Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Tylko mnie kochaj..." - rozdział 1

14 marzec 2012
 
"TYLKO MNIE KOCHAJ..."



ROZDZIAŁ I


Skwarny, lipcowy dzień dawał się Warszawiakom we znaki. To lato było wyjątkowo gorące, a temperatura osiągała niemal trzydzieści pięć stopni. W taki upał nie chce się nawet myśleć, a co dopiero pracować. Niestety znakomita większość populacji stolicy była zajęta właśnie pracą marząc o chłodzie wieczoru.
W domu mody Febo & Dobrzański, gdzie zwykle panowała napięta atmosfera i wszyscy za czymś ciągle gonili, dzisiejszy dzień znacznie spowolnił tempo pracy. Ludzie poruszali się niemrawo i leniwie, jakby nagle wypompowano z nich powietrze.
Marek Dobrzański, prezes firmy otarł pot z czoła, poluzował krawat i wypuścił powietrze z płuc. – Cholera, nawet klimatyzacja się zbuntowała. Królestwo za zimny prysznic. – Poczuł się okropnie. Nie znosił, kiedy koszula lepiła mu się do ciała. Zawsze wymuskany, wypachniony, w nienagannie wyprasowanej koszuli i dobrze skrojonym garniturze musiał w takie dni jak ten, walczyć z własną fizjologią. Spojrzał na zegarek, który pokazywał godzinę dwunastą. – Nie dam rady wysiedzieć tu dłużej. – Wyjął zmiętą chustkę z kieszeni marynarki i po raz kolejny dzisiaj wytarł nią spocone czoło. – Muszę stąd wyjść, bo jeśli tego nie zrobię, to za chwilę zwariuję. – Wstał zza biurka, ściągnął krawat i podwinął rękawy koszuli. Szybkim krokiem wyszedł z gabinetu.
- Violetta, – rzucił do swojej sekretarki – wychodzę na godzinę. Zapisuj wszystkie ważniejsze telefony.
Spojrzała na niego półprzytomnie, wachlując się jakimś kolorowym katalogiem.
- Tak… jasne, jasne…
- Ona pewnie też ma dość – pomyślał. - Nie wygląda na to, że zrozumiała cokolwiek z tego, co przed chwilą powiedziałem. – Machnął ręką i poszedł w stronę wind. Kiedy przekroczył szklane, wejściowe drzwi i wyszedł na rozgrzaną ulicę, znowu poczuł falę potu spływającą mu po plecach. – Niech to diabli – zaklął. Szybko przebiegł na drugą stronę i ruszył wprost w szeroko otwartą bramę miejskiego parku. Tam przynajmniej był cień. Park był bardzo stary. Potężne korony kasztanów i buków skutecznie chroniły przed lejącym się z nieba żarem. Odetchnął z ulgą i wolnym krokiem pomaszerował w kierunku niewielkiego stawu, gdzie zawsze można było się natknąć na stado pluskających się kaczek i łabędzi. Tak… tu było zdecydowanie przyjemniej. Lubił to miejsce. Przychodził tu od lat, żeby odpocząć lub ukoić skołatane nerwy. Miał tu swoją ulubioną ławkę, ukrytą w gąszczu rosnących wokół niej krzaków jaśminu. Tu mógł zatopić się we własnych myślach, nie rozpraszany przez nikogo. Z ulgą stwierdził, że jest wolna. Rozsiadł się wygodnie, rozpostarłszy ramiona na oparciu. Przymknął oczy. Ostatnio rzadko mógł sobie pozwolić na takie chwile. Ciągłe kłopoty w pracy i w życiu osobistym, skutecznie go ich pozbawiały. Marzył mu się chociaż jeden dzień bez problemów. Minione tygodnie uświadomiły mu, że znakomitą większość tych kłopotów zafundował sobie sam. Nie był świętoszkiem. Uwikłany w stały związek ze współwłaścicielką firmy, Pauliną Febo, zdradzał ją, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Ta z kolei zdarzała się nader często. Wraz z przyjacielem Sebastianem Olszańskim, również pracującym w F&D, tworzyli zgrany duet podrywaczy w stołecznych klubach. Dwaj „złoci chłopcy”. Kobiety lgnęły do nich, szczególnie do niego. Jak na mężczyznę, był bardzo urodziwy. Wysoki, smukły z burzą sterczących kruczoczarnych włosów i z błazeńskim uśmiechem wymalowanym na zmysłowych ustach, rwał serca panien, gotowych na zabawę z tym przystojniakiem. Najczęściej jednak ulegały magnetycznemu spojrzeniu tych dużych stalowo - szarych oczu okolonych długimi rzęsami i dołeczkom w policzkach ukazującym się nawet przy najlżejszym uśmiechu. Olszański natomiast prezentował typ filuternego chłopca o blond włosach, niebieskich oczach i wiecznie rumianych policzkach. Razem tworzyli idealny tandem, który nie przepuszczał żadnej okazji na dobrą zabawę. Dla Dobrzańskiego te całonocne harce kończyły się zwykle karczemnymi awanturami, które uskuteczniała jego narzeczona, z pochodzenia Włoszka. Rzeczywiście, temperament też miała włoski i gorącą włoską krew. Wściekła, jak osa, wylewała zwykle nad ranem, wszystkie swoje żale na jego pijaną i skołowaną głowę. On najczęściej milczał pozwalając jej się wykrzyczeć. Wypruty z sił i zblazowany, nie miał siły kłócić się z nią. Wiedział, że następnego dnia obsypie ją bukietem róż, a ona wybaczy mu wszystko. Tak było już od siedmiu lat. Jeszcze, kiedy byli dziećmi, jego i jej rodzice zakładając firmę doszli do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem na jej przetrwanie będzie połączenie rodzin poprzez małżeństwo ich dzieci. Kiedy rodzice Pauliny zginęli w wypadku, ona za wszelką cenę starała się wypełnić ich wolę i doprowadzić do tego małżeństwa. To był główny powód, że wybaczała mu jego permanentne zdrady i pijackie wybryki. Musiał przyznać, że na początku pasowało mu to. W domu, zawsze czekająca na jego powrót, stała dziewczyna, potem narzeczona, wierna jak Penelopa, podczas gdy on niezmordowanie zaliczał kolejne kluby i panienki. Ostatnio jednak, nie wiedzieć czemu, cała ta sytuacja zaczęła go mocno uwierać. Doszły do głosu resztki rozsądku, który wprawdzie nieśmiało, ale jednak, coraz częściej spełniał rolę hamulca w kolejnych szaleństwach. Za chwilę kończył dwadzieścia osiem lat. Spotykając czasem swoich kolegów, czy koleżanki ze studiów ze zdumieniem stwierdzał, że większość z nich założyła już rodziny, mają dzieci i ustabilizowane życie, a on nadal żył beztrosko, nieodpowiedzialnie, korzystając z życia ile wlezie. Poczuł potrzebę zmian. Nie wiedział jeszcze, jakiego rodzaju będą to zmiany, ale jednego był pewien. Musi coś zmienić w swoim dotychczasowym życiu.
Przede wszystkim musi coś zrobić z Pauliną. Nie kochał jej i mimo, że to on był główną przyczyną awantur, zaczęła go drażnić ta jej ciągła podejrzliwość, zaborczość i chorobliwa wręcz zazdrość. Zrozumiał, że swoim postępowaniem rani ich oboje. Ona może nie była idealna i miała swoje wady, lecz tak jak każdy zasługiwała na prawdziwe uczucie. On wiedział, że nie jest w stanie jej go dać. Spędził z nią siedem długich lat i oprócz przywiązania i szacunku nie czuł do niej nic więcej. Podejrzewał, że i ona, mówiąc do niego „kochanie”, nie jest z nim szczera. To nie była miłość, ani z jej, ani z jego strony. Będzie musiał otwarcie z nią porozmawiać, bo dłużej nie może tak być. Całe ich dotychczasowe życie było tylko grą pozorów. Nie byli szczerzy ani w stosunku do siebie, ani w stosunku do innych ludzi. – Czy można całe swoje życie oprzeć tylko na iluzji? – Ostatnio często zadawał sobie to pytanie.
Do tego doszły, coraz bardziej piętrzące się w firmie kłopoty, których głównym autorem był brat jego narzeczonej, Alexander Febo, będący również współwłaścicielem piastującym obowiązki dyrektora finansowego.
Febo nienawidził organicznie swojego przyszłego szwagra. Jak tylko mógł, utrudniał mu życie w firmie. Był chorobliwie ambitny, dlatego nie mógł znieść, że Marek objął fotel prezesa. Za wszelką cenę starał się udowodnić przed rodzicami Marka, że ten jest nieodpowiedzialny, nieudolny i niekompetentny. Westchnął. – Nie wiem, jak długo dam radę z nim walczyć. Zaczyna mnie to powoli przerastać.
Ten natłok myśli został nagle przerwany przez dziecięcy, radosny śmiech. Otworzył gwałtownie powieki i spojrzał w kierunku, z którego dochodził. Zobaczył stojącą nad stawem młodą kobietę z dziewczynką wyglądającą na nie więcej niż sześć, siedem lat. Kobieta podawała dziecku kawałki bułki, które mała ze śmiechem rzucała kaczkom. Pozazdrościł dziecku tego beztroskiego śmiechu. Nie pamiętał, kiedy śmiał się równie szczerze. – Ciekawe, czy to mama i córka. Wygląda bardzo młodo, jakby sama była jeszcze dzieckiem, więc może to siostry?
- Betti! Nie podchodź za blisko! Poślizgniesz się i wpadniesz do wody! – Kobieta z niepokojem patrzyła na dziecko, które niebezpiecznie zbliżyło się do brzegu stawu. Dziewczynka podbiegła do niej.
- Daj mi jeszcze bułkę, bo nie wszystkie nakarmiłam. – Skubała pieczywo i rzucała je zgłodniałemu stadu śmiejąc się radośnie i podskakując.
Marek przyglądał się z zaciekawieniem tym dwóm kobietkom. Ubrane były bardzo skromnie, żeby nie powiedzieć, że biednie. – Na pewno nie powodzi im się najlepiej. – Pomyślał. – A jednak mają w sobie tyle radości życia, aż zazdrość bierze. Starsza nie grzeszy urodą. Te duże, niemodne okulary i aparat na zębach, zdecydowanie nie dodają jej uroku. A jednak ma coś w sobie, co intryguje.
- Ulcia! – Dobiegł go głos dziewczynki. – Daj mi blok i kredki, to namaluję staw i kaczki.
- Dobrze kochanie. – Odpowiedziała ciepłym, łagodnym głosem. – Chodź, usiądziemy na trawie, będziesz miała lepszy widok. – Przysiadły obok siebie. Mała zajęła się rysunkiem, a dziewczyna wsparta na rękach wystawiła twarz do słońca.
- Ulcia? Ula. Urszula. Tak ma na imię. Ładnie. Nawet pasuje do niej. Pani Urszula, a może panna Ula? – Kontemplował dłuższą chwilę ten uroczy obrazek. – No, chyba czas się zbierać. – Z ociąganiem wstał z ławki. Wolnym krokiem przeszedł obok siedzących na trawie dziewczyn. – Może jeszcze kiedyś je tu spotkam?

Wjechał na piąte piętro i pomaszerował prosto do firmowej kuchenki po schłodzoną wodę mineralną. Znowu czuł się oblepiony potem. – Co za koszmarne uczucie. W parku było tak przyjemnie.
W sekretariacie zastał gapiącą się bezmyślnie w ekran monitora, Violettę.
- Viola, były jakieś telefony?
- O Marek. Jesteś już. Nie telefonów nie było, za to Paulina szuka Cię po całej firmie i chyba nie jest w najlepszym humorze. – Pokiwał ze zrozumieniem głową. – Nawet nie pamiętam, kiedy ona ostatnio była w dobrym nastroju. To musiało być bardzo dawno temu.
Wszedł do gabinetu i zasiadł za biurkiem. Zabrał się za czytanie dzisiejszej korespondencji. Długo jednak nie popracował, bo do gabinetu krokiem bardzo energicznym weszła jego narzeczona. Jej wygląd budził przyjemne doznania estetyczne. Była piękną kobietą, wysoką, szczupłą, o kruczoczarnych włosach i nienagannym makijażu. Ubrana ze smakiem, zgodnie z najnowszymi trendami mody. Niestety, dużo traciła przy bliższym poznaniu. Była wyniosła, dumna, zarozumiała i bardzo władcza. Traktowała wszystkich z góry, a to odstręczało.
Stanęła na środku gabinetu splatając na piersiach ręce.
- No… jesteś wreszcie. Szukam cię po całej firmie. – Rzekła z pretensją w głosie.
- Coś się stało, że tak zaciekle mnie poszukujesz? – Powiedział znudzonym tonem.
- Nic się nie stało, oprócz tego, że chciałam z Tobą zjeść lunch i porozmawiać.
- Porozmawiać? A o czym?
- O ślubie. Naszym ślubie. – Dodała na wypadek, gdyby miał wątpliwości. – Musimy wreszcie ustalić jakąś datę i zacząć przygotowania.
Stropił się słysząc te słowa. Nie sądził, że tak szybko będzie chciała zaciągnąć go do ołtarza. Rzeczywiście, muszą porozmawiać, ale wcale nie na temat ślubu, tylko o tym, jak go uniknąć. Potarł nerwowo podbródek.
- Słuchaj Paula, ja też chcę porozmawiać, ale nie chciałbym tego robić w biurze. Porozmawiamy w domu. Wracamy razem, nie masz żadnych planów na popołudnie? – Zastanowiła się chwilę.
- Wprawdzie Alex miał jakąś sprawę, ale to można przełożyć. W takim razie do siedemnastej.
Pocałowała go namiętnie, dała prztyczka w nos i z szerokim, dawno niewidzianym na jej twarzy, uśmiechem opuściła gabinet.
Siedział, jak odrętwiały wpatrując się w zamknięte drzwi. – A więc to dzisiaj. Dzisiaj jej powiem. Mam nadzieję, że spokojnie wysłucha moich argumentów bez zbędnej egzaltacji i histerii. W końcu jest kobietą z klasą, jak sama podkreśla. Dzisiaj się przekonam, ile jest w niej tej klasy, a ile zwykłej, jarmarcznej przekupki.
Powrócił do przerwanej czynności, starannie otwierając kolejne koperty i czytając ich zawartość. Przed samą siedemnastą wpadł jeszcze Olszański.
- Cześć stary? Jakieś plany na popołudnie? Może wyskoczymy do klubu?
Marek pokręcił głową.
- Nie dzisiaj Sebastian. Dzisiaj mam poważną rozmowę z Pauliną. Umówiłem się z nią, więc sam rozumiesz…
- OK. W porządku. Może innym razem. – Powiedział z nadzieją.
- Może… - Myśli Dobrzyńskiego krążyły już tylko wokół mającej się odbyć rozmowy.
- No to do jutra. Trzymaj się. – Uścisnęli sobie dłonie i Sebastian wyszedł.
Powoli pozbierał dokumenty z biurka. Spakował teczkę i windą zjechał na dół. Kiedy wyszedł z biurowca zauważył stojącą przy samochodzie Paulinę. Otworzył jej drzwi auta, a potem sam usiadł za kierownicą. Wolno ruszył w kierunku domu układając sobie w myślach przebieg tej ważnej dla nich obojga rozmowy.

Nastawił expres i poszedł wziąć prysznic. Odświeżony wszedł do salonu niosąc dwie filiżanki wypełnione aromatyczną kawą, z których jedną postawił przed Pauliną. Usiadł naprzeciw niej w fotelu i spojrzał wyczekująco na nią. Jego wyraz twarzy zaniepokoił ją. Nigdy nie widziała go tak smutnego i tak skupionego.
- Marek, co ci jest? Wyglądasz, co najmniej dziwnie. – Zebrał się w sobie. Wiedział, że nie będzie to łatwa rozmowa.
- Zanim zaczniesz cokolwiek planować, muszę ci coś ważnego powiedzieć. - Splótł nerwowo palce, aż zbielały mu kostki. Przełknął ślinę. – Muszę cię też przeprosić i błagać o wybaczenie, bo wiem, że to, co za chwilę usłyszysz, nie spodoba ci się.
Teraz i na jej twarzy odmalowało się napięcie.
- Marek, co ty chcesz mi powiedzieć? Chyba nie chcesz odwołać naszego ślubu? – Jej głos przybrał piskliwy ton. Spojrzał na nią niepewnie.
- Paulina, proszę cię tylko o jedno. Pozwól mi powiedzieć spokojnie wszystko do końca, nie przerywając mi. Mam nadzieję, że kiedy głębiej się zastanowisz nad tym, co za chwilę powiem, przyznasz mi rację. Nie chcę się kłócić. Już dość było tych kłótni. Kolejnej nie zniósłbym. Posłuchaj, ostatnio przemyślałem kilka spraw. Między innymi sprawę naszego związku. Ślub, to nie jest dobry pomysł. Wiesz, że od bardzo dawna nie układa się nam tak, jakbyśmy tego chcieli. Wypaliliśmy się. Nie ma już w nas tego młodzieńczego żaru. Przepraszam, że cię nie kocham. Darzę cię przyjaźnią, przywiązaniem i szacunkiem, ale nie kocham cię. Jesteś piękną kobietą i zasługujesz na kogoś, kto pokocha cię miłością szczerą, bezwarunkową i czystą. Ja nie potrafię dać ci takiej miłości. My, już męczymy się ze sobą. Wyobrażasz sobie, co by było po ślubie? Ja nadal bym cię zdradzał i oszukiwał, a ty wybaczałabyś mi za każdym razem. Tak nie można Paulina. – Westchnął. - Unieszczęśliwilibyśmy się nawzajem. Ja tego nie chcę. Pragnę być szczęśliwy. Znaleźć prawdziwą miłość, a nie obnosić się z tą fałszywą. Jestem pewny, że i ty nie chciałabyś się męczyć w takim sztucznym małżeństwie do końca życia. – Objął jej dłonie swoimi i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Paulina, spójrz prawdzie w oczy. Nie kochasz mnie. Podobnie jak ja do ciebie, tak i ty przyzwyczaiłaś się do mnie. Przyznaj sama przed sobą, że chcesz wypełnić tylko ostatnią wolę rodziców. Przyznaj też, że to oni zadecydowali o naszej przyszłości, a my nie mieliśmy nic do powiedzenia w tej kwestii. – Powiedział cicho. Zauważył, jak po jej policzkach toczą się łzy. Otarła je nerwowym ruchem. Powoli dochodziła do siebie. W końcu, opanowana zupełnie rzekła.
- Tak. Masz rację. Wszystko, co powiedziałeś, jest prawdą. Prawda nas wyzwoli. – Uśmiechnęła się smutno.
- Wiesz, sądziłam, że gorzej to zniosę, ale nie bolało tak bardzo. Musimy powiedzieć rodzicom. Muszą przywyknąć do myśli, że nie zostanę ich synową. – Ściągnęła zaręczynowy pierścionek. - Oddaję ci go, mnie nie będzie już potrzebny. – Zaprotestował.
- Nie Paulina. Proszę zatrzymaj go, ja nie mógłbym go dać komuś innemu. Zresztą, nie ma kogoś innego. Mam nadzieję, że zarówno w moim przypadku, jak i w twoim szybko się to zmieni i oboje odnajdziemy swoje połówki.
- Dziękuję – wyszeptała wsuwając pierścionek na inny palec.
- To jeszcze nie wszystko. – Spojrzała na niego zdziwiona.
- Chciałbym, żebyś zatrzymała ten dom. Wiem, że go lubisz i dobrze się w nim czujesz. Ja znajdę jakieś mieszkanie i wyprowadzę się. W miarę możliwości, jak najszybciej. Nie będę ci siedział na głowie.
- To bardzo szlachetny gest z twojej strony i bardzo ci dziękuję. Rzeczywiście, ten dom wiele dla mnie znaczy.
Spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się łagodnie.
- A ja ci dziękuję, że wysłuchałaś mnie do końca i zgodziłaś się ze mną. Mam nadzieję, że nadal pozostaniemy przyjaciółmi i to rozstanie nie zakłóci naszych relacji.
- Możesz być spokojny. Ja nie zrobię nic przeciwko tobie. Jutro powinniśmy pojechać do rodziców i powiedzieć im o naszej decyzji. – Pokiwał głową.
- Tak, to dobry pomysł. Teraz, jeśli pozwolisz pościelę sobie na kanapie. Dobranoc.
Leżał na wznak z rękami pod głową i nadal przetrawiał tą rozmowę. – Jak to dobrze, że przyjęła to, co powiedziałem tak spokojnie, bez zbędnych emocji. Trzeba przyznać, że jednak jest kobietą z dużą klasą.

Następne popołudnie było kontynuacją poprzedniego. Tyle tylko, że już we dwoje wyłuszczali Helenie i Krzysztofowi Dobrzańskim powody swojej decyzji o rozstaniu. Początkowo seniorzy byli rozczarowani. Nie tak wyobrażali sobie przyszłość własnego syna i Pauliny, którą traktowali, jak córkę. W końcu jednak argumenty młodych przeważyły, a także zapewnienie, że rozstali się w zgodzie i bez wzajemnych pretensji. Marek mógł wreszcie odetchnąć. – Teraz tylko trzeba szybko znaleźć jakiś kąt i wyprowadzić się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz