Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Tylko mnie kochaj..." - rozdział 16

16 marzec 2012  
ROZDZIAŁ XVI


Znowu wpadli w ten szaleńczy kołowrót. Likwidacja biura na Puławskiej, malowanie pomieszczeń na Lwowskiej, przewożenie sprzętu, powiadamianie ludzi zwolnionych wcześniej z F&D o możliwości powrotu do pracy, załatwianie formalności w urzędach w związku z fuzją, a do tego dochodziło ciągłe obserwowanie ruchu na giełdzie, co było już domeną Uli. Znowu mieli tak mało czasu dla siebie. Sama fuzja kosztowała ich mnóstwo pieniędzy. Oprócz tego, że zainwestowali w świeży wygląd pomieszczeń, to podnieśli do poprzedniego poziomu pracownicze pensje. Ale, jak to mówią „pieniądz robi pieniądz”. Tak było i w ich przypadku. Zawsze czujna Ula dokonywała cudów w operacjach giełdowych, czym budziła niekłamany podziw przyjaciół, których prywatne fortunki również rosły dzięki niej. Ona też nie narzekała. Nie obawiała się już biedy. Założyła rodzeństwu stosowne fundusze, które odpowiednio zasilane, procentowały z miesiąca na miesiąc.
Firma wreszcie odżyła i powoli zaczęła się dźwigać z upadku. Korytarze, już teraz „Dobrzański Fashion”, znowu zaczęły tętnić życiem. Pshemko powrócił do swojej ukochanej pracowni i będąc pod wpływem najmłodszej Cieplakówny, tworzył jak natchniony kolekcję dziecięcą. To Marek podsunął mu ten pomysł, który rodził się w jego głowie od momentu, gdy usłyszał od Betti o jej podartych spodniach. Pomysł przyszedł w samą porę i miał za zadanie wypełnić powstałą lukę na rynku odzieży dziecięcej. Któregoś dnia, tuż po przeprowadzce, prezes Dobrzański poprosił do gabinetu swoich przyjaciół i z dumą wręczył im nowe pieczątki.
- Ta jest dla pana, panie wiceprezesie. – Podał pieczątkę Olszańskiemu.
- A ta dla pani dyrektor finansowej. – Wręczył pieczątkę Uli.
- A ta dla ciebie Violetto, moja najlepsza asystentko. – Viola aż pokraśniała z dumy. – Pshemko, ty nie potrzebujesz pieczątki. Ciebie wszyscy rozpoznają bez niej. – Roześmiali się.
Ogarnął ich wszystkich ciepłym spojrzeniem.
- Jestem z was bardzo dumny. Nigdy nie sądziłem, że mogę mieć w was tak oddanych przyjaciół. Poszczęściło nam się wtedy, gdy odeszliśmy z F&D, wierzę, że poszczęści się nam i teraz, mimo, że będzie o wiele trudniej. Ale damy radę, prawda? A teraz kochani pozwólcie, że uczcimy powrót na stare śmieci.- Wyciągnął zza biurka tacę z szampanem i kieliszkami.

Bardzo powoli sytuacja zaczęła się stabilizować. Po raz kolejny złapali oddech i wtedy Marek pomyślał, że czas zadbać i o swoje, prywatne szczęście. Któregoś wrześniowego poranka wparował bez pukania do gabinetu swojego zastępcy.
- Cześć Seba. Bardzo jesteś zajęty?
- No… Trochę jestem, a co? – Popatrzył uważnie na Dobrzańskiego. – Coś ty taki spięty? – Marek przełknął nerwowo ślinę i milczał.
- Wykrztuś to z siebie. O co chodzi?
- Chcę się oświadczyć Uli. – Na twarz Olszańskiego wypłynął szeroki uśmiech.
- Wreszcie! – Wstał zza biurka, podszedł do przyjaciela i uścisnął mu dłoń. – Gratuluję. Najwyższy czas. To najmądrzejsza decyzja w twoim życiu. Ula, to prawdziwy skarb. Drugiej takiej nie znajdziesz.
- Wiem Sebastian. Kocham ją nad życie. Nie wyobrażam sobie, żeby nie było jej u mego boku. W związku z tym mam do ciebie prośbę. Pojechałbyś ze mną do Apartu? Chciałbym kupić pierścionek i potrzebuję twojej rady.
- Mojej rady? Przecież już raz kupowałeś pierścionek? Pamiętasz?
- No kupowałem, ale to nie może być nic dużego. Wiesz, jaka Ula jest skromna. Dla niej nie liczy się wielkość diamentu, tak jak dla Pauliny.
- Wiem. Tamta najchętniej nosiłaby taki, który ważyłby pół kilograma. – Zachichotał. – Teraz chcesz jechać?
- Jeśli możesz się wyrwać, to tak, teraz.
- No dobra. To jedźmy.

Weszli do ekskluzywnego wnętrza salonu jubilerskiego i podeszli do gablot. Precjoza oślepiały swoim blaskiem. Pochylili się nad szybą uważnie lustrując każde z jubilerskich cacek.
- Zobacz ten. Co myślisz?
- Piękny. Mały i skromny. Uli na pewno by się spodobał. – Wpatrywali się przez dłuższą chwilę w to cudo. Niewielki kamień mienił się kolorami tęczy. Poprosili ekspedientkę, by wyjęła z gabloty pierścionek.
- To diament? – Marek tak podejrzewał, ale chciał się upewnić.
- Tak. – Potwierdziła. – A metal, to platyna. Najszlachetniejsza. Piękny, prawda?
- W rzeczy samej. Wezmę go. Chciałbym też wybrać obrączki. Mogłaby nam pani pokazać kilka wzorów? – Ponownie sięgnęła do gabloty i wyjęła kilka sztuk.
- Te mi się podobają. – Wskazał Marek na jedne z nich. Były zupełnie proste, bez żadnych dodatkowych ozdób. Dość szerokie, ale najbardziej podobało mu się w nich to, że nie były wypukłe, jak większość obrączek, lecz zupełnie płaskie.
- Jak myślisz Sebastian?
- Mnie też się podobają. Gdybym miał wybierać dla siebie, wybrałbym podobne, chociaż Viola w przeciwieństwie do Uli, lubi błyskotki.
Marek uśmiechnął się do ekspedientki. - Bierzemy i pierścionek i obrączki.
Zadowolony z udanych zakupów, zaprosił Sebastiana na lunch, a potem w dobrych nastrojach wrócili do firmy.

Postanowił, że zrobi jej niespodziankę jeszcze dzisiaj. Wszedł cicho do jej gabinetu. Siedziała z pochyloną głową i analizowała kolumny cyfr. Nawet nie zauważyła, kiedy do niej podszedł i złożył pocałunek na jej odsłoniętej szyi. Twarz rozjaśniła się jej w radosnym uśmiechu.
- Co tam Marek? Potrzebujesz czegoś?
- Kochanie? Mam do ciebie prośbę. Muszę wyjść o szesnastej trzydzieści. Mam coś do załatwienia. Możemy umówić się w parku o siedemnastej? Poszedłbym prosto tam. Nie chce mi się już wracać do firmy. Jestem dzisiaj jakiś wypompowany. Muszę zażyć nieco świeżego powietrza. Pospacerujemy trochę, a potem pojedziemy do domu. Co ty na to?
Uśmiechnęła się do niego słodko.
- Bardzo chętnie. I ja mam dość na dzisiaj. Oczy mnie już bolą od komputera i chętnie się ruszę z biura. – Pocałował ją czule.
- Dziękuję. Na to właśnie liczyłem. Będę czekał przy „naszej” ławce.
Spakował szybko rzeczy i wychodząc rzucił jeszcze do Violetty.
- Viola, wychodzę. Nie wracam już. Pozamykasz wszystko?
- Nie martw się. Możesz spokojnie iść.
- Dzięki. Do jutra.
Niemal biegiem wyszedł z firmy i pośpiesznie ruszył w stronę najbliższej kwiaciarni. Po drodze jeszcze raz upewnił się, czy pierścionek jest na swoim miejscu. Kupił ogromny bukiet pięknych, czerwonych róż i tak zaopatrzony udał się w kierunku parku. Usiadł na ławce i niecierpliwie zerkał na zegarek. Wreszcie ją zobaczył. Szła wolnym krokiem rozkoszując się wrześniowym słońcem. Dostrzegła go i trochę przyśpieszyła kroku. Podchodząc do ławki zauważyła róże. Spojrzała na Marka, a w oczach miała pytanie.
- Usiądź na chwilę skarbie. – Gdy to zrobiła ujął jej dłonie i ucałował obie. Zatopił się w jej pięknych, chabrowych tęczówkach.
- Kochanie. – Zaczął cicho. – Zaprosiłem cię tu, bo to tu wszystko się zaczęło. To w tym miejscu po raz pierwszy spotkałem ciebie. To w tym miejscu, mimo, że nie znałem cię wtedy, poruszyłaś moje serce. W tym miejscu spotkało cię wielkie nieszczęście, ale gdyby nie ono, nigdy moglibyśmy się nie spotkać. – Patrzyła na niego jak zaczarowana, a jej błękitne oczy robiły się coraz większe. Zsunął się z ławki na kolana.
- Kocham cię Ula. Nigdy nikogo tak nie kochałem jak ciebie i nigdy nikogo już tak nie pokocham. Jesteś moim największym skarbem, moim szczęściem, moim sensem życia, moim aniołem i miłością, w której zatracam się, ilekroć trzymam cię w ramionach. – Wyciągnął z kieszeni czerwone aksamitne pudełeczko i otworzył
- Kotku, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym z ludzi i wyjdziesz za mnie? – Patrzył na jej twarz. Po jej policzkach płynęły prawdziwe potoki łez. Była tak wzruszona, że nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Objęła rękami jego szyję i przylgnęła do tych zmysłowych ust. Wziąwszy głęboki oddech wyrzuciła wreszcie z siebie.
- Tak bardzo cię kocham i tylko z tobą mogę dzielić życie. Zostanę twoją żoną. To było moje największe marzenie odkąd zakochałam się w tobie. Mam nadzieję, że to nie sen, a ty jesteś prawdziwy. – Uśmiechnął się do niej czule.
- To nie sen skarbie, a ten pierścionek jest tego dowodem. – Włożył jej na palec siejący blaskiem diament.
- Jest piękny. – Szepnęła. Popatrzył z miłością w te dwa, lśniące jeszcze od łez lazurowe jeziorka.
- Ty jesteś piękna i na zawsze moja, tak jak ja na zawsze jestem twój. – Wręczył jej bukiet. – A teraz chodź. Ochłońmy trochę. – Objął ją ramieniem i powędrowali wzdłuż stawu. Szli w milczeniu przeżywając wciąż to, co zdarzyło się przed chwilą. Oparła głowę na jego ramieniu.
- Jestem taka szczęśliwa Marek. Sprawiłeś, że jestem najszczęśliwszą z kobiet.
- Moje szczęście rozsadza mi piersi. Prawie unoszę się nad ziemią. Nie czujesz tego? – Przytulił się do jej ciepłego policzka. – Kocham cię nad życie. Nie chcę długo czekać ze ślubem. Myślę, że październik to dobry miesiąc na nasze zaślubiny. Co o tym sądzisz?
- Październik, to piękny miesiąc, ale nie wiem, czy poradzimy sobie z organizacją ślubu.
- Damy radę. Zobaczysz, że damy. Już moja w tym głowa. Najważniejsze, że się zgadzasz. Mama będzie szczęśliwa, kiedy poprosimy ją o pomoc. Jest naprawdę niezła w organizowaniu takich uroczystości.
- Wiesz, że nie jestem w stanie niczego ci odmówić. – Ucałował jej dłoń.
- Wracajmy. Dzieci będą się niepokoić. Trzeba im obwieścić dobrą nowinę. Chciałbym też, abyśmy jutro pojechali do rodziców. Wszyscy. Ich też trzeba powiadomić.
- Zgadzam się na wszystko, co tylko chcesz. – Powiedziała, patrząc mu z nieskrywaną radością w oczy.

Wrócili do domu i przywitali się z dziećmi, a właściwie z jednym dzieckiem – Beatką. Jasiek czuł się już dorosły, a oni starali się go też tak traktować. Byli z niego tacy dumni, gdy okazało się, że znalazł się na liście studentów pierwszego roku ekonomii. Zajęcia zaczynał w październiku, mógł więc poświęcić swój wolny czas młodszej siostrze, odciążając tym samym Ulę. Zdał też za pierwszym razem egzamin na prawo jazdy i wciąż powtarzał, że to tylko dzięki Markowi, który nauczył go doskonale wszystkich manewrów i często wieczorem pozwalał mu prowadzić swojego Lexusa.
- Jedliście już? – Ula rozebrawszy się zmierzała wprost do kuchni.
- Nie. Mała koniecznie chciała zaczekać na was, więc pomyślałem, że i ja poczekam. Podgrzałem zupę i mięso. Wstawiłem też ziemniaki. Zaraz powinny być dobre.
- Dziękuję Jasiu. Za chwilę was zawołam. – Zakręciła się jak fryga i po dziesięciu minutach już stawiała parujący obiad na stole. Zajadali ze smakiem. Kiedy Ula pozbierała puste już talerze, Marek jeszcze zatrzymał młodych przy stole.
- Zostańcie jeszcze chwilę. Mamy wam do powiedzenia coś ważnego. – Zajęli z powrotem swoje miejsca.
- Ula, ty też usiądź. – Poprosił narzeczoną. Ogarnął wzrokiem ich wszystkich.
- Kochani. Chcieliśmy wam powiedzieć, a raczej ja chciałem wam powiedzieć, że dzisiaj poprosiłem waszą siostrę o rękę a ona się zgodziła. – Betti wydała z siebie szalony pisk i rzuciła się na szyję Uli. Za chwilę zrobił to samo Jasiek.
- Ula gratulujemy wam z całego serca. Tak się cieszę. – Podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jaki jestem szczęśliwy. – Mówił wzruszony. – Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego męża dla naszej Uli.
- Ja też, ja też. – Uradowana Betti rzuciła mu się w ramiona.
- Naprawdę się cieszysz myszko? – Marek przytulił ją z wielką czułością.
- Naprawdę. – Potwierdziła skwapliwie. - Ulcia jest jak moja druga mama, a ty, jak mój drugi tata. – Markowi zaszkliły się oczy a gardło dławiło wzruszenie.
- Bardzo cię kocham promyczku. Kocham, was oboje i ciebie i Jasia. Musimy to uczcić. – Podszedł do barku i wyjął dwie butelki szampana.
- My napijemy się prawdziwego a Beatka takiego bez alkoholu.
Gdy zasiedli z kieliszkami w salonie Jasiek spytał.
- Na kiedy planujecie ślub?
- Bardzo chciałbym w październiku. Nie będziemy długo zwlekać. Mam nadzieję, że wszystko uda się załatwić. Jutro wybierzemy się do moich rodziców. Nie znacie ich jeszcze, ani oni was, najwyższa więc pora, żebyście się poznali. Będziemy przecież wkrótce rodziną. Prawdziwą rodziną. A właśnie, muszę przecież ich uprzedzić. Zaraz do nich zadzwonię. – Wyszedł do przedpokoju, wyciągnął z kieszeni marynarki swoją komórkę i wybrał numer. Po chwili odezwała się Helena.
- Dobry wieczór mamo. Nie przeszkadzam? Możemy chwilę porozmawiać?
- Witaj synku. Oczywiście, że możemy. Stało się coś?
- Stało się coś bardzo, bardzo miłego, mamo. Nie chcę jednak mówić o tym przez telefon. Chcielibyśmy was jutro odwiedzić po południu, jeśli pozwolisz. Przywieziemy też ze sobą rodzeństwo Uli. Nie znacie ich jeszcze i dobrze by było, byście poznali resztę rodziny Cieplaków.
- Oczywiście kochanie. Serdecznie was zapraszamy. Zaintrygowałeś mnie. Nic mi nie powiesz?
- Nie mamo. To niespodzianka.
- Dobrze. W takim razie czekamy jutro na was. Przyjeżdżajcie. Dobranoc.
Z uśmiechem wrócił do salonu i zakomunikował.
- Załatwione. Jutro po pracy zabieram was do rodziców.

Willa Dobrzańskich zrobiła na młodych Cieplakach piorunujące wrażenie. Mała Betti z otwartą buzią rozglądała się dokoła. Złapała Marka za rękę i spytała.
- Twoi rodzice mieszkają w zamku? – Roześmiał się serdecznie.
- Nie Betti. To zwykły dom, tylko trochę większy od waszego.
- Trochę? Jest ze dwadzieścia razy większy. – Odpowiedziała z dużą pewnością dziewczynka.
- Chodźcie idziemy. – Zakomenderował Marek. Objął Ulę i całą gromadką powędrowali do drzwi wejściowych.
Przywitali się z seniorami. Beatka od razu poczuła sympatię do Krzysztofa, bo bez pardonu wpakowała mu się na kolana i zadawała dziesiątki pytań. Marek nie mógł wyjść ze zdumienia, jak wiele cierpliwości wykazał senior, chcąc zaspokoić ciekawość dziewczynki. Helena zaprosiła ich do stołu, na którym królowało pięknie wyglądające ciasto, dzbanek z aromatyczną kawą i mnóstwo słodyczy ułożonych na paterze.
- Proszę kochani siadajcie i częstujcie się. Beatka na pewno chętnie zje trochę słodyczy, a i Jaś pewnie też się skusi. Rozsiedli się wygodnie.
- Wczoraj synku byłeś bardzo tajemniczy. Co to za niespodzianka, o której mówiłeś? – Marek uśmiechnął się.
- Wczoraj moi kochani był najszczęśliwszy dzień mojego życia. Oświadczyłem się Uli, a ona przyjęła oświadczyny. W październiku mamy zamiar wziąć ślub. – Helena aż otworzyła usta ze zdumienia, a Krzysztof zamarł. Kiedy minął pierwszy szok Helena podeszła do nich wzruszona.
- Tak się cieszę dzieci. Tak bardzo się cieszę. Synku, nie mogłeś wybrać lepszej kobiety. Ula to skarb i to cudownie, że zostanie naszą synową, prawda Krzysztofie?
- Zgadzam się z tobą kochanie. Nie mogliśmy marzyć o lepszej wybrance dla naszego jedynaka. – Uściskał Ulę i ucałował jej zaróżowione policzki. – Jest piękna, mądra, niezwykle utalentowana i ma dobre serce, a w dodatku bardzo, bardzo skromna. Gratuluję wam kochani. Wiem, że bardzo się kochacie i na pewno będziecie szczęśliwi.
Długo jeszcze dyskutowano na temat zaręczyn i rychłego ślubu. Helena z wielką radością zadeklarowała chęć pomocy w organizowaniu przyjęcia weselnego.
Nie chcieli dużego wesela. Pragnęli tylko, by pojawiły się na nim osoby im najbliższe, a przede wszystkim grono ich wypróbowanych przyjaciół.

W sobotni poranek, po sycącym śniadaniu postanowili zabrać dzieciaki do Łazienek. Zaopatrzeni w bułki dla kaczek i łabędzi, a także orzechy dla wiewiórek pojechali odetchnąć. Pogoda była ładna i wyciągała z domów potencjalnych spacerowiczów, których grupki mijali podczas swojej przechadzki. Park o tej porze roku wyglądał pięknie. Mamił wzrok pożółkłymi już, gdzie niegdzie pierwszymi liśćmi. Najwcześniej żółkły drobne listki akacji, które lekki wietrzyk strącał z gałązek i ścielił z nich dywan na zielonych jeszcze trawnikach. Między drzewami można było dostrzec uwijające się pracowicie wiewiórki, które skrzętnie robiły zimowe zapasy. Na rosnących nad stawem krzewach kładły się łagodnie pierwsze, delikatne nitki babiego lata. Chłonęli ten obrazek pełną piersią. Podeszli do jednej z ławek ustawionych w pobliżu jeziora. Jasiek zabrał Beatkę dzierżącą w dłoniach kawałki bułki i poprowadził w pobliże wody, by mogła nakarmić uwijające się w stawie ptactwo.
Marek przytulił Ulę i obserwował radość małej, gdy kęsy bułki, które rzucała, trafiały do dzioba któregoś z łabędzi.
Ula zasłuchana w szum liści odezwała się cicho.
- Wiesz Marek, dużo ostatnio myślałam. Rozmawiałam też z Jaśkiem i doszliśmy do wniosku, że powinniśmy sprzedać dom w Rysiowie. On od ponad roku stoi pusty i niszczeje, bo my zaglądamy tam tylko od czasu do czasu. Chciałabym przeprowadzić tam gruntowny remont, łącznie z wymianą dachu i dopiero wtedy go sprzedać, komuś, kto będzie go kochał tak jak my. – Zaszkliły jej się oczy. Popatrzył na nią z troską.
- Ula, ja myślałem, że wy nie chcecie się go pozbyć, że to spuścizna po waszych rodzicach.
- I ja tak myślałam. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym mieszkać gdzie indziej, a jednak od długiego czasu mieszkamy tu w Warszawie. Przywykliśmy. Jasiek tu będzie studiował a Betti już chodzi tu do szkoły, żebyś nie musiał robić codziennie tyle kilometrów. Pamięć po rodzicach nie mieszka w tym domu, ale w naszych sercach i zawsze tak będzie. To nie do tego domu będziemy wracać, ale na ich mogiły.
- Ula. Jeśli podjęliście taką decyzję, to ja ją uszanuję i pomogę wam i w remoncie i w znalezieniu kupca. Ja też myślałem o zmianie lokum. – Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Tak? A gdzie?
- Gdzie, to jeszcze nie wiem. Na pewno chciałbym kupić dla nas dom z ładnym ogrodem, w którym kiedyś w przyszłości mogłyby się bawić nasze dzieci. – Zarumieniła się słysząc te słowa. Przyciągnął ją do siebie całując z miłością.
- Chcesz mieć dzieci, prawda?
- Bardzo. – Wyszeptała. - Chłopca i dziewczynkę. Chłopiec będzie podobny do ciebie, a dziewczynka do mnie. – Uśmiechnął się.
- Właśnie. Pomyślałem sobie, że to mieszkanie na Siennej zostawilibyśmy Jaśkowi, jest już przecież dorosły, a sami przenieślibyśmy się z Betti do nowego domu. – Ula słuchała go z podziwem.
- Marek. On oszaleje ze szczęścia. Ja sama słucham tego jak bajki. On nawet w najśmielszych snach nie mógł przypuszczać, że nasz los tak diametralnie się odmieni.
- Kochanie. On jest dla mnie jak syn, choć różnica wieku, to tylko dziesięć lat. Widzę, jaki ma dobry charakter. Nie jest zepsuty ani zmanierowany jak większość chłopców w jego wieku. Jest taki rozsądny i odpowiedzialny. Ofiarując mu to mieszkanie mam pewność, że go nie zmarnuje, nie zniszczy, nie zaprzepaści, bo zbyt dużej biedy zaznał w życiu, aby móc postąpić niegodziwie. Na razie nic mu nie mów. Niech będzie to dla niego niespodzianka. Mam zamiar kupić też nowy samochód. Lexusa nie sprzedam. On będzie nim jeździł. Przyda mu się, jak będzie musiał dojeżdżać na uczelnię. – Ula miała łzy w oczach. Powiedziała płaczliwie.
- Jeżeli jeszcze raz zaprzeczysz, że nie jesteś aniołem, to nie wiem, co zrobię. – Podbiegły do nich roześmiane dzieciaki. Jasiek od razu zauważył łzy w oczach siostry. Zaniepokoił się.
- Ula, dlaczego płaczesz? – Roześmiała się.
- To ze szczęścia braciszku. Z wielkiego, niewyobrażalnego szczęścia.

W ciszy swojej ukochanej pracowni Pshemko tworzył, jak natchniony. Zbliżał się nieuchronnie termin kolejnego pokazu. Wrócił do swojej kolekcji, którą projektował jeszcze za prezesury Febo, a która nie ujrzała światła dziennego z powodu niskiej jakości materiałów. Był wdzięczny Markowi, że nie pozwolił, aby jego praca poszła na marne i zamówił całą partię pięknych, francuskich tkanin, z których teraz szyto tę kolekcję. Oprócz niej powstawała też inna, przeznaczona dla małego odbiorcy. Mistrz był z niej bardzo dumny i zadecydował, że twarzą tej kolekcji zostanie jego mała muza, Beatka.
Tą pełną spokoju i radosnej twórczości atmosferę, przerwało skrzypnięcie drzwi. Pshemko podniósł głowę znad projektów i ujrzał wsuwającego się do środka prezesa.
- Cześć Pshemko. Mogę zająć ci chwilę?
- Chodź, chodź. Chętnie odpocznę parę minut. – Marek przycupnął na fotelu obok.
- Przyszedłem do ciebie z wielką prośbą i mam nadzieje, że będziesz mógł mi pomóc. – Zawiesił głos. Mistrz spojrzał na niego zaciekawiony.
- No mów, mów. Co to za prośba?
- Oświadczyłem się Uli i chcemy się pobrać pod koniec października…
- Och, co to za wspaniała wiadomość! – Klasnął w ręce. – Poczekaj. Nic nie mów. Sam zgadnę. Chcesz mnie prosić o uszycie kreacji ślubnej dla Urszuli, tak?
- Czytasz mi w myślach mistrzu. – Marek szeroko się uśmiechnął. – Chciałbym, żebyś uszył też garnitur dla mnie, ale jeśli to zbyt dużo pracy, to kupię jakiś. – Pshemko oburzył się.
- No, co ty opowiadasz? Oczywiście, że uszyjemy ci garnitur. Marco… - rozmarzył się. – Będziecie najpiękniejszą parą na świecie. Ty taki przystojny a ona taka zjawiskowo piękna. To będzie cudowny ślub. Jak tylko uporam się z tym, – wskazał na biurko – zaraz zabieram się za projekty dla was.
Marek uścisnął mu dłoń.
– Jesteśmy ci bardzo wdzięczni Pshemko, bardzo.
Po wyjściu z pracowni postanowił pójść jeszcze do gabinetu Uli. Sporo udało mu się załatwić i chciał się z nią tym podzielić.
- Cześć kochanie. – Podszedł do niej i obdarował słodkim buziakiem. – Nabiegałem się dzisiaj, ale sporo załatwiłem. Przede wszystkim zaklepałem termin w kościele na dwudziestego piątego października, na godzinę piętnastą. Załatwiłem z Pshemko, że uszyje tobie suknię a mnie garnitur. Obrączki, jak wiesz też są. Mama dzwoniła, że oglądała jakąś salę, podobno jest idealna, w jakimś hotelu. Mówiła nazwę, ale nie zapamiętałem. Na pewno przekaże ci wszystkie szczegóły. Aha. - Pogrzebał w kieszeni marynarki i wyciągnął z niej plik kartoników. – Byłem w drukarni i wziąłem kilka wzorów zaproszeń. Nie chciałem bez ciebie decydować. Obejrzysz?
- Pewnie, pokaż. – Przerzucała kolejno karteczki i w końcu zdecydowała. – Te są ładne. Nie za bardzo ozdobne i skromne. Będą w sam raz.
- Masz rację, mnie się też podobają. Jutro pojadę jeszcze umówić białą limuzynę na nasz wielki dzień. – Uśmiechnął się błogo. – To będzie piękny dzień Ula. – Spojrzeli sobie z uczuciem w oczy. Musnęła jego usta.
- Wiem kochanie, wiem. – Wyszeptała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz