13 marzec 2012
ROZDZIAŁ IX
Część 1
Było dość pogodnie, chociaż chłodno. Jak na środek jesieni, aura nie
była najgorsza. Najważniejsze, że nie lało. Pchając wózek przed sobą
podszedł do parkingu, na którym w szeregu stały zaparkowane melexy.
Przeniósł Ulę na siedzenie i złożył wózek, umieszczając go bezpiecznie z
tyłu. Usiadł za kierownicą i wolno ruszył. Ula przymknęła oczy i
pozwoliła wiatrowi wpleść się we włosy. Czuła się cudownie. Spojrzała w
lewą stronę przyglądając się spokojnej twarzy Marka.
- Bardzo cię kocham. – Powiedziała półgłosem. - Inny na twoim miejscu
już dawno by zrezygnował. – Popatrzył na nią zdezorientowany.
- Zrezygnował? Z czego? – Nie rozumiał.
- Ze mnie… - Powiedziała poważnie. Zatrzymał melexa i odwrócił się do niej patrząc prosto w jej dwa chabry powiedział.
- Nigdy z ciebie nie zrezygnuję. Kocham cię, jak wariat. Do szaleństwa.
Nie umiałbym bez ciebie żyć. Proszę, nawet nie myśl takimi kategoriami.
Należymy do siebie, kochamy się. Czy nie na tym polega miłość, żeby iść
razem w jednym kierunku, trzymając się za ręce i nie opuszczać w
potrzebie? Dla mnie jesteś cudowna, jedyna, niepowtarzalna i wyjątkowa, a
to, że chwilowo nie chodzisz, nie ma tu nic do rzeczy.
Płakała. Policzki miała mokre od łez. Przytulił ją mocno.
- A jeśli się nie uda? Jeśli już nigdy nie będę sprawna? – Spytała płaczliwie.
- Ula! Skąd u ciebie te wątpliwości? Tak dobrze poszło ci na
ćwiczeniach. Są naprawdę bardzo duże szanse, że będziesz chodzić, ale
dobrze odpowiem ci. – Spojrzał przenikliwie w jej niebieskie tęczówki.
– Nawet gdybyś pozostała taka, jak w tej chwili, ja nigdy, rozumiesz,
przenigdy cię nie zostawię, bo za bardzo cię kocham, żebym miał to
zrobić. Nie płacz już, bo całe popołudnie będziesz miała takie
rozdygotane. Musisz być spokojna. Jedziemy do Diablo. Pamiętasz? On
wyczuje twój nastrój i też będzie nerwowy. – Wyciągnął chusteczkę i
otarł jej łzy z policzków.
– Możemy jechać? – Kiwnęła głową. Ruszył więc dalej.
Podjechał i zaparkował jak najbliżej wejścia do stajni. Przeniósł ją na
wózek i wjechał do środka. Diablo wyczuł ją, bo zaczął głośno rżeć.
- Diablo, Diablo, spokojnie przyjacielu, już jestem, tęskniłeś za mną?
Przemawiała do niego czule, a zwierzę rżało radośnie, jakby rozumiało, co do niego mówi.
- Możesz mnie wziąć na ręce? – Zwróciła się do Marka. - Chcę go
pogłaskać, a z wózka nie mogę dosięgnąć jego karku. – Wyjaśniła.
Zrobił, o co prosiła i przybliżył się z nią do końskiego pyska.
Pieszczotliwie gładziła jego chrapy i czoło wplatając palce w jego gęstą
grzywę. Koń poddał się tym pieszczotom przytulając chrapy do jej
policzka.
- Ja też bardzo, bardzo za tobą tęskniłam. – Wyszeptała czule. – Bądź cierpliwy, a pojeździmy znowu razem.
Nagle jak spod ziemi wyrósł Raul i podał jej bez słów wiązkę marchewek.
Zaczęła nimi karmić konia, a on z największą delikatnością odbierał z
jej rąk przysmaki i delektował się nimi.
- Muszę już iść Diablo, ale obiecuję, że będę cię codziennie odwiedzać.
Pogłaskała go ostatni raz i Marek z powrotem posadził ją w wózku. Wyjechali na zewnątrz.
- Wydaje się jakby odmieniony. – Powiedziała zamyślona Ula. – Nie
sądzisz Raul, że on chyba się zmienił? Nie reaguje już tak nerwowo na
obcych. Marek był przecież bardzo blisko. Dawniej zacząłby wierzgać, a
dzisiaj stał spokojnie.
- Masz rację córeńko. Ja już wcześniej to zauważyłem. Myślę, że to z
tęsknoty za tobą. Nie widział cię długo i zaczęło być mu obojętne, kto
go wypuszcza na padok lub siodła. Pamiętasz ile razy zrzucił mnie na
początku? Jak wierzgał i nie pozwalał mi się dosiąść? – Kiwnęła głową. –
Od kiedy cię zabrakło, siodłałem go już wielokrotnie, a raz nawet na
nim jechałem. O dziwo nie zrzucił mnie i pozwolił się prowadzić.
Podrzucam mu od czasu do czasu pęczek marchewek, albo kilka jabłek i
chyba, dlatego przestaje być wobec mnie agresywny.
- Zadziwiające. Ale to dobrze. On musi się wybiegać każdego dnia, a ja
nie dałabym rady go siodłać w takim stanie. – Zwróciła głowę w kierunku
Marka.
– Wracajmy. Zaczyna się robić zimno. Zrobimy sobie jakąś kawę. Mam na nią ochotę. Idziesz z nami Raul?
- Nie dzisiaj Ula. Mam tu jeszcze trochę roboty przy ogrodzeniu.
- W takim razie do jutra. Trzymaj się.
- Wy też. Jakbyście mnie pilnie potrzebowali, to wiecie gdzie mnie
szukać. Poza tym jestem przecież pod telefonem, więc jakby, co…
- Dziękujemy Raul. – Powiedział Marek. – Chętnie skorzystamy, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Podjechali w milczeniu pod dom. Wjechał z wózkiem do środka i przeniósł
Ulę na kanapę. Ściągnął z niej dres i przebrał w wygodną sukienkę.
Nastawił expres. Po chwili siedzieli rozkoszując się aromatem świeżo
parzonej kawy. Położyła głowę na jego piersi.
- To był intensywny dzień – westchnęła. - Zmęczył mnie trochę.
- Chcesz się położyć?
- Nie … - Uśmiechnęła się blado. - Dobrze mi tu z tobą. Uwielbiam się w ciebie wtulać.
Siedzieli w ciszy sącząc kawę zatopieni w swoich myślach. Wieczorem
przygotował dla nich kolację, po której wzięli wspólny prysznic, a po
nim, tak jak wczoraj, ułożył ją do snu. Tym razem również nie skończyło
się na słodkich pocałunkach. Chciała mu udowodnić, że da mu tyle
miłości, ile tylko zdoła za to, że przy niej jest.
Mijały dni, a jeden był podobny do drugiego. Codzienna, kilkugodzinna
rehabilitacja powoli, ale jednak, przynosiła pozytywne zmiany. Pierwszym
dobrym objawem było mrowienie w nogach. Zdziwiła się, bo przedtem mogli
ją kłuć igłami i nie odczuwała żadnego bólu. Teraz też go nie czuła,
ale to mrowienie było intensywne. Marek zabrał ją do Warszawy na
pierwszą wizytę kontrolną. Po niej mieli jechać do Dobrzańskich na
obiad. Serdecznie przywitali się z neurochirurgiem, który ją operował.
Opowiedzieli o dziwnym mrowieniu na całej długości nóg. Był zdumiony.
- Naprawdę pani to czuje?
- Naprawdę. Trochę to dziwne. Ja odczuwam to tak, jakby coś łaskotało mnie bez przerwy pod skórą.
- Ile godzin dziennie pani ćwiczy?
- Co najmniej trzy i pół godziny i naprawdę są to bardzo intensywne ćwiczenia.
- Dużo. Daje pani radę? Ma na tyle siły? Nie robi się pani słabo? – Uśmiechnęła się.
- Nic z tych rzeczy. Poza tym mój narzeczony bardzo mnie wspiera i
ćwiczy razem ze mną. Pilnuje też, żebym nie czuła dyskomfortu. Powie mi
pan, co oznacza to mrowienie?
- To mrowienie oznacza odradzanie się nerwów po porażeniu. Jeśli w
dalszym ciągu utrzyma pani takie tempo ćwiczeń, jestem przekonany, że
wkrótce zacznie pani poruszać palcami.
- To naprawdę fantastyczna wiadomość. – Odezwał się milczący dotąd
Marek. – Ona jest bardzo zdeterminowana i zawzięcie ćwiczy. Nie
odpuszcza sobie i nie użala się nad sobą. Jest wspaniała.
Spojrzał na Ulę z żarem w oczach, co nie umknęło uwagi lekarza. Uśmiechnął się pod nosem.
- I tak trzymać pani Urszulo. Najważniejsze to nie poddawać się. Bardzo
mnie cieszą pani postępy. Widzimy się za miesiąc. Niech mnie pani znów
czymś zaskoczy. – Spojrzał na nią z wyraźną sympatią w oczach.
- Bardzo się o to postaram. Do widzenia doktorze.
Wyszli z gabinetu. Marek promieniał szczęściem nie mniej niż ona.
- Mówiłem, że jesteś wspaniała, cudowna, jedyna i wyjątkowa. Dzisiaj
lekarz to tylko potwierdził. Teraz do rodziców. Nie wiem, jak ty, ale ja
naprawdę zgłodniałem. Mam nadzieję, że Zosia przygotowała coś
smacznego.
Podjechał pod dom. Krzysztof zauważył ich i wyszedł pomóc Markowi.
- Witajcie kochani. – Podszedł i uściskał najpierw Ulę potem Marka. – Ula wyglądasz kwitnąco.
Zarumieniła się, co Krzysztof przyjął z dobrodusznym uśmiechem.
- Dziękuję panie Krzysztofie.
Podjechali z wózkiem pod drzwi po świeżo wybudowanym, właśnie ze względu
na nią, podjeździe. W progu już witała ich wylewnie Helena.
- Uleńko, jak się czujesz dziecko? Nic cię nie boli? – Uśmiechnęła się do Dobrzańskiej.
- Nic, a nic i czuję się świetnie. Właśnie wracamy od lekarza.
Powiedziałam mu, że od jakiegoś czasu czuję mrowienie na całej długości
nóg, a on powiedział, że to wspaniała nowina, bo oznacza, że odradzają
się porażone nerwy. Jestem na dobrej drodze do wyzdrowienia.
- To cudowna wiadomość kochanie. My tak mocno trzymamy za ciebie kciuki i
modlimy się, żebyś wyszła zwycięsko z tej nierównej walki.
- I tak będzie. Ja nie mam zamiaru się poddawać. Zresztą Marek bardzo
mnie wspiera i dodaje sił. – Krzysztof pochylił się nad nią i ucałował w
czoło.
- Ma ta nasza synowa charakterek. Tylko pozazdrościć.
Zrobiło jej się przyjemnie na sercu, gdy usłyszała, że nazywają ją już
swoją synową, chociaż nią jeszcze nie była. W miłej i rodzinnej
atmosferze zjedli pyszny obiad. Ula gawędziła z Heleną, a Marek
przeszedł z Krzysztofem do gabinetu. Usiedli w fotelach.
- W firmie wszystko w porządku tato? Nie męczą cię zbytnio? Nie denerwują?
- Nie martw się. Wszystko pod kontrolą. Podpisałem kilka umów na
sprzedaż letniej kolekcji. Interes idzie dobrze. Płynność finansowa też
dobra. Sebastian pracuje, jak nigdy dotąd, a i w Adamie mam cichego
sojusznika. Zna się na finansach, jak mało, kto.
- To prawda. Przedtem nie miał jak się wykazać. Był bardzo zastraszony
przez Alexa, za którego odwalał robotę, a jego zasługi przypisywał sobie
Febo. Wiedziałem, że będzie dobrym dyrektorem finansowym, kiedy
awansowałem go na to stanowisko. A ty jak się czujesz? Serce ci nie
dokucza?
- Nie synu. Dawno nie czułem się tak dobrze i cieszę się, że mogę być
jeszcze przydatny w firmie. Zresztą chciałem prosić Ulę, żeby
zarezerwowała nam pokój na weekend. Chcę przyjechać i wziąć
profilaktycznie trochę zabiegów. Dobrze mi robią i świetnie się po nich
czuję, a i spacery po okolicy bardzo przyjemne. Poza tym chciałem ci
zaproponować, żebyś został u Uli, ile będzie trzeba. Ona bardziej cię
potrzebuje niż firma. My dajemy sobie świetnie radę. Pshemko pracuje,
jak szalony i nie przysparza kłopotów. Dostaje regularnie swoją
czekoladę i jest spokojny jak trusia. Każdy wie, co ma robić. Gdybyś
wrócił po miesiącu, to jestem pewien, że i tak nie mógłbyś spokojnie
pracować zamartwiając się o nią, prawda? – Marek pokiwał twierdząco
głową.
- Dziękuję ci tato. Sam się zastanawiałem, jak to miałoby wyglądać.
Cieszę się, że tak nam pomagasz. Ula też jest wam bardzo wdzięczna, bo
dzięki waszej pomocy ma mnie ciągle przy sobie. Pokój oczywiście
załatwimy. Cieplakowie też przyjadą w sobotę, ale oni mają do nas tylko
trzy kilometry, więc całkiem blisko i mogą wpadać nawet w tygodniu.
Zresztą możemy się umówić, że my w każdy weekend będziemy rezerwować wam
pokój. Zabiegi nie zaszkodzą, a wręcz przeciwnie. Wychodzi na to, ze im
więcej ich bierzesz, tym lepiej się czujesz. Mama też powinna
skorzystać i zamówić sobie więcej, choćby basen. Odprężyłaby się. To
świetny sposób.
- Masz rację synu. Wracajmy do naszych pań.
Przeszli z gabinetu do salonu, gdzie obie panie cicho ze sobą konferowały.
- Wiesz Ula, rozmawiałem właśnie z Markiem. Chcemy przyjechać z mamą do was na weekend, zarezerwujesz nam pokój?
- Oczywiście, bez problemu. Moglibyście, co tydzień przyjeżdżać, a pan
korzystałby z zabiegów. Pani Helena też powinna, bo do tej pory wzięła
ich niewiele. Zrelaksowałaby się. – Krzysztof patrzył na nią z
otwartymi ustami.
- To zadziwiające. Wy nawet myślicie podobnie. To tak, jakbyś czytała
Markowi w myślach. Właśnie przed chwilą powiedział mi dokładnie to samo.
– Roześmiali się serdecznie.
- W takim razie załatwione. Macie permanentną rezerwację na następne lata. – Powiedziała rozbawiona Ula.
Posiedzieli jeszcze trochę a gdy nadszedł wieczór pożegnali gościnny dom Dobrzańskich i wrócili do Rysiowa.
Monotonia zabiegów uległa nieco modyfikacji. Zakładano jej teraz sztywny
stelaż obejmujący nogi, biodra i pas. Stelaż przypinano skórzanymi
rzemieniami do poręczy bieżni. Zaczęto ją pionować. Wolno puszczano
ruchomy chodnik, a ona zmuszona przez podłączoną do stelaża aparaturę
zaczynała przebierać nogami. Na początku bardzo nieporadnie, potykając
się o własne stopy. Marek najczęściej stawał na końcu bieżni i
wyciągając do niej ramiona powtarzał.
- No chodź tu do mnie, chodź do tatusia.
Śmiała się wtedy na całe gardło, a jej zaraźliwy śmiech rozlegał się po
całej sali wywołując uśmiech na twarzach innych ćwiczących. Z każdym
dniem stawała się coraz silniejsza i z każdym dniem widziała postępy i
pozytywne rezultaty swoich wysiłków. Marek też to dostrzegał i radowała
mu się dusza na samą myśl. Dzielił się tymi rewelacjami z Raulem i
Maćkiem, którzy podobnie, jak on też entuzjastycznie reagowali na te
nowiny i kibicowali jej całym sercem.
Którejś nocy nastąpił przełom. Spał wtulony w nią, gdy nagle poczuł
kopnięcie. Oprzytomniał w sekundzie zrozumiawszy, co się stało. Zapalił
nocną lampkę i odkrył kołdrę wpatrując się z przejęciem w jej zgrabne
nogi. Znowu silnie drgnęła jedna z nich. Potrząsnął łagodnie jej
ramieniem.
- Ula, Ula, obudź się. – Otworzyła senne powieki oślepiona światłem nocnej lampki.
- Marek, co ty wyprawiasz, jest środek nocy? –
Był zbyt podekscytowany, by brać do serca jej marudzenie.
- Spójrz Ula na swoje nogi. Czy wiesz, że kopnęłaś mnie przed chwilą, dlatego się obudziłem?
Patrzyła na niego zszokowana, a jej oczy przypominały wielkością dwa spodki.
- Żartujesz?
- Wcale nie. Spróbuj poruszyć palcami.
Skupiła całą swoją wolę i wzrok na palcach. Początkowo ani drgnęły, ale
po chwili oba duże palce odgięły się. Patrzyli, jak zaczarowani.
Przyłożył dłoń do nich, a ona rozpłakała się. Nie rozumiał, dlaczego
- Ula, dlaczego płaczesz? – Spytał strapiony.
- Bo… - wychlipała – czuję ciepło twojej dłoni…
Był wzruszony, podobnie jak ona. W jego oczach też pokazały się łzy.
- To cudownie kochanie. To prawdziwy przełom. Od dziś będzie coraz
lepiej. Zobaczysz. – Ujął w dłonie jej stopy i zaczął energicznie
masować.
- Czujesz to skarbie? Czujesz? – Uśmiechał się do niej a po policzkach płynęły mu łzy. Szlochała głośno obserwując jego zabiegi.
- Czuję bardzo silnie i ucisk twoich rąk i ich ciepło. – Przytulił ja mocno i równie mocno pocałował.
- Teraz mi wierzysz, że do ołtarza pójdziesz na własnych nogach? – Wtuliła się w jego ramiona.
- Wierzę kochanie, teraz już uwierzę we wszystko, co powiesz.
Zaczęła też zajęcia z końmi. Raul siodłał jej najłagodniejszego konia i
przy pomocy Marka pomagał jej wsiąść. Odruch ściśnięcia udami końskiego
grzbietu, nie był bez znaczenia. Pobudzał jej uśpione mięśnie i zmuszał
do pracy. Zaczęły ją boleć nogi, ale nie narzekała. Była szczęśliwa z
tego powodu, bo to oznaczało, że wszystko zaczyna wracać do normy.
Pojechali na kolejną wizytę do kliniki. Lekarz poprosił Marka, żeby położył ją na kozetce.
- Mamy dla pana niespodziankę – rzekła Ula. – Proszę zobaczyć.
Spojrzał na jej pozbawione skarpet stopy i zobaczył jak rusza palcami, wszystkimi palcami.
- Muszę przyznać, że każda pani wizyta jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Robi pani niesłychane postępy.
- To jeszcze nie wszystko. – Odezwał się Marek. – Bolą ją nogi.
- Bolą ją nogi? – Powtórzył za nim jak echo zdumiony doktor.
– To wspaniała nowina! Stajemy do pionu pani Urszulo! Gratuluję! To
świadczy, że mięśnie się wzmocniły. Są jednak jeszcze słabe, dlatego
mogą boleć podczas ćwiczeń, ale jestem przekonany, że z każdym dniem
będą coraz silniejsze. Tak trzymaj dziewczyno, tak trzymaj.
Pożegnali sympatycznego doktora uszczęśliwieni pomyślnym rokowaniem.
Mieli dzisiaj do załatwienia jeszcze jedną wizytę. Czas najwyższy, żeby
odwiedzić ortodontę. Wizyta była bardzo udana. Wreszcie zdjęto jej
aparat. Nie mógł oderwać wzroku od jej uśmiechu wolnego od szpecącego go
aparatu. Wyglądała cudnie, a w jego szczęśliwych oczach miała twarz
anioła, była istotą idealną, pozbawioną wad. Zabrał ją na kolację do
najlepszej restauracji w mieście, żeby uczcić ten szczęśliwy dla nich
dzień. Po powrocie do domu, jeszcze długo w nocy udowadniali sobie swoją
miłość i oddanie.
Część 2
Na bieżni szło jej coraz lepiej. Z każdym dniem nogi były silniejsze i z
każdym dniem pewniej stawiała stopy na ruchomym pasie bieżni. Marek,
jak zwykle stał na jej końcu, lecz nie dopingował jej już tak, jak
kiedyś. Tym razem wołał.
- Biegnij maleńka, biegnij.
Bardzo się starała temu sprostać. Mokra od potu, ale szczęśliwa radziła
sobie coraz lepiej. Jeszcze nie biegła, ale obiecała Markowi, że
któregoś dnia to się stanie.
Stali przed stajnią i czekali na swoją kolej. Koń, na którym zwykle
ćwiczyła, był zajęty. Siedziała skulona w wózku i myślała nad czymś
intensywnie. Podniosła głowę i zerknęła na Raula stojącego obok.
- Raul? – Odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem.
- Co kochanie? Jeszcze parę minut i będziesz mogła ćwiczyć. – Pokręciła głową i spojrzała mu prosto w oczy..
- Nie o to chodzi… Osiodłaj mi Diablo. – Był zszokowany.
- Nie Ula, nie… Wiesz dobrze, że ten koń jest nieobliczalny. Może cię
zrzucić z grzbietu, a wtedy to byłoby prawdziwe nieszczęście.
Nie mniej zaskoczony Marek również próbował użyć swoich argumentów.
- Kochanie, nie darowałbym sobie, gdyby znowu ci się coś stało. Nie rób tego, proszę.
- Nic mi się nie stanie. On nigdy nie mógłby zrobić mi krzywdy. Kocha
mnie i jest do mnie bardzo przywiązany. Sami widzieliście, jak się
zmienił. Nie reaguje już nerwowo na obcych. Poprowadzisz go wolno Raul, a
Marek będzie mnie asekurował idąc obok.
Popatrzyła na nich obu wzrokiem nieszczęśliwego psiaka.
– Proszę zgódźcie się. Tak bardzo chcę się do niego przytulić i poczuć go pod sobą, tak jak kiedyś.
Wielkie łzy potoczyły się po jej policzkach. Byli bezradni. Nie byli w
stanie odmówić jej niczego. Z ciężkim westchnieniem Raul skierował się
do boksu Diablo. Odwrócił się jeszcze i powiedział.
- Chodźcie ze mną, kiedy zobaczy Ulę, będzie spokojny i bez problemu pozwoli się osiodłać.
Marek ruszył za nim pchając przed sobą wózek. Miał spore obawy, co do słuszności jej decyzji.
- Bardzo się boję Ula. Boję się, że wszystko, co do tej pory osiągnęłaś, pójdzie wniwecz.
- Marek, ten koń nigdy mnie nie skrzywdził i był zawsze wobec mnie
łagodny. Wiesz dobrze, że wtedy, gdy poniósł, to nie była jego wina.
Bardzo się przestraszył. Człowiek, jak się przestraszy, też nie działa i
nie myśli racjonalnie, prawda?
- Chyba cię nie przekonam. Będę obok cały czas. Tyle tylko mogę zrobić. – Pogłaskała jego dłoń.
- „Aż” tyle możesz zrobić. Kocham cię i dziękuję.
Raul otworzył boks i z siodłem w ręku wszedł do środka. Koń był spokojny
i pozwalał się siodłać. Łagodny głos Uli dodatkowo uspokajał jego
temperament. Hiszpan zacisnął ostatni popręg i przywiązał uzdę do
pionowego drąga uniemożliwiając koniowi jakikolwiek ruch. Marek wziął na
ręce Ulę i z wydatną pomocą Raula umieścił ją na grzbiecie zwierzęcia,
które nadal stało spokojne nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów.
Włożyli jej nogi w strzemiona, a ona położyła się na końskim grzbiecie
gładząc czule jego kark.
- Bardzo za tobą tęskniłam, koniku, bardzo.
Wolno wyprowadzili go na padok. Był już pusty. Marek szedł tuż przy boku
Diablo trzymając za biodra Ulę, która cały czas mówiła do konia.
Zrobili kilkanaście rund wokół ogrodzenia. Wszystko było w porządku. Koń
spisał się na medal, jakby wyczuł, że z nią jest coś nie tak i powinien
być delikatny. Nie szarżował, nie zrywał się nagle i nie wierzgał.
Sprawiał wrażenie, że jest szczęśliwy, bo może wreszcie wozić na
grzbiecie swoją właścicielkę. Ćwiczenia dobiegły końca. Raul spokojnie
wprowadził z powrotem konia do boksu. Marek ściągnął Ulę z jego grzbietu
i podszedł z nią, żeby mogła go pogłaskać. Przytuliła twarz do jego
pyska.
- Dziękuję Diablo, że byłeś taki grzeczny, a tu masz nagrodę.
Podsunęła mu kilka marchewek, które schrupał ze smakiem. Przytulił chrapy do jej policzka, a ona roześmiała się radośnie.
- Cudowne są te końskie pocałunki.
Jeszcze ostatnie przytulenie, ostatni całus i obietnica, że jutro też
pojeżdżą razem, a już Marek wsadzał ją z powrotem do wózka mrucząc jej
do ucha.
- Chciałbym być na miejscu tego konia. – Rozbawił ją. Odpowiedziała figlarnie.
- A on pewnie na twoim. Masz mnie przy sobie cały czas, a on tylko przez
pół godziny w ciągu dnia. Chyba nie jesteś zazdrosny o konia?
- Oczywiście, że nie jestem i obiecuję ci, że pobrykam dzisiaj z tobą
wieczorem. – Dodał z błyskiem w oku. – Rozchichotała się głośno.
- Trzymam cię za słowo Dobrzański. – Pochylił się i wycisnął na jej ustach siarczystego buziaka.
- Masz to jak w banku.
Rodzina odwiedzała ją często. Przyjeżdżali parę razy w tygodniu.
Cieszyły ich postępy, jakie robiła Ula. Szczególnie ojcu pękało serce z
dumy. Podziwiał ją za jej nieugiętość i determinację, z jaką dążyła do
celu.
- Ma to po mojej Magdzie – powtarzał w kółko wzruszony, ocierając łzy.
Co tydzień, na sobotę i niedzielę przyjeżdżali też rodzice Marka. Oboje
zasmakowali w zabiegach i nie szczędzili na nie pieniędzy, widząc, że
przynoszą takie pozytywne skutki. Helena czuła się znakomicie. Nabrała
kondycji i z entuzjazmem mówiła młodym.
- Dzieci, te zabiegi odmłodziły nas. Spójrzcie na Krzysztofa. Ma tyle
energii i siły. Dawno go takiego nie widziałam. Chyba ostatni raz, jak
miał trzydzieści lat mniej.
On sam grał właśnie z Beatką w ping-ponga, ale usłyszał, co mówi żona.
- To prawda. Wszystko dzięki Uli, - mówił – gdyby nie ona, nawet nie wiedzielibyśmy, co tracimy.
Siedzieli w hotelowej świetlicy, gdzie ustawiono stoliki i wygodne
fotele dla wszystkich. Przyniesiono też ciasto i aromatyczną kawę. Na
dworze było już zbyt zimno i co chwilę padał deszcz. W końcu był
listopad. Krzysztof zmęczony zabawą z Beatką przysiadł przy stoliku obok
Józefa i zatopił się w rozmowie z nim. Helena gawędziła z Ulą, a Marek z
Jaśkiem i jego dziewczyną Kingą. Ogólnie panowała radosna atmosfera.
Nagle rozmowy ucichły. Wszyscy ze zdumieniem wlepili oczy w Ulę, która
podnosiła się z wózka mocno opierając ręce o jego poręcze.
- Ula… – wyszeptał Marek – co robisz?
Nie słuchała go. Wypięta jak struna stała przy wózku usiłując złapać
równowagę. On wiedział, co robić. Stanął naprzeciw niej i wyciągnął
ramiona.
- No, maleńka, chodź do tatusia – powiedział cicho, choć w jego głosie
wyraźnie wyczuwalne było napięcie. Wszyscy zamarli widząc, jak zrobiła
pierwszy krok.
- Nie śpiesz się, powolutku…- uspokajał ją Marek nadal trzymając
wyciągnięte ramiona. Zrobiła następny. Na jej czole pojawiły się
kropelki potu świadczące o tym, ile wysiłku musiało ją to kosztować.
Chwiała się mocno, ale ze wszystkich sił starała się utrzymać pion i nie
upaść. Przeniosła stopę stawiając kolejny i jeszcze następny, wpadając
wprost w otwarte ramiona ukochanego. Przytulił ją i rozpłakali się
oboje.
- Zrobiłaś to, zrobiłaś! Moja dzielna dziewczynka. – Szeptał jej wzruszony do ucha.
Na jej twarzy wymalował się szczęśliwy uśmiech. Wszyscy zaczęli bić
brawo i gratulować i jej i jemu. Józef podszedł do Marka i poklepał go
po ramieniu. Jego poorane przez czas policzki były mokre od łez.
- Dziękuję ci synu, gdyby nie ty, ona nie doszłaby do siebie w tak
krótkim czasie. Sama mi powiedziała, że to ty właśnie byłeś jej motorem
napędowym do działania i mocno wierzyłeś, że ona jeszcze będzie chodzić.
- Panie Józefie. Ja nigdy w to nie wątpiłem. Wierzyłem w to mocno, bo
wiedziałem, że ona da radę, że się nie podda i będzie walczyć.
Zwabiony okrzykami przybiegł z biura zdyszany Maciek i pierwsze, co
zobaczył, to stojącą Ulę wtuloną w podtrzymujące ją ramiona Marka.
- Ula? – Popatrzył zaniepokojony w jej oczy wypełnione łzami. Marek odwrócił się w jego stronę.
- Maciek, ona właśnie zrobiła pierwszych pięć kroków. Sama, bez niczyjej pomocy. – Powiedział z dumą.
- Naprawdę? – Podszedł do niej i ucałował ją w policzek. – Tak się
cieszę Ula. Znowu będziesz biegać. Lecę powiedzieć Raulowi, ależ on się
ucieszy. – Uściskał ich oboje i już go nie było.
Marek wziął ją na ręce i umieścił z powrotem w wózku. Spojrzał na jej
zarumienione policzki i lśniące od potu czoło. Wyjął chusteczkę i wytarł
jej twarz.
- Na dzisiaj dosyć. Zmęczyłaś się. Jutro zrobimy dziesięć kroków. Co
dzień będziemy ich robić więcej. Jeszcze trochę kochanie, a pięknie
zatańczysz na naszym weselu. – Spojrzała mu w oczy z wielką miłością.
- Gdyby nie ty….
- Ciii… Nic już nie mów. Kocham cię. – Pocałował ją czule.
To był pamiętny dzień dla obu rodzin. Dobrzańscy jeszcze długo komentowali go w zaciszu hotelowego pokoju.
- Heleno, ta dziewczyna to prawdziwy skarb. Naprawdę bardzo, bardzo ją
podziwiam. Ma wspaniały charakter. Potrafi zawalczyć. To prawdziwa
rzadkość. Spójrz, ile osiągnęła. Wykształciła się, stworzyła od zera to
piękne miejsce, a teraz z taką desperacją walczy o siebie. Jestem pełen
uznania dla niej.
- Masz rację Krzysztofie. Ja bardzo ją pokochałam. Jest dla mnie, jak
córka i trzymam mocno za nią kciuki. Po dzisiejszym dniu, wiem, że
wszystko jej się uda. Jest bardzo dzielna. Podziwiam też naszego syna.
On ją szaleńczo kocha. Ma szczęście, że odwzajemniła tę miłość.
Pamiętasz przecież, jaki był do niedawna. Hulaka i podrywacz. Mało
mieliśmy z nim kłopotów? Ula odmieniła go zupełnie. Przewartościował
całe swoje życie i teraz już wie, co w nim jest ważne.
- Zgadzam się z tobą w zupełności. Wyobrażasz sobie, gdyby pojął za żonę
Paulinę? Unieszczęśliwiłby się na resztę życia, bo z zazdrości
zrobiłaby z jego życia piekło. Ona nawet nie dorasta Uli do pięt. Jest
zimna, wyrachowana i zła do szpiku kości. Zupełne przeciwieństwo naszej
słodkiej Uleńki.
- Będziemy mieć wspaniałą synową Krzysztofie i może doczekamy równie wspaniałych wnuków.
- Wiem i również bardzo tego pragnę, żeby wreszcie pojawili się na świecie mali Dobrzańscy.
Każdy dzień był dla nich niespodzianką, bo każdego robiła niesamowite
postępy. Wózek służył już tylko do tego, żeby przywozić ją na zabiegi.
Generalnie radziła sobie bez niego opierając się mocno na kulach.
Jeszcze trochę włóczyła stopami, ale było coraz lepiej. Znowu jechali do
Warszawy. Kolejna wizyta w klinice. Trochę czekali na lekarza, bo jak
im powiedziano, właśnie operuje i nieco się spóźni. Siedzieli przytuleni
w poczekalni, pogrążeni w swoich myślach. Wyrwał ich z nich wesoły głos
chirurga.
- Dzień dobry państwu! A gdzie pani wózek pani Urszulo? – Uśmiechnęła się do lekarza promiennie.
- Znowu mam dla pana niespodziankę. Nie jest mi już potrzebny. Poruszam
się o kulach. – Kolejny raz zaskoczyła go. Gestem zaprosił ich do
gabinetu, obserwując, jak sobie radzi. Usiedli przy biurku naprzeciw
doktora.
- Muszę się wam do czegoś przyznać. Jeszcze nigdy w całej mojej karierze
nie spotkałem się z podobnym przypadkiem. Nie zdarzyło się też nigdy,
żeby ktoś z taką dysfunkcją ruchu, w tak krótkim czasie stanął na nogi.
Jest pani moim precedensem pani Urszulo i jeśli pani się zgodzi,
chciałbym opisać pani przypadek w biuletynie medycznym. Opowie mi pani o
przebiegu rehabilitacji i jakie zabiegi zastosowano. Zgadza się pani?
- Jestem panu taka wdzięczna, że nie mogę odmówić.
- Cudownie, Bardzo pani dziękuję.
- Naprawdę nie ma za co. Najważniejsze, to mieć wsparcie w ukochanej osobie. – Spojrzała z miłością na Marka.
– Zdradzę panu jeszcze coś. Dużą rolę w mojej rehabilitacji odegrała
hipoterapia. Mam tu niedaleko w Rysiowie niewielki hotel z bazą
rehabilitacyjną i kilkoma końmi przeznaczonymi właśnie do tego celu.
Najczęściej korzystają z tego rodzaju terapii dzieci z upośledzeniem
narządu ruchu, ale jak widać i na dorosłych działa to rewelacyjnie. –
Patrzył na nią zdumiony.
- Jest pani wyjątkową osobą. Mam w takim razie jeszcze jedną propozycję.- Spojrzała zaciekawiona w twarz medyka.
- Czy mógłbym kierować do pani ośrodka na rehabilitację moich pacjentów?
Sporo z nich dobrze rokuje na przyszłość. Moglibyśmy podpisać jakąś
umowę, być może też z Narodowym Funduszem Zdrowia, żeby mniej zasobni
finansowo pacjenci też mogli skorzystać z dobrodziejstw terapii.
- To świetny pomysł doktorze! Zostawię panu swoją wizytówkę. Jeśli pan
coś już będzie wiedział, proszę zadzwonić. – Uśmiechnięty uścisnął jej
dłoń.
- No to teraz zapraszam na kozetkę. Zbadam panią.
Przez całą drogę powrotną do Rysiowa nie mogła przestać się uśmiechać.
Pochwały doktora podziałały na nią mobilizująco. Znowu nabrała siły do
dalszej walki. Położyła dłoń na kolanie Marka. Spojrzał na nią ukazując w
policzkach dwa słodkie dołeczki.
- Co tam, kochanie?
- Jestem bardzo szczęśliwa. Dzisiejszy dzień był wspaniały. Koniecznie
muszę powiedzieć Maćkowi, że pojawiły się nowe możliwości. Może z czasem
uda nam się dokupić trochę koni i rozbudować stajnie. Ja mam środki i
jeśli tylko będę w stanie pomóc tym wszystkim nieszczęśliwym ludziom, to
zrobię to. - Popatrzył na nią z rozczuleniem.
- Jesteś aniołem, wiesz? Tak wiele osób, tak dużo ci zawdzięcza. Masz
wielkie i bardzo dobre serce. Przy tobie i ja jestem lepszym człowiekiem
i bardzo cię kocham. – Poklepała go po kolanie.
- Wiem i nigdy, przenigdy nie dam już zwieść się pozorom i nigdy nie zwątpię w twoją miłość.
Zaparkował przed hotelem i pomógł jej wysiąść podając jednocześnie kule.
Byli głodni. Pora obiadowa już dawno minęła. Weszli do jadalni i
zamówili posiłek. Przyszedł też Maciek, a zaraz za nim Raul, ciekawi
nowych wieści od doktora. Opowiedziała im wszystko, co od niego
usłyszała. Była podekscytowana propozycją lekarza i tą ekscytacją
zaraziła również ich.
- Na razie Ula, to ty wylecz się do końca, a jeśli przyjdą jakieś
propozycje, to my z Raulem się tym zajmiemy. Nie wszystko od razu, ale
muszę przyznać, że podoba mi się ukierunkowanie hotelu na hipoterapię.
- No, to załatwione. My idziemy teraz pomieszkać. Musimy trochę odpocząć. Ten dzień był niesamowity.
Pożegnali się z przyjaciółmi i pomalutku ruszyli w kierunku domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz