14 marzec 2012
ROZDZIAŁ III
Ze snu wyrwał go rozpaczliwy, głośny płacz. Oprzytomniał w jednej chwili
zdawszy sobie sprawę, że to Beatka. Wyskoczył z łóżka i na bosaka
pobiegł do jej pokoju, odnotowując, że za oknem jest jeszcze ciemna noc.
Zastał dziewczynkę skuloną w pościeli, przyciskającą do poduszki mokrą
od łez buzię. Podszedł do niej i mocno ją przytulił.
- Betti, cichutko… nie płacz… obudzisz Jaśka. – Wtuliła się w niego mocząc mu bluzę od piżamy.
- Ja chcę do Ulci… Tęsknię za nią… - łkała, krztusząc się od łez.
- Wiem kochanie, wiem. – Wyszeptał. - Ale jest środek nocy i ona na
pewno już śpi. Musi teraz dużo wypoczywać, żeby wyzdrowieć i móc nadal
czytać ci bajki na dobranoc. – Posadził ją na kolanach delikatnie
kołysząc. – Obiecuję, że jutro zaraz po śniadaniu pojedziemy do niej, a
ja opowiem jej, jacy byliście dzielni. – Pogłaskał ją po główce, nadal
kołysząc w ramionach. Powoli uspokajała się. Drżącym od płaczu głosem
mówiła.
- Wie pan, Ulcia to najlepsza siostra na świecie. Jest, jak moja druga
mama. Bo ja nie znam swojej prawdziwej mamusi. Ulcia mówiła, że jak się
urodziłam, to mamę zabrały do nieba aniołki, bo tam jej bardzo
potrzebowały, a teraz tatę też zabrały… – Znowu w jej oczkach zaczęły
gromadzić się łzy, a drobnym ciałem wstrząsnął szloch.
Nie miał pojęcia, jak rozmawiać z małymi dziećmi i to w dodatku o
sprawach tak tragicznych. Pocałował czule jej czoło próbując
jednocześnie ją uspokoić.
- Już dobrze skarbie, już dobrze. Nie płacz. Spróbuj pospać jeszcze
trochę, a jutro zrobimy Uli niespodziankę. Zabierzesz jej swoje rysunki,
na pewno się ucieszy, tak? Pokiwała sennie głową. Uspokajała się i
powoli zasypiała na jego kolanach.
Nie sądził, że to dziecko wyzwoli w nim falę tak wielkiej tkliwości i
szczerego współczucia dla niedoli tej rodziny. Nigdy nie był w podobnej
sytuacji i te wszystkie uczucia, które wywołała ta mała, były dla niego
czymś zupełnie nowym. Spojrzał na nią. Usnęła. Rozczulił go widok tej
śpiącej teraz już spokojnie, istotki. Najdelikatniej, jak potrafił
położył ją z powrotem do łóżka i okrył kołdrą. Postał jeszcze chwilę
wsłuchując się w jej równomierny oddech, a potem wyszedł cicho licząc,
że złapie jeszcze kilka godzin snu.
Natrętnie dzwoniąca komórka spowodowała, że nie do końca przytomny otworzył powieki.
- Halo? – Wymamrotał sennie.
- Cześć stary, gdzie ty się podziewasz? Od pół godziny powinieneś być w
pracy. – Głos najlepszego przyjaciela sprowadził go na ziemię.
- Przepraszam Seba, ale miałem ciężką noc. – Po drugiej stronie słuchawki rozległ się chichot.
- Dorwałeś jakieś świeże mięsko?
- Nie, to nie to, co myślisz. Wszystko ci opowiem, ale nie dzisiaj. Mam
prośbę. Muszę załatwić coś bardzo ważnego, więc zastąp mnie w firmie.
Nie przewiduję żadnego trzęsienia ziemi, ale dobrze by było, żebyś miał
Alexa na oku. Z nim nigdy nic nie wiadomo.
- W porządku. Nie ma sprawy.
- Dzięki Sebastian. Gdyby działo się coś niepokojącego, to dzwoń.
Zarzucił na siebie szlafrok i udał się do pokoi dzieci. Niestety nie
zastał tam ich. Lekko zaniepokojony przeszedł do salonu. Siedziały na
kanapie, a Jasiek zaplatał Beatce jej długie włosy. Były już ubrane.
- Dzień dobry. – Jak na komendę odwróciły głowy w jego stronę.
- Dzień dobry panie Marku. Obudziliśmy pana? – Jasiek przepraszająco na niego spojrzał.
- Ależ skąd. Telefon zadzwonił a jego dzwonek zmusił mnie, żebym wstał.
Zaraz przygotuję śniadanie, a potem szybko się ubiorę i pojedziemy do
szpitala, tak? – Beatka uśmiechnęła się do niego i energicznie pokiwała
główką na znak zgody.
Uwinął się w kilka minut i po chwili już stawiał przed nimi kubki z gorącym kakao i obłędnie pachnącą jajecznicę.
Jasiek z wypchanymi jedzeniem policzkami skonstatował.
- Pyszna. Prawie tak samo dobra, jak ta, którą robi Ula. Musi pan
koniecznie spróbować jajecznicy w jej wykonaniu. Nie można się oprzeć. –
Uśmiechnął się szeroko.
- Mam nadzieję, że będzie ku temu okazja. Ale teraz zbierajcie się.
Muszę jeszcze porozmawiać z lekarzem, zanim do niej wejdziemy. Po drodze
też kupimy jakieś soki i może trochę cytrusów. Nie wiem, co może jeść i
o to też trzeba zapytać.
Zatrzymał samochód na szpitalnym parkingu. Pomógł wysiąść Beatce. Jasiek
zabrał torbę z sokami. Uczepiona Marka ręki Betti starała się nadążyć
za jego szybkim krokiem. Dotarli na oddział urazowy. Marek zatrzymał się
przy stojących na korytarzu fotelach.
- Usiądźcie tu sobie wygodnie i zaczekajcie na mnie. Muszę znaleźć
lekarza i spytać, czy możemy do niej wejść. – Usadowili się posłusznie w
siedziskach, a on udał się do dyżurki. Miał szczęście, bo natknął się
na lekarza, z którym wczoraj rozmawiał.
- Dzień dobry, pamięta mnie pan? – Spytał, wyciągając jednocześnie do medyka dłoń.
- Oczywiście, że pamiętam. To pan przywiózł wczoraj tę pobitą pacjentkę.
- Właśnie. Przywiozłem jej rodzeństwo i chciałem się dowiedzieć, czy można do niej wejść.
- Tak można. Wybudziła się dzisiaj dość wcześnie i trochę lepiej
wygląda, choć nadal jest mocno opuchnięta. Przynajmniej może otworzyć
już powieki. W jakim wieku są te dzieci?
- Chłopak ma prawie osiemnaście, a dziewczynka sześć lat.
- Lepiej niech ich pan uprzedzi, że siostra nie wygląda najlepiej, bo mogą doznać szoku, szczególnie ta mała.
- Uprzedzę. I tak najpierw chciałbym wejść tam sam. Ona właściwie mnie
nie zna. Powinienem wyjaśnić jej, kim jestem i dlaczego zająłem się jej
rodziną.
- Tak będzie najlepiej. Chyba nadal jest w lekkim szoku.
- Bardzo panu dziękuję doktorze za wszystko. Do zobaczenia. – Ponownie uścisnął mu dłoń i wrócił do dzieciaków.
- Słuchajcie. Rozmawiałem przed chwilą z doktorem. Muszę najpierw wejść
do niej sam, bo trzeba jej wyjaśnić, co się wczoraj stało i dlaczego
jesteście ze mną. Jak tylko wszystko jej opowiem, zaraz was zawołam. I
jeszcze jedno. Betti, musisz wiedzieć, że Ula jest bardzo opuchnięta, ma
siniaki i zadrapania na twarzy. Wygląda inaczej niż przed wypadkiem.
Mówię to, żebyś nie była zaskoczona i nie przestraszyła się. Ale jesteś
przecież dzielną dziewczynką i poradzisz sobie, prawda?
Mała pokiwała głową.
- Będę się trzymać, obiecuję. Przecież bardzo ją kocham i wszystko jedno jak wygląda. – Cmoknął ją w policzek.
- Jesteś bardzo odważną i mądrą dziewczynką. W takim razie posiedźcie tu
jeszcze chwilkę, a ja postaram się jak najszybciej wrócić.
Nacisnął delikatnie klamkę i wsunął się do pokoju. Leżała na wznak wpatrując się w biel sufitu.
- Dzień dobry pani Urszulo. – Powiedział cicho nie chcąc jej wystraszyć.
Odwróciła głowę w jego kierunku. Teraz w świetle dnia zobaczył, że ten
bandzior niemal zmasakrował jej twarz. Część jej tonęła w bandażach.
- Czy ja pana znam? – Powiedziała niemal szeptem. Podszedł bliżej i przysiadł na krześle stojącym obok łóżka.
- Nie, nie zna mnie pani, choć ja znam panią i pani rodzeństwo z
widzenia. Kilka razy widziałem panią wraz z siostrą w parku, tym przy
Lwowskiej. Stąd wiem, jak ma pani na imię. Jeśli pani pozwoli to
wyjaśnię, co tu robię dzisiaj i jaka jest moja rola, w tym, że znalazła
się pani w szpitalu.
- Proszę mówić. – Powiedziała z trudem.
- Może zacznę od początku. Nazywam się Marek Dobrzański. Mam firmę
modową Febo & Dobrzański położoną po drugiej stronie ulicy
Lwowskiej, na wprost wejścia do parku. Często tam chodzę na spacery,
żeby odetchnąć. Wczoraj wieczorem, po wyjściu z pracy też tam poszedłem i
usiadłem na mojej ulubionej ławce. Wtedy usłyszałem jęk. Kiedy się
powtórzył, poszedłem szukać jego źródła i tak znalazłem panią. Od razu
panią poznałem. Była pani nieprzytomna. Zaniosłem panią do samochodu i
przywiozłem tutaj. Tu udzielili pani pomocy. Kiedy panią wiozłem do
szpitala, na chwilę odzyskała pani przytomność i powiedziała mi, jak się
nazywa i gdzie mieszka. Pani ostatnie słowa były mniej więcej takie
„Oni są sami… nic nie wiedzą… że ja…” Wtedy zrozumiałem, że mówi pani o
swoim rodzeństwie. Jak tylko upewniłem się, że z panią wszystko w
porządku i nic już pani nie grozi, pojechałem na policję, gdzie złożyłem
zeznania, a potem do Rysiowa. Opowiedziałem Jaśkowi, co się stało.
Beatce też, tylko w bardzo łagodnej formie. Postanowiłem zabrać ich do
siebie na Sienną, bo bliżej jest stąd do szpitala. Przenocowali u mnie i
dzisiaj ich tu przywiozłem. Mała bardzo tęskni. Jasiek pewnie też,
chociaż się do tego nie przyznaje. – Spojrzał na jej twarz. Po jej
policzkach toczyły się ogromne łzy.
- Panie Marku. Nie wiem, jak panu dziękować. Aż boję się pomyśleć, co
mogłoby się stać, gdyby pana nie było w tym parku. Życia mi braknie,
żeby odwdzięczyć się panu za to, co pan zrobił. Dziękuję. Jest pan
bardzo dobrym człowiekiem o wrażliwym na cierpienie innych, sercu. –
Próbował zaprzeczyć.
- Proszę nie zaprzeczać, gdyby tak nie było, nie zareagowałby pan w taki
właśnie sposób. Zrobił pan coś bardzo, bardzo dobrego dla zupełnie
obcych sobie ludzi. To bardzo szlachetny uczynek, za który będę
wdzięczna panu do końca życia. – Poczuł ciepło w okolicy serca po
usłyszeniu tych słów.
- Pamięta pani, co się wczoraj wydarzyło? Nie rozumiem, co pani robiła o
tak późnej porze w tym parku i w dodatku tak daleko od domu.
Jej zmarszczone czoło świadczyło o tym, że intensywnie próbuje sobie przypomnieć wydarzenia tego tragicznego dla niej dnia.
- Od jakiegoś czasu pracowałam w banku. Udało mi się znaleźć pracę, choć
na razie była to umowa o pracę na zlecenie. Musiałam zacząć zarabiać,
bo po śmierci taty ledwo starczało nam na życie. Wczoraj jednak
dowiedziałam się, że nie przedłużą mi umowy. Wypłacili tylko należne mi
pieniądze i pożegnali się ze mną. Wyszłam zrozpaczona. Nie wiedziałam,
co dalej. Poszłam do parku i przesiedziałam w nim parę godzin. Nawet nie
zauważyłam, kiedy zapadł zmrok. W końcu zorientowałam się, że jest
późno, a ja powinnam dawno już być w domu. Ruszyłam w stronę bramy.
Napadł na mnie znienacka, od tyłu i zaciągnął w jakieś krzaki.
Próbowałam się bronić, ale był ode mnie znacznie silniejszy. Bił mnie i
kopał, a kiedy opadłam z sił, próbował mnie zgwałcić. Jakimś nadludzkim
wysiłkiem udało mi się uwolnić. On próbował mnie zatrzymać. Złapał za
torebkę, ale wyrwałam mu się. Zobaczyłam jakiś ludzi i usiłowałam
krzyczeć, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. On też musiał ich
zauważyć, bo szybko znikł. Nie miałam już siły i upadłam chyba na
trawnik. Co działo się potem, nie pamiętam. Najgorsze jest to, że nie
wiem, jak przeżyjemy kolejny miesiąc. Zabrał mi wszystko, co miałam. Nie
wiem, co ja im dam jeść. – Rozszlochała się rozpaczliwie. Pogładził jej
dłoń.
- Pani Urszulo. Najważniejsze, że pani żyje. O dzieci proszę się nie
martwić. Proponuję, żeby na razie, dopóki nie wyjdzie pani ze szpitala,
zamieszkały u mnie. Dzięki temu będą mieć bliżej do pani. Ja jestem
mobilny. Będę zawoził i przywoził Jaśka ze szkoły a Beatkę z
przedszkola. Poradzimy sobie, a i pani będzie spokojniejsza i może
szybciej wróci do zdrowia. – Patrzyła na niego jak zaczarowana, a po jej
policzkach płynęły już prawdziwe potoki łez.
- Jest pan aniołem? – Spytała płaczliwie. – Takie rzeczy dzieją się
tylko w bajkach. Myślałam, że mnie już nic dobrego w życiu nie spotka.
Ostatnio dostałam w nadmiarze dawkę traumatycznych przeżyć. Najpierw
śmierć taty, a teraz to… - Uśmiechnął się do niej z sympatią.
- Nie pani Urszulo, nie jestem aniołem. Nawet nie jestem dobrym
człowiekiem. Może kiedyś pani o tym opowiem. Mam jeszcze jedną prośbę.
Mówmy sobie po imieniu. W tej sytuacji tak będzie łatwiej, zgoda?
- Zgoda. Ula. – Wyciągnęła do niego posiniaczoną dłoń. Ujął ją z największą delikatnością i ucałował.
- Marek.
Skoro wyjaśniliśmy sobie wszystko, pozwól, że zawołam dzieciaki. Na pewno mocno się niecierpliwią i bardzo chcą cię zobaczyć.
- Dobrze. Zawołaj je. – Wyszeptała.
Wyszedł na korytarz i przywołał je gestem ręki. Podbiegły do niego.
- Wszystko z nią w porządku? – Zapytał wystraszony nieco Jasiek.
- W porządku i bardzo chce was zobaczyć. – Weszli razem do pokoju.
- Ulciaaa… - Beatka podbiegła do łóżka i przylgnęła do niej całym ciałem, Ula pogłaskała jej jasne włosy.
- Bardzo za tobą tęskniłam kochanie i bardzo się o was martwiłam. –
Spojrzała przez łzy na brata. On też do niej podszedł i mocno przytulił
całując ją w mokry policzek.
- My też bardzo niepokoiliśmy się o ciebie. Dopiero pan Marek, jak do nas przyjechał, to wyjaśnił nam wszystko.
- Tak, jestem mu bardzo wdzięczna. – Spojrzała z sympatią na
Dobrzańskiego. – Ustaliliśmy z Markiem, że na czas mojego pobytu w
szpitalu zamieszkacie u niego. Będzie was zawoził i przywoził ze szkoły.
Pamiętajcie, macie być grzeczni i słuchać się go we wszystkim. Nie
chcę, żeby miał z wami kłopoty. Chyba macie świadomość, jak wielką
przysługę nam wyświadcza?
- O nic się nie martw Ula. Przecież ja jestem już prawie dorosły, a
Betti, to spokojne dziecko. Jej do szczęścia wystarczy blok i kredki. A
ty szybko zdrowiej. Przynieśliśmy ci trochę soków i owoców. Pan Marek
kupił. Jak będziesz miała ochotę, to sobie zjesz. Ułożę to wszystko w
szafce. Przywiozłem ci też bieliznę, piżamę i szlafrok. Jeśli jeszcze
czegoś potrzebujesz, to powiedz. Przywieziemy. – Znowu miała łzy w
oczach.
- Nie kochanie. Nic mi już nie trzeba. Najważniejsze, że wiem, co z wami i jestem o was spokojna. – Spojrzała na Marka.
- Marek. Duże brzemię kładę na twoje barki, ale mam nadzieję, że kiedyś
przyjdzie taki dzień, kiedy i ja będę mogła zrobić coś dla ciebie.
- Ula nie mów tak. Gdybym tego nie chciał, nie proponowałbym przecież.
Ty musisz szybko stanąć na nogi, a resztą ja się zajmę. – Zerknął na
zegarek. – Pójdziemy już. Ty musisz odpocząć. Zabiorę dzieciaki na jakiś
obiad i zadbam o nie. Trzymaj się. Wpadniemy do ciebie jutro po
południu. Tylko dzisiaj zrobiliśmy sobie wolne. Ja od pracy a oni od
szkolnych obowiązków.- Uścisnął jej dłoń.
Jasiek i Beatka ucałowali ją serdecznie i z obietnicą jutrzejszych odwiedzin opuścili szpital.
Została sama. Przetrawiała w głowie to, czego doświadczyła dzisiaj.
Marek Dobrzański. Chyba czytała o nim w kolorowych pismach. Spodobał jej
się. Jest taki przystojny i ma taką piękną twarz, w której dominują te
duże, ciepłe i współczujące oczy. Właściwie nie znała go wcale.
Artykuły, które czytała o nim kiedyś, nie były dla niego zbyt pochlebne.
Nie pamiętała, dlaczego. Dla niej jawił się, jako anioł w ludzkiej
skórze. - Czy normalny, zwykły człowiek wziąłby na swoje barki opiekę nad dwójką obcych dzieciaków? Czy uratowałby życie mnie?
– Nie miała wątpliwości, że gdyby nie jego szybka reakcja, mogłaby już
nie żyć i zostać na tym trawniku. Skoro tak zareagował, na pewno miał
dobre i szlachetne serce.
Doszli do samochodu i stanęli jeszcze na chwilę.
- Słuchajcie. Proponuję zjeść teraz obiad, a potem wybierzemy się na
jakieś zakupy. Pojedziemy do Złotych Tarasów i kupimy kilka ciuszków.
Może i dla Uli coś wybierzemy? – Beatka była zachwycona i podskakiwała z
radości. Jasiek jednak poczuł się skrępowany.
- Panie Marku, my nie chcielibyśmy narażać pana na takie wydatki.
Wystarczy, że już jesteśmy na pana utrzymaniu. Tak wiele pan dla nas
zrobił…
- Jasiek, uwierz mi, dla mnie to nie są jakieś znaczące sumy. Do tej
pory wydawałem tysiące na różne głupoty. Teraz mam okazję wydać je na
coś bardzo sensownego, więc nie broń się przed tym. Dla mnie to będzie
prawdziwa przyjemność, a i może was ucieszy kilka drobiazgów. To, co?
Jedziemy coś zjeść? – Uśmiechnął się promiennie.
- Jedziemy! – Krzyknęła rozradowana Beatka sadowiąc się już na tylnym siedzeniu samochodu.
Przemierzali niezmordowanie pasaże handlowe, szukając czegoś dla siebie.
Marek, dzięki temu, że od dziecka obracał się w kręgach mody, miał
bardzo wyostrzone poczucie estetyki. Z dużą wprawą pomagał dzieciakom
wybrać coś ładnego i wygodnego. Finał był taki, że zaopatrzył ich niemal
we wszystko. Jaśka w modne bluzy, kilka par jeansów, buty, męską
bieliznę, a nawet, z myślą o zimie, w dwie puchate kurtki i męskie
kozaki. Beatka też nie narzekała. W jej pękatych torbach wylądowało
kilka ładnych sukienek, spodni, rajstop, bluzeczek, bucików i podobnie,
jak u Jaśka, odzież zimowa w postaci kurtki, ciepłego płaszczyka i dwóch
par ślicznych kozaczków. Zaopatrzyli się też w domowe kapcie, żeby nie
musieli chodzić po mieszkaniu w samych skarpetkach. Pomyśleli też o Uli.
Marek miał dobre oko, więc odgadnięcie jej rozmiaru nie było dla niego
problemem. Kilka ładnych spódnic, bluzek, jakieś spodnie, garsonka,
ciepły płaszcz i jesienna kurtka. Miał nadzieję, że będzie na nią
pasować. Wrócili do domu w radosnych nastrojach. Po wypakowaniu
wszystkich toreb usiedli w salonie z pucharkami lodów.
Marek uśmiechał się błogo. Był naprawdę szczęśliwy. Nigdy nawet nie
przypuszczał, że wydawanie pieniędzy na kogoś, kto niewiele posiada i
każdą rzecz przyjmuje z ogromną wdzięcznością, może być takie przyjemne i
sprawić mu tyle radości. – Wreszcie zrobiłem dobry uczynek, nie dla
siebie, ale dla kogoś, z kim mogę podzielić się tym, co mam w
nadmiarze. Cudowne uczucie. Dzisiaj poczułem się po raz pierwszy dobrze
sam ze sobą.
Ustalił z Jaśkiem godzinę jutrzejszego wyjazdu do szkoły. Trzeba było
wyjechać wcześniej, bo książki i zeszyty zostały w domu. Chciał też znać
rozkład ich zajęć, żeby móc pogodzić go z własną pracą. O dwudziestej
drugiej zagonił ich do łóżek. Jutro trzeba wcześnie wstać. Najpierw
szkoła, praca, a później wizyta u Uli. Ze smutkiem przywołał w pamięci
obraz jej opuchniętej twarzy. Miał nadzieje, że ten obrzęk szybko minie i
że ona poczuje się wtedy lepiej. Pokręcił ze zdumieniem głową. Nie znał
siebie takiego. Nie rozumiał skąd wzięło się nagle u niego to poczucie
troski, opiekuńczości i współczucia dla tej trójki. Jedno wiedział na
pewno. Postąpił słusznie, bez cienia egoizmu. Chciał im pomóc. Bardzo. I
jak do tej pory, wychodziło mu to nadzwyczaj dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz