27 kwiecień 2012 |
ROZDZIAŁ XI +18
Jak na wrzesień, pogoda była bardzo łaskawa i rozpieszczała ludzi każdego dnia. Marek obudził się bardzo wcześnie w sobotni, słoneczny poranek. Spakował się już wczoraj wieczorem. Nie chciał robić tego w ostatniej chwili, by o niczym nie zapomnieć. Uzgodnili, że zaopatrzenie zrobią po drodze. Na pewno natkną się gdzieś na jakiś market, w którym dostaną wszystko, czego potrzebują. Wyskoczył żwawo z łóżka i pobiegł pod prysznic. Po nim zaparzył sobie kawy i upiekł dwa tosty, które zjadł ze smakiem smarując je jedynie masłem. Zerknął na zegarek. Szósta. Czas jechać. Posprawdzał jeszcze, czy wszystkie wtyczki wyłączył z gniazdek i zamknął mieszkanie. Było bardzo wcześnie, a na drogach słaby ruch. Wykorzystał to i częściej naciskał na pedał gazu. Dwadzieścia pięć minut później parkował już przed bramą w Rysiowie. – Chyba pobiłem dzisiaj wszelkie rekordy – pomyślał. – Ciekawe, czy Ula już gotowa? Zapukał cicho do drzwi słusznie podejrzewając, że niektórzy z Cieplaków mogą jeszcze smacznie spać. Otworzyło mu jego szczęście uśmiechając się radośnie. Przygarnął ją do siebie i wycisnął na jej ustach słodkiego buziaka. - Cześć kochanie. Jesteś gotowa? - Jestem – powiedziała szeptem. – Tata już wstał, ale dzieciaki jeszcze śpią, dlatego mówię tak cicho. Wchodź. Przywitał się z Józefem, który wręczył mu reklamówkę. - Tu macie trochę kanapek i ciasta. Jest też termos z kawą. - Dziękuję panie Józefie, myśli pan o wszystkim. - Nie mogę pozwolić, żebyście umierali z głodu podczas tej podróży. - Weźmiesz moją torbę Marek? Ja wezmę reklamówkę. Trzymaj się tato i jakby się coś działo, to dzwoń. Ucałuj ode mnie dzieciaki. - A wy dojedźcie bezpiecznie. Koniecznie daj mi znać, jak będziecie na miejscu. Przynajmniej nie będę się niepokoił. - Na pewno zadzwonię. Pa tatusiu. Usadowili się w samochodzie i zapięli pasy. - Jak długo pojedziemy? - Myślę, że niewiele ponad cztery godziny. - To długo, a mówiłeś, że to jest blisko. - Kochanie, przecież nieważne, czy daleko, czy blisko, ważne, że razem, prawda? - Prawda. Cmoknął ją w nosek i ruszył. Kilka minut po dziewiątej wjeżdżali do Lubicza. Zauważył budynek „Biedronki” i postanowił się zatrzymać. - Przerwa kochanie. Zrobimy zakupy. Weszli z koszykiem do sklepu i rozejrzeli się. - To gdzie najpierw? – Spytał Marek. - Chodźmy na chemię. Kupimy jakieś płyny do czyszczenia i do naczyń, może jakieś proszki. Kilka ścierek też się przyda. Ręczniki papierowe i papier toaletowy, mydło i szampon. Potem pójdziemy na warzywniak. Kupimy trochę owoców, jakieś soki i trochę warzyw. Może dzisiaj wieczorem zjemy spaghetti? Jeśli masz ochotę na nie, to trzeba zaopatrzyć się w makarony, sos i mielone mięso. Jest tam w ogóle lodówka? - Chyba jest, ale nie wiem, czy sprawna. Zobaczymy. Nakupili wszystkiego mnóstwo. Kosz pękał w szwach. Zapakowali zakupy do bagażnika i ruszyli w dalszą drogę. Za Tucholą skręcił z głównej trasy i wjechał w las. Przejechali leśną drogą z pięć kilometrów i zatrzymali się. - To tu? Dojechaliśmy? – Spytała podekscytowana. - Tak skarbie. Jesteśmy na miejscu. Widzisz domek? – Wskazał palcem. - Jest śliczny! Wygląda, jak z bajki i cały drewniany. Chodź, najpierw go obejrzymy a później wniesiemy rzeczy. Wyciągnął klucze z kieszeni spodni i poprowadził ją do tej niedużej chatki. Ula chłonęła te widoki, jak gąbka. Była zachwycona. Co rusz wydawała z siebie okrzyki podziwu a on cieszył się wraz z nią. Weszli do środka. Pomieszczenie było bardzo urokliwe. Na ścianach wisiały zwierzęce skóry. Również na drewnianej podłodze było ich kilka. Główne miejsce zajmował kominek zbudowany z kamienia rzecznego, na którym stały nieco pożółkłe już fotografie. - To salon Ula. W głębi jest kuchnia i łazienka, a na piętrze dwa małe pokoiki. - Pięknie tu. - Tak, pięknie i bardzo brudno. Spójrz na te pajęczyny. - Zaraz wszystkiemu zaradzimy. Chodźmy po bagaże. Zostawimy na razie wszystko na ganku a zabierzemy tylko środki czystości. Jest dopiero jedenasta trzydzieści, do popołudnia uwiniemy się z całą robotą. Aż uśmiechnął się pod nosem. Była taka spontaniczna i pełna energii. Zrobili tak, jak chciała. Sprawdził lodówkę. Na szczęście była sprawna. Na elektrycznym piecu zagrzali wielki gar wody i zabrali się za sprzątanie. Uli paliła się robota w rękach. Najpierw umyła dokładnie lodówkę, by mogli powkładać do niej szybko psujące się produkty. Potem zabrała się za okna. Szorowała okienne szyby podśpiewując wesoło. Ten obrazek rozczulił Marka. Czy mógłby być szczęśliwszy przy innej kobiecie? Na pewno nie. Jego ukochana Ula jest mądra, nietuzinkowo piękna, dobra, wrażliwa, szczera, wielkoduszna, wspaniałomyślna, bardzo pracowita i… I mógłby jeszcze długo tak wymieniać. Podszedł do niej i obejmując ją wpół ucałował jej czerwony z wysiłku policzek. - Bardzo cię kocham i do śmierci będę to powtarzał. Jesteś moim aniołem, cudem i największym skarbem, jaki posiadam. Nie potrafiłbym już bez ciebie żyć. Spojrzała mu w oczy, w których zobaczyła nieprzebrane pokłady miłości. Przeczesała dłonią jego gęste włosy i przylgnęła do jego ust. - Ja mogę powiedzieć dokładnie to samo. A teraz puść mnie kochanie. Już nie zostało dużo. Jak skończymy, zrobię obiad a potem rozpakujemy nasze torby. - Dobrze. W takim razie ja pościągam te skóry ze ścian i pójdę je wytrzepać. W nich pewnie też jest mnóstwo kurzu. - Świetny pomysł. Nie wiem, czy jest tu trzepaczka, ale nawet jakby jej nie było, to można to zrobić grubszym kijem. Na pewno jakiś znajdziesz. Zanim wrócił z tą stertą skór ona zabrała się za obiad. Podsmażyła mięso i dodała do niego sos. Ugotowała makaron. Kiedy go odcedzała Marek właśnie wchodził do chaty. - Ale pięknie pachnie. Poczułem wilczy głód. - Umyj ręce. Ja już nakładam. Pałaszowali z ogromnym apetytem. Po takim intensywnym dniu należał im się solidny posiłek. - To było boskie skarbie. Najadłem się, jak bąk. Odsapnę troszkę i porozwieszam te skóry. - A ja zajrzę do sypialni. Może trzeba przewietrzyć pościel i na pewno przebrać ją. Znajdę tu jakąś na zmianę? - Na pewno. W jednym z pokoi stoi stara szafa. Zajrzyj do niej. Pamiętam, że to tam mama trzymała zawsze poszewki i ręczniki. Weszła na piętro i z ciekawością oglądała dwa przytulne pokoiki. Wybrała ten z balkonem. Pomyślała, że wytrze poręcz i przewiesi przez nią pościel. - Dobrze, że ktoś zabezpieczył ją przed kurzem i zawinął w pokrowce. Wytarła balkon a potem to samo zrobiła w pokoju, który w krótkim czasie zapachniał świeżością. Znalazła zmianę pościeli, ale z przebraniem postanowiła zaczekać, aż kołdra i poduszki trochę się wywietrzą. Przetarła jeszcze drzwi balkonowe i stanęła w nich zapatrzona w wysokie sosny. Dzień chylił się ku zachodowi. Nagle zobaczyła przed sobą stado saren i znieruchomiała z wrażenia. Nie chciała ich spłoszyć. Podeszły do jeziorka i zaczęły pić wodę. Nawet nie zauważyła, jak do pokoju wszedł Marek i objął ją ramionami. Bez słów pokazała mu ręką ten niecodzienny widok. Uśmiechnął się radośnie i przytulił do niej. - One przychodzą tu każdego dnia kochanie. – Wyszeptał. – Będziesz miała jeszcze nie raz okazję je podziwiać. - Są piękne i takie majestatyczne. Dziękuję ci, że mnie tu przywiozłeś. To miejsce na zawsze pozostanie w moim sercu, bo jest cudowne i nieskażone cywilizacją. Godzinę później ściągnęła z balkonu pościel i przebrała ją. Zeszła na dół, gdzie Marek szykował dla nich kolację. - Zjemy na ganku? Taki ciepły wieczór, że szkoda siedzieć w domu. Zabierzemy koce i jak zrobi się chłodno, to okryjemy się. Włączyłem też bojler, żebyśmy mieli ciepłą wodę do mycia. Pogładziła go po szorstkim policzku. - Jesteś bardzo zapobiegliwy i myślisz o wszystkim. Ja za to przygotowałam nam spanie. Zabiorę te talerze i może herbatę. Wyniosła wszystko na ganek i postawiła na drewnianym stole. Po chwili dołączył do niej. - To takie niezwykłe. – Powiedziała cicho. - Co takiego? - To miejsce. Takie spokojne, cisza dzwoni w uszach. Teraz uświadomiłam sobie, że to chyba tej ciszy brakowało nam najbardziej. Przywykliśmy do wiecznego rejwachu i permanentnego braku spokoju. - Tak, to prawda. – Przytulił ją do siebie i okrył ich kocem. Czuł się cudownie. Ta nieprzeciętna kobieta uszczęśliwiała go każdego dnia. Bardzo jej pragnął, ale też był ostrożny. Nie chciał robić nic na siłę i broń Boże ją poganiać. Już raz przekonał się, że warto być cierpliwym. Teraz też będzie. Nie zrobi nic wbrew jej woli. Siedzieli zasłuchani w tą ciszę, którą mącił jedynie cichy plusk fal jeziorka i szum sosnowego lasu. - Słyszysz to Ula? To pohukiwanie? Sowy się obudziły. To ich pora. Mają tu wszędzie swoje gniazda, przeważnie w dziuplach. Pokiwała głową i przeciągle ziewnęła. - Zmęczona jestem i śpiąca. Choć muszę przyznać, że to zupełnie inny rodzaj zmęczenia. Całkiem miły. Czasem dobrze jest też popracować fizycznie. Co będziemy jutro robić? - A na co masz ochotę? - Pójdziemy na grzyby? Zabrałam nawet gumowce. - A ja tutaj powinienem mieć swoje. Jutro poszukam I mnie kleją się oczy. Idź pod prysznic, a ja poskładam koce i uprzątnę naczynia. Po kąpieli poszli na górę. Z przyjemnością wsunęli się pod wywietrzoną pościel. Wtuliła się w niego mocno i po chwili spała już kamiennym snem. Ranek obudził ją świergotem ptaków. Otworzyła powieki i uśmiechnęła się szeroko na widok intensywnych promieni słońca wdzierających się przez balkonowe okno. Odkleiła się od śpiącego jeszcze Marka, zarzuciła na siebie szlafrok i wymknęła się na balkon. Oparła dłonie o balustradę i wystawiła do słońca twarz. Żywiczny zapach sosnowych igieł przyprawił ją niemal o zawrót głowy. Poczuła się bardzo szczęśliwa. To miejsce było magiczne i jeszcze Marek. Wspaniały, opiekuńczy, gotów jej nieba przychylić. Już dawno pozbyła się wątpliwości, co do szczerości jego uczuć względem niej. Wiedziała, że kocha ją bardzo. Każdego dnia widziała w jego oczach tę miłość i czytała w nich, jak w otwartej księdze. Pod wieloma względami byli do siebie podobni. Zwykle zgadzali się ze sobą w różnych kwestiach i rozumieli bez słów. Czasami odnosiła wrażenie, że on czyta w jej myślach i odgaduje je w lot. Ona w sobie też miała taką intuicję i dzięki niej zaskakiwała go wielokrotnie. Wiedziała, że nigdy nie byłaby szczęśliwa z innym mężczyzną, bo żaden nie wytrzymałby porównania z Markiem. Poczuła, jak jego ciepłe ciało przytula się do niej i oplata ją rękami. Uśmiechnęła się i odwróciła głowę natykając się na jego usta. Pocałował ją namiętnie i czule. - Wyspałaś się kotku? – Zamruczał jej do ucha. - Dawno nie spałam tak dobrze. To świeże powietrze jest wspaniałe. Takie rześkie. Cudownie się tu śpi. Zapowiada się ładny dzień. Szkoda go tracić. Idę na dół i przygotuję nam śniadanie. Poszukasz tych gumowców? - Poszukam, jak tylko zjemy. Nawet jak nie znajdziemy żadnych grzybów, to samo chodzenie po lesie będzie przyjemne. Gumowce odnalazł bez trudu. Ubrani odpowiednio na taką wyprawę i zaopatrzeni w wiklinowe kosze ruszyli w głąb lasu. Starali się iść w bliskiej odległości od siebie, by nie tracić się z oczu. Plotki okazały się prawdą. Grzybów było całkiem sporo. Co chwilę któreś z nich schylało się po wystający z mchu podgrzybek. Po trzech godzinach mieli pełne koszyki. Szczęśliwi i uśmiechnięci wracali objęci do chaty. Udało się to grzybobranie. Ula postanowiła część grzybów przeznaczyć na sos. W Biedronce kupili również worek ziemniaków. Mogą więc zjeść sos z nimi. Doda jeszcze jakąś surówkę i obiad gotowy. - Wiesz Marek, pomyślałam sobie, że te grzyby, których nie zjemy, moglibyśmy ususzyć. Widziałam tu niedaleko krzewy tarniny. Ich gałązki mają długie kolce. Można by powbijać na nie grzyby i ustawić koło kominka, jeśli udałoby ci się w nim rozpalić. Wyschłyby raz dwa. - To dobry pomysł Ula. Moglibyśmy codziennie je zbierać przez godzinkę lub dwie. Do wyjazdu na pewno uzbieralibyśmy ich sporo. Uwielbiam zupę grzybową. To ty tu gotuj, a ja zobaczę, co z tą tarniną. Postaram się przynieść kilka gałązek. Zajęła się pracą. Oczyściła wszystkie grzyby przeznaczając część z nich do gotowania. Obrała ziemniaki. Wyjęła z lodówki dwa wężowe ogórki i pokroiła je cienko w plastry. Przyprawiła do smaku i zalała śmietaną. Grzyby pocięte w małe kawałki bulgotały już na piecu, gdy wrócił Marek niosąc ze sobą gałęzie tarniny oczyszczone z liści. - Zobacz kochanie. Są idealne do suszenia grzybów. Zaraz powbijam je na kolce i ustawię przy kominku. Po południu rozpalę w nim. Mam nadzieję, że jest sprawny i nie będzie kopcił. Druga część dnia przebiegła leniwie. Siedzieli na ganku sącząc aromatyczną kawę i zagryzając herbatnikami. Marek od czasu do czasu dokładał szczapy do kominka. Przypomniał sobie, że przecież w torbie ma wino, które zabrał z domu. Znalazł w kuchni kieliszki i nalał po lampce. Wyniósł na ganek i podał jeden Uli. - Za udany pobyt kochanie. - Wino! Skąd je wytrzasnąłeś? - Zabrałem z domu. Dopiero teraz sobie o tym przypomniałem. Zapadał wieczór. Znowu mogła popatrzeć na sarny, które były stałymi bywalczyniami tego miejsca. Ogień w kominku dogasał. Nie dokładał już szczap. Nie chciał narażać domu na ewentualny pożar. Zjedli skromną kolację i po wzięciu prysznica poszli do sypialni. Przytulił ją, jak zwykle, czule całując w skroń. - Jestem bardzo szczęśliwa Marek aż boję się o tym mówić głośno, by nie spłoszyć tego szczęścia. To wszystko wygląda, jak piękny sen. To cudowne miejsce i ty taki kochany. - I ja jestem szczęśliwy, bo ty każdego dnia dajesz mi do tego powody. Bardzo cię kocham skarbie. Wtulił się w jej usta delikatnie je muskając, by po chwili pogłębić ten pocałunek. Poczuła mrowienie na całym ciele. Każda jego komórka domagała się pieszczoty. Zrozumiała, co to oznacza. Pragnęła go. - Zróbmy to Marek. Chcę się z tobą kochać. – Wyszeptała. Myślał, że śni. Tak długo na nią czekał. Psychicznie przygotował się do tego czekania, a ona chce to zrobić już dziś? - Jesteś tego pewna? - Jestem. Tylko z tobą mogę się kochać, z nikim innym. Ponownie smakował jej ust rozpalając ją powoli. Pieścił jej piersi, brzuch i uda, by oswoić ją ze swoim dotykiem. Całował szyję, gładził pośladki i jej kobiecość. Jęczała pod wpływem tych pieszczot. Wiedział, że w jej życiu nie było jeszcze żadnego mężczyzny. Postanowił być delikatny, by nie sprawić jej bólu. Jego palce wdarły się w jej płeć i drażniły to najwrażliwsze miejsce. Wiła mu się pod dłonią jęcząc i wzdychając coraz głośniej. Wreszcie uznał, że jest gotowa. Był wilgotna. Uniósł jej nogi i nie przestając całować jej ust wchodził w nią powoli. Wzięła głęboki oddech i zacisnęła powieki. On nie przestawał do momentu aż nie wszedł w nią cały. Znieruchomiał w niej na chwilę. Zachłannie całując jej sutki zaczął się poruszać. Najpierw wolno, by mogła przyzwyczaić się do niego, a potem coraz szybciej. Wrócił do jej ust całując je natarczywie. Po pierwszej fali bólu, jaka przepłynęła przez jej ciało poczuła nagle przyjemność. Poddała się tym rytmicznym pchnięciom. Objął ją ciasno ramionami i nie przestawał. Ona odpłynęła. Odruchowo oplotła jego biodra nogami sprawiając, że niemal przykleił się do niej. Czuła, jak nadciąga kolejna fala, tym razem wielkiej rozkoszy. Drżała na całym ciele. W pewnym momencie odniosła wrażenie, jakby jej ciało rozpadało się na tysiąc kawałków. Doznała prawdziwego wstrząsu. Krzyknęła. Jej kolejne skurcze spowodowały, że i on się spełnił. Leżeli spleceni w jedno ciało, którym co chwilę targały błogie spazmy. Długo nie mogli się uspokoić. Wreszcie otworzyła powieki i wyszeptała. - To było coś wspaniałego. Dziękuję. Utonął w tych błękitnych diamentach płonących jeszcze od rozkoszy, którą jej dał. - To ja ci dziękuję skarbie. Byłaś cudowna. Wtuliła się w niego tak, jak zwykła to czynić od jakiegoś czasu. - Kocham cię najmocniej na świecie. – Wyszeptała jeszcze. - Ja ciebie też kochanie, ja ciebie też. Pogoda dopisywała. Wieczory były już wprawdzie chłodne, ale im to nie przeszkadzało. Kolacje zawsze zjadali na ganku, a potem kontemplowali ten błogi spokój opatuleni w koce. Każdego ranka chodzili na grzyby i sprawiało im to dużą frajdę. Te leśne skarby rosły niemal pod ich nosem, bo inni grzybiarze nie zapuszczali się w te rejony. Dzięki temu w krótkim czasie zapełnili grzybowym suszem dwie ogromne papierowe torby. Ula cieszyła się z tego bardzo. - Będą świetne do pierogów z kapustą i na wigilię też starczy – mawiała. Marek znalazł sobie nowe hobby. Ze schowka za domem wygrzebał starą wędkę. Przypomniały mu się dziecięce lata, gdy wraz z dziadkiem łowili namiętnie ryby w jeziorku. Choć było małe, to niezwykle w nie bogate. Można tu było złowić lina, płotkę, okonia, a nawet przy dużym szczęściu szczupaka. Niewiele myśląc postanowił spróbować. Ustawił się na pomoście, zarzucił wędkę i czekał. Ula przyglądała mu się z rozbawieniem. Sama nie jadała ryb ze względu na swoją alergię, ale pomyślała, że jeśli coś uda mu się złowić, usmaży mu rybę na kolację. Długo nic się nie działo. Znużona sięgnęła po książkę, którą przywiozła z domu i zaczęła czytać. Przerwał jej tą czynność nagły wrzask. - Ula! Ula! Złapałem! Ale się szarpie! Musi być duża! Pobiegła podekscytowana w jego stronę. Faktycznie szarpało wędką na wszystkie strony. Ledwie mógł ją utrzymać, ale nie poddawał się. Ryba słabła. Powoli kręcił kołowrotkiem holując ją do podestu. Wreszcie zgrabnym ruchem wrzucił ją na deski. - To Okoń! Okoń Ula! Ale wielki! Ma chyba ze trzy kilo. Musisz zrobić mi zdjęcie. Pochwalę się Sebastianowi. Wyciągnęła z kieszeni telefon i zaczęła pstrykać zdjęcia. Ostatnie pokazywało Marka w dumnej pozie, trzymającego w rękach rybę. - Piękna sztuka, prawda? - Prawda. Jak chcesz przyrządzę ci go na kolację. - Będzie na pewno pyszny. Ja go oporządzę. Ma ostre płetwy grzbietowe, mogłabyś się skaleczyć. Wypatroszę go też i dopiero przyniosę do kuchni. - Dobrze kochanie i gratuluję. Naprawdę się spisałeś. Szczerze powiedziawszy nie wierzyłam, że złowisz choćby płotkę. - Skarbie. – Cmoknął ją w policzek. – Miej więcej wiary we mnie. - Po tym wyczynie mam jej bardzo dużo. Kolejny dzień przywitał ich mżawką. To nie była dobra pogoda na spacery. Popijali kawę na ganku, gdy Markowi przyszedł do głowy pewien pomysł. - Wiesz Ula, zamiast siedzieć tu i gapić się na deszcz pojedźmy do Tucholi. Tam przynajmniej można coś zwiedzić. Byłem tam bardzo dawno temu i chętnie ponownie zobaczyłbym miasto. Tam jest Muzeum Borów Tucholskich a niedaleko, w Wymysłowie prawdziwa gratka, Muzeum Indian Północnoamerykańskich. Na pewno zaciekawiłyby cię eksponaty. Dla nas niezwykle egzotyczne. Pióropusze indiańskie, łuki, zatrute strzały, tomahawki i wiele innych rzeczy. Moglibyśmy tam zjeść obiad. Pewnie jeszcze nigdy nie próbowałaś kaszubskiej kuchni. Jest naprawdę dobra. Co ty na to? - Pewnie. Dlaczego nie? Dopijemy kawę i możemy jechać. Zanim dojechali do Tucholi niebo wypogodziło się i deszcz znikł równie szybko, jak się pojawił. Miasto zrobiło na nich bardzo dobre wrażenie. Budynki o ładnych, kolorowych elewacjach, wszędzie czysto i mnóstwo zieleni. Widać tu było rękę dobrego gospodarza. Zwiedzili najpierw muzeum, które swoje zbiory umieściło w budynku starego spichlerza. Na parterze znajdowała się wystawa etnograficzna, bogata w narzędzia ciesielskie, wyroby z drewna, wikliny, domki dla ptaków i ule. Były tu też kolorowe stroje kaszubskie. Weszli na piętro, gdzie przywitał ich świat zwierząt zamieszkujących bory. Wypchane sarny, lisy, zające, dziki i ptaki drapieżne. Włócząc się ulicami miasta obejrzeli pozostałości z murów miejskich z XIV i XV w. i zamku krzyżackiego z XIV w. Pochodzili trochę po starówce. Dowiedzieli się, że dwa miecze, legendarne „nagie miecze”, które Wielki Mistrz Krzyżacki Ulrich von Jungingen podarował pod Grunwaldem Królowi Polskiemu Władysławowi Jagielle, pochodziły właśnie z Tucholi. Około godziny czternastej poczuli głód. Zapytali w jednym z maleńkich sklepików o jakąś restaurację. Polecono im „Zajazd pod jeleniem” położony w pobliżu centrum. Dotarli tam dość szybko i zajęli jeden ze stolików. Marek przejrzał menu. - Co powiesz Ula na zupę serową z grzankami i pieczeń z jelenia z żurawiną? Na deser serwują sernik na ciepło. - Brzmi pysznie. Zamawiaj. Zupa rzeczywiście była znakomita a mięso rozpływało im się w ustach. Przy serniku zadecydowali, że znajdą jakąś cukiernię i kupią trochę ciasta do domu. Ten dzień mogli zaliczyć do udanych. Wracali w doskonałych nastrojach. Ula kupiła rodzinie jakieś drobiazgi w prezencie. W końcu obiecała im, że nie wróci z pustymi rękami. Leżeli już w łóżkach i komentowali przebieg tego dnia. - Cieszę się, że mnie tam zabrałeś. To naprawdę ładne miasto i ma tyle ciekawych miejsc. Pierwszy raz jadłam dziczyznę i nie sądziłam, że to jest takie chude mięso. Smakowała mi. Było fajnie. Jutro, jak nie będzie padać pozbieramy jeszcze grzybów. Podzielimy się nimi. Zawieziesz trochę rodzicom. Może Zosia zrobi z nich coś pysznego. - A właśnie. Przypomniałem sobie, że jeszcze przed pokazem mama zapraszała nas na obiad, ale było wtedy tak dużo roboty… Obiecałem jej, że wpadniemy, jak tylko ten młyn się skończy. Może w następną sobotę? - Może być. Ja nie mam żadnych planów. Do południa trochę posprzątam a po południu jestem wolna. - No to załatwione. Na pewno się ucieszą, szczególnie mama. Dawno cię nie widziała. - I ja chętnie się z nią spotkam. Wspaniała kobieta. Śpijmy już. Ledwie mogę utrzymać powieki. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień. Pochylił się nad nią i ucałował czule. - Dobranoc moje szczęście. - Dobranoc. W niedzielne przedpołudnie Marek władował ich torby do bagażnika. Spojrzał na stojącą na pomoście Ulę. Wiedział, że pokochała to miejsce i żal jej stąd wyjeżdżać. Niestety w poniedziałek musieli być już w firmie. - Kochanie zabrałaś wszystko? Sprawdźmy może, czy coś nie zostało i czy wszystko wyłączone. Nie chciałbym żadnych przykrych niespodzianek. - Trzeba zabrać grzyby. Są przy kominku. Ja pójdę na górę. Zobaczę, czy okna pozamykane. Lodówkę odmroziłam i umyłam wczoraj, więc nie musisz sprawdzać. Pozamykał jeszcze drewniane okiennice i zamknął chatę na klucz. Uśmiechnął się do niej. - Co Ula, szkoda stąd wyjeżdżać, nie? - Nawet nie wiesz, jak bardzo. To czarodziejskie miejsce. Przyjedziemy tu jeszcze kiedyś? - Na pewno. Rodzice i tak mają zamiar przepisać na mnie tą chatę. Będziemy tu przyjeżdżać, kiedy tylko będziesz chciała. Jedziemy? - Jedziemy – westchnęła, spoglądając ostatni raz na jezioro. |
miki (gość) 2012.04.27 19:18 |
ja też cieszę się że napisałaś,mam cichą nadzieję że do niedzieli jeszcze coś napiszesz,bardzo fajna sielanka,Ula zaufała Markowi,mam nadzieje że się nie zawiedzie. |
MalgorzataSz1 2012.04.27 19:58 |
Miki. Za duże tempo narzucasz. Ja jednak mam trochę obowiązków, które muszę wypełnić. Nie mogę Ci nic obiecać, że do niedzieli wkleję coś nowego. Może się uda. Zobaczymy. Dziękuję Ci za komentarz i serdecznie pozdrawiam. |
danka69 (gość) 2012.04.27 20:49 |
Małgosiu! Bardzo, ale to bardzo dziękuję! Zaraz się rozpłaczę, bo przed chwilą mój obszerny komentarz zniknął mi z ekranu. Spróbuję go jeszcze dzisiaj ponownie napisać, a teraz chciałabym tylko , tak na szybko bardzo za tę notke podziękować! Pozdrawiam |
MalgorzataSz1 2012.04.27 21:17 |
Danusiu. Masz ostatnio jakiegoś pecha z tymi komentarzami. Może to wynik zmęczenia, że nie trafiasz w odpowiednie miejsce. Weź głęboki oddech i uspokój się. Przecież to nie koniec świata, a ja się cieszę, że przeczytałaś. Serdecznie i ciepło Cię pozdrawiam. |
danka69 (gość) 2012.04.27 23:25 |
Małgosiu, chyba masz rację.Jestem zmęczona,
zagoniona,zestresowana. Wszystko robię w biegu, a długi weekend muszę
przeplatać pracą, ponieważ od wczoraj jesteśmy w trakcie przeprowadzki
biura.Dwa dni pakowania, kolejne dni to będzie rozpakowywanie. Piękna
perspektywa. Dobrze ,że chociaż pogoda jest fantastyczna.No i wiesz
jeszcze ta matura.Masz rację przeżywam ją bardziej niż dziecko. Jestem
dość wymagającym rodzicem i trochę na tym swoim dziecku wywieram
presję... co powoduje, że córka też się trochę wkręca... . Kiedyś były
jeszcze egzaminy wstępne teraz jest tylko matura, która decyduje o
przyjęciu na studia. Jak coś pójdzie nie tak, można ją owszem poprawić,
ale w przyszłym roku... . Sama rozumiesz, trochę na tej głowie mam i
mroksają mi literki przed tym komputerem co skutkuje ,że walę w
klawiaturę bezmyślnie , głównie w klawisz "delete". Jeszcze słowem wstępu.... chciałabym koniecznie odnieść się do poprzedniego rozdziału i Twojego komentarza do mojej wypowiedzi. A właściwie Twojego dementi. Dopiero dzisiaj zajrzałam na Twojego bloga i zamarłam czytając twój komentarz i sprostowanie, które absolutnie nie było konieczne. Zamarłam dlatego ,że nie odzywając się od przedwczoraj mogłaś uznać ,że może się obraziłam albo co.... .Nic z tych rzeczy. Małgosiu, jak mogłaś tak pomyśleć, że ja tak pomyślałam.... . Otóż, komentując tak rzeczowo każdą opinię Twoich czytelniczek, tak jak Ty to robisz, może czasami przytrafić się jakieś niefortunne sformułowanie, które może być niejednoznacznie zrozumiane. Ja tak tego nie odebrałam, ponieważ nie miałam do tego podstaw. Nie znamy się przecież na tyle dobrze, a powiedziałabym nawet, że w ogóle się nie znamy , by formułować o sobie głębsze opinie. Ponadto nie wyobrażam sobie , żebyś właśnie Ty mogła o swojej wiernej czytelniczce tak powiedzieć. To jest niemożliwe.To tyle na ten temat. To jak widziesz było tylko tytułem wstępu.... .Odnośnie rozdziału. Wprowadziłaś mnie tą częścią w klimat mojego dzieciństwa. A jak zaczęłaś opisywać tarninę, na której dawno temu na wsiach suszono grzyby to przypomniałam sobie te czasy , kiedy jeździliśmy z rodzicami na grzyby w kieleckie lasy do mojej cioci Mani.Kiedy to było, dawno, dawno temu. Później już, na studiach pamiętam jak z moim ukochanym tatą jeżdziliśmy , zorganizowaną wycieczką na grzyby w Bory Tucholskie. Podgrzybki tam zbierane śniły mi się przez kolejne noce po takim grzybobraniu. Lubiłam zbierać grzyby, teraz tego nie robię , bo nie mam na to siły,i nie mam też odpowiedniego towarzystwa. Małgosiu, skąd ty czerpiesz taką wiedzę, chociażby o Tucholi. W poprzednich opowiadaniach traktowałaś bardzo interesująco o wielu innych, ciekawych miejscach.Wprowadzasz fajny klimat opisując bardzo rzeczowo te miejsca, aż chcę się tam pojechać zobaczyć to na własne oczy, a nie tylko widzieć oczami Uli i Marka. Marek z Ulą spędzają piękny, spokojny tydzien ,z dala od tego całego zgiełku, problemów dnia codziennego.Odcinają się od tego zupełnie, dając sobie czas na poznanie się od innej strony.Okazuje się ,że świetnie się rozumieją, uzupełniają, nie tylko na polu zawodowym , ale również prywatnie. Ich miłość pięknie się rozwija, pogłebia, spełnia i świetnie rokuje na przyszłość . Czytając tę część można się zrelaksować, rozmarzyć i dzielić to szczęście, które jest dane Uli i Markowi, choć przez chwilę.... . Małgosiu, bardzo Ci dziękuję za tę notkę.Wiem,że wstawiałaś ją na moją prośbę ,poświęcając swój cenny czas w piątkowe popołudnie.Nie będę więcej wywierać na Tobie presji ,wyznaczajac Ci kolejny termin wstawienia notki.... .Owszem sprawiłaś mi ogromną radość, ale mam też wyrzuty sumienia, że musiałaś zrobić to kosztem czegoś. Przepraszam. I do następnej notki ! Pozdrawiam i przepraszam za lekko przydługi i nudnawy w swej treści monolog!!! |
MalgorzataSz1 2012.04.28 00:09 |
Danusiu. Przede wszystkim odpieram Twoją samokrytykę i od razu napiszę, ze komentarz jest cudownie długi (uwielbiam) i wcale nie nudny, bo przeczytałam go jednym tchem. To tyle gwoli wyjaśnienia. Bardzo współczuję Ci pracy między świętami. Ja jestem tą szczęściarą, że mogłam wziąć urlop i będę zamiast trzech dni, mieć dziewięć. Wreszcie się wyśpię. Maturę też przeżywałam, podobnie jak Ty. Tak samo było z egzaminami na studia. Nie miałam pojęcia, że ich teraz nie ma. Moje dziecko skończyło studia dwa lata temu, a teraz w czerwcu kończy podyplomowe. Ale ja już tego tak nie przeżywam, jak tej matury. Ja raczej nigdy nie byłam wymagająca, bo dziecko samo przejawiało chęci do pożerania wiedzy. Trzeba ją było nawet temperować czasami. Odpuść jej trochę. Ona z pewnością sama dobrze wie, czego chce. Jest przecież dorosła. Miałam nadzieję, że jednak dobrze odczytałaś moje intencje i broń Boże nie pomyślałam nawet, że mogłabyś się obrazić. Ja czytając powtórnie to, co napisałam, doszłam do wniosku, że to brzmi dosyć dwuznacznie i tak można to zrozumieć. Stąd to sprostowanie. Ja podobnie, jak Ty jeździłam w dzieciństwie na cudne wakacje. Było to połączone ze zbieraniem grzybów właśnie. Jeździliśmy z rodzicami, ja i mój brat i to ojciec nauczył nas takiego sposobu suszenia grzybków. Jest o niebo lepszy, niż zawieszanie ich na nitkach. Nie uwierzysz, ale w Borach Tucholskich nigdy nie byłam. Wiedzę o nich zaczerpnęłam z internetu. One po prostu przyszły mi do głowy, bo tam właśnie podczas wojny zginął mój dziadek, ojciec mojego ojca. Poza tym już sama nazwa brzmi bardzo zachęcająco. Być może, że i ja tam kiedyś trafię. W poprzednich opowiadaniach miejsca, które opisywałam, znam, bo bywałam, więc zaczerpnęłam trochę i z własnych doświadczeń. Nie miej wyrzutów sumienia, bo okazało się, że z tym moim czasem nie jest tak źle. W końcu mam tyle dni wolnych, więc na pewno ze wszystkim zdążę. A notkę wstawiłam z prawdziwą przyjemnością , za którą nie przepraszaj, bo ja nie czułam absolutnie żadnej presji z Twojej strony. Rozdział był już napisany i wystarczyło wkleić. Cieszę się, że zrobiłam Ci niespodziankę. Ty natomiast zrobiłaś mi niespodziankę tym imponującym komentarzem, za który jestem Ci bardzo wdzięczna i serdecznie Cię pozdrawiam. |
Shabii (gość) 2012.04.28 14:26 |
Danusiu uwielbiam Cię :) Małgosiu tym rozdziałem spowodowałaś, że czuję się jak zaczarowana. Piękne miejsce Dobrzańscy odziedziczyli po dziadku. Taki przyjemny klimat, błogi spokój, cisza, piękne okolice, mnóstwo zieleni. Żyć nie umierać. Ta część nastroiła mnie bardzo pozytywnie. Sama chciałabym się wybrać do takiej chatki całej z drewna. Uwielbiam takie miejsca. Są piękne, urocze i takie magiczne. Bardzo się cieszę, że Marek właśnie tam zabrał Ulę. Cztery godziny jazdy to dość sporo ale warto było. Oboje szczęśliwi krążyli po domku i sprzątali by później w spokoju usiąść i rozkoszować się tym urlopem. Grzybobranie, jejku kocham chodzić na grzyby, cudowne zajęcie. Fajny mieli pomysł by pospacerować. Wyciszyli się i przy okazji dobrze bawili w lesie oddalonym od ludzi, gwaru, zatłoczonych ulic, dymu i spalin. Jejku tak się rozmarzyłam, że chyba będę suszyć głowę znajomym by wybrać się właśnie w podobne rejony. Śmiać mi się chciało jak przeczytałam o sarnach. Pamiętam jak mój ukochany zobaczył sarnę i taki był zdziwiony - prawie jak Ula. Teraz odniosę się do części +18. Gosiu jesteś mistrzynią. Ja unikam tego jak ognia, bo nie potrafię dobrze opisać takich scen. Chyba jestem niedorozwinięta, nie no żartuję ale serio dużą trudność sprawia mi pisanie o tym. Ty natomiast opisałaś to świetnie. Nie brakowało tu niczego. Wszystko zgrało się w jedną, cudowną całość. Brawo! O proszę - Mareczek powrócił do starego hobby i nawet udało mu się coś złowić. Uśmiechałam się jak czytałam o tym jaki był szczęśliwy. Nawet kazał Uli zrobić sobie zdjęcie, żeby mógł się później pochwalić swoją zdobyczą. Ach! Jestem z niego dumna. Pobyt w tym ślicznym miejscu dobiegł końca. Dało się wyczuć, że zarówno Uli jak i Markowi było żal wyjeżdżać i powracać do szarej rzeczywistości. Ale taka kolej rzeczy. Wszystko co dobre, kiedyś się kończy, prawda? Pewnie jeszcze nie raz tam wrócą skoro to kiedyś wszystko ma być własnością już tylko Marka. Czekam na kolejną część w której pewnie przeczytam, jak przebiegł obiad u seniorów Dobrzańskich. Może powróci jeszcze jakiś wątek z panną Febo? Gosiu co mogę więcej powiedzieć, część znakomita, optymistyczna, romantyczna, urocza, wspaniała, boska po prostu! "Nad nami dmuchawce, latawce, wiatr. Daleko z betonu świat. Jak porażeni, bosko zmęczeni. Posłuchaj muzyka na smykach gra. Do Ciebie po niebie szłam. Tobą oddycham, płonę i znikam" Pozdrawiam Serdecznie :) :* |
MalgorzataSz1 2012.04.28 14:34 |
Shabii. Z waszych komentarzy wnioskuję, że nie tylko ja pozostaję pod urokiem takich miejsc. Po zgiełku, szaleńczym tempie życia, ciągłej walce z piętrzącymi się problemami chyba każdy z nas marzy o ciszy i błogim spokoju. Ten rozdział, to i moje ciągoty do pełnego relaksu. Wątek Pauliny będzie się już przewijał do końca tego opowiadania. Poświęciłam jej tu sporo czasu, bo jej przypadek jest mocno intrygujący. Właściwie to taki stał się dla mnie, gdy pomyślałam, by ubrać ją w chorobę psychiczną. Szczególnie zaciekawił mnie proces wracania do normalności i walka z chorobą, swoimi słabościami, a przede wszystkim uświadomienie sobie ich. Zresztą to wszystko będzie niedługo i potrwa. Śliczne zdjęcie wkleiłaś na forum. Od razu się uśmiechnęłam. Sarny to jednak wyjątkowe zwierzęta. Są pełne gracji i majestatycznego piękna, choć najbardziej urzekają mnie ich oczy i długie rzęsy. Bardzo Ci dziękuję Shabii za komentarz i zawarte w nim słowa pochwały pod moim adresem. Pozdrawiam Cię słonecznie, bo za oknem prawdziwa wiosna.:) |
kawi :) (gość) 2012.04.28 16:57 |
Mmm... sama bym chciała pojechać do takiego miejsce, cisza, spokój, ukochana osoba obok - żyć nie umierać. Scena +18 bardzo mi się podobała. Ciesze się, że pomiędzy Markiem a Ulką wszystko tak świetnie się układa :) Pozdrawiam bardzo serdecznie i czekam na Cd :) |
MalgorzataSz1 2012.04.28 18:40 |
Kawi. Bardzo dziękuję za pochwałę +18. Mam nadzieję, że i Tobie uda się wyjechać w takie romantyczne miejsce. Serdecznie pozdrawiam. |
danka69 (gość) 2012.04.28 21:09 |
Małgosiu, postanowiłam jeszcze coś dodać do swojego wczorajszego komentarza.Otóż wywołałaś u mnie uśmiech na twarzy opisując szczegółowe porządki ,z którymi zmagała się Ula. Sprawa prozaiczna, ale.... . Ja urodzona pedantka, której tylko kłopoty z kręgosłupem nie pozwalają w dłuższym wymiarze czasu leżeć na podłogach ze ścierką, zuważyłam jak Ula, czytaj Małgosia radzi sobie z tym tematem.Przecieranie poręczy balkonowej , na której przewieszona jest pościel , mycie balkonu,przechowywanie pościeli w jakiejś dodatkowej poszewce, stanowiącej pokrowiec przed kurzem , itd. świadczą o tzw. starej, porządnej szkole wychowania. Ja to otrzymałam od swojej mamy, teraz staram się przekazać to mojej córce, ale widzę ,że nie bardzo angażuje się w domowe porządki( owszem swój własny pokój), to nie wiem czy ten mój przykład w przyszłości będzie procentował... . Mam taką nadzieję. Ja też na początku więcej się przyglądałam , słuchałam co mama mówi a dopiero później zabrałam się do roboty. Małgosiu, nie wiem czy Ula wystarczająco dokładnie wszystko posprzątała bo uwinęła się z całą chatką dość ekspresowo, ponadto korzystała ze środków czystości z Biedronki ,które oprócz płynu do wywabiania plam, są moim zdaniem takie sobie... . Lepsze ma Rossman, seria Frosch (żaba)..... . Wiem , wiem teraz to już trochę przegięłam. To tyle dodatkowego komentarza. Pozdrawiam chłodno.... , bo upał niemiłosierny był. Jutro ma być jeszcze większy. Chyba Małgosiu też przygotuję sobie brytfankę bedę lepiej przygotowana do sezonu kąpielowego.Kostium czeka a tu tyle niedoskonałości zauważyłam. Pozdrawiam Cie serdecznie |
MalgorzataSz1 2012.04.28 22:32 |
Danusiu. Odpisuję na Twój komentarz i ciągle się uśmiecham. Piszesz o swoim pedantyzmie w sprzątaniu, a ja istotnie mam fioła na tym punkcie. Jak już coś zaczynam robić, to robię to z dużą dokładnością, wręcz z pietyzmem. Nie znoszę połowiczności i to chyba dlatego. I mnie doskwierają bóle kręgosłupa i to bardzo poważne. Czasem unieruchamiają mnie na kilka dni. Ale ruszać się trzeba, bo inaczej człowiek zardzewieje. A co do "Biedronki" ha, ha, ha. Masz rację. Ja nie zaopatruję się w niej w środki czystości, ale poszłam w rozdziale za ciosem. Jak czytałaś komentarze na forum to wiesz, że Monika nazwała mnie królową product placement. Zdałam sobie sprawę, że robię im darmową reklamę i lokowanie produktu w każdym opowiadaniu. Chyba muszę jednak uważać bardziej, na to, co piszę. :) Bardzo Ci dziękuję Danusiu za kolejny wpis. Jeśli będziesz miała czas i ochotę, to zaglądaj tu jutro. Na pewno pojawi się kolejny rozdział, chociaż trudno mi powiedzieć, o której godzinie. Myślę jednak, że będzie to do południa. Dziękuję Ci i pozdrawiam równie chłodno, bo czuję, jak pot cieknie mi po plecach i kapie do brytfanki. To będzie ciężka noc. |
orchid94 (gość) 2012.04.29 18:11 |
Gosiu przepraszam, że ja znów jestem spóźniona z komentarzem, ale korzystając z długiego weekendu wybyłam z domu. Notka cudna, naprawdę piękna. Ten wyjazd niesamowity - cisza, spokój i ukochana osoba obok, to chyba wszystko, czego potrzeba do szczęścia. Ula i Marek mogli sobie pozwolić na cudowny odpoczynek. Opisałaś tak pięknie to miejsce z dala od cywilizacji, że od razu sobie ten domek i okolicę wyobraziłam. Marek jest genialny hehe nawet wino 'wytrzasnął' :D a tak poważnie po prostu wziął ze sobą z Warszawy :) Fragment +18 mistrzowski :) pięknie to opisałaś, Marek czuły i delikatny, no i tym razem nie prysznic :) haha przepraszam, ale musiałam o tym prysznicu wspomnieć. Dobra już więcej nie piszę na ten temat. Aż żal wyjeżdżać z tak pięknego miejsca, ale na szczęście Ula i Marek zawsze będą na szczęście mogli tam wrócić. Notka przecudna :) Bardzo serdecznie pozdrawiam :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz