Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Tylko mnie kochaj..." - rozdział 3

14 marzec 2012  
ROZDZIAŁ III


Ze snu wyrwał go rozpaczliwy, głośny płacz. Oprzytomniał w jednej chwili zdawszy sobie sprawę, że to Beatka. Wyskoczył z łóżka i na bosaka pobiegł do jej pokoju, odnotowując, że za oknem jest jeszcze ciemna noc. Zastał dziewczynkę skuloną w pościeli, przyciskającą do poduszki mokrą od łez buzię. Podszedł do niej i mocno ją przytulił.
- Betti, cichutko… nie płacz… obudzisz Jaśka. – Wtuliła się w niego mocząc mu bluzę od piżamy.
- Ja chcę do Ulci… Tęsknię za nią… - łkała, krztusząc się od łez.
- Wiem kochanie, wiem. – Wyszeptał. - Ale jest środek nocy i ona na pewno już śpi. Musi teraz dużo wypoczywać, żeby wyzdrowieć i móc nadal czytać ci bajki na dobranoc. – Posadził ją na kolanach delikatnie kołysząc. – Obiecuję, że jutro zaraz po śniadaniu pojedziemy do niej, a ja opowiem jej, jacy byliście dzielni. – Pogłaskał ją po główce, nadal kołysząc w ramionach. Powoli uspokajała się. Drżącym od płaczu głosem mówiła.
- Wie pan, Ulcia to najlepsza siostra na świecie. Jest, jak moja druga mama. Bo ja nie znam swojej prawdziwej mamusi. Ulcia mówiła, że jak się urodziłam, to mamę zabrały do nieba aniołki, bo tam jej bardzo potrzebowały, a teraz tatę też zabrały… – Znowu w jej oczkach zaczęły gromadzić się łzy, a drobnym ciałem wstrząsnął szloch.
Nie miał pojęcia, jak rozmawiać z małymi dziećmi i to w dodatku o sprawach tak tragicznych. Pocałował czule jej czoło próbując jednocześnie ją uspokoić.
- Już dobrze skarbie, już dobrze. Nie płacz. Spróbuj pospać jeszcze trochę, a jutro zrobimy Uli niespodziankę. Zabierzesz jej swoje rysunki, na pewno się ucieszy, tak? Pokiwała sennie głową. Uspokajała się i powoli zasypiała na jego kolanach.
Nie sądził, że to dziecko wyzwoli w nim falę tak wielkiej tkliwości i szczerego współczucia dla niedoli tej rodziny. Nigdy nie był w podobnej sytuacji i te wszystkie uczucia, które wywołała ta mała, były dla niego czymś zupełnie nowym. Spojrzał na nią. Usnęła. Rozczulił go widok tej śpiącej teraz już spokojnie, istotki. Najdelikatniej, jak potrafił położył ją z powrotem do łóżka i okrył kołdrą. Postał jeszcze chwilę wsłuchując się w jej równomierny oddech, a potem wyszedł cicho licząc, że złapie jeszcze kilka godzin snu.

Natrętnie dzwoniąca komórka spowodowała, że nie do końca przytomny otworzył powieki.
- Halo? – Wymamrotał sennie.
- Cześć stary, gdzie ty się podziewasz? Od pół godziny powinieneś być w pracy. – Głos najlepszego przyjaciela sprowadził go na ziemię.
- Przepraszam Seba, ale miałem ciężką noc. – Po drugiej stronie słuchawki rozległ się chichot.
- Dorwałeś jakieś świeże mięsko?
- Nie, to nie to, co myślisz. Wszystko ci opowiem, ale nie dzisiaj. Mam prośbę. Muszę załatwić coś bardzo ważnego, więc zastąp mnie w firmie. Nie przewiduję żadnego trzęsienia ziemi, ale dobrze by było, żebyś miał Alexa na oku. Z nim nigdy nic nie wiadomo.
- W porządku. Nie ma sprawy.
- Dzięki Sebastian. Gdyby działo się coś niepokojącego, to dzwoń.
Zarzucił na siebie szlafrok i udał się do pokoi dzieci. Niestety nie zastał tam ich. Lekko zaniepokojony przeszedł do salonu. Siedziały na kanapie, a Jasiek zaplatał Beatce jej długie włosy. Były już ubrane.
- Dzień dobry. – Jak na komendę odwróciły głowy w jego stronę.
- Dzień dobry panie Marku. Obudziliśmy pana? – Jasiek przepraszająco na niego spojrzał.
- Ależ skąd. Telefon zadzwonił a jego dzwonek zmusił mnie, żebym wstał. Zaraz przygotuję śniadanie, a potem szybko się ubiorę i pojedziemy do szpitala, tak? – Beatka uśmiechnęła się do niego i energicznie pokiwała główką na znak zgody.
Uwinął się w kilka minut i po chwili już stawiał przed nimi kubki z gorącym kakao i obłędnie pachnącą jajecznicę.
Jasiek z wypchanymi jedzeniem policzkami skonstatował.
- Pyszna. Prawie tak samo dobra, jak ta, którą robi Ula. Musi pan koniecznie spróbować jajecznicy w jej wykonaniu. Nie można się oprzeć. – Uśmiechnął się szeroko.
- Mam nadzieję, że będzie ku temu okazja. Ale teraz zbierajcie się. Muszę jeszcze porozmawiać z lekarzem, zanim do niej wejdziemy. Po drodze też kupimy jakieś soki i może trochę cytrusów. Nie wiem, co może jeść i o to też trzeba zapytać.

Zatrzymał samochód na szpitalnym parkingu. Pomógł wysiąść Beatce. Jasiek zabrał torbę z sokami. Uczepiona Marka ręki Betti starała się nadążyć za jego szybkim krokiem. Dotarli na oddział urazowy. Marek zatrzymał się przy stojących na korytarzu fotelach.
- Usiądźcie tu sobie wygodnie i zaczekajcie na mnie. Muszę znaleźć lekarza i spytać, czy możemy do niej wejść. – Usadowili się posłusznie w siedziskach, a on udał się do dyżurki. Miał szczęście, bo natknął się na lekarza, z którym wczoraj rozmawiał.
- Dzień dobry, pamięta mnie pan? – Spytał, wyciągając jednocześnie do medyka dłoń.
- Oczywiście, że pamiętam. To pan przywiózł wczoraj tę pobitą pacjentkę.
- Właśnie. Przywiozłem jej rodzeństwo i chciałem się dowiedzieć, czy można do niej wejść.
- Tak można. Wybudziła się dzisiaj dość wcześnie i trochę lepiej wygląda, choć nadal jest mocno opuchnięta. Przynajmniej może otworzyć już powieki. W jakim wieku są te dzieci?
- Chłopak ma prawie osiemnaście, a dziewczynka sześć lat.
- Lepiej niech ich pan uprzedzi, że siostra nie wygląda najlepiej, bo mogą doznać szoku, szczególnie ta mała.
- Uprzedzę. I tak najpierw chciałbym wejść tam sam. Ona właściwie mnie nie zna. Powinienem wyjaśnić jej, kim jestem i dlaczego zająłem się jej rodziną.
- Tak będzie najlepiej. Chyba nadal jest w lekkim szoku.
- Bardzo panu dziękuję doktorze za wszystko. Do zobaczenia. – Ponownie uścisnął mu dłoń i wrócił do dzieciaków.
- Słuchajcie. Rozmawiałem przed chwilą z doktorem. Muszę najpierw wejść do niej sam, bo trzeba jej wyjaśnić, co się wczoraj stało i dlaczego jesteście ze mną. Jak tylko wszystko jej opowiem, zaraz was zawołam. I jeszcze jedno. Betti, musisz wiedzieć, że Ula jest bardzo opuchnięta, ma siniaki i zadrapania na twarzy. Wygląda inaczej niż przed wypadkiem. Mówię to, żebyś nie była zaskoczona i nie przestraszyła się. Ale jesteś przecież dzielną dziewczynką i poradzisz sobie, prawda?
Mała pokiwała głową.
- Będę się trzymać, obiecuję. Przecież bardzo ją kocham i wszystko jedno jak wygląda. – Cmoknął ją w policzek.
- Jesteś bardzo odważną i mądrą dziewczynką. W takim razie posiedźcie tu jeszcze chwilkę, a ja postaram się jak najszybciej wrócić.

Nacisnął delikatnie klamkę i wsunął się do pokoju. Leżała na wznak wpatrując się w biel sufitu.
- Dzień dobry pani Urszulo. – Powiedział cicho nie chcąc jej wystraszyć. Odwróciła głowę w jego kierunku. Teraz w świetle dnia zobaczył, że ten bandzior niemal zmasakrował jej twarz. Część jej tonęła w bandażach.
- Czy ja pana znam? – Powiedziała niemal szeptem. Podszedł bliżej i przysiadł na krześle stojącym obok łóżka.
- Nie, nie zna mnie pani, choć ja znam panią i pani rodzeństwo z widzenia. Kilka razy widziałem panią wraz z siostrą w parku, tym przy Lwowskiej. Stąd wiem, jak ma pani na imię. Jeśli pani pozwoli to wyjaśnię, co tu robię dzisiaj i jaka jest moja rola, w tym, że znalazła się pani w szpitalu.
- Proszę mówić. – Powiedziała z trudem.
- Może zacznę od początku. Nazywam się Marek Dobrzański. Mam firmę modową Febo & Dobrzański położoną po drugiej stronie ulicy Lwowskiej, na wprost wejścia do parku. Często tam chodzę na spacery, żeby odetchnąć. Wczoraj wieczorem, po wyjściu z pracy też tam poszedłem i usiadłem na mojej ulubionej ławce. Wtedy usłyszałem jęk. Kiedy się powtórzył, poszedłem szukać jego źródła i tak znalazłem panią. Od razu panią poznałem. Była pani nieprzytomna. Zaniosłem panią do samochodu i przywiozłem tutaj. Tu udzielili pani pomocy. Kiedy panią wiozłem do szpitala, na chwilę odzyskała pani przytomność i powiedziała mi, jak się nazywa i gdzie mieszka. Pani ostatnie słowa były mniej więcej takie „Oni są sami… nic nie wiedzą… że ja…” Wtedy zrozumiałem, że mówi pani o swoim rodzeństwie. Jak tylko upewniłem się, że z panią wszystko w porządku i nic już pani nie grozi, pojechałem na policję, gdzie złożyłem zeznania, a potem do Rysiowa. Opowiedziałem Jaśkowi, co się stało. Beatce też, tylko w bardzo łagodnej formie. Postanowiłem zabrać ich do siebie na Sienną, bo bliżej jest stąd do szpitala. Przenocowali u mnie i dzisiaj ich tu przywiozłem. Mała bardzo tęskni. Jasiek pewnie też, chociaż się do tego nie przyznaje. – Spojrzał na jej twarz. Po jej policzkach toczyły się ogromne łzy.
- Panie Marku. Nie wiem, jak panu dziękować. Aż boję się pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby pana nie było w tym parku. Życia mi braknie, żeby odwdzięczyć się panu za to, co pan zrobił. Dziękuję. Jest pan bardzo dobrym człowiekiem o wrażliwym na cierpienie innych, sercu. – Próbował zaprzeczyć.
- Proszę nie zaprzeczać, gdyby tak nie było, nie zareagowałby pan w taki właśnie sposób. Zrobił pan coś bardzo, bardzo dobrego dla zupełnie obcych sobie ludzi. To bardzo szlachetny uczynek, za który będę wdzięczna panu do końca życia. – Poczuł ciepło w okolicy serca po usłyszeniu tych słów.
- Pamięta pani, co się wczoraj wydarzyło? Nie rozumiem, co pani robiła o tak późnej porze w tym parku i w dodatku tak daleko od domu.
Jej zmarszczone czoło świadczyło o tym, że intensywnie próbuje sobie przypomnieć wydarzenia tego tragicznego dla niej dnia.
- Od jakiegoś czasu pracowałam w banku. Udało mi się znaleźć pracę, choć na razie była to umowa o pracę na zlecenie. Musiałam zacząć zarabiać, bo po śmierci taty ledwo starczało nam na życie. Wczoraj jednak dowiedziałam się, że nie przedłużą mi umowy. Wypłacili tylko należne mi pieniądze i pożegnali się ze mną. Wyszłam zrozpaczona. Nie wiedziałam, co dalej. Poszłam do parku i przesiedziałam w nim parę godzin. Nawet nie zauważyłam, kiedy zapadł zmrok. W końcu zorientowałam się, że jest późno, a ja powinnam dawno już być w domu. Ruszyłam w stronę bramy. Napadł na mnie znienacka, od tyłu i zaciągnął w jakieś krzaki. Próbowałam się bronić, ale był ode mnie znacznie silniejszy. Bił mnie i kopał, a kiedy opadłam z sił, próbował mnie zgwałcić. Jakimś nadludzkim wysiłkiem udało mi się uwolnić. On próbował mnie zatrzymać. Złapał za torebkę, ale wyrwałam mu się. Zobaczyłam jakiś ludzi i usiłowałam krzyczeć, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. On też musiał ich zauważyć, bo szybko znikł. Nie miałam już siły i upadłam chyba na trawnik. Co działo się potem, nie pamiętam. Najgorsze jest to, że nie wiem, jak przeżyjemy kolejny miesiąc. Zabrał mi wszystko, co miałam. Nie wiem, co ja im dam jeść. – Rozszlochała się rozpaczliwie. Pogładził jej dłoń.
- Pani Urszulo. Najważniejsze, że pani żyje. O dzieci proszę się nie martwić. Proponuję, żeby na razie, dopóki nie wyjdzie pani ze szpitala, zamieszkały u mnie. Dzięki temu będą mieć bliżej do pani. Ja jestem mobilny. Będę zawoził i przywoził Jaśka ze szkoły a Beatkę z przedszkola. Poradzimy sobie, a i pani będzie spokojniejsza i może szybciej wróci do zdrowia. – Patrzyła na niego jak zaczarowana, a po jej policzkach płynęły już prawdziwe potoki łez.
- Jest pan aniołem? – Spytała płaczliwie. – Takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach. Myślałam, że mnie już nic dobrego w życiu nie spotka. Ostatnio dostałam w nadmiarze dawkę traumatycznych przeżyć. Najpierw śmierć taty, a teraz to… - Uśmiechnął się do niej z sympatią.
- Nie pani Urszulo, nie jestem aniołem. Nawet nie jestem dobrym człowiekiem. Może kiedyś pani o tym opowiem. Mam jeszcze jedną prośbę. Mówmy sobie po imieniu. W tej sytuacji tak będzie łatwiej, zgoda?
- Zgoda. Ula. – Wyciągnęła do niego posiniaczoną dłoń. Ujął ją z największą delikatnością i ucałował.
- Marek.
Skoro wyjaśniliśmy sobie wszystko, pozwól, że zawołam dzieciaki. Na pewno mocno się niecierpliwią i bardzo chcą cię zobaczyć.
- Dobrze. Zawołaj je. – Wyszeptała.
Wyszedł na korytarz i przywołał je gestem ręki. Podbiegły do niego.
- Wszystko z nią w porządku? – Zapytał wystraszony nieco Jasiek.
- W porządku i bardzo chce was zobaczyć. – Weszli razem do pokoju.
- Ulciaaa… - Beatka podbiegła do łóżka i przylgnęła do niej całym ciałem, Ula pogłaskała jej jasne włosy.
- Bardzo za tobą tęskniłam kochanie i bardzo się o was martwiłam. – Spojrzała przez łzy na brata. On też do niej podszedł i mocno przytulił całując ją w mokry policzek.
- My też bardzo niepokoiliśmy się o ciebie. Dopiero pan Marek, jak do nas przyjechał, to wyjaśnił nam wszystko.
- Tak, jestem mu bardzo wdzięczna. – Spojrzała z sympatią na Dobrzańskiego. – Ustaliliśmy z Markiem, że na czas mojego pobytu w szpitalu zamieszkacie u niego. Będzie was zawoził i przywoził ze szkoły. Pamiętajcie, macie być grzeczni i słuchać się go we wszystkim. Nie chcę, żeby miał z wami kłopoty. Chyba macie świadomość, jak wielką przysługę nam wyświadcza?
- O nic się nie martw Ula. Przecież ja jestem już prawie dorosły, a Betti, to spokojne dziecko. Jej do szczęścia wystarczy blok i kredki. A ty szybko zdrowiej. Przynieśliśmy ci trochę soków i owoców. Pan Marek kupił. Jak będziesz miała ochotę, to sobie zjesz. Ułożę to wszystko w szafce. Przywiozłem ci też bieliznę, piżamę i szlafrok. Jeśli jeszcze czegoś potrzebujesz, to powiedz. Przywieziemy. – Znowu miała łzy w oczach.
- Nie kochanie. Nic mi już nie trzeba. Najważniejsze, że wiem, co z wami i jestem o was spokojna. – Spojrzała na Marka.
- Marek. Duże brzemię kładę na twoje barki, ale mam nadzieję, że kiedyś przyjdzie taki dzień, kiedy i ja będę mogła zrobić coś dla ciebie.
- Ula nie mów tak. Gdybym tego nie chciał, nie proponowałbym przecież. Ty musisz szybko stanąć na nogi, a resztą ja się zajmę. – Zerknął na zegarek. – Pójdziemy już. Ty musisz odpocząć. Zabiorę dzieciaki na jakiś obiad i zadbam o nie. Trzymaj się. Wpadniemy do ciebie jutro po południu. Tylko dzisiaj zrobiliśmy sobie wolne. Ja od pracy a oni od szkolnych obowiązków.- Uścisnął jej dłoń.
Jasiek i Beatka ucałowali ją serdecznie i z obietnicą jutrzejszych odwiedzin opuścili szpital.
Została sama. Przetrawiała w głowie to, czego doświadczyła dzisiaj. Marek Dobrzański. Chyba czytała o nim w kolorowych pismach. Spodobał jej się. Jest taki przystojny i ma taką piękną twarz, w której dominują te duże, ciepłe i współczujące oczy. Właściwie nie znała go wcale. Artykuły, które czytała o nim kiedyś, nie były dla niego zbyt pochlebne. Nie pamiętała, dlaczego. Dla niej jawił się, jako anioł w ludzkiej skórze. - Czy normalny, zwykły człowiek wziąłby na swoje barki opiekę nad dwójką obcych dzieciaków? Czy uratowałby życie mnie? – Nie miała wątpliwości, że gdyby nie jego szybka reakcja, mogłaby już nie żyć i zostać na tym trawniku. Skoro tak zareagował, na pewno miał dobre i szlachetne serce.

Doszli do samochodu i stanęli jeszcze na chwilę.
- Słuchajcie. Proponuję zjeść teraz obiad, a potem wybierzemy się na jakieś zakupy. Pojedziemy do Złotych Tarasów i kupimy kilka ciuszków. Może i dla Uli coś wybierzemy? – Beatka była zachwycona i podskakiwała z radości. Jasiek jednak poczuł się skrępowany.
- Panie Marku, my nie chcielibyśmy narażać pana na takie wydatki. Wystarczy, że już jesteśmy na pana utrzymaniu. Tak wiele pan dla nas zrobił…
- Jasiek, uwierz mi, dla mnie to nie są jakieś znaczące sumy. Do tej pory wydawałem tysiące na różne głupoty. Teraz mam okazję wydać je na coś bardzo sensownego, więc nie broń się przed tym. Dla mnie to będzie prawdziwa przyjemność, a i może was ucieszy kilka drobiazgów. To, co? Jedziemy coś zjeść? – Uśmiechnął się promiennie.
- Jedziemy! – Krzyknęła rozradowana Beatka sadowiąc się już na tylnym siedzeniu samochodu.

Przemierzali niezmordowanie pasaże handlowe, szukając czegoś dla siebie. Marek, dzięki temu, że od dziecka obracał się w kręgach mody, miał bardzo wyostrzone poczucie estetyki. Z dużą wprawą pomagał dzieciakom wybrać coś ładnego i wygodnego. Finał był taki, że zaopatrzył ich niemal we wszystko. Jaśka w modne bluzy, kilka par jeansów, buty, męską bieliznę, a nawet, z myślą o zimie, w dwie puchate kurtki i męskie kozaki. Beatka też nie narzekała. W jej pękatych torbach wylądowało kilka ładnych sukienek, spodni, rajstop, bluzeczek, bucików i podobnie, jak u Jaśka, odzież zimowa w postaci kurtki, ciepłego płaszczyka i dwóch par ślicznych kozaczków. Zaopatrzyli się też w domowe kapcie, żeby nie musieli chodzić po mieszkaniu w samych skarpetkach. Pomyśleli też o Uli. Marek miał dobre oko, więc odgadnięcie jej rozmiaru nie było dla niego problemem. Kilka ładnych spódnic, bluzek, jakieś spodnie, garsonka, ciepły płaszcz i jesienna kurtka. Miał nadzieję, że będzie na nią pasować. Wrócili do domu w radosnych nastrojach. Po wypakowaniu wszystkich toreb usiedli w salonie z pucharkami lodów.
Marek uśmiechał się błogo. Był naprawdę szczęśliwy. Nigdy nawet nie przypuszczał, że wydawanie pieniędzy na kogoś, kto niewiele posiada i każdą rzecz przyjmuje z ogromną wdzięcznością, może być takie przyjemne i sprawić mu tyle radości. – Wreszcie zrobiłem dobry uczynek, nie dla siebie, ale dla kogoś, z kim mogę podzielić się tym, co mam w nadmiarze. Cudowne uczucie. Dzisiaj poczułem się po raz pierwszy dobrze sam ze sobą.
Ustalił z Jaśkiem godzinę jutrzejszego wyjazdu do szkoły. Trzeba było wyjechać wcześniej, bo książki i zeszyty zostały w domu. Chciał też znać rozkład ich zajęć, żeby móc pogodzić go z własną pracą. O dwudziestej drugiej zagonił ich do łóżek. Jutro trzeba wcześnie wstać. Najpierw szkoła, praca, a później wizyta u Uli. Ze smutkiem przywołał w pamięci obraz jej opuchniętej twarzy. Miał nadzieje, że ten obrzęk szybko minie i że ona poczuje się wtedy lepiej. Pokręcił ze zdumieniem głową. Nie znał siebie takiego. Nie rozumiał skąd wzięło się nagle u niego to poczucie troski, opiekuńczości i współczucia dla tej trójki. Jedno wiedział na pewno. Postąpił słusznie, bez cienia egoizmu. Chciał im pomóc. Bardzo. I jak do tej pory, wychodziło mu to nadzwyczaj dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz