem, bo chcieliśmy cię serdecznie zaprosić do nas na
całe święta. Będą też rodzice moi i Marka, i nasi przyjaciele. –
Widzieli, jaki jest zaskoczony. Ula kuła żelazo póki gorące.
- Zgódź się proszę. Będzie sporo atrakcji i twoja ukochana kuchnia
staropolska. Jeśli śnieg się utrzyma planujemy też kulig z pochodniami.
Będzie fajnie. – Łzy zalśniły w oczach mistrza.
- Kochani, jakże ja mógłbym odmówić takiej prośbie? To najcudowniejsze
zaproszenie od lat. Dziękuję wam. – Podszedł do nich i wyciskał wylewnie
każde z osobna.
- A dla ciebie Bella ja też mam niespodziankę. – Klasnął w dłonie i natychmiast zza parawanu wychyliła się główna krawcowa, Iza.
- Izabelo, proszę przynieść tę suknię, którą uszyliśmy dla Urszuli.
W oka mgnieniu zjawiła się niosąc na wieszaku piękną, wieczorową,
błękitną suknię z lśniącego i bardzo delikatnego materiału. Ula zamarła.
- Pshemko, jaka ona piękna! Masz naprawdę wielki talent!
- Dasz radę ją przymierzyć, czy to jeszcze zbyt trudne?
- Przymierzę Pshemko. Marek mi pomoże. Ma wprawę, bo od samego początku pomaga mi się ubierać.
Przeszli za parawan. Usiadła na krześle a on z wielką zręcznością
najpierw ściągnął jej spodnie i sweter, a potem założył jej sukienkę.
Zapiął z tyłu długi zamek i pomógł jej wyjść zza parawanu. Weszła na
podest. Kolor sukni łudząco przypominał barwę jej błękitnych oczu.
Wyglądała zjawiskowo. Obaj przypatrywali jej się z zachwytem. Marek
westchnął.
- Ula wyglądasz cudnie i jesteś taka piękna… - Zarumieniła się.
- Nie rumień się Bella. On ma rację wyglądasz cudownie. Materiał leży jak ulał i pasuje doskonale.
- Zrobiłeś mi wielką niespodziankę i przyjemność Pshemko. To zaszczyt
nosić stroje, które wyszły spod twojej ręki. Każdy z nich to dzieło
sztuki.
Tą wypowiedzią kupiła sobie jego serce na własność. Był łasy na
pochlebstwa, a te, które powiedziała, szczególnie miło łechtały jego
próżność. Był zachwycony.
Z powrotem miała na sobie ubranie, w którym przyszła. Suknię zapakowano w
wielki pudło i wręczono Markowi. Pożegnali się wylewnie z mistrzem i
obiecali, że z wielką radością powitają go w Rysiowie. Wrócili do
gabinetu Marka, gdzie czekała na nich parująca i aromatyczna kawa w
towarzystwie pachnącego apetycznie sernika. Porozmawiali jeszcze chwilę z
rodzicami i zebrali się do powrotu. Wyszli do sekretariatu, gdzie znowu
dopadła ich Viola. Wiedziała już o zaproszeniu od Sebastiana.
- Marek, Ula. Chciałabym wam serdecznie podziękować za zaproszenie na
święta. Sebulek mówił, że tam u ciebie jest bardzo pięknie. Na pewno mi
się spodoba. Dziękuję bardzo.
- Nie ma za co Viola. Będzie nam bardzo miło. Czekamy na was, a teraz
musimy już iść. – Pożegnali się z nią i doszli do wind. Ula spojrzała w
oczy Markowi i przysunąwszy się do niego, konspiracyjnym szeptem
powiedziała.
- Sebulek? – Spojrzał na nią i jednocześnie parsknęli śmiechem.
Przygotowania do świąt trwały. W jadalni i świetlicy ustawiono wielkie
choinki i przybrano ozdobami i lampkami. Zanosiło się na to, ze śnieżna
pogoda się utrzyma, bo śniegu napadało jeszcze więcej i trzymał
siarczysty mróz. Zapowiadały się białe święta. Uli radowało się serce.
Uwielbiała ten rodzinny czas i wspólne śpiewanie kolęd przy choince.
Najbardziej jednak cieszyła się, że po raz pierwszy spędzi je z Markiem.
Kochała go nad życie a on odwzajemniał to uczucie w dwójnasób. W każdej
minucie, w każdej sekundzie ofiarowywali sobie dowody uczucia, jakie
ich połączyło. Było zupełnie wyjątkowe i radośnie rozsadzało im serca.
Nie potrafili już bez siebie funkcjonować, bo to by było tak, jakby
zabrakło im nagle powietrza. Chodziła już całkiem dobrze. Wprawdzie
jeszcze potrzebowała jego silnego ramienia i jednej kuli, ale z każdym
dniem stąpała pewniej.
Wszystko było już niemal gotowe. Kucharz przygotował jej wszystkie dania
na cały okres świąt. Poinstruował, gdzie, co i na kiedy. Uspokojony
zapewnieniem, że da sobie radę życzył jej i pozostałym wesołych świąt i
pojechał świętować z własną rodziną. Poprosili Helenę i Sebastiana, żeby
przyjechali wcześniej, bo trzeba było poprzenosić wszystko na
świąteczny stół. Rzeczywiście w wigilię o jedenastej podjechał Krzysztof
i Sebastian jednocześnie. Kobiety zaraz pobiegły do Uli pytając, co
trzeba zrobić. Przywitały się z nią i od razu chciały biec do kuchni.
Powstrzymała je.
- Najpierw Viola dostaniesz klucz od pokoju i rozpakujecie się. Powiedz
Sebastianowi, żeby przyniósł tu bagaże. Pani Heleno dla was ten pokój,
co zawsze. Zaraz dam kartę.
Przeszła do recepcji i wręczyła obu karty magnetyczne. Nadeszli
mężczyźni. Przywitała się z Sebastianem, a potem utonęła w ramionach
Krzysztofa.
- Najpierw idźcie wszyscy do pokoi i przebierzcie się w coś
niekrępującego. Panie pomogą mi w kuchni, a panowie Markowi w nakryciu
stołu. Mamy sporo czasu, bo zapowiedziałam wszystkich pozostałych na
siedemnastą, więc spokojnie i bez pośpiechu możemy wszystko przygotować.
Mam też dla was małą niespodziankę. Ponieważ do kościoła jest tu
kawałek, dla chętnych do pójścia na pasterkę przygotowaliśmy sanie i
konie. Raul wymościł je futrami, więc na pewno nie zamarzniecie.
Wszyscy przyjęli ten pomysł z wielkim uznaniem i entuzjazmem.
- No to do dzieła. – Zarządziła Ula i wszyscy rozeszli się do swoich
apartamentów. Zauważyła Marka, który ośnieżony wchodził do hotelu. I on
ją dostrzegł. Uśmiechając się radośnie podszedł i przytulił ją mocno.
- Wszystko w porządku kochanie?
- Tak, wszystko pod kontrolą. Jesteś cały mokry. – Roześmiał się i patrząc jej z miłością w oczy powiedział.
– Przyniosłem ci trochę zimy skarbie. – Potarł jej policzek swoim zmarzniętym nosem.
- Przyjechali już twoi rodzice i Viola z Sebastianem.
- Tak… widziałem samochody. Pójdę się rozebrać i zaraz się z nimi przywitam, a ty usiądź na chwilę i daj nogom odpocząć dobrze?
Pocałował jej słodkie usta i pobiegł do pokoju, który na czas świąt służył im za sypialnię.
Część 2
Wnętrze hotelu wypełniło się aromatami dolatującymi z kuchni. Pachniał
smażony karp, pierogi z kapustą, zupa grzybowa i czerwony barszcz. W te
zapachy wkradła się też nutka kompotu z suszonych śliwek i postnej
kapusty z grochem. Stół wyglądał bardzo odświętnie. Na talerzykach
leżały opłatki a pod obrusem tradycyjne sianko. Zebrali się przy nim
wszyscy, których kochali. Helena i Krzysztof, Józef z Beatką i Jaśkiem,
Sebastian z Violettą, drogi i kochany Raul i ekscentryk Pshemko.
Zabrakło tylko Maćka, który spędzał święta w Rysiowie u rodziców.
Zaczęto od opłatków. Padały życzenia szczęścia i pomyślności, zdrowia i
powodzenia, miłości i radości, a wszystkie okraszone wielkim
wzruszeniem. Marek podszedł do Uli i zduszonym szeptem powiedział.
- Kochanie, ja życzę tobie przede wszystkim zdrowia i tego, żebyś nie
musiała już nigdy tak cierpieć, żeby twoja miłość do mnie była wieczna,
bo moja właśnie taka jest. – W oczach zalśniły mu łzy. - Kocham cię
skarbie. – Przytulił swoje usta do jej warg.
- A ja ci życzę, żebyś miał coraz mniej kłopotów ze mną, żebyś się nie
zmieniał, bo kocham cię całym sercem takiego, jakim jesteś i życzę ci
jeszcze trochę cierpliwości do mnie, bo moje kalectwo nie potrwa już
długo, dzięki tobie. Ja też bardzo cię kocham. – Wtuliła się w niego
mocno. - Jesteś moim szczęściem. – Łzy wzruszenia poleciały im z oczu.
Zasiedli do kolacji. Potrawy były wspaniałe, więc nikt nie narzekał.
Pshemko był ukontentowany pierogami i karpiem. O północy Raul z Markiem
przyprowadzili dwie pary sań. Usadowili gości wygodnie i ruszyli na
pasterkę. Ula była zdumiona widząc powożącego Marka.
- Nic nie mówiłeś, że umiesz powozić.
- Bo nie umiałem. – Roześmiał się, a widząc jej zaskoczoną minę wyjaśnił.
- Raul mnie ostatnio uczył. Byłem pilnym uczniem i teraz bezpiecznie zawiozę was do kościoła.
Kiedy wrócili po mszy do hotelu, był już środek nocy. Nie mieli siły
sprzątać po kolacji. Ula zadecydowała, że zrobią to rano. Wszyscy z ulgą
przyjęli tą decyzję i udali się do swoich pokoi.
Marek wyszedł z łazienki i wskoczył do łóżka przytulając się mocno do Uli.
- Chyba udała nam się wigilia, prawda?
- Udała. Wszyscy byli zadowoleni. Sanna też im się podobała. – Wtulił się w jej szyję.
- Bardzo jesteś śpiąca?
- Trochę jestem, a co? – Pogłaskała go po głowie.
- Chciałbym się z tobą kochać. Pragnę cię.
- Ja też, więc nie każ mi czekać. – Odpowiedziała z prostotą.
Nie czekał. Wycałował i wypieścił każdy skrawek jej ciała i zaprowadził
ich do raju, szepcząc jej najpiękniejsze słowa o miłości, jaką do niej
czuł. Zmęczeni i syci siebie zasypiali w swoich ramionach.
Pierwszy dzień świąt przywitał ich padającym śniegiem. Krajobraz za
oknem urzekł ich wszystkich. Okolica wokół hotelu wyglądała bajkowo i
wszyscy nabrali ochoty na spacer. Ale najpierw śniadanie. Helena z
Violettą sprawnie uwijały się od rana w kuchni. Pozmywały naczynia po
wigilijnej kolacji i właśnie szykowały świąteczne śniadanie. Tak zastała
je Ula. Stanęła w progu i uśmiechając się promiennie powiedziała.
- Wesołych świąt kochane, a co wy tak od bladego świtu urzędujecie? Dlaczego nie dałyście znać? Przyszłabym wam pomóc.
Jak na komendę odwróciły się obie w kierunku drzwi. Helena wytarła ręce i podeszła do swojej przyszłej synowej.
- Witaj Uleńko i wesołych świąt. – Ucałowała ją w oba policzki. - My tu z
panią Violettą świetnie dałyśmy sobie radę. Zaraz podamy śniadanie. A
gdzie Marek?
- Jestem! – Zza drzwi wyłonił się młody Dobrzański i przywitał się z obiema.
- A gdzie reszta towarzystwa?
- Już schodzą. Chyba zapach kawy ich tu zwabił. – Odezwała się Viola.
Jej słowa stały się ciałem, bo już po chwili korytarz rozbrzmiewał
wesołym gwarem. Marek ucałował swoją narzeczoną i przytulony powiedział.
- Ty sobie usiądź, a ja pomogę nakrywać do stołu.
Podprowadził ją do krzesła i odstawił kule. Nie trwało dłużej jak
dziesięć minut i już wszyscy delektowali się pachnącą kawą i smakowitym
jedzeniem. Siedząca obok Pshemko Ula spytała go półgłosem.
- Pshemko, jak spałeś? Niczego ci nie brakuje? Może masz jakieś specjalne życzenie?
- Och Urszulo! Jestem zachwycony. Śpi się tutaj wspaniale. To rześkie,
nocne powietrze sprawiło, że spałem, jak suseł. – Ucałował jej dłoń. –
Nie mogłem sobie wymarzyć lepszych świąt. I jeszcze te boskie potrawy.
Muszę koniecznie poznać osobiście waszego szefa kuchni i podziękować mu
za te specjały. Pasztety i domowym sposobem wędzone szynki rozpływają
się w ustach. Mam wszystko, czego mi trzeba i bardzo ci za to dziękuję.
- Cieszę się, że jesteś zadowolony. Wiesz, że chętnie cię tu widzimy,
więc przyjeżdżaj, kiedy tylko masz ochotę. Jesteś zawsze mile widzianym
gościem. Mam też dla ciebie niespodziankę. Po śniadaniu wybierzemy się
na spacer, a po nim przygotujemy ci gorącą czekoladę, bo na pewno trochę
zmarzniesz. – Uśmiechnęła się z sympatią do niego. Bardzo polubiła tego
dziwaka.
Twarz mistrza rozjaśniła się błogim uśmiechem.
- Jesteś aniołem, duszko.
Po śniadaniu, kiedy wszyscy zgromadzili się przy recepcji, okazało się,
że Józef i Dobrzańscy postanowili zostać, a co najwyżej zrobić sobie
tylko krótki spacer wokół hotelu. Reszta towarzystwa ubrana w ciepłe
kurtki wyszła na zewnątrz. Raul już wyciągnął sanki dla Uli, w których
Marek usadowił ją i troskliwie okrył ciepłym pledem.
- Wygodnie ci kochanie?
- Jak w niebie. – Potarła zmarznięty nosek.
- Raul? Może przespacerujemy się do stajni? Niektórzy jeszcze tam nie byli. Popatrzą sobie na konie.
- Czemu nie? Konie na pewno na wybiegu. Stajenni mieli je wypuścić rano, a ja je potem zagonię do boksów. To, co. Ruszamy?
- Ruszamy! – Odpowiedzieli chórem.
Wśród wesołych okrzyków, które echem niosły się po lesie i śmiechu, szli
wolno obrzucając się śnieżkami. Mała Beatka miała największą frajdę. Z
upodobaniem obrzucała śniegowymi kulkami raz Marka, raz Sebastiana. Obaj
wyglądali, jak śnieżne bałwanki, a Ula i Violetta zrywały boki ze
śmiechu. Stanęli wreszcie pod stajnią. Na wybiegu rzeczywiście było
kilka koni.
- Pewnie Diablo nie dał się wyprowadzić i teraz siedzi sam.
- Diablo? Kto to jest Diablo? – Zapytała ciekawa Viola.
- To mój koń Violetta. Nie chce nikogo słuchać, tylko mnie, no i ostatnio złagodniał wobec Raula.
- Nie wiedziałam, że masz swojego konia?
- Mam. I to od dość dawna. Niestety, jak widzisz na razie nie mogę go
dosiadać sama, ale ćwiczę na nim, żeby rozruszać nogi. Zwróciła twarz w
kierunku Hiszpana.
- Raul? Wyprowadzisz go? Nie chcę, żeby siedział sam zamknięty w boksie. Niech sobie pobiega na tym drugim wybiegu.
- Zaraz go wypuszczę córeńko. Podjedź pod stajnię i mów do niego, będzie wtedy spokojny.
Marek pociągnął sanki pod drzwi. Zawołała go, a on w odpowiedzi zarżał
radośnie. Raul otworzył boks i wyprowadził zwierzę. Ula przez cały czas
do niego mówiła.
- Spokojnie Diablo. Pójdziesz pobiegać. Chodź, przywitaj się. –
Podniosła się z sań przy pomocy Marka i wtuliła twarz w końską grzywę.
- Jesteś taki grzeczny, taki kochany. Pocałuj mnie.
Diablo sprawiał wrażenie, jakby wszystko rozumiał. Pochylił łeb i
przytulił chrapy to jej policzka. Roześmiała się radośnie, jak mała
dziewczynka, wzbudzając tym samym śmiech wśród reszty, stojącego
nieopodal towarzystwa.
- Ten koń słucha cię jak pies? – Violetta stała jak zahipnotyzowana obserwując tę scenę.
- To prawda. Jest bardzo mocno do mnie przywiązany, a teraz jeszcze
pomaga mi wyzdrowieć. Raul? Przyniesiesz kilka jabłek, ja go potrzymam.
Zaniepokojony spojrzał na nią. Zrozumiała jego obawy.
– Nie bój się, nie zerwie się. Marek jest przecież obok.
Uspokojony poszedł w głąb stajni i po chwili przyniósł owoce.
- Ula, mogę go nakarmić? – Viola była podekscytowana.
- Możesz spróbować, ale ostrożnie. Nie na darmo Raul nadał mu to imię.
Wzięła od Hiszpana jabłko i podsunęła pod pysk. Koń łagodnie wyjął jej
je z dłoni i zjadł, po czym wyciągnął w jej kierunku łeb i przejechał
językiem po jej policzku. Violetta stała, jakby zamieniono ją w kamień.
Obserwowali to wszyscy i jak jeden mąż gruchnęli śmiechem. Uspokoiwszy
się nieco Marek rzekł do Raula.
– Raul, ja już rozgryzłem tego przecherę. On po prostu uwielbia piękne
kobiety, to dlatego był taki niesforny w stosunku do mężczyzn.
- Chyba masz rację. Chodź Diablo, pobiegasz trochę.
Wpuścił konia na padok, a on, jak tylko poczuł wolność, dał im piękny
popis swoich umiejętności, radośnie biegając wzdłuż ogrodzenia.
Wracali w wyśmienitych humorach. Ostre powietrze zaostrzyło ich apetyt i
każdy z nich poczuł głód. Z przyjemnością rozgrzewali zziębnięte
członki przy kominku w świetlicy. Marek usiadł obok Uli i przytulił
twarz do jej rozgrzanego policzka. Dobrze było tak siedzieć razem, po
pysznym obiedzie w gronie rodziny i przyjaciół przy choince, nucąc cicho
kolędy. Musnął jej usta i przytulił mocniej. Zapatrzony w ogień
buzujący w kominku wyszeptał.
- Jestem szczęśliwy Ula. Bardzo szczęśliwy. – Uśmiechnęła się do niego łagodnie.
- Ja też kochanie, ja też.
Następnego dnia urządzili sobie kulig. Śniegu było pod dostatkiem, więc
sanie gładko po nim sunęły. Objechali niemal całą nieruchomość, leśnymi
ścieżkami i polnymi drogami. Radosna atmosfera towarzyszyła im przez
cały czas. Śpiewali na całe gardło płosząc gnieżdżące się w lesie wrony,
a spragnione ruchu konie rwały do przodu. Ula obserwowała całą gromadę.
Widziała powożącego Raula, który od czasu do czasu wydawał z siebie
radosny gwizd, zachęcając konie do biegu, widziała entuzjazm Pshemko,
który wymachiwał czerwonym szalikiem nad głową stojąc w saniach,
Sebastiana ściskającego w ramionach piszczącą Violettę, uszczęśliwionych
rodziców Marka, swojego ojca ocierającego łzy wywołane mrozem i tulącą
się do niego Beatkę. Siedzący na koźle wraz z Jaśkiem, Marek, co chwila
odwracał do niej głowę obdarowując ją cudownym uśmiechem.
- Tak wygląda szczęście. – Pomyślała. - Czy mogłabym od życia wymagać czegoś więcej?
- Święta, święta i po ptokach. – Podsumowała Violetta, wywołując ogólną
wesołość. Podała swój bagaż Sebastianowi i żegnała się ze wszystkimi.
Podeszła do Uli i objęła ją.
- Dziękuję Ula. To były najlepsze święta w moim życiu. Mam nadzieję, że
spotkamy się jeszcze nie raz, a może zostaniemy przyjaciółkami?
- Na pewno Viola. Do zobaczenia. – Jeszcze raz uściskała Cieplakównę i uśmiechnęła się smutno.
- No kochani, komu w czas, temu w drogę. – Przekręciła po swojemu i wsiadła do samochodu.
Żegnał się i Pshemko. Jak zwykle pożegnanie w jego wykonaniu było pełne ekspresji i teatralnych gestów.
- Pamiętajcie, – zwrócił się do Uli i Marka – to ja projektuję kreację na ślub i garnitur też.
- Pamiętamy Pshemko i dziękujemy.
- My też pojedziemy Ula. – Stwierdził stojący obok córki Józef. - Nie
będziemy wam siedzieć na głowie. Rodzice Marka zostają, jest Raul, więc
nie będziecie sami, a my wpadniemy tuż przed sylwestrem. Może pomożemy
stroić salę? Beatka napompuje kilka balonów. – Józef pogłaskał po głowie
swoją najmłodszą latorośl. - Pewnie dużo gości się zapowiedziało, co?
- Tak naprawdę, to nie wiem. Maciek załatwiał wszystkie rezerwacje, ale pewnie trochę będzie.
Marek podbiegł do nich i zapytał.
- Gotowi? To wsiadajcie do samochodu. – Cmoknął Ulę w policzek. – Zaraz
wracam, kochanie. - Stała jeszcze chwilę, ale głos Heleny przywrócił ja
do rzeczywistości.
- Chodź Uleńko, bo zmarzniesz. – Krzysztof podszedł do niej, służąc ramieniem.
- Oprzyj się dziecko i powolutku pójdziemy.
Leżąc już później, wtuleni w siebie, jeszcze raz rozpamiętywali ten piękny czas świąt.
- Aaach! – Westchnął Marek. – To były naprawdę cudowne dni. Wszyscy
wydają się być zadowoleni. Nie wygląda na to, żeby ktoś się nudził,
wręcz przeciwnie, myślę, że wszystkim się podobało.
- Chyba tak. – Rozchichotała się nagle.
- Z czego się śmiejesz?
- Przypomniało mi się, jak Diablo cmoknął Violettę. Całą twarz miała mokrą. – Uśmiechnął się pod nosem.
- Tak, to było bardzo zabawne i wiesz? Gdyby ten koń nie był koniem, to
śmiało mógłbym powiedzieć, że pies na baby z niego. – To stwierdzenie
rozśmieszyło ich oboje.
- A ja przez tak długi czas nie miałam pojęcia, że on woli panienki i
nie mogłam zrozumieć, czemu jest taki agresywny wobec mężczyzn. Wychodzi
na to, że stanowicie dla niego konkurencję. – Chichotali już na całego.
Uwielbiał jej śmiech. Zaraziłaby nim umarłego. Przylgnął do jej ust i
wpił się w nie. Kochał ją nieprzytomnie. Kochał i podziwiał za to, że
mimo cierpienia, które przeszła i mimo walki z własnymi ograniczeniami,
potrafiła się śmiać tak radośnie i dawać mu tyle szczęścia.
- Byłbym nikim, gdybym jej nie spotkał. Dalej nurzałbym się w tym
wypełnionym kłamstwem i obłudą, bagnie. To już nie jest mój świat i
cieszy mnie to, bo opuściłem go bez żalu dla tej boskiej istoty, o tak
dobrej, szczerej duszy i otwartym na krzywdę sercu.
Wtulił głowę w zagłębienie jej szyi i stłumionym głosem powiedział.
- Kocham cię mój aniele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz