30 czerwiec 2013 |
ROZDZIAŁ 9
Miała mnóstwo roboty. Już od kilku godzin ślęczała przy biurku zliczając długie kolumny cyfr. Zamykali budżet do kolekcji wiosenno-letniej. Pokaz już niedługo więc musieli się sprężać. Skończywszy liczyć kolejną tabelę oderwała wzrok od dokumentów i przeciągnęła się prostując plecy. Czuła w nich ból. Zrobiła kilka ćwiczeń na siedząco, żeby rozluźnić mięśnie i przetarła zmęczone oczy. Dźwięk dzwoniącej komórki skutecznie oderwał jej myśli od cyferek. Spojrzała na wyświetlacz, ale nie rozpoznała numeru. - Halo. - Pani Urszula Sosnowska? - Tak, to ja, choć już od jakiegoś czasu tak się nie nazywam. W czym mogę pomóc? - Dzień dobry pani Urszulo Adam Jankowski z tej strony. Mam nadzieję, że kojarzy mnie pani, choć spotkaliśmy się tylko dwukrotnie. Przez jej głowę przeleciał huragan. – Jankowski? Doktor Jankowski? Szef Piotra. Czego on może chcieć i skąd ma mój numer? - Dzień dobry doktorze. Oczywiście, że kojarzę, chociaż muszę przyznać, że jestem zaskoczona pańskim telefonem? Powie mi pan o co chodzi? - Ja bardzo przepraszam za to, że nękam panią, ale koniecznie chciałbym spotkać się z panią i porozmawiać. Ewa Nowik była tak uprzejma i podała mi pani numer. Mam nadzieję, że nie będzie miała pani jej za złe. To poważna sprawa, a ja chyba nie poradzę sobie bez pani. Chodzi o Piotra, jednak wolałbym porozmawiać z panią w cztery oczy niż wyłuszczać sprawę przez telefon. - O Piotra? Ja już nie mam z nim nic wspólnego. Jak pan zapewne wie, rozstaliśmy się pod koniec stycznia i każde z nas poszło swoją drogą. - Tak, tak, wiem. Prawnik, który reprezentował panią w sądzie, mecenas Kuźmiński jest moim dobrym znajomym i to od niego dowiedziałem się o rozwodzie a nie od pani byłego męża. Proszę mi nie odmawiać. To naprawdę sprawa poważna a ja nie chcę pozostawić jej bez rozwiązania. Zapewniam panią, że nie będę przeciągał spotkania i nadużywał pani życzliwości. Zgodzi się pani? - Wszystko, co pan mówi brzmi dość tajemniczo, ale dobrze, zgadzam się. Muszę jednak uprzedzić, że na spotkaniu pojawię się z moim przyjacielem, Markiem Dobrzańskim, którego pan miał możliwość poznać na tym pechowym dla mnie bankiecie. To właśnie dzięki niemu poznałam mecenasa Kuźmińskiego, bo on zajmuje się sprawami prawnymi rodziny Dobrzańskich. Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu? - Oczywiście, że nie. Może to nawet lepiej, że nie przyjdzie pani na to spotkanie sama. Ja potrzebuję rady i też pomocy a w czym, objaśnię jak się zobaczymy. Poda pani jakiś termin i godzinę? Może zaproponuje lokal? - Czy jutro o godzinie osiemnastej w „Baccaro” będzie dogodnie? - Jak najbardziej. Bardzo pani dziękuję, że zgodziła się pani. Zatem do zobaczenia jutro. Do widzenia. Zaskoczył ją ten telefon. Nie znała Jankowskiego przecież zbyt dobrze. Był świadkiem jej upokorzenia wtedy na grillu u niego w domu. Ciekawe o co mu chodzi? Weszła do gabinetu Marka i położyła mu zgrabny stosik dokumentów na biurku. - Budżet – powiedziała widząc jego zdziwione spojrzenie. – Skończyłam. – Usiadła na kanapie zakładając nogę na nogę. – Miałam dziwny telefon. - Dziwny? - Dzwonił doktor Jankowski, szef Piotra, pamiętasz go? – Marek kiwnął głową. – Chce się ze mną spotkać jutro o osiemnastej w „Baccaro”. Ma mi coś do powiedzenia i bardzo nalegał na to spotkanie. Zgodziłam się, ale zastrzegłam, że nie będę sama i że będziesz mi towarzyszył. Nie wiem o co chodzi. Pojedziesz ze mną? - Oczywiście, że pojadę. Nie puściłbym cię tam samej. Wyjdziemy trochę wcześniej. Zawiozę Barona do rodziców i starczy nam jeszcze czasu na zjedzenie obiadu. Zaraz do nich zadzwonię i uprzedzę. „Baccaro” była jedną z przytulniejszych restauracji w stolicy. Posiadała miły dla oka wystrój i intymną atmosferę zapewnioną przez dyskretnie ustawione stoliki okolone miękkimi, półkolistymi kanapami. Usiedli przy jednym z nich i zamówili kawę. Byli trochę przed czasem. Punktualnie o osiemnastej wszedł do środka Jankowski i zlokalizowawszy ich podszedł do stolika. Ucałował Uli dłoń dziękując raz jeszcze za przyjście i przywitał się z Markiem mocnym uściskiem. Zamówił kawę i czekając na nią zaczął wyłuszczać w jakiej sprawie przyszedł. - Pani Urszulo. Tak jak powiedziałem pani przez telefon, rzecz dotyczy Piotra. Ja wiem jak bardzo panią skrzywdził i nie zdziwię się, jeżeli odmówi mi pani pomocy, ale zanim pani to zrobi, proszę mnie wysłuchać. Ja początkowo nie miałem pojęcia, że on jest taki niezrównoważony. Dostrzegłem to dopiero jak gościłem państwa u siebie. Byłem bardzo zaskoczony jego zachowaniem. Być może nie uwierzycie państwo, ale Piotr jest genialnym kardiochirurgiem. Posiada niezwykły dar i potrafi dokonywać prawdziwych cudów na sali operacyjnej, a przecież wiemy wszyscy, że operacje na otwartym sercu należą do najtrudniejszych i są niezwykle skomplikowane. Niestety te jego umiejętności nie idą w parze z traktowaniem pacjentów. W stosunku do nich zachowuje się podobnie jak w stosunku do pani i tym zraża ich sobie. Kilka tygodni temu pojawiła się szansa wyjazdu na staż do Bostonu. W pierwszej chwili pomyślałem o nim, bo jest najlepszy. Potem doszła do głosu myśl, że on nieświadomie popełnia gafę za gafą i mógłby skompromitować nasz szpital w tamtejszym środowisku. Zaprosiłem więc go na rozmowę i wyłuszczyłem w czym rzecz. Obiecałem mu, że wyślę go na ten staż pod warunkiem, że przejdzie terapię psychologiczną lub psychiatryczną. Widziałem jaki był wściekły. Zdecydowanie odmówił. Wyszedł ode mnie rozgoryczony i z pewnością rozczarowany. Późniejsze jego działania wskazywały na nasilenie się tej frustracji. Doszło do sytuacji, że nikt nie chciał z nim pracować. W kolejnej rozmowie powiedziałem mu, że musi odejść, bo przez jego zachowanie rozpada mi się zespół. Obiecałem, że dam mu najlepsze referencje, by mógł znaleźć pracę w innym szpitalu. Zgodziłem się na miesięczny okres wypowiedzenia. Niestety nie widziałem go już od tego czasu. Nie przychodzi do pracy, co grozi zwolnieniem dyscyplinarnym. Nie chciałbym do tego dopuścić. Zawsze traktowałem go jak syna, którego nie miałem. Upatrywałem w nim swojego następcę. Nie mogę znieść myśli, że ten genialny talent marnuje się przez jakąś niezdiagnozowaną chorobę psychiczną. Mógłby osiągnąć tak wiele a przez swój upór idzie na dno. Słuchali tego nie przerywając Jankowskiemu. Początkowo nie wiedzieli, po co on im o tym opowiada. Wreszcie Ula odezwała się cicho. - Może pan nie uwierzy, ale ja już dawno temu sama zdiagnozowałam tą chorobę i choć on w życiu się do tego nie przyzna, cierpi na bierną agresję. Ma wszystkie, klasyczne jej objawy. Dużo czytałam na ten temat i jestem pewna, że psychiatra potwierdziłby to. Być może w tej chwili to się pogłębiło i weszło w kolejną fazę. Cierpiąc na tę przypadłość nigdy mnie nie uderzył, ale to, co mówił skutecznie zabijało we mnie chęć do życia. Doprawdy nie wiem w czym moglibyśmy panu pomóc. Przecież nie zaciągniemy go siłą do lekarza. Poza tym nie sądzę, żeby on chciał mnie oglądać. Nienawidzi mnie tak jak ja jego, bo uważa mnie za główny powód swoich niepowodzeń. - Ja to wszystko wiem pani Urszulo. Jest jednak coś, co bardzo mnie niepokoi. Otóż nie tak dawno doszły mnie słuchy, że widziano go kilkakrotnie na mieście upojonego niemal do nieprzytomności alkoholem. Wyglądał też na pobitego, bo miał zakrwawioną twarz i ręce. Te ręce, to jego największy skarb, bo potrafią dokonywać cudów i ratują ludzkie życie. Ja nie wiem, gdzie go szukać. Nikt z jego kolegów nie ma pojęcia, gdzie on mieszka. Chciałbym mu pomóc. Zabrać go do siebie i zacząć leczyć. Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, on poza panią nie miał żadnej rodziny i był kompletnie sam. Z tego powodu nie mogłem nawet ustalić adresu. Zanim odszedł ze szpitala podstępem wyciągnął z kadr swoją teczkę osobową. Miał ją oddać, ale nigdy nie przyniósł jej z powrotem. I tu właśnie potrzebuję pani pomocy. Wiem, że będzie to dla pani trudne, ale czy nie zgodziłaby się pani pojechać wraz ze mną do jego mieszkania? Sam nie dam sobie z nim rady, a we trójkę może udałoby się go przekonać, żeby na jakiś czas przeniósł się do mnie. Błagam, pomóżcie mi. Niepewnie spojrzeli na siebie. Mieli mnóstwo wątpliwości co do tego pomysłu. Nadal przetrawiali w pamięci sytuację na korytarzu przed salą sądową i nadal pamiętali jaki był Piotr niemiły w stosunku do nich obojga. Jankowski widząc ich niezdecydowanie powiedział. - Zapewniam państwa, że nie pozwolę na jakiekolwiek impertynencje z jego strony. Wiem, że jeszcze do niedawna byłem dla niego autorytetem i liczę na to, że ciągle ma dla mnie trochę szacunku. - Dobrze… Pojedziemy z panem, – zadecydowała Ula – ale proszę nie liczyć na zbyt wiele, bo Piotr potrafi być nieobliczalny. Zapłacili za kawę i wyszli na parking. - Proszę jechać za mną, – rzucił Marek – to niedaleko. Na Powiślu. Za niespełna piętnaście minut parkowali przed kamienicą, która tak bardzo źle kojarzyła się Uli. Podniosła głowę i spojrzała w okna, ale nie dostrzegła żadnego światła. Weszli do środka budynku i stanęli przed drzwiami. Odruchowo złapała za klamkę i nacisnęła na nią. Drzwi otworzyły się, co wszyscy przyjęli z lekkim zdziwieniem. - Zostawił otwarte mieszkanie? To do niego niepodobne – wyszeptała Ula. Weszli do przedpokoju. Uderzył ich dziwny zapach. - Matko Boska, co tu zdechło, że tak śmierdzi? – Marek pokręcił nosem. Ula odnalazła włącznik światła i zapaliła je. Ich oczom ukazał się widok przypominający jako żywo efekt tornada. Wszędzie walały się jakieś papiery, brudne ciuchy, puszki po piwie i puste butelki po alkoholu. Kuchnia przypominała chlew. Wśród potrzaskanych mebli leżały skorupy talerzy i szklanek. Ula patrzyła ze zgrozą na ten obrazek. Tyle pracy włożyła w to, by utrzymać tu porządek a on urządził sobie wysypisko śmieci. - Dobry Boże, jak on mógł doprowadzić mieszkanie do takiego stanu? O każdy pyłek, czy drobinę kurzu robił mi awanturę i wyzywał mnie od niechlujów. – Ostrożnie przeszła do sypialni i otworzyła drzwi. Był tam. Leżał na łóżku w skopanej, brudnej pościeli kompletnie nagi i kompletnie pijany. - To, co robimy? – Spytała bezradnie. – On jest zupełnie nieprzytomny. - Ja i pan Marek ubierzemy go. Proszę znaleźć mu jakieś ubranie a potem spróbować odnaleźć klucz do mieszkania. Przetransportujemy go do mojego samochodu i zabiorę go do siebie. Tam na miejscu pomoże mi żona. Było im bardzo trudno, bo Sosnowski był całkowicie bezwładny i nie pomagał im w żaden sposób. Próbowali postawić go do pionu, ale jego miękkie nogi na to nie pozwalały. W końcu zadecydowali, że go wyniosą. Ula w kieszeni jego kurtki natrafiła na klucze. Odetchnęła z ulgą. Wprawdzie nic w tym mieszkaniu nie było wartościowego, nic na czym mogłoby jej zależeć, ale ze zwykłej, ludzkiej przyzwoitości nie chciała, żeby zostało okradzione. Ostatni raz omiotła to pobojowisko spojrzeniem i zamknęła drzwi. Kiedy wyszła na zewnątrz, panowie umieszczali Piotra na tylnym siedzeniu. Byli zdyszani. Bezwładne ciało Sosnowskiego sprawiło im trochę kłopotu. Jankowski zamknął drzwi i uśmiechnął się do nich z wdzięcznością. - Jestem państwu ogromnie zobowiązany. Bardzo dziękuję, że nie odmówili mi państwo pomocy. Ja zrobię wszystko, żeby on zaczął funkcjonować normalnie, choć zapewne dla pani, pani Urszulo, to już bez znaczenia. - To prawda. Zbyt wiele krzywd i upokorzeń od niego doznałam i nie potrafię ani zapomnieć ani wybaczyć, choć pewnie część z nich można zrzucić na karb jego przypadłości. Tu są klucze do mieszkania. Proszę mu nie mówić, że byliśmy tutaj. Ja nie chcę, żeby on cokolwiek o mnie wiedział. - Zapewniam panią, że będę dyskretny. Pojadę już. Jeszcze raz bardzo dziękuję za pomoc. Dobranoc. Kiedy samochód Jankowskiego zniknął im z oczu Ula przytuliła się do Marka. - To był dziwny dzień. Nie sądziłam, że jeszcze zobaczę Piotra i to w takim stanie. – Przylgnął do jej ust. - Już o tym nie myśl. Jedźmy po Barona i odwiozę cię do Rysiowa. Późno się zrobiło.
***
Był już wieczór kiedy Sosnowski ocknął się i otworzył oczy. Zdezorientowany rozejrzał się dokoła i za nic nie mógł sobie przypomnieć, gdzie się znajduje. Sprzęty stojące w pokoju wyglądały na drogie. Cały pokój urządzony był elegancko i ze smakiem. Potrząsnął głową, jakby to miało spowodować, że rozjaśni mu się w niej. Przetarł dłońmi zaciśniętymi w pięści przekrwione oczy. – Gdzie ja do cholery jestem? – Siedział przez chwilę zupełnie otumaniony. Miał się podnieść z łóżka, ale w tym momencie otworzyły się drzwi i ze zdziwieniem ujrzał w nich Jankowskiego. - Pan ordynator? – Wychrypiał przez przeżarte alkoholem gardło. – Skąd się pan tu wziął? - Witaj Piotr. Wyspałeś się? Jak się czujesz? Kręci ci się w głowie? Odczuwasz skutki alkoholu? – Zarzucił go pytaniami. - Powoli dochodzę do siebie. Gdzie jestem? - U mnie w Rembertowie. Zaraz powiem żonie, żeby zaparzyła ci mocnej kawy. Teraz proponuję solidny prysznic. Tu masz czyste ubranie. Wstań. Pokażę ci łazienkę. Jak się wykąpiesz, to porozmawiamy. Posłusznie zwlókł się z łóżka i poszedł za Jankowskim. Umyty i przebrany niepewnie wyszedł z łazienki. Jankowski usadził go przy stole w salonie podsuwając mu kawę. - Wypij. Tu masz tabletkę, po której na pewno poczujesz się lepiej. Kawę wypił niemal duszkiem choć parzyła mu gardło. Nadal nie rozumiał, skąd się wziął w domu swojego szefa. - Jak się tu znalazłem? - Dwa dni temu przywiozłem cię kompletnie zalanego. Nie wiedziałeś o bożym świecie. Zaraz dostaniesz coś do jedzenia a później poważnie porozmawiamy. Jedno jest pewne. Osiągnąłeś już dno Piotr a ja nie pozwolę byś tam został. Czas zacząć się dźwigać przyjacielu i nie spocznę w staraniach, żeby wyprowadzić cię na prostą. Po kolacji zaprowadził go do gabinetu. Usiedli w dużych, skórzanych fotelach. Piotr czuł się nieswojo. Nie miał pojęcia do czego zmierza Jankowski. Przecież postawił na nim krzyżyk, wylał go z pracy, o co mu jeszcze chodzi? Ordynator przyglądał mu się bacznie dłuższą chwilę i rzekł. - Posłuchaj Piotr. Jesteś najlepszym kardiochirurgiem jakiego znam. Nigdy nie miałem lepszego operatora w zespole. Masz niewątpliwy talent do tej roboty. Chcesz zmarnować tyle lat nauki i pracy? Już na niczym ci nie zależy? Czy myślisz, że jeśli nie pojedziesz na ten staż do Bostonu skończy się świat i szansa rozwoju twojej dalszej kariery? Jeśli tak sądzisz, to jesteś w wielkim błędzie. Już dość kłopotów narobiłeś i twojej byłej żonie, mnie a przede wszystkim wyrządziłeś ogromną krzywdę samemu sobie. Zawsze byłem ci życzliwy i zawsze traktowałem cię jak syna. Nie niszcz tego Piotr i pozwól sobie pomóc. Wdałeś się w jakąś bijatykę. Spójrz na swoje dłonie. Tak nie wyglądają dłonie jednego z najlepszych kardiochirurgów w tym kraju. Niewątpliwie masz spory problem, ale jeśli zgodzisz się bym ci pomógł, pokonamy go wspólnie. Mam taką propozycję. Zostaniesz tutaj w Rembertowie. I tak nie mógłbyś wrócić do swojego mieszkania, bo zrobiłeś z niego wysypisko śmieci. Psy mieszkają w lepszych warunkach niż ty przez ostatnie tygodnie. Będzie przyjeżdżał tu psychiatra na sesje z tobą. Zaufaj mi i uwierz, to nie będzie bolało, a może bardzo ci pomóc. Nikt o niczym się nie dowie, bo zapewnię ci dyskrecję i psychiczny komfort. Jeśli będziesz z lekarzem szczery, ta terapia skończy się szybciej niż myślisz a ja już teraz mogę ci obiecać, że wrócisz z powrotem na mój oddział. Nadal nie zadecydowałem, kto pojedzie na ten staż. Masz jeszcze szansę i proszę cię, nie spapraj tego. Sosnowski siedział i słuchał słów Jankowskiego jak oniemiały. On chce mu pomóc? Przecież do niedawna nikt nie chciał tego zrobić. Wszyscy odsuwali się od niego jak od zarazy. Nie rozumiał… - Dlaczego pan to robi? Dlaczego chce mi pomóc? Przecież tyle razy pana zawiodłem. - Piotr. Nigdy nie zawiodłeś mnie w sali operacyjnej. Żaden z twoich pacjentów nie umarł. Wręcz przeciwnie, wszyscy, których operowałeś cieszą się dobrym zdrowiem. Zawiodłeś mnie nie jako lekarz, ale jako człowiek. Czas odbudować to zaufanie jakie w tobie pokładałem i czas dać sobie jeszcze jedną szansę. Ja nie mam zamiaru cię tu więzić ani zamykać na klucz. To twój wybór i jakikolwiek by nie był, ja go uszanuję. Proszę cię tylko, byś to przemyślał. Wyciągam do ciebie rękę i byłoby dobrze, gdybyś nie odrzucał jej, bo drugi raz nie zdobędę się na taki gest. - Dobrze. – Wyartykułował cicho. – Zgadzam się. Chyba nawet muszę, bo już nie potrafię poradzić sobie sam ze sobą. Jedyne wyjście widziałem w alkoholu, bo on pozwalał mi przynajmniej nie pamiętać. To nie był dobry wybór i bardzo było mi z tym źle. Sądzi pan, że mam jeszcze szansę wrócić do operacji? Palce mi zesztywniały i chyba już nie są takie sprawne. - Wierzę w ciebie Piotr. Gdyby było inaczej nie ściągałbym cię tutaj. Ręce powrócą do dawnej sprawności, o to jestem spokojny. Musisz tylko być zdyscyplinowany, a przede wszystkim szczery wobec siebie. Lekarz będzie zadawał sporo pytań. Nie oburzaj się i odpowiadaj uczciwie co czujesz. Pamiętaj, że on będzie przyjeżdżał tutaj, żeby ci pomóc a nie zaszkodzić. - Jankowski zerknął na wiszący na ścianie zegar. – Jest już późno. Powinieneś jeszcze pospać. Jutro moja żona zadba o ciebie. Ja kończę o piętnastej i przyjadę razem z psychiatrą. Masz sporo czasu, by pomyśleć o tym gdzie popełniłeś błąd. Dobranoc Piotr. - Dobranoc panie ordynatorze – powiedział cicho. – Dziękuję panu za wszystko. |
miki (gość) 2013.06.30 17:27 |
Tak to właśnie wygląda,psychicznie choroba osoba niszczy najpierw swoją rodzinę,jednocześnie rodzina nie może nic zrobić bo nie ma na nią żadnego wpływu.By pomóc takiej osobie pomóc potrzebny jest ktoś obcy,Piotr miał szczęście do szefa który podjął się tego zadania,choć to nie łatwe.Na pewno jego szef też nieraz będzie miał go dosyć,wyjście z choroby psychicznej nie odbywa się szybko i taka osoba niszczy tych którym na niej zależy.Jankowski ma tą przewagę że nie jest słabą Ulą tylko jest jego szefem osobą której Piotr się boi ,która jest dla niego autorytetem. Może kiedyś nadejdzie taki czas że Piotr będzie w stanie przeprosić Uląę |
Ania (gość) 2013.06.30 17:46 |
Witaj Gosiu Przepraszam ,że znowu nie komentowałam notek. Przeczytałam po przednie czesci. Cieszę się ,że Ula uwolniła się wreszcie od Piotra. Marek wreszcie powiedział Uli co do niej czuje a Ula jemu.Fajnie ,ze Ula i Marek pojadą na slub do Pauli. Piotrowi jest potrzebna pomoc przegiol to co robił teraz zostaje do niego wyciagnieta pomocno dłon. Mysle ze Piotr przemyslal swoje zachowanie ta terapia mu pomoze. Kiedy nadejdzie czas ze bedzie zalowac tego co robił i przeprosi Ule :) Buziaki :) |
MalgorzataSz1 2013.06.30 17:59 |
Miki Dawno się nie odzywałaś i Twój komentarz jest dla mnie dzisiaj miłą niespodzianką. Bierna agresja z całą pewnością ma podłoże psychiczne, choć trudno też zaliczyć ją do kategorii chorób psychicznych ciężkich. Praca z takim pacjentem wymaga uświadomienia mu negatywnych konsekwencji jego zachowań szczególnie jeśli chodzi o osoby najbliższe. Ludzie obarczeni tą przypadłością rzadko potrafią odróżnić dobro od zła i głównie dbają, by to im było dobrze bez względu na wszystko. Piotr dostał szansę i z pewnością z niej skorzysta. Byłby głupcem gdyby tego nie zrobił i to właśnie starał mu się uświadomić Jankowski. Nie poświęcam właściwie jego terapii ani linijki, bo skupiam się jedynie na jej pozytywnych efektach, a takie z pewnością nastąpią. Ania Nie przepraszaj, bo nie masz za co. Wiem przecież jak wiele w ostatnim czasie na Ciebie spadło. U naszych bohaterów wreszcie zawitało szczęście, które pobyt w Mediolanie jeszcze bardziej pogłębi. Piotr, jak pisałam już wyżej przejdzie gruntowną terapię z pozytywnym efektem. jego ukoronowaniem będą właśnie przeprosiny Uli a także Marka. To chyba w 10 rozdziale lub nieco później. Dziękuję dziewczyny za wpisy i obie serdecznie pozdrawiam. :) |
Abstrakt (gość) 2013.06.30 19:08 |
Witaj Małgosiu :-)) Ula to dobry człowiek, ani się nie zapieka, choć odgraża, że nie chce mieć nic wspólnego z byłym mężem, ani odwraca. Pewnie ogromnym wsparciem ale też skuteczną barierą jest Marek, który jest z nią, obok, jakkolwiek. To ważne. Bo przecież Ula nie jest "zdrowa" od tego człowieka. Faktycznie świat opiera się na wykorzystaniu dobroci tych pokrzywdzonych, dzięki temu chorzy mają autentyczną szansę na tzw. powrót. O ile agresja bierna nie jest faktycznie chorobą psychiatryczną kwalifikującą do oddziału zamkniętego a jedynie do terapii zajęciowej to potrafi zrobić ogromne spustoszenie wokół osoby chorej. Ten "chory" świat jest, wydaje się być kompletnie normalnym środowiskiem dla chorego, to zdrowy musi użyć wszelkiej wyobraźni by zrozumieć i móc pomóc. No cóż, Sosnowski ma szczęście, że jednak ma talent, który ktoś mógł zobaczyć, że są osoby, które go poznają i wyrażają chęć pomocy. Szczęściarz..... Ale niech mu będzie. Ula w końcu też miała gest. A może przyjdzie też pora na jakąś sensowną samoocenę i przeprosiny?? Kto wie... Małgosiu, znowu pokazujesz świat, który jest nie do końca taki lukrowany, bo rysujesz Ulę, Marka w obliczu dość trudnych zdarzeń i decyzji życiowych, które mają podwaliny, za które człowiek nie wprost jest odpowiedzialny.... I dajesz do myślenia by patrzeć na ludzi nie tylko jak na opakowanie, ładne czy brzydkie, białe czy czarne. Gdzieś pomiędzy wierszami czai się zło, z którym trzeba się rozprawić. I to jest bardzo ciekawe. I pozwala się zatrzymać, zastanowić.... Poprzedni rozdział był obfity w miłe zdarzenia i przemyślenia, które pozwalają ludziom realizować dalej własne plany, marzenia, przełamywać własne słabości czy w końcu otwierać się na nowe, z pewnością lepsze. Wychodzę z założenia. że zamknięcie starych drzwi zawsze pociąga za sobą otwarcie nowych, innych na pewno, choć nie wiem czy gorszych... :-) I Ula, dzięki wydatnej pomocy Marka, bez względu na to czy ta pomoc jest jawna, bo wyznanie miłości było podczas zabawy sylwestrowej, czy niewypowiedzianej jak pomoc adwokacka ma wielką szansę na przejście przez nowe drzwi. Zdecydowane na lepsze życie. Małgosiu, nie wiem ile jeszcze rozdziałów przede mną, przed nami, 4-5??, ale jestem ciekawa jak zwykle co będzie dalej. I jak Ula sobie z tym wszystkim da radę? Bo da na pewno :-) Pozdrawiam Cie serdecznie :-) |
MalgorzataSz1 2013.06.30 20:08 |
Abstrakt Ile ciekawych przemyśleń! Dusza mi się raduje! Ale do rzeczy. Tak swoją drogą to trudno bierną agresję podciągnąć pod jednostkę chorobową psychiczną, choć bez wątpienia w jakimś stopniu taką jest. Myślę, że to kumulacja i sposobu w jaki zostało się wychowanym i niezaspokojonych, wyolbrzymionych ambicji życiowych a także braku odpowiedniego podejścia do drugiego człowieka. To również nieumiejętność radzenia sobie samemu ze sobą i obwiniania za ten stan osób najbliższych i nieświadomego krzywdzenia ich. To coś, co ma destrukcyjny wpływ na rodzinę i powoduje niemożność porozumienia się i dojścia do jakiegoś consensusu a w efekcie jej rozpad. Ula po tych wszystkich przejściach rzeczywiście nie chce mieć z byłym mężem nic wspólnego. To, że zgadza się pojechać z Jankowskim wynika wyłącznie z tego, że on usilnie ją o to prosi a nie dlatego, że ona znajduje w sobie nagłą chęć pomocy Sosnowskiemu. Ten ostatni ma niezwykły talent w rękach, co docenia jego przełożony i nie chce, żeby się zmarnował, bo dzięki niemu ludzie odzyskują swoje życie i zdrowieją. Na samoocenę na pewno przyjdzie pora. Ta terapia odniesie pożądany skutek, bo będzie w pełni pod kontrolą Jankowskiego. Zamknięcie przez Ulę drzwi, za którymi kryje się ta traumatyczna dla niej przeszłość z pewnością pozwoli na otwarcie się na nową, szczęśliwą przyszłość, chociaż nie tak od razu. Jeszcze coś się wydarzy po powrocie z Mediolanu. Coś, co ponownie zetknie ją z Sosnowskim. A rozdziałów to opowiadanie ma trzynaście, więc do końca nie zostało już tak wiele i wkrótce wszystko się wyjaśni. Bardzo Ci dziękuję Abstrakt za tak dogłębny i długi komentarz, który przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. Serdecznie Cię pozdrawiam. :) |
ulka-brzydulka (gość) 2013.06.30 22:50 |
Gosiu, Piotr to bardzo smutny przypadek. Pozwolisz, że skupię się na nim, bo i rodział własnie jego osoby dotyczył. Ciężko mi powiedzieć, czy gdyby on nie był chory, Ulka byłaby z nim szczęśliwa? Może lepiej się stało, że jednak tak ją traktował, bo dzięki temu poznała Marka? A wracając do Piotra to szkoda mi go i jako wybitnego lekarza - których potrzeba, i jako człowieka, który przegrał swoje życie, choć ma jeszcze szanse odbudować. Nie naprawi jednak krzywd wyrządzonych Uli. Te kilka lat u boku, ni bójmy się powiedzieć, chama i prostaka, nie pozostały bez wpływu i na Uli psychikę, która łaknie czułych gestów od Marka i jest nimi zafascynowana, bo Piotr nigdy sie na takowe nie zdobył. Ha, patrz u Ciebie Piotr był katem Uli, u mnie ostoją. Własnie odpisałam na twój komentarz pod moi rodziałem. Pozdrawiam Bea |
MalgorzataSz1 2013.07.01 09:00 |
Bea Uważam, że każdy obarczony jakąś chorobą człowiek zasługuje na nasze współczucie i naprawdę trudno jest powiedzieć, jak zachowałaby się każda z nas na miejscu Uli. Z pewnością te wszystkie szykany ze strony Piotra nie były miłe i długo będzie jeszcze pamiętać, jaki zadawały jej ból. Marek stanowi w stosunku do Sosnowskiego przeciwwagę, bo jest dobry, pełen empatii a przede wszystkim zakochany. Ula natychmiast zauważa jak bardzo są różni i ile każdy z nich jest wart. Myślę, że nawet jesli Piotr byłby zdrowy to ona jednak byłaby z nim bardziej z przyzwyczajenia niż z wielkiej miłości. Przecież wychodząc za niego nic nie wiedziała o jego chorobie i nic do niego nie czuła. To Marek okazał się tym właściwym. Bardzo Ci dziękuję. że zajrzałaś, przeczytałaś i skomentowałaś. Serdecznie pozdrawiam. :) |
Marcysia (gość) 2013.07.03 21:18 |
Małgosiu, nagle niejako głównym bohaterem historii stał się Sosnowski. Nie wiem, czy to fair, ale jest człowiekiem, któremu zdarza się błądzić. On zablądził raz, a pożądnie, omal nie zaprzepaszczając swojej kariery. Dobrze, że istnieją tacy ludzie jak Jankowski, Ula i Marek. Co do Ulki, to naprawdę podziwiam ją. W końcu doznala wielu upokorzeń, a pomimo to pomogła. To pokazuje, jak wielkim człowiekiem jest. Pozdrawiam i przesyłam buziaki :) |
MalgorzataSz1 2013.07.03 21:33 |
Marcysiu Pokazanie choroby Sosnowskiego, to niejako zabieg celowy, bo będzie mi to potrzebne w dalszej części opowiadania. Nie będę jednak rozpisywać się o jego terapii, bo to chyba nie byłoby ciekawe. Natomiast pokażę Piotra już po niej i jaki skutek odniosła. A tak na marginesie, to liczę teraz, że przeczytam coś u Ciebie. Zaczęły się wakacje i chyba masz trochę więcej czasu na pisanie niż podczas roku szkolnego. Dziękuję Ci, że zajrzałaś i serdecznie pozdrawiam. :) |
Marcysia (gość) 2013.07.03 21:38 |
Małgosiu, mam już połowę nowej notki i tak myślę, co dalej, bo nie chcę za bardzo przyspieszyć z akcją, a z drugiej strony chciałabym Wam zaserwować coś ciekawego, a nie flaki z olejem :) |
MalgorzataSz1 2013.07.03 21:44 |
Marcysiu Jestem pewna, że wymyślisz coś ciekawego. Jak do tej pory nic, co napisałaś nie wydało mi się nudne, a wręcz przeciwnie. Dlatego koniecznie pisz, bo nie tylko ja czekam na Twoje notki. Buziole. :) |
Marcysia (gość) 2013.07.03 22:16 |
Małgosiu, dzięki za motywację! Zapraszam na kolejną część! http://brzydulkowo.blog.onet.pl/2013/07/03/gdy-ciebie-zabraknie-cz-xix/ |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz