Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Tylko mnie kochaj..." - rozdział 15

16 marzec 2012
ROZDZIAŁ XV


Krzysztof zszedł z piętra do salonu, w którym czekało na niego rodzeństwo Febo. Przywitał się z nimi i usiadł w fotelu. Chwilę po nim weszła Helena i zajęła miejsce obok męża.
- Dziękuję, że przyszliście. Mam wam wiele do powiedzenia, a przede wszystkim musimy wspólnie wyjaśnić jeszcze parę spraw.
- Ale, co tu wyjaśniać? – Żachnął się Alex. – Przecież powiedziałem ci już wszystko. – Krzysztof spojrzał na niego beznamiętnym wzrokiem.
- Pozwól mi skończyć. To ja nie powiedziałem wszystkiego.
Dobrzański z całych sił starał się nie stracić panowania i zachować spokój. Przy jego wybuchowym temperamencie było to rzeczą trudną. Był wściekły na Alexa. Nigdy nie przypuszczał, że wychowa żmiję na własnej piersi, która całe lata będzie zatruwać jadem jego serce i rozum. Nigdy też nie przyszło mu do głowy, że będzie aż tak bardzo nienawidził Marka. Przecież kilka lat temu byli jeszcze dobrymi przyjaciółmi. Co się takiego wydarzyło, że Febo tak diametralnie się zmienił? Na pewno nie miało na to wpływu rozstanie Marka z Pauliną, bo ich wzajemne stosunki pogorszyły się znacznie wcześniej. Wziął głęboki oddech, który w końcu wyciszył te myśli szalejące w jego głowie. Spojrzał z nieukrywanym żalem na Alexa.
- Poróżniłeś mnie z moim własnym synem. Nie widziałem go przez prawie rok. Nie miałem pojęcia, co się z nim dzieje. Nie miałem pojęcia, co dzieje się z moim jedynym dzieckiem. Czy sobie radzi i czy nie popadł w chorobę, czy ma za co żyć? Wczoraj schowałem dumę do kieszeni. Przełamałem się i pojechałem do niego. Błagałem go o wybaczenie, choć nie sądziłem, że będzie tak wspaniałomyślny. Nie po tym, jak go potraktowałem. Bardzo go zraniłem tym, że nie zaufałem jego słowom. Dzisiaj już wiem, że to jemu miałem uwierzyć, nie tobie. Ten nieudacznik, jak go zawsze pogardliwie nazywałeś i sprawiłeś, że i ja zacząłem tak o nim myśleć, jest dzisiaj bardzo majętnym człowiekiem. Przez niespełna rok doszedł do fortuny, dzięki swojej determinacji, pracowitości i kobiecie, która go wspiera i pracuje wraz z nim. Ta kobieta, to Ula Cieplak, jego była asystentka, którą zapewne znacie oboje. To osoba wszechstronnie uzdolniona i wybitny talent ekonomiczny. Dzięki jej geniuszowi i wytrwałości ich obojga, stworzyli prężnie działającą firmę, generującą ogromne zyski. Jak sam mi powiedział, mógłby spocząć na laurach, nie robić już nic do późnej starości, bo wystarczyłoby mu to, co ma, na dostatnie życie aż do śmierci. To według ciebie jest nieudacznictwo? Zapewniam cię, że byłbym szczęśliwy, gdybyś okazał się, choć w ułamku takim samym nieudacznikiem, jak on. Zaproponowałem mu prezesurę, ale się nie zgodził. Dopiero Ula wpadła na pomysł fuzji obu firm, naszej i ich. Postawiła jednak pewien warunek. – Zawiesił głos i spojrzał na Alexa.
- Musisz im sprzedać swoją część udziałów. Jeśli Paulina się zgodzi, chętnie odkupią też jej część. Oni nie chcą was w firmie. Ja zresztą też. Już nie. Za bardzo się rozczarowałem. Zapłacą wam tyle, ile naprawdę są warte te udziały. Sam jesteś temu winien, że wartość ich drastycznie spadła w ostatnim czasie. Myślę też, że powinniście wrócić do Mediolanu i otworzyć własną firmę. Oprócz pieniędzy, jakie otrzymacie za udziały możecie mieć dodatkowe, sprzedając swoje domy. Na pewno wystarczy na rozruch, a to, czy odniesiecie sukces, czy nie, zależy już tylko wyłącznie od was.
Zawsze uważałeś się za zdolniejszego i lepszego od Marka Alex. Skoro udało się takiemu nieudacznikowi stworzyć dobrze prosperującą firmę w ciągu jednego roku, z pewnością uda się i tobie. Przemyślcie to sobie. Daję wam tydzień. W poniedziałek, w następnym tygodniu zwołuję zarząd. Wtedy powiadomicie nas o tym, co postanowiliście. To wszystko, co miałem wam do powiedzenia.
Wstali i opuścili dom Dobrzańskich w milczeniu. Alex nie mógł uwierzyć, że Marek dokonał tego wszystkiego i doszedł do dużych pieniędzy. Był jednak pewien, że Krzysztof nie kłamał. On zawsze był uczciwy, aż do bólu. W drodze powrotnej do domu spytał siedzącą obok siostrę.
- I co ty na to, Paulina? – Spojrzała na niego ze złością.
- Co ja na to? Powiem ci, co ja na to. Postawiłeś mnie w bardzo niezręcznej sytuacji. Ja nie jestem niczemu winna. To nie ja knułam za plecami Marka i nie ja doprowadziłam firmę do upadku. Ale tak się składa, że to również i ja poniosę odpowiedzialność za twoje działania. Jak ty sobie to wyobrażasz? Miałabym wrócić do firmy tylko po to, żeby wytykano mnie palcami? Nie zniosłabym tego Alex. Nie wyobrażam sobie również mojej współpracy z Markiem ani z tą Cieplak, tym bardziej, że z tego, co powiedział Krzysztof wychodzi na to, że oni są razem. To za duże upokorzenie. Przez twoje nieodpowiedzialne działania możemy za chwilę stać się ludźmi bez przyszłości. W najgorszych snach nie przeczuwałam, że możesz doprowadzić to takiej patowej sytuacji. Zawsze stawałam za tobą murem. Zawsze byłam po twojej stronie. Wspierałam cię i pomagałam, co Marek wielokrotnie mi wypominał i miał mi za złe. Broniłam cię, kiedy mówił, że nie jesteś taki kryształowo czysty i tak naprawdę wcale cię nie znam. Ty oczerniałeś go nie tylko przed Krzysztofem. Deprecjonowałeś go również w moich oczach zatruwając mi myśli jego kolejnymi kochankami, a ja naiwnie wierzyłam we wszystko i robiłam mu karczemne awantury. Manipulowałeś nami wszystkimi i tego nigdy ci nie wybaczę. Gdyby nie twoje wstrętne intrygi, może byłabym dziś szczęśliwa z nim. Teraz rozumiem, że mógł nie wytrzymać tej presji. Z jednej strony ty i twoje knucie a z drugiej ja, ciosająca mu kołki na głowie i robiąca afery z powodu być może, nieistniejących kochanek. Teraz, kiedy to wszystko do mnie dotarło, doskonale rozumiem powody, dla których postanowił odejść z firmy i wcale mu się nie dziwię. Zadziwia mnie tylko fakt, że wytrzymał aż tak długo. A jeśli chodzi o udziały, to jednego jestem pewna. Postąpimy tak, jak sugeruje Krzysztof. Sprzedamy im nasze udziały i nie będziemy pazerni. Weźmiemy tyle, ile zaproponują. Przynajmniej wyjdziemy z całej tej sytuacji z twarzą.
Milczał. Wiedział, że ma rację. To on ponosił winę za to, że wplątał ją w swoje nieczyste gierki i to na nim spoczywała teraz odpowiedzialność, by ponownie stanęli na nogi. W Milano.

Następnego dnia wieczorem Marek odebrał telefon od matki. Zdziwiony z lekka, przywitał się z nią.
- Halo? Witaj mamo. Coś się stało? Coś z ojcem? – Zaniepokoił się.
- Witaj synku. Nie, z ojcem wszystko w porządku. Dzwonię, bo chciałam was, ciebie i Ulę serdecznie zaprosić na jutrzejszą kolację. – Usłyszał, jak drży jej głos. Była na granicy płaczu. – Błagam cię synku nie odmawiaj mi. Ja dzwonię też w imieniu ojca. On ma dla was ważne informacje, więc przy kolacji moglibyście porozmawiać.
Bardzo bała się jego odmowy. Nie był w rodzinnym domu od czasu tego pamiętnego zarządu i obawiała się, jak zareaguje na to nagłe zaproszenie. Odezwał się po dłuższej chwili.
- Dobrze mamo. Przyjedziemy. O której mamy być?
- Dacie radę na osiemnastą?
- Osiemnasta będzie w sam raz.
- Dziękuję ci kochanie i czekamy na was. – Odetchnęła z ulgą, wyraźnie usłyszał to w słuchawce telefonu. Rozłączył się i poszedł do kuchni, w której Ula szykowała dla nich kolację.
- Ula? – Spojrzała na jego poważną minę.
- Co się stało? Masz dziwną minę. – Uśmiechnął się blado.
- Nie…, nic się nie stało. Dzwoniła mama. Zaprosiła nas na jutro, na kolację. Zgodziłem się. Nie miałem serca jej odmówić. Nie masz nic przeciwko? – Podeszła do niego i musnęła jego wargi.
- Nic, a nic. – Wyszeptała. – Uważam, że powinieneś zapomnieć o wszystkich przykrościach. Zakopać przeszłość i zacząć żyć teraźniejszością, utrzymując z nimi poprawne stosunki. To twoi rodzice Marek. Nawet nie wiesz ile bym dała, żeby moi żyli. – Zaświeciły jej się od łez oczy. Przytulił ją do siebie, czule całując jej usta.
- Masz rację skarbie. Już nie ma we mnie złości, jaką czułem po tym nieszczęsnym zarządzie. Pozostało tylko trochę żalu i smutku, że nie zaufał mi, mimo, że jestem przecież jego jedynym synem.
- On jest bardzo dumnym człowiekiem Marek, a jednak ukorzył się, przyszedł tu i prosił cię o wybaczenie. Doceń to. On jest też bardzo schorowany. Nie wiadomo ile mu jeszcze zostało. Naciesz się nim, póki jest wśród nas. Naciesz się po to, żebyś później nie żałował. Wyjaśnij wszystkie nieporozumienia, bo kiedy go zabraknie, nie poradzisz sobie z tym żalem, który w tobie zostanie i do końca życia będziesz się dręczył, że nie powiedziałeś mu, co czujesz. – Popatrzył na nią z wielką czułością.
- Jesteś najmądrzejszą osobą, jaką znam. Kocham cię kotku i każdego dnia dziękuję Bogu, że cię mam. – Wtuliła się w jego ramiona.
- A ja, że mam ciebie. Tylko mnie kochaj, a wszystko będzie dobrze.
- Kocham i to się nigdy nie zmieni. – Powiedział poważnie. – Nie mógłbym kochać nikogo innego. Przesłoniłaś mi świat i nauczyłaś, jak być dobrym człowiekiem.
- Sam się tego nauczyłeś, kiedy pochyliłeś się nad naszym nieszczęściem. A teraz chodź, kolacja stygnie.
Rzeczywiście kochał ją jak szaleniec. Była dla niego wszystkim, największą świętością. Gdyby mógł, całowałby ślady jej stóp. Nie wiedział, czym zasłużył sobie tam, na górze, że Bóg zesłał mu tego pięknego anioła. Coraz częściej też myślał o tym, żeby prawnie usankcjonować ten związek. Bez wątpienia powinien jej się oświadczyć a potem ustalić datę ślubu. Był przekonany w stu procentach, że tylko z nią chce dzielić życie aż do końca. Ciągle byli tacy zapracowani, że nie miał nawet, kiedy o tym pomyśleć. Teraz, mimo, że znowu czekało ich mnóstwo pracy, postanowił nie zwlekać z tym. Nie tylko praca się liczy. Najważniejsze jest też ich szczęście i to właśnie uznał za swój największy priorytet.
Wszedł do łóżka i przywarł do niej. Mocno ją przytulił i gładząc po plecach, wyszeptał.
- Pozwolisz się kochać? Bardzo cię pragnę. – Wtulił się w jej usta, pożądliwie pogłębiając pocałunek. Oddała go z podobną żarliwością. Niezmiennie pragnęła go, podobnie, jak on jej. Oddawali sobie nie tylko ciała, ale i dusze. Ta miłość buzowała w nich wiecznym ogniem, który miał nigdy nie zgasnąć, a wręcz przeciwnie, miał podsycać w nich uczucie, które ich połączyło. Wszedł w nią delikatnie i zaczął się poruszać. Uległa temu rytmowi dotrzymując mu kroku. A on nie przestając ani na chwilę namiętnie całować jej nabrzmiałych warg, konsekwentnie prowadził ich do spełnienia. Wiła się i jęczała, co wywoływało w nim chęć obdarowania jej największą rozkoszą. Krzyczała. Wiedział, że jest blisko. Przyspieszył i już po chwili razem osiągnęli najwyższy stan błogości i uniesienia. Dyszała ciężko, leżąc z przymkniętymi powiekami i wolno odzyskując świadomość. Nie wychodząc z niej całował jej oczy, nos, usta i to wrażliwe miejsce za uchem. Pieścił jej pełne i kształtne piersi.
- Kocham cię jak wariat. – Szepnął. Pogładziła jego włosy z miłością i uśmiechnęła się czule.

Podjechali pod willę Dobrzańskich. Marek, jak prawdziwy dżentelmen, obiegł samochód i pomógł Uli wysiąść. Spojrzał na nią roziskrzonym i pełnym podziwu wzrokiem. Zwiewna niebieska sukienka i dobrane do niej dodatki sprawiała, że wyglądała zjawiskowo, jak błękitny anioł. Uśmiechnęła się do niego promiennie, tak jak lubił najbardziej.
- Jesteś cudem. – Szepnął jej do ucha. Sam ubrany z wyszukana elegancją, w szykownym garniturze prezentował się znakomicie.
- Ty też. – Roześmiała się perliście.
W dobrych nastrojach ruszyli w kierunku wejściowych drzwi. Zanim do nich dotarli, ukazała się w nich Helena wylewnie się z nimi witając. Była bardzo wzruszona, a jej policzki zalśniły wilgocią. Ona również nie widziała swojego jedynaka od wielu miesięcy, a rozmowy przez telefon nie wynagradzały jej tej matczynej tęsknoty.
- Tak się cieszę, że przyjechaliście. Pięknie wyglądacie oboje. Wchodźcie, proszę dalej. Krzysztof czeka w salonie. – Weszli do środka i ujrzeli nadchodzącego seniora.
- Witaj tato.
- Dzień dobry panie Krzysztofie. – Ula uśmiechnęła się z sympatią do Dobrzańskiego.
- Dzień dobry dzieci. Bardzo jestem rad, że przyjęliście nasze zaproszenie.
Usiedli przy stole. Zosia, gospodyni Dobrzańskich, zaczęła wnosić pięknie pachnące potrawy. Poczekali, aż stół się zapełnił, wtedy Krzysztof zagaił.
- Zaprosiłem was, bo chciałem wam przekazać ustalenia, jakie poczyniłem podczas rozmowy z obojgiem Febo.
- Zgodzili się sprzedać udziały? – Ula nie mogła powstrzymać ciekawości.
- Jeszcze się nie zdeklarowali, ale myślę, że nie będą mieli oporów. Powiedziałem Alexowi, że podejmiecie się naprawienia błędów, jakie popełnił i spróbujecie uratować firmę, ale dla nich nie ma już w niej miejsca.
- I jak to przyjęli?
- W zasadzie nie skomentowali tego, ale myślę, iż są na tyle rozsądni, że postąpią właściwie. On wie, że dla niego droga jest już zamknięta. Ona, mimo, że nie brała udziału w jego machlojkach, też pewnie odejdzie nie chcąc się narażać na kpiny. Wiecie. Kobieta z klasą. – Marek pokiwał głową.
- Kiedy będziesz wiedział coś bardziej konkretnego?
- Zwołałem posiedzenie zarządu na przyszły tydzień, w poniedziałek i bardzo chciałbym, żebyście byli na nim wszyscy. Mam na myśli oprócz was, Sebastiana, Violettę i Pshemko. To wasi wspólnicy. Mają prawo uczestniczyć w zebraniu i wypowiedzieć swoje zdanie.
- Dobrze tato. Powiadomimy ich. Oni są nie tylko naszymi wspólnikami, ale przede wszystkim naszymi przyjaciółmi. Rozmawialiśmy już z nimi i wszyscy wyrazili chęć powrotu do F&D, choć myślę, że tę nazwę trzeba będzie jak najszybciej zmienić.
- Zmienimy synu, jak tylko sprzedadzą swoje udziały osobiście się tym zajmę. Jak chcielibyście ją nazwać?
- Myślę, że „Dobrzański Fashion” będzie w sam raz.
- Świetnie. Teraz częstujcie się. Na pewno zgłodnieliście.
Dalsza część wieczoru upłynęła nadspodziewanie dobrze i w miłej atmosferze. Marek mając świeżo w pamięci słowa Uli, schował głęboko żal i starał się być miły dla obojga rodziców.
Kiedy leżeli już w łóżku analizując ten wieczór i wymieniając uwagi, Ula nagle przypomniała coś sobie.
- Marek, dzieci jutro wracają, pamiętasz o tym?
- Pamiętam Ula. Rozmawiałem z Jaśkiem i powiedział, że wróci sam, ale po Betti musimy jechać. Autokar ma przywieźć dzieci koło dwunastej. Urwiemy się z pracy i odbierzemy ją. Jasiek ma być wieczorem. – Przytuliła się do niego.
- Zrobimy tak jak mówisz. – Ziewnęła. – Ale jestem śpiąca.
- Śpij skarbie, dobranoc. – Nie odpowiedziała. Zasnęła.

Stali w tłumie innych rodziców niecierpliwie wypatrujących swoich pociech. Z autobusu wysypywały się uszczęśliwione dzieciaki. Wreszcie Marek dostrzegł drobną postać Beatki.
- Jest Ula, jest! – Krzyknął i złapawszy ją za rękę pociągnął w stronę autobusu.
- Betti! Betti! – Krzyczał i machał do niej ręką. Wreszcie zauważyła go i rozradowana wpadła w jego ramiona. Przytulił ją mocno do siebie a ona objęła ich rękami, jak klamrą i przytuliła twarz do ich policzków całując raz jedno raz drugie.
- Bardzo, bardzo, bardzo się za wami stęskniłam.- Powiedziała poważnie, ale oczy śmiały jej się radośnie.
- My za tobą też, myszko. Nie mogliśmy się już doczekać twojego przyjazdu. Wiesz, że wieczorem wraca też Jaś? Wreszcie rodzina będzie w komplecie. To, co? Jedziemy do domu? – Mała pokiwała energicznie głową.
W samochodzie nie zamykała jej się buzia, jakby chciała opowiedzieć naraz wszystko, co przeżyła w ciągu tych trzech tygodni.
- Było bardzo fajnie. Góry też są fajne. Nie miałam aparatu, ale wszystko rysowałam, tak jakbym robiła zdjęcia. Później wam pokażę rysunki. Jedzenie było dobre, ale nigdy nie zrobili racuszków i naleśników. Ulcia? Zrobisz mi racuszki?
- Zrobię ci kochanie całą górę racuszków. Obiecuję.
- I jeszcze jechaliśmy wyciągiem na sam szczyt, a z powrotem schodziliśmy pieszo i było śmiesznie, bo zjeżdżaliśmy na pupach po kamieniach i wtedy podarłam spodnie. – Dodała cicho. Roześmiali się.
- Nie martw się Betti, kupimy ci nowe. – Marek nie mógł przestać chichotać, słuchając tej tyrady dziewczynki. – Jednym słowem podobało ci się?
- Bardzo i poznałam nowe koleżanki. Na drugi rok też pojadę?
- Pojedziesz. – Zapewniła ją Ula. – Skoro ci się tak podobało, to na przyszły rok wykupimy kolonie nad morzem. Chcesz? – Mała pokiwała głową. Dojeżdżali. Marek zaparkował samochód i wyciągnął plecak Betti.
- Chodźcie dziewczyny. Ja też nie mogę się doczekać tych racuszków. – Mrugnął rozbawiony do Uli.
Wieczorem wrócił Jasiek. I on miał dużo do opowiedzenia. Podobnie jak Betti, po raz pierwszy był na takim obozie. Ojca nigdy nie było stać ani na takie obozy, ani nawet na wycieczki szkolne. Okres wakacji spędzał zwykle w domu, lub pracował gdzieś dorywczo. Mocno wyściskał i wycałował Ulę, dziękując jej za te wakacje.
- Nie ma za co Jasiu. Zasłużyłeś sobie. Teraz poczekamy tylko na wyniki egzaminu i może jeszcze przed rozpoczęciem roku akademickiego zdążysz zrobić to prawo jazdy.
- Mówisz tak, jakbyś była pewna, że się dostanę.
- Nie ma innej możliwości. Na pewno się dostaniesz. Jesteś Cieplak, czy nie?
Na takich wesołych pogawędkach upłynęła im reszta wieczoru. Zagonili zmęczone dzieciaki spać. Oni też położyli się wcześniej.
- Wiesz Ula, zdałem sobie dzisiaj sprawę, jak bardzo mi ich brakowało. Trzy tygodnie, to długo. Tęskniłem za naszą słodką Betti i za rozmowami z Jaśkiem. Dobrze, że już są z powrotem.

W poniedziałkowy poranek spotkali się wszyscy pod firmą. Byli w komplecie i w takim składzie wjechali na piąte piętro. Było wyludnione. Niewiele osób kręciło się po korytarzu. Podeszli do recepcji i przywitali się z długo niewidzianą Anią.
- Witaj Aniu. Ojciec już jest?
- Witajcie. Miło was widzieć. Jest. Przed chwilą przyszedł. Febo też już są. Czekają na was.
- W takim razie idziemy.
Wchodzili kolejno do sali konferencyjnej witając się ogólnym „Dzień dobry”.
- Zajmijcie miejsca. – Krzysztof wskazał im krzesła.
- Krzysztof, to chyba niezgodne z regulaminem. Na zarządzie powinien być tylko Marek, jako współwłaściciel firmy. – Alex próbował protestować.
- Mylisz się. To są wspólnicy Marka, których zapewne dobrze znasz. Oni mają również coś do powiedzenia, bo to ich firma ma uratować naszą.
Paulina zimnym wzrokiem otaksowała Ulę. Ta dzielnie wytrzymała jej lodowate spojrzenie. W końcu Febo spuściła wzrok. Poczuła ukłucie w sercu. To była zazdrość. Musiała przyznać, że ta Cieplak biła ją na głowę urodą i wdziękiem, a Marek… Marek wyglądał, jak marzenie. Był tak nieprzyzwoicie przystojny i piękny, a dwudniowy zarost dodawał mu jeszcze bardziej męskich cech.
Usiedli.
- Marek, macie wszystkie wyliczenia? – Zapytał Krzysztof.
- Mamy tato. Ula się tym zajęła. Chcemy tylko wiedzieć, jaką decyzję podjęli państwo Febo. Sprzedadzą nam udziały? – Febo zachowanie Marka odczuli, jak policzek. Nie zwracał się z pytaniem bezpośrednio do nich, mimo, że przy nich.
- Alex, Paulina? Jaka jest wasza decyzja?
- Zbywamy oboje udziały na waszą rzecz. Mamy nadzieję, że uczciwie nam za nie zapłacicie. – Marek spojrzał na Ulę.
- Ula, przedstaw swoje wyliczenia. – Wyjęła z leżącej przed nią teczki plik dokumentów.
- Mam tu przed sobą zestawienia obejmujące rok pańskiej prezesury i wartości wysokości udziałów za kolejne miesiące. Zrobiłam także wykres, by zobrazować, jaka była tendencja zniżkowa. – Podała oba dokumenty Alexowi. – Jak pan zapewne zauważył krzywa pikuje w dół jak kamikadze. – Powiedziała ironicznie. – Jeszcze miesiąc lub dwa, a wasze udziały nie były by nic warte. Mam nadzieję, że docenicie to i przyjmiecie naszą propozycję bez targowania się.
Na twarz Alexa wystąpiły czerwone plamy świadczące o jego wysokim stopniu irytacji. Paulina wręcz odwrotnie. Siedziała śmiertelnie blada, zaciskając pięści.
- Ile w takim razie zechcecie nam wypłacić? – Powiedział spokojnie, nie dając się ponieść emocjom. – Ula dała mu kolejną kartkę, na której było wszystko szczegółowo wyliczone.
- Proszę. Na dole wytłuszczonym drukiem wpisana jest ostateczna kwota, która nie podlega negocjacji. Proszę zauważyć, że nie jest to suma, jaką powinniście otrzymać, bo gdybym wzięła pod uwagę tylko ostatni miesiąc, była by znacznie niższa. Wyciągnęłam średnią z całego okresu pańskiej prezesury, więc kwota ostatecznie jest wyższa. Czy państwo się z nią zgadzają?
- Tak. Zgadzamy się. – Powiedzieli niemal równocześnie. – Ula kiwnęła głową.
- Marek? Twoja kolej.
- Za chwilę zjawi się tu notariusz i sporządzi stosowne akty notarialne. Wasze udziały zostaną podzielone w równych częściach na moich wspólników. Chciałbym was prosić o pozostanie i podpisanie tych aktów. To będą już ostatnie formalności.
- W porządku. Zaczekamy. – Powiedziała cicho Paulina.
- Sebastian, bądź tak dobry i zobacz, czy prawnik już jest. Nie chcę, żeby błądził.
Nie minęło dziesięć minut, kiedy wrócił wraz z notariuszem. Ten spisał akty notarialne, które kolejno podpisywali. Marek podziękował mu i pożegnał uściskiem dłoni. Kiedy prawnik wyszedł, spojrzał na rodzeństwo i powiedział cichym głosem.
- Z formalnego punktu widzenia, to wszystko. Mam nadzieję, że już nigdy nie będę musiał się z wami spotykać, a szczególnie z tobą Alex. Zawiść zaślepiła cię i zgotowałeś mi piekło na ziemi podczas mojej prezesury. Robiłeś wszystko, żeby nie udało mi się nic. Nie chodziło wcale ani o zemstę za rozstanie z Pauliną, ani o to, że poszedłem do łóżka z twoją dziewczyną. Byłeś chory z zazdrości o to stanowisko. Nie pragnąłeś niczego tak bardzo, jak właśnie tego. Pragnąłeś władzy. Oto, czym kończy się zbytnia pewność siebie i bezgraniczna wiara we własną doskonałość. Mało brakowało, a skazałbyś siebie a przede wszystkim swoją siostrę, którą podobno bardzo kochasz, na żebraninę pod katedrą w Milano. Mimo wszystko życzę, aby wam się udało. Przez ten rok wiele zrozumiałem, doświadczyłem również wiele. Mam tylko nadzieję, że przy pomocy moich drogich przyjaciół ta firma znowu rozkwitnie. Dzięki Bogu, już bez ciebie. To wszystko. Powodzenia.
- Chodźcie. – Zwrócił się do pozostałych. Zapraszam was na solidny obiad. Tato, mam nadzieję, że i ty się przyłączysz? - Senior uśmiechnął się radośnie.
- Nie odmówię synu, nie odmówię. – Zabrał swoją nieodłączną laseczkę i żwawo pomaszerował za nimi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz