"Wariacje na temat Uli i Marka"
09 marzec 2012
ROZDZIAŁ XV
Część 1
Obudził się o szóstej rano. Rozciągnął leniwie zastane mięśnie i
przetarł oczy. Chwilę poleżał jeszcze przygotowując swój mózg do
codziennej aktywności i przypominając sobie, jakie sprawy musi załatwić w
dzisiejszym dniu. Nie było tego zbyt wiele. Nie zawierał na razie
żadnych kontraktów, bo te, które podpisał do tej pory, zapewniały pracę
wszystkim jego pracownikom. Nawet Pshemko trochę spasował. Projektował
wprawdzie bezustannie, ale nie było to nic takiego pilnego. Nowy pokaz
kolekcji jesień-zima planowany był dopiero na wrzesień, więc nie musiał
się śpieszyć. Firma stała dobrze, nawet bardzo dobrze. Nie musiał się
też martwić zagrożeniami w postaci raportów o niskiej sprzedaży kolekcji
i co najważniejsze, odkąd pozbył się Alexa, nie było już nikogo, kto
rzucałby mu kłody pod nogi. Postanowił zajrzeć do biura. Miał trochę
roboty dla Violetty. Nie chodziło o nic wielkiego, zwyczajne
przepisywanie na komputerze.
Wziął prysznic i przebrał się w garnitur. Już zamykając drzwi mieszkania
pomyślał, że odda do wywołania zdjęcia, które zrobił Uli i dzieciom.
Karze powiększyć najładniejsze i oprawić. Może pojedzie do Rysiowa z
takim prezentem? Był pewien, że ojciec Uli już wiedział o wszystkim i
być może zmienił zdanie na jego temat?
Dochodziła dziesiąta. Siedział za biurkiem w skupieniu wpatrując się w
ekran i śledząc notowania giełdowe. Wyglądało na to, że firma utrzymuje
stabilną pozycję. Uśmiechnął się zadowolony. Te rozmyślania przerwał mu
dźwięk telefonu. Złapał komórkę i na wyświetlaczu zobaczył „Tato”.
Odebrał bez wahania.
- Cześć tato, dowiedziałeś się czegoś?
- Cześć synu. Mam dobre wieści. Widziałem się zaraz z rana z
właścicielem. Bardzo zależy mu na sprzedaży tego domu, bo rozwodzi się i
chce podzielić majątek. Z tego względu i cena jest bardzo przystępna.
Umówiłem nas na jedenastą trzydzieści. Dasz radę przyjechać?
- Oczywiście! Nawet nie sądziłem, że tak szybko będzie chciał się
spotkać. Wykonam jeszcze kilka telefonów i się zbieram. Spotkamy się na
miejscu. Dziękuję tato, że zadziałałeś tak szybko.
- Nie ma za co, synu. Też zależy nam bardzo, żebyś ściągnął Ulę i nasze
wnuki jak najszybciej do Warszawy. W takim razie czekam na ciebie. Na
razie.
- Do zobaczenia tato. – Rozłączył się i z radością zatarł ręce. – Oby tylko ten dom mi się spodobał, a przede wszystkim Uli. Właśnie Ula. Muszę do niej zadzwonić.
Ponownie złapał za telefon wybierając jej numer. Odebrała.
- Witaj skarbie, jak się masz?
- Cześć kochanie. Całkiem nieźle. A co u ciebie?
- Byłem wczoraj u rodziców i jak wspomniałem, że szukam dla nas domu,
ojcu przypomniało się, że niedaleko nich ktoś chce sprzedać całkiem
sporą posesję. Za chwilę tam jadę, bo tato umówił mnie z właścicielem.
Porobię przy okazji trochę zdjęć, żebyś i ty mogła obejrzeć. Jeśli
wszystko pójdzie po mojej myśli, to jutro będę z wami. Bardzo za wami
tęsknię, więc nawet kilkugodzinna wizyta będzie dla mnie pociechą.
- To cudownie. I nam bardzo ciebie brakuje. Dzieci wciąż o ciebie pytają.
- A właśnie. Masz je w pobliżu?
- Niestety nie. Maria zabrała je na plac zabaw. Jest tak ładnie. Szkoda, żeby siedziały w domu.
-No trudno kochanie. Powiedz im proszę, że dzwoniłem i że jutro je uściskam osobiście, nie przez telefon.
- Powiem, oczywiście, że powiem.
- Aha, Violetta pytała o ciebie. Wie o wszystkim. Sebastian jej
powiedział, ale to już przecież bez znaczenia, bo ja nie mam nic do
ukrycia. Najchętniej wykrzyczałbym całemu światu, jak bardzo jestem
szczęśliwy. W każdym razie masz od nich obojga pozdrowienia i od moich
rodziców także.
- Dziękuję Marek i ty im przekaż od nas. Zadzwonisz do mnie jeszcze
wieczorem? Chyba będziesz już wiedział, o której przyjedziesz do nas?
- Zadzwonię kochanie i o wszystkim ci powiem. Teraz będę się zbierał, bo
nie chcę się spóźnić na to spotkanie. Bardzo cię kocham. Bardzo was
kocham. Do zobaczenia jutro.
- Ja ciebie też. Będę czekała.
Zebrał niezbędne rzeczy do teczki. Z szuflady wyciągnął jeszcze
cyfrówkę. Niewątpliwie będzie przydatna. Wyszedł z gabinetu informując
Violettę, że dzisiaj już raczej nie wróci. Z piskiem opon ruszył w
kierunku domu, który miał obejrzeć. Dojeżdżając na miejsce zauważył
swojego ojca rozmawiającego z postawnym mężczyzną w średnim wieku.
Zaparkował w pobliżu i poszedł się przywitać.
- Dzień dobry panom.
- To właśnie jest mój syn, Marek Dobrzański, a to jest pan Mieczysław
Woliński, właściciel domu. – Przedstawił ich Krzysztof. Uścisnęli sobie
dłonie.
- Jesteśmy w komplecie, więc zapraszam panów do środka. – Woliński gestem dłoni wskazał im otwartą bramę.
Marek był pod wrażeniem. Wzdłuż całego ogrodzenia posadzono iglaki. Były
już tak wysokie, że skutecznie odgradzały dom od ulicy stwarzając
poczucie intymności. Sam budynek wyglądał na stosunkowo nowy i sprawiał
wrażenie zadbanego. Ładnie utrzymany ogród z drzewami wypuszczającymi
pierwsze pąki i starannie wypielęgnowane alejki. Przeszli na tyły domu.
- Tu jest dalsza część ogrodu. Słyszałem, że ma pan dwójkę małych
dzieci. Można by tu urządzić niewielki plac zabaw. Dodać jakąś
piaskownicę, czy zjeżdżalnię. My tego nie zrobiliśmy, bo odchowaliśmy
nasze dzieci. Są już dorosłe. Teren jest, jak pan widzi, całkiem spory,
więc i pola do wyobraźni dużo.
Marek był zachwycony. Oczami wyobraźni widział swoje maluchy radośnie bawiące się w tym ogrodzie.
- Przejdźmy może do wnętrza budynku – wyrwał go z marzeń głos
właściciela. Samo wejście rzeczywiście wyglądało oryginalnie. Zdobił je
bogato rzeźbiony portal w liście akantu, podtrzymywany przez dwie
solidne, rzeźbione kolumny w stylu doryckim. Przeszli przez ciężkie,
masywne drzwi do jasnego wnętrza. Pod stopami miał podłogę wyłożoną
trawertynem koloru piaskowca, prowadzącą do obszernego salonu. W głębi
widoczna była sporych rozmiarów otwarta kuchnia, oddzielona od salonu
granitowym blatem. Marek nie tracił czasu i fotografował niemal
wszystko, chcąc jak najwięcej pokazać Uli.
- Ile jest pokoi? – Zapytał Wolińskiego.
- Jest pięć pokoi i osobna spiżarnia w pobliżu kuchni. Jest też
pomieszczenie, które można wykorzystać na pralnię i suszarnię, a obok
schowek na narzędzia. Są dwie dość duże łazienki. Dom ma też tylne
wyjście do ogrodu i wewnętrzne wejście do garażu. Proszę za mną. Zaraz
panowie wszystko zobaczą.
Przechodzili od pomieszczenia do pomieszczenia coraz bardziej zachwyceni
tym domem. Podobało im się wszystko. Dobrze rozplanowane pokoje, duże i
nasłonecznione. Świetnie urządzone łazienki, podobnie jak salon
wyłożone trawertynem. Marek był zauroczony. Poprosił Wolińskiego, żeby
mu dał czas do jutra wieczora. Wtedy da mu odpowiedź.
Woliński zgodził się. Pożegnali się z nim uściskiem dłoni zapewniając,
że jutro na pewno dadzą mu znać, jaką podjęli decyzję. Ojciec
odprowadził go do samochodu.
- I jak wrażenia synu?
- Tato. Jestem podekscytowany i naprawdę pod dużym wrażeniem. To piękny
dom i mam pewność, że Uli się spodoba. Chyba zmienię plany i prosto stąd
pojadę do niej. Nie chcę czekać. Ona musi jeszcze dziś zobaczyć te
zdjęcia. Mam do ciebie prośbę. Mógłbyś jutro zastąpić mnie w firmie? Nie
spodziewam się trzęsienia ziemi ani niczego podobnego, ale nigdy nic
nie wiadomo. Ja wróciłbym jutro wieczorem i jeszcze zajechał do was.
Poinformowałbym was o decyzji Uli.
- Dobrze Marek. Wiem, jak ci zależy na czasie. Jedź w takim razie i niczym się nie martw. Zajmę się wszystkim.
- Dziękuję ci tato. W takim razie ruszam. – Uściskali się jeszcze i po
chwili młody Dobrzański zmierzał w kierunku wjazdu na autostradę. Stojąc
na czerwonym świetle połączył się jeszcze z Ulą.
- Halo, kochanie. Zmieniłem plany. Jestem w drodze do was. Będę za
godzinę, może trochę ponad, bo są korki. Mam pełną dokumentację tego
domu i chcę, żebyś to jeszcze dzisiaj obejrzała.
- Ale, skąd taki pośpiech? – Zdziwiła się Ula.
- Obiecałem właścicielowi, że do jutra dostanie odpowiedź, dlatego
przełożyłem mój przyjazd do was. Chyba nie masz mi tego za złe? –
Zapytał, choć bardzo dobrze znał odpowiedź.
- Oczywiście, że nie. – Powiedziała oburzona. – Jak w ogóle mogłeś tak pomyśleć?
- Żartowałem kotku, nie denerwuj się. Aha, i załatw mi może jakiś obiad,
bo od rana nic nie jadłem. Rozłączam się, mam zielone. Czekajcie na
mnie. -. Rzucił telefon na drugie siedzenie i skupił się już tylko na
drodze.
Część 2
Było już dobrze po czternastej. Ula nakarmiła dzieci i oddała je pod
opiekę Marii prosząc jednocześnie, żeby nie oddalała się z nimi za
bardzo. W każdej chwili spodziewała się Marka. Sama wyszła przed hotel i
usiadła na ławce. Była trochę zdenerwowana. Znała ciągoty Marka do
szybkiej jazdy. Modliła się w duchu, żeby dojechał bezpiecznie. Czasami
potrafił być taki nieobliczalny. Ciekawe, dlaczego tak nagle zmienił
zdanie i postanowił jeszcze dzisiaj przyjechać? Czyżby rzeczywiście
trafił na jakiś wyjątkowy dom? Spojrzała na zegarek. Piętnasta. Na pewno
zaraz się zjawi i wszystko jej opowie. Tyle, co zdążyła o tym pomyśleć
usłyszała chrzęst żwiru i wolno sunące auto w kierunku parkingu. Jest
wreszcie. Przyjechał. Zawołała panią Marię wskazując jej na samochód i
już pobiegła w jego stronę. Wpadła wprost w szeroko otwarte ramiona
ukochanego i wtuliła się w niego z całej siły.
- Strasznie, strasznie za tobą tęskniłam. – Przytulił ją mocno i gorąco pocałował.
- I ja tęskniłem. Już nie potrafię funkcjonować bez was.
Zerknął ponad jej ramię i zobaczył Marię prowadzącą jego dzieci. Jak
tylko go zobaczyły, wyrwały się jej i z piskiem i okrzykami „Tatuś,
tatuś przyjechał!”, ile sił miały w swoich krótkich nóżkach, biegły w
jego kierunku. Przykucnął, złapał je w swoje rozpostarte ramiona i mocno
przytulił.
- Bardzo mi was brakowało szkraby. – Ucałował jedno i drugie, a one
objęły go za szyję, mocno przytulając buzie do jego szorstkich
policzków. Był pijany ze szczęścia mogąc je trzymać w ramionach. Ula
kontemplowała ten obrazek z dużym wzruszeniem. Przydreptała Maria i
również przywitała się z Markiem.
- Chodźcie dzieci. Twoje pociechy są już wprawdzie po obiedzie, –
zwróciła się do Marka - ale Ula czekała specjalnie na ciebie. Idźcie
teraz coś zjeść i pogadać, a potem przyjdźcie po dzieci. One też muszą
nacieszyć się tatą. – Podziękowali jej i uspokoili dzieci, że niedługo
po nie przyjdą.
Usiedli przy stoliku czekając na zamówione dania.
- Musisz wracać jeszcze dzisiaj? – Odezwała się smutnym głosem Ula. Pochwycił jej dłoń i przycisnął do ust.
- Nie kochanie. Poprosiłem ojca, żeby zastąpił mnie jutro w firmie.
Wyjadę po południu, bo muszę się jeszcze zobaczyć z panem Wolińskim,
właścicielem domu. – Ula uśmiechnęła się promiennie.
- To dobrze. – Wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy. – Zamówiłam ci
pokój i przeniosłam tam swój laptop. Będziemy mogli obejrzeć zdjęcia.
Jestem bardzo ciekawa tego domu. Jaki on jest?
- Jest naprawdę piękny. Bardzo mi się spodobał. Posiada spory ogród, w
którym mogłyby się bawić nasze dzieci i pięć dużych, jasnych pokoi.
- Pięć? – Zdziwiła się. – To musi być bardzo duży?
- Jest duży. Nie ma piętra i wszystko jest usytuowane na parterze, ale
ma to swój urok. Zresztą zobaczysz. Nie chciałbym ci nic sugerować.
Syci jedzeniem podziękowali kucharzowi chwaląc jego umiejętności i
zabierając z recepcji kartę magnetyczną, przeszli do wynajętego przez
Ulę pokoju. Marek wyjął z teczki aparat cyfrowy i szybko przerzucił
zdjęcia do komputera. Nie zawracał sobie głowy ich obróbką. Szkoda mu
było na to czasu. Chciał jak najszybciej pokazać je Uli.
Pochylona nad ekranem uważnie oglądała zdjęcia, komentując je od czasu do czasu i wypytując Marka o szczegóły.
- I co ty na to? – Zapytał niepewnie, kiedy przejrzeli już wszystko.
- Marek. Jestem pod wielkim wrażeniem tego domu. Jest spełnieniem moich
marzeń. Nigdy nie przypuszczałam, że będę mogła zamieszkać w czymś tak
pięknym. Spełnia wszelkie wymogi i jest przede wszystkim bezpieczny dla
dzieci.
- Czyli akceptujesz mój wybór? Mogę go kupić? – Zapytał, chcąc się jeszcze upewnić.
- Jak najbardziej. Masz wspaniały gust. Równie dobrze wcale nie musiałeś
pytać mnie o zdanie i tak zgodziłabym się na wszystko, byle z tobą. –
Podeszła do niego, usiadła mu na kolanach i spojrzała mu prosto w oczy.
- Kocham cię bardzo Marku Dobrzański, za to, że jesteś z nami, za to, że
się o nas troszczysz i za to, że nas kochasz. – Przytulił ją mocno i
zachłannie wpił się w jej słodkie usta.
- Jesteście całym moim życiem. – Wyszeptał między pocałunkami. Pragnął
jej bardzo, jednak obawiał się, że i tym razem się wycofa. Ona nie miała
takiego zamiaru. Jeszcze bardziej przywarła do niego pomagając zrzucić
mu marynarkę. W pośpiechu uwalniali siebie nawzajem z garderoby. Ułożył
ją ostrożnie na łóżku i przytulił się do niej. Trwali tak chwilę
rozkoszując się dotykiem nagiej skóry. Po chwili zaczął gładzić
delikatnie jej ciało i obsypywać pocałunkami każdy jego skrawek. Była
taka piękna, czuła i namiętna.. Oddawała z nawiązką jego pieszczoty, a
on tworzył na własny użytek z jej ciała ołtarz. Połączył ich ze sobą, a
świat zewnętrzny przestał dla nich istnieć. Stworzyli swój własny, mały i
intymny, w którym liczyło się tylko tu i teraz. Powoli rozpalał ją i
siebie, prowadząc ich oboje do spełnienia. Kiedy nadeszło, ona znowu,
tak jak kiedyś, krzyczała w jego ramionach, a on wcałowywał w jej
otwarte z rozkoszy usta, słowa o miłości. Wolno wracali do
rzeczywistości. Kiedy uspokoili swe serca, oddechy i drżenie ciał,
wtulony w nią powiedział.
- Tak bardzo cię kocham Ula. Myślałem, że już bardziej nie można. Jednak
z każdym dniem ta miłość jest coraz większa. Nie mógłbym już przestać
cię kochać. Gdyby tak się stało, pomyślałbym, że umarłem. Umierałem bez
ciebie Ula. Ty sprawiłaś, że odżyłem na nowo i nie chcę już umierać. –
Pogłaskała go czule po policzku.
- Nie pozwolę ci na to, nigdy. Odzyskałam cię i nie dopuszczę, żeby to,
co nas łączy miało iść na zatracenie. Kochamy się i to jest
najważniejsze dla nas i naszych dzieci. Na pewno nie zmarnujemy tej
miłości. Jestem tego pewna. Już dosyć czasu straciliśmy. – Poszukała
jego ust i żarliwie pocałowała. Nie pozostał jej dłużny.
- Chyba musimy się zbierać. – Zauważyła przytomnie. – Trzeba odebrać Jasia i Marysię od Marii.
- Masz rację, im też trzeba poświęcić trochę czasu. Zbierajmy się więc.
Ubrali się pośpiesznie i zeszli na dół. Ula zerknęła na przeszklone,
wejściowe drzwi i ujrzała swoje pociechy wesoło baraszkujące na dworze.
- Tam są. – Powiedziała do Marka, wskazując ręką. Wyszli na zewnątrz i
dołączyli do dzieci. Marek nie odpuścił sobie wesołej zabawy.
Podrzucaniem do góry, huśtaniem i łaskotkami sprawił, że nie mogli
później uspokoić rozbrykanych smyków. Zmęczone, z zaróżowionymi
policzkami, ale szczęśliwe, udało im się w końcu okiełznać. Niechętnie
wracały na kolację i jeszcze bardziej niechętnie kładły się do łóżek.
Marek czytał im bajki na dobranoc, a one słuchały go z otwartymi
buziami, kiedy modulując głos udawał złego smoka. Wreszcie zasnęły.
Część 3
Znowu musiał ich zostawić. Robił to z bólem serca. Wyściskał i wycałował
Ulę i przygarnął do siebie dzieci. Zobaczył ich usta wygięte w
podkówkę. Były na granicy płaczu. Ucałował każde z nich i powiedział.
- Pamiętacie, co mówiłem wam przez telefon? Prosiłem was, żebyście nie
płakały, bo wtedy mamusi jest bardzo smutno. - Pokiwały główkami. –
Teraz też was o to proszę. Za parę dni znowu przyjadę i pobawimy się
tak, jak dzisiaj.
- Na pewno przyjedziesz? – Spytała drżącym głosem Marysia. Ledwo hamowała płacz.
- Na pewno córeczko i jak obiecałem będę codziennie dzwonił. Przytulił
je raz jeszcze, musnął policzek Uli, po czym wsiadł do samochodu i
odjechał. O osiemnastej był pod domem rodziców. Wszedł na chwilę tylko
po to, żeby wyciągnąć ojca. Chciał, żeby towarzyszył mu przy zawieraniu
umowy. Piechotą przeszli pod posesję, gdzie czekał już na nich Woliński,
uprzedzony wcześniej telefonem Marka.
- Dobry wieczór panie Mieczysławie. – Przywitał się Marek podając mu dłoń.
- Dobry wieczór obu panom. Podjął pan decyzję? – Woliński zwrócił się do Dobrzańskiego juniora.
- Tak. Zdecydowałem się i kupuję ten dom. Kiedy możemy pójść do
notariusza? Czy jutro, to nie będzie dla pana zbyt szybko? Nie ukrywam,
że i mnie bardzo zależy na czasie.
- Wspaniale. Bardzo się cieszę, że pan się zdecydował, a jutrzejszy dzień będzie w sam raz. Która godzina panu odpowiada?
- Może być dziesiąta? Dam panu wizytówkę notariusza, u którego
załatwiałem kilka spraw. Jest bardzo operatywny, więc jestem przekonany,
ze wszystko pójdzie szybko i sprawnie. Jutro też, przeleję na pana
konto równowartość ustalonej ceny. – Woliński wyglądał na szczęśliwego.
Uścisnął Markowi dłoń i długo nią potrząsał.
- Bardzo panu dziękuję. Mam nadzieję, że będzie pan wiódł w tym domu
szczęśliwe życie z żoną i z dziećmi. Szczerze panu tego życzę.
- Ja również mam taką nadzieję.
Pożegnali się z panem Mieczysławem i wrócili do domu, gdzie czekała na nich z kolacją ciekawa nowych wieści Helena.
Rzeczywiście następnego dnia poszło wszystko gładko. Obaj podpisali akt
notarialny, a notariusz zobowiązał się załatwić wpis nowego właściciela w
księdze wieczystej. Poszli jeszcze razem do pobliskiego banku, gdzie
Marek dokonał przelewu pieniędzy na konto Wolińskiego. Zadowolony wrócił
do biura. Zadzwonił do Uli.
- Kochanie, już wszystko załatwiłem. Dom jest nasz. Teraz trzeba go
tylko odświeżyć i kupić meble. Dlatego mam propozycję. – Zaciekawił ją.
- Jaką?
- Chciałbym was przywieźć tu już w sobotę. Na razie zatrzymalibyście się
u moich rodziców. Jest stąd blisko do naszego domu. Dzieci miałyby
opiekę, a my moglibyśmy się skupić na urządzaniu go. Co ty na to? –
Zaskoczył ją. Nie myślała, ze tak szybko wszystko pozałatwia.
- Marek. To trochę krępujące. Czy my nie będziemy przeszkadzać twoim
rodzicom? Dzieci hałasują, a oni chyba nie są do tego przyzwyczajeni.
- Kochanie moje najsłodsze. Nie przejmuj się. To właśnie od rodziców
wyszła ta propozycja. Ojciec zaproponował też, żeby na niedzielny obiad
zaprosić twoją rodzinę, by poznać się lepiej. Dzieci też na pewno się
ucieszą z wizyty dziadka Józefa i reszty rodzinki. – Na chwilę w
słuchawce zaległa cisza. Widocznie Ula intensywnie myślała. W końcu
usłyszał.
- No dobrze. Przekonałeś mnie – z drugiej strony usłyszała wydawany przez Marka okrzyk radości.
- Kocham cię! Kocham! Kocham! Jesteś najcudowniejszą istotą na świecie.
Przyjadę po was w sobotę z samego rana. Spakuj was wcześniej. Chciałbym
koło dwunastej w południe być tu z powrotem i pokazać ci nasze gniazdko.
- Dobrze, szalona głowo, będziemy gotowi. Kochamy cię.
– Ja was też. Już nie mogę się doczekać.
Po skończonej rozmowie odtańczył dziki taniec na środku gabinetu i takim
samym tanecznym krokiem poszedł do pokoju Sebastiana podzielić się z
nim radosną nowiną.
We wczesny, sobotni poranek z fasonem, głośno trąbiąc zajechał pod
hotel. Pierwsze, co zobaczył to dwójkę własnych dzieci biegnących
nieporadnie w jego kierunku. Rozłożył szeroko ramiona, w które wpadły z
piskiem radości. Uściskał je mocno.
- Dzień dobry moje skarby, a gdzie mamusia?
- Idzie, już idzie – pokazywały paluszkami na otwierające się drzwi hotelu.
Podeszła do niego i czule się z nim przywitała.
- Witaj kochanie.
- Witaj – popatrzył na nią roziskrzonym wzrokiem.
- Jesteście spakowani?
- Tak jesteśmy. Chodź przywitasz się z Marią i zabierzesz nasze bagaże. – Zerknęła do wnętrza samochodu.
- Nawet o fotelikach dla dzieci pomyślałeś! Chyba za mało cię doceniam. Zaskakujesz mnie.
- Jeszcze nie raz cię zaskoczę – wymruczał. Objął ją w pasie, zagarnął dzieci i pomaszerowali do hotelu.
Pożegnaniom nie było końca. Zebrali się przed hotelem niemal wszyscy
pracownicy. Maria czekała, aż ostatni z żegnającego Ulę personelu
ustąpią jej miejsca. Ze wzruszeniem wymalowanym na twarzy podeszła do
Uli i przytuliła ją.
- Będę bardzo tęsknić córeńko. Wniosłaś tyle radości w moje samotne
życie. Najpierw ty a potem dzieci. Kocham was wszystkich. Mam nadzieję,
że jak już poukładasz sobie wszystkie sprawy to przyjedziesz do mnie w
któryś weekend – mówiła drżącym od płaczu głosem.
- Kochana pani Mario – wyszeptała nie mniej wzruszona Ula. – Dziękuję
pani za wszystko, co pani dla nas zrobiła. Niedługo się odezwę i na
pewno przyjedziemy już wkrótce wraz z dziećmi. – Zapewniała gorąco
staruszkę.
Marek, poruszony tą sceną, również podszedł do nich, ucałował z
szacunkiem dłoń Marii, a potem oba policzki, dziękując jej za opiekę nad
jego rodziną. Podeszły również dzieci, które przytuliła z całej siły
rozszlochawszy się już na dobre. Rezolutna Marysia wtulając się w nią
powiedziała.
- Nie płacz babciu, bo mamusi będzie smutno. My z Jasiem niedługo przyjedziemy. Poczytasz nam bajki, prawda?
- Poczytam. Poczytam wam tyle bajek, ile tylko będziecie chcieli. –
Pogłaskała je po główkach i jeszcze raz ucałowała każde z osobna. Witek
też był wzruszony. Pożegnał się najpierw z Ulą, a potem długo ściskał
dzieci nie chcąc ich wypuścić z ramion.
Z hotelu wyłonił się kucharz niosąc przed sobą wielkie pudło. Podszedł
do stojących już przy samochodzie Uli i Marka i wręczył im je mówiąc.
- Tu macie trochę słodkości. To tort, który mam nadzieję, osłodzi wam te
słone łzy. Wszystkiego najlepszego wam życzę – uścisnął im dłonie.
Marek usadowił dzieci w fotelikach zapinając pasy. Sam też usiadł za
kierownicą. Ula po raz ostatni uściskała Marię i z obietnicą rychłego
przyjazdu wsiadła do samochodu. Wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić do
swoich obowiązków. Została tylko zapłakana Maria patrząc smutno na
oddalający się samochód.
Część 4
- Są! Są! Przyjechali! – Krzyknął podekscytowany Krzysztof, chodząc od jakiegoś czasu nerwowo od okna do okna.
- Chodź Helenko, pomożemy im z bagażami.
Wydawało się, że w jednej chwili odmłodniał o dwadzieścia lat.
Uszczęśliwiony zbiegł ze schodów do podjeżdżającego samochodu. Za nim
biegła Helena. Już za chwilę ściskali swoje wnuki w ramionach. Krzysztof
trzymający na rękach Jasia podszedł do Uli i przytulił ją.
- Jak dobrze córeczko, że już jesteście. Nie mogliśmy się doczekać. –
Zrobiło jej się ciepło na sercu, gdy usłyszała to określenie „córeczko”.
Potem podeszła Helena z Marysią i wycałowała Ulę.
- Cieszę się kochanie, że mamy was już tu na miejscu. – Potem przywitała się z Markiem.
- Zabierzcie dzieci mamo, a ja z Ulą wypakuję bagaże. Ula, może najpierw
ten tort. Trzeba go zanieść do lodówki. Będzie na jutro, jak przyjedzie
twoja rodzina. – Pokiwała głową zgadzając się z nim. Zabrała pudło i
poszła za Heleną, która wskazała jej drzwi do kuchni. Umieściła tort w
lodówce i wróciła po resztę bagaży. Zrobiło się trochę zamieszania, ale
już Helena instruowała syna, gdzie ma, co zanieść. Potem zwróciła się do
Uli.
- Uleńko, przygotowałam na piętrze pokój dla dzieci. Kupiliśmy łóżeczka,
żeby wygodnie im się spało. Wszystko, co trzeba znajdziesz w komodach.
Osobna jest dla Marysi i osobna dla Jasia. Mają tam trochę ubranek i
kilka piżamek na zmianę. Dla was przygotowałam dawny pokój Marka. Myślę,
że będzie ci w nim wygodnie. Jest zaraz obok pokoju dzieci.
- Dziękuję pani Heleno – powiedziała wzruszona Ula. - Nie trzeba było. Dzieci mają dość ubrań.
- Wiem kochanie, ale proszę nie broń mi ich trochę porozpieszczać. Odkąd
wiemy, że mamy wnuki, nie mogę przejść obojętnie obok żadnego sklepu z
odzieżą dziecięcą. – Ula roześmiała się.
- Dobrze znam to uczucie. Sama tak mam.
Podczas, gdy Helena i Krzysztof zajmowali się dziećmi, oni rozpakowywali rzeczy i układali je w szafie Marka.
- Za wiele, to ty tego nie masz. – Stwierdził.
- Bo wiele nie było mi potrzebne. – Odparowała Ula. Popatrzył na nią z błyskiem w oku.
- No nie złość się. Ja tylko stwierdziłem fakt. Od dzisiaj rodzice
rozpieszczają wnuki, a ja będę rozpieszczał ciebie. Przyciągnął ją i
pocałował.
- Zepsujesz mi charakter, a jak zacznę obrastać w piórka i będę chciała więcej i więcej?
- Wszystkie twoje kaprysy zostaną spełnione. Nie jestem w stanie odmówić
ci niczego. – Cmoknął ją w nosek i rozejrzał się po pokoju,
- To już chyba wszystko. Zejdźmy na dół. Zobaczymy jak radzą sobie dziadkowie.
Widok, jaki zastali w salonie wbił ich w podłogę. Na dywanie leżał
Krzysztof i śmiał się do rozpuku, a ich dzieci dosłownie chodziły po
nim.
- Na litość boską, tato, co ty wyprawiasz! – Krzyknął Marek. - Przecież
tobie nie wolno! Twoje serce… - Ula w międzyczasie zdążyła odciągnąć
rozbrykane dzieci. Marek pomógł ojcu wstać.
- Marek - powiedział Krzysztof ocierając łzy wywołane przez spontaniczny
śmiech – ja czuję się świetnie. Dopiero teraz wiem, że żyję, a moje
wnuki są wspaniałe, więc nie broń mi zabawy z nimi. - Usiadł na fotelu i
klepiąc się w kolana rzekł do dzieci.
- Chodźcie tu do dziadka. Odpoczniemy trochę.
Z jadalni wyszła Helena zapraszając ich na obiad. Zasiedli do stołu, a Dobrzańska już wiązała dzieciom pod szyją śliniaczki.
- Chcemy z Ulą po obiedzie pójść do naszego domu. Ula zadecyduje, jakie
kolory ścian chciałaby mieć i może pomyślimy o meblach. Jest jeszcze
dość wcześnie. Moglibyśmy odwiedzić parę sklepów meblowych. Co o tym
myślisz kochanie – Zwrócił się do Uli.
- Ja bardzo chętnie, ale nie możemy obarczać twoich rodziców całodzienną opieką nad dziećmi.
- Ależ Uleńko. Oczywiście, że możecie. My się nimi bardzo chętnie zajmiemy, a wy pozałatwiajcie swoje sprawy.
- Dziękuję mamo.
- I ja też pani Heleno. Skoro to nie problem, to chętnie pojadę.
Po oględzinach domu wsiedli w samochód i pojechali do centrów
handlowych. Długo wybierali najpotrzebniejsze sprzęty. Zamówili całą
listę i ustalili ich przywóz na czwartek rano. Marek już wcześniej
zamówił ekipę malarzy na poniedziałek, więc do czwartku powinni uwinąć
się z robotą.
Do domu wrócili wieczorem. Dzieci wykąpane i nakarmione przez Helenę
smacznie spały w swoich nowych łóżeczkach.. Marek przyciągnął ukochaną
do siebie i zamknął w swych ramionach. Powieki same jej się kleiły.
Próbowała jeszcze z tym walczyć. Ucałował jej skroń.
- Spróbuj zasnąć. Zmęczona jesteś, co?
- Mhmm. To był długi i pełen wrażeń dzień. – Cmoknęła go w policzek.
- Dobranoc kochanie. Strasznie jestem śpiąca. – Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz ze zdumieniem stwierdził, że ona już śpi.
- Padła w momencie – pomyślał i uśmiechając się pogłaskał ją jeszcze po głowie. Za chwilę sam zasnął jak kamień.
We wczesne niedzielne popołudnie przyjechała przywieziona przez Alę
rodzina Cieplaków. Marek zapoznał ich wszystkich ze swoimi rodzicami, no
może za wyjątkiem Ali, która dobrze znała Dobrzańskich - seniorów.
Rodziny przypadły sobie do gustu i polubiły się. Pan Cieplak znalazł
wspólne zainteresowania z Krzysztofem dotyczące głównie ogrodu.
Podarował mu też swoją słynną nalewkę własnej roboty. Atmosfera była
bardzo radosna. Podsycały ją jeszcze dzieci wesoło bawiące się z Beatką,
której dawno nie widziały. Marek przyjaźnie gawędził z Jaśkiem, a Ala z
Heleną i Ulą. Było dość ciepło, więc zaproszono gości do ogrodu na kawę
i na kawałek tortu przywiezionego przez Ulę. Do Marka podszedł Józef.
Ten pierwszy trochę się spiął, bo nie wiedział, czy Józef wybaczył mu,
że tak podle potraktował jego córkę. Jednak Józef poklepał go przyjaźnie
po ramieniu.
- Widzisz synu, czasami warto jest słuchać starszych. Mówiłem ci, bądź
cierpliwy. Dzięki temu odzyskałeś ją. Wtedy podczas naszej rozmowy,
widziałem, jaki byłeś zdeterminowany i wierzyłem, że wcześniej, czy
później będziecie razem. Ona na początku wypierała się tej miłości, bo
była bardzo zraniona, ale mnie nie oszukała. Wiedziałem, że kocha cię
cały czas i miałem rację.
- Dziękuję panie Józefie. Miał pan rację, a ja bardzo ją kocham. Jest
całym moim światem. Ona i nasze dzieci. Wie pan, że kupiłem tu niedaleko
dom?
- Tak. Ula nam mówiła. To chyba przy tej samej ulicy, prawda?
- Tak. Jeśli tylko macie ochotę, chętnie wam go pokażemy, to naprawdę blisko. Wypijemy kawę i pójdziemy, dobrze?
- Dobrze. Jestem go bardzo ciekaw.
Po wypitej kawie i zjedzonym torcie, całą gromadą ruszyli obejrzeć nowe
gniazdko Uli i Marka. Byli zachwyceni. Ala zadeklarowała się do pomocy
po remoncie, a Jasiek do wnoszenia i ustawiania mebli. Ojciec obiecał
pomoc w pracach w ogrodzie. Był późny wieczór, gdy żegnali Rysiowian,
obiecując im rychłą rewizytę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz