Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Trochę inna bajka - Ula i Marek" - rozdział 9

13 marzec 2012  
ROZDZIAŁ IX


Część 1


Było dość pogodnie, chociaż chłodno. Jak na środek jesieni, aura nie była najgorsza. Najważniejsze, że nie lało. Pchając wózek przed sobą podszedł do parkingu, na którym w szeregu stały zaparkowane melexy. Przeniósł Ulę na siedzenie i złożył wózek, umieszczając go bezpiecznie z tyłu. Usiadł za kierownicą i wolno ruszył. Ula przymknęła oczy i pozwoliła wiatrowi wpleść się we włosy. Czuła się cudownie. Spojrzała w lewą stronę przyglądając się spokojnej twarzy Marka.
- Bardzo cię kocham. – Powiedziała półgłosem. - Inny na twoim miejscu już dawno by zrezygnował. – Popatrzył na nią zdezorientowany.
- Zrezygnował? Z czego? – Nie rozumiał.
- Ze mnie… - Powiedziała poważnie. Zatrzymał melexa i odwrócił się do niej patrząc prosto w jej dwa chabry powiedział.
- Nigdy z ciebie nie zrezygnuję. Kocham cię, jak wariat. Do szaleństwa. Nie umiałbym bez ciebie żyć. Proszę, nawet nie myśl takimi kategoriami. Należymy do siebie, kochamy się. Czy nie na tym polega miłość, żeby iść razem w jednym kierunku, trzymając się za ręce i nie opuszczać w potrzebie? Dla mnie jesteś cudowna, jedyna, niepowtarzalna i wyjątkowa, a to, że chwilowo nie chodzisz, nie ma tu nic do rzeczy.
Płakała. Policzki miała mokre od łez. Przytulił ją mocno.
- A jeśli się nie uda? Jeśli już nigdy nie będę sprawna? – Spytała płaczliwie.
- Ula! Skąd u ciebie te wątpliwości? Tak dobrze poszło ci na ćwiczeniach. Są naprawdę bardzo duże szanse, że będziesz chodzić, ale dobrze odpowiem ci. – Spojrzał przenikliwie w jej niebieskie tęczówki.
– Nawet gdybyś pozostała taka, jak w tej chwili, ja nigdy, rozumiesz, przenigdy cię nie zostawię, bo za bardzo cię kocham, żebym miał to zrobić. Nie płacz już, bo całe popołudnie będziesz miała takie rozdygotane. Musisz być spokojna. Jedziemy do Diablo. Pamiętasz? On wyczuje twój nastrój i też będzie nerwowy. – Wyciągnął chusteczkę i otarł jej łzy z policzków.
– Możemy jechać? – Kiwnęła głową. Ruszył więc dalej.

Podjechał i zaparkował jak najbliżej wejścia do stajni. Przeniósł ją na wózek i wjechał do środka. Diablo wyczuł ją, bo zaczął głośno rżeć.
- Diablo, Diablo, spokojnie przyjacielu, już jestem, tęskniłeś za mną?
Przemawiała do niego czule, a zwierzę rżało radośnie, jakby rozumiało, co do niego mówi.
- Możesz mnie wziąć na ręce? – Zwróciła się do Marka. - Chcę go pogłaskać, a z wózka nie mogę dosięgnąć jego karku. – Wyjaśniła.
Zrobił, o co prosiła i przybliżył się z nią do końskiego pyska. Pieszczotliwie gładziła jego chrapy i czoło wplatając palce w jego gęstą grzywę. Koń poddał się tym pieszczotom przytulając chrapy do jej policzka.
- Ja też bardzo, bardzo za tobą tęskniłam. – Wyszeptała czule. – Bądź cierpliwy, a pojeździmy znowu razem.
Nagle jak spod ziemi wyrósł Raul i podał jej bez słów wiązkę marchewek. Zaczęła nimi karmić konia, a on z największą delikatnością odbierał z jej rąk przysmaki i delektował się nimi.
- Muszę już iść Diablo, ale obiecuję, że będę cię codziennie odwiedzać.
Pogłaskała go ostatni raz i Marek z powrotem posadził ją w wózku. Wyjechali na zewnątrz.
- Wydaje się jakby odmieniony. – Powiedziała zamyślona Ula. – Nie sądzisz Raul, że on chyba się zmienił? Nie reaguje już tak nerwowo na obcych. Marek był przecież bardzo blisko. Dawniej zacząłby wierzgać, a dzisiaj stał spokojnie.
- Masz rację córeńko. Ja już wcześniej to zauważyłem. Myślę, że to z tęsknoty za tobą. Nie widział cię długo i zaczęło być mu obojętne, kto go wypuszcza na padok lub siodła. Pamiętasz ile razy zrzucił mnie na początku? Jak wierzgał i nie pozwalał mi się dosiąść? – Kiwnęła głową. – Od kiedy cię zabrakło, siodłałem go już wielokrotnie, a raz nawet na nim jechałem. O dziwo nie zrzucił mnie i pozwolił się prowadzić. Podrzucam mu od czasu do czasu pęczek marchewek, albo kilka jabłek i chyba, dlatego przestaje być wobec mnie agresywny.
- Zadziwiające. Ale to dobrze. On musi się wybiegać każdego dnia, a ja nie dałabym rady go siodłać w takim stanie. – Zwróciła głowę w kierunku Marka.
– Wracajmy. Zaczyna się robić zimno. Zrobimy sobie jakąś kawę. Mam na nią ochotę. Idziesz z nami Raul?
- Nie dzisiaj Ula. Mam tu jeszcze trochę roboty przy ogrodzeniu.
- W takim razie do jutra. Trzymaj się.
- Wy też. Jakbyście mnie pilnie potrzebowali, to wiecie gdzie mnie szukać. Poza tym jestem przecież pod telefonem, więc jakby, co…
- Dziękujemy Raul. – Powiedział Marek. – Chętnie skorzystamy, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Podjechali w milczeniu pod dom. Wjechał z wózkiem do środka i przeniósł Ulę na kanapę. Ściągnął z niej dres i przebrał w wygodną sukienkę. Nastawił expres. Po chwili siedzieli rozkoszując się aromatem świeżo parzonej kawy. Położyła głowę na jego piersi.
- To był intensywny dzień – westchnęła. - Zmęczył mnie trochę.
- Chcesz się położyć?
- Nie … - Uśmiechnęła się blado. - Dobrze mi tu z tobą. Uwielbiam się w ciebie wtulać.
Siedzieli w ciszy sącząc kawę zatopieni w swoich myślach. Wieczorem przygotował dla nich kolację, po której wzięli wspólny prysznic, a po nim, tak jak wczoraj, ułożył ją do snu. Tym razem również nie skończyło się na słodkich pocałunkach. Chciała mu udowodnić, że da mu tyle miłości, ile tylko zdoła za to, że przy niej jest.

Mijały dni, a jeden był podobny do drugiego. Codzienna, kilkugodzinna rehabilitacja powoli, ale jednak, przynosiła pozytywne zmiany. Pierwszym dobrym objawem było mrowienie w nogach. Zdziwiła się, bo przedtem mogli ją kłuć igłami i nie odczuwała żadnego bólu. Teraz też go nie czuła, ale to mrowienie było intensywne. Marek zabrał ją do Warszawy na pierwszą wizytę kontrolną. Po niej mieli jechać do Dobrzańskich na obiad. Serdecznie przywitali się z neurochirurgiem, który ją operował. Opowiedzieli o dziwnym mrowieniu na całej długości nóg. Był zdumiony.
- Naprawdę pani to czuje?
- Naprawdę. Trochę to dziwne. Ja odczuwam to tak, jakby coś łaskotało mnie bez przerwy pod skórą.
- Ile godzin dziennie pani ćwiczy?
- Co najmniej trzy i pół godziny i naprawdę są to bardzo intensywne ćwiczenia.
- Dużo. Daje pani radę? Ma na tyle siły? Nie robi się pani słabo? – Uśmiechnęła się.
- Nic z tych rzeczy. Poza tym mój narzeczony bardzo mnie wspiera i ćwiczy razem ze mną. Pilnuje też, żebym nie czuła dyskomfortu. Powie mi pan, co oznacza to mrowienie?
- To mrowienie oznacza odradzanie się nerwów po porażeniu. Jeśli w dalszym ciągu utrzyma pani takie tempo ćwiczeń, jestem przekonany, że wkrótce zacznie pani poruszać palcami.
- To naprawdę fantastyczna wiadomość. – Odezwał się milczący dotąd Marek. – Ona jest bardzo zdeterminowana i zawzięcie ćwiczy. Nie odpuszcza sobie i nie użala się nad sobą. Jest wspaniała.
Spojrzał na Ulę z żarem w oczach, co nie umknęło uwagi lekarza. Uśmiechnął się pod nosem.
- I tak trzymać pani Urszulo. Najważniejsze to nie poddawać się. Bardzo mnie cieszą pani postępy. Widzimy się za miesiąc. Niech mnie pani znów czymś zaskoczy. – Spojrzał na nią z wyraźną sympatią w oczach.
- Bardzo się o to postaram. Do widzenia doktorze.
Wyszli z gabinetu. Marek promieniał szczęściem nie mniej niż ona.
- Mówiłem, że jesteś wspaniała, cudowna, jedyna i wyjątkowa. Dzisiaj lekarz to tylko potwierdził. Teraz do rodziców. Nie wiem, jak ty, ale ja naprawdę zgłodniałem. Mam nadzieję, że Zosia przygotowała coś smacznego.
Podjechał pod dom. Krzysztof zauważył ich i wyszedł pomóc Markowi.
- Witajcie kochani. – Podszedł i uściskał najpierw Ulę potem Marka. – Ula wyglądasz kwitnąco.
Zarumieniła się, co Krzysztof przyjął z dobrodusznym uśmiechem.
- Dziękuję panie Krzysztofie.
Podjechali z wózkiem pod drzwi po świeżo wybudowanym, właśnie ze względu na nią, podjeździe. W progu już witała ich wylewnie Helena.
- Uleńko, jak się czujesz dziecko? Nic cię nie boli? – Uśmiechnęła się do Dobrzańskiej.
- Nic, a nic i czuję się świetnie. Właśnie wracamy od lekarza. Powiedziałam mu, że od jakiegoś czasu czuję mrowienie na całej długości nóg, a on powiedział, że to wspaniała nowina, bo oznacza, że odradzają się porażone nerwy. Jestem na dobrej drodze do wyzdrowienia.
- To cudowna wiadomość kochanie. My tak mocno trzymamy za ciebie kciuki i modlimy się, żebyś wyszła zwycięsko z tej nierównej walki.
- I tak będzie. Ja nie mam zamiaru się poddawać. Zresztą Marek bardzo mnie wspiera i dodaje sił. – Krzysztof pochylił się nad nią i ucałował w czoło.
- Ma ta nasza synowa charakterek. Tylko pozazdrościć.
Zrobiło jej się przyjemnie na sercu, gdy usłyszała, że nazywają ją już swoją synową, chociaż nią jeszcze nie była. W miłej i rodzinnej atmosferze zjedli pyszny obiad. Ula gawędziła z Heleną, a Marek przeszedł z Krzysztofem do gabinetu. Usiedli w fotelach.
- W firmie wszystko w porządku tato? Nie męczą cię zbytnio? Nie denerwują?
- Nie martw się. Wszystko pod kontrolą. Podpisałem kilka umów na sprzedaż letniej kolekcji. Interes idzie dobrze. Płynność finansowa też dobra. Sebastian pracuje, jak nigdy dotąd, a i w Adamie mam cichego sojusznika. Zna się na finansach, jak mało, kto.
- To prawda. Przedtem nie miał jak się wykazać. Był bardzo zastraszony przez Alexa, za którego odwalał robotę, a jego zasługi przypisywał sobie Febo. Wiedziałem, że będzie dobrym dyrektorem finansowym, kiedy awansowałem go na to stanowisko. A ty jak się czujesz? Serce ci nie dokucza?
- Nie synu. Dawno nie czułem się tak dobrze i cieszę się, że mogę być jeszcze przydatny w firmie. Zresztą chciałem prosić Ulę, żeby zarezerwowała nam pokój na weekend. Chcę przyjechać i wziąć profilaktycznie trochę zabiegów. Dobrze mi robią i świetnie się po nich czuję, a i spacery po okolicy bardzo przyjemne. Poza tym chciałem ci zaproponować, żebyś został u Uli, ile będzie trzeba. Ona bardziej cię potrzebuje niż firma. My dajemy sobie świetnie radę. Pshemko pracuje, jak szalony i nie przysparza kłopotów. Dostaje regularnie swoją czekoladę i jest spokojny jak trusia. Każdy wie, co ma robić. Gdybyś wrócił po miesiącu, to jestem pewien, że i tak nie mógłbyś spokojnie pracować zamartwiając się o nią, prawda? – Marek pokiwał twierdząco głową.
- Dziękuję ci tato. Sam się zastanawiałem, jak to miałoby wyglądać. Cieszę się, że tak nam pomagasz. Ula też jest wam bardzo wdzięczna, bo dzięki waszej pomocy ma mnie ciągle przy sobie. Pokój oczywiście załatwimy. Cieplakowie też przyjadą w sobotę, ale oni mają do nas tylko trzy kilometry, więc całkiem blisko i mogą wpadać nawet w tygodniu. Zresztą możemy się umówić, że my w każdy weekend będziemy rezerwować wam pokój. Zabiegi nie zaszkodzą, a wręcz przeciwnie. Wychodzi na to, ze im więcej ich bierzesz, tym lepiej się czujesz. Mama też powinna skorzystać i zamówić sobie więcej, choćby basen. Odprężyłaby się. To świetny sposób.
- Masz rację synu. Wracajmy do naszych pań.
Przeszli z gabinetu do salonu, gdzie obie panie cicho ze sobą konferowały.
- Wiesz Ula, rozmawiałem właśnie z Markiem. Chcemy przyjechać z mamą do was na weekend, zarezerwujesz nam pokój?
- Oczywiście, bez problemu. Moglibyście, co tydzień przyjeżdżać, a pan korzystałby z zabiegów. Pani Helena też powinna, bo do tej pory wzięła ich niewiele. Zrelaksowałaby się. – Krzysztof patrzył na nią z otwartymi ustami.
- To zadziwiające. Wy nawet myślicie podobnie. To tak, jakbyś czytała Markowi w myślach. Właśnie przed chwilą powiedział mi dokładnie to samo. – Roześmiali się serdecznie.
- W takim razie załatwione. Macie permanentną rezerwację na następne lata. – Powiedziała rozbawiona Ula.
Posiedzieli jeszcze trochę a gdy nadszedł wieczór pożegnali gościnny dom Dobrzańskich i wrócili do Rysiowa.

Monotonia zabiegów uległa nieco modyfikacji. Zakładano jej teraz sztywny stelaż obejmujący nogi, biodra i pas. Stelaż przypinano skórzanymi rzemieniami do poręczy bieżni. Zaczęto ją pionować. Wolno puszczano ruchomy chodnik, a ona zmuszona przez podłączoną do stelaża aparaturę zaczynała przebierać nogami. Na początku bardzo nieporadnie, potykając się o własne stopy. Marek najczęściej stawał na końcu bieżni i wyciągając do niej ramiona powtarzał.
- No chodź tu do mnie, chodź do tatusia.
Śmiała się wtedy na całe gardło, a jej zaraźliwy śmiech rozlegał się po całej sali wywołując uśmiech na twarzach innych ćwiczących. Z każdym dniem stawała się coraz silniejsza i z każdym dniem widziała postępy i pozytywne rezultaty swoich wysiłków. Marek też to dostrzegał i radowała mu się dusza na samą myśl. Dzielił się tymi rewelacjami z Raulem i Maćkiem, którzy podobnie, jak on też entuzjastycznie reagowali na te nowiny i kibicowali jej całym sercem.

Którejś nocy nastąpił przełom. Spał wtulony w nią, gdy nagle poczuł kopnięcie. Oprzytomniał w sekundzie zrozumiawszy, co się stało. Zapalił nocną lampkę i odkrył kołdrę wpatrując się z przejęciem w jej zgrabne nogi. Znowu silnie drgnęła jedna z nich. Potrząsnął łagodnie jej ramieniem.
- Ula, Ula, obudź się. – Otworzyła senne powieki oślepiona światłem nocnej lampki.
- Marek, co ty wyprawiasz, jest środek nocy? –
Był zbyt podekscytowany, by brać do serca jej marudzenie.
- Spójrz Ula na swoje nogi. Czy wiesz, że kopnęłaś mnie przed chwilą, dlatego się obudziłem?
Patrzyła na niego zszokowana, a jej oczy przypominały wielkością dwa spodki.
- Żartujesz?
- Wcale nie. Spróbuj poruszyć palcami.
Skupiła całą swoją wolę i wzrok na palcach. Początkowo ani drgnęły, ale po chwili oba duże palce odgięły się. Patrzyli, jak zaczarowani. Przyłożył dłoń do nich, a ona rozpłakała się. Nie rozumiał, dlaczego
- Ula, dlaczego płaczesz? – Spytał strapiony.
- Bo… - wychlipała – czuję ciepło twojej dłoni…
Był wzruszony, podobnie jak ona. W jego oczach też pokazały się łzy.
- To cudownie kochanie. To prawdziwy przełom. Od dziś będzie coraz lepiej. Zobaczysz. – Ujął w dłonie jej stopy i zaczął energicznie masować.
- Czujesz to skarbie? Czujesz? – Uśmiechał się do niej a po policzkach płynęły mu łzy. Szlochała głośno obserwując jego zabiegi.
- Czuję bardzo silnie i ucisk twoich rąk i ich ciepło. – Przytulił ja mocno i równie mocno pocałował.
- Teraz mi wierzysz, że do ołtarza pójdziesz na własnych nogach? – Wtuliła się w jego ramiona.
- Wierzę kochanie, teraz już uwierzę we wszystko, co powiesz.

Zaczęła też zajęcia z końmi. Raul siodłał jej najłagodniejszego konia i przy pomocy Marka pomagał jej wsiąść. Odruch ściśnięcia udami końskiego grzbietu, nie był bez znaczenia. Pobudzał jej uśpione mięśnie i zmuszał do pracy. Zaczęły ją boleć nogi, ale nie narzekała. Była szczęśliwa z tego powodu, bo to oznaczało, że wszystko zaczyna wracać do normy.
Pojechali na kolejną wizytę do kliniki. Lekarz poprosił Marka, żeby położył ją na kozetce.
- Mamy dla pana niespodziankę – rzekła Ula. – Proszę zobaczyć.
Spojrzał na jej pozbawione skarpet stopy i zobaczył jak rusza palcami, wszystkimi palcami.
- Muszę przyznać, że każda pani wizyta jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Robi pani niesłychane postępy.
- To jeszcze nie wszystko. – Odezwał się Marek. – Bolą ją nogi.
- Bolą ją nogi? – Powtórzył za nim jak echo zdumiony doktor.
– To wspaniała nowina! Stajemy do pionu pani Urszulo! Gratuluję! To świadczy, że mięśnie się wzmocniły. Są jednak jeszcze słabe, dlatego mogą boleć podczas ćwiczeń, ale jestem przekonany, że z każdym dniem będą coraz silniejsze. Tak trzymaj dziewczyno, tak trzymaj.
Pożegnali sympatycznego doktora uszczęśliwieni pomyślnym rokowaniem. Mieli dzisiaj do załatwienia jeszcze jedną wizytę. Czas najwyższy, żeby odwiedzić ortodontę. Wizyta była bardzo udana. Wreszcie zdjęto jej aparat. Nie mógł oderwać wzroku od jej uśmiechu wolnego od szpecącego go aparatu. Wyglądała cudnie, a w jego szczęśliwych oczach miała twarz anioła, była istotą idealną, pozbawioną wad. Zabrał ją na kolację do najlepszej restauracji w mieście, żeby uczcić ten szczęśliwy dla nich dzień. Po powrocie do domu, jeszcze długo w nocy udowadniali sobie swoją miłość i oddanie.

Część 2

Na bieżni szło jej coraz lepiej. Z każdym dniem nogi były silniejsze i z każdym dniem pewniej stawiała stopy na ruchomym pasie bieżni. Marek, jak zwykle stał na jej końcu, lecz nie dopingował jej już tak, jak kiedyś. Tym razem wołał.
- Biegnij maleńka, biegnij.
Bardzo się starała temu sprostać. Mokra od potu, ale szczęśliwa radziła sobie coraz lepiej. Jeszcze nie biegła, ale obiecała Markowi, że któregoś dnia to się stanie.
Stali przed stajnią i czekali na swoją kolej. Koń, na którym zwykle ćwiczyła, był zajęty. Siedziała skulona w wózku i myślała nad czymś intensywnie. Podniosła głowę i zerknęła na Raula stojącego obok.
- Raul? – Odwrócił się do niej z szerokim uśmiechem.
- Co kochanie? Jeszcze parę minut i będziesz mogła ćwiczyć. – Pokręciła głową i spojrzała mu prosto w oczy..
- Nie o to chodzi… Osiodłaj mi Diablo. – Był zszokowany.
- Nie Ula, nie… Wiesz dobrze, że ten koń jest nieobliczalny. Może cię zrzucić z grzbietu, a wtedy to byłoby prawdziwe nieszczęście.
Nie mniej zaskoczony Marek również próbował użyć swoich argumentów.
- Kochanie, nie darowałbym sobie, gdyby znowu ci się coś stało. Nie rób tego, proszę.
- Nic mi się nie stanie. On nigdy nie mógłby zrobić mi krzywdy. Kocha mnie i jest do mnie bardzo przywiązany. Sami widzieliście, jak się zmienił. Nie reaguje już nerwowo na obcych. Poprowadzisz go wolno Raul, a Marek będzie mnie asekurował idąc obok.
Popatrzyła na nich obu wzrokiem nieszczęśliwego psiaka.
– Proszę zgódźcie się. Tak bardzo chcę się do niego przytulić i poczuć go pod sobą, tak jak kiedyś.
Wielkie łzy potoczyły się po jej policzkach. Byli bezradni. Nie byli w stanie odmówić jej niczego. Z ciężkim westchnieniem Raul skierował się do boksu Diablo. Odwrócił się jeszcze i powiedział.
- Chodźcie ze mną, kiedy zobaczy Ulę, będzie spokojny i bez problemu pozwoli się osiodłać.
Marek ruszył za nim pchając przed sobą wózek. Miał spore obawy, co do słuszności jej decyzji.
- Bardzo się boję Ula. Boję się, że wszystko, co do tej pory osiągnęłaś, pójdzie wniwecz.
- Marek, ten koń nigdy mnie nie skrzywdził i był zawsze wobec mnie łagodny. Wiesz dobrze, że wtedy, gdy poniósł, to nie była jego wina. Bardzo się przestraszył. Człowiek, jak się przestraszy, też nie działa i nie myśli racjonalnie, prawda?
- Chyba cię nie przekonam. Będę obok cały czas. Tyle tylko mogę zrobić. – Pogłaskała jego dłoń.
- „Aż” tyle możesz zrobić. Kocham cię i dziękuję.
Raul otworzył boks i z siodłem w ręku wszedł do środka. Koń był spokojny i pozwalał się siodłać. Łagodny głos Uli dodatkowo uspokajał jego temperament. Hiszpan zacisnął ostatni popręg i przywiązał uzdę do pionowego drąga uniemożliwiając koniowi jakikolwiek ruch. Marek wziął na ręce Ulę i z wydatną pomocą Raula umieścił ją na grzbiecie zwierzęcia, które nadal stało spokojne nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Włożyli jej nogi w strzemiona, a ona położyła się na końskim grzbiecie gładząc czule jego kark.
- Bardzo za tobą tęskniłam, koniku, bardzo.
Wolno wyprowadzili go na padok. Był już pusty. Marek szedł tuż przy boku Diablo trzymając za biodra Ulę, która cały czas mówiła do konia. Zrobili kilkanaście rund wokół ogrodzenia. Wszystko było w porządku. Koń spisał się na medal, jakby wyczuł, że z nią jest coś nie tak i powinien być delikatny. Nie szarżował, nie zrywał się nagle i nie wierzgał. Sprawiał wrażenie, że jest szczęśliwy, bo może wreszcie wozić na grzbiecie swoją właścicielkę. Ćwiczenia dobiegły końca. Raul spokojnie wprowadził z powrotem konia do boksu. Marek ściągnął Ulę z jego grzbietu i podszedł z nią, żeby mogła go pogłaskać. Przytuliła twarz do jego pyska.
- Dziękuję Diablo, że byłeś taki grzeczny, a tu masz nagrodę.
Podsunęła mu kilka marchewek, które schrupał ze smakiem. Przytulił chrapy do jej policzka, a ona roześmiała się radośnie.
- Cudowne są te końskie pocałunki.
Jeszcze ostatnie przytulenie, ostatni całus i obietnica, że jutro też pojeżdżą razem, a już Marek wsadzał ją z powrotem do wózka mrucząc jej do ucha.
- Chciałbym być na miejscu tego konia. – Rozbawił ją. Odpowiedziała figlarnie.
- A on pewnie na twoim. Masz mnie przy sobie cały czas, a on tylko przez pół godziny w ciągu dnia. Chyba nie jesteś zazdrosny o konia?
- Oczywiście, że nie jestem i obiecuję ci, że pobrykam dzisiaj z tobą wieczorem. – Dodał z błyskiem w oku. – Rozchichotała się głośno.
- Trzymam cię za słowo Dobrzański. – Pochylił się i wycisnął na jej ustach siarczystego buziaka.
- Masz to jak w banku.

Rodzina odwiedzała ją często. Przyjeżdżali parę razy w tygodniu. Cieszyły ich postępy, jakie robiła Ula. Szczególnie ojcu pękało serce z dumy. Podziwiał ją za jej nieugiętość i determinację, z jaką dążyła do celu.
- Ma to po mojej Magdzie – powtarzał w kółko wzruszony, ocierając łzy.
Co tydzień, na sobotę i niedzielę przyjeżdżali też rodzice Marka. Oboje zasmakowali w zabiegach i nie szczędzili na nie pieniędzy, widząc, że przynoszą takie pozytywne skutki. Helena czuła się znakomicie. Nabrała kondycji i z entuzjazmem mówiła młodym.
- Dzieci, te zabiegi odmłodziły nas. Spójrzcie na Krzysztofa. Ma tyle energii i siły. Dawno go takiego nie widziałam. Chyba ostatni raz, jak miał trzydzieści lat mniej.
On sam grał właśnie z Beatką w ping-ponga, ale usłyszał, co mówi żona.
- To prawda. Wszystko dzięki Uli, - mówił – gdyby nie ona, nawet nie wiedzielibyśmy, co tracimy.
Siedzieli w hotelowej świetlicy, gdzie ustawiono stoliki i wygodne fotele dla wszystkich. Przyniesiono też ciasto i aromatyczną kawę. Na dworze było już zbyt zimno i co chwilę padał deszcz. W końcu był listopad. Krzysztof zmęczony zabawą z Beatką przysiadł przy stoliku obok Józefa i zatopił się w rozmowie z nim. Helena gawędziła z Ulą, a Marek z Jaśkiem i jego dziewczyną Kingą. Ogólnie panowała radosna atmosfera. Nagle rozmowy ucichły. Wszyscy ze zdumieniem wlepili oczy w Ulę, która podnosiła się z wózka mocno opierając ręce o jego poręcze.
- Ula… – wyszeptał Marek – co robisz?
Nie słuchała go. Wypięta jak struna stała przy wózku usiłując złapać równowagę. On wiedział, co robić. Stanął naprzeciw niej i wyciągnął ramiona.
- No, maleńka, chodź do tatusia – powiedział cicho, choć w jego głosie wyraźnie wyczuwalne było napięcie. Wszyscy zamarli widząc, jak zrobiła pierwszy krok.
- Nie śpiesz się, powolutku…- uspokajał ją Marek nadal trzymając wyciągnięte ramiona. Zrobiła następny. Na jej czole pojawiły się kropelki potu świadczące o tym, ile wysiłku musiało ją to kosztować. Chwiała się mocno, ale ze wszystkich sił starała się utrzymać pion i nie upaść. Przeniosła stopę stawiając kolejny i jeszcze następny, wpadając wprost w otwarte ramiona ukochanego. Przytulił ją i rozpłakali się oboje.
- Zrobiłaś to, zrobiłaś! Moja dzielna dziewczynka. – Szeptał jej wzruszony do ucha.
Na jej twarzy wymalował się szczęśliwy uśmiech. Wszyscy zaczęli bić brawo i gratulować i jej i jemu. Józef podszedł do Marka i poklepał go po ramieniu. Jego poorane przez czas policzki były mokre od łez.
- Dziękuję ci synu, gdyby nie ty, ona nie doszłaby do siebie w tak krótkim czasie. Sama mi powiedziała, że to ty właśnie byłeś jej motorem napędowym do działania i mocno wierzyłeś, że ona jeszcze będzie chodzić.
- Panie Józefie. Ja nigdy w to nie wątpiłem. Wierzyłem w to mocno, bo wiedziałem, że ona da radę, że się nie podda i będzie walczyć.
Zwabiony okrzykami przybiegł z biura zdyszany Maciek i pierwsze, co zobaczył, to stojącą Ulę wtuloną w podtrzymujące ją ramiona Marka.
- Ula? – Popatrzył zaniepokojony w jej oczy wypełnione łzami. Marek odwrócił się w jego stronę.
- Maciek, ona właśnie zrobiła pierwszych pięć kroków. Sama, bez niczyjej pomocy. – Powiedział z dumą.
- Naprawdę? – Podszedł do niej i ucałował ją w policzek. – Tak się cieszę Ula. Znowu będziesz biegać. Lecę powiedzieć Raulowi, ależ on się ucieszy. – Uściskał ich oboje i już go nie było.
Marek wziął ją na ręce i umieścił z powrotem w wózku. Spojrzał na jej zarumienione policzki i lśniące od potu czoło. Wyjął chusteczkę i wytarł jej twarz.
- Na dzisiaj dosyć. Zmęczyłaś się. Jutro zrobimy dziesięć kroków. Co dzień będziemy ich robić więcej. Jeszcze trochę kochanie, a pięknie zatańczysz na naszym weselu. – Spojrzała mu w oczy z wielką miłością.
- Gdyby nie ty….
- Ciii… Nic już nie mów. Kocham cię. – Pocałował ją czule.
To był pamiętny dzień dla obu rodzin. Dobrzańscy jeszcze długo komentowali go w zaciszu hotelowego pokoju.
- Heleno, ta dziewczyna to prawdziwy skarb. Naprawdę bardzo, bardzo ją podziwiam. Ma wspaniały charakter. Potrafi zawalczyć. To prawdziwa rzadkość. Spójrz, ile osiągnęła. Wykształciła się, stworzyła od zera to piękne miejsce, a teraz z taką desperacją walczy o siebie. Jestem pełen uznania dla niej.
- Masz rację Krzysztofie. Ja bardzo ją pokochałam. Jest dla mnie, jak córka i trzymam mocno za nią kciuki. Po dzisiejszym dniu, wiem, że wszystko jej się uda. Jest bardzo dzielna. Podziwiam też naszego syna. On ją szaleńczo kocha. Ma szczęście, że odwzajemniła tę miłość. Pamiętasz przecież, jaki był do niedawna. Hulaka i podrywacz. Mało mieliśmy z nim kłopotów? Ula odmieniła go zupełnie. Przewartościował całe swoje życie i teraz już wie, co w nim jest ważne.
- Zgadzam się z tobą w zupełności. Wyobrażasz sobie, gdyby pojął za żonę Paulinę? Unieszczęśliwiłby się na resztę życia, bo z zazdrości zrobiłaby z jego życia piekło. Ona nawet nie dorasta Uli do pięt. Jest zimna, wyrachowana i zła do szpiku kości. Zupełne przeciwieństwo naszej słodkiej Uleńki.
- Będziemy mieć wspaniałą synową Krzysztofie i może doczekamy równie wspaniałych wnuków.
- Wiem i również bardzo tego pragnę, żeby wreszcie pojawili się na świecie mali Dobrzańscy.

Każdy dzień był dla nich niespodzianką, bo każdego robiła niesamowite postępy. Wózek służył już tylko do tego, żeby przywozić ją na zabiegi. Generalnie radziła sobie bez niego opierając się mocno na kulach. Jeszcze trochę włóczyła stopami, ale było coraz lepiej. Znowu jechali do Warszawy. Kolejna wizyta w klinice. Trochę czekali na lekarza, bo jak im powiedziano, właśnie operuje i nieco się spóźni. Siedzieli przytuleni w poczekalni, pogrążeni w swoich myślach. Wyrwał ich z nich wesoły głos chirurga.
- Dzień dobry państwu! A gdzie pani wózek pani Urszulo? – Uśmiechnęła się do lekarza promiennie.
- Znowu mam dla pana niespodziankę. Nie jest mi już potrzebny. Poruszam się o kulach. – Kolejny raz zaskoczyła go. Gestem zaprosił ich do gabinetu, obserwując, jak sobie radzi. Usiedli przy biurku naprzeciw doktora.
- Muszę się wam do czegoś przyznać. Jeszcze nigdy w całej mojej karierze nie spotkałem się z podobnym przypadkiem. Nie zdarzyło się też nigdy, żeby ktoś z taką dysfunkcją ruchu, w tak krótkim czasie stanął na nogi. Jest pani moim precedensem pani Urszulo i jeśli pani się zgodzi, chciałbym opisać pani przypadek w biuletynie medycznym. Opowie mi pani o przebiegu rehabilitacji i jakie zabiegi zastosowano. Zgadza się pani?
- Jestem panu taka wdzięczna, że nie mogę odmówić.
- Cudownie, Bardzo pani dziękuję.
- Naprawdę nie ma za co. Najważniejsze, to mieć wsparcie w ukochanej osobie. – Spojrzała z miłością na Marka.
– Zdradzę panu jeszcze coś. Dużą rolę w mojej rehabilitacji odegrała hipoterapia. Mam tu niedaleko w Rysiowie niewielki hotel z bazą rehabilitacyjną i kilkoma końmi przeznaczonymi właśnie do tego celu. Najczęściej korzystają z tego rodzaju terapii dzieci z upośledzeniem narządu ruchu, ale jak widać i na dorosłych działa to rewelacyjnie. – Patrzył na nią zdumiony.
- Jest pani wyjątkową osobą. Mam w takim razie jeszcze jedną propozycję.- Spojrzała zaciekawiona w twarz medyka.
- Czy mógłbym kierować do pani ośrodka na rehabilitację moich pacjentów? Sporo z nich dobrze rokuje na przyszłość. Moglibyśmy podpisać jakąś umowę, być może też z Narodowym Funduszem Zdrowia, żeby mniej zasobni finansowo pacjenci też mogli skorzystać z dobrodziejstw terapii.
- To świetny pomysł doktorze! Zostawię panu swoją wizytówkę. Jeśli pan coś już będzie wiedział, proszę zadzwonić. – Uśmiechnięty uścisnął jej dłoń.
- No to teraz zapraszam na kozetkę. Zbadam panią.

Przez całą drogę powrotną do Rysiowa nie mogła przestać się uśmiechać. Pochwały doktora podziałały na nią mobilizująco. Znowu nabrała siły do dalszej walki. Położyła dłoń na kolanie Marka. Spojrzał na nią ukazując w policzkach dwa słodkie dołeczki.
- Co tam, kochanie?
- Jestem bardzo szczęśliwa. Dzisiejszy dzień był wspaniały. Koniecznie muszę powiedzieć Maćkowi, że pojawiły się nowe możliwości. Może z czasem uda nam się dokupić trochę koni i rozbudować stajnie. Ja mam środki i jeśli tylko będę w stanie pomóc tym wszystkim nieszczęśliwym ludziom, to zrobię to. - Popatrzył na nią z rozczuleniem.
- Jesteś aniołem, wiesz? Tak wiele osób, tak dużo ci zawdzięcza. Masz wielkie i bardzo dobre serce. Przy tobie i ja jestem lepszym człowiekiem i bardzo cię kocham. – Poklepała go po kolanie.
- Wiem i nigdy, przenigdy nie dam już zwieść się pozorom i nigdy nie zwątpię w twoją miłość.
Zaparkował przed hotelem i pomógł jej wysiąść podając jednocześnie kule. Byli głodni. Pora obiadowa już dawno minęła. Weszli do jadalni i zamówili posiłek. Przyszedł też Maciek, a zaraz za nim Raul, ciekawi nowych wieści od doktora. Opowiedziała im wszystko, co od niego usłyszała. Była podekscytowana propozycją lekarza i tą ekscytacją zaraziła również ich.
- Na razie Ula, to ty wylecz się do końca, a jeśli przyjdą jakieś propozycje, to my z Raulem się tym zajmiemy. Nie wszystko od razu, ale muszę przyznać, że podoba mi się ukierunkowanie hotelu na hipoterapię.
- No, to załatwione. My idziemy teraz pomieszkać. Musimy trochę odpocząć. Ten dzień był niesamowity.
Pożegnali się z przyjaciółmi i pomalutku ruszyli w kierunku domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz