Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Tylko mnie kochaj..." - rozdział 4

15 marzec 2012  
ROZDZIAŁ IV

Podjechali pod dom Cieplaków z samego rana. Tym razem nie użył GPS-a, bo Jasiek wskazywał mu drogę. W świetle dnia okolica wyglądała zupełnie inaczej i mogło go to zmylić. Dzięki wskazówkom Jaśka zapamiętał ją już dobrze. Wszedł wraz z nimi do środka i pomógł spakować jeszcze kilka niezbędnych rzeczy. Przy okazji mógł obejrzeć cały dom. Musiał przyznać, że nie wyglądał imponująco. Był mały i bardzo skromny. Mocno zużyte meble pamiętające chyba lata siedemdziesiąte świadczyły o tym, że w tej rodzinie długo gościł niedostatek. Zeszli z piętra i weszli jeszcze do pokoju Uli, skąd Jasiek chciał wziąć dla niej kilka drobiazgów. Pokoik był maleńki, ale zrobił na nim miłe wrażenie. Wszędzie czyściutko, kilka bibelotów na szafkach, wąski tapczanik i przytulone do niego niewielkich rozmiarów biureczko, na którym królował bardzo stary i wysłużony komputer. Czekając, aż Jasiek upora się z pakowaniem rzeczy, przysiadł przy okrągłym stoliku i sięgnął po leżącą na nim książkę. Tytuł zdziwił go.
- „Rozważna i romantyczna”? Ula czyta takie książki? – Jasiek uśmiechnął się szeroko.
- To jest jej ulubiona. Czytała ją chyba ze sto razy i nigdy nie ma dość. Proszę zobaczyć, jakie zniszczone są kartki, nie tylko od przewracania, ale też od łez. Ula, to bardzo wrażliwa osoba i byle co wywołuje u niej łzy.
- Tak. Zauważyłem to w szpitalu. – Zamilkł i zastanawiał się nad czymś.
- Jasiek? Kim Ula jest z wykształcenia? – Chłopak zasunął torbę i dosiadł się do stolika. Na jego twarzy ponownie zagościł szeroki i szczery uśmiech.
- Ula skończyła ekonomię na SGH w zeszłym roku. Byliśmy z niej tacy dumni, szczególnie tata. Niestety od tego czasu notorycznie poszukuje pracy, ale nigdzie jej nie chcą. Mówi, że to przez jej wygląd. Nie prezentuje się jakoś specjalnie atrakcyjnie. Nawet nie za bardzo ma się, w co ubrać. Do tego dochodzą te koszmarne okulary i aparat ortodontyczny. Ciągle nie ma środków, żeby w siebie zainwestować, bo wszystkie pieniądze wydaje na nas. – Pochylił głowę, chcąc zamaskować szklące się od łez oczy.
- Ci wszyscy, którzy odesłali ją z kwitkiem, niech żałują. – Powiedział butnie. - Ona oprócz studiów ekonomicznych, skończyła też Zarządzanie i Marketing, a oprócz tego, biznesowy niemiecki. Zna biegle angielski i rosyjski. Ze wszystkich trzech języków otrzymała stosowne certyfikaty. Może trudno panu w to uwierzyć, ale jest piekielnie zdolna. Ma prawdziwy talent do przedmiotów ścisłych. Ubóstwia cyferki. Gdyby tylko ktoś dał jej szansę, pokazałaby w krótkim czasie, na co ją stać. Ale jak do tej pory, posiadanie stałej pracy pozostaje w sferze marzeń. – Zakończył cicho. Spojrzał na czerwony budzik stojący na szafce u wezgłowia tapczanu.
- Rany, jest siódma trzydzieści. Musimy się zbierać, zaraz mam zajęcia. Betti! – Krzyknął. - Jesteś gotowa? Musimy już wychodzić. – Najmłodsza z Cieplaków stanęła w drzwiach.
- Ja cały czas na was czekam. Za chwilę spóźnię się do przedszkola. – Powiedziała z wyrzutem.
Zapakowali torby do bagażnika. Marek pomógł Beatce wsiąść i zapiął jej pasy. Usadowiwszy się za kierownicą powiedział.
– No Jasiek, prowadź. Dokąd najpierw?
- Do przedszkola. Jest tuż obok szkoły. Ja wysiądę razem z nią. – Za pięć minut już parkował przed budynkiem. Wyszedł jeszcze na chwilę i spytał.
- Słuchajcie, macie telefony? Chciałbym mieć z wami kontakt. – Oboje pokręcili przecząco głowami.
- Nie mamy. Ojca nie było na nie stać. Uważał, że są ważniejsze rzeczy do kupienia.
- Dobrze. W takim razie, o której mam po was przyjechać?
- Jak pan skończy pracę. Ja odbiorę Betti z przedszkola i pójdziemy do szkolnej świetlicy. Tam możemy siedzieć nawet do szóstej.
- Nie będzie takiej potrzeby. Będę tu o czwartej. Zjemy po drodze jakiś obiad i pojedziemy do Uli. Zgoda? – Rozjaśniły im się twarze i energicznie pokiwali głowami.
- Lećcie już. Nie chcę, żebyście się spóźnili. – Pożegnał się z nimi i za chwilę ruszył w kierunku Warszawy.
Przez całą drogę myślał nad tym, co usłyszał od Jaśka. – Przydałaby mi się w firmie taka kompetentna osoba. Sam zupełnie nie radzę sobie z finansami. Jak tylko wydobrzeje, to porozmawiam z nią o tym, może zgodzi się u mnie pracować? – Postanowił.
Szybkim krokiem przemierzył odległość od windy do gabinetu Sebastiana. Nie pukając wparował do środka i usiadł przy biurku naprzeciw zaskoczonego Olszańskiego.
- No jesteś.
- Jestem. Coś się działo, że masz taką dziwną minę? Alex znowu miesza?
- Pewnie miesza, ale nie o to chodzi. Zaintrygowałeś mnie wczoraj. Opowiadaj, w co się wpakowałeś. Masz kłopoty? – Marek uśmiechnął się, a na jego policzkach ukazały się dwa słodkie dołeczki, tak uwielbiane przez kobiety.
- Nie bądź taki podejrzliwy. W nic się nie wpakowałem. Nie chodzi też o kolejną panienkę, chociaż z drugiej strony, to rzeczywiście poznałem kogoś. Niestety to spotkanie odbyło się w bardzo dramatycznych okolicznościach.
Zaczął snuć swoją opowieść i im dłużej mówił, tym coraz bardziej wprawiał kadrowego w stan totalnego osłupienia.
- No i tak to mniej więcej wygląda. Ona leży teraz w szpitalu bardzo dotkliwie pobita. Ten łotr nie oszczędził jej niczego. Nawet próbował ją zgwałcić, ale dzięki Bogu udało się jej wyrwać. Od jej brata dowiedziałem się, że jest świetnym ekonomistą i nie zamierzam zmarnować tej informacji. Jak tylko całkiem wyzdrowieje chcę ją zatrudnić, jako moją asystentkę. Ona bardzo potrzebuje pracy, a ja potrzebuję jakiejś przeciwwagi na Alexa. Już nie będzie mi mydlił oczu i zasłaniał się jakimiś tabelami. Będę miał ją, a ona nie dopuści, żeby mnie nabijano w butelkę.
- Nie poznaję cię stary. Ty, pierwszy Casanova i playboy stolicy, podejmujesz się opieki nad obcymi dziećmi. W dodatku ich siostra jest mało urodziwa. Zrozumiałbym, gdyby była ładna. Przecież zawsze zwracałeś uwagę na wygląd, ale w takim przypadku, chyba nie nadążam.
- To przynajmniej spróbuj. Nawet nie masz pojęcia, jak dobrze się poczułem, kiedy powiedziała mi, że spełniłem bardzo szlachetny uczynek ratując jej życie i troszcząc się o jej rodzeństwo. Zrobiło mi się tak ciepło i miło na sercu. Przecież wcześniej nikt nie chwalił mnie za moje uczynki, a wręcz przeciwnie, wszyscy uważali je za mocno naganne, bo takie właśnie były. Chyba powoli zaczynam zmieniać moje dotychczasowe nawyki. Nie bawią mnie już puste panny i popijawa w klubie.
Słysząc te ostatnie słowa oniemiały Sebastian wbił swój wzrok w twarz przyjaciela i wyszeptał z trwogą.
- Boże, co zrobiłeś z Markiem? Błagam, zwróć nam jego poprzednie wcielenie.
Marek roześmiał się głośno. Poklepał przyjaciela po ramieniu.
- Spróbuj też coś zrobić ze swoim życiem. Spasuj trochę. Wytrzymaj, chociaż przez miesiąc z jedną kobietą. Uwierz mi, to naprawdę nie jest takie straszne i nie boli tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Jesteśmy coraz starsi Seba, czas spoważnieć. Może jakaś stabilizacja? – Wstał z krzesła.
– Będę leciał. Dzięki za wczoraj. Trzymaj się. – Wyszedł z gabinetu zostawiając odrętwiałego ze zdziwienia Sebastiana.

Przywitał się z Violettą i poprosił o kawę. Na dzień dobry zastał na swoim biurku stos poczty. Nie zwlekał i zabrał się z kopyta za jej przeglądanie. Posegregował porządnie według rodzaju spraw i aż sam się sobie dziwił.
- Od kiedy zrobiłem się taki systematyczny? Muszę jednak przyznać, że porządek na biurku ułatwia pracę. Przynajmniej nie muszę się przekopywać przez stertę dokumentów, żeby znaleźć ten jeden, który jest mi potrzebny.
Chyba naprawdę się zmieniał. W domu lubił porządek. Lubił, kiedy każda, najmniejsza nawet rzecz miała przypisane swoje miejsce. W pracy natomiast był niepoprawnym bałaganiarzem. Nigdy nie potrafił nic znaleźć. Violetta też nie była pomocna. Nigdy nie poznał bardziej roztrzepanej osoby. Była kompletnie zakręcona. Czasami drażniła go, kiedy widział, że nie wypełnia obowiązków służbowych, lub jego poleceń, a zajmuje się bzdurami. Przymykał jednak na to oko. Potrafiła go rozśmieszyć. To było ważne, bo pozwalało często rozładować napiętą sytuację. Właśnie weszła z filiżanką kawy i postawiła na biurku.
- Twoja kawa Marek. Może chcesz coś z bufetu? Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to skoczyłabym na chwilę do warzywniaka. Koniecznie musze kupić pomidory. Czuję, że dzisiejszy dzień będzie bardzo stresujący i tylko pomidory mogą utrzymać mnie w stanie jakiego, takiego balansu. – Uśmiechnął się.
- Równowagi Viola, mówi się równowagi.
- Oj tam, oj tam. Przecież to, to samo nie? To co, mogę wyjść? Za chwilunię będę, ani się spostrzeżesz.
- Dobrze idź, ale rzeczywiście postaraj się szybko wrócić. O jedenastej ja wychodzę i ktoś musi być na posterunku. – Wyprężyła się i zasalutowała.
- Tak jest. – Zrobiła prawidłowy zwrot przez lewe ramię i wymaszerowała defiladowym krokiem z gabinetu. Z biedą powstrzymał się, żeby nie parsknąć śmiechem. Co za kobieta? Kto za nią nadąży?
Postanowił pójść do pracowni najważniejszej osoby w firmie. Był nią Pshemko. Genialny projektant. Prawdziwy skarb F&D, któremu nawet prezes nie miał odwagi się sprzeciwić. Miewał swoje humorki, czasem popadał we wściekłość, ale gdy tylko uspokajał się filiżanką aromatycznej, gorącej czekolady, spod jego palców wychodziły niekwestionowane dzieła sztuki, unikatowe kreacje, do których wzdychały eleganckie kobiety, pragnące je nosić.
Wielkimi krokami zbliżał się pokaz jesiennej kolekcji. Czekało ich wiele pracy. Pshemko dobrze o tym wiedział i tworzył, jak natchniony. Najważniejsza teraz rzecz, to jak najmniej mu przeszkadzać. W takim stanie łatwo było go rozdrażnić, a wtedy był nieobliczalny i rzucał, czym popadnie.
Bezszelestnie wsunął głowę przez drzwi pracowni. Zobaczył mistrza przy pracy. Aby go za bardzo nie rozproszyć powiedział cicho.
- Pshemko? Mogę wejść? – Mistrz podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko.
- Pewnie. Wchodź, wchodź. Co cię sprowadza?
- Wpadłem tylko na chwilę spytać, jak ci idzie i czy nie potrzeba ci czegoś. Dbają o ciebie? Przynoszą czekoladę?
- Wszystko w najlepszym porządku Marco. Ale to miło, że pytasz. Powoli finiszujemy i na pewno zdążymy na czas. Materiały, pierwsza klasa, więc i szyje się dobrze. Zobaczysz, to będzie murowany sukces.
- Pshemko, ja nigdy nie wątpiłem w twój wielki talent. Przecież każda twoja kreacja, to niepowtarzalna perełka. Cieszę się, że wszystko idzie dobrze. Daj mi znać, jak skończycie. Zrobimy sesję z modelkami i sfotografujemy kilka sukien do folderu.
- Znalazłeś miejsce na pokaz? Musi być doskonale przygotowane, wiesz o tym.
- Wiem Pshemko i zrobię wszystko, żebyś był zadowolony. Na razie jeszcze nie znalazłem niczego specjalnego. Pomyślałem nawet, że może ponownie spróbować w Łazienkach, co myślisz? – Mistrz zastanawiał się.
- Wiesz w ostateczności, jak nic nie znajdziesz, to można wynająć Łazienki. Tam jest duża sala i pomieści mnóstwo osób. Jednak chciałbym, żebyś spróbował gdzie indziej. Może znajdziesz jeszcze lepsze miejsce? To zaś zostawimy w odwodzie.
- W porządku. W takim razie nie przeszkadzam ci już. Idę pogrzebać w Internecie, może dzisiaj będę miał więcej szczęścia. – Pożegnał się z projektantem i poszedł do siebie.

O jedenastej wyszedł z teczką z gabinetu.
- Ja wychodzę Violetta. Na godzinkę, góra dwie. Trzymaj rękę na pulsie i bądź czujna szczególnie, jeśli chodzi o Alexa i jego giermka, Adama.
- Wiem, wiem. Przecież nie musisz mi mówić o tej włoszczyźnie. Własną piersią – tu wypięła swój obfity biust – będę bronić gabinetu i nikogo nie wpuszczę. – Stłumił śmiech i poszedł w kierunku wind.

Postanowił kupić dla całej trójki telefony komórkowe. Musiał mieć z nimi jakikolwiek kontakt. Sam nie wyobrażał sobie, jak mógłby funkcjonować bez tej zabawki. Lubił gadżety i nie wstydził się do tego przyznać. Był fanem miniaturyzacji i nowinek technicznych. Zaparkował przed eleganckim salonem i wszedł do klimatyzowanego wnętrza. W szklanych gablotach pyszniły się różnorakie marki telefonów. Zakręciło mu się w głowie od ich nadmiaru. Nie potrafił się zdecydować. Z pomocą przyszła ekspedientka i dowiedziawszy się, że jeden będzie dla kobiety, jeden dla mężczyzny i jeden dla sześcioletniej dziewczynki, podsunęła mu trzy ładnie wyglądające aparaty. Uśmiechnął się na widok małego, różowego telefonu. – Będzie w sam raz dla Betti. Jasiek dostanie ten srebrny, a ten w błękitnej obudowie będzie dla Uli. – Szybko się zdecydował. Zapłacił, podziękował i wrócił z powrotem do firmy. Tam przez resztę czasu ustawiał dzwonki, wprowadzał swój numer, dla każdego z nich i ich numery do swojego telefonu. O piętnastej trzydzieści poinformował Violettę, że co najmniej przez dwa tygodnie będzie wychodził z firmy o tej właśnie porze, a zastępstwo będzie pełnił Sebastian. Kiwnęła głową na znak, że przyjęła to do wiadomości.

Podjechał pod szkołę. Już z daleka zauważył Jaśka i małą Betti stojących przy bramie. Rozpoznali samochód i ucieszeni złapali za plecaki niecierpliwie czekając, aż się zatrzyma. Chłopak usadził siostrę z tyłu zapinając jej pasy. Sam usiadł obok Marka.
- Jak minął wam dzień?
- Nudno. – Odparł młody Cieplak.
- A mnie nie. Bawiliśmy się w teatr, a ja grałam księżniczkę. – Pochwaliła się Beatka. Marek odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął się szeroko.
- Nie musisz grać księżniczki Betti, bo jesteś naszą małą księżniczką. – Otworzyła szeroko oczy.
- Naprawdę? – Mhmm. Mruknął.
- Słuchajcie, plan jest taki. Najpierw obiad, potem szpital. Na co macie ochotę.
- Ja bym zjadła zapiekankę. Po spacerze w parku Ulcia często kupowała nam zapiekanki.
- To prawda. – Odezwał się Jasiek. - Niedaleko parku jest budka z zapiekankami. Są naprawdę pyszne.
- Ja rozumiem, ale najecie się tym?
- Są taaakie długie. – Zobrazowała Beatka, rozkładając szeroko ręce. – Zachichotał.
- No skoro takie długie, to jedziemy. Muszę ich spróbować. Aha. I jeszcze jedno. Mam coś dla was. – Sięgnął za siebie i wyjął z pudeł telefony. Zaświeciły im się oczy, a dziewczynka aż jęknęła z zachwytu widząc to różowe cudo.
- Kupiłem wam wszystkim, żebyśmy mieli stały kontakt. Są na kartę i będę je wam regularnie doładowywał. Ta różowa dla Beatki a ta srebrna dla ciebie Jasiu. Wprowadziłem już do obu swój numer a w swojej mam wasze.
Patrzył na ich poważne miny i nie rozumiał, dlaczego milczą.
- Nie podobają się wam?
- Są piękne, ale bardzo, bardzo drogie. Panie Marku, my nie możemy przyjąć takich drogich prezentów. To nie wypada. Już wydał pan na nas mnóstwo pieniędzy a teraz jeszcze to. Ula była by zła, gdyby wiedziała, że je przyjęliśmy. To bardzo niezręczna dla nas sytuacja. Nie chcielibyśmy, żeby odniósł pan wrażenie, że jesteśmy niewdzięczni. Nigdy nie zdołamy zrewanżować się panu czymś podobnym, bo jesteśmy biedni i tak jesteśmy panu bardzo zobowiązani za wszystko, co pan dla nas zrobił.
Marek słuchał uważnie tych słów. Popatrzył w ciemne oczy chłopaka.
- Jasiu. Te telefony kupiłem nie dlatego, bo miałem taki kaprys. Kupiłem je dla własnej wygody. Jesteście teraz pod moją opieką i nie darowałbym sobie, gdyby coś się stało któremuś z was, a ja miałbym się o tym nie dowiedzieć tylko dlatego, że nie posiadacie komórki. Zresztą dla Uli też kupiłem i na pewno ją przekonam, że to nie jest prezent, ale rzecz wręcz niezbędna. Dlatego nie martwcie się już, dobrze? Potraktujcie to po prostu, jak rzecz naturalną, zgoda?
Jasiek pokiwał głową. Bardzo panu dziękujemy, bo telefony z pewnością się przydadzą.
- Cieszę się. Mam jeszcze małą prośbę. – Spojrzeli na niego pytająco. – Mówcie mi po imieniu. Nie jestem jeszcze taki stary. – Zachichotał.
- Będzie nam bardzo miło. – Jasiek wyciągnął do niego dłoń, którą Marek uścisnął.
- No to załatwione. Teraz szybko jedziemy na te pyszne zapiekanki.
Rzeczywiście okazały się nadzwyczaj smaczne i nasyciły ich puste żołądki. Wytarł jeszcze tylko Betti umazaną keczupem buzię i już pędzili w stronę szpitala.
Wsunęli się kolejno do sali, w której leżała. Obudziła się czując zapach świeżego pieczywa i smażonych pieczarek. Odwróciła głowę w kierunku drzwi i uśmiechnęła się promiennie na widok tej gromadki.
- Jesteście… - wyszeptała.
Beatka podbiegła do niej i przytuliła się mocno.
- Przynieśliśmy ci zapiekankę Ulcia. Możesz ją zjeść? Pan doktor ci pozwoli? – Pocałowała ją z miłością w czółko.
- Na pewno pozwoli. Chyba zaprowadziliście pana Marka do naszej ulubionej budki, co? - Mała pokiwała głową.
- No, i Mareczek kupił dla nas wszystkich. Spróbuj, pychota.
- Mareczek? – Spojrzała zdziwiona na Dobrzańskiego. Zatarł ręce i z uśmiechem usiadł na krześle przy łóżku.
- Właśnie przeszliśmy na „ty”.
Jasiek ucałował ją w policzki.
- Jak się czujesz? Ta opuchlizna staje się coraz mniejsza. Wyglądasz znacznie lepiej.
- I lepiej się też czuję. Zrobili mi dzisiaj USG i okazało się, że w środku jest wszystko w porządku. Tylko na zewnątrz wygląda to tak okropnie. Te sińce bardzo bolą. Ale z czasem znikną. Jasiu, nie przywiozłeś mi może tych starych okularów? Słabo widzę, a te, które miałam wtedy, potrzaskały się.
- Nie pomyślałem Ula… Przywiozę ci jutro, dobrze? Wytrzymasz?
- Oczywiście, że wytrzymam. – Teraz, kiedy stali tak blisko, zauważyła, że mają na sobie ubrania, których wcześniej nie widziała. – Co wy macie na sobie? Skąd…?
- Wczoraj, jak wyszliśmy od ciebie, Marek zabrał nas na obiad, a potem do galerii handlowych. Nakupił nam mnóstwo rzeczy. Nawet na zimę.
Jasiek stropił się widząc karcące spojrzenie siostry. Marek też je zauważył. Chwycił ją za rękę.
– Ula nie gniewaj się i proszę, nie traktuj tego, jak jałmużny. Oni protestowali i nie chcieli ich przyjąć. Prawie zmusiłem ich do tego. Wiem, że jesteście dumną rodzinką i nie chcecie nikomu nic zawdzięczać, ale zaufaj mi. Dla mnie do tej pory pieniądze nie miały żadnej wartości. Szastałem nimi na lewo i prawo. Teraz przynajmniej wydaję je w słusznej sprawie. Proszę nie psuj mi tej przyjemności. Dopiero teraz zrozumiałem, jakie to wspaniałe uczucie móc dawać, a nie tylko brać. – Jego oczy wpatrywały się w nią intensywnie. – Nie gniewaj się już, błagam.
Czy mogła się na niego gniewać? Czy mogła odmówić tym pięknym oczom, w których widziała szczere intencje? – Westchnęła.
- Nie gniewam się, tylko nadal nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Wydaje mi się, że to tylko piękny sen. – Ścisnął lekko jej dłoń.
- To nie sen Ula. Obiecuję ci, że od teraz twoje życie, wasze życie, zmieni się na lepsze. Dowiedziałem się od Jasia, jakie studia skończyłaś. Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłem, gdy usłyszałem, że ekonomię. Ja od kilku miesięcy poszukuję kompetentnej asystentki właśnie po ekonomii. Byłbym ci wdzięczny, gdybyś zechciała przyjąć tę pracę. Oczywiście, jak wydobrzejesz. Zapewniam cię, że korzyść była by obopólna. Ja zyskałbym pomoc, a ty miałabyś wreszcie stałą pracę.
Rozpłakała się. Już nie mogła utrzymać gromadzących się w jej oczach łez. Długo nie mogła się uspokoić, tuląc do siebie młodszą siostrę. Marek gładził uspokajająco jej dłoń.
- Ula nie płacz, proszę cię. Powiedz mi tylko, czy się zgadzasz?
- Czy się zgadzam? – Odpowiedziała drżącym z płaczu i emocji głosem. – Marek, to najlepsza propozycja pracy, jaką w życiu dostałam. Jednak miałam rację.
- Rację? W czym? – Nie bardzo rozumiał.
- Jesteś aniołem. To Bóg postawił cię na naszej drodze. – Uśmiechnął się smutno.
- Ula, do anioła to mi jeszcze bardzo, bardzo daleko. Nie jestem taki kryształowo czysty, jak ci się wydaje, ale o tym porozmawiamy później. Teraz chciałbym ci coś dać. Tylko proszę nie protestuj. – Wyciągnął z reklamówki niewielkie pudełko.
- Kupiłem dla wszystkich telefony komórkowe, ten jest dla ciebie. Tłumaczyłem już dzieciom, że zrobiłem to dla własnej wygody żeby mieć z wami stały kontakt. Wprowadziłem ci mój numer i dzieci. Teraz będziesz mogła sama do nich dzwonić i z nimi porozmawiać. Spójrz na to pozytywnie. Nie będziesz się już musiała zamartwiać, gdzie są i co robią.
Wzruszenie ścisnęło jej krtań. Przez dłuższą chwilę nie mogła wyartykułować słowa. Uspokoiła się w końcu trochę i powiedziała cicho.
- Jeszcze nikt nigdy, nie zrobił dla nas tyle, co ty. Ta praca, o której mówiłeś jest dla nas jak gwiazdka z nieba i przysięgam ci w obecności mojego rodzeństwa, że nigdy nie dopuszczę, żebyś się na mnie zawiódł i żebyś kiedykolwiek żałował tej decyzji. Zrobię wszystko, co tylko będę w stanie, żeby odpłacić ci za twoją dobroć i szlachetność.
Czuł się skrępowany słysząc te słowa. Nigdy przecież nie był ani dobry, ani tym bardziej szlachetny. Z drugiej strony te wypowiadane przez nią komplementy mile pieściły jego uszy.
- Już dobrze Ula. Nie chwal mnie tak, bo naprawdę niczym na to nie zasłużyłem. Niepotrzebnie wywołałem tyle emocji i aż boję się, czy ci nie zaszkodzą.
- Na pewno nie zaszkodzą, a wręcz pomogą mi szybciej wyzdrowieć. To co, może spróbuję zjeść trochę tej pysznie pachnącej, zapiekanki. – Ugryzła kęs.
- Był tu dzisiaj człowiek z komendy. Przesłuchiwał mnie, ale chyba niewiele mu pomogłam. Nie widziałam twarzy napastnika i nie mogę podać rysopisu. Powiedział, że chyba umorzą śledztwo w takiej sytuacji. Mają wprawdzie jego materiał genetyczny, ale nie znaleźli go w swojej bazie danych. To ponoć jakiś amator. Choć muszę przyznać, że bił mnie i kopał jak zawodowiec. – Dokończyła drżącym głosem.
- Już dobrze Ula. – Powiedział kojącym głosem. – Mówi się trudno, chociaż ja osobiście bym wolał, żeby poniósł zasłużoną karę. Najważniejsze, że zdrowiejesz i czujesz się coraz silniejsza.
Siedzieli u niej prawie do wieczora, gawędząc i śmiejąc się czasem. Jej serce przepełniała wdzięczność, dla tego człowieka, który sprawił, że oni wszyscy zaczęli się wreszcie uśmiechać. Sprowadził na nich szczęście. Obiecała sobie, że nigdy go nie zawiedzie i pomoże we wszystkim w miarę swoich skromnych możliwości, bo jedyną cenną rzeczą, jaką posiadała, była jej wiedza i zdolność logicznego myślenia. To właśnie postanowiła wykorzystać jak najlepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz