Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Tylko mnie kochaj..." - rozdział 2

14 marzec 2012  
ROZDZIAŁ II


Wniósł ostatnie pudła do swojego nowego mieszkania i rozejrzał się.
- To chyba wszystko. Teraz tylko poupychać to w szafie i zrobić trochę porządku.
Odnalazł wśród sterty rzeczy expres, kawę i filiżanki. Musiał trochę odsapnąć, a kawa zawsze rozjaśniała mu umysł. Po kilkunastu minutach usiadł z parującym płynem na kanapie. Jeszcze raz omiótł wzrokiem swoje nowe lokum. Podobało mu się, to zawieszone pod niebem gniazdko. Ulokowane na dwunastym piętrze posiadało wiele zalet, ale najważniejszą była ta, że z okien miał widok na panoramę Warszawy i mieniącą się teraz w zachodzącym słońcu odcieniami żółci i pomarańczu, wstęgę Wisły. Właściwie nie było to mieszkanie w dosłownym tego słowa znaczeniu, lecz średniej wielkości apartament, w którym dominował duży salon i trzy mniejsze pokoje.
Przeciągnął się rozluźniając mięśnie. – No Dobrzański, czas wziąć się do roboty, w przeciwnym razie czeka cię nocleg na gołej kanapie.
Żwawo poderwał się z siedziska. Powkładał ubrania do szafy stojącej w sypialni, a potem przebrał pościel i rozłożył ją na nowo zakupionym, sporym łóżku. Opróżniał systematycznie pudło po pudle i z każdą chwilą mieszkanie nabierało cech przytulności. – Jak to dobrze, że ojciec zgodził się zastąpić mnie w firmie przez ten tydzień. W przeciwnym wypadku nie poszłoby tak sprawnie.
Nie chciał zabierać żadnych mebli od Pauliny. Mimo, że rozstali się w zgodzie, on nie chciał mieć w swoim nowym domu żadnej rzeczy, która by ją przypominała. Uświadomił sobie, że właściwie zmarnował sobie i jej siedem długich lat. Dobrze, że miał to już za sobą, bo od dłuższego czasu dusił się w tym związku bez przyszłości. – Najwyższy czas spoważnieć.
Kiedy tylko pozałatwiał sprawy formalne związane z zakupem mieszkania, od razu poszedł za ciosem i zakupił wszystkie potrzebne sprzęty. Lubił wygodę, więc i one były z najwyższej półki.
Odetchnął głęboko. – To już chyba wszystko. – Spojrzał na zegar stojący na komodzie. – Dwudziesta. Sprawnie poszło. Wreszcie mogę odsapnąć. Jak to dobrze, że jutro sobota. Będę mógł dłużej pospać.
Był jednak zmęczony tą przeprowadzką. Wziął szybki prysznic, ubrał świeżą piżamę i nawet nie wiedzieć kiedy, zasnął.

Sobotni poranek obiecywał wiele, a przede wszystkim to, że zwiastował kolejny pogodny dzień. Słońce już jakiś czas temu rozpoczęło swoją odwieczną wędrówkę po niebie, skutecznie budząc miasto. Na twarzy Marka igrały wesołe promienie wywołując grymas na jego przystojnym obliczu i zaciskanie powiek. Poddał się w końcu i rozchylił je - No to po spaniu. Szkoda, że nie zaciągnąłem wczoraj żaluzji. – Pomyślał z żalem.
Przeciągnął się rozkosznie i wyskoczył z łóżka kierując swoje kroki do łazienki na poranne oblucje. Ubrany w gruby, frotowy szlafrok, z mokrymi jeszcze włosami powędrował do kuchni. Był głodny. Niestety jego lodówka świeciła pustkami. – Z tego wszystkiego zapomniałem o zakupach.
Z prędkością godną sprintera przebrał się w luźne odzienie w postaci jeansów i T-shirta i pochwyciwszy w locie portfel i klucze od samochodu, wybiegł z domu. Podjechał do ulubionej restauracji mieszczącej się niedaleko firmy, gdzie zwykle jadał śniadania. Chrupiące pieczywo, świeże, pachnące masło i pieszcząca podniebienie jajecznica, od razu postawiły go na nogi, a fantastyczne espresso dodało jeszcze więcej energii. Napełniony sycącym posiłkiem podjechał pod market, gdzie zrobił zaopatrzenie, na co najmniej kilka dni. Upychając zakupy w bagażniku znowu poczuł strużki potu na skroniach. Zaczynał się upał. Postanowił zaparkować w podcieniach budynku firmy i pójść do parku, żeby złapać trochę ochłody. Szeroko otwarta brama zapraszała spacerowiczów. Jak zwykle poszedł w kierunku „swojej” ławki i rozsiadł się na niej wygodnie. Mógłby tak siedzieć godzinami. Uwielbiał to poczucie słodkiego lenistwa i nicnierobienia. Często brakowało mu tego, gdy po kolejnym tygodniu walki z Alexem nie potrafił zebrać myśli i uspokoić się wewnętrznie. Nagle usłyszał rozmowę prowadzona przyciszonym głosem i otworzył oczy. W niewielkiej odległości od niego zobaczył kobietę ubraną na czarno, idącego obok niej młodzieńca w wieku siedemnastu, może osiemnastu lat i małą dziewczynkę idącą parę kroków przed nimi. Ożywił się, bo rozpoznał je. Pamiętał, jak karmiły nie tak dawno kaczki nad stawem. Chłopaka nigdy tu nie widział.
- Ula, co my teraz poczniemy? Jak będziemy żyć? Beatka jest jeszcze taka mała, a już boleśnie odczuwa brak taty. Zobacz, jaka jest smutna i przygnębiona. – Młody człowiek wskazał na idącą przed nimi dziewczynkę.
Kobieta podniosła na niego zapuchnięte od płaczu oczy.
- Nie wiem Jasiek. Naprawdę nie wiem. Wy, jako małoletni dostaniecie rentę po tacie, ale będzie tego naprawdę niewiele. Na pewno nie przeżyjemy za to. Muszę koniecznie znaleźć jakąś pracę. – Po jej policzkach popłynęły prawdziwe potoki łez.
- Chodźcie, usiądziemy tu nad stawem i zastanowimy się wspólnie. – Powiedziała drżącym od płaczu głosem.
Marek przyglądał się w skupieniu tej trójce, siedzącej na trawie w milczeniu. – Musiała ich dotknąć jakaś tragedia. Tyle w nich smutku i rozpaczy. Nawet tej małej nie cieszą dziś kaczki. Co się mogło stać? Wszyscy ubrani na czarno, więc mają żałobę. Aha, mówili coś o ojcu. To na pewno chodzi o niego. Opłakują jego śmierć.
Nie słyszał już, o czym rozmawiali. Byli za daleko. Mógł jedynie patrzeć na tę smutną scenę i dramat rozgrywający się w sercach rodzeństwa. Tak, był pewien. Na pewno byli rodzeństwem. Ta mała, to siostra kobiety, nie córka, a chłopak obok, to brat. Zrobiło mu się strasznie żal tych dzieciaków. Wszystko wskazywało na to, że zostali sierotami. Ta myśl wywołała u niego nagłą chęć odwiedzenia własnych rodziców. Los bywa okrutny i nigdy nie wiadomo, co nam zgotuje. Jego ojciec ciężko chorował na serce i w zasadzie notorycznie wymagał wizyt u specjalistów. Ostatnio czuł się dobrze i tylko dlatego odważył się poprosić go o zastępstwo w firmie na czas przeprowadzki.
Zauważył, że rodzeństwo podniosło się z trawnika. Dziewczynka przylgnęła do starszej siostry i mocno złapała ją za rękę. Wolnym krokiem, z pochylonymi przytłaczającym ich nieszczęściem, głowami opuszczali to miejsce kierując się w stronę wyjścia. Odprowadził ich smutnym spojrzeniem do momentu, w którym nie znikli mu z oczu.
Po chwili i on podniósł się z ławki. Zadzwonił do rodziców pytając, czy może się wprosić na obiad. Ucieszyli się i obiecali, że zje coś dobrego.
Było późne popołudnie, kiedy wtoczył się do mieszkania obładowany zakupami. Rozpakowując torby wrócił myślami do tej smutnej trójki, którą widział w parku. Westchnął. - Jak musi im być teraz ciężko. Jak musi jej być ciężko. Prawdopodobnie, to na nią spadną wszystkie obowiązki. - Nie zazdrościł im. Nie chciałby znaleźć się w podobnej sytuacji. Właściwie to sam nie rozumiał, dlaczego tak bardzo przejął się losem tych ludzi. Nigdy przedtem nie zawracał sobie głowy takimi sprawami. Nigdy też nie doświadczył śmierci któregoś z członków najbliższej rodziny. No, nie licząc rodziców Pauliny i Alexa. Ale to było dawno. Był jeszcze uczniem. Może nawet nie bardzo potrafił pojąć tragizm tej sytuacji, a Febo nie byli jego rodziną.

Wraz z początkiem września skończyła się fala upałów. Nadal pogoda była piękna, lecz nie dokuczała już wysoką temperaturą, jak w lipcu czy sierpniu. Ludzie odetchnęli.
Dla Marka wrzesień nie zaczął się dobrze. Alex Febo znowu knuł i układał kolejne intrygi, żeby go pogrążyć. Był już zmęczony tą ciągłą walką o stołek prezesa. Najgorzej znosił jednak ironiczny uśmieszek błąkający się na ustach rywala i wbite w siebie, złośliwe spojrzenie jego czarnych oczu.
- Może byś już wreszcie dał spokój i odpuścił? Nie męczy cię to ciągłe spiskowanie za moimi plecami? – Pytał Alexa zmęczonym głosem.
- Nic a nic. Jeszcze udowodnię Krzysztofowi, że dokonał niewłaściwego wyboru na tym stanowisku. Ani się obejrzysz, jak wylecisz stąd z hukiem. Jesteś nieudacznikiem i nie potrafisz nic, prócz picia w klubach i podrywania chętnych panienek. Należy ci się wszystko, co najgorsze za te zmarnowane Paulinie lata. Zapłacisz za każdy rok z nawiązką. Możesz być tego pewien.
- Grozisz mi? – Alex uśmiechnął się diabolicznie.
- Nie mój drogi, to tylko obietnica. A jeśli ja obiecuję, to na pewno spełnię, więc pilnuj się.
Mimo jednak tych bardzo złych relacji ze wspólnikiem i tak miał dużo szczęścia. Jakimś cudem udawało mu się do tej pory ratować wszelkie groźne sytuacje, będące wynikiem knowań Febo. Zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie w stanie to wytrzymać. Psychicznie był na pewno od niego słabszy. Być może dlatego, że posiadał w sobie resztki przyzwoitości i rodzących się w takich sytuacjach skrupułów. Czuł jednak, że czasami życie go przerasta. Nieraz miał ochotę rzucić to w diabły i zacząć coś na własną rękę. Może jakiś mały biznes na początek? Z drugiej strony nachodziły go wątpliwości, co do tego pomysłu. Nie wyobrażał sobie reakcji ojca i bał się jej, bo jego serce mogłoby tego nie wytrzymać. Póki co, miotał się, jak ranny zwierz w klatce.

Powoli zapadał zmierzch. Przetarł zmęczone ciągłym ślęczeniem przed komputerem, oczy. Wyłączył urządzenie, uporządkował biurko i opuścił firmę. Przystanął na chwilę i odetchnął rześkim, wieczornym powietrzem.
- Przejdę się trochę i dotlenię mózg. – Przeszedł przez ulicę i wszedł do parku. Wolnym krokiem podszedł do ulubionej ławki i usiadł. Podniósł do góry głowę wpatrując się w niemal granatowe niebo. Przymknął powieki. Trwał tak przez chwilę próbując uspokoić galopadę myśli. Do jego uszu dobiegł cichy jęk. Zastygł myśląc, że się przesłyszał. Jednak nie. Znowu usłyszał wyraźnie jęk gdzieś z tyłu, za nim. Podniósł się z ławki i obszedł kępę jaśminu rosnącego tuż obok. Nagle przystanął. Dostrzegł w bladym świetle parkowej latarni leżącą na trawie kobietę. Podbiegł do niej, przykląkł i obrócił jej ciało w swoją stronę. Ze zdumieniem skonstatował, że ją zna. – Przecież to ta dziewczyna w żałobie? Chryste Panie, kto zrobił jej coś takiego? – Zauważył, że miała poszarpaną, czarną sukienkę i zakrwawioną, opuchniętą twarz. Nie zastanawiał się dłużej. Delikatnie wziął ją na ręce i niemal biegnąc dotarł do swojego samochodu. Umieścił ją ostrożnie w środku zapinając jej pasy. Sam szybko zasiadł za kierownicą i poprowadził samochód w kierunku najbliższego szpitala.
Znowu jęknęła. Łagodnie potrząsnął ją za ramię.
- Pani Urszulo, pani Urszulo… słyszy mnie pani? Jeśli tak, proszę odpowiedzieć. – Oprzytomniała na chwilę.
- Jak się pani nazywa i gdzie mieszka? Pamięta pani, co się stało?
- Ula… Ula Cieplak – odpowiedziała tak słabym i cichym głosem, że ledwo mógł ją zrozumieć – Rysiów osiem… Oni są sami… Nic nie wiedzą…, że… ja… - zamilkła.
Spojrzał na nią i zrozumiał, że ponownie zemdlała. Na szczęście dojeżdżali. Z piskiem opon zatrzymał samochód przed samym wejściem i wybiegł zatrzaskując drzwi. Dopadł jakąś pielęgniarkę prosząc ją o pomoc. Już biegli sanitariusze niosąc ze sobą nosze. Delikatnie wziął ją na ręce i ułożył na nich. Nadal nie odzyskała przytomności. Dobrze, że zdążyła się przedstawić i podać adres. Przekazał lekarzowi dyżurnemu te dane. Powiedział, że zaczeka, bo chce wiedzieć, co z nią, żeby móc powiadomić jej rodzeństwo. Lekarz kiwnął głową i wskazał miejsce, gdzie mógł usiąść. Zagłębił się w szpitalnym fotelu mając naprzeciw wiszący na ścianie zegar. Minuty wlokły się w nieskończoność. Zachodził w głowę, co mogło się stać? - Co ona robiła w parku o tak późnej porze? Co z jej rodzeństwem? - Na żadne z tych pytań nie znał odpowiedzi.
Na korytarzu ukazała się sylwetka lekarza. Wstał i podszedł do niego.
- I co, panie doktorze, wiadomo już coś?
- To pan znalazł ją w parku? – Odpowiedział pytaniem medyk.
- Tak… Znam ją z widzenia, bo często tam spaceruję, podobnie jak ona. Wiem tylko, jak się nazywa i gdzie mieszka, bo to zdążyła mi powiedzieć w samochodzie, zanim straciła przytomność. Wiem też, że ma dwójkę młodszego rodzeństwa, które pewnie teraz martwi się o nią. Ich rodzice nie żyją. Proszę mi udzielić jakichkolwiek informacji o jej stanie zdrowia. Postanowiłem prosto stąd jechać do Rysiowa i uspokoić dzieciaki. – Lekarz zamyślił się, jakby rozważał, czy może przekazać obcej osobie takie informacje. W końcu odezwał się.
- Cóż. Ona nie jest w najlepszym stanie. Z obrażeń, których doznała wynika, że została napadnięta i dotkliwie pobita. Próbowano ja też zgwałcić. Musiała się jednak dzielnie bronić, bo nie doszło do penetracji. Nie ma przy sobie żadnych dokumentów ani torebki. Można domniemywać, że okradziono ją. Z pewnością się broniła, o czym świadczy organiczna treść pod paznokciami. – Marek spojrzał pytająco. – To znaczy fragmenty skóry napastnika. – Wyjaśnił lekarz. - Brutalnie ją pobił. Powinna zgłosić to na policję, lub pan może to zrobić. Im szybciej, tym lepiej. My, jako szpital, też dopełnimy formalności.
- Dziękuję doktorze. Jestem panu bardzo wdzięczny za te informacje. Mógłbym ją zobaczyć?
- Mógłby pan, ale uprzedzam, że dostała silne środki uspokajające i będzie długo po nich spać. Musi nabrać sił.
- Chcę tylko wiedzieć, w którym pokoju ją umieścicie. Przywiozę jutro dzieciaki i nie chcę błądzić.
- Dobrze. W takim razie chodźmy. – Lekarz powiódł go niemal na sam koniec długiego korytarza wskazując pokój.
- Bardzo proszę, to tutaj. Daję panu kilka minut. Ona potrzebuje teraz spokoju.
Wszedł do środka i aż ścisnęło mu się serce na jej widok. Była tak spuchnięta, że nie było jej widać oczu. Twarz i ręce całe w sińcach podbiegniętych krwią, zdarte do krwi palce i liczne, głębokie zadrapania. Jej skóra w przeważającej części miała kolor granatowy. – Był wściekły na napastnika.
- Nie daruję mu. Zaraz pojadę zgłosić to na policję, a potem do Rysiowa uspokoić dzieci. – Nie zwlekał dłużej. Pobiegł do samochodu i ruszył wprost do najbliższego komisariatu. Złożył doniesienie. Wytłumaczył, że się spieszy do dzieci, a jest już późno. Podał wszystkie swoje dane łącznie z numerem telefonu i obiecał, że jak tylko zajdzie taka potrzeba, to zjawi się niezwłocznie. Czas naglił. Wprowadził adres do GPS. Było już ciemno i nie chciał tracić cennych minut na szukanie i błądzenie w nieznanym mu terenie. Wreszcie dojechał. Zatrzymał się przed niewielkim domkiem z numerem ósmym. W kilka sekund pokonał odległość dzielącą go od bramy do drzwi. Nacisnął dzwonek. Po chwili usłyszał chrzęst przekręcającego się klucza w zamku. W drzwiach stanął ciemnowłosy, szczupły chłopak. Obrzucił gościa zdziwionym spojrzeniem.
- Dobry wieczór. – Marek wyciągnął do niego dłoń, którą chłopak uścisnął.
- Nazywam się Marek Dobrzański. Nie znasz mnie, ale ja wiem, że masz na imię Jasiek, a twoja młodsza siostra, to Beatka. Przyjechałem tu w sprawie Uli. – Jasiek ożywił się.
- Wie pan, gdzie ona jest? Już dawno powinna być w domu. Martwimy się o nią, a Beatka nie chce iść spać bez niej. – Marek spoważniał.
- Posłuchaj Jasiek. Zdarzył się wypadek. Napadnięto ją w parku. Jest teraz w szpitalu. To wielkie szczęście, że i ja tam byłem i usłyszałem jej jęk. Gdyby nie to, nie wiem, czy przetrzymałaby bez pomocy. – Spojrzał Jaśkowi w oczy. Chłopak był przerażony tymi informacjami.
- Proszę, niech pan wejdzie. Nie będziemy rozmawiać w progu. - Zaprowadził go do kuchni, gdzie przy stole siedziała mała Betti i rysowała coś zawzięcie. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Było bardzo skromnie umeblowane taniutkimi meblami. Ale wszędzie było bardzo czysto i schludnie.
- Beatka, to jest pan Marek Dobrzański. Ula go tu przysłała, bo sama nie mogła przyjechać. – Beatka podniosła główkę i spojrzała na Marka niebieskimi, jak bławatki oczami.
- Dlaczego nie mogła przyjechać? Przecież wie, że ja bez jej bajki nie zasnę. – Marek przykucnął przy niej i pogłaskał ją po głowie.
- Kochanie, Ula miała drobny wypadek i jest teraz w szpitalu. Chcę was jutro do niej zabrać, a dzisiaj może ja coś pomogę na twój sen, dobrze? – Podniósł się i zwrócił do Jaśka.
- Jasiu, na dzisiejszą noc chciałbym was zabrać do siebie. Mieszkam niedaleko szpitala i łatwiej będzie pojechać stamtąd niż z Rysiowa. Co ty na to?
- Skoro uważa pan, że tak będzie lepiej… Pójdę spakować trochę rzeczy dla siebie i Beatki. Wezmę też dla Uli jakąś zmianę bielizny, piżamę i szlafrok. Ręcznik też się jej pewnie przyda. – Marek pokiwał głową.
- Dobrze. W takim razie ja tu zaczekam, aż wszystko spakujesz.
Nie trwało długo, a już Jasiek zbiegał ze schodów z plecakiem wypełnionym ich rzeczami.
- Możemy jechać. Beatka wkładaj buty i załóż sweter, bo chłodno.
- Mogę zabrać blok i kredki? Narysuję coś Ulci na pocieszenie. – Marek popatrzył na nią rozczulony.
- Oczywiście. Zabierz. Ula na pewno się ucieszy.
Jasiek pogasił wszystkie światła i zamknął drzwi od domu i bramę. Z nabożną czcią wsiadał do srebrnego Lexusa Marka.
- Piękny samochód. Prawdziwe cacko. – Powiedział głosem pełnym podziwu.
- Też kiedyś będziesz takie miał. – Pocieszył go Marek. – Jasiek przecząco pokręcił głową.
- To nierealne. Ledwie wiążemy koniec z końcem. – Marek nie skomentował tego. Nie chciał, żeby chłopak czuł się skrępowany. Odwrócił głowę do tyłu.
- Beatko wygodnie ci? – Dziewczynka obdarzyła go pełnym uśmiechem ukazując w całej krasie swoje szczerby po mlecznych zębach.
- Bardzo, bardzo wygodnie.
- To w takim razie ruszamy.
Kiedy dojechali na Sienną Beatka spała w najlepsze. Marek wziął ją na ręce i wraz z Jaśkiem weszli do windy. Chłopak z zapartym tchem podziwiał mieszkanie.
- Pięknie tu. Jest chyba dwa razy większe niż nasz dom.
- Przesadzasz Jasiu. Choć, położymy Beatkę do łóżka, a potem jeszcze pogadamy. Jadłeś już kolację?
- Tak jedliśmy, bo nie mogliśmy się doczekać na Ulę.
Weszli do pokoju i Marek ostrożnie położył małą na łóżku okrywając ją kołdrą. Po cichu przeszli do salonu.
- Chcesz, coś do picia? Herbaty, może coli?
- Może być cola. Wszystko jedno. Nie powiedział mi pan wszystkiego, prawda?
- Nie. Dlatego zrobię to teraz. – Podał chłopcu szklankę z napojem. – Sprawa jest poważna. Napadnięto ją i brutalnie pobito. Gdy wiozłem ją do szpitala, odzyskała na chwilę przytomność i powiedziała, jak się nazywa i gdzie mieszka. Powiedziała też o was, że jesteście sami, a potem znowu zemdlała. Ja widywałem ją i Beatkę wcześniej w parku przy Lwowskiej. Ostatnio widziałem tam i ciebie. Chyba przeżyliście śmierć kogoś bliskiego. Byliście w żałobie.
- Tak, to prawda. Pochowaliśmy niedawno naszego tatę. Długo chorował na serce, aż w końcu nie wytrzymało. Nie doczekał przeszczepu. Mama nasza już dawno nie żyje. Zmarła kilka dni po urodzeniu Beatki, jak Ula była w maturalnej klasie. Od początku wychowuje i zajmuje się nią Ula. Ja pomagam w miarę możliwości. Mamy tylko siebie… - dokończył drżącym od zbierającego się płaczu, głosem.
Marek poklepał go po ramieniu.
- Jesteście bardzo dzielni. A teraz pokażę ci, gdzie będziesz spał. Późno już. Musicie wypocząć przed jutrzejszą wizytą. Do szkoły, rzecz jasna nie pójdziesz. Napiszę ci potem jakieś usprawiedliwienie.
Jasiek poszedł pod prysznic, a on zajrzał jeszcze do małej. Spała słodko tuląc w ramionach ulubionego misia. Zamknął cicho drzwi i zajrzał do leżącego już w łóżku Jasia.
- Jasiu, wygodnie ci, nie potrzebujesz niczego?
- Nie i bardzo panu dziękuję za wszystko.
- Naprawdę nie ma za co. Śpij dobrze.
- Panie Marku? – Głos Jaśka zatrzymał go jeszcze w progu. – Tak?
- Ula z tego wyjdzie, prawda? Będzie wszystko dobrze?
- Na pewno synu. Opuchlizna zejdzie i siniaki też. Trzeba tylko czasu. Dobranoc.
- Dobranoc.
Przeszedł do salonu i nalał sobie drinka. Potrzebował tego. Zbyt wiele się dzisiaj wydarzyło. Zbyt wiele emocji. – Mam nadzieję, że to traumatyczne przeżycie nie zrujnuje jej psychiki. Rany na ciele zagoją się wcześniej, czy później, ale rany na duszy, to gorsza sprawa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz