16 marzec 2012
ROZDZIAŁ XVI
Znowu wpadli w ten szaleńczy kołowrót. Likwidacja biura na Puławskiej,
malowanie pomieszczeń na Lwowskiej, przewożenie sprzętu, powiadamianie
ludzi zwolnionych wcześniej z F&D o możliwości powrotu do pracy,
załatwianie formalności w urzędach w związku z fuzją, a do tego
dochodziło ciągłe obserwowanie ruchu na giełdzie, co było już domeną
Uli. Znowu mieli tak mało czasu dla siebie. Sama fuzja kosztowała ich
mnóstwo pieniędzy. Oprócz tego, że zainwestowali w świeży wygląd
pomieszczeń, to podnieśli do poprzedniego poziomu pracownicze pensje.
Ale, jak to mówią „pieniądz robi pieniądz”. Tak było i w ich przypadku.
Zawsze czujna Ula dokonywała cudów w operacjach giełdowych, czym budziła
niekłamany podziw przyjaciół, których prywatne fortunki również rosły
dzięki niej. Ona też nie narzekała. Nie obawiała się już biedy. Założyła
rodzeństwu stosowne fundusze, które odpowiednio zasilane, procentowały z
miesiąca na miesiąc.
Firma wreszcie odżyła i powoli zaczęła się dźwigać z upadku. Korytarze,
już teraz „Dobrzański Fashion”, znowu zaczęły tętnić życiem. Pshemko
powrócił do swojej ukochanej pracowni i będąc pod wpływem najmłodszej
Cieplakówny, tworzył jak natchniony kolekcję dziecięcą. To Marek
podsunął mu ten pomysł, który rodził się w jego głowie od momentu, gdy
usłyszał od Betti o jej podartych spodniach. Pomysł przyszedł w samą
porę i miał za zadanie wypełnić powstałą lukę na rynku odzieży
dziecięcej. Któregoś dnia, tuż po przeprowadzce, prezes Dobrzański
poprosił do gabinetu swoich przyjaciół i z dumą wręczył im nowe
pieczątki.
- Ta jest dla pana, panie wiceprezesie. – Podał pieczątkę Olszańskiemu.
- A ta dla pani dyrektor finansowej. – Wręczył pieczątkę Uli.
- A ta dla ciebie Violetto, moja najlepsza asystentko. – Viola aż
pokraśniała z dumy. – Pshemko, ty nie potrzebujesz pieczątki. Ciebie
wszyscy rozpoznają bez niej. – Roześmiali się.
Ogarnął ich wszystkich ciepłym spojrzeniem.
- Jestem z was bardzo dumny. Nigdy nie sądziłem, że mogę mieć w was tak
oddanych przyjaciół. Poszczęściło nam się wtedy, gdy odeszliśmy z
F&D, wierzę, że poszczęści się nam i teraz, mimo, że będzie o wiele
trudniej. Ale damy radę, prawda? A teraz kochani pozwólcie, że uczcimy
powrót na stare śmieci.- Wyciągnął zza biurka tacę z szampanem i
kieliszkami.
Bardzo powoli sytuacja zaczęła się stabilizować. Po raz kolejny złapali
oddech i wtedy Marek pomyślał, że czas zadbać i o swoje, prywatne
szczęście. Któregoś wrześniowego poranka wparował bez pukania do
gabinetu swojego zastępcy.
- Cześć Seba. Bardzo jesteś zajęty?
- No… Trochę jestem, a co? – Popatrzył uważnie na Dobrzańskiego. – Coś
ty taki spięty? – Marek przełknął nerwowo ślinę i milczał.
- Wykrztuś to z siebie. O co chodzi?
- Chcę się oświadczyć Uli. – Na twarz Olszańskiego wypłynął szeroki uśmiech.
- Wreszcie! – Wstał zza biurka, podszedł do przyjaciela i uścisnął mu
dłoń. – Gratuluję. Najwyższy czas. To najmądrzejsza decyzja w twoim
życiu. Ula, to prawdziwy skarb. Drugiej takiej nie znajdziesz.
- Wiem Sebastian. Kocham ją nad życie. Nie wyobrażam sobie, żeby nie
było jej u mego boku. W związku z tym mam do ciebie prośbę. Pojechałbyś
ze mną do Apartu? Chciałbym kupić pierścionek i potrzebuję twojej rady.
- Mojej rady? Przecież już raz kupowałeś pierścionek? Pamiętasz?
- No kupowałem, ale to nie może być nic dużego. Wiesz, jaka Ula jest
skromna. Dla niej nie liczy się wielkość diamentu, tak jak dla Pauliny.
- Wiem. Tamta najchętniej nosiłaby taki, który ważyłby pół kilograma. – Zachichotał. – Teraz chcesz jechać?
- Jeśli możesz się wyrwać, to tak, teraz.
- No dobra. To jedźmy.
Weszli do ekskluzywnego wnętrza salonu jubilerskiego i podeszli do
gablot. Precjoza oślepiały swoim blaskiem. Pochylili się nad szybą
uważnie lustrując każde z jubilerskich cacek.
- Zobacz ten. Co myślisz?
- Piękny. Mały i skromny. Uli na pewno by się spodobał. – Wpatrywali się
przez dłuższą chwilę w to cudo. Niewielki kamień mienił się kolorami
tęczy. Poprosili ekspedientkę, by wyjęła z gabloty pierścionek.
- To diament? – Marek tak podejrzewał, ale chciał się upewnić.
- Tak. – Potwierdziła. – A metal, to platyna. Najszlachetniejsza. Piękny, prawda?
- W rzeczy samej. Wezmę go. Chciałbym też wybrać obrączki. Mogłaby nam
pani pokazać kilka wzorów? – Ponownie sięgnęła do gabloty i wyjęła kilka
sztuk.
- Te mi się podobają. – Wskazał Marek na jedne z nich. Były zupełnie
proste, bez żadnych dodatkowych ozdób. Dość szerokie, ale najbardziej
podobało mu się w nich to, że nie były wypukłe, jak większość obrączek,
lecz zupełnie płaskie.
- Jak myślisz Sebastian?
- Mnie też się podobają. Gdybym miał wybierać dla siebie, wybrałbym
podobne, chociaż Viola w przeciwieństwie do Uli, lubi błyskotki.
Marek uśmiechnął się do ekspedientki. - Bierzemy i pierścionek i obrączki.
Zadowolony z udanych zakupów, zaprosił Sebastiana na lunch, a potem w dobrych nastrojach wrócili do firmy.
Postanowił, że zrobi jej niespodziankę jeszcze dzisiaj. Wszedł cicho do
jej gabinetu. Siedziała z pochyloną głową i analizowała kolumny cyfr.
Nawet nie zauważyła, kiedy do niej podszedł i złożył pocałunek na jej
odsłoniętej szyi. Twarz rozjaśniła się jej w radosnym uśmiechu.
- Co tam Marek? Potrzebujesz czegoś?
- Kochanie? Mam do ciebie prośbę. Muszę wyjść o szesnastej trzydzieści.
Mam coś do załatwienia. Możemy umówić się w parku o siedemnastej?
Poszedłbym prosto tam. Nie chce mi się już wracać do firmy. Jestem
dzisiaj jakiś wypompowany. Muszę zażyć nieco świeżego powietrza.
Pospacerujemy trochę, a potem pojedziemy do domu. Co ty na to?
Uśmiechnęła się do niego słodko.
- Bardzo chętnie. I ja mam dość na dzisiaj. Oczy mnie już bolą od komputera i chętnie się ruszę z biura. – Pocałował ją czule.
- Dziękuję. Na to właśnie liczyłem. Będę czekał przy „naszej” ławce.
Spakował szybko rzeczy i wychodząc rzucił jeszcze do Violetty.
- Viola, wychodzę. Nie wracam już. Pozamykasz wszystko?
- Nie martw się. Możesz spokojnie iść.
- Dzięki. Do jutra.
Niemal biegiem wyszedł z firmy i pośpiesznie ruszył w stronę najbliższej
kwiaciarni. Po drodze jeszcze raz upewnił się, czy pierścionek jest na
swoim miejscu. Kupił ogromny bukiet pięknych, czerwonych róż i tak
zaopatrzony udał się w kierunku parku. Usiadł na ławce i niecierpliwie
zerkał na zegarek. Wreszcie ją zobaczył. Szła wolnym krokiem rozkoszując
się wrześniowym słońcem. Dostrzegła go i trochę przyśpieszyła kroku.
Podchodząc do ławki zauważyła róże. Spojrzała na Marka, a w oczach miała
pytanie.
- Usiądź na chwilę skarbie. – Gdy to zrobiła ujął jej dłonie i ucałował obie. Zatopił się w jej pięknych, chabrowych tęczówkach.
- Kochanie. – Zaczął cicho. – Zaprosiłem cię tu, bo to tu wszystko się
zaczęło. To w tym miejscu po raz pierwszy spotkałem ciebie. To w tym
miejscu, mimo, że nie znałem cię wtedy, poruszyłaś moje serce. W tym
miejscu spotkało cię wielkie nieszczęście, ale gdyby nie ono, nigdy
moglibyśmy się nie spotkać. – Patrzyła na niego jak zaczarowana, a jej
błękitne oczy robiły się coraz większe. Zsunął się z ławki na kolana.
- Kocham cię Ula. Nigdy nikogo tak nie kochałem jak ciebie i nigdy
nikogo już tak nie pokocham. Jesteś moim największym skarbem, moim
szczęściem, moim sensem życia, moim aniołem i miłością, w której
zatracam się, ilekroć trzymam cię w ramionach. – Wyciągnął z kieszeni
czerwone aksamitne pudełeczko i otworzył
- Kotku, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym z ludzi i wyjdziesz za mnie?
– Patrzył na jej twarz. Po jej policzkach płynęły prawdziwe potoki łez.
Była tak wzruszona, że nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Objęła
rękami jego szyję i przylgnęła do tych zmysłowych ust. Wziąwszy głęboki
oddech wyrzuciła wreszcie z siebie.
- Tak bardzo cię kocham i tylko z tobą mogę dzielić życie. Zostanę twoją
żoną. To było moje największe marzenie odkąd zakochałam się w tobie.
Mam nadzieję, że to nie sen, a ty jesteś prawdziwy. – Uśmiechnął się do
niej czule.
- To nie sen skarbie, a ten pierścionek jest tego dowodem. – Włożył jej na palec siejący blaskiem diament.
- Jest piękny. – Szepnęła. Popatrzył z miłością w te dwa, lśniące jeszcze od łez lazurowe jeziorka.
- Ty jesteś piękna i na zawsze moja, tak jak ja na zawsze jestem twój. –
Wręczył jej bukiet. – A teraz chodź. Ochłońmy trochę. – Objął ją
ramieniem i powędrowali wzdłuż stawu. Szli w milczeniu przeżywając wciąż
to, co zdarzyło się przed chwilą. Oparła głowę na jego ramieniu.
- Jestem taka szczęśliwa Marek. Sprawiłeś, że jestem najszczęśliwszą z kobiet.
- Moje szczęście rozsadza mi piersi. Prawie unoszę się nad ziemią. Nie
czujesz tego? – Przytulił się do jej ciepłego policzka. – Kocham cię nad
życie. Nie chcę długo czekać ze ślubem. Myślę, że październik to dobry
miesiąc na nasze zaślubiny. Co o tym sądzisz?
- Październik, to piękny miesiąc, ale nie wiem, czy poradzimy sobie z organizacją ślubu.
- Damy radę. Zobaczysz, że damy. Już moja w tym głowa. Najważniejsze, że
się zgadzasz. Mama będzie szczęśliwa, kiedy poprosimy ją o pomoc. Jest
naprawdę niezła w organizowaniu takich uroczystości.
- Wiesz, że nie jestem w stanie niczego ci odmówić. – Ucałował jej dłoń.
- Wracajmy. Dzieci będą się niepokoić. Trzeba im obwieścić dobrą nowinę.
Chciałbym też, abyśmy jutro pojechali do rodziców. Wszyscy. Ich też
trzeba powiadomić.
- Zgadzam się na wszystko, co tylko chcesz. – Powiedziała, patrząc mu z nieskrywaną radością w oczy.
Wrócili do domu i przywitali się z dziećmi, a właściwie z jednym
dzieckiem – Beatką. Jasiek czuł się już dorosły, a oni starali się go
też tak traktować. Byli z niego tacy dumni, gdy okazało się, że znalazł
się na liście studentów pierwszego roku ekonomii. Zajęcia zaczynał w
październiku, mógł więc poświęcić swój wolny czas młodszej siostrze,
odciążając tym samym Ulę. Zdał też za pierwszym razem egzamin na prawo
jazdy i wciąż powtarzał, że to tylko dzięki Markowi, który nauczył go
doskonale wszystkich manewrów i często wieczorem pozwalał mu prowadzić
swojego Lexusa.
- Jedliście już? – Ula rozebrawszy się zmierzała wprost do kuchni.
- Nie. Mała koniecznie chciała zaczekać na was, więc pomyślałem, że i ja
poczekam. Podgrzałem zupę i mięso. Wstawiłem też ziemniaki. Zaraz
powinny być dobre.
- Dziękuję Jasiu. Za chwilę was zawołam. – Zakręciła się jak fryga i po
dziesięciu minutach już stawiała parujący obiad na stole. Zajadali ze
smakiem. Kiedy Ula pozbierała puste już talerze, Marek jeszcze zatrzymał
młodych przy stole.
- Zostańcie jeszcze chwilę. Mamy wam do powiedzenia coś ważnego. – Zajęli z powrotem swoje miejsca.
- Ula, ty też usiądź. – Poprosił narzeczoną. Ogarnął wzrokiem ich wszystkich.
- Kochani. Chcieliśmy wam powiedzieć, a raczej ja chciałem wam
powiedzieć, że dzisiaj poprosiłem waszą siostrę o rękę a ona się
zgodziła. – Betti wydała z siebie szalony pisk i rzuciła się na szyję
Uli. Za chwilę zrobił to samo Jasiek.
- Ula gratulujemy wam z całego serca. Tak się cieszę. – Podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jaki jestem szczęśliwy. – Mówił wzruszony.
– Nie mogłem sobie wymarzyć lepszego męża dla naszej Uli.
- Ja też, ja też. – Uradowana Betti rzuciła mu się w ramiona.
- Naprawdę się cieszysz myszko? – Marek przytulił ją z wielką czułością.
- Naprawdę. – Potwierdziła skwapliwie. - Ulcia jest jak moja druga mama,
a ty, jak mój drugi tata. – Markowi zaszkliły się oczy a gardło dławiło
wzruszenie.
- Bardzo cię kocham promyczku. Kocham, was oboje i ciebie i Jasia.
Musimy to uczcić. – Podszedł do barku i wyjął dwie butelki szampana.
- My napijemy się prawdziwego a Beatka takiego bez alkoholu.
Gdy zasiedli z kieliszkami w salonie Jasiek spytał.
- Na kiedy planujecie ślub?
- Bardzo chciałbym w październiku. Nie będziemy długo zwlekać. Mam
nadzieję, że wszystko uda się załatwić. Jutro wybierzemy się do moich
rodziców. Nie znacie ich jeszcze, ani oni was, najwyższa więc pora,
żebyście się poznali. Będziemy przecież wkrótce rodziną. Prawdziwą
rodziną. A właśnie, muszę przecież ich uprzedzić. Zaraz do nich
zadzwonię. – Wyszedł do przedpokoju, wyciągnął z kieszeni marynarki
swoją komórkę i wybrał numer. Po chwili odezwała się Helena.
- Dobry wieczór mamo. Nie przeszkadzam? Możemy chwilę porozmawiać?
- Witaj synku. Oczywiście, że możemy. Stało się coś?
- Stało się coś bardzo, bardzo miłego, mamo. Nie chcę jednak mówić o tym
przez telefon. Chcielibyśmy was jutro odwiedzić po południu, jeśli
pozwolisz. Przywieziemy też ze sobą rodzeństwo Uli. Nie znacie ich
jeszcze i dobrze by było, byście poznali resztę rodziny Cieplaków.
- Oczywiście kochanie. Serdecznie was zapraszamy. Zaintrygowałeś mnie. Nic mi nie powiesz?
- Nie mamo. To niespodzianka.
- Dobrze. W takim razie czekamy jutro na was. Przyjeżdżajcie. Dobranoc.
Z uśmiechem wrócił do salonu i zakomunikował.
- Załatwione. Jutro po pracy zabieram was do rodziców.
Willa Dobrzańskich zrobiła na młodych Cieplakach piorunujące wrażenie.
Mała Betti z otwartą buzią rozglądała się dokoła. Złapała Marka za rękę i
spytała.
- Twoi rodzice mieszkają w zamku? – Roześmiał się serdecznie.
- Nie Betti. To zwykły dom, tylko trochę większy od waszego.
- Trochę? Jest ze dwadzieścia razy większy. – Odpowiedziała z dużą pewnością dziewczynka.
- Chodźcie idziemy. – Zakomenderował Marek. Objął Ulę i całą gromadką powędrowali do drzwi wejściowych.
Przywitali się z seniorami. Beatka od razu poczuła sympatię do
Krzysztofa, bo bez pardonu wpakowała mu się na kolana i zadawała
dziesiątki pytań. Marek nie mógł wyjść ze zdumienia, jak wiele
cierpliwości wykazał senior, chcąc zaspokoić ciekawość dziewczynki.
Helena zaprosiła ich do stołu, na którym królowało pięknie wyglądające
ciasto, dzbanek z aromatyczną kawą i mnóstwo słodyczy ułożonych na
paterze.
- Proszę kochani siadajcie i częstujcie się. Beatka na pewno chętnie zje
trochę słodyczy, a i Jaś pewnie też się skusi. Rozsiedli się wygodnie.
- Wczoraj synku byłeś bardzo tajemniczy. Co to za niespodzianka, o której mówiłeś? – Marek uśmiechnął się.
- Wczoraj moi kochani był najszczęśliwszy dzień mojego życia.
Oświadczyłem się Uli, a ona przyjęła oświadczyny. W październiku mamy
zamiar wziąć ślub. – Helena aż otworzyła usta ze zdumienia, a Krzysztof
zamarł. Kiedy minął pierwszy szok Helena podeszła do nich wzruszona.
- Tak się cieszę dzieci. Tak bardzo się cieszę. Synku, nie mogłeś wybrać
lepszej kobiety. Ula to skarb i to cudownie, że zostanie naszą synową,
prawda Krzysztofie?
- Zgadzam się z tobą kochanie. Nie mogliśmy marzyć o lepszej wybrance
dla naszego jedynaka. – Uściskał Ulę i ucałował jej zaróżowione
policzki. – Jest piękna, mądra, niezwykle utalentowana i ma dobre serce,
a w dodatku bardzo, bardzo skromna. Gratuluję wam kochani. Wiem, że
bardzo się kochacie i na pewno będziecie szczęśliwi.
Długo jeszcze dyskutowano na temat zaręczyn i rychłego ślubu. Helena z
wielką radością zadeklarowała chęć pomocy w organizowaniu przyjęcia
weselnego.
Nie chcieli dużego wesela. Pragnęli tylko, by pojawiły się na nim osoby
im najbliższe, a przede wszystkim grono ich wypróbowanych przyjaciół.
W sobotni poranek, po sycącym śniadaniu postanowili zabrać dzieciaki do
Łazienek. Zaopatrzeni w bułki dla kaczek i łabędzi, a także orzechy dla
wiewiórek pojechali odetchnąć. Pogoda była ładna i wyciągała z domów
potencjalnych spacerowiczów, których grupki mijali podczas swojej
przechadzki. Park o tej porze roku wyglądał pięknie. Mamił wzrok
pożółkłymi już, gdzie niegdzie pierwszymi liśćmi. Najwcześniej żółkły
drobne listki akacji, które lekki wietrzyk strącał z gałązek i ścielił z
nich dywan na zielonych jeszcze trawnikach. Między drzewami można było
dostrzec uwijające się pracowicie wiewiórki, które skrzętnie robiły
zimowe zapasy. Na rosnących nad stawem krzewach kładły się łagodnie
pierwsze, delikatne nitki babiego lata. Chłonęli ten obrazek pełną
piersią. Podeszli do jednej z ławek ustawionych w pobliżu jeziora.
Jasiek zabrał Beatkę dzierżącą w dłoniach kawałki bułki i poprowadził w
pobliże wody, by mogła nakarmić uwijające się w stawie ptactwo.
Marek przytulił Ulę i obserwował radość małej, gdy kęsy bułki, które rzucała, trafiały do dzioba któregoś z łabędzi.
Ula zasłuchana w szum liści odezwała się cicho.
- Wiesz Marek, dużo ostatnio myślałam. Rozmawiałam też z Jaśkiem i
doszliśmy do wniosku, że powinniśmy sprzedać dom w Rysiowie. On od ponad
roku stoi pusty i niszczeje, bo my zaglądamy tam tylko od czasu do
czasu. Chciałabym przeprowadzić tam gruntowny remont, łącznie z wymianą
dachu i dopiero wtedy go sprzedać, komuś, kto będzie go kochał tak jak
my. – Zaszkliły jej się oczy. Popatrzył na nią z troską.
- Ula, ja myślałem, że wy nie chcecie się go pozbyć, że to spuścizna po waszych rodzicach.
- I ja tak myślałam. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym mieszkać gdzie
indziej, a jednak od długiego czasu mieszkamy tu w Warszawie.
Przywykliśmy. Jasiek tu będzie studiował a Betti już chodzi tu do
szkoły, żebyś nie musiał robić codziennie tyle kilometrów. Pamięć po
rodzicach nie mieszka w tym domu, ale w naszych sercach i zawsze tak
będzie. To nie do tego domu będziemy wracać, ale na ich mogiły.
- Ula. Jeśli podjęliście taką decyzję, to ja ją uszanuję i pomogę wam i w
remoncie i w znalezieniu kupca. Ja też myślałem o zmianie lokum. –
Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Tak? A gdzie?
- Gdzie, to jeszcze nie wiem. Na pewno chciałbym kupić dla nas dom z
ładnym ogrodem, w którym kiedyś w przyszłości mogłyby się bawić nasze
dzieci. – Zarumieniła się słysząc te słowa. Przyciągnął ją do siebie
całując z miłością.
- Chcesz mieć dzieci, prawda?
- Bardzo. – Wyszeptała. - Chłopca i dziewczynkę. Chłopiec będzie podobny do ciebie, a dziewczynka do mnie. – Uśmiechnął się.
- Właśnie. Pomyślałem sobie, że to mieszkanie na Siennej zostawilibyśmy
Jaśkowi, jest już przecież dorosły, a sami przenieślibyśmy się z Betti
do nowego domu. – Ula słuchała go z podziwem.
- Marek. On oszaleje ze szczęścia. Ja sama słucham tego jak bajki. On
nawet w najśmielszych snach nie mógł przypuszczać, że nasz los tak
diametralnie się odmieni.
- Kochanie. On jest dla mnie jak syn, choć różnica wieku, to tylko
dziesięć lat. Widzę, jaki ma dobry charakter. Nie jest zepsuty ani
zmanierowany jak większość chłopców w jego wieku. Jest taki rozsądny i
odpowiedzialny. Ofiarując mu to mieszkanie mam pewność, że go nie
zmarnuje, nie zniszczy, nie zaprzepaści, bo zbyt dużej biedy zaznał w
życiu, aby móc postąpić niegodziwie. Na razie nic mu nie mów. Niech
będzie to dla niego niespodzianka. Mam zamiar kupić też nowy samochód.
Lexusa nie sprzedam. On będzie nim jeździł. Przyda mu się, jak będzie
musiał dojeżdżać na uczelnię. – Ula miała łzy w oczach. Powiedziała
płaczliwie.
- Jeżeli jeszcze raz zaprzeczysz, że nie jesteś aniołem, to nie wiem, co
zrobię. – Podbiegły do nich roześmiane dzieciaki. Jasiek od razu
zauważył łzy w oczach siostry. Zaniepokoił się.
- Ula, dlaczego płaczesz? – Roześmiała się.
- To ze szczęścia braciszku. Z wielkiego, niewyobrażalnego szczęścia.
W ciszy swojej ukochanej pracowni Pshemko tworzył, jak natchniony.
Zbliżał się nieuchronnie termin kolejnego pokazu. Wrócił do swojej
kolekcji, którą projektował jeszcze za prezesury Febo, a która nie
ujrzała światła dziennego z powodu niskiej jakości materiałów. Był
wdzięczny Markowi, że nie pozwolił, aby jego praca poszła na marne i
zamówił całą partię pięknych, francuskich tkanin, z których teraz szyto
tę kolekcję. Oprócz niej powstawała też inna, przeznaczona dla małego
odbiorcy. Mistrz był z niej bardzo dumny i zadecydował, że twarzą tej
kolekcji zostanie jego mała muza, Beatka.
Tą pełną spokoju i radosnej twórczości atmosferę, przerwało skrzypnięcie
drzwi. Pshemko podniósł głowę znad projektów i ujrzał wsuwającego się
do środka prezesa.
- Cześć Pshemko. Mogę zająć ci chwilę?
- Chodź, chodź. Chętnie odpocznę parę minut. – Marek przycupnął na fotelu obok.
- Przyszedłem do ciebie z wielką prośbą i mam nadzieje, że będziesz mógł
mi pomóc. – Zawiesił głos. Mistrz spojrzał na niego zaciekawiony.
- No mów, mów. Co to za prośba?
- Oświadczyłem się Uli i chcemy się pobrać pod koniec października…
- Och, co to za wspaniała wiadomość! – Klasnął w ręce. – Poczekaj. Nic
nie mów. Sam zgadnę. Chcesz mnie prosić o uszycie kreacji ślubnej dla
Urszuli, tak?
- Czytasz mi w myślach mistrzu. – Marek szeroko się uśmiechnął. –
Chciałbym, żebyś uszył też garnitur dla mnie, ale jeśli to zbyt dużo
pracy, to kupię jakiś. – Pshemko oburzył się.
- No, co ty opowiadasz? Oczywiście, że uszyjemy ci garnitur. Marco… -
rozmarzył się. – Będziecie najpiękniejszą parą na świecie. Ty taki
przystojny a ona taka zjawiskowo piękna. To będzie cudowny ślub. Jak
tylko uporam się z tym, – wskazał na biurko – zaraz zabieram się za
projekty dla was.
Marek uścisnął mu dłoń.
– Jesteśmy ci bardzo wdzięczni Pshemko, bardzo.
Po wyjściu z pracowni postanowił pójść jeszcze do gabinetu Uli. Sporo udało mu się załatwić i chciał się z nią tym podzielić.
- Cześć kochanie. – Podszedł do niej i obdarował słodkim buziakiem. –
Nabiegałem się dzisiaj, ale sporo załatwiłem. Przede wszystkim
zaklepałem termin w kościele na dwudziestego piątego października, na
godzinę piętnastą. Załatwiłem z Pshemko, że uszyje tobie suknię a mnie
garnitur. Obrączki, jak wiesz też są. Mama dzwoniła, że oglądała jakąś
salę, podobno jest idealna, w jakimś hotelu. Mówiła nazwę, ale nie
zapamiętałem. Na pewno przekaże ci wszystkie szczegóły. Aha. - Pogrzebał
w kieszeni marynarki i wyciągnął z niej plik kartoników. – Byłem w
drukarni i wziąłem kilka wzorów zaproszeń. Nie chciałem bez ciebie
decydować. Obejrzysz?
- Pewnie, pokaż. – Przerzucała kolejno karteczki i w końcu zdecydowała. –
Te są ładne. Nie za bardzo ozdobne i skromne. Będą w sam raz.
- Masz rację, mnie się też podobają. Jutro pojadę jeszcze umówić białą
limuzynę na nasz wielki dzień. – Uśmiechnął się błogo. – To będzie
piękny dzień Ula. – Spojrzeli sobie z uczuciem w oczy. Musnęła jego
usta.
- Wiem kochanie, wiem. – Wyszeptała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz